Salon
Za pomocą skomplikowanych zaklęć pokój dostosowuje się do liczby przebywających gości - dla każdego zawsze znajdzie się miejsce czy to na tradycyjnych sofach o aksamitnym, ciemnozielonym obiciu czy to na kanapach przypominających swoim wyglądem wielkie pufy. Odchylając się do tyłu można obserwować półokrągły stop pomieszczenia z freskami lasu i leśnych nimf, które dzięki magii wspólnie tańczą lub ścigają się wśród konarów wiekowych drzew. Wielkość pomieszczenia potęgują zawieszone na ścianach lustra w złotych ramach. Pomimo panującego przepychu, pokój sprawia wrażenie wykorzystywanego do spotkań grupowych, aczkolwiek mniej formalnych niż bale odbywające się na wielkich salach. W powietrzu lewituje kilka tac z kieliszkami wypełnionymi najróżniejszymi gatunkami najlepszych win wprost z piwnic lady Adelide. Niewidzialne skrzaty domowe gotowe są służyć każdej szlachciance, gdy tylko ta wyciągnie rękę po kolejny kieliszek.
Według tradycji gałązki jemioły wieszane są w domach przy suficie lub nad drzwiami w czasie Świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku. Jemioła ma przynieść domowi i jej mieszkańcom spokój, pomyślność i szczęście w zbliżającym się czasie. Jest także symbolem odnowy, która ma odstraszać złe i niechciane moce, a zapraszać te niosące przychylność i dostatek.
Istnieje tradycja, według której każdy gość przekraczający próg posiadłości powinien zerwać jedną z jagód jemioły i zabrać ją ze sobą. Ma to symbolizować pokój między rodami, wspólną sprawę, a także chęć dzielenia się szczęściem. Zerwanie jagody należy zgłosić w komponentach z zaznaczeniem, iż przekazanie dokonało się na sabacie celem dopisania składnika alchemicznego do ekwipunku obdarowanej kobiety oraz odpisania jagody z wybranego tematu.
Nie można jednak zapomnieć o najważniejszej cesze tej symbolicznej rośliny. Każda para, która znajdzie się pod jemiołą, powinna się pocałować. Jemioła symbolizuje płodność i witalność, a także wpływa na jakość pożycia małżeńskiego. Czarodzieje niejednokrotnie przekonali się już, jak wielki wpływ na życie może mieć świadome omijanie tradycji i wiedzą, że nie należy tego robić.
Pozostały 3/3 jagody.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 29.06.16 18:55, w całości zmieniany 3 razy
— Francja, szyta na miarę — oznajmiła trochę zbyt dumnie, bo miała ostatnio tendencję do przesadzania. Udawanie nie kilku emocji, a każdej z nich wprawiało ją w trudność. Nie udzielała się w dużym stopniu w dyskusji, raczej słuchała, ale nie było to nic dziwnego. Zwykle tak właśnie zachowywała się w towarzystwie. Obserwowała ludzi. Teraz, chociaż jej wzrok w kamuflażu krążył od osoby do osoby, naprawdę jej myśli uciekały w zupełnie innym kierunku. Kiedy pierwsze damy sięgnęły po wino, sama również zgarnęła lampę, popijając ją w ciszy. Co jakiś czas wtrącała się do wypowiedzi, odnosząc się tylko do jakichś szczątek zdań. Im więcej dam pojawiało się na horyzoncie, tym bardziej była przytłoczona ich obecnością, a sztuczny śmiech sprawiał jej prawie fizyczny ból, bo całą swoją energię poświęcała na to, aby wyrzuty sumienia z jej zakłamania nie strawiły jej od środka. Komplementy rzucane wobec dam i podziękowania rzucała bardzo intuicyjnie. Nikt nie wiedział, z jakim obrzydzeniem do siebie samej się teraz zmagała. Być może gdyby zastali ja w domu, płaczącą do poduszki, a nie wiedziała dlaczego zdarzało jej się to ostatnio codziennie, wiedzieliby… ale nie więcej niż sama by im powiedziała. Najprawdopodobniej nic. Noce były najgorsze. I tłumy. Wielkie zgromadzenia ludzi ją paraliżowały. Nie w postawie. W niej pozostawała spokojna. Odrobinę bardziej wycofana, ale to tym bardziej, jeszcze bardziej niż zwykle próbowała zatuszować idealną prezencją. Jej kreacja, cała wizualizacja miała przyciągać wzrok i skupiać uwagę. Nawet pomimo tego, ze każde spojrzenie boleśnie wżerało się w jej umysł. Nie miała ochoty na niczyje towarzystwo. Najchętniej zamknęłaby się w swoim pokoju i oddala się swojej nostalgii. Najlepiej wolałaby… nie być. Gdyby tylko nie była Rosierem… być może coś mogłoby uchronić ją przed tym losem. Upiła kilka łyków wina i rzuciła z lekką drwiną.
— Przepraszam was, zdaje mi się, czy ktoś mnie wzywał?
Posłala przeciągłe spojrzenie panience Black. Nie od dziś było wiadomo, ze Rosierowie z Blackami mieli na pieńku. Sytuacja była bardzo naturalna. Swobodnie oznajmiła swoją niechęć do towarzystwa Libry i opuściła zgromadzone na rzecz mniejszej grupy ludzi, ta zrobiła się zbyt bogata. Nigdy nie była bardziej wdzięczna żadnemu Blackowi za jego obecność. Teraz w duchu mogła odetchnąć, ze chociaż na chwilę udało jej się uwolnić od tych oceniających spojrzeń i pełnych ukrywanych motywów komplementów. Wszyscy wydawali jej się dzisiaj fałszywi, niegodni i denerwujący. Najbardziej frustrowała samą siebie. Zwłaszcza wtedy, kiedy wkładanie maski kosztowało ją zbyt wiele wysiłku. Miała wrażenie, że w każdym momencie jej samokontrola mogła pęknąć. Jak w nocy, kiedy pozostawała sama ze swoimi myślami. Podatna na uczucie żalu, goryczy i bezsilności.
Najgorsze było to, ze nie znała tego przyczyny. Przystanęła przy bufecie, nalewając sobie ponczu. Niby spragniona, naprawdę uciekając od towarzystwa. Zjawienie się tutaj było zbyt wielkim obciążeniem.
Zastanawiała się, czy był ktoś, kto mógłby jej pomóc? Wątpiła. Wątpiła nawet w Tristana, a takie myśli jeszcze nigdy nie skaziły jej umysłu.
Proszę – przemknęło jej przez myśl, a prosiła o wiele rzeczy. Zakończenie sabatu, który ledwie się zaczął i niegdyś był jej najlepszym dniem w roku, teraz było jej największym pragnieniem. Tak, żeby nie musiała już więcej udawać. Mogłaby zasnąć w domu…
I na przykład więcej się nie obudzić.
Nie przywdziała żałoby - każdy w towarzystwie wiedział, co sądziła o sprowadzaniu do ich rodziny panienki znikąd - a charakteryzującą ją krwistoczerwoną suknię. Uszytą jeszcze jesienią, specjalnie na ten Sabat, mający ukoronować szczęśliwy rok...Och, jakże naiwna była, nie przewidując, że zaledwie w ciągu kilkunastu tygodni jej życie zamieni się w chaotyczny seans tortur. Drogi materiał stanowił groteskową mgiełkę przeszłości, ot, ubranie, dziwnie za ciasne - czyż nie powinna schudnąć jeszcze bardziej przez te wszystkie stresy? - opinające kobiece kształty, lecz zakrywające pełne piersi. Jedynie odkryte plecy mogły pasować do szaleństw sylwestrowej nocy, lecz Lai wyjątkowo nie zaprzątała sobie tym głowy, wchodząc do pełnej szlacheckiego piękna sali z wysoko uniesioną głową. Chciała wspomóc Adelaidę, pokazać się na salonach, a potem liczyć na to, że Samael wziął sobie jej słowa do serca i cierpi teraz w Shropshire a nie morduje się wzajemnie z Reaganem w magicznym kasynie. Choć...czy nie byłoby to rozwiązanie idealne?
Nie, nie mogła teraz o tym myśleć, musiała grać a na szczęście smutek przebijający spod uprzejmego uśmiechu z pewnością odbierano jako pewną oznakę leciutkiej żałoby lub zażenowania nieudanym ożenkiem pierworodnego syna. Cudowne wytłumaczenie, pozwalające jej przyjmować pierwsze kondolencje. Szybko jednak opuściła towarzystwo starszych dam, sunąc środkiem sali w kierunku ustronnego kąta. Po drodze przystanęła na chwilę przy Lilith, obdarzając ją przelotnym pocałunkiem i dobrym słowem - cieszyła się, że chociaż Perseus znalazł odpowiednią wybrankę - a także pogratulowała Rosalie świeżego narzeczeństwa, wychwalając zalety Corvusa Blacka. Krótkie pogawędki, tak bardzo przypominające jej świat sprzed tragedii, nieco ją wzmocniły. Łagodnie weszła w dawną rolę, potrzebując jednak chwili oddechu. Rozejrzała się po sali w poszukiwaniu Cedriny, ale na razie nie widziała lady Rosier a wyłącznie jej śliczną córkę Darcy, którą powitała lekkim skinięciem głowy. Na sekundę przystanęła na środku salonu, obserwując ścigające się na ścianach nimfy, po czym skierowała swe kroki w pobliże sceny, zgarniając z tacy kieliszek wina. Jedynego lekarstwa działającego na wszystkie rodzaje smutku i przerażenia.
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
Od razu po odejściu Darcy, chciałam do niej iść. Rozejrzałam się najpierw, czy ktoś naprawdę jej nie wołał, może nie usłyszałam, ale wcale tak nie było. Odprowadziłam ją wzrokiem do bufetu, już chciałam przepraszać i opuszczać towarzystwo, coś mnie jednak zatrzymało.
Pojawiła się przede mną lady Avery, gratulując narzeczeństwa. Musiałam wymienić z nią kilka uprzejmych zdań. Rumieniłam się na słowa o dobrym wyborze i jaki to mój narzeczony jest dobrą partią. Cieszyłam się z tych komplementów, nie wiedziałam na ile są one prawdziwe, sądząc po tym, że miałam przecież do czynienia z lady Avery, ale podziękowałam grzecznie dygając. Gdy opuściła nasze towarzystwo, mój wzrok znowu niepewnie padł na przyjaciółkę, by po chwili przepraszająco spojrzeć na Lyrę, Librie i moją siostrę.
- Przepraszam was, ale chyba muszę was na chwilę opuścić - powiedziałam uprzejmie. - Na pewno będziemy miały okazję jeszcze porozmawiać.
Posłałam im lekki, przepraszający uśmiech i odwróciłam się. Ruszyłam w stronę Darcy. Nie czułam się zbyt pewnie, nie wiedziałam jak mam jej pomóc. Zawsze to ona pomagała mi, lady Rosier była ostoją spokoju i mądrości, potrafiła wytłumaczyć mi wiele kwestii i pomóc je zrozumieć, a teraz czułam, że to ona potrzebuje mnie. Nie wiedziałam na jakiej podstawie mam takie myśli, ale głosik z tyłu głowy mi tak podpowiadał. Czyżby intuicja? Nie wiedziałam.
Zaszłam ją od tyłu, dotykając lekko jej ramienia i poprawiając opadające włosy. Przystanęłam blisko, na początku nic nie mówiąc, a jedynie chcąc dotrzymać jej towarzystwa. Chciałam dać jej swoje wparcie, zabrać jej wszystkie problemy, aby znów zobaczyć uśmiech na jej twarzy.
- Pamiętasz nasz pierwszy sabat? Jakie byłyśmy wtedy podekscytowane? - zapytałam w końcu po chwili ciszy. - Miałaś wtedy taką piękną, długą, karmazynową suknie. Chodziłaś z wysoko uniesioną głową, aczkolwiek ja wiem, że czasami spoglądałaś pod nogi, bo bałaś się, że się o nią potkniesz. Była niesamowicie długa…
Przyległam ramieniem do jej ramienia. Spoglądałam na nią kątem oka, czekając na jej reakcję. Byłam bardzo niepewna, ciągle miałam wrażenie, że zaraz mnie odtrąci i nie będzie chciała spędzić ze mną dzisiejszego wieczora.
- Możesz oszukiwać innych ludzi, udawać, że nic się nie dzieje, ale nie ze mną takie gierki, kochana. Widzę, że coś cie trapi. Gorzej z ojcem? Coś z Lorne? - zapytałam cicho, tak aby nikt nas nie słyszał. - Wiesz, że możesz na mnie polegać i powiedzieć mi o wszystkim, proszę, nie chowaj tego w sobie.
Nie wiedziałam czy mi coś powie, czy nie. Nie miałam zamiaru jednak odpuszczać. Jaką byłabym przyjaciółką, gdybym ją zostawiła? Nie mogłabym spojrzeć potem sobie, ani w Darcy oczy. Będę ją wspierać, nawet jeśli miałabym robić to na siłę i wbrew jej woli.
- Jeśli chcesz, możemy spędzić ten wieczór tylko my we dwie. Porwiemy butelkę wina, ukryjemy się w jakimś pokoju z dala od ludzi. I w nosie mam, czy lord Black czy lord Bulstrode… czy nawet lady Nott będą mieli coś przeciwko. Oh Darcy, jesteś dla mnie najważniejsza - uśmiechnęłam się do niej lekko, mając nadzieję, że i jej usta chociaż odrobinę drgną, a kąciki uniosą się ku górze.
Przez chwilę nawet wyobraziłam sobie jak lord Black stoi na przeciwko mnie i kiwa mi palcem przed nosem, mówiąc coś zapewne, że tak nie wolno bo to Rosier, a dla niego Rosiery są złe. Musiałam się bardzo powstrzymywać, aby przypadkiem nie parsknąć śmiechem.
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Słysząc, z kim zaręczyła się Rosalie, Lyra nieznacznie pobladła.
- Jesteś zaręczona z Corvusem Blackiem – powtórzyła głucho, patrząc na nią z lekkim niedowierzaniem. Oczywiście, że już poznała tego czarodzieja, był jednym z uzdrowicieli, którzy leczyli ją w Mungu po jej nieszczęśliwym wypadku z klątwą. Jednak był to okres, którego zdecydowanie nie wspominała miło, zaś sam Black (nawet mimo faktu, że nie wiedziała o tym, że podmieniał jej eliksiry lecznicze na własne szkodliwe mieszanki, wydłużając tym samym jej powrót do zdrowia i dokładając niepotrzebnego cierpienia) budził w niej dystans i niepokój. Zdecydowanie nie był osobą, z którą chciałaby przebywać w najbliższym otoczeniu. Ale nie przyznała tego głośno, tak samo jak nie przyznała się, skąd go zna. – Tak, chyba go kojarzę – rzekła tylko, lekko przygryzając wargę. – Mam nadzieję, że to będzie udany związek.
Choć tego również nie powiedziała, naprawdę nie zazdrościła pannie Yaxley zaaranżowania związku z kimś tak chłodnym i nieprzystępnym. Jednak najwyraźniej była to wspólna cecha wielu Blacków; chwilę później pojawiła się przy nich odziana w posępną, czarną suknię Libra Black, za którą Lyra nigdy nie przepadała, jednak w towarzystwie nie wypadało okazywać po sobie niechęci, więc uprzejmie odpowiedziała na jej powitanie.
Niestety chwilę później opuściła je Darcy, a zaraz potem Rosalie; Lyra odprowadziła je obie wzrokiem, odnotowując, że panna Rosier, mimo pięknego stroju, sprawiała wrażenie, jakby nie czuła się najlepiej. Chociaż może tylko jej się wydawało? Gra świateł mogła być myląca, a jeśli chodziło o taką kobietę jak Darcy, absolutnie niczego nie można było być pewnym.
- Do zobaczenia później – pożegnała się z Rosalie, mając nadzieję, że jeszcze się zobaczą, potrzebowała towarzystwa kogoś znajomego, z kim mogła normalnie porozmawiać.
Przez wzgląd na chłodne relacje nie miała jednak większej ochoty na towarzystwo panny Black, dlatego oddaliła się powoli. Po drodze skinęła dawno niewidzianej Elizabeth, która mignęła jej w pobliżu, a także Inarze, którą zobaczyła nieopodal. Minęła także odzianą w czerwień lady Avery, którą także uprzejmie pozdrowiła, pamiętając, że to dzięki niej mogła zaistnieć na wernisażu, a na koniec po prostu usiadła na jednej z sof, żałując, że i ona nie posiada swojej przyjaznej duszy, której mogłaby się zwierzyć z dręczących ją obaw i niepokojów.
Niestety, była sama.
- Starałam się nie zgubić - powiedziałam, być może zbyt późno gryząc się w język, bo tego typu odzywki zdecydowanie nie były zbyt eleganckie, a tutaj... każdy, nawet jeśli z daleka śmierdziało to fałszem, zdawał się udawać uprzejmego. Westchnęłam w duchu, nie mogłam się doczekać kiedy ta oficjalna, sztywna część się skończy i będę mogła zrobić coś ciekawszego niż rozmawiać z osobami, które niespecjalnie były mi przyjazne.
- Och tak, jestem bardzo ciekawa co lady Nott dla nas przygotowała. To bardzo niecodzienny pomysł, żeby nas w ten sposób rozdzielić. - Pociągnęłam temat, który był na tyle bezpieczny, że nie ograniczał się jedynie do komplementowania wyglądu i wzdychania nad mężami czy narzeczonymi. - Niewątpliwie, musiała przygotować coś wyjątkowego.
Przysłuchiwałam się rozmowie Lyry i Rosalie na temat ich mężczyzn. Co za szkoda, że teraz już nie wypadało im oglądać się za innymi. Była to jedna z tych gorszych stron zostania komuś przyrzeczoną - a ja uwielbiałam przyglądać się innymi, zarówno pięknym kreacjom kobiet, jaki i przystojnym mężczyznom. Nie miałam jeszcze okazji powiedzieć tego siostrze, ale ten jej lord Corvus zupełnie nie przypadł mi do gustu jeśli chodzi o wygląd. Blackowie byli wyjątkowo specyficzni i miałam wrażenie, że, jeśli chodzi o urodę, natura przesadzała z nimi raz w jedną, a raz w drugą stronę. Chociażby Libra Black, która się obok nas pojawiła, wyglądała naprawdę dobrze w czarnej sukni podkreślającej jej bladą cerę i ciemne włosy. Po tym co powiedziała, ciężko mi było nie pomyśleć o tym samym co Rosalie - że ona w tych samych barwach będzie tonąć, nawet jeśli jej urok pół-wili do końca na to nie pozwoli. Aż jej współczułam z tego powodu.
- Dobry wieczór, Libro. - Również się z nią przywitałam. - Rosalie ma rację, wyglądasz idealnie - dodałam, chociaż byłam pewna, że ta doskonale zdaje sobie sprawę, że tak właśnie jest. Tymczasem odezwała się Darcy, która do tej pory zachowywała się dziwnie cicho. Bez słowa patrzyłam jak po wyraźnej wymówce się od nas oddala a zaraz potem to samo robi moja siostra. Ciężko było mi powiedzieć czy podoba mi się ta sytuacja czy nie, bo mimo mojej niechęci do niej, łatwiej było prowadzić niezobowiązującą rozmowę w większym gronie. Mogłam się spodziewać, że również i Lyra nas opuści, każdy w końcu wiedział o stosunkach Weasleyów do Blacków, a widać było, że dziewczyna nie czuła się tutaj najlepiej. Zostałam więc sama z Librą, co mi osobiście wcale tak bardzo nie przeszkadzało.
- Wygląda na to, że towarzystwo się rozeszło - powiedziałam tylko po to, żeby przerwać ciszę. - Jak twój staż w Ministerstwie, Libro? Zdaje mi się, że już prawie go ukończyłaś. - Zainteresowałam się, bo był to jeden ze wspólnych tematów, w końcu też odbywałam tam staż i na pewno nieraz widziałyśmy się chociażby w ministralnej windzie.
Po złożeniu pożegnalnego pocałunku na policzku męża, z dumnie uniesioną głową wkroczyła do rezydencji Nottów. Komuś ze służby zdała swój płaszcz i futrzaną etolę, która w mocno nagrzanych komnatach na nic by jej się nie zdała. Jej szata była oczywiście fioletowa. Gdy uciekła już z zakurzonych korytarzy rezydencji ojca, znów czuła się jak lady Rowle i miała zamiar nosić się w odpowiedni sposób. Obszyty drobnymi perełkami materiał był ciężki, ale Medea zdawała się nie przywiązywać do tego wielkiej wagi. Lubiła kosztowne i zdobione suknie. Podkreślały jej status. Suknia była tak obfita, że zrezygnowała z wszelkiej biżuterii poza obrączką, której przecież nigdy nie zdejmowała.
Po okazaniu przy wejściu swojego zaproszenia (z biegiem lat wydawało jej się to coraz bardziej zabawne, że wymaga się od niej, by udowodniła, że może tu być!) wkroczyła do saloniku, w którym zbierały się arystokratki. Szybko przebiegła wzrokiem po zgromadzeniu, wypatrując tych nielicznych kobiet, z którymi miałaby ochotę spędzić czas w oczekiwaniu na przybycie panów. Nie dostrzegła nigdzie swojej kochanej Marjorie Rosier, brakowało też obu jej sióstr. Salę wypełniały w większości młode dziewczątka, których po tak długiej nieobecności w kraju nie umiała nazwać. Jedynie kolory ich szat, częściowo mogły jej podpowiedzieć z kim ma do czynienia - choć i to pewnie nie sprawdziłoby się przy wszystkich. Przechodząc przez salę uprzejmie witała się z tymi nielicznymi, które kojarzyła. Młodziutka lady Travers, którą nie tak dawno gościła w swoich progach doczekała się nawet lekkiego uśmiechu. Mały rudzielec wydawał jej się jednak tak dziwnie niepasujący do towarzystwa...
Wreszcie udało jej się dostrzec kogoś, kto mógł wywołać na jej obliczu prawdziwie szczery uśmiech. Nie zastanawiając się nawet sekundy, podążyła w kierunku swojej ukochanej lady Avery.
- Jak dobrze, że jesteś, ciociu. - powiedziała zaraz po złożeniu powitalnego pocałunku na jej policzku. - Już się bałam, że spędzę początek wieczoru w towarzystwie dzieci. - dodała, zniżając głos do szeptu. Przez sekundę na bladych ustach zamajaczył złośliwy uśmieszek, ale wystarczyło mrugnąć okiem i już na oblicze lady Rowle powrócił wyraz uprzejmego zainteresowania. Idąc w ślady Laidan poczęstowała się winem z tacy przechodzącego obok kelnera. Upijając pierwszy łyk, znów prześlizgnęła się wzrokiem po otaczającym jej towarzystwie. Stały nieco na uboczu, ale na chwilę obecną ten stan rzeczy bardzo odpowiadał Medei. Dawał możliwość nieco bardziej poufałej rozmowy.
- Słyszałam o żonie Samaela. - podjęła cicho, jednocześnie uważnie badając reakcję ciotki. Wiadomość o śmierci kolejnej żony Avery'ego wstrząsnęła magiczną arystokracją. Sama Medea nie żałowała nisko urodzonej panny; nie podejrzewała także ciotki o szczególne względy wobec - byłej już - synowej. Mimo wszystko wolała zachować ostrożność, nie chcąc tym drażliwym tematem urazić ulubionej krewnej. - Mój drogi kuzyn, nie ma zbyt wielkiego szczęścia do kobiet. - westchnęła. I Merlinie, nie domyślała się nawet jak wiele jej umyka...
- Dziękuję - odpowiedziała zwięźle nie mając ochoty rozwijać swojej wypowiedzi i nadal wymieniać niepotrzebnych ugrzecznionych uwag odnośnie ubioru. Słowa te były jednak w miarę ciepłe, bowiem skierowane do dobrej koleżanki i jej siostry.
Kiedy sama Libra zachowywała się tak, jak przystało na damę, nie obrazując nikomu otwartej niechęci na Sabacie, nawet rudej wypłotce Weasley'ów, panna Rosier ewidentnie nie zamierzała zrobić tego samego. Lady Black poczuła jednak tylko i wyłącznie chłodną satysfakcję, jak zwykle, kiedy panowała nad sobą bardziej, niż inne szlachcianki w najbliższym otoczeniu. Spojrzała Rosier prosto w twarz z tym samym łagodnym uśmiechem, nie odzywając się nawet jednym słowem, nie tylko z powodu zwykłej kultury, ale również dlatego, że nie chciała traktować protekcjonalnie przyjaciółki Rosalie. Kiedy już kogoś polubiła, to relację tę traktowała naprawdę poważnie. Kiedy kobieta odeszła, a panna Yaxley chwilę później zrobiła to samo, odparła tylko spokojnie:
- Nie ma sprawy, Rosalie. Noc jest jeszcze młoda.
Powolne oddalenie się Lyry Travers jedynie ją rozbawiło. W salonie pojawiało się coraz więcej arystokratek, nie tylko młodych, bowiem gdzieś mignęła jej twarz Lady Avery. Wzdychając w duchu powróciła wzrokiem z powrotem na Lilianę Yaxley, a potem, otrząsając się z kilkusekundowego letargu, zareagowała chętnie na jej słowa. Jeśli miała wybierać pomiędzy rozmową o stażu, a pustymi pogadankami o modzie, nie miała żadnych wątpliwości co woli bardziej.
- Najwyraźniej - skwitowała melodyjnie, a potem kontynuowała - Och, mój staż przebiega płynnie i bez zakłóceń, szczęśliwie nadal wzbudza we mnie tyle entuzjazmu, ile na początku. Ostatnio zajmowałam się w dużej mierze papierami, jednak tego typu praca nigdy mnie nie odtrącała - przerwała na chwilę. - Racja, wkrótce będę ubiegać się w Departamencie o pracę. Jednak dopiero wtedy, gdy wyjdę już za mąż - zakończyła tonem głosu jasno podkreślającym, że to obowiązki wobec rodu są dla niej priorytetem. - A w twoim przypadku? Mam nadzieję, że równie dobrze? - zapytała zwracając na nią w pełni swoje ciemne oczy.
- Dlaczego więc nie wyjedziesz ze mną do Francji? Urlop w pracy dobrze ci zrobi, a ja będę mogła pokazać ci mój ukochany Paryż - zaproponowałam całkowicie spontanicznie, nagle dochodząc do wniosku, że siostrzany wypad na kontynent mógłby być wspaniałą okazją do zacieśnienia więzi. I pomóc mi oderwać się od zrzędliwej macochy. Próbowałam zerknąć przez ramię Inary na jej serwetkę, ale siedziałam w zbyt niewygodnej pozycji, aby mi się to udało. Postanowiłam więc rozejrzeć się po twarzach innych kobiet i dziewcząt zebranych w salonie, gdy podeszła do nas kolejna osoba. Dygnęłam uprzejmie, mechanicznie i zupełnie nieświadomie skłaniając lekko głowę przed panną Greengrass. - Thalia Fawley - odpowiedziałam, pokonując jeszcze kilka kolejnych centymetrów bliżej siostry. Drugiej dziewczyny w ogóle nie poznawałam i nie kojarzyłam, co zapewne było wielkim zaniedbaniem z mojej strony. Nagle poczułam się szalenie zestresowana, a sytuacji wcale nie poprawiał fakt, że wokół nas robiło się coraz gęściej. Trzeba było jednak utrzymywać więcej towarzyskich kontaktów, zamiast tylko koncertować i koncertować...
Gdzieś ponad głowami całego tego otaczającego nas kółeczka dostrzegłam lady Avery, ale dzisiaj nie w głowie było mi zarzucanie jej problemami z jej niesfornym synem, który tak bezczelnie poczynał sobie z obrazami w galerii, niszcząc je dla własnej zachcianki. Poinformuję ją o tym później, może wyślę w list, chociaż ciekawie byłoby zobaczyć na żywo jej reakcję. Moje rozmyślania przerwało pojawienie się jeszcze jednej osoby, tym razem lady Carrow - naprawdę było już tłoczno, a poziom mojego stresu niebezpiecznie szybko zbliżał się do granicy. W dodatku przez cały czas towarzyszyła mi ta paskudna niepewność: co też lady Nott dla nas zaplanowała na dzisiejszy wieczór?
Nie kryła niezadowolenia, że musi się tu zjawić, bo Lilith ułożyła ten szalony plan. Oczekiwała, że przyjaciółka zrozumie jej dystans, choć nigdy Katya nie przyznała się wprost - dlaczego nienawidziła wszelkiej masy spendów i spotkań towarzyskich czy sabatów. Czuła się na nich jak łania w potrzasku, ale ten dzisiejszy zdawał się być wyjątkowy ponad miarę. Nie była pewna, czego może się spodziewać i kogo spotkać, ale jeżeli w grę wchodziło ujrzenie kilku osobników płci przeciwnej, to z pewnością nie doczeka północy jak bajkowy Kopciuszek, który zdąży odtańczyć z księciem choć jeden taniec. Miała zbyt wiele zmartwień, by skupiać się na zabawie, a informacje, których udzieliła młodej aurorce lady Greengrass nie pomagały w niczym.
-Może jednak mogę wró... - zaczęła raz jeszcze, ale gdy tylko poczuła pociągnięcie za dłoń, uspokoiła się i przestała starać się o wątpliwą zmianę zdania czarownicy. Wzruszyła tylko ramionami i grzecznie udała się za towarzyszką.
Nie kryła zaskoczenia, gdy jej oczom ukazały się same panie. Owszem, nie interesowała się szczególnie imprezą i całym przedsięwzięciem, gdyż ciotka Nott była zbyt ostentacyjna w liście, który skierowała właśnie do lady Ollivander. Katya brała jednak przykre uwagi przez pół, wszak Ramsey nie interesował się aż tak opinią jak ona i pozostawał głuchy na nieprzyjemne słowa. Nie zamierzała się także z nim dzielić swoimi rozterkami, bo przecież oboje mieli awersję do wizji ślubu, który miał się odbyć w niedalekiej przyszłości. Co jeśli zdołałaby uciec? Była w końcu metamorfomagiem i nie powinna zamartwiać się o wygląd i to, co ktokolwiek mógł powiedzieć, czyż nie? Nowa tożsamość zawsze równała się nowemu życiu. Tego czego w tym wszystkim nieznała, to... Cena.
Uśmiechnęła się mimowolnie i ujęła delikatny materiał sukni, by czasem nie potknąć się o wykończenie materiału. Spojrzała jeszcze po zebranych i posłała przeciągłe spojrzenie Constance, jakby sugerując, że ten poncz winien poczekać także na Katye. Niezdrowo pić w samotności.
-Inaro- skinęła lekko głową i skierowała czarne tęczówki na Elizabeth, z którą miała przyjemność nie tak dawno się widzieć. Dygnęła subtelnie w stronę pozostałych pań, a poza Katyi zmieniła się diametralnie. Musiała być dystyngowaną damą, która choć na moment porzuca świadomość fachu, w którym się trudni. Aurorstwo miało to do siebie, że nie trzeba było trzymać kija w kręgosłupie. Szlachcianki zaś ten moralny, posiadały niezwykle przekrzywiony. -Francja jest piękna, zwłaszcza wybrzeże - skwitowała rozbawiona, gdy Thalia wspomniała o Paryżu. Miała szansę widzieć ów miasto, a także włóczyć się plażą, która na moment odebrała lady świadomość egzystencji jaką powinna wieść. -Katya Ollivander - dodała z szerokim uśmiechem i odwróciła raz jeszcze wzrok w stronę kuzynki Caesara. -Przeproszę was na chwilę... - skwitowała bez wyrazu i ruszyła w stronę Constance. Pamiętała czasy, gdy to ona tkwiła na uboczu i czekała aż ktoś zwróci na nią uwagę. Tak się jednak nie działo, dopóki to Cedric i Madison nie przypominali sobie, że kruszyna wciąż nie wyleciała z gniazda, by czuć się pewnie w gnieździe żmij.
-Nie powinnaś sama tutaj stać - powiedziała z nieskrywanym rozbawieniem, a następnie przystanęła tuż obok i nalała sobię odrobinę napoju, który winien ostudzić pragnienie. -Wyglądasz na znużoną lub zestresowaną, ale wierzę, że starasz się udawać, że dobrze się bawisz, Connie - Katya zdawała się doskonale grać, wszak od wielu lat prowadziła się w jednej roli, która jasno informowała, że jest w porządku i niczym nie należy się przejmować. Upiła łyk ponczu i kiwnęła w stronę zebranej i znajomej grupy. -Może dołączysz? Miałabym wyrzuty sumienia, gdybym cię tutaj zostawiła...
Ostatnio zmieniony przez Katya Ollivander dnia 27.06.16 11:37, w całości zmieniany 1 raz
Zacisnęła mocniej palce na trzymanym piórze, który zawisł nad bielą ostrą końcówką, gotów do zadania kolejnej kreski. Nachyliła się, próbując złapać nieuchwytną myśl, wirującą jej w głowie, ale głos wybił ją z zamyślenie. Podniosła wzrok, rejestrując, że sylwetka i twarz, która tak nagle się przed nią pojawiła - jest jej znana. Usta wygięły się, zapominając na chwilę o ciążących na kącikach ciężarach, gnących wargi w smutny grymas.
- Podobne wrażenie mnie prześladowało, gdy wróciłam z Francji - splotła palce na piórze, przysłaniając dłonią serwetkę i zarys twarzy, który na niej powstawał - bo była... - kiwnęła głową w stronę młodszej panny Falwey, ale nie dokończyła myśli. Odwracając się profilem dostrzegła przyjaciółkę, która usadowiła się tuż obok siostry. Miała wielką ochotę oprzeć głowę o ramię Lizzy i przez moment po prostu spokojnie oddychać. Zamiast tego odchyliła się, by ucałować policzek aurorki, a chwilę potem oparła się o wezgłowie misternie rzeźbionej kanapy.
- Chyba niezbyt właściwie prezentuję mój zachwyt? - poruszyła nagimi ramionami, wciąż zakrywając skrawek serwetki. Niewystarczająco. Przyjaciółka spojrzała na jej dłonie i na atramentowe kreski. Inara uśmiechnęła się krzywo, chociaż czuła że coś lekko dusiło ją w płucach - Zabierzcie mnie ze sobą proszę - szepnęła równie cicho, gdy usłyszała konspiracyjne słowa Thalii. W jej oczach zapalił się znajomy błysk, który rozświetlił ciemno-orzechowe źrenice.
Chciałaby wyjść na powietrze, nawet tak mroźne, bo ma wrażenie, że wokół zapada duszna atmosfera. Wiedziała jednak, że to minie. Sabat dopiero się zaczynał i wciąż nie było wiadome, cóż takiego zaplanowała lady Nott. Musiała się do tego czasu uspokoić, a przynajmniej - odegnać szarpiące nią dreszcze i zgubne myśli. Przecież pamiętała swój uśmiech, który chociaż odległy, wciąż wiercił się, próbując po swojemu zagościć na czerwonych wargach.
Nim jednak postanowienie zagościło na jej barkach, jej spojrzenie wpatrzone w przeciwległe wejście, natrafiło na dwie bliskie jej istoty - Chyba wyglądam na równie zagubioną co Ty Thalio, skoro przyciągam kolejne osóbki - przymknęła oczy i kolejny raz uśmiechnęła się, witając Lilith i Katyę - Raczej odruch moja droga - tym razem czarnowłosa podniosła rękę, odkrywając swój prowizoryczny materiał rysowniczy. Złożyła serwetkę na pół, by razem z piórem zamknąć ją w dłoni, prawdopodobnie odrobinę gniotąc swoje nieukończone "dzieło". I zanim kolejny raz zakończyła rytuał powitania, do i tak już ciekawego kółka zebranych dam, dołączyła jasnowłosa Meg. Kiedy ją ostatnio widziała?
- Rysowałam...? Dobrze, próbowałam rysować, tak wiem to nie miejsce na to. Nie mów Deimosowi, bo gotów mi zrobić wykład... - ale zapewne zrobi to ponownie, jeśli tylko znajdzie chwilę. Jednak towarzystwo kobiet przypominało jej, że nie mogła tkwić oderwana od rzeczywistości. Smutek wciąż pozostawał taki sam, ale rozmowa wydawała się prostsza, gdy otoczył ją pierścień życzliwości, w kojący sposób oddzielając ją od krzykliwych strojów, sztucznych szeptów i niezobowiązujących, chociaż błahych rozmów o pięknie fryzur, czy sukienek. Nie zaprzeczała, że sama zwracała uwagę, jak wyglądały jej przyjaciółki, ale natarczywy festiwal uprzejmości, dzisiejszego wieczoru raził mocniej.
Spojrzała za odchodzącą Katyą, a gdy odwracała głowę, jej źrenice zatrzymały się na przedmiocie, który wywołał w jej sercu, nieoczekiwane przyspieszenie. Na serdecznym palcu Lilith widniał pierścionek. Była pewna, że wcześniej go nie widziała, a świadomość, że przyszła aurorka, co chwilę obracała ozdobę na dłoni, wyraźnie świadczył o czymś więcej - Lil? - zerknęła w górę, szukając spojrzenia i jakiejkolwiek odpowiedzi, która potwierdziłaby lub zaprzeczyła jej domysłom. Czyżby Sabat miał prezentować więcej niespodzianek?
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
- Dobrze Cie widzieć, Meg. - Rzuciłam ciepło, posyłając jej jeden ze swych szczerszych uśmiechów. Moją uwagę skupiło jednak zachowanie Thalii, która najwyraźniej czuła się dużo bardziej podenerwowana całą sytuacją, niż ktokolwiek z pozostałych. Gestem dłoni przywołałam lewitującą tacę. - Skoro już zdecydowałyśmy się na tą fars... ekhem, zabawę proponuję wlać w siebie nieco alkoholu. Powodów do picia mamy aż nad to, a jak mniemam znacznie łatwiej będzie nam pogodzić się z zaistniałą sytuacją, będąc już po kilku łyczkach tego wspaniałego, rubinowego trunku. - Zaświergotałam, wyraźnie zadowolona z rzuconej przez siebie propozycji. Przyszłam tu tylko i wyłącznie z obowiązku, ostatnio dość spora część osób których losem się przejmowałam, została zabrana na drugą stronę a na mym serdecznym palcu pobłyskiwał pierścionek zaręczynowy, wieszczący rychłą zmianę trybu funkcjonowania - czy zamierzałam więc przejmować się nadętymi cukiereczkami, gotowymi do szybkiej i wnikliwej analizy zachowania innych szlachcianek? Absolutnie nie. I swoim uroczym towarzyszkom życzyłam tego samego. Mierząc jednak poziom szczęścia w tym pomieszczeniu, nie zapowiadało się na to, by ktoś kogoś dzisiaj poddawał surowej ocenie.
Pochwyciłam więc w swe smukłe palce kolejny kieliszek wina, odwracając się zaraz potem w stronę Inary.
- Och... - Tylko na tyle było mnie stać, kiedy zorientowałam się czego ów Lil dotyczyło. - Wiesz, że nie należę do osób które cechuje nadgorliwa chęć pomachania swym nowym nabytkiem, przed czyimś nosem. - Mruknęłam, próbując się jakoś usprawiedliwić. - Chciałam zaczekać na odpowiedni moment i dopiero wtedy Cię o tym poinformować ale skoro już zauważyłaś... - Zakłopotałam się lekko, próbując nie przybrać barwy dojrzałej maliny. - Perseus. - Dodałam już tylko, widząc wzrok przyjaciółki, by w następnym geście utopić swe usta w ciemnoczerwonym trunku.
I choose you.
.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
- Lady Avery – powiedziała ciepło na powitanie – Moja mama prosiła, aby wykazała się pani cierpliwością i lada chwila powinna przyjść. Przepiękna suknia – skomplementowała starszą kobietę. Od razu na jej twarzy można było zobaczyć smutek. Constance nie chciała wnikać w problemy starszej szlachcianki, zwłaszcza, że już słyszała to niezadowolenie matki.
- Proszę przyjąć moje kondolencje, gdyby pani czegoś potrzebowała, proszę pamiętać, że zarówno na mnie jak i na moją mamę może pani zawsze liczyć. – dodała ciszej, budując między nimi trochę intymności. Nie każdy na sabacie musiał wiedzieć o ich relacji bądź pochodzić do lady Avery i składać kondolencje. Powitanie Nowego Roku było hucznym wejściem w nowy rozdział życiowy, lecz ignorancja ze strony Constance mogła się spotkać z surowym osądem przez matkę. Dla wsparcia położyła nawet dłoń na przedramieniu, lecz dość szybko ją cofnęła, aby nie pokazywać innym, że Laidan może mieć jakąkolwiek gorszą chwilę. Tymczasem podeszła do nich Katya Ollivander. Uśmiechnęła się do niej. Tak, znużona albo zestresowana, nic z tego.
- Lady Avery, chciałabym pani przedstawić Katyę Ollivander, dopiero wróciła do nas z Norwegii, tak? Jest aurorką, podziwiam jej odwagę – przedstawiła koleżankę tak jak uczyła ją guwernantką. Imię i nazwisko nie było wystarczające. Od razu założyła, że kobiety się nie znają, wszak Katyi nie było wiele lat w Anglii. – Katyo, to lady Avery, niezwykle wrażliwa na sztukę i piękno. Och, ostatni wernisaż był niesamowitym sukcesem!
Chociaż zapewne nie miała nigdy możliwości porozmawiać spokojnie z lady Avery, zachowywała się nadzwyczaj przyjaźnie. Jeszcze by jej brakowało gorzkich słów matki przy obiedzie. W zasadzie rzadko kiedy na salonach pozwalano sobie na niesnaski. Denerwowanie reprezentantów starszej szlachty byłoby pokazem niesamowitej głupoty.
- Jak widzisz, nie jestem sama. Czekam na Emery i Evandrę. Wierzę, że zabawa dopiero się zacznie – zaśmiała się dziewczęco. Ujmująca była troska Katyi, ale Constance nie lubiła sztucznych tłumów. Nie cierpiała sztucznego szczebiotania o kolor sukni czy jej krój. Zwykłe plotki nie były interesujące, zwłaszcza że wśród zebranych było kilka szlachcianek, które wypadałoby skrytykować.
- Nie masz się o mnie co martwić, Katyo. – Jeśli chciała dołączyć do większej grupy, to nikt ją nie zatrzymywał! Constance zdecydowanie wolała rozmowę sam na sam. Nawet na uciekała grzecznościowymi tematami, które nie poruszają niefortunnych spraw. Oczywiście, że zauważyła lady Rowle, lecz nie kojarzyła jej na tyle dobrze, aby się o coś dodatkowo spytać. Grzecznie skinęła głową.
so much love, the more they bury
Ostatnio zmieniony przez Constance Lestrange dnia 25.06.16 22:20, w całości zmieniany 1 raz
- To cudownie, miło wiedzieć, że jesteś zadowolona. Ach, co do dokumentów, to ja też często mam okazję się nimi zajmować i muszę przyznać, że czasem są niezwykle interesująca, nawet jeśli praca z nimi jest mało ekscytująca - wyraziłam swoje zdanie. W istocie, lubiłam wczytywać się w te mniej i bardziej ważne pisma, bo dawały mi szansę dowiedzieć się przed wszystkimi o planowaniu wprowadzenia różnych dekretów, przynajmniej tych dotyczących współpracy międzynarodowej. Lubiłam to wrażenie, że wiem co się dzieje tam wewnątrz.
- Naprawdę, czyżbyś miała kogoś na oku? - spytałam, chociaż domyślałam się, że to nie od niej zależało. Ton Libry dosyć wyraźnie mówił co miała na myśli, jednak nie umiałam się powstrzymać przed zadaniem tak bezpośredniego pytania. Chociaż doskonale znałam realia naszego świata, wciąż nie mogłam się pogodzić, że ktoś inny może mieć tak duży wpływ na moje życie. Jak na razie, nie mogłam sobie wyobrazić, że miałabym spędzić życie z człowiekiem do którego nic nie czuję. Cóż, możliwe, że miałam jeszcze trochę czasu. Uśmiechnęłam się przy tym do koleżanki i odwróciłam do przepływającej czy też niesionej za mną tacą z napojami i wzięłam kieliszek szampana. Upiłam trochę i poczułam przyjemne ciepło rozchodzące się po ciele, a musujące bąbelki wydawały się zapowiadać dobrą zabawę.
- U mnie również wszystko dobrze. Powiedziałabym wręcz, że nie może być lepiej - odparłam zadowolona. - Chociaż zostało mi trochę więcej stażu. Mam jednak nadzieję, że kiedy już dostanę posadę, uda mi się wyjechać w delegację. Może Francja? - zapytałam chyba samą siebie, marząc rzeczywiście, że będę mogła wyjechać na pewien czas bez nieustannej kontroli ojca.
Strona 2 z 14 • 1, 2, 3 ... 8 ... 14