Salon
Za pomocą skomplikowanych zaklęć pokój dostosowuje się do liczby przebywających gości - dla każdego zawsze znajdzie się miejsce czy to na tradycyjnych sofach o aksamitnym, ciemnozielonym obiciu czy to na kanapach przypominających swoim wyglądem wielkie pufy. Odchylając się do tyłu można obserwować półokrągły stop pomieszczenia z freskami lasu i leśnych nimf, które dzięki magii wspólnie tańczą lub ścigają się wśród konarów wiekowych drzew. Wielkość pomieszczenia potęgują zawieszone na ścianach lustra w złotych ramach. Pomimo panującego przepychu, pokój sprawia wrażenie wykorzystywanego do spotkań grupowych, aczkolwiek mniej formalnych niż bale odbywające się na wielkich salach. W powietrzu lewituje kilka tac z kieliszkami wypełnionymi najróżniejszymi gatunkami najlepszych win wprost z piwnic lady Adelide. Niewidzialne skrzaty domowe gotowe są służyć każdej szlachciance, gdy tylko ta wyciągnie rękę po kolejny kieliszek.
Według tradycji gałązki jemioły wieszane są w domach przy suficie lub nad drzwiami w czasie Świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku. Jemioła ma przynieść domowi i jej mieszkańcom spokój, pomyślność i szczęście w zbliżającym się czasie. Jest także symbolem odnowy, która ma odstraszać złe i niechciane moce, a zapraszać te niosące przychylność i dostatek.
Istnieje tradycja, według której każdy gość przekraczający próg posiadłości powinien zerwać jedną z jagód jemioły i zabrać ją ze sobą. Ma to symbolizować pokój między rodami, wspólną sprawę, a także chęć dzielenia się szczęściem. Zerwanie jagody należy zgłosić w komponentach z zaznaczeniem, iż przekazanie dokonało się na sabacie celem dopisania składnika alchemicznego do ekwipunku obdarowanej kobiety oraz odpisania jagody z wybranego tematu.
Nie można jednak zapomnieć o najważniejszej cesze tej symbolicznej rośliny. Każda para, która znajdzie się pod jemiołą, powinna się pocałować. Jemioła symbolizuje płodność i witalność, a także wpływa na jakość pożycia małżeńskiego. Czarodzieje niejednokrotnie przekonali się już, jak wielki wpływ na życie może mieć świadome omijanie tradycji i wiedzą, że nie należy tego robić.
Pozostały 3/3 jagody.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 29.06.16 18:55, w całości zmieniany 3 razy
Drzwi rezydencji lady Adelaide Nott otworzono w momencie, gdy do północy pozostały jeszcze cztery godziny. To, co organizatorka grudniowego sabatu przygotowała dla zebranych dam pozostawało na razie tajemnicą. Wszystkie przybyłe panie odprowadzano do sali dopiero w momencie, gdy okazały imienne zaproszenie - dzięki temu w narastający tłum gości nie mogła zaplątać się żadna nieproszona czarownica. Tam natomiast miało odbyć się kameralne przyjęcie. Adelaide nie zdradzała wielu szczegółów, lecz w całym dworku nie można było uświadczyć ani jednego przedstawiciela płci męskiej, za wyjątkiem odźwiernych odzianych w ciemnozielone surduty.
Damy powoli zaczęły gromadzić się w przestronnej sali, która z każdą przybyłą osobą wydawała się coraz to większa. Choć na niewielkim podwyższeniu ktoś ustawił instrumenty samoistnie grające muzykę klasyczną, nie były one w stanie zagłuszyć szumu narastających rozmów. Pomimo że nigdzie nie można było dostrzec Adelaide Nott, to niewidzialne tace krążyły wśród gości, którzy w razie potrzeby mogli zwilżyć gardła dyniowym ponczem.
By wejść na event, wymagane jest imienne zaproszenie od Adelaide Nott.
Na zgromadzenie się i swobodne rozmowy macie czas do 27.06.
Dzisiaj miał być dla mnie niezwykle ważny dzień. Sabat noworoczny, ostatni raz wystąpię jako panna i pierwszy raz oficjalnie jako narzeczona lorda Blacka. Przygotowania trwały u mnie już od samego rana, miałam zarezerwowaną wizytę w domu mody, gdzie zajęli się moim makijażem oraz włosami, abym sama nie musiała się tym przejmować. Z kieliszkiem wina oczekiwałam, aż zrobią ze mnie jeszcze piękniejszą, niż byłam. W domu czekała mnie najtrudniejsza kwestia, wybór sukni. Musiała być idealna, chciałam w odpowiedni sposób zaprezentować swój ród, a przez to, że Yaxley’e mieli dość swobodny wybór jeśli chodzi o kolory sukien, to moja decyzja była zdecydowanie utrudniona. Stojąc tak przed lustrem i mając do wyboru dwie suknie w odcieniu liliowym i jedną zielonym, zdecydowałam się na tą liliową, która sięga aż ziemi. Jest dosyć prosta, materiał sukni przechodzi przez jedno ramie, drugie pozostawiając wolne. W pasie natomiast pasek materiału ozdobiony jest ślicznym kwiatkiem, od którego odchodzą jakby płatki, które rozlewają się w dół całej sukni, tworząc ciekawą kompozycję. Ozdobiona w rodzinną biżuterię i z pierścionkiem zaręczynowym na palcu, z włosami upiętymi ku górze z lekko puszczonymi kosmykami i już w makijażu, oczekiwałam przyjścia swojego narzeczonego.
Lord Black pojawił się po mnie punktualnie, odbierając mnie z rąk mojego ojca. Pomógł zarzucić płaszcz na ramiona, sprawił komplementy. Odprowadził mnie pod same drzwi rezydencji Lady Nott, gdzie okazało się, że póki co mężczyźni i kobiety bawią się osobno. Dygnęłam przed swoim narzeczonym, dziękując za odprowadzenie, życząc przyjemnej zabawy i informując go, że pełna nadziei już niecierpliwię się, aż będziemy mogli spędzić ze sobą resztę tej nocy.
Do rezydencji weszłam jako jedna z pierwszych, oddałam płaszcz i przyszykowałam swoje zaproszenie. Miałam je schowane w małej kopertówce, która w środku dodatkowo była powiększona zaklęciem, aby zmieścić tam wszystkie potrzebne mi przedmioty.
Zostałam odprowadzona do sali, która była niezwykle pięknie urządzona. Lady Nott była chyba jedną przedstawicielką swojej rodziny (albo jedną z niewielu), które darzyłam jakąkolwiek sympatią, właśnie za organizację tak ważnych wydarzeń w życiu każdej kobiety, ponieważ niewątpliwie sabat do nich należał.
Oczekując przyjścia kolejnych czarodziejek, w tym mojej siostry, która z tego co wiem miała wyjść z domu zaraz po nas, mojej kochanej Darcy, której nie widziałam od świąt, oraz miałam nadzieję ujrzeć Lyrę Travers, chwyciłam kieliszek słodkiego ponczu, przelatującego na tacy tuż obok mnie.
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Ostatnio zmieniony przez Rosalie Yaxley dnia 26.06.16 21:40, w całości zmieniany 1 raz
Kiedy rano w dniu sabatu obudziła się, znalazła obok łóżka paczkę ze znajdującą się w środku suknią w barwach rodowych Traversów. Westchnęła cicho, przesuwając palcami po delikatnym, ciemnoniebieskim materiale. Sukienka była skromna i pozbawiona zbędnych ozdobników, tak jak lubiła (trudno byłoby jej nagle ze skromnych sukienczyn przejść na wystawne kreacje), ale jednocześnie pokazywała zmianę jej pozycji. Już nie była biedną Weasleyówną, stała się żoną Glaucusa Traversa i musiała zaprezentować się w odpowiedni sposób.
Przez cały dzień przygotowywała się, by później w odpowiednim czasie pojawić się przed rezydencją lady Nott, w której miał odbyć się sabat. Niestety póki co kobiety i mężczyźni mieli zacząć zabawę osobno, więc z żalem rozstała się z Glaucusem, pewna, że u jego boku byłoby łatwiej przez to wszystko przejść. Czuła ogromny stres i presję, prawie tak, jak przed ślubem, bała się, że nowa rola ją przerośnie.
Niespokojnie poprawiając długą, wąską suknię (szczęśliwie dopasowaną do jej niziutkiego wzrostu, więc nie bała się już, że wywróci się o jej skraj), ruszyła w stronę wejścia, wyciągając z niewielkiej torebki zaproszenie, dzięki któremu została wpuszczona do środka. A potem mogła już rozglądać się po okazałym wnętrzu, powoli wypełniającym się damami w pięknych sukniach. Choć swój pierwszy, debiutancki sabat miała już za sobą, jej stres nie zmniejszał się. Chciała więc znaleźć kogoś znajomego, kogoś, przy kim czułaby się mniej niezręcznie. Większości obecnych kobiet nie znała, była na to zbyt młoda.
I kiedy dostrzegła w tym tłumie Rosalie Yaxley odzianą w długą, jasnoróżową suknię, po chwili namysłu postanowiła ruszyć w jej stronę.
- Rosalie – powitała ją z lekkim uśmiechem na bladej, piegowatej buzi. Mimo sukni w innych barwach rodowych, nadal wyglądała dokładnie tak, jak zawsze i nie użyła metamorfomagii. Jedynie jej rude włosy były upięte z tyłu głowy zamiast luźno spływać na plecy. – Miło zobaczyć w takim miejscu kogoś znajomego. Mam nadzieję, że u ciebie wszystko w porządku? Na weselu niestety nie udało nam się porozmawiać dłużej.
Dla Yaxleyówny to zapewne był kolejny z wielu sabatów, na których błyszczała dzięki swojej niezwykłej urodzie półwili.
Darcy w dalszym ciągu kroczyła z Lorne po bardzo grząskim gruncie. Nie potrafiła powiedzieć, co się między nimi wydarzyło w listopadowe popołudnie, ale Lorne od tego czasu był dla niej zaskakująco miły. To było aż podejrzane, z jaką łatwością udało się to zmienić, skoro wcześniej próbowała wszelkich metod, aby dotrzeć do swojego narzeczonego. Ten stan sprawiał wrażenie ciszy przed burzą, tylko żadnych zwiastunek burzy nie widziała. Właśnie dlatego pozostawała czujna. Uśmiechała się do niego sztucznie, jak zawsze, udawali idealną parę, kiedy przekraczali próg domu Adelaide Nott, ale już w murach posiadłości, Darcy odetchnęła z ulgą, że ich ścieżki się rozdzieliły. Wkraczając na salę, gdzie znajdowała się już część jej szlacheckich znajomych, zrzuciła z siebie pelerynę, pozostając w pięknej sukni. Chociaż nie w kolorach rodowych, idealnie trafiającej w gust panienki Rosier, która lubiła się na takich wydarzeniach wyróżniać. W takim towarzystwie to było bardzo spore wyzwanie, aby dorównać pół-wilom i szlachciankom, które ściągały sukni z najdalszych zakamarków Europy. Kreacja Darcy przyszła z Francji. Rosier liczyła na to, że suknia żadnej z dam nie będzie nawet podobna do jej. Wzrokiem szybko odnalazła Rosalie. Nie było to trudne, dziewczyna rzucała się w oczy na tle innych szlachcianek. Dopiero podchodząc bliżej dostrzegła też Lyrę, której prawie nie poznała w jej pięknej sukni i w upiętych włosach.
— Rosalie, Lyro — powitała ich skinieniem i lekkim dygnięciem, zanim obejrzała się za slużbą. Lokaje krążyli pewnie między kobietami, proponując im lampkę wina, czy szampan. Darcy chociaż miała na taki trunek nadzwyczaj mocną ochotę, postanowiła odczekać odpowiednią ilość czasu, po jakim sięgnięcie po szampana czy inne wino wyda się stosowne.
Tymczasem zadowolić się musiała towarzystwem.
Cały dzień spędziłam na przygotowaniach, chcąc oczywiście wyglądać lepiej niż Rosalie. Wiedziałam, że jest to ciężkie zadanie, ale oczywiście nie przyznałabym się głośno, pokazując przeważnie, że uważam samą siebie za najpiękniejszą. Inne dziewczyny mogły mieć najróżniejsze suknie, ale nie miało to aż takiego znaczenia, kiedy chodziło o nas dwie, skoro mogłyśmy przyćmić je samą urodą.
Specjalnie wyszłam jakiś czas po Rosalie, nie chcąc przybywać na przyjęcie razem z nią i jej narzeczonym. W takich chwilach trochę żałowałam, że nie miałam mężczyzny, który tak samo by po mnie przyszedł, jednak wiedziałam, że już na samym balu bym tego żałowała, bo przecież wtedy wypadałoby tańczyć głownie z tym jednym. Wyszłam więc jakieś dwadzieścia minut później. Pokazałam w wejściu swoje zaproszenie i weszłam do salonu, przyglądają się już zebranym i szukając znajomych twarzy. Żałowałam, że są tu jedynie dziewczęta, jednocześnie będąc ciekawą co wymyśliła lady Nott z tej okazji.
Dostrzegłam swoją siostrę w towarzystwie Lyry i Darcy, pomna więc na prośby w zaproszeniu o zapomnieniu o waśniach na tę jedną noc, postanowiłam do nich podejść. Uśmiechnęłam się czarująco do wszystkich trzech ale to na Lyrę skierowałam uwagę.
- Pięknie wyglądasz, moja droga, kolor tej sukni idealnie pasuje do twoich włosów - stwierdziłam, przyglądając się byłej Wesleyównie. Byłam pod wrażeniem jej kreacji, barwy Traversów bardzo jej pasowały.
- Mi również cię miło widzieć, Lyro - odpowiedziałam. - Wyglądasz bardzo ładnie. Tak, u mnie wszystko dobrze, mam nadzieję, że uda nam się dzisiaj nadrobić i chwilę porozmawiać…
Po chwili dołączyła do nas również Darcy. Musiałam wykazać się niezwykłym samozaparciem, aby nie westchnąć na jej widok. Suknia jaką miała na sobie była wręcz oszałamiająca i jeśli będziemy głosować na kogoś typu króla i królową balu, to chociażby za samą kreację lady Rosier powinna założyć koronę.
- Darcy… przepiękna sukienka. Aczkolwiek spodziewałam się ujrzeć cię jak zawsze w pięknych czerwieniach, w których ci tak do twarzy. Dawno nie widziałam cię w odcieniach błękitu i jestem pod wrażeniem - dodałam z zachwytem. - Tak patrząc na was, to ja chyba postawiłam za bardzo na prostotę. Aż mam ochotę wrócić do domu i się przebrać.
Zaśmiałam się lekko pod nosem, lekko sobie żartując. Dobrze wiedziałam co wybieram, zawsze wolałam proste suknie od tych przeładowanych dodatkami. Stawiałam na delikatne detale, które dodają uroku, ponieważ w tym, czułam się zdecydowanie najlepiej.
Co innego moja siostra, która aktualnie pojawiła się w naszym towarzystwie. Kiedy ja szłam w liliowe kolory, ona stawiała na herbowe zielenie. Nawet w tym za bardzo się nie zgadzaliśmy. Kiedy moja suknia była prosta i delikatna, jej lekko wyzywająca… sama powiedziałabym nawet, że aż za bardzo. Ale młodszej siostrze ojciec zawsze pozwalał na więcej.
- Liliano, dobrze, że już jesteś - zwróciłam się do niej, starając się brzmieć jak najbardziej naturalnie, zaraz skupiając się także na reszcie towarzystwa. - Czy tylko ja jestem tak bardzo ciekawa co przygotowała dla nad lady Nott? Dziwne, że nie ma jej jeszcze z nami.
Naprawdę niezwykle mnie to interesowało. Skoro na tę część sabatu zaprosiła jedynie panie, panów odsyłając do kasyna, musiała szykować coś naprawdę ciekawego. A propo panów, to przez chwilę zastanawiałam się, czy lord Black dotarł już w określone miejsce. W pewnym sensie się o to martwiłam.
- Lyro, proszę powiedz mi co u lorda Traversa? Czy przyzwyczaił się już do posiadania żony? - zapytałam zaciekawiona z lekkim uśmiechem.
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Eilis nie żyje.
To usłyszała od ojca, gdy dostał list, a Inara powtarzała niewdzięczne słowa, niby magiczną mantrę, która przypominała - że wcale jej się to nie śniło, że nie obudzi się z koszmaru. I nie chciała przyjść na sylwestrowy bal, próbując zamknąć się w pokoju i odciąć od jakichkolwiek bodźców, ale Adrien nie pozwolił jej na to. Przez ostatnie dwa dni wypłakała wystarczająco dużo, naprzemiennie uświadamiając sobie niecodzienną, narastającą panikę z samego faktu, że na Sabacie miała spotkać jego. Co miała mu powiedzieć? Jak się zachować, jak patrzeć na tego, który tyle czasu pozostawał niezmiennie tylko przyjacielem, przez ostatni czas przeobrażając się - przynajmniej dla niej samej, jako kobiety - w mężczyznę, w który widziała zdecydowanie więcej niż przyjaźń. I nie miała prawa już zaprzeczać, nie po ostatnim spotkaniu, który nieprzerwanie pustoszyło pozostawione, dogasające wątpliwości.
Narzeczony.
Dziś miała się uśmiechnąć, na przekór światu i..sobie, a przynajmniej tej nieznośnej części, która próbowała wbić ją w zakątek rozpaczy. I bynajmniej nie mając zamiaru jej wypuścić, zamykając dostęp do światła i oddechu, którego teraz jej brakowało.
Jeszcze zanim podała zaproszenie, postarała się, by na jej twarz wrócił uśmiech, który wymusiła na wargach. Wiedziała, mimo wcześniejszych, uporczywych zaprzeczeń, że towarzystwo przegoni mroczne myśli, które kołatały się z tyłu jej głowy. Jeszcze przed przyjazdem, umówiła się z Lizką. Potrzebowała towarzystwa przyjaciółki, która swoim chłodnym spokojem, niejednokrotnie doprowadzała Inarę do porządku. Musiała jednak zaczekać.
Machinalnie poprawiła kilka czarnych pasm włosów, umykających lekkiemu upięciu. Odetchnęła głęboko i z szelestem sukienki podała drobną dłonią zaproszenie, by w końcu przekroczyć próg bankietowego salonu. Rozejrzała się, przyglądając zebranym już kobietom. Posłała uśmiech znajomym szlachciankom, ale nie zatrzymywała się na rozmowę. Smukłe pace sięgnęły po kieliszek wina, by siadając najbliższego balkonu, wypić połowę zawartości, skupiając się na cierpko-słodkim smaku na języku. odstawiła kryształ na stolik, a dłoń mimowolnie powędrowała do serwetek, bynajmniej nie dla celów higienicznych. Z wiązanego bucika, wyciągnęła - magicznie pomniejszone - pióro, by z westchnieniem ulgi postawić pierwszą kreskę na prowizorycznym materiale rysowniczym, znacząc ciemnogranatowym śladem biel serwetki.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Powitała z pewną ulgą widok panny Yaxley, która jakiś czas temu pomogła jej, udzielając rad na temat właściwego zachowania się w towarzystwie.
- Dziękuję - rzekła w odpowiedzi na komplement, zerkając na moment w dół, na sięgającą ziemi suknię w morskim kolorze kłócącym się z czystą, zieloną barwą jej tęczówek. - Nowe barwy nie są jedyną rzeczą, do której muszę się teraz przyzwyczaić, ale podejrzewam, że Glaucus czuje podobnie - przyznała, lekkim ruchem poprawiając rękaw sukni. - Oboje musimy przywyknąć się do naszego nowego życia, sporo się zmieniło.
Niedługo później pojawiła się przy nich Darcy, a następnie siostra Rosalie - Liliana. Lyra musiała przyznać, że zarówno Rosierówna, jak i młodsza panna Yaxley wyglądały naprawdę olśniewająco. Przy umiejętnie podkreślającej swoje atuty Darcy i dwóch pięknych półwilach Lyra równie dobrze mogłaby być niewidzialna. W takim otoczeniu nikt nie zwróciłby uwagi na kruchą malarkę o naturalnej i niestandardowej jak na szlachciankę urodzie, ale zdała sobie sprawę, że bycie tą skromniejszą i nierzucającą się w oczy właściwie jej nie przeszkadza.
- Darcy, Liliano - przywitała je, zauważając jednak, że obie panny Yaxley postawiły na zupełnie różne barwy i kroje sukien. Mimo to nie dałoby się nie zauważyć łączącego je podobieństwa. - Naprawdę piękne kreacje.
Lekko się zarumieniła, jednocześnie zastanawiając się, jak wypadnie dalsza część wydarzenia, i jak w ogóle zostanie tutaj przyjęta jej obecność jako świeżo upieczonej żony Traversa. Czy to coś zmieni w sposobie, w jaki zawsze była postrzegana? Tego nie wiedziała, ale chyba byłaby naprawdę naiwna, łudząc się, że sam ślub cokolwiek zmieni.
Znowu zwróciła się w kierunku Rosalie, przypominając sobie, o co chciała ją zapytać korzystając z okazji do rozmowy.
- Słyszałam, że i ty niedawno się zaręczyłaś - powiedziała, wyraźnie zaciekawiona. - Więc kim on jest? - O ile dobrze kojarzyła, był to ktoś z rodu Black, z którym Lyra nie miała najlepszych doświadczeń.
Cieszyła się, że odetchnie. Emocje odeszły w zapomnienie, a ciężar zaręczynowego pierścionka bolał. Krzyczała w środku nie, lecz bała się odezwać. Jak była mała myślała, że szlachetne nazwisko sprawi, iż stanie się księżniczką i to jedną z najpiękniejszych wszak była podobna do syreny! Wszystko jednak rozprysło się jak bańka mydlana, gdy dowiedziała się, że tytuł lady to nie tylko ładna buzia, a obowiązki rodowe. Zyskała pieniądze, sławę, szacunek, lecz ceną okazała się wolność. Wolność słowa - gdy
so much love, the more they bury
Ostatnio zmieniony przez Constance Lestrange dnia 25.06.16 22:22, w całości zmieniany 1 raz
Wkrótce po złożeniu zaproszenia i wejściu do przygotowanego dla kobiet salonu uniosła głowę, przywdziała swój nieodzowny, delikatny uśmiech i rozejrzała się. Znajdowało się już tu kilka innych szlachcianek, złapała wzrokiem nawet jedną przyjazną twarz, Rosalie. Libra najchętniej stanęłaby w pewnym oddaleniu od innych, bowiem naprawdę nie lubiła damskich pogadanek, tym bardziej, gdy odbywały się one na oficjalnych przyjęciach, gdzie trzeba była jeszcze bardziej niż zwykle kontrolować każde swoje słowo. Pewnie, gdyby nie to, że była to właśnie panna Yaxley, którą Libra darzyła sympatią, właśnie tak by zrobiła, przynajmniej na początku. Jej widok zmobilizował ją jednak do ruszenia w ich kierunku. Była Blackiem, a Blackowie nigdy nie kulą się przy ścianach na oficjalnych spotkaniach.
I chociaż znajdowała się tam również Weasley, zwana teraz Travers, nie zamierzała w żaden sposób okazywać jej niechęci, nie na Sabacie, przecież nie wypadało.
- Witam, szanowne panie - powiedziała na tyle pogodnie, na ile była w stanie zmusić do tego swój zobojętniały głos i skrzyżowała łagodnie swoje okryte koronką ramiona. - Niezwykle piękne suknie, przy was muszę wyglądać naprawdę smutno - albo skromnie, jakby to ujął Lord Black. - Rosalie, takie delikatne stroje zawsze świetnie komponowały się z twoją urodą.
Libra już czuła, że chciałaby zakończyć tą śmieszną rozmowę, nie zamierzała tego jednak okazywać choćby jednym drgnięciem brwi.
Przybyłam na Sabat pierwsza, nie czekając na siostrę - nawet przez chwilę zastanawiałam się, czy Lizzie w ogóle pojawi się na przyjęciu, ale chyba nawet ona nie była aż tak szalona, by dzisiejszego dnia bawić się w samotności - ze zdenerwowania prawie zapomniałam zaproszenia, a na domiar wszystkiego podając je przy wejściu niemalże upuściłam je na ziemię. Piękne rozpoczęcie sylwestra, nie ma co. Samo wejście na salony też niespecjalnie mnie uspokoiło, zwłaszcza gdy okazało się, że wewnątrz jest już całkiem sporo panien. Najwyraźniej nie tylko ja uważałam, że spóźnianie się nie jest w dobrym guście i że wypada być nawet odrobinkę przed czasem, aby równo z wybiciem godziny zbiórki rozpocząć zabawę. Większość zebranych kobiet najwidoczniej doskonale się znała, stojąc zbita w grupki i rozmawiając między sobą.
To była właśnie ta część, której najbardziej nie lubiłam; podróżując po Francji miałam wiele znajomych i przyjaciół, z którymi chodziłam na przyjęcia i koncerty. W Anglii dopiero się odnajdywałam, nie mając jeszcze zbyt wiele czasu na zawiązywanie nowych znajomości, więc większość twarzy kojarzyłam jedynie z gazet lub z widowni na moich koncertach. Nawiązanie rozmowy było zdecydowanie ponad moje siły; wolałam bezpiecznie stać pod ścianą albo schować się w kącie, póki nie przybędzie Lizzie i póki nie będę mogła uczepić się jej jak rzep, odgrywając rolę nieśmiałej młodszej siostry. W przeciwieństwie do niej jednak traktowałam Sabat jako doskonałe miejsce do znalezienia przyszłego narzeczonego; pośrednio również miałam nadzieję na spotkanie lorda Malfoy'a, ale to niestety musiało poczekać, ponieważ wyglądało na to, że lady Nott zaplanowała nam najpierw zupełnie inną niespodziankę.
Minęła może minuta albo dwie, w czasie których czułam się jak prawdziwy Kopciuszek, zagubiona w tej nowej scenerii, zanim mój wzrok padł na dziewczynę siedzącą w pobliżu balkonu, zajętą czymś, czego z tej odległości nie mogłam dostrzec. Mając do wyboru dalsze chowanie się pod ścianą, a podejście do Inary Carrow, najlepszej przyjaciółki mojej siostry, zdecydowanie wybrałam to drugie, kilkoma krótkimi krokami niemalże do niej podbiegając i siadając na krześle obok. Nie pytałam o pozwolenie, i tak zdobywając je słodkim uśmiechem i udręczonym wyrazem twarzy.
- Czuję się taka kompletnie obca w tym towarzystwie - powiedziałam tylko na przywitanie, obrzucając krótkim spojrzeniem zebrane dziewczęta. - Czasami mam wrażenie, że Francja, mimo swojego przepychu i bezpośredniości, była bardziej dostępna i otwarta - a już na pewno widać było różnicę w podejściu wysoko urodzonych kobiet, które zachowywały się o wiele swobodniej niż angielskie szlachcianki.
Udawałam, że nie widzę niepewnych spojrzeń Lyry, czy jej lekkich rumieńców na policzkach. Może i potrafiła już ładnie chodzić wyprostowana, ponieważ widać było, że ćwiczyła, i w gorsecie wyglądała o niebo lepiej, tak nad pewnością siebie będziemy musiały jeszcze popracować. Czuję, że szykowało nam się kolejne spotkanie.
Gdy dziewczyna zapytała o moje zaręczyny, uśmiechnęłam się lekko.
- Ah, racja. Wydarzyło się to kilka dni po twojej wizycie. Mam nadzieję, że będę miała okazję ci go dzisiaj przedstawić. Lord Corvus Black - odpowiedziałam uprzejmie na jej pytanie. - Dzisiaj oficjalnie pierwszy raz pokazujemy się jako narzeczeństwo, w wigilię miała okazję poznać go moja rodzina.
Ostatni miesiąc był bardzo specyficzny. Dużo się działo w moim życiu, nadchodziły wielkie zmiany i z niecierpliwością oczekiwałam nowego roku. Byłam ciekawa tego, co mi przyniesie. W między czasie dołączyła do nas Libria, kuzynka mojego narzeczonego.
- Librio, miło cię widzieć. Dziękuje za komplement - posłałam jej delikatny uśmiech. - Nie mów tak, smutno nie smutno, w czerni zawsze było ci niesamowicie do twarzy.
Spojrzałam na czarną suknię mojej koleżanki, już niedługo rodziny i coś ścisnęło mnie w sercu. Może to ostatni sabat, na który ubrałam liliową sukienkę, w lekkim kolorze i z tiulem. Wraz z przyjęciem nazwiska Black, zmienię również i rodowe barwy i tak jak Lyra wystąpiła teraz w niebieskim, tak ja wystąpię w czarnym. I szczerze mówiąc, nie potrafiłam sobie siebie wyobrazić w tak mrocznych kolorach.
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
To nie było też tak, że nie chciała tam być. Było to jedne z nielicznych przyjęć arystokratów, które polubiła od początku, gdy zaczęła na nie uczęszczać. Może miało to związek z tym, że lubiła atmosferę jaka towarzyszyła końcu roku – nastawał czas rozliczeń, pożegnań z porażkami i początek nowych walk. Ale dzisiaj można było jeszcze usiąść, napić się wina i pośmiać z przyjaciółmi – w końcu jutro też jest dzień. Przygotowywała się do tego zaskakująco krótko – suknie wybrała już kilka tygodni temu, więc pozwoliła sobie na leniwy dzień z książką i dobrą muzykę w tle.
Pokazała zaproszenie, które było jej przepustką do świata śmietanki towarzyskiej i pewnym krokiem wkroczyła do salonu, w którym znajdowało się już parę kobiet. Posłała uśmiech Lyrze, która wyglądała niesamowicie w rodowych barwach Traversów, ale skierowała się od razu w stronę Inary, która wygląda inaczej niż zazwyczaj. Wydawała się przygnębiona i zmęczona, a to przecież dopiero początek tego piekiełka. Oczywiście, granatowa sukienka była piękna, ale nadal to nie była jej Inara. Obok niej siedziała jej siostra, która wydawała się niesamowicie uszczęśliwioną, że znalazła towarzyszkę do rozmowy. Usiadła obok siostry, ale jej wzrok powędrował do rysunku Lady Carrow.
- Jej tutaj aż tak nudno, że musiałaś sobie znaleźć alternatywne zajęcie?- zapytała przekręcając głowę na bok. Gdzie był ten sławetny uśmiech Inary? Wiedziała co się stało, oczywiście, że wiedziała. Był to również jeden z powodów dlaczego Lex wyglądał jak osierocony szczeniak, choć tutaj dochodziły jeszcze sytuacja z Ally. Wolała nie poruszać tutaj tego tematu, była pewna że Inara ma już dość rozmów akurat na ten temat. – Ponieważ Anglia to kraj konserwatystów, jakby zatrzymali się w rozwoju kilka wieków temu. – odpowiedziała cicho siostrze uśmiechając się pod nosem. Sięgnęła po kieliszek z winem uśmiechając się do nich wesoło.
Oddałam swój płaszcz a następnie ukazując zaproszenie na ów wydarzenie. Kiedy wszystko zostało potwierdzone, posłałam służbie (?) wymuszony uśmiech i skierowałam swoje kroki w stronę salonu. Naprawdę żałowałam, że nie ma przy mnie Perseusa - mojej miłości, wsparcia, azylu do którego mogłam udać się w każdej chwili.
Wchodząc do pomieszczenia zgarnęłam kieliszek wina i szybko zatapiając w nim swe karminowe wargi, powiodłam badawczym wzrokiem po pomieszczeniu.
- Och spójrz! - Zwróciłam na siebie uwagę przyjaciółki. - To Inara! - Zaprawdę trafne spostrzeżenie panno Greengrass! Dziesięć punktów dla Gryffindoru! - Dokończyłam więć zawartość kieliszka, poprawiłam suknie (uszytą przez Harriettę specjalnie na tę okazję) i krokiem pełnym gracji, lecz nie pozbawionym stanowczości ruszyłam w stronę Lady Carrow, po drodze witając grzecznie inne szlachcianki.
- Inaro, Elizabeth. - Zwróciłam się do dwóch znajomych mi dziewcząt, racząc je ciepłym uśmiechem. W moim głosie pobrzmiewała nuta ulgi. Może w końcu będę mogła odetchnąć, ściągnąć maskę.
- A my chyba nie miałyśmy jeszcze przyjemności - Rzuciłam w stronę nieznajomej blondynki. - Lilith Greengrass. - Przedstawiłam się, jej również posyłając pełen ciepła uśmiech. To chyba młodsza siostra Lizzie? Próbowałam gmerać w odmętach pamięć, chciałam sobie przypomnieć czy gdzieś już się nie spotkałyśmy a moje roztargnienie sprawiło, że właśnie popełniłam gafę.
- Aż tak Ci się nudzi, moja droga? - Spytałam nieco z przekąsem, zerkając na zamalowaną serwetkę panny Carrow, po czym po raz kolejny już tego wieczoru zaczęłam obracać pierścionkiem zaręczynowym wokół palca.
[bylobrzydkobedzieladnie]
I choose you.
.
Ostatnio zmieniony przez Lilith Greengrass dnia 23.06.16 10:10, w całości zmieniany 5 razy
I'll choke you with the same hands I fed you with.
Strona 1 z 14 • 1, 2, 3 ... 7 ... 14