Salon
Za pomocą skomplikowanych zaklęć pokój dostosowuje się do liczby przebywających gości - dla każdego zawsze znajdzie się miejsce czy to na tradycyjnych sofach o aksamitnym, ciemnozielonym obiciu czy to na kanapach przypominających swoim wyglądem wielkie pufy. Odchylając się do tyłu można obserwować półokrągły stop pomieszczenia z freskami lasu i leśnych nimf, które dzięki magii wspólnie tańczą lub ścigają się wśród konarów wiekowych drzew. Wielkość pomieszczenia potęgują zawieszone na ścianach lustra w złotych ramach. Pomimo panującego przepychu, pokój sprawia wrażenie wykorzystywanego do spotkań grupowych, aczkolwiek mniej formalnych niż bale odbywające się na wielkich salach. W powietrzu lewituje kilka tac z kieliszkami wypełnionymi najróżniejszymi gatunkami najlepszych win wprost z piwnic lady Adelide. Niewidzialne skrzaty domowe gotowe są służyć każdej szlachciance, gdy tylko ta wyciągnie rękę po kolejny kieliszek.
Według tradycji gałązki jemioły wieszane są w domach przy suficie lub nad drzwiami w czasie Świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku. Jemioła ma przynieść domowi i jej mieszkańcom spokój, pomyślność i szczęście w zbliżającym się czasie. Jest także symbolem odnowy, która ma odstraszać złe i niechciane moce, a zapraszać te niosące przychylność i dostatek.
Istnieje tradycja, według której każdy gość przekraczający próg posiadłości powinien zerwać jedną z jagód jemioły i zabrać ją ze sobą. Ma to symbolizować pokój między rodami, wspólną sprawę, a także chęć dzielenia się szczęściem. Zerwanie jagody należy zgłosić w komponentach z zaznaczeniem, iż przekazanie dokonało się na sabacie celem dopisania składnika alchemicznego do ekwipunku obdarowanej kobiety oraz odpisania jagody z wybranego tematu.
Nie można jednak zapomnieć o najważniejszej cesze tej symbolicznej rośliny. Każda para, która znajdzie się pod jemiołą, powinna się pocałować. Jemioła symbolizuje płodność i witalność, a także wpływa na jakość pożycia małżeńskiego. Czarodzieje niejednokrotnie przekonali się już, jak wielki wpływ na życie może mieć świadome omijanie tradycji i wiedzą, że nie należy tego robić.
Pozostały 3/3 jagody.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 29.06.16 18:55, w całości zmieniany 3 razy
Według tradycji gałązki jemioły wieszane są w domach przy suficie lub nad drzwiami w czasie Świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku. Jemioła ma przynieść domowi i jej mieszkańcom spokój, pomyślność i szczęście w zbliżającym się czasie. Jest także symbolem odnowy, która ma odstraszać złe i niechciane moce, a zapraszać te niosące przychylność i dostatek.
Istnieje tradycja, według której każdy gość przekraczający próg posiadłości powinien zerwać jedną z jagód jemioły i zabrać ją ze sobą. Ma to symbolizować pokój między rodami, wspólną sprawę, a także chęć dzielenia się szczęściem. Każdy, kto zabierze jedną z jagód jemioły, zobowiązany jest do wpisania tego w aktualizacjach celem dopisania składnika alchemicznego do ekwipunku.
Nie można jednak zapomnieć o najważniejszej cesze tej symbolicznej rośliny. Każda para, która znajdzie się pod jemiołą, powinna się pocałować. Jemioła symbolizuje płodność i witalność, a także wpływa na jakość pożycia małżeńskiego. Czarodzieje niejednokrotnie przekonali się już, jak wielki wpływ na życie może mieć świadome omijanie tradycji i wiedzą, że nie należy tego robić.
Świecące kandelabry błyskały niemiłosiernie, nieprzyzwyczajonych do takiego nadmiaru blichtru bywalców, ślepiąc w jedynie widoczne zza masek oczy. W świetle takim jak to można było faktycznie odpocząć, choć zieleń w tęczówkach lady Lestrange do przesytu światła nawykła już lata temu. Teraz jednak przeskakiwała po odcieniach niemal bliźniaczych; ciemnozielone aksamity ścielące meble przynosiły spokój, nutę wytchnienia, dość paradoksalnie skoro były tymi, które przyjęcia takie jak to rozpoczynały.
Teraz jednak pomieszczenie zdawało się zapomnieć o gościach przedzierających się do sali balowej; gwar rozmów, muzyki i tańców docierał zza ściany stłumiony, wypełniał przestrzeń lekkim tłem, niemal beztroskim, jeśli nie liczyć białego wina ciążącego w kieliszku.
I nuty rozeźlenia ciążącej na sercu.
Ta druga objawiała się w ledwo zauważalnym grymasie, który okrasił wargi i uparcie nie chciał ich opuścić; pozbawił je także chęci posmakowania kolejnych kropel alkoholu, wzmógł natomiast potrzebę wypowiedzenia słów – całego ich morza, z którego żadne nie było wystarczająco dobre czy wystarczająco złe.
Cichy szelest czarnej sukni poprzedził głuche brzdęknięcie, kiedy nóżka szklanego kieliszka spoczęła na jednym z blatów, a szmaragdowe siedzisko przyjęło sylwetkę lady Lestrange. Wyprostowaną, odrobinę spiętą, wyczekującą.
Sama nie była pewna czego – rozmowy, reprymendy? Wyperswadowania pewnych faktów i podkreślenia tego, że wszystko wokół było rzeczywiste. Że coś, do czego sama nawykła i traktowała z dużo mniejszą dozą zachwytu, niemal znikomą po wielu latach, wciąż pozostawało ważne. O ile nie szalenie istotne; splatające ze sobą niemal cały rok starań i kolejnych kroków, zwłaszcza w dłoniach, na twarzach a później w powtarzanych słowach na temat tych, które czymś tak subtelnym i ulotnym jak wizerunek, karmiły się bezustannie. Kobiety.
I kiedy obfitość materiału przystrojona zbyt intensywnym różem zamajaczyła przed jej oczyma, była niemal pewna, że Cordelia nie zdaje sobie z tego sprawy.
Kroki młodszej siostry, której przykazała podążyć za sobą, w prawie pustym pomieszczeniu przyjęła w ciszy, wzrok podnosząc dopiero po upływie kilku uderzeń serca; następne cztery oddzieliły moment, w którym Astoria zdecydowała się zdjąć z twarzy srebrną colombinę wysadzaną perłami.
Maskarada na moment musiała zastopować swój bieg.
– A więc? – mimo miękkości w głosie niosło ze sobą całe pokłady nieugiętości – Jakie odczucia ci towarzyszą, Cordelio? – choć zdawała się brzmieć uprzejmie, gdzieś z tyłu głosu widniała nagana – Twój...debiut. Jak oceniasz swój debiut?
| jakiś czas po tańcach
Cóż to był za bal! Cóż to była za noc! Cordelia była naprawdę zadowolona z Sabatu, na którym przyszło jej debiutować, chociaż, oczywiście, miała kilka zastrzeżeń. Po pierwsze, światła były za ciemne, zbyt dyskretne, nie pozwalając w pełni zalśnić jej kreacji. Po drugie, przez tą głupią maskę nikt nie mógł rozpoznać personaliów debiutantki, lady Cordelii Armandy Malfoy, a przez to okazać jej odpowiedniego szacunku oraz uznania. Po trzecie, frykasy zgromadzone w sali bankietowej były niedoprawione, a kawior wyraźnie wczorajszy. Po czwarte...Mogłaby tak wyliczać w nieskończoność, jak zwykle znajdując nawet w perfekcyjnie przygotowanym balu jakieś wyimaginowane rysy, na które narzekała, rzecz jasna w głębi swego poruszonego ducha.
Bawiła się mimo to dobrze, kawalerowie prosili ją do tańca raz po raz, sukienka pięknie wirowała w ruchu, loki utrzymywały swą nieskazitelną formę, a prowadzone w przerwach od zjawiskowego prezentowania się na parkiecie pogawędki przynosiły młodziutkiej damie satysfakcję, nawet jeśli nie do końca rozpoznawała osoby, z którymi przyszło jej konwersować. Nie miała wątpliwości jedynie co do personaliów rodziny, tę znała od dziesiątek lat, wiedziała też mniej więcej w jakich kreacjach pojawią się siostry, brat oraz kuzynostwo, dlatego też od razu rozpoznała w wyniosłym, stanowczym, choć ślicznym tonie pewnej damy głos Astorii. Ruszyła za siostrą ochoczo, rada, że ta zauważyła nie tylko piękno kreacji, ale także swobodę z jaką rozmawiała o poważnych sprawach w kameralnych kręgach – oraz, oczywiście, popularność, jaką cieszyła się wśród lordów, porywających ją raz po raz na parkiet.
Gdy znalazły się w spokojniejszym miejscu, w saloniku nieco na uboczu, Malfoyówna odetchnęła głębiej, poprawiając idealne loki, po czym zajęła miejsce obok Astorii. Zdejmującej śmiało maskę; Cordie aż zaniemówiła, rozejrzała się niepewnie, jakby starsza siostra popełniała jakieś przestępstwo, nie skomentowała jednak tego działania, posyłając jej jedynie spod kociej maski nieco pytający uśmiech. – Jest wspaniale! Piękniej niż się spodziewałam! – odparła szczerze, z emfazą, od razu do słodkiej opinii dorzucając jednak absurdalne łyżki dziegciu. – Świeże kwiaty, ozdabiające stoły, nie są aż tak świeże, ścięte chyba wczoraj, a nie przed godziną, a kawior wydaje się sprowadzany nie z dalekich i czystych wód Północy, rozumiesz, mają ten gorzkawy posmak, dopatrzyłam się jeszcze kilku uchybień...Ale poza tym bawię się bardzo dobrze – kontynuowała ściszonym tonem, pogodnym pomimo tych przykrych spostrzeżeń. Wyprostowała przed sobą nogi skryte pod różowym tiulem i zastukała o siebie obcasami srebrnych bucików. – Bolą mnie też nogi, doprawdy, lordowie mogliby mi dać odrobinę wytchnienia...- zachichotała z zadowoleniem, podkreślając, jak wielu arystokratów zabiegało o to, by spędzić z nią kilka minut na parkiecie. – Jak oceniam? Chyba...dobrze? – zmarszczyła nieco brwi, skryte pod maską, nie do końca rozumiejąc pytanie Astorii. Była momentami zbyt podobna do nadętego i surowego Abraxasa. – Trochę przeszkadzają mi te maski, nie wiem dokładnie, z kim rozmawiałam, ale godnie reprezentowałam nasz ród! – dorzuciła zgodnie z prawdą, bo rozmawiać potrafiła, a niewinny urok debiutantki zjednywał nawet chłodne serca i łagodził surowe spojrzenia.
Zastanawiało ją czyż pan ojciec był nadto zajęty, czy służba przemykająca teraz przez komnaty rezydencji Malfoyów jest tak ślepa, czy może tak spętana specyficznym czarem jej młodszej siostry, że pozwolono jej na taką kreację. Abraxasa nie musiała pytać o zdanie – doskonale widziała minę brata spod maski, nawet jeśli kąciki jego ust zwykle przypominały bardziej posąg niźli żywą tkankę.
A jednak była tutaj – Cordelia Armanda Malfoy, w całej swojej cukierkowej okazałości, którą zdawała się niemal siłą wpychać innym do gardeł; być może przez sam fakt bycia debiutantką można by to było uznać za względnie dobre; być może gdyby Astoria była choć trochę mniej sobą, gdyby nie miała zachowawczości przez lata wpajanej przez szanowną matkę, która zapewne dostałaby momentalnej migreny widząc swoją najmłodszą córę w takiej właśnie roli debiutantki.
Społeczność uwielbiała skandale, goście Adelaide Nott kochali plotki, pospólstwo żyło dla szczególików pozornie nic niewartych, które w czasie i położeniu, w jakim znaleźli się Malfoyowie, zyskiwały jednak na znaczeniu.
Nie tak świeże, nie tak ładne, nie tak zachwycające; znała wszystkie kolejne zawody, bowiem te padały z ust młodej kobiety nierzadko, choć Astoria – całe szczęście – miała okazję doświadczać ich coraz rzadziej. Mogła tylko wyobrażać sobie jak brak matki, dostatnie życie i specyficzny temperament siostry współgrają z okresem nastoletniego buntu, nawet jeśli Cordelia słowami zarzekała się, że jest najbardziej godną ze wszystkich czarownic.
– Kto... uszył, och, nie, to jest nieważne – wypowiedziała spokojnie, choć przez brwi przemknęła nuta frasunku; niemal momentalnie pojawiła się tęsknota za zostawionym na blacie kieliszkiem z winem – Abraxas widział twoją...kreację, nim została opłacona? Jak sądzę, niekoniecznie – spojrzenie leniwie prześlizgnęło się po specyficznym kolorze, nadmiernych błyskotkach, migoczących kamieniach – wyglądała bardziej jak wypolerowany diamencik, niemal irytujący swoim blaskiem, niźli młoda lady na własnym debiucie, który mimo iż stanowił przełom, nakazywał także odpowiednią prezencję.
– Jak rozumiem, wzięłaś sobie za punkt honoru zrobienie z siebie magicznej lampki choinkowej w wydaniu ludzkim – komentarz zroszony nutą niesmaku zatańczył na wargach lady Lestrange, która w końcu ponownie sięgnęła po swój kieliszek – Mogę się tylko domyślać, jaką...ozdobą do tej kreacji były to rozmowy – które ich brat musiał nadzorować, taką miała nadzieję. Taniec to jedno, choć i podczas takowego Cordelia mogła nad wyraz wylewnie zacząć opowiadać swojemu partnerowi...o niemal wszystkim, przede wszystkim własnej wspaniałości płynącej z pęczniejącego niezdrowo ego.
– A więc cóż takiego udało ci się... uczynić, droga siostro? W jaki sposób zaprezentować, byś zapadła w pamięć pozostałym gościom? – miała nadzieję, że sposób daleki od nieodpowiedniego... – Maski to... dość ciekawe zastosowanie. Rzekłabym, że niezbyt przemyślane zważywszy na to, że tegoroczny sabat nie szczycą jedynie reprezentanci najszlachetniejszych rodów...Mam nadzieję, że nie przyszło ci do głowy spoufalać się wylewną rozmową z tymi...cyrkowcami?
– Ach tak – wraz z kochanymi cioteczkami, które słowa odpowiednia prezencja bynajmniej, nie znały – Co więc ten strój ma symbolizować? Jakie słowa chciałaś z nim zawrzeć? – debiutantki były ważnym punktem takich przedsięwzięć, jednak młodsza siostra zdawała się wziąć sobie za punkt honoru nie tyle co przyćmienie, co niegrzeczne onieśmielenie wszystkich wokół; przez moment przeszło jej przez myśl wyobrażenie reszty gości w okularach o przyciemnionym szkle, być może wtedy różowa beza nie rzucałaby się tak drastycznie w oczy.
– Moja droga, daleko mi do złośliwości – znajdowała się całe mile od niej, morza i oceany; zwyczajowy chłód nie ugiął się pod głupiutkim komentarzem i zarzutem o zazdrość; bo choć ktoś w jej wieku mógł zazdrościć Cordelii – wieku, urody, pieniędzy – Astoria znała ją na tyle, by wiedzieć, że z zawiścią niewiele było w tym przypadku wspólnego. Główną rolę grał niesmak i nuta niepokoju o najmłodszą córę Cronusa Malfoya.
– Będąc w tym wieku, powinnaś myśleć także o rzeczach i cnotach ważniejszych, niż blichtr i poszukiwanie poklasku – nawet jako debiutantka, której głównym zadaniem było odpowiednie pokazanie się – Twój debiut to nie tylko uroda i świecidełka czy...och, ta twoja... maska – kocia, istna dziecinada – Powinnaś reprezentować sobą coś więcej, a szata, moja droga siostro, wbrew naiwnym słowom, zdobi człowieka – i mówi wiele o tym, co chce sobą przekazać. Migotliwym różem mogła przekazać swoją sympatię wobec waty cukrowej i bezowych ciasteczek.
– Wydarzenia polityczne to natomiast... nie twoje zadanie – z uwagi na wiek, nader wszystko płeć. Choć propaganda była narzędziem niezwykle silnym, zwłaszcza w rękach dzieci samego Ministra, ktoś taki jak Cordelia zdawał się całemu przedsięwzięciu odbierać należytą rangę i powagę. Czy Cronus Malfoy był tego wszystkiego w ogóle świadom? Emanująca lodowatym spokojem i determinacją twarz zdawała się lekceważyć wszelakie grymasy i nader emocjonalne mikrogesty Malfoyówny.
– Sprawniej dobieraj słowa, siostro. Nie takie padły z moich ust – bo choć ludzie w istocie nie zasługiwali w jej ocenie, choć ojciec zapewne sądził inaczej, nie wypowiadałaby takich zdań na głos, w takim pomieszczeniu, w takim miejscu jak Hampton Court.
Tyle dobrze, że wśród nadmiaru atrakcji nie uznała za najbardziej ciekawe wdawanie się w rozmowę z... nimi.
– Nie jest to sztuka z dziedzin przeze mnie nader lubianych - może gdyby cechowała się innym pochodzeniem, gdyby o cyrkowcach z Areny Carringtonów nie słyszała niepochlebnych plotek, być może akrobacje zrobiłyby na niej inne wrażenie.
– Rozmawiałaś z lady Black, jak zauważyłam. Co u niej? - być może ona miałaby jakikolwiek wpływ na zachowanie młodszej siostry?
Mimo, że była zadowolona z tego, że nie poddała się nieprzyjemnym komentarzom Astorii, humor Cordelii uległ zdecydowanemu pogorszeniu. Zniknęła gdzieś beztroska aura i drżący na końcu wypowiedzi chichot, a dłonie ciągle pozostawały nerwowo zaciśnięte na przedzie sukni, mnąc tiul i odciskając cekiny na delikatnej skórze szlachcianki. - To jak taniec, tylko podniebny! Trochę przypominało mi to nie lot ptaków, a abraksanów - podzieliła się spostrzeżeniem, rada, że zeszły z tematu jej skromnej osoby na solidniejszy grunt komentowania innych ludzi. Na nim czuła się znacznie pewniej. - Och, Aquila, moja kochana przyjaciółka! Ma się już znacznie lepiej, oczywiście ciągle na jej sercu ciąży żałoba i tęsknota za lordem Blackiem - wiesz, że możliwe, że napiszę na jego temat poemat? - lecz na szczęście powraca już do towarzystwa. Niezrażona tym, co działo się podczas akcji charytatywnej...Słyszałaś o tym? Cóż za barbarzyństwo! Okropne! Oburzające! - zaświergotała, nieco pozbywając się urażenia i smutku, bowiem nic nie poprawiało tak humoru, jak ocenianie działań innych.
– Która poza świergotem i ślicznym uśmiechem nie ma niczego do zaoferowania – różowym bezikiem na górze tortu, słodkim kremem oblepiającym babeczkę, w końcu kwiatem w butonierce męża – ale Cordelia aktualnie nie spełniała nawet tego wymagania wobec niej. Bliżej do śmieszności i absurdalnych roszczeń niźli faktycznej ozdóbki. Gdyby zabrać wszystkie te świecidełka, ozdoby i perliste szminki; cóż by zostało?
– Ciężka praca? Nie bądź śmieszna, moja droga, bo pomyślę, że towarzyszą ci urojenia – choć słowa zakrawały o brzydki sarkazm, wypowiedziała je z niebywałym spokojem, nieokraszonym nawet nutą rozbawienia; jedynie chłodny uśmiech wciąż utrzymywał się na jej wargach, kiedy spoglądała na siostrę.
Zabiegana mała lady z ogromem trudów, przeciążona obowiązkami pomiędzy eleganckimi podwieczorkami a kolejną porcją bzdur, które nigdy miały nie wyjść poza ściany jej urokliwej komnaty.
– Zamiast porównywać nasze słowa i analizować ich faktyczne intencje, dobrze byłoby gdybyś w końcu finalnie zastanowiła się, sama, nad tym co faktycznie robisz – oznajmiła wprost, choć cień powątpiewania zatańczył na końcowych zgłoskach – Ojcu winnaś nie dokładać zmartwień, a naszej biednej pani matce... cóż, przestać zachowywać się tak, jakbyś za nic miała jej nauki... Co powiedziałaby, gdyby widziała to wszystko? – kąciki ust opadły, uśmiech momentalnie zniknął; czy gdyby nie było jej dane umrzeć, Cordelia byłaby inna? Czy absurdalność bibelotów i różowych tiulów szanowna pani matka przykryłaby obowiązkiem i prawdziwą cnotliwością?
Wzrok lady Lestrange na moment przetoczył się przez pomieszczenie; wędrówka prędko zakończyła się gwałtownym odwróceniem głowy i uniesioną dłonią – Żadnych poematów – wypowiedziała krótko, miękko, choć stanowczo.
– Spożytkuj czas na coś więcej niż plotki i rozpowszechnianie wątpliwego talentu – tym razem pozwoliła sobie na ciężkie westchnięcie, podnosząc się z miejsca i dopijając swój kieliszek.
– To niezmiernie ważne, by dotarł do ciebie sens moich słów, rozumiesz? – brew Astorii drgnęła odrobinę, kiedy zieleń spojrzenia osiadła na policzku Malfoyówny – I nie, moja droga, w miejscach takich jak to nie chodzi tylko o blask i przyciąganie uwagi. Tym bardziej w tak natarczywy sposób.
- Przestań mówić do mnie w ten sposób - powiedziała w końcu cicho, lecz z całą dostępną mocą. Nie było jej zbyt wiele, dopiero debiutowała, przywykła też do usługiwania, potakiwania oraz traktowania jej z czułością, dlatego był to jeden z pierwszych razów, gdy stawała naprzeciwko niesprzyjającej osobie, do tego w postaci czarownicy, którą szczerze kochała. Za dziecięcych lat Astoria była dla niej wzorem, lecz coś się zepsuło, rozprysło w drobny mak i Delia, mimo szczerych, dobrych intencji, nie potrafiła pozbierać tych elementów w rodzinną całość. Nie teraz, nie po tym, gdy w dniu debiutu krew z jej krwi, najbliższa - po śmierci matki - kobieta występowała przeciwko niej, irracjonalnie atakując i raniąc. - Astorio, zachowujesz się niegrzecznie a twój język - jest językiem żmii, która pragnie sprawić mi ból - kontynuowała szeptem, nie chciała zawstydzić siostry ani wszcząć awantury, miała nadzieję, że to drobne nieporozumienie, wywołane zapewne problemami Astorii, zostanie pomiędzy nimi. Pozory były najważniejsze, tak samo jak wizja rodziny, która zawsze stoi za sobą murem. Tego uczyła ją matka, ukochana, wspaniała mama, która obdarowała ją zrozumieniem, wyrozumiałością i bliskością, oczywiście w ramach szlacheckich konwenansów. Na wspomnienie tego, że mogłaby umiłowaną matkę zawieść, w kącikach oczu Cordelii pojawiły się łzy. Mogła znieść wiele, ale takiej potwarzy - już nie. - Jak śmiesz tak mówić? Jesteś podła, po prostu podła, z czystą złośliwością krzywdzisz swoją siostrę. Wstydziłabyś się takiego zachowania - wyrzuciła z siebie na jednym, dychawicznym wydechu, zamaszyście wstając z wygodnej pufy. Przytrzymała przód strojnej sukni, pięknej, pastelowej, jak przystało młodej damie: Astoria albo nie znała się na tradycji albo po prostu pragnęła wbić w jej wrażliwe serce lodowatym mieczem gorzkich słów - i nie wiedziała, co byłoby gorsze. - Mam nadzieję, że nasza kochana pani matka tego nie widzi, nawet, jeśli jest tu z nami jako duch. I że nikt nie dowie się, jak w paskudny, niegrzeczny sposób wystąpiłaś przeciwko swej najmłodszej siostrze w dniu jej debiutu. Zawiodłam się na tobie, Astorio - wypowiedziała tylko z dumnie podniesionym czołem, ściskając w dłoniach tiulowy materiał niemal do bólu kostek. Chciało się jej płakać, cichy głos nieco się łamał, ale powstrzymała szloch, choć drżące kąciki pięknych warg zdradzały, jak wiele kosztowało ją zachowanie klasy. Nieważne, jakie cierpienia prowokowały Astorię do wyżywania się na młodszej Malfoyównie, nic nie usprawiedliwiało tak rażących sugestii. - Miłej reszty Sabatu, siostro - pożegnała ją jeszcze zgodnie z zasadami, czując, że policzki płoną jej żywym ogniem. Dawno nikt jej tak nie skrzywdził, nie dotknął, nie obraził; czym innym były subtelne reprymendy w zaciszu domu, z którymi w większości się zgadzała, a czym innym ten niepoparty rzeczywistymi argumentami atak i to w dniu, który miał być szczęśliwym wejściem w dorosłość.
Cordelia przestała być jej obowiązkiem w momencie, w którym najstarsza córka założyła własną rodzinę; i stała się nim ponownie z każdym kolejnym niepewnym krokiem, każdym niewyważonym chichotem i każdą przesłodzoną kreacją; z każdą kolejną pomyłką, na które Cronus Malfoy nie miał czasu.
Wypuściła oddech dopiero po dłuższej chwili, przetrzymany i opanowany, nawet jeśli pokłady cierpliwości pragnęły zburzyć słowa o żmijach i innych okropnościach; w odpowiedzi na nie brew lady Lestrange drgnęła ku górze. Naprawdę nikt nie nauczył tego dziecka życia?
Niepowodzeń, prowadzenia się, hardości?
– Uspokój się – choć w słowach nie było agresji czy żalu, zabrzmiały podniośle; powstrzymując się od wywrócenia oczyma wbiła spojrzenie w młodszą siostrę – I przestań robić z siebie ofiarę. Myślisz, że sprawia mi przyjemność, zabawę tudzież satysfakcje dawanie ci reprymend, kiedy jesteś w wieku, w którym sądziłam, że takowe już cię nie dotyczą? – kiedy wszystkie zasady spisywane przez lata i wpajane licznymi godzinami ma w małym palcu.
W małym palcu Cordelia Armanda Malfoy miała za to bibeloty i nastoletnie fochy, pretensjonalne wzdechy i przekonanie o własnej, słodziutkiej wyjątkowości.
– I zważaj na swoje słowa, siostro – kiedy Astoria nadal przewyższała ją wiekiem, pozycją i doświadczeniem; a kiedy za kotarą śmierci zniknęła ich matka, także poniekąd opieką. Opieką, o którą Astoria nie prosiła, a której ciężar musiała zaakceptować na swoich barkach – Kończy mi się już cierpliwość. Mnie i twemu bratu. Nie chciałabyś, aby skończyła się również panu ojcu – którego wojenna zawierucha pochłonęła na tyle, by nie widział kolejnych, pozornie niewinnych i infantylnych występków swojej najmłodszej.
– W polityce nie ma miejsce na twoje obrazy, przystające prostym dziewkom, a nie wysoko urodzonym – wypowiedziała, tym razem nie siląc się nawet na miękkość głosu – A wydarzenie takie jak dziś, mimo zabawy, ma charakter polityczny. Twoje nazwisko ma taki charakter – cichy brzdęk odstawianego na bok kieliszka rozbrzmiał w pomieszczeniu, poprzedzając głuchy stukot uderzeń obcasa o posadzkę, gdy ruszyła do drzwi, by niedługo później za nimi zniknąć – Pora byś zaczęła zdawać sobie z tego sprawę.
zt
- O ile wiem tylko ty masz ze mną problem, pan ojciec nigdy nie zwrócił mi uwagi, odkąd opuściłam szkołę. A wierzę bardziej jego osądowi niż gorzkim słowom złośliwej matrony, która widocznie próbuje zniszczyć mój pierwszy dorosły wieczór - odparła śmiało, choć dalej cicho, nie dając się wytrącić z równowagi. Zazwywczaj ustępowała albo cicho płakała pod prostym noskiem, lecz tak zachowywały się dzieci, a ona opuszczała właśnie baśniowy świat. Sądziła, że pożegna go z klasą, z nostalgią, pozostawiając za sobą uchylone drzwi, pozwalające rozkoszować się niewinnością (i naiwnością), a także barwną wyobraźnią, lecz zachowanie Astorii zatrzasnęło ciężkie skrzydła tuż przed jej nosem. Musiała od razu zacząć o siebie walczyć, zachowując przy tym niewzruszoną - powiedzmy - twarz oraz nie dając się sprowokować. Odetchnęła powoli, głęboko, rzucając siostrze ostatnie spojrzenie. Bynajmniej gniewne, więcej w nim było smutku pomieszanego z zawodem, urazą oraz pewną dozą dorosłej litości nad kimś, kto rozpaczliwie chwytał się pozbawionej sensu argumentacji. Mimo przekonania, że nie uczyniła nic złego, by narazić dobre imię Malfoyów na szwank, Cordelia czuła głębokie przygnębienie; przełykała je z trudem, niczym znienawidzoną zupę dyniową, wykazując się zadziwiającą dojrzałością. Nie odpyskowała Astorii, nie powtarzała w kółko tego, co ta powinna pojąć, po prostu z dumą odeszła w drugą stronę, pozwalając sukni spłynąć na parkiet. Szła z wysoko uniesioną brodą, wdzięczna, że maska kryje w półcieniu zaszklone łzami oczy: musiała szybko udać się do damskich komnat, by przypudrować nosek, a przede wszystkim - by cichutko popłakać w kąciku. Minutkę, może dwie, nie więcej, by nie spuchły jej policzki. A potem: zamierzała wręcz na złość siostrze doskonale się bawić, nie zapominając jednak o krzywdzie, jaką wyrządziła jej Astoria.
| zt
Strona 14 z 14 • 1 ... 8 ... 12, 13, 14