Oranżeria
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Oranżeria
Czy też lato, czy też zima - to nie ma znaczenia. Oranżeria jest doskonałym miejscem, by zjeść tutaj śniadanie, wszak magią można ocieplić każde pomieszczenie. Tutaj również tak to działa, więc kto wie... Może to właśnie tutaj zostaniesz zaproszony przez Katyę?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
To wszystko było snem. Długim, przyjemnym snem, który niewątpliwie wykraczał poza granice przyzwoitości. To wszystko było ledwie wizją, zrodzoną w umysłach ludzi, którzy zbyt daleko wybiegali poza obszar rzeczywistości. Erotyka nie była im dana, kiedy czas nie był ich sprzymierzeńcem, a osoba despotycznego ojca tyrana wisiała nad ich głowami.
— Z jakiego powodu miałbym poczuć się skrępowany, Lady Ollivander?— spytał, zerkając na nią zaczepnie i uśmiechnął się kącikowo, choć w jego stalowoszarych oczach zabłyszczało zainteresowanie i rozbawienie. Nie onieśmielała go w żaden sposób, a obcowanie z kobietami nie było mu obce, więc jej bliskość nie stanowiła dla niego żadnego problemu. — Być może to wynik skazy na krwi, a może brak szlacheckiej natury, ale… nie. Nie krępuje.— Ton jego głosu był ciepły i pozbawiony tak często używanej kpiny, lecz czemuż to miał ją stosować wobec dziewczęcia? Szli krok w krok, kierując się w stronę ogrodu, a świeże, listopadowe powietrze otulało ich, z pewnością przyprawiając o gęsią skórkę.
I rzeczywiście, kiedy dotarli do oranżerii i wyprzedziła go, by mógł spokojnie i po męsku ocenić jej walory, skorzystał z okazji, taksując jej tył wzrokiem w sposób, którego pewnie nie powinien praktykować w towarzystwie… Lecz kto mógł Mulciberowi czegokolwiek zabronić? Miała kształtne biodra, zgrabne pośladki, talię osy i wąskie ramiona. Zdawała się być idealną, drobną klepsydrą, która odmierzała jego indywidualny czas.
— Co?— spytał, kiedy oparła się o stół i otaksowała go wzrokiem. —Podobam Ci się, moja droga?— spytał bezczelnie, unosząc brwi, bo jej obsceniczny wzrok właśnie to sugerował, a on nie musiał się z nią bawić. Przynajmniej nie tak i nie teraz. Dlatego zbliżył się do niej, niwelując dzielącą ich odległość i zsunął ze swoich ramion marynarkę, by okryć nią ramiona przyszłej żony, która była ubrana dość skromnie. [/b]— Pojedynczą koronką się nie ogrzejesz, a nie chciałbym abyś się zaziębiła przed ślubem [/b]— mruknął z troską, choć przecież nie czuł wobec niej żadnych zobowiązań. W gruncie rzeczy nie zależało mu na jej stanie zdrowia, przynajmniej na ten moment, bo była dla niego obcą osobą, potencjalną żoną, kobietą, z którą dopiero w przyszłości będzie musiał spędzać czas – a będzie to z pewnością robił sposób bardzo przyjemny.
Słysząc pytanie, zmarszczył brwi, jakby go nie rozumiał, a przecież było banalnie proste. Zamrugał kilkukrotnie, przekrzywiając głowę lekko w bok i odezwał się dopiero po chwili:
— Oczywiście. Mam szacunek do rodów podobnych do Ollivanderów,. I nie wynika to wcale z pokory, milady. Jesteś owocem tego drzewa genealogicznego. Niezwykle pięknym— powiedział i uniósł dłoń, by palcami dotknąć kosmyka jej włosów, na którym skupił też wzrok, a głos jakby mu zamarł na moment. — Szlacheckim. Dlaczego uważa panienka, że kłamię?— spytał, zaczesując go delikatnie za jej ucho i powoli spojrzał jej w oczy. — Jestem prawym człowiekiem, pracuję w Ministerstwie. Nie śmiałbym kłamać— A jednak.
— Z jakiego powodu miałbym poczuć się skrępowany, Lady Ollivander?— spytał, zerkając na nią zaczepnie i uśmiechnął się kącikowo, choć w jego stalowoszarych oczach zabłyszczało zainteresowanie i rozbawienie. Nie onieśmielała go w żaden sposób, a obcowanie z kobietami nie było mu obce, więc jej bliskość nie stanowiła dla niego żadnego problemu. — Być może to wynik skazy na krwi, a może brak szlacheckiej natury, ale… nie. Nie krępuje.— Ton jego głosu był ciepły i pozbawiony tak często używanej kpiny, lecz czemuż to miał ją stosować wobec dziewczęcia? Szli krok w krok, kierując się w stronę ogrodu, a świeże, listopadowe powietrze otulało ich, z pewnością przyprawiając o gęsią skórkę.
I rzeczywiście, kiedy dotarli do oranżerii i wyprzedziła go, by mógł spokojnie i po męsku ocenić jej walory, skorzystał z okazji, taksując jej tył wzrokiem w sposób, którego pewnie nie powinien praktykować w towarzystwie… Lecz kto mógł Mulciberowi czegokolwiek zabronić? Miała kształtne biodra, zgrabne pośladki, talię osy i wąskie ramiona. Zdawała się być idealną, drobną klepsydrą, która odmierzała jego indywidualny czas.
— Co?— spytał, kiedy oparła się o stół i otaksowała go wzrokiem. —Podobam Ci się, moja droga?— spytał bezczelnie, unosząc brwi, bo jej obsceniczny wzrok właśnie to sugerował, a on nie musiał się z nią bawić. Przynajmniej nie tak i nie teraz. Dlatego zbliżył się do niej, niwelując dzielącą ich odległość i zsunął ze swoich ramion marynarkę, by okryć nią ramiona przyszłej żony, która była ubrana dość skromnie. [/b]— Pojedynczą koronką się nie ogrzejesz, a nie chciałbym abyś się zaziębiła przed ślubem [/b]— mruknął z troską, choć przecież nie czuł wobec niej żadnych zobowiązań. W gruncie rzeczy nie zależało mu na jej stanie zdrowia, przynajmniej na ten moment, bo była dla niego obcą osobą, potencjalną żoną, kobietą, z którą dopiero w przyszłości będzie musiał spędzać czas – a będzie to z pewnością robił sposób bardzo przyjemny.
Słysząc pytanie, zmarszczył brwi, jakby go nie rozumiał, a przecież było banalnie proste. Zamrugał kilkukrotnie, przekrzywiając głowę lekko w bok i odezwał się dopiero po chwili:
— Oczywiście. Mam szacunek do rodów podobnych do Ollivanderów,. I nie wynika to wcale z pokory, milady. Jesteś owocem tego drzewa genealogicznego. Niezwykle pięknym— powiedział i uniósł dłoń, by palcami dotknąć kosmyka jej włosów, na którym skupił też wzrok, a głos jakby mu zamarł na moment. — Szlacheckim. Dlaczego uważa panienka, że kłamię?— spytał, zaczesując go delikatnie za jej ucho i powoli spojrzał jej w oczy. — Jestem prawym człowiekiem, pracuję w Ministerstwie. Nie śmiałbym kłamać— A jednak.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Nie znała tego uczucia, bo nie miała okazji nauczyć się go. Ciche pragnienia, potrzeby dopiero winny się w niej zrodzić, a im dłużej przebywała w obecności Ramseya, tym mocniej chciała przetestować granice, których brakiem się szczyciła, ale miała nieodparte wrażenie, że ten konkretny mężczyzna byłby w stanie kilka znaleźć. Co jeśli jednak nie? Nie zastanawiała się nad tym, bo w tej jednej, krótkiej chwili absorbował całą uwagę Katyi, którą skupiała tylko na nim, jakby uparcie walcząc z czasem i tym, że jakikolwiek szczegół mógłby jej umknąć.
-Wiem o planach mego ojca i zdaję sobie sprawę, że pragnie z całego serca - rzuciła z kpiną i obdarzyła go uroczym uśmiechem, który wcale nie pasował do zdania jakie wypowiedziała. -By dzisiaj pan tutaj został, a ja? - zawiesiła głos i przygryzła dolną wargę, a tym samym wysyłając mu zaproszenie do gry, której nie praktykowała od jakiegoś czasu, a może - tylko od kilku dni? -Ponoć chodzę we śnie, więc radziłabym się zamknąć w pokoju, bo zdarza mi się zgubić drogę - rzuciła z rozbawieniem i nie tłumiła w sobie cichego śmiechu, który wydobył się spomiędzy karminowych ust. Wzmianka o czystości krwi, a raczej skazie i braku szlacheckiej natury sprawił, że zmrużyła oczy i przybrała maskę typowego pokorzesty. Nie chciała pozwolić narzeczonemu czytać z siebie jak z otwartej księgi, ale ewidentnie nie miał pojęcia o jej stosunku do niżej urodzonych, choć... Czy aby na pewno tak było? -Czuje się pan gorszy z tego powodu? - zapytała bezczelnie i z nutą arogancji, nad czym kompletnie nie panowała. Twarz Katyi przybrała bardziej zaciętego wyrazu, a spotulniała dopiero w momencie, gdy mężczyzna zbliżył się do niej, a mocny zapach perfum wdarł się do wrażliwego noska, który łapał wszystkie wonie. Ta konkretna była jednak dla niej na tyle intensywna, że absorbowała ją całą i nie skupiała się na otoczeniu ani tym bardziej na tym, że chłodny wiatr, który wpadał przez szczeliny, muskał bladą skórę i wywoływał uczucie swoistego rodzaju zimna widocznego na odsłonietych fragmentach ciała.
-Podoba mi się pana pewność siebie i bezczelność - odpowiedziała wymijająca, a krótkotrwałe zaskoczenie było widoczne w jej ciemnych tęczówkach, które nabierały jeszcze głębszego odcienia czerni z każdą mijającą sekundą. Nie odmawiała mu uroku czy urody, bo należał do przystojnych i niezwykle atrakcyjnych mężczyzn, z którymi ona lubiła przebywać, ale to wciąż była granica smaku, prawda? Mimowolnie wyciągnęła dłoń w stronę torsu Ramseya, by jednym subtelnym ruchem opuszek zacząć drażnić skórę narzeczonego przez materiał koszuli. Bawiła się po swojemu, ale to tylko dlatego, że musiała wybadać grunt, a dzisiaj miała ochotę, by przełamać własny strach przed demonami, które budziły ją niemal każdej nocy. -Mam nadzieję, że jako mój mąż, dasz mi pozorne ciepło w swych ramionach, choć osobiście chciałabym wierzyć, że będzie prawdziwe - mruknęła pod nosem, gdy otulił jej wątłe ciało marynarką i zastygła w bezruchu z dłonią, którą trzymała na jego klatce piersiowej. -Czy będzie to dla pana problematyczne, jeśli poprosiłabym o skromną uroczystość? Źle się czuję, gdy jest zbyt tłoczno - dodała spokojnie i dopiero teraz się odsunęła, bo nie zamierzała doprowadzać do sytuacji, w której dostałby wszystko na tacy. I pomimo, że humor i chęć gry we flirt utrzymywała się w niej nadal, musiała zrobić krok w tył, by stracił na moment pewność, że już ją ma. Liczyła się z jego doświadczeniem i tym, że zna kobiece sztuczki, ale nie mówiąc mu o niczym, wymagała czasu i przyzwolenia na oswojenie się w bliskości, która mogła być dla nich przyjemna. Wiedziała jednak, że ustaliła z nim niechęć względem sypiania ze sobą, choć to w każdej chwili mogło się zmienić, czyż nie?
-Nie powiedziałam, że pan kłamie, ale...- rzuciła luźno i przekrzywiła nieco głowę, by móc się przyglądać Mulciberowi z ciekawością i godnym go szacunkiem. -Jest pewna rzecz, której od pana wymagam i gwarantuję, że bez tego... Nie jesteśmy w stanie dojść do porozumienia
-Wiem o planach mego ojca i zdaję sobie sprawę, że pragnie z całego serca - rzuciła z kpiną i obdarzyła go uroczym uśmiechem, który wcale nie pasował do zdania jakie wypowiedziała. -By dzisiaj pan tutaj został, a ja? - zawiesiła głos i przygryzła dolną wargę, a tym samym wysyłając mu zaproszenie do gry, której nie praktykowała od jakiegoś czasu, a może - tylko od kilku dni? -Ponoć chodzę we śnie, więc radziłabym się zamknąć w pokoju, bo zdarza mi się zgubić drogę - rzuciła z rozbawieniem i nie tłumiła w sobie cichego śmiechu, który wydobył się spomiędzy karminowych ust. Wzmianka o czystości krwi, a raczej skazie i braku szlacheckiej natury sprawił, że zmrużyła oczy i przybrała maskę typowego pokorzesty. Nie chciała pozwolić narzeczonemu czytać z siebie jak z otwartej księgi, ale ewidentnie nie miał pojęcia o jej stosunku do niżej urodzonych, choć... Czy aby na pewno tak było? -Czuje się pan gorszy z tego powodu? - zapytała bezczelnie i z nutą arogancji, nad czym kompletnie nie panowała. Twarz Katyi przybrała bardziej zaciętego wyrazu, a spotulniała dopiero w momencie, gdy mężczyzna zbliżył się do niej, a mocny zapach perfum wdarł się do wrażliwego noska, który łapał wszystkie wonie. Ta konkretna była jednak dla niej na tyle intensywna, że absorbowała ją całą i nie skupiała się na otoczeniu ani tym bardziej na tym, że chłodny wiatr, który wpadał przez szczeliny, muskał bladą skórę i wywoływał uczucie swoistego rodzaju zimna widocznego na odsłonietych fragmentach ciała.
-Podoba mi się pana pewność siebie i bezczelność - odpowiedziała wymijająca, a krótkotrwałe zaskoczenie było widoczne w jej ciemnych tęczówkach, które nabierały jeszcze głębszego odcienia czerni z każdą mijającą sekundą. Nie odmawiała mu uroku czy urody, bo należał do przystojnych i niezwykle atrakcyjnych mężczyzn, z którymi ona lubiła przebywać, ale to wciąż była granica smaku, prawda? Mimowolnie wyciągnęła dłoń w stronę torsu Ramseya, by jednym subtelnym ruchem opuszek zacząć drażnić skórę narzeczonego przez materiał koszuli. Bawiła się po swojemu, ale to tylko dlatego, że musiała wybadać grunt, a dzisiaj miała ochotę, by przełamać własny strach przed demonami, które budziły ją niemal każdej nocy. -Mam nadzieję, że jako mój mąż, dasz mi pozorne ciepło w swych ramionach, choć osobiście chciałabym wierzyć, że będzie prawdziwe - mruknęła pod nosem, gdy otulił jej wątłe ciało marynarką i zastygła w bezruchu z dłonią, którą trzymała na jego klatce piersiowej. -Czy będzie to dla pana problematyczne, jeśli poprosiłabym o skromną uroczystość? Źle się czuję, gdy jest zbyt tłoczno - dodała spokojnie i dopiero teraz się odsunęła, bo nie zamierzała doprowadzać do sytuacji, w której dostałby wszystko na tacy. I pomimo, że humor i chęć gry we flirt utrzymywała się w niej nadal, musiała zrobić krok w tył, by stracił na moment pewność, że już ją ma. Liczyła się z jego doświadczeniem i tym, że zna kobiece sztuczki, ale nie mówiąc mu o niczym, wymagała czasu i przyzwolenia na oswojenie się w bliskości, która mogła być dla nich przyjemna. Wiedziała jednak, że ustaliła z nim niechęć względem sypiania ze sobą, choć to w każdej chwili mogło się zmienić, czyż nie?
-Nie powiedziałam, że pan kłamie, ale...- rzuciła luźno i przekrzywiła nieco głowę, by móc się przyglądać Mulciberowi z ciekawością i godnym go szacunkiem. -Jest pewna rzecz, której od pana wymagam i gwarantuję, że bez tego... Nie jesteśmy w stanie dojść do porozumienia
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Lubił przełamywać granice bo były to wyzwania, którym musiał podołać. Dążył do perfekcji, jakby to było jego głównym celem, jakby nic innego się nie liczyło. Ona sama więc stawała się czymś pokroju planu, który należało zrealizować, a on, poznając ją coraz lepiej bawił się nią i z nią jednocześnie. Uważnie obserwował jej dziewczęce ruchy i podziwiał wdzięki, które przejawiały się w subtelnym uśmiechu czerwonych ust, czy zalotnym spojrzeniu spod firany długich, czarnych rzęs. Sprawiała, że jej chciał dla siebie, czyniąc z niego zdobywcę i podróżnika po jej osobowości.
—Och, doprawdy? Mam nadzieję, że ojciec panienki nie ma wobec mnie żadnych niecnych planów i nie muszę się obawiać…— odpowiedział w podobnym tonie, co ona, doskonale przecież wiedząc jaki miała stosunek do ojca i cóż on jej czynił. Zresztą pod warstwą pudru pozostawały sine ślady, widoczne tylko z bliska, lecz nie musiał się przyglądać jej buzi, by o tym wiedzieć. — W takim razie zamknę drzwi na wszystkie zamki, tak aby nikt nie mógł dostać się do środka. Bardzo cenię sobie ciepło pod kołdrą— dodał konspiracyjnym szeptem, obniżając głowę, by posłać jej jednocześnie przeciągnąłe i sugestywne spojrzenie, będące jednocześnie niewypowiedzianą propozycją a może przyjęciem tej, którą ona wysunęła tuż przed nim. — Powinna Panienka posiadać zwierzaka, który chodziłby krok w krok i pilnował, by się nie zgubiła w takim razie— dodał z rozbawieniem, zerkając na jej delikatną dłoń, którą przykrył swoją własną. Skrzyżował z nią ciemniejące spojrzenie i pogładził opuszkami palców jej knykcie i paliczki, odliczając wszystkie drobne kosteczki, które bez trudu mógłby zgnieść swoją ręką.
— Bezczelność? Proszę mi zatem wybaczyć. Mniemam, że nie wypada się tak zachowywać wobec szlachcianki— rzucił luźno, wcale nie mówiąc poważnie. Doskonale wiedział, że był bezczelny, wręcz arogancki, a zgrywanie głupka sprawiało, że był nim jeszcze bardziej.
Jaki Ramsey byłby mężem? Kto to wie. Był potwornym narzeczonym, przynajmniej dla dwóch poprzednich kandydatek. Nie wiadomo, czy szybko nie zostanie wdowcem, ale… pozostało mieć nadzieję, że wszechogarniający czas lady Ollivander zmiękczy jego skostniałe serce.
— Jako mąż dam Panience wszystko, co sobie zażyczy— włącznie z głową hipogryfa, ale nie mógł pamiętać, że tego właśnie pragnęła. — Nawet gwiazdkę z nieba— dodał z szelmowskim uśmiechem, wsuwając dłonie do kieszeni spodni, przez co jego męska pierś nieco wypięła się do przodu, kiedy trzymała na niej swoją dłoń. Była ciepła i delikatnie muskała jego ciało w słodkiej obietnicy, która podsycała męskie pragnienia Mulcibera. Westchnął cicho, słysząc jej propozycję, choć w gruncie rzeczy mu było wszystko jedno. Ślub dla niego był jedynie formalnością, nie był człowiekiem lubującym się w zabawie i szaleństwach z przyjaciółmi, bo najzwyczajniej w świecie… nie traktował ludzi w ten sposób Ale nie musiał być z nią całkiem szczery, prawda?
— Sądziłem, że to będzie wielkie i huczne przyjęcie, moja droga— mruknął z udawanym rozczarowaniem i zrobił krok w przód, znów niwelując między nimi odległość, chociaż przecież się odsunęła. Wyciągnąwszy ręce z kieszeni ujął poły swojej marynakri, które spoczywały na jej ramionach i przeciągnął wzdłuż nic, opuszkami kciuków muskając niby to przypadkiem jej nagą skórę ramion.— Wolisz intymniejsze sytuacje?— spytał dwuznacznie z nieco lubieżnym uśmiechem, lecz nie czekał na jej odpowiedź. — Ale jeśli to Cię uszczęśliwi, moja droga. To przemyślę to.
Kiedy zaś wspomniała o warunkach opuścił dłonie i zacisnął szczękę, unosząc brwi w oczekiwaniu. Nie lubił warunków, ale z czystej uprzejmości postanowił ją wysłuchać.
—Och, doprawdy? Mam nadzieję, że ojciec panienki nie ma wobec mnie żadnych niecnych planów i nie muszę się obawiać…— odpowiedział w podobnym tonie, co ona, doskonale przecież wiedząc jaki miała stosunek do ojca i cóż on jej czynił. Zresztą pod warstwą pudru pozostawały sine ślady, widoczne tylko z bliska, lecz nie musiał się przyglądać jej buzi, by o tym wiedzieć. — W takim razie zamknę drzwi na wszystkie zamki, tak aby nikt nie mógł dostać się do środka. Bardzo cenię sobie ciepło pod kołdrą— dodał konspiracyjnym szeptem, obniżając głowę, by posłać jej jednocześnie przeciągnąłe i sugestywne spojrzenie, będące jednocześnie niewypowiedzianą propozycją a może przyjęciem tej, którą ona wysunęła tuż przed nim. — Powinna Panienka posiadać zwierzaka, który chodziłby krok w krok i pilnował, by się nie zgubiła w takim razie— dodał z rozbawieniem, zerkając na jej delikatną dłoń, którą przykrył swoją własną. Skrzyżował z nią ciemniejące spojrzenie i pogładził opuszkami palców jej knykcie i paliczki, odliczając wszystkie drobne kosteczki, które bez trudu mógłby zgnieść swoją ręką.
— Bezczelność? Proszę mi zatem wybaczyć. Mniemam, że nie wypada się tak zachowywać wobec szlachcianki— rzucił luźno, wcale nie mówiąc poważnie. Doskonale wiedział, że był bezczelny, wręcz arogancki, a zgrywanie głupka sprawiało, że był nim jeszcze bardziej.
Jaki Ramsey byłby mężem? Kto to wie. Był potwornym narzeczonym, przynajmniej dla dwóch poprzednich kandydatek. Nie wiadomo, czy szybko nie zostanie wdowcem, ale… pozostało mieć nadzieję, że wszechogarniający czas lady Ollivander zmiękczy jego skostniałe serce.
— Jako mąż dam Panience wszystko, co sobie zażyczy— włącznie z głową hipogryfa, ale nie mógł pamiętać, że tego właśnie pragnęła. — Nawet gwiazdkę z nieba— dodał z szelmowskim uśmiechem, wsuwając dłonie do kieszeni spodni, przez co jego męska pierś nieco wypięła się do przodu, kiedy trzymała na niej swoją dłoń. Była ciepła i delikatnie muskała jego ciało w słodkiej obietnicy, która podsycała męskie pragnienia Mulcibera. Westchnął cicho, słysząc jej propozycję, choć w gruncie rzeczy mu było wszystko jedno. Ślub dla niego był jedynie formalnością, nie był człowiekiem lubującym się w zabawie i szaleństwach z przyjaciółmi, bo najzwyczajniej w świecie… nie traktował ludzi w ten sposób Ale nie musiał być z nią całkiem szczery, prawda?
— Sądziłem, że to będzie wielkie i huczne przyjęcie, moja droga— mruknął z udawanym rozczarowaniem i zrobił krok w przód, znów niwelując między nimi odległość, chociaż przecież się odsunęła. Wyciągnąwszy ręce z kieszeni ujął poły swojej marynakri, które spoczywały na jej ramionach i przeciągnął wzdłuż nic, opuszkami kciuków muskając niby to przypadkiem jej nagą skórę ramion.— Wolisz intymniejsze sytuacje?— spytał dwuznacznie z nieco lubieżnym uśmiechem, lecz nie czekał na jej odpowiedź. — Ale jeśli to Cię uszczęśliwi, moja droga. To przemyślę to.
Kiedy zaś wspomniała o warunkach opuścił dłonie i zacisnął szczękę, unosząc brwi w oczekiwaniu. Nie lubił warunków, ale z czystej uprzejmości postanowił ją wysłuchać.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Poznawała go i upodobania, którymi się charakteryzował, a to co mogła o nim powiedzieć już w tej chwili, to słabość do wysublimowanej rozmowy, która okraszona erotyką mogła mieć zawartą obietnicę. Na tę mogli przystać oboje, a również byli w stanie się wycofać z tego, co dałoby im pozorne szczęście. Czy Katya w ogóle w takowe wierzyła? Prawdopodobnie nie, bo była osobą, która potrzebowała swoistego rodzaju zapewnienia i potwierdzenia na to, że jest w stanie poczuć coś więcej niż tylko bycie córką Malakaia Ollivandera, przez którego pryzmat postrzegała ją większość szlacheckiego społeczeństwa.
-Sugeruję pan, że winnam być zazdrosna o ojca? - zapytała zaczepnie i przygryzła dolną wargę, gdy po raz kolejny obdarzyła go tym obscenicznym wzrokiem, który wyzywał go na kolejny pojedynek. Nie chciała żeby rezygnował z prób jakich się dopuszczali, ale to tylko dlatego, że potrzebowała bodźca, rozrywki, która nie ograniczałay ich w niczym. -Lubi pan ciepło? - nie było to dla niej zaskakujące, bo sama uwielbiała ten moment, w którym jej wątłe ciało otulała delikatnym materiałem i zapewniała sobie pozorne bezpieczeństwo, którego nie czuła po wyjściu z łóżka. Nie wiedzieć skąd, w umyśle Katyi pojawiły się myśli, które zaczęły krążyć wokół nocy spędzanych z nim, kiedy to u niego będzie szukała tego, co do tej pory sama znajdowała pomiędzy ciszą, a kolejnym dniem. -Mam nadzieję, że te zamki nie zostaną zamknięte z obawy przed moim ewentualnym pojawieniem się tuż obok, a z czystej niechęci do dzielenia łoża z lordem - uśmiechnęła się subtelnie, a oczy Ollivander błyszczały z każdą mijającą sekundą, jakby potwierdzając chęć dalszych próg gry we flirt. Robił to celowo? Wychodziło mu to perfekcyjnie, bo przecież delikatna pani auror, która na co dzień kipiała dystansem, ale i wysublimowanym żartem, stawała się przy Mulciberze bardziej śmiałą, ale i jednocześnie rumieńce pokrywały jej blade policzki.
-Zawsze chciałam mieć smoka. To niezwykłe stworzenia i choć większość uwielbia hipogryfy, aetonany, tak ja... Poszukuję smoczego jaja - powiedziała zgodnie z prawdą. Nie wiedziała, że Ramsey żył wśród nich, a przecież byłaby w stanie go prosić dzień i noc, by zabrał ją do rezerwatu, w którym na własnej skórze przekonałaby się o potędze tych magicznych istot. Liczyła się z tym, że przebywanie wśród smoków bywa problematyczne i często zgubne, ale ciekawość była silniejsza.
-Proszę nie przestawać, ale z pewnością wyrażę swój sprzeciw na zachowania, które nie będą popierane bądź szanowane, a na razie... Chyba nie ma pan sobie nic do zarzucenia, prawda? - zabrzmiała dość kpiąco, a przecież na myśli mogła mieć dosłownie wszystko. Zarówno polowanie, ale i jego dotychczasowe podejście, które odpowiadało jej na ten moment. Nie chciała się z nim kłócić, bo słowna zabawa była zbyt intrygująca i próbowała się przekonać jak daleko Mulciber się posunie dzisiejszego wieczoru, a przecież nie oponowała przed bliskością i dotykiem.
-Wszystko? To szczera chęć? Nie lubię czuć rozczarowania i liczę, że nie ma pan interesu w ewentualnym rozpieszczaniu mnie - powiedziała spokojnie, bo to co do niej mówił - nawet jeśli fałszywe, brzmiało tak ciepło i nieoczekiwanie. Nie umiała się do tego odnieść, bo nikt do tego pory nie mówił takich rzeczy, a jeśli kiedyś robił to Morpheus, to już dawno zapomniała o znaczeniu tak wzniosłych obietnic. Dlatego zapewne wspomnienie o gwiazdce z nieba skwitowała krótkim acz wymownym uśmiechem.
-Ja... Ja... - szepnęła cicho, gdy ciepłe dłonie Ramseya zderzyły się z odsłoniętymi fragmentami drobnego ciała. Przygryzła dolną wargę, bo była zaskoczona tym co zrobił, a jednak nie oponowała i nie mówił - dość. -Rzadko kiedy potrafię się odnaleźć przy zbyt dłużym tłumie ludzi i to dlatego stronię od przyjęć. Nie czułam się komfortowo na wernisażu, bo przez ostatnie cztery lata nie pojawiałam się na salonach i nie chciałabym przynieść wstydu w najważniejszym dla nas dniu - otworzyła się niczym księga, ale to dlatego, że planowała od początku obdarzyć go taką szczerością, choć tak pięknie zmienił front, co sprawiło, że Ollivander zacisnęła lekko palce na materiale koszuli mężczyzny. Wlepiła w niego ciemniejące tęczówki i podejmowała się kolejnego wyzwania, bo przecież to jej rzucił w tej rozkosznej dwuznaczności, czyż nie? -Wolę? Musiałby mnie pan najpierw ich nauczyć - i nie było w tym nic wyuzdanego, a jedynie prawda, która pomimo, że nie do końca uczciwa, to całkowicie zgodna z rzeczywistością. -Proszę mnie zrozumieć, ale uszanuję pańską decyzję, choć nie gwarantuję, że będę uległa. Prawdopodobnie trzeba mnie nauczyć posłuszeństwa... - mruknęła tym razem bezczelnie, może nawet bardziej bezczelnie, aż w końcu przybrała poważny ton, jakby doszukując się pozwolenia na wyjawienie warunku, który był dla niej kluczowy. -Chciałabym żeby był pan wobec mnie lojalny, a nie wobec mego ojca, który od lat praktykuje na mnie... Niekonwencjonalne metody wychowawcze.
-Sugeruję pan, że winnam być zazdrosna o ojca? - zapytała zaczepnie i przygryzła dolną wargę, gdy po raz kolejny obdarzyła go tym obscenicznym wzrokiem, który wyzywał go na kolejny pojedynek. Nie chciała żeby rezygnował z prób jakich się dopuszczali, ale to tylko dlatego, że potrzebowała bodźca, rozrywki, która nie ograniczałay ich w niczym. -Lubi pan ciepło? - nie było to dla niej zaskakujące, bo sama uwielbiała ten moment, w którym jej wątłe ciało otulała delikatnym materiałem i zapewniała sobie pozorne bezpieczeństwo, którego nie czuła po wyjściu z łóżka. Nie wiedzieć skąd, w umyśle Katyi pojawiły się myśli, które zaczęły krążyć wokół nocy spędzanych z nim, kiedy to u niego będzie szukała tego, co do tej pory sama znajdowała pomiędzy ciszą, a kolejnym dniem. -Mam nadzieję, że te zamki nie zostaną zamknięte z obawy przed moim ewentualnym pojawieniem się tuż obok, a z czystej niechęci do dzielenia łoża z lordem - uśmiechnęła się subtelnie, a oczy Ollivander błyszczały z każdą mijającą sekundą, jakby potwierdzając chęć dalszych próg gry we flirt. Robił to celowo? Wychodziło mu to perfekcyjnie, bo przecież delikatna pani auror, która na co dzień kipiała dystansem, ale i wysublimowanym żartem, stawała się przy Mulciberze bardziej śmiałą, ale i jednocześnie rumieńce pokrywały jej blade policzki.
-Zawsze chciałam mieć smoka. To niezwykłe stworzenia i choć większość uwielbia hipogryfy, aetonany, tak ja... Poszukuję smoczego jaja - powiedziała zgodnie z prawdą. Nie wiedziała, że Ramsey żył wśród nich, a przecież byłaby w stanie go prosić dzień i noc, by zabrał ją do rezerwatu, w którym na własnej skórze przekonałaby się o potędze tych magicznych istot. Liczyła się z tym, że przebywanie wśród smoków bywa problematyczne i często zgubne, ale ciekawość była silniejsza.
-Proszę nie przestawać, ale z pewnością wyrażę swój sprzeciw na zachowania, które nie będą popierane bądź szanowane, a na razie... Chyba nie ma pan sobie nic do zarzucenia, prawda? - zabrzmiała dość kpiąco, a przecież na myśli mogła mieć dosłownie wszystko. Zarówno polowanie, ale i jego dotychczasowe podejście, które odpowiadało jej na ten moment. Nie chciała się z nim kłócić, bo słowna zabawa była zbyt intrygująca i próbowała się przekonać jak daleko Mulciber się posunie dzisiejszego wieczoru, a przecież nie oponowała przed bliskością i dotykiem.
-Wszystko? To szczera chęć? Nie lubię czuć rozczarowania i liczę, że nie ma pan interesu w ewentualnym rozpieszczaniu mnie - powiedziała spokojnie, bo to co do niej mówił - nawet jeśli fałszywe, brzmiało tak ciepło i nieoczekiwanie. Nie umiała się do tego odnieść, bo nikt do tego pory nie mówił takich rzeczy, a jeśli kiedyś robił to Morpheus, to już dawno zapomniała o znaczeniu tak wzniosłych obietnic. Dlatego zapewne wspomnienie o gwiazdce z nieba skwitowała krótkim acz wymownym uśmiechem.
-Ja... Ja... - szepnęła cicho, gdy ciepłe dłonie Ramseya zderzyły się z odsłoniętymi fragmentami drobnego ciała. Przygryzła dolną wargę, bo była zaskoczona tym co zrobił, a jednak nie oponowała i nie mówił - dość. -Rzadko kiedy potrafię się odnaleźć przy zbyt dłużym tłumie ludzi i to dlatego stronię od przyjęć. Nie czułam się komfortowo na wernisażu, bo przez ostatnie cztery lata nie pojawiałam się na salonach i nie chciałabym przynieść wstydu w najważniejszym dla nas dniu - otworzyła się niczym księga, ale to dlatego, że planowała od początku obdarzyć go taką szczerością, choć tak pięknie zmienił front, co sprawiło, że Ollivander zacisnęła lekko palce na materiale koszuli mężczyzny. Wlepiła w niego ciemniejące tęczówki i podejmowała się kolejnego wyzwania, bo przecież to jej rzucił w tej rozkosznej dwuznaczności, czyż nie? -Wolę? Musiałby mnie pan najpierw ich nauczyć - i nie było w tym nic wyuzdanego, a jedynie prawda, która pomimo, że nie do końca uczciwa, to całkowicie zgodna z rzeczywistością. -Proszę mnie zrozumieć, ale uszanuję pańską decyzję, choć nie gwarantuję, że będę uległa. Prawdopodobnie trzeba mnie nauczyć posłuszeństwa... - mruknęła tym razem bezczelnie, może nawet bardziej bezczelnie, aż w końcu przybrała poważny ton, jakby doszukując się pozwolenia na wyjawienie warunku, który był dla niej kluczowy. -Chciałabym żeby był pan wobec mnie lojalny, a nie wobec mego ojca, który od lat praktykuje na mnie... Niekonwencjonalne metody wychowawcze.
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Łatwo składał obietnice i nigdy nie stanowiło mu problemu ich dotrzymywanie, lecz gdy to robił musiał mieć w tym określony cel. Czasem było to zabawienie kogoś, czasem spełnienie swojego lojalnego obowiązku, czasem sprawienie przyjemności komuś, kto mógł sprawić ją jemu. Dlaczego miało być inaczej w przypadku Katyi, skoro była jego narzeczoną, a już niedługo zostanie jego żoną, kobietą, która przejmie jego nazwisko i poszerzy ród Mulciberów, których tu, w zachodniej Europie było ledwie kilku. Patrząc na nią wiedział, że dzieci będą piękne, a jej obycie towarzyskie, dziewczęcość, żart, a nawet umiejętność flirtu przyniesie mu w przyszłości wszelakie możliwe profity. Jedyne, co musiał zrobić to... zatrzymać ją po swojej stronie za wszelką cenę, przekonać do siebie, rozkochać, aby była mu wiernym przyjacielem, a nie najgorszym wrogiem.
— Niczego nie sugeruję — odpowiedział krótko, zwieńczając to subtelnym, zachowawczym uśmiechem, jednakże odwrócił wzrok od niego, na ogród, podziwiając jego walory. Był piękny, szczególnie teraz w blasku listopadowego księżyca, a zarośla tworzyły swoistą puszczę, w której mogli się gonić w romantycznej grze. — Lubię ciepło, lecz zimno nie jest mi straszne. Pewnie to dlatego, że jestem zmiennocieplny, jak smoki — zażartował, powracając do niej spojrzeniem, by wlepić go w jej błyszczące, czarne jak smoła tęczówki. — Wolałbym dzielić łoże z panienką niż z lordem, ale wszak nie wypada nam. Być może zamki okażą się koniecznością, aby bronić się przed urokami, milady, co by mnie mogła zwodzić na pokuszenie i sprowadzać na złą drogę, kusząc swoim wdziękiem i niesłychaną urodą. Mógłbym... nie móc się oprzeć— powiedział i posłał jej jeden z tych czarującym uśmiechów, jakimi winien obdarzać swoja narzeczoną zakochany wybranek. On potrafił wykrzesać z siebie wszystko, jeśli tylko czegoś chciał, a gra z nią była dla niego prawdziwą przyjemnością.
Wzmianki o smoku nie skomentował, uśmiechnął się jedynie nieco szerzej, kiwając głową. Nie chciał zdradzać jej gdzie się wychował ani tego, że smoki zna jak własną kieszeń, bo nie chciał z rezerwatem mieć już nic wspólnego. Ale jajo smoka... czyż nie będzie cudownym prezentem dla niej, jak tylko zasłuży na jego przychylność i wdzięczność?
— Smocze jajo, niespotykane pragnienie. Ciężko je zdobyć, ale kto wie, może któregoś dnia się uda?— rzucił w eter, nie licząc na kontynuację tego tematu, być może dlatego szybko dodał: — Bezinteresowne rozpieszczanie to prawdziwa strata czasu, moja droga. Czasu i energii. Może więc miałbym w tym swój cel? Może chciałbym aby moja żona była rozpieszczoną i szczęśliwą Księżniczką? Mając i dając jej wszystko udowadniam tylko pozycję Księcia.
Uśmiechnął się szczerze i sympatycznie, a wyraz twarzy mu złagodniał, nadając młodszych, nieco bardziej chłopięcych rysów. Bliskość nie stanowiła dla niego problemu, a nawet ekscytowała go, zważywszy na jej napięcie i lekko wyczuwalny w powietrzu stres. Nie robił jednak niczego, czego nie powinien, wszystko sprowadzając do przypadkowych, subtelnych muśnięć, dotknięć, pozostawiając resztę przyszłości, której pragnienie zamierzał w niej obudzić. Może dlatego właśnie nachylił się do niej, zastygając nad jej uchem, którego nie dotykał, choć jego ciepły oddech omiótł jej policzek i szyję.
— Nie byłabys w stanie przynieść wstydu ani sobie ani nam. Winien jestem gonić twoje wdzięki, Narzeczono— szepnnął jej na ucho, jakby zdradzał jej tajemnicę ich relacji i odsunął się, po chwili nawet cofając w tył, aby nie czuła się zbyt przytłoczona jego obecnością. To miał być krótki posmak, skosztowanie przystawki przed pierwszym daniem, który miał zostać podany w niedalekiej przyszłości. — Chciałaby się ich panienka nauczyć, milady? Jeśli wyraża panienka taką chęć to postaram się być godnym i cierpliwym nauczycielem — powiedział głośno, odwracając się do niej bokiem, nie na znak braku szacunku, a dlatego, że lustrował wzrokiem oranżerię i wpadające do niej światło księżyca. Było to całkiem przyjemnie, cicho, dość ciepło, a chłód z zewnątrz ich nie sięgał. — Uległość — rzucił odwracając się w końcu tyłem, choć jego głowa obróciła się już w drugim kierunku, pozostając wciąż profilem. — Wydaje mi się, że to nie jest coś, co by się mogło panience spodobać, zważywszy, że ojciec stara się to wymusić na niej całe życie. Czyż nie próbował Cię nauczyć tego, gdy mu powiedziałaś, że z wesela nici? Czyż nie to krzyczą twoje żebra i obolała warga, której ból stałby się nie do zniesienia, przy każdym drobnym pocałunku? Doprawdy chciałabyś, żebym starał się nauczyć Cię uległości po katuszach, jakie zapewniał Ci lord Ollivander?— mówił powoli, bez pretensji, nawet bez podłości. Umyślnie rozpoczął ten temat, chcąc dać jej do rozumienia iż wie więcej niż sądzi, co mogło być... słodką obietnicą, i subtelną groźbą jednocześnie? W końcu miała do czynienia z jasnowidzem. Spojrzał na nią przez ramię, zatrzymując wzrok na jej dziewczęcej twarzy. — Znam tysiące sposobów na uległość, moja droga, dlaczego jednak miałabyś mi pozwolić na panowanie nad sobą, skoro od wielu lat z tym walczysz? Nie znasz mnie, nie ufasz mi. Boisz się, że nie poradzisz sobie bez przewodnictwa nad sobą?— spytał nieco bardziej bezczelnie, lecz całkiem otwarcie, unosząc lewą brew.
— Niczego nie sugeruję — odpowiedział krótko, zwieńczając to subtelnym, zachowawczym uśmiechem, jednakże odwrócił wzrok od niego, na ogród, podziwiając jego walory. Był piękny, szczególnie teraz w blasku listopadowego księżyca, a zarośla tworzyły swoistą puszczę, w której mogli się gonić w romantycznej grze. — Lubię ciepło, lecz zimno nie jest mi straszne. Pewnie to dlatego, że jestem zmiennocieplny, jak smoki — zażartował, powracając do niej spojrzeniem, by wlepić go w jej błyszczące, czarne jak smoła tęczówki. — Wolałbym dzielić łoże z panienką niż z lordem, ale wszak nie wypada nam. Być może zamki okażą się koniecznością, aby bronić się przed urokami, milady, co by mnie mogła zwodzić na pokuszenie i sprowadzać na złą drogę, kusząc swoim wdziękiem i niesłychaną urodą. Mógłbym... nie móc się oprzeć— powiedział i posłał jej jeden z tych czarującym uśmiechów, jakimi winien obdarzać swoja narzeczoną zakochany wybranek. On potrafił wykrzesać z siebie wszystko, jeśli tylko czegoś chciał, a gra z nią była dla niego prawdziwą przyjemnością.
Wzmianki o smoku nie skomentował, uśmiechnął się jedynie nieco szerzej, kiwając głową. Nie chciał zdradzać jej gdzie się wychował ani tego, że smoki zna jak własną kieszeń, bo nie chciał z rezerwatem mieć już nic wspólnego. Ale jajo smoka... czyż nie będzie cudownym prezentem dla niej, jak tylko zasłuży na jego przychylność i wdzięczność?
— Smocze jajo, niespotykane pragnienie. Ciężko je zdobyć, ale kto wie, może któregoś dnia się uda?— rzucił w eter, nie licząc na kontynuację tego tematu, być może dlatego szybko dodał: — Bezinteresowne rozpieszczanie to prawdziwa strata czasu, moja droga. Czasu i energii. Może więc miałbym w tym swój cel? Może chciałbym aby moja żona była rozpieszczoną i szczęśliwą Księżniczką? Mając i dając jej wszystko udowadniam tylko pozycję Księcia.
Uśmiechnął się szczerze i sympatycznie, a wyraz twarzy mu złagodniał, nadając młodszych, nieco bardziej chłopięcych rysów. Bliskość nie stanowiła dla niego problemu, a nawet ekscytowała go, zważywszy na jej napięcie i lekko wyczuwalny w powietrzu stres. Nie robił jednak niczego, czego nie powinien, wszystko sprowadzając do przypadkowych, subtelnych muśnięć, dotknięć, pozostawiając resztę przyszłości, której pragnienie zamierzał w niej obudzić. Może dlatego właśnie nachylił się do niej, zastygając nad jej uchem, którego nie dotykał, choć jego ciepły oddech omiótł jej policzek i szyję.
— Nie byłabys w stanie przynieść wstydu ani sobie ani nam. Winien jestem gonić twoje wdzięki, Narzeczono— szepnnął jej na ucho, jakby zdradzał jej tajemnicę ich relacji i odsunął się, po chwili nawet cofając w tył, aby nie czuła się zbyt przytłoczona jego obecnością. To miał być krótki posmak, skosztowanie przystawki przed pierwszym daniem, który miał zostać podany w niedalekiej przyszłości. — Chciałaby się ich panienka nauczyć, milady? Jeśli wyraża panienka taką chęć to postaram się być godnym i cierpliwym nauczycielem — powiedział głośno, odwracając się do niej bokiem, nie na znak braku szacunku, a dlatego, że lustrował wzrokiem oranżerię i wpadające do niej światło księżyca. Było to całkiem przyjemnie, cicho, dość ciepło, a chłód z zewnątrz ich nie sięgał. — Uległość — rzucił odwracając się w końcu tyłem, choć jego głowa obróciła się już w drugim kierunku, pozostając wciąż profilem. — Wydaje mi się, że to nie jest coś, co by się mogło panience spodobać, zważywszy, że ojciec stara się to wymusić na niej całe życie. Czyż nie próbował Cię nauczyć tego, gdy mu powiedziałaś, że z wesela nici? Czyż nie to krzyczą twoje żebra i obolała warga, której ból stałby się nie do zniesienia, przy każdym drobnym pocałunku? Doprawdy chciałabyś, żebym starał się nauczyć Cię uległości po katuszach, jakie zapewniał Ci lord Ollivander?— mówił powoli, bez pretensji, nawet bez podłości. Umyślnie rozpoczął ten temat, chcąc dać jej do rozumienia iż wie więcej niż sądzi, co mogło być... słodką obietnicą, i subtelną groźbą jednocześnie? W końcu miała do czynienia z jasnowidzem. Spojrzał na nią przez ramię, zatrzymując wzrok na jej dziewczęcej twarzy. — Znam tysiące sposobów na uległość, moja droga, dlaczego jednak miałabyś mi pozwolić na panowanie nad sobą, skoro od wielu lat z tym walczysz? Nie znasz mnie, nie ufasz mi. Boisz się, że nie poradzisz sobie bez przewodnictwa nad sobą?— spytał nieco bardziej bezczelnie, lecz całkiem otwarcie, unosząc lewą brew.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ona natomiast już tego nie robiła. Przewartościowała swoje jestestwo w świecie artystokratów i ludzi, którzy pod maską rasowych egoistów szczycili się prawością. Czy Katya Ollivander taka była? Zapewne nie, wszak nie podejmowała się prób walki z wiatrakami, ale próbowała dostać życie, które winno zostać dla niej napisane od pierwszej chwili, gdy serduszko uderzyło i poinformowało, że jest silnym, zdrowym dzieckiem. Obietnice nie były zatem celem, a jedynie drogą do tego, by uwolnić serce Ramseya z okowów lodu i obojętności. Wierzyła w swoje zdolności i talent, którym potrafiła osiągnąć wszystko, czego tylko dusza by zapragnęła, ale on? Stał się zagadką, tajemnicą i za wszelką cenę była gotowa rozszyfrować go, by nie stanowił dla niej istnej niewiadomej.
-Jak smoki... - szepnęła cicho, bo była zaskoczona, że porównał się właśnie do nich. Katya upodobała sobie te stworzenia już dawno temu, bo przypominały o utęsknionej wolności, której pragnęła i, za którą tak tęskniła. Co więc mogło się jeszcze wydarzyć, by to dostać, skoro wystarczyło wyciągnąć dłonie po Mulcibera i poprosić w sposób wręcz bezczelny o nie oddawanie jej komukolwiek. -To... To... - zawiesiła głos, gdy przyznał się, że łoże wolałby dzielić z nią, a rumieniec oblał dziewczęcą buzię. Nie czuła się zmieszana, ale serce biło jak szalone, gdyż flirt i maniera, z którą prowadził z nią rozmową wprawiały ją w zakłopotanie. Nie wiedziała na ile może sobie pozwolić, a nie chciała być odbierana jako natrętna i zbyt wyzwolona, bo przecież - nie była taka. -Nie zaprzeczasz zatem, mój miły, że mnie... Pragniesz i nie umiałbyś się oprzeć mej bliskości, którą jako żona powinnam ci oddać, tak? - zapytała spokojnie, a zaraz potem zrobiła krok w przód i stanęła na wprost niego, by skrzyżować z mężczyzną spojrzenie. Ogień, który tlił się w tęczówkach Katyi mógł parzyć i sprawiać, że wszystko uległoby diametralnej zmianie, a on zrealizowałby swój sen tu i teraz, bo była bezczelna w tym obcesym przyglądaniu mu się. -Musi pan walczyć ze sobą i wytrzymać jak najdłużej, a ja obiecuję, że na pokuszenie wodzić będę nieustannie, by pamiętał pan o tym, co dostanie, gdy już... Zasłuży - mruknęła z rozbawieniem, ale jej ton ociekał perwersją i dwuznacznością, której nie hamowała. Byli narzeczeństwem, dlaczego miała więc się stopować? chciała go kokietować, uwodzić i przypominać o tym, że będzie jej królem, ale w tym wszystkim chodziło o to, by króliczka gonić, a nie żeby go złapać. Zawsze mogła się podle wycofać i zostawić go nienasyconego i niespełnionego, by każdą komórką pożądał jej i pragnął duszą i ciałem.
-Nigdy nie widziałam smoka, jedynie słyszałam o nich, ale... Muszą być niezwykłe; piękne i majestatyczne, choć w wielu osobach budzą swoistego rodzaju grozę - powiedziała spokojnie i powodziła wzrokiem za Ramseyem, który z takim zainteresowaniem spoglądał na dzikie pnącza i księżyc, który odbijał się od szklistej powłoki szyb. -Będziesz moim księciem, ale chcę żebyś pamiętał, że nie pasuję do roli ozdoby; chcę być twoją przyjaciółką, panie Mulciber - uśmiechnęła się mimowolnie, bo mówiła zgodnie z prawdą. Nie była sztuczna i nie ociekała kpiną, tak jak w teatrze czy kasynie - z czego sytuacji w pierwszym wymienionym miejscu, nie pamiętała. W tej jednej chwili zrozumiała jednak, że mogła być zbyt spoufała, a nie chciała zostać odebrana jako dziewczyna, która narzuca mu swoją wolę, bo po raz pierwszy zdała sobie sprawę, że mogą traktować się na równi, ale to wymagało pracy.
Pracy ich obojga.
Zastygła w bezruchu, gdy ciepło bijące od Ramseya zderzyło się z nieco chłodną skórą Katyi, ale pomimo, że jej nie dotykał, ucisk w podbrzuszu był nazbyt nieznośny. Mimowolnie przeniosła tam dłoń i zaczęła opuszkami wodzić po swoim ciele, które skrywała pod materiałem sukni. Oddychała spokojnie i łapała oddech, choć przecież narzeczony pobudzał każdy kanalik nerwowy i zmuszał ją do intensywniejszej pracy, w której umysł przenosił się na zupełne płaszczyzny. Czuła się obdarta z tajemnic, ale nie mógł o ym wiedzieć, a przynajmniej na razie, choć - co jeśli potrafił z niej czytać i nie stanowiło to dla niego żadnego problemu? Nie odpowiedziała nic na temat wstydu, a gdy wspomniał o nauce, usta wygięły się w nieśmiałym uśmiechu.
-Tak - szepnęła i odwróciła lekko twarz w stronę mężczyzny. -Wyrażam chęć i zgodę - potwierdziła to, co zapewne chciał usłyszeć, bo dostał jawne pozwolenie na to, by ję deprawować i pokazywać uroki zupełnie innego życia niż to, które prowadziła do tej pory. Nie spodziewała się jednak obrotu spraw w tak diametralny sposób, a gdy tylko zeszli na temat uległości i...
-Słucham? - zawiesiła głos, a oczy zaszkliły się na w skutek szoku i zaskoczenia, które targało nią w tym momencie. Emocje uderzyły w dziewczę ze zdwojoną siłą, bo skąd mógł wiedzieć o bólu żeber? To było niedorzeczne, by Malakai się przyznał, ale co jeśli... Ramsey Mulciber był jasnowidzem? Nie brała tego pod uwagę, choć taka wizja również zaświtała w jej głowie, choć nie dała po sobie poznać, że może się domyślać prawdy, która zaczęła ją w tym momencie trapić. Nie komentowała słów, które wbijały się w nią niczym szpileczki, bo dla niej to była najbardziej upokarzająca rzecz, która ją spotkała. Nie słyszała kpiny, szydery, a on nie spojrzał nawet na nią, gdy o tym mówił, więc - czy gardził nią? Nie wiedziała, ale musiała rozdzielić własną wiedzę z tą, którą ją uraczył. -Masz rację. Nie potrafię być uległa - powiedziała spokojnie, ale drżała z irytacji i złości, która nią targała. Wierzyła, że małżeństwo z nim uwolni ją od wszelkiego strachu przed kolejnym ciosem, ale co jeśli on sam był do tego zdolny? Nie miała pojęcia w końcu z kim ma do czynienia, dlatego zrobiła krok w przód i stanęła na wprost Ramseya, by spojrzeć ponownie mu w oczy i pokażać, że nic jej to nie ruszyło, ale było to przecież wierutne kłamstwo. -Jeżeli uważa pan, że mu nie ufam, to muszę teraz się z panem pożegnać i życzyć udanej kolacji z ojcem, gdyż zmógł mnie sen i jedyną słuszną drogą, którą winnam podążąć to ta, która prowadzi do mojej sypialni - szepnęła zmysłowo, a po chwili stanęła na palcach, by zbliżyć do jego ust swoje i choć rozchyliła wargi, jakby zapraszając go do pocałunku, tak nie przełamała granicy, która dla nich była zakazana. W tym miejscu. -Dobrej nocy - dodała z uśmiechem i odwróciła się na pięcie, by jedyne co po sobie zostawić, to słodki zapach perfum i zalotne spojrzenie z pod długiej kurtyny czarnych rzęs.
/gościnna
-Jak smoki... - szepnęła cicho, bo była zaskoczona, że porównał się właśnie do nich. Katya upodobała sobie te stworzenia już dawno temu, bo przypominały o utęsknionej wolności, której pragnęła i, za którą tak tęskniła. Co więc mogło się jeszcze wydarzyć, by to dostać, skoro wystarczyło wyciągnąć dłonie po Mulcibera i poprosić w sposób wręcz bezczelny o nie oddawanie jej komukolwiek. -To... To... - zawiesiła głos, gdy przyznał się, że łoże wolałby dzielić z nią, a rumieniec oblał dziewczęcą buzię. Nie czuła się zmieszana, ale serce biło jak szalone, gdyż flirt i maniera, z którą prowadził z nią rozmową wprawiały ją w zakłopotanie. Nie wiedziała na ile może sobie pozwolić, a nie chciała być odbierana jako natrętna i zbyt wyzwolona, bo przecież - nie była taka. -Nie zaprzeczasz zatem, mój miły, że mnie... Pragniesz i nie umiałbyś się oprzeć mej bliskości, którą jako żona powinnam ci oddać, tak? - zapytała spokojnie, a zaraz potem zrobiła krok w przód i stanęła na wprost niego, by skrzyżować z mężczyzną spojrzenie. Ogień, który tlił się w tęczówkach Katyi mógł parzyć i sprawiać, że wszystko uległoby diametralnej zmianie, a on zrealizowałby swój sen tu i teraz, bo była bezczelna w tym obcesym przyglądaniu mu się. -Musi pan walczyć ze sobą i wytrzymać jak najdłużej, a ja obiecuję, że na pokuszenie wodzić będę nieustannie, by pamiętał pan o tym, co dostanie, gdy już... Zasłuży - mruknęła z rozbawieniem, ale jej ton ociekał perwersją i dwuznacznością, której nie hamowała. Byli narzeczeństwem, dlaczego miała więc się stopować? chciała go kokietować, uwodzić i przypominać o tym, że będzie jej królem, ale w tym wszystkim chodziło o to, by króliczka gonić, a nie żeby go złapać. Zawsze mogła się podle wycofać i zostawić go nienasyconego i niespełnionego, by każdą komórką pożądał jej i pragnął duszą i ciałem.
-Nigdy nie widziałam smoka, jedynie słyszałam o nich, ale... Muszą być niezwykłe; piękne i majestatyczne, choć w wielu osobach budzą swoistego rodzaju grozę - powiedziała spokojnie i powodziła wzrokiem za Ramseyem, który z takim zainteresowaniem spoglądał na dzikie pnącza i księżyc, który odbijał się od szklistej powłoki szyb. -Będziesz moim księciem, ale chcę żebyś pamiętał, że nie pasuję do roli ozdoby; chcę być twoją przyjaciółką, panie Mulciber - uśmiechnęła się mimowolnie, bo mówiła zgodnie z prawdą. Nie była sztuczna i nie ociekała kpiną, tak jak w teatrze czy kasynie - z czego sytuacji w pierwszym wymienionym miejscu, nie pamiętała. W tej jednej chwili zrozumiała jednak, że mogła być zbyt spoufała, a nie chciała zostać odebrana jako dziewczyna, która narzuca mu swoją wolę, bo po raz pierwszy zdała sobie sprawę, że mogą traktować się na równi, ale to wymagało pracy.
Pracy ich obojga.
Zastygła w bezruchu, gdy ciepło bijące od Ramseya zderzyło się z nieco chłodną skórą Katyi, ale pomimo, że jej nie dotykał, ucisk w podbrzuszu był nazbyt nieznośny. Mimowolnie przeniosła tam dłoń i zaczęła opuszkami wodzić po swoim ciele, które skrywała pod materiałem sukni. Oddychała spokojnie i łapała oddech, choć przecież narzeczony pobudzał każdy kanalik nerwowy i zmuszał ją do intensywniejszej pracy, w której umysł przenosił się na zupełne płaszczyzny. Czuła się obdarta z tajemnic, ale nie mógł o ym wiedzieć, a przynajmniej na razie, choć - co jeśli potrafił z niej czytać i nie stanowiło to dla niego żadnego problemu? Nie odpowiedziała nic na temat wstydu, a gdy wspomniał o nauce, usta wygięły się w nieśmiałym uśmiechu.
-Tak - szepnęła i odwróciła lekko twarz w stronę mężczyzny. -Wyrażam chęć i zgodę - potwierdziła to, co zapewne chciał usłyszeć, bo dostał jawne pozwolenie na to, by ję deprawować i pokazywać uroki zupełnie innego życia niż to, które prowadziła do tej pory. Nie spodziewała się jednak obrotu spraw w tak diametralny sposób, a gdy tylko zeszli na temat uległości i...
-Słucham? - zawiesiła głos, a oczy zaszkliły się na w skutek szoku i zaskoczenia, które targało nią w tym momencie. Emocje uderzyły w dziewczę ze zdwojoną siłą, bo skąd mógł wiedzieć o bólu żeber? To było niedorzeczne, by Malakai się przyznał, ale co jeśli... Ramsey Mulciber był jasnowidzem? Nie brała tego pod uwagę, choć taka wizja również zaświtała w jej głowie, choć nie dała po sobie poznać, że może się domyślać prawdy, która zaczęła ją w tym momencie trapić. Nie komentowała słów, które wbijały się w nią niczym szpileczki, bo dla niej to była najbardziej upokarzająca rzecz, która ją spotkała. Nie słyszała kpiny, szydery, a on nie spojrzał nawet na nią, gdy o tym mówił, więc - czy gardził nią? Nie wiedziała, ale musiała rozdzielić własną wiedzę z tą, którą ją uraczył. -Masz rację. Nie potrafię być uległa - powiedziała spokojnie, ale drżała z irytacji i złości, która nią targała. Wierzyła, że małżeństwo z nim uwolni ją od wszelkiego strachu przed kolejnym ciosem, ale co jeśli on sam był do tego zdolny? Nie miała pojęcia w końcu z kim ma do czynienia, dlatego zrobiła krok w przód i stanęła na wprost Ramseya, by spojrzeć ponownie mu w oczy i pokażać, że nic jej to nie ruszyło, ale było to przecież wierutne kłamstwo. -Jeżeli uważa pan, że mu nie ufam, to muszę teraz się z panem pożegnać i życzyć udanej kolacji z ojcem, gdyż zmógł mnie sen i jedyną słuszną drogą, którą winnam podążąć to ta, która prowadzi do mojej sypialni - szepnęła zmysłowo, a po chwili stanęła na palcach, by zbliżyć do jego ust swoje i choć rozchyliła wargi, jakby zapraszając go do pocałunku, tak nie przełamała granicy, która dla nich była zakazana. W tym miejscu. -Dobrej nocy - dodała z uśmiechem i odwróciła się na pięcie, by jedyne co po sobie zostawić, to słodki zapach perfum i zalotne spojrzenie z pod długiej kurtyny czarnych rzęs.
/gościnna
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
/28 luty, po wizycie u lekarza
Diagnoza była jasna - kąsający świerzb. O tyle dobrze, że po eliksirze Świerzbanka, który wypił jeszcze w Mungu i tej cudownej maści, którą smarował się co kilka godzin, powinien ustąpić w przeciągu kilku dni. Ale te kilka dni spędzi zapewne w domu, włócząc się z kąta w kąt, potwornie nudząc i strasząc matkę, która unikała go jak ognia. Bała się biedaczka, że jak tylko podejdzie do syna to zaraz ta potworna choroba dotnie i ją i nawet tłumaczenia ojca nie pomogły! Ten z kolei od razu pognał na Pokątną, by poinformować wuja Garricka, że Titus nie pojawi się dzisiaj w sklepie, nawet jeśli obiecał sprzątnąć zaplecze i wypolerować wszystkie różdżki ułożone na półkach po lewej stronie. Pewnie Barry będzie musiał zrobić to za niego - co za pech! Inni Ollivanderowie mieli niezły ubaw, nazywając biednego Tytusa małym plebejuszem, bo przecież świerzb był chorobą godną biedoty, a nie arystokracji! Po kilku godzinach chłopak przestał się tym przejmować, choć z początku, oczywiście, kręcił nosem co rusz ściągając brwi. Przecież to nie jego wina, że napadło go stado bahanek! Cud, że uniknął ukąszeń, winni się cieszyć, a nie jeszcze dokładać mu zmartwień. Kochał swoją rodzinę, ale w tamtych chwilach miał ochotę każdego jednego osobnika skarcić jakimś strasznym zaklęciem. Włóczył się więc po domu, półnagi, bo uparcie twierdził, że każdy skrawek ubrania na ramionach i plecach tak drażni drobne rany rozrzucone siatką na skórze, że na te kilka dni powinien dostać kategoryczny zakaz noszenia czegokolwiek. Szukał sobie miejsca, które znalazł dopiero w oranżerii.
Aktualnie siedział na krześle przy stole, na tyle odsuniętym od blatu, by bez problemu móc zarzucić na niego nogi. Skrzyżował je na wysokości kostek, wspierając pięty tuż przy krawędzi. W dłoniach ściskał najnowszego Proroka Codziennego... Przynajmniej tak to wyglądało na pierwszy rzut oka - prawda była jednak taka, że pomiędzy kartami czarodziejskiej gazety wciśnięty był magazyn o motoryzacji, który przeglądał z niemałym zainteresowaniem, wciąż nie mogąc zdecydować się na odpowiednie auto. Niezły kamuflaż, co nie? Co rusz sięgał po porcelanową filiżankę, po brzegi wypełnioną białą, jaśminową herbatą o tak mocnym zapachu, że wypełniał on całe pomieszczenie, pieszcząc nozdrza jedynego gościa.
- A to ciekawe... - mruknął sam do siebie, mocno marszcząc brwi. Przerzucił kolejną stronę i przekrzywił głowę przyglądając się wielkiemu plakatowi nieco zbyt roznegliżowanej piękności siedzącej na masce całkiem nowego modelu BMW.
- A to jeszcze ciekawsze... - stwierdził i raczej nie miał na myśli tego cudownego autka. Choć to, oczywiście, także potrafiło przykuć uwagę. Wyglądało jednak nijak w porównaniu do śnieżnobiałego uśmiechu dziewoi.
Diagnoza była jasna - kąsający świerzb. O tyle dobrze, że po eliksirze Świerzbanka, który wypił jeszcze w Mungu i tej cudownej maści, którą smarował się co kilka godzin, powinien ustąpić w przeciągu kilku dni. Ale te kilka dni spędzi zapewne w domu, włócząc się z kąta w kąt, potwornie nudząc i strasząc matkę, która unikała go jak ognia. Bała się biedaczka, że jak tylko podejdzie do syna to zaraz ta potworna choroba dotnie i ją i nawet tłumaczenia ojca nie pomogły! Ten z kolei od razu pognał na Pokątną, by poinformować wuja Garricka, że Titus nie pojawi się dzisiaj w sklepie, nawet jeśli obiecał sprzątnąć zaplecze i wypolerować wszystkie różdżki ułożone na półkach po lewej stronie. Pewnie Barry będzie musiał zrobić to za niego - co za pech! Inni Ollivanderowie mieli niezły ubaw, nazywając biednego Tytusa małym plebejuszem, bo przecież świerzb był chorobą godną biedoty, a nie arystokracji! Po kilku godzinach chłopak przestał się tym przejmować, choć z początku, oczywiście, kręcił nosem co rusz ściągając brwi. Przecież to nie jego wina, że napadło go stado bahanek! Cud, że uniknął ukąszeń, winni się cieszyć, a nie jeszcze dokładać mu zmartwień. Kochał swoją rodzinę, ale w tamtych chwilach miał ochotę każdego jednego osobnika skarcić jakimś strasznym zaklęciem. Włóczył się więc po domu, półnagi, bo uparcie twierdził, że każdy skrawek ubrania na ramionach i plecach tak drażni drobne rany rozrzucone siatką na skórze, że na te kilka dni powinien dostać kategoryczny zakaz noszenia czegokolwiek. Szukał sobie miejsca, które znalazł dopiero w oranżerii.
Aktualnie siedział na krześle przy stole, na tyle odsuniętym od blatu, by bez problemu móc zarzucić na niego nogi. Skrzyżował je na wysokości kostek, wspierając pięty tuż przy krawędzi. W dłoniach ściskał najnowszego Proroka Codziennego... Przynajmniej tak to wyglądało na pierwszy rzut oka - prawda była jednak taka, że pomiędzy kartami czarodziejskiej gazety wciśnięty był magazyn o motoryzacji, który przeglądał z niemałym zainteresowaniem, wciąż nie mogąc zdecydować się na odpowiednie auto. Niezły kamuflaż, co nie? Co rusz sięgał po porcelanową filiżankę, po brzegi wypełnioną białą, jaśminową herbatą o tak mocnym zapachu, że wypełniał on całe pomieszczenie, pieszcząc nozdrza jedynego gościa.
- A to ciekawe... - mruknął sam do siebie, mocno marszcząc brwi. Przerzucił kolejną stronę i przekrzywił głowę przyglądając się wielkiemu plakatowi nieco zbyt roznegliżowanej piękności siedzącej na masce całkiem nowego modelu BMW.
- A to jeszcze ciekawsze... - stwierdził i raczej nie miał na myśli tego cudownego autka. Choć to, oczywiście, także potrafiło przykuć uwagę. Wyglądało jednak nijak w porównaniu do śnieżnobiałego uśmiechu dziewoi.
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Chaos. Mniej więcej tak można opisać ostatnie pięć dni z życia Lotty - dni, kiedy nie była w pracy, kiedy miała ochotę zniknąć ze świata i, kiedy jej życie zmieniło się do tego stopnia, że w tej chwili wcale nie była pewna, czy aby jednak nie śpi sobie właśnie w swoim łóżku na Nokturnie. Perspektywa obudzenia, choć nieprzyjemna, brzmiała o wiele bardziej logicznie, niż myśl, że to wszystko wydarzyło się na prawdę.
Pomijając wszystko jednak zaraz po wizycie w Zwierzyńcu, Lotta zajrzała do sklepu Ollivanderów, gdzie dowiedziała się, że Titus został uziemiony w domu przez chorobę. Cóż więc miała zrobić? Poszła do kominka.
W domu Ollivanderów połapała się, że właściwie to powinna była się zastanowić. Bo co, jeśli trafi na rodziców Titusa? To by było co najmniej dziwne. Oczywiście przedstawiłaby się jako jego koleżanka, ale... ale i tak byłoby dziwnie! A i trafiła oczywiście na kogoś: domowego skrzata, który na szczęście nie wszczął alarmu, że w domu znajduje się intruz. Czyżby Ollivanderowie na tyle często miewali gości? Lepiej dla niej. Poprosiła, żeby odrobinę pokraczna istota zaprowadziła ją do Titusa i ruszyła za nią - znaną sobie już drogą do oranżerii.
Kiedy zobaczyła, czemu z takim zainteresowaniem przygląda się jej chłopak?, uśmiechnęła się rozbawiona i starając się być jak najciszej podeszła bliżej, by na koniec oprzeć łokcie na jego ramionach.
- Poważnie? Nie sądziłam, że gustujesz w blondynkach. - stwierdziła szczerze rozbawiona. - Z resztą jak dla mnie siedem na dziesięć. Mój brat ma lepsze magazyny.
Może i dama zarumieniłaby się na podobne widoki, ale cóż, mówiła prawdę: widziała już gazety brata, na których równie urodziwe i równie, lub bardziej roznegliżowane panie się poruszały. Z czasem jakoś przestało ją to ruszać.
Pochyliła się za to i ucałowała lekko czoło chłopaka. On interesował ją zdecydowanie bardziej, niż panienki z magazynów.
- Co złapałeś? Bo mam nadzieję, że nie jakąś żywą panienkę pod moją nieobecność. - zabrała mu z rąk gazetę i przekartkowała. - Kupiłbyś samochód, który reklamuje ładniejsza dziewczyna, gdybyś mocno wahał się między dwiema opcjami?
Spytała jeszcze ciekawa w sumie, czy to wszystko faktycznie jakoś działa, czy to jedynie takie dwa w jednym, dodatek, by jeszcze bardziej cieszyć męskie oko. Jak to jest, że w książkach kucharskich, nie ma roznegliżowanych panów?
Odsunęła się w końcu i przyjrzała chłopakowi, który na poważnie chorego nie wyglądał. Więc co mu jest? Czekając na wyjaśnienia (bo w końcu to on ma się tu tłumaczyć!), zdjęła z siebie swój stary płaszcz i przewiesiła go na krześle.
Była wyraźnie zmęczona. Trochę bledsza, niż zwykle, jej oczy były trochę podkrążone, nie spała za wiele. Nie mogła przywyknąć do nowej rzeczywistości. Do czegoś, co wiele osób nazywa normalnością. Mimo wyraźnych oznak zmęczenia, wyraźnie było widać, że jest jakby bardziej radosna, żywsza.
- Zrobiłam ciasteczka. To mój pierwszy w życiu wypiek. Jak nie są dobre to masz się przynajmniej nie nabijać. - zaznaczyła, wyjmując z torby paczuszkę. - Mam nadzieję, że mnie niczym nie zarazisz. - dodała po chwili. Spojrzała na niego wesoło. Jakoś tak stęskniła się przez tych kilka dni!
Pomijając wszystko jednak zaraz po wizycie w Zwierzyńcu, Lotta zajrzała do sklepu Ollivanderów, gdzie dowiedziała się, że Titus został uziemiony w domu przez chorobę. Cóż więc miała zrobić? Poszła do kominka.
W domu Ollivanderów połapała się, że właściwie to powinna była się zastanowić. Bo co, jeśli trafi na rodziców Titusa? To by było co najmniej dziwne. Oczywiście przedstawiłaby się jako jego koleżanka, ale... ale i tak byłoby dziwnie! A i trafiła oczywiście na kogoś: domowego skrzata, który na szczęście nie wszczął alarmu, że w domu znajduje się intruz. Czyżby Ollivanderowie na tyle często miewali gości? Lepiej dla niej. Poprosiła, żeby odrobinę pokraczna istota zaprowadziła ją do Titusa i ruszyła za nią - znaną sobie już drogą do oranżerii.
Kiedy zobaczyła, czemu z takim zainteresowaniem przygląda się jej chłopak?, uśmiechnęła się rozbawiona i starając się być jak najciszej podeszła bliżej, by na koniec oprzeć łokcie na jego ramionach.
- Poważnie? Nie sądziłam, że gustujesz w blondynkach. - stwierdziła szczerze rozbawiona. - Z resztą jak dla mnie siedem na dziesięć. Mój brat ma lepsze magazyny.
Może i dama zarumieniłaby się na podobne widoki, ale cóż, mówiła prawdę: widziała już gazety brata, na których równie urodziwe i równie, lub bardziej roznegliżowane panie się poruszały. Z czasem jakoś przestało ją to ruszać.
Pochyliła się za to i ucałowała lekko czoło chłopaka. On interesował ją zdecydowanie bardziej, niż panienki z magazynów.
- Co złapałeś? Bo mam nadzieję, że nie jakąś żywą panienkę pod moją nieobecność. - zabrała mu z rąk gazetę i przekartkowała. - Kupiłbyś samochód, który reklamuje ładniejsza dziewczyna, gdybyś mocno wahał się między dwiema opcjami?
Spytała jeszcze ciekawa w sumie, czy to wszystko faktycznie jakoś działa, czy to jedynie takie dwa w jednym, dodatek, by jeszcze bardziej cieszyć męskie oko. Jak to jest, że w książkach kucharskich, nie ma roznegliżowanych panów?
Odsunęła się w końcu i przyjrzała chłopakowi, który na poważnie chorego nie wyglądał. Więc co mu jest? Czekając na wyjaśnienia (bo w końcu to on ma się tu tłumaczyć!), zdjęła z siebie swój stary płaszcz i przewiesiła go na krześle.
Była wyraźnie zmęczona. Trochę bledsza, niż zwykle, jej oczy były trochę podkrążone, nie spała za wiele. Nie mogła przywyknąć do nowej rzeczywistości. Do czegoś, co wiele osób nazywa normalnością. Mimo wyraźnych oznak zmęczenia, wyraźnie było widać, że jest jakby bardziej radosna, żywsza.
- Zrobiłam ciasteczka. To mój pierwszy w życiu wypiek. Jak nie są dobre to masz się przynajmniej nie nabijać. - zaznaczyła, wyjmując z torby paczuszkę. - Mam nadzieję, że mnie niczym nie zarazisz. - dodała po chwili. Spojrzała na niego wesoło. Jakoś tak stęskniła się przez tych kilka dni!
One day
the Grave-Digger had been approached by the stranger, who asked the way to town. He seemed strangely familiar, although they had never met.
Zbyt był zaaferowany oglądaniem plakatu, by dosłyszeć ciche kroki za swoimi plecami, więc gdy poczuł czyjś dotyk na własnych ramionach to aż podskoczył. Od razu spojrzał w górę, szybko dochodząc do wniosku, że to nie pani Ollivander, tylko... Lotta we własnej osobie!
- Lotta! - ucieszył się, szczerząc do niej zęby. Zacisnął palce na krawędzi magazynu, nieznacznie go unosząc i ostatni raz mierząc spojrzeniem uroczą blondynkę - Mówisz? Ale ja i tak auta oglądam, wiesz? - uślinił kciuk, przerzucając kolejną kartę - tej jednak nie poświęcił tyle uwagi, bo dziewczyna zaraz zabrała mu gazetkę. Zmarszczył brwi, zdjął stopy ze stolika, tym razem układając je na chłodnej, kamiennej posadzce. Mina mu trochę zrzedła bo panna Moore zapytała przy okazji o jego stan, a ten nie kwalifikował się niestety do pełni zdrowia i...
- Właśnie! Nie dotykaj mnie lepiej, mam... - zawahał się, opuszczając spojrzenie i delikatnie przygryzając dolną wargę, nie chciało mu to przejść przez gardło, więc głęboko odetchnął, w międzyczasie odganiając ją od siebie obiema rękami - Mam świerzba. Jeszcze się zarazisz. - wykrzywił wargi w grymasie niezadowolenia - podejrzewał, że zareaguje podobnie jak inni - będzie po prostu pękać ze śmiechu - I tak. Kupiłbym samochód, który reklamuje ładniejsza dziewczyna. Jeśli oba auta podobałyby mi się tak samo, to musiałbym jakoś wybrać, co nie? Ale ja już chyba wiem, który będzie mój. - pokiwał głową, znowu przywołując na lico delikatny uśmiech. WRESZCIE! Gdyby nie ta straszna choroba, to pewnie już kombinowałby jak dostać się owym pojazdem z jednego miejsca na drugie, a tak? Tak jeszcze kilka dni będzie musiał poczekać.
Wbił spojrzenie w Charlotte, przyglądając się jej bladej skórze, podkrążonym oczom i ustom jakby... radośniejszym niż zwykle.
- Kurcze, Lotta, wyglądasz na zmęczoną i... ZARAZ! - wyrzucił w górę obie ręce, zaraz jednak pierwszą wsparł na boku, zaś drugą wyciągnął w kierunku swojej towarzyszki, by pogrozić jej jednym palcem - Nie mydl mi tu oczu ciasteczkami... chociaż dzięki, zaraz spróbuję. Powiedz lepiej co się z tobą działo jak cię nigdzie nie było! Wiesz jak się... - i zamilkł, bo doszedł do wniosku, że zaraz zacznie się na nią wydzierać jakby był jej matką, a tego przecież nie chciał - No szukałem cię! Mogłaś chociaż powiedzieć, że zamierzasz... sam nie wiem? Zniknąć bez śladu? - wzruszył ramionami, wciąż zerkając na nią trochę groźnie. Sięgnął po paczkę ciastek, otwierając ją i wyciągając jedno, które zaraz całe umieścił w ustach, długo przeżuwając i wreszcie głośno przełykając.
- No wyroby ze Słodkiej Próżności to to raczej nie są... - westchnął, niby to mówiąc poważnie, ale zaraz parsknął śmiechem - Żartowałem, są przepyszne. - posłał jej całusa, opadając ciężko na oparcie krzesła i układając sobie pudełko na brzuchu, by co rusz sięgać po kolejne ciastko. Oczywiście co jakiś czas wyciągał pakunek ku pannie Moore, bo nie był przecież takim samolubem, żeby wszystko wchłonąć samemu, jak ta najgorsza czarna dziura - Oj, nie chciałabyś się zarazić świerzbem, nic przyjemnego, serio. Nie polecam. - też się stęsknił! Dlatego teraz z jednego strony był zły, że tak nagle zniknęła, a z drugiej cieszył się, że już wróciła i nie mógł za długo się gniewać.
- Lotta! - ucieszył się, szczerząc do niej zęby. Zacisnął palce na krawędzi magazynu, nieznacznie go unosząc i ostatni raz mierząc spojrzeniem uroczą blondynkę - Mówisz? Ale ja i tak auta oglądam, wiesz? - uślinił kciuk, przerzucając kolejną kartę - tej jednak nie poświęcił tyle uwagi, bo dziewczyna zaraz zabrała mu gazetkę. Zmarszczył brwi, zdjął stopy ze stolika, tym razem układając je na chłodnej, kamiennej posadzce. Mina mu trochę zrzedła bo panna Moore zapytała przy okazji o jego stan, a ten nie kwalifikował się niestety do pełni zdrowia i...
- Właśnie! Nie dotykaj mnie lepiej, mam... - zawahał się, opuszczając spojrzenie i delikatnie przygryzając dolną wargę, nie chciało mu to przejść przez gardło, więc głęboko odetchnął, w międzyczasie odganiając ją od siebie obiema rękami - Mam świerzba. Jeszcze się zarazisz. - wykrzywił wargi w grymasie niezadowolenia - podejrzewał, że zareaguje podobnie jak inni - będzie po prostu pękać ze śmiechu - I tak. Kupiłbym samochód, który reklamuje ładniejsza dziewczyna. Jeśli oba auta podobałyby mi się tak samo, to musiałbym jakoś wybrać, co nie? Ale ja już chyba wiem, który będzie mój. - pokiwał głową, znowu przywołując na lico delikatny uśmiech. WRESZCIE! Gdyby nie ta straszna choroba, to pewnie już kombinowałby jak dostać się owym pojazdem z jednego miejsca na drugie, a tak? Tak jeszcze kilka dni będzie musiał poczekać.
Wbił spojrzenie w Charlotte, przyglądając się jej bladej skórze, podkrążonym oczom i ustom jakby... radośniejszym niż zwykle.
- Kurcze, Lotta, wyglądasz na zmęczoną i... ZARAZ! - wyrzucił w górę obie ręce, zaraz jednak pierwszą wsparł na boku, zaś drugą wyciągnął w kierunku swojej towarzyszki, by pogrozić jej jednym palcem - Nie mydl mi tu oczu ciasteczkami... chociaż dzięki, zaraz spróbuję. Powiedz lepiej co się z tobą działo jak cię nigdzie nie było! Wiesz jak się... - i zamilkł, bo doszedł do wniosku, że zaraz zacznie się na nią wydzierać jakby był jej matką, a tego przecież nie chciał - No szukałem cię! Mogłaś chociaż powiedzieć, że zamierzasz... sam nie wiem? Zniknąć bez śladu? - wzruszył ramionami, wciąż zerkając na nią trochę groźnie. Sięgnął po paczkę ciastek, otwierając ją i wyciągając jedno, które zaraz całe umieścił w ustach, długo przeżuwając i wreszcie głośno przełykając.
- No wyroby ze Słodkiej Próżności to to raczej nie są... - westchnął, niby to mówiąc poważnie, ale zaraz parsknął śmiechem - Żartowałem, są przepyszne. - posłał jej całusa, opadając ciężko na oparcie krzesła i układając sobie pudełko na brzuchu, by co rusz sięgać po kolejne ciastko. Oczywiście co jakiś czas wyciągał pakunek ku pannie Moore, bo nie był przecież takim samolubem, żeby wszystko wchłonąć samemu, jak ta najgorsza czarna dziura - Oj, nie chciałabyś się zarazić świerzbem, nic przyjemnego, serio. Nie polecam. - też się stęsknił! Dlatego teraz z jednego strony był zły, że tak nagle zniknęła, a z drugiej cieszył się, że już wróciła i nie mógł za długo się gniewać.
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
- Oczywiście, że oglądasz auta. - uśmiechnęła się lekko. Przyglądała mu się przez chwilę trochę zdziwiona, bo Titus przez moment wyglądał na skołowanego, może zawstydzonego? Kiedy wreszcie wydusił, co mu jest, Lotta lekko uniosła brew w oczekiwaniu na puentę żartu. Ta jednak nie nastąpiła i wyglądało na to, że młody Ollivander mówi całkiem poważnie.
- Powiedz mi mój drogi, jak ty to złapałeś?
Spytała, nie kryjąc zdziwienia. Na Nokturnie spotkać kogoś ze świerzbem? Jasne, żaden problem. Pewnie w dzień by trzech takich znalazła. Świerzb kojarzył jej się z brudem, zaniedbaniem i, choć nie potrafiłaby powiedzieć, w jaki sposób konkretnie człowiek się nim zaraża, w życiu nie spodziewałaby się go tutaj, w domu rodziny szlacheckiej. Szczególnie, że nie miała raczej wątpliwości co do higieny Titusa.
To musiał być jakiś dziwny przypadko-wypadek. Bardzo dziwny.
A jednak wystarczyło wrócić do tematu aut i Titus kompletnie wracał do siebie. Ona aż zaśmiała się pod nosem, patrząc jak znajomy uśmiech wraca na znajomą twarz.
- Jakie? Jest w tej gazecie? - spytała zaraz szczerze zaciekawiona. Może i o mugolskim świecie nie wiedziała wszystkiego, a już na pewno o motoryzacji nie wiedziała wiele, ale podobały jej się samochody i prowadzące je osoby. Tak po prostu.
Temat samochodu jednak nie zajął Titusa na aż tak długo. Kilka minut spotkania, a jego emocje już zmieniają się z sekundy na sekundę. Trochę zrobiło jej się głupio, kiedy się zezłościł. I trochę nie wiedziała, jak zareagować, bo chyba było jej miło, że się martwił.
- Nie mogłam tego przewidzieć. Przepraszam. - spróbowała trochę niepewnie. A na prawdę mało kiedy zdarzało jej się przepraszać. Siadła w końcu na krześle niedaleko Titusa i próbowała dobrać słowa. Dużo czasu zastanawiała się, jak mogłaby powiedzieć o wszystkim, co się działo. Bo chciała komuś o tym opowiedzieć, bo myślała, że jeśli usłyszy własne słowa na głos to to wszystko stanie się bardziej realne. A teraz, w jej głowie brzmiało jak bajka. Sen z którego za chwilę się obudzi.
A jednak ona chyba nie potrafiła opowiadać tak po prostu. Mało kiedy to robiła i jakikolwiek dobór słów wydawał jej się głupi.
- Sporo się działo. Miałam trochę kłopotów. - teraz to ona odwróciła wzrok skrępowana, bo nie wiedziała, co powiedzieć. Wiedziała, że Titus nie oceniałby jej jak większość szlachciców, w końcu i tak trochę o jej domu domyślać się musiał, a jednak wstydziła się chyba własnych problemów. I głupoty jaką się kilkakrotnie w trakcie tych dni wykazała też. - Duncan by powiedział. On potrafi sprawić, że wszystko brzmi jak bajka i nie jest głupie. Mi takie rzeczy nie wychodzą. - uśmiechnęła się lekko. - To... to chyba mój przyjaciel. Właściwie to przeprowadziłam się do niego. Mieszkam teraz na Pokątnej.
Zazdrościła Dunny'emu jego zdolności opowiadania o wszystkim. Ona sama nie raz chciała mówić, zwyczajnie jej to nie wychodziło. Ale przecież najważniejsze powiedziała, prawda? Przeniosła się. Dla niej wniosek był oczywisty: teraz wszystko będzie dobrze. A i Titus z samego jej wyraźnego zadowolenia mógł poznać, że to bardzo dobra zmiana. Nie sądziła, by Titus wiele wyciągnął z jej plątania. Bo skąd się przeprowadziła, skoro mieszkała gdzieś w tej okolicy, bo co się stało, bo kim jest Duncan? Ale choć w głowie kilka razy układała sobie, jak o tym wszystkim powiedzieć, teraz z jej ust wydobyła się jedynie ta papka i nie było sensu już tego ratować.
- Nie bądź zły. Najpierw chciałam przyjść, ale nie mogłam, potem... musiałam ochłonąć. - przez chwilę chciała złapać go za rękę, ale skoro Titus powiedział, że lepiej, żeby go nie dotykała, zaraz cofnęła swoją dłoń. Cóż, zdecydowanie nie chciała się zarazić. Poczeka kilka dni w bezpiecznej odległości. - Ładny pierścień. - skomentowała jedynie, bo przy okazji tego gestu zwróciła uwagę na rękę Titusa, którą zdobiło coś nowego.
- Mam nadzieję, że na prawdę ci smakują, bo zamierzam się uczyć piec i gotować i przynajmniej część moich dzieł będziesz testował. - zastrzegła po chwili, uśmiechając się przy tym znów lekko. Choć sama musiała przyznać, że całkiem jej smakują. No, nie jest to mistrzostwo, mogłyby być bardziej chrupiące i słodsze, ale do kategorii "całkiem niezłe" się nadają. A to jak na pierwszy wypiek już coś!
- Powiedz mi mój drogi, jak ty to złapałeś?
Spytała, nie kryjąc zdziwienia. Na Nokturnie spotkać kogoś ze świerzbem? Jasne, żaden problem. Pewnie w dzień by trzech takich znalazła. Świerzb kojarzył jej się z brudem, zaniedbaniem i, choć nie potrafiłaby powiedzieć, w jaki sposób konkretnie człowiek się nim zaraża, w życiu nie spodziewałaby się go tutaj, w domu rodziny szlacheckiej. Szczególnie, że nie miała raczej wątpliwości co do higieny Titusa.
To musiał być jakiś dziwny przypadko-wypadek. Bardzo dziwny.
A jednak wystarczyło wrócić do tematu aut i Titus kompletnie wracał do siebie. Ona aż zaśmiała się pod nosem, patrząc jak znajomy uśmiech wraca na znajomą twarz.
- Jakie? Jest w tej gazecie? - spytała zaraz szczerze zaciekawiona. Może i o mugolskim świecie nie wiedziała wszystkiego, a już na pewno o motoryzacji nie wiedziała wiele, ale podobały jej się samochody i prowadzące je osoby. Tak po prostu.
Temat samochodu jednak nie zajął Titusa na aż tak długo. Kilka minut spotkania, a jego emocje już zmieniają się z sekundy na sekundę. Trochę zrobiło jej się głupio, kiedy się zezłościł. I trochę nie wiedziała, jak zareagować, bo chyba było jej miło, że się martwił.
- Nie mogłam tego przewidzieć. Przepraszam. - spróbowała trochę niepewnie. A na prawdę mało kiedy zdarzało jej się przepraszać. Siadła w końcu na krześle niedaleko Titusa i próbowała dobrać słowa. Dużo czasu zastanawiała się, jak mogłaby powiedzieć o wszystkim, co się działo. Bo chciała komuś o tym opowiedzieć, bo myślała, że jeśli usłyszy własne słowa na głos to to wszystko stanie się bardziej realne. A teraz, w jej głowie brzmiało jak bajka. Sen z którego za chwilę się obudzi.
A jednak ona chyba nie potrafiła opowiadać tak po prostu. Mało kiedy to robiła i jakikolwiek dobór słów wydawał jej się głupi.
- Sporo się działo. Miałam trochę kłopotów. - teraz to ona odwróciła wzrok skrępowana, bo nie wiedziała, co powiedzieć. Wiedziała, że Titus nie oceniałby jej jak większość szlachciców, w końcu i tak trochę o jej domu domyślać się musiał, a jednak wstydziła się chyba własnych problemów. I głupoty jaką się kilkakrotnie w trakcie tych dni wykazała też. - Duncan by powiedział. On potrafi sprawić, że wszystko brzmi jak bajka i nie jest głupie. Mi takie rzeczy nie wychodzą. - uśmiechnęła się lekko. - To... to chyba mój przyjaciel. Właściwie to przeprowadziłam się do niego. Mieszkam teraz na Pokątnej.
Zazdrościła Dunny'emu jego zdolności opowiadania o wszystkim. Ona sama nie raz chciała mówić, zwyczajnie jej to nie wychodziło. Ale przecież najważniejsze powiedziała, prawda? Przeniosła się. Dla niej wniosek był oczywisty: teraz wszystko będzie dobrze. A i Titus z samego jej wyraźnego zadowolenia mógł poznać, że to bardzo dobra zmiana. Nie sądziła, by Titus wiele wyciągnął z jej plątania. Bo skąd się przeprowadziła, skoro mieszkała gdzieś w tej okolicy, bo co się stało, bo kim jest Duncan? Ale choć w głowie kilka razy układała sobie, jak o tym wszystkim powiedzieć, teraz z jej ust wydobyła się jedynie ta papka i nie było sensu już tego ratować.
- Nie bądź zły. Najpierw chciałam przyjść, ale nie mogłam, potem... musiałam ochłonąć. - przez chwilę chciała złapać go za rękę, ale skoro Titus powiedział, że lepiej, żeby go nie dotykała, zaraz cofnęła swoją dłoń. Cóż, zdecydowanie nie chciała się zarazić. Poczeka kilka dni w bezpiecznej odległości. - Ładny pierścień. - skomentowała jedynie, bo przy okazji tego gestu zwróciła uwagę na rękę Titusa, którą zdobiło coś nowego.
- Mam nadzieję, że na prawdę ci smakują, bo zamierzam się uczyć piec i gotować i przynajmniej część moich dzieł będziesz testował. - zastrzegła po chwili, uśmiechając się przy tym znów lekko. Choć sama musiała przyznać, że całkiem jej smakują. No, nie jest to mistrzostwo, mogłyby być bardziej chrupiące i słodsze, ale do kategorii "całkiem niezłe" się nadają. A to jak na pierwszy wypiek już coś!
One day
the Grave-Digger had been approached by the stranger, who asked the way to town. He seemed strangely familiar, although they had never met.
- Daj spokój... - machnął ręką. Był jej nawet wdzięczny, że nie parsknęła śmiechem. Sam pewnie nie mógłby się powstrzymać, gdyby role się odwróciły, albo gdyby to jego ojciec siedział teraz uziemiony przez chorobę zamiast niego - ostatecznie na wycieczce byli przecież razem! - Wybraliśmy się z ojcem na pieszą wycieczkę po lesie i natknęliśmy się na bahanki. Jak wyleciała jedna, a później druga to się nawet ucieszyliśmy bo doszliśmy do wniosku, że może nam się przydać do eksperymentów, ale nagle pojawiła się trzecia i czwarta i dziesiąta! Całe niebo bahanek! No to zaczęliśmy uciekać i się od nich odganiać i wtedy musiałem złapać tego świerzba. - wzruszył ramionami, skracając historię do koniecznego minimum. Teraz jak o tym pomyślał to wydawało mu się to całkiem zabawne, ale wtedy, jak te małe bestie rzuciły się w ich kierunku... groza! Aż ciarki przeszły mu po plecach.
- A jest! Chevrolet Bel Air z 55, poczekaj, gdzieś tu wcześniej mi mignął... - przekartkował magazyn, zatrzymując się na zdjęciu auta, które zajmowało dwie sąsiadujące strony. Wskazał nań palcem, przesuwając opuszkiem po czerwonej, lśniącej i w tym wydaniu papierowej, karoserii - Piękny, co nie? Tylko mój będzie zielony. - kiwnął głową. Oczami wyobraźni już widział ten cudowny, miętowy odcień, który co prawda nazywał zwyczajnie zielonym, ale to dlatego, że był facetem i nie odróżniał limonkowego od malachitowego ani tym bardziej miętowego.
To pewnie przez tą chorobę jego zachowanie zmieniało się jak w kalejdoskopie, albo jakby był babą w ciąży. Słuchał jej wyjaśnień, wciąż wbijając w nią spojrzenie.
- Jakich kłopotów? - otworzył szeroko oczy. Zmrużył jednak powieki, kiedy usłyszał o Duncanie bo... czyżby poczuł ukłucie zazdrości? Świerzb to raczej nie był, bo on atakował skórę, wnętrzności zostawiając w spokoju, a tutaj chodziło o żołądek! Może wątrobę?... - Czyli mieszkasz teraz z Duncanem, tak? To kiedy będę mógł cię odwiedzić? - przekrzywił łeb na jedną stronę. Wcześniej nie nalegał na to, by pokazała mu swoje mieszkanie - nie chciała opowiadać o rodzinie, ani miejscu, w którym mieszka, a Titus nie wypytywał. Mógł się tylko domyślać, że jej rodzice nie są tak wspaniali jak jego.
- Nie jestem zły... Byłem, ale już nie. Cieszę się, że już wszystko gra. - taka prawda. Nie mógł się na nią gniewać, jak widział, że aż promienieje! Miał tylko nadzieję, że nie jest to spowodowane obecnością Duncuna w tym samym mieszkaniu. Oby ten gość nie okazał się przystojniejszy od niego. I w ogóle... fajniejszy.
- Dzięki. - uśmiechnął się, ale nie chciał mówić nic więcej o owej błyskotce. To była wielka tajemnica! - Fantastycznie! Uwielbiam jeść, więc ucz się dużo. - pokiwał łbem, wciskając w usta kolejne ciastko. Żuł je i żuł i zanim zdążył połknąć to coś jeszcze przyszło mu na myśl, więc wydał z siebie coś w rodzaju nckjdahgdnk - czyli jakiś kompletnie niezrozumiały jęk. Zmarszczył brwi, przełknął smakołyk i zaczął od nowa.
- A czy Duncan też będzie testował twoje wypieki? - matko, żeby tylko nie smakowały mu bardziej niż Titusowi! Wiadomo, że przez żołądek do serca, a oni jeszcze razem mieszkali! Teraz to się Ollivander będzie musiał nauczyć pięknie opisywać jedzenie (cóż za wytworne danie! ten puszysty krem jest lekki jak pierzaste cumulusy, a smakuje czystą beztroską i może trochę czekoladą...) - jak jej nie oczaruje taką kwiecistą mową, to wszystko stracone!...
- A jest! Chevrolet Bel Air z 55, poczekaj, gdzieś tu wcześniej mi mignął... - przekartkował magazyn, zatrzymując się na zdjęciu auta, które zajmowało dwie sąsiadujące strony. Wskazał nań palcem, przesuwając opuszkiem po czerwonej, lśniącej i w tym wydaniu papierowej, karoserii - Piękny, co nie? Tylko mój będzie zielony. - kiwnął głową. Oczami wyobraźni już widział ten cudowny, miętowy odcień, który co prawda nazywał zwyczajnie zielonym, ale to dlatego, że był facetem i nie odróżniał limonkowego od malachitowego ani tym bardziej miętowego.
To pewnie przez tą chorobę jego zachowanie zmieniało się jak w kalejdoskopie, albo jakby był babą w ciąży. Słuchał jej wyjaśnień, wciąż wbijając w nią spojrzenie.
- Jakich kłopotów? - otworzył szeroko oczy. Zmrużył jednak powieki, kiedy usłyszał o Duncanie bo... czyżby poczuł ukłucie zazdrości? Świerzb to raczej nie był, bo on atakował skórę, wnętrzności zostawiając w spokoju, a tutaj chodziło o żołądek! Może wątrobę?... - Czyli mieszkasz teraz z Duncanem, tak? To kiedy będę mógł cię odwiedzić? - przekrzywił łeb na jedną stronę. Wcześniej nie nalegał na to, by pokazała mu swoje mieszkanie - nie chciała opowiadać o rodzinie, ani miejscu, w którym mieszka, a Titus nie wypytywał. Mógł się tylko domyślać, że jej rodzice nie są tak wspaniali jak jego.
- Nie jestem zły... Byłem, ale już nie. Cieszę się, że już wszystko gra. - taka prawda. Nie mógł się na nią gniewać, jak widział, że aż promienieje! Miał tylko nadzieję, że nie jest to spowodowane obecnością Duncuna w tym samym mieszkaniu. Oby ten gość nie okazał się przystojniejszy od niego. I w ogóle... fajniejszy.
- Dzięki. - uśmiechnął się, ale nie chciał mówić nic więcej o owej błyskotce. To była wielka tajemnica! - Fantastycznie! Uwielbiam jeść, więc ucz się dużo. - pokiwał łbem, wciskając w usta kolejne ciastko. Żuł je i żuł i zanim zdążył połknąć to coś jeszcze przyszło mu na myśl, więc wydał z siebie coś w rodzaju nckjdahgdnk - czyli jakiś kompletnie niezrozumiały jęk. Zmarszczył brwi, przełknął smakołyk i zaczął od nowa.
- A czy Duncan też będzie testował twoje wypieki? - matko, żeby tylko nie smakowały mu bardziej niż Titusowi! Wiadomo, że przez żołądek do serca, a oni jeszcze razem mieszkali! Teraz to się Ollivander będzie musiał nauczyć pięknie opisywać jedzenie (cóż za wytworne danie! ten puszysty krem jest lekki jak pierzaste cumulusy, a smakuje czystą beztroską i może trochę czekoladą...) - jak jej nie oczaruje taką kwiecistą mową, to wszystko stracone!...
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
- Poważnie?
Pokręciła głową rozbawiona całą tą opowieścią. No! Skoro dobrze się to skończyło to brzmi całkiem zabawnie.
- Wiesz, cieszy mnie, że nie jesteś nadętym szlachcicem, nie patrzysz na mnie z góry i generalnie raczej cię nie obchodzi jakiej kto jest krwi czy statusu majątkowego, ale nie musisz aż tak utożsamiać się z biedotą. - puściła mu oczko. Domyślała się, że pewnie cała rodzinka mu dopieka, ale no, przecież on też dokuczałby wszystkim dookoła, gdyby tylko mógł. Więc i ona swoje trzy grosze musiała wtrącić, no bo jak to by inaczej wyglądało? A w końcu zaraz mu to wszytko zniknie. - Ale dobrze, już nic nie mówię. Jeszcze zaczniesz karierę mrocznego przytulacza, czy coś.
Uśmiechnęła się. Oj, Titus miał możliwości zemsty, miał! Przytula ludzi i rozdaje świerzba. Przez chwilę nawet Lotta się zastanawiała, czy nie zagroził jej fakt, że się o niego oparła, ale przecież miała długi rękaw. I... to chyba nie jest AŻ TAK zaraźliwe? Chyba nie ma sensu popadać w paranoję.
Mogła w końcu w tej chwili wyjść i oznajmić, że wróci kiedy Titus poczuje się lepiej. I może to, że została było kompletnie nieodpowiedzialne, ale... nie chciała wychodzić. Titus przyciągał ją jak światło ćmę, chciała z nim pobyć szczególnie, że się stęskniła. A, gdyby to miało być tak strasznie zaraźliwe to przecież by ją wygonił, co nie? Poza tym wtedy cały Nokturn notorycznie by się drapał, a jakoś nie słyszała o żadnych wielkich epidemiach.
Zaraz więc zamiast się tym nadmiernie martwić, spojrzała na wskazaną stronę w gazecie i zagwizdała pod nosem.
- Ładny. Na prawdę. Już tylko musisz go kupić i zdać prawo jazdy. - uśmiechnęła się szeroko. Wcale nie wydawało jej się to jakieś szczególnie nierealne, no przecież Titus da sobie radę! Będzie mocno trzymała kciuki. A później jeszcze chętniej przejedzie się z nim. Gdzieś w jakieś niesamowite miejsce, na wycieczkę!
- Tak. Wynajmuję pokój dokładniej mówiąc. Właściwie to graciarnię, ale ja to doprowadzę do porządku. Wiesz, Dunny ma dziwny nawyk kolekcjonowania rupieci, które z resztą uważa za szalenie cenne. Ale już prowadzę prace mające na celu odkrycie podłogi. - Dunny się starał! Widziała przecież, że resztę domu ogarnął, jak tylko mógł. Ale ona zrobi to dokładniej, bo niestety Duncan wielkiego wyczucia pod tym względem nie ma. Ale narzekał na pewno nie będzie! - Właściwie to kiedy zechcesz. Może jak wyzdrowiejesz to zaproszę cię na obiad po pracy?
Duncanowego mieszkania nie będzie się wstydziła mu pokazać. Nie miała kompleksów nie bycia bogaczem, a przecież Titus idiotą nie jest i nie wyobraża jej sobie w willi. A to mieszkanie uważała za idealne. Trochę zagracone, to fakt, ale na swój sposób idealne. Przytulne, ciepłe. Ona osobiście miała zamiar pilnować, żeby niczego w nim nie brakowało. A perspektywa zaproszenia do niego Titusa tylko bardziej ją bawiła, cieszyła i Lotta nawet nie próbowała tego ukrywać.
Dopiero ostatnia wypowiedź Titusa trochę otworzyła jej oczy i chyba uświadomiła, co się dzieje w głowie Ollivandera. Aż zaśmiała się wesoło i przez chwilę zastanawiała, w jaki sposób pociągnąć tę grę dalej. Nie była niestety mistrzynią intryg, więc jedynie puściła mu oczko.
- Oczywiście. Uwielbia wszystko, co robię, dlatego przygarnął mnie do swojego mieszkania. Właściwie to płacę mu obiadami i chyba z każdym dniem smakują mu bardziej. Nie jestem w sumie pewna, czy przypadkiem nie podlałam czegoś amortencją zamiast oliwą w sumie, sądząc po jego zachowaniu... - oznajmiła jak najbardziej poważnym tonem. Nie chciała jednak przeginać, więc zaraz dodała, zdradzając przy tym swoje rozbawienie - Titusie Flaviusie Ollivanderze, czy jest pan zazdrosny o moje niedosłodzone ciasteczka? - spytała wprost i uśmiechnęła się przy tym tylko szerzej, bo fakt, że ktoś miałby być zazdrosny O NIĄ był na prawdę niesamowity. Świat stanął na głowę kilka dni temu i teraz wykonywał szalone podskoki na rękach, zdecydowanie.
- Nieznoszę twojego świerzba, mam straszną ochotę cię pocałować. - dodała, ale nie zbliżyła się rzecz jasna, zerkając jedynie na jego usta.
Pokręciła głową rozbawiona całą tą opowieścią. No! Skoro dobrze się to skończyło to brzmi całkiem zabawnie.
- Wiesz, cieszy mnie, że nie jesteś nadętym szlachcicem, nie patrzysz na mnie z góry i generalnie raczej cię nie obchodzi jakiej kto jest krwi czy statusu majątkowego, ale nie musisz aż tak utożsamiać się z biedotą. - puściła mu oczko. Domyślała się, że pewnie cała rodzinka mu dopieka, ale no, przecież on też dokuczałby wszystkim dookoła, gdyby tylko mógł. Więc i ona swoje trzy grosze musiała wtrącić, no bo jak to by inaczej wyglądało? A w końcu zaraz mu to wszytko zniknie. - Ale dobrze, już nic nie mówię. Jeszcze zaczniesz karierę mrocznego przytulacza, czy coś.
Uśmiechnęła się. Oj, Titus miał możliwości zemsty, miał! Przytula ludzi i rozdaje świerzba. Przez chwilę nawet Lotta się zastanawiała, czy nie zagroził jej fakt, że się o niego oparła, ale przecież miała długi rękaw. I... to chyba nie jest AŻ TAK zaraźliwe? Chyba nie ma sensu popadać w paranoję.
Mogła w końcu w tej chwili wyjść i oznajmić, że wróci kiedy Titus poczuje się lepiej. I może to, że została było kompletnie nieodpowiedzialne, ale... nie chciała wychodzić. Titus przyciągał ją jak światło ćmę, chciała z nim pobyć szczególnie, że się stęskniła. A, gdyby to miało być tak strasznie zaraźliwe to przecież by ją wygonił, co nie? Poza tym wtedy cały Nokturn notorycznie by się drapał, a jakoś nie słyszała o żadnych wielkich epidemiach.
Zaraz więc zamiast się tym nadmiernie martwić, spojrzała na wskazaną stronę w gazecie i zagwizdała pod nosem.
- Ładny. Na prawdę. Już tylko musisz go kupić i zdać prawo jazdy. - uśmiechnęła się szeroko. Wcale nie wydawało jej się to jakieś szczególnie nierealne, no przecież Titus da sobie radę! Będzie mocno trzymała kciuki. A później jeszcze chętniej przejedzie się z nim. Gdzieś w jakieś niesamowite miejsce, na wycieczkę!
- Tak. Wynajmuję pokój dokładniej mówiąc. Właściwie to graciarnię, ale ja to doprowadzę do porządku. Wiesz, Dunny ma dziwny nawyk kolekcjonowania rupieci, które z resztą uważa za szalenie cenne. Ale już prowadzę prace mające na celu odkrycie podłogi. - Dunny się starał! Widziała przecież, że resztę domu ogarnął, jak tylko mógł. Ale ona zrobi to dokładniej, bo niestety Duncan wielkiego wyczucia pod tym względem nie ma. Ale narzekał na pewno nie będzie! - Właściwie to kiedy zechcesz. Może jak wyzdrowiejesz to zaproszę cię na obiad po pracy?
Duncanowego mieszkania nie będzie się wstydziła mu pokazać. Nie miała kompleksów nie bycia bogaczem, a przecież Titus idiotą nie jest i nie wyobraża jej sobie w willi. A to mieszkanie uważała za idealne. Trochę zagracone, to fakt, ale na swój sposób idealne. Przytulne, ciepłe. Ona osobiście miała zamiar pilnować, żeby niczego w nim nie brakowało. A perspektywa zaproszenia do niego Titusa tylko bardziej ją bawiła, cieszyła i Lotta nawet nie próbowała tego ukrywać.
Dopiero ostatnia wypowiedź Titusa trochę otworzyła jej oczy i chyba uświadomiła, co się dzieje w głowie Ollivandera. Aż zaśmiała się wesoło i przez chwilę zastanawiała, w jaki sposób pociągnąć tę grę dalej. Nie była niestety mistrzynią intryg, więc jedynie puściła mu oczko.
- Oczywiście. Uwielbia wszystko, co robię, dlatego przygarnął mnie do swojego mieszkania. Właściwie to płacę mu obiadami i chyba z każdym dniem smakują mu bardziej. Nie jestem w sumie pewna, czy przypadkiem nie podlałam czegoś amortencją zamiast oliwą w sumie, sądząc po jego zachowaniu... - oznajmiła jak najbardziej poważnym tonem. Nie chciała jednak przeginać, więc zaraz dodała, zdradzając przy tym swoje rozbawienie - Titusie Flaviusie Ollivanderze, czy jest pan zazdrosny o moje niedosłodzone ciasteczka? - spytała wprost i uśmiechnęła się przy tym tylko szerzej, bo fakt, że ktoś miałby być zazdrosny O NIĄ był na prawdę niesamowity. Świat stanął na głowę kilka dni temu i teraz wykonywał szalone podskoki na rękach, zdecydowanie.
- Nieznoszę twojego świerzba, mam straszną ochotę cię pocałować. - dodała, ale nie zbliżyła się rzecz jasna, zerkając jedynie na jego usta.
One day
the Grave-Digger had been approached by the stranger, who asked the way to town. He seemed strangely familiar, although they had never met.
Wywrócił oczami, nieznacznie się przy tym krzywiąc.
- Ha-ha, no bardzo śmieszne. - pokręcił łbem, ale prawda była taka, że faktycznie to wszystko było niezwykle zabawne. Cała ta historia z bahankami (kiedyś na pewno będzie ją opowiadał swoim wnukom), jej zakończenie i w końcu konsekwencje w postaci świerzba - ubaw po same pachy!
- W przyszłym tygodniu idę na egzamin, muszę to ogarnąć za pierwszym razem. - pochwalił się, kiwając głową. Miał nadzieję, że będzie trzymać za niego kciuki, nawet jeśli nie podał konkretnej daty - no trudno, najwyżej będzie musiała ściskać kciuki przez cały tydzień! Zresztą już planował ich wspólną wycieczkę - jak tylko przyjdzie wiosna to wpadnie po nią na Pokątną i porwie ją z tej graciarni na drugi koniec wysp Brytyjskich, w miejsce, o którym już dyskutowali.
Skrzywił się znowu kiedy mówiła o Duncanie i jeszcze określała go tym pieszczotliwym Dunny. Jak Ollivander tam do nich (sic!) wpadnie, to sobie będzie musiał uciąć pogawędkę z tym gościem, bo serio czuł się totalnie zazdrosny. Tylko jak by to miało wyglądać? Wpadnie tam z piorunami w oczach i zakrzyknie - mój ci on! Nie, to jakoś nie pasowało... O! Albo walnie Duncana w nos wrzeszcząc - łapy precz od mojej królewny, ty potworze! Czad! To nawet trochę zajeżdżało rycerskim klimatem.
- Super! W takim razie czuję się zaproszony jak tylko pozbędę się tego całego parcha. - pokiwał głową. Zmrużył jednak oczy wsłuchując się w kolejne słowa dziewczyny. Uśmiech zbladł, zaś kiedy skończyła na nowo wywrócił oczami, westchnął i przekrzywił głowę na jedną stronę.
- Wcale mnie to nie bawi, wiesz? - stwierdził, wyginając usta w smutną podkówkę. On tu serio się zamartwiał, że sobie znalazła jakiegoś lepszego gościa, a jej jeszcze było do śmiechu!
- Trochę. - wzruszył ramionami. Nie było co owijać w bawełnę i tak widziała co jest na rzeczy.
- O rety! Teraz to i ja go nienawidzę jeszcze bardziej. - westchnął, odkładając ciastka na blat stolika. Wsparł dłonie na kolanach, uprzednio drapiąc się po łokciu tak mocno, że kilka kropel krwi wypłynęło ze świeżo rozdrapanej ranki. Wcale się jednak tym nie przejął! - Buziak na odległość. - posłał jej całusa, a później schwycił pudełeczko wypełnione tłustą maścią i odkręcił je, zaraz nabierając na palce trochę specyfiku, który wsmarował sobie w lewe ramię. Znowu zaczynało go wszystko swędzieć! - Hej! Ale zamiast całowania możesz mnie wysmarować maścią, super, co nie? - zafalował brwiami. No świetne zajęcie! Rozrywka jak się patrzy! Kto by nie chciał smarować go po tych obleśnych, krwawiących ranach, jakimś śmierdzącym specyfikiem, który wyglądał trochę jak gluty trolla?
- Ha-ha, no bardzo śmieszne. - pokręcił łbem, ale prawda była taka, że faktycznie to wszystko było niezwykle zabawne. Cała ta historia z bahankami (kiedyś na pewno będzie ją opowiadał swoim wnukom), jej zakończenie i w końcu konsekwencje w postaci świerzba - ubaw po same pachy!
- W przyszłym tygodniu idę na egzamin, muszę to ogarnąć za pierwszym razem. - pochwalił się, kiwając głową. Miał nadzieję, że będzie trzymać za niego kciuki, nawet jeśli nie podał konkretnej daty - no trudno, najwyżej będzie musiała ściskać kciuki przez cały tydzień! Zresztą już planował ich wspólną wycieczkę - jak tylko przyjdzie wiosna to wpadnie po nią na Pokątną i porwie ją z tej graciarni na drugi koniec wysp Brytyjskich, w miejsce, o którym już dyskutowali.
Skrzywił się znowu kiedy mówiła o Duncanie i jeszcze określała go tym pieszczotliwym Dunny. Jak Ollivander tam do nich (sic!) wpadnie, to sobie będzie musiał uciąć pogawędkę z tym gościem, bo serio czuł się totalnie zazdrosny. Tylko jak by to miało wyglądać? Wpadnie tam z piorunami w oczach i zakrzyknie - mój ci on! Nie, to jakoś nie pasowało... O! Albo walnie Duncana w nos wrzeszcząc - łapy precz od mojej królewny, ty potworze! Czad! To nawet trochę zajeżdżało rycerskim klimatem.
- Super! W takim razie czuję się zaproszony jak tylko pozbędę się tego całego parcha. - pokiwał głową. Zmrużył jednak oczy wsłuchując się w kolejne słowa dziewczyny. Uśmiech zbladł, zaś kiedy skończyła na nowo wywrócił oczami, westchnął i przekrzywił głowę na jedną stronę.
- Wcale mnie to nie bawi, wiesz? - stwierdził, wyginając usta w smutną podkówkę. On tu serio się zamartwiał, że sobie znalazła jakiegoś lepszego gościa, a jej jeszcze było do śmiechu!
- Trochę. - wzruszył ramionami. Nie było co owijać w bawełnę i tak widziała co jest na rzeczy.
- O rety! Teraz to i ja go nienawidzę jeszcze bardziej. - westchnął, odkładając ciastka na blat stolika. Wsparł dłonie na kolanach, uprzednio drapiąc się po łokciu tak mocno, że kilka kropel krwi wypłynęło ze świeżo rozdrapanej ranki. Wcale się jednak tym nie przejął! - Buziak na odległość. - posłał jej całusa, a później schwycił pudełeczko wypełnione tłustą maścią i odkręcił je, zaraz nabierając na palce trochę specyfiku, który wsmarował sobie w lewe ramię. Znowu zaczynało go wszystko swędzieć! - Hej! Ale zamiast całowania możesz mnie wysmarować maścią, super, co nie? - zafalował brwiami. No świetne zajęcie! Rozrywka jak się patrzy! Kto by nie chciał smarować go po tych obleśnych, krwawiących ranach, jakimś śmierdzącym specyfikiem, który wyglądał trochę jak gluty trolla?
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
- Jasne, będę. Musisz mi po egzaminie zaraz dać znać, jak poszło. - oznajmiła mu jeszcze. Musi my wymyślić jakąś drobną nagrodę i chyba nawet miała już pomysł. Uśmiechnęła się do własnych myśli. No, teraz to Ollivander zdecydowanie musi do niej przyjść po egzaminie! I na prawdę musi go zdać. Choć nagroda pocieszenia chyba też się nada?
Tylko teraz Lotta będzie główkowała przez tydzień, jakie imię dać Titusowej sowie.
- Żartowałam, marudo. - wywróciła w końcu oczami i posłała mu lekki uśmiech. - Dunny to bardziej coś, jak starszy brat, nic więcej i on też niczego więcej by nie chciał.
Objaśniła. Domyślała się, że Titus będzie myślał swoje, bo chyba faceci tak mają. Chociaż w sumie to chyba ludzie tak mają? Lotta bardzo nie chciałaby, żeby Titus nagle oznajmił jej, że wyprowadził się z domu i postanowił dzielić mieszkanie z jakąś ładną dziewczyną. Pewnie paliłaby się z zazdrości i marzyła o pozbyciu się intruza, czegokolwiek by Titus nie mówił. Ale w tej chwili... cóż, ona czuła się całkowicie spokojnie. - Poznasz go to się przekonasz.
Dodała. Bo skoro mieszka teraz tak blisko swojego i Titusa miejsca pracy, pewnie będą okacje na to, żeby Ollivander poznał współlokatora panny Moore.
Też posłała mu w powietrzu całusa, przyglądając się przy tym paskudnej maści.
- Brzmi jak coś, o czym marzyłam odkąd tylko przyszłam na świat, tylko sobie jakoś tego marzenia nie uświadamiałam. - stwierdziła przesyconym sarkazmem tonem, przyglądając się, jak biedny Titus smaruje swoją chorą skórę. - Jeśli jeszcze raz zaczniesz się drapać, zwiążę ci ręce paskiem i będę tak trzymać aż wyzdrowiejesz. I nie obchodzi mnie, co pomyślą sobie twoi rodzice.
Zagroziła mu całkiem poważnie. No, pewnie wymyśli jakąś inną nauczkę, ale niech się cep nie drapie, bo przecież robi sobie krzywdę!
- Najlepiej obetnij te pazury jak tylko możesz, żeby cię nie kusiło. - dodała, spoglądając na jego dłonie. Potem całemu jemu znów się uważnie przyjrzała. Na pewno byłaby bardziej zadowolona z faktu, że może mu się przyglądać, gdyby nie czerwone plamy i zadrapania.
- Jeśli jesteś pewien, że się w ten sposób nie zarażę, mogę ci posmarować plecy. - jeśli się zaraz to go pewnie zamorduje. Ale nie sądziła, by tak miało być. Nie sądziła, by Titus tak po prostu chodził sobie po domu, między ludźmi, gdyby to było aż tak bardzo zaraźliwe. A ostatecznie chciała mu pomóc z tego wyjść, co nie?
Choć ta maść wcale, a wcale nie kusiła.
- Mam nadzieję, że też byłbyś w stanie tego dotknąć, gdyby chodziło o mnie. - no! To musi świadczyć o jakimś przywiązaniu! Spójrzcie tylko na to paskudztwo, którym trzeba to smarować!
Tylko teraz Lotta będzie główkowała przez tydzień, jakie imię dać Titusowej sowie.
- Żartowałam, marudo. - wywróciła w końcu oczami i posłała mu lekki uśmiech. - Dunny to bardziej coś, jak starszy brat, nic więcej i on też niczego więcej by nie chciał.
Objaśniła. Domyślała się, że Titus będzie myślał swoje, bo chyba faceci tak mają. Chociaż w sumie to chyba ludzie tak mają? Lotta bardzo nie chciałaby, żeby Titus nagle oznajmił jej, że wyprowadził się z domu i postanowił dzielić mieszkanie z jakąś ładną dziewczyną. Pewnie paliłaby się z zazdrości i marzyła o pozbyciu się intruza, czegokolwiek by Titus nie mówił. Ale w tej chwili... cóż, ona czuła się całkowicie spokojnie. - Poznasz go to się przekonasz.
Dodała. Bo skoro mieszka teraz tak blisko swojego i Titusa miejsca pracy, pewnie będą okacje na to, żeby Ollivander poznał współlokatora panny Moore.
Też posłała mu w powietrzu całusa, przyglądając się przy tym paskudnej maści.
- Brzmi jak coś, o czym marzyłam odkąd tylko przyszłam na świat, tylko sobie jakoś tego marzenia nie uświadamiałam. - stwierdziła przesyconym sarkazmem tonem, przyglądając się, jak biedny Titus smaruje swoją chorą skórę. - Jeśli jeszcze raz zaczniesz się drapać, zwiążę ci ręce paskiem i będę tak trzymać aż wyzdrowiejesz. I nie obchodzi mnie, co pomyślą sobie twoi rodzice.
Zagroziła mu całkiem poważnie. No, pewnie wymyśli jakąś inną nauczkę, ale niech się cep nie drapie, bo przecież robi sobie krzywdę!
- Najlepiej obetnij te pazury jak tylko możesz, żeby cię nie kusiło. - dodała, spoglądając na jego dłonie. Potem całemu jemu znów się uważnie przyjrzała. Na pewno byłaby bardziej zadowolona z faktu, że może mu się przyglądać, gdyby nie czerwone plamy i zadrapania.
- Jeśli jesteś pewien, że się w ten sposób nie zarażę, mogę ci posmarować plecy. - jeśli się zaraz to go pewnie zamorduje. Ale nie sądziła, by tak miało być. Nie sądziła, by Titus tak po prostu chodził sobie po domu, między ludźmi, gdyby to było aż tak bardzo zaraźliwe. A ostatecznie chciała mu pomóc z tego wyjść, co nie?
Choć ta maść wcale, a wcale nie kusiła.
- Mam nadzieję, że też byłbyś w stanie tego dotknąć, gdyby chodziło o mnie. - no! To musi świadczyć o jakimś przywiązaniu! Spójrzcie tylko na to paskudztwo, którym trzeba to smarować!
One day
the Grave-Digger had been approached by the stranger, who asked the way to town. He seemed strangely familiar, although they had never met.
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Oranżeria
Szybka odpowiedź