Główna sala banku
AutorWiadomość
Bank Gringotta
Na samym końcu ulicy Pokątnej znajduje się centrala jedynego czarodziejskiego banku - banku Gringotta. Pomimo niesprzyjających warunków, gmach budynku prezentuje się majestatycznie, solidnie, bezpiecznie - choć w niektórych miejscach widoczne są ubytki spowodowane zaklęciami. Pracownikami banku, do czego wszyscy zdążyli się już przyzwyczaić, są nieufne gobliny, postępujące jedynie zgodnie z obowiązującymi zasadami i regułami. Napis wygrawerowany na jego drzwiach skutecznie odstrasza wszelkich złodziei; dziesiątki czarów czy skomplikowane zamki chroniące dostępu do skrytek klientów zdobyły uznanie wśród czarodziei na całym świecie. Hol budynku jest naprawdę przestronny, szeroki i wysoki, a przy tym schludny i uporządkowany, mieści kilkanaście stanowisk pracowników. Dopiero po załatwieniu wszelkich formalności można skierować się ku kolejnym masywnym drzwiom, by stamtąd ruszyć kolejką na poszukiwanie swej własności. Wejdź tu, przybyszu, lecz pomnij na los...
Trzynaście śladów po ukąszeniach włochatych pajęczaków szpeciło przedramię Sigrun, gdy przyglądała sobie w lustrze po porannej kąpieli Jeszcze w nocy odwiedzili z Nottem lecznicę, aby znajoma uzdrowicielka przyniosła im ukojenie w bólu, przynajmniej tym fizycznym - na urażoną dumę nie było lekarstwa innego, niż zwycięstwo podczas następnej potyczki, do której będzie lepiej przygotowana. Z całą pewnością. Nie mogło być inaczej. Nie mogła znowu zawieść. O świcie powrócił do Harrogate, lecz zamiast do łóżka zawędrowała do łaźni - by zmyć z siebie wstyd i brud Malinowego Lasu. Ślady po ukąszeniach piekły i szpeciły bladą skórę, wyróżniały się spośród licznych pieprzyków. Była zmęczona, bardzo zmęczona i potrzebowała snu, lecz nie mogła przytulić głowy do poduszki; miała do załatwienia na Pokątnej sprawy nie cierpiące zwłoki. Aby walczyć w szeregach Rycerzy Walpurgii musiała egzystować, a ku temu potrzebowała środków - i pracy. Przepędziła z powiek sen mocną, czarną jak niebo w bezksiężycową noc kawą, a ślady po ukąszeniach i siniaki ukryła pod letnią, jasną suknią z lekkiego, przewiewnego materiału; zazwyczaj unikała jasnych barw, nie przepadała za nimi, lecz czerń uczyniłaby ten dzień jeszcze bardziej nieznośnym. Żar lał się z bezchmurnego nieba tak mocno, że aż brakowało jej oddechu; zatęskniła za zimowym, chłodnym czerwcem. Lato rozkwitło bardzo późno, lecz nagle i intensywnie. Gorące dni nie sprzyjały spacerom, więc z ulgą przekroczyła próg Banku Gringotta; w marmurowych, zimnych wnętrzach od razu oddychało się jej lżej. Łypnęła nieprzyjemnie na najbliższego goblina; gardziła nieludzkimi istotami i mieszańcami, szlamami i wilkołakami najmocniej, rzecz jasna, lecz gobliny także znajdowały się na tej liście - gdzieś wyżej ponad nimi i skrzatami. Niecierpliwie czekała w kolejce; w banku gościły dziś tłumy, jak gdyby jutro miał nastać koniec świata i należało jak najprędzej zabrać ze skrytek wszystkie swoje skarby. Gniewne tupanie Sigrun pantoflem o posadzkę roznosiło się echem po przestronnym wnętrzu, w którym wszyscy zachowywali milczenie; jedynie przyjmujący czarodziejów goblin szeptał, a reszta skrobała piórami po rolkach pergaminu. Gdy wreszcie nadeszła jej kolej - co skwitowała niecierpliwym westchnięciem - goblin wskazał innego, dużo młodszego, który miał poprowadzić ją do skrytki. Podążyła za nim z rękoma splecionymi na piersi, do kolejki wsiadła nawet na niego nie patrząc; nie lękała się jej szalonego tempa, podróżowała nią już nie raz i nie dwa. Zawsze zerkała w dół, z ogromnym zainteresowaniem, ciekawiło ją niezmiernie - jakie sekrety kryje ta ciemna otchłań? W jaki sposób gobliny chronią wszystkie ukryte tu skarby? Nie bez przyczyny mówiło się wszak, że to najbezpieczniejsze miejsce na ziemi.
W końcu zatrzymali się na którymś piętrze, a goblin poprowadził ją ku jednej ze skrytek; dla Sigrun wszystkie wyglądały dokładnie tak samo. Podążała za niskim mężczyzną zamyślona, pogrążona w myślach o Malinowym Lesie, lecz przede wszystkim zmęczona - i śpiąca. Nie słuchała go dokładnie, gdy wyrecytował numer.
Po prostu weszła do środka, a za nią zatrzasnęły się z drzwi. Dobrze, niech się nie gapi, gdy będzie zabierała pieniądze; wyciągnęła różdżkę i ciemność przegnało światło Lumos.
Dopiero po chwili zorientowała się, że coś jest nie tak.
Po pierwsze - kryły się tu przedmioty, które nigdy do niej nie należały, a po drugie - złota było mniej, niż spodziewała się tu ujrzeć. Ściany też wyglądały obco...
- Hej! To nie moja skrytka, baranie - warknęła Sigrun, odwracając się gwałtownie. - Słyszysz?! - krzyknęła po chwili, gdy jej nie odpowiedział.
Cisza. Absolutna cisza. Czy mógł odejść daleko? Na Merlina, przecież nie mógł jej tu zostawić. Próbowała drzwi pchnąć, próbowała wyważyć je kopniakiem - lecz nic z tego.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Trzynaście lat ponad minęło, a Ernest Prang dalej nie wierzył w przeznaczenie. Mógł w duchu nawet uznać istnienie przypadku, to dosyć oczywiste — akceptował je średnio przejętym wzruszeniem ramion oraz znudzonym spojrzeniem skierowanym ku niebu, jakby to tam tkwić miały wszelkie prawdy i sekrety wszechświata. Ale w przeznaczenie nie wierzył, bo jak to tak z góry mieć ustalone co się stanie i ślepo za losem podążać. Gdzie wybór, gdzie możliwość dobrowolnego błądzenia? Czy więc w takim przypadku uznać powinien wszelkie nieprzyjemności oraz nieszczęścia, za działanie celowe kładące się cieniem na jego życiu? Jak niegodziwą, podłą i okrutną kreaturą trzeba być, żeby w ogóle takie plany w kwestii Prangowego jestestwa stworzyć? Jeżeli przeznaczenie istniało, to młodzieniec z pewnością nie tylko nie planował w nie uwierzyć, ale też świadomie i śmiało je odrzucał. Ku zgubie niech idą te romantyczne gnioty, sugerujące, że złączenie się dwóch serc było wynikiem nie zbieżności charakterów, a siły wyższej. Niech jasnowidzowie plotą te swoje dyrdymały, szepcą o groźbach i nieprzyjemnościach dni kolejnych. Ernest miał to gdzieś, co tylko potwierdzał wywróżony ponurak dumnie opierający się o parapet okna. Jakby kierowca się wręcz szczycił swym pechem, a wiadomo, że szczycić to on się nie ma czym. Jednak tego dnia, tego konkretnego miesiąca pomyślał, tak jakoś nieśmiale oraz z rezerwą, że może jednak coś jest na rzeczy. Bo jakby tak nie szedł przed siebie, gitarą majtając, w poranek wolny od szaleńczego pędu Błędnego i nie przystanął, żeby but zawiązać, a potem na widok dzieciaka z preclem w buzi, nie snuł wizji o seryjnych mordach oraz głodzie własnym, to być może nie minąłby zapyziałego sklepu muzycznego, gdzie na wystawie nie zauważyłby albumu Krwawych Druzgotków na promocji z ich debiutanckim singlem 'Magiczna anakonda zła, nanananana'. Totalne przeznaczenie! Albo przypadek. To drugie było bardziej miłe Prangowej naturze, pchnęło bowiem szatyna do wejścia i zarezerwowania tegoż dzieła, jeśli tylko do wieczora przyniesie wyznaczoną kwotę. Kwotę, której nie miał przy sobie, ale uznał, że i tak uszczuplony budżet zniesie ten wydatek. Bo przecież opieka medyczna i jedzenie nie są tak naprawdę potrzebne do egzystencji. Tak też Erniutek nasz drogi, dziecko kochane, acz ciutkę depresyjne, w taki utajniony, lecz nie Zakonny sposób, wyruszył w magiczną podróż do banku, gdzie zamierzał pozbawić się środków do życia. Znaczy, no może niekoniecznie. Jego skrytka miała może z jeszcze dwa stosy monet, ale one były na taką najczarniejszą z czarnych godzin. Taką, skarbie zaraz umrzemy, pakuj siebie i dzieci, kupie nam świstoklik do innego kraju, gdzie rozpoczniemy nowe życie. Jak widać Ernie był nader roztropny, w tej swojej nieroztropności i skrupulatnie wydzielał sobie galeony. Ale taka płyta nie chodzi piechotą, znaczy tak sądził, bo jeszcze nie do końca załapał to czarodziejskie flow.
Niemniej pojawił się w Gringottcie ze ściśniętym sercem na widok takich tłumów, a co jeśli każdy nagle stał się fanem Druzgotków? Niemal spodziewał się widoku wymalowanych na zielono twarzy oraz sztucznych macek przyczepionych do ciała, ku swej uldze jednak zauważył jedynie gobliny oraz kilka śmiesznie ubranych osób. Czarownica by miała używane, jakby kogoś z redakcji tu przywiało. Tak czy inaczej, grzecznie czekał w kolejce, jakiś poczciwy pracownik o chytrej mordzie seryjnego pomywacza zagnał go do wagonika, gdzie ze śmiechem oraz głośnym 'wooohoooo' mogli udać się w śmigającej kolejne do jego skrytki. Totalnie kochał te wagoniki, były super. Jego typ pojazdu, jakby nie pracował w Błędnym, to by szedł jako przewoźnik tych ustrojstw, ciekawe czy jakby sobie nos fałszywy dorobił i na kolanach poszedł, to czy uznaliby go za goblina, albo chociaż połówkę. Takie to miał myśli zabawne — ale tak naprawdę, to nie bardzo — Ern, kiedy to zatrzymali się przed wrotami prowadzącymi do pomieszczenia biedą i rozpaczą tchnącego. Jakie było jego zdziwienie, kiedy po otwarciu skrytki ukazała mu się blada...kobieta. Całkiem ładna, chociaż furia na jej twarzy dodawała jej jakieś plus trzysta do morderczej furii, a z furiatkami Ernie był na etapie o nienienienienie. Tak też patrzyli na siebie przez chwilę, on i Sigi, Sigi i on. Aż w końcu musiał to zrobić. Po minucie ciszy Ern po prostu się roześmiał. Głośno i wyraźnie, trzęsąc się przy tym ogromnie.
— Kobieto, ty to musisz być nowa w złodziejskim fachu, żeby się do ostatniej skrytki, do której warto dobierać — wyjąkał wreszcie, czując się całkiem rozbawiony — Bo bez urazy, ale tylko się rozejrzyj. Co by cię przycisnąć musiało, dla stosu knutów i... — tutaj przerwał, wstrząsany kolejną partią śmiechu. Problem jednak był taki, że chociaż sam Prang odnajdywał sytuację jako niezwykle intrygująco wesołą, tak towarzyszący mu goblin podejrzliwie marszczył brwi i zapowiadało się, że zaraz wezwie odpowiednie służby, bo złodzieje nie byli tu mile widziani. Tak też szybko, szybko Rookwood, bylebyś tylko w twarz nie celowała.
Niemniej pojawił się w Gringottcie ze ściśniętym sercem na widok takich tłumów, a co jeśli każdy nagle stał się fanem Druzgotków? Niemal spodziewał się widoku wymalowanych na zielono twarzy oraz sztucznych macek przyczepionych do ciała, ku swej uldze jednak zauważył jedynie gobliny oraz kilka śmiesznie ubranych osób. Czarownica by miała używane, jakby kogoś z redakcji tu przywiało. Tak czy inaczej, grzecznie czekał w kolejce, jakiś poczciwy pracownik o chytrej mordzie seryjnego pomywacza zagnał go do wagonika, gdzie ze śmiechem oraz głośnym 'wooohoooo' mogli udać się w śmigającej kolejne do jego skrytki. Totalnie kochał te wagoniki, były super. Jego typ pojazdu, jakby nie pracował w Błędnym, to by szedł jako przewoźnik tych ustrojstw, ciekawe czy jakby sobie nos fałszywy dorobił i na kolanach poszedł, to czy uznaliby go za goblina, albo chociaż połówkę. Takie to miał myśli zabawne — ale tak naprawdę, to nie bardzo — Ern, kiedy to zatrzymali się przed wrotami prowadzącymi do pomieszczenia biedą i rozpaczą tchnącego. Jakie było jego zdziwienie, kiedy po otwarciu skrytki ukazała mu się blada...kobieta. Całkiem ładna, chociaż furia na jej twarzy dodawała jej jakieś plus trzysta do morderczej furii, a z furiatkami Ernie był na etapie o nienienienienie. Tak też patrzyli na siebie przez chwilę, on i Sigi, Sigi i on. Aż w końcu musiał to zrobić. Po minucie ciszy Ern po prostu się roześmiał. Głośno i wyraźnie, trzęsąc się przy tym ogromnie.
— Kobieto, ty to musisz być nowa w złodziejskim fachu, żeby się do ostatniej skrytki, do której warto dobierać — wyjąkał wreszcie, czując się całkiem rozbawiony — Bo bez urazy, ale tylko się rozejrzyj. Co by cię przycisnąć musiało, dla stosu knutów i... — tutaj przerwał, wstrząsany kolejną partią śmiechu. Problem jednak był taki, że chociaż sam Prang odnajdywał sytuację jako niezwykle intrygująco wesołą, tak towarzyszący mu goblin podejrzliwie marszczył brwi i zapowiadało się, że zaraz wezwie odpowiednie służby, bo złodzieje nie byli tu mile widziani. Tak też szybko, szybko Rookwood, bylebyś tylko w twarz nie celowała.
The risk I took was calculatedBut man, I'm so bad at math...
Nie pamiętała kiedy po raz pierwszy pojawiła się na ulicy Pokątnej, kiedy ujrzała imponującą, wysoką budowlę Banku Gringotta z białego marmuru. Miała wówczas zbyt niewiele lat, a może nawet i miesięcy - choć to wątpliwe, matka zmarła przy porodzie, a Sigrun i jej bliźniaczym bratem przez pierwsze miesiące, a nawet lata życia zajmowała się opiekunka na przemian z bezdzietną krewną ojca - nie pamiętała więc zachwytu, który musiał towarzyszyć temu widokowi. Sigrun miała w sobie niewiele wrażliwości na piękno sztuki, nieistotne, czy było to malarstwo, rzeźba czy architektura; nie miała natury estetki, ani tym bardziej artystycznych talentów i zamiłowań. Bliska była jej jedynie muzyka, choć i o niej nie wiedziała za wiele; słuchała tego, co akurat wpadło jej w ucho. Któż wie, czy nie przypadłaby jej do gustu płyta Krwawych Druzgotków, którą mogłaby włożyć do swego starego gramofonu? Lubiła tak spędzać wieczory. Nastawiać go, bądź włączać czarodziejskie radio i w wannie pełnej gorącej wody palić diabelskie ziele, bądź popijać szklaneczkę ulubionej Zielonej Wróżki.
Któż wie, czy nie spotkaliby się dziś w kolejce sklepu muzycznego na Pokątnej?
Co do przeznaczenia miała mocno mieszane uczucia. Coś w ten deseń istnieć przecież musiało, bo jak inaczej jasnowidzowie przewidywaliby przyszłość? W prawdziwość niektórych wizji przestała wierzyć. Nie dawała wiary ulicznym wróżbitkom, wyśmiewała szkolną nauczycielkę wróżbiarstwa, lecz miała w swym otoczeniu tylu prawdziwych jasnowidzów, że trudno byłoby jej wypierać istnieje przeznaczenia. Wierzyła jednak, że można je oszukać. Dzięki ostrzeżeniu Cassandry raz to uczyniła. Otrzymała także drugie, całkiem niedawno; córka uzdrowicielki, która otrzymała dar w genach po swej matce i babce, przewidziała, że trafi do Azkabanu - inaczej, niż było to w planach. Nie dochowała jednak ostrożności, nie była wystarczająco uważna, wizja się ziściła.
Dziś także nie zdołała oszukać przeznaczenia. Nie chciała być przesądna, wyśmiewała tych, którzy zamykali się w swych domach w piątki trzynastego, lecz gdy tak tkwiła zamknięta w cudzej skrytce - nabierała pewności, że kiedy przemierzała Pokątną czarny kot przebiegł jej głowę. Paskudne kocisko. Oderwie łeb pierwszemu czarnemu kocurowi, którego spotka na swej drodze.
- DO CHOLERY JASNEJ, CZY KTOŚ MNIE SŁYSZY? - wrzasnęła Rookwood, waląc pięściami w drzwi.
Jakże daleko mógł odejść ten głupi mieszaniec, dlaczego nie zorientował się, że nie ma jej obok? Co za niekompetencja, co za kretyn! Czuła narastającą wściekłość, a zarazem bezsilność. Szukała w myślach nerwowo odpowiedzi na pytanie: jak wybrnąć z tej sytuacji? Była świadoma, że proste to nie będzie. Ze włamanie się do skrytek tego banku graniczy z cudem. Nie próbowała nawet rzucać zaklęcia Alohmora, święcie przekonana, że nie przyniesie żadnego efektu. Ukryte tu skarby chroniły tak potężne zaklęcia i klątwy, o jakich Rookwood się nawet nie śniło.
Rozważała użycie Bombardy Maximy.
Nie czuła się jednak pewnie w urokach; magia z pewnością nie była tu stabilna, a pomieszczenie było niewiele. Rzadko wahała się przed podjęciem ryzyka, lecz nie była też bezgranicznie głupia - za wiele mogło tu pójść nie tak. Nie uśmiechało się Sigrun dokonanie samowysadzenia w podziemiach banku. Rozważania o ucieczce z tej patowej sytuacji przerwało skrzypnięcie potężnych zawiasów drzwi; a więc jednak - nadeszło wybawienie. Szybciej niż sądziła, na całe szczęście. Nie zdążyła nawet zgłodnieć. Nie czuła jednak ulgi, co to, to nie. Była wściekła, rozgniewana i gdyby nie fakt, iż Azkaban wyssał z niej wiele energii i sił, których wciąż nie zdołała odzyskać - to mogłoby skończyć się źle.
Przez kilka chwil była w szoku, gdy zamiast goblina, który ją tu przyprowadził, ujrzała młodego mężczyznę. Miała wrażenie, że skądś go kojarzy. Wpatrywała się w niego rozgniewana, lecz nieruchoma; gniew jeszcze bardziej uwydatniał nieprzyjemny wyraz twarzy, powieki zdawały się jeszcze cięższe, spojrzenie ciskało pioruny. Zwłaszcza, gdy z jego ust wydostał się śmiech; najpewniej nie powinna była dziwić Sigrun ta reakcja, prawdopodobnie sama parsknęłaby śmiechem na jego miejscu - empatia i wyrozumiałość nie leżały jednak w jej naturze.
- Nazwałeś mnie złodziejką? - warknęła rozjuszona, czyniąc krok do przodu i wyciągając różdżkę. Wyrwę ci za to język i cię nim nakarmię. - GDZIE TEN IDIOTA, KTÓRY MNIE TU ZAMKNĄŁ?! - wrzasnęła na goblina, który wpatrywał się w nią z uwagą - i podejrzliwością. Dziś - wyjątkowo - nie miała nic na sumieniu.
Była niewinna, ha! To brzmiało jak dobry żart.
- A może jego zamierzaliście zaprowadzić do mojej skrytki? - wycedziła przez zaciśnięte zęby; wróciła jednak spojrzeniem do Pranga. - Nie obchodzą mnie twoje marne knuty - warknęła.
Któż wie, czy nie spotkaliby się dziś w kolejce sklepu muzycznego na Pokątnej?
Co do przeznaczenia miała mocno mieszane uczucia. Coś w ten deseń istnieć przecież musiało, bo jak inaczej jasnowidzowie przewidywaliby przyszłość? W prawdziwość niektórych wizji przestała wierzyć. Nie dawała wiary ulicznym wróżbitkom, wyśmiewała szkolną nauczycielkę wróżbiarstwa, lecz miała w swym otoczeniu tylu prawdziwych jasnowidzów, że trudno byłoby jej wypierać istnieje przeznaczenia. Wierzyła jednak, że można je oszukać. Dzięki ostrzeżeniu Cassandry raz to uczyniła. Otrzymała także drugie, całkiem niedawno; córka uzdrowicielki, która otrzymała dar w genach po swej matce i babce, przewidziała, że trafi do Azkabanu - inaczej, niż było to w planach. Nie dochowała jednak ostrożności, nie była wystarczająco uważna, wizja się ziściła.
Dziś także nie zdołała oszukać przeznaczenia. Nie chciała być przesądna, wyśmiewała tych, którzy zamykali się w swych domach w piątki trzynastego, lecz gdy tak tkwiła zamknięta w cudzej skrytce - nabierała pewności, że kiedy przemierzała Pokątną czarny kot przebiegł jej głowę. Paskudne kocisko. Oderwie łeb pierwszemu czarnemu kocurowi, którego spotka na swej drodze.
- DO CHOLERY JASNEJ, CZY KTOŚ MNIE SŁYSZY? - wrzasnęła Rookwood, waląc pięściami w drzwi.
Jakże daleko mógł odejść ten głupi mieszaniec, dlaczego nie zorientował się, że nie ma jej obok? Co za niekompetencja, co za kretyn! Czuła narastającą wściekłość, a zarazem bezsilność. Szukała w myślach nerwowo odpowiedzi na pytanie: jak wybrnąć z tej sytuacji? Była świadoma, że proste to nie będzie. Ze włamanie się do skrytek tego banku graniczy z cudem. Nie próbowała nawet rzucać zaklęcia Alohmora, święcie przekonana, że nie przyniesie żadnego efektu. Ukryte tu skarby chroniły tak potężne zaklęcia i klątwy, o jakich Rookwood się nawet nie śniło.
Rozważała użycie Bombardy Maximy.
Nie czuła się jednak pewnie w urokach; magia z pewnością nie była tu stabilna, a pomieszczenie było niewiele. Rzadko wahała się przed podjęciem ryzyka, lecz nie była też bezgranicznie głupia - za wiele mogło tu pójść nie tak. Nie uśmiechało się Sigrun dokonanie samowysadzenia w podziemiach banku. Rozważania o ucieczce z tej patowej sytuacji przerwało skrzypnięcie potężnych zawiasów drzwi; a więc jednak - nadeszło wybawienie. Szybciej niż sądziła, na całe szczęście. Nie zdążyła nawet zgłodnieć. Nie czuła jednak ulgi, co to, to nie. Była wściekła, rozgniewana i gdyby nie fakt, iż Azkaban wyssał z niej wiele energii i sił, których wciąż nie zdołała odzyskać - to mogłoby skończyć się źle.
Przez kilka chwil była w szoku, gdy zamiast goblina, który ją tu przyprowadził, ujrzała młodego mężczyznę. Miała wrażenie, że skądś go kojarzy. Wpatrywała się w niego rozgniewana, lecz nieruchoma; gniew jeszcze bardziej uwydatniał nieprzyjemny wyraz twarzy, powieki zdawały się jeszcze cięższe, spojrzenie ciskało pioruny. Zwłaszcza, gdy z jego ust wydostał się śmiech; najpewniej nie powinna była dziwić Sigrun ta reakcja, prawdopodobnie sama parsknęłaby śmiechem na jego miejscu - empatia i wyrozumiałość nie leżały jednak w jej naturze.
- Nazwałeś mnie złodziejką? - warknęła rozjuszona, czyniąc krok do przodu i wyciągając różdżkę. Wyrwę ci za to język i cię nim nakarmię. - GDZIE TEN IDIOTA, KTÓRY MNIE TU ZAMKNĄŁ?! - wrzasnęła na goblina, który wpatrywał się w nią z uwagą - i podejrzliwością. Dziś - wyjątkowo - nie miała nic na sumieniu.
Była niewinna, ha! To brzmiało jak dobry żart.
- A może jego zamierzaliście zaprowadzić do mojej skrytki? - wycedziła przez zaciśnięte zęby; wróciła jednak spojrzeniem do Pranga. - Nie obchodzą mnie twoje marne knuty - warknęła.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
22.07.1956r | nie przeszkadzajcie sobie, ja tu tylko ogarniam sobie długi <3
To nie jest rozsądne. Wiedział o tym. Miał już jednak odłożoną część gotówki i liczył, że to wystarczy na start, jako pierwsza rata. Właściciel lokalu co prawda na pytanie o podziale spłaty na kilka miesięcy powiedział enigmatycznie się zobaczy, Bertie jednak wierzył w swoje szczęście. Musiał. Po trosze miał to być po prostu sposób na wyjście z długów. I postawienie wszystkiego na szali, bo jeśli się nie uda, straci masę pieniędzy, lokal i chyba będzie musiał sprzedać Ruderę, o ile w najbliższym czasie wszystkie pokoje nie będą pełne. Cały czas. Zapełnione ludźmi których stać na opłacenie lokum.
Młody Bott czuł jednak, że to jest moment w którym coś na prawdę może mu się udać. Wierzył w to szczerze, wierzył że nowy produkt ma szansę się przyjąć i być może będzie to właśnie rzecz jaką zajmie się na dłużej - po wielu latach poszukiwań i ciągłego zmieniania pracy.
Czuł się jednak źle wchodząc do budynku. Już w tej chwili czuł się jak dłużnik. W sumie to nim był, jednak inna sprawa spłacać przyjaciela, a co innego iść po pieniądze do banku pełnego niezbyt przyjaźnie wyglądających goblinów. Wszystko tu było wielkie i bogate, on stanowił więc dobry kontrast, na szczęście jednak nie tylko on.
Nie był w gruncie rzeczy pewien, czy dostanie pożyczkę. I to dość sporą, chciał w końcu pożyczyć całe sto sześćdziesiąt galeonów - licząc że w połączeniu z tym, co już ma w skrytce to wystarczy na pierwszą ratę za lokal jaki chciał kupić. I ten lokal będzie musiał na starcie zacząć zarabiać, inaczej będzie źle - jednak przecież na pewno się uda. Prawda? Musi.
Stanął w kolejce trochę zdenerwowany. Produkcja w sumie działała, spędzał na tym masę czasu. Josie pracowała nad opakowaniami. Co prawda zrobienie ich w odpowiedniej ilości też swoje będzie kosztowało, jednak miał zamiar zostawić na to jakąś część swoich funduszy. Jeszcze tylko lokal. Tylko lokal i można zacząć. Tylko że on nie chciał byle jakiego lokalu, chciał coś w dobrej lokalizacji. Nie musi być to miejsce idealne już na start, jednak nie chciał byle speluny do której nikt nie wejdzie - to by po prostu mijało się z celem.
Kolejne osoby z kolejki odchodziły. W końcu jego kolej. Goblin miał na sobie czarny garnitur. Ciekawe czy jest jakiś specjalny sklep dla goblinów, czy wszystkie są szyte na miarę? I czy szwalnia Parkinsonów przyjmuje takie zlecenia, czy jednak robią to jakieś specjalne gobline szwalnie, lub jeszcze inne? Tyle pytań. Bertie postanowił nie irytować swojego rozmówcy już na starcie - ten wyglądał jakby ktoś zrobił to już dziś wystarczająco dobrze.
Podał różdżkę, by pozwolić się zidentyfikować, odpowiadał na kolejne pytania.
- Skrytka numer osiemset czterdzieści cztery, tak? - wymruczał pod nosem goblin, przewracając kartki jakiejś sporej księgi którą miał przed sobą. - I co to ma być za inwestycja?
- Lokal. Na pokątnej. Z wyrobami cukierniczymi własnej roboty. - wyjaśnił zaraz, postanawiając nie rozwodzić się nad tym, jak świetne mają być to wyroby i, że na pewno nawet goblinom się to spodoba.
Goblin milczał chwilę, przesuwając palcem po jakiejś tabcelce.
- Sto sześćdziesiąt galeonów. W porządku. Do dwudziestego drugiego października należy się trzysta dwadzieścia. - uprzedził goblin. - W przeciwnym wypadku bank przejmuje inwestycję. Dowidzenia.
Poszło zadziwiająco szybko, choć Bertie jakoś wcale nie czuł się bardzo spokojnie. Teraz trzeba ruszyć do właściciela lokalu. Musi się udać.
zt.
To nie jest rozsądne. Wiedział o tym. Miał już jednak odłożoną część gotówki i liczył, że to wystarczy na start, jako pierwsza rata. Właściciel lokalu co prawda na pytanie o podziale spłaty na kilka miesięcy powiedział enigmatycznie się zobaczy, Bertie jednak wierzył w swoje szczęście. Musiał. Po trosze miał to być po prostu sposób na wyjście z długów. I postawienie wszystkiego na szali, bo jeśli się nie uda, straci masę pieniędzy, lokal i chyba będzie musiał sprzedać Ruderę, o ile w najbliższym czasie wszystkie pokoje nie będą pełne. Cały czas. Zapełnione ludźmi których stać na opłacenie lokum.
Młody Bott czuł jednak, że to jest moment w którym coś na prawdę może mu się udać. Wierzył w to szczerze, wierzył że nowy produkt ma szansę się przyjąć i być może będzie to właśnie rzecz jaką zajmie się na dłużej - po wielu latach poszukiwań i ciągłego zmieniania pracy.
Czuł się jednak źle wchodząc do budynku. Już w tej chwili czuł się jak dłużnik. W sumie to nim był, jednak inna sprawa spłacać przyjaciela, a co innego iść po pieniądze do banku pełnego niezbyt przyjaźnie wyglądających goblinów. Wszystko tu było wielkie i bogate, on stanowił więc dobry kontrast, na szczęście jednak nie tylko on.
Nie był w gruncie rzeczy pewien, czy dostanie pożyczkę. I to dość sporą, chciał w końcu pożyczyć całe sto sześćdziesiąt galeonów - licząc że w połączeniu z tym, co już ma w skrytce to wystarczy na pierwszą ratę za lokal jaki chciał kupić. I ten lokal będzie musiał na starcie zacząć zarabiać, inaczej będzie źle - jednak przecież na pewno się uda. Prawda? Musi.
Stanął w kolejce trochę zdenerwowany. Produkcja w sumie działała, spędzał na tym masę czasu. Josie pracowała nad opakowaniami. Co prawda zrobienie ich w odpowiedniej ilości też swoje będzie kosztowało, jednak miał zamiar zostawić na to jakąś część swoich funduszy. Jeszcze tylko lokal. Tylko lokal i można zacząć. Tylko że on nie chciał byle jakiego lokalu, chciał coś w dobrej lokalizacji. Nie musi być to miejsce idealne już na start, jednak nie chciał byle speluny do której nikt nie wejdzie - to by po prostu mijało się z celem.
Kolejne osoby z kolejki odchodziły. W końcu jego kolej. Goblin miał na sobie czarny garnitur. Ciekawe czy jest jakiś specjalny sklep dla goblinów, czy wszystkie są szyte na miarę? I czy szwalnia Parkinsonów przyjmuje takie zlecenia, czy jednak robią to jakieś specjalne gobline szwalnie, lub jeszcze inne? Tyle pytań. Bertie postanowił nie irytować swojego rozmówcy już na starcie - ten wyglądał jakby ktoś zrobił to już dziś wystarczająco dobrze.
Podał różdżkę, by pozwolić się zidentyfikować, odpowiadał na kolejne pytania.
- Skrytka numer osiemset czterdzieści cztery, tak? - wymruczał pod nosem goblin, przewracając kartki jakiejś sporej księgi którą miał przed sobą. - I co to ma być za inwestycja?
- Lokal. Na pokątnej. Z wyrobami cukierniczymi własnej roboty. - wyjaśnił zaraz, postanawiając nie rozwodzić się nad tym, jak świetne mają być to wyroby i, że na pewno nawet goblinom się to spodoba.
Goblin milczał chwilę, przesuwając palcem po jakiejś tabcelce.
- Sto sześćdziesiąt galeonów. W porządku. Do dwudziestego drugiego października należy się trzysta dwadzieścia. - uprzedził goblin. - W przeciwnym wypadku bank przejmuje inwestycję. Dowidzenia.
Poszło zadziwiająco szybko, choć Bertie jakoś wcale nie czuł się bardzo spokojnie. Teraz trzeba ruszyć do właściciela lokalu. Musi się udać.
zt.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Lubił sobie wyobrażać, że jest taką trzciną na porywistym wietrze zwanym życiem — złamać się nie złamie, w stronę się ugnie, gdzie mocny podmuch go skieruje, nie oznaczało to jednak, iż będąc taką trzciną, niedogodności nie zazna. Na ten przykład takie obszczanie przez jakieś zwierze, tudzież mniej lub bardziej wstawionego człowieka było groźbą nader realną oraz niewymownie wręcz przykrą. Kiedy więc wrota się uchyliły, ukazując glorię i chwałę Prangowego dorobku, a ciemnoniebieskie oczy padły na smukłą, niewieścią postać Ernest zdał sobie nader szybko sprawę, że ta kobieta o twarzy wykrzywionej wściekłością byłaby w stanie oblać go ciepłym moczem, nawet strząsnąć kilka razy, żeby się upewnić, iż wszystko poszło na nieszczęsnego chłopaczynę. Świadczyła o tym władczość zaklęta w jej ruchach, gorycz osiadła w kącikach wcale nie tak znowu brzydkich ust oraz chłód walczący o prym w brązowych tęczówkach wespół z czystą furią. Dlaczego los nie mógł podsunąć mu słodkiej dzierlatki o przyjemnym charakterze, zlęknionej i złaknionej towarzystwa? Przecież on by z pewnością zareagował z odpowiednią dozą uroku osobistego, zapewniłby, że mała szachrajka nie powinna się obawiać niczego, bo nawet jakby cały jego majątek wyniosła, to i tak nie przeżyłaby z nim tygodnia. Za to zapytałby się, jak podobają jej się ułożone stosy monet na kształt — które świadczyły o kreatywności młodzieńca, nie zaś o całkowitym braku produktywnie zagospodarowanego czasu — zwierząt. Co prawda jeszcze nie spotkał królika z rogiem, ale wyglądał on niezaprzeczalnie zajebiście i epicko. Mały, smutny knutowy króliczek.
— Ja? Nazwałem złodziejką? Jakże bym śmiał, przecież widać, że to ja totalnie stoję w nieswojej skrytce — pozwolił sobie zauważyć kierowca, z uśmiechem pogodnym na ustach oraz różdżką skierowaną w stronę panny. Nie zamierzał jej grozić, ale porządne protego zawsze jest w cenie. Właśnie dlatego nie lubił wrednych kobiet, większość z nich to cholerne wariatki — Prawdopodobnie zginął od wysłuchiwania tych wrzasków — stwierdził bystrze, wzruszając ramionami na widok zdegustowania widniejącego na obliczu goblina stojącego nieopodal. Wyszczerzył białe zęby niewinnie, on tu przecież był ofiarą i jeszcze miał za to oberwać? No ej, ej, ej, to nie tak działało. Musiał się, chociaż częściowo nacieszyć sytuacją, bo nie często był okradany. Znaczy, rzeczywistość nader często pozbawiała go złudzeń oraz godności, lecz zazwyczaj nikt nie próbował zdobyć dóbr Erniego z bardzo prostego powodu — były cholernie bezwartościowe. Tak też to był jego pierwszy raz, wyjątkowy oraz specjalny i jak to bywa, całkowicie zrujnowany przez partnerkę. Totalnie zaciążył rozczarowaniem, którego nie okazał na swej cudownej facjacie. Oby dostał za to jakieś alimenty.
— Tak, totalnie to planował. To prawdziwie zawiła intryga, dlatego skończyłem we własnej skrytce. Ciężko w obecnych czasach o porządnych współpracowników w zbrodni tsk tsk — pokręcił swą zacną głową szatyn, zaraz to chwytając się za serce. Na twarz jego wkradło się zszokowanie oraz krzywda zaległa w niebieskich ślepiach, bo jak tak mogła? — Łamiesz mi serce lady złodziejko łamane na nie złodziejko, a już chciałem przyrównać cię do skarbu mego i na coś mocniejszego zaprosić, a tu taka potwarz! Skandal oraz smutek! — wzdycha z żalem, całkowicie udawanym, jednak jakże przejmującym! Uwagę swą kieruje w stronę kurdupla, który go przywiózł — Ja totalnie nie chcę skargi wnosić, ale w sumie wniosę, bo się czuję dotknięty. A to źle być tak dotkniętym, bo zły dotyk boli na całe życie. Proszę ją zabrać albo nie... — ominął blondynkę, kierując się do dziobakowego stosu. Ostrożnie odliczył potrzebną kwotę, którą do kieszeni schował — ...proszę nas zabrać, bo jestem oburzony. Chcę rozmówić się w swym oburzeniu z kierownikiem tej instytucji! — zakończył uprzejmie Prang, różdżkę chowając, bo był kulturalnym czarodziejem. Zresztą, nawet jeśli czymś paskudnym oberwie, to istniała szansa, że goblin poinformuje o tym przełożonych i go znajdą. A jeśli nie, to zdecydowanie będzie nawiedzał to miejsce! Stwór krzywi się, szponiastym paluchem wskazując na Sigrun, a następnie na wagonik — najwyraźniej nie jest w nastroju na pogadanki, co Ern całkowicie szanuje. Szkoda tylko, że Rookwood prawdopodobnie nie podziela jego zdania i będzie gadać. Narzekać i się pieklić. Serio losie, łagodna dziewczyna o uroczej powierzchowności, czy to tak wiele?! Najwyraźniej tak uznaje, wzdychając zaraz ciężko.
— Ja? Nazwałem złodziejką? Jakże bym śmiał, przecież widać, że to ja totalnie stoję w nieswojej skrytce — pozwolił sobie zauważyć kierowca, z uśmiechem pogodnym na ustach oraz różdżką skierowaną w stronę panny. Nie zamierzał jej grozić, ale porządne protego zawsze jest w cenie. Właśnie dlatego nie lubił wrednych kobiet, większość z nich to cholerne wariatki — Prawdopodobnie zginął od wysłuchiwania tych wrzasków — stwierdził bystrze, wzruszając ramionami na widok zdegustowania widniejącego na obliczu goblina stojącego nieopodal. Wyszczerzył białe zęby niewinnie, on tu przecież był ofiarą i jeszcze miał za to oberwać? No ej, ej, ej, to nie tak działało. Musiał się, chociaż częściowo nacieszyć sytuacją, bo nie często był okradany. Znaczy, rzeczywistość nader często pozbawiała go złudzeń oraz godności, lecz zazwyczaj nikt nie próbował zdobyć dóbr Erniego z bardzo prostego powodu — były cholernie bezwartościowe. Tak też to był jego pierwszy raz, wyjątkowy oraz specjalny i jak to bywa, całkowicie zrujnowany przez partnerkę. Totalnie zaciążył rozczarowaniem, którego nie okazał na swej cudownej facjacie. Oby dostał za to jakieś alimenty.
— Tak, totalnie to planował. To prawdziwie zawiła intryga, dlatego skończyłem we własnej skrytce. Ciężko w obecnych czasach o porządnych współpracowników w zbrodni tsk tsk — pokręcił swą zacną głową szatyn, zaraz to chwytając się za serce. Na twarz jego wkradło się zszokowanie oraz krzywda zaległa w niebieskich ślepiach, bo jak tak mogła? — Łamiesz mi serce lady złodziejko łamane na nie złodziejko, a już chciałem przyrównać cię do skarbu mego i na coś mocniejszego zaprosić, a tu taka potwarz! Skandal oraz smutek! — wzdycha z żalem, całkowicie udawanym, jednak jakże przejmującym! Uwagę swą kieruje w stronę kurdupla, który go przywiózł — Ja totalnie nie chcę skargi wnosić, ale w sumie wniosę, bo się czuję dotknięty. A to źle być tak dotkniętym, bo zły dotyk boli na całe życie. Proszę ją zabrać albo nie... — ominął blondynkę, kierując się do dziobakowego stosu. Ostrożnie odliczył potrzebną kwotę, którą do kieszeni schował — ...proszę nas zabrać, bo jestem oburzony. Chcę rozmówić się w swym oburzeniu z kierownikiem tej instytucji! — zakończył uprzejmie Prang, różdżkę chowając, bo był kulturalnym czarodziejem. Zresztą, nawet jeśli czymś paskudnym oberwie, to istniała szansa, że goblin poinformuje o tym przełożonych i go znajdą. A jeśli nie, to zdecydowanie będzie nawiedzał to miejsce! Stwór krzywi się, szponiastym paluchem wskazując na Sigrun, a następnie na wagonik — najwyraźniej nie jest w nastroju na pogadanki, co Ern całkowicie szanuje. Szkoda tylko, że Rookwood prawdopodobnie nie podziela jego zdania i będzie gadać. Narzekać i się pieklić. Serio losie, łagodna dziewczyna o uroczej powierzchowności, czy to tak wiele?! Najwyraźniej tak uznaje, wzdychając zaraz ciężko.
The risk I took was calculatedBut man, I'm so bad at math...
- Zaraz nie tylko on będzie tutaj martwy - wycedziła przez zaciśnięte zęby. Roziskrzonym od gniewu spojrzeniem ciskała pioruny to w Pranga, to w goblina, a pierś falowała przez głębokie oddechy oburzenia. Jej słowa zostały wzięte za czczą groźbę, słowa rzucone na wiatr, przez wściekłość. Mało to wszyscy powtarzali podobne słowa w chwilach złości? No przecież ja cię zabiję! To usłyszeć mógł chyba każdy z każdych ust. Tyle, że w w przypadku Rookwood to nie były słowa rzucone na wiatr, to nie czcza groźba, bez pokrycia. Wielka szkoda, że nie mieli pojęcia z kim mieli do czynienia, że nie wiedzieli do czego naprawdę była zdolna, a od czego ledwie się powstrzymywała. Dłoń aż świerzbiła od chęci ciśnięcia w goblina paskudną klątwą. Och, jakże pragnęła ujrzeć go teraz wijącego się z bólu na zimnej posadzce! Chętnie poćwiczyłaby na nim urocze Stilio, tak dawno go nie rzucała, nie chciała wyjść z wprawy. Z pająkami, wyłążącymi z każdego otworu w jego karykaturalnym ciele, byłoby mu do twarzy, czyż nie? Locuste także zdałoby egzamin, choć nie była pewna, czy szarańcze w tak niewielkim pomieszczeniu nie zainteresowałyby się także innym celem. Westchnęła ciężko, próbując pozbierać myśli i ostudzić gniew. Nie mogła sobie pozwolić na atak. Nie teraz, nie tutaj. Bank Gringotta był zbyt dobrze chroniony. Nie zdążyłaby zbiec, gdyby skrzywdziła goblina, nie zdążyłaby się stąd wydostać. A kolejny powód do wystawienia za nią nakazu aresztowania był jej całkowicie zbędny. Rookwood próbowała zapanować nad własną złością, lecz nieustanne paplanie właściciela feralnej skrytki skutecznie ją rozpraszało - i wprawiało w jeszcze większą irytację. Uważnie śledziła każdy jego ruch, gdy wlazł do środka, by zagarnąć te marne knuty, niczym drapieżnik spoglądający na ofiarę z ukrycia. Zaraz ruszyła za nim, opuszczając różdżkę, lecz nie chowając jej do kieszeni, jeszcze nie. Podeszła blisko, niebezpiecznie blisko, na tyle, by poczuć jego ciepły oddech; szybkim, nerwowym gestem uniosła lewą dłoń i zacisnęła boleśnie palce na jego podbródku.
- Posłuchaj mnie złamasie - wycedziła cicho, przez zaciśnięte zęby. - Nie bądź taki do przodu, bo cię z tyłu zabraknie, a ja nie mam cierpliwości - kontynuowała ostrzegawczo. Wyjątkowo działał jej na nerwy i miała naprawdę w nosie, że bądź co bądź - to on był tu także ofiarą, skoro obcą osobę wprowadzono do jego skrytki i narażono na utratę - jakikolwiek by on nie był - majątku.
- Proszę państwa, apeluję o spokój, bardzo proszę się uspokoić, wszystko wyjaśnimy... - mówił nerwowo goblin, próbując zwrócić na siebie uwagę; stanął obok i niemal podskakiwał w miejscu, wymachując rękoma.
- Wyjaśnijmy coś sobie - ciągnęła cicho dalej, brązowe oczy wciąż iskrzyły się od złości. Obecność i apele goblina po prostu ignorowała. Zacisnęła mocniej palce na brodzie Pranga, tym razem już boleśniej, ciągnąc go to lekko w prawo, to w lewo. - Nazwij mnie złodziejką jeszcze raz, a skończysz gorzej niż twoje skarby. Tak jak prawdziwy skarb. A wiesz co się z nimi robi? Zakopuje gdzieś głęboko, albo ukrywa na morskim dnie. Rozumiemy się? - spytała, uwalniając z uścisku jego brodę; poklepała go za to po policzku, ciut za mocno, aby wziąć to za przyjacielski gest.
Odwróciła się na pięcie w stronę goblina i splotła dłonie na piersi. - Ja także chcę rozmawiać z kierownikiem. Czy kogo wy tam macie. Waszym przełożonym. Będę żądała zadośćuczynienia. Mogłam tam spędzić całe tygodnie, zanim ten wypierdek przyszedłby po te swoje knuty - zażądała rozzłoszczonym, wyniosłym tonem. A co! Należało się jej przecież.
- Posłuchaj mnie złamasie - wycedziła cicho, przez zaciśnięte zęby. - Nie bądź taki do przodu, bo cię z tyłu zabraknie, a ja nie mam cierpliwości - kontynuowała ostrzegawczo. Wyjątkowo działał jej na nerwy i miała naprawdę w nosie, że bądź co bądź - to on był tu także ofiarą, skoro obcą osobę wprowadzono do jego skrytki i narażono na utratę - jakikolwiek by on nie był - majątku.
- Proszę państwa, apeluję o spokój, bardzo proszę się uspokoić, wszystko wyjaśnimy... - mówił nerwowo goblin, próbując zwrócić na siebie uwagę; stanął obok i niemal podskakiwał w miejscu, wymachując rękoma.
- Wyjaśnijmy coś sobie - ciągnęła cicho dalej, brązowe oczy wciąż iskrzyły się od złości. Obecność i apele goblina po prostu ignorowała. Zacisnęła mocniej palce na brodzie Pranga, tym razem już boleśniej, ciągnąc go to lekko w prawo, to w lewo. - Nazwij mnie złodziejką jeszcze raz, a skończysz gorzej niż twoje skarby. Tak jak prawdziwy skarb. A wiesz co się z nimi robi? Zakopuje gdzieś głęboko, albo ukrywa na morskim dnie. Rozumiemy się? - spytała, uwalniając z uścisku jego brodę; poklepała go za to po policzku, ciut za mocno, aby wziąć to za przyjacielski gest.
Odwróciła się na pięcie w stronę goblina i splotła dłonie na piersi. - Ja także chcę rozmawiać z kierownikiem. Czy kogo wy tam macie. Waszym przełożonym. Będę żądała zadośćuczynienia. Mogłam tam spędzić całe tygodnie, zanim ten wypierdek przyszedłby po te swoje knuty - zażądała rozzłoszczonym, wyniosłym tonem. A co! Należało się jej przecież.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Bycie w porządku było zajęciem nader specyficznym, wymagającym ogromnych pokładów cierpliwości oraz swoistego znudzenia, nakazującego traktować wszelkie wydarzenia z uprzejmym uniesieniem brwi i rozłożeniem bezradnie rąk. Czasem nakazywało wykonać krok, zauważyć, pocieszyć słowem, bądź zareagować uśmiechem i porządnym rzutem czekoladową żabą. Było przyjemne, nie w jakiś wysoce rozrywkowy sposób, niemniej w jakiś na pewno i Ernest lubił myśleć, że takie bycie w porządku wychodzi mu całkiem nieźle. Problem w tym, że Ernest wiedział również, iż mimo wszystko jest synem swego ojca i coś, co jest głęboko ukryte, na co wolałby nie patrzeć nigdy otwarcie, lubuje się od czasu do czasu przekręcać leniwie w jego wnętrzu, ocierać się o meandry duszy całkiem sympatycznej. I to coś nie wymagało nigdy użycia czarnej magii, wystarczyło, jeśli ciało obok niego było miękkie. Łamliwe. Nie myślał o tym zbyt często jednakże, nawet kiedy blondynka zbliżyła się doń niebezpiecznie, przez myśl to mu nie przeszło. Może to przez przeszkody, jakie wzniósł jego umysł, a może po prostu nie był chorym pojebem z emocjonalnymi problemami. Jedno z dwóch w każdym razie.
Nie lubił, gdy dotykano go bez pozwolenia. Nieistotny był wiek, płeć, czy nawet stopień zażyłości. Prang lubił sam nadawać rytm znajomości, a obecne dźwięki z pewnością nie zachęcały go do potrząsania zgrabnym zadkiem, wespół z zajadłym tonem.
— Posłuchaj mnie prostownico — odzywa się spokojnie, przykrywając większą dłonią mniejszą, zdecydowanie smuklejszą rękę. Palcami naciska w miejsce między kciukiem a palcem wskazującym, co mimowolnie zmusza Rookwood do rozluźnienia uchwytu. Nie odpycha jej, miast tego sam w uścisku ją zamyka — W tym przypadku, to ty jesteś winna, więc niech twój jad kapie na posadzkę, a nie na mnie. Nie obchodzi mnie również, jak tu trafiłaś, będę jedynie wdzięczny, jeśli stąd wyjdziesz — mówiąc to, wypuszcza kobietę, choć nie mógł umknąć jej widok różdżki mężczyzny wysuniętej bardziej, niźli powinna. Próba klepania spotyka się z uniesioną brwią, właśnie dlatego nie przepadał za pyskatymi babami — Ach, zapewniam cię droga pani. W kopaniu mam doprawdy niezwykłe doświadczenie — dodaje wtem pogodnie, przywołując na twarz wesoły uśmiech. Wiedział, że prawdopodobnie po raz kolejny nastąpi próba ataku, tak też zdecydował się na ukłon oraz wskazanie drzwi wyjściowych ze skrytki. Co się z tym społeczeństwem działo, to on nawet nie wiedział, ale może to dlatego, iż nieszczególnie to go obchodziło. On był jedynie kierowcą autobusu oraz pasażerem losu, nie znaczyło to jednak, iż zaryzykuje utratę wymarzonej płyty, bo jakaś babeczka musiała potuptać nóżką.
— Serio stary, załatwmy to. Już widzę, jak migrena czai się za rogiem — wzdycha dramatycznie, opuszczając swój dobytek i patrząc, jak wrota się za nim zamykają. Jeszcze tylko klucz przekręcić i można było ruszać. Trasa zresztą nie była długa, chociaż siedzenie obok naburmuszonej, kipiącej gniewem osoby nie należała do najprzyjemniejszych. Tak też Ernie umilał ją sobie, licząc zakręty oraz miejsca, które wydawały się nader sympatyczne do zrzucenia gdzieś bezwładnego ciała. Znaczy, liczył smoki. Po prostu smoki. Takie miejsce musiało mieć choć jednego smoka. Gobliny miały totalnie klawą pracę, chociaż ten który trząsł się przed nimi wyraźnie, musiał mieć prawdopodobnie całkiem inne zdanie. Cisza była przytłaczająca, dlaczego więc szatyn nie powinien jej przerwać ze zwyczajową subtelnością oraz urokiem osobistym?
— Zawsze jesteś taka nieprzyjemna, czy to tylko ta romantyczna atmosfera banku? — pyta z zainteresowaniem Prang, patrząc na swą towarzyszkę podczas tejże karkołomnej jazdy. Nie ma w nim wyrzutu, może odrobina ciekawości. Nawet ręce unosi w pokojowym geście, bo z niego spoko gość jest. W porządku nawet!
Nie lubił, gdy dotykano go bez pozwolenia. Nieistotny był wiek, płeć, czy nawet stopień zażyłości. Prang lubił sam nadawać rytm znajomości, a obecne dźwięki z pewnością nie zachęcały go do potrząsania zgrabnym zadkiem, wespół z zajadłym tonem.
— Posłuchaj mnie prostownico — odzywa się spokojnie, przykrywając większą dłonią mniejszą, zdecydowanie smuklejszą rękę. Palcami naciska w miejsce między kciukiem a palcem wskazującym, co mimowolnie zmusza Rookwood do rozluźnienia uchwytu. Nie odpycha jej, miast tego sam w uścisku ją zamyka — W tym przypadku, to ty jesteś winna, więc niech twój jad kapie na posadzkę, a nie na mnie. Nie obchodzi mnie również, jak tu trafiłaś, będę jedynie wdzięczny, jeśli stąd wyjdziesz — mówiąc to, wypuszcza kobietę, choć nie mógł umknąć jej widok różdżki mężczyzny wysuniętej bardziej, niźli powinna. Próba klepania spotyka się z uniesioną brwią, właśnie dlatego nie przepadał za pyskatymi babami — Ach, zapewniam cię droga pani. W kopaniu mam doprawdy niezwykłe doświadczenie — dodaje wtem pogodnie, przywołując na twarz wesoły uśmiech. Wiedział, że prawdopodobnie po raz kolejny nastąpi próba ataku, tak też zdecydował się na ukłon oraz wskazanie drzwi wyjściowych ze skrytki. Co się z tym społeczeństwem działo, to on nawet nie wiedział, ale może to dlatego, iż nieszczególnie to go obchodziło. On był jedynie kierowcą autobusu oraz pasażerem losu, nie znaczyło to jednak, iż zaryzykuje utratę wymarzonej płyty, bo jakaś babeczka musiała potuptać nóżką.
— Serio stary, załatwmy to. Już widzę, jak migrena czai się za rogiem — wzdycha dramatycznie, opuszczając swój dobytek i patrząc, jak wrota się za nim zamykają. Jeszcze tylko klucz przekręcić i można było ruszać. Trasa zresztą nie była długa, chociaż siedzenie obok naburmuszonej, kipiącej gniewem osoby nie należała do najprzyjemniejszych. Tak też Ernie umilał ją sobie, licząc zakręty oraz miejsca, które wydawały się nader sympatyczne do zrzucenia gdzieś bezwładnego ciała. Znaczy, liczył smoki. Po prostu smoki. Takie miejsce musiało mieć choć jednego smoka. Gobliny miały totalnie klawą pracę, chociaż ten który trząsł się przed nimi wyraźnie, musiał mieć prawdopodobnie całkiem inne zdanie. Cisza była przytłaczająca, dlaczego więc szatyn nie powinien jej przerwać ze zwyczajową subtelnością oraz urokiem osobistym?
— Zawsze jesteś taka nieprzyjemna, czy to tylko ta romantyczna atmosfera banku? — pyta z zainteresowaniem Prang, patrząc na swą towarzyszkę podczas tejże karkołomnej jazdy. Nie ma w nim wyrzutu, może odrobina ciekawości. Nawet ręce unosi w pokojowym geście, bo z niego spoko gość jest. W porządku nawet!
The risk I took was calculatedBut man, I'm so bad at math...
W głębokim poważaniu miała cudze granice, zasady nietykalności osobistej i dobre wychowanie, nawet, kiedy wściekła nie była. Nie respektowała tego nigdy, a jednocześnie gotowa była za to samo odgryźć cudzą rękę. Jeśli tego nie lubił - tym bardziej pragnęłaby to uczynić, byleby wyprowadzić go z równowagi, zrobić na złość. Miała w sobie zbyt wiele przekory - i naprawdę paskudny charakter.
Prychnęła pod nosem, gdy odpowiedział, nazywając ją prostownicą, cokolwiek to miało nie znaczyć. Nie miała zamiaru go słuchać, czegokolwiek by teraz nie powiedział, to i tak nie dotarłoby do jej zdrowego rozsądku. Gruby mur w postaci złości i wybuchowego, impulsywnego charakteru stanowił zbyt solidną barierę, by zdołał to uczynić. Miał jednak na tyle silny uścisk, by syknęła z bólu, gdy zamknął jej dłoń i mocno nacisnął w delikatniejsze miejsce. Nie znosiła tego, nienawidziła wręcz; czy tego chciała, czy nie, Prang jako mężczyzna pod względem fizycznym miał nad nią przewagę - wzrostu i siły, nawet pomimo tego, że nie była wątłą, filigranową młódką o wątłych ramionach. Syknęła i wbiła w niego świdrujące spojrzenie; ciemne oczy zmrużyły się mocno w wąziutkie szparki.
- Nie omieszkam, nie ma tu nic godnego uwagi - wycedziła przez zaciśnięte zęby, szyderczo i kpiąco, wyraźnie pragnąc mu dopiec, upokorzyć go, pociągnąć za czułą stronę. Jak dotąd nie sprawiał wrażenie, jakby miało go to zaboleć, nie zaszkodziło spróbować. Wściekła Sigrun kopała na oślep, gryzła nawet bezmyślnie, nie panując nad własnym językiem. Jego radosny, beztroski uśmiech, który powrócił na wąskie usta, jedynie jeszcze bardziej wyprowadzał ją z równowagi. Dlaczego szczerzył się jak idiota? Nie traktował jej poważnie - i tego nienawidziła po stokroć bardziej.
- Kopaniu dołków pod samym sobą z pewnością jak widać - wysyczała złośliwym tonem. Wskazał jej drzwi i przez chwilę ze zwykłej przekory miała ochotę odmówić wyjścia, byleby w końcu wyprowadzić i jego z równowagi; czuła na sobie jednak palące spojrzenie goblina, słyszała jego skrzekliwy głosik, wyraźnie proszący aby opuściła nie swoją skrytkę. Niezadowolona znów ją opuściła, a stanąwszy przy goblinie splotła ręce na bujnych piersiach.
- Zapraszam do wagonu. Wszystko wyjaśnimy na górze, drodzy państwo... - ciągnął dalej goblin, próbując zaprowadzić tu spokój; próżny był jego trud. Sam widok mieszańca, istoty nieludzkiej, działał Rookwood na nerwy. Sugestywnie stukała obcasem o posadzkę, gdy goblin zamykał jeszcze skrytkę Pranga - jakby naprawdę było tam coś wartego ochrony.
Do wagonika bezceremonialnie wsiadła pierwsza, nie czekając na to, czy ją przepuści, czy może też nie; różdżki nie schowała i nie miała zamiaru tego robić. Jazda w szaleńczym tempie nie zrobiła na Sigrun wrażenia; przeżyła ich już zbyt wiele w swoim życiu. Z niecierpliwością wyczekiwała końca, w środku aż się gotowała, nie zamierzała puścić goblinom tego płazem, ale Prang wyrwał ją z zamyślenia nad torturami, które pragnęła im zaserwować. Nieśpiesznie obróciła ku niemu głowę, nieustannie wściekle mrużąc oczy. Chwilę zwlekała z odpowiedzią.
- Chcesz się o tym przekonać w innych okolicznościach? - odpowiedziała w końcu cicho. Chodź, chodź, Prang. Wtedy zabawimy się po mojemu.
Prychnęła pod nosem, gdy odpowiedział, nazywając ją prostownicą, cokolwiek to miało nie znaczyć. Nie miała zamiaru go słuchać, czegokolwiek by teraz nie powiedział, to i tak nie dotarłoby do jej zdrowego rozsądku. Gruby mur w postaci złości i wybuchowego, impulsywnego charakteru stanowił zbyt solidną barierę, by zdołał to uczynić. Miał jednak na tyle silny uścisk, by syknęła z bólu, gdy zamknął jej dłoń i mocno nacisnął w delikatniejsze miejsce. Nie znosiła tego, nienawidziła wręcz; czy tego chciała, czy nie, Prang jako mężczyzna pod względem fizycznym miał nad nią przewagę - wzrostu i siły, nawet pomimo tego, że nie była wątłą, filigranową młódką o wątłych ramionach. Syknęła i wbiła w niego świdrujące spojrzenie; ciemne oczy zmrużyły się mocno w wąziutkie szparki.
- Nie omieszkam, nie ma tu nic godnego uwagi - wycedziła przez zaciśnięte zęby, szyderczo i kpiąco, wyraźnie pragnąc mu dopiec, upokorzyć go, pociągnąć za czułą stronę. Jak dotąd nie sprawiał wrażenie, jakby miało go to zaboleć, nie zaszkodziło spróbować. Wściekła Sigrun kopała na oślep, gryzła nawet bezmyślnie, nie panując nad własnym językiem. Jego radosny, beztroski uśmiech, który powrócił na wąskie usta, jedynie jeszcze bardziej wyprowadzał ją z równowagi. Dlaczego szczerzył się jak idiota? Nie traktował jej poważnie - i tego nienawidziła po stokroć bardziej.
- Kopaniu dołków pod samym sobą z pewnością jak widać - wysyczała złośliwym tonem. Wskazał jej drzwi i przez chwilę ze zwykłej przekory miała ochotę odmówić wyjścia, byleby w końcu wyprowadzić i jego z równowagi; czuła na sobie jednak palące spojrzenie goblina, słyszała jego skrzekliwy głosik, wyraźnie proszący aby opuściła nie swoją skrytkę. Niezadowolona znów ją opuściła, a stanąwszy przy goblinie splotła ręce na bujnych piersiach.
- Zapraszam do wagonu. Wszystko wyjaśnimy na górze, drodzy państwo... - ciągnął dalej goblin, próbując zaprowadzić tu spokój; próżny był jego trud. Sam widok mieszańca, istoty nieludzkiej, działał Rookwood na nerwy. Sugestywnie stukała obcasem o posadzkę, gdy goblin zamykał jeszcze skrytkę Pranga - jakby naprawdę było tam coś wartego ochrony.
Do wagonika bezceremonialnie wsiadła pierwsza, nie czekając na to, czy ją przepuści, czy może też nie; różdżki nie schowała i nie miała zamiaru tego robić. Jazda w szaleńczym tempie nie zrobiła na Sigrun wrażenia; przeżyła ich już zbyt wiele w swoim życiu. Z niecierpliwością wyczekiwała końca, w środku aż się gotowała, nie zamierzała puścić goblinom tego płazem, ale Prang wyrwał ją z zamyślenia nad torturami, które pragnęła im zaserwować. Nieśpiesznie obróciła ku niemu głowę, nieustannie wściekle mrużąc oczy. Chwilę zwlekała z odpowiedzią.
- Chcesz się o tym przekonać w innych okolicznościach? - odpowiedziała w końcu cicho. Chodź, chodź, Prang. Wtedy zabawimy się po mojemu.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie sposób jest nazwać szanownego Ernesta entuzjastą czegokolwiek, jego nader prosty żywot ograniczał się do prozaicznego: lubię/nie lubię i był nawet zadowolony z tego uniknięcia jakże niepotrzebnego komplikowania sobie życia. Ale jeśli już miałby być czymś zainteresowany ponad miarę, to z pewnością swą uwagę poświęciłby całkowicie ludzkiemu — i niekoniecznie ludzkiemu — umysłowi. Działał on doprawdy zawile, co mogła potwierdzić jedynie ta jasnowłosa niewiasta o oczach rozgoryczonej furii. Zdawało się, iż nie obchodzi ją nic — granice, przestrzeń osobista, a tym bardziej odczucia innych. Jednak gdyby tak osoba obca bądź bliższa przekroczyła którekolwiek z tych przymiotów, łowczyni najprawdopodobniej wpadłaby w większy gniew oraz lament (jeśli lamentem przekleństwa i nie do końca metaforyczne rzucanie mięsem nazwać można) na tak jawną niesprawiedliwość względem niej. To zdradzało pewne problemy psychiczne i zapewne drogi Prang poradziłby jej, żeby się ze specjalistą spotkała, lecz jakby nie patrzeć — Sigrun nie obchodziła go wcale. Nie musiał więc troskać się o jej zdrowie, ani też wykazywać żadnych współczujących uczuć. Aż tak w porządku, to on nie był.
Nawet kiedy z bólu syknęła, nie przeprosił jej, ni gestu pojednawczego nie wykonał. Byłoby to bezsensowne z jego strony, negatywne emocje na dobre wypełniły smukłe ciało i cokolwiek by nie powiedział, spotkałoby się z pluciem jadem. Mógł w zasadzie kupić ten czarny onyks podczas Festiwalu Lata, podobno chronił przed truciznami i być może nawet taką metaforyczną, niesioną w słowach zdołałby powstrzymać.
— Prawda? — zgodził się uprzejmie Ernie, jedną brew przy tym unosząc. Jego wypowiedź podyktowana złośliwą uwagą, miała dosyć dwojaki wydźwięk. W jego skrytce nie było absolutnie nic godnego uwagi, to nic również odnosiło się do Rookwood. Nie odezwał się więcej, bo jakby tak wolał skupić się na jeździe, zaliczając pannę prostownicę (skoro nazwała go złamasem, to musiała być jego całkowitym przeciwieństwem, nieprawdaż?) do osób, z którymi wolałby się spotkać w piekle. Zatłuc go wtedy nie zatłucze, za to on może jej umilić wszelkie tortury swoją pozytywną paplaniną. Po ponad pięćdziesięciu latach nowe dusze mogłyby nazwać go takim coachem prosto z piekła.
— Nah. Wolę mieć w pamięci twoją rozzłoszczoną twarz, skrytą w półmroku. Szkoda by niszczyć tak cenne wspomnienie — kręci głową jakby rozżalony faktem, że kobieta w ogóle mu zaproponowała inne wyjście. Co prawda nie wyglądała znowu tak najgorzej, jednak Ern miał dosyć prostą zasadę, której trzymał się od wielu, wielu lat — z wariatkami się nie umawia. Jakkolwiek piękne by one nie były. Może właśnie dlatego czekała go samotna przyszłość, bo raz jeden z Bojczukowych gości pachnący rumem oraz terpentyną rzekł mu mądrze: Ernie, chłopie, wszystkie baby są szalone. Reszta trasy upłynęła im więc w milczeniu oraz nerwowym wierceniu się goblina, ten dosyć szybko skierował się prosto do pierwszego zauważonego goblina i dosyć cichym szmerem ichniego języka zaczął mu tłumaczyć całe zajście. Cokolwiek mówił, nie wpłynęło to pozytywnie na wizerunek Sigi, bowiem ta została obdarzona dosyć podejrzliwym spojrzeniem. A kiedy to się uniosło na Ernesta, ten wyszczerzył ząbki i uniósł dwa kciuki do góry. Totalnie nie było w nim nic podejrzanego, w ogóle.
— Będziemy musieli od państwa zebrać zeznania, aby wyjaśnić tą hm...niekomfortową sytuację — odzywa się drugi goblin, gestem wskazując drzwi jakieś boczne, w sumie mężczyzna nie był pewien, czy one zawsze tam były, czy ot pojawiły się na życzenie pracownika banku. To była dosyć interesująca zagwozdka, musi ich o to zapytać!
— No dla mnie super, tylko ten. Ja z nią — tutaj wskazał kciukiem na wzburzoną blondynkę — Absolutnie nie jestem na ty, niech tak dalej pozostanie — po czym wzruszył ramionami. Łatwiej było zapomnieć bezimienną twarz, niźli taką opatrzoną imieniem i nazwiskiem, no i nie była w jego typie. Tak totalnie i całkowicie — Plus się jakby spieszę, tak też jedziemy z tą serią niefortunnych zdarzeń — mówiąc to, dziarsko ruszył we wskazanym kierunku. Miał szczerą nadzieję, że gościu ze sklepu z płytami nie zniecierpliwił się zbytnio i otrzyma swój wymarzony album, tyle przecież wycierpiał! Albo i nie, niemniej znalazł się w nieprzyjemnej sytuacji, gdzie nawet prowodyrem nie był a to coś znaczyło! Nie miał pojęcia co, ale coś na pewno. Nie mogło być inaczej!
Nawet kiedy z bólu syknęła, nie przeprosił jej, ni gestu pojednawczego nie wykonał. Byłoby to bezsensowne z jego strony, negatywne emocje na dobre wypełniły smukłe ciało i cokolwiek by nie powiedział, spotkałoby się z pluciem jadem. Mógł w zasadzie kupić ten czarny onyks podczas Festiwalu Lata, podobno chronił przed truciznami i być może nawet taką metaforyczną, niesioną w słowach zdołałby powstrzymać.
— Prawda? — zgodził się uprzejmie Ernie, jedną brew przy tym unosząc. Jego wypowiedź podyktowana złośliwą uwagą, miała dosyć dwojaki wydźwięk. W jego skrytce nie było absolutnie nic godnego uwagi, to nic również odnosiło się do Rookwood. Nie odezwał się więcej, bo jakby tak wolał skupić się na jeździe, zaliczając pannę prostownicę (skoro nazwała go złamasem, to musiała być jego całkowitym przeciwieństwem, nieprawdaż?) do osób, z którymi wolałby się spotkać w piekle. Zatłuc go wtedy nie zatłucze, za to on może jej umilić wszelkie tortury swoją pozytywną paplaniną. Po ponad pięćdziesięciu latach nowe dusze mogłyby nazwać go takim coachem prosto z piekła.
— Nah. Wolę mieć w pamięci twoją rozzłoszczoną twarz, skrytą w półmroku. Szkoda by niszczyć tak cenne wspomnienie — kręci głową jakby rozżalony faktem, że kobieta w ogóle mu zaproponowała inne wyjście. Co prawda nie wyglądała znowu tak najgorzej, jednak Ern miał dosyć prostą zasadę, której trzymał się od wielu, wielu lat — z wariatkami się nie umawia. Jakkolwiek piękne by one nie były. Może właśnie dlatego czekała go samotna przyszłość, bo raz jeden z Bojczukowych gości pachnący rumem oraz terpentyną rzekł mu mądrze: Ernie, chłopie, wszystkie baby są szalone. Reszta trasy upłynęła im więc w milczeniu oraz nerwowym wierceniu się goblina, ten dosyć szybko skierował się prosto do pierwszego zauważonego goblina i dosyć cichym szmerem ichniego języka zaczął mu tłumaczyć całe zajście. Cokolwiek mówił, nie wpłynęło to pozytywnie na wizerunek Sigi, bowiem ta została obdarzona dosyć podejrzliwym spojrzeniem. A kiedy to się uniosło na Ernesta, ten wyszczerzył ząbki i uniósł dwa kciuki do góry. Totalnie nie było w nim nic podejrzanego, w ogóle.
— Będziemy musieli od państwa zebrać zeznania, aby wyjaśnić tą hm...niekomfortową sytuację — odzywa się drugi goblin, gestem wskazując drzwi jakieś boczne, w sumie mężczyzna nie był pewien, czy one zawsze tam były, czy ot pojawiły się na życzenie pracownika banku. To była dosyć interesująca zagwozdka, musi ich o to zapytać!
— No dla mnie super, tylko ten. Ja z nią — tutaj wskazał kciukiem na wzburzoną blondynkę — Absolutnie nie jestem na ty, niech tak dalej pozostanie — po czym wzruszył ramionami. Łatwiej było zapomnieć bezimienną twarz, niźli taką opatrzoną imieniem i nazwiskiem, no i nie była w jego typie. Tak totalnie i całkowicie — Plus się jakby spieszę, tak też jedziemy z tą serią niefortunnych zdarzeń — mówiąc to, dziarsko ruszył we wskazanym kierunku. Miał szczerą nadzieję, że gościu ze sklepu z płytami nie zniecierpliwił się zbytnio i otrzyma swój wymarzony album, tyle przecież wycierpiał! Albo i nie, niemniej znalazł się w nieprzyjemnej sytuacji, gdzie nawet prowodyrem nie był a to coś znaczyło! Nie miał pojęcia co, ale coś na pewno. Nie mogło być inaczej!
The risk I took was calculatedBut man, I'm so bad at math...
Być może Ernie Prang nie ukończył kursu uzdrowicielskiego i nie został po stażu magipsychiatrą (choć tego nie wiedziała, nie znała go przecież, może zaliczył romans ze szpitalem św. Munga, któż to mógł wiedzieć?), nie wiedział więc wiele o meandrach ludzkiego umysłu i chorobach psychicznych dręczących czarodziejów, jednakże przeczucie go nie myliło. Nie miał prawa tego wiedzieć, że z jasnowłosą furiatką jest naprawdę coś nie tak - i to bardzo. Może to i lepiej, bo przecież im mniej wiesz, tym lepiej śpisz. Z całą pewnością łatwiej było mu się poruszać w tej kuriozalnej sytuacji, mierzyć z jej gniewnym spojrzeniem, biorąc ją po prostu za sfrustrowaną kobietę, bez świadomości jakich czynów potrafiła się dopuścić. Chęć mordu w oczach była szczera, a wszystkie fantazje, które tkała we własnej głowie - o torturowaniu zarówno goblina, jak i samego właściciela felernej skrytki - gotowa była wcielić w życie bez mrugnięcia okiem. Czy uśmiechałby się tak bezczelnie, gdyby wiedział, że ma do czynienia z morderczynią, z czarnoksiężnikiem pozbawionym wszelkich zahamowań? Nie podejrzewał nawet jak wielką wariatkę spotkał na swej drodze. A może nie wariatkę, a psychopatkę obdarzoną bardzo krwawą socjopatią i sadystyczną naturą. Bo gdyby przecież wiedział nie szczekałby tak głośno, prawda? Nie byłby chyba aż tak durny.
Rookwood tak pochłonęła wściekłość, że nie zwróciła uwagi na drugie dno jego przytaknięcia i pytania zarazem. W myślach zajęła się goblinem i nie dotarła do niej informacja, że tym niczym godnym uwagi w mniemaniu Pranga była także ona. Wielkie dla niego szczęście, bo nerwy miała - jak widać - bardzo słabe i była bliska prawdziwego wybuchu. Bo krzyk i zgrzytanie zębami w przypadku Sigrun Rookwood było tak naprawdę jeszcze niczym. Nie chciał, by podnosiła na niego różdżkę. Nie powinien był jej do tego zmuszać.
- Wielka szkoda, mogłabym ci pokazać wiele różnych twarzy - wysyczała jadowicie Sigrun. Wyjątkowo nie miała na myśli masek metamorfomaga, które potrafiła przybierać. O tym nie miał prawa wiedzieć. Niewielu zdradzała ten sekret. Najcenniejszym był ów dar, gdy trzymała go w tajemnicy. Proponowane przez nią spotkanie nie miało nic wspólnego z okolicznościami romantycznymi; młodzieniec absolutnie nie wpasowywał się w jej gusta co do mężczyzn, a do tego strasznie dużo gada i działał jej na nerwy swoim cwaniackim usposobieniem. W innych okolicznościach przyrody może doceniłaby jego tupet i cięty dowcip, teraz jednak miała ochotę wyrwać mu język i go nim nakarmić. Przyjaciel Erniego mial rację - wszystkie baby są szalone, a najbardziej pieprzniętą z nich była Sigrun Rookwood.
W końcu dotarli na górę. Łowczyni opuściła wagonik zaraz za Prangiem, energicznym krokiem zbliżając się do goblina, którego zaczepił. Szeptem mamrotał coś mieszańcowi do ucha i poczuła niepokój. Zamierzał ją wkopać? Niedoczekanie. Zirytowana i wściekła zmrużyła oczy. Ręce splotła na piersiach i obdarzyła goblina gniewnym spojrzeniem.
- Tak właśnie myślę, że wyjaśnicie tę sytuację - warknęła na niego. - Zamierzam złożyć skargę na tego idiotę, który zamknął mnie w cudzej skrytce - kontynuowała tyradę, mając w nosie to, że ktoś ich usłyszy, czy też nie. - Na pana trzeba mieć wygląd i pieniądze, złamasie - wycedziła przez zaciśnięte zęby Rookwod, posyłając Prangowi jadowite spojrzenie. Gdyby wzrok mógł zabijać, padłby już martwy.
Nikt nie musiał jej zmuszać, aby przeszła do wskazanego przez gobliny, bocznego pomieszczenia. Wyjątkowo nie miała żadnych obaw co do składania zeznań, bo chyba pierwszy raz w życiu naprawdę była niewinna. To aż dziwnie brzmiało w jej ustach. Złożyła zeznania i nie zawahała się podpisać je swym nazwiskiem. Wszystko było przecież prawdą, a ponieważ tak było - wkrótce potem opuściła Bank Gingotta, zapewniona, że na skargę i żądanie zadościuczynienia odpowiedzą jej listownie.
| Sig zt
Rookwood tak pochłonęła wściekłość, że nie zwróciła uwagi na drugie dno jego przytaknięcia i pytania zarazem. W myślach zajęła się goblinem i nie dotarła do niej informacja, że tym niczym godnym uwagi w mniemaniu Pranga była także ona. Wielkie dla niego szczęście, bo nerwy miała - jak widać - bardzo słabe i była bliska prawdziwego wybuchu. Bo krzyk i zgrzytanie zębami w przypadku Sigrun Rookwood było tak naprawdę jeszcze niczym. Nie chciał, by podnosiła na niego różdżkę. Nie powinien był jej do tego zmuszać.
- Wielka szkoda, mogłabym ci pokazać wiele różnych twarzy - wysyczała jadowicie Sigrun. Wyjątkowo nie miała na myśli masek metamorfomaga, które potrafiła przybierać. O tym nie miał prawa wiedzieć. Niewielu zdradzała ten sekret. Najcenniejszym był ów dar, gdy trzymała go w tajemnicy. Proponowane przez nią spotkanie nie miało nic wspólnego z okolicznościami romantycznymi; młodzieniec absolutnie nie wpasowywał się w jej gusta co do mężczyzn, a do tego strasznie dużo gada i działał jej na nerwy swoim cwaniackim usposobieniem. W innych okolicznościach przyrody może doceniłaby jego tupet i cięty dowcip, teraz jednak miała ochotę wyrwać mu język i go nim nakarmić. Przyjaciel Erniego mial rację - wszystkie baby są szalone, a najbardziej pieprzniętą z nich była Sigrun Rookwood.
W końcu dotarli na górę. Łowczyni opuściła wagonik zaraz za Prangiem, energicznym krokiem zbliżając się do goblina, którego zaczepił. Szeptem mamrotał coś mieszańcowi do ucha i poczuła niepokój. Zamierzał ją wkopać? Niedoczekanie. Zirytowana i wściekła zmrużyła oczy. Ręce splotła na piersiach i obdarzyła goblina gniewnym spojrzeniem.
- Tak właśnie myślę, że wyjaśnicie tę sytuację - warknęła na niego. - Zamierzam złożyć skargę na tego idiotę, który zamknął mnie w cudzej skrytce - kontynuowała tyradę, mając w nosie to, że ktoś ich usłyszy, czy też nie. - Na pana trzeba mieć wygląd i pieniądze, złamasie - wycedziła przez zaciśnięte zęby Rookwod, posyłając Prangowi jadowite spojrzenie. Gdyby wzrok mógł zabijać, padłby już martwy.
Nikt nie musiał jej zmuszać, aby przeszła do wskazanego przez gobliny, bocznego pomieszczenia. Wyjątkowo nie miała żadnych obaw co do składania zeznań, bo chyba pierwszy raz w życiu naprawdę była niewinna. To aż dziwnie brzmiało w jej ustach. Złożyła zeznania i nie zawahała się podpisać je swym nazwiskiem. Wszystko było przecież prawdą, a ponieważ tak było - wkrótce potem opuściła Bank Gingotta, zapewniona, że na skargę i żądanie zadościuczynienia odpowiedzą jej listownie.
| Sig zt
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Świat to zabawne miejsce, pełne sprzeczności oraz zdarzeń tak nieprawdopodobnych, że mugolscy filozofowie osiwieliby w ledwie sekund kilka, gdyż nawet najbogatsza wyobraźnia ma swe limity. Jednak gdyby tak załóżmy, młodzieniec pewien konkretny bardzo, o naturze nader niefrasobliwej i obojętnej na większość wydarzeń, miał szansę poznać prawdziwą naturę Rookwood — to czy zachowałby się inaczej? Czy powściągnąłby język, utemperował zachowanie, ogon podkulił, traktując blondynkę, niczym uosobienie śmierci? Czy rzeczywiście zaprzestałby szczekania? Otóż nie. Nie, nie, nie, nie i jeszcze raz nie. Prawdopodobnie śmiałby się głośniej, bowiem pozory w tym przypadku nie myliły, a gość cioteczki Bojczukowej miał rację przeogromną. Nie zareagowałby mocniej niźli poprzez wzruszenie ramion, prawdopodobnie ten, kto przez większość swego życia był martwy, przed końcem i agonią z tym związaną nie strach by odczuwał, a prędzej ulgę. Dodatkowo, choć raz miałby szansę wykrzyczeć wszystko, na co miałby ochotę, nawet jeśli tonęłoby to w tonach cierpieniem przepełnionym. Zawsze przecież należało patrzeć optymistycznie, czy jakoś tak. Chociaż...czy naprawdę w ten sposób mogłaby wyglądać sytuacja? Magia szalała oraz kaprysiła, nikt w żadnym przypadku nie mógł być zwycięstwa pewien, ani szalona Sigrun, ani niepokojąco olewczy Ernest.
— Wybacz, ale jestem wierny tylko jednemu wizerunkowi — odpowiada wesoło kierowca, za nic mając jad kobiety oraz jej wściekłość. Może to już choroba taka, a metaforyczne szturchanie gniazda os należało do dosyć specyficznych zajęć hobbystycznych. Dość rzec, iż woskowa figurka ponuraka, dumnie zalegająca na parapecie Rudery pasowała wprost idealnie do swego właściciela. Dlatego też z dłońmi wciśniętymi w kieszenie skórzanej kurtki, cierpliwie przyglądał się goblinowym rozmowom, a kiedy już doszło do konkretów, mógł jedynie raz jeszcze kciuki do góry unieść. Jemu pasowało wszystko, byleby się stąd wyrwać, bo blondynka nieco zanieczyszczała mu jego aurę swym charakterem modelki na diecie. Kurde, zjadłby teraz czekoladę.
— Panie przodem prostownico — odpowiada więc grzecznie Ern, raz jeszcze ukłon i gest w stronę drzwi wykonuje. A potem idzie, roześmiany oraz niewzruszony, jego zeznanie należało do krótkich, bo co mógł rzec więcej? Drzwi się otworzyły, ukazała mu się winowajczyni, opuścili skrytkę i koniec pieśni. Po tych jakże magicznych minutach mógł opuścić bank, ręką machając na te całe przeprosiny. Przecież on rozumiał, zdarza się, dobrze, że nie pojawili się tam miesiąc później, bo by musiał użyć naprawdę wiele magicznych odświeżaczy do powietrza, żeby zabić — hehe — zapach trupa. Grunt, żeby zdążył odebrać płytę. I wiecie co? Zdążył, bo Ernest zawsze jest na czas.
| zt
— Wybacz, ale jestem wierny tylko jednemu wizerunkowi — odpowiada wesoło kierowca, za nic mając jad kobiety oraz jej wściekłość. Może to już choroba taka, a metaforyczne szturchanie gniazda os należało do dosyć specyficznych zajęć hobbystycznych. Dość rzec, iż woskowa figurka ponuraka, dumnie zalegająca na parapecie Rudery pasowała wprost idealnie do swego właściciela. Dlatego też z dłońmi wciśniętymi w kieszenie skórzanej kurtki, cierpliwie przyglądał się goblinowym rozmowom, a kiedy już doszło do konkretów, mógł jedynie raz jeszcze kciuki do góry unieść. Jemu pasowało wszystko, byleby się stąd wyrwać, bo blondynka nieco zanieczyszczała mu jego aurę swym charakterem modelki na diecie. Kurde, zjadłby teraz czekoladę.
— Panie przodem prostownico — odpowiada więc grzecznie Ern, raz jeszcze ukłon i gest w stronę drzwi wykonuje. A potem idzie, roześmiany oraz niewzruszony, jego zeznanie należało do krótkich, bo co mógł rzec więcej? Drzwi się otworzyły, ukazała mu się winowajczyni, opuścili skrytkę i koniec pieśni. Po tych jakże magicznych minutach mógł opuścić bank, ręką machając na te całe przeprosiny. Przecież on rozumiał, zdarza się, dobrze, że nie pojawili się tam miesiąc później, bo by musiał użyć naprawdę wiele magicznych odświeżaczy do powietrza, żeby zabić — hehe — zapach trupa. Grunt, żeby zdążył odebrać płytę. I wiecie co? Zdążył, bo Ernest zawsze jest na czas.
| zt
The risk I took was calculatedBut man, I'm so bad at math...
15.10.56r
Nie lubił tego budynku. Był wielki i jakiś taki przytłaczający. Majestatyczny i bogaty. Szczególnie taki notoryczny dłużnik jak Bertie musiał czuć się tutaj dość nieswojo, szczególnie kiedy szedł zwracać pieniądze wiedząc, że to tylko mały procent tego, co jeszcze dookoła pozwracać musi. Cieszył się jednak, że jego styczność z goblinami troszkę się ograniczy.
Stanął w kolejce, denerwując się może odrobinkę, bo ciągle miał wrażenie, że coś źle policzył, pomylił daty, że już za późno albo cokolwiek, bo w sumie to Bertie nie bardzo sobie ufał jeśli chodzi o kwestię organizacyjną czy finansową. Wszystko jednak wydawało się w porządku, więc stał w miejscu i starał się nie mieć paranoi. W torbie na ramieniu miał sakiewkę z galeonami, przeliczonymi jakiś milion razy.
I trochę zaczął już od stania w kolejce liczyć kafelki w podłodze, kiedy w końcu nadeszła jego kolej i podszedł do stanowiska zza którego goblin znajdujący się niewątpliwie na jakimś podwyższeniu spojrzał na niego nieufnie, chłodno jak to one i mrukliwie spytał o co chodzi.
Po krótkiej wymianie zdań i okazaniu różdżki młody Bott wyjął sakiewkę i oddał goblinowi jej zawartość i myślał, że to będzie wszystko, czekał tylko aż ten przeliczy, jednak w jednej chwili goblin uderzył o blat przed sobą i spojrzał na niego z pogardą i niechęcią, co sprawiło że młodego Botta oblał zimny pot i w sumie to Bertie chyba teraz wolałby się mierzyć ze smokiem, niż z goblinami.
- Nędzna próba. - oznajmił mu goblin cedząc słowa przez zęby i skinął gdzieś głową, a kilka innych goblinów zjawiło się w drzwiach dyskretnie i bez zamieszania, a jednak Bertie miał poczucie, że jeśli nie wyjaśni czegoś co tu miało miejsce i czego totalnie nie rozumiał to one nie pozwolą mu wyjść, zarekwirują lokal i chyba go jeszcze zamkną na wieki w tych swoich skrytkach.
- Nie rozumiem... - przyznał szczerze Bertie zerkając to na goblina przed sobą, to na wyjście, to znów na goblina i jakoś tak nie mogąc skupić wzroku nigdzie na dłużej.
- Złoto leprokonusów. - mruknął pod nosem jego niski rozmówca. - Jaki idiota sądził, że GOBLIN pozwoli się nabrać na coś tak głupiego? To ma być obelga?
O ile oczy młodego Botta naturalnie były dość duże, w tej chwili niewątpliwie prawie wyskakiwały z orbit. Potrzebował dobrej chwili, żeby poukładać myśli, przemyśleć sytuację, spróbować chociaż zrozumieć, co tu właśnie miało miejsce i jak to mogło się stać.
- Nie rozumiem. - odezwał się zaraz, a chwilę potem lekko uniósł dłonie. - To prawdziwe pieniądze, w każdym razie takie dzisiaj tam wrzucałem, jestem tego pewien, nawet nie miałbym aż tyle fałszywego złota, może jakieś drobniaki mi się gdzieś jeszcze walają po pokoju. - zaczął się zaraz tłumaczyć i chciał się cofnąć, ale w sumie to rozsądniej będzie zostać przy tym okienku i jakoś dogadać się z goblinem, bo Bertie już powoli zaczynał wierzyć, że ktoś go okradł i znów nie ma jak oddać długu, a teraz to już poważnie mało czasu mu na to zostało!
- Pięć fałszywych galeonów. - goblin niemal wypluł te słowa jak najgorszą obelgę i rzucił przed Bertiego podróbki. Bott z kolei patrzył na nie przez chwilę, kiedy cała informacja do niego docierała i jeszcze chwila, a siadłby z wrażenia na podłodze. Pięć. Pięć galeonów. Nie trzysta dwadzieścia. Pięć cholernych galeonów.
Ogarnęła go taka ulga, że miał ochotę zacząć się śmiać, na szczęście się powstrzymał i zaczął w takim razie przetrzepywać torbę, na pewno musiał jeszcze pięć mieć przecież.
- Przepraszam, musiały mi się zaplątać. - powiedział zaraz nadal zestresowany pod spojrzeniem goblina, który już niewątpliwie miał go za żebraka, złodzieja, wyłudzacza i całe finansowe zło tego świata. - Jeden... dwa...
Mruknął, wyłapując dwie monety z torby i kładąc je na blacie. Goblin czekał, nie poruszając się prawie wcale.
- Pięć. - upomniał go, zupełnie jakby młody Bott próbował się targować. To w sumie prawie komplement jeśli sądził, że Bertie byłby w stanie w tej chwili próbować się targować, miłe że szanowny goblin tak wierzy w jego stalowe nerwy.
- Tak, tak... - mruknął, przeliczając sykle z których uzbierał się jeszcze jeden galeon, po czym zaczął przetrzepywać spodnie, ale nie było w nich już nic więcej. - Na gacie Merlina...
Mruknął, wywracając już kieszeń na wierzch, kiedy goblin uniósł brwi wyczekująco.
- Mam jeszcze tydzień. Jutro doniosę. - obiecał w końcu, ciesząc się potwornie, że ten jeden raz nie zostawił czegoś na ostatnią chwilę.
- Całość. - odpowiedział mu tylko goblin, kładąc sakiewkę przed blondynem, który chwilę potem na miękkich nogach opuścił budynek banku.
Kolejnego dnia wejście do budynku było jeszcze trudniejsze, zupełnie jakby schody nagle urosły, albo kolana Bertiego ktoś w watę transmutował, dostał się jednak do okienka i na prawdę żałował, że ZNOWU trafił do tego samego okienka i na tego samego goblina, który mruknął jakieś powitanie i po prostu wyciągnął rękę, na którą Bertie położył swoją sakiewkę, będąc przy tym wyjątkowo jak na siebie mało wygadanym.
Zajęło to trochę i młody Bott był pewien, że goblin doskonale się bawi jego lękami i stresami i tym, jakie katusze Bertie przechodzi martwiąc się, że znów zabraknie tam choćby sykla, że jeszcze jakiś głupi leprekonus się tam zaplątał i tyle, znowu będzie problem, a tym razem jeszcze coś z tego gorszego wyjdzie. W końcu jednak goblin tylko skinął głową.
- W porządku. Coś jeszcze?
Zapytał, na co Bertie pokręcił głową.
- Nie, to wszystko.
- Do widzenia. - powiedział więc goblin. Bertie odwrócił się i ruszył do wyjścia, by przed budynkiem siąść na ławce i odetchnąć głęboko z ulgą z twardym postanowieniem nie powracania w to miejsce przez najbliższy rok. W każdym razie nie w sprawie długów.
zt.
Nie lubił tego budynku. Był wielki i jakiś taki przytłaczający. Majestatyczny i bogaty. Szczególnie taki notoryczny dłużnik jak Bertie musiał czuć się tutaj dość nieswojo, szczególnie kiedy szedł zwracać pieniądze wiedząc, że to tylko mały procent tego, co jeszcze dookoła pozwracać musi. Cieszył się jednak, że jego styczność z goblinami troszkę się ograniczy.
Stanął w kolejce, denerwując się może odrobinkę, bo ciągle miał wrażenie, że coś źle policzył, pomylił daty, że już za późno albo cokolwiek, bo w sumie to Bertie nie bardzo sobie ufał jeśli chodzi o kwestię organizacyjną czy finansową. Wszystko jednak wydawało się w porządku, więc stał w miejscu i starał się nie mieć paranoi. W torbie na ramieniu miał sakiewkę z galeonami, przeliczonymi jakiś milion razy.
I trochę zaczął już od stania w kolejce liczyć kafelki w podłodze, kiedy w końcu nadeszła jego kolej i podszedł do stanowiska zza którego goblin znajdujący się niewątpliwie na jakimś podwyższeniu spojrzał na niego nieufnie, chłodno jak to one i mrukliwie spytał o co chodzi.
Po krótkiej wymianie zdań i okazaniu różdżki młody Bott wyjął sakiewkę i oddał goblinowi jej zawartość i myślał, że to będzie wszystko, czekał tylko aż ten przeliczy, jednak w jednej chwili goblin uderzył o blat przed sobą i spojrzał na niego z pogardą i niechęcią, co sprawiło że młodego Botta oblał zimny pot i w sumie to Bertie chyba teraz wolałby się mierzyć ze smokiem, niż z goblinami.
- Nędzna próba. - oznajmił mu goblin cedząc słowa przez zęby i skinął gdzieś głową, a kilka innych goblinów zjawiło się w drzwiach dyskretnie i bez zamieszania, a jednak Bertie miał poczucie, że jeśli nie wyjaśni czegoś co tu miało miejsce i czego totalnie nie rozumiał to one nie pozwolą mu wyjść, zarekwirują lokal i chyba go jeszcze zamkną na wieki w tych swoich skrytkach.
- Nie rozumiem... - przyznał szczerze Bertie zerkając to na goblina przed sobą, to na wyjście, to znów na goblina i jakoś tak nie mogąc skupić wzroku nigdzie na dłużej.
- Złoto leprokonusów. - mruknął pod nosem jego niski rozmówca. - Jaki idiota sądził, że GOBLIN pozwoli się nabrać na coś tak głupiego? To ma być obelga?
O ile oczy młodego Botta naturalnie były dość duże, w tej chwili niewątpliwie prawie wyskakiwały z orbit. Potrzebował dobrej chwili, żeby poukładać myśli, przemyśleć sytuację, spróbować chociaż zrozumieć, co tu właśnie miało miejsce i jak to mogło się stać.
- Nie rozumiem. - odezwał się zaraz, a chwilę potem lekko uniósł dłonie. - To prawdziwe pieniądze, w każdym razie takie dzisiaj tam wrzucałem, jestem tego pewien, nawet nie miałbym aż tyle fałszywego złota, może jakieś drobniaki mi się gdzieś jeszcze walają po pokoju. - zaczął się zaraz tłumaczyć i chciał się cofnąć, ale w sumie to rozsądniej będzie zostać przy tym okienku i jakoś dogadać się z goblinem, bo Bertie już powoli zaczynał wierzyć, że ktoś go okradł i znów nie ma jak oddać długu, a teraz to już poważnie mało czasu mu na to zostało!
- Pięć fałszywych galeonów. - goblin niemal wypluł te słowa jak najgorszą obelgę i rzucił przed Bertiego podróbki. Bott z kolei patrzył na nie przez chwilę, kiedy cała informacja do niego docierała i jeszcze chwila, a siadłby z wrażenia na podłodze. Pięć. Pięć galeonów. Nie trzysta dwadzieścia. Pięć cholernych galeonów.
Ogarnęła go taka ulga, że miał ochotę zacząć się śmiać, na szczęście się powstrzymał i zaczął w takim razie przetrzepywać torbę, na pewno musiał jeszcze pięć mieć przecież.
- Przepraszam, musiały mi się zaplątać. - powiedział zaraz nadal zestresowany pod spojrzeniem goblina, który już niewątpliwie miał go za żebraka, złodzieja, wyłudzacza i całe finansowe zło tego świata. - Jeden... dwa...
Mruknął, wyłapując dwie monety z torby i kładąc je na blacie. Goblin czekał, nie poruszając się prawie wcale.
- Pięć. - upomniał go, zupełnie jakby młody Bott próbował się targować. To w sumie prawie komplement jeśli sądził, że Bertie byłby w stanie w tej chwili próbować się targować, miłe że szanowny goblin tak wierzy w jego stalowe nerwy.
- Tak, tak... - mruknął, przeliczając sykle z których uzbierał się jeszcze jeden galeon, po czym zaczął przetrzepywać spodnie, ale nie było w nich już nic więcej. - Na gacie Merlina...
Mruknął, wywracając już kieszeń na wierzch, kiedy goblin uniósł brwi wyczekująco.
- Mam jeszcze tydzień. Jutro doniosę. - obiecał w końcu, ciesząc się potwornie, że ten jeden raz nie zostawił czegoś na ostatnią chwilę.
- Całość. - odpowiedział mu tylko goblin, kładąc sakiewkę przed blondynem, który chwilę potem na miękkich nogach opuścił budynek banku.
Kolejnego dnia wejście do budynku było jeszcze trudniejsze, zupełnie jakby schody nagle urosły, albo kolana Bertiego ktoś w watę transmutował, dostał się jednak do okienka i na prawdę żałował, że ZNOWU trafił do tego samego okienka i na tego samego goblina, który mruknął jakieś powitanie i po prostu wyciągnął rękę, na którą Bertie położył swoją sakiewkę, będąc przy tym wyjątkowo jak na siebie mało wygadanym.
Zajęło to trochę i młody Bott był pewien, że goblin doskonale się bawi jego lękami i stresami i tym, jakie katusze Bertie przechodzi martwiąc się, że znów zabraknie tam choćby sykla, że jeszcze jakiś głupi leprekonus się tam zaplątał i tyle, znowu będzie problem, a tym razem jeszcze coś z tego gorszego wyjdzie. W końcu jednak goblin tylko skinął głową.
- W porządku. Coś jeszcze?
Zapytał, na co Bertie pokręcił głową.
- Nie, to wszystko.
- Do widzenia. - powiedział więc goblin. Bertie odwrócił się i ruszył do wyjścia, by przed budynkiem siąść na ławce i odetchnąć głęboko z ulgą z twardym postanowieniem nie powracania w to miejsce przez najbliższy rok. W każdym razie nie w sprawie długów.
zt.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
13.09.1956
Trzynaście norweskich sykli - tyle było dla goblina problemem. Michael postanowił zrobić jesienne porządki w swoim domu, a raczej - wreszcie rozpakować wszystkie pudła po przeprowadzce. Miał je tam co prawda od zeszłego roku, ale rozpakowywał je pojedynczo, w miarę potrzeby. Dzisiaj wreszcie uporał się z ostatnim pudłem i niespodzianka, znalazł pieniądze! No cóż, w Norwegii był taki rozkojarzony, że nawet nie pamiętał, gdzie je wrzucił. Przyrzekł sobie być bardziej zorganizowany i ochoczo udał się do Gringotta, aby oszczędności mu procentowały.
Niestety, nic nie było takie proste. Urzędnik-goblin właśnie uparcie tłumaczył Michaelowi, że powinien najpierw wymienić pieniądze na angielskie sykle, a dopiero potem będzie mógł umieścić je w banku. Mike dopytał jednak o kurs wymiany i zamarł - jeszcze miesiąc temu mógłby wymienić pieniądze dużo mkorzystniej!
-Nie mógłbym po prostu umieścić ich w swojej skrytce i wymienić w październiku, bo dzisiaj... - usiłował właśnie wymyślić przekonujący powód, dla którego nie może albo nie ma czasu dopełnić formalności związanych z wymianą waluty, ale przerwał mu silny skurcz w brzuchu. Huh?
Skrzywił się lekko, bo zabolało. W trakcie tej pauzy goblin doszedł do słowa i Mike znów musiał wysłuchiwać jakiegoś punktu regulaminu. Postanowił dać urzędnikowi się wygadać i poczekać aż ból brzucha mu przejdzie...
...i nic, w żołądku bulgotało mu coraz boleśniej. Pozieleniał nieco na twarzy, oglądając się przez ramię. Za nim zebrała się już spora kolejka, nie może tak po prostu odejść od okienka.
-To wymienię tą walutę. - zdecydował. Goblin podsunął mu pod nos odpowiedni formularz, a Mike ledwo widział rubryczki, bo usiłował sobie przypomnieć, co takiego dziś zjadł. Tylko jajecznicę, nic szczególnego. No i...
...no tak, pełnia za tydzień. Wczoraj zaczął przyjmować eliksir tojadowy. Miał już tyle zapasów, że sam się w nich nieco gubił, ale starał się pamiętać skąd ma jaką dawkę.
Podpisywał się właśnie na formularzu, gdy uświadomił sobie prawdę: jakiś czas temu, Charlene (jego stałej alchemiczki) nie było w Mungu i dostał eliksir od jakiejś stażystki. Świetnie, po prostu świetnie.
-Proszę dokonać wymiany, ja...zaraz wrócę! - podsunął goblinowi pod nos podpisaną formę i wybiegł z kolejki. Gdzie w Gringottcie są toalety?
Trzynaście norweskich sykli - tyle było dla goblina problemem. Michael postanowił zrobić jesienne porządki w swoim domu, a raczej - wreszcie rozpakować wszystkie pudła po przeprowadzce. Miał je tam co prawda od zeszłego roku, ale rozpakowywał je pojedynczo, w miarę potrzeby. Dzisiaj wreszcie uporał się z ostatnim pudłem i niespodzianka, znalazł pieniądze! No cóż, w Norwegii był taki rozkojarzony, że nawet nie pamiętał, gdzie je wrzucił. Przyrzekł sobie być bardziej zorganizowany i ochoczo udał się do Gringotta, aby oszczędności mu procentowały.
Niestety, nic nie było takie proste. Urzędnik-goblin właśnie uparcie tłumaczył Michaelowi, że powinien najpierw wymienić pieniądze na angielskie sykle, a dopiero potem będzie mógł umieścić je w banku. Mike dopytał jednak o kurs wymiany i zamarł - jeszcze miesiąc temu mógłby wymienić pieniądze dużo mkorzystniej!
-Nie mógłbym po prostu umieścić ich w swojej skrytce i wymienić w październiku, bo dzisiaj... - usiłował właśnie wymyślić przekonujący powód, dla którego nie może albo nie ma czasu dopełnić formalności związanych z wymianą waluty, ale przerwał mu silny skurcz w brzuchu. Huh?
Skrzywił się lekko, bo zabolało. W trakcie tej pauzy goblin doszedł do słowa i Mike znów musiał wysłuchiwać jakiegoś punktu regulaminu. Postanowił dać urzędnikowi się wygadać i poczekać aż ból brzucha mu przejdzie...
...i nic, w żołądku bulgotało mu coraz boleśniej. Pozieleniał nieco na twarzy, oglądając się przez ramię. Za nim zebrała się już spora kolejka, nie może tak po prostu odejść od okienka.
-To wymienię tą walutę. - zdecydował. Goblin podsunął mu pod nos odpowiedni formularz, a Mike ledwo widział rubryczki, bo usiłował sobie przypomnieć, co takiego dziś zjadł. Tylko jajecznicę, nic szczególnego. No i...
...no tak, pełnia za tydzień. Wczoraj zaczął przyjmować eliksir tojadowy. Miał już tyle zapasów, że sam się w nich nieco gubił, ale starał się pamiętać skąd ma jaką dawkę.
Podpisywał się właśnie na formularzu, gdy uświadomił sobie prawdę: jakiś czas temu, Charlene (jego stałej alchemiczki) nie było w Mungu i dostał eliksir od jakiejś stażystki. Świetnie, po prostu świetnie.
-Proszę dokonać wymiany, ja...zaraz wrócę! - podsunął goblinowi pod nos podpisaną formę i wybiegł z kolejki. Gdzie w Gringottcie są toalety?
Can I not save one
from the pitiless wave?
Jakiś miesiąc temu spotkała swojego znajomego na środku ulicy w zachodnim Londynie i aż trudno jej było uwierzyć. Mężczyzna był nieco pijany, z butelką w ręce i próbował jakoś odnaleźć drogę do domu. Zgubił drogę zaraz po tym i nie potrafił jej już odnaleźć. Nic dziwnego, bo skręcił w zupełnie złą uliczkę, w przeciwnym kierunku do miejsca, gdzie zostawił swój świstoklik. I w takim stanie spotkała go młoda policjantka wraz z towarzyszem nocnego patrolu. Zawiedziona zachowaniem tego osobnika była nieprawdopodobnie, ale ponieważ była w towarzystwie nie mogła mu pobłażliwie odpuścić jednego wybryku. Wiedziała, że miał teraz ciężko w życiu... Pamiętała niezadowolony wzrok towarzysza i cóż... W ruch poszedł plik mandatów, na którym wypisała karę. Niestety pijany kolega nie miał przy sobie ani knuta, co zaprocentowało tylko tym, że w Figg odezwało się dobre serduszko. Założyła pieniądze za niego i jakoś dwa dni temu dostała zwrot długu z ogromnym podziękowaniem oraz, z czego cieszyła się najbardziej, opakowaniem sypanej, mocnej kawy. Tak, była zdecydowanie kawoszem, więc fakt, że nie będzie musiała przez długi czas kupować nowej paczki bardzo ją ucieszył. A ponieważ galeonów zwróconych mało nie było, postanowiła wpłacić je do banku.
Kolejka, do której trafiła była przeogromna, a wszystko z powodu jakiegoś gościa na samym początku, który wykłócał się o waluty, momentalnie denerwując wszystkich innych zainteresowanych tym, że nie przez niego kolejka zupełnie zatrzymała się na kilka minut. I dopuścił do całkowitej kulminacji, kiedy wyszedł z kolejki, ale jego sprawa nadal była w toku. Goblin krzyknął z niezadowoleniem, że nie zajmie się tym, jeśli czarodziej wyjdzie w tej chwili, a kątem oka Figg zauważyła, że mężczyzna przytrzymał się za brzuch. Może potrzebował pomocy? W kolejce była ostatnia, więc opuszczenie jej specjalnie nie bolało. - Hej, wszystko w porządku? - Spytała łagodnie, przechylając lekko głowę w bok, gdy przystanęła tylko obok mężczyzny. Dopiero po chwilowym przyjrzeniu się zrozumiała, że chyba go zna. Nie pracowała w Biurze, chociaż sporą część z nich znała z imienia, choćby przy dostarczaniu dokumentów zdarzało jej się zagadywać do niektórych z nich. A tutaj trafiła na najbardziej nietypowy egzemplarz. - Tonks? - Spytała, choć prawie wymknęło jej się nazwanie go przezwiskiem, które policjanci nadawali aurorom i nazywali ich tak, trochę dla żartu, a trochę prześmiewczo. Michael był wilczkiem z powodów raczej oczywistych.
Kolejka, do której trafiła była przeogromna, a wszystko z powodu jakiegoś gościa na samym początku, który wykłócał się o waluty, momentalnie denerwując wszystkich innych zainteresowanych tym, że nie przez niego kolejka zupełnie zatrzymała się na kilka minut. I dopuścił do całkowitej kulminacji, kiedy wyszedł z kolejki, ale jego sprawa nadal była w toku. Goblin krzyknął z niezadowoleniem, że nie zajmie się tym, jeśli czarodziej wyjdzie w tej chwili, a kątem oka Figg zauważyła, że mężczyzna przytrzymał się za brzuch. Może potrzebował pomocy? W kolejce była ostatnia, więc opuszczenie jej specjalnie nie bolało. - Hej, wszystko w porządku? - Spytała łagodnie, przechylając lekko głowę w bok, gdy przystanęła tylko obok mężczyzny. Dopiero po chwilowym przyjrzeniu się zrozumiała, że chyba go zna. Nie pracowała w Biurze, chociaż sporą część z nich znała z imienia, choćby przy dostarczaniu dokumentów zdarzało jej się zagadywać do niektórych z nich. A tutaj trafiła na najbardziej nietypowy egzemplarz. - Tonks? - Spytała, choć prawie wymknęło jej się nazwanie go przezwiskiem, które policjanci nadawali aurorom i nazywali ich tak, trochę dla żartu, a trochę prześmiewczo. Michael był wilczkiem z powodów raczej oczywistych.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Główna sala banku
Szybka odpowiedź