Główna sala banku
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Bank Gringotta
Na samym końcu ulicy Pokątnej znajduje się centrala jedynego czarodziejskiego banku - banku Gringotta. Pomimo niesprzyjających warunków, gmach budynku prezentuje się majestatycznie, solidnie, bezpiecznie - choć w niektórych miejscach widoczne są ubytki spowodowane zaklęciami. Pracownikami banku, do czego wszyscy zdążyli się już przyzwyczaić, są nieufne gobliny, postępujące jedynie zgodnie z obowiązującymi zasadami i regułami. Napis wygrawerowany na jego drzwiach skutecznie odstrasza wszelkich złodziei; dziesiątki czarów czy skomplikowane zamki chroniące dostępu do skrytek klientów zdobyły uznanie wśród czarodziei na całym świecie. Hol budynku jest naprawdę przestronny, szeroki i wysoki, a przy tym schludny i uporządkowany, mieści kilkanaście stanowisk pracowników. Dopiero po załatwieniu wszelkich formalności można skierować się ku kolejnym masywnym drzwiom, by stamtąd ruszyć kolejką na poszukiwanie swej własności. Wejdź tu, przybyszu, lecz pomnij na los...
Dłonie opadły spokojnie na uda, łapiąc kawałki materiału pomiędzy delikatną skórę. Gdzieś pomiędzy kącikami oczu błąkało się lekkie zmarszczenie nosa. W tym momencie, w chwili przełknięcia śliny i zgubionego uśmiechu, pożałowała, że zgodziła się pomóc, mając absolutnie zielone pojęcie o jakichkolwiek zabezpieczeniach - wiedza ekonomiczna to przecież nie wszystko, co dotyczy banków, ale tylko specjalistyczne wykształcenie pozwałoby jej to zrozumieć. Stała więc teraz - zdezorientowana i zestresowana - zaciskając usta w niecierpliwości, aż będzie mogła stąd wyjść.
Ktoś z jej darem; przekleństwem czy błogosławieństwem - musiał zawsze odnajdować możliwość ucieczki, łagodzenia ludzkich emocji. Nosząc urodę, czar i nazwisko, tak znaczące, co sprowadzające ją do bolesnej przyziemności, musiała uspokajać szereg emocji, jakie wywoływała. Zazdrości, złości, smutku czy wstrętu. Niekiedy też nadmiernego podziwu - naiwnie wierzyła, że będąc prostszą, z mniej wydumanymi obyczajami, będzie mniej rzucała się w oczy. Naiwnie, bo choć budziła w kobietach zazdrość, a mężczyznach niezrozumiały zachwyt - stawała się damą ludu, bliższą im, przystępniejszą.
Z tygodnia na tydzień bardziej lubianą, kiedy po prostu na to pozwoliła, wychodząc z cienia lęków i strachów chowanych pod łóżkiem.
- W istocie... Chętnie dowiedziałabym się, jak działają, zanim będę podejmować jakiekolwiek decyzje. Nie ukrywam, to nie jest dobrze znany mi temat. - Na ustach na moment zabłądził uśmiech, by chwilę później kiwnęła głową z lekkim grymasem.
- Dziękuję, proszę prowadzić. - Może to tylko jej stres, a może rzeczywiście o moment za długo rejestrował jej słowa. Może była gotowa na ten drobny był w oczach, chęć zaimponowania, a ona, jak przystało na dobrze wychowaną kobietę, musiała temu ulec. Ponadto, naprawdę była ciekawa. Nie miała możliwości zgłębiania wielu dziedzin, jak opieki nad magicznymi zwierzętami, którą zdobywała jedynie w teorii. Ekonomia i nauka języków były prostsze - nie musiała brudzić rąk, chodzić z przyzwoitką kichającą z powodu zapachu końskiej sierści. Większość rodzących się zainteresowań blokował jej status, któremu posłusznie oddawała się we władanie. Nawet teraz, gdy młodziutka Pani Evermoore spoglądała na nich bacznym spojrzeniem, Imogen nie protestowała - posłuszna córka, siostra, żona i matka. Posłusznie ruszyła z nim oglądać przykładowe pułapki i równie posłusznie unikała spojrzeć przechodzących obok mężczyzn.
- Ile czasu zajmuje zakładanie takich zabezpieczeń? - Pierwsze pytanie wynikło dość szybko, chwilę później przeradzając się w kolejne i kolejne.
- Które zabezpieczenia się najpopularniejsze? Czy bywają klienci, którzy chcą je założyć samodzielnie? - Dziecko we mgle, z jednym pojedynczym światłem w postaci przyjaznego głosu. Widziała pojedynczy chochlik radości, gdy zadawała kolejne pytanie - i prócz tego, że temat ją interesował, to potęgowała to chęcią bycia miłą. Skromnego uszczęśliwienia, które w jej życiu przecież nic nie zabierze, a w szarości realiów nada chwilowego zadowolenia komuś innemu.
Te pięć lat temu, już pięć lat, zdołała naprawdę docenić momenty ulotnej radości - kiedy przez następne kilka lat, nie czuła już nic, prócz cierpienia.
Ktoś z jej darem; przekleństwem czy błogosławieństwem - musiał zawsze odnajdować możliwość ucieczki, łagodzenia ludzkich emocji. Nosząc urodę, czar i nazwisko, tak znaczące, co sprowadzające ją do bolesnej przyziemności, musiała uspokajać szereg emocji, jakie wywoływała. Zazdrości, złości, smutku czy wstrętu. Niekiedy też nadmiernego podziwu - naiwnie wierzyła, że będąc prostszą, z mniej wydumanymi obyczajami, będzie mniej rzucała się w oczy. Naiwnie, bo choć budziła w kobietach zazdrość, a mężczyznach niezrozumiały zachwyt - stawała się damą ludu, bliższą im, przystępniejszą.
Z tygodnia na tydzień bardziej lubianą, kiedy po prostu na to pozwoliła, wychodząc z cienia lęków i strachów chowanych pod łóżkiem.
- W istocie... Chętnie dowiedziałabym się, jak działają, zanim będę podejmować jakiekolwiek decyzje. Nie ukrywam, to nie jest dobrze znany mi temat. - Na ustach na moment zabłądził uśmiech, by chwilę później kiwnęła głową z lekkim grymasem.
- Dziękuję, proszę prowadzić. - Może to tylko jej stres, a może rzeczywiście o moment za długo rejestrował jej słowa. Może była gotowa na ten drobny był w oczach, chęć zaimponowania, a ona, jak przystało na dobrze wychowaną kobietę, musiała temu ulec. Ponadto, naprawdę była ciekawa. Nie miała możliwości zgłębiania wielu dziedzin, jak opieki nad magicznymi zwierzętami, którą zdobywała jedynie w teorii. Ekonomia i nauka języków były prostsze - nie musiała brudzić rąk, chodzić z przyzwoitką kichającą z powodu zapachu końskiej sierści. Większość rodzących się zainteresowań blokował jej status, któremu posłusznie oddawała się we władanie. Nawet teraz, gdy młodziutka Pani Evermoore spoglądała na nich bacznym spojrzeniem, Imogen nie protestowała - posłuszna córka, siostra, żona i matka. Posłusznie ruszyła z nim oglądać przykładowe pułapki i równie posłusznie unikała spojrzeć przechodzących obok mężczyzn.
- Ile czasu zajmuje zakładanie takich zabezpieczeń? - Pierwsze pytanie wynikło dość szybko, chwilę później przeradzając się w kolejne i kolejne.
- Które zabezpieczenia się najpopularniejsze? Czy bywają klienci, którzy chcą je założyć samodzielnie? - Dziecko we mgle, z jednym pojedynczym światłem w postaci przyjaznego głosu. Widziała pojedynczy chochlik radości, gdy zadawała kolejne pytanie - i prócz tego, że temat ją interesował, to potęgowała to chęcią bycia miłą. Skromnego uszczęśliwienia, które w jej życiu przecież nic nie zabierze, a w szarości realiów nada chwilowego zadowolenia komuś innemu.
Te pięć lat temu, już pięć lat, zdołała naprawdę docenić momenty ulotnej radości - kiedy przez następne kilka lat, nie czuła już nic, prócz cierpienia.
ogień, morze i kobieta - trzy nieszczęścia.
Imogen Yaxley
Zawód : dama, poliglotka, tłumaczka języka rosyjskiego
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
rozpalasz ogień, niech płonie
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
OPCM : 2
UROKI : 2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 9 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Półwila
Neutralni
Pomimo zmęczenia, wciąż był energiczny i działał prędko. Ledwo skinęła głową, już prowadził ją w boczny korytarz, do biur przeznaczonych na poufne rozmowy z klientami i pomieszczeń, w których znajdowały się przykładowe zabezpieczenia.
-Oczywiście, wszystko wyjaśnię. - odezwał się po drodze, oglądając się na Imogen przez ramię - jakby z troską, czy nadąża. Nie mógł się powstrzymać i zawiesił na niej spojrzenie o sekundę za długo. Już rozumiał, dlaczego gobliny poprosiły go o zajęcie się tą klientką, a początkowa niechęć gdzieś uleciała. Zapomniał na moment o jej nazwisku. Rozmowa ze śliczną, zainteresowaną jego pracąszlachcianką dziewczyną była tym, co mogło go oderwać od ponurych myśli o powrocie do pustego domu. Melancholia uderzała ze zdwojoną siłą, gdy siedział samemu nachylony nad papierami. Teraz, skupiony na Imogen, nie miał już czasu na roztrząsanie własnego nieszczęścia. Może dzisiejszy dzień w pracy nie będzie koszmarny?
-Zależy jakie. Niektóre zabezpieczenia zajmują kwadrans, inne kilka godzin, najbardziej skomplikowane nawet kilkadziesiąt godzin. - nie wspominając o wszystkich eksperymentach którym oddawały się gobliny, badając runy skomplikowanych klątw i tworząc na ich podstawie własne kombinacje. Tajemnic zawodowych nie mógł zdradzić, ale niektóre zabezpieczenia były w magicznym świecie powszechnie znane, choć trudne do nałożenia samemu - te były zademonstrowane w banku, by klienci mogli zobaczyć ich efekt zanim zdecydują się na dodatkową, kosztowną ochronę.
Już miał z radością opisać jej najpopularniejsze pułapki, gdy zadała kolejne pytanie, które całkowicie wybiło go z rytmu. Zakładać zabezpieczenia... samodzielnie, w banku?
Nie był pewien, jak je rozumieć i czy wybuchnąć śmiechem na samą myśl o podobnych klientach albo na sam dźwięk podobnego pytania. Gdyby usłyszał je gdzie indziej, chyba roześmiałby się szczerze (choć przyjaźnie), niezależnie od pozycji rozmówcy - ale teraz spoglądał w śliczną twarz Imogen, prosto w jej jasne oczy, światło (skąd w ciemnym banku tyle światła?) lśniło w jej srebrzystych włosach i uśmiech zamarł mu na ustach.
-Uhm... - zaczął, z początku niepewnie. -Niektóre z nich klienci byliby w stanie nałożyć sami w domu, innych nie. Nikogo, niezależnie od jego życzeń, nie dopuszczamy do skrytek - bank bierze pełną odpowiedzialność za nasze zabezpieczenia, nakładane przez najbliższych specjalistów. Magia jest wtedy stabilna, dopuszczenie do niej kogokolwiek z zewnątrz byłoby niepotrzebnym ryzykiem. - wyjaśnił, kładąc dłoń na pierwszych z szeregu drzwi.
-Co do najpopularniejszych zabezpieczeń, to Cave Inimicum jest wliczone w cenę każdej skrytki. Ostrzega ono właściciela i gobliny przed kimkolwiek niepowołanym na danej przestrzeni. Nie działa zbyt widowiskowo, więc pozwolę sobie zaprezentować te dodatkowe i bardziej spektakularne. Jakiego rodzaju zakresem działania byłaby pani zainteresowana? Takimi, które unieruchamiają samego intruza - nie lubili w banku słowa "złodziej", budziło niepotrzebny niepokój. W Banku Gringotta nie ma złodziei powtarzały gobliny, zmiatając pod dywan fakt, że ponad rok temu jedną ze skrytek rzeczywiście okradziono. Steffen brał udział w tamtym napadzie i (dzięki temu, że jego tożsamość nie wyszła na jaw) wykorzystał zdobyte spostrzeżenia przy wywiadzie o obecną pracę. -czy takimi, które zostają nałożone na sam przedmiot lub kufer?
-Oczywiście, wszystko wyjaśnię. - odezwał się po drodze, oglądając się na Imogen przez ramię - jakby z troską, czy nadąża. Nie mógł się powstrzymać i zawiesił na niej spojrzenie o sekundę za długo. Już rozumiał, dlaczego gobliny poprosiły go o zajęcie się tą klientką, a początkowa niechęć gdzieś uleciała. Zapomniał na moment o jej nazwisku. Rozmowa ze śliczną, zainteresowaną jego pracą
-Zależy jakie. Niektóre zabezpieczenia zajmują kwadrans, inne kilka godzin, najbardziej skomplikowane nawet kilkadziesiąt godzin. - nie wspominając o wszystkich eksperymentach którym oddawały się gobliny, badając runy skomplikowanych klątw i tworząc na ich podstawie własne kombinacje. Tajemnic zawodowych nie mógł zdradzić, ale niektóre zabezpieczenia były w magicznym świecie powszechnie znane, choć trudne do nałożenia samemu - te były zademonstrowane w banku, by klienci mogli zobaczyć ich efekt zanim zdecydują się na dodatkową, kosztowną ochronę.
Już miał z radością opisać jej najpopularniejsze pułapki, gdy zadała kolejne pytanie, które całkowicie wybiło go z rytmu. Zakładać zabezpieczenia... samodzielnie, w banku?
Nie był pewien, jak je rozumieć i czy wybuchnąć śmiechem na samą myśl o podobnych klientach albo na sam dźwięk podobnego pytania. Gdyby usłyszał je gdzie indziej, chyba roześmiałby się szczerze (choć przyjaźnie), niezależnie od pozycji rozmówcy - ale teraz spoglądał w śliczną twarz Imogen, prosto w jej jasne oczy, światło (skąd w ciemnym banku tyle światła?) lśniło w jej srebrzystych włosach i uśmiech zamarł mu na ustach.
-Uhm... - zaczął, z początku niepewnie. -Niektóre z nich klienci byliby w stanie nałożyć sami w domu, innych nie. Nikogo, niezależnie od jego życzeń, nie dopuszczamy do skrytek - bank bierze pełną odpowiedzialność za nasze zabezpieczenia, nakładane przez najbliższych specjalistów. Magia jest wtedy stabilna, dopuszczenie do niej kogokolwiek z zewnątrz byłoby niepotrzebnym ryzykiem. - wyjaśnił, kładąc dłoń na pierwszych z szeregu drzwi.
-Co do najpopularniejszych zabezpieczeń, to Cave Inimicum jest wliczone w cenę każdej skrytki. Ostrzega ono właściciela i gobliny przed kimkolwiek niepowołanym na danej przestrzeni. Nie działa zbyt widowiskowo, więc pozwolę sobie zaprezentować te dodatkowe i bardziej spektakularne. Jakiego rodzaju zakresem działania byłaby pani zainteresowana? Takimi, które unieruchamiają samego intruza - nie lubili w banku słowa "złodziej", budziło niepotrzebny niepokój. W Banku Gringotta nie ma złodziei powtarzały gobliny, zmiatając pod dywan fakt, że ponad rok temu jedną ze skrytek rzeczywiście okradziono. Steffen brał udział w tamtym napadzie i (dzięki temu, że jego tożsamość nie wyszła na jaw) wykorzystał zdobyte spostrzeżenia przy wywiadzie o obecną pracę. -czy takimi, które zostają nałożone na sam przedmiot lub kufer?
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Szlachcianka, dziewczyna - nie da się ukryć, obie formy wskazują na płeć żeńską, a to już argument. Nie zauważała tych sekund, chwil za dużo - momentów, w których pozwalał sobie ją kontemplować. Była do tego absolutnie przyzwyczajona, niejako jej umysł omywał takie momenty totalną obojętnością, nie przykładając do nich ani jednej myśli. Dla kogoś, kto z natury pragnął spokoju i bycia na uboczu - było to wyjątkowo męczące, ale w końcu, wraz z dojrzewaniem i wyklarowaniem celów, potrafiła pozyskiwać z tego osobiste, wymierne korzyści.
I chyba tylko to pozwalało jej funkcjonować.
- Rozumiem, słusznie. Jestem przekonana, że znalazła by się grupa klientów, którzy uparcie chcieliby takie zabezpieczenia zakładać sami. - Zadufanych, pewnym swoich umiejętności na tyle, by uważać, że sami zrobią wszystko najlepiej. Niekiedy uczono ją, że każdego da się przekupić - to, by to było to prawdą było swojego rodzaju przypadkiem potwierdzającym regułę. Dla ich wszystkich wspólnego bezpieczeństwa.
- Myślę, że unieruchamiają. Brzmi... groźne. - Pozwoliła sobie na krótki śmiech, obserwując ten popis umiejętności i kipiącą aż pasję. Steffen wyglądał na kogoś wyjątkowo pozytywnego, godnego zaufania, lecz nie głupkowatego. Najwidoczniej - gobliny - pracownicy banku spadli jej z nieba swoją niechęcią do obsługiwania jej, podsuwając jej kogoś godnego chwili ciekawszej rozmowy. Była ciekawa świata, wszystkich elementów, pojedynczych puzzli wielorakich dziedzin, które mogły się jej kiedyś w życiu przydać. Wykorzystywała momenty takie, jak ten, aby móc zgromadzić choćby uchyłek wiedzy teoretycznej.
Wiedza to świadomość świata, a jeśli ona chciała w nim przetrwać, musiała polegać przede wszystkim na sobie.
- Długo się Pan tego uczył? Jak podchodzą do tego... pozostali pracownicy? Słyszałam, że z gobliNami potrafią być zgrzyty. - Albo to zwykłe plotki. Półszeptem, bez specjalnych emocji zadała pytanie, którego być może nie powinna, ale kto ją tam wie. Była ciekawa, to zapytała, bez zbędnych ceregieli ,,powinna, niepowinna''. Matka mawiała, że kiedyś na tym ucierpi, jak nie ona sama, to jej reputacja, ale czy w szczerości powinno odnajdować się coś negatywnego?
Wątpliwe.
I chyba tylko to pozwalało jej funkcjonować.
- Rozumiem, słusznie. Jestem przekonana, że znalazła by się grupa klientów, którzy uparcie chcieliby takie zabezpieczenia zakładać sami. - Zadufanych, pewnym swoich umiejętności na tyle, by uważać, że sami zrobią wszystko najlepiej. Niekiedy uczono ją, że każdego da się przekupić - to, by to było to prawdą było swojego rodzaju przypadkiem potwierdzającym regułę. Dla ich wszystkich wspólnego bezpieczeństwa.
- Myślę, że unieruchamiają. Brzmi... groźne. - Pozwoliła sobie na krótki śmiech, obserwując ten popis umiejętności i kipiącą aż pasję. Steffen wyglądał na kogoś wyjątkowo pozytywnego, godnego zaufania, lecz nie głupkowatego. Najwidoczniej - gobliny - pracownicy banku spadli jej z nieba swoją niechęcią do obsługiwania jej, podsuwając jej kogoś godnego chwili ciekawszej rozmowy. Była ciekawa świata, wszystkich elementów, pojedynczych puzzli wielorakich dziedzin, które mogły się jej kiedyś w życiu przydać. Wykorzystywała momenty takie, jak ten, aby móc zgromadzić choćby uchyłek wiedzy teoretycznej.
Wiedza to świadomość świata, a jeśli ona chciała w nim przetrwać, musiała polegać przede wszystkim na sobie.
- Długo się Pan tego uczył? Jak podchodzą do tego... pozostali pracownicy? Słyszałam, że z gobliNami potrafią być zgrzyty. - Albo to zwykłe plotki. Półszeptem, bez specjalnych emocji zadała pytanie, którego być może nie powinna, ale kto ją tam wie. Była ciekawa, to zapytała, bez zbędnych ceregieli ,,powinna, niepowinna''. Matka mawiała, że kiedyś na tym ucierpi, jak nie ona sama, to jej reputacja, ale czy w szczerości powinno odnajdować się coś negatywnego?
Wątpliwe.
ogień, morze i kobieta - trzy nieszczęścia.
Imogen Yaxley
Zawód : dama, poliglotka, tłumaczka języka rosyjskiego
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
rozpalasz ogień, niech płonie
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
OPCM : 2
UROKI : 2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 9 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Półwila
Neutralni
Czasami, gdy rozmawiał ze zwykłymi dziewczynami, miał w pamięci przestrogi swojej mamy: że nie wypada się gapić zbyt długo, że porządne dziewczęta łatwo się peszą. Łatwo zachwycał się kobiecym wdziękiem, ale starał się powstrzymać własną nachalność - szczególnie, że w szczurzej postaci mógł obserwować świat całkowicie bezkarnie.
Tyle, że Imogen nie była zwykłą dziewczyną. Jej srebrzyste włosy zdawały się lśnić blaskiem dorównującym kosztownościom przechowywanym w banku, a poruszała się ze zwiewną gracją, jakiej nie widział u nikogo innego - może poza Celine, ale przy lady Travers nie sposób było myśleć o nikim innym. Był w pracy i klientka wymagała jego całkowitej uwagi.
Zawiesił na niej spojrzenie na zbyt długą sekundę, ale na szczęście zdawała się tego nie dostrzegać.
-Na szczęście z takimi klientami rozmawiają moi przełożeni. - spróbował zażartować, zapominając w obecności Imogen, że ściany w budynku goblinów mogą mieć uszy. Same gobliny były zresztą nieprzekupne i surowe i prawdopodobnie całkowicie odporne na kobiece wdzięki. Oby szefowa Steffena nie uznała wysłanie chłopaka do półwili za doskonały dowcip - ironię, której pozostawał nieświadomy.
Śmiała się tak perliście, że w pierwszej chwil zapomniał o czym rozmawiali.
Ach tak, o pułapkach.
-W takim razie zapraszam tutaj. Proszę stać w progu, za mną - nie chcemy aktywować żadnej pułapki. - uśmiechnął się, otwierając pierwsze z drzwi. Posadzka w pustym pomieszczeniu na pierwszy rzut oka wydawała się całkowicie zwyczajna, ale Steffen machnął różdżką i oczom Imogen ukazały się ruchome piaski pośrodku sali. Poruszały się lekko, złowieszczo, jakby gotowe wciągnąć do środka każdego intruza.
-Oto Duna. - uniósł lekko podbródek, wypowiadając nazwę zabezpieczenia z wyraźną radością. Jego ulubione. -Z uwagi na pewne ryzyko dla postronnych osób oraz dla parkietu nie sprawdza się w domach, do których zaprasza się wielu gości ani w eleganckich wnętrzach... ale jest idealna dla skrytek, w których każdy jest nieproszonym intruzem. Piaski nie wchłaniają skarbów, ale za to unieruchamiają i obezwładniają przestępcę. Ofiara zwykle traci przytomność, a system innych zabezpieczeń zaalarmowałby w porę obsługę banku. Zarówno w praktyce, jak i w teorii, ale mówię przede wszystkim o teorii - sama nasza reputacja sprawia, że od lat nie było tutaj żadnego włamania. - pochwalił bank, bez zająknięcia.
W końcu włamanie, którego sam się dopuścił, przeszło bez publicznego echa - może gobliny poinformowały policję i Ministerstwo, a może nie, tego nie wiedział. Dzięki animagii nikt nie wiedział też o nim, a wiadomość o kradzieży zaszkodziłaby renomie banku.
Gdy spytała o jego doświadczenie, rozpromienił się, wyraźnie zadowolony z możliwości pochwalenia się własnymi umiejętnościami. Dziewczyna była zbyt piękna żeby być przy niej skromnym.
-Od zawsze miałem smykałkę do transmutacji i obrony przed czarną magią. Kiedyś chciałem podróżować i zdejmować klątwy, ale ostatnio egzotyczne wyprawy są... logistycznie trudniejsze. - trwała wojna, bank ograniczył podróże pracowników. A przynajmniej podróże młodszych specjalistów bez domieszki goblińskiej krwi. -A dzięki transmutacji łatwo przychodzi mi zrozumienie szerokiego spektrum pułapek. Marzyłem o pracy w Gringottcie już w Hogwarcie, a dostałem ją rok temu. - pochwalił się. -Skupiamy się tutaj na... rozwoju, a nie koleżeńskiej atmosferze. - przyznał dyplomatycznie na pytanie o gobliny, ale jego mina mówiła więcej niż słowa. Pewnie nigdy nie będzie tutaj w pełni akceptowany.
Tyle, że Imogen nie była zwykłą dziewczyną. Jej srebrzyste włosy zdawały się lśnić blaskiem dorównującym kosztownościom przechowywanym w banku, a poruszała się ze zwiewną gracją, jakiej nie widział u nikogo innego - może poza Celine, ale przy lady Travers nie sposób było myśleć o nikim innym. Był w pracy i klientka wymagała jego całkowitej uwagi.
Zawiesił na niej spojrzenie na zbyt długą sekundę, ale na szczęście zdawała się tego nie dostrzegać.
-Na szczęście z takimi klientami rozmawiają moi przełożeni. - spróbował zażartować, zapominając w obecności Imogen, że ściany w budynku goblinów mogą mieć uszy. Same gobliny były zresztą nieprzekupne i surowe i prawdopodobnie całkowicie odporne na kobiece wdzięki. Oby szefowa Steffena nie uznała wysłanie chłopaka do półwili za doskonały dowcip - ironię, której pozostawał nieświadomy.
Śmiała się tak perliście, że w pierwszej chwil zapomniał o czym rozmawiali.
Ach tak, o pułapkach.
-W takim razie zapraszam tutaj. Proszę stać w progu, za mną - nie chcemy aktywować żadnej pułapki. - uśmiechnął się, otwierając pierwsze z drzwi. Posadzka w pustym pomieszczeniu na pierwszy rzut oka wydawała się całkowicie zwyczajna, ale Steffen machnął różdżką i oczom Imogen ukazały się ruchome piaski pośrodku sali. Poruszały się lekko, złowieszczo, jakby gotowe wciągnąć do środka każdego intruza.
-Oto Duna. - uniósł lekko podbródek, wypowiadając nazwę zabezpieczenia z wyraźną radością. Jego ulubione. -Z uwagi na pewne ryzyko dla postronnych osób oraz dla parkietu nie sprawdza się w domach, do których zaprasza się wielu gości ani w eleganckich wnętrzach... ale jest idealna dla skrytek, w których każdy jest nieproszonym intruzem. Piaski nie wchłaniają skarbów, ale za to unieruchamiają i obezwładniają przestępcę. Ofiara zwykle traci przytomność, a system innych zabezpieczeń zaalarmowałby w porę obsługę banku. Zarówno w praktyce, jak i w teorii, ale mówię przede wszystkim o teorii - sama nasza reputacja sprawia, że od lat nie było tutaj żadnego włamania. - pochwalił bank, bez zająknięcia.
W końcu włamanie, którego sam się dopuścił, przeszło bez publicznego echa - może gobliny poinformowały policję i Ministerstwo, a może nie, tego nie wiedział. Dzięki animagii nikt nie wiedział też o nim, a wiadomość o kradzieży zaszkodziłaby renomie banku.
Gdy spytała o jego doświadczenie, rozpromienił się, wyraźnie zadowolony z możliwości pochwalenia się własnymi umiejętnościami. Dziewczyna była zbyt piękna żeby być przy niej skromnym.
-Od zawsze miałem smykałkę do transmutacji i obrony przed czarną magią. Kiedyś chciałem podróżować i zdejmować klątwy, ale ostatnio egzotyczne wyprawy są... logistycznie trudniejsze. - trwała wojna, bank ograniczył podróże pracowników. A przynajmniej podróże młodszych specjalistów bez domieszki goblińskiej krwi. -A dzięki transmutacji łatwo przychodzi mi zrozumienie szerokiego spektrum pułapek. Marzyłem o pracy w Gringottcie już w Hogwarcie, a dostałem ją rok temu. - pochwalił się. -Skupiamy się tutaj na... rozwoju, a nie koleżeńskiej atmosferze. - przyznał dyplomatycznie na pytanie o gobliny, ale jego mina mówiła więcej niż słowa. Pewnie nigdy nie będzie tutaj w pełni akceptowany.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Urok był adekwantym tłumaczeniem - prostszym, wytłumaczalnym, łatwnym w zrozumieniu. Dzieje się coś, co nadaje taką - nie inną - reakcję. W taki sposób zazwyczaj do niej podchodzono, upraszczając mechanizm, którego nie było się w stanie zrozumieć, ale potrafiono go tępić.
Zazdrość miała załzawione oczy, czasami drżące dłonie, a w innych momentach zagryzione wnętrze policzka. Uwielbienie objawiało się spojrzeniem - niekontrolowanym, przesyconym niezdrową fascynacją, podążającym po migoczących jaskrawie fragmentów skóry i ubrania. Dopatrywali się drugiego dna, choć przyjmowali wszystko z absolutną akceptacją.
Pstryk.
- Słusznie, nie mniej jestem przekonana, że najróżniejszi absztyfikanci potrafią trafić pod skrzydła własnej dumy. - Delikatnie wzruszyła ramionami, podążając dalej za mężczyzną. Powoli zapominała o pierwotnym celu podróży, wdając się w ciekawą rozmowę i jeszcze ciekawe zagadnienia. Nawet nie z powodu samej pracy czy zastosowania magii - wydawało się to swojego rodzaju wiedzą praktyczną, czymś, co mógł wiedzieć jej ojciec, ale z pewnością nie matka - nie zbliżała się do rozliczeń, banku i formalności. Kaligraficzne pismo służyło głównie spisywaniu pamiętnika i wypisywaniu listów przepełnionych komplementami do znanych od szkoły przyjaciółek. Wymieniały się niekiedy polecanymi krawcowymi, cenionymi jubilerami i modą zza oceanu. Niekiedy kpiły z ''męskich'' obowiązków i wiedzy - ale czy właśnie ta wiedza, nie zbliżała jej do należytego miejsca w społeczeństwie. Ta, którą teraz zdobywała podświadomie? Nie tak istotnie, ale w swojego rodzaju metaforyczny sposób?
By za te czterdzieści lat nie osiadła w puszytym fotelu rozprawiając o dennych rozkminach wyjętych spod aktualności. Celem była dyskusja, odpowiedzialność i świadomość. Ta ostatnia kryła się w banalnej, w pewien sposób prozaicznej wiedzy, na którą skazała ją drobna przysługa.
Zielone spojrzenie łowiło pomniejsze fragmenty poruszającego się piasku, najmniejsze fragmenty zbitej z mikrostruktur faktury podłoża.
- Imponujące, pewnie stosuje się tu w korelacji coś blokujące przestrzeń od góry - w razie możliwości jakiegoś ominięcia tego fragmentu samej pułapki. - Usta zbiły się w cienką linię, dłoń wskazała lekkim ruchem w powietrze nad piaskiem, nie wdając się dłuższej w tę dyskusję. Zamiast tego, podłapała temat przechwałek i przytaknęła z widocznym uznaniem.
- Transmutacja jest wyjątkowo wdzięczną nauką. W mojej rodzinie stanowi od setek lat nierozłączny element tradycji. Ale mi... coś po drodze nie do końca wyszło... w istocie. - Szczere słowa przepełniał ton lekkiego rozbawienia. Nie potrzebowała zdradzać powodów swoich problemów edukacyjnych, nigdy się z tym specjalnie nie kryła - nadawało jej to pierwiastka ludzkiego, który wielokrotnie pragnęli jej odebrać. - Nie mniej, podziwiam i doceniam ambicje. Zarówno podróże, jak i sama transmutacja, wydają się zmieniać człowieka. Uczą cierpliwości i ostrożności, czyż nie? - Kącik ust ledwie zadrżał, w słodkim uśmiechu na chwilę rozkruszając na codzień chłodną maskę bezemocjonalności. - Na tym polega praca, nie da się ukryć. Ale niektórych schodów nie da się pokonać. - Skupiając uwagę na prezentowanej dalej pułapce. Głos z miękkiego aksamitu powrócił do chłodu morskiej bryzy, a zmarszczony nos nadał twarzy grymasu zamyślenia.
- Dlatego trzeba mieć długie nogi bądź drabinę. - I oboje byli tutaj na takiej samej płaszczyźnie, absolutnie nieświadomi.
Zazdrość miała załzawione oczy, czasami drżące dłonie, a w innych momentach zagryzione wnętrze policzka. Uwielbienie objawiało się spojrzeniem - niekontrolowanym, przesyconym niezdrową fascynacją, podążającym po migoczących jaskrawie fragmentów skóry i ubrania. Dopatrywali się drugiego dna, choć przyjmowali wszystko z absolutną akceptacją.
Pstryk.
- Słusznie, nie mniej jestem przekonana, że najróżniejszi absztyfikanci potrafią trafić pod skrzydła własnej dumy. - Delikatnie wzruszyła ramionami, podążając dalej za mężczyzną. Powoli zapominała o pierwotnym celu podróży, wdając się w ciekawą rozmowę i jeszcze ciekawe zagadnienia. Nawet nie z powodu samej pracy czy zastosowania magii - wydawało się to swojego rodzaju wiedzą praktyczną, czymś, co mógł wiedzieć jej ojciec, ale z pewnością nie matka - nie zbliżała się do rozliczeń, banku i formalności. Kaligraficzne pismo służyło głównie spisywaniu pamiętnika i wypisywaniu listów przepełnionych komplementami do znanych od szkoły przyjaciółek. Wymieniały się niekiedy polecanymi krawcowymi, cenionymi jubilerami i modą zza oceanu. Niekiedy kpiły z ''męskich'' obowiązków i wiedzy - ale czy właśnie ta wiedza, nie zbliżała jej do należytego miejsca w społeczeństwie. Ta, którą teraz zdobywała podświadomie? Nie tak istotnie, ale w swojego rodzaju metaforyczny sposób?
By za te czterdzieści lat nie osiadła w puszytym fotelu rozprawiając o dennych rozkminach wyjętych spod aktualności. Celem była dyskusja, odpowiedzialność i świadomość. Ta ostatnia kryła się w banalnej, w pewien sposób prozaicznej wiedzy, na którą skazała ją drobna przysługa.
Zielone spojrzenie łowiło pomniejsze fragmenty poruszającego się piasku, najmniejsze fragmenty zbitej z mikrostruktur faktury podłoża.
- Imponujące, pewnie stosuje się tu w korelacji coś blokujące przestrzeń od góry - w razie możliwości jakiegoś ominięcia tego fragmentu samej pułapki. - Usta zbiły się w cienką linię, dłoń wskazała lekkim ruchem w powietrze nad piaskiem, nie wdając się dłuższej w tę dyskusję. Zamiast tego, podłapała temat przechwałek i przytaknęła z widocznym uznaniem.
- Transmutacja jest wyjątkowo wdzięczną nauką. W mojej rodzinie stanowi od setek lat nierozłączny element tradycji. Ale mi... coś po drodze nie do końca wyszło... w istocie. - Szczere słowa przepełniał ton lekkiego rozbawienia. Nie potrzebowała zdradzać powodów swoich problemów edukacyjnych, nigdy się z tym specjalnie nie kryła - nadawało jej to pierwiastka ludzkiego, który wielokrotnie pragnęli jej odebrać. - Nie mniej, podziwiam i doceniam ambicje. Zarówno podróże, jak i sama transmutacja, wydają się zmieniać człowieka. Uczą cierpliwości i ostrożności, czyż nie? - Kącik ust ledwie zadrżał, w słodkim uśmiechu na chwilę rozkruszając na codzień chłodną maskę bezemocjonalności. - Na tym polega praca, nie da się ukryć. Ale niektórych schodów nie da się pokonać. - Skupiając uwagę na prezentowanej dalej pułapce. Głos z miękkiego aksamitu powrócił do chłodu morskiej bryzy, a zmarszczony nos nadał twarzy grymasu zamyślenia.
- Dlatego trzeba mieć długie nogi bądź drabinę. - I oboje byli tutaj na takiej samej płaszczyźnie, absolutnie nieświadomi.
ogień, morze i kobieta - trzy nieszczęścia.
Imogen Yaxley
Zawód : dama, poliglotka, tłumaczka języka rosyjskiego
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
rozpalasz ogień, niech płonie
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
OPCM : 2
UROKI : 2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 9 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Półwila
Neutralni
Czy tylko tym było uwielbienie dla półwil - biologią, reakcją, mechanizmem? Na trzeźwo chciałby wierzyć, że nie - nie miał głębokich przemyśleń na temat potomkiń wil, ale były przecież ludźmi, takimi samymi jak on, a w bezrozumnym pożądaniu było coś dehumanizującego.
Teraz, otoczony aurą Imogen, tym bardziej nie brał własnego nastroju za reakcję na przesycone magią geny młodej damy. Wręcz przeciwnie! Pożądanie byłoby zarówno wulgarne jak i sprzeczne z etyką jego pracy, podświadomie ubierał więc własne uczucia w inne preteksty. Zachwycał się jej łagodnymi oczyma, uwagą z jaką słuchała jego słów, błyskotliwym zainteresowaniem tematem pułapek. Kontrastem z jego wyobrażeniem pustej, nadąsanej, konserwatywnej damy. Kontrastem ze wspomnieniem jego żony, która - choć nie była ani pusta ani nadąsana - strzaskała jego serce i jego wiarę w płeć piękną. Przy Imogen zapominał jednak o nieufności i gniewie, wiła aura łagodziła jego emocje, umożliwiała skupienie się na rozmówczyni. Na rozmówczyni i na obowiązkach, bo to o nich gawędzili.
Uśmiechnął się uprzejmie, bo choć chętnie opowiedziałby Imogen o najbardziej upierdliwych klientach, to blondynka nie nalegała.
-Naszym obowiązkiem jest dbać o bezpieczeństwo skrytek, nie o dumę. - odpowiedział możliwie dyplomatycznie, choć na ustach zamigotał uśmiech delikatnego rozbawienia. Z jakimi mężczyznami stykała się Imogen, najwyraźniej przekonana, że niektórzy upieraliby się przy własnym hubris nawet w golińskim banku? W duchu poczuł wdzięczność, że samemu nie jest otoczony takim towarzystwem, że gobliny odgradzają go od marudnych klientów, że w życiu prywatnym nie styka się z bufonami.
Rozszerzył lekko oczy, gdy wskazała na potencjalną lukę, na przestrzeń nad pułapką. Tak, wprawny złodziej mógłby przykleić się magią do ścian, ominąć posadzkę, przywołać łupy zaklęciem. Ktoś w prywatnym domu by o tym nie pomyślał, ale gobliny myślały o wszystkim.
-Już nawet podstawowe zabezpieczenia jak wspomniane Cave Inimicum zaalarmują nas, że ktoś jest w jakimkolwiek skrawku przestrzeni w pomieszczeniu, nawet tej niestykającej się z posadzką. - obiecał. -Oczywiście, mamy również swoje sposoby. Zależnie od życzeń klienta możemy rozszerzyć pakiet, a nawet znokautować złodzieja na miejscu. - już Zemsta Płomyka, która działała tak we własnym domu Steffena. Tam przedmioty waliły w intruzów na oślep, niezbyt precyzyjnie, ale gobliny były w stanie zaprojektować trajektorię uderzającą w skroń intruza.
I nie miały skrupułów przed trwałym okaleczaniem.
Na razie przedstawiał fakty Imogen obiektywnie i łagodnie, świadom, że jest zarówno damą, jak i pośrednikiem. Właściwa klientka będzie mogła... rozszerzyć pakiet usług.
-Och. - z wrażenia zapomniał, że Traversowie parają się transmutacją. Historią magii i podobnymi ciekawostkami interesował się od niedawna, skupiony głównie na historycznych miejscach obłożonych klątwami lub potężną magią, a nie na czyiś rodowych tradycjach. Poczuł się odrobinę głupio - co jeśli transmutacja wcale nie zaimponuje Imogen? Szybko przyznała jednak, że nie poszła w ślady krewnych.
-Zatem jaka jest panienki ulubiona dziedzina magii? - zagaił z uśmiechem, szczerze zainteresowany. Spontanicznie. Po sekundzie uśmiech lekko zrzedł. -Jeśli można wiedzieć. - dodał przezornie. Nie wiedział, czy wypada mu o to pytać, a w pracy nie chciał przekroczyć granicy.
Podziwiam - jego? Jego ambicje? Te implikacje wybrzmiały w ustach przepięknej dziewczyny niczym najsłodszy miód. Zarumienił się, po czubki uszu. Przy innej dziewczynie umknąłby wzrokiem, ale chciał patrzeć na lady Imogen. Wciąż i wciąż.
-Ummm... - zaniemówił, na moment. -Tak. - dodał, prędko. -Transmutacja na pewno. Najmniejszy błąd, a nieudaną przemianę jest ciężko cofnąć. Co do podróży to chwilowo młodsi specjaliści są raczej stacjonarnie w Londynie, ale mam nadzieję podróżować w przyszłości. - uśmiechnął się blado. Rola patrzącego z nadzieją na przyszłość czarodzieja przylgnęła do niego w Londynie. Nauczył się udawać (a obojętność goblinów mu to ułatwiała) nieprzejętego wojną, wyglądającego normalności, niewstrząśniętego wszystkimi okropieństwami.
Wychwycił jakiś chłód w ciepłym dotychczas głosie. Rozczarowanie? Pogodzenie się z losem? Ale jakim losem? Była piękną damą, niczego nie mogło jej brakować.
Kiedyś poznał podobną dziewczynę, myślał, że może czegoś jej brakuje. Ale to u jego boku była nieszczęśliwa. Nie wiedział, gdzie jest teraz, ale może zapragnęła wrócić do dawnej, złotej klatki.
-Może nie da się ich pokonać, ale warto się po nich wspinać. - wymamrotał, samemu nie wierząc, czy wierzy w te słowa. Kiedyś tak, żarliwie.
Teraz... teraz spadł.
Otworzył usta, chcąc dodać coś jeszcze - ale nagle drzwi otworzyły się, a do środka weszła korpulentna goblinka.
-No, Cattermole, lady Travers nie ma dla nas całego dnia. Proszę mu wybaczyć, milady, dobry z niego specjalista, ale ekonomista przeciętny. Z pewnością chciałaby milady poznać warunki finansowe i szczegóły oprocentowań? Proszę za mną. - niemalże ignorując istnienie Steffena, goblinka zwróciła się wprost do damy. Konkretnie, nieco władczo (tonem, jakiego żaden czarodziej nie użyłby do damy), tak jakby czas był pieniądzem (bo dla niej był).
-W razie dalszych pytań lub chęci demonstracji, wie panienka, gdzie mnie znaleźć. - wymamrotał Steff, a szefowa posłała mu ostre spojrzenie. Znał je już, za dużo gadał. Mimo wszystko nie speszył się i odprowadził Imogen uśmiechem.
Od dwóch tygodni musiał zmuszać się do uprzejmego uśmiechania się do klientów, ale nie dzisiaj. Dziś przyszło mu to naturalnie.
/zt
Teraz, otoczony aurą Imogen, tym bardziej nie brał własnego nastroju za reakcję na przesycone magią geny młodej damy. Wręcz przeciwnie! Pożądanie byłoby zarówno wulgarne jak i sprzeczne z etyką jego pracy, podświadomie ubierał więc własne uczucia w inne preteksty. Zachwycał się jej łagodnymi oczyma, uwagą z jaką słuchała jego słów, błyskotliwym zainteresowaniem tematem pułapek. Kontrastem z jego wyobrażeniem pustej, nadąsanej, konserwatywnej damy. Kontrastem ze wspomnieniem jego żony, która - choć nie była ani pusta ani nadąsana - strzaskała jego serce i jego wiarę w płeć piękną. Przy Imogen zapominał jednak o nieufności i gniewie, wiła aura łagodziła jego emocje, umożliwiała skupienie się na rozmówczyni. Na rozmówczyni i na obowiązkach, bo to o nich gawędzili.
Uśmiechnął się uprzejmie, bo choć chętnie opowiedziałby Imogen o najbardziej upierdliwych klientach, to blondynka nie nalegała.
-Naszym obowiązkiem jest dbać o bezpieczeństwo skrytek, nie o dumę. - odpowiedział możliwie dyplomatycznie, choć na ustach zamigotał uśmiech delikatnego rozbawienia. Z jakimi mężczyznami stykała się Imogen, najwyraźniej przekonana, że niektórzy upieraliby się przy własnym hubris nawet w golińskim banku? W duchu poczuł wdzięczność, że samemu nie jest otoczony takim towarzystwem, że gobliny odgradzają go od marudnych klientów, że w życiu prywatnym nie styka się z bufonami.
Rozszerzył lekko oczy, gdy wskazała na potencjalną lukę, na przestrzeń nad pułapką. Tak, wprawny złodziej mógłby przykleić się magią do ścian, ominąć posadzkę, przywołać łupy zaklęciem. Ktoś w prywatnym domu by o tym nie pomyślał, ale gobliny myślały o wszystkim.
-Już nawet podstawowe zabezpieczenia jak wspomniane Cave Inimicum zaalarmują nas, że ktoś jest w jakimkolwiek skrawku przestrzeni w pomieszczeniu, nawet tej niestykającej się z posadzką. - obiecał. -Oczywiście, mamy również swoje sposoby. Zależnie od życzeń klienta możemy rozszerzyć pakiet, a nawet znokautować złodzieja na miejscu. - już Zemsta Płomyka, która działała tak we własnym domu Steffena. Tam przedmioty waliły w intruzów na oślep, niezbyt precyzyjnie, ale gobliny były w stanie zaprojektować trajektorię uderzającą w skroń intruza.
I nie miały skrupułów przed trwałym okaleczaniem.
Na razie przedstawiał fakty Imogen obiektywnie i łagodnie, świadom, że jest zarówno damą, jak i pośrednikiem. Właściwa klientka będzie mogła... rozszerzyć pakiet usług.
-Och. - z wrażenia zapomniał, że Traversowie parają się transmutacją. Historią magii i podobnymi ciekawostkami interesował się od niedawna, skupiony głównie na historycznych miejscach obłożonych klątwami lub potężną magią, a nie na czyiś rodowych tradycjach. Poczuł się odrobinę głupio - co jeśli transmutacja wcale nie zaimponuje Imogen? Szybko przyznała jednak, że nie poszła w ślady krewnych.
-Zatem jaka jest panienki ulubiona dziedzina magii? - zagaił z uśmiechem, szczerze zainteresowany. Spontanicznie. Po sekundzie uśmiech lekko zrzedł. -Jeśli można wiedzieć. - dodał przezornie. Nie wiedział, czy wypada mu o to pytać, a w pracy nie chciał przekroczyć granicy.
Podziwiam - jego? Jego ambicje? Te implikacje wybrzmiały w ustach przepięknej dziewczyny niczym najsłodszy miód. Zarumienił się, po czubki uszu. Przy innej dziewczynie umknąłby wzrokiem, ale chciał patrzeć na lady Imogen. Wciąż i wciąż.
-Ummm... - zaniemówił, na moment. -Tak. - dodał, prędko. -Transmutacja na pewno. Najmniejszy błąd, a nieudaną przemianę jest ciężko cofnąć. Co do podróży to chwilowo młodsi specjaliści są raczej stacjonarnie w Londynie, ale mam nadzieję podróżować w przyszłości. - uśmiechnął się blado. Rola patrzącego z nadzieją na przyszłość czarodzieja przylgnęła do niego w Londynie. Nauczył się udawać (a obojętność goblinów mu to ułatwiała) nieprzejętego wojną, wyglądającego normalności, niewstrząśniętego wszystkimi okropieństwami.
Wychwycił jakiś chłód w ciepłym dotychczas głosie. Rozczarowanie? Pogodzenie się z losem? Ale jakim losem? Była piękną damą, niczego nie mogło jej brakować.
Kiedyś poznał podobną dziewczynę, myślał, że może czegoś jej brakuje. Ale to u jego boku była nieszczęśliwa. Nie wiedział, gdzie jest teraz, ale może zapragnęła wrócić do dawnej, złotej klatki.
-Może nie da się ich pokonać, ale warto się po nich wspinać. - wymamrotał, samemu nie wierząc, czy wierzy w te słowa. Kiedyś tak, żarliwie.
Teraz... teraz spadł.
Otworzył usta, chcąc dodać coś jeszcze - ale nagle drzwi otworzyły się, a do środka weszła korpulentna goblinka.
-No, Cattermole, lady Travers nie ma dla nas całego dnia. Proszę mu wybaczyć, milady, dobry z niego specjalista, ale ekonomista przeciętny. Z pewnością chciałaby milady poznać warunki finansowe i szczegóły oprocentowań? Proszę za mną. - niemalże ignorując istnienie Steffena, goblinka zwróciła się wprost do damy. Konkretnie, nieco władczo (tonem, jakiego żaden czarodziej nie użyłby do damy), tak jakby czas był pieniądzem (bo dla niej był).
-W razie dalszych pytań lub chęci demonstracji, wie panienka, gdzie mnie znaleźć. - wymamrotał Steff, a szefowa posłała mu ostre spojrzenie. Znał je już, za dużo gadał. Mimo wszystko nie speszył się i odprowadził Imogen uśmiechem.
Od dwóch tygodni musiał zmuszać się do uprzejmego uśmiechania się do klientów, ale nie dzisiaj. Dziś przyszło mu to naturalnie.
/zt
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wszystko było już gotowe — wraz z opasłymi tomami o magii, czarnomagicznymi woluminami, nieszczególnie pełną szafą prawie wyłącznie ciemnych strojów. Przedmioty codziennego użytku zostały pomniejszone i upchnięte w kufrach, a potem to wszystko przeniesione do Warwick, gdzie na uboczu znajdował się opuszczony dworek. Dom od razu wpadł mu w oko, a zaakceptowany przez Cassandrę stał się najlepszym początkiem nowego rozdziału. Przez ostatnie tygodnie nie bywał tam, pozostawiając uzdrowicielce wszystko. To miał być głównie jej azyl, jej i dzieci. Kiedy więc powrócił tam pierwszego lipca, ujrzał zmiany, których się nie spodziewał, ale jednocześnie zmiany, które uczyniły opuszczony dworek domem gotowym do zamieszkania. Nikt nie ingerował w przebiegające tam prace, nikt nie mógł im przeszkodzić, kiedy miasto było pozbawione mugoli, a czarodzieje zdążyli poznać już stawiająca na nogi miejscowy szpital szeptuchę.
Nie przywiązywał się do miejsc. W mieszkaniu na Pokątnej pomieszkiwał, bywał bardziej niż mieszkał. Większość czasu spędzał poza kamienicą, a bezsenność, na którą cierpiał, nie zapraszała go do łoża na odpoczynek. Zmiana miejsca nie była więc dla niego przełomowa. Z dworku w Kent przeniósł się do Londynu, z Londynu do Warwickshire. Tym razem rozmach przedsięwzięcia należał do niego, budynek, rodzina, ilość obowiązków i rozmiar odpowiedzialności — wielkie zmiany przyszły nagle. Ale przecież potrafił się adoptować. Pozostały już tylko formalności.
Bank Gringotta odwiedził w trzech celach — po pierwsze po to, by oddać klucze do własnego mieszkania. Nie miał czasu zajmować się szukaniem nabywcy i choć bez wątpienia było to mniej opłacalne, oddał mienie goblinom, będąc pewnym, że poradzą sobie z tym szybciej i sprawniej i z pewnością dobrze na tym zarobią. Po drugie, odwiedził swoją skrytkę. I choć zostawiał tu zarobione galeony, nie miał okazji dowiedzieć się, że niespełna rok temu, odwiedził bank aby upoważnić do swoich pieniędzy panną Cassandrę Vablatsky. Kiedy o tym usłyszał, zamilkł na dłuższą chwilę, odczuwając zdziwienie lecz pilnując się, by nie wymalowało się na jego twarzy. Nigdy nie spodziewałby się tego po sobie, choć nie przykładał w życiu wielkiej wagi do posiadanych dóbr i złota. A jednak uczynił to. Wiedziała o tym? Uprzedził ją? Spoglądając na zawartość skrytki prędko pojął, że to, co przekazała mu wieszczka było prawdą na temat ich relacji. Nie miał pojęcia, jak wiele pominęła, a jednak każde jej słowo układało się w sensowną całość — a to, o czym mu nie mówiła dziś potwierdzało jej relacjom, umacniając wiarę i przekonanie, że była osobą godną zaufania.
Po przeliczeniu całego posiadanego złota doliczył się braków, które zrzucił nie na Cassandrę, która wedle relacji goblina nigdy nie odwiedziła jego skrytki, a na pracowników. Przemilczał jednak tę kwestię, decydując się uzupełnić brakującą kwotę drobną pożyczką, którą bez trudu spłaci nadchodzącej jesieni. Bank bez wahania udzielił mu kredytu zaufania, przekazując mieszek złota.
Środki zabrane z banku zabrał już do Warwick. Opuszczony dom nie miał właściciela, od którego mógł otrzymać umowę, przygotowany przez Cassandrę już wcześniej gotowy był do zamieszkania. Złoto, które przywiózł z Londynu było jednak potrzebne miastu, pozwolił sobie więc w obecności kuzyna, Arsentiy'ego spisać dokument informujący o właścicielach posesji i terenów wokół domu — prawa posiadania zapisując oczywiście na siebie — i schować je w nowym gabinecie, a przeznaczone na miejskie potrzeby złoto ukrył do czasu rozdysponowania środków przez młodego Mulcibera.
| zt
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Słodka rozmowa, wprost poprawna - i niespodziewana. Kierując się tutaj miała wypełnić konieczny obowiązek, obietnicę wypowiedzianą z obowiązku i szczerych chęci. Zamiast tego doświadczyła natomiast prawdziwie żywej, interesującej rozmowy. Przyjaznej - w ostatnich latach szczególnie im tego brakowało, mimo uprzejmości wymienianych pomiędzy korytarzami zamku.
Wojna wyziębiła wszelkie serca - te bijące po prawidłowej stronie, te zgubione we własnych pragnieniach, niezrozumiałe dla konserwatywnie wychowanej lady. Każda ze stron musiała porzucić radość i swawolność życia w imię walki o swoje poglądy - a ci pomiędzy, niewypowiedzeni, mieli w istocie najgorzej, musząc przetrwać pomiędzy walczącymi o względy obozami.
- Magii... z pewnością rodzinna transmutacja. Ale oddaję się w pełni nauce języków, ponad jakąkolwiek dziedzinę magii. - Uśmiechnęła się subtelnie, uciekając od magii, która zdecydowanie nie szła z nią za pan brat. Różdżkę trzymała w dłoni dość rzadko, odkąd nie ufała swoim emocjom przez ostatnie lata. Przez pewien etap obawiała się, czy utraciła całkowicie... możliwości. Okazało się to jednak chwilowym osłabieniem, które odbiło się na prawidłowości wykonywanych przez nią czarów. Była jednak młoda na tyle, by móc powrócić do formy. Kiedyś, z pewnością.
- Z pewnością cierpliwość jest konieczna w tej pracy. - I wytrwałość, by w niej trwać. Wykonywanie zawodu - praca, jako topowa wizja kryjąca się za tymi słowami - było dla niej szczególnie obce. Niegdyś wyobrażała sobie siebie w innym miejscu, niż rodzinne gabinety. Z pismami, wymierzoną normą i finansami sytuacją bytową. Niezależną, bo do tego sprowadzała się ta wizja. Na tyle irracjonalna, odległa i nie do przewidzenia, że odeszła w eter wraz z pierwszym lepszym zawahaniem wśród potoku myśli. Co musiałoby się stać - złego, w istocie, rozłam jakikolwiek - aby mogło się coś takiego wydarzyć? Jakie decyzje życiowe i ile poświęcenia, aby upaść tak nisko?
Czy kiedykolwiek stanie się coś, co zepchnie kobiety jej klasy do poziomu pracowników takich, jak Steffen? Znała kobiety pracujące, te niżej urodzone, ale czy kiedykolwiek zmusi życie zmusi do tego ją, jej córki czy wnuczki? Czy do tego miała prowadzić wojna, ugniatająca sypiącą się gospodarkę?
Obawiała się, miała swoje przypuszczenia, ale nigdy nie odważyła się brać ich za coś więcej niż wymysły fantazji.
- Och. Dziękuję, oczywiście. - Rzeczywistość wokół niej była tak szybka. Towarzysz rozmowy zniknął nagle, oddalając stukot kroków z widocznym zdenerowaniem. Nie wyłapała nawet słów ponaglenia jego przełożonych, oddana w myśli, które goniły ją niczym zgłodniałe wilki. Stała tak jeszcze przez moment, by ruszyć po ponagleniu za goblinką w celu ustalenia szczegółów. Kilka mrugnięć, ugryzienie w język. Powrót do wyprostowania i roli społecznej, która nigdy nie miała ulec zmianie. Czyż nie na tym polegają tradycje?
/zt
Wojna wyziębiła wszelkie serca - te bijące po prawidłowej stronie, te zgubione we własnych pragnieniach, niezrozumiałe dla konserwatywnie wychowanej lady. Każda ze stron musiała porzucić radość i swawolność życia w imię walki o swoje poglądy - a ci pomiędzy, niewypowiedzeni, mieli w istocie najgorzej, musząc przetrwać pomiędzy walczącymi o względy obozami.
- Magii... z pewnością rodzinna transmutacja. Ale oddaję się w pełni nauce języków, ponad jakąkolwiek dziedzinę magii. - Uśmiechnęła się subtelnie, uciekając od magii, która zdecydowanie nie szła z nią za pan brat. Różdżkę trzymała w dłoni dość rzadko, odkąd nie ufała swoim emocjom przez ostatnie lata. Przez pewien etap obawiała się, czy utraciła całkowicie... możliwości. Okazało się to jednak chwilowym osłabieniem, które odbiło się na prawidłowości wykonywanych przez nią czarów. Była jednak młoda na tyle, by móc powrócić do formy. Kiedyś, z pewnością.
- Z pewnością cierpliwość jest konieczna w tej pracy. - I wytrwałość, by w niej trwać. Wykonywanie zawodu - praca, jako topowa wizja kryjąca się za tymi słowami - było dla niej szczególnie obce. Niegdyś wyobrażała sobie siebie w innym miejscu, niż rodzinne gabinety. Z pismami, wymierzoną normą i finansami sytuacją bytową. Niezależną, bo do tego sprowadzała się ta wizja. Na tyle irracjonalna, odległa i nie do przewidzenia, że odeszła w eter wraz z pierwszym lepszym zawahaniem wśród potoku myśli. Co musiałoby się stać - złego, w istocie, rozłam jakikolwiek - aby mogło się coś takiego wydarzyć? Jakie decyzje życiowe i ile poświęcenia, aby upaść tak nisko?
Czy kiedykolwiek stanie się coś, co zepchnie kobiety jej klasy do poziomu pracowników takich, jak Steffen? Znała kobiety pracujące, te niżej urodzone, ale czy kiedykolwiek zmusi życie zmusi do tego ją, jej córki czy wnuczki? Czy do tego miała prowadzić wojna, ugniatająca sypiącą się gospodarkę?
Obawiała się, miała swoje przypuszczenia, ale nigdy nie odważyła się brać ich za coś więcej niż wymysły fantazji.
- Och. Dziękuję, oczywiście. - Rzeczywistość wokół niej była tak szybka. Towarzysz rozmowy zniknął nagle, oddalając stukot kroków z widocznym zdenerowaniem. Nie wyłapała nawet słów ponaglenia jego przełożonych, oddana w myśli, które goniły ją niczym zgłodniałe wilki. Stała tak jeszcze przez moment, by ruszyć po ponagleniu za goblinką w celu ustalenia szczegółów. Kilka mrugnięć, ugryzienie w język. Powrót do wyprostowania i roli społecznej, która nigdy nie miała ulec zmianie. Czyż nie na tym polegają tradycje?
/zt
ogień, morze i kobieta - trzy nieszczęścia.
Imogen Yaxley
Zawód : dama, poliglotka, tłumaczka języka rosyjskiego
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
rozpalasz ogień, niech płonie
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
OPCM : 2
UROKI : 2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 9 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Półwila
Neutralni
14.08
Nigdy nie oduczyła się poruszać szybko, właściwie truchtem. W szkole, w zamyśleniu, często wpadała na ludzi, którzy stawali jej na drodze, dzisiaj jednak miała więcej kontroli i świadomości tego co się wokół niej dzieje. Lawirowała między smętnymi twarzami pracujących czarodziei zmierzających do banku, przeskakiwała obluzowane kamienie i wyrwy w chodnikach właściwie bez zastanowienia. Znała Pokątną jak własną kieszeń, mieszkała tutaj przez prawie pięć lat. Wiedziała, których skrótów lepiej było unikać, by nie wpaść na pijanych po nocy imprezowiczów, a które zapewniały spokojne przejście pod rozwieszonym w oknach praniem. Mimo wczesnych godzin było jednak gwarnie i tłoczno.
Z perspektywy czasu nie tęskniła za Pokątną; nie czuła za nią żadnej nostalgii, ale nic dziwnego, rzadko było do niej zdolna.
Jednym z nielicznych przypadków, gdy rzeczywiście wpadała w melancholię, były próby przypominania sobie swoich pierwszych kroków na Śmiertelny Nokturn. Nie kierowała się tam dzisiaj, ale doskonale znała drogę, pokonywała ją tak wiele razy. Wtedy, w towarzystwie Drew, Blythe i chłopca, którego imienia nie potrafiła sobie już przypomnieć, kiedy zmierzali do Mantykory, na swoistą inicjację. Po raz pierwszy patrzyła wtedy na umierającego człowieka, na szlamę, i poczuła... może nie satysfakcję, ale pewien słodki ciężar obojętności, do której nawet nie wiedziała wówczas, że jest zdolna.
I wtedy, kiedy chodziła do starego mieszkania Drew na poddaszu - niezliczoną ilość razy, w mniej lub bardziej ważnych sprawach, które prędzej czy później kończyły się wybuchami agresji. Zazwyczaj z jej strony.
Naprawdę była zdesperowana, co?
Zdesperowana i... naiwna.
Teraz uśmiechnęła się tylko ze zmęczeniem na to wspomnienie. Jej nogi były lekkie, jej serce puste, myśli... zajęte dziesiątkami spraw, które czekały na nią w gabinecie - pacjentami, ich receptami, trupami, które miały przewinąć się przez jej prosektorium, zobowiązaniami, które wzięła na swoje barki mimo tak boleśnie ograniczonego czasu. Musiała jednak znaleźć parę minut na odwiedzenie Banku Gringotta; szczęśliwie, i tak miała tego dnia zaplanowane spotkanie w Royal Borough. Nie okazała nawet niecierpliwości, gdy musiała oczekiwać w kolejce jak zwyczajny obywatel, którym przecież nie była.
Tak?
Kiedy przyszła jej kolej, miała już w ręku wypełniony druk. Wręczyła go goblinowi z westchnieniem. Nie była z tego powodu zadowolona, ale to była kwestia honoru. Pierwszy krok do udowodnienia, że nie rzuca słów na wiatr. Nie całkiem. Miała oszczędności, które musiała teraz naruszyć, ale sama była sobie winna. Przynajmniej czekało ją w sierpniu kilka intratnych zleceń. Choć nie oczekiwała pieniędzy od Xaviera Burke'a, w geście przyjaźni (bardziej wobec Primrose niż niego), nie zamierzała być podobnie szczodra wobec Imogen Travers; a już na pewno nie wobec Wendeliny Selwyn.
Goblin spojrzał na nią z zastanowieniem, gdy wyczytał jak wielką sumę ma zamiar przekazać na poczet człowieka, który wedle wszelkich prasowych doniesień złota miał aż nadto. Wywróciła tylko oczami, składając swój podpis.
Zmęczony uśmiech towarzyszył jej jeszcze długo po opuszczeniu banku.
przekazuję Drew Macnairowi moje 150 PM
[bylobrzydkobedzieladnie]
Nigdy nie oduczyła się poruszać szybko, właściwie truchtem. W szkole, w zamyśleniu, często wpadała na ludzi, którzy stawali jej na drodze, dzisiaj jednak miała więcej kontroli i świadomości tego co się wokół niej dzieje. Lawirowała między smętnymi twarzami pracujących czarodziei zmierzających do banku, przeskakiwała obluzowane kamienie i wyrwy w chodnikach właściwie bez zastanowienia. Znała Pokątną jak własną kieszeń, mieszkała tutaj przez prawie pięć lat. Wiedziała, których skrótów lepiej było unikać, by nie wpaść na pijanych po nocy imprezowiczów, a które zapewniały spokojne przejście pod rozwieszonym w oknach praniem. Mimo wczesnych godzin było jednak gwarnie i tłoczno.
Z perspektywy czasu nie tęskniła za Pokątną; nie czuła za nią żadnej nostalgii, ale nic dziwnego, rzadko było do niej zdolna.
Jednym z nielicznych przypadków, gdy rzeczywiście wpadała w melancholię, były próby przypominania sobie swoich pierwszych kroków na Śmiertelny Nokturn. Nie kierowała się tam dzisiaj, ale doskonale znała drogę, pokonywała ją tak wiele razy. Wtedy, w towarzystwie Drew, Blythe i chłopca, którego imienia nie potrafiła sobie już przypomnieć, kiedy zmierzali do Mantykory, na swoistą inicjację. Po raz pierwszy patrzyła wtedy na umierającego człowieka, na szlamę, i poczuła... może nie satysfakcję, ale pewien słodki ciężar obojętności, do której nawet nie wiedziała wówczas, że jest zdolna.
I wtedy, kiedy chodziła do starego mieszkania Drew na poddaszu - niezliczoną ilość razy, w mniej lub bardziej ważnych sprawach, które prędzej czy później kończyły się wybuchami agresji. Zazwyczaj z jej strony.
Naprawdę była zdesperowana, co?
Zdesperowana i... naiwna.
Teraz uśmiechnęła się tylko ze zmęczeniem na to wspomnienie. Jej nogi były lekkie, jej serce puste, myśli... zajęte dziesiątkami spraw, które czekały na nią w gabinecie - pacjentami, ich receptami, trupami, które miały przewinąć się przez jej prosektorium, zobowiązaniami, które wzięła na swoje barki mimo tak boleśnie ograniczonego czasu. Musiała jednak znaleźć parę minut na odwiedzenie Banku Gringotta; szczęśliwie, i tak miała tego dnia zaplanowane spotkanie w Royal Borough. Nie okazała nawet niecierpliwości, gdy musiała oczekiwać w kolejce jak zwyczajny obywatel, którym przecież nie była.
Tak?
Kiedy przyszła jej kolej, miała już w ręku wypełniony druk. Wręczyła go goblinowi z westchnieniem. Nie była z tego powodu zadowolona, ale to była kwestia honoru. Pierwszy krok do udowodnienia, że nie rzuca słów na wiatr. Nie całkiem. Miała oszczędności, które musiała teraz naruszyć, ale sama była sobie winna. Przynajmniej czekało ją w sierpniu kilka intratnych zleceń. Choć nie oczekiwała pieniędzy od Xaviera Burke'a, w geście przyjaźni (bardziej wobec Primrose niż niego), nie zamierzała być podobnie szczodra wobec Imogen Travers; a już na pewno nie wobec Wendeliny Selwyn.
Goblin spojrzał na nią z zastanowieniem, gdy wyczytał jak wielką sumę ma zamiar przekazać na poczet człowieka, który wedle wszelkich prasowych doniesień złota miał aż nadto. Wywróciła tylko oczami, składając swój podpis.
Zmęczony uśmiech towarzyszył jej jeszcze długo po opuszczeniu banku.
przekazuję Drew Macnairowi moje 150 PM
[bylobrzydkobedzieladnie]
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Główna sala banku
Szybka odpowiedź