Sala numer jeden
- Nie ruszaj się z łaski swojej - burknął niezadowolony. Nienawidził, gdy coś nie szło po jego myśli albo, kiedy ktoś zachowywał się nie tak, jak on to sobie wyobrażał. Co z tego, że dany osobnik nie mógł wiedzieć, czego Raphael od niego oczekiwał. To nie był jego problem, prawda?
Na szczęście kwestia oczu była na tę chwilę zamknięta i mógł zająć się kolejnymi, równie poważnymi obrażeniami. W końcu, co przyjdzie Samaelowi z nowych gałek ocznych, jeśli wykrwawi się na śmierć? Zapewne niewiele. Pochylił się więc nad jego torsem, który wciąż soczyście spływał krwią, prezentując naprawdę nieprzyjemny widok. - Recivium. - Zaczyna od podstawowego oczyszczenia rozległej rany, ale to tylko kropla w morzu. Dosłownie. Nie wystarczy tylko zabandażować rany i zostawić do samoczynnego zagojenia. Ma tu ewidentnie do czynienia z brutalnym wręcz oskórowaniem, pozbawieniem zewnętrznej powłoki z wręcz chirurgiczną precyzją. Nawet oswojonemu z takim widokiem Nottowi nie jest przyjemnie na to patrzyć. Dlatego z pośpiechem przystępuje do żmudnego - ze względu na rozległość rany, zatrzymania krwotoku, a następnie stopniowego odtwarzania wierzchniej warstwy skóry. Mruczy pod nosem zaklęcia niczym mantrę. W pewnym momencie zastanawia się, czy powinien rzucić zaklęcie przeciwbólowe, ale przecież ten proces jest mniej bolesny niż odrost kości, a na pewno odnowa oka od zera. Kiedy w końcu prostuje się zadowolony z efektu pracy plecy bolą go niemiłosiernie od pochylania się. Taka praca nie należy do jego zwykłego zakresu obowiązku.
- Czy jest coś, czego nie widać? - pyta, bo tak będzie szybciej, niż gdyby musiał sondować po kolei całe jego ciało w poszukiwaniu kolejnych urazów.
Nie zastanawiał się, czy cokolwiek się zmieni; przebłyski wspomnień, ogień potwornego bólu rozrywającego ciało, głos Riddle'a tnącego go na kawałki jadowitymi zdaniami, lata tajemnic wywleczone na zakrwawiony bruk, nie widział tego. Odpychał od siebie przyszłość, chowając się za kotarą, jak za niezbyt czystym szpitalnym parawanem, odgradzającym go od ciekawskiego tłumu. Mógł być przedziwnym zjawiskiem, mieszaniną mięśni, ścięgien, wypalonej skóry, białych, świecących w półmroku kości. Maskotką, przerażającym widmem, które pojawi się niedługo w historiach dla niegrzecznych dzieci. Nie dbał o to, gdy zamierał, uspokoiwszy oddech i po raz pierwszy biorąc głęboki wdech, inny od desperackiego łykania powietrza w obawie przed końcem. Martwił się już tylko o nią, o swoją małą dziewczynę - co się stanie, jeśli się obudzi i go nie zobaczy? Co jeśli, zobaczy, że nigdzie go nie ma? Co, jeśli pomyśli, że złamał obietnicę, że nigdy, przenigdy jej nie zostawi? Samael chciał się popłakać, ale oczy zatrzymywały łzy, nie pozwalały ich z siebie wyrzucić. Znowu widział tylko zaszkloną, groteskową mgłę, po chwili przekuwającą się w identycznie rozmyty głos.
-Koszmary - zachrypiał, ciągle nieporuszony jak trup, czekający na pogrzeb. Nie mógł mówić o crucio, nie powinien w ogóle mówić, ale... nachodzące go wizje były zbyt straszne, zdolne doprowadzić go do tego, by za chwilę błagał Notta, by jak najszybciej odjął od niego to wszystko.
'Twas death and death indeed.
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
Zmarszczył brwi słysząc chrypiący ton uzdrowiciela. Nie wiedział, że oprócz dolegliwości czysto fizycznych może dolegać mu coś jeszcze. Może go nie lubił, ale zdecydowanie należał mu się szacunek za niezwykłe wręcz wytrzymywanie tego całego bólu. Nott na pewno nie chciałby znaleźć się na jego miejscu. Już z tej perspektywy miał dreszcze na widok całej tej gamy licznych urazów.
- Obawiam się, że sfera koszmarów nie leży w zasięgu moich umiejętności. - Mózg nadal był czymś nieodgadnionym, nawet dla magii. Majstrowanie przy nim, zwłaszcza przez kogoś tak niezaznajomionego z tą sferą jak Raphael, byłoby skrajną nieodpowiedzialnością i głupotą. - Mogę za chwilę wspomóc twój sen, aby nic ci się nie śniło, ale to wszystko. - Naprawdę miał związane ręce, dziś wyjątkowo nie palił się do złośliwości. Zamiast tego przystąpił do opatrzenia ostatniej rany, która była widoczna. Różdżką rozciął zakrwawioną nogawkę spodni i przyjrzał się pobojowisku. Kość była w takim stanie, że ciężką było dostrzec biel na tle wszędobylskiej czerwieni. Kość udowa rozpryskując się musiała wyrządzić wiele szkód mięśniom. Bezsensownym było bawienie się z nią w puzzle. Lepiej po prostu zacząć wszystko od nowa.
- Muszę usunąć resztki kości - poinformował go. Wyjątkowo zanim przeszedł do wspomnianej czynności rzucił miejscowe zaklęcie znieczulające. Będzie przydatne podczas łatania ran. Pozbywając się resztek kości zastanawiał się jakim cudem najmocniejsza w całym organizmie rozpryskała się niczym najdelikatniejszy kieliszek. To wszystko składało się w niepokojącą całość.
Wyłącznie troska o Julienne zajmowała Avery'ego, zupełnie już zobojętniałego na zabiegi Raphaela. Biernie pozwalał mężczyźnie robić ze sobą wszystko. Na jego polecenia starał się unosić tułów, kręcić głową, trwać w bezruchu, wskazywać miejsce innych obrażeń. Nie sprzeciwił się żadnym działaniom, nie podważał kompetencji, pokornie zgodził się na zabandażowanie klatki piersiowej. Nie powinien się przemęczać, denerwować, ekscytować... Lista dłużyła się, ale wskazywała jedynie na poddanie się właściwym dłoniom, przyjęcie zabiegów łaskawie i z wdzięcznością, nieprzeszkadzanie w pracy Nottowi.
-Proszę - wykrztusił, bo o niczym tak nie marzył jak o odcięciu się od tej realności, która powoli zaczynała przerażać go swą intensywnością. Przejęcie Julie przekształcało się w strach o Laidan, o nich, czy uczynią przeciwko niej coś strasznego. Czy powinien dziękować Riddle'owi, że nie wyjawił c a ł e j prawdy, czy była to wyłącznie kwestia czasu? Rozwleczenie cierpienia na długie miesiące, wpędzenie go w paranoiczny dół strachu, pozyskanie sobie absolutnej wierności podłym szantażem? Złożył przecież przysięgę i... (czy obietnica pod wpływem Imperiusa nadal pozostawała ważna?) stawał przed wyborem śmierci. Tylko i wyłącznie.
-Wiem - mruknął, przewidując kolejne następstwa. Szkiele-Wzro, regeneracja, kolejny tydzień (przynajmniej?) spędzony w szpitalu, przymusowa rekonwalescencja. Co z Jill? Co z Laidan? Co z jego życiem, już teraz sypiącym się w drobinki szkła, chrzęszczące pod podeszwami butów Czarnego Pana.
'Twas death and death indeed.
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
W milczeniu mozolnie machał różdżką, aby przy pomocy leviosy wydobyć wszystkie nieproszone szczątki kości. W tym czasie do sali wkroczyła w końcu pielęgniarka z kartoteką pacjenta. Nadal wydawała się dosyć wzburzona, nie oderwała jednak uzdrowiciela od swojego zajęcia. Dla odmiany to on zagadnął pierwszy, kiedy ta zbliżała się do wyjścia. Nakazał przygotowanie Szkiele-Wzro i najlepiej przysłanie tutaj magomedyka zaznajomionego z tą dziedziną. Kość udowa jest największa i nie było wątpliwości, że dawka eliksiru będzie musiała być odpowiednio duża do gabarytów pacjenta oraz innych przesłanek, w których orientował się trochę mniej. Uzyskał też ciekawą informację o znajdowaniu się dokumentacji Samaela Avery'ego na tym właśnie piętrze. Dlatego po zamknięciu rany na udzie podniósł się z taboretu i podszedł do biurka, aby zapoznać się z papierami. Z zaskoczeniem odkrył, że jego pacjenta jest obciążony rozrostem albioni, czyli powinien być nader częstym gościem piętra chorób wewnętrznych. Wrócił więc do łóżka przyglądając mu się z nowym zainteresowaniem.
- Musisz się lekko unieść i pokazać mi swoje plecy - poinformował, nie kłopocząc się formułą grzecznościową. Pomógł mu nieznacznie zmienić pozycje, aby móc obejrzeć strategiczne miejsce uderzenia choroby. Zmiany pod skórą były mocno zarysowane i widoczne gołym okiem. Nott zastanawiał się jak upartym trzeba być, żeby doprowadzić się do takiego stanu. Na szczęście nie było to pierwszy taki jego przypadek, więc umiał sobie z nim poradzić. Nie chciał wiedzieć jak niekomfortowo była to dla Avery'ego pozycja, ale przecież sam był sobie winny. Mógł przychodzić regularnie. Kiedy skończył położył go delikatnie z powrotem. - Mam nadzieję, że to ostatni raz, kiedy takie objawy choroby były ignorowane - rzucił chłodno. - A teraz proszę odpoczywać, Attrequio omne. - Zaklęcie pozwoliło w końcu odpocząć od całej gamy cierpienia, zarówno fizycznego jak i psychicznego. Raphael tymczasem zebrał kartotekę, którą będzie musiał uzupełnić. Czekało go całkiem sporo pisania. Poczekał aż ponownie wróciła pielęgniarka, przekazał jej instrukcje i wyszedł. Zrobił tyle, ile mógł. Teraz okaże się jak silny jest organizm lorda Avery'ego.
|zt x2
W Szpitalu Świętego Munga niecodzienne przypadki są... codziennością. Ofiary wybuchających eliksirów często obrastają w piórka lub, co gorsza, całkiem przeobrażają się w kuropatwy. Po spontanicznych pojedynkach na szpitalne łóżka nierzadko trafiają zdeformowani czarodzieje, po nieudanych teleportacjach pacjenci zostają przywożeni w kawałkach. Czasem jednak hybrydy chorób okazują się tak niezwykłe, rzadko spotykane i interesujące, że starsi stażem magomedycy przywołują młodszych uzdrowicieli, by ci mogli zapoznać się z tak niesamowitymi przypadkami i nauczyć się czegoś nowego.
Tego dnia było podobnie - zarówno Cece, jak i Marianna oddawały się swoim codziennym obowiązkom, kiedy do obu kobiet dotarli stażyści z informacją, że doskonale znany im obu, wiekowy już medyk (nie kto inny jak sam Baldric Pettigrew), czym prędzej zaprasza je do sali numer jeden, gdzie będą świadkami czegoś wspaniałego.
Wspaniałe coś okazało się niczym innym jak przykutym do łóżka czarodziejem, który wskutek nagromadzenia chorób utracił nawet humanoidalne kształty. Dokumentacja (a także nieprzyzwoicie podekscytowany stanem pacjenta pan Pettigrew) twierdziła, że ów nieszczęśnik szczycący się mianem lorda cierpi jednocześnie na paraliżujący kończyny dotyk meduzy oraz rozrost albioni, a także został zarażony przekleństwem trytona.
- To cudowne, ataki chorób genetycznych zbiegły się z atakiem złowrogiego stworzenia! Sposoby leczenia owych schorzeń wykluczają się nawzajem, więc nie sposób mu pomóc, to wspaniałe, niesamowite! - zachwycał się pan Pettigrew przez parę dobrych minut. Wskazywał na kompletnie zdeformowane kości arystokraty, pokryte łuskami nogi, powykręcane płetwy i w obrzydliwy sposób połamane kości ramion. Po krótkim czasie uzdrowiciel opuścił pomieszczenie, przywołany przez obowiązki. Wspominając, iż wkrótce wróci, medyk na chwilę zostawił Cece oraz Mariannę sam na sam z cierpiącym arystokratą, polecając im zbadanie tego przypadku oraz zastanowienie się nad potencjalnymi sposobami leczenia.
Baldric Pettigrew nie wracał już od kilku minut, kiedy przydarzyło się coś niepokojącego - nieprzytomny pacjent najpierw zaczął coraz płycej oddychać, a po chwili zakrztusił się własną śliną. Jego twarz nabiegła purpurą, potem znienacka zbladła, a świńskie oczka stały się przekrwione i zaczęły intensywnie łzawić. Ciałem mężczyzny wstrząsnął dreszcz, który szybko przekształcił się w mocne drgawki. Jedno było pewne - sytuacja wymykała się spod kontroli, życie pacjenta mogło być zagrożone, na horyzoncie wcale nie jawiła się pomoc i nawet nie było wiadomo, które z zaklęć leczniczych mogłoby pomóc, a które wywoła jeszcze większe komplikacje.
Datę spotkania możecie założyć sami. O skończonym wątku z rozwiązaną sytuacją możecie poinformować w doświadczeniu. Czara Ognia nie kontynuuje z Wami rozgrywki. Wszystko jest w Waszych rękach.
Miłej zabawy!
Wspaniałe i cudowne. Cece nigdy nie byłaby w stanie użyć takich słów w stosunku do pacjenta, leżącego na łóżku. Z całym szacunkiem dla wzywającego ich uzdrowiciela, ta sytuacja była po prostu nienormalna. Jak można było aż tak się zaniedbać? Pettigrew też wcale nie był lepszy, gdy tak ekscytował się widokiem zmienionego chorobą ciała. Sykes nie potrafiła patrzeć na leżącego przed nią i Marianne pacjenta bez ogromnego współczucia. Dłonie lekko jej się trzęsły, gdy przysuwała palce do twarzy. Nawet nie zauważyła, kiedy przygryzła kciuk, zestresowana samym widokiem tak dziwacznie powykręcanych kończyn. Nie specjalizowała się w chorobach genetycznych… ba, można było nawet powiedzieć, że nie miała o nich niemalże żadnego pojęcia. Wiedziała jedynie tyle, co udało jej się wynieść z praktyk oraz nauk teoretycznych i tak szczerze powiedziawszy, wolałaby pozostać przy samej teorii. Jedyne co rozumiała, gdy obserwowała szlachcica, to jego zrośnięte, wydłużone stopy i kostki. Wydłużone łopatki też nie były dla niej obcym widokiem - jej matka cierpiała na rozrost albioni, jednakże to wcale nie oznaczało, że Cece wiedziała co powinna z nimi zrobić. Skupiła się więc na samym przekleństwie trytona. Kiedy starszy czarodziej opuścił salę, popatrzyła na swoją towarzyszkę, starając się odszukać w jej twarzy zrozumienie chociaż połowy obserwowanych przez nie dolegliwości.
- Jego nogom przyda się maść z jadu kobry - zaczęła, obserwując „płetwy” jakie wyhodował sobie mężczyzna. Starała się nie wyglądać na zdegustowaną, ale opanowanie się wcale nie przychodziło jej łatwo. - powinno się też nieco podnieść temperaturę w sali i wysuszyć powietrze, wtedy leczenie przekleństwa trytona będzie łatwiejsze. No i przydałby mu się też eliksir odwadniający. Czy te zabiegi w jakiś sposób wpłyną na… no, całą resztę? - dopytała się, starając się mimo wszystko znaleźć jakieś wyjście z tej sytuacji. Nie akceptowała diagnozy „nie sposób mu pomóc”. Zawsze można było coś zrobić… a jeśli nie wyleczyć to chociaż ulżyć w cierpieniu. Splotła palce obu dłoni w koszyk, czekając na diagnozę Marianne, o niebo bardziej wykwalifikowanej w chorobach genetycznych od niej samej. Czy się doczekała? Trudno powiedzieć, bo w chwilę później, nastąpiło TO. Nieprzytomny pacjent zgubił właściwy rytm oddechu. Cece nie była ratownikiem medycznym. W pierwszej chwili zbladła, gdy cała krew odpłynęła jej z twarzy, a dopiero potem, kiedy już jej twarz przypominała barwą pobliską ścianę, zaczęła działać.
- Umiesz wysłać patronusa do Pettigrew? - spytała koleżankę, nim wyszarpnęła z medycznego kitla swoją różdżkę. Postąpiła parę kroków naprzód, szybko analizując sytuację. Postanowiła zadziałać prostym zaklęciem, potencjalnie w tej sytuacji niegroźnym. - Begma - skierowała różdżkę na twarz szlachcica, licząc na to, że czar pozwoli mu na zaczerpnięcie oddechu. Wsunęła znowu różdżkę do kieszeni, aby obrócić pacjenta na bok. Kiedyś czytała, że w przypadku drgawek należy układać ludzi w ten sposób, ale to byłoby na tyle, gdy chodziło o jej wiedzę. Powinny przeczekać ten napad? Ten facet tak się zaczerwienił… co teraz? - Diagno Halito - spróbowała rzucić zaklęcie diagnostyczne. Gdyby miała wolne ręce, pewnie miażdżyłaby sobie kciuki tylko po to, aby dostrzec najczystszy błękit.
W dobrym miejscu rzucam? I czy w ogóle jest sens rzucać w akcji czary kostkami?
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
'k100' : 16, 53
Z zamyśleń nad połączeniem rozrostu albiniego oraz przekleństwem trytona oderwał ją głos jej koleżanki z innego oddziału. Marianna słuchając jej zastanawiała się co ona tu właściwie robi. W końcu Cece nie zajmowała się chorobami genetycznymi.
- Kogo ty pouczasz, Sykes? - zapytała rozbawiona.
Przecież Marianna doskonale wiedziała co ma robić, ale nie miała pojęcia jak owe zabiegi wpłyną na ciało mężczyzny, wszakże nigdy nie miała do czynienia z takim przypadkiem, prawda? Już w jej głowie układał się jakiś plan działania, że najpierw nasmarują go maścią, później sprawdzą, czy nie doszło do przesunięcia narządów wewnętrznych i zmniejszą kości, a wtedy zajmą się dotykiem meduzy, gdy nagle mężczyzna stwierdził, że umrze szybciej niż by tego obie chciały. Marianna nie mogła pozwolić mu zejść z tego świata, przecież nawet dokładnie go jeszcze dokładnie nie zbadała!
Cece wysłała ją, aby ta rzuciła patronusa by wezwać magomedyka, jednak czy na pewno miały na to czas. Kobieta rzuciła zaklęcia, jednak nie odpowiednie do tego, co się z owym mężczyzną działo. Marianna westchnęła z politowaniem.
- Przecież doszło do przemieszczenia narządów wewnętrznych, na pewno jakaś kość naciska na którąś część układu oddechowego - stwierdziła, chociaż w jej głosie nie było słychać spokoju. - Odsuń się.
Podeszła do pacjenta, przyłożyła różdżkę do jego szyi i zamknęła oczy, przy jednoczesnym wymówieniu zaklęcia Oculio Tertia. Tak jak myślała, kość naciskała na tchawicę zmniejszając tym samym światło, przez co mężczyzna nie mógł oddychać.
- Nie ma czasu do stracenia - rzuciłam. - Przygotuj się, będziesz wycierać nadmiar krwi i gdzie jest doktor PETTIGREW! Attrequio.
Znieczuliła pacjenta w danym miejscu, a gdy była pewna, że już nic nie będzie czuć przygotowała sobie następne zaklęcie, którym miała zamiar rozciąć skórę.
- Scalpo - rzuciła, przesuwając odpowiednio różdżką. - Musimy usunąć tą jedną kość, ale pierw musimy się do niej dostać.
//Nie musisz używać kostek, same decydujemy co nam wyszło i jaki mamy efekt
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
- To brzmiało jak pouczanie? - zapytała i zmusiła się, aby unieś kąciki ust ku górze, aby jej ton nie został nieopatrznie zrozumiany, chociaż niekoniecznie była teraz w nastroju do żartów i śmiechów. - Pytam Ciebie, przyszłego uzdrowiciela, w jaki sposób zabiegi jakie stosujemy na magizoologicznych wpływają na wasze kuracje. To chyba nic złego. - w końcu nie chciały pacjentowi jeszcze bardziej zaszkodzić. Zupełnie nie pojęła, że koleżanka może po prostu raczyć ją ironią w takiej chwili. Pettigrew praktycznie nie zaznajomił ich z tym całym „cudownym i wspaniałym przypadkiem”, pozostawiając im jedynie domysły. W końcu chyba żadna z nich nie miała głębszego pojęcia o tym czym zajmowała się jej koleżanka na swojej specjalizacji. Ostatecznie Cece chyba i tak zrezygnowała, zwłaszcza, że potem wydarzyło się całe zło. Nie mogła dokładnie przyjrzeć się obłoczkowi dymu, który wydobywał się spomiędzy rozchylonych warg ich makabrycznie powykręcanego pacjenta. Miała tylko wrażenie, że patrzy na bladą żółć, chociaż nie dałaby sobie za to różdżki złamać. Marianna wcisnęła się pomiędzy nią, a szlachcica, diagnozując ten przypadek na pewno lepiej od niej samej. Czy Sykes kiedykolwiek widziała kogoś z kością naciskającą na tchawicę? Cóż, teraz i owszem, mogłaby się tym poszczycić, co wcale nie oznaczało, że w jakiś sposób poszerzało to jej wiedzę w bardziej znaczący sposób od zwykłej ciekawostki, jaką mogłaby dzielić się ze zwykłymi ludźmi, nienawykłymi do przedziwnych opowieści wprost ze szpitala. Przyjrzała się szybko twarzy mężczyzny, zapamiętując jego zachowanie i dolegliwości. Mimo wszystko, może niegdyś z tej wiedzy skorzysta? Kto wie…
Poczuła się zbędna. Żałowała, że nie potrafiła przywołać cielesnego patronusa. Marianne o wiele lepiej nadawała się do rozpoznania stanu ich duszącego się przypadku, więc to ona mogłaby sprowadzić specjalistę. Tyle, że zostawienie jej tutaj samej nie tylko byłoby nieodpowiedzialne, ale także i nie fair, a Cece nigdy nie zostawiała innych w sytuacjach zagrożenia.
- Mów mi co mam robić - powiedziała po prostu, zgadzając się na rolę asystenta bez zbędnych protestów. Sięgnęła po różdżkę, aby to za jej pomocą usuwać niepotrzebną krew. W razie potrzeby mogła też teraz służyć innym czarem. Przyjrzała się jak dziewczyna rozcina skórę, odsłaniając połacie czerwieni. Wypowiedziała ciche Tergeo, gdy polało się za dużo krwi, panując nad zaklęciem w ten sposób, aby nie przesadzić i chwytać nim jedynie nadprogramowe ilości płynów.
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
- Trochę tak zabrzmiało - potwierdziła
Na nic więcej nie miała jednak czasu, wszakże ich pacjent zaczął się dusić. A wykonywane przez nią czynności pochłonęły ją w stu procentach. Na szczęście znieczulenie pacjenta oraz rozcięcie jego warstw skórnych obyło się bez żadnych większych komplikacji, a panna Sykes przystąpiła do pomocy, dzielnie usuwając krew z odpowiedniego miejsca, aby Marianna miała dostęp do kości, która naciskała na tchawicę, uniemożliwiając swobodne oddychanie. Chociaż musiały działać szybko, to dziewczyna znalazła chwilę, aby poopowiadać Cece o tym zjawisku.
- Tak się czasami dzieje - zaczęła spokojnym głosem, gdy odpowiednimi narzędziami starała się odsłonić szukane miejsce. - Przy rozroście albinizm się to czasami zdarza, chociaż najczęściej rozrastają się łopatki i dochodzi do zmian w kręgosłupie, czasami, przy wielkich zaniedbaniach, tak jak mamy w tym wypadku, mogą rozrosnąć się też i inne koście. A te zaczynają naciskać na płuca, serce, wątrobę, żołądek czy też tchawicę, jak w tym wypadku…
Akurat gdy skończyła swoją mowę, udało jej się dostać do odpowiedniej kości, która tak jak przypuszczała, naciskała na nieodpowiednie miejsce, zwężając ujście, którym powietrze mogło dostać się do płuc i uniemożliwiało oddychanie. Użyła odpowiedniego zaklęcia, które zmniejszyło daną kość w odpowiednim miejscu, dzięki czemu przestało być to dla niego groźne dla życia.
Po pacjencie od razu widać było pozytywne efekty. Przestał być już tak purpurowy na twarzy, zaczął normalnie oddychać, co Marianna skwitowała jedynie lekkim kiwnięciem głowy. Spojrzała na swoją asystentkę i na to, jak dalej walczy z krwią.
- Możesz zaszyć i sprawdzić jego stan, trzeba pomyśleć jak zająć się resztą jego… deformacji - dodała.
Odsunęła się lekko i spojrzała na mężczyznę wysoko unosząc brwi i marszcząc czoło. Naprawdę nie potrafiła zrozumieć, jak ktoś takiego pochodzenia mógł się tak zaniedbać. Czy jako szlachcic nie miał przy sobie służby, która by się nim zajęła i pilnowała, czy aby na pewno ich pan dostaje odpowiednie lekarstwa w odpowiednim czasie? A może sami tylko czekali, aż niewygodna osoba zejdzie z tego świata. Cóż, trafili na Mariannę, więc nie było takiej możliwości.
- Trzeba wysmarować go maścią z jadu kobry, zmniejszyć mu te kości, które się tak rozrosły… biedak, spędzi długie miesiące w Mungu. Zmniejszenie kości wcale nie jest takie łatwe. Jak można się tak zaniedbać, nie rozumiem… Nie wiem jednak co z dotykiem meduzy, nie możemy go wsadzić do gorącej kąpieli, bo leczenie przekleństwa trytona nie przyniesie żadnych skutków. Trzeba go wysmarować maściami rozgrzewającymi…
Nikt właściwie nie wiedział, czy Marianna mówi teraz sama do siebie, zleca jakieś zadanie Cece, czy po prostu dzieli się swoimi spostrzeżeniami. Uzdrowiciel Pettigrew nie bez powodu był tak podekscytowany tym wypadkiem, nie codziennie widzi się człowieka z tyloma chorobami i to w takim stadium zaawansowania.
- Że też on jeszcze żyje - wzruszyła ramionami, szukając w sali odpowiednich maści.
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
- W jaki sposób zmniejsza się kości? Korzysta się tylko z zaklęć zmniejszających, takich jak to którego użyłaś? - dopytała się, ciekawa czy może istnieje jakiś eliksir, który mógłby przywracać kościom ich pierwotne kształty. Cece zdecydowanie nie była wielką fanką zaklęć i nic w tym dziwnego. Na jej oddziale zdecydowanie przyjemniej korzystało się z maści i leczniczych naparów, nawet jeśli ten sposób leczenia przypominał bardziej szamańskie praktyki, niż prawdziwą czarodziejską medycynę. - Możemy przyjrzeć się jego szkieletowi - zasugerowała, szukając wzrokiem maści z jadu kobry - w ten sposób naszym następcom będzie łatwiej wykryć kierunek deformacji - nie sądziła, że to ona będzie osobą, która powinna oglądać kości mężczyzny. Jej towarzyszka z pewnością lepiej się na tym znała, więc to jej pozostawiła ostateczną decyzję. - Miał dużo szczęścia, że do nas trafił - przyznała, nawiązując do stanu zdrowia pacjenta. Jeszcze trochę i naprawdę mogliby jedynie wykonać kontrolną sekcję zwłok, aby bliżej zapoznać się z jego przypadkiem. Natrafiwszy na maść rozgrzewającą, skierowała ją etykietą w stronę towarzyszki broni, gotowa podać ją jej i odstąpić od namaszczania, chociaż sama wolała się tym zająć.
- Czy taka się nada? - sądząc, że tak, skupiła się bardziej na zawartości drugiego słoiczka, który miał pomóc na przekleństwo trytona. - Wetrę odrobinę w jego nogi, aby przynieść mu ulgę. Łuski nie cofną się od razu bez eliksiru odwadniającego, ale obawiam się, że gdybyśmy z niego skorzystały, mogłybyśmy mu zaszkodzić. - sięgnęła po rękawiczki ochronne, aby wsunąć je na dłonie.
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
- Zazwyczaj chorzy czarodzieje przyjmują odpowiednie eliksiry, aby zachować odpowiednią równowagę w organizmie i nie dopuścić do rozwoju choroby. Ale jak sama widzisz, tu mamy połączenie dwóch, które wzajemnie się wykluczają. Gdy leczysz jedną, masz szansę na to, że druga zdecydowanie się pogorszy - skwitowała. - W najgorszych momentach usuwamy kości zaklęciami, można je zmniejszyć lub wyciąć, ale to też trzeba uważać co się wycina, dlatego preferuje się zmniejszanie.
Marianna dalej mówiła do siebie, o odpowiedniej maści, że trzeba go wysmarować, że nie można skorzystać z kąpieli. Głowiła się i głowiła nad tym, jak by tu rozwiązać całą sytuację. Mężczyzna żył i to było najważniejsze, ale czy przeżyje kolejną noc, tego już nie była pewna. Cmoknęła pod nosem, przesuwając kolejne fiolki z różnymi płynami i pojemniczki z galaretowatymi maściami, które nie były na to, czego potrzebowała.
- A co to da? - zapytała w końcu, wzruszając ramionami. - Przecież nikt nie będzie przy nim siedział i sprawdzał co chwilę, czy nie zachodzą jakieś zmiany.
Odwróciła głowę w kierunku Cece gdy ta stwierdziła, że mężczyzna miał sporo szczęścia, że trafił akurat na nie. Wzięła głębszy wdech zastanawiając się, czy na pewno miał szczęście. Ona sama nie była pewna, czy chciałaby tak żyć. Może lepiej umrzeć, niż męczyć się z czymś takim? Jedna choroba to jeszcze, ale dwie? I to na raz? Zdecydowanie za dużo. Dlatego też nie było się czemu dziwić, gdy ich główny magomedyk wykazał się takim zainteresowaniem, czy wręcz zafascynowaniem.
- Tak, miał dużo szczęścia - przytaknęła w końcu. - Tak, ta maść będzie dobra.
Kiwnęła lekko głową, wskazując na mężczyznę i zachęcając Cece do pracy. Sama stanęła z boku, jeszcze raz sprawdzając jego drogi oddechowe. Wszystko było w porządku, mógł oddychać i póki co nie zapowiadało się na to, aby cokolwiek miało pójść znowu nie tak. Pielęgniarki gdzieś znikły, może pobiegły szukać innego, bardziej doświadczonego magomedyka? W każdym razie pacjent został na ich głowę, póki co nieprzytomny i Marianna miała nadzieję, że szybko się nie ocknie.
- Jesteś na magozoologicznym, prawda? Co cię nagle przywiało na wewnętrzny? - zapytała ze zdziwieniem. - Też macie tam u siebie takie dziwne przypadki?
Uśmiechnęła się lekko, prychając pod nosem i spoglądając na lorda. Ciekawe czy oboje z jego rodziców obciążonych było dwoma różnymi chorobami genetycznymi? Dziwny przypadek, wart później jeszcze raz dokładnego przestudiowania.
- Jeśli wyjdzie o własnych siłach z Munga, to mogę uznać, że cuda istnieją - stwierdziła jeszcze cicho, może do siebie, a może nie.
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
Aprobujące kiwnięcie głową Marianny poruszyło wreszcie dłonie Cece. Zaczęła niespiesznie wcierać w okropnie zdeformowane ciało mężczyzny maść. Najpierw tę, której działanie mogła przewidzieć, a jakie wcale nie okazało się takie silne, jak mogłaby przypuszczać. Zmiany były w istocie niezwykle zaawansowane. Mimo tego, dziewczyna pozostawała niezwykle uparta. Po pokryciu wszelkich łuskowatych fragmentów, zakręciła słoiczek, sięgając po następny. Wymieniła przy tym rękawiczki, aby przypadkiem nie spowodować kolejnych nieprzewidywalnych w skutkach nawrotów choroby, możliwych przy zmieszaniu dwóch maści, a następnie rozpoczęła na nowo cały proces namaszczania.
- Nieczęsto - przyznała, bo i taka była prawda. Na jej oddziale widywano różne stopnie uszkodzenia pacjenta. Magizoologia była chyba jedynym oddziałem poza pozaklęciowym, na którym krew i znaczny stopień pokiereszowania pacjenta nie były niecodziennością. - ale jeżeli trafi do nas pacjent, którego leczenie nie będzie obejmowało jedynie wyleczenia prostej choroby odzwierzęcej, musimy wiedzieć co powinniśmy robić. Nie możemy prosić ordynatora o pomoc za każdym razem. Pettigrew już niejednokrotnie zapraszał moich kolegów na podobne wizyty na innych oddziałach. - w istocie tak było, chociaż wcześniej, kiedy maszerowała na to spotkanie niekoniecznie była przekonana, iż teraz przyszła jej kolej. Może mężczyzna zdawał sobie sprawę z obecności rozrostu albioni w rodzinie Sykes i w ten sposób chciał zrobić jej przysługę? Kto wie. Może warto go o to zapytać, kiedy już pofatyguje się do nich. - A tak swoją drogą, gdzie też on się podziewa?
Cece nie chciała dłużej być odpowiedzialną za status tego tu, leżącego jedną nogą w grobie szlachcica, toteż jej zniecierpliwienie nie było bezpodstawne.
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
- Rozumiem - przytaknęła w końcu. - To bardzo ważne, aby znać się chociaż trochę na innych dziedzinach. Ja długo szukałam swojego miejsca, zanim trafiłam na genetyczny, trochę tych oddziałów przeleciałam i wydaje mi się, że tu jest chyba najciekawiej.
Pokiwała kilkakrotnie głową, podeszła w końcu do Cece i przyjrzała się szlachcicowi, po którym właściwie nie było widać, jakby cokolwiek w jego stanie się zmieniło. No, może się nie dusił, a to już zawsze coś. Gdy kobieta zapytała gdzie jest Pettigrew, Marianna rozejrzała się.
- Powinien już wrócić, nie mam jeszcze takiego doświadczenia i takich uprawnień, aby sama decydować o pacjencie. Pójdę i go poszukam. Mam nadzieję, że nie odszedł daleko - zaproponowała.
Cece i tak dalej smarowała pacjenta różnego rodzaju maściami, więc nic tu po Mariannie póki co. No chyba, że pacjent znowu zacznie się dusić, miała jednak nadzieję, że nie, bo dość miała adrenaliny jak na jeden kwadrans. Wyszła więc z pomieszczenia i chowając dłonie w kieszenie lekarskiego kitla, zaczęła przechadzać się po oddziale, pytając co rusz jakąś znaną sobie osobę, czy przypadkiem nie widziała Pettigrew’a.
W końcu jakaś pielęgniarka stwierdziła, że siedzi w swoim gabinecie. Marianna poszła więc tam, chcąc sprowadzić mężczyznę z powrotem na oddział i miała ogromną nadzieję, że obejdzie się bez większych problemów.
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4