Wydarzenia


Ekipa forum
Sala numer jeden
AutorWiadomość
Sala numer jeden [odnośnik]24.03.16 2:43
First topic message reminder :

Sala numer jeden

Wszyscy wiemy, jak ma się rzeczywistość w Mungu i że nie jest ona lepsza od tej poza jego murami. Niedawna wojna zrobiła swoje - znaczna większość pomieszczeń potrzebuje remontu dosłownie na gwałt. Pociemniała biała farba na sufitach, którą bardziej określić można jako szaro-żółtą lub zwyczajnie szarą, w zależności od oświetlenia, parapety pomalowane paskudną olejną farbą, wszelkiego rodzaju rysy, obdrapania, ślady po stuknięciach... Chybotliwe łóżka, pod których nogi częstokroć podstawiane są drewniane klocki lub kawałki gazet, by jakoś je ustabilizować, z lekka nieszczelne okna, na które niby rzucane są wszelkiego rodzaju zaklęcia, lecz raczej z dosyć marnym skutkiem... Długo by wymieniać wszelkie mankamenty.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sala numer jeden - Page 4 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Sala numer jeden [odnośnik]18.05.17 15:16
Nie miała żadnego problemu z szpitalami, choć przeszkadzał jej zapach. Był bardzo specyficzny, wypełniony eliksirami i wszelakimi substancjami  sterylizującymi, które swoim mocnym zapachem wybijały się ponad resztę. Jeszcze jedzenie nie było najlepsze, ale akurat nigdy nie przebywała tu dłużej, więc nie mogła narzekać. Lądowała najczęściej w szpitalu po mniej lub bardziej udanej akcji, ale najczęściej były to obrażenia, które szybko można było opatrzyć. Kilka zaklęć, eliksiry, pogadanka czego na pewno nie powinna robić (pracować, ale akurat to szybko wypadało jej z pamięci) i więcej jej w szpitalu nie było. Zresztą, każdy auror w swojej karierze musi odwiedzić szpital. Ostatnio jednak było tu po meczu quidditcha, gdy niefortunnie uderzyła w obręcze. Wtedy musiała spędzić tu dwa dni i nie było to przyjemne. Od czasu, gdy zaliczyła tą małą przygodę z obręczami i wodą odpoczywa od tego sportu uznając, że zostawi to profesjonalistką.
Nie znała powodu dlaczego Lucinda ty wylądowała, zapewne coś z pracą. Nie wyglądała najlepiej (jakby wyglądała to byłoby to podejrzane i niezmiernie martwiące), więc uzdrowiciele nie postawili jej od razu na nogi (albo słabi uzdrowiciele albo duże obrażenia…) . Elizabeth na jej miejscu byłaby niesamowicie znudzona, ile można leżeć w łóżku? A nie możesz nic zrobić, a przecież powinni też dbać o komfort psychiczna pacjenta.
- Jestem pewna, że prawdziwe damy w każdym miejscu i o każdej porze wyglądają zniewalająco. – zapewniła ją, choć żadnego doświadczenia w tym temacie nie miała i była to jej własna autorska teoria, którą aby sprawdzić trzeba, by przeprowadzić rozległe badania. Jednak że żadna arystokratka nie będzie chciała się tego podjąć obawiając się o negatywny wynik trzeba było pozostać w sferze teorii. Podniosła brwi widząc nonszalanckie podejście Lucindy względem swojego zdrowia, a raczej dzielenia się wiedzy o nim z innymi.
- Nie dziwię się, że tak wyglądasz. Eliksiry były wystarczająco złe, gdy sama musiała je przygotowywać; jeszcze miałabym je pic. – wzdrygnęła się siadając. Cieszyła się, że obecnie nie miała za dużego kontaktu z eliksirami, choć często wiedza z nich przydawała się w czasie śledztwa. Jednak nie każdy auror był zły z eliksirów jak ona, a przecież liczyła się współpraca.
- Powiem ci jeśli ty mi powiesz co się stało – to jest dobra ugoda. – stwierdziła z uśmiechem zadowolona sama z siebie. – Wiesz, że jestem dużą dziewczynką i nie jedno w życiu widziałam? – zapytała z pewną troską w głosie. Martwiła się o Lucindę czy jej opinie, że Elizabeth nie jest gotowa tego usłyszeć?
Elizabeth Fawley
Elizabeth Fawley
Zawód : Auror
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
"Gwałtownych uciech i koniec gwałtowny" W. Szekspir.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Wszechświat się cały czas rozrasta.
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t745-elizabeth-fawley https://www.morsmordre.net/t773-odyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f155-baker-street-223a https://www.morsmordre.net/t1058-elizabeth-fawley
Re: Sala numer jeden [odnośnik]21.05.17 10:45
Lucinda była zawsze i dla wszystkich. Nie ktoś potrzebował pomocy, rady, albo zwyczajnej obecności. Usłyszała kiedyś, że bycie wszystkim dla ludzi jest przykryte tylko warstwą przyjemności, ale pod tym zawsze kryją się wymagania, których nie jesteśmy w stanie spełnić. Lucinda głupiała jeżeli chodziło o ludzi. Nie myślała wtedy o swoim życiu ani o tym co może jej się przydarzyć. To się nie liczyło. Liczyli się tylko ci potrzebujący jej ramienia i wbrew wszystkiemu takich ludzi było całkiem sporo. Leżąc tutaj miała czas przy przeanalizować swoje działania na co wcześniej sobie nigdy nie pozwoliła. Lizzie musiała wiedzieć, że Lucinda lubiła siebie oszukiwać. Ciężko jest stawić czoła czemuś co sprawi, że będziemy odczuwać same negatywne emocje. Stawić czoła czemuś co sprawi, że poczujemy się słabi i wyłączeni ze świata, w którym żyjemy. Nie pasowała już do żadnego. Nie miała żadnego własnego miejsca. I to było trudne do przetrawienia, która tylko w jednym miesiącu przeżyła atak smoka, nadętego poszukiwacza artefaktów, drzewnych potworów, cieni i klątwy. Nawet dla niej istnieją rzeczy nie do przejścia. Na słowa przyjaciółki kącik ust drgnął jej w uśmiechu. - Jakoś żadnej z nas to nie wychodzi. - mruknęła rozbawiona chociaż przez ciągle spoczywający ciężar na piersi i wiercących się w jej głowie myśli ciężko było utrzymać swoje samopoczucie w ryzach. To było trochę jej. Bagatelizowanie problemów. Szczerzenie się w momentach kiedy powinno się zachować powagę. Robienie wszystkiego na opak. Wzruszyła ramionami. - Wiem, że bez nich w ogóle stąd nie wyjdę, a już na pewno nie na własnych nogach. Chyba nie powinnam narzekać, prawda? - dodała przekręcając się tak by lepiej widzieć blondynkę. Były do siebie podobne. Nie chodziło tylko o blond pukle okalające ich twarze, ale przede wszystkim o odwagę, którą w sobie niosły. Nie bały się sprzeciwić reguł jakie narzucał im świat. Wręcz pokazywały, że nie wszystko musiało być takie jak powiedziane głośno wiele lat temu. Ich świat zasługiwał na zmiany tylko takie, które nie sprawią, że wyląduje się w szpitalu. Słysząc o umowie przez chwile milczała. Wyjaśnienie tego wszystkiego było trudne nawet dla niej samej kiedy powtarzała sobie to ciągle i ciągle w głowie. To było jednak naturalne. Zadawanie pytań i chęć dowiedzenia się tego co wydarzyło się w jej życiu, że wylądowała w szpitalu. Chciałaby umieć to wytłumaczyć. - Nie wiem co mam powiedzieć. - zaczęła po chwili ciszy. - Dość dużo rzeczy wydarzyło się w moim życiu od naszego ostatniego spotkania, a to… - doskonale zdawała sobie sprawę z tego jak wiele przyszło widzieć już blondynce w swoim życiu. Była aurorem i prawdopodobnie zobaczenie tego wszystkiego czego ona była świadkiem nie byłoby dla niej takie trudne, a może tylko sobie to tak tłumaczyła. - Ja chyba po prostu jeszcze nie jestem gotowa by o tym mówić, Lizzie. Sama nie rozumiem tego co się tam wydarzyło, a uwierz mi wiele już widziałam. Chcę wyjść stąd w końcu i móc w spokoju to wszystko przeanalizować. - pokręciła głową. - A to… - tu wskazała na siebie samą. - To tylko wstrząs mózgu, szwankujące płuca i ta nieszczęsna śmiertelna bladość. Chyba sama się o to prosiłam.


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sala numer jeden - Page 4 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Sala numer jeden [odnośnik]22.05.17 20:06
Nastoletnia Elizabeth wyobrażała sobie swoje życie zupełnie inaczej. W jej głowie było więcej czasu dla przyjaciół (i byli oni obok niej, a nie na drugiej półkuli), mniej macochy i chyba największe utopie umieszczała w  kwestiach zawodowych – te były przepełnione myślą, że każda sprawa to łatwy orzech do zgryzienia. Spodziewała się jak będzie wyglądać jak życie wśród arystokracji czy aranżowanego małżeństwa (nawet jeśli nie spodziewała się z kim przyjedzie jej skończyć), gdyż o takich rzeczach  uczona jest każda arystokratka. Za to nikt nie przygotował jej, że porażki mogą być normalnością i że jej nazwisko może znaczyć nic jeśli sama nie będzie ciężko pracować. Dorośli powinni taką wiedzę zdradzać dzieciom, przygotowywać je na życiowe dołki – może wtedy bolałyby mniej. Dorastanie nie jest łatwe, ale mimo wszystko Elizabeth lubiła swoje życie. To ją najbardziej smuciło, że to co sama wypracowała przez ten długi czas zmieni się bezpowrotnie. Miała przeczucie, że podobnej satysfakcji – cieszenie się własnym życiem – nie posiadała jej kuzynka. Wiedziała, że Lynn nie cieszyła się na powrót do Londynu i traktowała to jak karę. Miejsce, które było domem dla Elizabeth było więzieniem dla jej przyjaciółki. Nie wiedziała jak powinna jej pomóc, gdyby ona była w potrzebie Lucinda wiedziałby co zrobić. Ona zawsze wiedziała co zrobić, by pomóc. Elizabeth nie posiadała tej umiejętności, choć bardzo żałowała.
- Przecież wyglądasz fantastycznie, mówiłam, że światło źle świeci. – przypomniała jej całkowicie poważnie. Poczuła się momentalnie lepiej, gdyż zauważyła rozbawienie przyjaciółki. Było to coś znajomego, normalnego dla nich. Przecież nie da się zapomnieć kim się jest w ciągu kilku miesięcy, a może można? Ale tylko w ekstremalnych warunkach, miała nadzieje. –  Przy mnie zawsze możesz narzekać, przeżyje to. – zapewniła ją, gdyż obawiała się, że Lynn nie mówi jej o połowie swoich problemów. Może i nie widziały się dawno, ale wiedziała, że nie czuje się ona lepiej od lutego jak miała nadzieje Elizabeth, że będzie. Może była to głupia nadzieje, że ona poradzi sobie sama i wszystko znowu będzie super. Nie było, a za kilka miesięcy wychodziła za mąż – jak to się stało w ciągu dwóch miesięcy?
- Powiedz tyle ile uważasz za słuszne. Ja chce Ci pomóc, ale nie wiem co mam zrobić. – przyznała ze szczerością, która zaskoczyła ją samą. Zwątpiła od razu czy powinna używać takich chwytów, gdyż Lynn nadal była osłabiona. Przecież to nie Lucinda powinna znać odpowiedź na to pytanie.  – Gdy będziesz gotowa, po przeanalizowaniu tych wydarzeń opowiesz mi co się stało. Ja tego nie zrozumiem jeśli ty tego nie zrozumiesz, więc teraz to i tak nie ma znaczenia. – powiedziała twardo uznając, że jest to dobry plan. Jeśli ułoży się plan wszystko jest łatwiejsze a Elizabeth nie była za dobra w kwestii uczuć i emocji. – Czyli całkowicie zdrowa jesteś. – stwierdziła z lekkim uśmiechem. – Kiedy planują Cię wypuścić? – zapytała, gdyż jeśli przyjdzie spędzić jej tu jeszcze z kilka tygodni to Elizabeth na pewno ją odwiedzi. Tym razem z innym owocem.
Elizabeth Fawley
Elizabeth Fawley
Zawód : Auror
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
"Gwałtownych uciech i koniec gwałtowny" W. Szekspir.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Wszechświat się cały czas rozrasta.
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t745-elizabeth-fawley https://www.morsmordre.net/t773-odyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f155-baker-street-223a https://www.morsmordre.net/t1058-elizabeth-fawley
Re: Sala numer jeden [odnośnik]25.05.17 8:07
Lucinda jeszcze jako małe dziecko ciągle opowiadała o podróżach, które pragnie odbyć. Lizzie była zmuszona do słuchania o wzgórzach Aten, kolorowej Moskwie, jaśniejącej piaskiem Saharze i niesamowitych karczmach Walii. Jako dziecko wszystko miała doskonale zaplanowane i chociaż wtedy było to tylko dziecięce marzenie, które nie ma w zwyczaju się spełniać to ona wiedziała, że nie pozwoli by to gdzieś uleciało. Miała szansę zostać sobą, a w świecie arystokracji było to jedno z największych wyróżnień. Pomimo tego, że Elizabeth nigdy nie lgnęła do podróży to w spokoju słuchała każdej jej nowej zachcianki. Lucinda nie wiedziała czy jej przyjaciółka choć przez chwile wierzyła w jej słowa. Mogła mieć dość. W końcu była atakowana z dwóch stron. Alek chcący uciec od obowiązków ciążących na ramionach i ona. Marzycielka. Kiedy pierwszy raz opuściła Londyn zdała sobie sprawę, że tęskni, ale nie za miejscem, a za ludźmi. Granice Wielkiej Brytanii były dla niej klatką. Przez bardzo długi czas właśnie tak postrzegała swoje życie w Anglii. Wystarczyło, że na chwile przekroczyła granicę wysp i od razu ogarniała ją wolność, którą witała jak najlepszego przyjaciela. Miała wrażenie, że może zrobić wszystko i pewnie tak było. Nikt jej nie blokował. Nikt nie mówił co ma robić. Mogła żyć. Lizzie natomiast stworzyła w Londynie swoje życie. Stworzyła dom, którego nazwa współgrała ze stanem faktycznym. To był jej dom. Lucinda nie miała jej za złe, że tak rzadko się widywały. Nie miała jej za złe tego, że tak niewiele już sobie mówiły. To wszystko było sprawą problemu. Każda z nich doskonale wiedziała, że druga żyje w tak wielkim niepokoju związanym z własnymi demonami, że nie chciała męczyć drugiej. Teraz jednak nie wiedziała od czego zacząć. Bo chociaż to tylko jeden wieczór to na ten jeden wieczór to wszystko co się tego wieczoru wydarzyło miało swój początek już wcześniej, a przecież nigdy nie była tchórzem. Zawsze ryzykowała siebie samą by tylko pomóc innym. Robiła to kiedy tylko była tego potrzeba. To miały wspólne. Obie robiły coś by pomóc innym chociaż Lucinda zrobiła to najpierw dla siebie. Uśmiechnęła się na słowa przyjaciółki chociaż doskonale zdawała sobie sprawę z tego jak się prezentuje. Blada niemal, że przezroczysta… czy to nie tak opisał ją uzdrowiciel na porannej wizycie? - Wiem, że mogę. Zawsze mogłam. Pamiętaj, że Ty też możesz. - mruknęła. Nie poruszały jeszcze tematu jej zamążpójścia i blondynka wcale się nie dziwiła, że Lizzie nie chce o tym rozmawiać. Prawdopodobnie Lizzie znosiła to lepiej niż mogłaby znieść Lucinda, ale to też je różniło. Selwyn była zbyt emocjonalna, zbyt impulsywna. Pokiwała głową. - Radzę przygotować na ten dzień popcorn ewentualnie inne zajmujące smakołyki. - dodała. To nie była historia, którą przeżywa się każdego dnia. Była pewna, że wielu nie zdążyło jej przeżyć. - Oczywiście, że jestem. Już wczoraj im mówiłam, żeby mnie wypuścili bo przecież jestem zdrowa jak ryba i nie potrzebuje już więcej leżenia w łóżku to mnie uzdrowiciel wyśmiał. Wyśmiał. Chyba go rozbawiłam. - wzruszyła ramionami i skrzywiła się lekko bo nadal piekły ją płuca od oddychania. - Ah… jak mi powiedział do kiedy mam zostać to ja go wyśmiałam. Wyobraź sobie do czwartego maja. - pokręciła głową. Czy mogłoby być gorzej?


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sala numer jeden - Page 4 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Sala numer jeden [odnośnik]26.05.17 0:00
Nigdy nie miała dość ich opowiadań – ani Lucindy ani Alastaira. Wszyscy byli przyjaciółmi i dzielili się ze sobą marzeniami. To że czasem nie dzielili tych marzeń ze sobą nie oznacza, że nie cieszyła się z ich entuzjazmu. Opowiadania Lynn potrafiła naprawdę namieszać w jej głowie aż sama chciała czasami wyruszyć na wyprawę na koniec świata. Za każdym razem, gdy jej przyjaciółka wracała z podróży z nową dawką informacji, opowiadań tym bardziej chciała zobaczyć to na swoje oczy, ale zarazem czuła się dobrze na swoim miejscu. Gdy była jeszcze dzieckiem dużo podróżowała, ojciec zabierał ją w te wyprawy służbowe wraz z jej rodzeństwem. Wiedziała jak zielone są Indie i jak gorąca jak Kenia, ale sama jako dorosła osoba rzadko kiedy podróżowała. Tylko do Indii z Lexem czy do Francji, bo przecież każdy arystokrata do Francji musi się udać. Elizabeth zostawała na w Londynie, gdy jej przyjaciele odkrywali. Tego im chyba najbardziej zazdrościła – odkrywania kultur, ludzi, języków, zwyczajów. I jeszcze wolności, ale ten temat był niezwykle drażliwy. Tylko pomiędzy tymi wszystkimi rozjazdami, podróżami i rozstaniami nie rozmawiały ze sobą o tym, że nie zawsze jest miło czy że akurat wczoraj miała bardzo szczęśliwy dzień. Te krótkie spotkania w przerwie pomiędzy podróżami nie wystarczyły, by naprawdę dowiedzieć się jak się ma druga osoba. Lizzy wiedziała, że Lynn uwielbia podróżować, kocha poczucie wolności, lecz nie wiedziała czy jest naprawdę szczęśliwa lub  kiedy ostatnio była smutna. Ekscytowała się podróżą, a zapomniała o samym człowieku.
-  Wiem, tylko obecnie ciężko mi to robić, gdy widzę Cię w takim stanie. Za to ty możesz zrobić to już teraz, jak chcesz. Na personel medyczny, chorobę, życie… - wyliczyła na palcach dłoni powody do narzekania. Nie wiedziała czy jej kuzynka pójdzie na taką propozycje, ale ona się naprawdę starała. Musiała przyznać, że trochę się zmartwiła stanem Selwyn. Nawet bardziej niż trochę, ale wolała tego jej nie mówić, gdyż zaraz Lynn przejęłaby się tym, że Elizabeth się zamartwia. Koło, które by się nigdy nie skończyło.
- Będę przygotowana, ale naprawdę chciałabym to usłyszeć. Nawet jeśli nie będzie to łatwo. – zapewniła ją, gdyż chciała, by Lucinda pamiętała o tym za kilkanaście dni. Najlepiej by było gdyby następnym razem to ona wyszła z inicjatywą spotkania, gdy będzie gotowa to wszystko opowiedzieć. Ta historia musiała być zarazem straszna jak i ekscytujące, ale może potrzeba było paru dni, by ochłonąć.
- Jestem pewna, że uznał to za bardzo zabawne. Ja sama nie mając wykształcenia uzdrowiciela bym się chyba zaśmiała.  I nie ma tragedii, jeszcze tylko kilka dni i wyjdziesz. – powiedziała, gdyż spodziewała się o wiele dłuższej rekonwalescencji. Magia to wspaniała rzecz.
- Planujesz wrócić do pracy ? – zapytała poważniejąc i siadając prosto. Z wiedzą jak wielkim uczuciem pała jej przyjaciółka do swojej pracy nie mogła sobie wyobrazić niczego innego, lecz nie wiedziała czy jest na to gotowa.
Elizabeth Fawley
Elizabeth Fawley
Zawód : Auror
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
"Gwałtownych uciech i koniec gwałtowny" W. Szekspir.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Wszechświat się cały czas rozrasta.
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t745-elizabeth-fawley https://www.morsmordre.net/t773-odyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f155-baker-street-223a https://www.morsmordre.net/t1058-elizabeth-fawley
Re: Sala numer jeden [odnośnik]04.06.17 21:59
Każdy był inny. Każdy miał swoje własne plany i marzenia. Każdy do czegoś w życiu dążył i tylko kierowany wolnością mógł to uzyskać. Ich życie nie znało wolności jaką mogli odczuwać inni nie będący związani szlachecką krwią. Lucinda jednak nie potrafiła całkowicie odwrócić się od tego uczucia nawet jeśli miała to być tylko jej imitacja stworzona w jej własnej głowie. Nikt tak naprawdę nie dał jej do tego wszystkiego wolnej ręki. Nie powiedział… rób co tylko chcesz bo przecież jesteś tylko człowiekiem. Ona jedynie lekkie mrugnięcie okiem rodziców na to czym się zajmowała potraktowała jako zgodę. Jako wolność. Nie bez powodu jednak w jej głowie pojawiły się te smutne i przykre myśli dotyczące tego odgórnego zezwolenia. Wiedziała co myślała o niej matka, która zawsze widziała tylko niedoskonałą wersję starszej córki. Wiedziała co myślał ojciec, który chyba widząc jej serce nie miał własnego by zabrać jej to co sprawiało, że żyła. Dla nich była odmieńcem. Niegotowym eksperymentem, który po wielu staraniach zakończył się przerażającym fiaskiem. Nie zdziwiłaby się gdyby nagle postanowili ją odesłać, albo wydać za mężczyznę niższego pochodzenia, bo nie liczyło się to co czuła sama względem siebie, ale to co oni mogli zauważyć, a widocznie widzieli w niej bardzo dużo. Lizzie była inna. Chociaż dzieliły razem zamiłowanie do wolności i niechęć do systemu to i tak Lucinda wiedziała, że Lizzie to wszystko przypada z miłości. Nie musiała się martwić o status ani o rodzinę bo chociaż przy boku miał stanąć jej najlepszy przyjaciel to ojciec cenił ją jak skarb. Blondynka nie dziwiła się temu wcale w końcu szlachcianka była skarbem i miała nim zostać bez względu na to w jakiej sytuacji miała się znaleźć. Machnęła dłonią na słowa przyjaciółki. - Nie będę mówić tego głośno bo jeszcze przez przypadek dostanę dzisiaj jakieś dobre jedzenie. - powiedziała i chociaż żarty nie opuszczały jej nawet w takich sytuacjach to nie czuła się na siłę by w pełni móc narzekać na cokolwiek. To był niebezpieczny świat i o tym zdążyła się już przekonać dawno temu. Jednak z dnia na dzień co raz bardziej mogła spostrzec jak bardzo dotykało to też ich. Może to dlatego, że nie była już dzieckiem. Może dlatego, że świat nie był jednak ta wielki jak myślały, że jest. Teraz przyszedł czas by spojrzeć mu prosto w oczy i nie wiedziała czy byłaby w stanie powiedzieć; wcale się już nie boje. - Wiesz Lizzie, że nie lubię rzucać słów na wiatr i naprawdę chciałabym ci o tym opowiedzieć bo wiem, że jeśli tego nie zrobię to zatrzymam to w sobie na zbyt długo. Obiecuje, że opowiem ci o wszystkim. Obiecuje, że niedługo to zrobię. - naprawdę miała taki zamiar. Nie rzucała słów na wiatr. Chciała by Elizabeth wiedziała, że u niej wcale nie jest tak dobrze jak mogłoby się wydawać. Oczywiście brzmiało to teraz egoistycznie, ale wcale tak nie powinno. Nigdy nie miały przed sobą tajemnicy. Nawet kiedy los rozrzucił je po świecie. Teraz też nie mogły mieć. A jak mogła mówić jej o dobrych rzeczach skoro nie mogłaby powiedzieć o tych złych? Słysząc pytanie o pracę zdała sobie sprawę z tego, że wcześniej po prostu o tym nie myślała i teraz nie wiedziała co odpowiedzieć więc z automatu odparła… - Tak – … i nie wiedziała czy ta decyzja jest w ogóle przemyślana. - Wiesz, że nie traktuje tego jako pracy. Potrzebuje czasu by wrócić do siebie, ale kiedy to w końcu zrobię to… przecież nie będę mogła nie robić nic. - ona doskonale znała już tę część swojej natury. Była ona całkowicie nie do ogarnięcia. Dzika. Nieokrzesana.


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sala numer jeden - Page 4 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Sala numer jeden [odnośnik]11.06.17 20:05
Rodzina zawsze była trudnym tematem. Podobno jest najważniejsza. Podobno zawsze stawia się ją na pierwszym miejscu. Ale rodzina to skomplikowana grupa, na której opiera się całe społeczeństwo. Wszystko zaczyna się od niej i na niej się kończy. Powinna ona tworzyć bezpieczna osłonę przed niebezpieczeństwami świata, ale za to często sama te niebezpieczeństwa wytwarza. Elizabeth kochała swoje rodzeństwo miłością bezgraniczną i mogła wtedy zrozumieć, gdy osoby mówiły o nadrzędnej roli rodziny w ich życiu. O wiele gorzej miały się jej relacje z ojcem – przez większość życia nieobecnym prócz kazania przy obiedzie i wiecznych oczekiwań. Zawsze wygórowanych, rygorystycznych i trudnych do spełnienia. Uważała, że jej ojciec ją kochał – gdzieś bardzo głęboko i może widać to było przez niektóre jego czyny jak pozwolenie jej zostać aurorką. Ale zarazem doskonale pamiętała, że Hector dzieci nie lubił i tak naprawdę nigdy ich nie chciał. Dzieci zawsze były środkiem do osiągnięcia celu, a nie celem samym w sobie. Zrozumiałe jest zatem, że jak nie chciał dzieci to nie chciał być również i ojcem. Jest to dosyć nietypowe jak na arystokratów, które myślą o posiadaniu potomka i przedłużeniu rodu. Hector takimi przyziemnymi rzeczami się chyba nie interesował, w końcu zaznał czegoś co uzależnia najmocniej – władzy.  Jak z czymś takim może konkurować rodzina czy dzieci? Hector jednak nie robił nic bez przyczyny, posiadanie potomstwa również miało swoją przyczynę. Mimo to potrafiła uwierzyć, że ten temperamentny ale zarazem głównie obojętny wobec człowiek nich darzy ich miłością – to że tego nie powiedział nie oznaczało nic.
- Takie rzeczy w tym miejscu Ci nie grożą. Ale lepiej uważać co się mówi, niektóre osoby są naprawdę przerażające.  – przyznała obracając się w celu upewnienia czy nikt nie słyszał. Personel medyczny miał w sobie tą aurę autorytaryzmu, że człowiek bał się z nimi kłócić. Nawet Fawley, która powinna być przyzwyczaja do odwiedzin szpitala czuła się nieswojo pod ich okiem. Jakby znowu była dzieckiem, która chce coś przeskrobać ale obserwują je dorośli. Właśnie tak się czuła, bardzo źle.
- Poczekam, zawsze będę czekać. Cieszę się, że chcesz o tym rozmawiać, nawet, jeśli nie dzisiaj. – zdradziła, gdyż ta rozmowa poszła o wiele łatwiej niż się tego spodziewała. W jej głowie było to o wiele bardziej dramatyczne, emocjonalne i na wysokich oktawach. Zamiast tego było zwyczajnie, znalazły swój rytm. Mają problemy, muszą zdecydowanie więcej rozmawiać, ale dzisiejsze spotkanie było dobrym krokiem naprzód. Nie można wszystkiego trzymać przy sobie, czasem trzeba dać sobie odpocząć.
- Wiem, że praca jest dla ciebie ważna, ale przemyśl to jeszcze. Nie mówię o rzuceniu pracy, po prostu może zmianie jej trochę na mniej niebezpieczną. – zaproponowała, gdyż miłość do pracy to jedno, a zachowania destrukcyjne to drugie. Tym razem Lynn przeżyła, ale może nie mieć tyle szczęścia następnym razem. Czuła, że będzie to ciężki temat ich następnej rozmowy. Spędziła u Lynn jeszcze godzinę zanim została poproszona o „danie pacjentce odpoczynku”. Wyszła wystarczająco wolno, by nikt nie myślał, że jednak boi się personelu medycznego.

zt :pwease:
Elizabeth Fawley
Elizabeth Fawley
Zawód : Auror
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
"Gwałtownych uciech i koniec gwałtowny" W. Szekspir.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Wszechświat się cały czas rozrasta.
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t745-elizabeth-fawley https://www.morsmordre.net/t773-odyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f155-baker-street-223a https://www.morsmordre.net/t1058-elizabeth-fawley
Re: Sala numer jeden [odnośnik]20.08.17 14:57
12 maja '56

Początek maja był ciężkim miesiącem. Najpierw wydarzenia w Wywernie, które doprowadziły Mariannę do złego stanu zdrowia, przez co musiała przeleżeć jakiś czas w Mungu, poznając życie w szpitalu od tej drugiej strony, strony osoby chorej. Przygotowania do przesłuchania, które, póki co, się nie odbyło również zżerało sporo nerwów. Musiała na siebie uważać, być ostrożną, co niekoniecznie jej wychodziło. I jeszcze te nieoczekiwane spotkanie z dawnym znajomym, z Quinlanem, na które wspomnienie Marianna dostawała potężnych dreszczy ze złości, która gotowała się w jej chudziutkim ciele. Jednak, wchodząc do Munga, zakładając uzdrowicielski kitel i wchodząc w rolę uzdrowicielki musiała o tym wszystkim zapomnieć. Założyć maskę, która pozwalała jej na udawanie, że jest po prostu zwykłą kobietą, a to co się wydarzyło z jej udziałem było tylko i wyłącznie nieszczęśliwym przypadkiem, zbiegiem okoliczności, czymś co nie powinno mieć miejsca. Jej dobre imię zostało nadszarpnięte, gdy po całym budynku rozniosła się wieść, że brała w tym jakiś udział, że co w ogóle kobieta robiła w takim miejscu jak Nokturn i Biała Wywerna Już te dwie ostatnie informacje dawały ludziom sporo do myślenia, a panna Goshawk, przemierzając korytarze Munga, czuła na sobie ciekawskie spojrzenia i szepty za plecami. Nie robiła sobie z tego nic, udając, że ją to nie interesuje, udając, że jest tym wszystkim równie zaskoczona co oni i po prostu była w nieodpowiednim miejscu i w nieodpowiednim czasie. A przecież picie alkoholu na Nokturnie nie było zabronione, czyż nie?
Nie miała ostatnio zbytniego kontaktu z pacjentami. Może jej przełożeni bali się, że zrobi coś złego? Czy to jednorazowe wydarzenie miało teraz spowolnić jej cały rozwój? Bo czego mogła się nauczyć całe dnie wypełniając dokumentację, zamiast skacząc dookoła łóżka pacjenta, starając się mu pomóc? Oddział z chorobami genetycznymi miał to do siebie, że tutaj się właściwie ludzi nie uzdrawiano. Tutaj łagodziło się objawy, spowalniało rozwój choroby i starało się utrzymać pacjentów jak najdłużej przy życiu. Była to praca dość ciężka, często leczenie nie przynosiło skutków. Codziennie było się świadkiem śmierci kobiety, która nie była w stanie pobrać powietrza do płuc. Codziennie jakiś mężczyzna zamieniał się w żywy posąg i jeśli nie umarł ze strachu przed niemożnością ruszenia się, czekała go okropna przyszłość, której Marianna nie chciałaby nigdy doświadczyć. Codziennie pojawiał się na oddziale szlachcic, który przez przypadek doznał kontaktu ze świńskim mięsem i przychodził drapiąc się po zaczerwienionej skórze, szukając pomocy u magomedyków. Taka była codzienność i tym ludziom nie można było pomóc, jedynie sprawić, aby mniej cierpieli. Chociaż tyle.
Dzisiejszy dzień prawie cały znowu spędziła nad dokumentacją. Rankiem zmarła jedna z pacjentek chorych na serpentynę. Trzeba było uzupełnić jej kartę, opisać co się wydarzyło, jakie eliksiry dostała i wszystko inne, co miało znaczenie i powinno znaleźć się w papierach. Marianna powoli się do tego zabierała, przygotowując pergamin i kałamarz z piórem gdy do pomieszczenia wpadła jedna z pielęgniarek, cała zdenerwowana.
- Co się stało? Szuka pani kogoś? - zapytała Marianna.
Zazwyczaj gdy ktoś wpadał tak do pomieszczenia dla uzdrowicieli, coś działo się w jednej z sal, dlatego Goshawk była już gotowa na to, że zaraz zerwie się z niewygodnego krzesła i ruszy ratować czyjeś życie. Taka była jej praca. Panowała nad życiem czarodzieja, ale tego życia mogła go również pozbawić. Była jak dwie strony medalu, ciemna strona podążająca za ideałami Czarnego Pana i ta jasna, która udawała dobroć bijącą od Marianny. I póki co nikt jeszcze nie zorientował się, jak zwodziła wszystkich, albo prawie wszystkich, za nos.
- Szukam uzdrowiciela Pettigrew, jego pacjentka, chora na klątwę Ondyny źle się poczuła - odpowiedziała jej pielęgniarka, z zawodem stwierdzając, że nie ma tu uzdrowiciela, którego tak pilnie poszukiwała.
- Z tego co wiem, uzdrowiciel Pettigrew ma dzisiaj wolne - stwierdziła Mari, a potem wstała zza biurka. - Ja pomogę, nie jestem bardzo zajęta.
Pielęgniarka spojrzała na nią niepewnie. Najpewniej zauważyła już, że od kilku dni Goshawk jest odsuwana od pracy i czuła się niepewnie gdy ta zaoferowała pomoc, ale przecież liczyło się zdrowie i życie pacjenta, a pomoc musiała nadejść szybko, bo jeśli nie, to zamiast jednej karty do wypełnienia o zmarłej pacjentce, Marianna będzie miała takie dwie. Gdy wpadły do sali, kobieta była otoczona już wianuszkiem pielęgniarek, które nie bardzo wiedziały co mają robić. Eliksir ułatwiający oddychanie nic nie dawał, kobieta, czy też może raczej dziewczyna, bo nie wyglądała na więcej niż piętnaście lat, robiła się coraz bardziej sina. Natychmiast trzeba było pomóc!
Gdy Marianna zbliżyła się do pacjentki wszystkie pielęgniarki się rozstąpiły, dając jej możliwość działania. Mariannia nie musiała niczego sprawdzać, aby wiedzieć, że doszło do zablokowania dróg oddechowych, dlatego wdychanie eliksiru nic nie dawało, ponieważ jego opary nie mogły dostać się prosto do płuc. Nie czekając na nic, przyłożyła różdżkę do jej ciała i skupiła się na poprawnym rzucie zaklęcia udrażniającego.
- Anapne - powiedziała bez zawahania.
Po czym można było poznać, że zaklęcie podziałało? Po tym, gdy pacjentka nagle wzięła bardzo mocny i bardzo głęboki wdech, a wypuszczając nabrane powietrze z płuc, zaniosła się kaszlem tak, że na pewno było słychać ją po drugiej stronie korytarza. To jednak nie było koniec, drogi oddechowe zostały udrożnione, ale nadal panienkę męczyły duszności. Tutaj przyszła pora na solidne inhalacje, jedynie specjalna mieszanka ziół mogła pomóc pozbyć się tego okropnego uczucia. W ciepłej wodzie ponownie rozpuszczono odpowiednią ilość eliksiru, Marianna podsunęła ją pod nos dziewczyny, która pochyliła się nad miseczką i wzięła kilka głębokich wdechów. Już po chwili widać było, że czuje się lepiej, bo zdrowe rumieńce wróciły na jej bladą dotychczas czas.
- Proszę się inhalować jeszcze przez jakiś czas - poprosiła Marianna. - Zaraz poinformuję doktora Pettigrew o panienki stanie zdrowia i na pewno jeszcze dziś tutaj przyjdzie. Proszę leżeć i odpoczywać.
Jej praca była skończona, opuszczając salę odetchnęła z ulgą. To był jeden z niewielu momentów, kiedy naprawdę mogła uratować tu komuś życie. Było niewiele chorób, które na to pozwalały, a w jeszcze innych, nie miała na tyle umiejętności, aby być w stanie to zrobić. Gdy wróciła do pokoju od razu sięgnęła po pergamin i pióro, na którym napisała kilka krótkich zdań. Przedstawiła sytuację, opisała jakie zaklęcie zostało użyte, która mieszanka ziół i że pacjentka czuje się już lepiej, ale potrzebuje kontroli przez swojego uzdrowiciela. Gdy sowa odleciała, Mari zasiadła za biurkiem wracając do pracy, która została przerwana. Minęło może kilkadziesiąt minut, kiedy do pomieszczenia wszedł uzdrowiciel, którego owa pielęgniarka tak bardzo próbowała znaleźć. Mężczyzna był dość specyficzny, miał dziwne poczucie humoru i, przynajmniej według Marianny, był trochę dziwny. Z tej pozytywnej strony, o ile dziwność mogła być pozytywna. Podszedł do Goshawk i jak gdyby nigdy nic, poklepał ją po głowie, jak dziecko.
- Dobrze się spisałaś, dziecinko  - powiedział, obdarzając ja ogromnym uśmiechem. - Skończyłaś wypełniać dokumenty? Ah, ta biedaczka, tak bardzo musiała cierpieć, ale to niesamowite, że zanim umarła jej magia zdołała wysadzić niemal wszystkie organy! Wątroba, prawe płuco, żołądek, gdyby nie rozerwało serca, to prawdopodobnie by przeżyła. Ah, biedaczka!
- Nie, jeszcze nie skończyłam - odpowiedziała ze szczerością, patrząc na niego ze zdziwieniem i nie rozumiejąc, dlaczego dla niektórych uzdrowicieli takie coś jest tak bardzo fascynujące.
- To na co czekasz? Do roboty - rzucił, a następnie wyszedł z pokoju.
Marianna sądziła, że do swojej pacjentki. Nie pozostało jej więc nic innego, jak zabrać się do pracy, aby skończyć z tą kartą do wieczora. Na szczęście, lub nieszczęście, dzisiejszego dnia już nikt jej nie niepokoił. Mogła spokojnie dokończyć swoją pracę, nie mając już dzisiejszego dnia żadnego kontaktu z pacjentami. Miała jednak nadzieję, że incydent, który dziś się wydarzył zmieni to i już jutro, pod wpływem dobrej opinii uzdrowiciela Pettigrew wróci do normalnego trybu, mogąc pomagać przy leczeniu chorych czarodziei i bardziej przydać się Mungowi. Była już na takim poziomie, że spokojnie można było pozostawić jej pacjentów pod opiekę, a uzupełnianiem dokumentacji powinni zająć się stażyści o niższej randze i niższych umiejętnościach.


zt


A ty? Czy ty? Już rozumiesz też
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się

Marianna Goshawk
Marianna Goshawk
Zawód : Uzdrowicielka rodziny Burke, pomocnica Cassandry
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3736-marianna-goshawk https://www.morsmordre.net/t3750-odynka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f283-pokatna-27-4 https://www.morsmordre.net/t4637-skrytka-bankowa-nr-940#99756 https://www.morsmordre.net/t3753-mari-goshawk
Re: Sala numer jeden [odnośnik]17.09.17 13:00
Lizzie wiedziała o niej niemalże wszystko. Kiedy były dziećmi dzieliły się ze sobą wszystkim i nie miały przed sobą tajemnic. Zawsze były sobą i nie potrzeba było słów by mogły się zrozumieć. Teraz choć ich drogi całkowicie się rozeszły, Lucinda nie wyobrażała sobie sytuacji, w której miałyby przestać ze sobą rozmawiać, przestać się spotykać, że w ogóle ich kontakt mógłby ulec pogorszeniu. Elizabeth zawsze miała być dla niej podporą. Mówiła jej o tym co robiła źle i o tym co robiła dobrze, nakierowywała ją na rzeczy, których Selwyn nie widziała lub nie chciała widzieć. Była jej wdzięczna, że pomimo swoich własnych problemów i rzeczy, które ją dotykały to i tak znajdowała dla niej czas i potrafiła odrzucić zmartwienia na rzecz tych, które działy się w życiu Lucindy. Za to blondynka nie mogła być bardziej wdzięczna. Dziękowała za przyjaciół, którymi się otaczała, za rodzinę, która wbrew wszystkiemu potrafiła zachować się tak jak na rodzinę przystało. Nie oczekiwała dobrych słów od matki czy siostry, ale dobrze wiedziała co właśnie czuł jej ojciec, czy brat czy nawet Alek i Lizzie. Oni zawsze byli dla niej dobrzy i zawsze dbali o nią cokolwiek by się działo. I choć Selwyn naprawdę chciała powiedzieć Lizzie o tym co się wydarzyło tego dnia i jak bardzo to nią wstrząsnęło, ale nie miała jeszcze co do tego odwagi. Musiała sama poukładać sobie to wszystko w głowie, oddzielić to co prawdziwe od tego co powstało z jej wyobrażeń. Dlatego potrzebowała czasu i Lizzie to rozumiała. Czuła, że i tak po wyjściu ze szpitala czeka ją ciężka rozmowa. O pracy, której nie powinna wykonywać, o chorobie, która w końcu ją zabije jeżeli ta nie przestanie pakować się w każde niebezpieczeństwo jakie pojawi się na jej drodze. Tak właśnie żyła i nie wiedziała czy bardziej jest to odwaga czy głupota. Wiedziała tylko, że właśnie tego potrzebuje by poczuć, że żyje. Ostatnie wydarzenia jednak były zbyt ciężkie. Nie chciałaby przeżyć tego jeszcze raz, nie chciałaby, żeby obrazy z tego dnia atakowały ją tak jak teraz jeden po drugim. Jeżeli miałaby wybierać nigdy nie przyjęłaby tego zlecenia, ale przecież nie mogła wiedzieć. Różne rzeczy się działy i niekoniecznie miało się na to wpływ. Lucinda patrzyła jak drzwi zamykają się za kuzynką. Miała racje. Musiały porozmawiać o tym wszystkim kiedy będzie spokojniej, łatwiej. Teraz musiała odpocząć. Szlachcianka zamknęła oczy i odpłynęła by zmierzyć się z nawiedzającymi ją koszmarami.

z.t


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sala numer jeden - Page 4 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Sala numer jeden [odnośnik]11.01.20 11:50
12.03
Młoda dziewczyna miała długie, czarne włosy w stylu wiktoriańskiej lalki. Przy odrobinie wyobraźni można było uznać, że dawniej były one piękne, lśniące jak szlachetne kamienie i miękkie niczym atłas. Dzisiaj niewiele już zostało z ich objętości; liczne próby uratowania urody najbardziej niewiarygodnymi specyfikami oraz depcząca po piętach choroba zupełnie pozbawiła je blasku i teraz przypominały w dotyku szorstkie pierze wypełniające najtańsze poduszki w pierwszej wynajmowanej przez Elvirę kawalerce. Jasna skóra poszarzała, okrywając niezdrową siateczką błękitnawych żyłek. Przymknięte powieki stały tak cienkie, że można było odnieść wrażenie jakby to brązowe tęczówki, a nie siniaki, przebijały na drugą stronę, nadając niedoszłej piękności charakteru trupiej damy. Co bardziej cyniczni powiedzieliby, że teraz zaczęła naprawdę przypominać swoją matkę. Karta pacjenta nie dawała nigdy tak szczegółowych informacji, lecz nie trudno było się na oddziale dowiedzieć, że kobieta była córką czarodzieja i mugolki, swego rodzaju mezaliansu krwi, z czym zupełnie kłóciły się gładkie rysy twarzy i cienkie palce stworzone do różdżki. Pośród przewijających się przez oddział chorób wewnętrznych szlachciców słyszano już, że to prawdopodobnie słabe matczyne geny doprowadziły ją do miejsca, w którym obecnie przebywała, lecz Elvira wiedziała doskonale, że Traumy Krwi nie dało się odziedziczyć po mugolu, nie ważne jak bardzo logicznie by to brzmiało. Panna Rowston musiała być po prostu skrajnym pechowcem; życie obdarowało ją nadzwyczajnym pięknem, ale poskąpiło rodowodem, a pierwsze było pośrednio zależne od drugiego. Ktoś musiał przekląć ją jeszcze przed narodzinami, zapewne rodzice ojca.
Elvira pogubiła myśli, stojąc przy łóżku tej smutnej kobiety z wrażeniem przedziwnego uniesienia. Przypadek był już właściwie rozwiązany, należało jedynie czekać i zobaczyć, jak silny był jej organizm, czy będzie w stanie wybudzić się samodzielnie ze stanu, w którym zawodziły zaklęcia. Jak to często bywało w sytuacjach, gdy ktoś spoza ścisłej arystokracji cierpiał z powodu choroby genetycznej, Fiama Rowston dowiedziała się o swojej chorobie zbyt późno. Pozornie niegroźny upadek ze schodów doprowadził u "wątłej" dziewczyny do krwotoku wewnętrznego. Już w szpitalu dostała wstrząsu hipowolemicznego, krwawienie udało się zatrzymać w ostatniej chwili przy udziale trzech uzdrowicieli. To był dzisiejszy poranek; osiem godzin później trudno było oszacować skalę uszkodzenia narządów, ale niemożność wybudzenia pacjentki ze śpiączki nie dawała najlepszych rokowań. W czasie tego krótkiego czasu kobietę zdążyli już odwiedzić ojciec, przyjaciółka i narzeczony. Zachowywali się tak jak zawsze rodzina; płakali, obiecywali głuchej skorupie stałe wsparcie i podnosili irracjonalne żądania. Teraz jednak w sali nie było nikogo poza innym nieprzytomnym pacjentem po drugiej stronie, zarówno on jak i Fiama mieli zapewnioną najprostszego rodzaju intymność w postaci zasłoniętej kotary. Poza regularnymi badanami diagnostycznymi oraz oczekiwaniem na wybudzenie nie było już właściwie nic, co uzdrowiciel w czasie obchodu mógłby dla kobiety zrobić.
A jednak zasady mówiły inaczej; Elvira sama uczestniczyła w działaniach ratunkowych kilka godzin temu, nic więc dziwnego, że będąc obecnie głównym uzdrowicielem na dyżurze musiała co jakiś czas upewniać się, czy aby na pewno niczego nie przeoczyli. Już na samym początku pierwszym gestem, jaki wykonała pomimo zmęczenia, było wyciągnięcie długiej, białej różdżki i wykonanie krótkiej serii zaklęć medycznych. Diagno Coro wyłożyło Elvirze jak na dłoni słabe tętno panny Rowston; 90 ciśnienia skurczowego to nie był wynik, jakiego by oczekiwali, ale jeszcze nie bradykardia. Diagno Haemo oznajmiło te same co wcześniej nieprawidłowości, z mózgiem na czele. Najistotniejszy narząd został z całą pewnością niedotleniony i wszystko teraz zależało od tego, jak rozległe będą trwałe zmiany w tkance. Kobieta mogła obudzić się z lekkimi niedowładami, z amnezją, ciężko niepełnosprawna, a też mogła nie obudzić się wcale. Wykluczyli przynajmniej śmierć mózgu, bo oddychała samodzielnie, choć dwa razy w ciągu dzisiejszego dyżuru musiała przywracać jej akcję serca. Narzeczony błagał ją na samym początku, by zrobiła wszystko, co w jej mocy, ale Elvira naprawdę nie dostrzegała w tym sensu; szanse na to, że Fiama wyjdzie z tego bez szwanku były tak niewielkie, że niemal zerowe. Nie chciała sobie nawet wyobrażać, by mieli w Mungu tracić czas na rehabilitację kobiety, która w gruncie rzeczy sama była sobie winna, ignorując objawy tak oczywiste jak chroniczne wyczerpanie, spadająca jakość skóry i duszności. Mogliby ją nawet zabrać do mugoli i tam pielęgnować, na dłuższą metę było jej wszystko jedno.
Siedząc na pustym krześle przy szpitalnym łóżku Elvira przesuwała krańcem różdżki po małej, kruchej dłoni dziewczyny i zastanawiała się usilnie nad dwoma sprawami - jak łatwo można było stać się martwym i bezużytecznym za życia i czy czasem nie powinna nareszcie poprosić o dłuższy urlop. Ambicja odmawiała, ale było też coś jeszcze ciemniejszego, myśli, które starała się tłumić nawet teraz. Cisza dziobała w uszy, ponieważ oddechy panny Rowston i leżącego daleko drugiego pacjenta były tak słabe, że prawie niemożliwe do wyłapania. Do czego tak właściwie ta kobieta mogła się jeszcze przydać? Była półkrwi, przed ślubem, bez kariery i z tragicznymi rokowaniami na przyszłość; w niedługim czasie wszyscy zapewne o niej zapomną, jeżeli tylko szybciej nie znajdzie się pod szpitalem w najzimniejszych salach. Elvira znała to z doświadczenia, to nie był pierwszy pacjent w śpiączce ani upośledzony, który przewinął się przez ten szpital.
Z westchnieniem frustracji opuściła głowę, docisając paznokcie do obolałych skroni, wystarczająco mocno, by pozostawić księżcyowate ślady. Nie zostało już wiele jej dyżuru; jeszcze godzina, może mniej, kiedy wszyscy pacjenci na oddziale chorób wewnętrznych pozostawali pod jej opieką, a ich osłabione parametry życiowe mnożyły się w jej głowie jak szarańcza parząca wnętrze czaszki. Mogła już właściwie odliczać na zegarze minuty do czasu, gdy nareszcie zrzuci szorstki kitel i uda się do domu. Na samym początku przemknęło jej przez myśl, że być może jest tylko senna i potrzebuje porządnego odpoczynku, później jednak zdała sobie sprawę, że to nie to - a w każdym razie nie tylko. Wyobrażenie snu nie przynosiło najmniejszej satysfakcji. Nie ważne, na czym próbowała się skupić: czy na własnym mieszkaniu i wszystkich nieprzeczytanych książkach, które przytaszczyła sobie ostatnio z biblioteki, o astronomii, o transmutacji, o magii obronnej; czy może raczej na trwającym dyżurze, szpitalnej aurze, którą przez lata tak doceniała, a dziś nie była w stanie nawet patrzyć na swoich pacjentów bez gorzkiego poczucia, że w jakiś sposób przyczyniali się do jej pogłębiającej się dysforii.
Ostatnimi czasy Elvira czuła się słaba, wrażliwa i niewystarczająca, nie potrafiąc jednak winić za to samej siebie, szukała problemów w otoczeniu. Władze szpitala, które ograniczały ją sztywnymi godzinami dyżurów i jeszcze bardziej sztywnymi regulaminami, a nawet pacjenci, ci na których traciła czas wiedząc doskonale, że nic jej to nie przyniesie. Nie chciała im pomagać, chciała rozwijać swoje uzdrowicielskie umiejętności dla innego celu. Badać nieprawdopodobne, dokonywać niemożliwych czynów, budzić podziw. Dawniej Fiama Rowston byłaby dla niej zapewne takim właśnie intrygującym wyzwaniem. Lata doświadczenia nauczyły ją jednak, że ci, którzy sami byli zbyt tępi, by zadbać o własne życie, byli zazwyczaj nie do uratowania.
I to nie była jej wina.
Narzeczony Fiamy zamiast wypraszać ją na korytarzu o działanie winien raczej znienawidzić ukochaną za ignorancję. Elvira miała serdecznie dość bycia obarczaną głupotą innych ludzi. Było tyle przydatnych rzeczy, które mogłaby teraz robić zamiast siedzieć przy Rowston i kontrolować jej stan. Przepisywać terapię eliksirami dla tych, którzy będąc w podobnie złym stanie mieli jeszcze przynajmniej szansę. Wrócić do mieszkania i uczyć się magii obronnej. Jak nietypowo dla uzdrowiciela.
Wykrzywiła usta i rzuciła krótkie spojrzenie na rękę Fiamy, bladą i wyschniętą. Do końca dyżuru zostało czterdzieści pięć minut; powinna obejść oddział jeszcze jeden raz i upewnić się, że nikt nie zdążył przez ten czas opuścić łóżka bez pozwolenia. Z westchnieniem schowała różdżkę do kieszeni, ale zanim wstała, przyjrzała się spokojnej twarzy pacjentki. Gdyby nie była tak spostrzegawcza, być może nie zauważyłaby szczegółów, ale kilka sekund, w czasie których klatka piersiowa kobiety nie uniosła się ani jeden raz, natychmiast ją wyczuliły.
- Diagno Coro - wyszeptała, łapiąc za różdżkę, a potem ściskając ją w nieco opadniętej dłoni. Nic.
Zacisnęła zęby. Zaklęcie "Palus" w gruncie rzeczy już wisiało jej na języku, ale gdy otworzyła usta nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Który to już raz dzisiaj? Trzeci, a może czwarty? Jak długo miała jeszcze utrzymywać przy życiu kogoś, kto z pewnością i tak umrze tej nocy albo następnego dnia, stanowiąc po drodze obciążenie dla wszystkich dyżurów, od nocnego po poranny? Opuściła różdżkę o kilka centymetrów, potem zupełnie, chowając ją do kieszeni. Fiama Rowston była na ten wieczór ich jedynym krytycznym pacjentem, ale przez ten fakt jako główny uzdrowiciel musiała zostać na oddziale do ostatniej sekundy. W każdym innym wypadku mogłaby sprawozdać wszystko oddziałowym pielęgniarkom, stażystom, a potem zamknąć się w gabinecie, przygotować do wyjścia. Była tak cholernie zmęczona.
Zmierzyła kobietę zobojętniałym spojrzeniem, jej sine policzki, tknięte bielą usta. Była martwa już w momencie, w którym tu trafiła, a jednak zajmowała najlepsze łóżko na przepełnionym piętrze, pochłaniając czas i marnując go. Elvirę mdliło już od idiotycznych reguł, które nakazywały jej ratować każdego, bez względu na wszystko. Jeżeli jako uzdrowiciel miała mieć władzę nad ich życiem, to dlaczego i nie nad śmiercią? Zaklęcia alarmowe nie uaktywnią się, dopóki przebywała na sali, kto po wyjściu mógłby oskarżyć ją o to, że naprawdę nie udzieliła pacjentce pomocy? Równie dobrze mogła przecież nic nie zauważyć, jej dyżur dobiegał końca, była senna. Śmierć niewygodnego pacjenta przyniosłaby korzyść im wszystkim.
Powziąwszy decyzję, odwróciła się i wyszła, prędko, czując jak narasta ból głowy. Wchodząc po schodach liczyła sekundy już nie do końca pracy, ale minut, które musiały upłynąć, by mózg Fiamy przestał pracować definitywnie. Dokładnie wiedziała, jaki to czas, miała wrażenie, że głośne uderzenia jej butów na pustym korytarzu wystukują go, jakby sama była śmiercią. W gabinecie oblały ją zimne poty, ale mimo to bez wyrzutów sumienia zrzuciła kitel i sięgnęła po płaszcz. Zawahała się tylko przez moment, gdy znalazła się na parterze, widząc jak w magicznym przejściu wyłaniają się pierwsi uzdrowiciele z nocnego dyżuru. Przystanęła na chwilę, obserwując ich wypoczęte, pełne determinacje twarze, a potem z sercem w gardle wyminęła tłum i wychodząc nareszcie na zewnątrz odetchnęła mroźnym, zimowym powietrzem.
I tak było już przecież za późno.

/zt


you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
unsteady
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t6546-elvira-multon https://www.morsmordre.net/t6581-kim https://www.morsmordre.net/t12162-elvira-multon#374517 https://www.morsmordre.net/f416-worcestershire-evesham-dom-nad-rzeka-avon https://www.morsmordre.net/t6632-skrytka-bankowa-nr-1656 https://www.morsmordre.net/t6583-elvira-multon

Strona 4 z 4 Previous  1, 2, 3, 4

Sala numer jeden
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach