Pracownia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Pracownia
Do pracowni Cassandry nie ma wstępu każdy, mieści się w piwnicy nieopodal wejścia - aby zejść do środka, trzeba minąć jej trolla. Zwykle, kiedy nie można znaleźć Cassandry, zapewne jest tutaj.
W pracowni na niewielkim palenisku stoi niewielki żeliwny kociołek, raczej do podgrzewania eliksirów niż ich ważenia, Cassandra miała przyjaciółki, które tworzyły eliksiry o wiele sprawniej niż ona sama. Wnętrze oświetlają świece wetknięte w mało ozdobny świecznik stojący pośrodku stołu, na którym niemal zawsze widać pojedyncze kości lub preparaty z narządów powtykane w słoiki. Cassandra zajmuje się ich oczyszczaniem i dostarczaniem do Paliczków. Przy stole ustawiono krzesło i dziecięcy stołek.
W pracowni na niewielkim palenisku stoi niewielki żeliwny kociołek, raczej do podgrzewania eliksirów niż ich ważenia, Cassandra miała przyjaciółki, które tworzyły eliksiry o wiele sprawniej niż ona sama. Wnętrze oświetlają świece wetknięte w mało ozdobny świecznik stojący pośrodku stołu, na którym niemal zawsze widać pojedyncze kości lub preparaty z narządów powtykane w słoiki. Cassandra zajmuje się ich oczyszczaniem i dostarczaniem do Paliczków. Przy stole ustawiono krzesło i dziecięcy stołek.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:03, w całości zmieniany 1 raz
Chłopiec, który się zjawił z pewnością nie był wytworem wyobraźni, ani wspomnieniem, ani senną marą. Był prawdziwy, ciepły — Lupus wiedział, że był żywy. Przerażony i spanikowany. Kiedy uzdrowiciel go pochwycił próbował wyszarpać swoją rękę, lecz był też słaby. Podłoga, po której stąpał zdawała się pękać, skrzypieć, trzeszczeć, a kilka pustych szklanych fiolek rozprysło się w jednej chwili. Wszyscy obecni czuli coś wyjątkowego - jak od tego dziecka, jakby było na swój sposób wyjątkowe, biła potężna, wielka moc, siła, czarna magia. Z jego nosa popłynęła ciurkiem maź, która przypominała tą, która wyciekała ze znalezionego w kasynie człowieka, lecz już na pierwszy rzut oka wydawała się czystsza, doskonalsza, a chłopiec - żył, był cały.
Zaparł się nogami, nie chcąc pozwolić się odciągnąć Lupusowi od jątrzącej się anomalii. Smugi przejrzystej czerni otoczyły go zewsząd, otuliły niczym całun. I nim ktokolwiek zdążył cokolwiek zrobić, rozmył się w powietrzu, a wszystko — dosłownie wszystko ustało i ucichło wraz z jego zniknięciem.
W tej samej chwili u podnóży schodów stanął Czarny Pan. Żadne z Was nie wiedziało, jak długo się tu znajdował i czy przyglądał się waszym poczynaniom. Wpatrywał się w miejsce, w którym chwilę wcześniej zniknął chłopiec. Po chwili ciszy, kiedy powietrze przestało drżeć, a magia się znów ustabilizowała, ruszył w kierunku badaczy, mijając przy tym Quentina. Jego czarna peleryna zaszeleściła, a spod niej wyłoniły się blade, kościste dłonie trzymające różdżkę. Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać miał srogie i chłodne spojrzenie.
— Chłopiec — wysyczał, przenosząc wzrok na Deirdre, Cassandrę, a później Valerija, Lupusa, a w końcu Quentina. — Co się stało? Jak idą prace?
| Na odpis macie 48h. Jak się nie wyrobicie do CP się z Wami rozprawi.
Zaparł się nogami, nie chcąc pozwolić się odciągnąć Lupusowi od jątrzącej się anomalii. Smugi przejrzystej czerni otoczyły go zewsząd, otuliły niczym całun. I nim ktokolwiek zdążył cokolwiek zrobić, rozmył się w powietrzu, a wszystko — dosłownie wszystko ustało i ucichło wraz z jego zniknięciem.
W tej samej chwili u podnóży schodów stanął Czarny Pan. Żadne z Was nie wiedziało, jak długo się tu znajdował i czy przyglądał się waszym poczynaniom. Wpatrywał się w miejsce, w którym chwilę wcześniej zniknął chłopiec. Po chwili ciszy, kiedy powietrze przestało drżeć, a magia się znów ustabilizowała, ruszył w kierunku badaczy, mijając przy tym Quentina. Jego czarna peleryna zaszeleściła, a spod niej wyłoniły się blade, kościste dłonie trzymające różdżkę. Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać miał srogie i chłodne spojrzenie.
— Chłopiec — wysyczał, przenosząc wzrok na Deirdre, Cassandrę, a później Valerija, Lupusa, a w końcu Quentina. — Co się stało? Jak idą prace?
| Na odpis macie 48h. Jak się nie wyrobicie do CP się z Wami rozprawi.
Dokonywał wielkich rzeczy strasznych, to prawda, ale wielkich
Czarny Pan
Zawód : Czarnoksiężnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Ja, który zaszedłem dalej niż ktokolwiek inny na drodze do nieśmiertelności...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Konta specjalne
Wszystko dzieje się nienaturalnie szybko, żeby potem nagle zniknąć całkowicie. W jednej sekundzie jest drżąca magia, wystraszony chłopiec oraz anomalia, w drugiej nie ma już niczego. Oprócz ciszy, głuchej i przejmującej. Nie udaje nam się jednak opuścić pracowni, zamiast tego wchodzi do niej Lord Voldemort. Serce na moment zamiera wraz z miejscem rozdarcia czasu, a potem przyspiesza jak oszalałe. Kurczowo ściskam wszystkie przedmioty trzymane w rękach, nawet nie podnosząc wzroku. Nie wiem czy to ja mam cokolwiek mówić, ale decyduję się powiedzieć, bo jak reszta będzie milczeć, to tylko narobimy sobie problemów - zupełnie niepotrzebnie.
- Panie - zaczynam więc, kłaniając się lekko. - W kasynie okazało się, że anomalia powróciła. Znaleźliśmy konającego mężczyznę, który powiedział, że zaatakowała go magia ze szkła z alkoholem powodując pożar, zupełnie jak wcześniej - mówię, wiedząc, że chyba dziś umrę skoro wychodzi na to, że instrukcje od Czarnego Pana nie do końca się sprawdzają. - Mężczyzna zmarł, ale miał w sobie pewną maź - napomykam, zerkając znacząco na uzdrowicieli i mając nadzieję, że to oni rozwiną ten temat. Badań obu denatów oraz tego, co konkretnie w nim znaleźli. - Z Valerijem natomiast dostrzegliśmy popiół wymieszany z białymi cząsteczkami. Po zbadaniu ich okazało się, że to jad bazyliszka oraz włos szyszymory. Podpierając się wiedzą alchemiczną oraz logiką doszliśmy do wniosku, że to muszą być rdzenie różdżek. Tych należących do Deirdre oraz Ramsey’a, tych, którzy naprawiali anomalię w kasynie - mówię dalej. - Jednak pył ten wietrzał, uchodziła z niego czarna magia. Udało się go zakonserwować mazią oraz krwią znalezionych w kasynie oraz sierocińcu denatów. Valerij opracował również receptę na eliksir tropiący wykorzystując wszystkie zdobyte ingrediencje. Niestety wywar potrzebuje miesiąca na zyskanie pełni swej mocy - referuję, myśląc intensywnie, czy powiedziałem już wszystko. - Składniki, jakie pozyskaliśmy, silnie oddziałują na różdżkę Deirdre. Emanują mocą, wrą, zaś różdżka drży i wydziela silne ciepło. Jesteśmy w stanie wzmocnić różdżki Rycerzy poprzez wtopienie w nie pyłu z mazią otrzymaną z ciała skażonego anomalią. - Nie mam pojęcia kiedy mówiłem tyle co teraz. Prawdopodobnie nigdy. - Ten chłopiec i to rozdarcie… pojawili się znikąd. Fiolka z pyłem upadła na ziemię i wywołała podobne zjawisko. Zniknęło równie niespodziewanie co się pojawiło - dodaję na zakończenie, wyjaśniając, czy raczej wcale nie, co się przed chwilą wydarzyło. Tego nie wie chyba nikt z nas.
- Panie - zaczynam więc, kłaniając się lekko. - W kasynie okazało się, że anomalia powróciła. Znaleźliśmy konającego mężczyznę, który powiedział, że zaatakowała go magia ze szkła z alkoholem powodując pożar, zupełnie jak wcześniej - mówię, wiedząc, że chyba dziś umrę skoro wychodzi na to, że instrukcje od Czarnego Pana nie do końca się sprawdzają. - Mężczyzna zmarł, ale miał w sobie pewną maź - napomykam, zerkając znacząco na uzdrowicieli i mając nadzieję, że to oni rozwiną ten temat. Badań obu denatów oraz tego, co konkretnie w nim znaleźli. - Z Valerijem natomiast dostrzegliśmy popiół wymieszany z białymi cząsteczkami. Po zbadaniu ich okazało się, że to jad bazyliszka oraz włos szyszymory. Podpierając się wiedzą alchemiczną oraz logiką doszliśmy do wniosku, że to muszą być rdzenie różdżek. Tych należących do Deirdre oraz Ramsey’a, tych, którzy naprawiali anomalię w kasynie - mówię dalej. - Jednak pył ten wietrzał, uchodziła z niego czarna magia. Udało się go zakonserwować mazią oraz krwią znalezionych w kasynie oraz sierocińcu denatów. Valerij opracował również receptę na eliksir tropiący wykorzystując wszystkie zdobyte ingrediencje. Niestety wywar potrzebuje miesiąca na zyskanie pełni swej mocy - referuję, myśląc intensywnie, czy powiedziałem już wszystko. - Składniki, jakie pozyskaliśmy, silnie oddziałują na różdżkę Deirdre. Emanują mocą, wrą, zaś różdżka drży i wydziela silne ciepło. Jesteśmy w stanie wzmocnić różdżki Rycerzy poprzez wtopienie w nie pyłu z mazią otrzymaną z ciała skażonego anomalią. - Nie mam pojęcia kiedy mówiłem tyle co teraz. Prawdopodobnie nigdy. - Ten chłopiec i to rozdarcie… pojawili się znikąd. Fiolka z pyłem upadła na ziemię i wywołała podobne zjawisko. Zniknęło równie niespodziewanie co się pojawiło - dodaję na zakończenie, wyjaśniając, czy raczej wcale nie, co się przed chwilą wydarzyło. Tego nie wie chyba nikt z nas.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wybuch dziwnej anomalii, skupienia mrocznej mocy, wyrywającej dziurę w powietrzu i w rzeczywistości, wydawał się niespodziewany, niezaplanowany przez przebywających w pracowni badaczy. Deirdre pozostawała czujna, mocno ściskając rozgrzaną różdżkę w wiodącej dłoni; starała się uważnie obserwować to, co działo się w popękanej chmurze, lustrować pojawienie się chłopca, po którego ruszył Lupus, pojąć jakoś to, co właśnie zadziało się przed jej oczami. Była tu tylko gościem, obiektem leczniczych badań, jednostką mającą pomóc w zgłębieniu palącego problemu związanego z anomaliami. Nie wtajemniczono jej dokładniej w przeprowadzane tutaj eksperymenty, zresztą, nawet gdyby to zrobiono, zapewne nie zrozumiałaby nic z intelektualnego bełkotu związanego z numerologią i alchemią, sztukami - dla niej - całkiem tajemnymi.
A potem, zanim zdążyła dopytać i zareagować, wszystko zniknęło, dziecko zalane dziwną mazią, rozdarcie w przestrzeni - pozostało tylko roztrzaskane szkło, ból potłuczonych odepchnięciem pleców i głos. Znajomy, głęboki, przerażający. Deirdre odwróciła się od razu w stronę wkraczającego wgłąb pomieszczenia Czarnego Pana, chyląc głowę w geście szacunku. - Panie - wychrypiała krótko, z pokorą, jeszcze zanim Quentin zaczął referować to, co się do tej pory wydarzyło. Słuchała go uważnie, nie wiedziała o wszystkim, co się wydarzyło; o tym, o znaleźli w kasynie, jaki wpływ miały te znaleziska na dalsze badania i z czym właściwie wiązała się misja jednostki badawczej. Odruchowo obróciła własną różdżkę w palcach, po czym przytrzymała ją lekko, tak, by móc w razie potrzeby przekazać ją zgromadzonym tu badaczom lub samemu Lordowi Voldemortowi. Nie znała żadnych szczegółów, nie wypowiadała się więc, czuła się tu obserwatorem. Zawodzącym lub zbędnym; dziwnie czuła się w roli obiektu badanego a nie kogoś kreującego wydarzenia, mającego wpływ na postęp badań. Milczała jednak spokojnie, postanawiając się odezwać tylko wtedy, gdy będzie miała do powiedzenia coś mądrego lub gdy zostanie o coś zapytana. Nie ona była tu, niestety, ekspertem.
A potem, zanim zdążyła dopytać i zareagować, wszystko zniknęło, dziecko zalane dziwną mazią, rozdarcie w przestrzeni - pozostało tylko roztrzaskane szkło, ból potłuczonych odepchnięciem pleców i głos. Znajomy, głęboki, przerażający. Deirdre odwróciła się od razu w stronę wkraczającego wgłąb pomieszczenia Czarnego Pana, chyląc głowę w geście szacunku. - Panie - wychrypiała krótko, z pokorą, jeszcze zanim Quentin zaczął referować to, co się do tej pory wydarzyło. Słuchała go uważnie, nie wiedziała o wszystkim, co się wydarzyło; o tym, o znaleźli w kasynie, jaki wpływ miały te znaleziska na dalsze badania i z czym właściwie wiązała się misja jednostki badawczej. Odruchowo obróciła własną różdżkę w palcach, po czym przytrzymała ją lekko, tak, by móc w razie potrzeby przekazać ją zgromadzonym tu badaczom lub samemu Lordowi Voldemortowi. Nie znała żadnych szczegółów, nie wypowiadała się więc, czuła się tu obserwatorem. Zawodzącym lub zbędnym; dziwnie czuła się w roli obiektu badanego a nie kogoś kreującego wydarzenia, mającego wpływ na postęp badań. Milczała jednak spokojnie, postanawiając się odezwać tylko wtedy, gdy będzie miała do powiedzenia coś mądrego lub gdy zostanie o coś zapytana. Nie ona była tu, niestety, ekspertem.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Dziecko było żywe. I materialne. Mogłem to poczuć w trakcie próby wyciągnięcia go z dziwnej mgły. Niestety ono nie chciało pomocy, a ja być może byłem zbyt słaby, by przyciągnąć chłopca do siebie. Nim zdążyłem się zorientować, wszystko znikło. Nie było już rozdarcia, zwalniającego czasu, pulsującej niestabilnością magii oraz nieproszonego, niespodziewanego gościa. Za to przybył inny, dosłownie chwilę później, spojrzeniem oraz głosem budząc trwogę oraz mrożąc krew w żyłach. Automatycznie wyprostowałem się zestresowany, ale kilka sekund później zgiąłem się z szacunkiem w jego stronę. Lorda Voldemorta, wyraźnie oczekującego od nas odpowiedzi oraz krótkiego sprawozdania z badań. Poczekałem, aż Quentin skończy mówić i dopiero wtedy zabrałem głos.
- Mężczyzna wyrzucony z Azkabanu według naszych ustaleń był przygotowywany na bycie naczyniem dla anomalii, prawdopodobnie eksperymentalnie. Niestety jego organizm nie przeżył starcia z magią, ale jego krew okazała się być cennym składnikiem zarówno eliksirów jak i dalszych badań. Niestety czarodziej z kasyna był przypadkową ofiarą wznieconej na nowo anomalii, był w bardzo ciężkim stanie jak do niego dotarliśmy. Zdołał nam jednak powiedzieć co się stało. Jego krew nie była w tak dobrej kondycji jak znalezionego przy sierocińcu mężczyzny, pewna maź oddzieliła się od niej i to ona miała tak naprawdę w sobie najwięcej mocy. Po jej złączeniu z krwią oraz wspomnianym wcześniej pyłem, od mikstury biła czarnomagiczna siła – powiedziałem to, co było w tym wszystkim istotne. – Jeśli chodzi o osoby naprawiające źródło anomalii, to nie stwierdziliśmy niczego odbiegającego od normy. Cassandra zbadała Ramseya, a ja Deirdre i nie zobaczyliśmy niczego niepokojącego, co może świadczyć o tym, że magia nie wyrządziła im żadnej krzywdy – uzupełniłem jeszcze kwestię wydarzeń mających miejsce w kasynie. – To dziecko… nie wiem skąd się wzięło, ale nie było duchem, było jak najbardziej realne – rzuciłem cicho, w zastanowieniu. Niestety nie wiedziałem co się dokładnie wydarzyło. Pył musiał uwolnić czarnomagiczną anomalię, ale nie rozumiałem na jakiej zasadzie się to odbyło i skąd w tym wszystkim wzięło się dziecko. To zadziało się zbyt szybko, by móc w jakikolwiek sposób zbadać niniejsze zjawisko.
- Mężczyzna wyrzucony z Azkabanu według naszych ustaleń był przygotowywany na bycie naczyniem dla anomalii, prawdopodobnie eksperymentalnie. Niestety jego organizm nie przeżył starcia z magią, ale jego krew okazała się być cennym składnikiem zarówno eliksirów jak i dalszych badań. Niestety czarodziej z kasyna był przypadkową ofiarą wznieconej na nowo anomalii, był w bardzo ciężkim stanie jak do niego dotarliśmy. Zdołał nam jednak powiedzieć co się stało. Jego krew nie była w tak dobrej kondycji jak znalezionego przy sierocińcu mężczyzny, pewna maź oddzieliła się od niej i to ona miała tak naprawdę w sobie najwięcej mocy. Po jej złączeniu z krwią oraz wspomnianym wcześniej pyłem, od mikstury biła czarnomagiczna siła – powiedziałem to, co było w tym wszystkim istotne. – Jeśli chodzi o osoby naprawiające źródło anomalii, to nie stwierdziliśmy niczego odbiegającego od normy. Cassandra zbadała Ramseya, a ja Deirdre i nie zobaczyliśmy niczego niepokojącego, co może świadczyć o tym, że magia nie wyrządziła im żadnej krzywdy – uzupełniłem jeszcze kwestię wydarzeń mających miejsce w kasynie. – To dziecko… nie wiem skąd się wzięło, ale nie było duchem, było jak najbardziej realne – rzuciłem cicho, w zastanowieniu. Niestety nie wiedziałem co się dokładnie wydarzyło. Pył musiał uwolnić czarnomagiczną anomalię, ale nie rozumiałem na jakiej zasadzie się to odbyło i skąd w tym wszystkim wzięło się dziecko. To zadziało się zbyt szybko, by móc w jakikolwiek sposób zbadać niniejsze zjawisko.
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czarny Pan zdawał się zamyślić, słuchając Quentina. Jego mina nie wyrażała zadowolenia. Lekko ściągnięte brwi, krytyczne spojrzenie sugerowało raczej, że spodziewał się usłyszeć coś innego. Pozwolił jednak skończyć alchemikowi, nim się odezwał. Skinął mu głową, dziękując za sumienny raport. Część z tego wiedział już od Cassandry.
— To znaczy, że anomalie powracają — jego głos nie zdradzał chłodu, który zionął z jego oczu. Dało się jednak usłyszeć brzmiące gorzko przemyślenia. — Czy istnieje szansa, by mogła powrócić w innych miejscach?— Spojrzał na swoich badaczy, bowiem to oni mogli mieć słuszne przypuszczenia, po zbadaniu wskazanych przez niego miejsc. Oczekiwał od nich odpowiedzi i to na Quentinie skupił swe spojrzenie. — Co z dziećmi i ich powiązaniami z anomaliami? Jaka jest ich rola?— Dał im jasno do zrozumienia, że ta część badań interesuje go najbardziej. Związek pomiędzy anomaliami, insygniami śmierci i dziećmi był najważniejszy i liczył na to, że członkowie jednostki badawczej byli w stanie dotrzeć do nurtujących go odpowiedzi. Spojrzał na Valerija, podejrzewając, że czarodziej będzie w stanie udzielić mu jasnej i konkretnej informacji na ten temat. — Czy udało wam się odnaleźć chłopca od run i księgę?— Przeniósł wzrok na Cassandrę. To było jedno z zadań, które im powierzył, ale nie na tyle istotne. Odnalezienie woluminu księgi Bagmana mogło pomóc w walce z nurtującymi ich kwestiami.
Z zamyślonym wzrokiem wysłuchiwał raportu Lupusa. Sięgnął kościstą dłonią do twarzy i potarł ją delikatnie, kiwając przy tym głową.
— Czy masz jakieś przypuszczenia, co do tożsamości tego dziecka? Widziałeś je już kiedyś?— spytał go, powoli odwracając się w kierunku miejsca rozbicia fiolki. Zbliżył się do niego i przykucnął przy nim, by palcami pokrytymi zbyt długimi paznokciami przejechać po podłodze. Substancja, która zebrała się na opuszkach przypominała proch. — Możliwe, że przeniósł się z innego miejsca, które dotknięte było anomalią. Gromadzi ona wielką moc. Wyczuliście w jego obecności coś dziwnego?— Zwrócił się już do wszystkich, wciąż stojąc do nich tyłem.
| Na odpis macie 36h.
— To znaczy, że anomalie powracają — jego głos nie zdradzał chłodu, który zionął z jego oczu. Dało się jednak usłyszeć brzmiące gorzko przemyślenia. — Czy istnieje szansa, by mogła powrócić w innych miejscach?— Spojrzał na swoich badaczy, bowiem to oni mogli mieć słuszne przypuszczenia, po zbadaniu wskazanych przez niego miejsc. Oczekiwał od nich odpowiedzi i to na Quentinie skupił swe spojrzenie. — Co z dziećmi i ich powiązaniami z anomaliami? Jaka jest ich rola?— Dał im jasno do zrozumienia, że ta część badań interesuje go najbardziej. Związek pomiędzy anomaliami, insygniami śmierci i dziećmi był najważniejszy i liczył na to, że członkowie jednostki badawczej byli w stanie dotrzeć do nurtujących go odpowiedzi. Spojrzał na Valerija, podejrzewając, że czarodziej będzie w stanie udzielić mu jasnej i konkretnej informacji na ten temat. — Czy udało wam się odnaleźć chłopca od run i księgę?— Przeniósł wzrok na Cassandrę. To było jedno z zadań, które im powierzył, ale nie na tyle istotne. Odnalezienie woluminu księgi Bagmana mogło pomóc w walce z nurtującymi ich kwestiami.
Z zamyślonym wzrokiem wysłuchiwał raportu Lupusa. Sięgnął kościstą dłonią do twarzy i potarł ją delikatnie, kiwając przy tym głową.
— Czy masz jakieś przypuszczenia, co do tożsamości tego dziecka? Widziałeś je już kiedyś?— spytał go, powoli odwracając się w kierunku miejsca rozbicia fiolki. Zbliżył się do niego i przykucnął przy nim, by palcami pokrytymi zbyt długimi paznokciami przejechać po podłodze. Substancja, która zebrała się na opuszkach przypominała proch. — Możliwe, że przeniósł się z innego miejsca, które dotknięte było anomalią. Gromadzi ona wielką moc. Wyczuliście w jego obecności coś dziwnego?— Zwrócił się już do wszystkich, wciąż stojąc do nich tyłem.
| Na odpis macie 36h.
Dokonywał wielkich rzeczy strasznych, to prawda, ale wielkich
Czarny Pan
Zawód : Czarnoksiężnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Ja, który zaszedłem dalej niż ktokolwiek inny na drodze do nieśmiertelności...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Konta specjalne
Niestety badania nie przyniosły dobrych rezultatów. Nie wszystkie, oczywiście. Jednak najważniejsza kwestia dotycząca anomalii poległa, sprawiając niemy zawód. W twarzy Lorda Voldemorta można było wyczytać rozgoryczenie; nie dziwiłem się, ja również nienawidziłem kiedy coś nie szło po mojej myśli. Ale to jego gniew był niebezpieczny, dlatego starałem się ważyć słowa, pokornie zniżając głowę oraz unikać zbyt długiego kontaktu wzrokowego. Za to skupiałem się z całej siły na zgromadzonych do tej pory informacjach i do myślenia nad odpowiedziami na zadane pytania.
- Niestety nie, Panie – powiedziałem nie kryjąc rozczarowania. – Widziałem je po raz pierwszy – dodałem po chwili, obracając głowę w kierunku miejsca, gdzie przed chwilą pojawiło się rozdarcie i skąd wydostało się dziecko. – Tak. Jak tylko rozdarcie pojawiło się, poczułem chłód. Oprócz czarnej mgły zawiał również wiatr. Najgorszy był jednak czas… tak jakby przyspieszył, ale jednocześnie wszystko wokół zaczęło się cofać i rozmazywać. Cofał się? Takie odniosłem wrażenie. Bardzo dziwne zresztą. Ale kiedy byliśmy w Azkabanie… to znaczy, byliśmy i nie byliśmy jednocześnie. Tam również coś dziwnego zadziało się z czasem. Byliśmy jakby w nim zawieszeni, mogąc przeglądać wspomnienia, historie z tamtego więzienia. Myślę, że to może być ze sobą powiązane – opowiadałem intensywnie zastanawiając się. Wcześniej tego nie dostrzegłem, ale teraz wydało się to jasne, że potęga anomalii miała szersze działanie. Władała również czasem. To brzmiało niesamowicie. Szkoda, że niczego konkretnego nie udało nam się zbadać, bo Azkaban wypluł nas z powrotem do spalonego sierocińca.
- Niestety nie, Panie – powiedziałem nie kryjąc rozczarowania. – Widziałem je po raz pierwszy – dodałem po chwili, obracając głowę w kierunku miejsca, gdzie przed chwilą pojawiło się rozdarcie i skąd wydostało się dziecko. – Tak. Jak tylko rozdarcie pojawiło się, poczułem chłód. Oprócz czarnej mgły zawiał również wiatr. Najgorszy był jednak czas… tak jakby przyspieszył, ale jednocześnie wszystko wokół zaczęło się cofać i rozmazywać. Cofał się? Takie odniosłem wrażenie. Bardzo dziwne zresztą. Ale kiedy byliśmy w Azkabanie… to znaczy, byliśmy i nie byliśmy jednocześnie. Tam również coś dziwnego zadziało się z czasem. Byliśmy jakby w nim zawieszeni, mogąc przeglądać wspomnienia, historie z tamtego więzienia. Myślę, że to może być ze sobą powiązane – opowiadałem intensywnie zastanawiając się. Wcześniej tego nie dostrzegłem, ale teraz wydało się to jasne, że potęga anomalii miała szersze działanie. Władała również czasem. To brzmiało niesamowicie. Szkoda, że niczego konkretnego nie udało nam się zbadać, bo Azkaban wypluł nas z powrotem do spalonego sierocińca.
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Tak właśnie sobie myślę, że moje słowa nijak nie są krzepiące. Staram się nie dawać po sobie poznać, że niezadowolona mina Pana w jakikolwiek sposób wprawia mnie w dyskomfort. Chociaż i tak wszystko po mnie widać - napiętych mięśniach i rozbieganym spojrzeniu pełnym lęku. Nie jestem ulubieńcem Lorda Voldemorta, więc tym bardziej kulę się w sobie i przejmuję, jednocześnie wiedząc, że będę pierwszym do odstrzału. Zwłaszcza przez niewesołe wnioski do jakich doszliśmy w trakcie badań.
- Bardzo możliwe - odpowiadam, starając się brzmieć pewnie, ale i tak wyglądam i brzmię jakbym chciał gdzieś uciec w kąt. - W innych miejscach i nie dokładnie według tego samego mechanizmu, niestety bardzo prawdopodobne. To rozdarcie, które przed chwilą miało miejsce, może być tego przedsmakiem - dodaję, wiedząc, że moje słowa zdecydowanie nie są tym, czego potężny czarnoksiężnik oczekuje. Ale zatajanie prawdy tym bardziej mija się z celem. - Z tego co zdołaliśmy ustalić… dzieci są pojemnikiem na anomalię. Rytuał, o których wspomniał wcześniej Lupus, nie sprawdził się na dorosłym czarodzieju, choć pośmiertnie jego krew wykazuje pewne magiczne właściwości. Dzieci są dostatecznie silne, żeby utrzymać w sobie czarną magię, chociaż nie sprawdziliśmy tego eksperymentalnie - rzucam nieco bardziej pewny siebie, ale wciąż spięty i wystraszony. Dobrze, że następne pytanie jest skierowane do Cassandry, a jeszcze kolejne do Blacka. - To prawda, zrobiło się zimno i te smugi… coś stało się nie tak z czasem, a przynajmniej na to wyglądało - potwierdzam wcześniejszą relację uzdrowiciela i biorę głęboki oddech. - Kiedy się pojawił, maź w fiolce zaczęła wrzeć - uzupełniam jeszcze, spuszczając wzrok na ziemię.
- Bardzo możliwe - odpowiadam, starając się brzmieć pewnie, ale i tak wyglądam i brzmię jakbym chciał gdzieś uciec w kąt. - W innych miejscach i nie dokładnie według tego samego mechanizmu, niestety bardzo prawdopodobne. To rozdarcie, które przed chwilą miało miejsce, może być tego przedsmakiem - dodaję, wiedząc, że moje słowa zdecydowanie nie są tym, czego potężny czarnoksiężnik oczekuje. Ale zatajanie prawdy tym bardziej mija się z celem. - Z tego co zdołaliśmy ustalić… dzieci są pojemnikiem na anomalię. Rytuał, o których wspomniał wcześniej Lupus, nie sprawdził się na dorosłym czarodzieju, choć pośmiertnie jego krew wykazuje pewne magiczne właściwości. Dzieci są dostatecznie silne, żeby utrzymać w sobie czarną magię, chociaż nie sprawdziliśmy tego eksperymentalnie - rzucam nieco bardziej pewny siebie, ale wciąż spięty i wystraszony. Dobrze, że następne pytanie jest skierowane do Cassandry, a jeszcze kolejne do Blacka. - To prawda, zrobiło się zimno i te smugi… coś stało się nie tak z czasem, a przynajmniej na to wyglądało - potwierdzam wcześniejszą relację uzdrowiciela i biorę głęboki oddech. - Kiedy się pojawił, maź w fiolce zaczęła wrzeć - uzupełniam jeszcze, spuszczając wzrok na ziemię.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czarny Pan odwrócił się w stronę uzdrowiciela, jednocześnie kierując dłoń w stronę młodego Burke'a, sugerując mu, by rzucił swoim okiem na substancję, która znajdowała się na ziemi. Miała podobny kolor do prochu, który został znaleziony w kasynie. Był jednak przylepiony do czegoś dziwnego - onyksowego śluzu, który dodatkowo się mienił. Quentin mógł przebadać go w aparaturze, spróbować mu się przyjrzeć pod różnym kątem. Po podobnej analizie co wcześniej, byłby w stanie stwierdzić, że maź zawiera łuskę smoka i palisander, natomiast sam pył jest wynikiem świeżej, dopiero co powstałej anomalii - najprawdopodobniej tej, która próbowała narodzić się właśnie tutaj, w pracowni na Nokturnie. Maź wydawała się być bardzo świeża. Jeśli chłopiec przyniósł ją ze sobą, musiał tu trafić z miejsca, w którym było jej znacznie więcej. Z pewnością było to również miejsca skażone anomalią, którą jego obecność - jako dziecka, będącego dobrym naczyniem, wzmagała. Czarny Pan chciał żeby Quentin sprawdził wszystkie możliwości, więc po przystawieniu dziwnej substancji do mazi w fiolce obie ciecze zaczęły na siebie dziwnie reagować. Pobrana z kasyna substancja momentalnie zawrzała, bulgocząc obficie, fiolka, w której się znajdowała zaczęła wyraźnie wrzeć. Ta zebrana z podłogi zdawała się iskrzyć delikatnie, wyrzucać z siebie maleńkie ładunki elektryczne. Obie substancje wydawały się być ze sobą w ścisłym konflikcie - co więcej, zbliżając je do siebie oddalały się coraz bardziej - tak bardzo, że substancja w fiolce oblepiała boczną ścianę, pozostawiając drugą stronę oraz dno praktycznie puste. Quentin wiedział, że obie odpychają się jak magnes, są antagonistycznie nastawione. Jeśli pierwsza z nich zawierała ładunki czarnej magii, alchemik mógł podejrzewać, że druga zawiera całkowite przeciwieństwo — białą magią. To zaś mogło prowadzić do śmiałych wniosków, że owa anomalia została naprawiona zupełnie innym sposobem niż ten, którym podzielił się ze swoimi Rycerzami Czarny Pan. Sposobem opartym na dobrej mocy, białej magii.
Na słowa Lupusa Czarny Pan się zamyślił, choć nie przypominał człowieka zastanawiającego się nad czymś, a raczej pogrążonego w głębokich, najwyższej wagi rozważaniach. Palce, które zbrudził dziwną substancją wycierał o siebie, a pył zsypywał się na ziemię.
— Czy to może być to samo dziecko?— spytał go w końcu, podnosząc na niego przeszywająco chłodne spojrzenie. — Jeśli tak, Lupusie, możemy powstrzymać anomalie.— Wszyscy wiedzieli, co Czarny Pan mógł mieć na myśli. Błysk w jego oczach i lekko uniesione kąciki ust, które wyrażały zadowolenie mogły wskazywać tylko na podjęcie bardzo brutalnych środków. Kiedy Quentin się odezwał, pokiwał głową. Był wyraźnie zadowolony z efektów prac badaczy, a słowa Burke'a odbierał z powagą, dokładnie analizując wszystko, co mówił. — Z waszych słów wynika, że oczy naszych Rycerzy powinny zwrócić się właśnie w ich stronę— w stronę dzieci. — Trzeba się nimi zająć odpowiednio, lecz wcześniej - je znaleźć. Czy możecie to zrobić?
Eliksir tropiący, który przygotowywali alchemicy mógł w tym pomóc. Choć wydawało się, że nie był jeszcze gotowy, prawdopodobnie mógł wskazać bardzo silne źródło czarnomagicznej anomalii - a więc i pewnie lokalizację dziecka lub dzieci. Zwykle eliksiry tropiące nie potrzebowały tyle czasu, by nabrać właściwej mocy - istniała szansa, że i ten będzie w stanie względnie określić położenie tego, co było poszukiwane, może nie dziś, a jutro, a jego moc z czasem jedynie będzie się wzmagać, podając coraz dokładniejsze dane. Czarny Pan nie wyglądał jednak na kogoś, kto chciał czekać. Chciał mieć odpowiedzi jak najszybciej i oczekiwał od swoich badaczy jak najsprawniejszego dotarcia do celu.
Wspominający Azkaban Lupus, który jeszcze przed chwilą zaciskał dłonie na małym chłopcu nagle poczuł się dziwnie. Gwałtownie rozbolała go głowa, pojawiły się lekkie zawroty. To wszystko działo się w chwili, gdy Quentin zajmował się dziwna substancją wskazaną przez Czarnego Pana, zbliżał i oddalał od siebie obie substancje - tą naznaczoną czarną i tą naznaczoną białą magią. Wspomniany przez niego Azkaban odżył w jego wspomnieniach. Ciało dziecka, które lewitowało przed postacią w długiej czarnej szacie, a później opadało bezwładnie w otchłań Azkabanu. Black pamiętał pulsowanie magii, zamkniętej w szkatule. Wielką moc, która tam się znajdowała i błogi spokój, jakby więzienie było wyssane z energii. To właśnie tam funkcjonowała najsilniejsza do tej pory znana Rycerzom anomalia, to od tamtego miejsca wszystko się rozpoczęło - i może to tam miało się wszystko zakończyć. Black nie mógł mieć wątpliwości, że tamto miejsce w połączeniu z dziećmi może mieć kluczowe znaczenie.
| Na odpis macie 36h.
Na słowa Lupusa Czarny Pan się zamyślił, choć nie przypominał człowieka zastanawiającego się nad czymś, a raczej pogrążonego w głębokich, najwyższej wagi rozważaniach. Palce, które zbrudził dziwną substancją wycierał o siebie, a pył zsypywał się na ziemię.
— Czy to może być to samo dziecko?— spytał go w końcu, podnosząc na niego przeszywająco chłodne spojrzenie. — Jeśli tak, Lupusie, możemy powstrzymać anomalie.— Wszyscy wiedzieli, co Czarny Pan mógł mieć na myśli. Błysk w jego oczach i lekko uniesione kąciki ust, które wyrażały zadowolenie mogły wskazywać tylko na podjęcie bardzo brutalnych środków. Kiedy Quentin się odezwał, pokiwał głową. Był wyraźnie zadowolony z efektów prac badaczy, a słowa Burke'a odbierał z powagą, dokładnie analizując wszystko, co mówił. — Z waszych słów wynika, że oczy naszych Rycerzy powinny zwrócić się właśnie w ich stronę— w stronę dzieci. — Trzeba się nimi zająć odpowiednio, lecz wcześniej - je znaleźć. Czy możecie to zrobić?
Eliksir tropiący, który przygotowywali alchemicy mógł w tym pomóc. Choć wydawało się, że nie był jeszcze gotowy, prawdopodobnie mógł wskazać bardzo silne źródło czarnomagicznej anomalii - a więc i pewnie lokalizację dziecka lub dzieci. Zwykle eliksiry tropiące nie potrzebowały tyle czasu, by nabrać właściwej mocy - istniała szansa, że i ten będzie w stanie względnie określić położenie tego, co było poszukiwane, może nie dziś, a jutro, a jego moc z czasem jedynie będzie się wzmagać, podając coraz dokładniejsze dane. Czarny Pan nie wyglądał jednak na kogoś, kto chciał czekać. Chciał mieć odpowiedzi jak najszybciej i oczekiwał od swoich badaczy jak najsprawniejszego dotarcia do celu.
Wspominający Azkaban Lupus, który jeszcze przed chwilą zaciskał dłonie na małym chłopcu nagle poczuł się dziwnie. Gwałtownie rozbolała go głowa, pojawiły się lekkie zawroty. To wszystko działo się w chwili, gdy Quentin zajmował się dziwna substancją wskazaną przez Czarnego Pana, zbliżał i oddalał od siebie obie substancje - tą naznaczoną czarną i tą naznaczoną białą magią. Wspomniany przez niego Azkaban odżył w jego wspomnieniach. Ciało dziecka, które lewitowało przed postacią w długiej czarnej szacie, a później opadało bezwładnie w otchłań Azkabanu. Black pamiętał pulsowanie magii, zamkniętej w szkatule. Wielką moc, która tam się znajdowała i błogi spokój, jakby więzienie było wyssane z energii. To właśnie tam funkcjonowała najsilniejsza do tej pory znana Rycerzom anomalia, to od tamtego miejsca wszystko się rozpoczęło - i może to tam miało się wszystko zakończyć. Black nie mógł mieć wątpliwości, że tamto miejsce w połączeniu z dziećmi może mieć kluczowe znaczenie.
| Na odpis macie 36h.
Dokonywał wielkich rzeczy strasznych, to prawda, ale wielkich
Czarny Pan
Zawód : Czarnoksiężnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Ja, który zaszedłem dalej niż ktokolwiek inny na drodze do nieśmiertelności...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Konta specjalne
Spokojnie przyglądałem się badaniom poczynionym później, ze znalezioną przez Czarnego Pana mazią. Nie ulegało wątpliwościom, że były to dwie przeciwstawne materie, które się odpychały pozostając ze sobą w konflikcie. To musiała być próbka z naprawy anomalii, ale innym sposobem niż ten znany Rycerzom. Biała magia. Najczystsza, najprawdziwsza. Czyli i tamci znaleźli rozwiązanie, choć pocieszającym było, że ich starania również zakończyły się wreszcie fiaskiem. Zastanowiłem się nad tym przez chwilę, nim znów Lord Voldemort oczekiwał ode mnie informacji. Spojrzałem na niego krótko, zaraz przenosząc wzrok to na miejsce, w którym wcześniej znajdowało się dziecko, to na ziemię, intensywnie zastanawiając się nad odpowiedzią na pytanie.
- Nie jestem pewien – odpowiedziałem, faktycznie brakowało mi pewności siebie w głosie. – Tamto dziecko, które widzieliśmy w Azkabanie… ono zostało przez rytuał spopielone, a jego proch zatonął w centrum anomalii… – dodałem, wciąż myśląc nad tym, co widziałem, próbując odtworzyć obrazy jakie widzieliśmy w więzieniu. Krótko po tym, jak słowa wybrzmiały z moich ust, otworzyłem szerzej oczy; doznałem olśnienia. Skoro rytuał działał na dzieci, to ten chłopiec musiał się na nowo odrodzić. Wypełniony po brzegi czarnomagiczną mocą. Fascynujące i przerażające zarazem, to niesamowite, że można posiąść tak olbrzymią moc, by sterować potężną anomalią oraz przekierować ją na dzieci. Niesamowite.
Zanim jednak zdołałem oddać się zachwytowi, poczułem się słabo. Rozbolała mnie głowa, a jej zawroty sprawiły, że przytrzymałem się rogu szafki. Znów pamiętałem tamtą scenę z dzieckiem, odżyła we mnie na nowo. – To może być to dziecko – wydusiłem wreszcie, sądząc, że nie bez powodu doznałem tego wspomnienia. – Potrzebujemy czarnej różdżki, kamienia wskrzeszenia i… serca Grindelwalda? – dodałem nagle, przypominając sobie składowe rytuału. Trójkąt, jaki rysował się między dzieckiem, różdżką a szkatułą z kamieniem oraz sercem. Zacząłem mieć obawy. Skoro tak, to gdzie znajdziemy te rzeczy? Czy Czarny Pan posiadł już te przedmioty? Sprawa zaczęła się komplikować, ale przynajmniej posiadaliśmy już wiedzę odnośnie potrzebnego rytuału.
- Nie jestem pewien – odpowiedziałem, faktycznie brakowało mi pewności siebie w głosie. – Tamto dziecko, które widzieliśmy w Azkabanie… ono zostało przez rytuał spopielone, a jego proch zatonął w centrum anomalii… – dodałem, wciąż myśląc nad tym, co widziałem, próbując odtworzyć obrazy jakie widzieliśmy w więzieniu. Krótko po tym, jak słowa wybrzmiały z moich ust, otworzyłem szerzej oczy; doznałem olśnienia. Skoro rytuał działał na dzieci, to ten chłopiec musiał się na nowo odrodzić. Wypełniony po brzegi czarnomagiczną mocą. Fascynujące i przerażające zarazem, to niesamowite, że można posiąść tak olbrzymią moc, by sterować potężną anomalią oraz przekierować ją na dzieci. Niesamowite.
Zanim jednak zdołałem oddać się zachwytowi, poczułem się słabo. Rozbolała mnie głowa, a jej zawroty sprawiły, że przytrzymałem się rogu szafki. Znów pamiętałem tamtą scenę z dzieckiem, odżyła we mnie na nowo. – To może być to dziecko – wydusiłem wreszcie, sądząc, że nie bez powodu doznałem tego wspomnienia. – Potrzebujemy czarnej różdżki, kamienia wskrzeszenia i… serca Grindelwalda? – dodałem nagle, przypominając sobie składowe rytuału. Trójkąt, jaki rysował się między dzieckiem, różdżką a szkatułą z kamieniem oraz sercem. Zacząłem mieć obawy. Skoro tak, to gdzie znajdziemy te rzeczy? Czy Czarny Pan posiadł już te przedmioty? Sprawa zaczęła się komplikować, ale przynajmniej posiadaliśmy już wiedzę odnośnie potrzebnego rytuału.
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Bez słowa podchodzę na wezwanie Czarnego Pana, chociaż mam wrażenie, że te kilka kroków to jakbym przeszedł kulę ziemską, a w dodatku nogi to zaraz ugną się pod moim ciężarem. Na szczęście bez komplikacji docieram na miejsce, o którym wiemy, że przed chwilą była tu anomalia. Zabieram onyksowy śluz, na który zostaje zwrócona moja uwaga. - Przebadam to - mówię spokojnie, poruszając głową. Potem rzeczywiście uruchamiam aparaturę, skoro Valerij dalej śpi. Badam substancję pod różnym kątem, temperatury oraz innych parametrów. - To łuska smoka i palisander - oznajmiam wszystkim, chociaż głównie naszemu Panu, naturalnie. - Jest ze świeżo powstałej anomalii. Musiała ona zostać naprawiona zupełnie innym sposobem. Wskazuje na to reakcja mazi z pobranym wcześniej pyłem. To biała magia - referuję dalej, robiąc serię kolejnych doświadczeń. Ciekawe. Anomalia widocznie próbowała uaktywnić się tutaj, w lecznicy Cassandry.
Dość długo interesuję się pobranym nowo materiałem, żeby nie zwrócić uwagi na dalsze słowa uzdrowiciela, ale słucham uważnie. - Tak. Udało nam się stworzyć eliksir tropiący, który prawdopodobnie jest w stanie doprowadzić nas do potężnego czarnomagicznego źródła. Niestety nie mamy pewności czy na pewno do dziecka, ale całkiem możliwe. Z resztą pewnie poradzimy sobie w ten czy inny sposób. Jednak eliksir nie zdążył jeszcze dojrzeć, więc musimy być ostrożni - odpowiadam na zadane przez Lorda Voldemorta pytanie. Chowam fiolkę ze śluzem, tak na wszelki wypadek, zastanawiając się przy tym nad wszystkimi wypowiedzianymi na głos wnioskami. Musimy znaleźć dzieci, to priorytet.
Dość długo interesuję się pobranym nowo materiałem, żeby nie zwrócić uwagi na dalsze słowa uzdrowiciela, ale słucham uważnie. - Tak. Udało nam się stworzyć eliksir tropiący, który prawdopodobnie jest w stanie doprowadzić nas do potężnego czarnomagicznego źródła. Niestety nie mamy pewności czy na pewno do dziecka, ale całkiem możliwe. Z resztą pewnie poradzimy sobie w ten czy inny sposób. Jednak eliksir nie zdążył jeszcze dojrzeć, więc musimy być ostrożni - odpowiadam na zadane przez Lorda Voldemorta pytanie. Chowam fiolkę ze śluzem, tak na wszelki wypadek, zastanawiając się przy tym nad wszystkimi wypowiedzianymi na głos wnioskami. Musimy znaleźć dzieci, to priorytet.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Obecność Czarnego Pana wpływała nie tylko na obcych, lecz i na Rycerzy - zionął od niego chłód, jego postać nie domagała się szacunku, a wzbudzała go samoistnie. Każdym ruchem i spojrzeniem potrafił przerażać. Ale Ani Lupus, ani Quentin nie mieli powodów do obaw. Srogie spojrzenie Pana ich nie dotyczyło, był zadowolony z efektów ich prac i dotychczasowych osiągnięć. Oczekiwał od nich rozwiązań, a także analitycznych rozważań, które mogły przyspieszyć, o ile nie ostatecznie pozyskać niezbędne odpowiedzi. Wizja, która im się ukazała w Azkabanie miała związek z przeszłością, czas w więzieniu był pomieszany, ukazywał różne fragmenty zdarzeń, które wyrwane z kontekstu niewiele mogły mówić, a jednak w całości mogły tworzyć spójną całość, przedstawiać nawet i całą historię z najważniejszymi jej momentami. Dziecko, które ujrzeli było poświęcone - jego spopielone kości runęły w czeluść, lecz Lupus czuł w swoich własnych kościach, że jest na dobrym tropie. Gdyby chłopiec, który zginął - przeżył, oznaczałoby to, że został kwintesencją anomalii, istotą, która oszukała śmierć. Zaburzył równowagę w przyrodzie.
Jeżeli poprzednia substancja zawierała rdzenie osób, które naprawiły anomalie, odkryte przez Quentina związki również musiały należeć do osób, które się do tego przyczyniły. Niestety, żadne z nich nie znało się na rdzeniach, lecz świadomość cząstek białej magii mogła jasno wskazywać na to, jacy czarodzieje mogli podjąć się podobnych działań. Jeśli znali sposób naprawy - nie byli bezbronni, nie próżnowali.
— Dobrze się spisaliście — pochwalił ich wszystkich, tuż przed tym, jak Quentin wyjaśnił sposób działania eliksiru. — Spróbujcie, kiedy tylko będzie szansa — rozkazał, spoglądając na Burke'a. Alchemik wiedział, że dziś to będzie niemożliwe, lecz za kilka dni mogliby spróbować podjąć zaplanowane przez Pana działania.
— Moi wierni Śmierciożercy zdobyli już dla mnie czarną różdżkę — wysyczał z uśmiechem, odwróconą wierzchem do góry dłonią wskazując na Deirdre, lecz nie spojrzał w stronę czarownicy. — A Grindelwald... — zaczął nieco wzniesionym głosem, lecz po chwili przymknął oczy, jakby słuchał panującej wokół ciszy, a jego świszczący oddech wydostał się z płuc powoli. — Już jest... mój — dodał z drżącą nutą, po czym rozmył się w czarnej mgle i zniknął, pozostawiając badaczy zupełnie samych.
Członkowie jednostki badawczej odczuwali zmęczenie. Znikniecie Czarnego Pana tak nagle i szybko wskazywało na nagłą sprawę, w której musiał wziąć udział, a jego ostatnie słowa — że miało to związek z samym Grindelwaldem.
Dwa dni później badacze zostali wezwani do nowo zbudowanej Białej Wywerny. Eliksir nie był jeszcze zdatny do użycia, a przynajmniej Quentin był w stanie ocenić jego jakość na niewystarczającą do podjęcia tak ryzykownej próby, zważywszy na to, że pozostała jedynie fiolka. Kiedy badacze zjawili się na miejscu, barman poprowadził ich do piwnicy, a tam, w jednej z otwartych sal czekał na nich Czarny Pan.
— Chętnie przysłuży się waszym badaniom — powiedział badaczom, pozostawiając ich samych w celi z nikim innym, jak samym Gellertem Grindelwaldem. Tkwił za kratami, był skuty kajdanami, lecz wyglądał na człowieka zmarnowanego i zniszczonego. W niczym nie przypominał najpotężniejszego czarnoksiężnika obecnych czasów. Wychudzony, z długą brodą i siwymi włosami łypał na nich złym spojrzeniem spod byka. Był też wyraźnie zniszczony czarną magią, nosił na sobie świeże znamiona jej użycia. — Śmiało, nie obawiajcie się, nic wam nie zrobi.— I rzeczywiście, Grindelwald wyglądał na unieszkodliwionego. Co więcej, Czarny Pan przed wyjściem pozwolił badaczom zrobić z nim wszystko, co umożliwi rozwikłanie tajemnic anomalii. Poza jednym warunkiem - nikomu nie wolno było doprowadzić do jego śmierci. I było to bardzo ważne.
Badacze mogli łatwo wywnioskować, że dyskurs, negocjacje, czy próby przekupywania największego terrorysty w świecie czarodziejów spełzną na niczym, a oni jedynie stracą czas na próbie dotarcia do mężczyzny. Czarnoksiężnik miał jednak wiele świeżych ran i wiele blizn, a jego wytrzymałość była niska - z pewnością reagował na ból i strach. Gellert Grindelwald, uznawany za twórcę anomalii siedział skulony na ziemi, przed garstką wybitnie uzdolnionych czarodziejów.
| Od tej pory piszecie tutaj Za datę uznajecie 17 sierpnia, godziny wieczorne.
Na odpis macie maksymalnie 36h.
Jeżeli poprzednia substancja zawierała rdzenie osób, które naprawiły anomalie, odkryte przez Quentina związki również musiały należeć do osób, które się do tego przyczyniły. Niestety, żadne z nich nie znało się na rdzeniach, lecz świadomość cząstek białej magii mogła jasno wskazywać na to, jacy czarodzieje mogli podjąć się podobnych działań. Jeśli znali sposób naprawy - nie byli bezbronni, nie próżnowali.
— Dobrze się spisaliście — pochwalił ich wszystkich, tuż przed tym, jak Quentin wyjaśnił sposób działania eliksiru. — Spróbujcie, kiedy tylko będzie szansa — rozkazał, spoglądając na Burke'a. Alchemik wiedział, że dziś to będzie niemożliwe, lecz za kilka dni mogliby spróbować podjąć zaplanowane przez Pana działania.
— Moi wierni Śmierciożercy zdobyli już dla mnie czarną różdżkę — wysyczał z uśmiechem, odwróconą wierzchem do góry dłonią wskazując na Deirdre, lecz nie spojrzał w stronę czarownicy. — A Grindelwald... — zaczął nieco wzniesionym głosem, lecz po chwili przymknął oczy, jakby słuchał panującej wokół ciszy, a jego świszczący oddech wydostał się z płuc powoli. — Już jest... mój — dodał z drżącą nutą, po czym rozmył się w czarnej mgle i zniknął, pozostawiając badaczy zupełnie samych.
Członkowie jednostki badawczej odczuwali zmęczenie. Znikniecie Czarnego Pana tak nagle i szybko wskazywało na nagłą sprawę, w której musiał wziąć udział, a jego ostatnie słowa — że miało to związek z samym Grindelwaldem.
Dwa dni później badacze zostali wezwani do nowo zbudowanej Białej Wywerny. Eliksir nie był jeszcze zdatny do użycia, a przynajmniej Quentin był w stanie ocenić jego jakość na niewystarczającą do podjęcia tak ryzykownej próby, zważywszy na to, że pozostała jedynie fiolka. Kiedy badacze zjawili się na miejscu, barman poprowadził ich do piwnicy, a tam, w jednej z otwartych sal czekał na nich Czarny Pan.
— Chętnie przysłuży się waszym badaniom — powiedział badaczom, pozostawiając ich samych w celi z nikim innym, jak samym Gellertem Grindelwaldem. Tkwił za kratami, był skuty kajdanami, lecz wyglądał na człowieka zmarnowanego i zniszczonego. W niczym nie przypominał najpotężniejszego czarnoksiężnika obecnych czasów. Wychudzony, z długą brodą i siwymi włosami łypał na nich złym spojrzeniem spod byka. Był też wyraźnie zniszczony czarną magią, nosił na sobie świeże znamiona jej użycia. — Śmiało, nie obawiajcie się, nic wam nie zrobi.— I rzeczywiście, Grindelwald wyglądał na unieszkodliwionego. Co więcej, Czarny Pan przed wyjściem pozwolił badaczom zrobić z nim wszystko, co umożliwi rozwikłanie tajemnic anomalii. Poza jednym warunkiem - nikomu nie wolno było doprowadzić do jego śmierci. I było to bardzo ważne.
Badacze mogli łatwo wywnioskować, że dyskurs, negocjacje, czy próby przekupywania największego terrorysty w świecie czarodziejów spełzną na niczym, a oni jedynie stracą czas na próbie dotarcia do mężczyzny. Czarnoksiężnik miał jednak wiele świeżych ran i wiele blizn, a jego wytrzymałość była niska - z pewnością reagował na ból i strach. Gellert Grindelwald, uznawany za twórcę anomalii siedział skulony na ziemi, przed garstką wybitnie uzdolnionych czarodziejów.
| Od tej pory piszecie tutaj Za datę uznajecie 17 sierpnia, godziny wieczorne.
Na odpis macie maksymalnie 36h.
Dokonywał wielkich rzeczy strasznych, to prawda, ale wielkich
Czarny Pan
Zawód : Czarnoksiężnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Ja, który zaszedłem dalej niż ktokolwiek inny na drodze do nieśmiertelności...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Konta specjalne
Obecność Czarnego Pana przerażała i fascynowała: Deirdre stała bez ruchu, z bladymi palcami splecionymi przed sobą na ciemnofioletowej różdżce. Egzotyczne drewno na razie nie przyciągało niczyjej uwagi, a Lord Voldemort zwracał się do swych popleczników z jednostki badawczej, dopytując ich o detale misji, której sedno pozostawało poza jej zasięgiem. W milczeniu wysłuchała odpowiedzi Lupusa a później Quentina. Sądziła, że anomalie będą powoli zanikać, ale powstawały ich nowe ogniska a magia stawała się niezwykle kapryśna - chociaż w porównaniu z tym, co działo się w murach Azkabanu, tuż przy skoncentrowanej mocy, którą żywili się dementorzy, codzienność w Londynie była znacznie łagodniejsza. Pamiętała, że tam praktycznie każde użycie zaklęcia kończyło się tragicznie, z dala od koszmaru różdżka słuchała jej nieco lepiej - ale widocznie przed nimi wytyczała się nowa ścieżka. Droga, którą zbadać mieli przedstawiciele jednostki badawczej, wzmacniając różdżki, czyniąc ich rdzenie pewnym przekaźnikiem pomiędzy czarnomagiczną siłą anomalii a wykorzystywanymi urokami oraz klątwami.
Drgnęła zauważalnie, gdy Czarny Pan wspomniał o Śmierciożercach a jego długie, białe palce na moment skierowały się w jej stronę. A więc zdobyli część czarnej różdżki, udało im się - poczuła przypływ gorąca, dumy i ulgi, zadowolenia i pasji, ale nie dała się odbić tym emocjom w uśmiechu: jedynie czarne oczy zalśniły, wpatrując się w Lorda Voldemorta z pełnym szacunku oddaniem.
A potem - zniknął, tak nagle, jak tu przybył, rozmywając się w czarnej mgle. Deirdre przez moment wpatrywała się w miejsce, w którym do niedawna stał czarnoksiężnik, a potem, upewniwszy się, że nie jest potrzebna badaczom do dalszych analiz, również zniknęła w czarnych kłębach, jak zwykle przejęta i poruszona bezpośrednim spotkaniem Czarnego Pana. Myślami będąc przy anomaliach, przy tym, jak może pomóc badaczom i przy tym, co czekało na nich dalej.
| zt
Drgnęła zauważalnie, gdy Czarny Pan wspomniał o Śmierciożercach a jego długie, białe palce na moment skierowały się w jej stronę. A więc zdobyli część czarnej różdżki, udało im się - poczuła przypływ gorąca, dumy i ulgi, zadowolenia i pasji, ale nie dała się odbić tym emocjom w uśmiechu: jedynie czarne oczy zalśniły, wpatrując się w Lorda Voldemorta z pełnym szacunku oddaniem.
A potem - zniknął, tak nagle, jak tu przybył, rozmywając się w czarnej mgle. Deirdre przez moment wpatrywała się w miejsce, w którym do niedawna stał czarnoksiężnik, a potem, upewniwszy się, że nie jest potrzebna badaczom do dalszych analiz, również zniknęła w czarnych kłębach, jak zwykle przejęta i poruszona bezpośrednim spotkaniem Czarnego Pana. Myślami będąc przy anomaliach, przy tym, jak może pomóc badaczom i przy tym, co czekało na nich dalej.
| zt
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
10 lipiec
Odkąd światem wstrząsnęły anomalie, czymkolwiek by nie były, uzdrowiciele mogli znowu poczuć się jak na wojnie: śmierć wśród zwyczajnych czarodziejów przestawała budzić ekscytację lub sensację, a z wolna stawała się nieodłącznym fragmentem rzeczywistości. Trwałym, stabilnym, codziennym; lazaret był zbyt mały, konieczne było sztuczne powiększenie go przez ułożenie koców i sienników w korytarzu i we wnęce przedsionka, a odkąd Lysandra przestała pomagać w lecznicy – nie mogła tego robić w takim wymiarze, w jakim robiła to wcześniej, odkąd jej moce wymknęły się spod czyjejkolwiek kontroli – jej samej było za mało. Dziewczyna, która do niej dołączyła, stanowiła nieodzowną pomoc w najbardziej prozaicznych czynnościach, jakich pacjenci nie byli wokół siebie wykonać samodzielnie.
- Wymień wodę – poprosiła, otulając obie dłonie czystym, bawełnianym materiałem. Metalowa misa służyła do mycia rąk, niczego innego, w pracy takiej jak jej nader ważne było, by podobne przyrządy zachowywały sterylną czystość. Pomagały w tym zaklęcia – ale nie mogła pozwolić sobie na komfort ich użycia. Ryzyko anomalii zagrażało wszędzie i każdemu, jednak w miejscu, w którym chorzy, ranni i umierający spodziewali się uzyskać pomoc, nie mogła dopuścić do ich wywołania. Obrzuciła spojrzeniem pacjenta, na skraju łóżka którego wciąż siedziała - jego twarz była blada, niemal sina; ten człowiek przed momentem otarł się o śmierć - boleśnie blisko. Zaatakowały go pająki w piwnicy jego domu - nie zwykłe, a powiększone mocą anomalii. Zwykły gatunek żyjący w Anglii, z natury niegroźny, jednak za sprawą transmutacji ich jad również zyskał na mocy - wstrzyknięty w większej ilości silniej infekował organizm. Przyniósł go jego brat, już nieprzytomnego - podanie antidotów i neutralizacja trucizny przy pomocy ryzykownego zaklęcia nie wystarczyły, musiała podjąć decyzję o amputacji najmocniej użądlonej ręki. Czerniała już, kiedy położono go na jego łóżku. Odcięta kończyna, zawinięta w szmatę, leżała na posadzce - obejrzała się przez ramię na swoją pomocnicę, upewniając się, że ją dostrzegła - i że wie, co z nią zrobić. Ostatnim rzutem oka obejrzała opatrunek na jego bezrękim ramieniu - wraz z przebudzeniem nadejdzie szok, nie lubiła tego. Czarodzieje bywali wtedy dość nieobliczalni - miał szczęście, że ręka była lewa, choć to go zapewne nie pocieszy. Miał też szczęście, że przeżył - choć to też go nie pocieszy, wiedziała o tym.
Pozostali leżący w tym pomieszczeniu pacjenci również byli nieprzytomni. Dziewczynę, którą wciągnął huragan, obijając o pobliskie budynki, zabrała pod swój dach sama, dostrzegając tragedię przez okno lecznicy. Nie miała ciężkich ran, szczęśliwie dla niej czaszka praktycznie nie ucierpiała - a złamania kości i żeber wyleczą się szybko, choć boleśnie. Anglia nie była gotowa na podobne wydarzenia klimatyczne - ale okazjonalnie od maja w kraju zdarzało się właściwie wszystko. Trzeci, ryży młokos, ofiara karczemnej bójki: ostoja spokoju w tym domu wariatów, normalność, cień przeszłości; złamany nos zostanie zrośnięty prostym Szkiele-Wzro, opatrunek na jego twarzy miał przyśpieszyć zrost, a eliksir wykonać zadanie, dzięki któremu nie musiała już sięgać po różdżkę niosącą ryzyko anomalii. Trzeci pacjent to ofiara nieudanej teleportacji, tych bywało u niej najwięcej - tylko w teorii każdy wiedział, czym groziła, w rzeczywistości przepełnieni brawurą magicy wciąż wierzyli, że pech ich nie dotyczy.
Osunęła się ze skraju łóżka i powstała, przecierając wierzchem dłoni krwistą plamę na spódnicy - najpierw zimną, potem ciepłą wodą, Lysa to zrobi, kiedy się obudzi. Dziewczyna, która jej pomagała, jakiś czas temu powiadomiła ją o kolejnym oczekującym na wizytę czarodzieju - kiedy wysunęła się za próg i dostrzegła go kątem oka nie była pewna, czego winna się spodziewać. Był nieco wystraszony, ale stał o własnych siłach i nie wydawał się słaby, jego twarz nosiła zdrowe barwy. Był też młody - nie groziły mu starcze dolegliwości. Uniosła ku niemu spojrzenie - wyczekująco.
- Pani Cassandro - zaczął, dziwnie pokrętnie, nie patrząc na nią, czerwieniąc się na twarzy. Oho, znała ten wyraz twarzy - nie odjęła świdrującego wzroku, wspierając się bokiem o pobliską ścianę, nim ten nie skończy mówić. - Ja... czy możemy pomówić na osobności? Chodzi o... delikatną kwestię.
Uniosła w górę lewą brew, przez chwilę jeszcze stojąc w bezruchu - dopiero po kilku uderzeniach serca odchodzą w bok, by udać się schodkami ku piwnicy, gdzie mieściła się jej pracownia - po drodze skinąwszy głową pacjentowi, by ruszył w ślad za nią. Rzadko przyjmowała tam obcych, zwykle trzymała prywatne rejony lecznicy dla bardziej prywatnych gości, w najgorszym wypadku rycerzy, ale ten chłopak - dziecko właściwie - nie wyglądał na szkodliwego. W zasadzie nie wyglądał też na takiego, który zajmie dużo czasu.
- Nie wiem, co się stało - westchnął, patrząc na uzdrowicielkę. - To trwa od wczoraj. Przysięgam, nie mam wrogów, nikt nie cisnął we mnie klątwą! To... to musi być wina anomalii - tłumaczył pokrętnie, a Cassandra zaczynała się niecierpliwić - tracili czas, podczas którego mogliby już zdążyć okiełznać jego wstydliwy problem. Najpierw jednak musiał wydusić z siebie, w czym rzecz. Przyglądała się mu krytycznym okiem, spod lekko uniesionej brwi, wzrokiem, jaki bijący od uzdrowiciela nigdy nie wydawał się przyjemny. Ale Cassandra nie była typem uzdrowiciela, do którego przychodzili pacjenci dlatego, że potrzebowali matczynej opieki - jej pacjenci w każdym wypadku przychodzili do niej z głównie przymusu. Zamyśliła się, a jego słowa jednym uchem wpadały, drugim wypadały, kiedy w końcu oznajmił:
- Coś mi wyrosło - a jego twarz przybrała barwy dorodnego buraka - tu - dodał z zażenowaniem, wskazując dłonią na krocze. Powstrzymała subtelne uniesienie kącika ust, to byłoby nieprofesjonalne. Obejrzała się przez ramie na drzwi, upewniając się, że je za sobą zamknęła, po czym skinęła głową:
- Obawiam się, że będziemy mieli możliwość zaradzenia temu jedynie wtedy, kiedy ściągniesz spodnie - wyjaśniła spokojnie, nie zaskoczył ją, wiedziała, czego się spodziewać. Dziewczyna, która go przyjęła, przekazała jej, że w pierwszej kolejności zapytał, czy przyjmuje tu mężczyzna: niestety za rozpustne grzechy musiał upokorzyć się dziś przed kobietą. Utwardzone piórka dopiero zamieniały się w lotki, minął dzień, może dwa, odkąd choroba się uaktywniła. - To wystarczy - nie przeciągała, ku jego uciesze; więcej nie potrzebowała. Memortkowe figle były jedną z popularniejszych chorób wenerycznych w tej okolicy - a ostatnimi czasy zanotowała wzrost zachorowań. Jej rozpoznanie nie było trudne. - Byłeś z dziewczyną? - zagaiła, wciąż wpatrując się w jego twarz - nie sądziła wcześniej, że mogła stać się jeszcze czerwieńsza. Najwyraźniej sam nie połączył wcześniej przyczyny z efektem. - Jakieś dwa tygodnie temu. Piętnaście lub szesnaście dni, żeby być precyzyjnym - Potwierdził zażenowanym skinięciem głową, choć była niemal pewna, że na jego czoło wstąpiło kilka kropel potu.
- Będziesz żył - uspokoiła go gładko, choć po tych słowach wcale nie sprawił wrażenia uspokojonego. - Dam ci syrop przygotowany na bazie ziół, będziesz pił łyk dziennie, przez tydzień. Dawkuj go tak, żeby ci wystarczył - oznajmiła, lekkim krokiem podchodząc bliżej szafy, na półkach której, jedna po drugiej, piętrzyły się fiolki prostych eliksirów leczniczych. Odliczyła palcem trzecią półkę od góry, piątą fiolkę od prawej: mikstury zwalczające drobnoustroje. Buteleczka, po którą sięgnęła, nie została podpisana - odkorkowała ją, smakując zapachu: nie mogła się pomylić. Intensywny, charakterystyczny zapach czosnku, gryzący napar imbiru, słodycz miodu, subtelny posmak brzozy i kropla czegoś obcego, nieznajomego: lipa lub waleriana. Dodawała je na zmianę. Zakorkowaną butelkę - przesunęła po stole w kierunku chłopca. Ten uchwycił ją natychmiast i już zamierzał ją wypróbować - Cassandra jednak powstrzymała go ruchem dłoni.
- Jeszcze nie dziś. Powinieneś poczekać dzień, a najlepiej dwa, aż pióra staną się twarde jak u ptaka. - Mało zabawna gra słów, nigdy nie ulegała prostackim żartom. - Wtedy najpierw wszystkie te pióra wyrwiesz. Nie potrzebujesz do tego mojej pomocy - potrzebujesz tylko silnej pęsety. Twoja matka lub siostra z pewnością taką dysponują. Jeśli nie, wróć się do mnie - użyczę ci mojej. Oskubaną skórę powinieneś posmarować czymś, co złagodzi ból - najlepsza byłaby oliwa. Dopiero, kiedy pozbędziesz się wszystkiego, wypijesz pierwszy łyk. Pióra nie odrosną, a eliksir pomoże zwalczyć chorobę na dobre - jeśli coś pójdzie nie tak, powinieneś pojawić się u mnie ponownie. Na teraz to wszystko.
- Dziękuję - Skinął z wdzięcznością głową, chowając buteleczkę do jednej z kieszeni szaty. - Ile mam zapłacić?
- Dwa sykle - Zwykle brała trzy - ale ten dzieciak pewnie dopiero się usamodzielniał. Nie był zbyt bystry, co dawało mu zadatki na dobrego stałego klienta. Wzruszyła lekko ramieniem, odbierając od niego monety - i usuwając się z drogi, by mógł opuścić lecznicę. Marianna przeprowadzi go obok trolla. Teraz - musiała zająć się uzupełnieniem zapasów, miała na to coraz mniej wolnego czasu. Odwróciła się w stronę pułki z antidotami, cichym pomrukiem przeliczając posiadane fiolki.
Jedna, druga, trzecia...
zt
Odkąd światem wstrząsnęły anomalie, czymkolwiek by nie były, uzdrowiciele mogli znowu poczuć się jak na wojnie: śmierć wśród zwyczajnych czarodziejów przestawała budzić ekscytację lub sensację, a z wolna stawała się nieodłącznym fragmentem rzeczywistości. Trwałym, stabilnym, codziennym; lazaret był zbyt mały, konieczne było sztuczne powiększenie go przez ułożenie koców i sienników w korytarzu i we wnęce przedsionka, a odkąd Lysandra przestała pomagać w lecznicy – nie mogła tego robić w takim wymiarze, w jakim robiła to wcześniej, odkąd jej moce wymknęły się spod czyjejkolwiek kontroli – jej samej było za mało. Dziewczyna, która do niej dołączyła, stanowiła nieodzowną pomoc w najbardziej prozaicznych czynnościach, jakich pacjenci nie byli wokół siebie wykonać samodzielnie.
- Wymień wodę – poprosiła, otulając obie dłonie czystym, bawełnianym materiałem. Metalowa misa służyła do mycia rąk, niczego innego, w pracy takiej jak jej nader ważne było, by podobne przyrządy zachowywały sterylną czystość. Pomagały w tym zaklęcia – ale nie mogła pozwolić sobie na komfort ich użycia. Ryzyko anomalii zagrażało wszędzie i każdemu, jednak w miejscu, w którym chorzy, ranni i umierający spodziewali się uzyskać pomoc, nie mogła dopuścić do ich wywołania. Obrzuciła spojrzeniem pacjenta, na skraju łóżka którego wciąż siedziała - jego twarz była blada, niemal sina; ten człowiek przed momentem otarł się o śmierć - boleśnie blisko. Zaatakowały go pająki w piwnicy jego domu - nie zwykłe, a powiększone mocą anomalii. Zwykły gatunek żyjący w Anglii, z natury niegroźny, jednak za sprawą transmutacji ich jad również zyskał na mocy - wstrzyknięty w większej ilości silniej infekował organizm. Przyniósł go jego brat, już nieprzytomnego - podanie antidotów i neutralizacja trucizny przy pomocy ryzykownego zaklęcia nie wystarczyły, musiała podjąć decyzję o amputacji najmocniej użądlonej ręki. Czerniała już, kiedy położono go na jego łóżku. Odcięta kończyna, zawinięta w szmatę, leżała na posadzce - obejrzała się przez ramię na swoją pomocnicę, upewniając się, że ją dostrzegła - i że wie, co z nią zrobić. Ostatnim rzutem oka obejrzała opatrunek na jego bezrękim ramieniu - wraz z przebudzeniem nadejdzie szok, nie lubiła tego. Czarodzieje bywali wtedy dość nieobliczalni - miał szczęście, że ręka była lewa, choć to go zapewne nie pocieszy. Miał też szczęście, że przeżył - choć to też go nie pocieszy, wiedziała o tym.
Pozostali leżący w tym pomieszczeniu pacjenci również byli nieprzytomni. Dziewczynę, którą wciągnął huragan, obijając o pobliskie budynki, zabrała pod swój dach sama, dostrzegając tragedię przez okno lecznicy. Nie miała ciężkich ran, szczęśliwie dla niej czaszka praktycznie nie ucierpiała - a złamania kości i żeber wyleczą się szybko, choć boleśnie. Anglia nie była gotowa na podobne wydarzenia klimatyczne - ale okazjonalnie od maja w kraju zdarzało się właściwie wszystko. Trzeci, ryży młokos, ofiara karczemnej bójki: ostoja spokoju w tym domu wariatów, normalność, cień przeszłości; złamany nos zostanie zrośnięty prostym Szkiele-Wzro, opatrunek na jego twarzy miał przyśpieszyć zrost, a eliksir wykonać zadanie, dzięki któremu nie musiała już sięgać po różdżkę niosącą ryzyko anomalii. Trzeci pacjent to ofiara nieudanej teleportacji, tych bywało u niej najwięcej - tylko w teorii każdy wiedział, czym groziła, w rzeczywistości przepełnieni brawurą magicy wciąż wierzyli, że pech ich nie dotyczy.
Osunęła się ze skraju łóżka i powstała, przecierając wierzchem dłoni krwistą plamę na spódnicy - najpierw zimną, potem ciepłą wodą, Lysa to zrobi, kiedy się obudzi. Dziewczyna, która jej pomagała, jakiś czas temu powiadomiła ją o kolejnym oczekującym na wizytę czarodzieju - kiedy wysunęła się za próg i dostrzegła go kątem oka nie była pewna, czego winna się spodziewać. Był nieco wystraszony, ale stał o własnych siłach i nie wydawał się słaby, jego twarz nosiła zdrowe barwy. Był też młody - nie groziły mu starcze dolegliwości. Uniosła ku niemu spojrzenie - wyczekująco.
- Pani Cassandro - zaczął, dziwnie pokrętnie, nie patrząc na nią, czerwieniąc się na twarzy. Oho, znała ten wyraz twarzy - nie odjęła świdrującego wzroku, wspierając się bokiem o pobliską ścianę, nim ten nie skończy mówić. - Ja... czy możemy pomówić na osobności? Chodzi o... delikatną kwestię.
Uniosła w górę lewą brew, przez chwilę jeszcze stojąc w bezruchu - dopiero po kilku uderzeniach serca odchodzą w bok, by udać się schodkami ku piwnicy, gdzie mieściła się jej pracownia - po drodze skinąwszy głową pacjentowi, by ruszył w ślad za nią. Rzadko przyjmowała tam obcych, zwykle trzymała prywatne rejony lecznicy dla bardziej prywatnych gości, w najgorszym wypadku rycerzy, ale ten chłopak - dziecko właściwie - nie wyglądał na szkodliwego. W zasadzie nie wyglądał też na takiego, który zajmie dużo czasu.
- Nie wiem, co się stało - westchnął, patrząc na uzdrowicielkę. - To trwa od wczoraj. Przysięgam, nie mam wrogów, nikt nie cisnął we mnie klątwą! To... to musi być wina anomalii - tłumaczył pokrętnie, a Cassandra zaczynała się niecierpliwić - tracili czas, podczas którego mogliby już zdążyć okiełznać jego wstydliwy problem. Najpierw jednak musiał wydusić z siebie, w czym rzecz. Przyglądała się mu krytycznym okiem, spod lekko uniesionej brwi, wzrokiem, jaki bijący od uzdrowiciela nigdy nie wydawał się przyjemny. Ale Cassandra nie była typem uzdrowiciela, do którego przychodzili pacjenci dlatego, że potrzebowali matczynej opieki - jej pacjenci w każdym wypadku przychodzili do niej z głównie przymusu. Zamyśliła się, a jego słowa jednym uchem wpadały, drugim wypadały, kiedy w końcu oznajmił:
- Coś mi wyrosło - a jego twarz przybrała barwy dorodnego buraka - tu - dodał z zażenowaniem, wskazując dłonią na krocze. Powstrzymała subtelne uniesienie kącika ust, to byłoby nieprofesjonalne. Obejrzała się przez ramie na drzwi, upewniając się, że je za sobą zamknęła, po czym skinęła głową:
- Obawiam się, że będziemy mieli możliwość zaradzenia temu jedynie wtedy, kiedy ściągniesz spodnie - wyjaśniła spokojnie, nie zaskoczył ją, wiedziała, czego się spodziewać. Dziewczyna, która go przyjęła, przekazała jej, że w pierwszej kolejności zapytał, czy przyjmuje tu mężczyzna: niestety za rozpustne grzechy musiał upokorzyć się dziś przed kobietą. Utwardzone piórka dopiero zamieniały się w lotki, minął dzień, może dwa, odkąd choroba się uaktywniła. - To wystarczy - nie przeciągała, ku jego uciesze; więcej nie potrzebowała. Memortkowe figle były jedną z popularniejszych chorób wenerycznych w tej okolicy - a ostatnimi czasy zanotowała wzrost zachorowań. Jej rozpoznanie nie było trudne. - Byłeś z dziewczyną? - zagaiła, wciąż wpatrując się w jego twarz - nie sądziła wcześniej, że mogła stać się jeszcze czerwieńsza. Najwyraźniej sam nie połączył wcześniej przyczyny z efektem. - Jakieś dwa tygodnie temu. Piętnaście lub szesnaście dni, żeby być precyzyjnym - Potwierdził zażenowanym skinięciem głową, choć była niemal pewna, że na jego czoło wstąpiło kilka kropel potu.
- Będziesz żył - uspokoiła go gładko, choć po tych słowach wcale nie sprawił wrażenia uspokojonego. - Dam ci syrop przygotowany na bazie ziół, będziesz pił łyk dziennie, przez tydzień. Dawkuj go tak, żeby ci wystarczył - oznajmiła, lekkim krokiem podchodząc bliżej szafy, na półkach której, jedna po drugiej, piętrzyły się fiolki prostych eliksirów leczniczych. Odliczyła palcem trzecią półkę od góry, piątą fiolkę od prawej: mikstury zwalczające drobnoustroje. Buteleczka, po którą sięgnęła, nie została podpisana - odkorkowała ją, smakując zapachu: nie mogła się pomylić. Intensywny, charakterystyczny zapach czosnku, gryzący napar imbiru, słodycz miodu, subtelny posmak brzozy i kropla czegoś obcego, nieznajomego: lipa lub waleriana. Dodawała je na zmianę. Zakorkowaną butelkę - przesunęła po stole w kierunku chłopca. Ten uchwycił ją natychmiast i już zamierzał ją wypróbować - Cassandra jednak powstrzymała go ruchem dłoni.
- Jeszcze nie dziś. Powinieneś poczekać dzień, a najlepiej dwa, aż pióra staną się twarde jak u ptaka. - Mało zabawna gra słów, nigdy nie ulegała prostackim żartom. - Wtedy najpierw wszystkie te pióra wyrwiesz. Nie potrzebujesz do tego mojej pomocy - potrzebujesz tylko silnej pęsety. Twoja matka lub siostra z pewnością taką dysponują. Jeśli nie, wróć się do mnie - użyczę ci mojej. Oskubaną skórę powinieneś posmarować czymś, co złagodzi ból - najlepsza byłaby oliwa. Dopiero, kiedy pozbędziesz się wszystkiego, wypijesz pierwszy łyk. Pióra nie odrosną, a eliksir pomoże zwalczyć chorobę na dobre - jeśli coś pójdzie nie tak, powinieneś pojawić się u mnie ponownie. Na teraz to wszystko.
- Dziękuję - Skinął z wdzięcznością głową, chowając buteleczkę do jednej z kieszeni szaty. - Ile mam zapłacić?
- Dwa sykle - Zwykle brała trzy - ale ten dzieciak pewnie dopiero się usamodzielniał. Nie był zbyt bystry, co dawało mu zadatki na dobrego stałego klienta. Wzruszyła lekko ramieniem, odbierając od niego monety - i usuwając się z drogi, by mógł opuścić lecznicę. Marianna przeprowadzi go obok trolla. Teraz - musiała zająć się uzupełnieniem zapasów, miała na to coraz mniej wolnego czasu. Odwróciła się w stronę pułki z antidotami, cichym pomrukiem przeliczając posiadane fiolki.
Jedna, druga, trzecia...
zt
bo ty jesteś
prządką
prządką
| 18 (?) września
Wszystko było tu tak boleśnie znajome.
Zapach werbeny i roztartego rokitnika. Obdrapane boczne drzwi, prowadzące do lecznicy. Pomruki czujnego trolla, świdrującego ją małymi, złowieszczymi oczkami. Lepka, słodka woń lipowego miodu. Pobrudzony krwią fartuch, zawieszony na jednym z drewnianych kołków wbitych w ścianę tuż bok zakurzonego portretu Gunhildy z Gorsemoor. I lęk, zaprzeczenie, gniew i chęć ucieczki, tlące się gdzieś pod jej sercem, wysuszające krtań i opadające na jej zdrową dotychczas cerę śmiertelną bladością. Już kiedyś znajdowała się w tym wąskim korytarzyku, już kiedyś znajdowała się w tym stanie - błogosławionego przerażenia, obrzydzenia do nieposłuszeństwa własnego ciała, do zdrady kobiecych przymiotów, sabotujących wielkie, życiowe zmiany. Wtedy wizyta u Cassandry przyniosła jej ulgę, nawet jeśli cel nie uświęcił środków a wręcz przeciwnie, uczynił je trudnymi do zaakceptowania. Ciągle pamiętała potworne skurcze, ból promieniujący z podbrzusza, krew zabarwiającą wannę z gorącą wodą; dreszcze, słabość i zarazem wdzięczność.
Tym razem obawiała się, że było za późno na pozbycie się problemu - i że mogłaby tego nie przeżyć, psychikę zahartowała w szatańskiej pożodze upokorzeń, ale ciało pozostawało słabe, miękkie, niewieście. Nic dziwnego, że umysł przez długie tygodnie wypierał zaokrąglający się brzuch, nabrzmiałe piersi i mdłości; wszelkie zmiany w organizmie zrzucała na karb lepszego, dostatniejszego życia. Sytych posiłków, zbyt intensywnych morskich igraszek - i w końcu na anomalie, igrające sobie z wnętrznościami czarodziei. To jednak nie mogła być prawda: Deirdre osiągała mistrzostwo w okłamywaniu innych i zarazem siebie samej; miała ważniejsze sprawy na głowie, misje Rycerzy Walpurgii, swoją nową pracę, w której pragnęła być najlepsza - lecz zamykanie oczu nie sprawiło, by coś drżącego pod napiętą skórą brzucha zniknęło. Musiała więc się tym zająć.
Zastukała cicho do drzwi pracowni, a gdy w szczelinie pomiędzy framugą ujrzała podkreślone węgielkiem oko Cassandry, uśmiechnęła się do niej słabo. Kiedy uzdrowicielka pozwoliła jej wejść do środka, ruszyła za nią, przystając nad parującym kociołkiem. Jeszcze miesiąc temu nie powstrzymałaby mdłości, w środku najwyraźniej wygotowywały się - w specjalnym eliksirze - brudne bandaże, ale od kilkunastu dni czuła się całkiem stabilnie. Pomijając panikę, spychaną w najciemniejszy zakątek umysłu.
- Przepraszam, że przychodzę dopiero teraz - miałam naprawdę wiele na głowie - wytłumaczyła się od razu spokojnie, z czymś na kształt skruchy, wpatrując się w bulgoczący płyn. Bała się spojrzenia na Cassandrę, pewna, że ta odczyta jej zwierzęcy strach i zagubienie od razu. - Jak się czujesz, Cassie? Czy spotykają cię ostatnio same dobre rzeczy? - spytała miękko, czując, że z każdą sekundą przebywania w tym miejscu, ogarnia ją coś dzikiego - tak, jakby poza murami lecznicy doskonale potrafiła nad sobą panować, ale tutaj, w jedynym miejscu, gdzie była naprawdę bezpieczna, automatycznie zrzucała z siebie zbroję i maski, pozostając nagą, bezbronną, osłabioną i wystraszoną. Pokręciła lekko głową, nie, nie mogła wpaść w histerię, tak, jak wtedy. Zaplotła ręce na podołku dość szerokiej sukni i - wstrzymując oddech - odwróciła się w końcu w stronę Vablatsky. - Cassie, ja... - zaczęła, mając powiedzieć coś na temat nowej pracy lub docenienia jej wkładu w odkrycia jednostki badawczej, ale głos odmówił jej posłuszeństwa. Rozchyliła tylko usta, bezradnie, wypuszczając powoli powietrze, garbiąc się nieco i rozluźniając ręce, bezwładnie opadające wzdłuż ciała. - Nie wiem, co mam robić - wyszeptała, doskonale zdając sobie sprawę z tego, jak chaotycznie brzmi, pojawiając się tutaj bez wyjaśnień, w stanie, w jakim Cassandra nie widziała jej od lat.
Wszystko było tu tak boleśnie znajome.
Zapach werbeny i roztartego rokitnika. Obdrapane boczne drzwi, prowadzące do lecznicy. Pomruki czujnego trolla, świdrującego ją małymi, złowieszczymi oczkami. Lepka, słodka woń lipowego miodu. Pobrudzony krwią fartuch, zawieszony na jednym z drewnianych kołków wbitych w ścianę tuż bok zakurzonego portretu Gunhildy z Gorsemoor. I lęk, zaprzeczenie, gniew i chęć ucieczki, tlące się gdzieś pod jej sercem, wysuszające krtań i opadające na jej zdrową dotychczas cerę śmiertelną bladością. Już kiedyś znajdowała się w tym wąskim korytarzyku, już kiedyś znajdowała się w tym stanie - błogosławionego przerażenia, obrzydzenia do nieposłuszeństwa własnego ciała, do zdrady kobiecych przymiotów, sabotujących wielkie, życiowe zmiany. Wtedy wizyta u Cassandry przyniosła jej ulgę, nawet jeśli cel nie uświęcił środków a wręcz przeciwnie, uczynił je trudnymi do zaakceptowania. Ciągle pamiętała potworne skurcze, ból promieniujący z podbrzusza, krew zabarwiającą wannę z gorącą wodą; dreszcze, słabość i zarazem wdzięczność.
Tym razem obawiała się, że było za późno na pozbycie się problemu - i że mogłaby tego nie przeżyć, psychikę zahartowała w szatańskiej pożodze upokorzeń, ale ciało pozostawało słabe, miękkie, niewieście. Nic dziwnego, że umysł przez długie tygodnie wypierał zaokrąglający się brzuch, nabrzmiałe piersi i mdłości; wszelkie zmiany w organizmie zrzucała na karb lepszego, dostatniejszego życia. Sytych posiłków, zbyt intensywnych morskich igraszek - i w końcu na anomalie, igrające sobie z wnętrznościami czarodziei. To jednak nie mogła być prawda: Deirdre osiągała mistrzostwo w okłamywaniu innych i zarazem siebie samej; miała ważniejsze sprawy na głowie, misje Rycerzy Walpurgii, swoją nową pracę, w której pragnęła być najlepsza - lecz zamykanie oczu nie sprawiło, by coś drżącego pod napiętą skórą brzucha zniknęło. Musiała więc się tym zająć.
Zastukała cicho do drzwi pracowni, a gdy w szczelinie pomiędzy framugą ujrzała podkreślone węgielkiem oko Cassandry, uśmiechnęła się do niej słabo. Kiedy uzdrowicielka pozwoliła jej wejść do środka, ruszyła za nią, przystając nad parującym kociołkiem. Jeszcze miesiąc temu nie powstrzymałaby mdłości, w środku najwyraźniej wygotowywały się - w specjalnym eliksirze - brudne bandaże, ale od kilkunastu dni czuła się całkiem stabilnie. Pomijając panikę, spychaną w najciemniejszy zakątek umysłu.
- Przepraszam, że przychodzę dopiero teraz - miałam naprawdę wiele na głowie - wytłumaczyła się od razu spokojnie, z czymś na kształt skruchy, wpatrując się w bulgoczący płyn. Bała się spojrzenia na Cassandrę, pewna, że ta odczyta jej zwierzęcy strach i zagubienie od razu. - Jak się czujesz, Cassie? Czy spotykają cię ostatnio same dobre rzeczy? - spytała miękko, czując, że z każdą sekundą przebywania w tym miejscu, ogarnia ją coś dzikiego - tak, jakby poza murami lecznicy doskonale potrafiła nad sobą panować, ale tutaj, w jedynym miejscu, gdzie była naprawdę bezpieczna, automatycznie zrzucała z siebie zbroję i maski, pozostając nagą, bezbronną, osłabioną i wystraszoną. Pokręciła lekko głową, nie, nie mogła wpaść w histerię, tak, jak wtedy. Zaplotła ręce na podołku dość szerokiej sukni i - wstrzymując oddech - odwróciła się w końcu w stronę Vablatsky. - Cassie, ja... - zaczęła, mając powiedzieć coś na temat nowej pracy lub docenienia jej wkładu w odkrycia jednostki badawczej, ale głos odmówił jej posłuszeństwa. Rozchyliła tylko usta, bezradnie, wypuszczając powoli powietrze, garbiąc się nieco i rozluźniając ręce, bezwładnie opadające wzdłuż ciała. - Nie wiem, co mam robić - wyszeptała, doskonale zdając sobie sprawę z tego, jak chaotycznie brzmi, pojawiając się tutaj bez wyjaśnień, w stanie, w jakim Cassandra nie widziała jej od lat.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Gwiazda o pięciu kątach była symbolem odrodzenia, człowieczeństwa i ochrony przed złem, ale ta, którą trzymała przed sobą, przypominała raczej krzywą skrzyżowaną marchewkę; kość była twardym, ale niestałym surowcem, przecinanie jej nożem tak, by zostawić w niej ślady, ale nie zniszczyć całości, wymagało precyzji i delikatności, której nieustannie jej brakowało. W końcu niewielki medalik pękł w jej dłoniach, robiła go dla swojej córki - ale miała jeszcze trochę czasu, żeby się w tym wprawić i zrobić to, co zamierzała, porządniej. Zabawa z kością ją odprężała, pomagała zapomnieć o bólu w podbrzuszu i skoncentrować się na mechanicznej czynności na tyle, by zapomnieć o nieustannych mdłościach. Była ucieczką - przed kaprysami jej własnego ciała, pożeranego od środka przez trójgłowego psa; cokolwiek siedziało w środku, było zbyt silne. Uniosła lekko podbródek, słysząc pukanie; wiedziała, że nie mogła być to Lysandra, dziewczynka jeszcze nie nauczyła się pukać, nie miała zresztą potrzeby, bowiem każde miejsce tego domu było dla niej. Był to zatem ktoś znajomy - sylwetkę Deirdre, która ukazała się u szczytu schodów, powitała ciepłym uśmiechem, nim otworzyła jej drzwi szerzej. Ilość twarzy, którym mogła ufać, w ostatnim czasie zawęziła się bardzo niepokojąco, dobrze było ujrzeć choć jedną z nich.
- Nie powinnaś była zwlekać, Deirdre - pouczyła ją od razu, doskonale pamiętała słowa Lupusa, dziwne słowa, które kazały jej zająć się przyjaciółką; podczas badań pozornie błahych zwrócił uwagę na coś bardzo istotnego, co jednak uznał za nieważne w kontekście tamtej sytuacji. Deirdre mogło coś zagrażać - na wskroś mogła przeżerać ją brutalna choroba - którą czarownica postanowiła zlekceważyć. Martwiła się o nią. - Lupus wyglądał poważnie - dodała, być może powinna z nim o tym pomówić, zapytał, co właściwie znalazł, dlaczego kazał jej się tym zainteresować - ale jej drogi mijały się z Blackiem. Przeszła obok stołu, na który leżały porzucone kości wraz z nożem, którym w nich dłubała, minęła tez kocioł z przygotowanym wcześniej wywarem leczniczym, a który miał gotować się jeszcze kilka godzin, wyrzucając w powietrze mdlące opary bagiennych ziół. Zamiast tego przystanęła przy wiadrze z czystą wodą, przemywając w nim ręce. Nie zamierzała zwlekać dłużej, natychmiast przebada Deirdre.
- O, tak - mruknęła ironicznie, jej słowa przesiąknięte były szczypiącym jadem, była rozgoryczona - same dobre rzeczy - to było dobre określenie rzeczywistości - przekłamujące to, co niewygodne. - Ramsey zdążył przyznać, że to tylko brednie - mruknęła, odnosząc się do treści swojego listu - Obaj bredzili - dodała, unosząc badawcze spojrzenie na Deirdre; już odpowiedziała na jej pytania, choć wciąż nie znała szczegółów. Cassandra ze złością przeciągnęła mydłem wzdłuż obkrwawionej dłoni. - Ale w najśmielszych snach nie przypuszczałam, że będą tak dziecinni - dodała, marszcząc nos; mokre dłonie wycierając w leżący obok ręcznik. Już chciała poprosić ją, by spoczęła, dała się przebadać, kiedy nagle wybrzmiał jej niepokojący głos, a chwilę później - jeszcze bardziej niepokojące wyznanie. Zamarła, jej dłonie pozostały pod połami ręczniczka, usta złożyły się w wąską kreskę, a pozbawione błysku oczy wpatrywały się w jej źrenice, jak kot, który dostrzegł niepokojący krajobraz. Nie wyglądała już silnie i dumnie. Wyglądała jak zagubiona i przerażona kobieta, zupełnie jak przed dawnymi laty.
- Deirdre? - Wiesz, że możesz mi powiedzieć wszystko.
- Nie powinnaś była zwlekać, Deirdre - pouczyła ją od razu, doskonale pamiętała słowa Lupusa, dziwne słowa, które kazały jej zająć się przyjaciółką; podczas badań pozornie błahych zwrócił uwagę na coś bardzo istotnego, co jednak uznał za nieważne w kontekście tamtej sytuacji. Deirdre mogło coś zagrażać - na wskroś mogła przeżerać ją brutalna choroba - którą czarownica postanowiła zlekceważyć. Martwiła się o nią. - Lupus wyglądał poważnie - dodała, być może powinna z nim o tym pomówić, zapytał, co właściwie znalazł, dlaczego kazał jej się tym zainteresować - ale jej drogi mijały się z Blackiem. Przeszła obok stołu, na który leżały porzucone kości wraz z nożem, którym w nich dłubała, minęła tez kocioł z przygotowanym wcześniej wywarem leczniczym, a który miał gotować się jeszcze kilka godzin, wyrzucając w powietrze mdlące opary bagiennych ziół. Zamiast tego przystanęła przy wiadrze z czystą wodą, przemywając w nim ręce. Nie zamierzała zwlekać dłużej, natychmiast przebada Deirdre.
- O, tak - mruknęła ironicznie, jej słowa przesiąknięte były szczypiącym jadem, była rozgoryczona - same dobre rzeczy - to było dobre określenie rzeczywistości - przekłamujące to, co niewygodne. - Ramsey zdążył przyznać, że to tylko brednie - mruknęła, odnosząc się do treści swojego listu - Obaj bredzili - dodała, unosząc badawcze spojrzenie na Deirdre; już odpowiedziała na jej pytania, choć wciąż nie znała szczegółów. Cassandra ze złością przeciągnęła mydłem wzdłuż obkrwawionej dłoni. - Ale w najśmielszych snach nie przypuszczałam, że będą tak dziecinni - dodała, marszcząc nos; mokre dłonie wycierając w leżący obok ręcznik. Już chciała poprosić ją, by spoczęła, dała się przebadać, kiedy nagle wybrzmiał jej niepokojący głos, a chwilę później - jeszcze bardziej niepokojące wyznanie. Zamarła, jej dłonie pozostały pod połami ręczniczka, usta złożyły się w wąską kreskę, a pozbawione błysku oczy wpatrywały się w jej źrenice, jak kot, który dostrzegł niepokojący krajobraz. Nie wyglądała już silnie i dumnie. Wyglądała jak zagubiona i przerażona kobieta, zupełnie jak przed dawnymi laty.
- Deirdre? - Wiesz, że możesz mi powiedzieć wszystko.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Pracownia
Szybka odpowiedź