Wydarzenia


Ekipa forum
Pracownia
AutorWiadomość
Pracownia [odnośnik]24.03.16 10:31
First topic message reminder :

Pracownia

★★
Do pracowni Cassandry nie ma wstępu każdy, mieści się w piwnicy nieopodal wejścia - aby zejść do środka, trzeba minąć jej trolla. Zwykle, kiedy nie można znaleźć Cassandry, zapewne jest tutaj.
W pracowni na niewielkim palenisku stoi niewielki żeliwny kociołek, raczej do podgrzewania eliksirów niż ich ważenia, Cassandra miała przyjaciółki, które tworzyły eliksiry o wiele sprawniej niż ona sama. Wnętrze oświetlają świece wetknięte w mało ozdobny świecznik stojący pośrodku stołu, na którym niemal zawsze widać pojedyncze kości lub preparaty z narządów powtykane w słoiki. Cassandra zajmuje się ich oczyszczaniem i dostarczaniem do Paliczków. Przy stole ustawiono krzesło i dziecięcy stołek.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:03, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Pracownia - Page 22 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Pracownia [odnośnik]18.09.20 23:31
Spożyty eliksir zdawał się - pomimo dość dziwnego smaku - odganiać zmęczenie, a przede wszystkim koić jej nerwy na tyle, żeby była w stanie się skoncentrować. Czuła, jak mikstura rozlewała się po jej ciele przyjemną promienistą falą, wachlarzem przyjemności. Złość, jaką jeszcze przed momentem odczuwała, zaczęła się odsuwać, opadać, łagodnieć. Przemęczenie wciąż dawało o sobie znać, nie było takiej możliwości, żeby go nie poczuła, ale oprócz znaków dawanych jej wyłącznie przez ciało, mogłą przejść nad tym do porządku dziennego. Ze spokojem odłożyła pustą fiolkę na stół, nie mieszając jej z czystymi, by przypadkiem i omyłkowo nie przelać do niej innego eliksiru, z równie dużym spokojem przyglądając się drugiej fiolce z tamtego warzenia, wciąż położonej na półce; mogła być spokojna, choć wywar budził jej niepokój, a przede wszystkim nieufność, to czynił to całkiem niepotrzebnie. Czuła na sobie wyraźnie - eliskir odnosił odpowiedni skutek. Westchnęła, jego działanie sprawiło, że zaczynałą czuć się nieco... senna. Adrenalina zebrana w trakcie kolejnych zawodów, wyrażona złością, zdążyła opaść - zaczynała się spokojna błogość. Przeciągnęła się lekko, spinając łopatki razem, wyciągając ramiona na boki, a zaciśniętymi pięściami ciągniętymi jak najdalej - otwierając zapracowane, pokurczone ciało. Może te porządki właściwie mogły poczekać. Może nowi pacjenci już się dzisiaj nie zjawia. Może nie warto było o tym właściwie myśleć, kiedy się zjawią, jej pomocnica sobie z nimi z całą pewnością poradzi. Przynajmniej na tyle, żeby dotrzymali do rana. Lub chociaż do momentu, w którym do nich zejdzie. Zakryła usta dłonią, ziewając, ruchem różdżki uprzątając jeszcze księgi, przenosząc je na odpowiednie miejsca na regałach, nim zacisnęła dłoń na materiale spódnicy, unosząc jej płachtę lekko ku górze - i zaczęła wdrapywać się po schodkach w górę, ku wyższym partiom lecznicy. Stanęła u progu pokoju, w którym leżeli pacjenci, odnajdując całą czwórkę w spokojnym, cichym śnie. Nie było sensu ich niepokoić. Odsunęła się, zmierzając do własnej sypialni.

zt




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Pracownia [odnośnik]18.09.20 23:35
20 września

Zawitał późną porą, choć dla niego noc miała się dopiero rozpocząć. Nie miał zbyt wiele czasu, nie chciał bawić długo, ale była im potrzebna. Jemu była potrzebna. To wrażenie zrodziło się w nim w chwili, gdy opuścił Białą Wywernę od razu po spotkaniu, więc udał się zgodnie z przeczuciem, nie marnując cennego czasu. W godzinę zdoła zrobić wiele, zmienić odzienie, zabrać wszystkie niezbędne eliksiry. Nim jednak skierował się ku Pokąnej, zboczył w ponure progi nokturnowej lecznicy, nie bardziej niż wczoraj ani dawniej, skrzypiące drewniane stopnie, by pchnąć liche drzwi do środka. Dziwne przeczucie go tknęło, niepewność. Ostatnio wizje przestały go nękać, a te które nadchodziły, były niewyraźne, mętne, niewiele warte. Brakowało w nich konkretów, informacji, które mogłyby mu zdradzić prawdę o przyszłości. Martwił się o dar, który przejął w schedzie po przodkach, a jeśli wierzyć przeznaczeniu, może po przodkiniach wielkich wieszczek ze wschodu. A może powody, które niczym słowa wyjaśnienia tworzyły się w jego umyśle z każdą mijającą sekundą i każdym kolejnym krokiem były ledwie pretekstem, niezbędnym do zachowania równowagi. To równowagi potrzebował. Dawno zachwianej, wciąż nieodzyskanej. Arogancko i niechlujnie omijanej, jak pacjenta cierpiącego na świerzb, wiedząc, że zetknięcie z nim poskutkuje natychmiastowym zarażeniem. Nie uciekał od odpowiedzialności, ani nie obawiał się konsekwencji własnych czynów. Ale też nie żałował, bo był człowiekiem świadomym. Błędem były emocje. Zawsze one, nic więcej. Siały spustoszenie, równały z ziemią świat skrupulatnie stawianych kroków. I na co to komu?
Uznał, że skoro udało im się dostać do rdzenia, musiał uczyć się wszystkiego na nowo.
Woń eliksirów i ziół była bardziej wyczuwalna niż zapach krwi, który niegdyś nie odstępował tego miejsca. Cicho przekroczył wejście, szybko słysząc ostrzegawczy pomruk trolla. W naturalną dla siebie płynnością, swobodą i pewnością przeszedł dalej, w dźwiękach domu doszukując się jej obecności.
— Cassandro? — spytał cicho jej pełnym imieniem, tak, jak zwracał się do niej zwykle, przez całe lata. Imię to było prorocze, warte wypowiedzenia tych kilku głosek więcej. Ilość dźwięków nie każdemu robiła różnicę, a jednak pełna jego wersja opiewała w należytą powagę i szacunek, jakim ją darzył, a o czym zapominał, gdy było mu w ten sposób wygodniej. Zdrobnienia w jego ustach brzmiały irytująco; zresztą nigdy nie była słodka choć jej usta smakowały owocami, a skóra pachniała miodem, mlekiem i ziołami. Dziś tego zapachu mu zabrakło. Coś w jego organizmie zareagowało nagle domagając się sprostowania, naprawy, znalezienia jakichkolwiek środków zaradczych. — Czarny Pan się zjawił. Przyszedłem więc cię o coś prosić.— A prosił rzadko, prawie nigdy. Jego usta wysuwały zazwyczaj wyłącznie suche żądania.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Pracownia - Page 22 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Pracownia [odnośnik]01.10.20 10:49
Sypała liście szałwii, doprawiając wywar kotłujący się w mosiężnym kociołku zawieszonym nad żarzącym się paleniskiem; dym unosił się w górę, niosąc gryzący, ostry zapach ziół. Eliksir, który warzyła, pozwalał szybciej dojść do zdrowia, regenerował, ofiarował zwątlone siły. Stała nad wywarem, zastanawiając się nad jego konsystencją: zaznajomiona już z zapachami i właściwościami konkretnych ziół trzymała się receptur coraz luźniej, obserwując, w którym miejscu mogła sobie pozwolić na nadmiar, w którym na niedobór, by osiągnąć efekty, które zadawalały ją najbardziej. Przymknęła oczy, zapach - zbyt gryzący dla większości - ją koił, bo wiodła ją świadomość znaczenia tych zapachów. Przewieszony przez ramię luźny czarny warkocz wiązał razem spięte rzemieniem włosy, nie pozwalając im przedostać się do cennego wywaru, ciężka szmaragdowa chusta okrywała ramiona przed piwnicznym chłodem, a prosta czarna suknia sięgająca ziemi i okrywająca bose stopy podkreślała sylwetkę nieco mocniej, niżeli wcześniejsze luźne szaty; dużo pracowała, chodziła przemęczona, jej sylwetka ponad pół roku po porodzie z wolna wracała do dawnej formy.
Słyszała zamieszanie. Warkot trolla, przepuścił gościa, stawiane kroki; wciąż miała zamknięte oczy, Umhra nie przepuszczał w ten sposób wielu czarodziejów - kroki były ciężkie, więc należały do mężczyzny, w takich wypadkach myliła się znacznie rzadziej. Lekko uniosła powieki, odrywając kilka listków z trzymanego w ręku bukietu, by dorzucić je niedbałym gestem do wywaru i odpowiedzieć na wołanie, bez odwracania się w kierunku schodów.
- Ramsey - Nie była pewna, co czuła, wypowiadając to imię. Wiele ich połączyło, wiele ich podzieliło, wiele czasu upłynęło. Miała pod dachem jego syna, to jedno pozostawało pewne. Czy Ramsey zostanie ojcem, tego jeszcze wiedzieć nie mogła. Zwróciła się ku niemu dopiero, kiedy wypowiedział znamienne słowa, wydając się na twarzy mniej zaskoczona, niż być powinna. - To już - mruknęła, może do siebie, może do niego, wiedzieli, że Czarny Pan wzywał. Wiedzieli, że wkrótce wyruszą, a sny podpowiadały, że wkrótce zadzieje się właśnie teraz. Wysunęła różdżkę, zaklęciem rozgrzebując żar pod kociołkiem, po czym odeszła od niego - wracając do pobliskiego stołu, na którym rozłożyła zioła. - Czy pan powiedział coś więcej?  - czego od nich żądał? Dokąd zamierzał ich wysłać? Jak wiele osób zamierzał wysłać? Musiała być przygotowana, mieć odpowiednio dużo miejsca, przygotowanych medykamentów, musiała mieć pewność, że zajmie się nimi, kiedy opadną z sił i powrócą.
Kiedy część z nich powróci, wiedziała, uniosła ku niemu spojrzenie, pytające, oczekując natury jego zapytania.




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Pracownia [odnośnik]09.10.20 0:44
Zszedł do pracowni po schodach, na moment przystając na ostatnim stopniu, gdy wypowiedziała jego imię, nie odwracając się nawet za siebie. Popatrzył na jej zgrabną sylwetkę stojącą na tle dymiącego kotła, z którego wydostawał się nieprzyjemny, gryzący zapach. Ostry, intensywny, otrzeźwiający w jakiś niekomfortowy choć skuteczny sposób. Nie był przyzwyczajony do takiej intensywności, gdy zaciągnął się mocniej poczuł lekki zawrót głowy. Zszedł z ostatniego stopnia, rozglądając się po piwnicy, dłużej spoglądając na suszone zioła, które trzymała w dłoni i te, które z lekkością sypała do środka kotła. W pracowni było znacznie chłodniej niż na parterze, a jednak wydawało mu się duszno, gęsto. Za gęsto. Trudno oddychało się ciężkim powietrzem pracowni, rozgrzanym przez ogień paleniska i wzbogaconym zapachem leczniczego wywaru. Przy stole stało tylko jedno krzesło, nie licząc dziecięcego stołeczka, więc przystanął przy samym blacie i przysiadł na nim lekko, zaledwie częścią ciężaru ciała, spoglądając przez ramię na kości, które na nim leżały. Wziął jedną z nich do ręki, przyglądając się żłobieniom. Nie musiał zbyt długo analizować, by wiedzieć, że nie było to kwestią przypadku ani sprawką natury. I wyglądało całkiem obiecująco, choć jeszcze nie wiedział, co to dokładnie przedstawia.
— W podziemiach Banku Gringotta ukryty jest bardzo potężny artefakt. Locus Nihil. Poprzez ofiarę można dzięki niemu przejąć kontrolę nad inną istotą — odpowiedział, obracając w palcach rzeźbę z kości, prawdopodobnie jeszcze nieskończoną — a może ledwie zaczętą. Nie rozgryzł jeszcze na jakim etapie tworzenia była. Nie wiedział nawet, że Cassandra rzeźbiła. — Do uruchomienia artefaktu będzie potrzebny ołtarz i sześć kamieni.— Zmarszczył brwi, bo wspomnienie kamieni budziło w jego głowie żywe wspomnienie ledwie przeżytej, krótkiej i mało wyraźnej wizji. Budziła w nim niepokój, była o niepokoju, jaki czuł, czuć będzie. W przyszłości. On, a może ktoś inny, nie był pewien, bohaterem był zawsze on sam. Słabość wyczuwał w tym wspomnieniu, nie była dobrą wróżbą. — Idziemy w większości. Wyruszą z nami zarówno Zachary, jak i Elvira. — Będą mieć wsparcie od wewnątrz, tam głęboko w podziemiach, ale jeśli oni zawiodą, ci, którzy wyjdą z tego cało zjawią się właśnie tu, na Nokturnie. — Ale istnieje szansa, że jeszcze nim nastanie świt do drzwi zapukają ci, którzy będą potrzebować twojej pomocy.— Nie wiedzieli, co zastaną w podziemiach. Mogło to być wszystko, musieli być na wszystko gotowi. Czarny Pan nie wysyłałby najbliższych sobie czarnoksiężników, gdyby zadanie było proste. Liczył się z tym, że część z nich nie dożyje rana. On sam wierzył, jak zawsze zresztą, że wyjdzie z tego cało i choć tym razem nie będzie musiała zlepiać tych samych ran od nowa. — Nieocenionej pomocy — poprawił się, po raz ostatni oglądając kawałek kości i podnosząc na nią wzrok. To będzie ciężka noc. Zapewne będzie się przygotowywać do przyjęcia wielu ciał. Powinna odpocząć, ale nie zdecydował się jej radzić, wiedząc, że spotka się z jej oburzeniem — sama przecież wiedziała, co dla niej najlepsze. Nigdy zresztą nie widział jej takiej; odpoczywającej, marnującej cenny czas na coś tak bezproduktywnego. Wiecznie pracująca, zagoniona. Zogniskował na niej spojrzenie, zawiesił na dłużej, napawając się widokiem, gdy nie patrzyła w jego kierunku, rozkładając zioła na stole. Znacznie mniej interesujące od niej samej, choć intensywnym aromatem ściągały uwagę.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Pracownia - Page 22 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Pracownia [odnośnik]12.10.20 0:03
Ale wtedy, dość nieoczekiwanie, Ramsey zaczął mówić na temat. Odsunęła lekko od siebie gałązki szałwii, przysiadając na stole bokiem, za nim i przyglądając się uważnie jego profilowi, oświetlonemu blaskiem ognia płonącego na pobliskim palenisku, wsłuchiwała się z rosnącą uwagą w jego słowa. Ważne słowa.
- Czarny Pan kontroluje Ministerstwo Magii i popierają go wszystkie najsilniejsze czarodziejskie rodziny. - Lub prawie wszystkie, ale nieliczne wyjątki, których nie potrafiła nawet wskazać, nie wydawały jej się istotne. - Czy locus nihil może dać mu więcej, niż już ma? - zapytała, spoglądając na twarz Ramseya; jeśli ktoś znał plany najpotężniejszego żyjącego czarnoksiężnika, to był to właśnie on. Jej samej - włosy jeżył się na głowie, kiedy myślała nad możliwościami podobnego artefaktu. Kontrolę and drugim bytem zapewniał imperius, ale imperiusa dało się przełamać. Artefakt musiał pozwalać na więcej. Przeciągnęła wzrokiem po stole, odkrywając, że zniknęła z niego rzeźbiona kość uformowana w runę ochronną. Miała zapewniać powodzenie, dla jednych przesądne, ale ona nie wierzyła ani w przesądy ani w przypadki, a jedynie w splot ścieżek ustalony przez gwiazdy odgórnie.
- Elvira - powtórzyła za nim szeptem, uzdrowicielka odwiedziła ją nie tak dawno temu. I dopiero, kiedy wypowiedział je imię, dopiero w kontekście zdarzeń i rychłej podróży, jej sen nabrał wreszcie sensu. - Uważaj na nią - poprosiła, składając ramiona razem na piersi, na krótko przymknęła oczy, odciągając twarz gdzieś w bok. Czy to możliwe? Czy to była tylko przestroga, czy nieodwracalna droga? Zdążyła zapałać do niej czymś na kształt sympatii. - Widziałam ją - szepnęła. Czuła, jak jej twarz bledła, lekko rozchylona warga zadrżała. Nie mogła mieć pewności co do tożsamości kobiety, ale Sigrun była od niej dużo bardziej doświadczona. Wydawało jej się, że sylwetka mogła należeć do Multon. - Przebitą przez skałę - szeptała dalej, choć czuła, że jej głos drżał. - Na wylot. Jej ciało upadło z bardzo wysoka na stalagmit. Jej ręka opowiadała tę historię, ale nie wiem, dlaczego - Pokręciła lekko głową, zbierając myśli. Szukając w nich podpowiedzi. - Może... może próbowała po coś sięgnąć? - zastanowiła się w głos, powracając spojrzeniem ku niemu. Elvira była zdolna, bez dwóch zdań, jednak jej zdolności nie pozwolą jej samej przetrwać w miejscu, do którego zamierzali ją zabrać. Ktoś musiał nad nią czuwać. Być świadomym niebezpieczeństwa. To za wcześnie dla niej na śmierć.
Kiwnęła ostrożnie głową, rozumiała, o co ją prosił. O gotowość. Zawsze w niej była, czekała na walecznych czarodziejów wracających z frontu, dbając, by ich oddech nie był tym ostatnim. Nie będzie, o ile do niej dotrą. Losy potoczą się inaczej, jeśli nie zdołają - ale zadbanie o nich na tamtym etapie było jego zadaniem, nie jej. Prześlizgnęła się wzrokiem po boku jego twarzy, wiedząc, że i tak nie odczyta z nich emocji. Czy bał się?
- Będę na was czekać - oznajmiła krótko. Obiecała. Wiedział, co to oznaczało, musiała się tylko przygotować - upewnić się, że w lecznicy będzie miejsce dla każdego. Po chwili zastanowienia - odsunęła się od stołu, lekko odpychając się od niego dłonią, bez słowa wyminęła Ramseya, zostawiając po sobie tylko zapach skóry pachnącej miodem i podeszła bliżej szafki, na półkach której piętrzyły się eliksiry, wodząc wzrokiem po ich etykietach. Powinna ich jeszcze odpowiednio wyposażyć. - Ile zostało nam czasu? - zapytała, spoglądając na niego przez ramię.




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Pracownia [odnośnik]13.10.20 15:55
Wsłuchiwał się przez chwilę w trzask ognia w palenisku tak, jakby starał się zapamiętać ten dźwięk, tkwiąc w przeświadczeniu, że na dole czeka ich przeraźliwy chłód, zimno i ciemność, w której — nawet im — nie przyjdzie się odnaleźć. Czy Czarny Pan mógł osiągnąć coś jeszcze? Czy nie miał już wszystkiego, czego mógł pożądać każdy czarodziej? Nabrał powietrza w płuca, chwilę odwlekając odpowiedź na jej pytanie, nie tyle zastanawiając się nad samą odpowiedzią, a nad tym, co sam myślał o sobie.
— Może. Może dać mu kontrolę absolutną.— odpowiedział krótko. Władzę, o jakiej nie śnił on sam. Ukłucie zazdrości było u niego rzadkością, a jednak myśląc o tym właśnie to czuł — dotykała go świadomość, że chciałby być na jego miejscu. Osiągnąć to, co osiągnął Czarny Pan. Posiąść jego władzę, wiedzę i umiejętności. Zdał sobie sprawę, jak potężny wpływ na niego miało spotkanie tego czarnoksiężnika wiele lat temu. Czy to jego piętno nosił do dziś, czy po prostu byli podobni. Gdzie w swoim życiu popełnił błąd, że nie zaszedł jeszcze dalej, w jeszcze krótszym czasie? — Legenda o nim głosi, że druidzi, którzy odnaleźli artefakt, mogli pozbywać się swych wrogów dzięki niemu samą myślą. Przejmowali artefakt kolejno, jeden po drugim. Kiedy jego moc się wyczerpywała stawali się ofiarami dla swych następców.— Przez myśl przemknęła mu myśl, że Czarny Pan mógł potrzebować ich wszystkich po to, by oddali za niego życie właśnie tam. By dzięki nim pozyskał moc tak wielką i nieskończoną, że nie byliby mu już dłużej potrzebni. Czy to wciąż ta niepewność, która się w nim zalęgła czy coś innego — nie był w stanie stwierdzić. Czegokolwiek jednak będzie oczekiwał, spełni jego życzenie zgodnie z przysięgą. I bez wahania.
— To coś oznacza?— spytał wskazując na kość. Zerknął na nią przez ramię, prawdopodobnie myśląc, że w ten sposób, uchwyciwszy jej spojrzenie pozna po jej twarzy, czy był to prezent, zakup, czy rękodzieło. Spojrzał znów na przedmiot trzymany w rękach. — To zostaje z nas po śmierci. Jest w tym jakaś ostateczność— mruknął smętnie. Czasem nawet nie to, znał sposoby na to, jak sprawić, by nie zostało nic. — Wiele można z nich wyczytać, one jedne powiedzą prawdę o człowieku, czyż nie? — On nie potrafił, ale ona z pewnością nie miała z tym żadnego problemu, zarówno jako uzdrowicielka, jak i wróżbitka. Odłożył kawałek kości z powrotem na stół, powoli, cały czas słuchając tego, co mówiła. A więc śniła o tym. To niedobrze; zimno przemknęło po jego plecach, nagle poczuł też niewyobrażalne zmęczenie, choć jeszcze nie wyruszyli w podziemia. Jej prośba wydawała mu się osobliwa. Nie pytał jednak, czy wynikała z wyłącznej troski o nią, jako ich sojuszniczkę, czy było w tym jakieś dodatkowe znaczenie. Spojrzał na czarownicę. Śmierć Elviry była fatalnym zwiastunem tej wyprawy. Ale może dało się tego uniknąć, może dało się temu zapobiec. To był ich przywilej; wróżbitów. Znając karty przyszłości mogli starać się zmienić bieg zdarzeń. — Po kamień — tak, jak w tej legendzie druidzi sięgali po zaklęte odłamki, które dawały im potężną moc. Wszystkie odłamki razem stanowiły całość pozwalającą na kontrolę absolutną. Czy Elvira w tej wizji była ofiarą, o której myślał? Sięgnął dłonią do twarzy i przetarł czoło. Nie mógł przyrzec jej, że sprowadzi ją całą. Że uchroni ją przed tym losem. — Będę miał na nią oko — to jedno mógł obiecać. Śmierciożercy brali za nich odpowiedzialność; nie znosił tego. Był to jednak obowiązek, na który dobrowolnie przystał, hipokryzją byłoby więc narzekanie na ciągnący się ogon.
Kiedy go wyminęła, przymknął powieki. Bo jej zapach go koił. Od zawsze. Uspokajał i pobudzał jednocześnie. Słodycz miodu, jakim pachniała jej skóra pamiętał słabo, ale ten wrył się w jego umysł i pomimo upływu czasu nie chciał się całkiem ulotnić. Nie otwierał oczu, gdy jej odpowiedział: — Dużo. Więcej niż godzinę — zaskakująco, dziś dla niego niczym cała wieczność, choć zwykle każda minuta była na wagę złota. Nie chciał stąd wychodzić. Nie chciał jej zostawiać. Odkąd opuścił Białą Wywernę towarzyszyło mu to dziwne uczucie. Nie walczył z nim. Gdzieś podskórnie czuł, że kiedy wrócą z wyprawy wszystko będzie inne. Wszystko się zmieni.
— Powiedzie nam się?— spytał posępnie. Z przymkniętymi oczami odchylił głowę do tyłu, zawieszając na ramionach. — Jak myślisz?— On wiedział, że tak, bo nie brał innej możliwości pod uwagę. Za wszelką cenę. Niezależnie od wielkości ofiary, jaką przyjdzie im ponieść. Ale kobiety miały swoją intuicję, szósty zmysł. Dotąd nigdy nie pytał, uznając to za brednie. Dziś było inaczej. Dziś potrzebował czegoś innego. I chciał wiedzieć, co myślała — i czy się mylił.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Pracownia - Page 22 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Pracownia [odnośnik]17.10.20 13:16
Kontrola absolutna, brzmiało przerażająco nawet wtedy, kiedy te słowa wypowiadał Ramsey całkowicie oddany sprawie; odwróciła się ku niemu, usiłując odnaleźć blask tęczówki, chcąc wyczytać - spróbować chociaż - z niego więcej; słowa, które wypowiadał, ukazywały moc artefaktu jako bezwzględną, ostateczną i właściwie... kończącą tę wojnę? W legendach zwykle przebrzmiewały półprawdy, ale nawet gdyby tylko połowa z tego została potwierdzona... czy wtedy Czarny Pan wciąż potrzebowałby sojuszników? Czy wtedy ich pozycja nie zaczynała stawać się... niewygodna? Sama ta myśl ją przeraziła - nie chciała, by czarnoksiężnik odnalazł w jej myślach zawahanie, zwłaszcza teraz.
- Ofiarami...  - powtórzyła jego słowa na głos, Mulciber był dla Czarnego Pana nieszkodliwy. Złożył przysięgę, która nie pozwalała mu na sprzeciw. Ale cała reszta, ona, byli tylko pionkami rozstawionymi na jego szachownicy, którzy wierzyli, że mieli jakieś znaczenie. Gdy rosła jego potęga, ich znaczenie malało. Mogli zostać wykorzystani w różny sposób. Wszyscy i każdy z nich. Czy słusznie jednak lękała się przyszłości, której nie widziała? Jej trzecie oko dawało przestrogę, spojrzenie na przyszłość, które pozwalało przygotować się na najgorsze. Tymczasem milczało. - Posępni dementorzy ścigają je cały czas. Czy to możliwe, by mieli w tym swój udział? - zapytała, odnosząc się już do tego, co wiedziała na pewno. Miała wizję, gdzieś w więziennych piwnicach snuły się upiory i wyciągały resztki wspomnień z dzieci, które wciąż wierzyły, że mogą coś zmienić. Czy tę moc, te ofiary, mogli wysysać właśnie oni? Mętne wizje nie były łatwe do interpretacji. - Ostatnio dużo śnię. Czasy są niespokojne jak nigdy - wyznała, potrząsając lekko głową, odrzucając od siebie te myśli. - Ale waszej porażki nie widziałam - Tylko śmierć Elviry, ale Elvira w tej grze nie nabrała jeszcze znaczenia. Miała potencjał, widziała to w niej. Ale sam potencjał to za mało, a przedwczesna śmierć potrafiła go ukrócić skutecznie. Uchwyciła większy wiklinowy kosz, stojący gdzieś obok półek, wraz z nim powracając w kierunku Mulcibera - kładąc go na stole.
- Twoje kości zawierają całą historię twojego życia. Każda blizna na nich świadczy o trudnościach, które przeszedłeś. Każdy uraz pozostawia trwały ślad. Ich kruchość, ich siła, ich barwa, powiedzą o tobie więcej niż słowa, chrząstki z kolei wiedzą więcej, niż sam mogłeś wiedzieć - odparła cicho, unosząc ku niemu spojrzenie - wyciągając dłoń, by chwycić trzymany przez niego amulet, bardziej jako pretekst, by podejść bliżej, niżeli rzeczywiście chcąc go zabrać. Przez chwilę przyglądała się mu w ciszy, badając fakturę, szukając niedociągnięć, upewniając się, czy był gotowy. Cicho, ale słyszalnie westchnęła, przyciągając usta do jego ucha, by otulić je szeptem: - Jednak to jest akurat kość bydlęca, więc o człowieku powie niewiele - zdradziła, wsuwając ją do kieszeni jego szaty. Powinien wziąć ją ze sobą. Była rzeźbiona w kształt ochronnej runy, a on potrzebował dzisiaj szczęścia. Skinęła lekko głową. Mogła sięgać po kamień, przetrzeć szlak prowadzący do celu, aktywować zasadzkę, nieświadomie poświęcając sobie, by oni mogli pójść dalej. Może w rzeczywistości, którą widziała trzecim okiem, Elvira ocaliła Mulcibera. Może powinna była zachować to dla siebie. Odsunęła się od niego, przechodząc obok półek z ułożonymi nań wielobarwnymi fiolkami, zbierając je między palce i ostrożnie przekładając do wiklinowego kosza. - Pomożesz mi to zabrać do Białej Wywerny - Jej oczy zadawały pytanie, ale w głosie go nie było. Robiła to dla nich. Potrzebowali tego. W słowach Mulcibera było coś niepokojącego. Coś ostatecznego. Miała kilka długich godzin, nim wrócą, zdążyłaby wziąć dzieci i uciec.
Jeśli w ogóle powrócą. Powrócą, wiedziała. Niekoniecznie wszyscy, ale złego licho nie bierze. Czyżby? Przeciągnęła wzrokiem za jego gestem, przetarciem czoła, kiedyś miał w sobie butę, z jaką obiecałby jej, że Multon wróci cała i zdrowa. Kiedyś miał znacznie mniejszy bagaż doświadczeń. Patrzył na świat przez pryzmat skąpszych przeżyć. Dziś jego kręgosłup uginał się pod ciężarem prowadzonej przez niego wojny. Ale musiał się skupić. Na razie go potrzebowała, nie podjęła jeszcze decyzji. Potrzebowała go, by chronić Calchasa przed innymi, niż on sam.
- Wydajesz się zmęczony - zauważyła, lawirując między półkami z kolejnymi buteleczkami, które kolejno przekładała do przygotowanego kosza; niektóre z nich zmiękczała zaklęciem, by nie obtłukły się po drodze. Mówiąc patrzyła mu w oczy, jej głos pozbawiony był oceny, nie kipiał też troską, ale miał w sobie nutę skrytego zamiaru. Medykamenty, parę wywarów wzmacniających ciało i jego magię, mogą tego potrzebować. Godzina, trochę więcej, to niewiele, ale wystarczająco. - Martwisz się - zgadła, nie odejmując od niego spojrzenia, bacznie przyglądając się profilowi jego twarzy, nie odpowiadając na jego pytanie wprost. Nie tylko kości zdradzały o człowieku prawdę. Skóra, jej barwa, cień pod oczami, krew w oczach, faktura ust, zmarszczki; każde strapienie, każdy dzień, pozostawiało na ciele nieodwracalne zmiany. Ale on nie mógł dzisiaj zawieźć. Jej dłoń natrafiła na pękatą buteleczkę z bladoczerwonego szkła, nie miała naklejonej etykiety. Obróciła ją lekko w dłoni, z zawahaniem.




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Pracownia [odnośnik]22.10.20 17:54
Spojrzał na nią, ale nie odpowiedział ani słowem, ani gestem. Czuł, że ich myśli zbiegły się ze sobą, choć nie zostały zwerbalizowane. Nie potrafił stwierdzić, gdzie będą po tym wszystkim, ale nie potrzebował trzeciego oka by przewidzieć, że Lord Voldemort będzie ich potrzebował tak długo, póki nie osiągnie wszystkiego, czego pragnął; do czego będą mu się mogli przydać. Gdzie było to wszystko? Nie wiedział. Zdobycie artefaktu mogło coś kończyć, ale nie musiało. Jeśli przeżyją, mogło być coś więcej. Coś jeszcze. Zawsze głodny wiedzy wiedział doskonale, że apetyt rósł w miarę jedzenia. I nigdy nie miało się dość. Nigdy nie było się wystarczająco nasyconym, by za chwilę nie próbować jeść dalej, a Czarny Pan był najmądrzejszym z nich wszystkich. Czy to był początek końca? Choć zdobycie tego przedmiotu było dla nich priorytetem, liczył na to, że koniec tej drogi nie nadejdzie dziś. Wkrótce, może, ale nie dziś.
Jej pytanie go zastanowiło. Nie odrywając od niej spojrzenia już od dłuższej chwili, zmarszczył bardziej brwi.
— Nie sądzę — ale nie wiedział na pewno; odpowiedział jej po chwili, zamyślając się jednak nad czymś zupełnie innym. Przypomniał sobie o wykradzionych z Departamentu Tajemnic archiwalnych zapiskach dotyczących dementorów, badań nad nimi. — Cena za praktykę czarnej magii nie raz jest wysoka — dobrze wiedziała, czarnoksiężnicy trafiali w jej progi skrajnie wyczerpani. Spojrzał znów na bladą kość w swoich dłoniach. Ostatni raz patrzył na podobną biel, gdy przystępował do swej próby. Maska śmierciożercy już w niczym jej nie przypominała.— By zostać śmierciożercą należy odebrać życie mugolowi, czarodziejowi i jednorożcowi.— Dla niego dwa pierwsze przypadki nie stanowiły szczególnego wysiłku, ale w klątwę trzeciej zbrodni gotów był wierzyć. — Cena za taką kontrolę też musi być adekwatna. — Dementorzy wysysali duszę, odbierali szczęście. Śmierć, której pragnęli druidzi z legendy czerpała z mocy kamieni, nie napełniała ich nią. Dopiero śmierć druidów, którzy nimi władali potrafiła to uczynić. Rytualna śmierć. Ofiara. I poniekąd dobrowolna.
Podniósł na nią znów spojrzenie szarych oczu, wiedział, jak męczące i straszne bywały dla niej wizje. Nie pytał, o czym śniła. O nieszczęściu, to pewne. O śmierci, strachu. Nie musiała mówić nic więcej, przywoływać przed oczy samych obrazów. Był wdzięczny, że nie widziała ich porażki — osiągną sukces. O to mógł być spokojny.
— Mam nadzieję, że nie ujrzysz w nich syna — ani dziś ani wkrótce; wyznał szczerze, choć w jego głosie nie dało się słyszeć szczególnego przejawu ojcowskich uczuć. Minęło mnóstwo czasu, odkąd Calchas pojawił się na świecie, a on wciąż nie wiedział, czy to cokolwiek zmienia. Krew z krwi. Jego własnej. Mógłby mieć w nim sprzymierzeńca. Mógłby mu przekazać całą swą wiedzę i doświadczenie. Mógłby dzięki temu stać się kimś wielkim; osiągnąć znacznie więcej niż on? Musiał być bezpieczny. Musiał to wszystko przetrwać. Być przygotowany na wszystko, gdy bliskich zabraknie. Kiedy ktoś będzie mógł obejrzeć jego kości, będzie mu już wszystko jedno — wtedy będzie martwy. Niewiele było sekretów, które mógł chcieć zabrać ze sobą do grobu. Nie chciał się tam znaleźć najlepiej wcale, możliwie odsuwając ten czas jak najdalej od siebie. Wysłuchał jej jednak z zainteresowaniem, przenosząc wzrok na jej szczupłe dłonie, których skóra niewiele różniła się od barwy maleńkiej figurki wyrzeźbionej w kości. Poczuł też lepiej jej zapach. Zapach miodu, ziół. Oderwał wzrok od smukłych palców i przeniósł prosto na jej twarz. Już nie najmłodszą, a jednak wciąż niezmienną — choć może tylko dla niego? Zielone oczy osmalone węglem spoglądały w dół, usta poruszały się w wypowiadanych słowach, drgały lekko. Oczy podążyły za nią, gdy się zbliżyła, zaciągnął się powietrzem mocno. Przez moment oddychał tylko nią. Tak w tej chwili bliską. Oddychał pełną piersią. Obrócił twarz bliżej, skierował ją ku jej. Czy ona z niego kpiła?
— W takim razie mam nadzieję, że to było silne i szczęśliwe bydło — odparł jej równie poważnie. Kącik ust mu drgnął lekko. Nie wiedział wciąż, czym była kość. Talizmanem? Formą sztuki? Podarunkiem, to napewno. Kiedy jednak włożyła mu ją do kieszeni nie protestował. Będzie ją miał przy sobie i będzie o niej myślał w chwili zwątpienia. Pewnie nie zdawała sobie sprawy, jakiego znaczenia nadała kawałkowi kości w ten sposób. A dla niego mało co, jakiekolwiek miało.
Krzątała się, sięgając dłońmi po kolorowe fiolki, których ani nie poznawał po kształcie szklanego naczynia ani po barwnej zawartości. Ani przez chwilę nie przemknęła mu przez myśl obawa, że mogłaby zniknąć, uciec. Ulotnić się bez słowa. Była czarownicą, która potrafiła znikać, jeśli tego chciała. Brak obawy o to nie wynikał jednak z pewności, że zostanie ze strachu. Gdyby uciekła, pewnie podążyłby za nią. I pewnie szukał tak długo, póki by jej nie znalazł.
— Oczywiście — przytaknął, choć nie było to potrzebne. Zamierzała wesprzeć ich wszystkimi swoimi umiejętnościami, talentami. Będą jej za to wdzięczni, nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Nie drgnął jednak, nie oderwał się od stołu, odwlekając moment ruszenia się z podziemnej pracowni. Była już gotowa do drogi? Zerknął na fiolki w koszu.
— W Banku Gringotta mam ingrediencje, które mogą ci się przydać. Trochę złota.— Spojrzał na nią powoli, czekając aż skoncentruje się przez chwilę. — Jeśli się zjawisz, doprowadzą cię do skrytki.— To był odpowiedni moment, by ją o tym poinformować. Zrobił to już wcześniej, ale nie spodziewał się, by zaszła podobna potrzeba. Czekała ich jednak długa droga do podziemi, to co widział, to co widziała ona zmuszało go jednak do podjęcia tego tematu. W skrytce nie czekały na nią żadne wielkie sekrety, poza aktami z ministerstwa. O pieniądze nie dbał. Ale nie zdążył wybrać składników, które mogą jej się przydać, gdy już wrócą.
Nie spał ostatnio za dobrze. Gorzej niż zwykle. Może to przeczucie. Może szósty zmysł. Może trzecie oko podsuwało my myśli, których nie potrafił poprawnie zinterpretować. Męczył się.
— Coś mnie tknęło — przyznał monotonnie i spuścił wzrok na podłogę. — Widziałem siebie sięgającego po szmaragdowy odłamek. Pełen mocy. Pełen magii. Kiedy go miałem już w dłoni wszystko się zmieniło. Byłem... — zawahał się. Wypowiedzenie tego na głos wydało mu się dziwnie trudne. —... zagubiony. Nie wiedziałem po co tam jestem. Mroczny Znak wzbudził we mnie niepokój. Nie pamiętałem niczego.— Wiedział, że chwyciłby go pożądliwie i wiedział, że zrobiłby o bez wahania dla Czarnego Pana. Ale kamień był zdradziecki. I już wiedział, że nie chciał go wcale łapać. Podniósł wzrok na Cassandrę. Elvira poniosła w jej wizji śmierć, sięgając po kamień. A on utracił wszystko, co miał. Pamięć, doświadczenie oparte na przeżyciach. Z legendy wiedział, że szmaragdowy odłamek władał wspomnieniami. Czy jeśli wróci, będzie wciąż sobą?
Wstał ze stołu, na którym przysiadł i zbliżył się do kosza, by go wziąć. Nie sięgał jednak po niego jeszcze — nie, póki nie włożyła do niego wszystkiego, co chciała dla nich zabrać.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Pracownia - Page 22 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Pracownia [odnośnik]23.10.20 18:47
Ściągnęła brew, wsłuchując się w jego słowa, dopiero teraz - zaczynając rozumieć. Czarny Pan nie chciał prostych ofiar, nie potrzebował rozlewu krwi byle kogo. Czy pragnął poświęcenia ostatecznego, od nich? Od niego? Wiedziała, co oznaczał znak na jego przedramieniu, widziała go wcześniej, dotykała go, wiodła palcem po jego liniach, oznaczał tyle, że Ramsey zrobi wszystko to, czego zażąda od niego Czarny Pan, niezależnie od tego, jakie konsekwencje przyniesie to jemu samemu. Obiecał oddać życie za ideę, być może pozwalając się ściąć na gilotynie własnej rewolucji. Ale to były tylko domysły, obawy, które nigdy nie powinny zagościć w jego głowie. Przecież potrafił znaleźć sposób, żeby żyć. Musiał żyć - na razie jeszcze go potrzebowała, ona i Calchas, a w przewrotny sposób nawet Lysandra. Potrzebowała go, całego, takiego, jakim powróci ze swojej podróży, zadawalając pana na tyle, by pozostać w jego łasce niezależnie od wszystkiego. Przeciągnęła wzrokiem po jego oczach, ustach, brodzie, zawieszając go gdzieś w boku, gdy przywołał pamięć jej syna. Jego syna. Ich syna. Nie był mu obojętny, ale to była w stanie przewidzieć, pytanie wciąż brzmiało, czy rozumiał, jaka łączyła ich więź i co było w niej najważniejsze.
- Nieprędko - odpowiedziała cicho, głosem graniczącym z szeptem, a jednak w brzmieniu graniczącym z pewnością. Tarot rozstawiony z Lysandrą był zagadkowy, zdradzał szczątkowe odpowiedzi, przedstawiał szarpiące nim emocje i wątpliwości, których interpretacja będzie prostsza za jedną lub nawet dwie dekady. Ale jedno oznaczało z pewnością: za dwie dekady Calchas wciąż będzie żył - jeśli tylko podąży ścieżką, którą dla niej przeznaczono. Wciąż nie wiedziała, którą z figur miał być w tej podróży on. W jego życiu była figura ojca - silnego, przytłaczającego autorytetu. Niedoścignionego wzoru. Wiecznie wymagającego. Figura króla. Kim był pan Calchasa, Ramseyem, czy może jego los powiązał się z Czarnym Panem jeszcze nim jej dziecko przyszło na świat, spętany najczarniejszą klątwą, niosący we krwi klątwę swego ojca? Zostawiła te myśli dla siebie, dla niego na tę wiedzę było jeszcze zbyt wcześnie.
- Cielę - sprostowała spokojnie jego słowa, powracając wzrokiem ku jego tęczówkom. Zadziorny uśmiech gdzieś umknął, na jej ustach malowała się wyłącznie powaga. - Zdrowe, młode i silne, ścięte o północy - Stara Gintra miała wszystko, czego można było zapragnąć, szczątki królicze, bydlęce, końskie i psie, czasem też ludzkie, ufała jej na tyle, by nie wątpić w pochodzenie jej towaru. - Nie zgub tego - poprosiła krótko. Nie wiedziała o talizmanach wiele, nie wiedziała, ile w nich przesądu, ile prawdy, ale nadeszły czasy, w których należało chronić najbliższych wszystkimi dostępnymi sposobami. Skinęła lekko głową, przyjmując jego potwierdzenie, kiedy wkładała do kosza ostatnie kolorowe fiolki. Drgnąwszy, słysząc jego dalsze słowa  - i powoli przenosząc ku niemu spojrzenie ponownie, szukając na jego twarzy kłębiących się w nim emocji, tak jakby nie znała go dostatecznie dobrze, by wiedzieć, że nie była w stanie tam zobaczyć niczego. Nie wierzył, że wróci, czy nie wierzył, że będzie miał przyszłość po powrocie?
- Przechowam to dla Calchasa, jeśli znajdzie taka konieczność - odpowiedziała równie powoli, upewniając się, że i te słowa dotrą do niego w pełnym brzmieniu. Chyba wciąż nie do końca rozumiał, co to oznaczało  - ze miał syna, że ktoś gotów był ponieść jego schedę, jakakolwiek by ona nie była. Wizja jego odejścia z jednej strony była kusząca, był jak oddech śmierci, który wciąż czuła na ramieniu, przytłaczający, gniewny, wciąż krok za nią, gdyby zniknął, byłaby wolna. A w tej niewoli - na ten moment było wygodnie. Jej, Lysandrze i Calchasowi, a zwłaszcza temu ostatniemu. I właśnie dlatego musiała zrobić wszystko, co w jej mocy, żeby mu uświadomić, że musiał stamtąd wrócić, niosąc zwycięstwo i zadawalając  Czarnego Pana na tyle, by życie Ramseya okazało się cenniejsze od jego ofiary. Cokolwiek jednak znajdowało się w skrytce Ramseya, należało do jego syna, nie do niej, dlatego nie oponowała i powoli skinęła głową, przyjmując do wiadomości wypowiedziane przez niego słowa. Potrzebowała go. A on był zmęczony. Chyba wątpiący. Jego wizja była niepokojąca, a najbardziej oczywista interpretacja przekreślała wszystko. Obserwowała go, kiedy podchodził bliżej, nie mówiąc ni słowa.
Czy okazał się za słaby, by przejąć kontrolę nad kamieniem, czy siły pozbawił go ktoś inny, to było bez znaczenia. Bez znaczenia była też jego utrata pamięci. Los dało się przezwyciężyć, jeśli tylko zdobyło się wcześniej odpowiedni oręż. Sięgnęła jego rękawa, podciągając materiał jego szaty do łokcia, by obnażyć Mroczny Znak, dobrze pamiętała, że zdobił jego prawą rękę - inaczej, niż u pozostałych, jej zimne palce przemknęły po skórze jego przedramienia. - Poświęciłeś człowieka, czarodzieja i jednorożca, by stanąć tam, gdzie stoisz, bo to było tego warte - przypomniała, odnajdując spojrzeniem jej oczu jego, skup się, Ramsey. Na mnie, nie na tym. Czy rzeczywiście było tego warte? Nie wiedziała, ale on w to wierzył. I tylko to miało teraz znaczenie, bo musiał tu wrócić. Potrzebowała go. Żywego. Całego. Silnego. Gotowego dalej roztaczać nad nimi protekcję. - Bo zyskałeś moc, która czyni cię niezwyciężonym i nieśmiertelnym - Lub wkrótce uczyni, uniosła lekko dłoń, z rękawa przenosząc ją pozornie niedbałym gestem ku jego szyi, spiętej linii szczęki. Nie zamierzała dać mu umrzeć tak łatwo, jeszcze nie teraz. Musiał odpocząć. Choć na chwilę zapomnieć o troskach, pozwolić zejść z ciała napięciu. Nie był gotowy na to, co mogło go czekać w podziemiach. - Nie zgubisz swojej drogi tak łatwo - szepnęła z przekonaniem, wiedziała to. Wiedziała, że uda mu się sprawić, żeby pamiętał. - Wiesz, po co tam idziesz i wiesz, dlaczego sięgniesz po kamień - Czarny Pan tego od niego oczekiwał, więc to zrobi. Służył Czarnemu Panu, bo tego pragnął. Bo do tego dążył. Bo Czarny Pan uczynił mu ten zaszczyt. Podtrzymała przeciągłe spojrzenie, obserwując kryształowe odcienie szarości tańczącego w blasku świecy odbijającej się w jego tęczówkach. - Tak jak wiesz, dlaczego musisz stamtąd wrócić - Ledwie wyczuwalnie musnęła opuszkami palców jego policzek, leniwie odejmując od jego twarzy dłoń, tylko po to, by zsunąć ją na jego pierś. Musiał pamiętać. - Teraz odpocznij. Odrzuć złe myśli, zatruwają cię od środka. Jad krąży w twoich żyłach, pozwalasz mu na to. Spróbuj zapomnieć, choć na chwilę - szeptała dalej, tak cicho, że ledwie dało się ją usłyszeć przez trzask ognia pod pobliskim paleniskiem. Bo jak inaczej mogła pomóc mu poczuć się silniejszym? Jak inaczej mogła sprawić, by pamiętał? By miał w sobie wystarczającą determinację, by to wrócić, cały, żywy, rzucając złym mocom na pożarcie kogoś innego, nie siebie. Biała Wywerna znajdowała się ledwie parę kroków stąd, mieli dużo czasu. Obnażył się przed nią ze swojej słabości, chyba po raz pierwszy. Nie zamierzała tego ignorować, wierząc, że nic nie działo się bez przyczyny.




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Pracownia [odnośnik]31.10.20 23:49
Nie pytał, skąd miała pewność. Nie wątpił. Dziś wierzył jej słowom, jakby potrzebował zapewnień. Głowę miał pełną myśli, rozbieganych, dręczących, chaotycznych. Pozwalanie sobie — bardziej niż jej — na dotarcie do siebie było niebezpieczne i prawdopodobnie miało okazać się błędem; przekona się wkrótce, było też oddaniem jej pewnej kontroli i władzy, bardziej nad własnym umysłem niż ciałem, uczuciami, które zakorzeniła w nim wizja. A co jeśli nie? Jeśli się mylił? Tego wieczora targała nim niepewność. Co jeśli właśnie oddanie jej wszystkiego miało okazać się najlepszą decyzją, jaką przyszło mu podjąć? Przecież to właśnie jej ufał. To jej zawierzał życie. Kto, jak nie ona, nawet jeśli podstępnie, nie mogła uzdrowić dziś jego duszy? Jej konkretna odpowiedź niosła pewne pokłady spokoju, odjęła temat z listy tych, którymi dziś zawracał sobie głowę. Nie powinien być zdumiony, że tak sprawnie i umiejętnie przekreślała jeden po drugim, zabierała je od niego, oczyszczając głowę. Nikt tak nie opętał jego myśli i sczezłego serca nigdy wcześniej. Czy był zbyt słaby, by uchronić się przed wiedźmim urokiem, czy może egoistycznie właśnie tego chciał? Jeszcze nie był jej za to wdzięczny, ale nie miną godziny, jak doceni każde jej słowo i każdy gest. I prezent, kostkę w intrygującym kształcie, rytualnie zabitego cielęcia — miało to znaczenie, olbrzymie, konstelacje gwiazd, pory dni i nocy, przesilenia — miały jakiś wpływ na alchemię, ale też na magię w ogóle. Nie wiedział, jak tego dokonała, skąd to miała, ale kość musiała mieć olbrzymią moc, nawet jeśli nie wyczuwał w niej ani odrobinę magii.
— Dziękuję.— Za ochronę, za szczęście, które miało mu sprzyjać dzięki podarkowi. Czymkolwiek właściwie był. Okazał się jedną z formacji budujących dziś jego zagubioną pewność siebie; pewność pomyślnego powrotu — a może tego, co nastąpi po nim. Spojrzał ku niej, uchwyciwszy jej spojrzenie. Czujne? Niepewne? Niedowierzające? Nie była pewna tego, co słyszała, a może jego intencji? Była mądrą kobietą, musiała wyczuć, że nie bawił się dziś z nią w żadną grę. Potrafiła zrozumieć nastroje, dziś była jednak ostrożna w swych ostrych osądach, nie stroszyła sierści. A może sam nie zauważył, że opuścił zarówno gardę, jak i oręż zwrócony nie tylko względem niej, a wszystkich dookoła. I była też piękna. Lubił, gdy patrzyła. Lubił spojrzenie jej zielonych oczu, zarówno wtedy, gdy błyskała w nich złość i nienawiść jak i wtedy gdy tańczyło rozbawienie. Barwa jej głosu, dziś tak spokojna i lekka, pozbawiona frustracji i nienawiści przypomniała mu dawne czasy, jeszcze wtedy, gdy uchodzili za towarzyszy połączonych w pełnej symbiozie. — Zwierciadło jest u mnie.— Calchas; przechowa dla niego wszystko to, co po sobie pozostawi. Wciąż zapominał o tym, że taka była kolej rzeczy. Stawiał ją przed wszystkimi, wszystkim, co istniało, pomijając nieumyślnie narodzone dziecię. Przyjął jej słowa, jak jej wolę, ze spokojem. Ale może poprawiła go, dając jedną z pierwszych lekcji o wyobrażonym przez siebie ojcostwie. Nie zamierzał niczego prostować, wiedział, że i tak zrobiłaby, co zechce. Jej słowa miały co innego na celu.
Trupi znak na jasnej skórze zdawał się być jak żywy. Wypełniała go mroczna magia. Spojrzał na niego, gdy podwinęła rękaw i dotknęła symbolu Lorda Voldemorta, który nosił dotąd z dumą. Jej delikatny dotyk koił, choć palce niczym lód przeszywały go na wskroś. Oderwał wzrok by zawiesić go wyżej, na jej twarzy, by ją obserwować i spijać każde słowo z jej ust. Skupiał się na jej wargach, które mówiły tak, że głoski zdawały się poruszać powietrze między nimi. Koncentrował na tym, jak wyglądała, jakby chciał pamiętać dobrze ten moment, tą twarz. Opięta dziś suknia dawno nie prezentowała jej kobiecych walorów tak dobrze. Rysy jej twarzy były wyraźne, usta zdecydowanie zbyt ponętne, szyję łabędzia przysłaniały częściowo zaplecione włosy. Jej twarz pełna była harmonii, jakby namalował ją najlepszy z artystów. Była pozornie nieświadoma tego, w jaki sposób oddziałuje na otoczenie; na niego. Stojąc w oku cyklonu, spokojna, prawie niewinna i pozbawiona wszelakich intencji — przyciągała jednak dusze, wzbudzała dawne tęsknoty, umiejętnie, z większą dozą sadyzmu niż troski. Jej dłonie znalazły się przy nim, przy jego twarzy, a jego ręce wysunęły się w przód ku niej, wychodząc jej naprzeciw. Pogrążony w jej głosie, szepcie przypominającym magiczne zaklęcie — takie, którego inkantacje znały tylko wprawione w tej dziedzinie wiedźmy, czuł, jak napięcie spływa z jego ramion. Palce objęły jej talię, która zdawała się w dotyku i objęciu znacznie węższa niż obserwowana okiem, pomknęły do kręgosłupa i wzdłuż niego wyżej, pod naporem kierując ją ku sobie.
— Wiem — powtórzył po niej, choć niepotrzebnie, po to jednak by nie zostawiać jej słów bez odpowiedzi; by wiedziała, że wciąż słuchał, nawet jeśli jej ciało zaczynało nękać zmysły i dręczyć go bliskością, zapachem. Miodu i ziół. — Napełniasz mnie siłą — stwierdził cicho, w krótkiej zadumie, gdy teraz to do niego dotarło. Jej słowa — prawdziwe lub nie, szczere, czy fałszywe, bez znaczenia. Chcąc w nie wierzyć, czuł to. Jej działania odnosiły skutek, wpływały na niego, docierały tam, gdzie trzeba. A jej dotyk w impulsach nerwowych pobudzał go, synapsa po synapsie. Odjął dłonie od jej pleców, by ująć ją za kark i przylgnąć ustami do warg, które karmiły go słowami otuchy. Mocno i pewnie, smakując jej od nowa, nie bojąc się zachłyśnięcia, choć rósł w nim głód, łapczywość, pożądanie. Z lekkim naporem, płynnym ruchem zmienił się z nią miejscem, przypierając jej biodra do drewnianego stołu, na którym stał już wiklinowy kosz, w którym zatrzęsły się — choć bezdźwięcznie i bez szkody — szklane fiolki. Jej nogi, idealnie uformowane, smukłe i długie czuł przy sobie, pod dłońmi, które przyłożył do ud w palcach gnąc lejący materiał spódnicy, podwijając go w coraz większym pośpiechu w górę. Całował ją tęsknie i z namiętnością, nie mogąc się przy tym wyzbyć gwałtowności i drapieżności zbyt głęboko zakorzenionej w sobie. Sięgnął wargami jej długiej szyi, dłońmi powrócił na jej biodra, które przycisnął mocniej. Nagle jasne stało się dla niego, że czasu nie było wcale tak wiele, a będzie musiało wystarczyć.
Poddał dziś grę, biała królowa drgnęła między gońcami i koniem, jej korona lśniła odbijając się na ciemnym polu.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Pracownia - Page 22 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Pracownia [odnośnik]19.11.20 1:16
Skinęła głową, nie odejmując spojrzenia od jego oczu - zapamięta, zapamięta z pewnością, możliwe, ze gdyby chodziło o nią, nie przywiązałaby do tych słów tak dużego znaczenia, artefakt był cenny, ale nie aż tak, by ryzykowała, przetrzymując go w domu. Co innego, kiedy zaczęli mówić o tym, co według prawa natury i ludzkiego zwyczaju winno należeć do jego syna. Minie parę długich lat, nim chłopiec będzie w stanie podjąć podobną decyzję samodzielnie, do tego czasu zamierzała upewnić się, że będzie zdolny podjąć ją za wszystko, co na niego czekało i za wszystko, co było mu należne - również z mocy krwi Mulcibera. Wciąż nie była pewna, na ile akceptowała go jako ojca swojego dziecka, ale dla syna zamierzała wyciągnąć nade wszystko to, co było dla niego najlepsze. Najważniejsze, włączając w to przywileje ojca, którego jeszcze od niego nie odcięła. Niewiele emocji potrafiła dziś wyczytać z jego twarzy, nie z niego jako ojca, wydawał się przesiąknięty tą samą obojętnością. Marazmem? W pełni zrozumiałym, najsilniejsze barki musiały się w końcu ugiąć pod tak wielkim ciężarem tak olbrzymiej odpowiedzialności - za losy tej wyprawy, za losy tej wojny, a w rezultacie za losy całego świata. Czasem wydawało jej się, że byłoby znacznie prościej, gdyby umarł, ale gdyby umarł, pozbawiłby ją prawa wyboru, którego wciąż nie odrzuciła.
Palce dłoni krążyły za kształtem węża, od głowy po ogon, to ten znak, tatuaż, wstrętne znamię znaczyło o pozycji jego i jego syna. Jeśli Ramsey nie był w stanie przewidzieć reakcji Czarnego Pana, jego przyszłych kierunków działania, tym bardziej nie potrafiła zrobić tego ona. Ale wiedziała jedno, Mulciber miał w sobie dość siły, by pokazać mu, że może zastąpić wszystkich pozostałych. Że on jeden wart był dla niego więcej niż tuzin słabych popleczników, że jego jednego - warto pozostawić przy życiu. I tak byli ze sobą związani wieczystą przysięgą, nie mógł stanowić dla niego żadnego zagrożenia. Czy zagrożenie mogło wyjść dalej, w kierunku Calchasa? Podejrzewała, że w tym momencie nikt nie był w stanie stwierdzić, jaki wpływ mogła mieć na dziecko śmierciożercza krew. W tym momencie - najbardziej opłacało się go obserwować. Przechyliła głowę lekko w bok, rozchylając usta z cichym westchnieniem, kiedy oplótł jej talię dłońmi, poczuła ich dotyk wyżej na plecach, wyginając kręgosłup, wzdłuż którego poczuła przyjemnie drażniący dreszcz - zdając sobie sprawę z oświetlonej w blasku świec bieli wyciągniętej szyi. Odpędź złe myśli, niech otoczy cię spokój. Teraz - odpoczniesz. Cień satysfakcji w jej oczach, na dźwięk jego słów, nie mógł być dla niego widoczny, kiedy nie patrzyła na niego. Chciała tego, chciała dać mu siłę, pomóc zejść napięciu z jego zmęczonych mięśni, zapamiętać. Zawahała się na ułamek sekundy, opierając się mu przez ledwie chwilę, czyniąc pozory tej decyzji jako niezaplanowane i spontaniczne, oddając sprawczość w jego ręce; w końcu zatopiła się w objęciach jego ramion, przylegając ciałem bliżej niego, unosząc ku niemu spojrzenie dopiero pod wpływem szorstkiego uścisku na karku, początkowo nieco go usztywniając, smakując jego ust powściągliwiej, podrażniając ich czerwień rozmyślonym dotykiem, po to tylko, by mocniej rozbudzić stęskniony apetyt. Myślała teraz o Calchasie bardziej, niż o nim, ale z wolna odkrywała, jak słodki smak miały jego gorzkie pocałunki. Przeciągłe westchnienie wymknęło się spomiędzy jej warg ponownie, nim wspięła się dłonią po jego żuchwie do skroni, w końcu wplatając ją we włosy, i oddała mu się w pełni. Ucałowała go z pasją, opuszczając zmęczone powieki, gdy gwałtownie przesunął ją na własne miejsce; zacisnęła dłoń na jego ramieniu, nie odejmując od jego ust własnych, zamiana miejsc, otóż to, ukochany, wszystko jest przecież teraz w twoich rękach. Wszystko - może z wyjątkiem bladej aureoli nad białą królową.
Poczuła za sobą twardy kant stołu, wspięła się na niego, bacząc, by jej dłoń nie tknęła wiklinowego kosza; czuł chłód otulający jej łydki, uda, gdy unosił materiał jej spódnicy, ale fala gorąca pozostawiała znacznie silniejsze wrażenie; czasu było niewiele, ale wystarczająco, by zapamiętał. Sięgnęła dłonią własnej koszuli, zwinnie rozpinając dwa pierwsze guziki, zsuwając jej materiał z wątłego bladego ramienia.
- Wróć do mnie - szepnęła przy jego uchu, jeszcze nim wygięła się w tył w spazmatycznej, euforycznej przyjemności, jaka słodką falą wkrótce przetoczyła się przez jej ciało - nie miała go przy sobie blisko tak długo, że niemal całkiem zapomniała, jak pachniał jego pot i jak biło jego serce, kiedy nie było osłabione. Wyrachowanie toczyło krwawy bój z pragnieniem, kiedy ciągnęła go ku sobie bliżej, chcąc poczuć go i dać mu siebie intensywniej, z wolna rozchylając wachlarz doznań i kalejdoskop wrażeń. Zamknęła oczy, słysząc brzdęk uderzających o siebie szklanych buteleczek we wciąż znajdującym się tuz obok koszu, jednak nic złego nie mogło się stać.
Teraz wycisz umysł, szeptała dalej zachłannym dotykiem.

/zt x2 :pwease:




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Pracownia [odnośnik]02.02.21 1:50
Otrzymawszy od Tatiany list, nie wahała się ni chwili, czy spełnić jej życzenie; martwiła się o nią, po części też czuła się za nią odpowiedzialna - i chyba wydawało jej się, że to poczucie odpowiedzialności było uczciwe względem zmarłego Grahama. Chciałby, żeby ktoś się nią zajął, ze szczerej troski, nie wyrachowanej kalkulacji. Ramsey tego nie potrafił, była pewna, nawet o ile bywał w ogóle zainteresowany. Zresztą, nawet gdyby - ją i Grahama łączyły ich oddzielne sprawy. Przebrała dłońmi fiolki dmuchane z zielonego szkła, poszukując tych, które koiły umysł i odpędzały złe myśli. Były jej potrzebne, nie miała co do tego żadnych wątpliwości. Musiała się tylko upewnić, że prześlę jej odpowiednią ilość... ilość, której nie nadużyje, nie spożyje od razu... Zacisnęła palce wokół buteleczek, zamykając ich szyjki w dłoni i wolnym krokiem, unosząc wolną dłonią płachtę długiej spódnicy, wdrapała się po schodkach na piętro, skąd mogła napisać list i przesłać eliksiry. Z papierem i czarnym atramentem przysiadła w kuchni, starannie kreśląc dopracowane znak. Kiedy skończyła, złożyła papier i wsunęła go do koperty, którą przekazała swojej sowie. Do jej nóżki kuchennym sznurkiem ostrożnie przywiązała fiolki z eliksirami. Wpierw upewniła się, że były szczelnie zakorkowane i nie rozleją się po drodze. Otuliła je też bawełnianym opatrunkiem w taki sposób, by buteleczki były zabezpieczone przed wzajemnymi uderzeniami - w locie mogły się o siebie przypadkowo obić. Upewniwszy się, że sowa rozumie polecenie i jest w stanie ponieść przekazany pakunek, pchnęła szybę okna i wypuściła ptaka na zewnątrz, odprowadzając go spojrzeniem. Od zewnątrz dął jesienny chłód, zbierał się coraz silniejszy wiatr. Niebawem przyjdzie zima. Miała złe przeczucia. A może po prostu racjonalne - trwała wojna i nic nie zapowiadało jej końca. Trwała wojna, a ona stała się jej częścią i musiała zagrać swoją rolę do końca niezależnie od tego, czy jej się to podobało, czy też nie. Na razie mieli przewagę. To dobrze. Na razie jej dzieci był bezpieczne.

/ zt




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Pracownia [odnośnik]05.02.21 23:57
1 października
Niepokoiły ją wydarzenia minionej nocy; rozpierzchnięte informacje docierały do niej ledwie strzępami, przygotowując na najgorsze, ale jednocześnie nie zdradzając zbyt wiele. Wciąż nie była pewna, co właściwie wydarzyło się tamtego dnia w londyńskich podziemiach; gdzie był Ramsey, ani w jakim był stanie, co gorsza wciąż miała przy sobie Sigrun i choć jej towarzystwo było jej lekkim, to - mimo wszystko - martwiła się jej pogarszającym się z dnia na dzień stanem. Dzień w dzień parzyła jej uspakające zioła, które dzień po dniu okazywały się niewystarczające; dobrze wiedziała, że potrzebowała dla niej silniejszych wywarów - coraz to silniejszych, najlepiej takich, po których trwała w półśnie, ze spokojem przyjmując majaczące wokół niej koszmary. Myślała o niej, kiedy dorzucała pod palenisko drewna, rozbudzając do tańca pomarańczowe płomienie ognia. Ruchem dłoni przesunęła zloty kociołek na palenisko, wypowiadając ciche balneo, które wypełniło naczynie; pozwalając się wodzie gotować, odeszła do stolu, na którym przygotowała już odpowiednie ingrediencje.
Eliksir uspokajający był tym, którego potrzebowała teraz najwięcej; rycerze toczyli otwartą walkę, płacąc za czarną magię wysoką cenę; wywar pozwalał im zaznać ulgi, ale nade wszystko - potrzebowała go dla Sigrun, którą dzień po dniu prześladowały straszliwe myśli. Jego podstawą była ropa czyrakobulwy; okrutnie cuchnąca, gęsta, której esencję zawierała szklana fiolka. Przelała jej zawartość do większej, obracając ją w dłoni trzykrotnie. Następnie powzięła pięć czarnych jagód, które wycisnęła szpikulcem, a ich sok dolała do mikstury. Nie mieszając, Nie mieszając całości, dolała trzy krople oleju z nasion malin. Łyżka krowiego mleka, której cielę padło i - na koniec - dwie łyżki ikry ramory. Tak przygotowaną miksturę zamknęła w butelce szczelnie, mieszając ją w powietrzu co sił i - już przemieszaną - okrężnym ruchem przelała do kotła, w którym gotowała się już woda. Zamknęła oczy, wczuwając się w unoszące się opary. Ich zapach nie był przyjemny, ale medykamenty nigdy takimi nie były. Czy był prawidłowy?




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Pracownia [odnośnik]05.02.21 23:57
The member 'Cassandra Vablatsky' has done the following action : Rzut kością


#1 'k100' : 32

--------------------------------

#2 'k8' : 2, 5, 7, 7, 2, 3
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Pracownia - Page 22 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Pracownia [odnośnik]06.02.21 17:03
Zdecydowanie tak, choć po krótkim raczej namyśle Cassandra doszła do dość oczywistego wniosku, że wywaru było za mało jak na jej potrzeby. Przesunęła ku swojej twarzy dym łagodnym gestem dłonią, smakując jego woni, kształtu, zapachu, barwy, przekonując się, że całość przebiegła bez zarzutu. Chochlą przelała zawartość kotła do dwóch fiolek, nie czekając długo, nim je zakorkowała; czekać nie było potrzeby, a - co gorsza chyba - nie miała też na to właściwie czasu; z góry słyszała płacz dziecka i tupot stóp małej Lysandry, która już do niego biegła. Czasem wydawało jej się, że jej córka była błogosławieństwem, na które nigdy sobie nie zasłużyła.
Nie wyczyściła kociołka po poprzednim wywarze, nie miało to większego sensu, gdy zechciała uwarzyć w nim po raz drugi to samo. Po chwili zawahania wypełniła go wodą, ponownie wywołując zaklęcie balneo  i od nowa zabrała się do przygotowania tej samej mikstury. Płynne składniki przygotowała już wcześniej, ucząc się dzielić swoją pracę na raty - tak, by zblokowana nie zajmowała zbyt dużo czasu. Ropa czyrakobulwy ponownie miała znaleźć się w towarzystwie soku z czarnych jagód i oleju tłoczonego z nasion malin. Prócz nich mikstura wypełniła się kroplami krowiego mleka, które błyskawicznie odbarwiły tajemniczy wywar i paroma łyżkami ikry ramory, która pozwoliła całości zagęścieć - z tą tylko różnicą, że wszystkie składniki wymieszała w podwojonej ilości. Wymiszała całośc dokładnie, bez zastanowienia, wiedząc, że całość miała stworzyć eliksir uspokajający. Nie miał może najlepszego smaku ani zapachu, ale też mieć takiego nie miał, liczyła się przede wszystkim - czy nie tylko - jego skuteczność. Kiedy esencja składników zgęstniała, Cassandra przelała ją do pobłyskującego złotem kotła, okrężnym ruchem, w dokładnie takich proporcjach, jak ostatnio. Całość zamieszała ciut dokładniej i skrupulatniej, tak, by oderwać przyległe do ścianek pozostałe fragmenty wywaru i pozwolić im rozpuścić się w całości, nabierając barwy. Umknęła spojrzeniem na wiszący na ścianie zegar, całość nie powinna gotować się dlugo. Pierwsze efekty, zwłaszcza prawidłowy zapach, winien być wyczuwalny już zaraz.




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947

Strona 22 z 24 Previous  1 ... 12 ... 21, 22, 23, 24  Next

Pracownia
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach