Pracownia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Pracownia
Do pracowni Cassandry nie ma wstępu każdy, mieści się w piwnicy nieopodal wejścia - aby zejść do środka, trzeba minąć jej trolla. Zwykle, kiedy nie można znaleźć Cassandry, zapewne jest tutaj.
W pracowni na niewielkim palenisku stoi niewielki żeliwny kociołek, raczej do podgrzewania eliksirów niż ich ważenia, Cassandra miała przyjaciółki, które tworzyły eliksiry o wiele sprawniej niż ona sama. Wnętrze oświetlają świece wetknięte w mało ozdobny świecznik stojący pośrodku stołu, na którym niemal zawsze widać pojedyncze kości lub preparaty z narządów powtykane w słoiki. Cassandra zajmuje się ich oczyszczaniem i dostarczaniem do Paliczków. Przy stole ustawiono krzesło i dziecięcy stołek.
W pracowni na niewielkim palenisku stoi niewielki żeliwny kociołek, raczej do podgrzewania eliksirów niż ich ważenia, Cassandra miała przyjaciółki, które tworzyły eliksiry o wiele sprawniej niż ona sama. Wnętrze oświetlają świece wetknięte w mało ozdobny świecznik stojący pośrodku stołu, na którym niemal zawsze widać pojedyncze kości lub preparaty z narządów powtykane w słoiki. Cassandra zajmuje się ich oczyszczaniem i dostarczaniem do Paliczków. Przy stole ustawiono krzesło i dziecięcy stołek.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:03, w całości zmieniany 1 raz
Choć Nokturn znała bardzo dobrze to jednak były miejsca, do których zaglądała naprawdę rzadko. Jednym z tych miejsc na pewno była lecznica Cassandry. Znała się trochę na magii leczniczej i ze zwykłymi dolegliwościami potrafiła sobie radzić. Problem jednak się pojawiał kiedy była w takim stanie jak dzisiaj. Walka nabrała już innego kształtu i ich misja była tego przykładem. Wszystko było brutalniejsze, niebezpieczniejsze. Ledwo stojąc na nogach nie wyglądali na zwycięzców. Nie wyglądali tak jakby im się udało i jedyne co pozostało im już zrobić to odetchnąć z ulgą. To była ciężka i długa walka i Antonia była szczerze zaskoczona, że im wszystkim udało się wyjść z tego cało. A taką przynajmniej miała nadzieje. Usiadła słuchając polecenia kobiety. Kącik ust drgnął jej w delikatnym uśmiechu kiedy ta zaczynała oglądać jej poranione ciało. Musiała wyglądać tragicznie i chyba dziękowała teraz Merlinowi, że nie ma przy sobie lusterka. Nie obchodziła ją ilość blizn, którą mogła sobie przysporzyć ową misją, a raczej obawa przed tym, że to zmęczenie utrzymywało ją jeszcze świadomości. Fakt, że nie analizowała tego jak naprawdę się czuje i co ból ten może oznaczać. Skinęła głową nie mając siły nawet nic powiedzieć. Droga tutaj wbrew wszystkiemu dużo ją kosztowała. Naprawdę nie była sobie w stanie wyobrazić co by było gdyby nie znajdowali się na Pokątnej, a gdzieś daleko bez jakiejkolwiek możliwości powrotu. Słysząc rzucane na kobietę zaklęcia od razu poczuła się lepiej. Wiedziała, że teraz jej ulży, że po odpowiedniej ilości snu wróci do swojego dawnego funkcjonowania. Cass nawet nie zdawała sobie sprawy ile znaczyło dla niej nie samo zaklęcie, a jego wypowiedzenie. - Boli - odparła mając już pewniejszy głos. Będąc w stanie powiedzieć cokolwiek. Kątem oka spojrzała na Drew. Cieszyła się, że w ogóle pomyślał o lecznicy. Choć bez dwóch zdań potrafił człowieka zirytować to miał głowę na karku. W innej sytuacji prawdopodobnie byliby już martwi. I w zaułku i w elektrowni. Antonia skinęła głową w odpowiedzi na kolejne pytanie kobiety. - W ostatnim czasie ciągle mnie to spotyka. - zaczęła. - Ból głowy. - doprecyzowała. Niemalże każda anomalia, która gdzieś do niej docierała równała się bólowi głowy. Nie wiedziała jak to działało i dlaczego właśnie miała predyspozycje do tego konkretnego bólu, ale nienawidziła tego. Czuła się przytłoczona. Otumaniona. Ograniczona. Myśl o odpoczynku ogarnęła jej całe myśli. Marzyła o tym. Szczerze. Słysząc, że jej leczenie dobiegło końca przejechała dłonią po twarzy. Czuła się o niebo lepiej. Choć prawdopodobnie koc i poduszka były tym co mogło ją uratować to pierwsza pomoc już teraz postawiła ją na nogi. - Dziękuje Ci - dodała jeszcze podnosząc spojrzenie na kobietę i teraz naprawdę się już uśmiechając. Możliwe, że teraz czuła się już bardziej jak zwycięzca niż jeszcze chwile wcześniej. Przynajmniej wiedzieli, że reszcie udało się przeżyć. To była ciężka misja i dobrze o tym wiedziała. Prawdopodobnie następnego dnia będzie analizowała wszystko co zrobili i jak zrobili. Będzie skupiać się na tym co zrobiła źle i co powinna poprawić, ale dzisiaj nie chodziło o szukanie kruczków, a odpoczynek. Już wystarczająco dużo czasu spędzili w tym zaułku. Mogła sobie tylko wyobrazić co się od tego czasu wydarzyło. Dzisiaj jednak już po prostu chciała odpocząć. - Udało nam się tego uniknąć. - odparła i słowo "udało" na pewno było tutaj kluczowe. Różnie to wszystko mogło się skończyć. Westchnęła. Nie powiedziała już nic więcej. Nie przysłuchiwała się ich rozmowie. Po prostu odpłynęła.
z.t
z.t
Udziel mi więc tych cierpień
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
Antonia Borgin
Zawód : pracownik urzędu niewłaściwego użycia czarów & znawca run
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
ognistych nocy głodne przebudzenia
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
OPCM : 7 +2
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 15 +1
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Z lekkim powątpiewaniem obrzuciła Macnaira spojrzeniem, ale nie powiedziała ani słowa; mężczyźni bardzo lubili grać rolę tych silniejszych, nie zamierzała w to wchodzić ani zaburzać wyuczonej harmonii. Prawdą było, że nie było z nią już dobrze - a to od jej samopoczucia zależało zdrowie tej dwójki. Im silniejsze odczuwała zmęczenie, tym prościej było jej rozproszyć uwagę i zdekoncentrować myśli.
- Żeby chociaż... - westchnęła, słysząc samozachwyt Macnaira nad sobą samym, bo jej tolerancja wobec męskiego ego miała mimo wszystko stosunkowo niski zakres tolerancji. Nie chodziło nawet o to, że Macnair nie był szczególnie umięśniony, podcinanie nóg było jej pasją, nawet wtedy, kiedy jej rozmówca nieszczególnie się tym przejmował - a tego spodziewała się po Drew. - Ich stan jest stabilny - wyjaśniła krótko, ostrożnie ważąc słowa - nie chciała składać obietnic, których nie potrafiłaby dotrzymać. - Muszą pozbyć się toksyn. Jeśli czas nic nie pomoże, przygotuję dla nich odpowiedni eliksir. - Który powinien załatwić sprawę, a przynajmniej tak jej się wydawało - nie sądziła jednak, by rzeczywiście był potrzebny. Zarówno Rowle, jak i Sauveterre, byli postawnymi facetami, których trudno było zwalić z nóg w ten sposób. Musiała jedynie kontrolować objawy żółtaczki - ale jeśli wszystko pójdzie dobrze, ustąpią w kilka dni. Pominęła te szczegóły w relacji dla Drew, nie sądziła, by ten cokolwiek z tego zrozumiał - nie musiał zresztą. Skinęła głową, miał rację - potrzebowała odpoczynku. I potrzebowała tego odpoczynku zanim zjawią się pozostali. Brak styczności z krakenem potwierdzał brak trucizny, jasne białka oczu okazały się ostatecznym dowodem - nie musiała dłużej zajmować sobie tym głowy.
- Wino - wtrąciła od niechcenia, podziękowania nie były jej potrzebne - wcześniej uzdrowicielstwo było jej pracą, teraz stało się przepustką do świata potężnych ludzi, wśród których bezpiecznie było wyrobić sobie dobrą pozycję. Tak naprawdę nie piła dużo alkoholu, nie miała na to czasu ani możliwości - lekkie podchmielenie w jej pracy mogło skończyć się tragedią, a z pracy nie wychodziła nigdy - prowadziła lecznicę, której była jedynym personelem. - Nie proponuj tego pozostałym - łypnęła okiem na piersiówkę, Macnairowi nie zaszkodzi, ale zatruci nie mogli dotknąć alkoholu pod żadnym pozorem. - Przeważnie pomagała mi córka - ale zabrały ją anomalie - jeśli potrafisz zastąpić siedmiolatkę, przydasz mi się. Czekam na ostatnią z grup, niebawem powinny przyjść informacje. - Przeniosła spojrzenie na kobietę, Antonia odpływała, zaczął morzyć ją sen, ale to dobrze - we śnie zazna niezbędnej regeneracji. Uwagi o bólach głowy były niepokojące, a Cassandra odnotowała je w pamięci - rano, kiedy wszyscy odpoczną, upewni się, że było to wyłącznie winą anomalii. - Tymczasem odpocznij. Możesz coś zjeść, wiesz, gdzie jest kuchnia. Wrócę za jakiś czas, nikogo nie obudź. - Potrzebowała odpoczynku, musiała się przygotować, zanim w jej lecznicy zjawią się śmierciożercy; to mówiąc wspięła się po piwnicznych schodkach w górę i zniknęła w czeluściach korytarza.
/zt
- Żeby chociaż... - westchnęła, słysząc samozachwyt Macnaira nad sobą samym, bo jej tolerancja wobec męskiego ego miała mimo wszystko stosunkowo niski zakres tolerancji. Nie chodziło nawet o to, że Macnair nie był szczególnie umięśniony, podcinanie nóg było jej pasją, nawet wtedy, kiedy jej rozmówca nieszczególnie się tym przejmował - a tego spodziewała się po Drew. - Ich stan jest stabilny - wyjaśniła krótko, ostrożnie ważąc słowa - nie chciała składać obietnic, których nie potrafiłaby dotrzymać. - Muszą pozbyć się toksyn. Jeśli czas nic nie pomoże, przygotuję dla nich odpowiedni eliksir. - Który powinien załatwić sprawę, a przynajmniej tak jej się wydawało - nie sądziła jednak, by rzeczywiście był potrzebny. Zarówno Rowle, jak i Sauveterre, byli postawnymi facetami, których trudno było zwalić z nóg w ten sposób. Musiała jedynie kontrolować objawy żółtaczki - ale jeśli wszystko pójdzie dobrze, ustąpią w kilka dni. Pominęła te szczegóły w relacji dla Drew, nie sądziła, by ten cokolwiek z tego zrozumiał - nie musiał zresztą. Skinęła głową, miał rację - potrzebowała odpoczynku. I potrzebowała tego odpoczynku zanim zjawią się pozostali. Brak styczności z krakenem potwierdzał brak trucizny, jasne białka oczu okazały się ostatecznym dowodem - nie musiała dłużej zajmować sobie tym głowy.
- Wino - wtrąciła od niechcenia, podziękowania nie były jej potrzebne - wcześniej uzdrowicielstwo było jej pracą, teraz stało się przepustką do świata potężnych ludzi, wśród których bezpiecznie było wyrobić sobie dobrą pozycję. Tak naprawdę nie piła dużo alkoholu, nie miała na to czasu ani możliwości - lekkie podchmielenie w jej pracy mogło skończyć się tragedią, a z pracy nie wychodziła nigdy - prowadziła lecznicę, której była jedynym personelem. - Nie proponuj tego pozostałym - łypnęła okiem na piersiówkę, Macnairowi nie zaszkodzi, ale zatruci nie mogli dotknąć alkoholu pod żadnym pozorem. - Przeważnie pomagała mi córka - ale zabrały ją anomalie - jeśli potrafisz zastąpić siedmiolatkę, przydasz mi się. Czekam na ostatnią z grup, niebawem powinny przyjść informacje. - Przeniosła spojrzenie na kobietę, Antonia odpływała, zaczął morzyć ją sen, ale to dobrze - we śnie zazna niezbędnej regeneracji. Uwagi o bólach głowy były niepokojące, a Cassandra odnotowała je w pamięci - rano, kiedy wszyscy odpoczną, upewni się, że było to wyłącznie winą anomalii. - Tymczasem odpocznij. Możesz coś zjeść, wiesz, gdzie jest kuchnia. Wrócę za jakiś czas, nikogo nie obudź. - Potrzebowała odpoczynku, musiała się przygotować, zanim w jej lecznicy zjawią się śmierciożercy; to mówiąc wspięła się po piwnicznych schodkach w górę i zniknęła w czeluściach korytarza.
/zt
bo ty jesteś
prządką
prządką
180/200; -5
Chwiejnym krokiem pokonała schodki prowadzące w dół, żałując, że nigdy nie zamontowała tutaj barierek; czuła się przymroczona, jak podczas najgorszej choroby, zamglony wzrok widział coraz mniej, a mięśnie coraz bardziej uparcie odmawiały posłuszeństwa. Musiała zrobić dla siebie coś na wzmocnienie, coś, co uśmierzy ból i zbije gorączkę- i to jak najszybciej. Zakażenie postępowało w niesamowitym tempie, nie mogło być wyłącznie przyczyną zmęczenia: anomalia dała o sobie znać, bez wątpienia. Niepewnym ruchem ręki tknęła kociołek, dostrzegając w nim wodę - z rana przygotowała go na wywar, który zamierzała dzisiaj zrobić, a na który ostatecznie nie znalazła czasu. Auxilik doraźnie powinien wystarczyć.
Rozpaliła pod kociołkiem ogień przy pomocy dopalającej się na stole świecy. Ingrediencje do środka wrzucała niemal odruchowo, zawsze warzyła ten specyfik tak samo - trzy dorodne liście dębu, aż się rozgotują i rozmiękną - wówczas wywar miał zostać przewieszany trzy razy w prawo. Po wszystkim garść lubczyku, która wydobędzie z dębu siłę i nada wywarowi przyjemnego zapachu, kiedy lekko namoknie - trzy łodyżki lawendy. Zostaje przysiąść i pilnować, aż woda nabierze lekko lawendowej barwy, a w powietrzu zacznie pachnieć słodką mieszaniną ziół. Wówczas do eliksiru dorzuca dwie łapki ropuchy i sproszkowany róg byka. Mieszając, czekała na stężenie mikstury.
Chwiejnym krokiem pokonała schodki prowadzące w dół, żałując, że nigdy nie zamontowała tutaj barierek; czuła się przymroczona, jak podczas najgorszej choroby, zamglony wzrok widział coraz mniej, a mięśnie coraz bardziej uparcie odmawiały posłuszeństwa. Musiała zrobić dla siebie coś na wzmocnienie, coś, co uśmierzy ból i zbije gorączkę- i to jak najszybciej. Zakażenie postępowało w niesamowitym tempie, nie mogło być wyłącznie przyczyną zmęczenia: anomalia dała o sobie znać, bez wątpienia. Niepewnym ruchem ręki tknęła kociołek, dostrzegając w nim wodę - z rana przygotowała go na wywar, który zamierzała dzisiaj zrobić, a na który ostatecznie nie znalazła czasu. Auxilik doraźnie powinien wystarczyć.
Rozpaliła pod kociołkiem ogień przy pomocy dopalającej się na stole świecy. Ingrediencje do środka wrzucała niemal odruchowo, zawsze warzyła ten specyfik tak samo - trzy dorodne liście dębu, aż się rozgotują i rozmiękną - wówczas wywar miał zostać przewieszany trzy razy w prawo. Po wszystkim garść lubczyku, która wydobędzie z dębu siłę i nada wywarowi przyjemnego zapachu, kiedy lekko namoknie - trzy łodyżki lawendy. Zostaje przysiąść i pilnować, aż woda nabierze lekko lawendowej barwy, a w powietrzu zacznie pachnieć słodką mieszaniną ziół. Wówczas do eliksiru dorzuca dwie łapki ropuchy i sproszkowany róg byka. Mieszając, czekała na stężenie mikstury.
bo ty jesteś
prządką
prządką
The member 'Cassandra Vablatsky' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 80
'k100' : 80
170/200
Proces warzenia został zakończony. Eliksir miał właściwą barwę, toń i zapach. Słabła z każdą chwilą, a gorączka narastała, czuła to całą sobą, stawała się coraz słabsza. Wywar mógł pomóc zatrzymać - odpocznie, zazna nieco snu, wzmocni się i zregeneruje. Ruchem drżącej z osłabienia dłoni wyjęła z jednej z szufladek trzy nieduże fiolki, by drewnianą chochlą rozlać do nich odpowiednie dawki wywaru. Zakorkowała je, dwie zostawiając w pracowni - jedną zostawiła przy sobie, ciasno oplatając wokół szkła dłoń. Opróżniła jej zawartość, wypijając syrop - z przymknietymi oczyma. Potrafiła oszacować czas, za jaki czas eliksir zacznie działać - i wiedziała, że musi odczekać. Odstąpiła od kociołka, był brudny, ale nie zamierzała go czyścić w tym momencie - słaniała się z nóg, powoli przemknęła na korytarz i skierowała się ku schodów prowadzących na wyższe piętra - musiała się położyć.
zt
Proces warzenia został zakończony. Eliksir miał właściwą barwę, toń i zapach. Słabła z każdą chwilą, a gorączka narastała, czuła to całą sobą, stawała się coraz słabsza. Wywar mógł pomóc zatrzymać - odpocznie, zazna nieco snu, wzmocni się i zregeneruje. Ruchem drżącej z osłabienia dłoni wyjęła z jednej z szufladek trzy nieduże fiolki, by drewnianą chochlą rozlać do nich odpowiednie dawki wywaru. Zakorkowała je, dwie zostawiając w pracowni - jedną zostawiła przy sobie, ciasno oplatając wokół szkła dłoń. Opróżniła jej zawartość, wypijając syrop - z przymknietymi oczyma. Potrafiła oszacować czas, za jaki czas eliksir zacznie działać - i wiedziała, że musi odczekać. Odstąpiła od kociołka, był brudny, ale nie zamierzała go czyścić w tym momencie - słaniała się z nóg, powoli przemknęła na korytarz i skierowała się ku schodów prowadzących na wyższe piętra - musiała się położyć.
zt
bo ty jesteś
prządką
prządką
| z zaułka
Brudny od popiołów bruk pozostawił na jej policzku czarną smugę. Nie była tego jednak świadoma, po prostu odpływając w ciemność, w niebyt, w nieświadomość, z której przebudzała się tylko na kilka sekund. Wyczuwała, że ktoś ją niesie. Mocne barki i drżące przedramiona, widocznie jej bohater był także poważnie osłabiony i resztkami sił dbał o bezpieczeństwo ich obojga. Nie zostawił jej samej w płonącym z powrotem zaułku, wyciągnął ją stamtąd i pomimo osłabienia zadbał o to, by trafiła w ręce uzdrowicielki.
Na dobre oprzytomniała dopiero w momencie, w którym przekraczali próg lecznicy. Donośny stukot męskich butów oraz intensywny zapach ziół wyrwał ją z mroku. W głowie dalej świszczał wiatr, krew wypływająca z uszu zaschła, sklejając kosmyki czarnych, brudnych od sadzy włosów. Ciągle znajdowała się w powietrzu, lecz po kilku krokach Drew ułożył ją na jednej z czystszych leżanek. Otworzyła oczy, próbując zogniskować wzrok na Macnairze. Wyglądał jak sama śmierć, blady i poturbowany, jemu też nie udało się stawić czoła anomalii. Nic dziwnego, była potężna i złośliwa, dała im poczuć się zbyt pewnie, a potem, gdy prawie świętowali sukces, boleśnie starła ich na proch, prawie pozbawiając życia. Nie miała sił, by wybełkotać słowa podziękowania ani nawet kiwnąć z wdzięcznością głową. Odetchnęła ochryple, starając się jak najdłużej pozostać przytomną, lecz obraz pracowni rozmywał się przed jej oczami coraz mocniej. Zawieszone u sufitu zioła przypominały zieloną smugę a światło lewitującej przy ścianie świecy dogasało ciemnoróżową łuną. Wraz ze zmysłem wzroku rozmywał się także słuch, sprowadzając na Dei błogosławioną ciszę. Coś chrobotało tuż pod łóżkiem, coś opadło ciężko na drugi materac - czyżby zmęczony, obolały Drew przestał być niezwyciężony? - rozległy się także głuche pomruki trolla oraz dźwięczny ton Cassandry. To on ukołysał ją do ostatecznego snu lub raczej nieprzytomności, dając nadzieję na to, że szybko przywróci ich dwójkę do pełni sił.
| dei zt
Brudny od popiołów bruk pozostawił na jej policzku czarną smugę. Nie była tego jednak świadoma, po prostu odpływając w ciemność, w niebyt, w nieświadomość, z której przebudzała się tylko na kilka sekund. Wyczuwała, że ktoś ją niesie. Mocne barki i drżące przedramiona, widocznie jej bohater był także poważnie osłabiony i resztkami sił dbał o bezpieczeństwo ich obojga. Nie zostawił jej samej w płonącym z powrotem zaułku, wyciągnął ją stamtąd i pomimo osłabienia zadbał o to, by trafiła w ręce uzdrowicielki.
Na dobre oprzytomniała dopiero w momencie, w którym przekraczali próg lecznicy. Donośny stukot męskich butów oraz intensywny zapach ziół wyrwał ją z mroku. W głowie dalej świszczał wiatr, krew wypływająca z uszu zaschła, sklejając kosmyki czarnych, brudnych od sadzy włosów. Ciągle znajdowała się w powietrzu, lecz po kilku krokach Drew ułożył ją na jednej z czystszych leżanek. Otworzyła oczy, próbując zogniskować wzrok na Macnairze. Wyglądał jak sama śmierć, blady i poturbowany, jemu też nie udało się stawić czoła anomalii. Nic dziwnego, była potężna i złośliwa, dała im poczuć się zbyt pewnie, a potem, gdy prawie świętowali sukces, boleśnie starła ich na proch, prawie pozbawiając życia. Nie miała sił, by wybełkotać słowa podziękowania ani nawet kiwnąć z wdzięcznością głową. Odetchnęła ochryple, starając się jak najdłużej pozostać przytomną, lecz obraz pracowni rozmywał się przed jej oczami coraz mocniej. Zawieszone u sufitu zioła przypominały zieloną smugę a światło lewitującej przy ścianie świecy dogasało ciemnoróżową łuną. Wraz ze zmysłem wzroku rozmywał się także słuch, sprowadzając na Dei błogosławioną ciszę. Coś chrobotało tuż pod łóżkiem, coś opadło ciężko na drugi materac - czyżby zmęczony, obolały Drew przestał być niezwyciężony? - rozległy się także głuche pomruki trolla oraz dźwięczny ton Cassandry. To on ukołysał ją do ostatecznego snu lub raczej nieprzytomności, dając nadzieję na to, że szybko przywróci ich dwójkę do pełni sił.
| dei zt
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Przysiadła nad paleniskiem, leniwie ocierając o siebie krzesiwa; w czasach, w których każde uniesienie różdżki, niosła za sobą ogromne ryzyko, starała się nie nadużywać magii nawet w najprostszych czynnościach - takich jak rozpalenie ognia pod żeliwnym kociołkiem. Podpałka z suchego drewna używanego do ogrzewania lecznicy oraz kilku starych wydań gazet, których nigdy nie przeczytała, wydała się odpowiednia. Minęło kilka chwil, kiedy poczuła ciepło i usłyszała trzask płomieni, wieczory były chłodne - to ciepło wydawało się nawet przyjemne. Wlała do środka kociołka przygotowane wcześniej wiadro wody - nie bez wysiłku - po czym przystanęła nad stołem pracowni, niespokojnie przeglądając notatki na dzisiaj. Miała trochę do zrobienia - cześć z przygotowanych na dzisiaj eliksirów potrzebnych jej było do lecznicy, część - przeznaczona na trudniejsze czasy, do samoobrony lub na cudzy użytek. Dorodne pnącza diabelskiego sidła, które posiadała, wciąż wiły się w niewielkim, szczelnie zakręconym pojemniku. Miała zamiar wykorzystać je na eliksir banshee - przez większość określany jako ofensywny, dla niej - o charakterze defensywnym; wrogowie rycerzy, kimkolwiek by nie byli, posługiwali się właśnie tą dziedziną magii. Póki co jednak zostawiła pnącza tam, gdzie leżały, powoli biorąc się za przygotowanie samego wywaru. Wywar musiał zostać wykonany na bazie odzwierzęcej, nie miała co prawda w warzeniu jej zbyt dużego doświadczenia - ale to nie miało znaczenia, wierzyła, że jest w stanie poradzić sobie z podobnym wyzwaniem. Z pomocą starej księgi Rity - którą kartkowała niedbale lewą ręką.
Na początek: trzy jaja bahanków rozbite o kant kociołka, samo białko - bez żółtka - skrupulatnie oddzielonego do szklanki obok. Przemieszany wywar trzy razy w prawo zaczynał się lekko pienić, wówczas dolała do niego fiolkę krwi nietoperza, pozwalając miksturze nabrać charakterystycznej rubinowej barwy. Trzy porcje śliny dzikiego kuguchara sprawiała, że całość pieniła się jeszcze mocniej - a rubinowy odcień mętniał w miarę kolejnych obrotów chochli. Ostatnim składnikiem były łuski ramory, które wrzuciła do środka niedbale, niepełną garścią. Odczekawszy, aż się rozgotują, ostrożnie dolała - wąskim strumieniem - żółtko, dopiero zostawiwszy go do odstania krojąc w plastry same pnącza diabelskiego sidła. Ostatecznie - wrzuciła je do wywaru i zostawiła do odgotowania, co jakiś czas mieszając - zawsze w tym samym kierunku.
Eliksir banshee, pnącza diabelskiego sidła, astronomia II, statystyka 5
bo ty jesteś
prządką
prządką
The member 'Cassandra Vablatsky' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 63
'k100' : 63
Minęły równo 93 minuty, ani jedna w tył, ani druga w przód, trzymała się dokładnie wskazówek Rity. Kiedy ostatecznie stanęła nad kociołkiem, żeby nabrać substancję do próbnika, od razu poczuła jej zapach - drażniący, nieprzyjemny i odrzucający. Obejrzała też rubinową mętną, wciąż lekko spienioną barwę, utwierdzając się w przekonaniu, że zarówno zapach, jak i konsystencja, są odpowiednie. Rozlała go do fiolek, które zakorkowała odpowiedni mocno, po czym dokładnie wyczyściła - ręcznie, magia była zbyt ryzykowna - dno kociołka. Eliksir był niebezpieczny, nie mogła pozwolić sobie na zmieszanie go z jakimkolwiek warzonym w późniejszym czasie - to zniszczyłoby z pewnością całą jej pracę.
Kolejny z eliksirów bywał przydatny w różnych momentach - eliksir węchu, bo tak się nazywał, wzmacniał jeden ze zmysłów. Charakterystyczna dla niego była dymowa konsystencja - uzyskanie jej było najtrudniejsze. W zasadzie nie przygotowywało się wywaru, ledwie skropiła dno kociołka, wzmacniając ogień i dosypując do środka drobin, które rozmyją się w dymie. Wpierw trzy krople olejku różanego - przepięknie pachniał i niewątpliwie pobudzał węch - to on był sercem, musiał rozprowadzić się po całości. Dalej: nic stałego! Wyciąg z liści aloesu musiała uważnie odmierzyć na miarce tak, by dostosować porcję do wielkości posiadanego przez siebie kociołka - oraz jego zawartości. Łyżka ślazu potwornie brudziła kociołek - ale również była składnikiem niezbędnym, Cassandra osobiście uważała, że to ona najskuteczniej scalała składniki. Całość mieszała się razem, podnosząc się nieznacznie nad dno kociołka. Śluz gumochłona, używana przed momentem uncja śliny dzikiego kuguchara, do tego rozbite oko rozdymki oraz trzy krople krwi salamandry. Na tym etapie eliksir potwornie śmierdział, ale z czasem przesycał się wonią olejku różanego i wszelkie pomówienia traciły sens. Forma dymu możliwa była wyłącznie dzięki przykryciu kociołka ciężką pokrywą i wznieceniu silniejszego ognia, który doprowadził kociołek do naprawdę wysokiej temperatury.
Eliksir wąchacza, brak serca, astronomia II statystyka 5
Kolejny z eliksirów bywał przydatny w różnych momentach - eliksir węchu, bo tak się nazywał, wzmacniał jeden ze zmysłów. Charakterystyczna dla niego była dymowa konsystencja - uzyskanie jej było najtrudniejsze. W zasadzie nie przygotowywało się wywaru, ledwie skropiła dno kociołka, wzmacniając ogień i dosypując do środka drobin, które rozmyją się w dymie. Wpierw trzy krople olejku różanego - przepięknie pachniał i niewątpliwie pobudzał węch - to on był sercem, musiał rozprowadzić się po całości. Dalej: nic stałego! Wyciąg z liści aloesu musiała uważnie odmierzyć na miarce tak, by dostosować porcję do wielkości posiadanego przez siebie kociołka - oraz jego zawartości. Łyżka ślazu potwornie brudziła kociołek - ale również była składnikiem niezbędnym, Cassandra osobiście uważała, że to ona najskuteczniej scalała składniki. Całość mieszała się razem, podnosząc się nieznacznie nad dno kociołka. Śluz gumochłona, używana przed momentem uncja śliny dzikiego kuguchara, do tego rozbite oko rozdymki oraz trzy krople krwi salamandry. Na tym etapie eliksir potwornie śmierdział, ale z czasem przesycał się wonią olejku różanego i wszelkie pomówienia traciły sens. Forma dymu możliwa była wyłącznie dzięki przykryciu kociołka ciężką pokrywą i wznieceniu silniejszego ognia, który doprowadził kociołek do naprawdę wysokiej temperatury.
Eliksir wąchacza, brak serca, astronomia II statystyka 5
bo ty jesteś
prządką
prządką
The member 'Cassandra Vablatsky' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 72
'k100' : 72
Zostawiła eliksir na trzy godziny - nim całość odparowała z dna i przeobraziła się w trwały dym, który nie ulegnie skropleniu, eliksir potrzebował czasu. Nie niepokojony, dojrzewający pod pokrywą kociołka, osiągnął zadowalającą konsystencję, którą Cassandra nie bez trudu przetransportowała do wnętrz pękatych fiolek. Wbrew pozorom wyostrzony węch przydawał się w zadziwiającej liczbie sytuacji: na przykład, kiedy istotna okazywała się informacja, czy - i gdzie - w lecznicy gnieżdżą się pasożyty. Oprócz lepkiego brudu pozostawionego przez ślax ten eliksir był stosunkowo czysty. Należało tylko oczyścić jego wnętrze z sadzy i już - można było przysiąść do dalszej pracy. Eliksir słodkiego snu był jej potrzebny bardziej, nić jakikolwiek inny - to dzięki niemu Lysandry nie musiały niepokoić koszmary codzienności. Potrzebowała ich dawki, czym większych - tym lepiej. Zrobiła go na bazie skrzeloziela, które użyła jako serce. Z braku lego, morskie algi nie smakowały najlepiej dzieciom, ale musiała liczyć się z kosztami - w ten sposób poniosła je najniższe. Na szczęście, istotnym składnikiem tego eliksiru był cynamon, którym sypnęła hojnie, wiedząc, że Lysandra lubi ten smak - zwłaszcza w połączeniu z jabłkiem. Jabłka do środka dodać nie mogła, mogła za to dodać goździki, które dodawały korzennego aromatu i mogły się z owym przysmakiem nieco kojarzyć. Sproszkowane pancerzyki chropianków w zasadzie nie miały smaku - jedynie barwiły wywar na intensywną purpurę. Trzy maleńkie szczurze śledziony były obrzydliwe, ale niezbędne - po rozgotowanych nie zostanie nawet ślad. Zamieszała eliksir trzy razy w prawo, raz w lewo i znów trzy razy w prawo, odsuwając się wolnym krokiem od kociołka - w zasadzie to na tym kończyła się jej rola. Teraz wywar musiał odstać - już na wolnym ogniu - przynajmniej godzinę; zabrała z paleniska dwie pokaźne kłody drewna, zamierzając zmniejszyć i wyregulować ogień. Następnie z cichym westchnieniem odeszła od kocioła, zbliżywszy się do stołu, na którym wciąż leżała księga Rity i przekartkowała ją ostrożnie, upewniajac się, że nie popełnia karygodnego błędu.
Eliksir słodkiego snu, brak serca, astronomia II, statystyka 5
Eliksir słodkiego snu, brak serca, astronomia II, statystyka 5
bo ty jesteś
prządką
prządką
The member 'Cassandra Vablatsky' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 49
'k100' : 49
Nie tak wyobrażał sobie kolejną wyprawę po ujarzmienie magii. Towarzystwo Deirdre napawało go pewnością, że tym razem wszystko pójdzie zgodnie z planem i nic nie powstrzyma ich przed szalejącym żywiołem cholernego ognia. Płonące jęzory nie były jednak tak straszne co nieznośny pisk wgryzający im się w czaszkę swą porażającą głośnością, jakoby starał się dostatecznie ogłuszyć zmysły i pozbawić czarodzieja przytomności. Anomalia była niesamowicie silna, obezwładniająco skuteczna w swej walce z przeciwnikiem i choć teoretycznie nie można było jej nazwać wrogiem to takim właśnie się stała dla dwójki popleczników Czarnego Pana.
Kątek oka widział jak towarzyszka upada, a ból z wciąż dających o sobie znać oparzeń odszedł w nicość. Wiedział, że była nimi osłabiona, choć z pozoru wyglądała na zupełnie nieporuszoną owym faktem, stąd momentalnie w jego głowie zrodziła się myśli, iż będzie musiał pomóc. Deirdre była śmierciożerczynią i jego obowiązkiem było wpierw zapewnienie jej, a dopiero później sobie odpowiedniego bezpieczeństwa.
Zachwiał się. Sparaliżowane kończyny odmawiały posłuszeństwa, a ogłuszony umysł pragnął jedynie wyrwać się z sideł nieopisanego w swych skutkach pisku. Podążając zapchloną, nokturnowską uliczką w jego głowie wciąż brzęczało, jakoby anomalia postanowiła iść za nim nieustannie o sobie przypominając. Pragnął to zablokować, odrzucić na bok, jednak nie było ku temu żadnej sposobności – pozostało mu pogodzić się z faktem, iż kolejne dni będą o wiele gorsze niżeli najbardziej pamiętny kac.
Otoczenie lecznicy sprawiło, że w końcu wziął głęboki oddech sięgnąwszy przy tym do wewnętrznej kieszeni długiej, czarnej szaty. Musiał się napić, smak ognistej poprawiał mu nastrój i zapewniał odpowiednie rozluźnienie, które w obecnej sytuacji okazywało się niezbędne. Opierając się plecami o chłodną ścianę oczekiwał przybycia Cassandry, której udomowionego trolla słyszał tuż po przekroczeniu progów pracowni. Był przekonany, iż potrafiła pomóc, był pewien, że Deirdre była w dobrych rękach, a on zrobił wszystko co mógł, bowiem sam ostatkami sił walczył z opadającymi powiekami.
/zt
Kątek oka widział jak towarzyszka upada, a ból z wciąż dających o sobie znać oparzeń odszedł w nicość. Wiedział, że była nimi osłabiona, choć z pozoru wyglądała na zupełnie nieporuszoną owym faktem, stąd momentalnie w jego głowie zrodziła się myśli, iż będzie musiał pomóc. Deirdre była śmierciożerczynią i jego obowiązkiem było wpierw zapewnienie jej, a dopiero później sobie odpowiedniego bezpieczeństwa.
Zachwiał się. Sparaliżowane kończyny odmawiały posłuszeństwa, a ogłuszony umysł pragnął jedynie wyrwać się z sideł nieopisanego w swych skutkach pisku. Podążając zapchloną, nokturnowską uliczką w jego głowie wciąż brzęczało, jakoby anomalia postanowiła iść za nim nieustannie o sobie przypominając. Pragnął to zablokować, odrzucić na bok, jednak nie było ku temu żadnej sposobności – pozostało mu pogodzić się z faktem, iż kolejne dni będą o wiele gorsze niżeli najbardziej pamiętny kac.
Otoczenie lecznicy sprawiło, że w końcu wziął głęboki oddech sięgnąwszy przy tym do wewnętrznej kieszeni długiej, czarnej szaty. Musiał się napić, smak ognistej poprawiał mu nastrój i zapewniał odpowiednie rozluźnienie, które w obecnej sytuacji okazywało się niezbędne. Opierając się plecami o chłodną ścianę oczekiwał przybycia Cassandry, której udomowionego trolla słyszał tuż po przekroczeniu progów pracowni. Był przekonany, iż potrafiła pomóc, był pewien, że Deirdre była w dobrych rękach, a on zrobił wszystko co mógł, bowiem sam ostatkami sił walczył z opadającymi powiekami.
/zt
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Była wykończona - ledwie wróciła do domu, a opadła w ramiona słodkiego Morfeusza, nie zdążywszy nawet sprawdzić, czy z Lysą wszystko było w porządku. Nie pamiętała snów ani koszmarów, spała zbyt twardo, po raz pierwszy od dawna: troski spędzały jej sen z powiek i nie pozwalały odpocząć, ale gdy znużenie zagrało pierwsze skrzypce, nie mogła dłużej dyskutować ze swoim organizmem. Zbudziła się skoro świt - obolała i zmęczona - ale nie miała dość czasu na odpoczynek. Na żerdzi siedziała sowa, której jeszcze nie rozpoznawała - a która już niosła kłopoty. Wyglądało na to, że Czarny Pan się niecierpliwił. Robili, co mogli, wiedźma wierzyła, że nie jest w stanie tego przyśpieszyć - jednak zamierzała zrobić wszystko, co leżało w jej mocy, by zadowolić swego nowego przywódcę - niezależnie od tego, kimkolwiek właściwie był. Nie musiała widzieć go na oczy, by dostrzec strach lśniący w oczach innych czarodziejów. Po krótkiej porannej toalecie, podania córce śniadania i uraczeniu jej podwójną dawką eliksiru słodkeigo snu, po którym nie będzie musiała przez cały dzien martwić się o matke, nakreśliła list do drugiego spośród uzdrowicieli - i udała się prosto do pracowni, gdzie poprzedniego dnia wspólnym wysiłkiem przenieśli zwłoki odnalezione w sierocińcu. Człowiek był martwy, ale to wszystko, co o nim wiedziała - dymił się - czy zajęty był ogniem? Czas znaleźć odpowiedzi wszystkie te pytania: w oczekiwaniu na Blacka zdjęła białe prześcieradło, którym je zakryła, odrzuciła je w kąt i pochyliła się nad martwym organizmem. Po pobieżnych oględzinach - wzięła się za sekcję. Rzadko to robiła, ale przyswoiła odpowiednie lekcje jeszcze w czasach swojej nauki - i miała to szczęście, że odświeżyła je sobie całkiem niedawno, badając ciała zmarłe na sinicę w ramach swoich eksperymentów. Zresztą - była to wiedza całkiem intuicyjna. Ciche wyszeptane finite pozwoliło wrócić ciału do właściwego rozmiaru.
Nóż w dłoni pozwolił na precyzyjne cięcie - od jamy brzusznej do klatki piersiowej. Na tyle mocne, by można było rozłożyć płaty skóry i jednocześnie na tyle delikatne, by nie uszkodzić chronionych przez skórę narządów. Wątpiła, by mogła znaleźć wiele wewnątrz jego ciała - jednak czasem to, co niewidoczne dla oka, okazywało się również najcenniejsze.
Nóż w dłoni pozwolił na precyzyjne cięcie - od jamy brzusznej do klatki piersiowej. Na tyle mocne, by można było rozłożyć płaty skóry i jednocześnie na tyle delikatne, by nie uszkodzić chronionych przez skórę narządów. Wątpiła, by mogła znaleźć wiele wewnątrz jego ciała - jednak czasem to, co niewidoczne dla oka, okazywało się również najcenniejsze.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Chyba wszyscy byliśmy wykończeni. Nie wiedziałem dlaczego tak się stało, skoro w Azkabanie byliśmy praktycznie biernymi obserwatorami, ale widocznie to miało jakiś głębszy powód, o którym nie wiedziałem. Wątpię, by ktokolwiek z nas tak do końca wiedział co się właściwie wydarzyło po dotknięciu świstoklika. Owszem, musieliśmy się pochylić nad tym zagadnieniem, ale najpierw musieliśmy odzyskać siły i przejść do kolejnego etapu, czego wymagał od nas Czarny Pan. Bardzo chciał zbadać naturę anomalii oraz jej mechanizm, dlatego musieliśmy zrobić wszystko, co w naszej mocy, by tak się właśnie stało. Wierzyłem, że rozwiązanie leżało na wyciągnięcie ręki, trzeba było się po prostu postarać, by je w tę dłoń złapać oraz rozsądnie wykorzystać. Najlepiej po to, by zadbać o prawdziwy świat dla czarodziejów, wolny od zagrożeń dla magii w postaci zdrajców krwi. Ale o tym później.
Najpierw trzeba się zebrać w sobie, aby dotrzeć na Nokturn. Nie jest to takie proste w dobie niedziałających kominków oraz teleportacji, ale na szczęście mieszkałem w Londynie, więc do większości miejsc mogłem dotrzeć pieszo lub bryczką. Faktycznie wsiadłem w jeden powóz, ale zatrzymał się on na Pokątnej, skąd dotarłem już na aleję. Byłoby to zresztą dziwne gdybym w takim środku lokomocji zjawił się w wylęgarni zbirów, pomijając, że nikt o zdrowych zmysłach nie dowiózłby mnie do tego miejsca.
Lecznicę Cassandry nie było trudno znaleźć, kobieta była zresztą pewnego rodzaju celebrytką w tym światku i nie sposób się temu dziwić. Zapomniałem jednak jak to jest pracować w tak mało higienicznych warunkach. Wstrzymałem oddech przekraczając próg budynku. Zadarłem głowę spoglądając na wielkiego trolla, który patrzył na mnie krzywo, ale ostatecznie pozwolił pójść do pracowni uzdrowicielki. Dobrze, że nie chrząkałem ani nie gestykulowałem, bo nie znam trollańskiego i jeszcze okazałoby się, że go obraziłem. Wolałem zostać w jednym kawałku.
- Witaj – zwróciłem się do działającej już przy ciele czarownicy. Starałem się wyglądać możliwie neutralnie, ale oboje wyglądaliśmy na zmęczonych. Spoglądałem na proste cięcia przy sekcji zwłok i sam sięgnąłem po różdżkę, nie bawiąc się w pogaduszki. Na pewno oboje chcieliśmy wiedzieć co zastaniemy w środku. – Diagno Haemo – wypowiedziałem wskazując na odsłonięte już wnętrzności. Pomimo, że mężczyzna był już martwy, chciałem zobaczyć czy posiadał jakieś nieprawidłowości w organach lub kończynach, co mogłoby nas zaprowadzić do jakichś wniosków. Zakładając oczywiście, że się nie spalił cały w środku, co samo w sobie byłoby niespotykane, ale wcale nie niemożliwe. Nie po tym, co już widzieliśmy.
Najpierw trzeba się zebrać w sobie, aby dotrzeć na Nokturn. Nie jest to takie proste w dobie niedziałających kominków oraz teleportacji, ale na szczęście mieszkałem w Londynie, więc do większości miejsc mogłem dotrzeć pieszo lub bryczką. Faktycznie wsiadłem w jeden powóz, ale zatrzymał się on na Pokątnej, skąd dotarłem już na aleję. Byłoby to zresztą dziwne gdybym w takim środku lokomocji zjawił się w wylęgarni zbirów, pomijając, że nikt o zdrowych zmysłach nie dowiózłby mnie do tego miejsca.
Lecznicę Cassandry nie było trudno znaleźć, kobieta była zresztą pewnego rodzaju celebrytką w tym światku i nie sposób się temu dziwić. Zapomniałem jednak jak to jest pracować w tak mało higienicznych warunkach. Wstrzymałem oddech przekraczając próg budynku. Zadarłem głowę spoglądając na wielkiego trolla, który patrzył na mnie krzywo, ale ostatecznie pozwolił pójść do pracowni uzdrowicielki. Dobrze, że nie chrząkałem ani nie gestykulowałem, bo nie znam trollańskiego i jeszcze okazałoby się, że go obraziłem. Wolałem zostać w jednym kawałku.
- Witaj – zwróciłem się do działającej już przy ciele czarownicy. Starałem się wyglądać możliwie neutralnie, ale oboje wyglądaliśmy na zmęczonych. Spoglądałem na proste cięcia przy sekcji zwłok i sam sięgnąłem po różdżkę, nie bawiąc się w pogaduszki. Na pewno oboje chcieliśmy wiedzieć co zastaniemy w środku. – Diagno Haemo – wypowiedziałem wskazując na odsłonięte już wnętrzności. Pomimo, że mężczyzna był już martwy, chciałem zobaczyć czy posiadał jakieś nieprawidłowości w organach lub kończynach, co mogłoby nas zaprowadzić do jakichś wniosków. Zakładając oczywiście, że się nie spalił cały w środku, co samo w sobie byłoby niespotykane, ale wcale nie niemożliwe. Nie po tym, co już widzieliśmy.
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pracownia
Szybka odpowiedź