Lodowisko
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.[bylobrzydkobedzieladnie]
Lodowisko
Najczęściej otwarte od początku grudnia do ostatnich dni lutego, oczywiście, jeśli tylko dopisze wystarczająco mroźna pogoda i płatki śniegu wirują wraz z osobami kręcącymi piruety. Odkąd mugole przestali zamieszkiwać stolicę, a ślizgawka przeszła w ręce czarodziejów, tafla wspomagana jest zaklęciami wpływającymi na jej wytrzymałość, dzięki czemu zdaje się solidna i nieskazitelnie gładka. W dzień okupują ją dzieci z rodzicami, nieliczne grupki przyjaciół ścigających się między sobą lub popisujących umiejętnościami... Natomiast wieczorami można natrafić tutaj na zakochanych trzymających się za dłonie lub skrycie szepczących romantyczne wyznania. Trudno jednak nie zauważyć, że atrakcja ta jest oblegana mniej tłumnie niż za dawnych czasów.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:31, w całości zmieniany 2 razy
Szło jej lepiej. Nie dało się ukryć. Nie zaprzeczała więc z grzeczności, jak powinna to zrobić kobieta zawstydzająca właśnie mężczyznę w fachu, który teoretycznie powinien być jego. Wyglądało na to, że z ich dwójki to on prędzej pełniłby rolę damy w opałach. Cóż… Gwen generalnie nie miała nic przeciwko pomocy męskiej ręki, ale w tym przypadku nie mogła ukryć ukłucia zwycięstwa nad Longbottomem. Z drugiej strony zaczynała się przez to czuć tu niepewnie. Skoro jest z nią auror, którego magia wyraźnie nie słucha (a może to tylko przypadek?) to czy w razie czego wyjdą z tego cało? Mimo wszystko dla bezpieczeństwa ich obojga lepiej byłoby, gdyby zaklęcia wychodziły im jednako dobrze. Z tego powodu nie miała zamiaru się na mężczyźnie wyżywać. Byłą nauczycielką i dobrze wiedziała, że krytyka w sytuacji porażki połączonej z mocnym zaangażowaniem ucznia prędzej przyniesie irytację i jeszcze gorsze efekty. Potrzebowała u swojego boku skupionego i profesjonalnego aurora, a nie kogoś, kto się z nią kłóci lub zaczyna przepraszać. To nie było na to miejsce.
Lord Longbottom nie musiał się martwić o swojego kuzyna i Gwen. Pan Anthony był względem malarki zawsze bardzo miły, ale wzbudzał w niej dystans. Nie bez przyczyny nawet nie próbowała przejść z nim na ty. Macmillan był dobrym człowiekiem, ale przy okazji także jej pracodawcą i taki układ wydawał się pannie Grey najbardziej na miejscu. A że przy tym darzyła go pewną dozą oficjalnej, ale prawdziwej przyjaźni? Walczyli po jednej stronie. Nie mogło być inaczej (z wyjątkiem Percivala. Jego nie musiała wcale lubić).
– Nie wiem – odpowiedziała na jego pytanie, wzruszając ramionami. – Może. Ale miałam dziewięć lat, jak wojna się skończyła. Nie interesowałam się wtedy takimi rzeczami – odpowiedziała, wyraźnie nie chcąc wdawać się w większą dyskusję. Jej prywatne życie nie było czymś, w co chciała go wpuszczać. Już nie.
Z drugiej strony kompletne milczenie byłoby… no, nie, Gwen jednak nie potrafiła być perfidnie niegrzeczna. Przynajmniej nie teraz, gdy starała się zachować profesjonalizm. Ha! Profesjonalna rebeliantka, też mi coś. Może jeśli to wszystko się skończy, powinna zacząć tak się przedstawiać?
– Tak można zrobić – zgodziła się. – Chodźmy – powiedziała, odwracając się na pięcie i ruszając w stronę wyjścia z tunelu.
Na świeżym powietrzu zgasiła latarkę, ponownie ją chowając. Zaczekała na Longbottoma, czekając, aż zamknie przejście, a następnie ruszyła prędko w stronę trybun. Tym razem nieco mniej się rozglądając, za to szukając wzrokiem ludzi, którzy mogli się tu chować. Nikogo jednak nie była w stanie dostrzec. Nie na pierwszy rzut oka. Wyciągnęła więc ponownie różdżkę. Użyte przed chwilą zaklęcie powinno być pomocne także i teraz:
– Homenum Revelio! – powiedziała, ostrożnie wyjmując różdżkę z kieszeni. Gdy zaklęcie zadziałało, natychmiast znów ją schowała. Jednocześnie otworzyła usta, zerkając kątem oka na Artura: – Tam ktoś jest! Chodźmy!
Nie czekała. Po prostu ruszyła w stronę wyraźnie kryjącej się pod trybunami, niewielkiej sylwetki. Gdy dotarła na miejsce, była nieco zdyszana i… zamarła. Pod trybunami siedział góra pięcioletni chłopczyk. Był brudny i na oko wychudzony. Chyba spał. Na ich widok otworzył delikatnie zaspane oczy, jednak nie ruszył się z miejsca. Wyglądał na człowieka, któremu wszystko było już obojętne. Strój miał wyraźnie typowo mugolski.
Serce Gwen zadrżało. Dziewczyna potrzebowała chwili, aby wydukać krótkie:
– Cześć. – Kucnęła ostrożnie, nie chcąc wystraszyć chłopca. Mówiła najdelikatniej jak potrafiła, chociaż jej głos drżał delikatnie: – Jak masz na imię? Hej, nie musisz się bać, przyszliśmy… pomóc. Pójdziemy do bezpiecznego miejsca dobrze? Tylko powiedz, jak się nazywasz?
Chłopiec powoli się rozbudzał, ale był wyraźnie mocno osłabiony. W końcu jednak przezwyciężył strach:
– Jack.
– Jack, cześć. Ja jestem Gwen, a to jest Artur. Gdzie są twoi rodzice? Ktoś nas poinformował, że potrzebujecie pomocy…
Chłopiec zerknął w prawo. Malarka podążyła za jego wzrokiem, jednak z tej pozycji nic nie dostrzegła. Wstała więc, robiąc krok w tamtą stronę. Gdy zorientowała się, na co patrzy, jej warga zadrżała. Na parkowym drzewie, za trybunami, wisiały dwie sylwetki. Powieszone. Musiała wziąć głęboki oddech, aby powstrzymać zbliżający się szloch. Zerknęła na Artura ze zmarszczonymi brwiami. Musieli wziąć tego chłopca do Oazy.
Lord Longbottom nie musiał się martwić o swojego kuzyna i Gwen. Pan Anthony był względem malarki zawsze bardzo miły, ale wzbudzał w niej dystans. Nie bez przyczyny nawet nie próbowała przejść z nim na ty. Macmillan był dobrym człowiekiem, ale przy okazji także jej pracodawcą i taki układ wydawał się pannie Grey najbardziej na miejscu. A że przy tym darzyła go pewną dozą oficjalnej, ale prawdziwej przyjaźni? Walczyli po jednej stronie. Nie mogło być inaczej (
– Nie wiem – odpowiedziała na jego pytanie, wzruszając ramionami. – Może. Ale miałam dziewięć lat, jak wojna się skończyła. Nie interesowałam się wtedy takimi rzeczami – odpowiedziała, wyraźnie nie chcąc wdawać się w większą dyskusję. Jej prywatne życie nie było czymś, w co chciała go wpuszczać. Już nie.
Z drugiej strony kompletne milczenie byłoby… no, nie, Gwen jednak nie potrafiła być perfidnie niegrzeczna. Przynajmniej nie teraz, gdy starała się zachować profesjonalizm. Ha! Profesjonalna rebeliantka, też mi coś. Może jeśli to wszystko się skończy, powinna zacząć tak się przedstawiać?
– Tak można zrobić – zgodziła się. – Chodźmy – powiedziała, odwracając się na pięcie i ruszając w stronę wyjścia z tunelu.
Na świeżym powietrzu zgasiła latarkę, ponownie ją chowając. Zaczekała na Longbottoma, czekając, aż zamknie przejście, a następnie ruszyła prędko w stronę trybun. Tym razem nieco mniej się rozglądając, za to szukając wzrokiem ludzi, którzy mogli się tu chować. Nikogo jednak nie była w stanie dostrzec. Nie na pierwszy rzut oka. Wyciągnęła więc ponownie różdżkę. Użyte przed chwilą zaklęcie powinno być pomocne także i teraz:
– Homenum Revelio! – powiedziała, ostrożnie wyjmując różdżkę z kieszeni. Gdy zaklęcie zadziałało, natychmiast znów ją schowała. Jednocześnie otworzyła usta, zerkając kątem oka na Artura: – Tam ktoś jest! Chodźmy!
Nie czekała. Po prostu ruszyła w stronę wyraźnie kryjącej się pod trybunami, niewielkiej sylwetki. Gdy dotarła na miejsce, była nieco zdyszana i… zamarła. Pod trybunami siedział góra pięcioletni chłopczyk. Był brudny i na oko wychudzony. Chyba spał. Na ich widok otworzył delikatnie zaspane oczy, jednak nie ruszył się z miejsca. Wyglądał na człowieka, któremu wszystko było już obojętne. Strój miał wyraźnie typowo mugolski.
Serce Gwen zadrżało. Dziewczyna potrzebowała chwili, aby wydukać krótkie:
– Cześć. – Kucnęła ostrożnie, nie chcąc wystraszyć chłopca. Mówiła najdelikatniej jak potrafiła, chociaż jej głos drżał delikatnie: – Jak masz na imię? Hej, nie musisz się bać, przyszliśmy… pomóc. Pójdziemy do bezpiecznego miejsca dobrze? Tylko powiedz, jak się nazywasz?
Chłopiec powoli się rozbudzał, ale był wyraźnie mocno osłabiony. W końcu jednak przezwyciężył strach:
– Jack.
– Jack, cześć. Ja jestem Gwen, a to jest Artur. Gdzie są twoi rodzice? Ktoś nas poinformował, że potrzebujecie pomocy…
Chłopiec zerknął w prawo. Malarka podążyła za jego wzrokiem, jednak z tej pozycji nic nie dostrzegła. Wstała więc, robiąc krok w tamtą stronę. Gdy zorientowała się, na co patrzy, jej warga zadrżała. Na parkowym drzewie, za trybunami, wisiały dwie sylwetki. Powieszone. Musiała wziąć głęboki oddech, aby powstrzymać zbliżający się szloch. Zerknęła na Artura ze zmarszczonymi brwiami. Musieli wziąć tego chłopca do Oazy.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Dobrze, że Gwen rozumiała pewne sprawy. Może nie rozumiała wszystkich, jednak ogarniała na tyle, że mogłem z nią współpracować. Żyliśmy w takich czasach, iż mężczyzna powinien czuć się źle na widok kobiety mającej jasno widoczną przewagę. Prawda jest taka, że mogłem sobie w myślach ponarzekać, jednak nie miało to znaczenia. Ważny był Zakon i misja, nasze zwycięstwo. Wiedziałem to ja, wiedziała o tym Gwen. Tylko żebyśmy o tym nie zapomnieli.
Czy wiedziałem o ryzyku, czy obawiałem się zawodności moich zaklęć? Oczywiście, w końcu nie zwykłem przeceniać własnych możliwości, a magia bywała zdradliwą kochanką. Czy się bałem? Nie, a przynajmniej trzymałem wszystko na wodzy. Strach żył sobie tylko w stopniu podsycającym ostrożność i nic więcej. Jeśli Azkaban miał jakiś plus, to chyba zmniejszał wagę zwykłych lęków.
Byli ludzie po naszej stronie barykady, których darzyłem sympatią. Jedni byli mniej lub bardziej ciekawi, jeszcze inni wyglądali jak wciągnięci w to wszystko bardzo złośliwym zrządzeniem losu. Dajmy na to, Percival. Poczciwa mordka, której życie lubiło płatać najrozmaitsze figle. W przeciwieństwie do Gwen, tego jegomościa szczerze lubiłem, będziemy musieli się jeszcze kiedyś wybrać na Stadion Jastrzębi z Falmouth.
- To musiało być straszne - przyznałem, ale nie chciałem dalej ciągnąć tematu wojny mugoli. Nie czas na to, nie miejsce na to, przy okazji nawet nie zauważyłem niechęci Gwen. Świetni z nas sojusznicy, prawda?
Zamknąłem przejście i ruszyliśmy w drogę. Cel był jasny i zdawało się prosty, ale opanowany przez wroga Londyn to jedna wielka zmienna. Widziałem, że Gwen jest bardziej skupiona na poszukiwaniu potrzebujących naszej pomocy, więc sam zająłem się wypatrywania niebezpieczeństw. Prosty układ, ale wydawał się dobry.
- To chyba będzie twoje popisowe zaklęcie, bo moje zdecydowanie nie - zauważyłem z umiarkowanym rozbawieniem, ale od razu spoważniałem i ruszyłem za nią.
Gwen skupiała się na nowym celu, ja na otoczeniu. Jak dobry duet...
Odnaleźli samotnego chłopca, który nie wiadomo jak długo ukrywał się pod trybunami. Pozwoliłem Gwen mówić, w końcu miała więcej wprawy w kontaktach z dziećmi. Pomachałem jedynie, kiedy ta mnie ptrzedstawiła.
Zacisnąłem usta, podążając za wzrokiem chłopca. Najchętniej bym ich odciął, sprawił godny pochówek, bowiem tak nakazywała zwykła przyzwoitość. Jednak tak naprawdę ten gest by im nie pomógł, nie zwróci życia. Był jednak nadal ich syn, jego mogliśmy uratować. Czas jednak działał na naszą niekorzyść.
- Chodźmy stąd - poleciłem stanowczo. - Dasz radę iść? - zapytałem łagodniejszym tonem Jacka.
Chłopiec wyglądał na zawstydzonego, jakby nie chciał się przyznać do słabości. Dobrze go rozumiałem.
- Wezmę cię na ręce, dobrze Jack? - zapytałem, trochę nierozważnie chowając różdżkę. Cóż, i tak Gwen dziś czarowała, nie ja. - Zabierzemy cię w bezpieczne miejsce, spodoba ci się tam - obiecałem. Wszystko było dla niego lepsze, niż ukrywanie się niedaleko ciał jego rodziców. Nawet dzieciom Śmierciożerców nie życzyłbym takiego losu.
Chłopiec nieśmiało skinął głową i nie zważając na bród wziąłem go na ręce. W końcu, czy takie drobnostki miały tak naprawdę znaczenie?
- Prowadź - poprosiłem Gwen. - Jesteś bardzo dzielny, zaraz nas tu nie będzie... - zapewniłem dziecko.
Czy wiedziałem o ryzyku, czy obawiałem się zawodności moich zaklęć? Oczywiście, w końcu nie zwykłem przeceniać własnych możliwości, a magia bywała zdradliwą kochanką. Czy się bałem? Nie, a przynajmniej trzymałem wszystko na wodzy. Strach żył sobie tylko w stopniu podsycającym ostrożność i nic więcej. Jeśli Azkaban miał jakiś plus, to chyba zmniejszał wagę zwykłych lęków.
Byli ludzie po naszej stronie barykady, których darzyłem sympatią. Jedni byli mniej lub bardziej ciekawi, jeszcze inni wyglądali jak wciągnięci w to wszystko bardzo złośliwym zrządzeniem losu. Dajmy na to, Percival. Poczciwa mordka, której życie lubiło płatać najrozmaitsze figle. W przeciwieństwie do Gwen, tego jegomościa szczerze lubiłem, będziemy musieli się jeszcze kiedyś wybrać na Stadion Jastrzębi z Falmouth.
- To musiało być straszne - przyznałem, ale nie chciałem dalej ciągnąć tematu wojny mugoli. Nie czas na to, nie miejsce na to, przy okazji nawet nie zauważyłem niechęci Gwen. Świetni z nas sojusznicy, prawda?
Zamknąłem przejście i ruszyliśmy w drogę. Cel był jasny i zdawało się prosty, ale opanowany przez wroga Londyn to jedna wielka zmienna. Widziałem, że Gwen jest bardziej skupiona na poszukiwaniu potrzebujących naszej pomocy, więc sam zająłem się wypatrywania niebezpieczeństw. Prosty układ, ale wydawał się dobry.
- To chyba będzie twoje popisowe zaklęcie, bo moje zdecydowanie nie - zauważyłem z umiarkowanym rozbawieniem, ale od razu spoważniałem i ruszyłem za nią.
Gwen skupiała się na nowym celu, ja na otoczeniu. Jak dobry duet...
Odnaleźli samotnego chłopca, który nie wiadomo jak długo ukrywał się pod trybunami. Pozwoliłem Gwen mówić, w końcu miała więcej wprawy w kontaktach z dziećmi. Pomachałem jedynie, kiedy ta mnie ptrzedstawiła.
Zacisnąłem usta, podążając za wzrokiem chłopca. Najchętniej bym ich odciął, sprawił godny pochówek, bowiem tak nakazywała zwykła przyzwoitość. Jednak tak naprawdę ten gest by im nie pomógł, nie zwróci życia. Był jednak nadal ich syn, jego mogliśmy uratować. Czas jednak działał na naszą niekorzyść.
- Chodźmy stąd - poleciłem stanowczo. - Dasz radę iść? - zapytałem łagodniejszym tonem Jacka.
Chłopiec wyglądał na zawstydzonego, jakby nie chciał się przyznać do słabości. Dobrze go rozumiałem.
- Wezmę cię na ręce, dobrze Jack? - zapytałem, trochę nierozważnie chowając różdżkę. Cóż, i tak Gwen dziś czarowała, nie ja. - Zabierzemy cię w bezpieczne miejsce, spodoba ci się tam - obiecałem. Wszystko było dla niego lepsze, niż ukrywanie się niedaleko ciał jego rodziców. Nawet dzieciom Śmierciożerców nie życzyłbym takiego losu.
Chłopiec nieśmiało skinął głową i nie zważając na bród wziąłem go na ręce. W końcu, czy takie drobnostki miały tak naprawdę znaczenie?
- Prowadź - poprosiłem Gwen. - Jesteś bardzo dzielny, zaraz nas tu nie będzie... - zapewniłem dziecko.
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
– Może – stwierdziła, wzruszając ramionami. Właściwie może w tym tkwił problem? Być może czary, których dziś używali, po prostu jej wychodziły lepiej. Czy to mogło oznaczać, że Longbottom byłby lepszy w innych zaklęciach? Chociaż pamiętała, że i z Patronusem miał swego czasu problem. Z drugiej strony był przecież na szczycie w Stonehenge. Walczył ramię w ramię z innymi i wyszedł z tego cało. Gdyby nie był biegły w czarach, efekt na pewno byłby zdecydowanie inny. Może po prostu miał zły dzień? Albo ona go rozpraszała?
Zostawianie ciał na pastwę kruków i wron było karygodne. Jednocześnie Gwen wiedziała, że pochówek w tym momencie nie wchodził w grę. Martwym nie można było już pomóc, a chłopiec potrzebował ratunku. Natychmiast.
Zaczekała, aż Artur weźmie chłopca na ręce. Dziecko było tak słabe, że raczej nie byłoby w stanie iść. Raczej! Na pewno. Gwen zaś może i byłaby w stanie ponieść go przez chwilę, ale w razie ataku na pewno zostałaby w tyle. Dlatego to po prostu musiał być auror, chociaż chłopiec z większą ufnością spoglądał właśnie na nią.
– Pójdziemy do bardzo fajnego miejsca, zobaczysz – obiecała mu Gwen. – Tam będzie piesek i inny chłopiec, na pewno się polubicie – mówiła, po czym zwróciła się do Longbottoma: – Pójdźmy do Kornwalii. Macmillanowie nie będą mieli nic przeciwko takim odwiedzinom… tak mi się wydaje. Gin pewnie będzie w stanie mu pomóc, a potem… jak pan Anthony będzie miał czas pewnie… no wiesz. On wie, jak tam wejść. – Chyba nie musiała być bardziej dosadna.
Chłopiec na rękach mężczyzny trząsł się ze strachu i zmęczenia, ale niewiele mogli zrobić. Ruszyli w stronę odkrytego chwilę wcześniej przejścia do kanałów. Nic tu po nich.
– Tam nic ci nie będzie grozić, Jack. Nic, obiecuję – powiedziała, uśmiechając się do chłopca uspokajająco, chociaż miała wrażenie, że patrząc na niego, czuje niemalże fizyczny ból.
Miała tylko nadzieję, że nie pomyliła się co do tunelu. Że kojarzyła rozkład Londynu wystarczająco dobrze. W końcu jej ojciec zajmował się tą sprawą lata temu i bez problemu mogła się pomylić. Ale tak naprawdę lepszego wyjścia nie mieli. Przedzieranie się na powierzchni miasta było zdecydowanie trudniejsze, niż przechodzenie pod nim.
Gdy przeszli przez przejście, Gwen zatrzymała się na chwilę. Wyciągnęła latarkę z kieszeni.
– Daj mi moment… nałożę na to przejście zabezpieczenie, tak na wszelki wypadek – powiedziała. – Jack, wytrzymasz chwilę, prawda? – spytała, a następnie starała się skupić ze wszystkich sił, aby założyć na cenne przejście Cave Inimicum. Jeśli ktokolwiek będzie chciał przekroczyć ten próg, przynajmniej będzie o tym wiedziała.
| Nakładam na przejście Cave Inimicum, zt dla Gwen
Zostawianie ciał na pastwę kruków i wron było karygodne. Jednocześnie Gwen wiedziała, że pochówek w tym momencie nie wchodził w grę. Martwym nie można było już pomóc, a chłopiec potrzebował ratunku. Natychmiast.
Zaczekała, aż Artur weźmie chłopca na ręce. Dziecko było tak słabe, że raczej nie byłoby w stanie iść. Raczej! Na pewno. Gwen zaś może i byłaby w stanie ponieść go przez chwilę, ale w razie ataku na pewno zostałaby w tyle. Dlatego to po prostu musiał być auror, chociaż chłopiec z większą ufnością spoglądał właśnie na nią.
– Pójdziemy do bardzo fajnego miejsca, zobaczysz – obiecała mu Gwen. – Tam będzie piesek i inny chłopiec, na pewno się polubicie – mówiła, po czym zwróciła się do Longbottoma: – Pójdźmy do Kornwalii. Macmillanowie nie będą mieli nic przeciwko takim odwiedzinom… tak mi się wydaje. Gin pewnie będzie w stanie mu pomóc, a potem… jak pan Anthony będzie miał czas pewnie… no wiesz. On wie, jak tam wejść. – Chyba nie musiała być bardziej dosadna.
Chłopiec na rękach mężczyzny trząsł się ze strachu i zmęczenia, ale niewiele mogli zrobić. Ruszyli w stronę odkrytego chwilę wcześniej przejścia do kanałów. Nic tu po nich.
– Tam nic ci nie będzie grozić, Jack. Nic, obiecuję – powiedziała, uśmiechając się do chłopca uspokajająco, chociaż miała wrażenie, że patrząc na niego, czuje niemalże fizyczny ból.
Miała tylko nadzieję, że nie pomyliła się co do tunelu. Że kojarzyła rozkład Londynu wystarczająco dobrze. W końcu jej ojciec zajmował się tą sprawą lata temu i bez problemu mogła się pomylić. Ale tak naprawdę lepszego wyjścia nie mieli. Przedzieranie się na powierzchni miasta było zdecydowanie trudniejsze, niż przechodzenie pod nim.
Gdy przeszli przez przejście, Gwen zatrzymała się na chwilę. Wyciągnęła latarkę z kieszeni.
– Daj mi moment… nałożę na to przejście zabezpieczenie, tak na wszelki wypadek – powiedziała. – Jack, wytrzymasz chwilę, prawda? – spytała, a następnie starała się skupić ze wszystkich sił, aby założyć na cenne przejście Cave Inimicum. Jeśli ktokolwiek będzie chciał przekroczyć ten próg, przynajmniej będzie o tym wiedziała.
| Nakładam na przejście Cave Inimicum, zt dla Gwen
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Może, ładnie powiedziane. Nie wiem co się ze mną działo Gwen. Może to twój czar, może Azkaban zostawił we mnie ślady głębsze niż zakładałem, a może od początku powinienem złamać różdżkę i robić whisky z herbaty oraz wódki jak przystało na mugola? Może byłem wyjątkowo utalentowanym charłakiem? Naprawdę, tu nie chodziło o dumę. Czy ktoś taki jak ja był jakimkolwiek wsparciem dla Zakonu Feniksa? Dziś było spokojnie, ale w innych okolicznościach nikogo bym nie zdołał ochronić, nawet siebie. Doprawdy, bezsilny auror, brzmi to jak wstęp do niekoniecznie śmiesznego kawału.
Poprawiłem chwyt, starając się trzymać chłopca tak, żeby ten nie spoglądał na wiszące zwłoki. Dobrze, że byliśmy mimo wszystko we dwójkę, samotnie zbyt ryzykowne byłoby branie tego osłabionego dziecka na ręce. Zaufałem Gwen, może zbyt lekkomyślnie, w razie ataku miała nas w pierwszej chwili obronić. Oczywiście dołączyłbym do ewentualnej walki, ale najpierw musiałbym bezpiecznie odłożyć chłopca.
Zrozumiałem co Gwen chce mi przekazać. Chwilę się zastanowiłem, może rzeczywiście to było najlepsze wyjście.
- Dobry plan, zrobimy tak - zgodziłem się bez zbędnych ceregieli. - Już stąd idziemy - ponownie zapewniłem trzęsącego się Jacka, zapewne w równym stopniu od strachu i od zimna.
Niestety nie miałem czym go szybko okryć, choć pewnie nawet wtedy nie zaprzątałbym sobie tym jakoś specjalnie głowy. Powiecie, że jestem bezduszny? Możliwe, wolę być taki niż mieć jego życie na sumieniu. Bo spóźniliśmy się z odejściem i złapał nas patrol. To chyba gorsza opcja niż zmarzniecie, prawda?
Gwen uśmiechnęła się z takim współczuciem, że nawet ja przez krótką chwilę uwierzyłem, że nic nam nie grozi. Bardzo krótką, bo jednak nie byłem dzieckiem, a poza tym ona pewnie też nie była pewna swoich słów. Kłamstwa jednak potrafiły być bardzo użyteczne, nawet w dobrych celach.
Dotarliśmy do przejścia, a Grey zaproponowała podjęcie pewnych kroków ostrożności. Skinąłem jedynie głową.
Zaklęcie udał się wyśmienicie, ale nie miałem głowy i ochoty do komplementów. Żwawym krokiem ruszyliśmy poza granice Londynu, a przynajmniej mieliśmy taką nadzieję....
| zt Artur
Poprawiłem chwyt, starając się trzymać chłopca tak, żeby ten nie spoglądał na wiszące zwłoki. Dobrze, że byliśmy mimo wszystko we dwójkę, samotnie zbyt ryzykowne byłoby branie tego osłabionego dziecka na ręce. Zaufałem Gwen, może zbyt lekkomyślnie, w razie ataku miała nas w pierwszej chwili obronić. Oczywiście dołączyłbym do ewentualnej walki, ale najpierw musiałbym bezpiecznie odłożyć chłopca.
Zrozumiałem co Gwen chce mi przekazać. Chwilę się zastanowiłem, może rzeczywiście to było najlepsze wyjście.
- Dobry plan, zrobimy tak - zgodziłem się bez zbędnych ceregieli. - Już stąd idziemy - ponownie zapewniłem trzęsącego się Jacka, zapewne w równym stopniu od strachu i od zimna.
Niestety nie miałem czym go szybko okryć, choć pewnie nawet wtedy nie zaprzątałbym sobie tym jakoś specjalnie głowy. Powiecie, że jestem bezduszny? Możliwe, wolę być taki niż mieć jego życie na sumieniu. Bo spóźniliśmy się z odejściem i złapał nas patrol. To chyba gorsza opcja niż zmarzniecie, prawda?
Gwen uśmiechnęła się z takim współczuciem, że nawet ja przez krótką chwilę uwierzyłem, że nic nam nie grozi. Bardzo krótką, bo jednak nie byłem dzieckiem, a poza tym ona pewnie też nie była pewna swoich słów. Kłamstwa jednak potrafiły być bardzo użyteczne, nawet w dobrych celach.
Dotarliśmy do przejścia, a Grey zaproponowała podjęcie pewnych kroków ostrożności. Skinąłem jedynie głową.
Zaklęcie udał się wyśmienicie, ale nie miałem głowy i ochoty do komplementów. Żwawym krokiem ruszyliśmy poza granice Londynu, a przynajmniej mieliśmy taką nadzieję....
| zt Artur
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Lodowisko
Szybka odpowiedź