Wydarzenia


Ekipa forum
Pracownie projektantów
AutorWiadomość
Pracownie projektantów [odnośnik]28.03.16 21:32
First topic message reminder :

Pracownie projektantów

★★★★
Projektanci pracują w pojedynkę lub w większych grupkach, wobec czego pracownie to mniejsze lub większe pomieszczenia, do których prowadzą poszczególne drzwi na ścianach długiego korytarza; jeśli wierzyć tabliczce, dostęp do niego posiadają tylko upoważnione osoby. Mówi się - zapewne z lekką dawką ironii, że wejście do tej części domu mody jest równie trudne jak ograbienie banku Gringotta. Do poszczególnych sal można dostać się tylko i wyłącznie za pomocą specjalnego, unikatowego klucza, osobnego dla każdego pracownika. Na drzwi nie działają żadne zaklęcia otwierające - zabezpieczenia te wprowadzono w momencie prób pierwszych włamań, wszak niektóre osoby wiele by oddały za projekty z niewprowadzonej jeszcze kolekcji.

W pomieszczeniach znajdują się wielkie, czarne tablice, na których kredą zarysowywane są wstępne projekty; stoły do właściwych szkiców, kilka manekinów, próbniki materiałów, które można łączyć ze sobą za pomocą odpowiednich czarów.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:46, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Pracownie projektantów - Page 3 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Pracownie projektantów [odnośnik]17.10.22 2:18
- Wydaje mi się jednak, nie ujmując pani działaniom, że zobaczenie jak odbiera pani należne jej pochwały sprawi, że więcej osób panią dostrzeże, pragnąć podążać w jej ślady. – To jest, te które będą mogły coś zrobić i działać o wiele łatwiej niż uśmiechać się, machać w stronę ludzi albo działać w wąskim zakresie. Nie dziwiła się, że ostatnio to nie szlachcianki, a osoby czystej krwi zyskiwały większą popularność, zwłaszcza jeżeli działały lepiej, głośniej, bardziej widocznie. A może były to przemyślenia osoby która swoje ostatnie próby działania oglądała biernie jak przepadają. Dlatego teraz czuła, że Deidre to jakiś z niewielu wyborów w który można czasem zainwestować. A skoro lord nestor Parkinsonów miał dofinansować to wydarzenie, musiała się postarać aby zadowolony wyszedł z niego każdy.
Zaśmiała się, cicho i łagodnie tak aby nie można było mówić, że lady przy tej okazji rży jakby była klaczą, zasłaniając usta lekko dłonią zanim nie spojrzała na Deidre ponownie, pozwalając aby kąciki ust pozostały w górze, zwłaszcza kiedy ta postanowiła o skromności porozmawiać z przedstawicielką rodu Parkinson. Skromność chyba dawno została wyrzucona przez okno, zdeptana wyjątkowo ślicznym bucikiem i zapomniana już na wieki.
- Powinnam, myślę, się z tym zgodzić, lecz obserwując jak każda z dam stara się zamówić najpiękniejszą suknię jakiej jeszcze oczy nie widziały…powiedziałabym, że bywa z tym całkiem różnie. – Spoglądała tak na Deidre, całkiem rozbawiona jeszcze tym skromnym spuszczeniem wzroku, nie domyślając się co chodzi jej po głowie, ale raczej uważając, że zdecydowanie jej to nie przystoi. Mogłaby błyszczeć jasno, gdyby tylko zechciała. A kto by nie chciał?
- Przeglądałam parę wzorów i uważam, że najlepiej wyglądałoby to, co również dobrze by wyglądało na pani, pani Mericourt. Przyległa suknia, lecz z materiałami rękawów rozwijająca się również w dolnej części, tak jakby tylny materiał, skoro uważa pani smoki za dobrą symbolikę, luźniejszy materiał mógłby posiadać dyskretny wzór łusek, przypominając smoki w locie kiedy modelka będzie poruszać się po wybiegu. – Jeżeli do tego będzie można liczyć na łagodny powiew wiatru, magiczny bądź nie, wtedy efekt będzie jeszcze lepszy. Prawdziwy smok znajdujący się pośród obecnych.
- Mam nadzieję, że zorganizowanie festiwalu z jej, jak i z tego co zrozumiałam z rozmowy, z pani pomocą, przyjdzie łatwiej jeżeli chodzi o całość. – I nie przepadnie w otchłaniach pomysłów które nigdy nie ujrzą światła dziennego. – Znaczy z tego co rozumiem, to mowa była o…wernisażu, jeżeli dobrze pamiętam. – Zamrugała jeszcze, próbując przypomnieć sobie to co mówiła Primrose, ostatnio było jednak dość sporo zajęć i nie wiedziała, czy dobre szczegóły wtopiły się w jej pamięć.
- Dobry wybór. – Uśmiechnęła się na wskazany materiał, chociaż nie spodziewała się, aby można tu było podjąć niekorzystną decyzję. W końcu nie proponowała marnych rzeczy, prawda? – W takim razie podjęłabym się czerni jako głównego koloru, z górą i tułowiem stroju mocno przylegającymi do ciała, lecz dolną częścią składającą się z luźniejszych warstw materiału. Do tego powiewające łuski z wplecionym w nie pyłem elfów który można by pofarbować na czerwono, rozświetlający krawędzie łusek i dający jeszcze większe złudzenie ich ruchu.



Someone holds me safe and warm
Horses prance through a silver storm,
Figures dancing gracefully across my memory
Odetta Parkinson
Odetta Parkinson
Zawód : ambasadorka Domu Mody Parkinson, alchemiczka
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
It’s a game of war
death, love
And sacrifice
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9654-odetta-eimher-parkinson#293343 https://www.morsmordre.net/t9761-kitri#296220 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t9839-skrytka-bankowa-nr-2212 https://www.morsmordre.net/t9759-odetta-parkinson#296218
Re: Pracownie projektantów [odnośnik]19.10.22 17:12
Odette śmiała się naprawdę ładnie, jak na lady przystało, nie musząc nawet słownie komentować rozbawienia skromnością. Parkinsonowie słynęli z przepychu, z epatowania bogactwem, z hołubienia piękna każdego rodzaju, wiedziała więc, że reprezentantka rodu zapewne nie spuści w zawstydzeniu głowy. Nie musiała, to robiła Deirdre, podkreślając swe cnotliwe poglądy. Chciała, by te trafiły do jak najszerszego grona; i tak słynęła z powagi, dystansu oraz wyniosłości, a woal żałoby wzmagał tylko wrażenie niemalże uświęconej moralnej nienaganności. Niewielu miało okazję przekonać się, jaka jest naprawdę. I dobrze, to, co przeznaczone wojnie, ofiarowywała śmiało, głośno i krwawo, lecz tylko poza zasięgiem opinii publicznej. - Chęć pokazania się od jak najlepszej strony i podkreślenia strojem arystokratycznego pochodzenia nie jest przeciwieństwem skromności. To wręcz obowiązek czarownicy, która szanuje siebie i swe otoczenie - skomentowała łagodnie, nie pozwalając, by do jej tonu przebił się nawet najsłabsza nuta fałszu. Od kiedy powtarzała frazesy stworzone przez Mulcibera na potrzeby propagandy? Co stało się z Dei - a raczej z Miu - która gotowa była bronić kobiecej niezależności i siły? Czy sprzedała swe ideały za tytuły i władzę? Zgubiła gdzieś w drodze na szczyt szacunek dla innych wiedźm? Nie chciała się nad tym zastanawiać: działo się to zbyt często, uciekała od problemów tego typu, zamykała je w szufladzie buńczuczno oznaczonej jako "nieistotne'.
Wybieranie stroju zainspirowanego jej postacią również powinno się w tejże komódce znaleźć, nigdy wcześniej nie przypuszczałaby, że przyjdzie się jej zajmować tak poważnymi kwestiami, siedząc naprzeciwko godnej reprezentantki magicznej błękitnej krwi, rozprawiającej z werwą o wzorach, tkaninach i projektach. Upiła jeszcze spory łyk trunku, próbując wyobrazić sobie strój, o jakim mówiła Odetta. Nigdy nie miała wielkich zdolności kreatywnych - te odkrywała wyłącznie w słodkich chwilach tortur lub podczas erotycznych igraszek - dlatego nie przychodziło jej to z łatwością, postanowiła jednak zawierzyć osądowi profesjonalistki.
- Myślę, że to doskonały pomysł - podsumowała, nie wiedząc dokładnie, na co się właśnie zgodziła. Oczywisty wydawał się motyw łusek; przez moment zawahała się, gotowa zasugerować, że motyw róż i cierni również może pasować do ubiorowego dziedzictwa, nie wypowiedziała jednak swych - ckliwych? - marzeń na głos. - Zadziwiające, że jesteście w stanie stworzyć tutaj wzór i fakturę łusek. Magiczne krawiectwo sygnowane nazwiskiem Parkinsonów nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać - dorzuciła subtelny komplement, posyłając zaaferowanej lady Parkinson lekki uśmiech. Widziała, że praca sprawia jej przyjemność, że wybrany fach daje jej dużo radości i spełnienia. Albo: tak doskonale je udawała, otoczona próbkami materiałów.
- Tak, wernisaż. Wydarzenie na styku kultury i polityki. Hołd i celebracja zarazem. Wspaniale widzieć jak lady Primrose spełnia się w przypisanej czarownicom roli - organizatorki, opiekunki, błyskotki, pilnującej, by blask otaczający posępne acz szanowane nazwisko Burke'ów nie przygasł a tylko się wzmógł. - Liczę, że również lady zaszczyci swą obecnością wydarzenie w La Fantasmagorie? - zagadnęła, prawie pewna odpowiedzi, chciała jednak ustalić zaproszenie Odetty w oficjalnych ramach, ba, niemal w przedbiegach.
Pochyliła się nad materiałem, chłonąc dalsze wskazania lady Parkinson. - Tak, potrafię to sobie wyobrazić - skłamała, na modzie nie znała się wcale, potrafiła wczuć się w aurę obrazu lecz nie stroju, chyba, że chodziło o koronkowe, niemal nieistniejące komplety ledwie ukrywające barwę skóry. - Myślę, że dobrze nawiąże to do herbu Londynu. Ośmielę się jednak zapytać - czy podczas pokazu tego konkretnego stroju będziemy mialy wpływ także na otoczenie wybiegu? Transmutacyjne jego przemienienie? Muzykę, która wtedy zabrzmi? Zapach w pomieszczeniu, w którym pokaz się odbędzie? - zagadnęła, chcąc, by dobitnie przekazano siłę, piękno i nieposkromienie stolicy; by jej strój wyróżniał się na tle innych, także tych inspirowanych historiami czy osobistościami innych czarownic, zwłaszcza - szlachcianek. - I czy może lady zdradzić, kto jeszcze stał się inspiracją do kreacji? - dodała, podnosząc wzrok znad materiałów na Odetę, szczerze ciekawa personaliów gwiazd, muz Parkinsonów, stanowiących wzór piękna i cnót.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Pracownie projektantów [odnośnik]25.10.22 1:12
Lubiła wyglądać ładnie. Trochę dla siebie, głównie jednak dla innych. Nie miała wdzięku wiły, nie miała też inteligencji która by ją wyróżniała. Jeżeli chciała, by ktokolwiek się nią zainteresował, musiała więc polegać na swojej urodzie. Dbała o nią jak o skarb, wiedząc, że jest to jej jedyny atut, a uwagi nigdy nie było jej mało. Niezależne więc, w jakim towarzystwie się obradzała, starała się wyglądać jak najlepiej, tak aby wzbudzać zazdrość i pożądanie w każdym.
- Cieszę się, że pani to rozumie. Niestety, wiele osób uważa, że dbanie o siebie i odpowiednie dobieranie stroju jest zbędnym działaniem. – Tak bardzo przykro jej się robiło, kiedy ludzie podśmiewali się z niej, że wybierała bardziej eleganckie stroje, delikatne pończochy, które nawet w wyglądzie wydawały się miękkie. Bardzo chciała aby jednak ludzie bardziej zaczęli doceniać mode, widząc ją jako coś więcej niż wydanie próżności – co paradoksalnie, widać było dopiero wtedy, gdy czegoś brakowało. Gdyby Minister Magii ubierał się niezbyt godnie, wszyscy by zwrócili na to uwagę.
- Wiem, że w słowach to może nie zachwycać, ale obiecuję, że efekt będzie naprawdę zachwycający. – Nie znała przemyśleń Deidre, natomiast z doświadczenia wiedziała, że często przy zamawianiu sukni klientki nie do końca wiedziały, co je interesuje, więc sama snuta przed nimi opowieść sprawiała, że do efektu podchodziły z umiarkowanym entuzjazmem. Dopiero końcowy efekt, który można było obejrzeć, dotknąć, podziwiać – dopiero on robił ostateczne wrażenie. Różom musiałaby zaprzeczyć, stwierdzając w swojej naiwności, że będą one zdobić strój Rosierów. – Staramy się prześcigać wszelkie możliwości, w końcu trzymanie się tradycji nie oznacza stania w miejscu jeżeli chodzi o rozwój w tym aspekcie. Niejedni chcą mówić, że są tak dobrzy jak Parkinsonowie, ale proszę wierzyć, gdyby byli, pracowaliby dla nas. – Również zaśmiała się, chociaż tym razem w jej oczach pojawił się dość niebezpieczny błysk. Rodowego honoru gotowa była bronić jak lwica, nie miotając się jednak, a zadając raczej cele ciosy. Mocno nietypowo jak na siebie.
- Mam nadzieję, że uda zorganizować się całe wydarzenie związane z tygodniami lipcowymi – wystawy, koncerty…pięknie by było, gdyby wszyscy mogli przekonać się na własne oczy, że naprawdę istnieje piękno i kultura i że wcale nie wykluczają się z obecną polityką. – Niektórzy w końcu sądzili, że podczas wojny nie było na to miejsca, ale ona nie widziała tego inaczej, chyba przez to właśnie nie do końca wyłapując skojarzenie odnośnie Primrose. A może skojarzyła je po swojemu, nie do końca rozumiejąc czemu by Primrose miała się nie sprawdzać. – Oczywiście, że tak. Przyznam, chciałabym wyszukać obraz do zakupienia tak aby móc go zabrać po moim małżeństwie. – Uśmiechnęła się, wiedząc, że zaręczyny niebawem zostaną ogłoszone, tak i sama Deidre będzie mogła zrozumieć co miała teraz na myśli. Albo już się domyśliła, bo przecież wiek Odetty jasno wskazywał, że musi wyjść za mąż i nie było to wielkim sekretem.
- Będziemy wpływać magicznie na otoczenie, upewniając się, że zostaną stroje odpowiednio wyeksponowane ale nie przytłoczone. Nie zależy nam przecież, by jednak strój został przytłoczony, bo mija się z celem sprosić wszystkich wyjątkowych gości tylko po to, aby oglądali pokaz magii, bo do tego wynająć można Arenę Carringtona. – Która i tak towarzyszyła niemal każdemu wydarzeniu ostatnimi czasy, więc chociaż potrafiła zaskoczyć, absolutnie nie była już jakąkolwiek nowością. – Jeżeli ma pani jakieś sugestię, chętnie o nich usłyszę, obawiam się jednak, że nie mogę obiecać, iż każdą sugestię spełnimy. – W końcu jednej strój nie mógł się wybijać ponad inne, zwłaszcza jeżeli nie miał to być strój osoby pochodzenia szlacheckiego.
- Przede wszystkim będzie można liczyć na pojawienie się najważniejszych rodów szlacheckich, takich jak Rosierowie, Parkinsonowie, Burke czy Travers. Dla niektórych oczywiście inspiracja przychodzi sama, nad innymi projektami można spędzić dłużą chwilę. – Nie mogła powstrzymać sobie drobnej złośliwej uwagi dotyczącej szykowania strojów, myśląc w tym momencie o strojach dla Traversów. Mimo wspólnego celu, ciepłe relacje dalej nie łączyły tych dwóch rodów.
- Dodatkowo przedstawione zostaną sylwetki nowych namiestników, a do najnowszej mody zostanie również dołączony pokaz kilku mundurów. – Nie wiedziała, czy to satysfakcjonowało jej rozmówczynię, ale nie chciała zbytnio zdradzać więcej, bo musiałaby wchodzić w szczegóły strojów.


Someone holds me safe and warm
Horses prance through a silver storm,
Figures dancing gracefully across my memory
Odetta Parkinson
Odetta Parkinson
Zawód : ambasadorka Domu Mody Parkinson, alchemiczka
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
It’s a game of war
death, love
And sacrifice
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9654-odetta-eimher-parkinson#293343 https://www.morsmordre.net/t9761-kitri#296220 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t9839-skrytka-bankowa-nr-2212 https://www.morsmordre.net/t9759-odetta-parkinson#296218
Re: Pracownie projektantów [odnośnik]29.10.22 19:07
Dotychczas nie spotkała się z czarownicą, która nie dbała o swój wygląd - pomijając, oczywiście, mijane w rynsztokach Śmiertelnego Nokturnu wiedźmy, te jednak dawno utraciły nie tylko swą kobiecość, ale wręcz człowieczeństwo. Wygląd był wizytówką czarodzieja, tak samo jak szaty, jakie przywdziewał. Magiczne materiały miały niebywałe możliwości przekazywania więcej niż byle mugolskie ubrania, a aura otaczająca człowieka, zwłaszcza reprezentującego wyższe sfery, mówiła więcej nawet od słów. Nic dziwnego, arystokracja przykładała wielką wagę do tradycji, do celebracji barw rodowych, herbów, klejnotów i wizualiów, kojarzących się z konkretnym nazwiskiem. Szata zdobiła człowieka i czyniła go godnym zaufania, podziwu - lub, w pewnych niższych kręgach skąpanych w karmazynowym blasku Wenus, pożądania. Lady Parkinson zdawała sobie z tego doskonale sprawę, a Deirdre ceniła jej wiedzę oraz pewną wrażliwość. Stanowiła przykład dla innych panien z młodszego pokolenia; nie biegła na ślepo do przodu za nowoczesnymi trendami. Nie musiała, sama je wyznaczała, godnie bazując na niezniszczalnych tradycjach.
Nawet pokaz sukien inspirowanych ważnymi wiedźmami, choć nowatorski, był przecież hołdem dla konserwatywnego pojęcia piękna. Kto jak kto, ale madame Mericourt potrafiła docenić kunszt - i trud - z jakim Odette łączyła oddanie historii i nadzieję na lepsze jutro.
- W lady obietnice dotyczące stroju uwierzę zawsze - skomentowała więc miękko, nie chciała wyjść na zakłopotaną i niewdzięczną, nie obawiała się, że inspirowany nią strój będzie brzydki - a że jej postawienie pomiędzy innymi muzami może zostać uznane za przesadzone, ba, lub wręcz za uzurpację. Chciałaby tego uniknąć; ciągle nie przywykła do pozycji, jaką osiągnęła. - Nie wiem, kto ośmieliłby się porównać do Parkinsonów. Toż to strzał różdżką w stopę - westchnęła z niedowierzaniem, jednocześnie z zadowoleniem wsłuchując się w śmiech jasnowłosej szlachcianki. Tak nonszalanckiej, tak pewnej siebie, tak przejętej i tak uroczej, że nie sposób było pozostać w jej obecności pochmurnym. - A więc miejmy nadzieję, że lipiec przyniesie nam wiele piękna, tak niezbędnego w trudnym okresie wojny. Toczymy ją nie tylko na polach bitwy, ale też na co dzień, dbając o magiczne dziedzictwo, o odebraną nam kulturę i sztukę - skinęła czarownicy głową z szacunkiem, obydwie pojmowały wagę tego mniej oczywistego sposobu na pokonanie wroga. - Z pewnością znajdzie lady coś dla siebie. A zaszczytem będzie obserwować, jak pozyskane w La Fantasmagorie dzieła będą towarzyszyć lady podczas życiowych zmian - dodała gładko, nie okazując zainteresowania wspomnianym tematem zaręczyn. Każda inna dama zapewne umarłaby z niecierpliwości, chcąc dowiedzieć się, kto skradł serce lady Parkinson, lecz Deirdre unikała plotek, zwłaszcza tych zbędnych. Ktokolwiek przejmie pieczę nad blondynką, na pewno pochodzi z godnego rodu - a tylko ewentualny mezalians mógłby zaintrygować Mericourt na tyle, by dopytywała o pikantne szczegóły zaręczyn.
Podobnie obojętna - albo raczej uprzejma - pozostała wobec dalszych rozmów na temat pokazu mody. - Ach, absolutnie nie chcę ingerować w lady wizję artystyczną! Moje sugestie, o ile takowe bym posiadała, na pewno nie mogą równać się z lady wiedzą i wyczuciem - zaprzeczyła spokojnym tonem, nieprzymilnym, nieprzesadzonym, mówiła szczerze, bez fałszywej skromności. - Jedyne, o co ośmieliłabym się poprosić, to o umieszczenie podczas pokazu projektu nawiązującego do mnie, metaforycznie, rzecz jasna, nawiązania do La Fantasmagorii. Kocham to miejsce, jest mi szczególnie bliskie, wiem, że przynosi też ulgę, pociechę oraz radość czarodziejom wielbiącym muzykę i piękno, także piękno istot tam występujących - zaproponowała, wiedząc, że odpowiada za markę magicznego baletu, za opinię o nim, za jej istnienie w świadomości magicznego społeczeństwa. Dobrze było więc subtelnie nawiązać do muzycznego dziedzictwa, tak ważnego również z perspektywy Londynu, którym się opiekowała.
Na wieść o planach przedstawienia sylwetek namiestników niezauważalnie zacisnęła szczęki. Koniec anonimowości i przemykania w kuluarach; spełniły się jej marzenia, dlaczego więc stresowało ją potencjalne ryzyko...no własnie, czego? Rozpoznania? Pominęła ten wątek, nie zamierzała domagać się dyskrecji lub pominięcia swego nazwiska podczas przedstawienia, to dopiero mogłoby wzbudzić niepotrzebną dociekliwość. - Mundury brzmią niezwykle ciekawie. Parkinsonowie będą projektować nowe ubrania czarodziejskiej policji? - zapytała z autentyczną ciekawością. Prezencja służb była również elementem propagandy; czyżby Cornelius mieszał w tym palce? - Czy lady sama wystąpi podczas pokazu, reprezentując ród Parkinsonów? - dorzuciła jeszcze, powracając tematyką rozmowy do szlachcianki: damy naprawdę lubiły mówić o sobie, a Deirdre nie miała nic przeciwko temu.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Pracownie projektantów [odnośnik]20.11.22 21:05
Wyznaczanie trendów było sztuką subtelną – nie można było przeć ślepo do przodu, pragnąc zmiany i oczekując, że wszyscy się do niej dopasują. Trzeba było dokładnie przyjrzeć się tym, co cieszyło się największym zainteresowaniem, potem zaś sprawdzić, co można zmienić by nadać temu nowego rytmu. Tak samo z poprzednimi sławnymi dodatkami czy ubraniami, bo zawsze trzeba było prześledzić nie tylko to, czemu coś zdobyło serca mieszkańców Wysp, ale też czemu ich nie zdobyło. Z braku lepszego odpowiednika, można było to nazwać pewnego rodzaju przygotowaniem wojennym, rozważyć przewagi oraz słabości, a dopiero potem zdecydować się na pewny i silny cios.
I poza tym, Odetta po prostu uwielbiała pięknie wyglądać.
- Każda sugestia oznacza informację, która pozwala udoskonalić dzieło. Nie można do każdej się dopasować, lecz wysłuchanie ich może uczynić strój piękniejszym. Mimo to, staram się jak najlepiej i mam nadzieję, że lekcje projektowania zaowocują czymś niezwykłym. – Gdy padło wspomnienie odnośnie La Fantasmagorii, jasny uśmiech oświetlił twarz Odetty. Wspomnienia związane z tym miejscem budziły widoczną radość i zastanawiała się, czy nie powinna wywiedzieć się teraz o najnowsze repertuary które mogły umilić jej czas.
- Nie będzie to problemem. Przyznam, rozumiem doskonale prośbę, bo sama wspominam to miejsce niezwykle miło. Nie powiem, żałuje czasem, iż nie wypada mi zająć się baletem w sposób profesjonalny, a chociaż rozumiem, czemu, to wystąpienie w tym miejscu byłoby wielkim zaszczytem. – Czasem mogłaby nawet uważać, że takie życie byłoby nieco łatwiejsze, głównie przez to, że wydawała się kochać taniec. Zaraz potem jednak zdawała się na nowo zanurzać w tym świecie, który był wygodny, który oferował miękkie łóżko, dach nad głową i stałą dostawę herbaty (której, oczywiście, nigdy nie słodziła!).
Gdyby mogła o tym zadecydować samodzielnie, skupiłaby się najpewniej na rodach krwi szlachetnej, ucząc się o nich w zasadzie o dzieciństwa, czując się o wiele lepiej w tematyce poruszania się po genealogii niż poznawania od nowa ludzi i rodzin, którzy być może koniec końców nigdy nie będą chciały korzystać z jej towarzystwa, ale mimo to…musiała też pamiętać o tym, że skoro uznała dwóch namiestników godnych tego, by mogli otrzymać propozycję jej ręki, całej trójce należało się w takim razie pewne uznanie.
- Nie wydaje mi się, a przynajmniej póki co nie wiem nic, o masowej produkcji. Stworzyć przykłady czy próbki to w końcu coś zupełnie innego niż masowa produkcja. Nie znam jednak dalszych decyzji nestora rodu pod tym względem. – Wiedziała, że mężczyźni mogą mieć swoje plany i nigdy nie oczekiwała, że nestor będzie się jej z nich zwierzać, tym bardziej, jeżeli nie miały dotyczyć jej samej. W sumie to nawet wtedy nie musiała o tym wiedzieć jeżeli nie wymagało to działania z jej strony.
- Oh, nie wiem, czy powinnam. – Ciężko było powiedzieć, czy to prawdziwa, czy jednak fałszywa skromność, uśmiech Odetty był jednak dość nieśmiały w tym momencie – Również jak pani, kiedy coś organizuję, lubię działać tak, aby przypatrywać się dziełu, to daje też możliwość zainterweniowania. Podejrzewam też, że walka o rolę reprezentantki rodu Parkinson będzie dość zacięta. – Uśmiechnęła się, wyobrażając sobie, jak tylko rzucą się na to jej kuzynki kiedy usłyszą, że można zabłyszczeć na scenie. I w tej sytuacji pewna była, że nie będzie pierwszym wyborem.


Someone holds me safe and warm
Horses prance through a silver storm,
Figures dancing gracefully across my memory
Odetta Parkinson
Odetta Parkinson
Zawód : ambasadorka Domu Mody Parkinson, alchemiczka
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
It’s a game of war
death, love
And sacrifice
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9654-odetta-eimher-parkinson#293343 https://www.morsmordre.net/t9761-kitri#296220 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t9839-skrytka-bankowa-nr-2212 https://www.morsmordre.net/t9759-odetta-parkinson#296218
Re: Pracownie projektantów [odnośnik]22.11.22 17:04
Ucieszyła się, szczerze, niemal niewinnie, słysząc zadowolenie w głosie lady Parkinson, gdy ta opowiadała o La Fantasmagorii. Mało co napełniało Mericourt taką dumą jak pochwały padające pod adresem magicznego baletu. Roztoczyła nad nim swą dyskretną pieczę, troszczyła się o to wyjątkowe miejsce niemal z taką czułością, jaka winna była domowi - to nic, że balet ufundowano z miłości do Evandry, jej rywalki; liczyło się tylko to, że to Tristan zaufał jej na tyle, by powierzyć tak ważne stanowisko swej kochance. Wyniesionej znacznie wyżej z biegiem czasu i z biegiem ku spełnieniu swych ambicji, ku osiągnięciu tego, co niemal niemożliwe. Maraton doprowadził ją w miejsca zachwycające, straszne, piękne - i te niezwykłe w specyficzny sposób, do londyńskich przytułków, które wspaniałomyślnie odwiedzała, i do domów mody, gdzie przygotowywała inspirywane swą skromną osobą kolekcje.
- Wieść, że lady podobają się spektakle wystawiane na deskach La Fantasmagorii, szczerze mnie raduje. To zaszczyt gościć tak ważną personę, do tego znawczynię piękna, na widowni w naszym balecie - skomentowała chyląc lekko głowę, oddając arystokratce należne podziękowania. Liczyła, że przykryją one wstyd związany z kłopotliwymi wspomnieniami związanymi z wizytą madame Mericourt w perfumerii Parkinsonów. Ileż by dała, by zostawić tamten dzień za stałą zasłoną zapomnienia. Wierzyła w szczere intencje Odetty, w to, że zdołała spoglądać na dokonania La Fantasmagorii obiektywnie, nie łącząc ich z upojeniem, jakiego madame stała się ofiarą. Wszystko potwierdzało tę teorię, dziedziczka rodu miłującego piękna zaprosiła ją tu przecież nie przypadkiem, naprawdę doceniając jej pozycję, dawną i tą jeszcze wyższą, obecną. Otwierającą drzwi do świata, w którym jej postać inspirowała ubiór wychodzący spod dłuta - spod ołówka? krosna? - samej lady Parkinson. - Byłoby wspaniale ujrzeć syrenie inspiracje podczas pokazu. Jestem wszak tylko skromną służką piękna. Reprezentantką magii artyzmu, którą tak hołubimy w La Fantasmagorie - dodała z uniżeniem, chcąc ugrać dla magicznego baletu jak najwięcej. To z niego się wywodziła, to jemu służyła, to on był początkiem działania na rzecz rozwijającej się kultury Londynu. Nie odpuściłaby szansy na to, by dopieścić jeszcze mocniej renomę artystycznej mekki. Nie naciskała jednak, dawała lady Odette swobodę podjęcia decyzji.
- Produkcja mundurów byłaby pracochłonna, wymykałaby się także dotychczasowym zasadom Domu Mody Parkinson...ale bez wątpienia podniosłaby morale magicznej policji. I uwzniośliła ich prezencję, także na terenach Londynu - skomentowała powoli, lekko, zasiewając w szlachciance zalążek tego pomysłu, mogącego wpłynąć także i na pozostającą pod jej opieką stolicę. - Wyznam więc, że liczę na twoją wygraną, lady. Jesteś piękna, utalentowana i na pewno z godnością reprezentowałabyś ród Parkinsonów podczas pokazu - wygłosiła z umiarem, nie chciała się jej przymilić, mówiła to, co myślała. Ostatni raz pochyliła się nad projektem sukni inspirowanej namiestniczką, zdradziła Odecie ostatnie swoje uwagi, banalne, aczkolwiek - miała nadzieję - trafne i podziękowała arystokratce za możliwość uczestniczenia w tym projekcie. Pomagającym rozsławić La Fantasmagorię jeszcze bardziej - i ją samą, jako opiekunkę artystów, działających w Londynie.

| zt <3


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Pracownie projektantów [odnośnik]09.07.24 11:09
druga połowa października - z 21

I am the storm,
and I'm coming for you.



Możliwości znajdowały się wszędzie, piętrzące się niemal a może rozchodzące od niej jak ścieżki, sznurki za które wystarczyło jedynie pociągnąć. A może nie jedynie, może należało właśnie posiadać w sobie odwagę by to zrobić. Wykonać krok, który powoli pojawiał się w umyśle Melisande niezmiennie i ciągle poszukującej możliwości i dróg - nie tylko do tego, by stać się lepszej ale i mocniej wybrzmieć. Nawet nie jako ona sama. Nie tylko jako kobieta, ale też jako żona, jako dama aktywnie wspierająca działania jej męża, jako jednostka, która była istotnie dla samego rodu przydatna. Nikt nie brał na poważnie takich zapewnień kiedy nie potwierdzały ich idące za tym czyny. Intratny kontrakt który zawarły ze sobą ich rodziny opierał się wszak na jej pozycji - na fakcie, że była jedną z najbliższych jednostek nestora sprawującego władzę nad różanym krzewem nie zaś na jej umiejętnościach, czy inteligencji. Wystarczyło tyle, by nie krzywdziła swoim wyglądem spojrzeń padających ku niej.
Ale Melisande zawsze od życia chciała więcej, gotowa próbować sięgnąć dalej, niż wiele innych dam. Nie mając pojęcia jak daleko rozciągał się głód, który znajdował się wewnątrz mniej - i czy posiadał swój znaczący koniec i początek w ogóle. Nawet jeśli tym samym mogła narazić się na gniew. Od gniewu - jej brata czy męża - gorsze było niepowodzenie i powolne więdnięcie pod maską skrywająca potencjał który w sobie miała, zderzenie się z niemożliwością osiągnięcia pewnych rzeczy. Nadal jeszcze nie potrafiła pogodzić się całkowicie z porażką, której doznała. Ale wiedziała, że nie mogła pozwolić się uwięzić w klatce z niepewności.
Parkinsowie ściągali ku sobie jej uwagę już od jakiegoś czasu, myślała o tym czy i w jaki sposób jej nowy ród mógłby polepszyć swoje relacje. Nie było to łatwe - wejść do domu, który poprzez nierozważne prowadzenie swojego poprzednika zrobił sobie wielu wrogów. Ale jednocześnie, czy nie ekscytujące dostrzegając możliwości, szanse, ku którym mogła sama sięgnąć. Wykorzystać dla budowania własnej pozycji i zaznaczenia ile niosła ze sobą wartości? Nie miała pewności, czy podobne działania odbywały się już poza jej informacją, ani czy te których podejmie się sama nie wejdą im w drogę, ale była skora do podjęcia ryzyka i rozzłoszczenia Manannana, wszak - nie zamierzała uczynić niczego, co przyniosłoby im wstyd.
Pierwszą myślą był jej kuzyn, którego matka była z rodu z którego ona sama wyszła. Dzielona między nimi przyjaźń - i natchnienie - jak sam zwykł mawiać, mogła pozwolić jej dostać się bliżej. Ale wraz z kolejnym pochylaniem się nad planem zaczęła dostrzegać wady, spróbowania dotarcia do pojednania (a może bardziej ostrożnej współpracy) obu rodów. Edward - choć uwielbiała go szalenie - najmocniej skupiał się na sobie samym, od początku wojny czas spędzając we Francji w poszukiwaniu inspiracji nie przeszkadzało mu to w przesyłaniu jej - swoim zwyczajem raz na jakiś czas nowych projektów, które zakładała, choć ostatnio przychodziły coraz rzadziej. Co znaczyć mogło o wielu rzeczach, chociaż sama Melisnade obstawiała dwie możliwe ścieżki znając swojego kuzyna - albo odnalazł nową falę inspiracji w duchu tworzenia skupiając się na niej, albo poszukiwał jej w lokalach Francji nie tworząc nic nowego. Pozorna strata, była jednak szansą - bo zmusiła Różę do zastanowienia się, czy swój plan istotnie winna opierać na kimś wspaniałym, ale nikoniecznie stałym.
I tak jej wzrok skierował się w stronę Bradforda Parkinsona, wdowca, projektanta, starszego brata Harlanda(wszak młodszego z braci miała okazję już poznać). Najpierw swoim zwyczajem zebrała informacje. Choć jego samego miała okazję widzieć przelotnie, to dzieląca ich różnica wieku nigdy nie pozwoliła im pomówić właściwie. Co jakiś czas wspominając o pochodzeniu niektórych sukni mężowi, czy samych Prakinsonach. A gdy uznała że bardziej przygotowana być już nie może zabrała się do realizacji planu i wyruszyła prosto w stronę swojego celu - pewna, że ten będzie znajdował się w miejscu do którego dotarła.
Znała to miejsce, dlatego przez hol wejściowy przeszła z pewnością, którą wyniosła z domu stawiając kolejne kroki obijające się na posadzce pozostawiając za nią echo nie tylko obecności ale i różanego zapachu. Ciemna, granatowa suknia, mknęła razem z nią dodając gracji każdemu z jej kroków; opleciona w talii paskiem wykonanym z białego złota pasującego do pozostałych dodatków, o długich rękawach w kroju eleganckim częściowo skryta pod płaszczem. Dłonie oplatały misternie wykonane ozdoby wykonane z białego złota, przypominające rybie sieci, raz na jakiś czas zdobione gwiazdami. Włos zostały splecione, choć nie w całości pozostawiając pewną ich dozę rozpuszczoną w zadbanych lokach, które unosiły się i opadały kiedy szła. Na głowie znajdowała się opaska, do której przytroczono łańczyszki zakończone gwiazdkami jednakie jak te na ozdobach na ręce. Wielu więcej ozdób nie miała na sobie - pierścienie otrzymane od Mannanana i skromna bransoletka ze splecionymi łodygami róż której nie zdejmowała. Na szyi niezmiennie spoczywał biały kryształ. Ale to jak wyglądała nie pozostawiało wątpliwości który z domów reprezentowała. Szepty pomknęły szybko, kiedy przyciągnęła ku sobie spojrzenia(powodowane jej obecnością, czy matagota który dotrzymywał jej kroku?), nie poświęcając jednak uwagi nikomu ale czując je na sobie wyraźnie, wędrując pewnie, prosto w kierunku pracowni projektantów.
Zatrzymana już niemal przy nich przez jedną z pracownic (to nic, że nie mogła wejść do nich sama), której udało wyrwać się z chwilowego zaskoczenia. Zwolniła kroku, splatając dłonie na podołku. Idealnie, tą znała jeszcze z czasów, kiedy znajdowała się tutaj odwiedzając Edwarda, krocząc z podobną pewnością w rodowej czerwieni. Nie pozwoliła jej zacząć.
- Jestem umówiona - zaczęła z pewnością, nie drgnęła jej powieka, kiedy wypowiadała kłamstwo. Nie była, ale to nie miało znaczenia. Musiała skupić na sobie uwagę, na tyle by zechciał jej wysłuchać. Czy ta ścieżka była poprawna? Nie mogła wiedzieć, ale zdecydowanie odmienna, od tych przeważnie wybieranych. Mogła wybrać inne drogi - listownie istotnie umówić się na spotkanie. Spróbować spotkać się z nim podczas jednego ze spędów. Powoli i rozważnie zbliżać, ale rozwiązanie na które zdecydowała się postawić choć ryzykowniejsze, posiadało też zalety. Wszak życie polegało na tym, by nie prosić a brać. Wyryła te słowa rady otrzymanej od własnego brata, zamierzając sięgać tam gdzie kierowała własne plany. Odważnie krocząc nawet wtedy, kiedy od krawędzi nie było daleko. Jego reakcja, będzie odpowiedzią. A jej nieproszona wizyta wybrzmi głośniej niż wszystkie ciche prośby spływające z boków, bo, że zwracał uwagę innych dam zdążyła się już dowiedzieć. Listów znajdujących się na jego biurku, próśb o spotkania i nowe suknie musiał więc mieć na tuziny. A Melisande nie zamierzała zginąć pomiędzy, możliwa do przeoczenia, czy zapomnienia. Musiała więc nie tylko się przed nim znaleźć, ale wybrzmieć mocniej i wyraźniej. A nawet odrzucona, wybije się ponad to, co znane i poprawne. - z lordem Bradfordem. - uzupełniła, jakby było to oczywistością. Uniosła brwi w niewypowiedzianym zniecierpliwieniu. Podbródkiem wskazała na przejście do pracowni krawieckich. Chop. Chop. Szybciutko Margaret. Przedstaw nazwiskiem które wolisz, im więcej mu powiesz nim trafi do mnie, tym lepiej nie gorzej. Poprowadź mnie, albo przyprowadź jego.
Chyba nie każesz mi tutaj stać?


I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors


Ostatnio zmieniony przez Melisande Travers dnia 09.07.24 12:40, w całości zmieniany 1 raz
Melisande Travers
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t4704-melisande-rosier#100644 https://www.morsmordre.net/t5050-nulla#108518 https://www.morsmordre.net/t12140-melisande-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t5178-skrytka-bankowa-nr-1209 https://www.morsmordre.net/t5098-melisande-rosier#110615
Re: Pracownie projektantów [odnośnik]09.07.24 11:23
Nieświadomy zmyślnego planu Melisande, Bradford Parkinson siedzi przy biurku kreślarskim z przypiętymi doń szkicami. Opiera się wygodnie o wysokie krzesło z jedną nogą zaczepioną o podpórkę. Skupione spojrzenie wodzi po rysunkach, krytycznie oceniając linie projektów do nowej kolekcji. Wprawdzie wszystkie zaplanowane na sezon jesień-zima zostały już zaakceptowane, a materiały zamówione we Włoszech w większości przybyły do magazynu i czekają tylko na decydujące cięcia, lecz czarodziej nadal nie jest pewien, czy może czuć zadowolenie z postępów prac. Rękawy białej koszuli podwinięte ma do łokci, aby nie zostawić na mankietach śladów ołówka. Sunie dłonią po gładko ogolonej brodzie, co jest typowym dla niego gestem, gdy usilnie się nad czymś zastanawia.
W pracowni może odciąć się od reszty świata. Za zamkniętymi drzwiami zostawia wszelkie niezwiązane z modą sprawy. Nie myśli o bracie, który zapowiedział już, że tego wieczora zamierza opowiedzieć mu o swoich nowych miłosnych podbojach, ani o córkach, które tkwią w Broadway Tower, pozbawione możliwości udania się do Hogwartu. Idalia tęskni za dawno niewidzianymi przyjaciółkami, zaś dla Brigitte miał to być pierwszy rok w szkole magii i czarodziejstwa, na co czekała z niecierpliwością. Musi znosić ich dąsy i ciągłe narzekania, pozbawiony wcześniej świadomości, jak trudny może być wiek nastoletni. Myśli za to o ojcu, który z niecierpliwością czeka naniesionych na projekty poprawek, bo choć sam był nimi zachwycony, będąc oczywiście autorem niektórych rozwiązań, tak w kwestii mody zawsze ufa opinii pierworodnego.
Tymczasem tuż za drzwiami prowadzącymi do jego pracowni odbywa się rozmowa. Odziana w elegancką szatę Margaret zastępuje drogę arystokratce, zawieszając się na moment, kiedy ta zdradza cel swojej wizyty. Przez moment próbuje sobie przypomnieć, czy pracodawca zgłosił jej wcześniej, że spodziewa się tak szlachetnego gościa, jednak nie znajduje w swej pamięci niczego podobnego. Tylko jak wytknąć błąd samej lady, która z całą pewnością nie będzie chciała przyjąć odmowy?
- Ależ tak, oczywiście. Już lady zapowiadam - sili się na spokojny ton okraszony przymilnym uśmiechem i wycofuje się o kilka kroków, aby przerwać Bradfordowi w pracy.
- Lordzie Parkinson, raczy lord wybaczyć, że przeszkadzam - odzywa się nieśmiało, przymykając za sobą drzwi, na co mężczyzna zwraca w jej kierunku wyczekujące spojrzenie. - Przybyła lady Melisande Travers, zgodnie z zapowiedzią.
Na twarzy Margaret majaczy się niepewność, mając nadzieję, że szef nie każe jej odprawić tak ważnej persony, jednocześnie narażając ją na śmieszność i upokorzenie. Bradford ściąga ciemne brwi i rozchyla już usta, by odpowiedzieć, ale spomiędzy warg nie wydostaje się żaden dźwięk. Kim jest lady Melisande i wedle czyjej zapowiedzi pojawia się w domu mody? Wprawdzie rozmowy ze szlachetnie urodzonymi czarownicami są na porządku dziennym, gdy pojawiają się na jego progu z potrzebą nowych, specjalnie dla nich zaprojektowanych kreacji, lecz nie przypomina sobie, by podobna lady posyłała mu list.
Parkinsonowie nie darzą Traversów wielką sympatią — z wzajemnością. Lordowie Norfolk słyną z dość specyficznego podejścia do ogłady, wydają się także nie przywiązywać wielkiej wagi do swojej prezencji. Czy to rodzinne animozje sprawiają, że nie pojawiają się w domu mody? Może gdyby zaczęli się wreszcie porządnie ubierać, Parkinsonowie spojrzeliby na nich nieco bardziej przychylnie?
Bradford finalnie podnosi się powoli z miejsca, rozwija rękawy i w kilku szybkich krokach dociera do wieszaka, skąd zdejmuje marynarkę i pospiesznie ją na siebie narzuca, zapinając guziki.
- Wprowadź ją - rzuca tylko, nie będąc pewnym, czy jest gotów na takie zderzenie. Margaret kiwa usłużnie głową i otwiera na powrót drzwi, wychodząc do oczekującej czarownicy.
- Zapraszam, lady Travers - znów przybiera na twarz przymilny uśmiech i czeka, aż ta przekroczy próg, by wreszcie zamknąć za nią drzwi i wrócić do swoich zajęć.
I wtedy pojawia się ona. Dumna, wyprostowana sylwetka, nienaganny ubiór o świetnie dobranym kolorze, jak i kroju. Bradford nie może powstrzymać sunącego po jej kreacji wzroku, oceniając szlachetność tkanin — spod czyjej igły wyszła ta realizacja? Kształt dekoltu oraz linia szwu wydają się być znajome, ale jest pewien, że ten model nie pojawił się w tegorocznej, ani żadnej innej kolekcji domu mody Parkinson. Teraz jest szczerze zaskoczony nie tyle jej obecnością, co dobrym smakiem. Dopiero wtedy unosi spojrzenie na twarz czarownicy, aby zbadać kobiecą twarz. Wyraziste, utkwione w nim ciemne tęczówki onieśmielają, zwłaszcza w połączeniu z uniesionym podbródkiem, dając jasny przekaz zdecydowania. Jeszcze przez moment tkwi w nim przypuszczenie, że lady Travers wycofa się na jego widok, spostrzegłszy, że nie jest on tym, kogo poszukuje, ale jest to także moment, w którym z wolna łączy twarz z nazwiskiem. Nie tym należącym do wrogiego rodu, wszak nie zamieniłby z nią ani słowa, gdyby z miejsca traktowała go z dystansem. Tymczasem jest w stanie przywołać przed oczy wyobraźni mgliste wspomnienie kilku przelotnych rozmów. Czego dotyczyły? Czy zdążyła go czymś zainteresować, a może była jedną z tych, które przedstawiano mu jako kandydatki na następną żonę? Do jego nozdrzy dociera różany zapach, momentalnie przywołując skojarzenie z zaprzyjaźnioną z Parkinsonami rodziną — czy jest ono trafne?
- Lady Melisande, to dla mnie zaszczyt. - Przestępuje te kilka kroków, by się do niej zbliżyć, jednocześnie zachowując przyzwoitą odległość. Pochyla się nieznacznie w jej kierunku, ciekaw, czy ta poda mu swoją dłoń w ramach powitania. - Czemu zawdzięczam tę przyjemność? - Stara się uprzejmie uśmiechnąć, lecz jest zbyt zaintrygowany jej obecnością, aby baczyć na niuanse.
Bradford Parkinson
Bradford Parkinson
Zawód : Projektant, krawiec
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I do not merely design garments.
I weave dreams into reality.
OPCM : 5 +4
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 3 +1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12418-bradford-duncan-parkinson https://www.morsmordre.net/t12434-feronia#382499 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f170-gloucestershire-cotswolds-hills-broadway-tower https://www.morsmordre.net/t12507-skrytka-bankowa-nr-2652#385063 https://www.morsmordre.net/t12435-bradford-parkinson#382513
Re: Pracownie projektantów [odnośnik]09.07.24 12:42
Serce miarowo obijało się w piersi Melisande. Uniosła wargi w wykalkulowanym uśmiechu podziękowania dla dziewczyny. Bardzo dobrze, zapowiedz mnie niezwłocznie. Nawykła do spotkań i rozmów - choć na tą wpraszała się wręcz nachalnie, nie wybierając takiego podejścia wcześniej. Teraz nie było już odwrotu, słowa do jednej z pracownic zostały wystosowane, jej obecność zaznaczona i zauważona - jedyne co jej pozostało do kroczyć obraną ścieżką dalej. Została więc tak, spokojna, stateczna w oczekiwaniu nie odwracając głowy za siebie, wyprostowana i dumna spojrzeniem odprowadzając znikającą za jednymi z drzwi Margaret. Mimowolnie wstrzymując powietrze, czując kotłujące się wewnątrz emocje, choć nie pozwalając by choć uncja z nich wydobyła się na zewnątrz.
To była gra, jak wiele, które toczyło się w jej życiu. Skomplikowana, zawierająca wiele możliwych rozwiązań, ale na końcu pozostawało tylko kilku zwycięzców. Co zrobi Bradford? Nie miała pojęcia, mogła jedynie przewidywać, może nad wyraz ryzykowanie zakładać. Ale nawet jeśli Margaret miała wrócić z odmową tłumacząc się pomyłką która musiała zajść (bo skąd inaczej mogłaby się brać pewność Melisande o ustanowionym na dziś spotkaniu?) to co do jednego mogła mieć pewność. Bradford poświęci jej choć kilka sekund - po pierwsze zastanawiając się nad tym kim jest Melisande Travers i czego właściwie od niego chce. Możliwe, że pojawiając się w myśli potem znów, mając odwagę (czy czelność?) zjawić się bez grzecznego listu zapowiadającego chęć spotkania wcześniej. A przy dobrych wiatrach, dostanie termin spotkania, tym razem już istotnie umówionego.
Ciemne tęczówki odnajdują Margaret od razu, kiedy ta wyłania się z pracowni która musi należeć do obranego przez nią celu. No dalej, moja droga - jaki jest wyrok? Wargi Melisande mimowolnie rozchylają się odrobinę w oczekiwaniu, a kiedy z ust kobiety pada krótkie zaproszenie unosi kąciki w uprzejmym - a jakże - podziękowaniu, choć wewnątrz jej dusza wygrywa arię ku osiągniętemu pierwszemu zwycięstwu. Oczy zapłonęły zadowoleniem bardziej, niż chciałaby to przyznać. W końcu otrząsnęła się, falując z gracją, ruszając w kierunku otwartych dla niej drzwi.
Idealnie.
- Dziękuję, Margaret. - wypowiedziała uprzejmie w jej dłoniach pozostawiając własny płaszcz nie zwracając więcej uwagi na kobietę, wchodząc do pomieszczenia pewnie, choć bez niepotrzebnego pośpiechu. Failinis kroczył u jej boku z równym spokojem wielkimi oczyskami mierząc otoczenie. Od kiedy spędziła czas na jego tresurze (która przebiegała zgodnie z planem) zabierała go ze sobą z radością Forlanda pozostawiając za sobą. Tęczówki przesunęły się po pracowni dostrzegając różnice między nią, a tą którą widziała wcześniej, ale nie została przy nich dłużej skupiając się na sylwetce mężczyzny przed nią by upewnić się że trafiła we właściwie miejsce. Wyższy i postawny, elegancki bez możliwości by zarzucić mu cokolwiek. Nie poruszyła się, kiedy on sam dokonywał swoistego rodzaju oceny przesuwając spojrzeniem po tym, co miała na sobie. Na próżno jednak - jeśli naprawdę - czekał, aż wycofa się przepraszając za najście. Bo zgodnie z własnym planem stała dokładnie przed tym, przed którym chciała się pojawić.
- Lordzie Bradford. - melodyjne dźwięki wypadły z różanych warg w podobnym geście, kiedy podawała mu swoją dłoń. Wargi rozciągnęły się odrobinę mocniej, niemal w rozbawieniu. - Zdaje się - zaczęła po wypowiedzianych przez niego zgłoskach. - że twe słowa są jedynie kurtuazją. Wszak nie darzycie mego rodu sympatią. Doceniam jednak, że nie kazałeś mnie odprawić. - krótkie skinienie głową jest niejako podziękowaniem za ten objaw wspaniałomyślności z jego strony, choć przyjęta poza zdaje się świadczyć, że nie wyobrażała sobie inaczej rozwinięcia sprawy. Kącik ust drgnął lekko, kiedy zadał kolejne z pytań - kulturalne, grzeczne, poprawne i odpowiednie. Uniosła odrobinę brwi, zerkając za niego, opuszczając ręce, splatając je za sobą, wchodząc głębiej do pracowni w początkowym milczeniu przesuwając spojrzeniem po ścianach. Nie przejmując się tym, że wędrowała po miejscu niemal intymnym. - Przybyłam by cię ocenić - zaczęła więc słowem wyjaśnień, stawiając krok głębiej, nieprzejęta brzmieniem własnych stwierdzeń. Tęczówki przesuwając po materiałach, które dostrzegła wcześniej, uniosła rękę, dotykając jeden z nich w kolorze rubinu który nosiła wcześniej - przekonać się na własne oczy jakim jesteś człowiekiem - kolejny spokojny krok odwracający ją w jego stronę, skupiając spojrzenie na biurku na którym znajdowały się projekty. Nie ruszyła jednak od razu ku nim, tęczówki przenosząc na swojego rozmówcę - i na tej podstawie podjąć decyzje czy będziesz mi pomocą, sir, czy może winnam poszukać gdzie indziej. - wytłumaczyła z pewnością, nie obawiając się powiedzieć żadnego z tych słów. Pochodzili wszak teraz z dwóch zwaśnionych rodów, jedną wizytą, czy zbyt odważnymi stwierdzeniami nie pogorszy sprawy bardziej. Mogła więc porzucić sztuczną uprzejmość na rzecz prawdy - choć tą, jak miała w zwyczaju wypowiadała w formie ledwie dotykającej sprawy dokładnie. Sprawdzając i badając mężczyznę przed sobą. Na jej wargach niezmiennie błąkał się uśmiech, brodę miała uniesioną wysoko, krok został wstrzymany kiedy ponownie zwracała się w jego kierunku pozostając w odległości kilku kroków. - Przy okazji, chętnie też coś zamówię - przyznała nie odrywając od niego tęczówek. - skąd sprowadziliście tkaniny na nadchodzący sezon? - zadała pytanie pozornie związane z zamówieniem, którego planowała dokonać, choć przecież - nie tylko.


I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t4704-melisande-rosier#100644 https://www.morsmordre.net/t5050-nulla#108518 https://www.morsmordre.net/t12140-melisande-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t5178-skrytka-bankowa-nr-1209 https://www.morsmordre.net/t5098-melisande-rosier#110615
Re: Pracownie projektantów [odnośnik]09.07.24 13:24
Kłania się nieco niżej, by nie ciągnąć za podsuniętą dłoń i ledwie muska wargami jej wierzch. Jego dotyk jest subtelny, nawykły do obcowania z kobiecą delikatnością. Uśmiecha się dopiero na słowa o kurtuazji; czyżby spodziewała się po nim braku manier? Nie powinien się temu dziwić. Skoro wyszła za Traversa, musi rzadko tego doświadczać
- Jakże bym śmiał? Kiedy chodzi o modę, jestem w stanie odsunąć na bok rodzinne niesnaski, wszak każdy zasługuje na to, by dobrze wyglądać. - Bo z miejsca zakłada, że celem jej wizyty jest zamówienie kreacji — no bo czego innego mogłaby od niego potrzebować?
Lady Melisande zdaje się przechodzić od razu do rzeczy, bo choć wciąż jeszcze mętnie, tak zdradza niejako cel swojej wizyty. Czym podyktowana jest niechęć do wymiany kurtuazyjnych uprzejmości? Czy to potrzeba pospiesznego załatwienia swoich spraw i opuszczenia ich przybytku, nim ktoś się zorientuje, że jakiś Travers znalazł się w tym oto domu mody? A może zwyczajnie ceni sobie ich czas i nie zamierza przesiadywać tu dłużej, niż musi? Tylko skąd decyzja o przyprowadzeniu ze sobą magicznego stworzenia, które swą sprężystą postawą i budzącym grozę pyskiem może wprawić wszelką klientelę w popłoch? Bradford przygląda się przez moment kotu; wygląda dokładnie tak, jak zapamiętał je z podróży do Francji, gdzie znaleźć je można w naturalnym środowisku. Nigdy szczególnie za nimi nie przepadał, ale kim jest, by oceniać niezwykłych pupili ekscentrycznych arystokratów?
- Słyszę, pani, że jesteś czarownicą, która nie lubi tracić czasu - stwierdza lekko, pozwalając sobie na nieco szerszy uśmiech. Jeśli tak jest, to docenia jej podejście, również je podzielając. Ma trochę zaplanowanej na dziś pracy i chętnie by do niej wrócił, ale stojąca naprzeciw kobieta wydaje się mieć w sobie coś intrygującego. Może krótka rozmowa jest tym, czego właśnie teraz potrzebuje? - Czy bycie pod ciągłą obserwacją i mierzenie się z czujnymi spojrzeniami nie jest czymś, co towarzyszy nam od najmłodszych lat? - Bo czy nie tak wygląda ich rzeczywistość? Oczekiwania są im stawiane od urodzenia, kiedy starszyzna spogląda na młodych, sprawdzając, kiedy zaczną stawiać pierwsze kroki, kiedy objawi się ich magia, czy biegle władają kilkoma językami i czy potrafią już zachować się w towarzystwie? Z biegiem lat wymagania te wyłącznie rosną i tak naprawdę nigdy nie przestają, zwłaszcza gdy z początku udaje się uzyskać wysokie noty. Od ambitnych i uzdolnionych oczekuje się znacznie więcej, niż od mniej utalentowanych. Tych spisuje się na straty i odsuwa gdzieś na bok, by nikt nie spostrzegł, że okazują się porażką. - Czego tyczyć się ma ta ocena i czy mogę poznać kryteria, wedle których ma być ona wystawiona? - I dlaczego miałoby mu w ogóle zależeć na tym, aby dobrze wypaść?
Pytanie o tkaniny zaskakuje go wyłącznie połowicznie, bo nie zakłada, że czarownica przybyła tu wyłącznie w tym celu, jednak jest na nie przygotowany. Niespiesznie pokonuje dystans dzielący go od regału z rzędami materiałów i unosi otwartą dłoń, by wskazać na kolejne z nich.
- Futra pochodzą z Doliny Aosty u podnóża Mont Blanc. Oprócz szlachetnego wykończenia, nadającego im eleganckiego wyglądu, wyśmienicie zatrzymują ciepło, zapewniając komfort w nawet najchłodniejszych warunkach. - Zanurza palce między długie, białe włosie, nie zamierzając jednak wnikać w szczegóły polowań na yeti, to mało odpowiedni temat dla dam. Po przestąpieniu kroku wskazuje kolejną z tkanin. - Mysia przędza jest z Prowansji, z okolic Cannes. - Niewątpliwą zaletą samodzielnego decydowania o wyborze materiałów jest możliwość połączenia wyprawy z wakacjami, z których Bradford naturalnie korzysta. Na każdą wyprawę rezerwuje przynajmniej kilka dni, aby zaczerpnąć odmiennego powietrza i skorzystać ze znacznie cieplejszych warunków pogodowych. - Istnieje możliwość zafarbowania jej na dowolny kolor. Proszę powstrzymać się przed bagatelizowaniem jej właściwości. - Wzmianka o myszach zawsze wywołuje mieszane odczucia, zwłaszcza u osób nieuświadomionych w krawieckiej sztuce. - Ta przędza jest niezwykle delikatna i doskonale podkreśla wszelki atut figury. Należy jednak pamiętać, że przy newralgicznych punktach dobrze jest przywdziać odpowiednią konfekcję. - Niewiele jest osób pozbawionych mankamentów, jeszcze mniej je u siebie akceptuje. Każdy, kto liczy się ze zdaniem innych, spogląda na siebie krytycznie i pragnie ukryć to, co szpetne, szczególnie przewrażliwione na swoim punkcie kobiety. Czy lady Melisande do nich należy? - Osobiście doglądałem realizacji zamówienia, więc zaręczam swoim słowem, że lepszych materiałów nie sposób znaleźć. Jeśli istnieje tkanina, którą jesteś szczególnie zainteresowana, bądź potrzebujesz porady względem wykonania konkretnej kreacji, proszę się nie krępować.
Bradford Parkinson
Bradford Parkinson
Zawód : Projektant, krawiec
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I do not merely design garments.
I weave dreams into reality.
OPCM : 5 +4
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 3 +1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12418-bradford-duncan-parkinson https://www.morsmordre.net/t12434-feronia#382499 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f170-gloucestershire-cotswolds-hills-broadway-tower https://www.morsmordre.net/t12507-skrytka-bankowa-nr-2652#385063 https://www.morsmordre.net/t12435-bradford-parkinson#382513
Re: Pracownie projektantów [odnośnik]09.07.24 14:31
Niemal niewinny uśmiech rozciągał wargi Melisande, kiedy znalazła się już w pracowni unosząc własną dłoń pozwalając by pochylił się ku niej. Jedynie oczy, zdawały się świecić wyraźniej, zatracając na niewinności, którą pozornie sobą prezentowała. Usta wydymając najpierw odrobinę wraz z jego odpowiedzią, a potem rozciągając mocniej w urokliwym uśmiechu.
- Istotnie. - zgodziła się więc pozornie kończąc ten temat zgodą, ale żadnego ze słów nie puściła obok siebie decydując się o jego zapomnieniu, wręcz przeciwnie, słuchając i obserwując go uważnie od samego początku. Dostrzegła spojrzenie rzucone matagotowi, który znajdował się razem z nią, ale nie zapytana nie wyjaśniła jego obecności w żaden sposób. Nie miało znaczenia jak postrzegali go inni - najważniejszym było że spełniał dla niej swój cel, nawet jeśli miał przestraszyć jedną czy drugą dziewoję o sercu wyszukującym jedynie pięknych - choć nie zawsze przydatnych - rzeczy.
- Jeśli czegoś możemy być pewni, lordzie Parkinson, to tego że ten nieuchronnie przemija i nie dane będzie nam go odzyskać. Ja zaś posiadam równie wiele obowiązków i zajęć co planów oczekujących realizacji. - wytłumaczyła wspaniałomyślnie, odpowiadając uśmiechem na uśmiech, choć ten nie sięgał całkiem onyksowego spojrzenia zawieszonego na męskiej twarzy. - Czy nie po to większość z nas przywdziewa maski? By skryć to co nie pasuje do zaplanowanej dla nas kreacji? - zamiast odpowiedzieć na pojawiające się między nimi pytanie odbiła w jego kierunku inne, retoryczne nawet jego własne pytania pozostawiając bez jednoznacznego potwierdzenia mimo tego, że miał rację. Zostawiła swoje słowa takie - zakręcające wokół tematu którego właśnie oboje się poruszali. Może nawet jasno sugerujące że pod spojrzeniami innych, wypełniając powinności nikt tak naprawdę nie był sobą. Nie całkowicie. Choć wcale nie w stronę w która zamierzała pójść. Trudno, nieważne, nie miała nic przeciwko chwilowym niemal filozoficznym wynurzeniom natury istnienia, której się podejmowali. Głos miała melodyjny, przyjemnie drgający w przestrzeni, kiedy stawiała kolejny krok w głąb pracowni krawieckiej. Bez wstydu, skrępowania, czy niepotrzebnej nieśmiałości. Posiadała śmiałości na tyle by bezceremonialnie wprosić się tutaj, nie zważając ani na napięty grafik, ani na powzięte przez niego samego plany. Ułudą byłoby teraz udawanie zawstydzonej jego jestestwem czy czynem którego dopuściła się świadomie wedle własnego planowania.
- Najogólniej, sir, twojej gotowości i umiejętności podjęcia działania. - stwierdziła zgodnie z prawdą. - Ocenię cię na podstawie trwającej właśnie rozmowy. - orzekła mrużąc odrobinę oczy, zostawiając przy nim ciemne spojrzenie. Sprawdzając jak zareaguje na te właściwie okraszone butą słowa które wystawiały ją samą w roli sędziny, decydującej nad tym jak ich ścieżki potoczą się dalej i czy kiedyś ponownie spotkają się na tej samej.
Kroki poniosły ją bliżej, kiedy Bradford rozpoczyna prezentację materiałów skupiając jej spojrzenie na jasnym, białym futrze, rozplotła splecione za plecami wcześniej dłonie, żeby jedną z nich - owiniętą w pierścienie i morskie ozdoby - unieść by samej dotknąć palcami struktury, poczuć ją pod nimi wyraźniej, dokładniej. - To yeti? - spomiędzy malinowych warg wypadło pytanie, choć wątpiła by nie trafiła z własnym wyborem. Możliwe, że brzmiąc nawet bardziej jakby stwierdzała, niż zadawała pytanie. Na zwierzętach znała się dobrze - od lat co prawda najwięcej własnej uwagi pozostawiając smokom. Słuchając z uwagą dalej, przyglądając mu się, kiedy mówił o materiałach. Unosząc brwi odrobinę kiedy kazał powstrzymać się przed bagatelizowaniem jej właściwości, sprawiając, że drgnął jej kącik ust. Milcząco wysłuchując więc kolejnych zdań, by na newralgiczne punkty poczuć ogarniające ją rozbawienie - wiec gdy ledwie Bradford skończył z jej warg wydobywa się krótki śmiech, skryty pod dłonią, którą dźwignęła do góry. - Lord wybaczy z pewnością niektórzy muszą uważać - zawiesiła na kilka ułamków sekund głoski - na owe punkty. - zgodziła się, próbując spoważnieć, ale rozbawienie nadal majaczy na jej twarzy. - Znam możliwości mysiej przędzy, miałam z niej suknię na otwarciu tegorocznego festiwalu. Wdzięczny materiał. Lekki i przyjemny. Ponoć przywodziła na myśl fale leniwie tnące morską taflę. - dodała jeszcze, nie uzupełniając, że nie musiała się martwić odpowiednią konfekcją. O niej samej z tamtego dnia, tak samo pisano w Czarownicy rozwodząc się nad suknią którą miała na sobie, choć najlepszym wspomnieniem był moment w którym trzymała złoty kielich wypełniony krwią spływającą z reema, którego złożyli dawnym bogom.
- Osobiście? - podjęła ściągnięta tym jednym słowem, odwracając tęczówki od obserwowanego wcześniej materiału, przesuwając tylko je na swojego rozmówcę - z teatralnym odegraniem, lisim sprytem, czy prawdziwym zainteresowaniem? - Bradford nie był w stanie rozszyfrować zamiaru nawet jeśliby chciał, zbyt niewiele o niej wiedział i za krótko znał. Twarz spoglądała ku niemu w jednaki sposób - wielkimi ciemnymi tęczówkami lśniącymi jak onyks, z uprzejmym zainteresowaniem chwytając kolejne padające pomiędzy nim zdania i głoski. - W jaki sposób sprowadziliście je do Anglii, sir? - zapytała podchwytując z zadowoleniem ten aspekt, bo sprawy same schylały się coraz mocniej ku niej. - Jedna kreacja, to za mało. - powiedziała od razu, bo nie przyszła tu po jedną sukienkę, zamierzała dostać - a może bardziej wypertraktować więcej. Choć swoim własnym - drażniącym szczególnie chwilami Manannana - zwyczajem, owijała się wokół tematów, nie rozwijając ich do końca. Pozwalając na to, by jej rozmówca zapytał, jeśli był zainteresowany, jednocześnie pozwalając by najpierw sam spróbował zgadnąć co mogła mieć na myśli. Po co przyszła, czego oczekiwała. Co finalnie miała przynieść jej ta wizyta i z jakimi wynikami chciała opuścić pracownie mężczyzny przed którym właśnie stała.


I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t4704-melisande-rosier#100644 https://www.morsmordre.net/t5050-nulla#108518 https://www.morsmordre.net/t12140-melisande-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t5178-skrytka-bankowa-nr-1209 https://www.morsmordre.net/t5098-melisande-rosier#110615
Re: Pracownie projektantów [odnośnik]17.07.24 15:32
- Przemijanie - powtarza za nią, nie powstrzymując uśmiechu. - To dlatego należy się postarać, by minionego czasu nie uznawać za stracony. Kiedy poruszamy się wyłącznie od jednego zobowiązania do drugiego, nic dziwnego, że możemy odnieść wrażenie, iż został on zmarnowany. - On zaś lubuje się w tym, co poetyckie i filozoficzne, wszak odnosi się do ich rzeczywistości. Czy Melisande okaże się tu wdzięczną partnerką do dyskusji? Nie chce jej z miejsca skreślać, może nie zdążyła jeszcze nasiąknąć Traversową szpetotą ignorancji.
Powstrzymuje się, by nie parsknąć śmiechem na śmiałość słów lady Travers. Gotowość i umiejętność podejmowania działań? Czego od niego oczekuje, kiedy obecnie jedynym, co ich łączy, jest moda?
- Ach, lady, maski to fascynujący wynalazek, nieprawdaż? Pozwalają nam grać swoje role bez obaw o konsekwencje - mówi z lekkością, niejako podejmując jej grę. - Słowa, czyny... wszystko to część tego samego spektaklu. Ale czyż nie jest bardziej intrygujące, gdy tajemnice pozostają nierozwiązane? Co jeśli prawda, którą znajdziesz, nie spełni twoich oczekiwań? - Dobrze się bawi, sunąc między słowami, kiedy ona sięga po bezwstydność i bezpośredniość. - Ale w porządku, pozostawiam to twojej gestii - nie widzi powodu, aby dalej drążyć. Musi jednak przyznać, że zdobyła jego ciekawość; co też może kłębić się w jej głowie, jakie myśli w niej zakiełkowały? Czarownice jej pokroju często nie posiadają żadnych konkretnych zainteresowań i bywa, że wpadają na prawdziwie idiotyczne pomysły. To trochę, jak z Harlandem, który pomimo posiadania zawodu, nadal potrafi zabłysnąć czymś abstrakcyjnym i wywołać migrenę.
Kobieta przechadza się po pracowni, a matagot podąża za nią, wierny swojej pani. Melisande musi być wprawna w znajomości magicznych stworzeń, skoro udało jej się przekonać do siebie zwierzę. Czy potrafi wykonywać sztuczki?
- Kot wszędzie ci towarzyszy? - zwraca na niego uwagę, odrobinę tylko urażony, że wzięła go ze sobą. Może i sprawuje nad nim kontrolę, ale stworzenia takie, jak to, potrafią być też nieposłuszne, zwłaszcza gdy coś je zaskoczy. W Domu Mody Parkinson można wyłapać liczne zapachy, zarówno perfum, co innych ludzi. Pozostaje więc tylko czekać, aż matagot straci cierpliwość.
Kiwa głową potakująco, gdy dobrze rozpoznaje pochodzenie futra. To szczęśliwy strzał, czy miała z nim wcześniej do czynienia? Zimy w Anglii potrafią zaskoczyć niskimi temperaturami i wtedy yeti sprawuje się bez żadnego zarzutu. Nie wie, jak dokładnie wygląda rezydencja Traversów, lecz znając ich zamiłowanie do morza, pewnie stale panuje w niej rozczarowująca wilgoć, a ta mogłaby mieć negatywny wpływ na futro, jak i inne tkaniny.
Na dźwięk jej śmiechu wznosi lekko brwi, zaskoczony reakcją, lecz zaraz odpowiada szerszym uśmiechem. Czy to moment, w którym zdobył jakieś punkty w tym całym egzaminie? Mając ją teraz na wyciągnięcie ręki, może uważniej przyjrzeć się jej kształtom, co czyni nienachalnie, acz bez większego skrępowania. Sylwetka czarownicy prezentuje się całkiem smacznie, tylko czy to kwestia jej genów, a może dobrze dopasowanej sukni?
- Słyszałem, że przyciągała spojrzenia. Kto był jej twórcą? - Ma na myśli suknię, bo w istocie wpadło w jego ręce tamto wydanie Czarownicy, gdzie rozpisywano się nad niezwykłością kreacji. Nie było mu jednak dane obejrzeć jej z bliska, bo wybrał się z córkami na wakacyjną wyprawę na południe Francji. Malownicze pola Prowansji rozpieszczają wyczulonych estetycznie fioletowymi połaciami. Lawenda kojarzy mu się ze spokojem i elegancją. Jej zapach koi zszargane nerwy, a subtelny smak i aromat nadaje deserom wyrafinowania. Przez moment starał się namówić brata, aby ten dołączył do nich i pozwolił sobie na chwilę odpoczynku od chłodu Anglii, ale ten miał już swoje plany, najpewniej związane z festiwalem lata. Ubolewał odrobinę, że nie udało mu się zakosztować pierwszej tak radosnej uroczystości od dnia przejęcia przez czarodziejów Londynu, lecz pocieszał się myślą, że dzięki temu uniknął kolejnych podsuwanych mu pod nos panien.
- Od lat korzystamy przeważnie ze świstoklików. Czasem posiłkujemy się francuską kompanią morską, jednak przez wzgląd na pojawiające się w ostatnim czasie zamieszki i incydenty z zatonięciem statków, preferuję ten pierwszy sposób. Jest niezawodny - tłumaczy bez większych szczegółów, aby lady nie zanudzać, jednocześnie podkreślając, że wszystko jest przemyślane i dopięte na ostatni guzik. - Czy istnieje jakaś specjalna okazja, na którą lady potrzebuje nowych sukien? A może szykuje się zupełna zmiana garderoby? - To nie byłby pierwszy raz w tym miesiącu, gdy zjawia się u niego czarownica z potrzebą odświeżenia. Lady Burke jest wdzięcznym płótnem, choć nie do końca gotowym na radykalne zmiany. Może lady Travers okaże się odważniejsza.
Bradford Parkinson
Bradford Parkinson
Zawód : Projektant, krawiec
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I do not merely design garments.
I weave dreams into reality.
OPCM : 5 +4
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 3 +1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12418-bradford-duncan-parkinson https://www.morsmordre.net/t12434-feronia#382499 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f170-gloucestershire-cotswolds-hills-broadway-tower https://www.morsmordre.net/t12507-skrytka-bankowa-nr-2652#385063 https://www.morsmordre.net/t12435-bradford-parkinson#382513
Re: Pracownie projektantów [odnośnik]17.07.24 23:33
Postawiła spokojny krok w głąb pracowni przesuwając spojrzeniem wokół. Poznając ją, lustrując ciemnym spojrzeniem, pozwalając sobie spleść dłonie za plecami.
- Cóże winniśmy uznać, ze jego stratę, sir? - zapytała retorycznie, zadzierając tęczówki na jeden z obrazów, który zajmował ścianę obok której wędrowała nie zatrzymując powolnego kroku. - Wszak zobowiązania łączą się z nami spoiwem wraz z momentem naszych narodzin. - kolejny krok, stukot obcasa na posadzce pracowni. - Rozmowy, które prowadzimy? Wszystkie, czy tylko te do których zmusiły nas okoliczności? Czy może chwile, które przez pobocznych obserwatorów za takie mógłby uchodzić, dla nas samych warte uciekających sekund, pozwalając zaznać tego, o co - możliwe - naprawdę w samym istnieniu chodzi? - następny, dumny, pełen gracji krok. - I czy winniśmy cokolwiek rozpatrywać w kwestii samej straty czy marnotrawstwa, kiedy każda z sytuacji niesie z sobą jakieś możliwości - o ile, oczywiście - tylko umie się je dostrzec. - w końcu zwróciła ciało całkiem w kierunku obrazu przez chwilę na niego patrząc. Finalnie przesuwając tęczówki na mężczyznę znajdującego się w pracowni. - Ponoć każda chwila, która mogłaby być wykorzystana lepiej, jest stracona. Jak sądzisz? - głowa przesunęła się w prawą stronę, broda dźwignęła ku górze w dumnej - trochę butnej manierze - kiedy mierzyła go oceniająco wzrokiem.
- Tylko jeśli zostały właściwie skrojone. - zgodziła się, z uprzejmym uśmiechem. Rozplotła dłonie trzymane przed sobą pozwalając im by wy w znajomej dla siebie manierze zawinęły się łagodnie na piersi tak, by jedną z rąk mogła unieść ku górze umieszczając ją pod brodą. Pozwalając wykonać palcom charakterystyczny taniec, kiedy zastanawiała się nad postawionym przed nią problemem. - Wolisz więc, sir, wędrówkę do celu jako taką, niż cel sam w sobie? - zapytała pochylając odrobinę głowę, dźwigając brwi wyżej, niemal wymownie, pozwalając by kącik warg zadarł jej się trochę, kiedy rozbawiła ją jedna z myśli, która przemknęła przez głowę. Opuściła ręce pozwalając im swobodnie opaść - Pozwolę sobie wyznać, że decyzja w tej sprawie nie zapadła do końca. Wyjścia jednak jawią mi się tylko dwa: odnajdę taką zdolną to zrobić, albo nagnę tą którą którą znalazłam ku własnej woli. - na zgodę padającą z ust Bradforda wargi Melisande uniosły się urokliwie, kiedy pochylała w krótkim podziękowaniu głowę, nie odrywając od niego tęczówek, przynajmniej do momentu kiedy nie powróciła do przerwanej wcześniej wędrówki.
- Failinis. - powiedziała z początku, zerkając ku Brafordowi, odrywając tęczówki od materiałów, ciekawa, czy wychwyci przewrotność jego nadanego mu imienia - a może żart i przekorę które w nim zawarła. Wszak zgodnie z celtycką kulturą z które wywodził się ród, które nazwisko teraz Failinis był psem - nie kotem - należącym do Lugh. Silnym wojownikiem. Obrońcą, którym miał być i ten jej. - Drażni cię jego wygląd? - odpowiedziała pytaniem na pytanie przekrzywiając odrobinę głowę. - Zapewniam sir, że dla oka jest przyjemniejszy niż pan Forland. - wyjaśniła nie wyjaśniając nic konkretnie unosząc tęczówki. Wyciągnęła dłoń, matagot znalazł się pod nią, przesunęła po jego głowie. - I potrafi poruszać się bezszelestnie, co zdecydowanie jest mi na rękę. - nos na krótką chwilę zmarszczył się na wspomnienie. Spłoszonego przez Blacka jelenia o złotej sierści i toczonych chorobą kuguarach z którymi zmuszona była zawalczyć - i w większości pokonać - sama. Mrugnęła kilka razy, odsuwając od siebie niezadowolenie przeszłym wydarzeniem.
Krótki rozbawiony śmiech skryty pod unoszącą się w znajomym odruchu dłoni rozszedł się dźwięcznie po pracowni. Nie próbowała go zatrzymać - nie sądziła, by było to konieczne, wynik tej rozmowy nie musiał na niczym zaważyć, ale mógł pomóc. Nie zmieniało to jednak, że (jak sądziła) o Traversach stojący przed nią mężczyzna jak i ich ród, nie myśleli najlepiej. Pojawiający się na jego twarzy uśmiech był więc niewerbalnym przytaknięciem, że wybrała dobrze, może cichą zgodą, może zrozumieniem skąd wychodziło jej rozbawienie. Broda uniosła się w zadowoleniu na potwierdzenie, że o niej słyszał. Kącik warg drgnął na zadane pytanie. Nachyliła się trochę w jego kierunku, nie łamiąc jednak dobrze widzianej odległości - w ciemnym spojrzeniu coś błysnęło.
- Czyż nie jest bardziej intrygujące, gdy tajemnice pozostają nierozwiązane? - zawiesiła między nimi pytanie z rozmysłem sięgając po słowa, które jeszcze chwilę wcześniej wypowiadał sam ku niej. Cofnęła głowę, unosząc brodę kiedy przesuwała tęczówkami po męskiej twarzy. Odwróciła się, ruszając w dalszą wędrówkę w kierunku biurka które zajmował z pewnością chwilę przed tym, nim zburzyła jego spokój wpraszając się tutaj.
- Świstokliki. - powtórzyła z krótkim zastanowieniem. - Fascynująca magia, ale bardzo skomplikowana, czasochłonna, znów posiadająca prawdopodobnie nieskończenie dużo możliwości wykorzystania, czyż nie? Lata zajmuje pojęcie wszystkich niuansów za nimi idących. I prób - oczywiście. - wypuściła z siebie mimowolnie, głównie dlatego, że sama ostatnie miesiące spędziła pochylając się nad tematem mocniej na chwilę pozwalając zejść się brwią kiedy zastanawiała się nad tym jakie ograniczenia miał taki transport i który z tych dwóch był bardziej opłacalny - ale nie wiedziała. Nie orientowała się ani w temacie świstoklików w tym kontekście, ani też w samym transporcie morskim.
- Bardziej szansa. - wytłumaczyła swoim zwyczajem naznaczając zbliżającą się okazję, nie tłumacząc nic konkretnie. Odwróciła się w końcu, po to tylko by bezceremonialnie zająć miejsce w jego krześle, zarzucając nogę na nogę, dłonie układając na podłokietnikach. - Widzisz, Bradfordzie - zaczęła w jednej chwili porzucając tytuły, którymi posługiwała się wcześniej. - nie na rękę mi, że nasze rody pozostają w niezgodzie. - wyznała niemal poufale, przekrzywiając odrobinę głowę. - Nawykłam do świadczonych przez was usług i cieszyłam nimi przez długie lata. Tym mocniej niezrozumiały jest dla mnie całkiem toczący nas rozłam bo w końcu dla sprowadzania własnych tkanin sięgacie ku temu w czym lepszych od nas znaleźć nie sposób. - uniosła palce prawej dłoni pozwalając by opadły jeden po drugim na podłokietnik. Nie spojrzała ani razu ku projektom które znajdowały się przed nią ciemnym spojrzeniem mierząc Bradforda. - Ale poza władzą na wodach, Traversi mają teraz coś jeszcze. - orzekła, ponawiając ruch palcami. Odsuwając spojrzenie, przemykając nim po projektach, na jednym zawieszając się na dłużej. - Jak myślisz, czego potrzebuje dobra suknia? - zapytała mrużąc odrobinę oczy.


I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t4704-melisande-rosier#100644 https://www.morsmordre.net/t5050-nulla#108518 https://www.morsmordre.net/t12140-melisande-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t5178-skrytka-bankowa-nr-1209 https://www.morsmordre.net/t5098-melisande-rosier#110615
Re: Pracownie projektantów [odnośnik]24.07.24 14:47
Kiwa głową z uznaniem na jej słowa, nie będąc dotąd do końca świadom, że niewątpliwie ma do czynienia z czarownicą inteligentną. Po raz kolejny uświadamia sobie, że nie powinien nikogo lekceważyć i oceniać po ładnym obrazku.
- Muszę się z tobą zgodzić. Wszystko, co na wstępnie możemy uznać za porażkę, może się okazać wstępem do czegoś lepszego. Myślę jednak o sytuacjach, które bezpowrotnie przekreśliły pewne okazje, jakie mogły się wydarzyć. Świadomość, że coś umknęło między palcami potrafi przygnębić. - Myśli tu o Petrze, którą mógłby ocalić, gdyby tylko lepiej przyłożył się do nauki magii leczniczej. Może gdyby lepiej się nią zaopiekował, poszukiwał innych, bardziej doświadczonych uzdrowicieli, ukochana wciąż byłaby u jego boku. W ciągu ostatnich trzech lat zdołał przyzwyczaić się do myśli, że już nigdy nie zamknie jej w objęciach i nie zapewni o niegasnącym uczuciu.
- Zdecydowanie bardziej przemawia do mnie proces, niźli cel sam w sobie - odpowiada niemal od razu, bo nie jest to rzecz, nad którą musiałby się zastanawiać. - Ciekawym trafem za każdym razem, kiedy go osiągam, nie czuję pełni satysfakcji i poszukuję kolejnego. Taka już chyba dola ambicji. - Wzrusza ramionami. Fakt ten bywa nieraz frustrujący, lecz jest także impulsem motywującym do dalszych poszukiwań i ciągłego rozwoju. Ambicja zaś, zawoalowana, wybrzmiewa w słowach Melisande, gdy mówi o naginaniu prawdy podług swojej woli, czym tym bardziej zyskuje jego zainteresowanie - do czego dąży?
Imię Failinis nic mu nie mówi i absolutnie nie kojarzy go sobie z celtycką wiarą. Do historii nigdy się przesadnie nie przykładał, a kultura celtów leżała daleko poza jego zainteresowaniami. Ponownie spuszcza wzrok na matagota, którego spojrzenie potrafi wzbudzić niepokój.
- Nie drażni, acz z całą pewnością przyciąga wzrok. Przywykłem raczej do widoku łagodnych jednorożców, niż stworzeń strażniczych. Dla ciebie jest to zapewne sympatycznie wyglądająca istota, w porównaniu do smoków. - Zakłada, że pochodząca z Rosierów czarownica, choć raz w życiu widziała takowego na żywo. Nawet nie przypuszcza, że tak delikatna istota, jak kobieta, byłaby w stanie obcować z nimi na co dzień. Jego świętej pamięci małżonka stanowi tu wyjątek, bo choć rysy jej twarzy dalekie były od kobiecej łagodności, tak dzięki wiedzy w zakresie trolli nie miała sobie równych. - Pan Forland? - dopytuje jeszcze, bo skoro kobieta rzuca nazwiskami, których nie zna, wypadałoby dowiedzieć się, kogo ma na myśli.
W przypływie bezradności pozwala sobie tylko na uśmiech. Nie o takiego rodzaju tajemnice mu chodziło, ale skoro Melisande zamierza trzymać go w kwestii kreacji w niepewności, to nie zamierza drążyć. Obserwuje tylko jej spacer, kiedy przechadza się po jego pracowni, jakby była we własnym domu. Czym się kieruje, tak dobitnie wdzierając się z butami w jego osobistą przestrzeń? Choć intryguje go swoją bezpośredniością, tak niekoniecznie zyskuje tym sobie jego sympatię. Brak poszanowania cudzych granic jest jawną oznaką braku szacunku, a temu nie może się dziwić, skoro kobieta przybrała nazwisko Travers.
- Nie trzeba być biegłym w każdej dziedzinie. Rzekłbym, iż jest to wręcz niemożliwe. Dlaczego próbować uczyć się wszystkiego, kiedy ma się świadomość, iż nie osiągnie się w tym perfekcji? - Ciemna brew wędruje ku górze, bo spodziewa się zaraz, że czarownica uświadomi go, iż ćwiczy się także w tej profesji. - Niemniej zgadzam się, że tworzenie świstoklików wiąże się z pewnym ryzykiem. Dlatego korzystamy z usług zaufanych profesjonalistów, zamiast zlecać to niepewnym rzemieślnikom.
Tylko na moment łapie go nuta rozdrażnienia, kiedy lady Travers dociera do jego biurka. Nie dlatego, że na wyciągnięcie ręki ma projekty, nad którymi obecnie pracuje i może kierować się chęcią ich podpatrzenia. Bardziej irytuje go świadomość, iż przekracza ona kolejną barierę.
- Ależ proszę, usiądź. - Wyciąga dłoń w kierunku krzesła, kiedy ta już zajęła sobie miejsce bez pytania. Bezczelna do granic możliwości. Nie umyka jego uwadze fakt, iż porzuciła konwenans zwracania się doń wedle tytułu. Zasady dobrego wychowania mówią jasno, że w takich sytuacjach należy przyjąć obraną przez kobietę formę. Raz przyjętego zatarcia granicy nie można już odwrócić.
Czy i jemu przeszkadza fakt, iż za sprawą fatalnie dobranego mariażu traci kolejną klientkę? Tylko trochę. Oczywiście, że chciałby ją oglądać w przygotowanych przez siebie kreacjach, jak i oczywiste, że jego celem jest rozświetlenie całej Anglii, jak i świata dobrze skrojonymi szatami. Tyle że rodowych niesnasek nie zmieni jedna pogawędka. Siedząca przed nim czarownica zdaje się mieć na to plan, o którym najwidoczniej ma zamiar go zaraz uświadomić. Czy okaże się być konkretnym, a może to wyłącznie pobożne marzenia młodej lady?
Co teraz mają Traversi? Co zdobyli, wprowadzając do swojej rodziny Melisande z Domu Róż? Zapewne zaraz go wspaniałomyślnie oświeci.
- Spodziewam się, że nie pytasz mnie, jako projektanta oraz krawca. - Skoro ona pozwala sobie na luźniejsze podejście do rozmowy, nie pozostaje jej dłużny. Wsuwa jedną dłoń do kieszeni spodni, drugą zaś przez moment pociera brodę w zastanowieniu. - Odpowiem jednak, że moim zdaniem niezbędna jest odpowiednia ręka do jej wytworzenia oraz pasująca sylwetka, by uwydatnić pełnię jej potencjału. Czymże jest dzieło sztuki bez kontekstu? - Nie lubi spoglądać na swoją pracę w sposób pragmatyczny. Jest artystą i z poetycką dokładnością traktuje swoją twórczość. Dobrze zdaje sobie sprawę z potrzeby częstszego jej promowania i przyłożenia większej wagi do rzeczowego podejścia do tematu, ale o tej kwestii zazwyczaj przypomina mu Harland. Może i nie zajmuje się ich biznesem bezpośrednio, lecz jego uwagi są niejednokrotnie cenne.
Bradford Parkinson
Bradford Parkinson
Zawód : Projektant, krawiec
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I do not merely design garments.
I weave dreams into reality.
OPCM : 5 +4
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 3 +1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12418-bradford-duncan-parkinson https://www.morsmordre.net/t12434-feronia#382499 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f170-gloucestershire-cotswolds-hills-broadway-tower https://www.morsmordre.net/t12507-skrytka-bankowa-nr-2652#385063 https://www.morsmordre.net/t12435-bradford-parkinson#382513
Re: Pracownie projektantów [odnośnik]26.07.24 11:33
- Czy żałować czegoś, co pozostaje poza naszą kwestią i w naszej przeszłości nie zdaje się mało produktywne, sir? - zapytała retorycznie, pozostawiając zgłoski tylko na chwilę. - Dlatego dokonanych wyborów należy być pewnym, a niektóre straty trzeba ponieść ze sobą z czasem przyzwyczajają się do ciężaru z którym przyszło nam kroczyć. Całą resztę - mniej ważką - najlepiej pozostawić w przeszłości, dokładnie tam, gdzie przekreślone okazje i niewykorzystane możliwości. Patrząc za siebie, łatwo potknąć się na obranej ścieżce. - wyrokowała, orzekała, odpowiadała składając słowa płynnie, pozwalając by dryfowały między nimi w przyjemnej melodii jej własnego głosu. Brwi uniosły się wyżej - w uprzejmym zaskoczeniu ku odpowiedzi, ciemne tęczówki zawisły na rozmówcy, by za chwilę usta złożyły się w niemal rozbawionym uśmiechu.
- Ambicji, czy może samej ciekawości? - zapytała zerkając na niego. - Niepowstrzymanego głodu, który pcha nas dalej i wyżej, pozwala przemierzać horyzonty. - uniosła wargi w krótkim uśmiechu. - Twój brat w tym temacie zdaje się podzielać twoje zdanie, lordzie Parkinson. Choć nomenklatury użył… zgoła innej. - zaśmiała się pogodnie, kręcąc głową z rozbawieniem przypominając sobie jego wyznanie o gonieniu królika i zrywaniu róży. Z majaczącym w kącikach ust rozbawieniem zerknęła w kierunku matagota.
- Bynajmniej. - nie zgodziła się. - Edrea - jeden z naszych smoków - prezentuje się lepiej. Ale w obu przypadkach znaczącym czynnikiem nie był nigdy wygląd. Fallanis ma dbać o moje bezpieczeństwo, a smoczą behawiorystykom zajmuję się by wspomóc mój ród. - wyjaśniła krótko. Nigdy nie pociągały ją rzeczy urzekająco piękne, nie odejmowała im uroku - jednak, to bestie - duże, groźne, niebezpieczne, pociągały ją najmocniej. - Ah, lord wybaczy. - zatrzymała się zwracając w jego kierunku. - Towarzysz podczas poznawania mych nowych ziem. Z wyglądu jest w stanie przestraszyć mocniej niźli Fallanis. Wyobrażasz sobie, sir, jak mocno rozlało się we mnie rozczarowanie, kiedy - nie dość, że nawiedzający moje lasy Black spłoszył nietuzinkowego jelenia, którego niemal udało mi się ułagodzić, to oboje okazali się pomocą niemal żadną w wyniku ataku toczonych chorobą kuguchuarów? Dwóch mężczyzn obok i jeden traci różdżkę z dłoni, a drugi praktykę magiczną ma marną. - pokręciła głową pozwalając sobie na westchnie.
- Nie da się - przyznam ci rację w tej sprawie. - postawiła kolejny krok przystając na chwilę, zadzierając głowę wyżej na jeden z materiałów. - Może w tym leży problem, sir - nie każdy dopuszcza do siebie świadomość że jego wysiłki skazane są na porażkę jeśli pozwoli się im rozwidlić na stron więcej niżli jest się w stanie otoczyć odpowiednim zainteresowaniem? Wszak nieodświeżane informacje i nieszlifowane talenty też są w stanie zblednąć i pod kurzem zaniedbania zgasnąć niemal całkiem. - postawiła następne kroki snując swoje przypuszczenia, możliwości, tkając w słowa własne poglądy i myśli. - To rozważne, nikt nie wziąłby was na poważnie, gdybyście swe kroki kierowali ku komuś, kto o swej pewności poświadczyć nie może całkiem. - zgodziła się bo w tym podejściu nie było nic nielogicznego. Kiedy szło o biznes - choć od strony finansowej zajmował się nim Tristan, jej samej pozostawiając niektóre pertraktacje - to wiedziała, że pewność co do jakości miała wartość większą niż cena.
Padające pozwolenie, zgoda, zaproszenie rozciągnęło różane wargi Melisande w prawdziwym, niemal dziewczęcym zadowoleniu mocno kontrastującym z irytacją, która ogarnęła Bradforda. Niemal jakby specjalnie dążyła do tego by wzbudzić w nim coś więcej, poruszyć odrobinę mocniej, bardziej. Ten jednak opadł, kiedy zadała pytanie, przenosząc ciemne spojrzenie by zlustrować go uważnie i poddać pod ocenę jego odpowiedź.
- Niczym - istotnie. - zgodziła się pozwalając by jej noga leniwie unosiła się i opadała. - Jednak sama ręka jest w stanie dopasować suknie do sylwetki - wszak sam najlepiej wiesz o tym w jaki sposób zrekompensować pewne braki. - ledwie chwilę wcześniej o nich wspominał. - Do pełni potencjału o którym mówisz i samego kontekstu, potrzebna jest pewność i zrozumienie. Wstydliwa debiutantka o sylwetce bez skaz nie zaprezentuje dzieła właściwie, kiedy chować będzie się za kolumnami balowej sali. - uniosła obie dłonie nie odrywając łokci od podłokietników, rozkładając ja na boki. Odsunęła spojrzenie spoglądając przed siebie, ręce splatając na brzuchu. - Nadchodzą zmiany w konstrukcji tego świata, Bradfordzie. Już możemy podziwiać jak zmienia się to co znane. Wyrosłam na różanym krzewie. Zostałam panią wód - zamierzam okiełznać tą falę zamiast dać się jej pociągnąć za sobą. Będę zmianą - latarnią wskazującą port. Pragnieniem, znajdującym się blisko, niemal muskanym opuszkami palców a jednocześnie odległym i niedostępnym. Będę drogą, którą podążać będą inni. Orzeźwiającą bryzą w marazmie tego co już znane. Nieokiełznaną wodą, po której nikt nie będzie wiedział czego się spodziewać. - bystre, skupione spojrzenie popierające snutą wizję powróciło do stojącego nad nią mężczyzny. - Dlatego potrzebuję projektanta, który nie będzie obawiał się sięgnąć dalej. Naruszyć kilku granic, śmiało poruszyć tym co znane, widocznie, a jednocześnie z takim smakiem, by w ludziach budziły się emocje - od oburzenia, konsternacji, zazdrości po zachwyt sam w sobie. - Nie trąciłam kilku w tobie przy tej krótko trwającej rozmowie? - zdawało się pytać ciemne spojrzenie, kiedy wargi rozciągały się w zadowolonym uśmiechu; przekrzywiła odrobinę głowę. Wtargnęła tutaj niezapowiedziana i przesuwała się po pomieszczeniu jakby znała je od dawna. Stawiała wnioski i pytania, ostatecznie porzucając grzecznościową formę. Zaskoczyła go, zmęczyła, zezłościła, zirytowała? A może zaintrygowała i zaciekawiła, zwabiła? Tego nadal nie wiedziała. Ale nie planowała wycofać się przed powiedzeniem tego, co zamierzała. - Potrzebuję też oparcia i stałości w jego osobie, bo to związek na kolejne sezony. Jestem dziś przed tobą z powodu sympatii, którą darzyłam was przez lata - tej do waszych umiejętności jak i jednostek. Mój wcześniejszy projektant wyrósł wśród was, przez długi okres czasu nasza współpraca układała się dobrze, ale obecnie jest chwiejny, skupiony na sobie - brak w nim gwarancji, że nie znudzi go wędrówka którą planuje. A mojego męża prędzej doprowadziłaby do irytacji niźli choć neutralnego komentarza. Dlatego dziś przedstawiam tą wizje tobie. Możesz mieć mnie na wyłączność na największych wydarzeniach Anglii, całkowitą wierność i lojalność każdej kreacji - ale co ważniejsze, umiejętność odpowiedniej jej prezencji. I odwagę by wyjść poza to, co bezpieczne, przyjęte ze dobra, to co wypada. W końcu, jestem Traversem. - jej wargi rozciągnęły się w rozbawieniu. A jednocześnie trudno było nie dostrzec możliwe swobody w nazwisku które dostała. Sugerując, że wszystko co uczyniła wcześniej było jak spektakl który niósł swój własny przekaz. - A sama istota tego związku musi działać obustronnie. Projekty dla mnie będą wytyczały nowe tory. Po oficjalniej premierze na danym wydarzeniu oczywiście możesz je powielać i sprzedawać tym, które się po nie zjawią. Mogą być czym zapragniesz, odkrywaniem granic, łamaniem tabu, przyczynkiem do dyskusji - wszystko to zostawiam tobie. Co do tego, że zamówienia się pojawią nie mam wątpliwości. - miała pozycję jakiej posiadało niewiele kobiet, była siostrą najwyższego śmierciożercy - zarazem nestora rodu i żoną wojennego bohatera, kapitana Szalonej Selmy, aktywnie działała w czasie wojny wspierając swoje hrabstwa, do tego była badaczką - smokologiem - kobietą, która wygłaszała mowy na sympozjach naukowych za chwilę miała zostać matką. Jedyną damą z jej pokolenia którą uznawała za równą sobie pozycją - i przeważającą odrobinę urodą (za co winiła całkowicie niesprawiedliwe geny wili, których nie dostała) była Evandra. - Ale dwa takie dzieła pochodzące z jednego źródła na tej samej imprezie, to o jedno za dużo. Jak mniemam jesteś w stanie to zrozumieć. - stopa w nodze narzuconej na drugą unosiła się co jakiś czas by opaść, kiedy splatała własne wyjaśnienia. - Ta propozycja określona jest czasem. - dodała. - I potrzebą, byś do jej realizacji uzyskał przychylność mego męża. - nie zamierzała wystąpić przeciw niemu nawet jeśli chodzi o coś pozornie tak trywialnego jak suknie. - Chce żeby dalej z zachwytem prezentował mnie u swojego boku i nie prychał pod nosem za każdym razem kiedy wspomnę że twórcą jest jeden z Parkinsonów. Noworoczny sabat będzie ostatnim wydarzeniem w tym roku - bardzo prawdopodobnie też dla mnie, nim będę musiała na trochę skryć się w cieniu mego zamku. Jest więc też okazją by wznieć pożar, a potem pozwolić plotkom i domysłom snuć się wokół. Na tyle, by nikt o tym nie zapomniała a gdy zacznie - uderzyć ponownie. - rozkładała całość na czynniki pierwsze. Swobodnie, racjonalnie, widocznie myśląc nad tym wcześniej - i myśląc długo. - Jestem więc szansą. To czy wykorzystaną, pozostawiam do decyzji tobie. - rozciągnęła wargi w ujmującym, szczerym uśmiechu. Nie składała mu obietnic handlowych - bo nie była w stanie za nie poświadczyć pewnością. Jej kompetencje jako lady Norfolku nie polegały na pertraktacjach w tym kierunku. Zresztą, do nich samych winien zasiąść Manannan. Był synem Traversów, jej mężem, bohaterem - a co ważniejsze, mężczyzną. Nie musiała z tym walczyć. Już nie chciała, Tristan miał rację podczas tamtej rozmowy. Wystarczyło by była sobą, lepszą od wielu mężczyzn z którymi przyszło jej rozmawiać i sprytną na tyle, by osiągnąć cele instrumentami które istotnie posiadała. Obiecała też - zapewniła - że będzie mu pomocą. Dama, która swymi ambicjami próbowała otwarcie wchodzić w miejsca w które nie powinna, mogła łatwo przyciągnąć spojrzenia i naznaczyć wstydem jego działania i osiągnięcia. Ale mogła się w nich pojawiać niemal niezauważenie - jak teraz, oferując swój wizerunek i marudnie narzekając na brak możliwości cieszenia się tym czym chciała - ledwie dotykając a jednocześnie zaznaczając dokładnie istoty tego o co jej chodziło. Tym bardziej, że niewątpliwe do tego, co zamierzała osiągnąć będzie potrzebowała nowych sukni. - Wraz z końcem listopada, zwrócę swoje spojrzenie ku młodej projektantce która wyrosła w rodzinie nie umieszczonej w Skorowidzu, a jednak na tyle potężnej by zyskać miano namiestników. Widziałam jej projekty podczas rozpoczęcia Festiwalu Lata. Pomogę jej wyrobić nazwisko i - kto wie - ze mną po swojej stronie może nawet - konkurencję. - dumała dalej, odrobinę żartobliwie, choć nic nie wskazywało na to, by kłamała. Podniosła się z krzesła, wygładzając poły sukni, stawiając kroki w kierunku drzwi którymi weszła. - Ah. - zatrzymała się w drodze do wyjścia z pracowni, zaraz przy ramieniu Bradforda - przypadkiem, czy specjalnie? - odwracając głowę by na niego spojrzeć. - Moje miary powinny być w pracowni Edwarda - choć w mym obecnym stanie pozwolę by Margaret ściągnęła je, zanim opuszczę Dom Mody. Oczywiście, nie musisz wierzyć mi na słowo, jeśli moją propozycję uznasz za dostatecznie intratną i będziesz chciał sprawdzić moje umiejętności zaproś mnie na spotkanie. Założę co zechcesz. - udowadniając prawdę, poświadczając swoim własnym słowom. Jednocześnie wyznając, kto tworzył jej wcześniejsze kreacje. Ruszyła dalej, wzniecając wokół siebie mgiełkę przepełnioną kwiatowym zapachem olejków których używała. Wyciągnęła rękę, zaciskając palce wokół zimnej metalowej klamki. Nacisnęła na nią otwierając drzwi. Spojrzała za siebie. - Możliwe, że zabudowany kołnierz dodałby jej charakteru. - rzuciła w przestrzeń między nimi tęczówki przenosząc na krótką chwilę na biurko. - Bywaj, Bradfordzie. - pochyliła krótko głowę w pożegnaniu, powiedziała wszystko co chciała, co zaplanowała. Ciemne, czarne, niemal onyksowe tęczówki zawisły na nim. - Szczerze liczę, że nasze interesy okażą się wspólne. - bo nie znalazłaby się przed nim, gdyby nie chciała tego osiągnąć. Dała mu kilka sekund; na możliwe pytania, wnioski - może nawet odrzucenie od razu padającej propozycji, po samej sobie mając pozostawić jedynie echo wypowiedzianych słów i nadal unoszący się w powietrzu zapach róż - zrobiła wszystko to co zaplanowała.


I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t4704-melisande-rosier#100644 https://www.morsmordre.net/t5050-nulla#108518 https://www.morsmordre.net/t12140-melisande-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t5178-skrytka-bankowa-nr-1209 https://www.morsmordre.net/t5098-melisande-rosier#110615

Strona 3 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next

Pracownie projektantów
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach