Restauracja z tarasem
AutorWiadomość
Restauracja z tarasem
Nikogo nie dziwi, że rezerwację na stolik należy złożyć z odpowiednio wcześniejszym wyprzedzeniem, szczególnie jeżeli nie należy się do arystokratycznych elit. Restauracja od otwarcia cieszy się nienagnanymi opiniami najwyższym poziomem obsługi. Czarodzieje o krwi mieszanej i mugolskiej nie się mile widziane przez przebywające tu osoby, choć nikt nie zabroni im wejścia, o ile nie odstrasza ich sam widok cen w menu.
Restauracja ulokowana jest na ostatnim piętrze domu mody, a jej wnętrza utrzymano w jasnej tonacji. Okrągłe stoliki ustawiono w taki sposób, by zapewnić dostateczną prywatność osobom bawiącym się. Wieczorami grają tu na żywo najlepsi jazzowi wykonawcy, których występ stanowi znakomite zwieńczenie dnia spędzonego na zakupach. Niezależnie od pory roku posiłek można spożyć także na tarasie, gdzie od niesprzyjających warunków pogodowych chronią magiczne markizy.
Restauracja ulokowana jest na ostatnim piętrze domu mody, a jej wnętrza utrzymano w jasnej tonacji. Okrągłe stoliki ustawiono w taki sposób, by zapewnić dostateczną prywatność osobom bawiącym się. Wieczorami grają tu na żywo najlepsi jazzowi wykonawcy, których występ stanowi znakomite zwieńczenie dnia spędzonego na zakupach. Niezależnie od pory roku posiłek można spożyć także na tarasie, gdzie od niesprzyjających warunków pogodowych chronią magiczne markizy.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:46, w całości zmieniany 1 raz
| 15 stycznia
Chciałem już, aby wszystko było za mną. O niczym innym od dawna nie myślałem jak o tym, w czyje ręce oddam własną córkę. Młodą blondynkę, która powinna już iść biegiem nowego życia. Szkoda, że moi starsi synowie nie żyją. Z pewnością gonie by reprezentowali nasz ród. Ale mam jeszcze małego Olivera, który jest aktualnie moim oczkiem w głowie. Przez to nie miałem czasu edukować swojej starszej córki, więc należało załatwić wszelkie formalności i szybko wydać ją za mąż. Żałuję, że spotkanie nie powiodło się podczas sabatu, na którym niestety zdarzyły się okropne czyny. Mam nadzieję, że ten, kto to zrobił, poniesie za to konsekwencje, że zdzierżył drogocenne posadzki najdroższą z krwi czarodziejów - krwią szlachciców. I to nie byle jakich. Poważanych, tych którzy godnie reprezentowali swoje rodziny, własne rody. Gdybym mógł, to własnoręcznie ukrócił zabójcę o głowę i powiesił przy wejściu na Pokątną, aby każdy, kto ośmieliłby się wejść w ulice czarodziejów, zdawał sobie sprawę z tego, jakie konsekwencje są przy pozbawieniu życia jakiegokolwiek szlachcica. Nie licząc oczywiście wybranych rodów, bo tacy na przykład Weasley'owie to nie zasługują na miano szlachciców, ale niestety nie mi o tym decydować.
Zaraz znów powróciłem myślami do sabatu, podczas którego mimo moich i lady Nott chęci, nic się nie udało ustalić prócz kolejnego spotkania. Kolejne, w odpowiednio wybranej restauracji. Oczywiście bez żadnego sprzeciwu zgodziłem się z pomysłem lady Nott i przekazałem córce jedynie tyle, aby się odpowiednio ubrała i nie planowała zrobić niczego głupiego, co potrafią zrobić nastolatki w jej wieku. Mam nadzieję, że nauki, które miały jej przekazać odpowiednią wiedzę, rzeczywiście gdzieś się utrwaliły w jej blond mózgu.
- Jeśli powiesz jedno złe słowo, obiecuję, że wylądujesz u Weasley'ów.- ostrzegłem swą córkę surowo jak i poważnie. Wolałem wcześniej ją uprzedzić, aby wiedziała co ją czeka przy popełnieniu przy niej jakiejkolwiek gafy. Lecz przestałem już mówić, gdyż obydwoje znaleźliśmy się przed umówionej wcześniej restauracją, więc nie chcąc przedłużać, z grzeczności otworzyłem pierwszy drzwi, aby córka mogła wejść do środka. Nie musieliśmy długo czekać, gdyż zaraz do nas podszedł kelner.
- My z rezerwacji stolika dla czworga na moje nazwisko.- rzuciłem szorstko ukazując kelnerowi pierścień rodowy. Głupiec by się nie domyślił, co on może symbolizować. Przecież jest w rodowym domu mody, tylko idioci by się nie zorientowali, z kim mają właśnie do czynienia. W odpowiedzi dostałem wyrazy uszanowania i zaraz został nam ukazany stolik dla czterech osób, już ze wszystkim przygotowany. Zaraz też usłyszałem, że już ktoś czeka, co potwierdziło w moim wzroku, ponieważ ujrzałem pewnego młodzieńca. Zaraz wraz z córką podeszliśmy do niego. - Lordzie Nott, miło mi pana ujrzeć. Lord pozwoli poznać moją córkę, Victorię.- zacząłem od skinienia głową, gdyż wolałem się jeszcze wstrzymać od podawania ręki Nottowi tylko dlatego, że chcę go lepiej poznać jak i dać jemu znak, że tu nie są dla zabawy. To jest poważne spotkanie i mam nadzieję, że wypełni swe obowiązki. Chwilę później gdy zacząłem przedstawiać moją córkę, głos mój nieco złagodniał, a gestykulacje kulturalnie okazywały fakt, że z dumą i z zaszczytem prezentuję jemu jego przyszłą żonę, lecz w oczach mimochodem mógł ujrzeć pewien znak, jakiś błysk, który miał świadczyć o tym, że będę się jemu bacznie przyglądać. Posturą sprawdził się bardzo dobrze, aby to nie zmyliło jego, bo nie chciałby wydać swej córki za jakiegoś szlachcica, który nie będzie mógł sprawić dziedzica.
Chciałem już, aby wszystko było za mną. O niczym innym od dawna nie myślałem jak o tym, w czyje ręce oddam własną córkę. Młodą blondynkę, która powinna już iść biegiem nowego życia. Szkoda, że moi starsi synowie nie żyją. Z pewnością gonie by reprezentowali nasz ród. Ale mam jeszcze małego Olivera, który jest aktualnie moim oczkiem w głowie. Przez to nie miałem czasu edukować swojej starszej córki, więc należało załatwić wszelkie formalności i szybko wydać ją za mąż. Żałuję, że spotkanie nie powiodło się podczas sabatu, na którym niestety zdarzyły się okropne czyny. Mam nadzieję, że ten, kto to zrobił, poniesie za to konsekwencje, że zdzierżył drogocenne posadzki najdroższą z krwi czarodziejów - krwią szlachciców. I to nie byle jakich. Poważanych, tych którzy godnie reprezentowali swoje rodziny, własne rody. Gdybym mógł, to własnoręcznie ukrócił zabójcę o głowę i powiesił przy wejściu na Pokątną, aby każdy, kto ośmieliłby się wejść w ulice czarodziejów, zdawał sobie sprawę z tego, jakie konsekwencje są przy pozbawieniu życia jakiegokolwiek szlachcica. Nie licząc oczywiście wybranych rodów, bo tacy na przykład Weasley'owie to nie zasługują na miano szlachciców, ale niestety nie mi o tym decydować.
Zaraz znów powróciłem myślami do sabatu, podczas którego mimo moich i lady Nott chęci, nic się nie udało ustalić prócz kolejnego spotkania. Kolejne, w odpowiednio wybranej restauracji. Oczywiście bez żadnego sprzeciwu zgodziłem się z pomysłem lady Nott i przekazałem córce jedynie tyle, aby się odpowiednio ubrała i nie planowała zrobić niczego głupiego, co potrafią zrobić nastolatki w jej wieku. Mam nadzieję, że nauki, które miały jej przekazać odpowiednią wiedzę, rzeczywiście gdzieś się utrwaliły w jej blond mózgu.
- Jeśli powiesz jedno złe słowo, obiecuję, że wylądujesz u Weasley'ów.- ostrzegłem swą córkę surowo jak i poważnie. Wolałem wcześniej ją uprzedzić, aby wiedziała co ją czeka przy popełnieniu przy niej jakiejkolwiek gafy. Lecz przestałem już mówić, gdyż obydwoje znaleźliśmy się przed umówionej wcześniej restauracją, więc nie chcąc przedłużać, z grzeczności otworzyłem pierwszy drzwi, aby córka mogła wejść do środka. Nie musieliśmy długo czekać, gdyż zaraz do nas podszedł kelner.
- My z rezerwacji stolika dla czworga na moje nazwisko.- rzuciłem szorstko ukazując kelnerowi pierścień rodowy. Głupiec by się nie domyślił, co on może symbolizować. Przecież jest w rodowym domu mody, tylko idioci by się nie zorientowali, z kim mają właśnie do czynienia. W odpowiedzi dostałem wyrazy uszanowania i zaraz został nam ukazany stolik dla czterech osób, już ze wszystkim przygotowany. Zaraz też usłyszałem, że już ktoś czeka, co potwierdziło w moim wzroku, ponieważ ujrzałem pewnego młodzieńca. Zaraz wraz z córką podeszliśmy do niego. - Lordzie Nott, miło mi pana ujrzeć. Lord pozwoli poznać moją córkę, Victorię.- zacząłem od skinienia głową, gdyż wolałem się jeszcze wstrzymać od podawania ręki Nottowi tylko dlatego, że chcę go lepiej poznać jak i dać jemu znak, że tu nie są dla zabawy. To jest poważne spotkanie i mam nadzieję, że wypełni swe obowiązki. Chwilę później gdy zacząłem przedstawiać moją córkę, głos mój nieco złagodniał, a gestykulacje kulturalnie okazywały fakt, że z dumą i z zaszczytem prezentuję jemu jego przyszłą żonę, lecz w oczach mimochodem mógł ujrzeć pewien znak, jakiś błysk, który miał świadczyć o tym, że będę się jemu bacznie przyglądać. Posturą sprawdził się bardzo dobrze, aby to nie zmyliło jego, bo nie chciałby wydać swej córki za jakiegoś szlachcica, który nie będzie mógł sprawić dziedzica.
I show not your face but your heart's desire
Nie wiedziałam, że mieliśmy na dzisiaj umówione jakie kolwiek spotkanie. Dowiedziałam się dopiero nad ranem, podczas rodzinnego posiłku. Ojciec poinformował mnie o naszych planach, nakazał, abym dobrze się ubrała. Dlatego całe po południe spędziłam na tym, aby dzisiejszego wieczora pokazać się z jak najlepszej strony. Zdziwił mnie fakt, że wybieraliśmy się do restauracji Parkinsonów bez matki, ale jak widać, był w tym jakiś cel.
Szłam pół kroku za ojcem, powoli zbliżając się do wyznaczonego miejsca. Wysoko uniesiona głowa oraz piękna, szmaragdowa suknia, póki co przykryta jeszcze pod warstwą odzienia wierzchniego, jednoznacznie wskazywało na to, z jakiego rodu pochodzę.
Ostatnie wydarzenia odcisnęły się na szlacheckich rodzinach bardzo wyraźnym piętnem, wszędzie gdzie się nie poszło, słychać było rozmowy tylko na jeden temat. Ja jednak nie obawiałam się, że dzisiejszy wieczór spędzimy na rozmowach politycznych, mój ojciec nigdy nie zabrałby mnie ze sobą na takie coś.
Z zamyśleń wyrwał mnie jego głos, ostrzegający mnie przed zrobieniem czegoś głupiego. Westchnęłam cicho, lekko spuszczając wzrok, by po chwili utkwić go ponownie w jego lewym profilu.
- Ojcze, nie będziesz się musiał za mnie wstydzić - odpowiedziałam pewnie, zapewniając go, że nie musi się o to martwić, a ja nie mam zamiaru źle się zachowywać i przynosić swojemu rodowi niezbyt pochlebne opinie.
Zawsze taki był. Surowy, chłodny, bardzo wymagający. A ja zawsze przejmowałam się jego zdaniem, było dla mnie ważne, tak jak ważne powinno być słowo głowy rodziny. Już dawno przestało mi zależeć na jego uczuciu w stosunku do mnie. Teraz, tylko i wyłącznie, chciałam nie dawać mu powodu, do krytyki.
Stanęliśmy przy wejściu, po chwili pojawił się obok nas kelner, witając i pomagając uporać się z ubiorem. Pozwoliłam, aby zsunął z moich ramion materiał płaszcza. Suknia była długa, aczkolwiek zasłaniała moje ramiona, miała również wcięcie w talii, przepasane ciemniejszym paskiem. Na szyi wisiały moje ulubione korale, na palcu pierścionek z rodowym kryształem, a wokół mnie unosił się delikatny zapach ulubionych perfum. Fiołkowy.
Ruszyłam za ojcem, który zaprowadził mnie w stronę jednego ze stolików. Dziwił mnie fakt, że zarezerwowany był stolik dla czterech osób. Coś się szykowałam, a ja nie wiedziałam co. Szłam jednak, nie pozwalając sobie na chwilę zdenerwowania czy niepewności, a na mojej twarzy panował spokój.
Dopiero gdy przy stoliku ujrzałam mężczyznę, spojrzałam najpierw na ojca, a potem na niego lekko niepewnie. Przywitali się ze sobą, a ton głosu lorda Parkinsona zdecydowanie się zmienił, w stosunku do tego, z czym miałam okazję obcować jeszcze przez chwilę. Przedstawił mnie, na co ja z gracją dygnęłam, schylając lekko głowę.
- Lordzie Nott - powiedziałam tylko.
Zaczekałam, aż mój ojciec odsunie dla mnie krzesło, zastanawiając się, kiedy pojawi się i kim będzie ta czwarta osoba, dla której przygotowane było ostatnie miejsce. W mojej głowie krążyło też wiele myśli typu dlaczego spotykamy się z lordem Nott i chociaż gdzieś z tyłu, jakiś mały, cichy głosik mówił mi, o co chodzi tak naprawdę, to nie chciałam do siebie jej dopuścić, kompletnie nie zwracając na nią uwagi.
Szłam pół kroku za ojcem, powoli zbliżając się do wyznaczonego miejsca. Wysoko uniesiona głowa oraz piękna, szmaragdowa suknia, póki co przykryta jeszcze pod warstwą odzienia wierzchniego, jednoznacznie wskazywało na to, z jakiego rodu pochodzę.
Ostatnie wydarzenia odcisnęły się na szlacheckich rodzinach bardzo wyraźnym piętnem, wszędzie gdzie się nie poszło, słychać było rozmowy tylko na jeden temat. Ja jednak nie obawiałam się, że dzisiejszy wieczór spędzimy na rozmowach politycznych, mój ojciec nigdy nie zabrałby mnie ze sobą na takie coś.
Z zamyśleń wyrwał mnie jego głos, ostrzegający mnie przed zrobieniem czegoś głupiego. Westchnęłam cicho, lekko spuszczając wzrok, by po chwili utkwić go ponownie w jego lewym profilu.
- Ojcze, nie będziesz się musiał za mnie wstydzić - odpowiedziałam pewnie, zapewniając go, że nie musi się o to martwić, a ja nie mam zamiaru źle się zachowywać i przynosić swojemu rodowi niezbyt pochlebne opinie.
Zawsze taki był. Surowy, chłodny, bardzo wymagający. A ja zawsze przejmowałam się jego zdaniem, było dla mnie ważne, tak jak ważne powinno być słowo głowy rodziny. Już dawno przestało mi zależeć na jego uczuciu w stosunku do mnie. Teraz, tylko i wyłącznie, chciałam nie dawać mu powodu, do krytyki.
Stanęliśmy przy wejściu, po chwili pojawił się obok nas kelner, witając i pomagając uporać się z ubiorem. Pozwoliłam, aby zsunął z moich ramion materiał płaszcza. Suknia była długa, aczkolwiek zasłaniała moje ramiona, miała również wcięcie w talii, przepasane ciemniejszym paskiem. Na szyi wisiały moje ulubione korale, na palcu pierścionek z rodowym kryształem, a wokół mnie unosił się delikatny zapach ulubionych perfum. Fiołkowy.
Ruszyłam za ojcem, który zaprowadził mnie w stronę jednego ze stolików. Dziwił mnie fakt, że zarezerwowany był stolik dla czterech osób. Coś się szykowałam, a ja nie wiedziałam co. Szłam jednak, nie pozwalając sobie na chwilę zdenerwowania czy niepewności, a na mojej twarzy panował spokój.
Dopiero gdy przy stoliku ujrzałam mężczyznę, spojrzałam najpierw na ojca, a potem na niego lekko niepewnie. Przywitali się ze sobą, a ton głosu lorda Parkinsona zdecydowanie się zmienił, w stosunku do tego, z czym miałam okazję obcować jeszcze przez chwilę. Przedstawił mnie, na co ja z gracją dygnęłam, schylając lekko głowę.
- Lordzie Nott - powiedziałam tylko.
Zaczekałam, aż mój ojciec odsunie dla mnie krzesło, zastanawiając się, kiedy pojawi się i kim będzie ta czwarta osoba, dla której przygotowane było ostatnie miejsce. W mojej głowie krążyło też wiele myśli typu dlaczego spotykamy się z lordem Nott i chociaż gdzieś z tyłu, jakiś mały, cichy głosik mówił mi, o co chodzi tak naprawdę, to nie chciałam do siebie jej dopuścić, kompletnie nie zwracając na nią uwagi.
Czas płynieAle wspomnienia pozostają na zawsze
Victoria Parkinson
Zawód : Dama, twórczyni perfum, alchemiczka
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Bo nie miłość jest najważniejsza, a spełnienie obowiązku wobec rodu i męża.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Restauracja w Domu Mody Parkinsonów była spełnieniem marzeń dla kogoś, kto liczył się z każdym wydawanym knutem; szczególnie teraz, kiedy echa wydarzeń z Noworocznego Sabatu ciążyły niczym kłęby duszącego dymu. Nazwisko Nottów wiązało się ze śmiercią kilku znamienitych arystokratów, choć Cassius żywił nadzieję, że incydent ten zostanie szybko zapomniany. Nie wątpił, iż bieżące dni przyniosą kolejną dawkę intrygujących wypadków, którymi będzie musiał zająć się w Ministerstwie. Nie chciał jednak w żadnych uczestniczyć. Zatem jak znalazł się w restauracji z listem napisanym przez ciotkę, schowanym w wewnętrznej kieszeni eleganckiej szaty podkreślającej pochodzenie jak i charakter spotkania, na które wyczekiwał w samotności?
Nie ośmielił się zerwać pieczęci lady Nott, lecz domyślał się, czego dotyczyła treść skryta w kopercie; zachowanie ojca tylko to potwierdzało. Zawieranie umów zostało zakończone i znaleziono dla niego odpowiednią partię. Ale czy była ona dostatecznie dobra, by sprostać wygórowanym wymaganiom ojca oraz jego własnym wymogom, których nie zdołał jeszcze określić? Tego niestety nie wiedział, lecz był świadom urazy do swojego rodziciela. Powinien mu towarzyszyć dzisiaj, wszak wyczekiwał tego dnia z utęsknieniem, byleby jedyny syn nie szedł jego śladami. Rozumiał też, że musiał zająć się matką, której niestety dzisiaj nie miał możliwości odwiedzić. Z pewnością już poznała wieści i cieszyła się z tego, co wkrótce nastąpi. Tylko czy on sam tego pragnął? Przecież doskonale znał swoją powinność wobec rodu. Wiedział o tym niemalże od dnia narodzin, że któregoś dnia część zamieszkiwanej przez niego rezydencji zostanie wypełniona obecnością kogoś, kogo powinien chronić; komu powinien zapewnić szczęści i z kim powinien spłodzić kolejnych Nottów. Usilnie starał się nie wymawiać słowa, które grzęzło w gardle. Niestety myślał o nim cały czas. Narzeczona zostanie przedstawiona mu już wkrótce.
Siedząc przy stoliku już drugą godzinę, oczekiwał przybycia gości. Przybył zdecydowanie wcześniej, aby dopilnować poprawnego przebiegu przedstawienia. Był całkowicie pewien, że spotkanie właśnie w tym lokalu miało przynieść odrobiny plotek oraz zapewnić pozostałe arystokratyczne salony, iż tragedia na Sabacie to przeszłość. Wszyscy powinni żyć plotkami, rzucił w eter własnych myśli, lustrując zgromadzone towarzystwo z kieliszkiem najdelikatniejszego wina, jakie tylko Parkinsonowie mogli tu zaserwować. Długa, kryształowa nóżka tkwiła między długimi palcami Cassiusa, a kunsztownie wykonana czasza wraz z upływem czasu pustoszała. Idealnie odmierzone, niewielkie łyki uprzyjemniały oczekiwania, lecz nie zdołały całkowicie zniwelować tego czegoś ciężkiego tkwiącego w gardle. Niewielkie zdenerwowanie oraz odrobina stresu nieubłaganie zbliżającym się spotkaniem wypełniał dyskretnym poprawianiem szaty. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jakie powinien wywrzeć pierwsze wrażenie i podejrzewał, że towarzyszący mu goście również o to zadbali; byli w końcu Parkinsonami, a Cassius miał to szczęście, iż jego ulubiona kuzynka zadbała o właściwe kreacje w jego garderobie. Z resztą męczyło go przeczucie, że Emery również maczała w całej sprawie swoje utalentowane palce. Nie odpuściłaby sobie okazji do wtrącenia paru knutów, nawet gdy wybiła godzina próby.
Ta odrobina szczęścia zesłanego przez kogoś innego pozwoliła mu na uprzednie zajęcie stolika nie tylko z idealnym widokiem, ale również z możliwością obserwowania wejścia do restauracji. Dostrzegł ich dokładnie w chwili, kiedy mężczyzna – zdaje się lord Parkinson – okazywał swój rodowy sygnet. Widząc to, na poważnej twarzy nie pojawiło się nic poza salonowym uśmiechem, którym zazwyczaj zapraszał gości do wspólnej rozmowy i, prawdę mówiąc, nie inaczej było tym razem. Ojciec wyraźnie zaznaczył, dlaczego na miejsce spotkania wybrano właśnie tę restaurację, lecz informacja ta odeszła gdzieś daleko, gdy rzeczywiście przyszło mu zmierzyć się z postawionym przed nim zadaniem.
Prowadzona przez lorda Parkinsona młoda czarownica utkwiła w pamięci. Każdy arystokrata poruszał się w pewien charakterystyczny sposób i najpierw to dostrzegł w postawie młodej damy, jednakże zwrócił uwagę na te kilka detali, które cechowały ją osobiście. Niewątpliwie była okazem urody, któremu należałoby okazać pewnego rodzaju hołd, choć przez krótki moment postawiła niewypowiedziane wątpliwości, czy aby na pewno w jej żyłach płynęła stuprocentowa, czarodziejska krew. Za żadne skarby nie chciałby bratać się z wilami bliżej, niż wymagała tego od niego etykieta. Równie mocno nie pragnął także towarzystwa kobiet na salonach, ale tym razem nie chodziło już o jego osobiste animozje. Z chwilą wkroczenia dwójki Parkinsonów do przybytku stworzonego z ich krwi rozpoczęła się stawka o najwyższą cenę, a świadomość takowego faktu uderzyła w Cassiusa zdecydowanie zbyt mocno. Mimo że nie dał po sobie żadnych oznak swojego stanu, dla pozostałych gości niezaprzeczalnym było, iż młoda lady Parkinson – jak już się domyślał – zwróciła uwagę w odpowiedni sposób. Uważnym, choć na pierwszy rzut oka obojętnym spojrzeniem śledził każdy jej ruch, aż zatrzymała się przy stoliku, by z ostatnim stuknięciem eleganckiego obcasa powstał ze swojego miejsca, witając się z lordem Parkinsonem.
— Sir, mnie również miło jest móc spotkać się z tobą — odparł gładko z lekkim ukłonem, przechodząc kilka kroków bliżej młodej damy. Na jej salonowe dygnięcie odpowiedział podobnym skinieniem, jednak pozwolił sobie na chwilę ciszy, nim przemówił:
— Lady Parkinson, to zaszczyt móc cię poznać osobiście. Czy pozwolisz? — Zakończył pytaniem, zmierzając w jej stronę z zamiarem odsunięcia krzesła. Salonowa etykieta z pewnością nie pozwoli złożyć odmowy, choć reakcji lorda Parkinsona nie mógł przewidzieć, toteż stanął za jednym z eleganckim siedzisk i odsunął je delikatnym ruchem. Pozwolił sobie jedynie na ledwie widoczne spojrzenie w stronę czwartego miejsca, które niestety będzie musiało pozostać puste, jednocześnie oznaczając, iż na placu boju pozostał sam.
Nie ośmielił się zerwać pieczęci lady Nott, lecz domyślał się, czego dotyczyła treść skryta w kopercie; zachowanie ojca tylko to potwierdzało. Zawieranie umów zostało zakończone i znaleziono dla niego odpowiednią partię. Ale czy była ona dostatecznie dobra, by sprostać wygórowanym wymaganiom ojca oraz jego własnym wymogom, których nie zdołał jeszcze określić? Tego niestety nie wiedział, lecz był świadom urazy do swojego rodziciela. Powinien mu towarzyszyć dzisiaj, wszak wyczekiwał tego dnia z utęsknieniem, byleby jedyny syn nie szedł jego śladami. Rozumiał też, że musiał zająć się matką, której niestety dzisiaj nie miał możliwości odwiedzić. Z pewnością już poznała wieści i cieszyła się z tego, co wkrótce nastąpi. Tylko czy on sam tego pragnął? Przecież doskonale znał swoją powinność wobec rodu. Wiedział o tym niemalże od dnia narodzin, że któregoś dnia część zamieszkiwanej przez niego rezydencji zostanie wypełniona obecnością kogoś, kogo powinien chronić; komu powinien zapewnić szczęści i z kim powinien spłodzić kolejnych Nottów. Usilnie starał się nie wymawiać słowa, które grzęzło w gardle. Niestety myślał o nim cały czas. Narzeczona zostanie przedstawiona mu już wkrótce.
Siedząc przy stoliku już drugą godzinę, oczekiwał przybycia gości. Przybył zdecydowanie wcześniej, aby dopilnować poprawnego przebiegu przedstawienia. Był całkowicie pewien, że spotkanie właśnie w tym lokalu miało przynieść odrobiny plotek oraz zapewnić pozostałe arystokratyczne salony, iż tragedia na Sabacie to przeszłość. Wszyscy powinni żyć plotkami, rzucił w eter własnych myśli, lustrując zgromadzone towarzystwo z kieliszkiem najdelikatniejszego wina, jakie tylko Parkinsonowie mogli tu zaserwować. Długa, kryształowa nóżka tkwiła między długimi palcami Cassiusa, a kunsztownie wykonana czasza wraz z upływem czasu pustoszała. Idealnie odmierzone, niewielkie łyki uprzyjemniały oczekiwania, lecz nie zdołały całkowicie zniwelować tego czegoś ciężkiego tkwiącego w gardle. Niewielkie zdenerwowanie oraz odrobina stresu nieubłaganie zbliżającym się spotkaniem wypełniał dyskretnym poprawianiem szaty. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jakie powinien wywrzeć pierwsze wrażenie i podejrzewał, że towarzyszący mu goście również o to zadbali; byli w końcu Parkinsonami, a Cassius miał to szczęście, iż jego ulubiona kuzynka zadbała o właściwe kreacje w jego garderobie. Z resztą męczyło go przeczucie, że Emery również maczała w całej sprawie swoje utalentowane palce. Nie odpuściłaby sobie okazji do wtrącenia paru knutów, nawet gdy wybiła godzina próby.
Ta odrobina szczęścia zesłanego przez kogoś innego pozwoliła mu na uprzednie zajęcie stolika nie tylko z idealnym widokiem, ale również z możliwością obserwowania wejścia do restauracji. Dostrzegł ich dokładnie w chwili, kiedy mężczyzna – zdaje się lord Parkinson – okazywał swój rodowy sygnet. Widząc to, na poważnej twarzy nie pojawiło się nic poza salonowym uśmiechem, którym zazwyczaj zapraszał gości do wspólnej rozmowy i, prawdę mówiąc, nie inaczej było tym razem. Ojciec wyraźnie zaznaczył, dlaczego na miejsce spotkania wybrano właśnie tę restaurację, lecz informacja ta odeszła gdzieś daleko, gdy rzeczywiście przyszło mu zmierzyć się z postawionym przed nim zadaniem.
Prowadzona przez lorda Parkinsona młoda czarownica utkwiła w pamięci. Każdy arystokrata poruszał się w pewien charakterystyczny sposób i najpierw to dostrzegł w postawie młodej damy, jednakże zwrócił uwagę na te kilka detali, które cechowały ją osobiście. Niewątpliwie była okazem urody, któremu należałoby okazać pewnego rodzaju hołd, choć przez krótki moment postawiła niewypowiedziane wątpliwości, czy aby na pewno w jej żyłach płynęła stuprocentowa, czarodziejska krew. Za żadne skarby nie chciałby bratać się z wilami bliżej, niż wymagała tego od niego etykieta. Równie mocno nie pragnął także towarzystwa kobiet na salonach, ale tym razem nie chodziło już o jego osobiste animozje. Z chwilą wkroczenia dwójki Parkinsonów do przybytku stworzonego z ich krwi rozpoczęła się stawka o najwyższą cenę, a świadomość takowego faktu uderzyła w Cassiusa zdecydowanie zbyt mocno. Mimo że nie dał po sobie żadnych oznak swojego stanu, dla pozostałych gości niezaprzeczalnym było, iż młoda lady Parkinson – jak już się domyślał – zwróciła uwagę w odpowiedni sposób. Uważnym, choć na pierwszy rzut oka obojętnym spojrzeniem śledził każdy jej ruch, aż zatrzymała się przy stoliku, by z ostatnim stuknięciem eleganckiego obcasa powstał ze swojego miejsca, witając się z lordem Parkinsonem.
— Sir, mnie również miło jest móc spotkać się z tobą — odparł gładko z lekkim ukłonem, przechodząc kilka kroków bliżej młodej damy. Na jej salonowe dygnięcie odpowiedział podobnym skinieniem, jednak pozwolił sobie na chwilę ciszy, nim przemówił:
— Lady Parkinson, to zaszczyt móc cię poznać osobiście. Czy pozwolisz? — Zakończył pytaniem, zmierzając w jej stronę z zamiarem odsunięcia krzesła. Salonowa etykieta z pewnością nie pozwoli złożyć odmowy, choć reakcji lorda Parkinsona nie mógł przewidzieć, toteż stanął za jednym z eleganckim siedzisk i odsunął je delikatnym ruchem. Pozwolił sobie jedynie na ledwie widoczne spojrzenie w stronę czwartego miejsca, które niestety będzie musiało pozostać puste, jednocześnie oznaczając, iż na placu boju pozostał sam.
We're not cynics, we just don't believe a word you say
We're not critics, we just hate it all anyway
We're not critics, we just hate it all anyway
Cassius P. Nott
Zawód : Urzędnik Ministerstwa Magii
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am the tall dark stranger
those warnings prepared you for
those warnings prepared you for
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Mam nadzieję, że nie musiałeś zbyt długo czekać na nas.- życzliwie skierowałem swe słowa w jego stronę chcąc tym samym zakończyć w kulturalny sposób całe te finezyjne powitanie obydwóch rodzin, szlacheckim rodzin. Czy raczej spotkania mojej rodziny z ... nim. Oczywiście, spodziewałem się ujrzeć ojca owego młodzieńca, który świergotał zarówno swym szarmanckim uśmiechem, jak i tonem, który chciałem sam w myślach rozgryźć. Nie wiedziałem co o nim sądzić, mimo iż wydawał się być z pozoru dobrze wychowany. Dobrze ułożony i nauczony tego, czego nie umieją osoby niższych kategorii. Nie współczułem u osób o niższych statusach tego, jaki mają byt, że pracują ciężko na utrzymanie, skąd część pieniędzy idzie do szlachciców - czyli nas, bo nam się należy. Od wieków było wiadomo, że to dzięki nam, rodom o zachowanej czystości krwi, która pilnowała, by nikt niepowołany nie wtargnął się do szanowanego rodu, istnieją kolejne pokolenia, jak i osoby o zróżnicowanych statusach krwi. Może to był błąd pozwalając dawniej żyć, bo przecież nawet taki mugolak musi mieć w swej genealogi jakiegoś czarodzieja. Bo znikąd się nie biorą zdolności magiczne, nawet u takich brudasów, jakimi są mugolacy. Szkoda, że nie można wrócić do starych czasów, by naprawić ten błąd. Może teraz żylibyśmy w spokoju, bez ukrywania swych zdolności, a ci małostkowi brudacy by zniknęli z naszego świata.
Lecz to są tylko czyste wymysły, które nie znajdą źródła w dzisiejszych dziejach, kiedy to trzeba walczyć o zachowanie czystości krwi. Tak wielu czarodziei chce zmarnować swój drogocenny dar dla jakichś mało znaczących mugoli. A potem się rodzą zakały i nie wiadomo, czy nadaje się na ścierkę, czy na śmietnik. Ale dobrze, postanowiłem przenieść swe myśli do towarzystwa, które zdawało się być onieśmielone. Pozwoliłem młodemu Nottowi na działanie, które nie wnosiło niczego złego w jego wychowaniu. Tylko podkreślało to, co opiniowała jego ciotka o nim. Oczywiście tego na głos nie powiedziałem, bo to nie są tematy dla młodych, którzy nie powinni przejmować się czy nawet sprzeciwiać słowom osobom starszych, którzy wiedzą co robią. Ja pragnę szybko wydać moją córkę za mąż, aby urodziła mi wnuków, z których byłbym dumny, aby wypełniła po prostu swe obowiązki. Zaraz z niewielkim uśmiechem na ustach zająłem swe miejsce koło córki i poczekałem, aż i młodzieniec zajął swe miejsce. Wszystko bez zbędnego pośpiechu, nie chciałem ponagliwać, skoro wszystko zostało uzgodnione. Młodzieniec powinien wiedzieć, co dzisiaj ma uczynić, a ja jemu raczej nie pomogę. Niech okaże się mężczyzną.
- Nie widzę pańskiego ojca. Czyżby coś się zmieniło?- powiedziałem spokojnym tonem zwracając się do młodzika, który może nie był już dzieckiem, lecz dla mnie mógłby być synem, więc błędne koło wraca i mogę zdefiniować Lorda Notta za młodzieńca. Może gdy podrośnie, nabierze brody, trojga dzieci, białych włosów, to będę mógł jego uznać za mężczyznę, czy wtedy nawet i za starca. Ale to dopiero wtedy, nie szybciej. Co innego jego ojciec, do którego miałbym większy szacunek niż do takiego młodzika, który dopiero wyrósł z pierwszych szat od mamusi. Mężczyzna musi być stanowczy, dać sobie radę, a nie być na usługach mamusi. Po tym, co tu mogłem widzieć, oceniać taksować swym nad wyraz surowym wzrokiem, to mogłem stwierdzić iż mamisynkiem nie jest. Zaraz jednym, wręcz drobnym gestem ręki, którą nieco podniosłem i machnąłem, przywołałem do nas obsługę.
- Poprosimy białego wina, szampana, z czterdziestego drugiego roku.- złożyłem zamówienie za naszą trójkę i zaraz machnąłem ręką, aby młoda osoba poszła wykonać moje polecenie. W moim tonie była nuta pewności, która nie mogła pozwolić, by ktokolwiek mógł się sprzeciwić z moją wolą. Nawet moja własna córka, która mogłaby mieć jakieś awersje co do złożonego zamówienia. Przecież nie zostanę tu z nią do końca, będzie mogła zamówić, co zechce na koszt młodzieńca, czy nawet na koszt naszej rodziny. Zaraz o tym porozmawiam z kelnerami, aby to dopisali po prostu na mój rachunek. Żeby nie było, że nie troszczę się o swoją córkę. Bo może i jestem wobec niej surowy i wymagający, i traktuję jak jak traktuję, lecz jest aktualnie moim najstarszym żyjącym dzieckiem. Co z tego, ze moim oczkiem w głowie jest najmłodszy syn, o nią też muszę dbać, a przynajmniej pokazywać to publicznie. Bo co innego, gdy jesteśmy sami w czterech ścianach, a co innego, gdy wokół nas jest mnóstwo ludzi.
- Szkoda, że nie ma tu pańskiego ojca, lecz i bez niego uda nam się dogadać to, co chcieliśmy zrobić. Pańska ciotka podczas tego nieszczęśliwego sabatu - a niechaj Merlin świeci swą różdżką nad straconą kolebką szanowanych czarodziei - opowiadała wiele dobrego o panu. Nie będę ukrywać, iż zaimponowała mnie pewnymi słowami, wobec których żywię nadzieję, iż się nie okażą ułudą hallowenową.- zacząłem nieco poważnym tonem, a skończyłem, a przynajmniej tak mogło się młodzikom wydawać z nieco żartobliwym tonem. Ale skończyłem tylko dlatego, że zaraz do nas podeszła kelnerka z kubłem, w którym były zarówno kostki lodu, jak i szampan. Skinąłem głową w ramach podziękowania za przyniesienie posłusznie tego, czego chciałem, lecz dla pewności sprawdziłem szampan, z którego roku pochodzi. Nalepka informowała, że z 1942, czyli taki jaki chciał. - Niech pan nalewa.- rzuciłem szorstko w stronę kelnera, który czekał na mój rozkaz. Chwilę odczekałem w milczeniu i obserwowałem, jak kelner napełnia każdemu białe wino do połowy wysokiego i zarazem szczupłego kieliszka. Na koniec tylko kiwnąłem głową dając jemu znak, żeby sobie poszedł. No dobrze, to na czym skończyłem... - Nie zostanę tu z wami długo, byście mogli nacieszyć się sobą. Ale powiedz mi, lordzie Nott, czym się lord zajmuje. Pański ojciec coś wspominał o tym, że pracujesz w Ministerstwie, lecz nie potrafił tego dokładniej wyjaśnić.- wyrzuciłem nader spokojnie kolejne słowa, które wcześniej po prostu nie miały jak wyjść z moich ust. Nie chciałem im przeszkadzać, a szczególnie Nottowi, bo nie wiedziałem, czy chciałby teraz wyjawić sekret, który został zaplanowany kilka tygodni temu, czy może woli później, bez mojej obecności. Dlatego daję jemu możliwość wyboru, bez nacisku oczywiście.
Lecz to są tylko czyste wymysły, które nie znajdą źródła w dzisiejszych dziejach, kiedy to trzeba walczyć o zachowanie czystości krwi. Tak wielu czarodziei chce zmarnować swój drogocenny dar dla jakichś mało znaczących mugoli. A potem się rodzą zakały i nie wiadomo, czy nadaje się na ścierkę, czy na śmietnik. Ale dobrze, postanowiłem przenieść swe myśli do towarzystwa, które zdawało się być onieśmielone. Pozwoliłem młodemu Nottowi na działanie, które nie wnosiło niczego złego w jego wychowaniu. Tylko podkreślało to, co opiniowała jego ciotka o nim. Oczywiście tego na głos nie powiedziałem, bo to nie są tematy dla młodych, którzy nie powinni przejmować się czy nawet sprzeciwiać słowom osobom starszych, którzy wiedzą co robią. Ja pragnę szybko wydać moją córkę za mąż, aby urodziła mi wnuków, z których byłbym dumny, aby wypełniła po prostu swe obowiązki. Zaraz z niewielkim uśmiechem na ustach zająłem swe miejsce koło córki i poczekałem, aż i młodzieniec zajął swe miejsce. Wszystko bez zbędnego pośpiechu, nie chciałem ponagliwać, skoro wszystko zostało uzgodnione. Młodzieniec powinien wiedzieć, co dzisiaj ma uczynić, a ja jemu raczej nie pomogę. Niech okaże się mężczyzną.
- Nie widzę pańskiego ojca. Czyżby coś się zmieniło?- powiedziałem spokojnym tonem zwracając się do młodzika, który może nie był już dzieckiem, lecz dla mnie mógłby być synem, więc błędne koło wraca i mogę zdefiniować Lorda Notta za młodzieńca. Może gdy podrośnie, nabierze brody, trojga dzieci, białych włosów, to będę mógł jego uznać za mężczyznę, czy wtedy nawet i za starca. Ale to dopiero wtedy, nie szybciej. Co innego jego ojciec, do którego miałbym większy szacunek niż do takiego młodzika, który dopiero wyrósł z pierwszych szat od mamusi. Mężczyzna musi być stanowczy, dać sobie radę, a nie być na usługach mamusi. Po tym, co tu mogłem widzieć, oceniać taksować swym nad wyraz surowym wzrokiem, to mogłem stwierdzić iż mamisynkiem nie jest. Zaraz jednym, wręcz drobnym gestem ręki, którą nieco podniosłem i machnąłem, przywołałem do nas obsługę.
- Poprosimy białego wina, szampana, z czterdziestego drugiego roku.- złożyłem zamówienie za naszą trójkę i zaraz machnąłem ręką, aby młoda osoba poszła wykonać moje polecenie. W moim tonie była nuta pewności, która nie mogła pozwolić, by ktokolwiek mógł się sprzeciwić z moją wolą. Nawet moja własna córka, która mogłaby mieć jakieś awersje co do złożonego zamówienia. Przecież nie zostanę tu z nią do końca, będzie mogła zamówić, co zechce na koszt młodzieńca, czy nawet na koszt naszej rodziny. Zaraz o tym porozmawiam z kelnerami, aby to dopisali po prostu na mój rachunek. Żeby nie było, że nie troszczę się o swoją córkę. Bo może i jestem wobec niej surowy i wymagający, i traktuję jak jak traktuję, lecz jest aktualnie moim najstarszym żyjącym dzieckiem. Co z tego, ze moim oczkiem w głowie jest najmłodszy syn, o nią też muszę dbać, a przynajmniej pokazywać to publicznie. Bo co innego, gdy jesteśmy sami w czterech ścianach, a co innego, gdy wokół nas jest mnóstwo ludzi.
- Szkoda, że nie ma tu pańskiego ojca, lecz i bez niego uda nam się dogadać to, co chcieliśmy zrobić. Pańska ciotka podczas tego nieszczęśliwego sabatu - a niechaj Merlin świeci swą różdżką nad straconą kolebką szanowanych czarodziei - opowiadała wiele dobrego o panu. Nie będę ukrywać, iż zaimponowała mnie pewnymi słowami, wobec których żywię nadzieję, iż się nie okażą ułudą hallowenową.- zacząłem nieco poważnym tonem, a skończyłem, a przynajmniej tak mogło się młodzikom wydawać z nieco żartobliwym tonem. Ale skończyłem tylko dlatego, że zaraz do nas podeszła kelnerka z kubłem, w którym były zarówno kostki lodu, jak i szampan. Skinąłem głową w ramach podziękowania za przyniesienie posłusznie tego, czego chciałem, lecz dla pewności sprawdziłem szampan, z którego roku pochodzi. Nalepka informowała, że z 1942, czyli taki jaki chciał. - Niech pan nalewa.- rzuciłem szorstko w stronę kelnera, który czekał na mój rozkaz. Chwilę odczekałem w milczeniu i obserwowałem, jak kelner napełnia każdemu białe wino do połowy wysokiego i zarazem szczupłego kieliszka. Na koniec tylko kiwnąłem głową dając jemu znak, żeby sobie poszedł. No dobrze, to na czym skończyłem... - Nie zostanę tu z wami długo, byście mogli nacieszyć się sobą. Ale powiedz mi, lordzie Nott, czym się lord zajmuje. Pański ojciec coś wspominał o tym, że pracujesz w Ministerstwie, lecz nie potrafił tego dokładniej wyjaśnić.- wyrzuciłem nader spokojnie kolejne słowa, które wcześniej po prostu nie miały jak wyjść z moich ust. Nie chciałem im przeszkadzać, a szczególnie Nottowi, bo nie wiedziałem, czy chciałby teraz wyjawić sekret, który został zaplanowany kilka tygodni temu, czy może woli później, bez mojej obecności. Dlatego daję jemu możliwość wyboru, bez nacisku oczywiście.
I show not your face but your heart's desire
To co się właśnie działo było dla mnie rzeczą niemal niepojętą. Stałam u boku swojego ojca, na przeciwko innego mężczyzny, dużo ode mnie starszego, na jakimś oficjalnym spotkaniu i co gorsza, domyślałam się chyba, cóż to miało oznaczać. Czyli plotki były jednak prawdą, szukali kogoś dla mnie i znaleźli bliżej, niż bym się mogła tego spodziewać - u dalekiego kuzynostwa. Nie było to przecież niczym dziwnym, w związki wchodziły nawet bliższe sobie osoby, ale ja nie mogłam wyjść ze zdziwienia, że coś takiego przydarzyło się właśnie mnie. Niby się domyślałam, niby wiedziałam, niby się na to przygotowałam, ale stojąc tu, właśnie teraz, bałam się trochę o to co nastąpi. Miałam wrażenie, jakbym w ogóle nie była na to gotowa. A miałam już przecież dwadzieścia lat. Idealny wiek, jak by to stwierdziła większość szlacheckich rodów. Szlacheckie przywitanie, zadbanie o najmniejszy szczegół. Tu dygnięcie, skinienie głowy, ukłon, delikatny, wyuczony i ledwie widoczny uśmiech. Potem głowa do góry, wyprostowane plecy, kamienna twarz, chociaż o oczach tańczą iskierki niepewności.
- Dziękuje - rzekłam tylko, nim usiadłam za stołem.
Pozwoliłam, aby przysunął mi krzesło, a potem odprowadziłam lorda Notta wzrokiem i obserwowałam, jak sam zasiadał. Nim mój ojciec zadał mu pytanie, mogłam chwilę, acz nie nachalnie mu się przyjrzeć, aby sprawdzić z kim mam do czynienia. A miałam do czynienia z mężczyzną, na pierwszy rzut oka kilka lat starszym od Aarona, gdyby ten teraz żył. Był… przystojny, nie mogłam powiedzieć, że nie jest. Stanowcze rysy twarzy, zarost, dokładnie przycięte i ułożone włosy, dobrze skrojona szata. I zapach… byłam zbyt daleko, by móc dokładnie określić, jakich perfum dzisiaj użył. A szkoda, gdybym tylko miała okazję to sprawdzić, od razu dowiedziałabym się o nim więcej szczegółów. W końcu, to jakich perfum używamy, stanowiło o tym, jakimi jesteśmy ludźmi. A ja miałam ogromna nadzieję, że siedzący tuż obok mężczyzna, jest dobrym człowiekiem. Chociaż nikt przecież nie mógł być tak idealny jak mój nieżyjący już brat. Z drugiej strony nie chciałam, aby tak było. To zniszczyłoby obraz idealności Aarona, czego bardzo nie chciałam.
Z rozmyślań wyrwało mnie, tak jak już wcześniej wspomniałam, pytanie ojca. Pytał o ojca, lorda Notta, więc zapewne tą czwartą osobą miał być właśnie on. Zdziwił mnie więc od razu fakt, że go nie ma i byłam niezwykle ciekawa cóż takie zatrzymało tego człowieka, że nie mógł usiąść obok nas, aby porozmawiać na temat… moich, czy też, naszych, zaręczyn. To słowo tak trudno przechodziło mi przez myśl. Brzmiało tak bardzo nierealnie, dziwnie, irracjonalnie. Przez długi okres czasu żyłam ze świadomością, że mój ojciec, skupiony na moim młodszym bracie, zaniechał na tę chwilę poszukiwania dla mnie partnera, ale jak się okazało, to złudzenie, że mam jeszcze czas, mnie zgubiło. Przez co siedziałam teraz tutaj lekko zdziwiona zaistniałą sytuacją.
Zamówiony szampan, napełnił mój kieliszek, a ja niezbyt dobrze czując się patrząc ciągle na mojego ojca, oraz nie wypadało mi również przyglądać się również lordowi Nott, utkwiłam w cieczy wzrok, obserwując powoli unoszące się bąbelki.
Nie było mi dane się odezwać. Ojciec zadawał pytania, lub swoje słowa kierował w stronę siedzącego tu obok drugiego mężczyzny, a ja jako dama, miałam być tylko ozdobą i tłem, odzywając się tylko w odpowiednich momentach. Niektóre fragmenty mnie zainteresowały, na przykład to, cóż takiego ciekawego opowiadała o nim lady Nott, co tak bardzo zaciekawiło mojego ojca. Uniosłam wzrok lekko do góry, omiatając spojrzeniem całe towarzystwo. Również czekałam na odpowiedź, bo tak prawdę mówiąc, nie miałam pojęcia czym mógłby się lord Nott zajmować. Może miał własną działalność, a może standardowo, tak jak wielu innych czarodziei, pracował w Ministerstwie Magii? Jednak, czy to było aż tak interesujące, że mój ojciec pozwolił sobie na zadanie takiego pytania. Patrzyłam na lorda z lekkim zaciekawieniem, a kolejne słowa mego ojca, potwierdziły moje przypuszczenia, że pracował w Urzędzie. Jednak to co powiedział przed tym sprawiło, że spojrzałam na niego, usilnie starając się ukryć zdziwienie.
Czyli to jednak prawda. Ten mężczyzna miał zostać moim narzeczonym, bo kim innym, skoro mój ojciec sam stwierdził, że mamy się sobą… nacieszyć? Czy już dzisiaj dostanę zaręczynowy pierścionek? Nie, chyba nie. Wypadało by, aby uczestniczyła przy tym także cała rodzina lorda Notta, a także moja matka. Spojrzałam na swój palec, gdzie spoczywał teraz pierścionek ze szmaragdem, zaczęłam nim delikatnie obracać, skupiając na nim swoją uwagę. Niedługo miał zastąpić go pierścionek zaręczynowy. Trochę rozbawił mnie fakt, że mój ojciec wspomniał o tym, że lady Nott brała w tym wszystkim udział. Cóż, można było się przecież tego spodziewać. W końcu lady Nott jest znana z faktu, że lubi żyć życiem innych ludzi, a młodych swatać na swoich sabatach. Mogłabym się założyć, że gdyby nie ta tragedia, która wydarzyła się pod jej dachem i to nie tak dawno temu, to poznałabym lorda Notta w innych okolicznościach i zapewne zostałabym zmuszona do niejednego tańca z nim. Lady Nott nie odpuściłaby swojemu bratankowi. Z cichym, niemal niesłyszalnym westchnięciem przeniosłam swój wzrok na mężczyznę, oczekując odpowiedzi. Bo cóż innego mogłam zrobić?
- Dziękuje - rzekłam tylko, nim usiadłam za stołem.
Pozwoliłam, aby przysunął mi krzesło, a potem odprowadziłam lorda Notta wzrokiem i obserwowałam, jak sam zasiadał. Nim mój ojciec zadał mu pytanie, mogłam chwilę, acz nie nachalnie mu się przyjrzeć, aby sprawdzić z kim mam do czynienia. A miałam do czynienia z mężczyzną, na pierwszy rzut oka kilka lat starszym od Aarona, gdyby ten teraz żył. Był… przystojny, nie mogłam powiedzieć, że nie jest. Stanowcze rysy twarzy, zarost, dokładnie przycięte i ułożone włosy, dobrze skrojona szata. I zapach… byłam zbyt daleko, by móc dokładnie określić, jakich perfum dzisiaj użył. A szkoda, gdybym tylko miała okazję to sprawdzić, od razu dowiedziałabym się o nim więcej szczegółów. W końcu, to jakich perfum używamy, stanowiło o tym, jakimi jesteśmy ludźmi. A ja miałam ogromna nadzieję, że siedzący tuż obok mężczyzna, jest dobrym człowiekiem. Chociaż nikt przecież nie mógł być tak idealny jak mój nieżyjący już brat. Z drugiej strony nie chciałam, aby tak było. To zniszczyłoby obraz idealności Aarona, czego bardzo nie chciałam.
Z rozmyślań wyrwało mnie, tak jak już wcześniej wspomniałam, pytanie ojca. Pytał o ojca, lorda Notta, więc zapewne tą czwartą osobą miał być właśnie on. Zdziwił mnie więc od razu fakt, że go nie ma i byłam niezwykle ciekawa cóż takie zatrzymało tego człowieka, że nie mógł usiąść obok nas, aby porozmawiać na temat… moich, czy też, naszych, zaręczyn. To słowo tak trudno przechodziło mi przez myśl. Brzmiało tak bardzo nierealnie, dziwnie, irracjonalnie. Przez długi okres czasu żyłam ze świadomością, że mój ojciec, skupiony na moim młodszym bracie, zaniechał na tę chwilę poszukiwania dla mnie partnera, ale jak się okazało, to złudzenie, że mam jeszcze czas, mnie zgubiło. Przez co siedziałam teraz tutaj lekko zdziwiona zaistniałą sytuacją.
Zamówiony szampan, napełnił mój kieliszek, a ja niezbyt dobrze czując się patrząc ciągle na mojego ojca, oraz nie wypadało mi również przyglądać się również lordowi Nott, utkwiłam w cieczy wzrok, obserwując powoli unoszące się bąbelki.
Nie było mi dane się odezwać. Ojciec zadawał pytania, lub swoje słowa kierował w stronę siedzącego tu obok drugiego mężczyzny, a ja jako dama, miałam być tylko ozdobą i tłem, odzywając się tylko w odpowiednich momentach. Niektóre fragmenty mnie zainteresowały, na przykład to, cóż takiego ciekawego opowiadała o nim lady Nott, co tak bardzo zaciekawiło mojego ojca. Uniosłam wzrok lekko do góry, omiatając spojrzeniem całe towarzystwo. Również czekałam na odpowiedź, bo tak prawdę mówiąc, nie miałam pojęcia czym mógłby się lord Nott zajmować. Może miał własną działalność, a może standardowo, tak jak wielu innych czarodziei, pracował w Ministerstwie Magii? Jednak, czy to było aż tak interesujące, że mój ojciec pozwolił sobie na zadanie takiego pytania. Patrzyłam na lorda z lekkim zaciekawieniem, a kolejne słowa mego ojca, potwierdziły moje przypuszczenia, że pracował w Urzędzie. Jednak to co powiedział przed tym sprawiło, że spojrzałam na niego, usilnie starając się ukryć zdziwienie.
Czyli to jednak prawda. Ten mężczyzna miał zostać moim narzeczonym, bo kim innym, skoro mój ojciec sam stwierdził, że mamy się sobą… nacieszyć? Czy już dzisiaj dostanę zaręczynowy pierścionek? Nie, chyba nie. Wypadało by, aby uczestniczyła przy tym także cała rodzina lorda Notta, a także moja matka. Spojrzałam na swój palec, gdzie spoczywał teraz pierścionek ze szmaragdem, zaczęłam nim delikatnie obracać, skupiając na nim swoją uwagę. Niedługo miał zastąpić go pierścionek zaręczynowy. Trochę rozbawił mnie fakt, że mój ojciec wspomniał o tym, że lady Nott brała w tym wszystkim udział. Cóż, można było się przecież tego spodziewać. W końcu lady Nott jest znana z faktu, że lubi żyć życiem innych ludzi, a młodych swatać na swoich sabatach. Mogłabym się założyć, że gdyby nie ta tragedia, która wydarzyła się pod jej dachem i to nie tak dawno temu, to poznałabym lorda Notta w innych okolicznościach i zapewne zostałabym zmuszona do niejednego tańca z nim. Lady Nott nie odpuściłaby swojemu bratankowi. Z cichym, niemal niesłyszalnym westchnięciem przeniosłam swój wzrok na mężczyznę, oczekując odpowiedzi. Bo cóż innego mogłam zrobić?
Czas płynieAle wspomnienia pozostają na zawsze
Victoria Parkinson
Zawód : Dama, twórczyni perfum, alchemiczka
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Bo nie miłość jest najważniejsza, a spełnienie obowiązku wobec rodu i męża.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Kiedy tylko wszystkie formalne niuanse dotyczące przywitania zostały załatwione, spoczął na swoim miejscu, obserwując Parkinsonów. Skupione spojrzenie tkwiło w lordzie, dokładnie tak jak cała rozmowa powinna przebiegać, lecz nie zdołał powstrzymać chęci zerknięcia na milczącą lady. W jego oczach prezentowała się idealnie. Czekała tak długo w ciszy, nie ważąc się odezwać choćby słowem. Była ich ozdobą, a Cassius doceniał taki stan rzeczy. Wychowany arystokratycznym salonem opanował wszystkie zasady do perfekcji. Długie lata praktyki uczyniły z niego godnego przeciwnika towarzyskiej perory, lecz wraz z nimi nabywał wizerunku kogoś, kto ze wszystkim zmagał się samotnie. Towarzyszące innym lordom ich damy stanowiły tylko cień, jednak nie wątpił, iż w odpowiedniej chwili potrafiły być odpowiednim oparciem dla swoich lordów. Czyżby i na niego czekał taki los?
Poruszając lekko barkami, powiódł wzrokiem w stronę lorda pytającego o jego ojca. Zdawał sobie sprawę, jaki kształt przybierała cała sytuacja. Brak obecności lorda Notta na tak ważnym spotkaniu stanowił bardzo poważny afront wobec Parkinsonów, którzy wykazali się gestem, zapraszając ich do swojego przybytku. Bez znaczenia pozostawał fakt, iż Cassius był w stanie dostać się tutaj bez większych problemów. Dotychczasowe znajomości i zażyłości przestały się liczyć. W obecności innych gości restauracji formowali nowy układ politycznych sił rodów. Nie wątpił ani przez moment, że domyślali się, czego dotyczyło spotkanie, lecz nie miało to na niego wpływu. Spędził zbyt wiele czasu w obecności ich dostojnego towarzystwa, by nie mieć świadomości formujących się właśnie plotek, od których – siłą rzeczy – zależała także jego odpowiedź na pytanie lorda Parkinsona. Oczernienie własnego ojca byłoby ogromnym faux pas. Z kolei jawne kłamstwo w obliczu prawdy znanej wszystkim stałoby się niezbywalną skazą na honorze Nottów.
— W imieniu mojego ojca, lorda Reginalda Notta, proszę o wybaczenie jego dzisiejszej nieobecności, sir — rzekł gładko, nie spuszczając spojrzenia z lorda Parkinsona. — Niestety stan mojej matki, lady Nott, pogorszył się dzisiejszego poranka i nie mógł jej opuścić na rzecz tego spotkania. Obawiam się, że lord Nott pozostaje jedyną osobą, która może się nią zaopiekować we właściwy sposób. — Pozwolił kącikom ust unieść się nieco do góry, jakby wspominał te wszystkie chwile, kiedy jego ojciec sprawował idealną opiekę także nad nim. Nie uśmiechnął się. Nie potrafił tego, choć doskonale umiał okazać emocje salonową mimiką zarezerwowaną na takie spotkania. Nie mógł wypowiedzieć tego wszystkiego z chłodną obojętnością; obecność damy w tym konkretnym celu znacznie komplikowała sytuację.
Poznanie prawdziwego powodu spotkania, skrytego pod pięknym obrusem restauracyjnego stolika, nie było takie trudne. On sam już od samego początku dzisiejszego dnia wiedział, co się szykowało. Na szczęście nikt nie przeszkadzał mu w przygotowaniach. Męczył się z samym sobą wystarczająco długo, by wyglądać na lorda gotowego do przyjęcia panny z odpowiedniego rodu. Miał już dość lat i niewątpliwie to dało się dostrzec w nim od pierwszego spojrzenia, a ta duża różnica wieku między nim i milczącą panną Parkinson stanowiła w tej chwili bardzo poważny problem. Nawet nie wiedział, czy dotarła do niej jakakolwiek przesłanka dzisiejszego spotkania. Jeśli zdawała sobie z tego sprawę, świetnie udawała, a Cassius w pewien sposób doceniał ten fakt. Tylko jak długo mógł wytrzymać przy kimś, kto skrywał swoje sekrety za maskami? Każdy miewał chwile słabości, lecz wtedy on sam nie pokazywał się nikomu. Znikał za drzwiami gabinetu zabezpieczonymi zaklęciem. I pił w towarzystwie papierosowego dymu, starych pergaminów oraz ksiąg traktujących o historii i prawie, ale o tajemnicach skrytych właśnie tam nikt nie powinien wiedzieć. Prawda była zbyt przerażająca, by mogła ujrzeć światło dzienne. Z resztą kłamstwo prezentowało się zdecydowanie lepiej, kiedy nikt nie miał prawa przekroczyć tych drzwi; nawet przy tym stoliku wyglądało doskonale, dążyło do swej zakłamanej perfekcji zupełnie jak bajki ciotki Adeli.
— Mam nadzieję, że lady ciotka Adalaide nie dręczyła cię zbyt długo, lordzie. — zaśmiał się krótko, przeklinając w myślach swoją kochaną cioteczkę. — Sam jednak jestem niezmiernie ciekaw, jakimi słowami lady Nott wprawiła lorda w ten stan. Z pewnością wszyscy chcieliby je usłyszeć. — Kontynuował z nieco większym ożywieniem, aby ostatnie zdanie wypowiedzieć teatralnym szeptem. Doskonale wiedział, że byli podsłuchiwani i dawał tylko dodatkowy pretekst do plotek. Lepiej, żeby gazety zajęły się towarzyskim życiem arystokratów zamiast roztrząsać sprawę Sabatu. Taki zwrot wydarzeń niewątpliwie przysłuży się nie tylko jemu samemu, ale również pomoże innym rodom wyciszyć pewne burzliwe przypadki, które miały miejsce w Hampton Court. Wszyscy liczyli na jeszcze większy skandal, a na to nie mógł pozwolić. Nie byłby Nottem, gdyby nie spróbował, a mając za plecami możliwości Ministerstwa Magii, posiadał znacznie szersze możliwości działania. Istniała jednak dosyć poważna przeszkoda i nosiła przeklęte nazwisko Wilhelminy Tuft, którą Cassius z wielką ochotą wyeliminowałby w towarzystwie maski chłodnego zainteresowania tematem rozmowy kontynuowanej przez lorda Parkinsona.
Ledwie przysłuchiwał się jego słowom, dyskretnie zerkając na młodą Parkinsonównę. Najwyraźniej i ją zainteresowały te tematy, jednak pozostawał w przekonaniu, iż zrobiła to z czystej ciekawości narzeczonym zamiast politycznego angażu. Wyglądała na zbyt delikatną, aby wytrzymać ministerialne hieny, więc jeśli zajmowała się czymś niezwiązanym z Ministerstwem, czuł się bezpiecznie i spokojnie tak długo, jak sygnet podarowany przez ojca wciąż tkwił na jego lewej dłoni. Srebrny lew ze szmaragdowymi, połyskującymi oczami idealnie komponował się z Parkinsonami. Musiał przyznać, że intryga ciotki spełniła swój cel, bowiem doskonale znała przywiązanie Cassiusa do rodzinnych barw i zachowań, które całkiem nieźle sprawdzały się w jego karierze.
— Urząd Niewłaściwego Użycia Czarów, sir — odparł zwięźle. — Obawiam się jednak, że w obecnych czasach moja praca to podpisywanie stosu dokumentów i podważanie kompetencji osób zajmujących nieodpowiednie stanowiska. Nie ma zbyt wiele zajęć w związku z obostrzeniami prawnymi, ale – kiedy coś takiego ma miejsce – trudno jest opuścić gabinet, gdy urzędnicy wykłócają się nad biurkiem o poprawną interpretację i przestrzeganie prawa. W niektórych sytuacjach nasz posłuch i poważanie nie straciły na znaczeniu. — Opowiadanie o Ministerstwie traktował jak bajkę mającą wydłużyć nieuniknione. Zbyt mocno czuł zbliżający się grom ze strony lorda, a uniknięcie go było niemożliwe. Mógł tylko przeciągać chwilę, lecz wieść, że zamierzał ich opuścić, podnosiła na duchu i jednocześnie martwiła. Czyżby zamierzał zostawić w jego rękach najważniejszą część tego spotkania?
Poruszając lekko barkami, powiódł wzrokiem w stronę lorda pytającego o jego ojca. Zdawał sobie sprawę, jaki kształt przybierała cała sytuacja. Brak obecności lorda Notta na tak ważnym spotkaniu stanowił bardzo poważny afront wobec Parkinsonów, którzy wykazali się gestem, zapraszając ich do swojego przybytku. Bez znaczenia pozostawał fakt, iż Cassius był w stanie dostać się tutaj bez większych problemów. Dotychczasowe znajomości i zażyłości przestały się liczyć. W obecności innych gości restauracji formowali nowy układ politycznych sił rodów. Nie wątpił ani przez moment, że domyślali się, czego dotyczyło spotkanie, lecz nie miało to na niego wpływu. Spędził zbyt wiele czasu w obecności ich dostojnego towarzystwa, by nie mieć świadomości formujących się właśnie plotek, od których – siłą rzeczy – zależała także jego odpowiedź na pytanie lorda Parkinsona. Oczernienie własnego ojca byłoby ogromnym faux pas. Z kolei jawne kłamstwo w obliczu prawdy znanej wszystkim stałoby się niezbywalną skazą na honorze Nottów.
— W imieniu mojego ojca, lorda Reginalda Notta, proszę o wybaczenie jego dzisiejszej nieobecności, sir — rzekł gładko, nie spuszczając spojrzenia z lorda Parkinsona. — Niestety stan mojej matki, lady Nott, pogorszył się dzisiejszego poranka i nie mógł jej opuścić na rzecz tego spotkania. Obawiam się, że lord Nott pozostaje jedyną osobą, która może się nią zaopiekować we właściwy sposób. — Pozwolił kącikom ust unieść się nieco do góry, jakby wspominał te wszystkie chwile, kiedy jego ojciec sprawował idealną opiekę także nad nim. Nie uśmiechnął się. Nie potrafił tego, choć doskonale umiał okazać emocje salonową mimiką zarezerwowaną na takie spotkania. Nie mógł wypowiedzieć tego wszystkiego z chłodną obojętnością; obecność damy w tym konkretnym celu znacznie komplikowała sytuację.
Poznanie prawdziwego powodu spotkania, skrytego pod pięknym obrusem restauracyjnego stolika, nie było takie trudne. On sam już od samego początku dzisiejszego dnia wiedział, co się szykowało. Na szczęście nikt nie przeszkadzał mu w przygotowaniach. Męczył się z samym sobą wystarczająco długo, by wyglądać na lorda gotowego do przyjęcia panny z odpowiedniego rodu. Miał już dość lat i niewątpliwie to dało się dostrzec w nim od pierwszego spojrzenia, a ta duża różnica wieku między nim i milczącą panną Parkinson stanowiła w tej chwili bardzo poważny problem. Nawet nie wiedział, czy dotarła do niej jakakolwiek przesłanka dzisiejszego spotkania. Jeśli zdawała sobie z tego sprawę, świetnie udawała, a Cassius w pewien sposób doceniał ten fakt. Tylko jak długo mógł wytrzymać przy kimś, kto skrywał swoje sekrety za maskami? Każdy miewał chwile słabości, lecz wtedy on sam nie pokazywał się nikomu. Znikał za drzwiami gabinetu zabezpieczonymi zaklęciem. I pił w towarzystwie papierosowego dymu, starych pergaminów oraz ksiąg traktujących o historii i prawie, ale o tajemnicach skrytych właśnie tam nikt nie powinien wiedzieć. Prawda była zbyt przerażająca, by mogła ujrzeć światło dzienne. Z resztą kłamstwo prezentowało się zdecydowanie lepiej, kiedy nikt nie miał prawa przekroczyć tych drzwi; nawet przy tym stoliku wyglądało doskonale, dążyło do swej zakłamanej perfekcji zupełnie jak bajki ciotki Adeli.
— Mam nadzieję, że lady ciotka Adalaide nie dręczyła cię zbyt długo, lordzie. — zaśmiał się krótko, przeklinając w myślach swoją kochaną cioteczkę. — Sam jednak jestem niezmiernie ciekaw, jakimi słowami lady Nott wprawiła lorda w ten stan. Z pewnością wszyscy chcieliby je usłyszeć. — Kontynuował z nieco większym ożywieniem, aby ostatnie zdanie wypowiedzieć teatralnym szeptem. Doskonale wiedział, że byli podsłuchiwani i dawał tylko dodatkowy pretekst do plotek. Lepiej, żeby gazety zajęły się towarzyskim życiem arystokratów zamiast roztrząsać sprawę Sabatu. Taki zwrot wydarzeń niewątpliwie przysłuży się nie tylko jemu samemu, ale również pomoże innym rodom wyciszyć pewne burzliwe przypadki, które miały miejsce w Hampton Court. Wszyscy liczyli na jeszcze większy skandal, a na to nie mógł pozwolić. Nie byłby Nottem, gdyby nie spróbował, a mając za plecami możliwości Ministerstwa Magii, posiadał znacznie szersze możliwości działania. Istniała jednak dosyć poważna przeszkoda i nosiła przeklęte nazwisko Wilhelminy Tuft, którą Cassius z wielką ochotą wyeliminowałby w towarzystwie maski chłodnego zainteresowania tematem rozmowy kontynuowanej przez lorda Parkinsona.
Ledwie przysłuchiwał się jego słowom, dyskretnie zerkając na młodą Parkinsonównę. Najwyraźniej i ją zainteresowały te tematy, jednak pozostawał w przekonaniu, iż zrobiła to z czystej ciekawości narzeczonym zamiast politycznego angażu. Wyglądała na zbyt delikatną, aby wytrzymać ministerialne hieny, więc jeśli zajmowała się czymś niezwiązanym z Ministerstwem, czuł się bezpiecznie i spokojnie tak długo, jak sygnet podarowany przez ojca wciąż tkwił na jego lewej dłoni. Srebrny lew ze szmaragdowymi, połyskującymi oczami idealnie komponował się z Parkinsonami. Musiał przyznać, że intryga ciotki spełniła swój cel, bowiem doskonale znała przywiązanie Cassiusa do rodzinnych barw i zachowań, które całkiem nieźle sprawdzały się w jego karierze.
— Urząd Niewłaściwego Użycia Czarów, sir — odparł zwięźle. — Obawiam się jednak, że w obecnych czasach moja praca to podpisywanie stosu dokumentów i podważanie kompetencji osób zajmujących nieodpowiednie stanowiska. Nie ma zbyt wiele zajęć w związku z obostrzeniami prawnymi, ale – kiedy coś takiego ma miejsce – trudno jest opuścić gabinet, gdy urzędnicy wykłócają się nad biurkiem o poprawną interpretację i przestrzeganie prawa. W niektórych sytuacjach nasz posłuch i poważanie nie straciły na znaczeniu. — Opowiadanie o Ministerstwie traktował jak bajkę mającą wydłużyć nieuniknione. Zbyt mocno czuł zbliżający się grom ze strony lorda, a uniknięcie go było niemożliwe. Mógł tylko przeciągać chwilę, lecz wieść, że zamierzał ich opuścić, podnosiła na duchu i jednocześnie martwiła. Czyżby zamierzał zostawić w jego rękach najważniejszą część tego spotkania?
We're not cynics, we just don't believe a word you say
We're not critics, we just hate it all anyway
We're not critics, we just hate it all anyway
Cassius P. Nott
Zawód : Urzędnik Ministerstwa Magii
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am the tall dark stranger
those warnings prepared you for
those warnings prepared you for
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Narzeczeństwo. Sam wspomina dawne czasy, kiedy to on siedział naprzeciwko swej żony i się zastanawiał nad wieloma rzeczami. Czy będzie mi posłuszna? Ile dzieci mi urodzi? Czy się dogadamy, czy będziemy ciągle się kłócić? Co lubi, a czym gardzi? Czy docenia estetykę, czy będę ją musiał tego nauczyć? Wiele innych pytań mi się kłębiło w głowie, nawet teraz nie jestem w stanie przypomnieć tego wszystkiego. Lecz wystarczyło, że spojrzałem na samotnego Cassiusa i wracały tamte wspomnienia. Ale musiałem zachować czujność, nie mogłem się rozkojarzyć, bo zaraz wyjdzie o mnie opinia, która mi nie leży zbytnio. dlatego skupiłem się na młodzieńcu, chcąc się dowiedzieć, co się dzieje z jego ojcem, że zaniemógł. Bo raczej nie chciałby obrazić mojej rodziny, tego nawet nie dopuszczałem do myśli, ale wszystko zależało od słów jego syna. Syna, który jak na moje oko - dawno powinien wyjść za mąż. Powinien także mieć dziecko, ale już nie chciałem wnikać w ich struktury. Ważny jest fakt, że wszyscy się zgadzają i można w miarę sprawnie połączyć nasze wspólne rody, by zatrzymać rozszczepienia błękitnej linii krwi szlacheckiej.
- Oby pańska matka szybko wróciła do zdrowia. Żywię nadzieję, że następne spotkanie odbędzie się w większym gronie, bez śladu szarańczy.- odpowiedziałem kulturalnie wpatrując się w Cassiusa. Użyłem alegorii porównując szarańczę do zbędnych ludzi, czystokrwistych czy innych szlachciów, którzy mogą przebywać aktualnie w tej restauracji. Może następne spotkanie odbędzie się w rezydencji Nottów? Albo w naszej? Będzie trzeba wszystko uzgodnić z rodzicami Cassiusa, aby nie było żadnych niedomówień. Poza tym lepiej się spotkać w takich miejscach, gdzie gazety nie będą miały prawa wstępu. Jeszcze by wyniuchały pewne szczegóły, które powinny zostać w tajemnicy przed resztą świata.
- Nie, lady Adelaine jest uroczą i mądrą kobietą. Możesz być spokojny, że mówiła same komplementy na twój temat.- powiedziałem wesołym tonem. Miał rację, aby publicznie nie ujawniać pewnych smaczków, lecz też czy powinienem jemu powiedzieć wszystko, co o nim usłyszałem? Powinno wystarczyć młodzieńcowi to, co powiedziałem. Więcej zarówno on, jak i moja córka na ten moment nie powinni więcej słyszeć, dlatego więcej nic nie mówiłem na ten temat, tylko lekko skinąłem głową w stronę lorda i gdy wino zostało już nalane do kieliszka, sięgnąłem po niego z gracją i lekko uchyliłem kieliszek przy ustach, aby wziąć jednego łyka. Tak, by posmakować owego szampana, bo przecież nie pije się tego od razu, tylko się nim delektuje. Zwłaszcza na początku, kiedy to trzeba poznać jego smak, czy pasuje do własnych walorów smakowych. A że sam często kosztuję takiego wina, to nie musiałem prosić o inną butelkę, czy zabranie kieliszka. Lecz z grzeczności i etyki odłożyłem delikatnie kieliszek na stolik, wręcz zrobiłem to bezgłośnie.
I tak przyszedł temat pracy przy ich stole. Sam nie chciałem się chwalić, czym się zajmuję, lecz praca młodego lorda Notta nieco mnie zaintrygowała. Zbytnio wolę nie mieszać się w panującą politykę w Ministerstwie, chyba że w ramach konieczności, bo jednak nie zawsze można trzymać się z dala od tych wszystkich zamieszek i niedomówień.
- Zawsze uważałem, że my jako arystokracja nie powinniśmy zajmować się podpisywaniem różnorodnych papierków - w końcu po to są inni czarodzieje, by to wypełniali. Tacy jak my - czy Wy - powinniśmy piastować wyższe rangi. A panująca obecnie minister Tuft powinna zwinąć się ze sceny, póki może. Ale co ja mogę aktualnie zrobić. Teraz my wszyscy polegamy na Waszych głowach. A młode arystokratki powinny wspierać w tym ambitnych arystokratów najlepiej jak mogą.- rzuciłem nieco krytycznie na jego pracę wyrażając przy tym własną opinię, a zakończyłem spokojnym uśmiechem na ustach, a nieco chłodnym spojrzeniem. Arystokracja powinna mierzyć wysoko, zajmować wysokie pozycje od przeciętnego urzędnika, którym może być teraz dosłownie każdy czarodziej. Ale dobrze, nie powinniśmy rozmawiać o polityce przy damach, to nie wypada. Zwłaszcza, że zjawiliśmy się tutaj w całkiem innym celu. Powinienem także iść, zostawić ich samych, dać Cassiusowi wolną rękę, bo sam wiedziałem najlepiej, ile stresu jest przy ustalonych już zaręczynach. Sięgnąłem ponownie po kieliszek szampana pijąc z niego już tym razem większy łyk, i zostawiłem niewiele płynu w szkle, który odłożyłem spokojnie na stolik.
- Ale nie rozmawiajmy o polityce przy damach. Powinniśmy dziś się skupić na Was - bo to właśnie dlatego się tutaj spotkaliśmy. Chciałbym dłużej tu z Wami rozmawiać, lecz obowiązki mnie wzywają, więc wybaczcie, że Was teraz opuszczę.- powiedziałem stonowanym tonem wstając z miejsca i poprawiając sobie strój od zgnieceń. - Miło mi było poznać pana, lordzie Nott. Mam nadzieję, że spotkamy się jeszcze nie raz wraz z pańskimi rodzicami. niech lord nie zapomni przekazać moich pozdrowień i życzeń powrotu do zdrowia pańskiej matce. Teraz zostawiam córkę pod pańską opiekę. Proszę się nią odpowiednio zająć.- skierowałem słowa do lorda Notta, z pełnym szacunkiem oraz życzliwością, która wybrzmiewała w moim tonie. Niech młodzi nacieszą się sobą. Skinąłem głową na pożegnanie swemu przyszłemu zięciowi, o ile wszystko pójdzie tak, jak zaplanowałem z jego rodziną, zaraz potem spojrzałem na córkę, której posłałem chyba po raz pierwszy od bardzo dawna lekki uśmiech, lecz w oczach mogła odczytać zarówno to, co jej powiedziałem przed wejściem do restauracji, jak i nadzieję, taką maleńką nadzieję na to, że nie będzie oponować temu małżeństwu. Zaraz potem przybrałem swą maskę numer trzydzieści dwa - czyli pogodna mina o surowym spojrzeniu i opuściłem młode towarzystwo. Miałem nadzieję, że córka dzisiaj wróci do domu - jak na szlachciankę przystało. I że mi powie, że poszło wszystko zgodnie z harmonogramem. No dobrze, czas napisać list do lady Nott z dobrymi wieściami. Bo po minie lorda Notta widziałem, że zrobi to, co jemu zostało narzucone. A Victoria niechaj tylko spróbuje zrobić inaczej...
z.t
- Oby pańska matka szybko wróciła do zdrowia. Żywię nadzieję, że następne spotkanie odbędzie się w większym gronie, bez śladu szarańczy.- odpowiedziałem kulturalnie wpatrując się w Cassiusa. Użyłem alegorii porównując szarańczę do zbędnych ludzi, czystokrwistych czy innych szlachciów, którzy mogą przebywać aktualnie w tej restauracji. Może następne spotkanie odbędzie się w rezydencji Nottów? Albo w naszej? Będzie trzeba wszystko uzgodnić z rodzicami Cassiusa, aby nie było żadnych niedomówień. Poza tym lepiej się spotkać w takich miejscach, gdzie gazety nie będą miały prawa wstępu. Jeszcze by wyniuchały pewne szczegóły, które powinny zostać w tajemnicy przed resztą świata.
- Nie, lady Adelaine jest uroczą i mądrą kobietą. Możesz być spokojny, że mówiła same komplementy na twój temat.- powiedziałem wesołym tonem. Miał rację, aby publicznie nie ujawniać pewnych smaczków, lecz też czy powinienem jemu powiedzieć wszystko, co o nim usłyszałem? Powinno wystarczyć młodzieńcowi to, co powiedziałem. Więcej zarówno on, jak i moja córka na ten moment nie powinni więcej słyszeć, dlatego więcej nic nie mówiłem na ten temat, tylko lekko skinąłem głową w stronę lorda i gdy wino zostało już nalane do kieliszka, sięgnąłem po niego z gracją i lekko uchyliłem kieliszek przy ustach, aby wziąć jednego łyka. Tak, by posmakować owego szampana, bo przecież nie pije się tego od razu, tylko się nim delektuje. Zwłaszcza na początku, kiedy to trzeba poznać jego smak, czy pasuje do własnych walorów smakowych. A że sam często kosztuję takiego wina, to nie musiałem prosić o inną butelkę, czy zabranie kieliszka. Lecz z grzeczności i etyki odłożyłem delikatnie kieliszek na stolik, wręcz zrobiłem to bezgłośnie.
I tak przyszedł temat pracy przy ich stole. Sam nie chciałem się chwalić, czym się zajmuję, lecz praca młodego lorda Notta nieco mnie zaintrygowała. Zbytnio wolę nie mieszać się w panującą politykę w Ministerstwie, chyba że w ramach konieczności, bo jednak nie zawsze można trzymać się z dala od tych wszystkich zamieszek i niedomówień.
- Zawsze uważałem, że my jako arystokracja nie powinniśmy zajmować się podpisywaniem różnorodnych papierków - w końcu po to są inni czarodzieje, by to wypełniali. Tacy jak my - czy Wy - powinniśmy piastować wyższe rangi. A panująca obecnie minister Tuft powinna zwinąć się ze sceny, póki może. Ale co ja mogę aktualnie zrobić. Teraz my wszyscy polegamy na Waszych głowach. A młode arystokratki powinny wspierać w tym ambitnych arystokratów najlepiej jak mogą.- rzuciłem nieco krytycznie na jego pracę wyrażając przy tym własną opinię, a zakończyłem spokojnym uśmiechem na ustach, a nieco chłodnym spojrzeniem. Arystokracja powinna mierzyć wysoko, zajmować wysokie pozycje od przeciętnego urzędnika, którym może być teraz dosłownie każdy czarodziej. Ale dobrze, nie powinniśmy rozmawiać o polityce przy damach, to nie wypada. Zwłaszcza, że zjawiliśmy się tutaj w całkiem innym celu. Powinienem także iść, zostawić ich samych, dać Cassiusowi wolną rękę, bo sam wiedziałem najlepiej, ile stresu jest przy ustalonych już zaręczynach. Sięgnąłem ponownie po kieliszek szampana pijąc z niego już tym razem większy łyk, i zostawiłem niewiele płynu w szkle, który odłożyłem spokojnie na stolik.
- Ale nie rozmawiajmy o polityce przy damach. Powinniśmy dziś się skupić na Was - bo to właśnie dlatego się tutaj spotkaliśmy. Chciałbym dłużej tu z Wami rozmawiać, lecz obowiązki mnie wzywają, więc wybaczcie, że Was teraz opuszczę.- powiedziałem stonowanym tonem wstając z miejsca i poprawiając sobie strój od zgnieceń. - Miło mi było poznać pana, lordzie Nott. Mam nadzieję, że spotkamy się jeszcze nie raz wraz z pańskimi rodzicami. niech lord nie zapomni przekazać moich pozdrowień i życzeń powrotu do zdrowia pańskiej matce. Teraz zostawiam córkę pod pańską opiekę. Proszę się nią odpowiednio zająć.- skierowałem słowa do lorda Notta, z pełnym szacunkiem oraz życzliwością, która wybrzmiewała w moim tonie. Niech młodzi nacieszą się sobą. Skinąłem głową na pożegnanie swemu przyszłemu zięciowi, o ile wszystko pójdzie tak, jak zaplanowałem z jego rodziną, zaraz potem spojrzałem na córkę, której posłałem chyba po raz pierwszy od bardzo dawna lekki uśmiech, lecz w oczach mogła odczytać zarówno to, co jej powiedziałem przed wejściem do restauracji, jak i nadzieję, taką maleńką nadzieję na to, że nie będzie oponować temu małżeństwu. Zaraz potem przybrałem swą maskę numer trzydzieści dwa - czyli pogodna mina o surowym spojrzeniu i opuściłem młode towarzystwo. Miałem nadzieję, że córka dzisiaj wróci do domu - jak na szlachciankę przystało. I że mi powie, że poszło wszystko zgodnie z harmonogramem. No dobrze, czas napisać list do lady Nott z dobrymi wieściami. Bo po minie lorda Notta widziałem, że zrobi to, co jemu zostało narzucone. A Victoria niechaj tylko spróbuje zrobić inaczej...
z.t
I show not your face but your heart's desire
Nie odzywałam się, ponieważ nie wypadało. Nikt nie udzielił mi głosu, nikt nie poprosił o opinię ani wyrażenie swojego zdania. Mogłam więc siedzieć tutaj i obserwować ich dyskretnie, przysłuchując się ich rozmowie. Taka była rola damy, kobiety w towarzystwie mężczyzn, w dodatku na tak ważnym spotkaniu. Z każdym ich słowem coraz bardziej upewniałam się, co jest dzisiejszym celem. Czułam na sobie wzrok, lorda Notta jak i mojego ojca, a ja nie miałam odwagi, aby w tej chwili spojrzeć im prosto w oczy. Oczekiwałam więc na rozwój całej rozmowy, skupiając się, aby z ich słów wyciągnąć jak najwięcej informacji. Dowiedziałam się na przykład, że lord Nott ma chorą matkę. Dlatego jego ojciec nie mógł się tu dzisiaj z nami spotkać, co było zresztą zrozumiałe. Przecież są rzeczy ważne i ważniejsze. Czasami trzeba coś poświęcić, tym bardziej, jeśli najbliższa osoba jest w gorszym stanie. Zawsze mógł odwołać bądź przełożyć spotkanie, dlatego wykazał się ogromnym zaufaniem do swojego syna, pozwalając mu samemu załatwić tę sprawę. Ja nigdy nie doznałabym czegoś takiego.
Lord Nott wyglądał bardzo pewnie, biło od niego coś, czego mnie brakowało. Wyglądał na przygotowanego na to co miało się wydarzyć, a ja czułam się kompletnie skołowana, nie wierząc, że o niczym mnie nie poinformowano. Mogli mi powiedzieć chociaż rano, abym mogła to jakoś przetrawić, przygotować się, przemyśleć, cokolwiek. Ale nie, moi rodzice zostawili to przede mną w tajemnicy. Ale czy mogłam mieć do nich jakiś żal? Czy mogłam poczuć się potraktowana niesprawiedliwie? Nie. Nie mieli tego obowiązku, a ja jako córka miałam się zgodzić na wszystko to, co mój ojciec powie. I z pokorą opuszczałam głowę, godząc się na wszystko. Nie miałam innego wyboru, żadnego.
Zainteresowałam się tym, co lady Nott mogła mówić o tym człowieku. Musiały być niezwykle interesujące, szkoda, że sama nie miałam okazji o niczym posłuchać. Nie dane mi było dowiedzieć się o tym teraz, bo i mój ojciec i lord Nott postanowili zachować to dla siebie, być może następnym razem czego się dowiem. Odpowiadali sobie za to półsłówkami, szeptem. Pozwoliłam sobie lekko rozejrzeć i zwróciłam uwagę na to, że ludzie na nas spoglądają. Zmarszczyłam lekko nos, wzdychając cicho. Czy oni naprawdę nie mogli chociaż raz w takiej chwili zająć się sobą i swoim życiem? Przestać się interesować innymi? Nie zdziwiłabym się, gdyby w następnym wydaniu Czarownicy pojawiło się nasze zdjęcie, gdzie wspólnie siedzimy przy stole, a pod nami gorący tytuł ogłaszający nasze zaręczyny, mimo że na moim palcu nie zagościł jeszcze żaden inny pierścionek, oprócz tego, którego miałam już od dobrych dwóch lat.
Na lorda Notta spojrzałam ponownie dopiero wtedy, gdy zechciał odpowiedzieć na to, czym się zajmuje. Z zainteresowaniem przyglądałam mu się, pochłaniając o nim kolejne informacje. Był urzędnikiem, można było powiedzieć, że takim zwykłym? To chyba miał na myśli mój ojciec, wygłaszając swoje słowa. Ja niezbyt znałam się na polityce, nigdy nie był to temat, który zbytnio mnie interesował. Uważałam, że jeżeli lordowi odpowiadał taki stan rzeczy i miał ambicje na awans, to nie miałam nic przeciwko jego pracy. W ministerstwie też można było wiele osiągnąć, ale każdy musiał przejść przez początkowe etapy. Nazwisko mogło pomóc, czasami bardzo, ale nie każdy chciał polegać tylko na nim. Niektórzy, i być może taki właśnie był lord Nott, chcieli osiągnąć coś własnymi rękoma. Taka też byłam ja, zajmując się wytwórstwem, a nie czymś innym.
Ojciec od razu przerwał rozmowę o polityce, nie wypadało, aby rozmawiali o niej przy mnie i zresztą bardzo dobrze, pewnie zanudziłaby mnie ona na śmierć. Wstał, jednoznacznie pokazując, że naprawdę nas zostawi. Ja również, niemal automatycznie, wstałam z krzesła. Obserwowałam go uważnie, jak poprawia swoją szatę, jak żegna się z lordem Nott i jakie spojrzenie mi posyła. A znałam je bardzo dobrze i zdawałam sobie sprawę z tego, co ono oznacza. Nie miałam zamiaru się sprzeciwiać. Odprowadziłam go wzrokiem, następnie spojrzałam na stojącego lorda Notta. Zapadła między nami niezręczna cisza. Wymieniliśmy się spojrzeniami, by chwilę później ponownie usiąść. Lord Nott znowu okazał swoje nienaganne wychowanie już drugi raz dzisiejszego dnia, przysuwając mi krzesło. Patrzyłam na niego jak siada i, mimo że chciałam coś powiedzieć, to miałam dziwną pustkę w głowie. Zostaliśmy sami, pierwszy raz. Nie znaliśmy się wcześniej zbyt dobrze, mijaliśmy się na sabatach, spotkaniach, balach i wydarzeniach odbywających się w ciągu roku, ale nigdy nie dane było nam spotkać się czy porozmawiać przez dłuższą chwilę. Być może dlatego też ta nasza cisza była tak bardzo męcząca. Prawdopodobnie gdybym się nie powstrzymywała, to otwierałabym i zamykałabym usta co jakiś czas chcąc coś wygłosić, jednak zaraz z tego rezygnując. Nie było ojca, mogłam więc się w końcu do niego odezwać. Przecież nie musiałam czekać, aż zada mi pytanie, mieliśmy zostać rodziną… jakkolwiek dziwnie to nie brzmiało.
- Lordzie... ? - zaczęłam, zwracając się w jego stronę.
Mój głos, chociaż bardzo chciałam, aby brzmiał pewnie, to wyczuć można było w nim nuty niepewności. Była to dla mnie całkowicie nowa sytuacja, do której nikt mnie nie przyuczył. Nawet nie pamiętam, czy kiedykolwiek matka cokolwiek mówiła mi o moim pierwszym spotkaniu z mężczyzną i jak to będzie wyglądać, jak powinnam się zachowywać. Dlatego starałam się trzymać ogólnych zasad etykiety, podążając po tym nierównym i niebezpiecznym, dla mnie, gruncie bardzo ostrożnie.
- Został lord poinformowany o celu dzisiejszego spotkania? - zapytałam w końcu, spoglądając na niego. - Proszę mi wybaczyć, sir. Jestem trochę zdezorientowana i zaskoczona. Chociaż się od rana domyślałam, to jednak było to dla mnie sporym zaskoczeniem.
Domyślałam się, domyślałam, a jednak nie byłam w stanie przyzwyczaić się do tej myśli i jej zaakceptować. Nie dopuszczałam do siebie informacji, że zaraz jakiś mężczyzna, miałby stać się dla mnie ważny. Ważniejszy od mojego brata, którego przecież tak bardzo kochałam. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że miałabym zacząć darzyć uczuciem innego czarodzieja, innego szlachecko urodzonego człowieka.
Lord Nott wyglądał bardzo pewnie, biło od niego coś, czego mnie brakowało. Wyglądał na przygotowanego na to co miało się wydarzyć, a ja czułam się kompletnie skołowana, nie wierząc, że o niczym mnie nie poinformowano. Mogli mi powiedzieć chociaż rano, abym mogła to jakoś przetrawić, przygotować się, przemyśleć, cokolwiek. Ale nie, moi rodzice zostawili to przede mną w tajemnicy. Ale czy mogłam mieć do nich jakiś żal? Czy mogłam poczuć się potraktowana niesprawiedliwie? Nie. Nie mieli tego obowiązku, a ja jako córka miałam się zgodzić na wszystko to, co mój ojciec powie. I z pokorą opuszczałam głowę, godząc się na wszystko. Nie miałam innego wyboru, żadnego.
Zainteresowałam się tym, co lady Nott mogła mówić o tym człowieku. Musiały być niezwykle interesujące, szkoda, że sama nie miałam okazji o niczym posłuchać. Nie dane mi było dowiedzieć się o tym teraz, bo i mój ojciec i lord Nott postanowili zachować to dla siebie, być może następnym razem czego się dowiem. Odpowiadali sobie za to półsłówkami, szeptem. Pozwoliłam sobie lekko rozejrzeć i zwróciłam uwagę na to, że ludzie na nas spoglądają. Zmarszczyłam lekko nos, wzdychając cicho. Czy oni naprawdę nie mogli chociaż raz w takiej chwili zająć się sobą i swoim życiem? Przestać się interesować innymi? Nie zdziwiłabym się, gdyby w następnym wydaniu Czarownicy pojawiło się nasze zdjęcie, gdzie wspólnie siedzimy przy stole, a pod nami gorący tytuł ogłaszający nasze zaręczyny, mimo że na moim palcu nie zagościł jeszcze żaden inny pierścionek, oprócz tego, którego miałam już od dobrych dwóch lat.
Na lorda Notta spojrzałam ponownie dopiero wtedy, gdy zechciał odpowiedzieć na to, czym się zajmuje. Z zainteresowaniem przyglądałam mu się, pochłaniając o nim kolejne informacje. Był urzędnikiem, można było powiedzieć, że takim zwykłym? To chyba miał na myśli mój ojciec, wygłaszając swoje słowa. Ja niezbyt znałam się na polityce, nigdy nie był to temat, który zbytnio mnie interesował. Uważałam, że jeżeli lordowi odpowiadał taki stan rzeczy i miał ambicje na awans, to nie miałam nic przeciwko jego pracy. W ministerstwie też można było wiele osiągnąć, ale każdy musiał przejść przez początkowe etapy. Nazwisko mogło pomóc, czasami bardzo, ale nie każdy chciał polegać tylko na nim. Niektórzy, i być może taki właśnie był lord Nott, chcieli osiągnąć coś własnymi rękoma. Taka też byłam ja, zajmując się wytwórstwem, a nie czymś innym.
Ojciec od razu przerwał rozmowę o polityce, nie wypadało, aby rozmawiali o niej przy mnie i zresztą bardzo dobrze, pewnie zanudziłaby mnie ona na śmierć. Wstał, jednoznacznie pokazując, że naprawdę nas zostawi. Ja również, niemal automatycznie, wstałam z krzesła. Obserwowałam go uważnie, jak poprawia swoją szatę, jak żegna się z lordem Nott i jakie spojrzenie mi posyła. A znałam je bardzo dobrze i zdawałam sobie sprawę z tego, co ono oznacza. Nie miałam zamiaru się sprzeciwiać. Odprowadziłam go wzrokiem, następnie spojrzałam na stojącego lorda Notta. Zapadła między nami niezręczna cisza. Wymieniliśmy się spojrzeniami, by chwilę później ponownie usiąść. Lord Nott znowu okazał swoje nienaganne wychowanie już drugi raz dzisiejszego dnia, przysuwając mi krzesło. Patrzyłam na niego jak siada i, mimo że chciałam coś powiedzieć, to miałam dziwną pustkę w głowie. Zostaliśmy sami, pierwszy raz. Nie znaliśmy się wcześniej zbyt dobrze, mijaliśmy się na sabatach, spotkaniach, balach i wydarzeniach odbywających się w ciągu roku, ale nigdy nie dane było nam spotkać się czy porozmawiać przez dłuższą chwilę. Być może dlatego też ta nasza cisza była tak bardzo męcząca. Prawdopodobnie gdybym się nie powstrzymywała, to otwierałabym i zamykałabym usta co jakiś czas chcąc coś wygłosić, jednak zaraz z tego rezygnując. Nie było ojca, mogłam więc się w końcu do niego odezwać. Przecież nie musiałam czekać, aż zada mi pytanie, mieliśmy zostać rodziną… jakkolwiek dziwnie to nie brzmiało.
- Lordzie... ? - zaczęłam, zwracając się w jego stronę.
Mój głos, chociaż bardzo chciałam, aby brzmiał pewnie, to wyczuć można było w nim nuty niepewności. Była to dla mnie całkowicie nowa sytuacja, do której nikt mnie nie przyuczył. Nawet nie pamiętam, czy kiedykolwiek matka cokolwiek mówiła mi o moim pierwszym spotkaniu z mężczyzną i jak to będzie wyglądać, jak powinnam się zachowywać. Dlatego starałam się trzymać ogólnych zasad etykiety, podążając po tym nierównym i niebezpiecznym, dla mnie, gruncie bardzo ostrożnie.
- Został lord poinformowany o celu dzisiejszego spotkania? - zapytałam w końcu, spoglądając na niego. - Proszę mi wybaczyć, sir. Jestem trochę zdezorientowana i zaskoczona. Chociaż się od rana domyślałam, to jednak było to dla mnie sporym zaskoczeniem.
Domyślałam się, domyślałam, a jednak nie byłam w stanie przyzwyczaić się do tej myśli i jej zaakceptować. Nie dopuszczałam do siebie informacji, że zaraz jakiś mężczyzna, miałby stać się dla mnie ważny. Ważniejszy od mojego brata, którego przecież tak bardzo kochałam. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że miałabym zacząć darzyć uczuciem innego czarodzieja, innego szlachecko urodzonego człowieka.
Czas płynieAle wspomnienia pozostają na zawsze
Victoria Parkinson
Zawód : Dama, twórczyni perfum, alchemiczka
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Bo nie miłość jest najważniejsza, a spełnienie obowiązku wobec rodu i męża.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Naturalnie możliwość obrażenia rodu Parkinsonów nie mogła mieć miejsca ze strony Nottów. Dziesiątki lat łączące ich w pozytywnych stosunkach nie miały prawa zostać zaprzepaszczone jednym spotkaniem. Mimo dalekiego pokrewieństwa byli dla siebie ważni w pewnych sprawach, którymi zajmowali się razem, a piętno złączenia dwóch wolnych dusz spełniało kryteria zapewniające ciągłość ich interesów. Nie istniał choćby cień wątpliwości, że ślub stanowił kolejny krok w umocnieniu relacji. Dalekie kuzynostwo nie przeszkadzało w zawarciu związku małżeńskiego, lecz Cassius nie chciał dopuszczać do siebie tych informacji bardziej niż to konieczne. Zbyt dobrze zdawał sobie sprawę z ich rujnującego psychikę wpływu i niewątpliwie na pannie Parkinson również leżał podobny ciężar, który musieli znieść na swój własny sposób. Nie widział możliwości, by cokolwiek między nimi zaszło. Nie w obecności ojca ani gości restauracji, ani nigdzie indziej. Nauczony dwoma nieudanym narzeczeństwami doskonale znał zasady i to jemu w udziale przypadało przekazanie ich swojej przyszłej żonie. Z listem skrytym pod szatą wiedział, że nie było odwrotu. Nikt nie musiał mu mówić, iż tym razem umowy oraz wszelkie pakty zostały przygotowane tak dokładnie i pieczołowicie, by nestorowie obu rodów mieli pewność co do wymagań, które miały zostać spełnione. Nie było miejsca na pomyłki oraz te same błędy z przeszłości. Miało dojść do zaślubin takim lub innym kosztem.
Dwukrotnie skinął w milczeniu głową opiniom lorda Parkinsona. Wdawanie się w dalszą dyskusję stawało się bezcelowe, gdy jasno określił swoje oczekiwania. Choć nie wierzył jego słowom odnośnie zaimponowania mu, przyjął je do siebie z myślą, aby przy najbliższej okazji wypytać dyskretnie cioteczkę, co zdążyła wypaplać podpita swoim cudownym alkoholem. Liczył tylko, iż nie wydała na światło dzienne sprawy z dwiema felernymi narzeczonymi, która tak skrupulatnie została wyciszona przez jego ojca. Wykreowanie całej rzeczywistości tak, żeby nikt nie został zhańbiony zajęło dość czasu, jednak przyniosło oczekiwane skutki i nie powinno się niszczyć tego, co już osiągnięto.
Kolejny raz w ciszy zniósł słowa lorda dotyczące jego pracy. Właśnie tak musiało być: sprawdzenie, czy zniesie próbę. Uważał to za niezbyt wyrafinowany pomysł, lecz z rodową godnością wysłuchał wszystkiego, co czarodziej miał dopowiedzenia. Nie stykał się z czymś takim pierwszy raz i nie uważał za stosowne uzupełnianie opinii. Co rzeczywiście sądził o pracy w Ministerstwie zachował dla siebie, wszak pracowali tam jego dość bliscy kuzyni. Z resztą dalsza dyskusja o polityce wydawała się nie mieć celu. Spotkali się w ramach zupełnie innego kierunku, który najwyraźniej nie był na tyle istotny, aby omawiać go bardziej szczegółowo. Dostatecznie jasno przekazano mu informację, że to w jego rękach leżały skutki rozmowy tylko z panną Parkinson. Nie miał jednak pewności, czy podoła towarzyszącemu im milczeniu tuż po wyjściu lorda. Jedyna dama, z którą potrafił rozmawiać w pełni swobodnie była kimś zupełnie innym, dlatego ogarnęło go wielkie zdziwienie, kiedy ona postanowiła przemówić. Nie dał tego po sobie poznać. Zachował pełną etykietę, kiedy lord Parkinson ich opuścił i za równie stosowne uważał wypicie odrobiny szampana z nietkniętego dotychczas kieliszka, nim wszystko musiało pójść dużo dalej. Wcześniej jednak poświęcił krótką chwilę, sycąc się głosem towarzyszącej mu czarownicy.
Jej niepewność potrafił niemal wyczuć pod palcami. Uczucie to w pewien sposób schlebiało mu, ale czy doświadczenie ojca i innych jego krewnych nie mówiło, że prawdziwa dama powinna być pewna tego, co mówi? Nieświadomie oczekiwał od niej takiego zachowania, nawet jeśli jej rola polegała na byciu ozdoba mężczyzny. Wieki podążania tą drogą ustanowiły schemat, którego nie dało się przełamać w rodach w pełni zaangażowanych w szlacheckie życie. Żywił nadzieję, iż ona nie zamierzała tego zmieniać. Był zachwycony jej dotychczasowym zachowaniem i byłoby wielką stratą, gdyby się rozczarował. Doceniał subtelny udział w grze obserwowanej przez gości restauracji. Wraz z wyjściem lorda Parkinsona stało się jasnym, co powinno mieć miejsce. Czy wszyscy oczekiwali, że wyjmie pierścionek, który ona bez wahania włoży na palec? Niewątpliwie tak mogłoby się stać, gdyby zjawił się tu jego ojciec celem dopilnowania spraw. Bez niego mógł robić wszystko, na co tylko miał ochotę, choć i tak wiedział, że nie uniknie zmiany sygnetu otrzymanego lata temu. Znał jego rolę. Otwarta lwia paszcza z dwoma szmaragdowymi oczkami miała powędrować w ręce pierwszego syna. Zgodnie z tradycją powinien on przypaść jego siostrze wraz z kolejnością starszeństwa, ale nic takiego nie miało miejsca. Była teraz bezpieczna w rękach swojego męża gdzieś w kraju. Unikał spotkań z nią zawsze, zmuszając się do tego tylko na bardzo ważnych przyjęciach. Była powodem wielu przykrych spraw, które go spotkały i zmieniły jego życie, a które obecnie wpływały na relacje z innymi. Obudziła w nim to, czego ojciec tak się obawiał. Zamieniła żywot ukochanego dziecka w piekło, na samą siebie zsyłając gromy ojcowskiego gniewu, choć dzisiaj – z perspektywy czasu – był wdzięczny za to. Dzięki temu stał się tym, kim był, ale nie zamierzał łechtać jej przerośniętego ego. Nigdy w życiu nie powiedziałby jej nic miłego; czy ta panna oczekiwała czegoś takiego? Nie miał najmniejszego pojęcia i najwyraźniej musiał przekonać się o tym na własnej skórze.
— Mogę tylko panienkę zapewnić, że cel dzisiejszego spotkania nie został jasno przekazany. — odezwał się cicho, spoglądając na nią przelotnie, unosząc kieliszek do ust, by wziąć niewielki łyk. — Byłoby jednak wielką ujmą dla mojej osoby, gdybym nie domyślił się wszystkiego sam.
Pragnął subtelnie przekazać jej, iż nie myliła się i nie oczekiwał dzielenia się uczuciami. Jego obsesja nie pozwalał mu na pełen spokój. Zrelaksował się na tyle, by móc prowadzić rozmowę, jednak daleko było do poczucia bezpieczeństwa. Nie potrafił go zaznać w obecności kobiet. Życie nauczyło go, ojciec nauczył, że nie wolno im ufać, choć miał zostać związany z jedną z nich na całe życie. Nikt jednak o to nie dbał. Nikt nie wiedział o jego obawach, wszak nie dzielił się nimi. Tłumił wszystko w sobie, oczarowując wszystkich maską, zapewniając ich, że sytuacja przebiega jak najbardziej pomyślnie, podczas gdy rzeczywiście nie wiedzieli o nim nic.
Dwukrotnie skinął w milczeniu głową opiniom lorda Parkinsona. Wdawanie się w dalszą dyskusję stawało się bezcelowe, gdy jasno określił swoje oczekiwania. Choć nie wierzył jego słowom odnośnie zaimponowania mu, przyjął je do siebie z myślą, aby przy najbliższej okazji wypytać dyskretnie cioteczkę, co zdążyła wypaplać podpita swoim cudownym alkoholem. Liczył tylko, iż nie wydała na światło dzienne sprawy z dwiema felernymi narzeczonymi, która tak skrupulatnie została wyciszona przez jego ojca. Wykreowanie całej rzeczywistości tak, żeby nikt nie został zhańbiony zajęło dość czasu, jednak przyniosło oczekiwane skutki i nie powinno się niszczyć tego, co już osiągnięto.
Kolejny raz w ciszy zniósł słowa lorda dotyczące jego pracy. Właśnie tak musiało być: sprawdzenie, czy zniesie próbę. Uważał to za niezbyt wyrafinowany pomysł, lecz z rodową godnością wysłuchał wszystkiego, co czarodziej miał dopowiedzenia. Nie stykał się z czymś takim pierwszy raz i nie uważał za stosowne uzupełnianie opinii. Co rzeczywiście sądził o pracy w Ministerstwie zachował dla siebie, wszak pracowali tam jego dość bliscy kuzyni. Z resztą dalsza dyskusja o polityce wydawała się nie mieć celu. Spotkali się w ramach zupełnie innego kierunku, który najwyraźniej nie był na tyle istotny, aby omawiać go bardziej szczegółowo. Dostatecznie jasno przekazano mu informację, że to w jego rękach leżały skutki rozmowy tylko z panną Parkinson. Nie miał jednak pewności, czy podoła towarzyszącemu im milczeniu tuż po wyjściu lorda. Jedyna dama, z którą potrafił rozmawiać w pełni swobodnie była kimś zupełnie innym, dlatego ogarnęło go wielkie zdziwienie, kiedy ona postanowiła przemówić. Nie dał tego po sobie poznać. Zachował pełną etykietę, kiedy lord Parkinson ich opuścił i za równie stosowne uważał wypicie odrobiny szampana z nietkniętego dotychczas kieliszka, nim wszystko musiało pójść dużo dalej. Wcześniej jednak poświęcił krótką chwilę, sycąc się głosem towarzyszącej mu czarownicy.
Jej niepewność potrafił niemal wyczuć pod palcami. Uczucie to w pewien sposób schlebiało mu, ale czy doświadczenie ojca i innych jego krewnych nie mówiło, że prawdziwa dama powinna być pewna tego, co mówi? Nieświadomie oczekiwał od niej takiego zachowania, nawet jeśli jej rola polegała na byciu ozdoba mężczyzny. Wieki podążania tą drogą ustanowiły schemat, którego nie dało się przełamać w rodach w pełni zaangażowanych w szlacheckie życie. Żywił nadzieję, iż ona nie zamierzała tego zmieniać. Był zachwycony jej dotychczasowym zachowaniem i byłoby wielką stratą, gdyby się rozczarował. Doceniał subtelny udział w grze obserwowanej przez gości restauracji. Wraz z wyjściem lorda Parkinsona stało się jasnym, co powinno mieć miejsce. Czy wszyscy oczekiwali, że wyjmie pierścionek, który ona bez wahania włoży na palec? Niewątpliwie tak mogłoby się stać, gdyby zjawił się tu jego ojciec celem dopilnowania spraw. Bez niego mógł robić wszystko, na co tylko miał ochotę, choć i tak wiedział, że nie uniknie zmiany sygnetu otrzymanego lata temu. Znał jego rolę. Otwarta lwia paszcza z dwoma szmaragdowymi oczkami miała powędrować w ręce pierwszego syna. Zgodnie z tradycją powinien on przypaść jego siostrze wraz z kolejnością starszeństwa, ale nic takiego nie miało miejsca. Była teraz bezpieczna w rękach swojego męża gdzieś w kraju. Unikał spotkań z nią zawsze, zmuszając się do tego tylko na bardzo ważnych przyjęciach. Była powodem wielu przykrych spraw, które go spotkały i zmieniły jego życie, a które obecnie wpływały na relacje z innymi. Obudziła w nim to, czego ojciec tak się obawiał. Zamieniła żywot ukochanego dziecka w piekło, na samą siebie zsyłając gromy ojcowskiego gniewu, choć dzisiaj – z perspektywy czasu – był wdzięczny za to. Dzięki temu stał się tym, kim był, ale nie zamierzał łechtać jej przerośniętego ego. Nigdy w życiu nie powiedziałby jej nic miłego; czy ta panna oczekiwała czegoś takiego? Nie miał najmniejszego pojęcia i najwyraźniej musiał przekonać się o tym na własnej skórze.
— Mogę tylko panienkę zapewnić, że cel dzisiejszego spotkania nie został jasno przekazany. — odezwał się cicho, spoglądając na nią przelotnie, unosząc kieliszek do ust, by wziąć niewielki łyk. — Byłoby jednak wielką ujmą dla mojej osoby, gdybym nie domyślił się wszystkiego sam.
Pragnął subtelnie przekazać jej, iż nie myliła się i nie oczekiwał dzielenia się uczuciami. Jego obsesja nie pozwalał mu na pełen spokój. Zrelaksował się na tyle, by móc prowadzić rozmowę, jednak daleko było do poczucia bezpieczeństwa. Nie potrafił go zaznać w obecności kobiet. Życie nauczyło go, ojciec nauczył, że nie wolno im ufać, choć miał zostać związany z jedną z nich na całe życie. Nikt jednak o to nie dbał. Nikt nie wiedział o jego obawach, wszak nie dzielił się nimi. Tłumił wszystko w sobie, oczarowując wszystkich maską, zapewniając ich, że sytuacja przebiega jak najbardziej pomyślnie, podczas gdy rzeczywiście nie wiedzieli o nim nic.
We're not cynics, we just don't believe a word you say
We're not critics, we just hate it all anyway
We're not critics, we just hate it all anyway
Cassius P. Nott
Zawód : Urzędnik Ministerstwa Magii
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am the tall dark stranger
those warnings prepared you for
those warnings prepared you for
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Obawiała się, naprawdę się obawiała i była świadoma tego, że po niej to widać. Po opuszczeniu ich przez jej ojca, straciła jedyne oparcie, grunt pod nogami, który sam wskazywał jej odpowiednią ścieżkę. Bo o ile łatwiej było siedzieć i słuchać słów ojca, niż samej wdać się w rozmowę. Niby nauczona wszystkich zasad dobrego wychowania, niby starałam się, nie uzewnętrzniać swoich uczuć, patrząc jednak na mężczyznę, wszystko jakby brało w łeb i sypało się powolutku, jak zamek z piasku. Miałam wrażenie, że powoli wypływa mi z rąk, tak kurczowo trzymany rąbek matczynej sukienki, jakby ktoś mnie odpychał i zabierał to bezpieczeństwo oraz burzył mur, jaki sama wokół siebie wybudowałam, chroniąc się przed otaczającym mnie światem. Przez ostatnie lata byłam tylko ja i moja pasja oraz moja pamięć po Aaronie. Teraz natomiast, nagle miałam stać się ja oraz siedzący obok mnie lord Nott, miałam go do siebie dopuścić, oddać mu się(?) czy też postawić go wyżej niż innych. Sama nie wiem co bardziej mnie przerażało - to, że oddali mnie dużo starszemu mężczyźnie, czy fakt, że miał się stać dla mnie ważniejszy od mojego brata?
Wsłuchując się w jego słowa wyczułam pewność. Jeszcze bardziej zorientowałam się, tak tragicznie muszę wyglądać, błądząc po jego twarzy niepewnym wzrokiem, szukając jakiegoś punktu zaczepienia, wsparcia… nic jednak takiego nie nadchodziło. Idąc jego krokiem, również chwyciłam w dłoń kieliszek, przystawiłam go do ust, lekko maczając w nim swoje wargi, aby poczuć smak szampana, jak zawsze idealnie wybranego przez mego ojca.
- Rozumiem - odpowiedziałam tylko, odkładając naczynie na stół.
Znów zapadła między nami nieznośna cisza. Do moich uszu dobiegały odgłosy towarzystwa, kelnerów, klientów restauracji. Wszystko zlewało się w jeden, bliżej nierozpoznawalny dla mnie szum, który jeszcze bardziej drażnił, niż uspokajał. Chciałam opanować swoje emocje, odetchnąć pełną piersią i się uspokoić. Przecież i tak nie miałam wyjścia, nie wstanę i nie wyjdę, nie miałam przecież powodu do tego. Lord Nott okazał się niezwykle przystojnym mężczyzną, pewnym siebie, zapewne silnym i wytrzymałym oraz mądrym. I mógł się podobać, na swój sposób. Spełniał pewnego rodzaju wymagania, więc nie dawał mi pola do popisu. Zresztą, i tak bym się nie odważyła, bojąc się konsekwencji ze strony ojca. Był to jedyny mężczyzna na tym świecie, którego kiedykolwiek się obawiałam.
Nie miałam pojęcia co mogłabym powiedzieć. Czy miałam o coś zapytać, może zacząć opowiadać, a może siedzieć cicho? I ta ostatnią opcję właśnie wybrałam. Wydawała mi się najbezpieczniejsza, nie skazywała mnie na potępienie, jeśli powiem zbyt dużo. Milczenie nigdy nie było źle odbierane, tym bardziej jeśli chodzi o kobiety. Unosząc ponownie kieliszek i znów lekko maczając w nim usta, zaczęłam zastanawiać się, jak odebrane zostaną nasze zaręczyny. Moja rodzina zapewne się ucieszy, ojciec będzie nalegać na jak najszybszy ślub. Od zawsze wiedziałam o tym, że marzy tylko o tym, aby pozbyć się mnie z domu. A rodzina lorda Notta? Był chyba spokrewniony z Nicholasem, moim najbliższym kuzynem. Jest on chyba jedyną osobą, która będzie w stanie rzetelnie wyjawić mi kilka informacji na temat mego przyszłego narzeczonego.
Nie mogłam tak dłużej siedzieć w ciszy. Męczyło mnie to, sprawiało, że moje myśli uciekały gdzieś daleko, zamiast skupić się na tym co było tu i teraz, to ja wylatywałam, zastanawiając się nad reakcją rodziny, na coś tak oczywistego jak zaręczyny. Odwróciłam się więc lekko od mężczyzny, wyszukałam wzrokiem kelnera, którego poprosiłam do siebie delikatnym ruchem ręki. Lord Nott nie kwapił się do rozmowy, a mnie ta cisza już niezmiernie męczyła, chociaż nie chciałam się do tego otwarcie przyznać i zaciskałam zęby, pozwalając mu decydować o przebiegu rozmowy. Nie chciałam wychodzić przodem, to nie była moja rola.
- Proszę mi podać szklankę wody - powiedziałam, gdy kelner pojawił się tuż obok nas.
Odprawiłam go lekkim ruchem ręki, nie takim władczym i stanowczym jak mój ojciec, gdy postawił naczynie z wodą przede mną. Wzięłam ją od razu i wypiłam kilka łyków, gasząc pragnienie i chociaż na chwilę zajmując swoje dłonie i swój umysł czymś innym. Następnie spojrzałam na lorda Notta, na jego twarz oraz w jego oczy, starając się wyszukać w nich jakiekolwiek emocje i czekając, aż wykona kolejny ruch, posuwając nasze spotkanie dalej. Musiało trwać, nie wypadało, abym tak szybko wróciła do domu.
Wsłuchując się w jego słowa wyczułam pewność. Jeszcze bardziej zorientowałam się, tak tragicznie muszę wyglądać, błądząc po jego twarzy niepewnym wzrokiem, szukając jakiegoś punktu zaczepienia, wsparcia… nic jednak takiego nie nadchodziło. Idąc jego krokiem, również chwyciłam w dłoń kieliszek, przystawiłam go do ust, lekko maczając w nim swoje wargi, aby poczuć smak szampana, jak zawsze idealnie wybranego przez mego ojca.
- Rozumiem - odpowiedziałam tylko, odkładając naczynie na stół.
Znów zapadła między nami nieznośna cisza. Do moich uszu dobiegały odgłosy towarzystwa, kelnerów, klientów restauracji. Wszystko zlewało się w jeden, bliżej nierozpoznawalny dla mnie szum, który jeszcze bardziej drażnił, niż uspokajał. Chciałam opanować swoje emocje, odetchnąć pełną piersią i się uspokoić. Przecież i tak nie miałam wyjścia, nie wstanę i nie wyjdę, nie miałam przecież powodu do tego. Lord Nott okazał się niezwykle przystojnym mężczyzną, pewnym siebie, zapewne silnym i wytrzymałym oraz mądrym. I mógł się podobać, na swój sposób. Spełniał pewnego rodzaju wymagania, więc nie dawał mi pola do popisu. Zresztą, i tak bym się nie odważyła, bojąc się konsekwencji ze strony ojca. Był to jedyny mężczyzna na tym świecie, którego kiedykolwiek się obawiałam.
Nie miałam pojęcia co mogłabym powiedzieć. Czy miałam o coś zapytać, może zacząć opowiadać, a może siedzieć cicho? I ta ostatnią opcję właśnie wybrałam. Wydawała mi się najbezpieczniejsza, nie skazywała mnie na potępienie, jeśli powiem zbyt dużo. Milczenie nigdy nie było źle odbierane, tym bardziej jeśli chodzi o kobiety. Unosząc ponownie kieliszek i znów lekko maczając w nim usta, zaczęłam zastanawiać się, jak odebrane zostaną nasze zaręczyny. Moja rodzina zapewne się ucieszy, ojciec będzie nalegać na jak najszybszy ślub. Od zawsze wiedziałam o tym, że marzy tylko o tym, aby pozbyć się mnie z domu. A rodzina lorda Notta? Był chyba spokrewniony z Nicholasem, moim najbliższym kuzynem. Jest on chyba jedyną osobą, która będzie w stanie rzetelnie wyjawić mi kilka informacji na temat mego przyszłego narzeczonego.
Nie mogłam tak dłużej siedzieć w ciszy. Męczyło mnie to, sprawiało, że moje myśli uciekały gdzieś daleko, zamiast skupić się na tym co było tu i teraz, to ja wylatywałam, zastanawiając się nad reakcją rodziny, na coś tak oczywistego jak zaręczyny. Odwróciłam się więc lekko od mężczyzny, wyszukałam wzrokiem kelnera, którego poprosiłam do siebie delikatnym ruchem ręki. Lord Nott nie kwapił się do rozmowy, a mnie ta cisza już niezmiernie męczyła, chociaż nie chciałam się do tego otwarcie przyznać i zaciskałam zęby, pozwalając mu decydować o przebiegu rozmowy. Nie chciałam wychodzić przodem, to nie była moja rola.
- Proszę mi podać szklankę wody - powiedziałam, gdy kelner pojawił się tuż obok nas.
Odprawiłam go lekkim ruchem ręki, nie takim władczym i stanowczym jak mój ojciec, gdy postawił naczynie z wodą przede mną. Wzięłam ją od razu i wypiłam kilka łyków, gasząc pragnienie i chociaż na chwilę zajmując swoje dłonie i swój umysł czymś innym. Następnie spojrzałam na lorda Notta, na jego twarz oraz w jego oczy, starając się wyszukać w nich jakiekolwiek emocje i czekając, aż wykona kolejny ruch, posuwając nasze spotkanie dalej. Musiało trwać, nie wypadało, abym tak szybko wróciła do domu.
Czas płynieAle wspomnienia pozostają na zawsze
Victoria Parkinson
Zawód : Dama, twórczyni perfum, alchemiczka
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Bo nie miłość jest najważniejsza, a spełnienie obowiązku wobec rodu i męża.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Zachwytom nad dotychczasowym zachowaniem panny Parkinson mogłoby nie starczyć czasu na całe ich spotkanie. W całym swoim życiu coś takiego przytrafiło mu się zaledwie kilka razy i uważał się za prawdziwego szczęściarza, że miał możliwość poznać takie persony. Niestety dzisiaj musiał ukrócić ten precedens. Okazja nadarzy się jeszcze nie raz; był tego pewien. Teraz jednak należało skupić się na sprawach bieżących.
Młoda dama najwyraźniej odpychała od siebie wizję zamążpójścia; nie chciała tego, tak jak on sam wzbraniał się przed tym przez lata. Czyżby dlatego nie została mu przedstawiona wcześniej? A może wynikało to z odpowiednich przygotowań Parkinsonów do całego wydarzenia? Może ta młodziutka czarownica miała za uszami coś, co nie powinno ujrzeć światła dziennego? Nie umiał odpowiedzieć na żadne z tych pytań, lecz wiedział, iż powinien sprawdzić to sam. Pragnął mieć całkowitą pewność, skoro czekało ich wspólne życie do śmierci. Nie wyobrażał sobie jej śmierci nim nie da mu dziedzica. Z resztą tak krótkie pożycie wróżyłoby źle na jego ród i prawdopodobnie znalazłaby się kolejna panna, a wystarczało mu, iż tę jedną będzie musiał wpuścić do swojego życia na tyle, na ile stanie się to możliwe. Może Emery będzie coś o niej wiedziała?, zadał sobie pytanie, obserwując czarownicę znad kieliszka szampana. Wziął niewielki łyk w ramach reakcji na jej odpowiedź, zastanawiając się nad kolejnym krokiem. Potrzebował przemyślanego posunięcia nie tylko dla samego siebie, ale też dla obserwującej publiki. Dyskretni gapie i plotkarze pragnęli więcej sensacji, lecz nie mogli otrzymać tego od niego. Prędzej nakarmiłby ich trucizną uwarzoną własnymi rękami, niż podał coś na srebrnej tacy. Sami powinni domyślić się szczegółów, tak jak on szybko powiązał postawione przed nim fakty i tego samego oczekiwał od siedzącej naprzeciw niego panny Parkinson. Ale czy oznaczało to niezręczne milczenie?
Wychowanie Cassiusa nie pozwalało na rozpoczęcie bezpośredniej rozmowy, jednak z drugiej strony właśnie to powinno się wydarzyć, skoro przyszło im zmierzyć się z pierwszymi bólami narzeczeństwa. Nieobecność ojca ratowała go przed włożeniem pierścienia na jej palec i, co ważniejsze, chroniła przed dotykaniem. Mógł nawet złożyć dziękczynne peany, że etykieta wpojona przez ojca opierała się na znikomej ilości dotyku, a zasady salonu poznane później wpoiły mu wszelkie niuanse i nieścisłości. Korzystanie z nich dzisiaj zapewniło komfort, lecz nie potrafiło dać pretekstu do rozmowy. Nie będzie przecież rozmawiać z nią o pogodzie. Zjawili się tu w zupełnie innym celu, o którym ciotka z pewnością napisała w liście.
— List — mruknął cicho, niemalże tylko do siebie, po czym sięgnął do wewnętrznej kieszeni eleganckiej szaty i wyciągnął białą kopertę z herbem Nottów. Przez krótką chwilę patrzył na nią z odrobiną czułości przebijającej się przez chłodną i poważną maskę na twarzy, aż podniósł obojętne spojrzenie na pannę Parkinson, by położyć list na stoliku tuż obok wody przyniesionej przez kelnera. Posłał mu tylko spojrzenie nakazujące jak najszybsze oddalenie, aby na powrót skupić wzrok na swojej... przyszłej żonie. Lady Nott, jak dziwnie to zabrzmi w moich ustach..., uniósł kąciki warg do góry, obdarzając młodą damę tym, czemu ponoć ulegały wszystkie kobiety. Odrobina atencji i ofiarowania, tyle mógł jej teraz dać. Na jakąkolwiek czułość nie było miejsca; to nawet nie leżało w jego usposobieniu zahartowanym dziesiątkami salonowych spotkań i przyjęć. Nauczył się odpychać te niepotrzebne emocje z łatwością, jeśli chciał mieć kontrolę nad rozmową przez cały czas. Nic więcej się nie liczyło. Ani ona, ani ślub, ani nawet treść listu napisanego przez ciotkę Adalaide.
Złość na lady Nott pojawiła się nagle, wychodząc spod kontroli, kiedy postanowił odezwać się ponownie na temat zapieczętowanej koperty. Kamienna, poważna twarz nabrała nieco groźniejszego wyrazu. Chłodne spojrzenie zaostrzyło się wraz z dumnym podniesieniem głowy, lecz nasilające się uczucie wzburzenia nie zdołało dosięgnąć jego głosu. Mimo tego zdołał przemówić na tyle spokojnie i głęboko, by nie zdradzić się ledwie niesłyszalnymi głoskami.
— Proszę przeczytać. Pieczęć nie została naruszona ani o cal, panno Parkinson.
I jakimś cudem, wypowiedziawszy te słowa, powrócił do swojej obojętności, jakby dał upust złości. Teraz czekał na jej reakcję oraz słowa listu. Był przekonany, że ciotka w kulturalnych słowach wyraziła to, co chciała i nic ani nikt jej nie powstrzymało.
Młoda dama najwyraźniej odpychała od siebie wizję zamążpójścia; nie chciała tego, tak jak on sam wzbraniał się przed tym przez lata. Czyżby dlatego nie została mu przedstawiona wcześniej? A może wynikało to z odpowiednich przygotowań Parkinsonów do całego wydarzenia? Może ta młodziutka czarownica miała za uszami coś, co nie powinno ujrzeć światła dziennego? Nie umiał odpowiedzieć na żadne z tych pytań, lecz wiedział, iż powinien sprawdzić to sam. Pragnął mieć całkowitą pewność, skoro czekało ich wspólne życie do śmierci. Nie wyobrażał sobie jej śmierci nim nie da mu dziedzica. Z resztą tak krótkie pożycie wróżyłoby źle na jego ród i prawdopodobnie znalazłaby się kolejna panna, a wystarczało mu, iż tę jedną będzie musiał wpuścić do swojego życia na tyle, na ile stanie się to możliwe. Może Emery będzie coś o niej wiedziała?, zadał sobie pytanie, obserwując czarownicę znad kieliszka szampana. Wziął niewielki łyk w ramach reakcji na jej odpowiedź, zastanawiając się nad kolejnym krokiem. Potrzebował przemyślanego posunięcia nie tylko dla samego siebie, ale też dla obserwującej publiki. Dyskretni gapie i plotkarze pragnęli więcej sensacji, lecz nie mogli otrzymać tego od niego. Prędzej nakarmiłby ich trucizną uwarzoną własnymi rękami, niż podał coś na srebrnej tacy. Sami powinni domyślić się szczegółów, tak jak on szybko powiązał postawione przed nim fakty i tego samego oczekiwał od siedzącej naprzeciw niego panny Parkinson. Ale czy oznaczało to niezręczne milczenie?
Wychowanie Cassiusa nie pozwalało na rozpoczęcie bezpośredniej rozmowy, jednak z drugiej strony właśnie to powinno się wydarzyć, skoro przyszło im zmierzyć się z pierwszymi bólami narzeczeństwa. Nieobecność ojca ratowała go przed włożeniem pierścienia na jej palec i, co ważniejsze, chroniła przed dotykaniem. Mógł nawet złożyć dziękczynne peany, że etykieta wpojona przez ojca opierała się na znikomej ilości dotyku, a zasady salonu poznane później wpoiły mu wszelkie niuanse i nieścisłości. Korzystanie z nich dzisiaj zapewniło komfort, lecz nie potrafiło dać pretekstu do rozmowy. Nie będzie przecież rozmawiać z nią o pogodzie. Zjawili się tu w zupełnie innym celu, o którym ciotka z pewnością napisała w liście.
— List — mruknął cicho, niemalże tylko do siebie, po czym sięgnął do wewnętrznej kieszeni eleganckiej szaty i wyciągnął białą kopertę z herbem Nottów. Przez krótką chwilę patrzył na nią z odrobiną czułości przebijającej się przez chłodną i poważną maskę na twarzy, aż podniósł obojętne spojrzenie na pannę Parkinson, by położyć list na stoliku tuż obok wody przyniesionej przez kelnera. Posłał mu tylko spojrzenie nakazujące jak najszybsze oddalenie, aby na powrót skupić wzrok na swojej... przyszłej żonie. Lady Nott, jak dziwnie to zabrzmi w moich ustach..., uniósł kąciki warg do góry, obdarzając młodą damę tym, czemu ponoć ulegały wszystkie kobiety. Odrobina atencji i ofiarowania, tyle mógł jej teraz dać. Na jakąkolwiek czułość nie było miejsca; to nawet nie leżało w jego usposobieniu zahartowanym dziesiątkami salonowych spotkań i przyjęć. Nauczył się odpychać te niepotrzebne emocje z łatwością, jeśli chciał mieć kontrolę nad rozmową przez cały czas. Nic więcej się nie liczyło. Ani ona, ani ślub, ani nawet treść listu napisanego przez ciotkę Adalaide.
Złość na lady Nott pojawiła się nagle, wychodząc spod kontroli, kiedy postanowił odezwać się ponownie na temat zapieczętowanej koperty. Kamienna, poważna twarz nabrała nieco groźniejszego wyrazu. Chłodne spojrzenie zaostrzyło się wraz z dumnym podniesieniem głowy, lecz nasilające się uczucie wzburzenia nie zdołało dosięgnąć jego głosu. Mimo tego zdołał przemówić na tyle spokojnie i głęboko, by nie zdradzić się ledwie niesłyszalnymi głoskami.
— Proszę przeczytać. Pieczęć nie została naruszona ani o cal, panno Parkinson.
I jakimś cudem, wypowiedziawszy te słowa, powrócił do swojej obojętności, jakby dał upust złości. Teraz czekał na jej reakcję oraz słowa listu. Był przekonany, że ciotka w kulturalnych słowach wyraziła to, co chciała i nic ani nikt jej nie powstrzymało.
We're not cynics, we just don't believe a word you say
We're not critics, we just hate it all anyway
We're not critics, we just hate it all anyway
Cassius P. Nott
Zawód : Urzędnik Ministerstwa Magii
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am the tall dark stranger
those warnings prepared you for
those warnings prepared you for
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Chociaż na chwilę mogłam oderwać się od wzroku swojego przyszłego narzeczonego czekając na szklankę wody. Okazało się to nad wyraz interesującym zajęciem. Chwila odpoczynku od ciężkiej atmosfery, która stawała się coraz bardziej gęsta z każdą przemilczaną minutą. Zdawałam sobie sprawę z tego, że i dla niego musi to być ciężka sytuacja, chociaż idealnie pokazywał, że wcale tak nie jest. Nie miałam pojęcia kim jest mój przyszły narzeczony, jak właściwie miał na imię? Trochę przeraził mnie fakt, że nawet o tym mnie nie poinformowano. Zaczęłam żałować, że nie ma u jego boku jego ojca, on na pewno w końcu zdradziłby jego imię i ta mała zagadka została by rozwiązana.
W momencie gdy szklanka została przez kelnera podana, tuż obok niej lord Nott położył kopertę z rodową pieczęcią Nottów. Zdziwiłam się trochę, prawdopodobnie tak bardzo chciałam się na tę chwilę odciąć od tej sytuacji, że nawet nie zwróciłam uwagi na to, co mężczyzna robi. Upiłam te kilka łyków, a gdy odłożyłam naczynie, nie było już odwrotu.
Spojrzałam na mężczyznę, który posłał mi delikatny uśmiech. Naprawdę bardzo ładnie się uśmiechał, a jego miły, i jak na razie jedyny, taki gest, sprawił, że na moich policzkach pojawiły się delikatne rumieńce. Swoją drogą, czy każda szlachcianka potrafiła rumienić się na zawołanie? Zaraz jednak wyraz jego twarzy się zmienił, stał się zdecydowanie ostrzejszy, stanowczy. Objął mnie swoim spojrzeniem, swoim dumnym wzrokiem, wyjawiając mi, że sam jeszcze do koperty nie zaglądał. Pozwolił mi przejrzeć list, który był do niego. To mnie przypadł ten zaszczyt, dowiedzenia się, co tak naprawdę chodziło po głowach naszych rodzin.
Wyciągnęłam swoją dłoń w stronę listu. Z jakiegoś powodu byłam niezwykle spokojna, jakby wszystkie emocje uleciały, a to co miało się tam znaleźć, to o czym miałam się dowiedzieć, miałam przyjąć z pokorą. Bo tego ode mnie wymagano, prawda?
Miałam ochotę powąchać kopertę, nie musiałam jednak przytykać jej do nosa. Perfumy lady Nott dotarły do moich nozdrzy samoistnie, było wręcz bardzo charakterystyczne. Czując je, kąciki moich ust uniosły się lekko do góry. Delikatnie, z wyczuciem, żeby tylko nie urazić rodu Nottów, oderwałam ich pieczęć, wyciągając ze środka, ku mojemu zdziwieniu, o wiele mniejszy list, niż bym się tego spodziewała. Wyciągnęłam go ze środka, rozłożyłam i… zacisnęłam mocniej usta, widząc to, co zostało tam napisane. Nie mogłam jednak złożyć go i oddać, miałam dziwne wrażenie, że lord Nott oczekuje na to, abym mu przeczytała tych kilka słów, które były tu zawarte.
- Victoria Parkinson. Żywię nadzieję, że będzie dla ciebie odpowiednią partnerką - przeczytałam.
Z jakiegoś powodu słowo “odpowiednią” ugodziło trochę w moją dumę. Bo co to znaczyło odpowiednią? Dlaczego miałabym nią nie być? Dobrze wykształcona, dobrze wychowana, urodziwa, w dodatku posiadająca interesującą pasję. Cóż mogłoby być we mnie nie tak, abym nie była dla kogoś… odpowiednia?
Złożyłam list na pół i tak jak był, włożyłam go z powrotem do koperty. Tą natomiast odłożyłam na stół, centralnie na przeciwko lorda Notta. Teraz było już wszystko jasne. Spojrzałam na niego, chciałam dowiedzieć się co czuje. Czy jest szczęśliwy, zmartwiony, a może zły? Chciałam wiedzieć czy uważa, że jestem “odpowiednia”, jakkolwiek by to nie brzmiało.
- W takim razie, już wszystko jasne - powiedziałam, patrząc mu prosto w oczy.
I nie spuszczając wzroku, chwyciłam za kieliszek przystawiając go do ust, aby wypić łyk alkoholu. Chciałam się go zapytać co zrobimy teraz? Czy ma zamiar ze mną o tym porozmawiać, czy wstanie, odsunie mi krzesło i zaproponuje, że odprowadzi mnie do mojej posiadłości? Chciałam go zapytać kim jest, co w sobie skrywa. Skoro miałam spędzić z tym mężczyzną całe swoje życie, to mógłby mi chociaż, z łaski swojej, się przedstawić. Żadne z pytań jednak nie wyszło z moich ust. Takimi stwierdzeniami mogłabym narazić się na niepochlebne opinie, skargę do mojego ojca i problemy, których nie chciałam. Ciężkie było życie szlachcianki. Tak mało nam było wolno, a tak wiele od nas wymagano. Nie raz było to bardzo męczące, tak jak tutaj, gdzie, mimo że chciałam coś powiedzieć czy wyrazić swoją opinię, to nie wolno mi było i tego nie robiłam, chociaż mnie skręcało od środka.
- Lordzie Nott... - zaczęłam.
Sytuacja wymagała, abym powiedziała coś, czego w normalnych warunkach u nieszlacheckich rodzin nigdy nie zostało by wypowiedziane. Wiedziałam jednak, że ja muszę i ze względu na mojego przyszłego narzeczonego, ze względu na moje dobre wychowanie, ale także ze względu na szacunek do lady Nott, która przecież starała się, aby dogodzić swojemu bratankowi jak najbardziej.
- Niezwykle się cieszę, że to ja zostałam wybrana i mam nadzieję, że lorda nie zawiodę - dodałam, unosząc brodę wyżej.
Chyba pierwszy raz dzisiejszego wieczora brzmiałam pewnie i stanowczo, tak, jakbym doskonale wiedziała co mówię. I wiedziałam, nie mogłam postąpić inaczej. To było wymagane, oczekiwane i moim obowiązkiem.
W momencie gdy szklanka została przez kelnera podana, tuż obok niej lord Nott położył kopertę z rodową pieczęcią Nottów. Zdziwiłam się trochę, prawdopodobnie tak bardzo chciałam się na tę chwilę odciąć od tej sytuacji, że nawet nie zwróciłam uwagi na to, co mężczyzna robi. Upiłam te kilka łyków, a gdy odłożyłam naczynie, nie było już odwrotu.
Spojrzałam na mężczyznę, który posłał mi delikatny uśmiech. Naprawdę bardzo ładnie się uśmiechał, a jego miły, i jak na razie jedyny, taki gest, sprawił, że na moich policzkach pojawiły się delikatne rumieńce. Swoją drogą, czy każda szlachcianka potrafiła rumienić się na zawołanie? Zaraz jednak wyraz jego twarzy się zmienił, stał się zdecydowanie ostrzejszy, stanowczy. Objął mnie swoim spojrzeniem, swoim dumnym wzrokiem, wyjawiając mi, że sam jeszcze do koperty nie zaglądał. Pozwolił mi przejrzeć list, który był do niego. To mnie przypadł ten zaszczyt, dowiedzenia się, co tak naprawdę chodziło po głowach naszych rodzin.
Wyciągnęłam swoją dłoń w stronę listu. Z jakiegoś powodu byłam niezwykle spokojna, jakby wszystkie emocje uleciały, a to co miało się tam znaleźć, to o czym miałam się dowiedzieć, miałam przyjąć z pokorą. Bo tego ode mnie wymagano, prawda?
Miałam ochotę powąchać kopertę, nie musiałam jednak przytykać jej do nosa. Perfumy lady Nott dotarły do moich nozdrzy samoistnie, było wręcz bardzo charakterystyczne. Czując je, kąciki moich ust uniosły się lekko do góry. Delikatnie, z wyczuciem, żeby tylko nie urazić rodu Nottów, oderwałam ich pieczęć, wyciągając ze środka, ku mojemu zdziwieniu, o wiele mniejszy list, niż bym się tego spodziewała. Wyciągnęłam go ze środka, rozłożyłam i… zacisnęłam mocniej usta, widząc to, co zostało tam napisane. Nie mogłam jednak złożyć go i oddać, miałam dziwne wrażenie, że lord Nott oczekuje na to, abym mu przeczytała tych kilka słów, które były tu zawarte.
- Victoria Parkinson. Żywię nadzieję, że będzie dla ciebie odpowiednią partnerką - przeczytałam.
Z jakiegoś powodu słowo “odpowiednią” ugodziło trochę w moją dumę. Bo co to znaczyło odpowiednią? Dlaczego miałabym nią nie być? Dobrze wykształcona, dobrze wychowana, urodziwa, w dodatku posiadająca interesującą pasję. Cóż mogłoby być we mnie nie tak, abym nie była dla kogoś… odpowiednia?
Złożyłam list na pół i tak jak był, włożyłam go z powrotem do koperty. Tą natomiast odłożyłam na stół, centralnie na przeciwko lorda Notta. Teraz było już wszystko jasne. Spojrzałam na niego, chciałam dowiedzieć się co czuje. Czy jest szczęśliwy, zmartwiony, a może zły? Chciałam wiedzieć czy uważa, że jestem “odpowiednia”, jakkolwiek by to nie brzmiało.
- W takim razie, już wszystko jasne - powiedziałam, patrząc mu prosto w oczy.
I nie spuszczając wzroku, chwyciłam za kieliszek przystawiając go do ust, aby wypić łyk alkoholu. Chciałam się go zapytać co zrobimy teraz? Czy ma zamiar ze mną o tym porozmawiać, czy wstanie, odsunie mi krzesło i zaproponuje, że odprowadzi mnie do mojej posiadłości? Chciałam go zapytać kim jest, co w sobie skrywa. Skoro miałam spędzić z tym mężczyzną całe swoje życie, to mógłby mi chociaż, z łaski swojej, się przedstawić. Żadne z pytań jednak nie wyszło z moich ust. Takimi stwierdzeniami mogłabym narazić się na niepochlebne opinie, skargę do mojego ojca i problemy, których nie chciałam. Ciężkie było życie szlachcianki. Tak mało nam było wolno, a tak wiele od nas wymagano. Nie raz było to bardzo męczące, tak jak tutaj, gdzie, mimo że chciałam coś powiedzieć czy wyrazić swoją opinię, to nie wolno mi było i tego nie robiłam, chociaż mnie skręcało od środka.
- Lordzie Nott... - zaczęłam.
Sytuacja wymagała, abym powiedziała coś, czego w normalnych warunkach u nieszlacheckich rodzin nigdy nie zostało by wypowiedziane. Wiedziałam jednak, że ja muszę i ze względu na mojego przyszłego narzeczonego, ze względu na moje dobre wychowanie, ale także ze względu na szacunek do lady Nott, która przecież starała się, aby dogodzić swojemu bratankowi jak najbardziej.
- Niezwykle się cieszę, że to ja zostałam wybrana i mam nadzieję, że lorda nie zawiodę - dodałam, unosząc brodę wyżej.
Chyba pierwszy raz dzisiejszego wieczora brzmiałam pewnie i stanowczo, tak, jakbym doskonale wiedziała co mówię. I wiedziałam, nie mogłam postąpić inaczej. To było wymagane, oczekiwane i moim obowiązkiem.
Czas płynieAle wspomnienia pozostają na zawsze
Victoria Parkinson
Zawód : Dama, twórczyni perfum, alchemiczka
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Bo nie miłość jest najważniejsza, a spełnienie obowiązku wobec rodu i męża.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Choć powierzchownie doskonale znosił całą sytuację, wszak przywykł do takich zjawisk i zdarzeń już za młodu, tak w środku wrzały w nim emocje. W pewien sposób zżerała go ciekawość odnośnie reakcji panny Parkinson na list od ciotki Adalaide, jednak z drugiej strony zachowywał pełen spokój. Ciocia nie napisałaby niczego, co wzbudziłoby skrajne emocje, lecz jej forma wyrażania opinii budziła pewne kontrowersje. Z resztą nie było się czemu dziwić, skoro tak długo uchowała swój panieński stan oraz zajęła wysoką pozycję pośród Nottów. Ciesząc się takim posłuchem mogła robić wszystko, na co tylko miała ochotę, a każde wsparcie przez nią udzielone było na wagę złota. Nie inaczej zdarzyło się dziś wraz z momentem otwarcia koperty. Możliwość ujrzenia zaciśniętych warg młodej damy, której imię wreszcie poznał, wprawiła go w wielkie zadowolenie. Victoria, brzmiało bardzo majestatycznie, prawidłowo do młodziutkiej kobiety siedzącej po drugiej stronie stolika. Miał cichą nadzieję, iż zasłyszanych słów nie wzięła zbytnio do siebie. Ciocia lubiła wyolbrzymiać pewne sytuacje, ale na pewno miała dobre intencje wobec nich. Był w końcu jednym z jej ulubieńców, jednak nie szczycił się tą opinią. Nadmierne samochwalstwo nie leżało w jego naturze, toteż jedynie w najwęższych i najbardziej zaufanych kręgach dało się dosłyszeć to określenie, lecz nawet ona nie ośmielała się zwracać do niego drugim imieniem. Nie wiedział dlaczego, skoro brzmiało tak dostojnie i wzniośle. Czyżby ojciec maczał w tym palce? Wyjątkowo prawdopodobne i w jego stylu było maczanie palców w takich sprawkach. Choć tak po prawdzie rzadko słyszał którekolwiek ze swoich imion w szerszym towarzystwie. Jedynie kuzyni, bliżsi lordowie – z którymi utrzymywał ciepłe relacje – oraz niektórzy zuchwali współpracownicy zwracali się do niego bezpośrednio. A jaka będzie Victoria? Czy, tak jak inni, będzie tytułowała go w każdy inny sposób? Wkrótce zajmie najważniejsze miejsce w jego życiu. Otrzyma przywilej bycia przy nim w każdej chwili, jeśli takie wyrazi życzenie. Będzie mogła mówić do niego jak tylko zapragnie. Będzie jego oparciem; jego żoną.
— Tak, wszystko jest całkowicie jasne — wymamrotał nadal pogrążony w rozmyślaniach na temat Victorii, dziwiąc się, jak wiele uwagi poświęcał zupełnie nowej osobie. Najwyraźniej postanowił od samego początku wcielić się w swoją przyszłą rolę całkowicie poważnie. Tylko jak długo mógł udawać? Przez ile czasu uda mu się nosić jedną i tę samą maskę bez zdejmowania jej? Nie chciał, by stała się jego twarzą. Był kimś zupełnie innym. Samego siebie postrzegał jako takiego i nie zamierzał tego zmieniać. Ale czy i ona się zmieni? A może zapragnie zmienić swojego męża?
Nie zrobi tego. Nie pozwolę jej. Prędzej moja różdżka ją zabije, niż do tego dopuszczę. Ma być tylko moją żoną. I matką mojego syna. Nikim więcej. Nikim, kto... uniósł głowę, ostatecznie wyrwany z zadumy. Dwa słowa z jej strony Lordzie Nott wystarczyły, by skupił na niej swoją uwagę. Przez chwilę obserwował ją, aż wreszcie kiwnął głową, zachęcając, aby kontynuowała. Merlinie, nie bronił jej wypowiadać się. Cenił, że znała umiar oraz przysługujące jej prawa, lecz najwyraźniej musiał wyjawić własne oczekiwania wobec niej. Ale nie tutaj; zbyt wielu plotkarzy usłyszałoby to, czego nie powinno się słyszeć w takich miejscach. W restauracji mógł okazać niezbyt wiele uczuć, a w związku z usłyszanym od Victorii stwierdzeniem, mógł uczynić tylko jedno. Uśmiechnął się, zrzucając maskę chłodnej obojętności, po raz pierwszy pozwalając publice oglądać go takim. Nie uważał tego za coś niewłaściwego, wszak zadowolony lord, to miłościwy lord. Nie oznaczało to jednak, iż zamierzał pozwolić innym, by weszli mu na głowę. Dla niej mógł okazać odrobinę życzliwości zarezerwowanej dla bliskich osób. Wszyscy inni powinni trzymać się dokładnie tam, gdzie było ich miejsce. Czuł jednak ich wścibskie spojrzenia, jakby oczekiwali jakiejś reakcji na ten akt oddania i dumy. Cóż, był pod lekkim wrażeniem dojrzanej pewności siebie oraz stanowczości. Jeśli grała, robiła to bardzo dobrze, lecz – jeśli była prawdziwa i naturalna – postępowała jak prawdziwa duma Parkinsonów.
— Victorio... — odezwał się cicho nadzwyczaj łagodnym tonem we własnej opinii. — Z pewnością jesteś ciekawa mojej osoby. Czy chciałabyś zadać jakieś pytanie? — Zapytał nieco twardszym głosem, stawiając przed nią wyzwanie kontynuowania rozmowy.
— Tak, wszystko jest całkowicie jasne — wymamrotał nadal pogrążony w rozmyślaniach na temat Victorii, dziwiąc się, jak wiele uwagi poświęcał zupełnie nowej osobie. Najwyraźniej postanowił od samego początku wcielić się w swoją przyszłą rolę całkowicie poważnie. Tylko jak długo mógł udawać? Przez ile czasu uda mu się nosić jedną i tę samą maskę bez zdejmowania jej? Nie chciał, by stała się jego twarzą. Był kimś zupełnie innym. Samego siebie postrzegał jako takiego i nie zamierzał tego zmieniać. Ale czy i ona się zmieni? A może zapragnie zmienić swojego męża?
Nie zrobi tego. Nie pozwolę jej. Prędzej moja różdżka ją zabije, niż do tego dopuszczę. Ma być tylko moją żoną. I matką mojego syna. Nikim więcej. Nikim, kto... uniósł głowę, ostatecznie wyrwany z zadumy. Dwa słowa z jej strony Lordzie Nott wystarczyły, by skupił na niej swoją uwagę. Przez chwilę obserwował ją, aż wreszcie kiwnął głową, zachęcając, aby kontynuowała. Merlinie, nie bronił jej wypowiadać się. Cenił, że znała umiar oraz przysługujące jej prawa, lecz najwyraźniej musiał wyjawić własne oczekiwania wobec niej. Ale nie tutaj; zbyt wielu plotkarzy usłyszałoby to, czego nie powinno się słyszeć w takich miejscach. W restauracji mógł okazać niezbyt wiele uczuć, a w związku z usłyszanym od Victorii stwierdzeniem, mógł uczynić tylko jedno. Uśmiechnął się, zrzucając maskę chłodnej obojętności, po raz pierwszy pozwalając publice oglądać go takim. Nie uważał tego za coś niewłaściwego, wszak zadowolony lord, to miłościwy lord. Nie oznaczało to jednak, iż zamierzał pozwolić innym, by weszli mu na głowę. Dla niej mógł okazać odrobinę życzliwości zarezerwowanej dla bliskich osób. Wszyscy inni powinni trzymać się dokładnie tam, gdzie było ich miejsce. Czuł jednak ich wścibskie spojrzenia, jakby oczekiwali jakiejś reakcji na ten akt oddania i dumy. Cóż, był pod lekkim wrażeniem dojrzanej pewności siebie oraz stanowczości. Jeśli grała, robiła to bardzo dobrze, lecz – jeśli była prawdziwa i naturalna – postępowała jak prawdziwa duma Parkinsonów.
— Victorio... — odezwał się cicho nadzwyczaj łagodnym tonem we własnej opinii. — Z pewnością jesteś ciekawa mojej osoby. Czy chciałabyś zadać jakieś pytanie? — Zapytał nieco twardszym głosem, stawiając przed nią wyzwanie kontynuowania rozmowy.
We're not cynics, we just don't believe a word you say
We're not critics, we just hate it all anyway
We're not critics, we just hate it all anyway
Cassius P. Nott
Zawód : Urzędnik Ministerstwa Magii
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am the tall dark stranger
those warnings prepared you for
those warnings prepared you for
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Obserwowałam, jak po moich słowach zmienia się jego wyraz twarzy. Jak z poważnego, szorstkiego mężczyzny wychodzi ktoś, kto chyba posiada jakieś uczucia. Musiało mu się spodobać to co powiedziałam. Wcześniej myślałam, że się uśmiechnął, ale to co zobaczyłam teraz sprawiło, że zdałam sobie sprawę, że się myliłam. Dopiero teraz, w tym momencie dane było mi zobaczyć tak naprawdę jego uśmiech. I przyznam, że zrobiło mi się bardzo… miło. Tak miło, że i ja, po chwili uśmiechnęłam się lekko, wtórując mu. Nie wiedziałam na ile uznał me słowa za prawdziwe, a może był to uśmiech pobłażliwości człowieka, który niezbyt uwierzył słowom młodej damy, chociaż na pierwszy rzut oka tak nie wyglądało. Chciałam jednak, by mi wierzył, mówiłam przecież coś, co było prawdziwe, w co głęboko wierzyłam. Wbito mi do głowy zasady, posłuszeństwo i to, kim kobieta powinna być dla mężczyzny. I chciałam się tego trzymać, być taka jak moja matka, która mogła stać u boku mego ojca, delikatnie, tak że on sam nie był tego świadom, wpływając na jego decyzje. Do takiego rodzaju związku dążyłam.
Gdy wypowiedział moje imię, poczułam jak ciarki przeszły mi po plecach. Nie pamiętam kiedy ostatni raz, ktoś w taki sposób się do mnie zwrócił. Był to ton podobny do tego, jakim obdarowywał mnie Aaron, miałam z nim bardzo miłe wspomnienia. Wysłuchując jego pytania, znowu spoważniałam. Była to bardzo ważna kwestia i okazanie przez niego mi szacunku, pozwalając, żebym go o coś zapytała.
Zaczęłam się zastanawiać co mogło by to być. Tyle pytań krążyło mi po głowie, chciałam zapytać jakich perfum używa, by później móc je powąchać i sprawdzić, czy ma dobry gust, chciałam zapytać o jego pasje i co go interesuje, ale na to przecież będziemy mieli jeszcze czas. W końcu chciałam zapytać jak ma na imię, to chyba było główne pytanie, które bardzo mi ciążyło. Przez dłuższą chwilę siedziałam z zaciśniętymi ustami i widać było po mnie, że mocno się nad tym zastanawiam. Nie chciałam zmarnować tej szansy, którą mi ofiarował.
- Tak, lordzie - odpowiedziałam, w końcu.
Zarumieniłam się lekko. Bałam się trochę, że moje proste pytanie go rozbawi, nie chciałam, aby się ze mnie śmiał. Nie dzisiaj. Uniosłam wzrok, posyłając mu delikatny uśmiech. Skoro oboje już wiedzieliśmy co nas czeka, pozwoliłam sobie obdarować go takim miłym gestem. Chciałam, by mój uśmiech dobrze mu się kojarzył, już od początku naszej znajomości.
- Poznał lord moje imię, a mi nadal nie zdradzono pańskiego imienia, sir - powiedziałam w końcu, w miarę pewnym głosem. - Wierzę, że będziemy mieli dużo okazji, aby móc się lepiej poznać, a na tę chwilę jest to informacja, którą najbardziej pragnę uzyskać.
Wytłumaczyłam mu dlaczego właśnie o to pytałam i miałam nadzieję, że zrozumie mój powód. Był on bardzo przyziemny, prosty, ale wierzyłam, że nie zrazi to lorda Notta. Powoli zaczynałam czuć się w jego obecności coraz bardziej swobodnie, oboje stąpaliśmy bo dość cienkim lodzie, ja może nawet trochę cieńszym, poznawaliśmy się razem, uczyliśmy ze sobą rozmawiać. Było to dla mnie przedziwne doświadczenie, którego nigdy wcześniej nie miałam okazji poznać, i, broń mnie Merlinie, nie miałam zamiaru mieć okazję odczuwać ponownie w przyszłości. Skoro już mnie komuś oddano, chciałam by nas związek, jakkolwiek dziwnie by to teraz nie brzmiało, od samego początku przebiegał pomyślnie. Nie miałam pojęcia na kiedy moi rodzice wraz z rodzicami lorda Notta zaplanują oficjalne zaręczyny, nie miałam pojęcia kiedy odbędzie się nasz ślub i miałam dziwne wrażenie, że na pewno nie dowiem się tego jako pierwsza, to póki co się tym nie przejmowałam. Przestały mnie także interesować te plotkarskie hieny, czekające za naszymi plecami na kolejny nasz ruch. W tym momencie liczył się lord Nott, jego odpowiedź i być może jego pytanie do mnie. Czy tak jak on pozwolił zadać mi jakieś pytanie, to czy i ja powinnam poinformować go, że jeśli zechce, jestem gotowa na wszystko odpowiedzieć?
- Lordzie, jeśli sobie lord życzy, to również chętnie odpowiem na pańskie pytania - dodałam jeszcze. - Czy jest coś, o co chciałby mnie lord zapytać, czegoś się dowiedzieć?
Ton, jakim zwracałam się do mężczyzny, był bardzo miły i uprzejmy. Nie czuć było w nim nadzwyczajnej wyższości, jedynie pewność tego co się mówi i szacunek skierowany do starszego mężczyzny i przyszłego narzeczonego. Tych kilka chwil wspólnej rozmowy oraz to co między nami zaszło i czego się dowiedzieliśmy, sprawiło, że podskoczył o kilka znaczących miejsc w hierarchii ważności, w stosunku do innych, równie obcych jak on mi teraz, szlacheckich czarodziejów. Nie wiedziałam na ile mogę sobie pozwolić, dlatego oprócz zachowania odpowiedniej odległości między nami, starałam się także nadal zachować, przynajmniej z mojej strony, oficjalny ton. Tym dłużej im dłużej nie znałam jego imienia i póki on sam nie poprosi mnie, abym zwracała się do niego w sposób bardziej nieoficjalny.
Gdy wypowiedział moje imię, poczułam jak ciarki przeszły mi po plecach. Nie pamiętam kiedy ostatni raz, ktoś w taki sposób się do mnie zwrócił. Był to ton podobny do tego, jakim obdarowywał mnie Aaron, miałam z nim bardzo miłe wspomnienia. Wysłuchując jego pytania, znowu spoważniałam. Była to bardzo ważna kwestia i okazanie przez niego mi szacunku, pozwalając, żebym go o coś zapytała.
Zaczęłam się zastanawiać co mogło by to być. Tyle pytań krążyło mi po głowie, chciałam zapytać jakich perfum używa, by później móc je powąchać i sprawdzić, czy ma dobry gust, chciałam zapytać o jego pasje i co go interesuje, ale na to przecież będziemy mieli jeszcze czas. W końcu chciałam zapytać jak ma na imię, to chyba było główne pytanie, które bardzo mi ciążyło. Przez dłuższą chwilę siedziałam z zaciśniętymi ustami i widać było po mnie, że mocno się nad tym zastanawiam. Nie chciałam zmarnować tej szansy, którą mi ofiarował.
- Tak, lordzie - odpowiedziałam, w końcu.
Zarumieniłam się lekko. Bałam się trochę, że moje proste pytanie go rozbawi, nie chciałam, aby się ze mnie śmiał. Nie dzisiaj. Uniosłam wzrok, posyłając mu delikatny uśmiech. Skoro oboje już wiedzieliśmy co nas czeka, pozwoliłam sobie obdarować go takim miłym gestem. Chciałam, by mój uśmiech dobrze mu się kojarzył, już od początku naszej znajomości.
- Poznał lord moje imię, a mi nadal nie zdradzono pańskiego imienia, sir - powiedziałam w końcu, w miarę pewnym głosem. - Wierzę, że będziemy mieli dużo okazji, aby móc się lepiej poznać, a na tę chwilę jest to informacja, którą najbardziej pragnę uzyskać.
Wytłumaczyłam mu dlaczego właśnie o to pytałam i miałam nadzieję, że zrozumie mój powód. Był on bardzo przyziemny, prosty, ale wierzyłam, że nie zrazi to lorda Notta. Powoli zaczynałam czuć się w jego obecności coraz bardziej swobodnie, oboje stąpaliśmy bo dość cienkim lodzie, ja może nawet trochę cieńszym, poznawaliśmy się razem, uczyliśmy ze sobą rozmawiać. Było to dla mnie przedziwne doświadczenie, którego nigdy wcześniej nie miałam okazji poznać, i, broń mnie Merlinie, nie miałam zamiaru mieć okazję odczuwać ponownie w przyszłości. Skoro już mnie komuś oddano, chciałam by nas związek, jakkolwiek dziwnie by to teraz nie brzmiało, od samego początku przebiegał pomyślnie. Nie miałam pojęcia na kiedy moi rodzice wraz z rodzicami lorda Notta zaplanują oficjalne zaręczyny, nie miałam pojęcia kiedy odbędzie się nasz ślub i miałam dziwne wrażenie, że na pewno nie dowiem się tego jako pierwsza, to póki co się tym nie przejmowałam. Przestały mnie także interesować te plotkarskie hieny, czekające za naszymi plecami na kolejny nasz ruch. W tym momencie liczył się lord Nott, jego odpowiedź i być może jego pytanie do mnie. Czy tak jak on pozwolił zadać mi jakieś pytanie, to czy i ja powinnam poinformować go, że jeśli zechce, jestem gotowa na wszystko odpowiedzieć?
- Lordzie, jeśli sobie lord życzy, to również chętnie odpowiem na pańskie pytania - dodałam jeszcze. - Czy jest coś, o co chciałby mnie lord zapytać, czegoś się dowiedzieć?
Ton, jakim zwracałam się do mężczyzny, był bardzo miły i uprzejmy. Nie czuć było w nim nadzwyczajnej wyższości, jedynie pewność tego co się mówi i szacunek skierowany do starszego mężczyzny i przyszłego narzeczonego. Tych kilka chwil wspólnej rozmowy oraz to co między nami zaszło i czego się dowiedzieliśmy, sprawiło, że podskoczył o kilka znaczących miejsc w hierarchii ważności, w stosunku do innych, równie obcych jak on mi teraz, szlacheckich czarodziejów. Nie wiedziałam na ile mogę sobie pozwolić, dlatego oprócz zachowania odpowiedniej odległości między nami, starałam się także nadal zachować, przynajmniej z mojej strony, oficjalny ton. Tym dłużej im dłużej nie znałam jego imienia i póki on sam nie poprosi mnie, abym zwracała się do niego w sposób bardziej nieoficjalny.
Czas płynieAle wspomnienia pozostają na zawsze
Victoria Parkinson
Zawód : Dama, twórczyni perfum, alchemiczka
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Bo nie miłość jest najważniejsza, a spełnienie obowiązku wobec rodu i męża.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Restauracja z tarasem
Szybka odpowiedź