Wydarzenia


Ekipa forum
Restauracja z tarasem
AutorWiadomość
Restauracja z tarasem [odnośnik]28.03.16 21:40
First topic message reminder :

Restauracja z tarasem

★★★★
Nikogo nie dziwi, że rezerwację na stolik należy złożyć z odpowiednio wcześniejszym wyprzedzeniem, szczególnie jeżeli nie należy się do arystokratycznych elit. Restauracja od otwarcia cieszy się nienagnanymi opiniami  najwyższym poziomem obsługi. Czarodzieje o krwi mieszanej i mugolskiej nie się mile widziane przez przebywające tu osoby, choć nikt nie zabroni im wejścia, o ile nie odstrasza ich sam widok cen w menu.
Restauracja ulokowana jest na ostatnim piętrze domu mody, a jej wnętrza utrzymano w jasnej tonacji. Okrągłe stoliki ustawiono w taki sposób, by zapewnić dostateczną prywatność osobom bawiącym się. Wieczorami grają tu na żywo najlepsi jazzowi wykonawcy, których występ stanowi znakomite zwieńczenie dnia spędzonego na zakupach. Niezależnie od pory roku posiłek można spożyć także na tarasie, gdzie od niesprzyjających warunków pogodowych chronią magiczne markizy.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:46, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Restauracja z tarasem - Page 7 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Restauracja z tarasem [odnośnik]29.10.23 12:01
Gdy Dimitry wybrał bezczelny odwrót, pudrując nietakt wygodną wymówką, natychmiast kontrolnie zerknęłam na Igora, brodzącego w ponurym milczeniu. Ciekawa byłam, czy i on w takt wujowskiego marazmu zdecyduje się odejść i pozostawić tę posępną rozmowę wyłącznie kobiecym ustom. Pozostał jedna blisko, choć rozczarowujący był poziom jego rozmowności. Wręcz niegrzeczny, ale być może spodziewany z uwagi na rozpuszczony we krwi bułgarski pierwiastek. Tym mocniej wybrzmiewała moc kobiet, kiedy mężczyźni umywali ręce. A przecież Tatiana i on byli w podobnym wieku, więc tym bardziej powinnam się spodziewać szans na porozumienie znacznie płynniejsze, lepsze od nudnawego przytakiwania starszemu pokoleniu. Co więc było na rzeczy?
Dolohov pytała i odpowiadała, idealnie czarując otoczenie swoim młodzieńczym powabem, idealnie grając rolę, jaką wciśnięto w nią równolegle z kamieniem zdobiącym palec. Dobrze, że kolejne łyki wabiącej toni kolorowego alkoholu skutecznie miękczyły ostre krawędzie myśli, ratując nas od wymęczenia protokolarną konwersacją. I takie jednak w tym świecie trzeba było odbywać – dziś o wiele częściej niż dawniej. Skoro Igor kapitulował, ja tym mocniej musiałam pewne rzeczy zaakcentować. Później przyjdzie czas na wydobycie powodów i rozsznurowanie zasupłanych ust. Teraz mieliśmy się tylko płaszczyć, cieszyć goryczą napoju i opłakiwać wielkiego czarodzieja.
– Szukacie komfortowego dworu? – zapytałam,  przy tym lekko wznosząc brwi. Interesujące, nie sądziłam, by Dima był chętny osiedlać się na zaopiekowanych przeze mnie ziemiach. – Jestem pewna, że znajdzie się kilka interesujących lokalizacji. Jeżeli chcesz, chętnie ci je wskażę, Tatiano. Poszukiwania naszej siedziby pozwoliły mi przyjrzeć się paru całkiem przyzwoitym miejscom, choć… żadne nie może się równać z urokiem Przeklętej warowni – wyjawiłam, wieńcząc zdanie sugestywnym uśmiechem. W hrabstwie nikt nie powinien szczycić się domostwem wymyślniejszym od siedziby jego namiestnika. Zbyt mało czasu minęło, bym mogła zupełnie szczerze przyznać, że nie istniało równie fantastyczne lub, co gorsza, przewyższające nasz dwór miejsce, ale tego oczywiście wiedzieć nie musiała. W tymże przypadku moja pewna sympatia do Tatiany nie miała żadnego znaczenia, kiedy u jej boku grzmiał nędzny Dimitry.
- Utrata ojca to z pewnością ogrom bólu i wielka strata. Przyjmij nasze wyrazy współczucia – wykazałam się jakże wybitnym zrozumieniem – jak na mistrzynię żałobnych ceremonii przystało. – W tych przykrych okolicznościach to zupełnie zrozumiałe – kontynuowałam, a jednocześnie moja dłoń ośmieliła się lekko dotknąć jej ramienia w istnie matczynym geście. Następnie kiwnęłam nieznacznie głową, wyrażając kolejny raz aprobatę dla postanowień przedstawionych przez młodą narzeczoną. W duchu jednak aż za dobrze wiedziałam, że przeciągające się oczekiwania nigdy nie stanowiły dobrej wróżby dla... cóż, zakochanych. Głośno opowiedziana niecierpliwość wydawała się dość podejrzana. Podstarzały Rosjanin słabo interesował się narzeczoną, skoro nawet teraz pozostawił ją mi… na ewentualne pożarcie. Niemniej podobnych nastrojów póki co nie przejawiałam, woląc karcić nieaktywnego w konwersacji syna od wystosowywania kolejnych złośliwych haczyków w stronę Tatiany. Jej prędzej współczułam Krakraoffowej, małżeńskiej uprzęży, choć… przypominała nieco mnie. Nie sądziłam, by pozwoliła temu ignorantowi wejść sobie na głowę. – Igorze! – z entuzjazmem zwróciłam się w stronę potomka, bo przecież należało w końcu wywołać go do odpowiedzi. – Jesteś tak cichy. Opowiedz pannie Dolohov o naszych przedsięwzięciach. W ostatnim czasie dość sporo się wydarzyło, kroczymy pomyślną ścieżką – wyjawiłam z dumą, spoglądając raz jeszcze na dziewczynę. Oczekiwałam jednak, że mój syn przejawi wreszcie dozę uprzejmości i dołączy do wspólnej rozmowy. Wierzyłam, że nie chce, by jego postawa została odebrana w niewłaściwy osób.
Irina Macnair
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8709-irina-macnair-dluga-budowa https://www.morsmordre.net/t8832-pani-macnair#263265 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t9237-skrytka-nr-2063#281040 https://www.morsmordre.net/t9127-irina-macnair#275271
Re: Restauracja z tarasem [odnośnik]12.11.23 18:15
Fałsz rozlewał się ogromem wzbierającej na sile fali, drażniąc świadomość miałkim widmem tego przebrzydłego przedstawienia. Kurewsko nie znosił salonowego dygania, jeszcze bardziej irytował się na stek zasłyszanych bzdet, nawarstwiających się w ciągnącej się nieznośnie dłużyźnie. Jedna z wielu miałkich styp, zdawałoby się na pierwszy rzut oka, ilekroć tylko wciskał na siebie obleczony w czerń, pogrzebowy uniform; trochę kondolencji, szybki obiad i jeszcze szybciej spijane wino, dodałby do tego, ilekroć jednoczył guziczki z zapięciem w odbiciu prostokątnego zwierciadła. Później tylko wysłuchiwanie żałobnej pieśni i mniej lub bardziej pozorowanego lamentu; później tylko udział w mętnym pochodzie i wyduszenie z siebie kilku wyrazów współczucia, choć widok losowego trupka nie wywołał nawet przenikliwego drżenia ciała. Pozbawiony wzorów krawat zaciskał się ciasno na karku, niczym sidła tego niechcianego obowiązku, ale tak już wyglądać miał ten szumny, angielski żywot. Krążyć wokół trupów, jako przewodni obrazek powszedniego dnia; po trupach do celu, jako te banalnie makiawelistyczne motto codzienności. Gotów był zrobić już chyba wszystko, byleby tylko spełniać cudze mrzonki; gotów był stąpać konsekwentnie za staturą władczej matki, pokornie chyląc czoła przed każdym jej pomysłem. Ciągała go po tych pogrzebach, ciągała też po wykwintnych obiadkach, wreszcie ― wypychała w nienaturalną przestrzeń salonów, gdzie należało uśmiechać się ładnie, zabawiać konwersacją, zapraszać panny do tańca. Nie można ich było jednak całować, ani bezwstydnie zapraszać do jeszcze znaczniejszych bezeceństw; nie można było jednak rozmawiać z nimi o dramatach poważnych, czy też opowiadać nieprzystojnych dowcipów, pozostając tematem przy manierycznym biadoleniu o niczym. O pogodzie, o niewyczyszczonym pantoflu czy nietrafionej fryzurze lady jakiejś tam. Męczące doświadczenie, równie przytłaczające, co te dzisiejsze, toczone w pozorowanym szacunku, odnajdujące się jednakowoż w mechanizmie skrzętnej etykiety. Starły się w tym teatrze dwie, nad wyraz wprawne aktorki, silne temperamentem i błyszczące osobowością; po cóż odbierać im wywalczony słusznością, dominujący na scenie głos? Po cóż wkradać się słowem w te miałkie opowiastki o kipiących splendorem zamczyskach, nadchodzących ślubach, niedookreślonym bliżej pokrewieństwie? Ha, całkiem zabawnie oglądało się kapitulację starego Karkaroffa, na pozór obecnego, jak zwykle jednak majaczącego gdzieś z dala od niej, swej ukochanej narzeczonej, wyczekanej oblubienicy. Tej samej, która bez zająknięcia spraszała sobie młodszych, tętniących wigorem i urokiem ciała kochanków; tej samej, która dumnie deklarowała teraz cierpliwość. Rozczulające, jak ciążący na palcu pierścionek nie przypomniał o sile tej pięknej miłości, gdy bez wątpliwości kochała się z nim, bratankiem swojego przyszłego męża. I najpewniej jeszcze z paroma innymi, szybko wszakże nudziła ją monotonia jednej twarzy i poznanej już skóry. Na samą myśl poczynał błąkać się na twarzy dyskretny uśmiech kpiny, choć w gruncie rzeczy wyrastał on z nienormalnego rozgoryczenia. Że dał się tak głupio omotać; że gdzieś pod warstwą złości dalej istniała jako ogrom jego fantazji. Irina poznała się na łączących ich zaszłościach, albo bez trudu domyślić się mogła, że była dlań jakąś kanwą porywu; ucichł wszakże momentalnie, nie chcąc na nią patrzeć, nie chcąc też o niej myśleć. Pretensja roznosiła go, ilekroć dane mu było znosić ją znowu, czy to dziś, czy to ostatnio, przy wspólnym stole przyjaciół smaganych błękitem krwi. Ciągle była gdzieś obok, ciągle nie dla niego. Nie chcę, nie chcę, powtarzał jak mantrę, samemu już chyba sobie nie wierząc.
Tak dobrze się wam dyskutuje, nie będę zatem przeszkadzał. Ty najlepiej jej o tym opowiesz ― uznał cicho, łapiąc w dłoń pusty kieliszek wołający o czerwone, cierpkie wino. Nie dbał już chyba o konwenans, nie obchodziło go też, co o nim pomyślą. Rzadko kiedy przeciwstawiał się matce, ale tym razem miał ku temu dobre powody.
Wrócę, jak tylko trochę ochłonę.
Igor Karkaroff
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz; zarządca karczmy
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 17 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
beyond your face I saw my own reflection
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11807-igor-karkaroff-budowa#364730 https://www.morsmordre.net/t11827-listy-igora#365077 https://www.morsmordre.net/t12117-igor-karkaroff#373077 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t11813-skrytka-nr-2571#364862 https://www.morsmordre.net/t11812-igor-karkaroff#364859
Re: Restauracja z tarasem [odnośnik]29.12.23 14:02
Bezpieczny odwrót i tchórzowska ucieczka; Dimitryi Karkaroff otrzymał jedynie krótkie spojrzenie w wykonaniu swojej narzeczonej, te odrobinę dłuższe od pani Macnair, nieustającą dezaprobatę w niewypowiedzianych kąśliwościach, które zniknęły pod powierzchnią następnych życzliwych uśmiechów, posyłanych ostrożnie w tej newralgicznej sytuacji, choć Tatiana zdawała się nie przejmować smętnymi okolicznościami pozornego spotkania. Miast nieboszczyka interesowała ją zawartość własnej szklanki i sylwetka Iriny, raz po raz raczyła też spojrzeniem Igora, wobec którego pytania krążyły gdzieś po orbicie myśli, na tyle niestosowne i butne, by trzymać je jednak na uwięzi niewypowiedzenia.
― Być może, chyba powinniśmy? ― rzuciła, kończąc pytająco, wznos kącików ust ograniczając do minimum. Jemu na tym nie zależało; wciąż nie poruszył choćby skrawka tematu ich przyszłego zamieszkania, co Dolohov odbierała jako jawne niedbalstwo o ich byt ― Brzmi… uroczo ― skomentowała, tym razem pozwalając sobie na odrobinę szerszy uśmiech. Przeklęta warownia – jakie obicia miały fotele, jaki kolor zasłony, ile metrów wynosiły kręte korytarze i wielowiekowe pomieszczenia; i te niuanse zostawiła sobie na później, swobodnie przystając na propozycję Iriny.
― Z rozkoszą ― skoro Dimitryi nie pałał się do poszukiwań odpowiedniego miejsca, zamierzała wziąć sprawy w swoje ręce ― Co jeszcze ciekawego jest w Suffolk? ― poza tym, o czym mówił Drew nie miała sposobności poznać hrabstwa bardziej poza przelotne odwiedziny i niezaciekawione spojrzenia rzucane ukradkiem.
Matczyny gest muskający dłonią ramię spotkał się z przeciągłym spojrzeniem; pomiędzy zrozumieniem a aprobatą kiwnęła głową, powagą zmywając uprzedni uśmiech beztroski – rozmowa przyjęła bowiem tor iście żałobny, spalając się wszakże z okazją, która postawiła ich na wspólnej drodze; gdyby Dolohov postarała się jeszcze odrobinę bardziej, w jasnych oczach Irina dostrzegłaby taflę skrzących się łez.
Te jednak pozostały schowane, zostawione na specjalną okazję, pogrzebane wiele lat temu, zbyt wiele razy udawane i zbyt wiele razy przelane z czystą szczerością; tym razem miała dla pani Macnair jedynie skinienie głową.
I kiedy statua pozornego żalu pozostawała statuą, wybijając się jedynie z przyjętej roli poprzez kolejne uniesienie do ust szkła z alkoholem, Igor Karkaroff oblał sprawdzian chybotliwej emocjonalności.
Wpierw oczekiwała nawet wyjawienia tego, o czym mówiła jego matka; wpierw przeniosła na niego prawie trzpiotowate spojrzenie, gotowa z wyczekiwaniem machnąć wachlarzami rzęs dwukrotnie. Opowiastka o tym, co czekało na rodzinę Macnair w nadchodzącym miesiącach nie doczekała się jednak swojej premiery, bo w kolejnych gestach, ruchach, a później krokach, Igor zostawił je same sobie i swoim zdumionym spojrzeniom.
Powstrzymanie się od parsknięcia śmiechem było zadaniem wybitnie trudnym; Dolohov powinna była właśnie otrzymać nagrodę za doskonałe aktorstwo.
― Jak zwykle targany emocjami. Być może to żałobny nastrój podpowiada mu negatywne odczucia? ― rzuciła swobodnie, przenosząc spojrzenie na Irinę, kiedy zakończyła już odprowadzanie Karkaroffa wzrokiem ― Cóż, przynajmniej możemy porozmawiać w spokoju. Jak kobieta z kobietą.
Tatiana Dolohov
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8945-tatiana-dolohov#267430 https://www.morsmordre.net/t8948-ivan#267594 https://www.morsmordre.net/f312-smiertelny-nokturn-9 https://www.morsmordre.net/t9019-skrytka-bankowa-2104#271324 https://www.morsmordre.net/t8959-t-dolohov#267756
Re: Restauracja z tarasem [odnośnik]31.12.23 15:22
- Powinnaś przekonać się o tym osobiście, Tatiano – oświadczyłam dobitnie, wskazując jej, iż stosownie było złożyć mojej rodzinie wizytę i wtedy faktycznie zachwycić się atutami nowego domostwa oraz okolicą rozlaną w czarze przybrzeżnego krajobrazu. Nie miałam próżności tak dalece rozwiniętej jak co niektóre dostojne damy o prostych plecach zasznurowanych pozłacanym gorsetem i jednocześnie myślach wprost proporcjonalnie pogiętych, lecz zamierzałam być duma z osiągnieć rodziny i dopiero ofiarowanego tytułu. Niech widzą, niech patrzą. Choć akurat zdawało mi się, że pannie Tatianie nie trzeba było tłumaczyć nowego porządku. – Szczególnie w porze lata znajdziesz tam kilka pięknych obrazków, wartych podejrzenia – odparłam dość niejednoznacznie, dopełniając ciąg słów pewnym uśmiechem. Jesiennego Suffolk sama jeszcze nie znałam, lecz po cóż mielibyśmy rozprawiać o kolorach usypiającej natury, znajdując się dopiero w bramie palącego lata. Przesadnie ckliwa też nie byłam, by tracić aż tyle czasu na długie zachwyty. Niech przyjedzie i przyjrzy się osobiście. Popatrzyłam przelotnie na Igora, dalej nieznośnie milczącego w tym towarzystwie. Miał coś do ukrycia? Byli rówieśnikami, towarzystwo panny Dolohov nie powinno mu wadzić. Wręcz przeciwnie. Rozczarowująco nie miał nic do powiedzenia, ale tym zamierzałam zająć się nieco później.
Drażnił mnie jednak brak stosowności, śladu po choćby mdłym sygnale, kiedy ja jak zwykle pociągałam za stery, dbając o odpowiednią reputację rodziny, on winien mi wtórować, nawet jeżeli wolał nie przejawiać znaczącego zaangażowania. Żadnego słowa współczucia, żadnego spojrzenia tkanego otuchą i smutkiem. Nic nie miał dla młodej dziewczyny, która utraciła ojca. Nic, choć sam ledwie kilkanaście miesięcy temu mierzył się z podobną tożsamą, równie pochmurną wizją. Tak chciał budować swój pomnik na angielskich ziemiach? Mogłam przestawić mu kierunek, rozświetlić ścieżkę, lecz nieodpowiednie było ciągłe pociąganie go za ramię. I tak wolał umykać, chodząc obok i jednocześnie pozostając w cieniu. Albo całkowicie rozmywając się w otoczeniu. Dobrze, że delikatne ramię nie zdążyło poczuć gniewu zaciskającej się gdzieś w locie matczynej, pogardliwej pięści.
Zbiegł, nie reprezentując sobą niczego, co mogłabym pochwalić. Nawet naciągając realia. Oczywistym było, że panna Dolohov bardzo dobrze zauważyła ten teatr. Wymówka zatopiona w kieliszku była tak durna, że ledwie powstrzymałam pejcz srogiego okrzyku. Okoliczności tonowały mój nastrój. Mawiali jednak, że głupiemu szczęście sprzyjało. Wolałam nie rozpoznawać tejże durnowatości w poczynaniach mojego pierworodnego.
– Przywykł do pogrzebowych okoliczności –
skomentowałam, obserwując jeszcze przez chwilę oddalającą się sylwetkę. Nieposłuszeństwo powinno się karać, lecz ja skłonna byłam zagłębić się najpierw w sedno… problemu. Tatiana była w błędzie, to nie żałobne tony podyktowały mu ten żałosny odwrót. Obróciłam powoli ku niej spojrzenie. A może wiedziała, co kryło się za haniebną ewakuacją? – Rozczarowujące. Mężczyźni tak szybko kapitulują. Nic dziwnego, że za każdym z nich zawsze stoi jedna z nas… Bez nas by nie przetrwali – przyznałam nieskromnie, podejrzewając, że dziewczyna mogła dzielić ze mną podobne odczucia. – Jesteśmy ich kręgosłupem – łamiemy ich moralność. Czyż nie? – O czym chciałabyś porozmawiać, Tatiano? – Chcesz mnie o coś zapytać? Czy może o kogoś? – Przejdźmy w cichszy kąt… Niech zadadzą sobie nieco trudu, gdyby jednak zechcieli powrócić. Chociaż powątpiewam.
Irina Macnair
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8709-irina-macnair-dluga-budowa https://www.morsmordre.net/t8832-pani-macnair#263265 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t9237-skrytka-nr-2063#281040 https://www.morsmordre.net/t9127-irina-macnair#275271
Re: Restauracja z tarasem [odnośnik]25.03.24 21:47
Kapitulacja nadeszła wraz z niewygodą wibrującą w powietrzu, drażniącą świadomość jakimś nienormalnym ciężarem. Natrętnym wzrokiem lustrował otoczenie, ale przecież znikąd nie miał łypnąć nań niespodziewaniem szanowny wuj, daleko za plecami pozostawił też statury przytłaczających kobiet, w swoim zjednoczeniu paskudnie dojmująco chyba odeń silniejszych, w swoich uniesionych podbródkach stanowczo dominujących tok prowadzonej konwersacji. Zaległ w jej cierpkości niczym oliwka w schłodzonym martini, bezbronnie oczekująca już tylko na zatracenie się w uśmiechu przebłyskującym perłą zębów i czerwienią szminki, jakże służalczo oddająca się w macki przebiegłego losu, w którym stanowić miała wyłącznie za doraźne, miałkie i prędkie zapomnieniu, przełamanie pierwszoplanowego smaku spijanego koktajlu. Tymże właśnie był dla niej, wtedy i chyba już odwiecznie, gdy tak drwiąco pozwalała sobie zwołać jego obecność na byle skinienie palca, ilekroć tylko znudził ją inny z wielu kochanków albo ten szanowny, ciągle nietutejszy, narzeczony. W dziwacznym oddaniu służył jej poleceniom, jako ten wierny pies lojalny swojej pani, na każde stanowcze pociągnięcie smyczy, na każdą skromną dyrektywę; wychowywała sobie najpewniej całe stada podobnych strażników, czyhających żywo na potencjalne cienie zagrożenia, doskakujących impulsem do gardeł siejących zniszczenia bestii, a on, on życzył sobie być jednym z nich. Jedynym nawet, uwzględniając zaborczość jego istnienia, tą popieprzoną tendencję do rozpychania się rękoma również tam, gdzie go nie chciano; uwzględniając także tę obłudną wiarę w ekskluzywność łączącej ich niegdyś relacji, w szale której zostawi tamtego Karkaroffa dla niego, w wirze której uczyni zeń osobistą kukłę własnych rozkazów. Ta druga, znacznie starsza, nie była przecież lepsza, formując go na kształt elastycznej gliny, indoktrynując umysł fatalną presją.
Chciałbyś, potrafiłaby tylko rzec ta młodsza w rozlewającym się na boki cynizmie, zaśmiewając się na dźwięk tego głuchego dowcipu zastygłej pomiędzy nimi drwiny; zachowuj się, winna przemówić ta druga w zdroworozsądkowym wykpieniu, urażona nikłością wyrażanych przezeń powinności. Ale one obydwie, miast krótkich wyrazów bezpośredniości, wybierały sugestywność milczenia i idące wraz z nim podłe uczucie zalegającej w krtani guli; cóż powinienem uczynić, byście obydwie mnie wreszcie p o k o c h a ł y? Wargi tęskniły więc do czerwonego płynu, zarazem zechciały chyba nasiąknąć goryczą tytoniu, dennej gadki albo niemego wytchnienia; czegokolwiek by nie oczekiwały, z pełną świadomością uciekały od nich, dwóch ucieleśnień kobiecej siły, pętającej go chorą bezwładnością, pętającej go kąśliwą dla serca bezradnością. Każda niszczyła go na swój sposób, każda dewastowała ostatki jego stateczności, rozrywając na strzępy bijące nierównym rytmem pierwiastki człowieczeństwa. Jak bardzo ugrząźć winien w zepsuciu, by dostać ich zgodne wyrazy ichniejszego uznania? A może zwyczajowo, na wzór odojcowskiej przygany, wiecznie miał być już tym niewystarczającym?
Nieistotne. Złość rozpłynęła się w kieliszku, wygodna, aktorska wręcz, maska zaszczyciła zaś niebrzydką pannę dość urokliwym, acz nienachalnym uśmiechem. Na stypie zwykło się rozpaczać i dramatyzować, Igor jednak odegrał w tym już chyba swoją rolę. Przelotne spojrzenie sięgnęło pobliskich figur obleczonych w czerń, a on pozwolił się muskać płomienności górującego na niebie słońca, w wyraźnym natręctwie wtłaczając w siebie dym spalanej fajki.
A tamte, tamte niech utopią się wzajemnie w wymienianym raz po raz fałszu.
Igor Karkaroff
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz; zarządca karczmy
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 17 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
beyond your face I saw my own reflection
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11807-igor-karkaroff-budowa#364730 https://www.morsmordre.net/t11827-listy-igora#365077 https://www.morsmordre.net/t12117-igor-karkaroff#373077 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t11813-skrytka-nr-2571#364862 https://www.morsmordre.net/t11812-igor-karkaroff#364859
Re: Restauracja z tarasem [odnośnik]06.04.24 22:04
Dźwięczność rozbawienia momentalnie zawibrowała w czterech ściankach dzierżonej szklaneczki; pół sekundy później bezwiednie utopiła się w alkoholu. Smutne.
— Irino, jeszcze moment, a zacznę podejrzewać cię o bezpośrednie sugestie. Chciałabyś mieć nas jako swoje sąsiedztwo? — podrzuciła, w życzliwości uśmiechu unosząc brew pytająco, bawiąc się tym żargonem uprzejmości i kurtuazji. Gdyby przykładała odrobinę większą wagę do poszukiwań nowego lokum, zaczęłaby wyobrażać sobie jak idiotycznie kuriozalnie musiałaby wyglądać ta scenka, pejzażyk z nieboskiej komedii wystawiany na deskach podrzędnych teatrów.
Zwalczyła w sobie pokusę ostentacyjnego spojrzenia w kierunku Igora; jak bardzo chciałbyś widywać mnie podczas spacerów — z małżonką? kochanką? dziećmi? — po pięknym i urokliwym Suffolk?
— Jeszcze sporo czasu przed nami. Czasu i ustaleń, Dimitry zna Anglię najpewniej lepiej niż ja sama. Może Suffolk, a może wybrzeże? Ten kraj wiele ma do zaoferowania — wiele mierności, nijakości i szarości; w kontraście jej uśmiech wciąż pozostawał żywy, szeroki i krwisty; czerwień szminki wybijała się ponad żałobne barwy zgromadzonych gości niemal obrazoburczo, raz po raz znacząc krawędź szkła charakterystycznym śladem.
— Niemniej nie zapomnę twoich rekomendacji. Chętnie was odwiedzimy. Dimitry na pewno podzieli moje zdanie — krótki wzrok pomknął ku sylwetce narzeczonego, teraz pochylonej w kierunku nieznanego jej starca; zabawna myśl, że rozmówca Kararoffa Starszego mógłby za tydzień leżeć w takiej samej trumnie co dzisiejszy nieboszczyk przemknęła przez jej świadomość i uleciała wraz ze zmianą obiektu spojrzenia.
Uwagę zyskał Igor — jego plecy, w spiętej pozie oddalające się od kobiecych sylwetek niemal dziarskim krokiem. Zamiast żalu, politowanie; miast zdziwienia, nuta rozbawienia.
— Być może powiedziałam coś nie tak — i w tej smudze zabawowości pociągnęła tę grę, a wargi wykrzywił drobny grymas — Lub zwyczajnie za mną nie przepada. Może to niekoniecznie kapitulacja, a....moja wina utknęło w gardle, zmielone przez odruch teatralnego machnięcia głową — Nieistotne, zapewne sam wyjawi ci, w swoim czasie, cóż tak bardzo go zirytowało — oznajmiła z westchnięciem, kończąc szklankę z alkoholem dwoma subtelnymi łykami. Szkło zabrzęczało na blacie, ostatni, prawie tęskny wyraz pomknął w kierunku Karkaroffa młodszego.
— W bocznym korytarzu zauważyłam palarnię. Chodźmy tam, w dymie lepiej zebrać posępne myśli.

zt
Tatiana Dolohov
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8945-tatiana-dolohov#267430 https://www.morsmordre.net/t8948-ivan#267594 https://www.morsmordre.net/f312-smiertelny-nokturn-9 https://www.morsmordre.net/t9019-skrytka-bankowa-2104#271324 https://www.morsmordre.net/t8959-t-dolohov#267756
Re: Restauracja z tarasem [odnośnik]13.04.24 21:41
Być może, chciałyby wyrazić usta w leciwym, samotnym drgnięciu, lecz miast tego zasklepiły się, rezygnując z głośnego komentarza, ale nie z komentarza całkiem. Ten zdawał się wyrażać w postawie, w spojrzeniu, wyginających się charakterystycznie kącikach warg, czy wreszcie skwitowaniu całej sprawy gestem wzniesionego symbolicznie naczynia. Wypijmy za to, Tatiano. Za twoją przyszłość. Twoją i Dimitryego. Wiedziałam, że kobiety takie jak my prędzej czy później pozbywały się mężów takich jak oni. Gdy zdecydował się na pannę Dolohov, nieświadomie rozpoczął kopanie sobie nagrobka. Najwyraźniej ja nie byłam dla niego żadną lekcją. Cóż, szkoda, Karkaroffowie wyniszczali się sami. Oby wybranka mojego syna pławiła się w zupełnie odmiennych odcieniach. Oby nie podzielił losu ojca i wuja. Nie życzyłam im ponurego zakończenia, ale zdołałam już poznać życie. Przyklejona do ust serdeczność trzymała się jednak uparcie, próbując z czerni transmutować się w nieco bardziej pozytywny odcień, lecz czy mogłam (czy chciałam?) zrzucić żałobną szatę?
– Nadaj temu odpowiednie kierunki, Tatiano. Niech nie będzie ci rozczarowaniem. To ty będziesz panią tego domu – wyraziłam sugestię, nie lękając się jednak, iż los mógłby wybrzmieć w sprzecznej melodii, że ona mogłaby się dąć pochłonąć takiemu mężczyźnie jak on. Nonsens. Widziałam w niej silę. Widziałam w niej być może… mnie samą, sprzed dwudziestu lat.
– Och, tak, z pewnością z nim porozmawiam. Potem. Nie sądzę, byś była to ty… - wymówiłam, wbijając wnikliwe spojrzenie w oddalające się plecy Igora. A może właśnie ona? – Teraz niech idzie, pozostawione przez nich, doskonale przecież sobie poradzimy – wyraziłam nadzieję, wciąż myślami lawirując jednak przy synowskim, niewypowiedzianym kaprysie. Do Igora jednak będę mogła już wkrótce powrócić, a dziewczyna towarzyszyła mi jedynie przez krótka chwilę. Byłam jej ciekawa. Matczyne palce objęły jej figurę, troskliwie, sugestywnie, jakże czule. – Chodźmy więc tam, dowiedzmy się, jak bardzo drogi był im pan Crabbe… Przy papierosie ludzie, o dziwo, bywają bardziej rozmowni niż przy kieliszku – przyznałam, rzucając podejrzliwe spojrzenie na grupkę kilku osób wyraźnie błądzących ku nas prawdziwie zwilżonym okiem. Widywałam to już zbyt wiele razy, by dać się zwieść, by nie wiedzieć, że zmarły poskąpił im choćby lichej wzmianki w testamencie. Nie wylewali smutku, wylewali żale. Na każdym pogrzebie dokładnie te same historie.
 

zt
Irina Macnair
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8709-irina-macnair-dluga-budowa https://www.morsmordre.net/t8832-pani-macnair#263265 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t9237-skrytka-nr-2063#281040 https://www.morsmordre.net/t9127-irina-macnair#275271
Re: Restauracja z tarasem [odnośnik]03.07.24 20:29
20 października 1958


Październik nie napawał optymizmem, z żadnej ze strony. Może pogoda mogła być rozwiązaniem, ale i ona postanowiła płatać figla mieszkańcom Londynu, a dalej pewnie i całej Anglii. Jednakże gdy dni kurczyły się coraz szybciej, prędzej zmuszając zapalaczy latarni do powrotu do swych obowiązków, wszystko wydawało się być bardziej znośne. Nawet ewentualność, że jej dzisiejsza towarzyszka, będąca oksymoronem enigmatycznej osoby publicznej, zjawi się w podobnym stroju, co w trakcie ich pierwszego spotkania, w Czekoladowej Rzece.
Gdy lady Crouch znalazła się w holu Domu Mody Parkinson, zaraz pojawił się przy niej młody szatniowy, który asystował jej przy zdjęciu ocieplanej futrem peleryny. Spod materiału wyłoniła się jasnoniebieska tkanina długiej sukni, przetykanej gdzieniegdzie złotymi nićmi, z ozdobnym, również złotym wiązaniem na plecach. Młoda dama nie opływała w biżuterię, przede wszystkim dlatego, że jako debiutantka nie mogła jeszcze nią epatować — o wiele bardziej liczyło się więc jej naturalne piękno, włosy w kolorze ciemnego blondu spięte w połowie przy pomocy ozdobnej spinki, długie rękawiczki podkreślające smukłość ramion, ćwiczona sprężystość i lekkość kroku. Spojrzenie rzucone jakby od niechcenia, spod przymrużonych powiek, na trzymającego jej pelerynę szatniowego.
— Gdy zjawi się tu pani Mericourt, proszę poprowadzić ją do stolika lady Crouch — poleciła mężczyźnie głosem znajdującym się na pograniczu chrapliwego szeptu, niespodziewanie ciepłego w swej barwie, zupełnie tak, jakby już posiadała zalążek afekcji względem gapiącego się na nią jak ciele w malowane wrota młodego mężczyzny. Całość zwieńczyła jeszcze słodyczą uśmiechu, nim zwróciła swój wzrok na schody. Cóż za nieswoje uczucie, przebywać w miejscu tak eleganckim bez towarzystwa brata, ojca, czy chociażby innego męskiego krewnego. Musiała powoli przyzwyczajać się do rzeczywistości, która za kilka miesięcy stanie się jej nową rzeczywistością.
Wspiąwszy się wreszcie na górę, nie miała nawet czasu zaczerpnąć jednego oddechu, nim kelner w średnim wieku, z czarną muszką na szyi, odnalazł ją wzrokiem i z pełnią manier zaprosił ją do przygotowanego wcześniej stolika. Intencjonalnie wybrała stolik na tarasie, z widokiem na panoramę miasta, a jednocześnie skrytym pod markizą, aby ratować obie kobiety przed skutkami kapryśnej pogody, choć może dziś będą miały na tyle szczęścia, że markiza pozostanie jedynie zabezpieczeniem, bez konieczności jej używania.
Pozwoliła mężczyźnie odsunąć swoje krzesło, nim skorzystała z jego pomocy przy zasiadaniu. Gdyby tego nie zrobił, zapewne spoglądałaby na niego ze zniecierpliwionym oczekiwaniem, aby następnie wysłać list z kilkorgiem przykrych słów na obsługę tegoż lokalu. Ze względu na porę dnia, podwyższenie, które gościło muzyków wciąż stało puste, ale to nawet lepiej. Nigdy nie lubiła muzyki jazzowej, uznając jej nieliczne dobre utwory za wyjątek od niezwykle chaotycznej reguły. O wiele bardziej smakowała dystyngowanych rytmów, szkolonych pod dyktando mistrzów. Ostatnio sama ćwiczyła Gymnopédie no. 1 Erika Satie, nawet w tak pozornie prostym utworze dostrzegając wiele do odkrycia, wiele zawiłości, których nie spodziewała się tam zastać. Zamyśliła się na chwilę, oddając się widokom londyńskiej panoramy. Jej miasto, miasto, w którym wzrastała, które kochała całym sercem, bo miasto było nią, było krwią Crouchów, przelewaną raz za razem, użyźniającą jego glebę, aby później wdzięcznie powrócić do rodziny swych założycieli. Historia nie była linią, historia była kołem. A duma Crouchów, przekonanie o własnej wielkości, było w tym wszystkim niezmiennym elementem równania. Trwało tak długo, jak trwać będzie ród potomków Enneasza.
Poruszyła się dopiero, gdy zasłyszała gdzieś z oddali proszę, madame Mericourt, już wskazuję stolik. Wyprostowała się natychmiast na miejscu, dłonie posłusznie składając na swych udach, splecione palce nie zdradzały żadnego wyrazu dyskomfortu, bo i zdradzać nie mogły. Zamiast tego na ustach wykwitł wdzięczny uśmiech, ten sięgający oczu.
— Pani Mericourt, jakże cudownie panią widzieć — kłamstwo spłynęło z języka płynnie, myśli nie miały czasu rozlać jadu irytacji na umysł. Przyszła tu przecież odpowiadać za nowy początek, robiła to nie dla własnego kaprysu, tylko czegoś więcej. Z kobietą niemalże dekadę od siebie starszą, z pewnością pyszną od własnych sukcesów. Trudne postawiła przed sobą zadanie, ale wrodzony perfekcjonizm i skaza ambicji podpowiadały jej, że tylko ona była w stanie mu sprostać. — Cieszę się, że znalazła pani czas na spotkanie. Miała już pani okazję odwiedzić to miejsce? Mają w karcie cudownego kurczaka po prowansalsku z lawendą — nawiązanie do ulubionego smaku Deirdre Mericourt było wtrącone tak lekko, jakby Hypatia w ogóle się nad nim nie zastanawiała, a szczerze polecała to danie. — Och, i te wina. Jedna lampka nie odciągnie panią od obowiązków, prawda?


These things that you're after, they can't be controlled.
This beast that you're after will eat you alive
And spit out your bones

Hypatia Crouch
Hypatia Crouch
Zawód : debiutantka
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
divinity will stain your fingers and mouth like a pomegranate. it will swallow you whole and spit you out,
wine-dark and wanting.
OPCM : 5 +2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 2 +3
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Jasnowidz

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12296-hypatia-crescentia-crouch#377992 https://www.morsmordre.net/t12301-nuntius#378115 https://www.morsmordre.net/t12332-hypatia-crouch#379076 https://www.morsmordre.net/f243-city-of-london-pallas-manor-siedziba-rodu-crouch https://www.morsmordre.net/t12303-skrytka-nr-2626#378117 https://www.morsmordre.net/t12302-hypatia-crouch#378116
Re: Restauracja z tarasem [odnośnik]04.07.24 17:07
Perspektywa spotkania z młodziutką lady Crouch nie napawała Deirdre radością - ale także nie irytacją czy złoścą; właściwie plany spędzenia w towarzystwie Hypatii kilkudziesięciu cennych minut w środku zajętego dnia nie wzbudzały w Namiestniczce żadnych emocji. List, wykaligrafowany delikatną dłonią debiutanki, ją zaskoczył, odrobinę nawet podrażnił przesadnie wrażliwe na głębsze sugestie nerwy - czy Hypatia zaproponowała Wenus specjalnie? - lecz później po prostu wyrzuciła go z pamięci. Przekazując lojalnemu asystentowi, by wpisał spotkanie do jej kalendarza. Miała na głowie naprawdę wiele; choć od katastrofalnej połowy sierpnia minęły ponad dwa miesiące, to konsekwencje pożarów i deszczu meteorytów ciągle szpeciły londyński krajobraz. Kiełkując codziennie dziesiątkami nowych problemów. Nawiedzonych cmentarzy, zbyt wolno odrestaurowanych budynków i rebeliantów, próbujących w półcieniu chaosu przeprowadzać swoje haniebne występki. Mniejszego lub większego kalibru; musiała mieć na to oko, jednocześnie zajmując się przygotowaniami do rozpoczęcia jesiennego sezonu baletowego w La Fantasmagorii, próbując wychowywać rozkapryszone zmianą miejsca zamieszkania bliźnięta, usługując dzień i noc nestorowi i jego żonie, niwecząc działania terrorystów poza granicami stolicy. I służąc wiernie Czarnemu Panu, pozostając na każde jego wezwanie. Wszystko to zaś w stanie ciągłej czujności - w Chateau Rose nie mogła pozwolić sobie na prawdziwy odpoczynek, zewsząd otaczały ją czujne spojrzenia a podawana na podwieczorek herbata zawsze smakowała czymś gorzkim. Czyżby popadała w paranoję, podejrzewając, że jest podtruwana? Możliwe, nie ufała już praktycznie nikomu i niczemu.
Będąc po prostu niemal śmiertelnie zmęczoną. Co wypisano na jej twarzy: szarawe cienie pod skośnymi oczami, podkreślały tylko ich niepokojącą czerń, zazwyczaj lśniąca skóra zmatowiała, powiek nie zdobiła czarna kreska. Tylko krwistoczerwone usta wydawały się żywe, pełne, głodne. Jedyna ozdoba rzucająca się w oczy; w Domu Mody pojawiła się bowiem prosto z pracy; nie miałaby czasu, by specjalnie spotykać się z młodziutką Hypatią, wykrzesała chwilę z środka dnia - i tak musiała coś zjeść. Prosta, czarna suknia z szerokimi rękawami była jednak obcisła, a złote zdobienia, układające się w subtelny wzór smoczej łuski, mogły przyciągać wzrok. Mericourt nie nosiła już żałoby, mimo to włosy spięła w misterny kok nisko nad karkiem, odsłaniając szyję. I tylko szyję, dekolt pozostawał zabudowany - dziś nie musiała kusić zagranicznych krytyków ani oczarowywać marszandów. Jedynie: zetrzeć się z najmłodszą latoroślą wrogiego rodu.
Czy powinna uznać zaproszenie od jego najmniej istotnej gałęzi jako potwarz? Prawdopodobnie; gdyby chciano z nią porozmawiać na poważnie zapewne zaaranżowanoby spotkanie z kimś posiadającym prawdziwą władzę. Czy czuła się urażona? Nie; wiedziała, że Crouchowie nie darzą jej sympatią. Mimo to postanowiła nie grać w ich grę; nie zamierzała się obrażać i żądać spotkania z nestorem lub jego najbliższymi krewnymi, wyżywając się na niewinnej nastolatce. Wytrwałość, siła i nieustępliwość wbrew przeciwnościom losu: to pozwoliło jej dotrzeć aż na szczyt.
Zresztą - naprawdę chciała zjeść coś dobrego. Zrobiłaby to sama, połączyła więc przyjemne z pożytecznym.
Od razu po wprowadzeniu do głównego pomieszczenia dostrzegła lady Crouch. Jasnowłosa, niedorzecznie młoda, w jasnoniebieskiej sukni - nie sposób było ją przegapić. Urocza. Śliczna. Emanująca aurą młodości, która w innych okolicznościach mogłaby Deirdre zaintrygować. Pozwoliła poprowadzić się kierownikowi sali na taras, a później - do stolika zajmowanego przez szlachciankę.
- Lady Crouch - powitała ją skinieniem głowy, dygnięcia pozostawiając dla dam w jej wieku lub starszych. Później zajęła miejsce, dopiero teraz pozwalając sobie na lekki uśmiech. Nie próbowała udawać ani przesadnie sympatycznej, ani zachwyconej, ani podekscytowanej. Względna szczerość - to zamierzała zaprezentować dzisiaj tej młodziutkiej dziewczynie. Próbując zachować złoty środek między okazaniem jej szacunku a postawieniem pewnych granic. Nie rozumiała jej motywacji, była ich nawet odrobinę ciekawa - i liczyła, że objawią się one już niedługo.
Gdy usiadła, szybko uniosła dłoń do czoła, by odgarnąć kosmyk czarnych włosów, rozkloszowany rękaw obnażył czerń Mrocznego Znaku. Przyciągającą wzrok, niepokojącą, w pewien brzydki sposób straszną. Zauważając to obnażenie, szybko strzepnęła materiał - nie wstydziła się tego znamienia, czuła się przez nie wyniesiona, ale wiedziała, że tatuaż zaczyna budzić w ludziach lęk. Słuszny. Nie chciała jednak wystraszyć Hypatii - przynajmniej nie w tym momencie.
- Tak, bywałam tutaj - odparła rzeczowo, zerkając na kartę jedynie pobieżnie. Wiedziała, co mają w menu. Powróciła spokojnym spojrzeniem do rozświetlonej urokiem twarzy Hypatii. Słodka, subtelna, wdzięczna. Nawiązanie do ulubionego smaku nie ubiegło jej uwagi, nie skomentowała go jednak w żaden sposób. - Dziękuję za polecenie, wolę jednak ostrygi. Mają tu doskonałe pousses en claire - kontynuowała miękko, dopiero teraz przywołując na twarzy lekki uśmiech. Nie obejmujący oczu, czujnych, poważnych, spokojnych. Nie zmieniających wyrazu, gdy rozmówczyni zaproponowała napitek. - Oczywiście. Który szczep należy do lady ulubionych? - spytała łagodnie, zastanawiając się, czy siedząca przed nią dziewczyna w ogóle zdążyła posmakować chociaż kilkunastu rodzajów. Miała przecież dopiero kilkanaście lat; siedziało przed nią dziecko. Urodziwe, z doskonałym rodowodem, ale tylko dziecko: wkrótce wystawione na sprzedaż niczym płodna klacz. - Przyznam, że lady zaproszenie mnie zaskoczyło. Podejrzewam, że ma lady na pęczki bardziej intrygujących rozmówczyń i rozmówców, z którymi mogłaby lady odwiedzić tę restaurację - powiedziałą po chwili, opierając się wygodniej o krzesło. Dopiero teraz przesunęła wzrok gdzieś dalej, na horyzont miasta. Powstającego z popiołów, krok za krokiem. - Dlaczego więc ja, lady Crouch? - zapytała łagodnie, bez nacisku; mając nadzieję, że nie otrzyma tej samej wyświechtanej, podbitej koronkami komplementów formułki, która pojawiła się w liście od Hypatii. Oczekiwała szczerości, choć względnej. I była ciekawa, czy ta ledwie odrosła od matczynej spódnicy czarownica odważy się jej skosztować.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Restauracja z tarasem [odnośnik]17.07.24 13:59
Czy brak dygnięcia w jakikolwiek sposób zaniepokoił Hypatię? Nie. Tak długo, jak spojrzenia obu kobiet spotkały się ze sobą, jak niezobowiązująco, lekko niemalże omiotła spojrzeniem noszącą ślady zmęczenia twarz. Bo widok zmatowiałej skóry i szarawych cieni pod oczami, widywany u kogoś innego niż u ciebie, budził w młodej damie niezdrową satysfakcję. Przypominał, że nie tylko ona sama podatna była na kaprysy losu, że inni też musieli mierzyć się ze swoją przemijalnością. Siła, władza, potęga, zabawa. Lady Crouch nie myślała o nich w kategoriach statecznej damy, przekonana przede wszystkim o własnej nieomylności zbliżała się często zbyt blisko ognia, ale... Czy ktoś, kto kierował się tylko myślą o własnym bezpieczeństwie mógł powiedzieć, że był w stanie żyć naprawdę?
Gdy kobieta zasiadła naprzeciw niej, Hypatia więcej uwagi poświęciła jej strojowi. Zdobienia przywodzące na myśl smocze łuski były prawdziwie intrygującym detalem, niemalże poruszyła ich obecność od razu, gdyby nie odsłonięty tatuaż przedstawiający Mroczny Znak. Prędkie zakrycie świadczyło albo o niecelowości jego ekspozycji lub o wycofaniu się z zamiaru rozmytej groźby. Jakkolwiek by nie było, nie spowodowało u Hypatii nawet drobnego odruchu zwrotnego. Zielone spojrzenie przesunęło się płynnie z przedramienia Śmierciożerczyni w górę, zatrzymując się na dwóch czarnych punktach jej oczu, nim uśmiechnęła się szerzej, pewniej, chociaż także szczerze.
— Och, mogłam się spodziewać, że gustuje pani w kuchni francuskiej — nazwisko, obce, kontynentalne, do czegoś zobowiązywało, zapewne miłością do ostryg zaraził ją małżonek—nieboszczyk, nie było w tym nic dziwnego. — Wiele kręgów uważa tę kuchnię za synonim dobrego smaku, a tego, wnosząc po pani sukni, nie można pani odmówić — spokojny, płynny ton, którym dzieliła się swoimi przemyśleniami, daleko różnił się od lepkiego od słodyczy pochlebstw, którym mógł obdarzać Deirdre ktoś próbujący za wszelką cenę znaleźć się w jej łasce. Nie zamierzała być dla kobiety nieuprzejma, ale nie zamierzała również naginać własnych granic. Może owo spotkanie posłuży jako wyznaczenie stabilnego gruntu między obiema kobietami, przynajmniej na jakiś, nawet krótki czas. — Także dotrzymam pani kroku i również sięgnę po ostrygi. A do nich... Niech pomyślę — jasna dłoń sięgnęła do karty win, a po krótkiej chwili jej studiowania, powróciła spojrzeniem do swojej rozmówczyni. — Proponuję Muscadet. To połączenie pinot blanc i gouais blanc. Owocowe, kwaśne akcenty, agrest, biała porzeczka i cytryna — damy kształcono wielokierunkowo, umiejętność utrzymania rozmowy i maniery to jedno, w kwestii białych win — ulubionych Hypatii — zbierała ona wiedzę hobbystycznie. — Chociaż to nie we Francji szukam swoich ulubieńców. Idąc śladem moich przodków, lubuję się przede wszystkim w winach greckich. Miała pani okazję spróbować szczepu Assyrtiko?
Satysfakcję przyniosło jej dopiero podniesienie przez Deirdre kwestii ich spotkania, wystosowanego w jej kierunku zaproszenia. Młoda dama bowiem za punkt honoru postawiła sobie, że nie rozpocznie tematu pierwsza, choćby miały odpowiadać sobie uprzejmymi półsłówkami, nie dotykając bezpośrednio drażniącej materii. Poruszenie jej przez Mericourt sprawiło, że zdjęty został z ramion lady Crouch niewygodny ciężar, bezpośrednio prowadząc na bardziej wymagające, ale umożliwiające pozornie większą swobodę wody.
— To słuszne przypuszczenie — przyznała kobiecie rację, choć niewiele osób zapewne lubowało się w podobnej szczerości. Miała nadzieję przyjemnie się zaskoczyć i nie dostrzec na twarzy swojej rozmówczyni żadnego, nawet drobnego wyrazu zniecierpliwienia, czy też niezadowolenia. Przecież nie taki miała w tym cel. — Jednakże wszystkie te persony dzielą ze sobą pewną szczególną cechę. Znam je o wiele lepiej od pani, pani Mericourt — prosty rachunek, proste podsumowanie. Ciągnęłaby zdanie dalej, gdyby nie pojawienie się obok ich stolika kelnera, któremu przekazała zamówienie. Dwa razy pousses en claire i dwie lampki Muscadet. Na koniec spojrzała jeszcze na Deirdre kontrolnie, dając jej przestrzeń do wprowadzenia własnych poprawek. Trwała w ciszy do czasu, aż nie pozostały ponownie same. — Po prawdzie żałuję, że nie przedstawiono nas sobie wcześniej, ale nie ma lepszego czasu do działania, niż dzisiaj. Proszę wybaczyć pytanie, nazwisko Mericourt nie zostało, zapewne przypadkiem, wspomniane w Skorowidzu Czystości Krwi, ja sama nie zwykłam również badać genealogii francuskiej, ponad nią przedkładam tę starogrecką i rzymską, ale nie mogę się powstrzymać przed jego zadaniem. Mericourtowie są w jakiś sposób powiązani ze smokami? Czy inspiracją do sukni jest pani osobista słabość do tych bestii? — nie wierzyła, że symbolika stroju została wybrana przypadkowo. Musiał stać za tym jakiś motyw, chociażby równie błahy co fascynacja magicznymi stworzeniami. Wspomnienie o Skorowidzu Czystości Krwi, Francji, Grecji, Rzymie... Wszystko to miało pokazać Mericourt, że lady Hypatia nie zamierzała karmić jej grzecznymi półsłówkami, że szanowała ją jako swoją rozmówczynię. Prawda bowiem zawsze szła zaraz za szacunkiem. — Zresztą, pani Mericourt, chciałam również spędzić z panią trochę czasu, nim zlecą się nad nami sępy — zdążyła dodać, nim kelner pojawił się przy nich raz jeszcze, stawiając po jednej lampce białego wina przy kobietach. Sięgnęła do kieliszka, płynnym ruchem wprawiając jego zawartość w ruch. — Mam nadzieję, że rozumie pani, co mam na myśli?


These things that you're after, they can't be controlled.
This beast that you're after will eat you alive
And spit out your bones

Hypatia Crouch
Hypatia Crouch
Zawód : debiutantka
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
divinity will stain your fingers and mouth like a pomegranate. it will swallow you whole and spit you out,
wine-dark and wanting.
OPCM : 5 +2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 2 +3
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Jasnowidz

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12296-hypatia-crescentia-crouch#377992 https://www.morsmordre.net/t12301-nuntius#378115 https://www.morsmordre.net/t12332-hypatia-crouch#379076 https://www.morsmordre.net/f243-city-of-london-pallas-manor-siedziba-rodu-crouch https://www.morsmordre.net/t12303-skrytka-nr-2626#378117 https://www.morsmordre.net/t12302-hypatia-crouch#378116
Re: Restauracja z tarasem [odnośnik]17.07.24 19:18
Pozwalała rozmowie płynąć, wsłuchana w melodyjny głos arystokratki z uwagą i należnym jej szacunkiem. Nie mogła odmówić Hypatii uroku, tym zdołałaby obdzielić połowę posępnych dziedziczek rodu Burke'ów, lecz jeśli miała z kimś spędzić czas z własnej woli, to zdecydowanie wolałaby milczący obiad wśród ciemnowłosych dziedziczek Durham Castle. Wokół walił się świat, wojna - wbrew pozorom i przekonaniom opinii publicznej, tymczasowo skupionej tylko na przetrwaniu potwornej katastrofy - nabierała rozpędu, stawka stawała się coraz większa. Dyskusja o winach i ostrygach wydawała się w tym kontekście śmiesznym wypaczeniem
Skinieniem głowy przyjęła komplement - choć nie miała na sobie ulubionej sukni, te najpiękniejsze nosiła wyłącznie podczas specjalnych okazji - i przejrzała kartę win. Później zamknęła ją, kolejnym gestem głowy przyjmując sommelierską propozycję Hypatii. Gdyby była młodym lordem, oczarowałaby ją elegancja damy oraz niemal wróżkowa delikatność, z jaką poruszała się po początkach konwersacji z opornym rozmówcą. Niestety, była Śmierciożerczynią, wolącą spożyć półwile serce - zadowoli się jednak i ostrygami, razem z jakimś niezwykle niszowym winem z greckich wysp.
- Jeszcze nie miałam tej przyjemności - odparła powoli, dalej niewzruszona i beznamiętna, potrafiąc jednak przywołać na twarzy trudny do osiągnięcia wyraz uprzejmej obojętności. Niewielu ludzi potrafiło wyważyć go tak, by nie okazać przy okazji znudzenia, pogardy lub frustracji, ona jednak lśniła niczym bezbarwne szkło. Lub - gdy chciała zdobyć sympatię towarzysza - lustro, odbijające nastrój, potrzeby i konwersacyjną energię. W tym przypadku pozostawała pusta, nawet gdy Hypatia zwinnie podjęła temat celu ich spotkania. Potwierdzenie przypuszczenia jej nie zdziwiło, nie poruszyła się nawet o cal, wygodnie usadzona na krześle, z czarnymi oczami wbitymi w nieskazitelną buzię nastoletniej damy. W skrytości ducha liczyła na rzeczowe konkrety, otrzymała zaś słodką przemowę. Na jaką nie zareagowała w oczekiwany sposób, bowiem rozbudowane pytanie o pochodzenie Mericourtów tylko odrobinę ją rozbawiło. Hypatia musiała się jeszcze wiele nauczyć, subtelności nie należały do mocnych stron młodziutkiej szlachcianki, lecz przecież nie spodziewała się po niej niczego więcej. Chciała zabłysnąć swą wiedzą, a przy tym zaznaczyć niższe miejsce Śmierciożerczyni. Nieistniejącej w skorowidzu. I, co równie żałosne, pewnie nieobeznanej z jakże interesującą historią starożytych kolebek europejskiej cywilizacji magów.
Wysłuchała pytania do końca, z lekkim uśmiechem, jaki do tej pory przywdziewała tylko przy Myssleine, gdy ta chwaliła się niezbyt eleganckim rysunkiem, bardziej przypominającym czarny bohomaz niż ulubionego kotka. Uśmiechem pobłażliwym, ale i cierpliwym, bez litości czy irytacji. Wenus nauczyło ją wyrozumiałości wobec mężczyzn, macierzyństwo zaś - wobec większości przedstawicielek płci pięknej.
- Przecenia lady moje zainteresowanie modą i historią. Ten wzór sukni po prostu mi się spodobał, nie ma nic wspólnego z mym nazwiskiem - odpowiedziała miękko, kąciki ust uniosły się jeszcze wyżej na moment - wiedziała, że dziewczyna nie takiej odpowiedzi się spodziewała, lecz przywykła do zawodzenia oczekiwań. Zwłaszcza teraz. Nawet to polubiła. Nie poczuła się urażona niezbyt delikatnymi sugestiami, nie potrzebowała więc się bronić, a igranie z percepcją własnej osoby: czarownicy prostej i boleśnie dosłownej - mogło przynieść wiele korzyści. Wolala, gdy jej nie doceniano i uważano za słabszą, tym boleśniejszy okazywał się rozkoszny finał. - Czyż nie każdy czarodziej ma wielką słabość do smoków? - pociągnęła temat w zamyśleniu, w końcu przenosząc wzrok gdzieś dalej. - Najpotężniejsze magiczne zwierzęta, pradawne, silne. Emanacja dzikości i nieustępliwości czarów - zawiesiła głos, ciągle spoglądając za balustradą tarasu, na dachy Londynu, tak, jakby mogła dostrzec na horyzoncie taniec albionów czarnookich. Tęskniła za tym widokiem, z Białej Willi mogła obserwować je niemal codziennie. - Chociaż podejrzewam, że lady bardziej ceni jednorożce - zerknęła na Hypatię z ukosa, łagodnie. Sępy, chęć poznania madame Mericourt; wszystko było to jedynie pretekstem. Mogła się nim zadowolić, ale nie chciała. Kieliszki z winem znalazły się tuż przed nimi, ale jeszcze nie sięgnęła po naczynie, zastygła w tej samej pozie. Jak smok - lub krokodyl?
- Tak właściwie - nie, nie wiem - odparła więc wprost, szczerze. Ciągle nie miała pojęcia, dlaczego ta ledwie odrosła od pnia latorośl postanowiła zaprosić ją na obiad, przyjrzała się jej więc wyczekująco. Czy miała do przekazania ważne informacje od swego brata lub ojca? Czy też Crouchowie postanowili - wysyłając do niej jako heralda tę dziewczynkę - ją w ten sposób upokorzyć? Sprowokować? Nie miała w planach strzału do posłańca, zwłaszcza tak ślicznego, spokojnie więc oczekiwała dalszej konwersacji. Na drobnych barkach Hypatii pozostawiając jej ciężar.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Restauracja z tarasem [odnośnik]20.07.24 20:08
Nie pasowałaby do dziedziców Durham Castle. Oni uważali, że częściej należy używać uszu niż języka, Hypatia z kolei twierdziła co innego. Dla osiągnięcia najlepszych rezultatów należało robić i jedno i drugie. Zadawać pytania, na które tylko połowicznie chciało się uzyskać odpowiedź. Pozwolić słowom płynąć, tak prędko lub wolno, jak tylko tego chciały. W dobrym towarzystwie działo się to samoistnie, niezależnie od głębokości rozmowy. Deirdre, co by o niej nie mówić i nie sądzić, wydawała się być takim towarzystwem, a przynajmniej takie wrażenie wywarła na młodej damie podczas spotkania w cukierni. Szkoda tylko, że dzisiaj wydawała się bardziej małomówna, urywając większą część grzecznych prób zaczepienia się o dany temat.
— Wiele pani traci — słowa brzmiały uprzejmie, wyważenie, chociaż zielone spojrzenie Hypatii zatrzymało się na twarzy namiestniczki nieco zbyt długo. Zrobiła to umyślnie, wydawało się, jakby chciała jeszcze coś dodać, ale w ostatniej chwili rozmyśliła się. Gdyby Deirdre miała w sobie szlachetną krew, pewnie Hypatia wystosowałaby do niej zaproszenie, w Pallas Manor racząc wspomnianym winem. Teraz jednak nie mogła się tego dopuścić, nawet — a może przede wszystkim — w obietnicy bez pokrycia. Nie chciała widzieć jej we własnej przestrzeni, nierozsądnie było zapraszać do domostwa wroga, a poza tym — zupełnie szczerze, nie chciała nawet dzielić się z nią swym ulubionym winem. Kto wie, do czego mogła się dopuścić ta kobieta, skoro osiągnęła już tyle. W dodatku była Śmierciożerczynią.
Największym jednak, jak do tej pory, przewinieniem Deirdre Mericourt nie było arbitralne "otrzymanie" Londynu. Była nim ta pobłażliwość, którą ubrała w uśmiech, pozornie lekki, lecz dla wprawnego oka zawierający wystarczająco dużo znaków, aby odkryć jego przesłanie. Hypatia widziała w nim też cierpliwość, oczywiście — lecz zadraśnięta duma była najbardziej poważną z ran.
— To odrobinę rozczarowujące — skomentowała wybieg z niewielkim zainteresowaniem modą i historią. — Zwłaszcza kwestia mody. Nie sądzę, by właściciele tego miejsca z zadowoleniem przyjęli pani podejście do stroju — Parkinsonowie często bywali jeszcze bardziej dumni, niż Crouchowie, w szczególności gdy sprawy miały się ich stroju, czy ogólnej aparycji. Może to bardzo dziecinne podejście, ale w głowie Hypatii przez moment zakołatała myśl, że może powinna szepnąć na ucho podobne słowa jednej lub drugiej z panien Parkinson, z czystej ciekawości tego, co mogło się później stać. Na wspomnienie jednorożców posłała kobiecie uśmiech znad kieliszka wina. — Nie jest to trafne podejrzenie. O tyle, o ile tematyka magicznych stworzeń znajduje się poza areną moich kompetencji, smoki posiadają pewien szczególny urok. Niemniej jednak to tylko gady. Nikt nie może równać się potęgą mocy z czystokrwistym czarodziejem — wzniosła na chwilę spojrzenie na Deirdre, zgodzi się z nią w tej istotnej kwestii? Czy chociażby dla kaprysu postanowi dalej stać w kontrze do stanowiska Hypatii? Przekona się za moment, teraz jednak utrzymywała to nieruchome, niemalże niepokojące spojrzenie na sobie, nim nie odstawiła kieliszka z winem na bok.
— Nie musi mnie pani kokietować niewiedzą. Nie jestem lordem, który upatrywałby sobie towarzystwa przy kimś, kto pozornie nie zagraża mu intelektem — była niemalże pewna, że Deirdre dokładnie wiedziała, do czego piła Hypatia; nie uważała jej jeszcze za kogoś prawdziwie niemądrego, kogoś, kto płynął tylko na specyficznej fali własnego sukcesu. Zresztą, nie lubiła ogłupiać we własnej głowie i przed własnymi oczami swego wroga, zawsze oczekując po kimś więcej i na to więcej się przygotowując. To dobry moment na delikatne poluźnienie mocowania przybranych na ich twarze masek. — Niemniej jednak już pani tłumaczę, chociaż sprawa jest niezwykle prosta. Na wszystkich wydarzeniach pojawia się pani samotnie, przywdziewając do tego czerń. Nie towarzyszy pani żaden mężczyzna, szczerze wątpię, by reporterzy, nawet pism tak niskich lotów jak Czarownica pominęli ten szczegół w swoich sprawozdaniach — gotowa była kontynuować, lecz w tym samym momencie, gdy musiała przerwać dla nabrania oddechu, obok nich pojawił się (kolejny raz) kelner, wręczając obu paniom zamówione przez nie ostrygi. Cisza przedłużyła się o czas, który musiał upłynąć, aby Hypatia mogła w spokoju kontynuować swój monolog. — W łupie wojennym przypadł pani teren sporny, ale jest pani zapewne świadoma tego, że to konfliktu nie wyciszyło. Zyskała pani za to potencjalnie dwie wrogie grupy. Grupy, które w dodatku nie traktują, tak jak cała wysoka socjeta, kobiet u władzy poważnie, a na pewno nie za regułę. Lady Morgana Selwyn jest wyjątkiem, znacznie częściej przywołuje się na przykład Minister Tuft. Co innego kobieta, którą może opiekować się jej mąż — sięgnęłaby jeszcze po wino, ale nie czuła zbyt dużej suchości w ustach. Na ostrygi skusi się dopiero, gdy przekaże Deirdre większość z tego, co zaplanowała. — Ja z kolei w tym roku skończyłam osiemnaście lat, przyszły Sabat organizowany przez lady Nott będzie moim pierwszym. Wygląda więc na to, że wspólnie zadebiutujemy na matrymonialnym rynku socjety — zakończyła ze słodkim, radosnym uśmiechem, dopiero w tej chwili sięgając po jedną z muszli. — Jest w tej myśli coś pokrzepiającego. Ale z drugiej strony może być pani niebezpieczną konkurencją dla innych dam, znacznie bardziej desperacko poszukujących małżonka. Dobrze byłoby więc mieć wśród młodych dam kogoś, na kim można byłoby polegać — nie spoglądała już na nią, nie musiała. Wiedziała, że reakcja, jakakolwiek ona finalnie nie będzie, powie jej wszystko, co chciała wiedzieć. Nawet brak reakcji stanowił pewną informację.


These things that you're after, they can't be controlled.
This beast that you're after will eat you alive
And spit out your bones

Hypatia Crouch
Hypatia Crouch
Zawód : debiutantka
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
divinity will stain your fingers and mouth like a pomegranate. it will swallow you whole and spit you out,
wine-dark and wanting.
OPCM : 5 +2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 2 +3
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Jasnowidz

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12296-hypatia-crescentia-crouch#377992 https://www.morsmordre.net/t12301-nuntius#378115 https://www.morsmordre.net/t12332-hypatia-crouch#379076 https://www.morsmordre.net/f243-city-of-london-pallas-manor-siedziba-rodu-crouch https://www.morsmordre.net/t12303-skrytka-nr-2626#378117 https://www.morsmordre.net/t12302-hypatia-crouch#378116
Re: Restauracja z tarasem [odnośnik]21.07.24 9:22
- Na szczęście zadowalanie lordów Parkinsonów nie należy obecnie do moich priorytetów - odparła od razu, dalej miękko, nieco żartobliwie, dalej przyglądając się Hypatii. Muskała prawdę, przemykała obok niej, nie zdając sobie nawet sprawy z tego, nad jakimi głębinami wściekłości, upokorzenia i trudu przemyka z tym swoim śpiewnym tonem i szybkimi opiniami, przylepianymi do postumentu madame Mericourt. Rozczarowującej czarownicy. Niegdyś przejęłaby się takimi słowami, przez większość swego życia czyniąc wszystko, by zasłużyć na uwagę i łaskę innych czarodziejów, chcąc zyskać ich sympatię a przez to władzę, lecz już nie musiała tego robić. A przynajmniej nie w obecności nastoletniej panienki, śmiało zawłaszczającej kolejne rejony ich konwersacji swymi śmiałymi przekonaniami. - To tylko gady - powtórzyła po lady Crouch beznamiętnie, tylko lekko unosząc brwi, tak, jakby chciała dać jej szansę naprawienia tego faux pas po ponownym usłyszeniu tego dość naiwnego zdania. Nie zamierzała wchodzić z nim w polemikę, niezbyt interesowało ją przekonywanie krnąbrnej ślicznotki do bezsensowności porównywania pradawnych bestii z czystokrwistymi magami w jakimkolwiek aspekcie. Może powinna odesłać ją do Tristana? Z pewnością byłby bardziej intersującym rozmówcą - i może, gdyby Hypatia trafiła na dobry dzień, nie udzieliłby nastolatce bolesnej lekcji, oduczającej ją na dobre sprowadzania tych niesamowitych istot do tylko gadów. Łagodnie przeszły jednak do innego tematu, bardziej konkretnego, porzucając w końcu ułudę gry wstępnej, pełnej zawoalowanych sugestii.
- Dlaczego miałabym lady kokietować? - spytała natychmiast, wprost, nieco zaciekawiona przekonaniami, z jakimi Hypatia pojawiła się tego dnia w Kensington. Była aż tak arogancka, by uznać, że Śmierciożerczyni i namiestniczka Londynu zrobi wszystko, by się jej przypodobać? Gdyby miała do czynienia z wpływowym lordem lub odpowiednią wiekiem damą, posiadającą szerokie koneksje i wpływy, na pewno okazałaby się czarująca - ale w tym przypadku? Czekała więc zaintrygowana na odpowiedź, lecz gdy ta padła między nimi, z ulgą przyjęła pojawienie się kelnera z tacami wyłożonymi lodem. W innym wypadku, nierozproszona, mogłaby po prostu się roześmiać. Bardziej w szczerym zaskoczeniu niż rozbawieniu; ledwie powstrzymała się od rozejrzenia dookoła, spodziewając się, że z jakiejś dyskretnej loży będzie przyglądał się jej nestor Crouchów, zachwycony spektaklem wystawiania cierpliwości madame Mericourt na cierpliwość. Doprawdy, nie pojmowała, dlaczego szlachcianka poruszała temat jej prezencji na salonach, zwłaszcza w takim kontekście.
- Jestem wdową, lady Crouch. A czerń jest po prostu elegancka - odpowiedziała powoli, cierpliwie, jakby przypominając jej o oczywistościach. Minęły niemal trzy lata od śmierci Bastiena, czarny woal nosiła dłużej niż było to wymagane, lecz ostatnio zaczęła z niego rezygnować. Dlaczego jednak było to tak ważne dla Hypatii? Zamyśliła się, w końcu - dopiero teraz - prostując się na krześle, by przysunąć do siebie talerz z ostrygami.
- Zyskałam potencjalnych sojuszników, wolę na to patrzeć w ten sposób. Wierzę, że najwięcej zdziałam z tym, kto potrafi docenić prawdziwą magiczną siłę i odnaleźć się w nowej rzeczywistości - zaczęła, sięgając po nóż do otwierania owoców morza i obróciła go wprawnie między palcami. Londyn odebrano rodom z jakiegoś powodu - byli nieudolni, bierni, bezradni. Chętnie podyskutowałaby na ten temat z kimś wprawnym, potrafiącym bawić się polityczną rzeczywistością; z kim doświadczonym, o analitycznym umyśle i wieloletnim politycznym doświadczeniu, lecz znów: ledwie odrosła od szkolnego mundurka dama nie należała do tego grona. Może dlatego nawet nie mrugnęła, gdy Hypatia postanowiła porównać ją do Wilhelminy Tuft. Płytka obelga, może i trafna, gdyby tylko padała z ust wprawnego czarodzieja, wiedzącego cokolwiek o prawdziwym świecie. Nie tym tworzonym pod kloszem czy na kartach ksiąg.
- Mam to szczęście, że wpływowi czarodzieje, na których zdaniu mi zależy, traktują mnie śmiertelnie poważnie - skwitowała gładko, dalej lekko uśmiechnięta, umiejętnie wbijając nóż między zamknięte muszle. - Bez opieki męża zdobyłam Order Merlina Pierwszej Klasy, stałam się Namiestniczką Londynu, przewodzę działaniom wojennym, ryzykując własnym pobawiam życia terrorystów i rebeliantów - urwała nieśpieszną wymianę swych osiągnięć, wewnętrznie nieco zdziwiona, jak wiele osiągnęła. O większości sukcesów nie mogła opowiedzieć tej ślicznej szlachciance; Azkaban, Locus Nihil, krwawe żniwa, opętania; czy którykolwiek z Crouchów sięgnął po choć połowę jej triumfów? Nagród? Cierpienia? Nie; potrafili tylko cytować kodeksy, nawiązywać do magicznego antyku i tkwić w przeszłości, w której nie musieli czynić nic, by utrzymać swą pozycję. Czasy się jednak zmieniły. Postanowiła nie prostować słów o łupie wojennym; stolicę otrzymała za zasługi, nie w wyniku suchego podziału terenów po mugolach. Doceniała jednak przypadkową - a może nie do końca? - próbę zminimalizowania jej zasług. - Strach pomyśleć do czego byłabym zdolna pod męską protekcją, czyż nie? - uśmiech ciągle błąkał się po jej ustach, gdy wprawnie i z cichym trzaskiem otwierała jedną z ostryg. Dobrze, że podawano je zamknięte, nie lubiła tych uładzonych restauracji, chcących oszczędzić gościom ciężkiej fizycznej pracy. Równie miękkim gestem odcięła ostrygę od muszli, skropiła ją sokiem leżącej obok cytryny - i wypiła jej zawartość. Mrużąc oczy z przyjemności, na moment wyglądając niemal uroczo; już nie jak byle gad a jak zadowolone kocię. - Wybitne - skwitowała, żadne inne słowo nie było w stanie opisać pełni smaku i świeżości. Coś jednak się Parkinsonom udawało, poza strojami, oczywiście. Udłożyła muszlę na lód, otarła dłonie o serwetkę i sięgnęła po wino. Chcąc zyskać na czasie i opanowaniu, bo nie spodziewała się takiej kontynuacji rozmowy. W gruncie rzeczy mylnie, na czym innym mogło zależeć młodziutkiej dziewczynie jeśli nie na chłopcach i koleżankach?
- Więc spotkała się lady ze mną, bo stanowię konkurencję dla młodych panien? - kąciki jej ust zadrżały, gdy upijała łyk wina. Faktycznie doskonale uzupełniającego posmak ostrygowego sosu. - I chce lady zaoferować mi sojusz w czasie debiutanckiego - dla lady - Sabatu? - podkreśliła fakt, że sama była już zapraszana na te wyjątkowe wydarzenia. Upiła jeszcze trochę trunku i znów zabrała się za otwieranie ostryg, a lśniące ostrze noża błyszczało w popołudniowym słońcu. Tak samo jak jej ciemne oczy. Naprawdę się starała, ale w czarnych tęczówkach rozbłysło niedowierzanie. To było niedorzeczne. Zrozumiałaby spotkanie pełne pretensji, subtelnych obelg i dziecinnego tupania nogami, nakazującego zniknąć tej złej pani z ukochanego Londynu mego dziadka, ale sugestia zawarcia sojuszu w celu polepszenia swej pozycji na rynku matrymonialnym? Przed czym mogłoby ją ochronić wsparcie Hypatii? Przed wypiciem doprawionego przez rywalki skrzaciego wina? Czy paradowaniem przed kawalerami z podciągniętą zbyt wysoko wewnętrzną halką sukni? Przed krzywo przypiętą broszką? - Proszę się nie martwić. Nie zamierzam wracać na wspomniany przez lady rynek matrymonialny. Mam ważniejsze sprawy na głowie - wypowiedzenie tego zdania zaginało poziomy absurdu. Przelewała krew za ten kraj, spędzała niemal każdą godzinę, by pomóc w odbudowie Londynu, nosiła w sobie czarnomagiczną, prawdawną istotę, potrafiłaby rozerwać to słodkie, miękkie ciało szlachcianki na strzępy w ciągu dwóch sekund, gdyby tylko zechciała - a ta dziewczyna spotkała się z nią po to, by podyskutować o jej roli jako potencjalnej wdowy do wzięcia? Nie potrzebowała jej wsparcia. Nie potrzebowała jej rad, wręcz przeciwnie, to ona mogłaby jej kilku udzielić, ale nie zamierzała tego podkreślać. Zamilkła na dłuższą chwilę, rozprawiając się z kolejnymi dwiema ostrygami; oblizując usta. Pokochała ten słonawy, morski smak.
- Proszę mi wybaczyć, lady Crouch. Doceniam gesty sympatii, które mi lady okazuje, ale jeśli już poszukuję sojuszników, to w nieco innych kręgach niż kilkunastoletnie damy - przemawiała miękko, nauczona, jak przekazywać nawet brutalną prawdę w sposób lżejszy od podmuchu letniego wiatru. Łagodnym głosem, wyrozumiałością w każdym mięśniu twarzy; tylko czarne oczy pozostawały beznamiętne i puste. Cóż, przynajmniej ostrygi były naprawdę wyjątkowo rozkoszne.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Restauracja z tarasem [odnośnik]29.07.24 18:39
— Podoba mi się jednakże pani szczerość — skłamała bez zająknięcia, po cichu mając nadzieję, że jednak ściany miały uszy. Im bardziej liczba wrogów pani Mericourt rosła, tym lepiej dla Hypatii — a po części również dla rodu Crouch. Młodość rządziła się swoimi prawami, młodość szlachetnie urodzonych dam rzadko kiedy bywała łagodna, słodka i urocza. O wiele częściej cechowała się zawiścią, zazdrością, dumą i gniewem. W samej Hypatii nie brakowało wszystkich tych cech, starała się je jednakże trzymać na wodzy, skrywać pod płaszczykiem grzeczności. Bo potrafiła być niewymownie urocza, gdy tylko widziała ku temu powód i stosowne korzyści z takiego zachowania płynące. Nie widziała jednakże powodu, dla którego miałaby przywdzierać taką maskę przy siedzącej naprzeciw kobiecie. — Tylko gady, najczęściej żyjące na łasce lub niełasce czarodziejów prowadzących rezerwaty. Widziała pani niegdyś prawdziwie dzikiego smoka? Takiego na wolności? To dopiero rzadkość — sprawa wydawała się niemalże dziecinnie prosta. Z jakiegoś powodu smoki, przez wielu uważane za potężne, pradawne bestie, nie potrafiły sobie poradzić na wolności. Żaden z przypadków ich śmierci — zadanej ręką czarodzieja, czy mugola — nie działał na ich korzyść; ten drugi wydawał się szczególnie żałosny, nikt o prawdziwej mocy, czy to smok, czy czarodziej, nie powinien nigdy pozwolić sobie na skrzywdzenie przez istotę tak niskiego rzędu jak mugol. A jeżeli pozwalał — nie zasługiwał na swą wielkość.
Uniosła wzrok, spoglądając na kobietę spod wachlarza rzęs. Uśmiech zagościł śmielej na różanych wargach młodej damy, w zielonych oczach zabłysła iskierka rozbawienia. Może jednak było coś w tej nijakiej kobiecie, tylko chciała to przed nią ukryć. Połowicznie pokazując, że pierwsze przypuszczenia lady Crouch były jak najbardziej słuszne.
— Cieszę się, że pani tego nie robi — powtórzyła, dla podkreślenia, że w istocie nie chciała, aby Deirdre to robiła. Nie zamierzała odpowiadać jej na pytanie, bo nie było o czym rozmawiać. Kelner pojawił się niemalże w tym samym czasie, układając przed obiema kobietami tacy z lodem. Sama sięgnęła po nóż przeznaczony do otwierania owoców morza. Crouchowie cenili sobie tradycję, często sięgając do swych trojańsko—rzymskich korzeni, także w zakresie kulinariów. Owoce morza nie były więc Hypatii obce, podobnie jak sposoby przygotowania ich do spożycia. Choć potrzebowała obniżyć wzrok, aby odpowiednio umocować nożyk, niedługo później powróciła wzrokiem do Deirdre. Zapowiadał się ciekawy, acz pełny nieporozumień spektakl. Pozwoliła kobiecie mówić, nie przerywała jej, chociaż nie brakowało jej oceniających myśli. Wygłoszenie własnego zdania nie było jednak tak palące, że pozbawiło lady Crouch manier. Szczęknięcie noża przerwało ciszę pomiędzy jednym, a kolejnym zdaniem wypowiedzianym przez Deirdre, sama Hypatia skwitowała to urokliwym uśmiechem, jednocześnie sięgając po cytrynę, niemalże w bliźniaczym ruchu. Nie zmusiła jej jednak do puszczenia soków, dopóki Deirdre nie skosztowała swojej ostrygi. Nawyk, starsi rozpoczynali jedzenie. Niedługo później poszła w jej ślady, podbijając wrażenia smakowe kolejnym łykiem wina.
— Doprawdy wyborne — przyznała jej rację, zauważając pewną zmianę w mimice. Nie przypominała już głodnego gada, a raczej tego zadowolonego smakowitą zdobyczą. Może przyznałaby kobiecie więcej pozytywnych cech — porównując na przykład do kotki — ale w jej oczach Deirdre, zadowolona czy nie, pozostawała jadowita. A do osobników jadowitych należało podchodzić z dystansem i absolutnym brakiem zaufania. Odłożywszy kieliszek z winem, chwyciła za kolejną muszlę, wciskając w nią nożyk.
— Wracając jednakże do tematu, mam wrażenie, że zostałam opacznie zrozumiana — dała jej jeszcze chwilę na przemyślenie swojego toku myśli. Bowiem próbując kierować się potencjalnym torem myśli Hypatii, obrała najgorszy możliwy kurs, chyba w ten sposób najbardziej drażniąc dumę arystokratki. Idąc po linii najmniejszego oporu, wielką politykę sprowadzając do sabatowych swatów, nie pojmując subtelnych aluzji do tego, co miało się wydarzyć. Trudno, w takim wypadku musiała się dostosować i począć mówić słowami prostymi. — Wspomniała pani o potencjalnych sojusznikach i po części ma pani racje. Niemniej jednak, sojusze nie tworzą się same, potrzebują do tego podatnego gruntu. Jednych łączy miłość, a innych... niechęć. Posiada pani pewne niewątpliwe zalety, jednakże są to zalety żołnierza, a nie opiekunki miasta. Nie wybije pani wszystkich, którzy się pani sprzeciwią, chyba, że chciałaby pani być Namiestniczką Ruin — niewiele zresztą do tego tytułu brakuje, dodała w myślach. Za czasów sprzed pierwszego kwietnia bieżącego roku Londyn wyglądał zupełnie inaczej. Owszem, zniszczenia były wynikiem upadku komety, ale przed zaburzeniem delikatnej równowagi władania miastem żadne podobne zdarzenie nie miało miejsca, więc czysto w odczuciu prostego człowieka, mogło wiązać się właśnie ze zmianami. Zmianami, których uosobieniem była Deirdre Mericourt. Końcówkę przechwałek dokonaniami również skomentowała uśmiechem, w tej samej chwili radząc sobie z drugą z ostryg. — Do czego zmierzam i dlaczego się z panią spotkałam... Owszem, stanowi pani konkurencje dla młodych panien. Nieistotne jest bowiem to, jak pani się czuje, czy jest wdową, czy panną, mężczyźni w swej butności będą dopraszać się o pani względy i rękę, nie bacząc na to, jakie ma pani do tego nastawienie. Bo to mężczyźni uważają, że rządzą światem i wszystko im się należy — nawet osoba pani pokroju — uśmiech zniknął z twarzy młodej damy, która dodatkowo ściszyła głos. Przemawiała śmiertelnie poważnie, nie pozwalając sobie na nawet odrobinę humoru, który do tej pory naprawdę jej dopisywał. — Nie przyjmą oni pani odmowy i powinna być pani tego więcej, niż świadoma. Nie chcę pani nastawiać negatywnie do lordów, którzy mają to nieszczęście znajdować się na rynku matrymonialnym, ale taka jest smutna rzeczywistość kobiety z wyższych sfer. Mężczyźni przyjmą odmowę wyłącznie od wyższego lub równego sobie, a za takich nas nie uważają — odłożyła na bok nożyk, następnie odkładając również muszlę na powrót na lód. Jej spojrzenie wydawało się być równie zimne. — Spotkałam się z panią, aby zapobiec tej niekomfortowej sytuacji. Nie dla mnie, nie dla córek jakiegokolwiek rodu, one mnie nie interesują. Sytuacja, którą przedstawiłam, nie musi się wydarzyć. Oszczędzi to pani z pewnością wiele nieprzyjemności, kto o zdrowych zmysłach pragnąłby uwagi wymizerniałego lorda Black, którego nekrolog zobaczymy w następny wtorek — dopiero wtedy pozwoliła sobie na porozumiewawcze spojrzenie i kolejny, drobny uśmiech. Deirdre była kobietą, kilka lat temu mogła z powodzeniem wyglądać lepiej i intrygować szerszą grupę mężczyzn. Może i teraz rozbudziłaby w kimś prawdziwy żar emocji, gdyby tylko zechciała o siebie zadbać i nie pokazywała się publicznie z podkrążonymi oczami. — Nie zwodząc dłużej, znane jest pani powiedzenie, inimicus inimico amicus. Porzucając łacinę, wróg mojego wroga jest moim przyjacielemdopiero po tych słowach zrobiła sobie przerwę na rozkoszowanie się smakiem kolejnej ostrygi. Wytarła dłonie w serwetkę, nim podjęła ponownie: — Jestem przekonana, że szlachetny i starożytny ród Crouch mógłby okazać się kluczowym wsparciem dla rodziny Mericourt, dla pani, w szczególności zważywszy na szczególnie nieuzasadnione i nieusprawiedliwione roszczenia rodu Black co do Londynu. Proszę nie dać się zwieść słodkim słówkom i obietnicom płynącym z Grimmauld Place, ci pozbawieni honoru ludzie byliby pierwsi do wciśnięcia sztyletu w pani plecy w najmniej odpowiednim momencie — jeżeli była już tego świadoma, doskonale. Jeżeli nie — obowiązkiem Hypatii było dopilnować, aby nie lekceważyła czającego się na nią drapieżnika. — Oni, a za ich przykładem inni, będą próbowali jak najbardziej podminować pani pozycję, postawić w obowiązku zawarcia małżeństwa z tym lub innym lordem tylko po to, aby uchronić miasto od katastrofy. Mają przykry zwyczaj szafowania losem postronnych, ale o tym możemy pomówić kiedy indziej — kolejne strzyknięcie oznaczało kolejną otwartą ostrygę. — Nie zrobią tego, jeżeli będą wiedzieli, że ktoś panią otwarcie wspiera. Nie mogę jednak podejmować ani wygłaszać podobnych deklaracji w imieniu całego mego rodu, to domena nestora. Mogę za to z wielką chęcią przekazać to i owo do odpowiednich uszu, jeżeli wyrazi pani odpowiednie zainteresowanie. Wszystkim nam na sercu leży dobro naszego miasta. Szczegóły osiągnięcia tegoż z pewnością zainteresują także lorda nestora. Właśnie dlatego wystosowałam do pani zaproszenie. Bo nie lubię bezczynnie oczekiwać na krzywdę nie tylko miasta, ale i drugiej kobiety.


These things that you're after, they can't be controlled.
This beast that you're after will eat you alive
And spit out your bones

Hypatia Crouch
Hypatia Crouch
Zawód : debiutantka
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
divinity will stain your fingers and mouth like a pomegranate. it will swallow you whole and spit you out,
wine-dark and wanting.
OPCM : 5 +2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 2 +3
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Jasnowidz

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12296-hypatia-crescentia-crouch#377992 https://www.morsmordre.net/t12301-nuntius#378115 https://www.morsmordre.net/t12332-hypatia-crouch#379076 https://www.morsmordre.net/f243-city-of-london-pallas-manor-siedziba-rodu-crouch https://www.morsmordre.net/t12303-skrytka-nr-2626#378117 https://www.morsmordre.net/t12302-hypatia-crouch#378116
Re: Restauracja z tarasem [odnośnik]30.07.24 16:16
Była szczera - na tyle, na ile mogła - i była śmiała; te obserwacje Hypatii bez wątpienia pozostawały zgodne z prawdą. Osobiście chciałaby dodać jeszcze jeden poziom, podkreślający siłę, jaką dysponowała nowa Namiestniczka Londynu, lecz nie zamierzała wymuszać go na młodziutkiej damie siłą. Jeśli była wystarczająco bystra, dojdzie do tego sama, szybciej niż później. Uśmiechnęła się do niej lekko, swobodnie, a gdy zapadła między nimi cisza, nie próbowała wypełnić ją żadną nudną pogawędką. Brak odpowiedzi na pewne pytania nie umknął jej uwadze, lecz nie strofowała nastoletniej rozmówczyni, pozwalając w pełni wybrzmieć milczeniu. Ono też miało swą wagę i wywierało wpływ, czasem ważniejszy od pustych zdań. - Widziałam. Niesamowite istoty. Dobrze byłoby widzieć je na brytyjskim niebie częściej - ale to kwestia czasu. Oczyszczenia ziemi i powietrza z mugolskiego brudu - szybowały bowiem nie tylko nad Kent, ale i nad innymi hrabstwami, które przemierzała służąc Czarnemu Panu. Jeszcze zanim stała się kimś, działając w najmniej wygodnych i przyjemnych okolicznościach. Widok nieposkromionych bestii mknących ponad pagórkami, zajętych własnymi sprawami, istotniejszymi od ludzkich potyczek: tak, inspirowały ją i zachwycały. Nie był to jednak wartki temat, spotkały się tu nie po to, by pogłębiać swą wiedzę o magicznych stworzeniach - a by zjeść wyjątkowo smaczny obiad. Tylko tyle i tyle, reszta była tylko manipulacyjnym dodatkiem. Metaforycznym deserem, do którego przechodziły zbyt szybko, oblizując jeszcze usta po wybitnie intensywnym smaku ostryg. - Wino wspaniale uzupełnia ich aromat. Miała lady rację - dobór wina doprawdy zasługiwał na poklask; w końcu i Deirdre po nie sięgnęła, zadowolona z rozpływającej się na języku świeżej nuty cytryny i białej porzeczki. Stanowiącego iskrzący akompaniament do prawdziwej rozmowy, do jakiej w końcu przeszły.
- Poczułam się urażona, lady Crouch - doskonale odegrała tę emocję, marszcząc nieco brwi i usztywniając ton głosu, już nie tak słodkiego i melodyjnego, jak dotychczas. - Zyskałam sympatię i wsparcie wielu rodów. Prowadzę politykę budowania, nie destrukcji, a hrabstwa, także te odległe, jawnie i hojnie wspierają magiczną stolicę. Nie ze strachu, a z chęci utworzenia nowego, lepszego porządku - nie spodobała się jej sugestia niszczycielskiej mocy; owszem, władała nią wprawnie, lecz nigdy nie kierowała jej ostrza w stronę reprezentantów szlachty. Teraz też nie zamierzała tego czynić, mimo śmiałości Hypatii - ta nie była jej wrogiem, a ledwie dzieckiem, próbującym buntowniczo zaznaczyć swą obecność w świecie dorosłych. Mogła jedynie westchnąć na jej wypowiedzi dotyczące smutnej rzeczywistości kobiet z wyższych sfer. Nie miała po niej zielonego pojęcia. Nie wiedziała nic o świecie, w który wchodziła, tak arogancko i pewnie, uznając, że może udzielać złotych rad samej Śmierciożerczyni.
Kącik ust Deirdre zadrżał w zapowiedzi krótkiego śmiechu, powstrzymała się jednak. Hypatia była słodka i w całej swej cukierkowej chwale - równie intensywnie naiwna. Właściwie ją to rozczulało, cała ta pewność siebie, przekonanie, że rozgrywa wielki mecz, podczas, gdy posługiwała się zabawkowymi kartami z rysunkowym rewersem jednorożców lub puchatych psidwaków. Próbując przestrzec starszą od siebie czarownicę, mającą już męża, przed sztuczkami męskiego świata. Pełnego nieustępliwych szaleńców - Doprawdy? Czy ma lady jeszcze jakieś porady dotyczące kontaktów z mężczyznami? - zachowała nieodgadniony wyraz twarzy i niejednoznaczny ton, nie pozwalający wyczuć kpiny. Przynajmniej nie w oczywisty sposób. Sięgnęła po kolejną ostrygę, wprawnym, miękkim ruchem kończąc jej żywot, a potem skrapiając cytryną jej jeszcze wijące się z bólu ciało. Idealny afrodyzjak. Wypiła go bez mrugnięcia, coraz bardziej syta i zadowolona, ocierając później palce lnianą serwetką. - Sugeruje lady, że jakiś lord potrafiłby cokolwiek na mnie wymusić? - znów dawała arystokratce możliwość naprawy swych potknięć; chłodne spojrzenie skośnych oczu pierwszy raz wbiło się w śliczną buzię Hypatii na niekomfortowo długą chwilę. Bez mrugnięcia, bez dającej wytchnienia ucieczki; naprawdę była ciekawa, co szlachcianka ma jej do powiedzenia. Szczerze, bez całej tej sztucznej otoczki - o ile zdoła sięgnąć po prawdziwe, sensowne argumenty. Na razie sypiące się w proch; Mericourt była coraz bardziej zdziwiona, lecz skrywała tę emocję, po nieznośnie przeciągającej się chwili powracając swą uwagą do konsumpcji ostryg. Jedna po drugiej, słona i wykwintna; już dla samej smakowej rozkoszy warto było zmarnować porę obiadową na konwersację z zbyt przekonaną o własnej pozycji dziewczynką. Szkoda, że nie było tu z nimi Tristana, bawiłby się znacznie lepiej od niej samej.
- Nie kryję mojej sympatii i szacunku wobec dokonań Crouchów, lady Hypatio. Ani nadziei na to, że staną się moimi sojusznikami - odparła w końcu, wygodniej opierając się o krzesło. Była już nascyona, mogła więc przejść do surowszych konkretów. - Ale jeśli lady rodzina traktuje mnie poważnie, powinna przysłać na rozmowę kogoś, kto będzie w stanie prowadzić ze mną negocjacje na równym poziomie - nie krytykowała jej ani nie obrażała, stwierdzała fakty. A te świadczyły na niekorzyść antycznych możnowładców. Wysłali do niej dziecko? Próbujące nauczyć ją czegoś o męskim świecie i matrymonialnych zagrywkach? Powinna unieść się dumą i wyjść w tej samej sekundzie, wierzyła jednak w dobre intencje tego konkretnego szlacheckiego odgałęzienia. Z dwojga złego wolała też ich niż Blacków, z którymi łączyła ją trudniejsza, choć osobista, historia. - Mam jawne wsparcie wielu wpływowych, szlacheckich rodów, lady Hypatio, co zapewne, ze zrozumiałych względów, umknęło lady uwagi - na Merlina, dziewczę nie zadebiutowało jeszcze na Sabacie; nie miało pojęcia, co działo się na szczytach polityki. W jakim towarzystwie pokazywała się madame Mericourt i na czyich dworach oficjalnie gościła, przyjmowana ze wszystkimi honorami. - Jeśli zaś starożytny i szlachetny ród Crouch jest zainteresowany pomocą dla Londynu i jego mieszkańców - oraz intensywniejszą współpracą z moją skromną osobą - sugeruję, by zaproszono mnie na oficjalne spotkanie. Nie skreślam nikogo: kto pierwszy i w hojniejszy sposób przyczyni się do wzmocnienia nowego porządku, tworzonego pod batutą Czarnego Pana, ten z pewnością będzie cieszył się szerszą władzą i mocniejszą pozycją w nadchodzących latach - przemawiała spokojnie, konkretnie; miała do arystokratycznych rodów nieskończone pokłady szacunku, lecz nie zamierzała pozwolić wejść sobie na głowę. Obydwie rodziny, szarpiące między sobą Londyn, zawiodły; bez ich bierności stolica nigdy nie trafiłaby w ręce Mericourt. Właściwie, powinna być im wdzięczna. Teraz jednak pozostawała otwarta na współpracę - o ile szansę takowej otrzyma. Niczego nie przekreślała, chociaż wysłanie na spotkanie uroczego dziewczątka świadczyło albo o pogardzie, jaką obdarzali ją Crouchowie, albo o skrajnej naiwności. Wspólny obiad mógłby zaspokoić wymagania mężczyzny łasego na względy młodziutkiej śliczności - nie pewnej siebie Śmierciożerczyni. - Proszę nie odebrać tego personalnie, lady Hypatio. Doceniam troskę i chęć wsparcia mnie na rynku matrymonialnym, ale naprawdę jest to ostatnia rzecz, która spędza mi sen z powiek - zakończyła łagodniej, nie chciała przecież, żeby arystokratka rozpłakała się lub obraziła - choć byłby to uroczy widok, bez wątpienia - Nie zapomnę też o sympatii, jaką lady mi okazała. Z pewnością nie można odmówić lady inicjatywy i sprawczości. Oraz doskonałego poradnictwa w zakresie sommelierstwa - uśmiechnęła się w końcu swobodniej i nieco cieplej - choć uśmiech ten nie sięgał pustych oczu - upijając kolejne łyki wina. Nie chciała sprawić tej dziewczynce przykrości.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt

Strona 7 z 8 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next

Restauracja z tarasem
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach