Restauracja z tarasem
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Restauracja z tarasem
Nikogo nie dziwi, że rezerwację na stolik należy złożyć z odpowiednio wcześniejszym wyprzedzeniem, szczególnie jeżeli nie należy się do arystokratycznych elit. Restauracja od otwarcia cieszy się nienagnanymi opiniami najwyższym poziomem obsługi. Czarodzieje o krwi mieszanej i mugolskiej nie się mile widziane przez przebywające tu osoby, choć nikt nie zabroni im wejścia, o ile nie odstrasza ich sam widok cen w menu.
Restauracja ulokowana jest na ostatnim piętrze domu mody, a jej wnętrza utrzymano w jasnej tonacji. Okrągłe stoliki ustawiono w taki sposób, by zapewnić dostateczną prywatność osobom bawiącym się. Wieczorami grają tu na żywo najlepsi jazzowi wykonawcy, których występ stanowi znakomite zwieńczenie dnia spędzonego na zakupach. Niezależnie od pory roku posiłek można spożyć także na tarasie, gdzie od niesprzyjających warunków pogodowych chronią magiczne markizy.
Restauracja ulokowana jest na ostatnim piętrze domu mody, a jej wnętrza utrzymano w jasnej tonacji. Okrągłe stoliki ustawiono w taki sposób, by zapewnić dostateczną prywatność osobom bawiącym się. Wieczorami grają tu na żywo najlepsi jazzowi wykonawcy, których występ stanowi znakomite zwieńczenie dnia spędzonego na zakupach. Niezależnie od pory roku posiłek można spożyć także na tarasie, gdzie od niesprzyjających warunków pogodowych chronią magiczne markizy.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:46, w całości zmieniany 1 raz
Nie wyobrażała sobie przetrwania tak hucznej i stresującej imprezy bez choćby kilku kieliszków alkoholu - nie koniecznie tak mocnego, aby wprawić ją w stan widocznego upojenia, jedynie odrobinę na rozluźnienie napiętych nerwów. Dlatego nie spodobała jej się opowieść Odetty o magicznych właściwościach drinków podstawianych gościom. Czy to nie zakrawało o śmieszność, nie prowokowało faux-pas? Czego jednak mogła się spodziewać, szlachta uwielbiała skandale, o czym niejednokrotnie mogła się przekonać. Zacisnęła usta i skinęła głową z widocznym napięciem, zastanawiając się jak wybrnie z tej sytuacji bez popadnięcia w paranoję. Może powinna przynieść swój alkohol? Nie, to byłoby kompletnym wystawieniem się na plotki.
A jeszcze gorsza od figlarnych drinków była jemioła. Nie dlatego, że myśl o pocałunkach obcych mężczyzn wzbudzała w niej odrazę, choć to też. Znacznie gorszym i bolesnym uczuciem było ciepło, które rozlało się po jej ciele na myśl o pocałunku jednego mężczyzny. Ciepło, na które nie mogła sobie pozwolić, które chciała stłumić najszybciej, jak to możliwe.
- Odmowa przyjęcia jagody jemioły wiąże się z nieprzyjemnościami? Jest nietaktem? - Delikatnie zamieszała łyżeczką w herbacie. Miała nadzieję, że Odetta odbierze blady rumieniec i zmieszaną minę za wyraz przyzwoitości i cnoty. Elvira nie miała w sobie ani cna niewinności, ale lepiej dla ich kuzynowskiej relacji, aby Parkinson myślała inaczej.
Uczepiła się tematu lekcji anatomii, przepędzając z głowy wszelkie niechciane wizje i miast tego wyobrażając sobie, jak będą wyglądać zajęcia prowadzone w bogatym domu mody z tak wyjątkową uczennicą.
- Dobre nastawienie i właściwy wypoczynek przed, niczym innym nie musisz się przejmować. Jeżeli coś się zmieni, z pewnością będę cię informować na bieżąco - powiedziała z prawie doskonałą imitacją sympatii, oblizując łyżeczkę i odkładając ją na talerzyk.
Ich uwagę zaraz pochłonęły katalogi z sukniami - Odetty dlatego, że była to jej pasja i praca, Elvira natomiast starała się wyłapać jak najwięcej szczegółów, mając trudność z wyobrażeniem sobie siebie samej w takiej kreacji. W końcu zatrzymały się na tym, co naprawdę przypadło jej do gustu, a wspomniane poprawki dopełniły dzieła doskonałości, w której będzie nie tylko wyglądać dobrze, ale i czuć się komfortowo.
- Możemy obejrzeć materiały. Nie jestem znawcą, ale jestem przekonana, że pomożesz mi wybrać coś, co dobrze skomponuje się z całością. - Powoli zebrała się na nogi, poprawiając szatę i posyłając Odettcie lekki uśmiech. Już prawie szczery. - Złoto? - W wyobraźni zobaczyła samą siebie w złocie i błękicie, przez kręgosłup przebiegł jej łagodny dreszcz. - A co myślisz o granatowej masce dopasowanej kolorem do sukni, ale ze złotymi elementami? - Chyba zaczynała powoli przyzwyczajać się do obcego jej tematu, chętnie dzieliła się pomysłami, wierząc, że kuzynka nie pozwoli jej odpłynąć zbyt daleko i zrobić z siebie dziwadła. - To bardzo dobry pomysł, różdżka na przedramieniu jest zawsze w zasięgu dłoni - potwierdziła z zastanowieniem. - Do tego kroju sukienki chyba jednak będzie zbyt widoczna. Jeśli nie jest to niestosowne, ostanę przy opasce na udo. - Jakkolwiek grzebanie sobie pod kiecką nie należało do najelegantszych czynności, tak liczyła, że w trakcie Sabatu sięganie po różdżkę nie będzie konieczne. - Dziękuję ci za wszystko. Gdy tu szłam, nie byłam przekonana, ale jesteś naprawdę... - Jakiego mogła użyć słowa? - Cieszę się, że jesteśmy kuzynkami. - Tego chyba nie dało się zrozumieć opatrznie?
Zostawiając zastawę do posprzątania służbie, udały się do sekcji z materiałami.
/zt
A jeszcze gorsza od figlarnych drinków była jemioła. Nie dlatego, że myśl o pocałunkach obcych mężczyzn wzbudzała w niej odrazę, choć to też. Znacznie gorszym i bolesnym uczuciem było ciepło, które rozlało się po jej ciele na myśl o pocałunku jednego mężczyzny. Ciepło, na które nie mogła sobie pozwolić, które chciała stłumić najszybciej, jak to możliwe.
- Odmowa przyjęcia jagody jemioły wiąże się z nieprzyjemnościami? Jest nietaktem? - Delikatnie zamieszała łyżeczką w herbacie. Miała nadzieję, że Odetta odbierze blady rumieniec i zmieszaną minę za wyraz przyzwoitości i cnoty. Elvira nie miała w sobie ani cna niewinności, ale lepiej dla ich kuzynowskiej relacji, aby Parkinson myślała inaczej.
Uczepiła się tematu lekcji anatomii, przepędzając z głowy wszelkie niechciane wizje i miast tego wyobrażając sobie, jak będą wyglądać zajęcia prowadzone w bogatym domu mody z tak wyjątkową uczennicą.
- Dobre nastawienie i właściwy wypoczynek przed, niczym innym nie musisz się przejmować. Jeżeli coś się zmieni, z pewnością będę cię informować na bieżąco - powiedziała z prawie doskonałą imitacją sympatii, oblizując łyżeczkę i odkładając ją na talerzyk.
Ich uwagę zaraz pochłonęły katalogi z sukniami - Odetty dlatego, że była to jej pasja i praca, Elvira natomiast starała się wyłapać jak najwięcej szczegółów, mając trudność z wyobrażeniem sobie siebie samej w takiej kreacji. W końcu zatrzymały się na tym, co naprawdę przypadło jej do gustu, a wspomniane poprawki dopełniły dzieła doskonałości, w której będzie nie tylko wyglądać dobrze, ale i czuć się komfortowo.
- Możemy obejrzeć materiały. Nie jestem znawcą, ale jestem przekonana, że pomożesz mi wybrać coś, co dobrze skomponuje się z całością. - Powoli zebrała się na nogi, poprawiając szatę i posyłając Odettcie lekki uśmiech. Już prawie szczery. - Złoto? - W wyobraźni zobaczyła samą siebie w złocie i błękicie, przez kręgosłup przebiegł jej łagodny dreszcz. - A co myślisz o granatowej masce dopasowanej kolorem do sukni, ale ze złotymi elementami? - Chyba zaczynała powoli przyzwyczajać się do obcego jej tematu, chętnie dzieliła się pomysłami, wierząc, że kuzynka nie pozwoli jej odpłynąć zbyt daleko i zrobić z siebie dziwadła. - To bardzo dobry pomysł, różdżka na przedramieniu jest zawsze w zasięgu dłoni - potwierdziła z zastanowieniem. - Do tego kroju sukienki chyba jednak będzie zbyt widoczna. Jeśli nie jest to niestosowne, ostanę przy opasce na udo. - Jakkolwiek grzebanie sobie pod kiecką nie należało do najelegantszych czynności, tak liczyła, że w trakcie Sabatu sięganie po różdżkę nie będzie konieczne. - Dziękuję ci za wszystko. Gdy tu szłam, nie byłam przekonana, ale jesteś naprawdę... - Jakiego mogła użyć słowa? - Cieszę się, że jesteśmy kuzynkami. - Tego chyba nie dało się zrozumieć opatrznie?
Zostawiając zastawę do posprzątania służbie, udały się do sekcji z materiałami.
/zt
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Rozumiała ludzi, którzy sięgali po alkohol i dodatkowe używki, zwłaszcza podczas wielkich przyjęć, gdzie takie rzeczy były ledwie na wyciągnięcie ręki. Szlachcice mogli chwalić się swoimi bogactwami i odpowiednią ilością jedzenia, prawda jednak była taka, że o wiele przyjemniejsze było objadanie innych i korzystanie z przywilejów, które dawał sabat. Adelaida Nott jednak kochała skandale, zwłaszcza, jeżeli nie dotyczyły jej rodziny, Odetta podejrzewała więc, że równie chętnie wybierała menu co obserwowała późniejszą reakcję gości. Nie mogła więc dziwić się zarówno tym, którzy na czas sabatu chętniej sięgali po jedzenie, jak i tym, którzy zainteresowania kierowali jednak w stronę alkoholu. Każdy mógł wybierać co chciał, ale na pewno ich zachowanie miało być potem odnotowane. Mało kto chętnie potem rozmawiał o sobie i tym, co zrobił.
Nie rozważała też, jakie podejście do pocałunków ma Elvira, bo przecież nie potrzebowała jej pytać o to, by niedyskretnie rozdrapywać informacje z jej życia. Na pewno też słyszałaby zbycie jej albo powiedzenie, że to absolutnie nie jej sprawa. Dlatego też nie zamierzała rozpytywać, uśmiechając się kiedy wspomniała o odmowie przyjęcia jagody. I takie sytuacje mogły się zdarzyć, ale nikt nie raczej nie płakał z tego powodu.
- Nie jest to nieprzyjemność inna niż zranienie odczuć mężczyzny, który postanowił zerwać dla ciebie jagodę. Jednak mało który czarodziej pragnie odrzucić tradycję i zagrozić potencjalnym konsekwencjom. Więc jeżeli spodziewasz się, że zerwie to mężczyzna, który nie będzie dla ciebie zadowalający…cóż, w tym momencie mogę jedynie doradzić unikania tej osoby. – Nie spodziewała się, aby był ktoś taki, kto w Elvirze wywoływał takie uczucia, ale była to jedynie jakaś opcja, nic konkretnego. Nie znała w końcu jej życia uczuciowego. Miała rację, że lepiej było skupić się na lekcjach anatomii i rozważaniu, jak dokładnie mogła odebrać jego reakcje.
- Mam szczerą nadzieję, że uda nam się przeprowadzić te lekcje jak najlepiej, ale gdyby w ich trakcie miały się pojawić dodatkowe kwestie albo przedmioty do zakupu, bądź ze mną szczera. – Miała szczerą nadzieję, że to co prawda nie będzie kwestią, ale wolała aby Elvira informowała ją jeżeli pojawić się miały dodatkowe koszty. Z wypoczynkiem nie było problemu, bo wcale nie musiała się martwić o brak czasu na sen. A cienie pod oczyma były bardzo nieprzyjemne dla całokształtu wyglądu, nawet jak udało jej się je zamalować. Naprawdę, czasem niektórzy zamiast na kąpielach w krwi powinni skupiać się raczej na odpoczynku. Wyszliby na tym lepiej.
Teraz jednak miała na głowie wybieranie stroju, a to zdecydowanie przejmowało więcej jej myśli. Sama też uwielbiała skupiać się na tym, w czym naprawdę była dobra. W takim wypadku naprawdę tęskniła za bardzo tłocznymi dniami, kiedy było dużo pracy. Wszystko musiało być idealnie i przypilnowanie tego było jej głównym celem.
- Granatowa maska ze złotymi elementami również brzmi dobrze. Tak jak mówiłam, na poprawkach będziemy mogli wszystko jeszcze raz sprawdzić. Zostaniemy więc przy opasce na udo. – Wiedziała, że taka sytuacja oznacza więcej spotkań i droższy strój, ale jeżeli panna Multon nie miała problemów z tym, aby więcej czasu jej poświęcać, to dla Odetty też było to w porządku. Zamrugała na ten komentarz o rodzinie, nie wiedząc jednak, co przyniesie przyszłość, niewiele mogła jej powiedzieć.
zt
Nie rozważała też, jakie podejście do pocałunków ma Elvira, bo przecież nie potrzebowała jej pytać o to, by niedyskretnie rozdrapywać informacje z jej życia. Na pewno też słyszałaby zbycie jej albo powiedzenie, że to absolutnie nie jej sprawa. Dlatego też nie zamierzała rozpytywać, uśmiechając się kiedy wspomniała o odmowie przyjęcia jagody. I takie sytuacje mogły się zdarzyć, ale nikt nie raczej nie płakał z tego powodu.
- Nie jest to nieprzyjemność inna niż zranienie odczuć mężczyzny, który postanowił zerwać dla ciebie jagodę. Jednak mało który czarodziej pragnie odrzucić tradycję i zagrozić potencjalnym konsekwencjom. Więc jeżeli spodziewasz się, że zerwie to mężczyzna, który nie będzie dla ciebie zadowalający…cóż, w tym momencie mogę jedynie doradzić unikania tej osoby. – Nie spodziewała się, aby był ktoś taki, kto w Elvirze wywoływał takie uczucia, ale była to jedynie jakaś opcja, nic konkretnego. Nie znała w końcu jej życia uczuciowego. Miała rację, że lepiej było skupić się na lekcjach anatomii i rozważaniu, jak dokładnie mogła odebrać jego reakcje.
- Mam szczerą nadzieję, że uda nam się przeprowadzić te lekcje jak najlepiej, ale gdyby w ich trakcie miały się pojawić dodatkowe kwestie albo przedmioty do zakupu, bądź ze mną szczera. – Miała szczerą nadzieję, że to co prawda nie będzie kwestią, ale wolała aby Elvira informowała ją jeżeli pojawić się miały dodatkowe koszty. Z wypoczynkiem nie było problemu, bo wcale nie musiała się martwić o brak czasu na sen. A cienie pod oczyma były bardzo nieprzyjemne dla całokształtu wyglądu, nawet jak udało jej się je zamalować. Naprawdę, czasem niektórzy zamiast na kąpielach w krwi powinni skupiać się raczej na odpoczynku. Wyszliby na tym lepiej.
Teraz jednak miała na głowie wybieranie stroju, a to zdecydowanie przejmowało więcej jej myśli. Sama też uwielbiała skupiać się na tym, w czym naprawdę była dobra. W takim wypadku naprawdę tęskniła za bardzo tłocznymi dniami, kiedy było dużo pracy. Wszystko musiało być idealnie i przypilnowanie tego było jej głównym celem.
- Granatowa maska ze złotymi elementami również brzmi dobrze. Tak jak mówiłam, na poprawkach będziemy mogli wszystko jeszcze raz sprawdzić. Zostaniemy więc przy opasce na udo. – Wiedziała, że taka sytuacja oznacza więcej spotkań i droższy strój, ale jeżeli panna Multon nie miała problemów z tym, aby więcej czasu jej poświęcać, to dla Odetty też było to w porządku. Zamrugała na ten komentarz o rodzinie, nie wiedząc jednak, co przyniesie przyszłość, niewiele mogła jej powiedzieć.
zt
Odetta Parkinson
Zawód : ambasadorka Domu Mody Parkinson, alchemiczka
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
It’s a game of war
death, love
And sacrifice
death, love
And sacrifice
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nie sądziła, że tak szybko będzie mogła poprosić Rigela o to, aby się z nią spotkał, ale jego propozycja co do mundurków wręcz nie dawała jej spać – czasem zdarzało jej się do późnej godziny siedzieć nad projektem i ostrożnie rysować mundurki wedle jej wyobrażenia. Niejedna kartka wylądowała gdzieś daleko w koszu, nie jedna skończyła zgnieciona w jej dłoniach kiedy irytacja sięgała zenitu. Miała wrażenie, że tak wiele pomysłów które miała nie do końca udało się przelać na papier. Mimo to, na dzień spotkania z Rigelem obiecała sobie przygotować parę projektów i rzeczywiście, towarzysząca jej teczka zawierała parę pergaminów na których z pomocą jednej z projektantek, z którą przez ostatnie tygodnie ćwiczyła rysowanie, przelała na papier parę propozycji. Poprosiła ja również aby towarzyszyła im w dzisiejszym spotkaniu, tak aby dało się szybko nanieść ewentualne poprawki.
Wydawała się dziś nieco bardziej roztargniona, na spotkanie przychodząc z lekkim opóźnieniem, a mimo to promiennym uśmiechem witając Rigela i pracownicę, zajmując miejsce przy tym samym stoliku, machając jeszcze na kelnera aby zamówić czarną herbatę niesłodzoną czymkolwiek.
- Wybaczcie za to moje lekkie spóźnienie, już jestem i możemy zaczynać. Mam nadzieję, że coś zamówiliście? – Uśmiechnęła się, spoglądając to na jedno, to na drugie. – Rigelu, towarzyszy nam dziś jedna z najbardziej uzdolnionych projektantek sekcji dziecięcej, Inez Borgia. Pomoże nam dzisiaj w zajęciu się projektami, ale jeżeli miałabyś jakiś problem, możesz zwrócić się też do niej nie tylko w kwestii mundurów. – Uśmiechnęła się, przesuwając nieco filiżankę z herbatą na ubocze kiedy przyniósł ją kelner, spoglądając jeszcze na siedzącego obok niej lorda Blacka.
- Zanim zaczniemy, może powiesz nam co nieco o twojej wizji sierocińca i dzieci? Wiadomo, że wszystko jest do omówienia, a mimo to, najbardziej ciekawi mnie, jakie czynności mają być wykonywane, czy widzisz bardziej wersję zimową i letnią wobec mundurków, czy może jednak jest jeszcze coś, co powinnyśmy brać pod uwagę? – Spojrzała na przyjaciela, posyłając mu delikatny uśmiech i czekając na jego odpowiedzi.
Odetta Parkinson
Zawód : ambasadorka Domu Mody Parkinson, alchemiczka
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
It’s a game of war
death, love
And sacrifice
death, love
And sacrifice
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Organizacją całego przedsięwzięcia, jakim był sierociniec, pochłonęła Rigela równie mocno, co praca i eksperymenty badawcze. Zajęcia, wymagające ciągłego skupienia były prawdziwym lekarstwem dla zmęczonej i pogrążonej w smutku duszy. Ucieczką, bardzo podobną do tych, jaką dawał alkohol oraz wszelkiego rodzaju inne mniej lub bardziej legalne używki. One jednak były zarezerwowane tylko i wyłącznie do chwil, kiedy organizm był zbyt zmęczony, żeby pracować dalej, ale jeszcze nie na tyle, żeby pogrążyć się w sen. Działo się to coraz częściej, częściej nawet niż na przełomie września i października, kiedy Black mierzył się ze śmiercią swojego brata.
Zachowywał jednak pozory normalności, dokładnie tak samo, jak prawie każdy z jego środowiska w podobnej sytuacji.
Na spotkanie, dotyczące mundurków dla swoich przyszłych podopiecznych, ubrał się jak zwykle nienagannie. Powoli pozbywał się ze swoich kreacji żałobnej czerni, którą nosił przez ostatnie miesiące, chociaż przychodziło mu to z wyraźnym trudem. Od zawsze ubiór i barwy były odzwierciedleniem stanu emocjonalnego młodego lorda, a pech chciał, że przez cały czas, kiedy czuł się naprawdę szczęśliwy, musiał ukrywać prawdziwe emocje ubraniami o ciemnych barwach.
Do restauracji przyszedł jako pierwszy i zamówiwszy kwiatową herbatę, cierpliwie czekał, aż zjawi się jego przyjaciółka. Parę chwil później do stolika dołączyła nieznajoma kobieta, projektantka Domu Mody, z którą Rigel zaczął niezobowiązującą, typowa dla Anglików rozmowę o pogodzie. Na szczęście, zanim skończył się temat do rozmów oraz herbata, i zapadłaby niezręczna cisza, do ich stolika dołączyła również Odetta.
-Jak dobrze cię widzieć, moja droga. - uśmiechnął się szeroko na powitanie, wstając ze swojego miejsca i czekając, aż lady Parkinson zajmie swoje miejsce. - Jestem zaszczycony, Pani Borgia.
Nie wiedział, czy jego przyjaciółka sugeruje mu zwrócenie się do projektantki z jakimś innym zapytaniem, na temat ubrań czy może była to sugestia, nawiązująca do pojawienia się w jego życiu własnych dzieci? Na pewno pamiętała rozmowę na sabacie, kiedy to przez alkohol i atmosferę romantycznego włoskiego miasteczka na chwile zapomniał się i przeczytał wiersz w sposób, jaki sugerowałby, że jest w kimś, w jakiejś kobiecie, zakochany… może nawet stara się o jej rękę?
Żeby odciąć się od wszelkich niewygodnych pytań, przeszedł od razu do rzeczy.
-Już wyjaśniam. - upił łyk lekko słodkawego naparu, żeby zwilżyć gardło. - Myślałem o paru kompletach ubrań, dostosowanych do odpowiednich aktywności - nie tylko pory roku czy pogody. Planowałem zorganizować dla moich podopiecznych wiele zajęć, zaczynając od podstaw, takich jak nauka czytania, pisania, czy liczenia, kończąc na podstawach savoir-vivre oraz gimnastyce. Dla prawidłowego rozwoju potrzeba wszak także ruchu.
Uśmiechnął się delikatnie. Osobiście nie należał do fanów sportu, lecz wiedział, że od ćwiczeń czasami może zależeć jakość życia i zdrowie.
-Trudno mi na razie stwierdzić, co jeszcze znajdzie się na planie zajęć, gdyż jeszcze kończę omawiać szczegóły z kadrą.
Zachowywał jednak pozory normalności, dokładnie tak samo, jak prawie każdy z jego środowiska w podobnej sytuacji.
Na spotkanie, dotyczące mundurków dla swoich przyszłych podopiecznych, ubrał się jak zwykle nienagannie. Powoli pozbywał się ze swoich kreacji żałobnej czerni, którą nosił przez ostatnie miesiące, chociaż przychodziło mu to z wyraźnym trudem. Od zawsze ubiór i barwy były odzwierciedleniem stanu emocjonalnego młodego lorda, a pech chciał, że przez cały czas, kiedy czuł się naprawdę szczęśliwy, musiał ukrywać prawdziwe emocje ubraniami o ciemnych barwach.
Do restauracji przyszedł jako pierwszy i zamówiwszy kwiatową herbatę, cierpliwie czekał, aż zjawi się jego przyjaciółka. Parę chwil później do stolika dołączyła nieznajoma kobieta, projektantka Domu Mody, z którą Rigel zaczął niezobowiązującą, typowa dla Anglików rozmowę o pogodzie. Na szczęście, zanim skończył się temat do rozmów oraz herbata, i zapadłaby niezręczna cisza, do ich stolika dołączyła również Odetta.
-Jak dobrze cię widzieć, moja droga. - uśmiechnął się szeroko na powitanie, wstając ze swojego miejsca i czekając, aż lady Parkinson zajmie swoje miejsce. - Jestem zaszczycony, Pani Borgia.
Nie wiedział, czy jego przyjaciółka sugeruje mu zwrócenie się do projektantki z jakimś innym zapytaniem, na temat ubrań czy może była to sugestia, nawiązująca do pojawienia się w jego życiu własnych dzieci? Na pewno pamiętała rozmowę na sabacie, kiedy to przez alkohol i atmosferę romantycznego włoskiego miasteczka na chwile zapomniał się i przeczytał wiersz w sposób, jaki sugerowałby, że jest w kimś, w jakiejś kobiecie, zakochany… może nawet stara się o jej rękę?
Żeby odciąć się od wszelkich niewygodnych pytań, przeszedł od razu do rzeczy.
-Już wyjaśniam. - upił łyk lekko słodkawego naparu, żeby zwilżyć gardło. - Myślałem o paru kompletach ubrań, dostosowanych do odpowiednich aktywności - nie tylko pory roku czy pogody. Planowałem zorganizować dla moich podopiecznych wiele zajęć, zaczynając od podstaw, takich jak nauka czytania, pisania, czy liczenia, kończąc na podstawach savoir-vivre oraz gimnastyce. Dla prawidłowego rozwoju potrzeba wszak także ruchu.
Uśmiechnął się delikatnie. Osobiście nie należał do fanów sportu, lecz wiedział, że od ćwiczeń czasami może zależeć jakość życia i zdrowie.
-Trudno mi na razie stwierdzić, co jeszcze znajdzie się na planie zajęć, gdyż jeszcze kończę omawiać szczegóły z kadrą.
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Odetta lubiła mieć zajęcie – być może dlatego tak bardzo ukochała wszelkiego rodzaju skupianie się na eliksirach. Dłonie pracowały, ona zaś wpatrywała się w ciecz, kolejny składnik oddzielając i pozwalając sobie na wpatrywanie się w ciecz jak zahipnotyzowana. Ze strojami było tak samo, ilość tkanin, nici, czy detali na strojach była tak fascynująca, ale w tym momencie nawet nie spoglądała na okolicę, od razu z ekscytacją przechodząc do projektów. Była zafascynowana jak nigdy, mogąc spojrzeć też na najnowsze wydarzenia, na to, co się dzieje dookoła – i kształtować rzeczywistość, modą nadając jej nowego znaczenia. Taka potęga z perspektywy wielu ludzi wydawała się znikoma, ale oni nawet nie wiedzieli jak potężne potrafiły to być działania.
- Ciebie również przemiło widzieć, tak bardzo cieszę się że tu jesteś. Pani Borgia projektuje również bardzo urocze marynarki dla dorosłych, wspomniałam o tym? Chyba nie. – Projektantka wydawała się dość zadowolona, że otrzymuje tyle pochwał ze strony lady Parkinson, ale jeżeli już miała mówić o jakiejś prawdzie, to zdecydowanie chciała aby Rigel wiedział, komu ufać. Oczywiście najlepszym projektantem w całym domu mody był Edward, nie zmieniało to jednak faktu, że wypadało aby Black wiedział, komu tutaj dokładnie mógł ufać.
Założyła nogę na nogę, spoglądając na niego kiedy tylko zaczął przedstawiać najważniejsze informacje. Zaraz też zaczęła notować wszystko, co przekazywał, zastanawiając się nad rozwiązaniami i projektami, a kątem oka dostrzegła, że obecnie i towarzysząca im projektantka robiła to samo.
- W takim razie najlepiej byłoby przygotować wersje na cieplejsze miesiące i na te chłodniejsze, w tym drugim wypadku przygotowując również płaszcz, być może z wyszytymi rzeczami jeszcze na zewnętrznej części. Dodatkowo do tego dochodziłby oddzielny strój, który można by wykorzystać do aktywności fizycznych, poza jazdą konną. Czy widzisz jakoś to inaczej, czy jednak to będzie na czym bazujemy? Stroje na noc są dość łatwe i raczej nie wymagają projektowania oddzielnie. – Zastanowiła się jeszcze, obcasem stukając o podłogę kiedy tak rozważała czy niczego nie pominęła.
- Ciebie również przemiło widzieć, tak bardzo cieszę się że tu jesteś. Pani Borgia projektuje również bardzo urocze marynarki dla dorosłych, wspomniałam o tym? Chyba nie. – Projektantka wydawała się dość zadowolona, że otrzymuje tyle pochwał ze strony lady Parkinson, ale jeżeli już miała mówić o jakiejś prawdzie, to zdecydowanie chciała aby Rigel wiedział, komu ufać. Oczywiście najlepszym projektantem w całym domu mody był Edward, nie zmieniało to jednak faktu, że wypadało aby Black wiedział, komu tutaj dokładnie mógł ufać.
Założyła nogę na nogę, spoglądając na niego kiedy tylko zaczął przedstawiać najważniejsze informacje. Zaraz też zaczęła notować wszystko, co przekazywał, zastanawiając się nad rozwiązaniami i projektami, a kątem oka dostrzegła, że obecnie i towarzysząca im projektantka robiła to samo.
- W takim razie najlepiej byłoby przygotować wersje na cieplejsze miesiące i na te chłodniejsze, w tym drugim wypadku przygotowując również płaszcz, być może z wyszytymi rzeczami jeszcze na zewnętrznej części. Dodatkowo do tego dochodziłby oddzielny strój, który można by wykorzystać do aktywności fizycznych, poza jazdą konną. Czy widzisz jakoś to inaczej, czy jednak to będzie na czym bazujemy? Stroje na noc są dość łatwe i raczej nie wymagają projektowania oddzielnie. – Zastanowiła się jeszcze, obcasem stukając o podłogę kiedy tak rozważała czy niczego nie pominęła.
Odetta Parkinson
Zawód : ambasadorka Domu Mody Parkinson, alchemiczka
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
It’s a game of war
death, love
And sacrifice
death, love
And sacrifice
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Otwarcie sierocińca było chyba pierwszym poważnym projektem w życiu Rigela Blacka. Oczywiście, zajmował się również własnymi badaniami i eksperymentami, wyjeżdżał nawet w krótkie ekspedycje, czuł jednak pewną presję, związaną z byciem członkiem Szlachetnego i Starożytnego rodu, który to wydawał niebotyczne sumy, wspierając Ministerstwo Magii i szpital św. Munga. Dla nestora - Polluxa Blacka, nauka była tylko pewnym drobnym elementem, narzędziem, aby osiągnąć wpływy i pozycję. Był on osobą praktyczną, kompletnie nie rozumiejącą, jak można czerpać radość z rozważań nad skomplikowanymi teoriami magicznymi, które nie przynosiłyby namacalnych wyników. Jednak do działalności charytatywnej na większą skalę, a tym bardziej do otwarcia własnej placówki edukacyjnej, ojciec Rigela miał zupełnie inne podejście. Kiedy rozmawiali o tym podczas rodzinnych posiłków, starszy czarodziej wydawał się usatysfakcjonowany. Może nawet w pewnym sensie… dumny? Dla najmłodszego z synów była to miła odmiana.
Tym bardziej że nie sprostał oczekiwaniom ojca i nie poprosił Melisande o rękę. W duchu Rigel miał szczerą nadzieję, że temat ten nie powróci już nigdy więcej.
-Na prawdę? Z ogromną chęcią zobaczyłbym też przykładowe projekty. Muszę odświeżyć szafę na wiosnę. - uśmiechnął się do swoich towarzyszek. - To w końcu jakie będą najnowsze trendy w nadchodzącym sezonie?
Zapytał, ostrożnie nawiązując do rozmowy, jaką prowadził z Odettą podczas Sabatu. Przecież jeśli ma już teraz coś zamawiać, to musi wiedzieć, na czym będzie stać angielska moda.
-Oh tak, na pewno będą potrzebne stroje na chłodniejsze dni. Takie, które też by nie chłonęły wilgoci, ponieważ pogoda w naszym pięknym kraju bywa kapryśna. - przysunął do siebie filiżankę, która zmaterializowała się wraz z kelnerem. - Chciałbym, żeby stroje były jak najprostsze, ponieważ dzieci łatwo wszystko brudzą… Jak to dzieci. Z drugiej strony - nie chciałbym, aby mundurki były też w smutnych kolorach. Tym dzieciom i tak życie przyniosło dużo bólu i smutku. Byłoby to wielce niefortunne, gdyby ich stroje przypominały kolorystycznie modę pogrzebową. Aczkolwiek byłoby mi niezmiernie miło, gdyby udało się… przemycić w mundurki kolory, bądź wzory, nawiązujące do herbu mojego rodu.
Tym bardziej że nie sprostał oczekiwaniom ojca i nie poprosił Melisande o rękę. W duchu Rigel miał szczerą nadzieję, że temat ten nie powróci już nigdy więcej.
-Na prawdę? Z ogromną chęcią zobaczyłbym też przykładowe projekty. Muszę odświeżyć szafę na wiosnę. - uśmiechnął się do swoich towarzyszek. - To w końcu jakie będą najnowsze trendy w nadchodzącym sezonie?
Zapytał, ostrożnie nawiązując do rozmowy, jaką prowadził z Odettą podczas Sabatu. Przecież jeśli ma już teraz coś zamawiać, to musi wiedzieć, na czym będzie stać angielska moda.
-Oh tak, na pewno będą potrzebne stroje na chłodniejsze dni. Takie, które też by nie chłonęły wilgoci, ponieważ pogoda w naszym pięknym kraju bywa kapryśna. - przysunął do siebie filiżankę, która zmaterializowała się wraz z kelnerem. - Chciałbym, żeby stroje były jak najprostsze, ponieważ dzieci łatwo wszystko brudzą… Jak to dzieci. Z drugiej strony - nie chciałbym, aby mundurki były też w smutnych kolorach. Tym dzieciom i tak życie przyniosło dużo bólu i smutku. Byłoby to wielce niefortunne, gdyby ich stroje przypominały kolorystycznie modę pogrzebową. Aczkolwiek byłoby mi niezmiernie miło, gdyby udało się… przemycić w mundurki kolory, bądź wzory, nawiązujące do herbu mojego rodu.
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Przed nią było jeszcze to pierwsze wielkie osiągnięcie. Być może nigdy miało nie nastąpić, bo prawda była mimo wszystko taka, że najważniejsze póki co dla niej było wyjść dobrze za mąż, bo chociaż życie panny powodowało zanurzanie się w pewnych pozytywnych aspektach życia, prawda była taka, że żona w tych czasach mogła więcej. Co działo się za zamkniętymi drzwiami tam właśnie zostawało, a pewnych rzeczy nie dało się potem udowodnić. Zresztą, starała się o tym nie rozmyślać, ale życie mężowi też można było utrudniać, a jej znajomość eliksirów mogła w tym jedynie pomóc. I gdyby teraz ktoś zapomniał o tym, jakimi zdolnościami dysponuje lady Parkinson, przynajmniej w obecnej chwili, powinien bardziej pamiętać o pilnowaniu siebie.
Teraz jednak skupiała się na czymś, co wzięte by mogło zostać za dobroczynność, chociaż w sumie sama tego nie postrzegała – w jej wrażeniu chodziło tu raczej o pomoc przyjacielowi. Czy Rigel widział to inaczej czy nie, tym się, o dziwo, jakoś nie przejmowała, bo w końcu, jakkolwiek by tego nie rozważać, po prostu najważniejsze było to, aby piękne mundurki mogły mieć swój projekt właśnie tutaj. Towarzysząca im kobieta robiła ostrożne szkice, notatki zostawiając na marginesach kartki, tak aby wczesne ustalenia nie umknęły potem w natłoku pozostałych.
- W takim razie zawsze zapraszamy, lecz najnowsze trendy pozostaną póki co słodką tajemnicą. – Mrugnęła w jego kierunku, rozbawiona jak zawsze gdy on dopytywał się o najnowsze trendy uwieczniane później w katalogach, ona zaś uparcie odmawiała podzielenia się dodatkowymi informacjami. Nie z powodu niechęci, raczej przez czyste rozbawienie na ten temat kiedy ona zakrywała pilnie sekrety rodzinne, on zaś po prostu chciał wyglądać modnie.
- Czyli, podsumowując mniej więcej, byłyby to dwa zestawy mundurków, jedne na chłodniejszą pogodę, drugie na cieplejsze. Kolory miałyby odwoływać się do barw Blacków, przy czym skoro nie czerń, by nie kojarzyła się z ponurością, to błękit i czerń do wyszycia nazwy bądź symbolu sierocińca. Czy takowy posiadasz? Albo został stworzony? – Od razu wymieniła się spojrzeniami z projektantką. Dodanie tego nie było problemem, ale na pewno kosztowało więcej – Jeżeli chodzi o tkaniny, najlepiej byłoby zapewnić bawełnę, jest prosta i łatwa do czyszczenia. A koszule na noc najlepiej robić proste i już bez godła, bo łatwo je wymienić. – Najłatwiej potem było je zastąpić jeżeli dziecko spotkał w nocy jakiś przykry przypadek.
Teraz jednak skupiała się na czymś, co wzięte by mogło zostać za dobroczynność, chociaż w sumie sama tego nie postrzegała – w jej wrażeniu chodziło tu raczej o pomoc przyjacielowi. Czy Rigel widział to inaczej czy nie, tym się, o dziwo, jakoś nie przejmowała, bo w końcu, jakkolwiek by tego nie rozważać, po prostu najważniejsze było to, aby piękne mundurki mogły mieć swój projekt właśnie tutaj. Towarzysząca im kobieta robiła ostrożne szkice, notatki zostawiając na marginesach kartki, tak aby wczesne ustalenia nie umknęły potem w natłoku pozostałych.
- W takim razie zawsze zapraszamy, lecz najnowsze trendy pozostaną póki co słodką tajemnicą. – Mrugnęła w jego kierunku, rozbawiona jak zawsze gdy on dopytywał się o najnowsze trendy uwieczniane później w katalogach, ona zaś uparcie odmawiała podzielenia się dodatkowymi informacjami. Nie z powodu niechęci, raczej przez czyste rozbawienie na ten temat kiedy ona zakrywała pilnie sekrety rodzinne, on zaś po prostu chciał wyglądać modnie.
- Czyli, podsumowując mniej więcej, byłyby to dwa zestawy mundurków, jedne na chłodniejszą pogodę, drugie na cieplejsze. Kolory miałyby odwoływać się do barw Blacków, przy czym skoro nie czerń, by nie kojarzyła się z ponurością, to błękit i czerń do wyszycia nazwy bądź symbolu sierocińca. Czy takowy posiadasz? Albo został stworzony? – Od razu wymieniła się spojrzeniami z projektantką. Dodanie tego nie było problemem, ale na pewno kosztowało więcej – Jeżeli chodzi o tkaniny, najlepiej byłoby zapewnić bawełnę, jest prosta i łatwa do czyszczenia. A koszule na noc najlepiej robić proste i już bez godła, bo łatwo je wymienić. – Najłatwiej potem było je zastąpić jeżeli dziecko spotkał w nocy jakiś przykry przypadek.
Odetta Parkinson
Zawód : ambasadorka Domu Mody Parkinson, alchemiczka
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
It’s a game of war
death, love
And sacrifice
death, love
And sacrifice
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
13.08
Ciemne tęczówki ze znudzeniem prześlizgnęły się po tabliczce upamiętniającej zmarłego, którego dzisiaj mieli pożegnać. To było jedno z tych wydarzeń, na którym pojawiano się niechętnie i bynajmniej nie z uwagi na osobę, której imię widniało na wejściu. Kolejny pretekst do tego, aby wstąpić na scenę i kontynuować grę pozorów, w której zarówno Dima, jak i idąca u jego boku Tatiana odnajdywali się nader dobrze. Może nawet aż za dobrze?
Milczenie wypełniało krótki spacer, który musieli odbyć, aby dojść do odpowiedniego miejsca, ale nie miał zamiaru na nie narzekać. Czasem lepiej było zostawić myśli niewypowiedziane, bo najważniejsze karty należało trzymać zawsze blisko siebie i z dala od osób, które za wszelką cenę chciały rozszyfrować następny krok. I chociaż coraz więcej emocji pojawiało się w powoli obdzieranej z sztucznej uprzejmości relacji szczęśliwie zaręczonych to z pewnością zaufanie nie było jednym z nich. To był swoisty towar luksusowy, na który nawet on nie mógł sobie pozwolić. A może nie chciał? Było to zbędne ryzyko, które mogło go kosztować wiele, zdecydowanie zbyt wiele. A mimo wszystko należało grać przed oczami angielskiej socjety, dla której coraz śmielej wkradająca się rosyjskość była zjawiskiem trochę może niezwykłym, trochę intrygującym, ale jeszcze nie widziano w nich zagrożenia, a raczej ostrożne zainteresowanie. To mu z pewnością wystarczało.
Stanął wśród żałobników, odziany w elegancką, czarną szatę, która miała sprawiać pozory żałoby za człowiekiem, który nie znaczył w jego oczach zbyt wiele, ale na tyle ważnym, aby chcieć się tutaj pojawić. Przesunął wzrokiem po twarzach zgromadzonych, na chwilę ponownie zawieszając wzrok na twarzy narzeczonej. Coraz częściej zastanawiał się jakie myśli kryją się za delikatnym uśmiechem. Pokazała już, że może być wyzwaniem, pytanie jak wielkim, jak bardzo miała mu zaszkodzić a jak bardzo pomóc i jak ułoży się ten bilans zysków i strat. Bo tylko oto się toczyła gra, prawda?
Bystre, ciemne spojrzenie wyłapało w tłumie dwie znajome sylwetki, których obecność zainteresowała go nieco bardziej niż w przypadku pozostałych zgromadzonych z powodu relacji wykutych w surowości bułgarskich ziem i komplikacji rodzinnych koligacji, okrytych rosyjskim chłodem, który zawsze przywoził wraz ze sobą podczas każdej wizyty. - Irino, Igorze - zwrócił się do nich imiennie celem powitania, skinąwszy z szacunkiem głową. Twarz wyginał wciąż ten sam powściągliwy, kulturalny uśmiech, który winno się przybierać na twarz w podobnych okolicznościach. - Dobrze was widzieć, chociaż okoliczności są raczej... niefortunne - trzeba było stwarzać pozory, nieprawdaż?
Ciemne tęczówki ze znudzeniem prześlizgnęły się po tabliczce upamiętniającej zmarłego, którego dzisiaj mieli pożegnać. To było jedno z tych wydarzeń, na którym pojawiano się niechętnie i bynajmniej nie z uwagi na osobę, której imię widniało na wejściu. Kolejny pretekst do tego, aby wstąpić na scenę i kontynuować grę pozorów, w której zarówno Dima, jak i idąca u jego boku Tatiana odnajdywali się nader dobrze. Może nawet aż za dobrze?
Milczenie wypełniało krótki spacer, który musieli odbyć, aby dojść do odpowiedniego miejsca, ale nie miał zamiaru na nie narzekać. Czasem lepiej było zostawić myśli niewypowiedziane, bo najważniejsze karty należało trzymać zawsze blisko siebie i z dala od osób, które za wszelką cenę chciały rozszyfrować następny krok. I chociaż coraz więcej emocji pojawiało się w powoli obdzieranej z sztucznej uprzejmości relacji szczęśliwie zaręczonych to z pewnością zaufanie nie było jednym z nich. To był swoisty towar luksusowy, na który nawet on nie mógł sobie pozwolić. A może nie chciał? Było to zbędne ryzyko, które mogło go kosztować wiele, zdecydowanie zbyt wiele. A mimo wszystko należało grać przed oczami angielskiej socjety, dla której coraz śmielej wkradająca się rosyjskość była zjawiskiem trochę może niezwykłym, trochę intrygującym, ale jeszcze nie widziano w nich zagrożenia, a raczej ostrożne zainteresowanie. To mu z pewnością wystarczało.
Stanął wśród żałobników, odziany w elegancką, czarną szatę, która miała sprawiać pozory żałoby za człowiekiem, który nie znaczył w jego oczach zbyt wiele, ale na tyle ważnym, aby chcieć się tutaj pojawić. Przesunął wzrokiem po twarzach zgromadzonych, na chwilę ponownie zawieszając wzrok na twarzy narzeczonej. Coraz częściej zastanawiał się jakie myśli kryją się za delikatnym uśmiechem. Pokazała już, że może być wyzwaniem, pytanie jak wielkim, jak bardzo miała mu zaszkodzić a jak bardzo pomóc i jak ułoży się ten bilans zysków i strat. Bo tylko oto się toczyła gra, prawda?
Bystre, ciemne spojrzenie wyłapało w tłumie dwie znajome sylwetki, których obecność zainteresowała go nieco bardziej niż w przypadku pozostałych zgromadzonych z powodu relacji wykutych w surowości bułgarskich ziem i komplikacji rodzinnych koligacji, okrytych rosyjskim chłodem, który zawsze przywoził wraz ze sobą podczas każdej wizyty. - Irino, Igorze - zwrócił się do nich imiennie celem powitania, skinąwszy z szacunkiem głową. Twarz wyginał wciąż ten sam powściągliwy, kulturalny uśmiech, który winno się przybierać na twarz w podobnych okolicznościach. - Dobrze was widzieć, chociaż okoliczności są raczej... niefortunne - trzeba było stwarzać pozory, nieprawdaż?
Dima Karkaroff
Zawód : człowiek interesu, handlarz dziełami sztuki
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Comes a tall handsome man
In a dusty black coat with
A red right hand
In a dusty black coat with
A red right hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
6 sierpnia 58'
Choć jej ciało zwykle oplatała czerń, jeszcze nigdy nie była jej tak rzeczywiście bliska.
Żałobne nuty wygrywały codzienność, woalka trenu straty ciągnęła się za nią w kontraście do migoczącej na niebie jasnej komety, burząc pozornie harmonijny porządek świata, by zepchnąć ją do kolejnego - tego fantomowego, stworzonego z syntetycznych materiałów ustaleń i umów, które utraciły swoją ważność. Trwała w niepodobnym do siebie milczeniu, a działa wytaczane na linii nieustannych batalii zdawały się być nieaktywne, skazane na zapomnienie, kiedy Dolohov w dziwacznym, mglisto mlecznym letargu spoglądała na osypującą się w dół ziemię, jakoby dźwięk uderzających o wieko trumny kamieni miał przynieść jakąkolwiek ulgę zmęczonym zmysłom.
Cienie pod stalowym spojrzeniem przykrywała warstwa pudru, która w akompaniamencie ciemnych, spiętych w śliski kok włosów nadawała jej twarzy wrażenia dotkliwej bladości - paradoksalnie, na pogrzebie absolutnie nieistotnego dlań człowieka wyglądała jak najbardziej poruszony stratą żałobnik.
Palce oplecione wokół męskiego ramienia kilkukrotnie wykonywały kontrolny ruch, jakby chciała sprawdzić, czy wciąż posiada w nich zdolność czucia; rzędy pierścionków odbijały wtedy światło ostrego słońca, a ona przeklinała siebie samą w myślach za to, że nie ubrała kapelusza, który mógłby choć trochę uchronić jej skórę od objawów tragicznie upalnego lata. Przejście z obrządku ceremonii do miejsca, które miało zgromadzić wszystkich uczestników i dać im przestrzeń na smętne wspomnienia, pogawędki nad kieliszkiem czerwonego wina, spotkania odbywające się dopiero po latach, te specyficzne, trwające tylko w obliczu niezbędnych punktów kręgu życia - narodziny, małżeństwa, pogrzeby - dopiero w kontrolowanym zaciszu restauracji mogła odetchnąć, pozwalając zesztywniałym plecom na odrobinę wytchnienia, porywając w dłoń szklankę z ginem zaskakująco prędko.
Alkohol kilkukrotnie wirował w okowach szklanki, nim nie uniosła go w górę, mocząc ciemne wargi, jakby to miało być jedynym punktem chroniącym ją od domniemanej katastrofy. Ta dopiero miała nadejść, i kiedy przechadzała się u boku narzeczonego z pewną smętnością w spojrzeniu, nie była tego świadoma.
Dopiero zderzenie się z obrazem rzeczywistości ożywiło ją na tyle, by otworzyła oczy szerzej, a dłoń drgnęła, sprawiając, że odrobina ginu skapnęła na posadzkę. Widok Iriny Macnair był przyjemnym dla oka zjawiskiem, ale jakkolwiek długo nie chciałaby spoglądać na chłodne oblicze kobiety, jej uwagę prędko zaskarbiła sylwetka jej syna. Zasznurowane usta były elementem będącym co najmniej anomalią w jej wydaniu, ale kiedy napotkała jego spojrzenie - znów, cholernym, prozaicznie zwyczajnym przypadkiem - potrafiła tylko milczeć, z pewnym spłoszeniem nie potrafiąc podjąć decyzji, czy należało puścić ramię Dimitryiego, czy wręcz przeciwnie, opleść jej palcami ciaśniej.
- Ogromna strata - nawet sama nie wierzyła w kanciaste słowa wydostające się z w końcu ze ściśnietych strun gardła.
Choć jej ciało zwykle oplatała czerń, jeszcze nigdy nie była jej tak rzeczywiście bliska.
Żałobne nuty wygrywały codzienność, woalka trenu straty ciągnęła się za nią w kontraście do migoczącej na niebie jasnej komety, burząc pozornie harmonijny porządek świata, by zepchnąć ją do kolejnego - tego fantomowego, stworzonego z syntetycznych materiałów ustaleń i umów, które utraciły swoją ważność. Trwała w niepodobnym do siebie milczeniu, a działa wytaczane na linii nieustannych batalii zdawały się być nieaktywne, skazane na zapomnienie, kiedy Dolohov w dziwacznym, mglisto mlecznym letargu spoglądała na osypującą się w dół ziemię, jakoby dźwięk uderzających o wieko trumny kamieni miał przynieść jakąkolwiek ulgę zmęczonym zmysłom.
Cienie pod stalowym spojrzeniem przykrywała warstwa pudru, która w akompaniamencie ciemnych, spiętych w śliski kok włosów nadawała jej twarzy wrażenia dotkliwej bladości - paradoksalnie, na pogrzebie absolutnie nieistotnego dlań człowieka wyglądała jak najbardziej poruszony stratą żałobnik.
Palce oplecione wokół męskiego ramienia kilkukrotnie wykonywały kontrolny ruch, jakby chciała sprawdzić, czy wciąż posiada w nich zdolność czucia; rzędy pierścionków odbijały wtedy światło ostrego słońca, a ona przeklinała siebie samą w myślach za to, że nie ubrała kapelusza, który mógłby choć trochę uchronić jej skórę od objawów tragicznie upalnego lata. Przejście z obrządku ceremonii do miejsca, które miało zgromadzić wszystkich uczestników i dać im przestrzeń na smętne wspomnienia, pogawędki nad kieliszkiem czerwonego wina, spotkania odbywające się dopiero po latach, te specyficzne, trwające tylko w obliczu niezbędnych punktów kręgu życia - narodziny, małżeństwa, pogrzeby - dopiero w kontrolowanym zaciszu restauracji mogła odetchnąć, pozwalając zesztywniałym plecom na odrobinę wytchnienia, porywając w dłoń szklankę z ginem zaskakująco prędko.
Alkohol kilkukrotnie wirował w okowach szklanki, nim nie uniosła go w górę, mocząc ciemne wargi, jakby to miało być jedynym punktem chroniącym ją od domniemanej katastrofy. Ta dopiero miała nadejść, i kiedy przechadzała się u boku narzeczonego z pewną smętnością w spojrzeniu, nie była tego świadoma.
Dopiero zderzenie się z obrazem rzeczywistości ożywiło ją na tyle, by otworzyła oczy szerzej, a dłoń drgnęła, sprawiając, że odrobina ginu skapnęła na posadzkę. Widok Iriny Macnair był przyjemnym dla oka zjawiskiem, ale jakkolwiek długo nie chciałaby spoglądać na chłodne oblicze kobiety, jej uwagę prędko zaskarbiła sylwetka jej syna. Zasznurowane usta były elementem będącym co najmniej anomalią w jej wydaniu, ale kiedy napotkała jego spojrzenie - znów, cholernym, prozaicznie zwyczajnym przypadkiem - potrafiła tylko milczeć, z pewnym spłoszeniem nie potrafiąc podjąć decyzji, czy należało puścić ramię Dimitryiego, czy wręcz przeciwnie, opleść jej palcami ciaśniej.
- Ogromna strata - nawet sama nie wierzyła w kanciaste słowa wydostające się z w końcu ze ściśnietych strun gardła.
Ostatnio zmieniony przez Tatiana Dolohov dnia 26.11.23 9:55, w całości zmieniany 1 raz
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie miałam w tym mieście monopolu na usługi pogrzebowe – a szkoda. Dążyłam jednak, byśmy swym zasięgiem dotarli jak najdalej i jak najgłębiej. Konkurencja jednak nie spała i radziła sobie całkiem nieźle. Wolałam myśleć o nich nie jak o wrogu, którego należało zmiażdżyć, ale jak o niezbędnym punkcie na drodze do prestiżu mojej marki. W końcu dzięki temu, że byli inni, ja mogłam oferować ceremonię lepszą, barwniejszą i w pełni profesjonalną - a przynajmniej walczyć o to, by klienci wierzyli, że byłam jedynym słusznym wyborem w gronie pogrzebowych mistrzów. Pogrzeby i później stypy nie były już wydarzeniami, które były w stanie mnie poruszyć. Zwykle jednak uczestniczyłam w nich, nadzorując swoich pracowników albo przewodząc uroczystości, ale tym razem nie stałam na pozycji organizatora tego przedsięwzięcia. Byłam gościem i być może Igor zdołał wyczuć, że wolałabym w tym otoczeniu widzieć się w innej roli. Mimo to korzystałam, w pełni legalnie rozglądając się i badając rozwiązania przyjęte przez tych drugich. Pochówek minął dość szybko, Skryta za walką twarz ujawniała kamienne, wyzbyte emocji spojrzenie. Od samego opłakiwania pana Crabbe’a bardziej zainteresowana byłam wyłapaniem w gronie żałobników interesujących sylwetek i oczywiście krytyką przygotowania ceremonii Rzecz jasna milczącą. Musiałam jednak przyznać, że wybór restauracji zaskoczył mnie. Wystarczyło parę poruszonych dialogów, by prędko dowiedzieć się, że wdowa pochodziła z rodziny Parkinson i uparła się na właśnie ten lokal. Za plecami słyszałam, że nieboszczyk nie znosił zamiłowania żony i swoich córek do mody. Cóż, teraz nie mógł już w żaden sposób zaprotestować. Najmłodsza z latorośli, Mildred, zdawała się z cierpieć najbardziej i zarazem najgłośniej ze wszystkich krewnych. Przy niej już żadna płaczka nie była potrzebna.
Przy kieliszku cierpkiego wina, postanowiłam przerwać ponurą ciszę ulokowaną przy naszym stoliku, poprzerywaną jedynie smętnym pociągnięciem nosem. Popatrzyłam na Igora, ślizgając opuszkiem palca po szklanej powłoce kryształowego naczynia. Wokół rodziny zmarłego wciąż kręciło się mnóstwo gości, uznałam, że jeszcze za wcześnie, by z nimi porozmawiać. Pogrzeby naszpikowane były ogromem ponurych emocji, nie było sensu pozostawiać po sobie wyraźnych śladów już teraz. Mieliśmy czas.
Dlatego pierwszą porcję wina opróżniłam niemal natychmiast. I należało uzupełnić prędko szkło. – Chodź ze mną – szepnęłam synowi do ucha, zaciskając palce na jego odzianym w czerń ramieniu. Przy barze dostrzegłam bowiem kogoś, z kim zamierzałam poznać mojego syna. Idealna okazja.
Niestety na drodze stanął nam Karkaroff i jego… narzeczona. – Tatiano, Dimitry – odpowiedziałam sucho, znacznie więcej zainteresowania okazując jej niż jemu. Młodziutka, jak klejnot, na który nie zasłużył. – Wspaniale wyglądasz, panno Dolohov – obwieściłam, ignorując jej puste, żałobne zwroty, które wypadało mówić w okolicznościach takich jak te. – Karkaroffowie zawsze wybierali silne kobiety – kontynuowałam, spoglądając z dozą sympatii na towarzyszkę Dimy. Sympatii i współczuciem. Szkoda tylko, że nie potrafili potem tych kobiet przy sobie utrzymać. Byłyśmy zbyt mądre, by dać się zamknąć w klatce. Zbyt silne, by można nas było podporządkować sobie w pełni. Spodziewałam się, że Tatiana nie należała do nędznych wydmuszek i reprezentowała sobą coś więcej. Na jej miejscu wolałabym wziąć w obroty jakiegoś młodzieńca, niż stać uwieszona na ramieniu tego starego piernika. Ale cóż, tym światem rządziły układy. Ona zaś znała swoją rolę. Ja swoją niegdyś również. – Zmarły był wam bliski? – zapytałam, wkrótce później przesuwając spojrzenie z kobiety na Karkaroffa.
Przy kieliszku cierpkiego wina, postanowiłam przerwać ponurą ciszę ulokowaną przy naszym stoliku, poprzerywaną jedynie smętnym pociągnięciem nosem. Popatrzyłam na Igora, ślizgając opuszkiem palca po szklanej powłoce kryształowego naczynia. Wokół rodziny zmarłego wciąż kręciło się mnóstwo gości, uznałam, że jeszcze za wcześnie, by z nimi porozmawiać. Pogrzeby naszpikowane były ogromem ponurych emocji, nie było sensu pozostawiać po sobie wyraźnych śladów już teraz. Mieliśmy czas.
Dlatego pierwszą porcję wina opróżniłam niemal natychmiast. I należało uzupełnić prędko szkło. – Chodź ze mną – szepnęłam synowi do ucha, zaciskając palce na jego odzianym w czerń ramieniu. Przy barze dostrzegłam bowiem kogoś, z kim zamierzałam poznać mojego syna. Idealna okazja.
Niestety na drodze stanął nam Karkaroff i jego… narzeczona. – Tatiano, Dimitry – odpowiedziałam sucho, znacznie więcej zainteresowania okazując jej niż jemu. Młodziutka, jak klejnot, na który nie zasłużył. – Wspaniale wyglądasz, panno Dolohov – obwieściłam, ignorując jej puste, żałobne zwroty, które wypadało mówić w okolicznościach takich jak te. – Karkaroffowie zawsze wybierali silne kobiety – kontynuowałam, spoglądając z dozą sympatii na towarzyszkę Dimy. Sympatii i współczuciem. Szkoda tylko, że nie potrafili potem tych kobiet przy sobie utrzymać. Byłyśmy zbyt mądre, by dać się zamknąć w klatce. Zbyt silne, by można nas było podporządkować sobie w pełni. Spodziewałam się, że Tatiana nie należała do nędznych wydmuszek i reprezentowała sobą coś więcej. Na jej miejscu wolałabym wziąć w obroty jakiegoś młodzieńca, niż stać uwieszona na ramieniu tego starego piernika. Ale cóż, tym światem rządziły układy. Ona zaś znała swoją rolę. Ja swoją niegdyś również. – Zmarły był wam bliski? – zapytałam, wkrótce później przesuwając spojrzenie z kobiety na Karkaroffa.
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Ponurym obliczem jawiła się trzynasta doba sierpniowego upału. Zamknięta w żałobnej czerni i głośnym szlochu Mildred Crabbe ciągnęła się niepotrzebną dłużyzną tragedii, której wcale nie chciał oglądać. Konwenans i dobry zwyczaj nakazywał jednak uczestniczyć w patetycznym pożegnaniu nieznajomego mu nieboszczyka, zupełnie jakby rozlazły w trumnie trup miał znaczyć coś więcej. Wspólnie z matką dokańczał na co dzień dzieła wszechmocnej Śmierci, upchnąwszy zmarłych do drewnianych skrzynek, a potem dalej, zakopując ich bezwładne pozostałości głęboko pod ziemią, w towarzystwie pełzających, wygłodniałych robaków i fetoru rozkładających się szczątek. Nie ruszał go już zatem majestatyczny obraz spoczywającego na katafalku ciała; nie ruszał go też okrutny płacz bliskich, wyrażający tęsknotę i szczerą duchotę serca. Zbyt często rzeczywistość usłana była cieniem działań bezwzględnej kostuchy, by strumień łez drgnął młodzieńczą duszą. Najwyraźniej wyzbył się empatii już doszczętne, niecierpliwiąc się jedynie do kieliszka i talerza na stypie. Bacznym spojrzeniem podglądał zresztą matczyną czujność na detale ceremonii; z pewnością zapamiętywała je lepiej od szumnych przemów i twarzy zebranych tłumnie gości. Uczyniła sobie zatem z tej sposobności idealny punkt odniesienia ― niczym detektyw notować mogła przewagi i błędy konkurencyjnej firmy, z którą zacięcie wojowali o prym. Przy okazji zasmakowali nie lada poczęstunku, a w jego trakcie poddał się kolejnemu z jej planów. Równie szybko pozbył się ze szkła ciemnoczerwonej, cierpkiej zawartości, prędko podążał też zaraz, posłusznie, ramię w ramię, ze staturą rodzicielki, wczepionej smukłymi palcami w materiał minimalistycznego garnituru. Na celowniku musiała być kolejna znajomość służąca interesom, albo sposobność do zapoznania z następną kandydatką na żonę; nie było im jednak dane złapać celu w bestialskie sidła manierycznych rozmów, na drodze pojawił się bowiem duet nieokiełznanych emocją spojrzeń. Najpierw dostrzegł ją, schowaną za ciemną woalką, skrępowaną ciasnym gorsetem zakrywającym skórę, związaną uściskiem z męskim ramieniem. Należącym do niego. Zaiste, całkiem zabawnie wybrzmiewała w głowie myśl, że spętali ją w sumie obydwaj Karkaroffowie. Miał ją ojciec, miał ją też syn, ale to nie majaczyło w świadomości. Tę prawdę znali tylko oni, starsza para; inną niezręcznością przebijał się z kolei ichniejszy, cielęcy epizod bliskości. Widział ją samotnie, całkiem niedawno, za zasłoną skromnej przebieralni, gdzie zwyczajowo rozliczyli się z wielomiesięcznej ciszy. Już wtedy spostrzegawczo przyuważył zdobny, świecący blaskiem bogactwa pierścionek; lapidarna pogawędka, mieszająca się z oddechem wspomnień i nieprzyzwoitych zerknięć, nie zaspokoiła drzemiącej w nim ciekawości. Dziwacznie zazdrośnie myślał wtedy o tajemniczym lubym, dziwacznie wścibsko pragnął usłyszeć wówczas o nazwisku wybranka; dziś zaspokoił wreszcie domysły krótką konfrontacją. Dimitry z pewnością nie znajdował się na tej liście. W myśli zgodził się z matką co do wyglądu młodej kobiety, zaraz wtórował też niemo jej dalszym słowom. Wystarczył rzut oka na Irinę Macnair, by wyobrazić sobie jej domniemane, krwiożercze starcie z byle dziwką; wystarczyły choćby fantazyjne omamy, by zrozumieć żywiołowość Tatiany Dolohov. Niezrozumiałą siłą malowały się te kontury; potęga domysłu podpowiadała zatem, że narzeczony tej drugiej wykwitł w imieniu potencjalnego pożytku. Wszakże nic w tym zepsutym świecie salonów nie działo się z przypadku. Cicha satysfakcja rozciągnęła na jego ustach cwaniacki uśmieszek. I tylko nim, poza kurtuazyjnym kiwnięciem głowy na powitanie, zaszczycił jak na razie swoich rozmówców. Martwa głusza wyjątkowo trafnie oddawała masę rosnącego napięcia; obserwacja jeszcze trafniej przypominała o zawiłości całego aktu.
Niech rozpoczną się igrzyska.
Niech rozpoczną się igrzyska.
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz; zarządca karczmy
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 17 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sympatia i współczucie, współczucie i pozorna troska, pozorna troska i udawana żałość; w kilku przemykających po ustach uśmiechach wygrywały enigmatyczne emocje, tlące się licho strzępki prawdziwych uczuć, które w kilku drobnych momentach wydawały się być zaledwie popiołem, podobnym temu, który spoczywał na wieku spuszczonej do głębokiego dołu trumny.
Ciężar szklanego naczynia wydawał się nieprzyzwoicie nieodpowiedni, niemal ciągnąc jej dłoń ku dołowi - tę drugą, wolną, przeciwną oplecionej wokół męskiego ramienia towarzyszce. Spojrzeniem chciała spoglądać dalej i więcej - przede wszystkim na panią Macnair, dystyngowaną elegancję zaklętą w chłodnej aurze, patrzeć na rysy jej twarzy i odpowiadać subtelnością uśmiechu na padające z jej ust słowa - a mimo to wciąż, kontrolnie i przeciw samej sobie, zerkała na profil Dimy, w zaciśniętej szczęce i zaciśniętych ustach swego towarzysza próbując odnaleźć odpowiedzi.
Pokrzepienie?
- Och, jesteś zbyt miła, Irino - wyuczona kurtuazja, puste słowa, życzliwe spojrzenie i bliźniaczy temu uśmiech; podniosła znów na nią wzrok, zmęczony i chwilę temu przygaszony, teraz pobudzony drobną iskrą - fakt obecności jej syna był jak dotyk zimnej dłoni na nagim ramieniu, przekorność losu pisana drżącą ręką wybitnie złośliwego poety.
- Niekoniecznie - odpowiedź dużo szybsza niż zakładano, pospieszne słówko rzucone w preludium nerwowych ruchów; rozluźniła swój uścisk palców na ramieniu narzeczonego, w kilku, zaledwie czterech krokach zwracając się znów w kierunku stołu - masywna szklanka prędko na nowo wypełniła się ginem, a ten równie szybko ubarwił goryczą język Dolohov.
- Dimitryi znał go lepiej ode mnie, to na pewno - dodała, w fałszywym spojrzeniu zerkając w kierunku najbliższej rodziny zmarłego, jakby miała wskazać Macnairom potencjalny obiekt ich zainteresowania - Próbowaliście dziczyzny? Wyborna - idiotyczne słowa w idiotycznym momencie; kiedy sytuacja zaczynała przypominać niewygodny potrzask, zupełnie jak stare, stępiałe sidła zastawione na leśnej ścieżce - dopuszczała się idiotyzmów.
- Jak się wam wiedzie? - kiedy szklanka z alkoholem znów zafalowała w pobliżu jej ust, dopiero wtedy na niego spojrzała. Długo, otwarcie, bez słowa, z szerokimi źrenicami i palącym wspomnieniem, które w niefortunnej grze przypadków nagle stały się absurdalnie jaskrawe.
- Mam nadzieję, że lato przyniosło tylko dobre...niespodzianki?
Ciężar szklanego naczynia wydawał się nieprzyzwoicie nieodpowiedni, niemal ciągnąc jej dłoń ku dołowi - tę drugą, wolną, przeciwną oplecionej wokół męskiego ramienia towarzyszce. Spojrzeniem chciała spoglądać dalej i więcej - przede wszystkim na panią Macnair, dystyngowaną elegancję zaklętą w chłodnej aurze, patrzeć na rysy jej twarzy i odpowiadać subtelnością uśmiechu na padające z jej ust słowa - a mimo to wciąż, kontrolnie i przeciw samej sobie, zerkała na profil Dimy, w zaciśniętej szczęce i zaciśniętych ustach swego towarzysza próbując odnaleźć odpowiedzi.
Pokrzepienie?
- Och, jesteś zbyt miła, Irino - wyuczona kurtuazja, puste słowa, życzliwe spojrzenie i bliźniaczy temu uśmiech; podniosła znów na nią wzrok, zmęczony i chwilę temu przygaszony, teraz pobudzony drobną iskrą - fakt obecności jej syna był jak dotyk zimnej dłoni na nagim ramieniu, przekorność losu pisana drżącą ręką wybitnie złośliwego poety.
- Niekoniecznie - odpowiedź dużo szybsza niż zakładano, pospieszne słówko rzucone w preludium nerwowych ruchów; rozluźniła swój uścisk palców na ramieniu narzeczonego, w kilku, zaledwie czterech krokach zwracając się znów w kierunku stołu - masywna szklanka prędko na nowo wypełniła się ginem, a ten równie szybko ubarwił goryczą język Dolohov.
- Dimitryi znał go lepiej ode mnie, to na pewno - dodała, w fałszywym spojrzeniu zerkając w kierunku najbliższej rodziny zmarłego, jakby miała wskazać Macnairom potencjalny obiekt ich zainteresowania - Próbowaliście dziczyzny? Wyborna - idiotyczne słowa w idiotycznym momencie; kiedy sytuacja zaczynała przypominać niewygodny potrzask, zupełnie jak stare, stępiałe sidła zastawione na leśnej ścieżce - dopuszczała się idiotyzmów.
- Jak się wam wiedzie? - kiedy szklanka z alkoholem znów zafalowała w pobliżu jej ust, dopiero wtedy na niego spojrzała. Długo, otwarcie, bez słowa, z szerokimi źrenicami i palącym wspomnieniem, które w niefortunnej grze przypadków nagle stały się absurdalnie jaskrawe.
- Mam nadzieję, że lato przyniosło tylko dobre...niespodzianki?
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Kurtyna została wzniesiona. Pomiędzy ciemnymi ścianami sceny stłoczono w funeralnym nastroju czwórkę jakże przypadkowych osobistości. Jeden kielich wina mógł okazać się zaraz zbyt płytki. Od nasączonych goryczą warg zaraz wyschną usta, a wtedy przyjdzie pora, by rozlać krew, wycisnąć dumę, być może nawet topić się we własnej udręce. Choć przyjęłam pozę sztywną, pozbawioną dziwacznych wykrętów nadgarstka i strzelających obrotów szyi, choć wpatrywałam się niezmiennie to w jedno, to w drugie, ufałam, że jak zwykle dobrze kontroluję sytuację. Być może otoczenie i mistyka całego pogrzebowego rytuału były mi na tyle znane, że tylko rozwijały płaszcz niezbytej pewności. Może wręcz do przesady. Był poprawny, nudny, wypłowiały z kolorów Dimitry, była i jego księżniczka o młodym ciele wyjętym z marzeń dojrzewających chłopców i – co teraz bardzo dobrze było widać – takim, którym i stary tym bardziej nie miał prawa pogardzić. Zastanawiały mnie gładkie, ugrzecznione odzywki Tatiany. Ona w przeciwieństwie do cichego Igora wydawała się najbardziej chętna do… zacieśniania więzi w tych jakże posępnych okolicznościach. Nie mydlił mi oczu doklejony do ślicznej twarzyczki uśmiech. Powędrowałam wzrokiem za wyplątaną z czułego objęcia Dolohov, która najwyraźniej utożsamiała się z moją skrytą w myśli przepowiednią o bezwzględnej konieczności dopełnienia kielicha.
Pośrodku sali, przy zdobnym stole z trudem utrzymującym się pod ciężarem… prędzej zastawy i alkoholu niż faktycznie nieskończonych półmisków z jadłem krzyżowało się tych kilka wymownych spojrzeń. Zatem Tatiana nie wiedziała, co tu robiła. Zaciągnięta przez Karakroffa musiała woleć wydarzenia bardziej przyjazne od tego. Nie bez powodu jednak zdecydowali się pokazać. Może nawet nie mieli wyboru? W myśli zakpiłam z nudnego, niepotrzebnego pytania rosyjskiej pannicy. – Zamierzam poprzestać na winie – skwitowałam nawet szczerze, bo po skosztowaniu zachęcającej przystawki gdzieś cztery łyki temu, czułam się wystarczająco nasycona. – Igorowi jednak z pewnością zasmakuje. Zawsze gustował w dziczyźnie – wymówiłam, układając dłoń na plecach syna w matczynym geście. Kuriozum tej sceny zaczynało wzrastać wraz z każdym podrzucanym słówkiem. Żałobnicy wokół wreszcie wzięli się za spijanie coraz to większych porcji alkoholu, co skutkowało rozdmuchaniem wszechobecnego marazmu i tak rozmowy stawały się bardziej żywe. Wokół nas krążyła nasycona śmierć, lecz jej gorycz prędko ustąpić miała z tych poważnych twarzy. Również naszych.
- Doskonale. Przenieśliśmy się wreszcie do Dunwich, znakomita okolica – przyznałam, nie kryjąc swego zadowolenia. Wreszcie namiestnik osiadł się pośród swoich ziem, blisko mieszkańców mu podległych i – miałam nadzieję – gotowych objawić należne mu posłuszeństwo. My zaś jako rodzina wiernie stąpaliśmy u jego boku. – Powinniście któregoś dnia nas odwiedzić, nowa siedziba z pewnością wpasowała się w tradycje…rodziny. Jest klimatyczna – wymówiłam, finalizując zdanie wymownym uśmiechem. Kolejna formułka konieczna do wypowiedzenia, w razie gdybyśmy niedostatecznie dusili się w atmosferze powinności. – Wyśmienite niespodzianki – poza zaczerwienionym niebem, poza rozbitym u wybrzeży statkiem, poza dziwnymi wydarzeniami w pobliżu bagien. Uniosłam brodę. – Choć pokusiłabym się o jeszcze więcej pomyślności. Nim kometa i nas złoży w grobie. Niemniej powiedz, Tatiano… - rozpoczęłam, czyniąc wyraźną pauzę. Dwa spojrzenie skleiły się ze sobą. Głodna byłam czegoś, co rozbije czar rozmowy. – czy wyznaczyliście już datę ślubu? Jestem pewna, że Dimitry nie zwleka, mając tak zachwycającą narzeczoną – przyznałam, tym razem to starego Karkaroffa taksując znaczącym błyskiem oka. – Mają we krwi… posiadanie – dodałam ciszej, zdecydowanie bardziej dla Tatiany, z nutą wyraźnej sympatii, bo przecież między tymi nieprzypadkowymi mężczyznami zdawałam się mówić z zupełną świadomością właśnie o ichniejszych preferencjach. Oni, Karkaroffowie. Dimitry, Igor.
A ja bardzo dobrze wiedziałam, o czym mówię.
Pośrodku sali, przy zdobnym stole z trudem utrzymującym się pod ciężarem… prędzej zastawy i alkoholu niż faktycznie nieskończonych półmisków z jadłem krzyżowało się tych kilka wymownych spojrzeń. Zatem Tatiana nie wiedziała, co tu robiła. Zaciągnięta przez Karakroffa musiała woleć wydarzenia bardziej przyjazne od tego. Nie bez powodu jednak zdecydowali się pokazać. Może nawet nie mieli wyboru? W myśli zakpiłam z nudnego, niepotrzebnego pytania rosyjskiej pannicy. – Zamierzam poprzestać na winie – skwitowałam nawet szczerze, bo po skosztowaniu zachęcającej przystawki gdzieś cztery łyki temu, czułam się wystarczająco nasycona. – Igorowi jednak z pewnością zasmakuje. Zawsze gustował w dziczyźnie – wymówiłam, układając dłoń na plecach syna w matczynym geście. Kuriozum tej sceny zaczynało wzrastać wraz z każdym podrzucanym słówkiem. Żałobnicy wokół wreszcie wzięli się za spijanie coraz to większych porcji alkoholu, co skutkowało rozdmuchaniem wszechobecnego marazmu i tak rozmowy stawały się bardziej żywe. Wokół nas krążyła nasycona śmierć, lecz jej gorycz prędko ustąpić miała z tych poważnych twarzy. Również naszych.
- Doskonale. Przenieśliśmy się wreszcie do Dunwich, znakomita okolica – przyznałam, nie kryjąc swego zadowolenia. Wreszcie namiestnik osiadł się pośród swoich ziem, blisko mieszkańców mu podległych i – miałam nadzieję – gotowych objawić należne mu posłuszeństwo. My zaś jako rodzina wiernie stąpaliśmy u jego boku. – Powinniście któregoś dnia nas odwiedzić, nowa siedziba z pewnością wpasowała się w tradycje…rodziny. Jest klimatyczna – wymówiłam, finalizując zdanie wymownym uśmiechem. Kolejna formułka konieczna do wypowiedzenia, w razie gdybyśmy niedostatecznie dusili się w atmosferze powinności. – Wyśmienite niespodzianki – poza zaczerwienionym niebem, poza rozbitym u wybrzeży statkiem, poza dziwnymi wydarzeniami w pobliżu bagien. Uniosłam brodę. – Choć pokusiłabym się o jeszcze więcej pomyślności. Nim kometa i nas złoży w grobie. Niemniej powiedz, Tatiano… - rozpoczęłam, czyniąc wyraźną pauzę. Dwa spojrzenie skleiły się ze sobą. Głodna byłam czegoś, co rozbije czar rozmowy. – czy wyznaczyliście już datę ślubu? Jestem pewna, że Dimitry nie zwleka, mając tak zachwycającą narzeczoną – przyznałam, tym razem to starego Karkaroffa taksując znaczącym błyskiem oka. – Mają we krwi… posiadanie – dodałam ciszej, zdecydowanie bardziej dla Tatiany, z nutą wyraźnej sympatii, bo przecież między tymi nieprzypadkowymi mężczyznami zdawałam się mówić z zupełną świadomością właśnie o ichniejszych preferencjach. Oni, Karkaroffowie. Dimitry, Igor.
A ja bardzo dobrze wiedziałam, o czym mówię.
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Wiązka pustych słów, banalna gra towarzyskiej uprzejmości, ciche łkanie dogorywającej spazmem rodziny, miałki wyraz kondolencji. I on, wciśnięty przymusem w sidła tego wszystkiego; on, niechętny do prowadzenia wydumanej gadki szmatki, niechętny do spoglądania w stronę osobliwej pary narzeczonych. Dwójki, z którą wiązała się blada retrospekcja dawniejszej lub bliższej historii. Najście wypadało skwitować nużącą konwersacją; nieplanowane spotkanie należało pociągnąć dalej, w stronę wymaganej kurtuazji, w imię zachowania zgrabności konwenansu. Zawiłą figurą wieloznaczności jawiły się wymieniane w napięciu spojrzenia; jeszcze znaczniejszą sugestią błyskała biel zębów, ujawniana w drwiących uśmiechach, swoiście wybitnych obrazkach fasadowej polisemii. Niezręcznym było dywagować o wielowarstwowej niekonkretności przedawnionych relacji; nad wyraz drażliwym zdawał się temat zespalającej ich niegdyś koneksji. Ich wszystkich, wszakże rozległym poziomem przeszłości rozstrzygał się teatr dziejów. Irina i Dimitry, Tatiana i Igor; starsi i młodsi, Karkaroffowie i ich kobiety, Macnairowie i zaręczeni obietnicą oblubieńcy. Grząski i bezwładny grunt, spleciony intrygą, wiążący minionym sprzymierzeniem krótkiego romansu. Właśnie tutaj szumiało po raz pierwszy echo zasłyszanej przezeń niegdyś przepowiedni; właśnie tutaj spełniał się kres jego domniemań. Miano zdrajcy przylgnąć doń miało już na zawsze, kąsając nieprzyjemną świadomością, ilekroć tylko dopuści się ludzkiego błędu, ilekroć tylko poniesie go świadczący o człowieczeństwie grzech. Wbił mu nóż w plecy, zszargał honor, dosadnie upokorzył, zabawiając się z jego kobietą, ciesząc się towarzystwem pani cudzego serca; co gorsza, uczynił to własnemu wujowi, bratu swojego ojca, łączonego wspólnotą krwi, związanego integralnością genów. Ona, jak ta wyniszczająca modliszka, mąciła w umyśle już za czasów szkoły, już w zimnych murach Durmstrangu; wówczas, na powrót należąca do innego, istnieć mogła zaledwie jako znajoma, bliska koleżanka, w najlepszym wypadku przyjaciółka. Dziecięca miłostka przegrała jednak niechybnie w biegu lat, jego zauroczenie zgasło zaś gdzieś w torze nieoglądania jej od miesięcy; strojny bankiet zwiódł ich finalnie nicią spotkania po długiej nieobecności i tak też poprowadził nikczemnie pośród bibliotecznego kurzu, gdzie po raz pierwszy odważył się scałować z niej płomień nieuzasadnionej tęsknoty. Nie oponowała, nie odpychała wymownie; przeciwnie, zaprosiła do milczącego absencją Dimy mieszkania i zdarła zeń wszelkie zwątpienie. Temperamentnie, w afekcie czystego ledwie pożądania, które ukoić miało chyba samotność błąkających się po angielskiej ziemi dusz. Tak absorbowała go swoim jestestwem jeszcze przez tydzień, dwa, trzy, kusząco wpędzając w sensualną rozkosz, naiwnie zwodząc, że kiedykolwiek wykwitnąć mogłoby z tego coś więcej. Nie mylił ulotnego romansu z partnerstwem, istotnie nie mógłby nawet żądać zakus większego formatu; rozczarowująco porzuciła go jednak z dnia na dzień, bez pożegnania, bez podziękowania, nawet bez pretensji. Wybrała innego, związanego przyrzeczeniem i zdobnym pierścionkiem; wybrała innego, choć rzekomo nie dało się jej posiąść. Czyżby? Wystarczyło bezpieczeństwo układu, wystarczył mizerny majątek i trafiony prezent, by pozwoliła spętać się sidłem niechcianego małżeństwa. Wszakże o to tylko chodziło? Wszakże z tego właśnie powodu tak łatwo było jej zaprosić go do łóżka, a później, w niesprzyjającym momencie, albo znudzeniu rutynowością, po prostu go z niego wyprosić? Sama myśl przywodziła obrzydzenie, samo zrozumienie przynosiło drżenie warg. Ze złości, wyłącznie na siebie, że kpiąco owinęła go sobie wokół palca, pozbawiając ostatków rozsądku; że władczo gniotła go szpikulcem swojego obcasa, jak robaka pełznącego wzdłuż zakopanej trumny. Chciałby się przeciw temu jakoś zbuntować, chciałby zdominować ją choćby cierpkim cynizmem, ale ułuda nie mogła stać się prawdą. Zastygły w powietrzu konflikt rozjarzył się tylko epizodem zastałym w wieczornej beztrosce Brón Trogain, gdzie wtórnie pragnęła odnaleźć w nim osobistą kukiełkę. Nie znowu.
Dziwacznie milczący przysłuchiwał się prowadzonej konwersacji, raz po raz wyłapując tylko dwuznaczne sugestie. I chyba wcale nie chciał wtrącać się w foremny tor złośliwości i dyplomacji. Począł rozglądać się za winem, bo i jego kieliszek wymagał uzupełnienia.
Rozmawiajcie sobie, rozmawiajcie. My już nie mamy o czym.
Dziwacznie milczący przysłuchiwał się prowadzonej konwersacji, raz po raz wyłapując tylko dwuznaczne sugestie. I chyba wcale nie chciał wtrącać się w foremny tor złośliwości i dyplomacji. Począł rozglądać się za winem, bo i jego kieliszek wymagał uzupełnienia.
Rozmawiajcie sobie, rozmawiajcie. My już nie mamy o czym.
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz; zarządca karczmy
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 17 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Kurtuazyjne bzdety plamiły język równie gorzkim posmakiem, co alkohol język, choć teraz tańczący niebezpiecznie wokół krawędzi przechylanej szklanki; od niechcenia wirowała nią przy swoich ustach, w gestach, uśmiechach i krótkich pomrukach odpowiadając na opowiastki, które rosły pośród czterech sylwetek. Okrutnie niefortunnie wrzuconych w wir tych samych, żałobnych wydarzeń; paradoksalnie miałkich na tyle, że rzeczywistą tragedią było ów spotkanie, nie wystygłe ciało przykryte świeżą ziemią. Nieboszczyk bowiem interesował pannę Dolohov tyle, co wcale; nie pamiętała do końca jego imienia, raz po raz przeinaczała także nazwisko, na co Dimityi kilkukrotnie wywrócił oczami – dopatrywała się w nim oznak irytacji z jakąś niemoralną nutą zadowolenia, jakąkolwiek przyjemność marudnego dnia znajdując właśnie z możliwościach cichej złośliwości.
Do czasu, kiedy cały stoliczek sprawnie układanych masek i pozorów został wywrócony nie jedną, a dwoma osobistościami – Irina Macnair była przyjemnym zaskoczeniem, personą, która jawiła się gdzieś na obrzeżach dolohovej świadomości i wybrzmiewała echem dalekich miesięcy, w których widywała ją przy tym samym stole, który zrzeszał Rycerzy Walpurgii. Obecność jej syna stanowiła całkowite przeciwieństwo – nie samo w sobie – gdyby spotkała tu tylko jego, na ustach wykwitłby uśmiech, ten z kategorii czarująco drażniących – choć wyprowadzające z równowagi coraz bardziej, śmielej, z każdym oddechem. Z każdym muśnięciem palcami narzeczeńskiego ramienia obleczonego w elegancką marynarkę – pierw zerkała na Dimę często i intensywnie, naiwnie dopatrując się pewnej statyczności w jego postawie i wybawienia dla własnych myśli; ale kiedy i po raz kolejny okazał się być niczym poza rozczarowaniem, wyzwoliła jego ramię ze splotu własnej dłoni, zajmując ją szkłem z alkoholem.
– Dunwich? Wspaniale – pociągnęła temat zamieszkania z wyuczoną życzliwością, w międzyczasie wątłym spojrzeniem odprowadzając starszego Karkaroffa, który burcząc coś pod nosem zdecydował się na kolejne złożenie kondolencji w stronę najbardziej pogrążonych w rozpaczy żałobników – Mówiłam. To chyba kuzynostwo – dodała od niechcenia, daleko od wymaganej etykiety pogrzebowej, nie przejmując się jednak nadto swoim brakiem powiązań, czy też brakiem skruchy, wobec przykrej okazji.
– A więc Dunwich. Koniecznie, dziękujemy – pomiędzy kolejnymi słowami pozwoliła sobie na łyk alkoholu, posyłając Irinie porozumiewawcze spojrzenie, wciąż uparcie, wciąż niemal dziecinnie unikając jakiejkolwiek interakcji z jej synem – Drew wspominał, że Suffolk jest wdzięcznym regionem. Co prawda wypytując o zamki i pałacyki, zbył mnie złośliwym komentarzem, ale powiedz mi zatem Irino, są tam miejsca rzeczywiście spełniające oczekiwania komfortu i swobody? – pociągnęła dalej, przywołując w myślach ostatnie spotkanie z nowym namiestnikiem, filtrując jego drażniący przebieg na tyle, by nie dać po sobie poznać, że zakończyło się pozorną kłótnią.
Pozorną kłótnią mogłaby się także skończyć dyskusja na temat daty; a jednak, tym razem Tatiana jedynie podążyła spojrzeniem za sylwetką narzeczonego, kiedy pani Macnair wspomniała o weselnych dzwonach. Spoglądała za nim przez chwilę, z majaczącym na wargach uśmieszkiem przedłużając swój czas na odpowiedź.
– Jeszcze nie, los nie chce być dla nas łaskawy – wyjawiła, a uśmiech zastąpiło złudne poczucie zmęczenia – Noszę żałobę po ojcu, na tyle świeżą, że nie ośmieliłabym się jej plamić ślubną bielą – symbolem czystości, czyż nie?
– I choć oboje jesteśmy bardzo niecierpliwi, czekaliśmy już tak długo, że możemy poczekać i jeszcze chwilę. Tak, aby wszystko przebiegło jak należy. Jak najlepiej – mogła dywagować o ceremonii, o odświętnych szatach czy o smaku cholernego tortu; w rzeczywistości nawet nie wyobrażała sobie kobierca, który miał ich złączyć raz na zawsze.
– Dość tej smętności jednak, moja droga, opowiedzcie o waszych planach – wraz ze słowem waszych przeniosła spojrzenie na Igora, długie i niecierpliwe, długie i niestrudzone, niemal świdrujące, domagające się odpowiedzi, kiedy znów uniosła szklankę do ust i powolnie wzięła łyk ginu.
Do czasu, kiedy cały stoliczek sprawnie układanych masek i pozorów został wywrócony nie jedną, a dwoma osobistościami – Irina Macnair była przyjemnym zaskoczeniem, personą, która jawiła się gdzieś na obrzeżach dolohovej świadomości i wybrzmiewała echem dalekich miesięcy, w których widywała ją przy tym samym stole, który zrzeszał Rycerzy Walpurgii. Obecność jej syna stanowiła całkowite przeciwieństwo – nie samo w sobie – gdyby spotkała tu tylko jego, na ustach wykwitłby uśmiech, ten z kategorii czarująco drażniących – choć wyprowadzające z równowagi coraz bardziej, śmielej, z każdym oddechem. Z każdym muśnięciem palcami narzeczeńskiego ramienia obleczonego w elegancką marynarkę – pierw zerkała na Dimę często i intensywnie, naiwnie dopatrując się pewnej statyczności w jego postawie i wybawienia dla własnych myśli; ale kiedy i po raz kolejny okazał się być niczym poza rozczarowaniem, wyzwoliła jego ramię ze splotu własnej dłoni, zajmując ją szkłem z alkoholem.
– Dunwich? Wspaniale – pociągnęła temat zamieszkania z wyuczoną życzliwością, w międzyczasie wątłym spojrzeniem odprowadzając starszego Karkaroffa, który burcząc coś pod nosem zdecydował się na kolejne złożenie kondolencji w stronę najbardziej pogrążonych w rozpaczy żałobników – Mówiłam. To chyba kuzynostwo – dodała od niechcenia, daleko od wymaganej etykiety pogrzebowej, nie przejmując się jednak nadto swoim brakiem powiązań, czy też brakiem skruchy, wobec przykrej okazji.
– A więc Dunwich. Koniecznie, dziękujemy – pomiędzy kolejnymi słowami pozwoliła sobie na łyk alkoholu, posyłając Irinie porozumiewawcze spojrzenie, wciąż uparcie, wciąż niemal dziecinnie unikając jakiejkolwiek interakcji z jej synem – Drew wspominał, że Suffolk jest wdzięcznym regionem. Co prawda wypytując o zamki i pałacyki, zbył mnie złośliwym komentarzem, ale powiedz mi zatem Irino, są tam miejsca rzeczywiście spełniające oczekiwania komfortu i swobody? – pociągnęła dalej, przywołując w myślach ostatnie spotkanie z nowym namiestnikiem, filtrując jego drażniący przebieg na tyle, by nie dać po sobie poznać, że zakończyło się pozorną kłótnią.
Pozorną kłótnią mogłaby się także skończyć dyskusja na temat daty; a jednak, tym razem Tatiana jedynie podążyła spojrzeniem za sylwetką narzeczonego, kiedy pani Macnair wspomniała o weselnych dzwonach. Spoglądała za nim przez chwilę, z majaczącym na wargach uśmieszkiem przedłużając swój czas na odpowiedź.
– Jeszcze nie, los nie chce być dla nas łaskawy – wyjawiła, a uśmiech zastąpiło złudne poczucie zmęczenia – Noszę żałobę po ojcu, na tyle świeżą, że nie ośmieliłabym się jej plamić ślubną bielą – symbolem czystości, czyż nie?
– I choć oboje jesteśmy bardzo niecierpliwi, czekaliśmy już tak długo, że możemy poczekać i jeszcze chwilę. Tak, aby wszystko przebiegło jak należy. Jak najlepiej – mogła dywagować o ceremonii, o odświętnych szatach czy o smaku cholernego tortu; w rzeczywistości nawet nie wyobrażała sobie kobierca, który miał ich złączyć raz na zawsze.
– Dość tej smętności jednak, moja droga, opowiedzcie o waszych planach – wraz ze słowem waszych przeniosła spojrzenie na Igora, długie i niecierpliwe, długie i niestrudzone, niemal świdrujące, domagające się odpowiedzi, kiedy znów uniosła szklankę do ust i powolnie wzięła łyk ginu.
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Restauracja z tarasem
Szybka odpowiedź