Wejście do rezerwatu
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Wejście do rezerwatu
Otwarty rezerwat jednorożców należący do rodu Parkinson. Znajduje się on w jednym z największych lasów w Anglii - Forst of Dean. Pracują tam młode, niezamężne kobiety, a odwiedzającym, przy odrobinie szczęścia, być może uda się dostrzec te piękne, magiczne stworzenia. Przez las idzie się wąskimi ścieżkami, ale na tyle oznaczonymi, że nie można się zgubić. Pomimo dostępności dla osób z zewnątrz - poruszanie się odbywa się określonymi ścieżkami, z których zboczenie jest surowo zakazane. Zwiedzanie innymi szlakami może odbywać się tylko i wyłącznie w asyście pracowników rezerwatu lub członków rodu Parkinson. Wytrwałym bywalcom tegoż rezerwatu częściej uda się zobaczyć młode jednorożce, które są bardziej ufne i ciekawskie, oraz z chęcią podchodzą nawet do chłopców, tolerując obecność mężczyzn. Obcowanie z dorosłymi jednorożcami jest niemalże niemożliwe, chyba że wyczują one obecność kobiety nieskazitelnie czystej, której pozwolą na bliższe podejście.
Nie należy zapominać, że są to zwierzęta groźne, oznaczone przez Ministerstwo znakiem XXXX, co oznacza, że wymagają specjalnej wiedzy na ich temat, aby móc się nimi zajmować. Denerwowanie zwierząt, płoszenie lub próba wykorzystania ich na własny użytek może skończyć się źle, nie tyle dla zwierzęcia, ile dla samego czarodzieja. Las jest bowiem pilnie strzeżony, a próba skrzywdzenia zwierząt jest karana.
Nie należy zapominać, że są to zwierzęta groźne, oznaczone przez Ministerstwo znakiem XXXX, co oznacza, że wymagają specjalnej wiedzy na ich temat, aby móc się nimi zajmować. Denerwowanie zwierząt, płoszenie lub próba wykorzystania ich na własny użytek może skończyć się źle, nie tyle dla zwierzęcia, ile dla samego czarodzieja. Las jest bowiem pilnie strzeżony, a próba skrzywdzenia zwierząt jest karana.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 05.03.17 22:42, w całości zmieniany 2 razy
To była kurwa gruba impreza.
Pamiętam tylko, że balowałem od zmierzchu to prawie świtu - prawie. Alkohol wybitnie nie wchodził w łeb, świat wcale nie wirował, a kelnerki nie wydawały się być piękniejsze od redemptora czy jak się nazywa to czarne coś czym straszą dzieci oraz przestępców. Miałem nadzieję się znieczulić przed wejściem w nowy miesiąc, który wymagałby ode mnie kolejnej nieprzerwanej niczym pracy, żeby zarobić na swoje utrzymanie. Nokturn nie jest łatwym miejscem zamieszkania, ale nie narzekam. Prawie nigdy. Znacznie od narzekania wolę działanie, na przykład mordobicie kiedy ktoś zabiera moją własność. Tak też było tamtego wieczoru, pamiętam go przecież. Zamachnąłem się ręką na jednego konusa, ten jednak uskoczył, a moja dłoń napotkała puste powietrze. Zachwiałem się przytrzymując drewnianej lady. Wyprostowałem się, a kiedy zamierzałem podnieść go za fraki, po pomieszczeniu przetoczył się niecodzienny hałas. Uniosłem głowę nasłuchując skąd może się wydobywać - i kiedy wszyscy zdążyli uciec, ja nadal myślałem. Spojrzałem pod nogi szarpane impulsami, kątem oczu widziałem trzęsące się ściany, coś ścisnęło mi żołądek tak mocno, że wyrzygałem whisky na popękane drewno. I nagle kolejne szarpnięcie, ból głowy.
Ciemność.
A światło jakie wdziera się teraz przez lekko uchylone oczy mnie drażni, nawet jeśli bliżej mu do szarugi niż majowego słońca. Ból nieprzyjemnie rozdziera ciało, suchość w ustach oraz gardle jest nie do zniesienia. Charczę marząc o tym, żeby znów się napić, pęka mi łeb.
Nienawidzę kurwa mieć kaca.
Dawno się tak nie sponiewierałem. I nawet tego nie pamiętam. Przed oczami stają mi urywki z ostatniej nocy - jednak przecież byłem całkiem trzeźwy. Odór alkoholu pozostawiony na niezbyt czystych ubraniach przeczy moim myślom, ale nie daję mu wiary. Moim zdaniem to tylko santamorgana czy coś tam takiego. Sięgam szybko do wewnętrznej kieszeni kurtki, dotyk drewna w palcach trochę mnie uspokaja, ale z drugiej strony poradziłbym sobie i bez niego. Nic mi praktycznie nie jest - stwierdzam to kiedy dźwigam się do pozycji siedzącej. Trochę siniaków, zadrapań i obtłuczeń. Wzruszam ramionami dziwiąc się temu gruzowisku. Wstaję oraz otrzepuję ubrania z pyłu. Rozglądam się i kurwa nie widzę nigdzie kelnerek. Nawet budynku nie widzę. Tylko jakiś pieprzony las. W lesie na pewno nie ma alkoholu. Kurwa, przecież dalej mnie suszy.
I wtedy widzę leżącą kobietę. Nie mogę sobie przypomnieć, żebyśmy byli na tej samej imprezie. Biegaliśmy nago między drzewami czy co?
- Hej, paniusiu, żyjesz? - drę się jak opętany, żeby na pewno mnie usłyszała, kopię ją też w nogę, co by ją ocucić. Nie wygląda dobrze z krwią na mordzie. Może właśnie spożywała tego konia co ma jeden róg na czole? To by wiele wyjaśniało. Pytanie tylko czy jest ogólnym krwiopijcą, czy może ma jednak jakieś upodobania, do których nie należę. Wolałbym nie musieć się z nią bić, ale jeśli zajdzie taka potrzeba…
414/514, -10
Pamiętam tylko, że balowałem od zmierzchu to prawie świtu - prawie. Alkohol wybitnie nie wchodził w łeb, świat wcale nie wirował, a kelnerki nie wydawały się być piękniejsze od redemptora czy jak się nazywa to czarne coś czym straszą dzieci oraz przestępców. Miałem nadzieję się znieczulić przed wejściem w nowy miesiąc, który wymagałby ode mnie kolejnej nieprzerwanej niczym pracy, żeby zarobić na swoje utrzymanie. Nokturn nie jest łatwym miejscem zamieszkania, ale nie narzekam. Prawie nigdy. Znacznie od narzekania wolę działanie, na przykład mordobicie kiedy ktoś zabiera moją własność. Tak też było tamtego wieczoru, pamiętam go przecież. Zamachnąłem się ręką na jednego konusa, ten jednak uskoczył, a moja dłoń napotkała puste powietrze. Zachwiałem się przytrzymując drewnianej lady. Wyprostowałem się, a kiedy zamierzałem podnieść go za fraki, po pomieszczeniu przetoczył się niecodzienny hałas. Uniosłem głowę nasłuchując skąd może się wydobywać - i kiedy wszyscy zdążyli uciec, ja nadal myślałem. Spojrzałem pod nogi szarpane impulsami, kątem oczu widziałem trzęsące się ściany, coś ścisnęło mi żołądek tak mocno, że wyrzygałem whisky na popękane drewno. I nagle kolejne szarpnięcie, ból głowy.
Ciemność.
A światło jakie wdziera się teraz przez lekko uchylone oczy mnie drażni, nawet jeśli bliżej mu do szarugi niż majowego słońca. Ból nieprzyjemnie rozdziera ciało, suchość w ustach oraz gardle jest nie do zniesienia. Charczę marząc o tym, żeby znów się napić, pęka mi łeb.
Nienawidzę kurwa mieć kaca.
Dawno się tak nie sponiewierałem. I nawet tego nie pamiętam. Przed oczami stają mi urywki z ostatniej nocy - jednak przecież byłem całkiem trzeźwy. Odór alkoholu pozostawiony na niezbyt czystych ubraniach przeczy moim myślom, ale nie daję mu wiary. Moim zdaniem to tylko santamorgana czy coś tam takiego. Sięgam szybko do wewnętrznej kieszeni kurtki, dotyk drewna w palcach trochę mnie uspokaja, ale z drugiej strony poradziłbym sobie i bez niego. Nic mi praktycznie nie jest - stwierdzam to kiedy dźwigam się do pozycji siedzącej. Trochę siniaków, zadrapań i obtłuczeń. Wzruszam ramionami dziwiąc się temu gruzowisku. Wstaję oraz otrzepuję ubrania z pyłu. Rozglądam się i kurwa nie widzę nigdzie kelnerek. Nawet budynku nie widzę. Tylko jakiś pieprzony las. W lesie na pewno nie ma alkoholu. Kurwa, przecież dalej mnie suszy.
I wtedy widzę leżącą kobietę. Nie mogę sobie przypomnieć, żebyśmy byli na tej samej imprezie. Biegaliśmy nago między drzewami czy co?
- Hej, paniusiu, żyjesz? - drę się jak opętany, żeby na pewno mnie usłyszała, kopię ją też w nogę, co by ją ocucić. Nie wygląda dobrze z krwią na mordzie. Może właśnie spożywała tego konia co ma jeden róg na czole? To by wiele wyjaśniało. Pytanie tylko czy jest ogólnym krwiopijcą, czy może ma jednak jakieś upodobania, do których nie należę. Wolałbym nie musieć się z nią bić, ale jeśli zajdzie taka potrzeba…
414/514, -10
no one cares
Oli Ogden
Zawód : zbir
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
- Kup mi whiskey.
- Będziesz pił whiskey? Jest 10 rano.
- W takim razie kup whiskey i płatki.
- Będziesz pił whiskey? Jest 10 rano.
- W takim razie kup whiskey i płatki.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półolbrzym
Nieaktywni
Przysnęła w domowej bibliotece. Starała się zająć myśli jak tylko mogła. Czuła się źle. Myślała o odsieczach - o tym, czego zdołała się dowiedzieć od innych Zakonników, o tym że nie wszyscy wrócili. Myślała o tym, że powinna była tam być i pomagać, myślała o tym, że wciąż jest słaba - za słaba, nie ważne ilu zaklęć by się nie nauczyła. Musiała się uczyć. Więcej. Szczególnie Zaklęć i Obrony Przed Czarną Magią. I to właśnie robiła, kiedy nie zajmowała się kliniką, lub nie ślęczała nad językami - zaczynała opracowywać plan podręcznika dotyczącego języka trollińskiego, póki co jednak działo się zbyt wiele, by mogła się na tym skupić i owe plany musiały zaczekać.
Musiała przysnąć. Często budząc się czuła ten charakterystyczny zapach papieru, miała nawyk zasypiania nad książkami, podręcznikami czy pismami popularnonaukowymi, w niezbyt wygodnej pozycji, na siedząco, oparta o biurko czy rozłożona na fotelu.
Tym razem nie miała jednak czasu bardziej się nad tym zastanawiać. Obudził ją trzask. Uniosła się gwałtownie wybita ze snu, odrobinę rozkojarzona, by patrzeć jak szkło z okien które dopiero co popękało, skruszyło się, leci w jej kierunku. Nie mając czasu nawet, by sięgać po różdżkę, zakryła jedynie twarz dłońmi w obronnym geście i zamknęła mocno oczy, by po chwili poczuć silne otarcia, cięcia, uderzenia okruchów o ciało, które niszczyły jej ubranie i szarpały skórę.
Kiedy tylko szkło opadło, złapała mocno za różdżkę, gotowa bronić się przed nieznanym intruzem, ktokolwiek spowodował całe to zamieszanie, nikogo jednak dookoła nie było, a jej zranienia zaczęły krwawić, wręcz tryskać krwią zadziwiająco mocno. Nie bez lęku patrzyła na to, nie mogąc nic zrobić, nie mogąc walczyć z przeciwnikiem, którego nie ma, którym wydaje się być jakaś dziwna energia, jakby sama magia.
Zaraz własna krew chlusnęła jej w twarz.
Oszołomiona i rozedrgana zacisnęła znów oczy, leżała na trawie. Drgnęła lekko, czując kopnięcie i uniosła się nieznacznie, od razu ocierając twarz - a przede wszystkim oczy - z krwi. Wszystko ją bolało. Spojrzała też na człowieka, który się do niej odezwał. Jakkolwiek nie wydawał się szczególnie przyjemny, raczej nie był także agresorem.
- Co tu się dzieje?
Spytała zaraz, podnosząc się powoli. Lewa noga znów się poobijała, przypominając tym samym o kontuzji z czasów szkolnych po której już chyba zawsze będzie słabsza od drugiej. Starała się więc nie stawać na niej zbyt mocno.
Dopiero po chwili dostrzegła także gruzowisko. I... rozglądając się uważnie, zaczęła poznawać to miejsce. Była tu nie raz, głównie w związku z pracą.
- To Gloucestershire?
Uniosła spojrzenie na nieznajomego mężczyznę, niewątpliwie z niemałą domieszką krwi olbrzymów w nadziei, że wie on cokolwiek więcej, choć odsuwając się nieznacznie. Nadal był obcym człowiekiem i, choć na to nie wyglądało, nie mogła mieć pewności, że nie jest zamieszany w to, co się wydarzyło.
Ktoś napadł na posiadłość? Co z pozostałymi?
125/205
Musiała przysnąć. Często budząc się czuła ten charakterystyczny zapach papieru, miała nawyk zasypiania nad książkami, podręcznikami czy pismami popularnonaukowymi, w niezbyt wygodnej pozycji, na siedząco, oparta o biurko czy rozłożona na fotelu.
Tym razem nie miała jednak czasu bardziej się nad tym zastanawiać. Obudził ją trzask. Uniosła się gwałtownie wybita ze snu, odrobinę rozkojarzona, by patrzeć jak szkło z okien które dopiero co popękało, skruszyło się, leci w jej kierunku. Nie mając czasu nawet, by sięgać po różdżkę, zakryła jedynie twarz dłońmi w obronnym geście i zamknęła mocno oczy, by po chwili poczuć silne otarcia, cięcia, uderzenia okruchów o ciało, które niszczyły jej ubranie i szarpały skórę.
Kiedy tylko szkło opadło, złapała mocno za różdżkę, gotowa bronić się przed nieznanym intruzem, ktokolwiek spowodował całe to zamieszanie, nikogo jednak dookoła nie było, a jej zranienia zaczęły krwawić, wręcz tryskać krwią zadziwiająco mocno. Nie bez lęku patrzyła na to, nie mogąc nic zrobić, nie mogąc walczyć z przeciwnikiem, którego nie ma, którym wydaje się być jakaś dziwna energia, jakby sama magia.
Zaraz własna krew chlusnęła jej w twarz.
Oszołomiona i rozedrgana zacisnęła znów oczy, leżała na trawie. Drgnęła lekko, czując kopnięcie i uniosła się nieznacznie, od razu ocierając twarz - a przede wszystkim oczy - z krwi. Wszystko ją bolało. Spojrzała też na człowieka, który się do niej odezwał. Jakkolwiek nie wydawał się szczególnie przyjemny, raczej nie był także agresorem.
- Co tu się dzieje?
Spytała zaraz, podnosząc się powoli. Lewa noga znów się poobijała, przypominając tym samym o kontuzji z czasów szkolnych po której już chyba zawsze będzie słabsza od drugiej. Starała się więc nie stawać na niej zbyt mocno.
Dopiero po chwili dostrzegła także gruzowisko. I... rozglądając się uważnie, zaczęła poznawać to miejsce. Była tu nie raz, głównie w związku z pracą.
- To Gloucestershire?
Uniosła spojrzenie na nieznajomego mężczyznę, niewątpliwie z niemałą domieszką krwi olbrzymów w nadziei, że wie on cokolwiek więcej, choć odsuwając się nieznacznie. Nadal był obcym człowiekiem i, choć na to nie wyglądało, nie mogła mieć pewności, że nie jest zamieszany w to, co się wydarzyło.
Ktoś napadł na posiadłość? Co z pozostałymi?
125/205
She sees the mirror of herself
An image she wants to sell,
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
Julia Prewett
Zawód : Weterynarz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Podczłowiek i nadczłowiek są podobni w tym, że żaden z nich nie jest człowiekiem.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Pić. Cholernie chce mi się pić. I jeszcze na dodatek mam na głowię jakąś kobietę. W ogóle jej nie kojarzę. Co jeśli ubzdurała sobie, że od dzisiaj jestem jej chłopakiem? Zgroza. Szybko żałuję jakże pozbawionej sensu decyzji o cuceniu jej kopnięciem i krzykiem. Mogłem szybko spierdolić i udawać, że nigdy mnie tu nie było. Tylko nie mam pojęcia gdzie tak naprawdę jestem. Dokąd miałbym pobiec? Wszędzie las i las. Teleportacja? Macam się po kurtce w poszukiwaniu różdżki - jest, za pazuchą. Oddycham z ulgą. Może jednak uda się uciec z tego piekła.
Niby spodziewałem się, że kobieta żyje, ale aż się tak wystraszyłem jak zadała pytanie. I spojrzała na mnie tymi swoimi zielonymi oczami. Dziwna sprawa, nie lubię rudych, po kiego grzyba ją podrywałem? Patrzę więc na nią mocno niezadowolony, prawie zapominając o treści tego absurdalnego pytania. Czyli imprezowaliśmy razem i urwał nam się film. Pięknie.
- A bo ja wiem? - odpowiadam wzruszając ramionami. - Chyba popiliśmy za dużo - dodaję, przez chwilę rozglądając się dookoła. Czyżbym słyszał gdzieś niedaleko szelest? Nie, to chyba mój skacowany łeb podsuwa mi jakieś chore wizje. Nie ma się czego bać, wszystko jest w porządalu.
Chowam ręce w kieszeni, nawet nie starając się kobiecie pomóc. Wygląda okropnie i przerażająco. Nie żebym bał się byle chuchra, ale jednak jak zna dobrze magię, to mogę mocno oberwać. Nie lubię obrywać, zwłaszcza od bab. Może powinienem zawczasu ją znokautować? Sam nie wiem.
- Glo co? - pytam bez zrozumienia, już trochę rozdrażniony. - Nie obrażaj mnie paniusiu, bo w ryło dostaniesz! - rzucam ostrzegawczo. Bo ja nie wiem co ona do mnie mówi. Może mnie brzydko nazywa? A ja mam swój honor, nie dam go splamić jakiemuś rudowłosemu konusowi! Ach, gdybym miał lepszą pamięć, bez wątpienia przypomniałby mi się mój dobry przyjaciel z lat młodości FLUWIUSZ.
- Jesteśmy w jakimś lesie. Poznajesz go? - burczę niechętnie, bo może jednak coś jej się przypomni i wrócimy razem na tamtą imprezę, z której nas tu przywiało. Ja tam nie znam się na drzewach. - Zachowałaś trochę bimbru albo whiskacza? Suszy mnie jak cholera - dodaję w nadziei, że wyjmie coś zza pazuchy, chociażby mizerną piersiówkę. Oddałbym życie za alkohol! Chociaż odrobinkę, odrobinieńkę. Kilka kropelek zaledwie. - A w ogóle to jesteś upierdolona od krwi - mówię, bo jestem żętelamenem, więc powinna o tym wiedzieć. Baby lubią jak się je ostrzega przed brudem.
Niby spodziewałem się, że kobieta żyje, ale aż się tak wystraszyłem jak zadała pytanie. I spojrzała na mnie tymi swoimi zielonymi oczami. Dziwna sprawa, nie lubię rudych, po kiego grzyba ją podrywałem? Patrzę więc na nią mocno niezadowolony, prawie zapominając o treści tego absurdalnego pytania. Czyli imprezowaliśmy razem i urwał nam się film. Pięknie.
- A bo ja wiem? - odpowiadam wzruszając ramionami. - Chyba popiliśmy za dużo - dodaję, przez chwilę rozglądając się dookoła. Czyżbym słyszał gdzieś niedaleko szelest? Nie, to chyba mój skacowany łeb podsuwa mi jakieś chore wizje. Nie ma się czego bać, wszystko jest w porządalu.
Chowam ręce w kieszeni, nawet nie starając się kobiecie pomóc. Wygląda okropnie i przerażająco. Nie żebym bał się byle chuchra, ale jednak jak zna dobrze magię, to mogę mocno oberwać. Nie lubię obrywać, zwłaszcza od bab. Może powinienem zawczasu ją znokautować? Sam nie wiem.
- Glo co? - pytam bez zrozumienia, już trochę rozdrażniony. - Nie obrażaj mnie paniusiu, bo w ryło dostaniesz! - rzucam ostrzegawczo. Bo ja nie wiem co ona do mnie mówi. Może mnie brzydko nazywa? A ja mam swój honor, nie dam go splamić jakiemuś rudowłosemu konusowi! Ach, gdybym miał lepszą pamięć, bez wątpienia przypomniałby mi się mój dobry przyjaciel z lat młodości FLUWIUSZ.
- Jesteśmy w jakimś lesie. Poznajesz go? - burczę niechętnie, bo może jednak coś jej się przypomni i wrócimy razem na tamtą imprezę, z której nas tu przywiało. Ja tam nie znam się na drzewach. - Zachowałaś trochę bimbru albo whiskacza? Suszy mnie jak cholera - dodaję w nadziei, że wyjmie coś zza pazuchy, chociażby mizerną piersiówkę. Oddałbym życie za alkohol! Chociaż odrobinkę, odrobinieńkę. Kilka kropelek zaledwie. - A w ogóle to jesteś upierdolona od krwi - mówię, bo jestem żętelamenem, więc powinna o tym wiedzieć. Baby lubią jak się je ostrzega przed brudem.
no one cares
Oli Ogden
Zawód : zbir
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
- Kup mi whiskey.
- Będziesz pił whiskey? Jest 10 rano.
- W takim razie kup whiskey i płatki.
- Będziesz pił whiskey? Jest 10 rano.
- W takim razie kup whiskey i płatki.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półolbrzym
Nieaktywni
Drżała. Było zimno, ona była cała we krwi. Własnej krwi. Czuła się słaba. A ten człowiek ewidentnie mówił od rzeczy. No chyba że często budził się przy jakichś gruzach w towarzystwie zakrwawionych kobiet. To z resztą nie jej sprawa. Zacisnęła mocniej dłoń na różdżce.
- Słucham?
Nie. Spojrzała na niego. To był wyjątkowo zły moment na żarty. Co tu się w ogóle działo? Czy ta magia, energia, cokolwiek zaatakowała kogoś więcej w domu? Nie mogła przestać myśleć o dzieciach, jeśli ją szkło poraniło i osłabiło do tego stopnia: im mogło sprawić o wiele większą krzywdę.
Podniosła się w końcu i spojrzała na swojego towarzysza. Nie cofała się, mocno trzymała różdżkę by w razie czego móc się bronić. Raczej nie był agresorem, jednak nie zachowywał się też przyjaźnie, a już na pewno nie zachowywał się do końca... normalnie.
- W Gloucestershire znajduje się rezerwat jednorożców. - odpowiedziała mu, odnajdując w sobie zagrzebany gdzieś głęboko pokład cierpliwości. Zachowywała się trochę jakby podchodziła do rozjuszonego, spłoszonego zwierzęcia. Może było trochę podobnie. Nie okazywała lęku, choć wiedziała że gdyby dostała w ryło tą łapą, na pewno nie skończyłoby się to dla niej dobrze. - Nie jestem pewna.
Dodała, nadal się rozglądając. Tak na prawdę rezerwaty są w gruncie rzeczy podobne, szczególnie nocą, szczególnie dla zszokowanego człowieka. Nie sądziła jednak by mogła mocno polegać na swoim nowym znajomym, który najwidoczniej nadal sądzi, że zachlali wspólnie noc. W innej sytuacji niewątpliwie by ją to nieźle rozbawiło.
- Ale jeśli tak, jesteśmy prawie pod samą Walią. - nie była pewna czy jej towarzysz wie w ogóle czym jest Walia i nie bardzo ją to obchodziło. Była przerażona tym, jaka siła wyniosła ją tak daleko. Przetarła znowu twarz, zapewne jeszcze bardziej rozcierając na niej krew. Skaleczenia piekły, nadal krwawiły, choć już nieznacznie. Drżała coraz mocniej, noc była zimna, w dodatku zaczynało padać.
- Ale chyba wiem gdzie może być jakaś wioska. Ty znajdziesz w niej pub, ja kominek. - dodała. - Nie, nie mam żadnego alkoholu.
Dodała, nie zamierzając zawracać sobie głowy objaśnianiem swojemu drogiemu towarzyszowi, że wcale nie piła z nim tej nocy. Ciekawe swoją drogą, jak on to sobie wyobrażał. Jak wyobrażał sobie, co sprawiło że są w tej chwili w obecnym stanie i w tym miejscu.
- Jak widzę, spostrzegawczość jest jedną z wielu pańskich zalet. - westchnęła jedynie. Może trochę rozbawiona, choć zapewne w innej sytuacji bawiłaby się znacznie lepiej. Może, gdyby nie była przerażona tym, co wydarzyło się w jej własnym domu. - Chodźmy, jednorożców lepiej nie denerwować.
Dodała zaraz, wycofując się od wejścia i błagając w duchu, by to było miejsce o jakim myślała, by wioska była w miarę blisko. Nie chciała ryzykować teleportacji w takim stanie.
- Słucham?
Nie. Spojrzała na niego. To był wyjątkowo zły moment na żarty. Co tu się w ogóle działo? Czy ta magia, energia, cokolwiek zaatakowała kogoś więcej w domu? Nie mogła przestać myśleć o dzieciach, jeśli ją szkło poraniło i osłabiło do tego stopnia: im mogło sprawić o wiele większą krzywdę.
Podniosła się w końcu i spojrzała na swojego towarzysza. Nie cofała się, mocno trzymała różdżkę by w razie czego móc się bronić. Raczej nie był agresorem, jednak nie zachowywał się też przyjaźnie, a już na pewno nie zachowywał się do końca... normalnie.
- W Gloucestershire znajduje się rezerwat jednorożców. - odpowiedziała mu, odnajdując w sobie zagrzebany gdzieś głęboko pokład cierpliwości. Zachowywała się trochę jakby podchodziła do rozjuszonego, spłoszonego zwierzęcia. Może było trochę podobnie. Nie okazywała lęku, choć wiedziała że gdyby dostała w ryło tą łapą, na pewno nie skończyłoby się to dla niej dobrze. - Nie jestem pewna.
Dodała, nadal się rozglądając. Tak na prawdę rezerwaty są w gruncie rzeczy podobne, szczególnie nocą, szczególnie dla zszokowanego człowieka. Nie sądziła jednak by mogła mocno polegać na swoim nowym znajomym, który najwidoczniej nadal sądzi, że zachlali wspólnie noc. W innej sytuacji niewątpliwie by ją to nieźle rozbawiło.
- Ale jeśli tak, jesteśmy prawie pod samą Walią. - nie była pewna czy jej towarzysz wie w ogóle czym jest Walia i nie bardzo ją to obchodziło. Była przerażona tym, jaka siła wyniosła ją tak daleko. Przetarła znowu twarz, zapewne jeszcze bardziej rozcierając na niej krew. Skaleczenia piekły, nadal krwawiły, choć już nieznacznie. Drżała coraz mocniej, noc była zimna, w dodatku zaczynało padać.
- Ale chyba wiem gdzie może być jakaś wioska. Ty znajdziesz w niej pub, ja kominek. - dodała. - Nie, nie mam żadnego alkoholu.
Dodała, nie zamierzając zawracać sobie głowy objaśnianiem swojemu drogiemu towarzyszowi, że wcale nie piła z nim tej nocy. Ciekawe swoją drogą, jak on to sobie wyobrażał. Jak wyobrażał sobie, co sprawiło że są w tej chwili w obecnym stanie i w tym miejscu.
- Jak widzę, spostrzegawczość jest jedną z wielu pańskich zalet. - westchnęła jedynie. Może trochę rozbawiona, choć zapewne w innej sytuacji bawiłaby się znacznie lepiej. Może, gdyby nie była przerażona tym, co wydarzyło się w jej własnym domu. - Chodźmy, jednorożców lepiej nie denerwować.
Dodała zaraz, wycofując się od wejścia i błagając w duchu, by to było miejsce o jakim myślała, by wioska była w miarę blisko. Nie chciała ryzykować teleportacji w takim stanie.
She sees the mirror of herself
An image she wants to sell,
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
Julia Prewett
Zawód : Weterynarz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Podczłowiek i nadczłowiek są podobni w tym, że żaden z nich nie jest człowiekiem.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Może rzeczywiście robi się trochę zimno, ale nie zwracam na to uwagi, bo mam gorącą krew. Wiadomo, jestem niesamowitym ciachem i w ogóle. Tylko suszy mnie piekielnie, więc się rozglądam za jakimś źródłem alkoholu, ale w lesie to chyba nie mają zbytnio wyboru napitków. Dlatego mam naburmuszoną twarz i w ogóle nie jestem zadowolony, że wylądowałem na zadupiu z laską, która widocznie była fajna po pijaku, ale na trzeźwo to straszna zrzęda. Nie, żeby miała mordę upierdoloną od krwi i pewnie się wychładzała. I na pewno ma kaca giganta tak jak ja, powinienem zatem być bardziej wyrozumiały.
Jeszcze ogłuchła na dodatek, fatalnie. Kręcę głową z dezafrowateną.
- Mówię, że popiliśmy za dużo! - drę się więc i podchodzę do niej, żeby mnie lepiej słyszała. Nie wiem dlaczego, może coś jej wpadło do uszu, nie wiem. Nieważne. Mam teraz inne problemy. To znaczy, wciąż te same, ale nie dotyczą one głuchoty rudowłosej laluni. Która mówi do mnie w jakimś dziwnym języku. No tak, te zwierzęta co mają jeden róg, ha. Zajebisty jestem. I one tutaj tak sobie łażą? Nie nudzą się wśród tych drzew niepojętych? Wzruszam ramionami, bo co im kurwa życie będę układał. Niech sobie nawet chodzą po Nokturnie, mi to wsio ryba.
Obracam się dookoła własnej osi, przemierzam parę kroków to tu, to tam, w poszukiwaniu cywilizacji. I przede wszystkim dobrego baru. Walia działa na mnie tak trochę ochoczo nawet, dlatego obracam się w kierunku kobiety i macham jej zalotnie brwiami. I uśmiecham się naturalnie po żętelameńsku co nie.
- To znaczy, że będziemy się Walić? - dopytuję, bo może jej jednak o coś innego chodzi. Nie wiem jak ona chce z tym brudnym ryjem, to trochę nawet niesmaczne, ale jestem w stanie zamknąć oczy nawet. To znaczy, nie jestem trochę na siłach, bo mnie suszy, ale dobra. Poświęcę się dla dobra sprawy. Dam radę.
Zaczyna padać, to trochę słabo. Zadzieram głowę patrząc na spadające mi na mordę krople deszczu. Przecieram łapą twarz - to zdecydowanie utrudnia nam plany, jednak nie zamierzam z nich rezygnować. Dla chcącego nic trudnego. Tu trochę drzewka, tam jakiś krzaczek…
- Szkoda, byłoby przyjemniej - odpowiadam odnośnie alkoholu. Wzruszam ramionami, idąc za kobietą. To zrezygnowała? Och, tym bardziej mi przykro. - No pewka, mam też wiele innych. Na przykład mam super muły. Chcesz dotknąć? - zagaduję filtralsko, puszczam oczko i w ogóle. Oglądam się podczas wędrówki za siebie czy przypadkiem te całe jednorożce na nas nie dybią, ale na razie ich nie widzę. To dobrze. - A, ten, jak masz na imię? Bo ja jestem Oli - dodaję, bo się głupek nie przedstawiłem. - Pewnie mi mówiłaś na wczorajszej popijawie, ale sorry, zapomniałem - przyznaję się, chociaż baby to nie lubią jak się tego zapomina. No cóż. Skoro wygląda, że Walenia nie będzie, to nic nie stracę więcej.
Jeszcze ogłuchła na dodatek, fatalnie. Kręcę głową z dezafrowateną.
- Mówię, że popiliśmy za dużo! - drę się więc i podchodzę do niej, żeby mnie lepiej słyszała. Nie wiem dlaczego, może coś jej wpadło do uszu, nie wiem. Nieważne. Mam teraz inne problemy. To znaczy, wciąż te same, ale nie dotyczą one głuchoty rudowłosej laluni. Która mówi do mnie w jakimś dziwnym języku. No tak, te zwierzęta co mają jeden róg, ha. Zajebisty jestem. I one tutaj tak sobie łażą? Nie nudzą się wśród tych drzew niepojętych? Wzruszam ramionami, bo co im kurwa życie będę układał. Niech sobie nawet chodzą po Nokturnie, mi to wsio ryba.
Obracam się dookoła własnej osi, przemierzam parę kroków to tu, to tam, w poszukiwaniu cywilizacji. I przede wszystkim dobrego baru. Walia działa na mnie tak trochę ochoczo nawet, dlatego obracam się w kierunku kobiety i macham jej zalotnie brwiami. I uśmiecham się naturalnie po żętelameńsku co nie.
- To znaczy, że będziemy się Walić? - dopytuję, bo może jej jednak o coś innego chodzi. Nie wiem jak ona chce z tym brudnym ryjem, to trochę nawet niesmaczne, ale jestem w stanie zamknąć oczy nawet. To znaczy, nie jestem trochę na siłach, bo mnie suszy, ale dobra. Poświęcę się dla dobra sprawy. Dam radę.
Zaczyna padać, to trochę słabo. Zadzieram głowę patrząc na spadające mi na mordę krople deszczu. Przecieram łapą twarz - to zdecydowanie utrudnia nam plany, jednak nie zamierzam z nich rezygnować. Dla chcącego nic trudnego. Tu trochę drzewka, tam jakiś krzaczek…
- Szkoda, byłoby przyjemniej - odpowiadam odnośnie alkoholu. Wzruszam ramionami, idąc za kobietą. To zrezygnowała? Och, tym bardziej mi przykro. - No pewka, mam też wiele innych. Na przykład mam super muły. Chcesz dotknąć? - zagaduję filtralsko, puszczam oczko i w ogóle. Oglądam się podczas wędrówki za siebie czy przypadkiem te całe jednorożce na nas nie dybią, ale na razie ich nie widzę. To dobrze. - A, ten, jak masz na imię? Bo ja jestem Oli - dodaję, bo się głupek nie przedstawiłem. - Pewnie mi mówiłaś na wczorajszej popijawie, ale sorry, zapomniałem - przyznaję się, chociaż baby to nie lubią jak się tego zapomina. No cóż. Skoro wygląda, że Walenia nie będzie, to nic nie stracę więcej.
no one cares
Oli Ogden
Zawód : zbir
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
- Kup mi whiskey.
- Będziesz pił whiskey? Jest 10 rano.
- W takim razie kup whiskey i płatki.
- Będziesz pił whiskey? Jest 10 rano.
- W takim razie kup whiskey i płatki.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półolbrzym
Nieaktywni
Patrzyła na półolbrzyma przez kilka chwil. Nie miała pojęcia, co się wydarzyło ani dlaczego on podejrzewa ją o udział w imprezie w której nawet buntowniczo nastawiona i wybitnie frywolna szlachcianka ewidentnie nigdy nie wzięłaby udziału. Choć sposób komunikowania się rozmówcy w pewien sposób ją urzekał sposobem jakim urzekają ją duże, groźne, instynktowne zwierzęta. Możliwe, że nawet emocjonalnie był na podobnym poziomie. Nie wytrącała go więc z błędu, nie chcąc za mocno mieszać mu w głowie i nie odnajdując większego sensu w wyjaśnianiu mu czegokolwiek.
Do czasu, kiedy nie zwrócił się do niej ponownie. Minęła doprawdy niemała chwila, nim Julia zrozumiała, co dokładnie ma na myśli Oli i, że na pewno nie pyta o to że będą się bić. Dwie, dość wąskie, rude brwi uniosły się ku górze w wyrazie lekkiego niedowierzania. Zaraz jednak pokręciła głową. Po prostu.
- To znaczy, że jesteśmy bardzo daleko od... gdziekolwiek byłeś, mnie wyrzuciło aż z Dorset. - odetchnęła lekko zniecierpliwiona, bo po chwili dotarło do niej, że jej towarzysz ma ją za jakąś panienkę z przydrożnego baru. Przetarła ponownie zakrwawioną twarz. - Nie piłam z tobą, chwilę temu byłam w swoim pokoju. Daleko stąd.
Podkreśliła, bo zaczynała wątpić czy jej rozmówca wie, że istnieje jakiś świat poza Londynem. O ile był z Londynu oczywiście.
Ruszyła w końcu w stronę która wydawała jej się bardziej znajoma. Szła na tyle szybko na ile była w stanie w pantoflach jakie nosiła po domu, przytrzymując poniszczoną suknię by jej nie przeszkadzała i lekko utykając na tę cholerną lewą nogę. Liczyła, że znajdzie się w domu, nim zrobi się gorzej - bo nie wątpiła, że na lepiej nie ma większych nadziei.
- Myślę, że dam radę się oprzeć.
Odetchnęła, niedowierzając w to, co widzi i słyszy. Trochę nawet żałowała, że pierwszy raz ma do czynienia z kimś takim. Ta rozmowa mogłaby być całkiem zabawna, całkiem ciekawa, sama postać z jaką miała do czynienia niewątpliwie w innych okolicznościach całkiem by ją zainteresowała. Jak chyba wszystko, co nie na miejscu, co nie przystoi.
- Julia. - przedstawiła się jako, że już zdążyła wspomnieć, że z nim nie piła, uznała że może nie kontynuować tej kwestii. - Byłeś w okolicach Londynu?
Spytała jeszcze. Starała się zrozumieć, co się dzieje, choć wiedziała że raczej nędzne ma na to szanse. Chyba po prostu potrzebowała odciągnąć swoją uwagę od tego, jak koszmarnie się czuje.
Do czasu, kiedy nie zwrócił się do niej ponownie. Minęła doprawdy niemała chwila, nim Julia zrozumiała, co dokładnie ma na myśli Oli i, że na pewno nie pyta o to że będą się bić. Dwie, dość wąskie, rude brwi uniosły się ku górze w wyrazie lekkiego niedowierzania. Zaraz jednak pokręciła głową. Po prostu.
- To znaczy, że jesteśmy bardzo daleko od... gdziekolwiek byłeś, mnie wyrzuciło aż z Dorset. - odetchnęła lekko zniecierpliwiona, bo po chwili dotarło do niej, że jej towarzysz ma ją za jakąś panienkę z przydrożnego baru. Przetarła ponownie zakrwawioną twarz. - Nie piłam z tobą, chwilę temu byłam w swoim pokoju. Daleko stąd.
Podkreśliła, bo zaczynała wątpić czy jej rozmówca wie, że istnieje jakiś świat poza Londynem. O ile był z Londynu oczywiście.
Ruszyła w końcu w stronę która wydawała jej się bardziej znajoma. Szła na tyle szybko na ile była w stanie w pantoflach jakie nosiła po domu, przytrzymując poniszczoną suknię by jej nie przeszkadzała i lekko utykając na tę cholerną lewą nogę. Liczyła, że znajdzie się w domu, nim zrobi się gorzej - bo nie wątpiła, że na lepiej nie ma większych nadziei.
- Myślę, że dam radę się oprzeć.
Odetchnęła, niedowierzając w to, co widzi i słyszy. Trochę nawet żałowała, że pierwszy raz ma do czynienia z kimś takim. Ta rozmowa mogłaby być całkiem zabawna, całkiem ciekawa, sama postać z jaką miała do czynienia niewątpliwie w innych okolicznościach całkiem by ją zainteresowała. Jak chyba wszystko, co nie na miejscu, co nie przystoi.
- Julia. - przedstawiła się jako, że już zdążyła wspomnieć, że z nim nie piła, uznała że może nie kontynuować tej kwestii. - Byłeś w okolicach Londynu?
Spytała jeszcze. Starała się zrozumieć, co się dzieje, choć wiedziała że raczej nędzne ma na to szanse. Chyba po prostu potrzebowała odciągnąć swoją uwagę od tego, jak koszmarnie się czuje.
She sees the mirror of herself
An image she wants to sell,
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
Julia Prewett
Zawód : Weterynarz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Podczłowiek i nadczłowiek są podobni w tym, że żaden z nich nie jest człowiekiem.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Nie znam się na tych wszystkich arystoklatach, to są stworzenia gorsze niż szczury. Uważają się za lepszych i w ogóle, a pewnie nie przetrwaliby ani jednego dnia bez służby i złotych talerzy. Mięczaki. Zwykle ich jednak poznaję po wypindrzonym wyglądzie, ale sorry maleńka, nie wyglądasz ani odrobinę szlachecko. Jesteś poczochrana, upierdolona od krwi i w ogóle w nienajlepszej kondycji. Ja też zbytnio dobrze się nie prezentuję, ale trochę wody i znów wyglądałbym seksownie jak zawsze. Nie ma tu jednak żadnej studni, deszcz też jakoś szczególnie z nieba się nie leje. Może muszę być po prostu cierpliwy, aż wreszcie paskudna pogoda zrobi swoje - czyli podkreśli moje atuty. Szczególnie super muły, mokre są o niebo lepsze od zwykłych. Tak mi przynajmniej większość lasek mówi.
Bardzo daleko. O kurwa, to naprawdę gruba impreza musiała być. Ja myślałem, że po prostu do innej dzielnicy się przenieśliśmy. A tu taki klops. Chociaż nie wiem też ile to daleko, a także gdzie jest Dorset. To też może być jakaś dzielnica.
- Ale dalej jesteśmy w Londynie co nie? - dopytuję, bo dalej ni chuja nie rozumiem o czym ona do mnie mówi. Rzuca jakimiś dziwnymi, niezrozumiałymi nazwami, zupełnie bez sensu. Czy ja wyglądam jak kurwa grobus? Albo nie wiem, to papierowe coś ze szklakami itd.? Ech, nie wiem, widocznie zbyt wielkiego kaca ma ta paniusia i gada od rzeczy. Mi też się czasem zdarza, dlatego staram się być nade wszystko wyrozumiały.
Szkoda jednak, że nie jest zainteresowana przyjemniejszym spędzaniem czasu ze mną. Może czuje się niewyjściowa albo coś - no trudno, poczekam. Może spotkamy się w innych okolicznościach i wtedy będzie w lepszym nastroju.
- Jak to? To jak się tu znaleźliśmy razem? - zadaję kolejne pytanie, coraz mniej rozumiejąc z tego wszystkiego. Spacer też nie otrzeźwia mojego zadziwionego umysłu.
- Żałuj - stwierdzam jedynie wzruszając ramionami. Szkoda. Jest wszak co podziwiać. Na pewno opadłaby jej kopara na widok moich wspaniałych mięśni, ale nie zamierzam się narzucać. Dalej mnie suszy, a im szybciej dotrzemy do ludzi, tym prędzej wrócimy do domu. - Ładne imię - rzucam i kiwam głową z uznaniem. - No tak. A ty? - Kolejne pytanie. Trochę dużo ich zadaję. Wciskam ręce w kieszenie, w tym samym czasie mijamy kolejne drzewa i krzewy.
Bardzo daleko. O kurwa, to naprawdę gruba impreza musiała być. Ja myślałem, że po prostu do innej dzielnicy się przenieśliśmy. A tu taki klops. Chociaż nie wiem też ile to daleko, a także gdzie jest Dorset. To też może być jakaś dzielnica.
- Ale dalej jesteśmy w Londynie co nie? - dopytuję, bo dalej ni chuja nie rozumiem o czym ona do mnie mówi. Rzuca jakimiś dziwnymi, niezrozumiałymi nazwami, zupełnie bez sensu. Czy ja wyglądam jak kurwa grobus? Albo nie wiem, to papierowe coś ze szklakami itd.? Ech, nie wiem, widocznie zbyt wielkiego kaca ma ta paniusia i gada od rzeczy. Mi też się czasem zdarza, dlatego staram się być nade wszystko wyrozumiały.
Szkoda jednak, że nie jest zainteresowana przyjemniejszym spędzaniem czasu ze mną. Może czuje się niewyjściowa albo coś - no trudno, poczekam. Może spotkamy się w innych okolicznościach i wtedy będzie w lepszym nastroju.
- Jak to? To jak się tu znaleźliśmy razem? - zadaję kolejne pytanie, coraz mniej rozumiejąc z tego wszystkiego. Spacer też nie otrzeźwia mojego zadziwionego umysłu.
- Żałuj - stwierdzam jedynie wzruszając ramionami. Szkoda. Jest wszak co podziwiać. Na pewno opadłaby jej kopara na widok moich wspaniałych mięśni, ale nie zamierzam się narzucać. Dalej mnie suszy, a im szybciej dotrzemy do ludzi, tym prędzej wrócimy do domu. - Ładne imię - rzucam i kiwam głową z uznaniem. - No tak. A ty? - Kolejne pytanie. Trochę dużo ich zadaję. Wciskam ręce w kieszenie, w tym samym czasie mijamy kolejne drzewa i krzewy.
no one cares
Oli Ogden
Zawód : zbir
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
- Kup mi whiskey.
- Będziesz pił whiskey? Jest 10 rano.
- W takim razie kup whiskey i płatki.
- Będziesz pił whiskey? Jest 10 rano.
- W takim razie kup whiskey i płatki.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półolbrzym
Nieaktywni
- Nie.
Julia zacisnęła na moment palce u nasady nosa, przymykając przy tym oczy. Nie wiedziała ile powinna wyjaśniać, ostatecznie sama nie rozumiała za wiele, jednak jej towarzysz zdawał się być wybitnie rozkojarzony. Tak czy inaczej szli obok siebie, dla niej było to zdecydowanie trudniejsze, poniszczoną suknię trudniej było podtrzymywać, czasem luźniejszy płat materiału kręcił jej się pod nogi, a lewa już i tak obolała, źle reagowała na dodatkowe bardziej gwałtowne ruchy.
- Nie mam pojęcia, jak. Coś nas musiało teleportować. - trochę ją to uspokajało. Skoro jej towarzysz był w Londynie, najwidoczniej i jego coś wyrzuciło. Cokolwiek to była, skądkolwiek płynęła ta siła nie była więc czymś wymierzonym stricte w nią, lub jej rodzinę. Sądząc po jej towarzyszu, mogło być wręcz przypadkowe - mogła więc mieć większą nadzieję że w domu wszystko jest w porządku. Oczywiście nie miała co do tego pewności, jednak zawsze była to pozytywna myśl w tym bagnie. Całkiem sensowna i pozytywna.
Skinęła lekko głową na pochwałę imiona, zadowolona jak zawsze, że nie podała prawdziwego. Właściwie z automatu już mówiła Julia, bez większego namysłu - przez ponad dwadzieścia lat życia z resztą trudno nie wyrobić sobie nawyku. Rodzice byli do prawdy pełni natchnienia i artystycznej weny kiedy myśleli nad imionami dla nich. Z resztą znała tę słodko romantyczną historyjkę i ojcowską grę słowną z imionami dzieci na pamięć.
- Nie, ja byłam dość daleko od Londynu. Nie bardzo cokolwiek rozumiem. Szkło w szybie mojej sypialni pękło i mnie zaatakowało. Jak widać. - zacisnęła usta. Rany może nie szczególnie poważne, jednak piekły nieprzyjemnie. Czuła się też słaba. - Potem krew zaczęła się ruszać i... no i zbudziłam się tu. A ty już tu byłeś. Ale skoro ciebie też coś przeniosło, to mogła być jedna rzecz, tylko nie mogę zrozumieć jak...
Przyznała wprost. Nie lubiła nie rozumieć, irytowało ją to, nic jednak nie poradzi. Spojrzała na towarzysza, choć nie sądziła iż potraktuje on sytuację poważnie.
- Szalone...- przyznała w końcu, bo tylko tyle jej wpadło do głowy.
Julia zacisnęła na moment palce u nasady nosa, przymykając przy tym oczy. Nie wiedziała ile powinna wyjaśniać, ostatecznie sama nie rozumiała za wiele, jednak jej towarzysz zdawał się być wybitnie rozkojarzony. Tak czy inaczej szli obok siebie, dla niej było to zdecydowanie trudniejsze, poniszczoną suknię trudniej było podtrzymywać, czasem luźniejszy płat materiału kręcił jej się pod nogi, a lewa już i tak obolała, źle reagowała na dodatkowe bardziej gwałtowne ruchy.
- Nie mam pojęcia, jak. Coś nas musiało teleportować. - trochę ją to uspokajało. Skoro jej towarzysz był w Londynie, najwidoczniej i jego coś wyrzuciło. Cokolwiek to była, skądkolwiek płynęła ta siła nie była więc czymś wymierzonym stricte w nią, lub jej rodzinę. Sądząc po jej towarzyszu, mogło być wręcz przypadkowe - mogła więc mieć większą nadzieję że w domu wszystko jest w porządku. Oczywiście nie miała co do tego pewności, jednak zawsze była to pozytywna myśl w tym bagnie. Całkiem sensowna i pozytywna.
Skinęła lekko głową na pochwałę imiona, zadowolona jak zawsze, że nie podała prawdziwego. Właściwie z automatu już mówiła Julia, bez większego namysłu - przez ponad dwadzieścia lat życia z resztą trudno nie wyrobić sobie nawyku. Rodzice byli do prawdy pełni natchnienia i artystycznej weny kiedy myśleli nad imionami dla nich. Z resztą znała tę słodko romantyczną historyjkę i ojcowską grę słowną z imionami dzieci na pamięć.
- Nie, ja byłam dość daleko od Londynu. Nie bardzo cokolwiek rozumiem. Szkło w szybie mojej sypialni pękło i mnie zaatakowało. Jak widać. - zacisnęła usta. Rany może nie szczególnie poważne, jednak piekły nieprzyjemnie. Czuła się też słaba. - Potem krew zaczęła się ruszać i... no i zbudziłam się tu. A ty już tu byłeś. Ale skoro ciebie też coś przeniosło, to mogła być jedna rzecz, tylko nie mogę zrozumieć jak...
Przyznała wprost. Nie lubiła nie rozumieć, irytowało ją to, nic jednak nie poradzi. Spojrzała na towarzysza, choć nie sądziła iż potraktuje on sytuację poważnie.
- Szalone...- przyznała w końcu, bo tylko tyle jej wpadło do głowy.
She sees the mirror of herself
An image she wants to sell,
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
Julia Prewett
Zawód : Weterynarz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Podczłowiek i nadczłowiek są podobni w tym, że żaden z nich nie jest człowiekiem.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Wybitnie rozkojarzony. Gdybym czytał w myślach, wzruszyłbym się nad tymi określeniami. Nie wybitnie głupi tylko rozkojarzony. No pewnie, zdarza się. Zwłaszcza jak się za dużo popije, zabaluje i tak dalej. Wszystko ucieka z tej skacowanej głowy. Nie, żebym w ogóle nie znał się na geotorgrafii, skądże znowu. Wiem gdzie jest Nokturn, gdzie Pokątna, Hogwart i Zakazany Las. Styknie chyba tej wiedzy, jeszcze łeb mi rozpierdoli nadmiar informacji. I tak nigdzie indziej nie bywam czy też nie bywałem.
- Nie? - dopytuję zdumiony, bo nie wierzę, przepraszam. Jakim cudem wykurwiło nas aż tak daleko, że nawet w Londynie nas nie ma? Dziwne rzeczy się dzieją. Nie pojmuję tego zupełnie. Idę więc obok taki zdziwiony i próbuję myśleć nad tym trudnym zagadnieniem, ale jedyne co mi się udaje wywołać to ból mojej zakutej łepetyny. Próbuję ją sobie trochę rozmasować, jednak moje wielkie łapy się do tego nie nadają, są za duże w porównaniu do mojej głowy. Zresztą sprawa zaraz się rozwiązuje.
- Może mamy tą, eee czkawkę? - zadaję pytanie, chcąc brzmieć mądrze. Miałem kiedyś taką, co to mnie teleportowała w różne dziwne miejsca. Dopiero jak brat mnie zgarnął do szpitala to tam mi coś podali i już się nie przemieszczałem. Może teraz się to znów we mnie obudziło? Ale czemu w niej też? Zaraziłem ją? Może się jednak seksiliśmy tylko tego nie pamiętam? Taka szkoda.
Gdybym znał jej prawdziwe imię, śmiałbym się tak mocno jak z mojego przyjaciela FLUWIUSZA. Tak, nadal go pamiętam, chociaż minął szmat czasu. Takiego rudego konusa nie sposób zapomnieć. Swoją drogą, podobni są.
- O, a ja byłem w karczmie. I nagle się wszystko zaczęło trząść, chyba sufit mi spadł na głowę, ale myślałem, że to taka gruba popijawa po prostu była - uznaję ze wzruszeniem ramion. Mijamy kolejne lasy oraz inne dziwne rzeczy. - No - przytakuję. Wreszcie docieramy do budynku zarządu, gdzie kręci się kilka osób, głównie kobitek. Chodzą i szukają tych jednorogich koni czy czegoś tam. Fajnie, że pozwalają nam skorzystać z kominków. - Jak chcesz się poWalić to szukaj Ogdena z Nokturnu - mówię na pożegnanie do rudej i puszczam jej oczko. A potem znikam w zielonych płomieniach.
zt.
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Nie? - dopytuję zdumiony, bo nie wierzę, przepraszam. Jakim cudem wykurwiło nas aż tak daleko, że nawet w Londynie nas nie ma? Dziwne rzeczy się dzieją. Nie pojmuję tego zupełnie. Idę więc obok taki zdziwiony i próbuję myśleć nad tym trudnym zagadnieniem, ale jedyne co mi się udaje wywołać to ból mojej zakutej łepetyny. Próbuję ją sobie trochę rozmasować, jednak moje wielkie łapy się do tego nie nadają, są za duże w porównaniu do mojej głowy. Zresztą sprawa zaraz się rozwiązuje.
- Może mamy tą, eee czkawkę? - zadaję pytanie, chcąc brzmieć mądrze. Miałem kiedyś taką, co to mnie teleportowała w różne dziwne miejsca. Dopiero jak brat mnie zgarnął do szpitala to tam mi coś podali i już się nie przemieszczałem. Może teraz się to znów we mnie obudziło? Ale czemu w niej też? Zaraziłem ją? Może się jednak seksiliśmy tylko tego nie pamiętam? Taka szkoda.
Gdybym znał jej prawdziwe imię, śmiałbym się tak mocno jak z mojego przyjaciela FLUWIUSZA. Tak, nadal go pamiętam, chociaż minął szmat czasu. Takiego rudego konusa nie sposób zapomnieć. Swoją drogą, podobni są.
- O, a ja byłem w karczmie. I nagle się wszystko zaczęło trząść, chyba sufit mi spadł na głowę, ale myślałem, że to taka gruba popijawa po prostu była - uznaję ze wzruszeniem ramion. Mijamy kolejne lasy oraz inne dziwne rzeczy. - No - przytakuję. Wreszcie docieramy do budynku zarządu, gdzie kręci się kilka osób, głównie kobitek. Chodzą i szukają tych jednorogich koni czy czegoś tam. Fajnie, że pozwalają nam skorzystać z kominków. - Jak chcesz się poWalić to szukaj Ogdena z Nokturnu - mówię na pożegnanie do rudej i puszczam jej oczko. A potem znikam w zielonych płomieniach.
zt.
[bylobrzydkobedzieladnie]
no one cares
Ostatnio zmieniony przez Oli Ogden dnia 24.11.17 18:43, w całości zmieniany 1 raz
Oli Ogden
Zawód : zbir
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
- Kup mi whiskey.
- Będziesz pił whiskey? Jest 10 rano.
- W takim razie kup whiskey i płatki.
- Będziesz pił whiskey? Jest 10 rano.
- W takim razie kup whiskey i płatki.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półolbrzym
Nieaktywni
- Nie, teleportacyjna czkawka działa inaczej.
Zapewniła, może po trochu z niedowierzaniem. Może on na prawdę przeniósł się w taki spokojny sposób? Choć gruz z jakim się przeniósł świadczyłby o czymś całkowicie innym. Julia wolała jednak myśleć, że spotkało go coś co najmniej podobnego do tego co przydarzyło się jej, a to z prostej przyczyny - gdyby coś takiego zdarzyło się całkowicie przypadkowym ludziom, mogłaby być spokojna o swój dom, chociaż w miarę spokojna. Zakładając, że nie mają do czynienia z jakimś globalnym kataklizmem, Prewett nie miała jednak na szczęście aż takiej tendencji do panikowania i dramatyzowania.
Chciała jedynie dotrzeć do domu. Kolejna wypowiedź rozmówcy jednak zbiła ją z tropu - po części zapewniła co do tego, skąd wzięły się gruzy, po części także przez absurd tego, jak została podsumowana.
- Po prostu. - Faktycznie. Po prostu impreza tak się rozniosła, że sufit PO PROSTU spadł na głowę. Co tam. Nie odezwała się już jednak, a słuchała dalej tego co jej niebywale interesujący trzeba przyznać rozmówca ma jeszcze do powiedzenia. Coraz bardziej miała przy tym wrażenie, że poziom absurdu zdecydowanie wybija się ponad ten jaki przeciętny człowiek jest w stanie tolerować mając do czynienia z jawą. Może więc to wszystko jest tylko szalony, dziwny sen? Może usnęła tam, przy biurku, może po prostu tam dalej siedzi, zaraz się ocknie odrętwiała od niewygodnej pozycji?
Zabawne nawet, że oboje myślą w tej chwili o jakiejś pozycji.
Zaraz jednak dotarli do karczmy, nic szczególnego, właściwie to Julia raczej do takich miejsc nie chodziła, więc nawet z pewną ciekawością się rozejrzała, jednak zaraz zapytała o kominek, który obojgu oczywiście wskazano.
- Zapamiętam.
Zapewniła. I nie wątpiła, że na prawdę zapamięta, bo świeża i zapewne nie mająca trwać zbyt długo znajomość była jedną z ciekawszych rzeczy jakie możnaby nazwać pozytywnymi w jakiś pokręcony sposób - jakie jej się ostatnimi czasy przydarzyły.
Zaraz zniknęła w płomieniach, wypowiadając adres posiadłości Prewettów.
zt
Zapewniła, może po trochu z niedowierzaniem. Może on na prawdę przeniósł się w taki spokojny sposób? Choć gruz z jakim się przeniósł świadczyłby o czymś całkowicie innym. Julia wolała jednak myśleć, że spotkało go coś co najmniej podobnego do tego co przydarzyło się jej, a to z prostej przyczyny - gdyby coś takiego zdarzyło się całkowicie przypadkowym ludziom, mogłaby być spokojna o swój dom, chociaż w miarę spokojna. Zakładając, że nie mają do czynienia z jakimś globalnym kataklizmem, Prewett nie miała jednak na szczęście aż takiej tendencji do panikowania i dramatyzowania.
Chciała jedynie dotrzeć do domu. Kolejna wypowiedź rozmówcy jednak zbiła ją z tropu - po części zapewniła co do tego, skąd wzięły się gruzy, po części także przez absurd tego, jak została podsumowana.
- Po prostu. - Faktycznie. Po prostu impreza tak się rozniosła, że sufit PO PROSTU spadł na głowę. Co tam. Nie odezwała się już jednak, a słuchała dalej tego co jej niebywale interesujący trzeba przyznać rozmówca ma jeszcze do powiedzenia. Coraz bardziej miała przy tym wrażenie, że poziom absurdu zdecydowanie wybija się ponad ten jaki przeciętny człowiek jest w stanie tolerować mając do czynienia z jawą. Może więc to wszystko jest tylko szalony, dziwny sen? Może usnęła tam, przy biurku, może po prostu tam dalej siedzi, zaraz się ocknie odrętwiała od niewygodnej pozycji?
Zabawne nawet, że oboje myślą w tej chwili o jakiejś pozycji.
Zaraz jednak dotarli do karczmy, nic szczególnego, właściwie to Julia raczej do takich miejsc nie chodziła, więc nawet z pewną ciekawością się rozejrzała, jednak zaraz zapytała o kominek, który obojgu oczywiście wskazano.
- Zapamiętam.
Zapewniła. I nie wątpiła, że na prawdę zapamięta, bo świeża i zapewne nie mająca trwać zbyt długo znajomość była jedną z ciekawszych rzeczy jakie możnaby nazwać pozytywnymi w jakiś pokręcony sposób - jakie jej się ostatnimi czasy przydarzyły.
Zaraz zniknęła w płomieniach, wypowiadając adres posiadłości Prewettów.
zt
She sees the mirror of herself
An image she wants to sell,
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
Julia Prewett
Zawód : Weterynarz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Podczłowiek i nadczłowiek są podobni w tym, że żaden z nich nie jest człowiekiem.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
/ stąd
Zaklęcie minęło zwierzę po raz kolejny. Just zacisnęła mocniej wargi będąc zwyczajnie złą. Przemknęło obok transmutowanego jednorożca i przez chwilę - nim przeleciało obok - zwyczajnie sądziła już, że udało jej się trafić. Prawda jednak była inna i do szerokiej listy tego co musi poprawić doszła umiejętność celowania i trafiania. Zamiast zbiec spłoszone zaklęciem zwierzę kichnęło, wpuszczając w jej stronę stróżkę ognia, której nie udało jej się uniknąć. Ogień zajął jej szatę, zapachniało palonym materiałem i nim zdążyła ugasić ogień poczuła swąd skóry na dłoniach. Syknęła z bólu - poparzenia nigdy nie należało do przyjemnych.
Musiały opuścić teren rezerwatu możliwie jak najszybciej. Teraz już nic nie były tutaj w stanie zdziałać i obie zdawały sobie z tego sprawę. Jedynie przytaknęła głową na słowa kuzynki, ruszając za nią wprost do wejściach. Jeszcze po jego przekroczeniu wędrowały kawałek nim przystanęły. Just rozejrzała się dookoła sprawdzając, czy przypadkiem nie przygląda im się ktoś - wolała nie ściągać na siebie uwagi. Uniosła dłoń z różdżką i przez chwilę lustrowała ją spojrzeniem zastanawiając się, czy fakt iż jest z nią od niedawna może mieć wpływ na to, że na razie brak im pewności i zgrania. W końcu - gdy Eileen zajmowała się już swoimi poparzeniami - sama postanowiła zabrać się za swoje. Już miała na końcu języka odpowiednie zaklęcie, gdy zastygła czując, że chce powiedzieć coś jeszcze. Opuściła różdżkę - tylko na chwilę, zaraz ponownie miała ją podnieść.
- Wiesz... - zaczęła jakby trochę niepewnie. W sumie tak się też czuła. Niebieskie spojrzenie powędrowało na twarz kuzynki. Czy i ona chciała tak ryzykować? Ale nim pozwoliła myślą dalej płynąć po prostu wypowiedziała słowa, które kłębiły się w jej głowie. - Jeśli nie masz jeszcze dość, możemy spróbować gdzie indziej. - propozycja wyfrunęła z jej ust, nie znaczyła jej jednak swoboda. Nie dodała też nic więcej zwyczajnie ponownie podnosząc różdżkę by skierować ją na lewą dłoń, którą objął swoim zasięgiem ogień. - Cauma Sanavi Maxima. - wypowiedziała, dokładnie akcentując każe ze słów. Zwyczajnie miała nadzieję, że tym razem humorzasta różdżka jej wysłucha.
| żywotność: 197/232, -5
Zaklęcie minęło zwierzę po raz kolejny. Just zacisnęła mocniej wargi będąc zwyczajnie złą. Przemknęło obok transmutowanego jednorożca i przez chwilę - nim przeleciało obok - zwyczajnie sądziła już, że udało jej się trafić. Prawda jednak była inna i do szerokiej listy tego co musi poprawić doszła umiejętność celowania i trafiania. Zamiast zbiec spłoszone zaklęciem zwierzę kichnęło, wpuszczając w jej stronę stróżkę ognia, której nie udało jej się uniknąć. Ogień zajął jej szatę, zapachniało palonym materiałem i nim zdążyła ugasić ogień poczuła swąd skóry na dłoniach. Syknęła z bólu - poparzenia nigdy nie należało do przyjemnych.
Musiały opuścić teren rezerwatu możliwie jak najszybciej. Teraz już nic nie były tutaj w stanie zdziałać i obie zdawały sobie z tego sprawę. Jedynie przytaknęła głową na słowa kuzynki, ruszając za nią wprost do wejściach. Jeszcze po jego przekroczeniu wędrowały kawałek nim przystanęły. Just rozejrzała się dookoła sprawdzając, czy przypadkiem nie przygląda im się ktoś - wolała nie ściągać na siebie uwagi. Uniosła dłoń z różdżką i przez chwilę lustrowała ją spojrzeniem zastanawiając się, czy fakt iż jest z nią od niedawna może mieć wpływ na to, że na razie brak im pewności i zgrania. W końcu - gdy Eileen zajmowała się już swoimi poparzeniami - sama postanowiła zabrać się za swoje. Już miała na końcu języka odpowiednie zaklęcie, gdy zastygła czując, że chce powiedzieć coś jeszcze. Opuściła różdżkę - tylko na chwilę, zaraz ponownie miała ją podnieść.
- Wiesz... - zaczęła jakby trochę niepewnie. W sumie tak się też czuła. Niebieskie spojrzenie powędrowało na twarz kuzynki. Czy i ona chciała tak ryzykować? Ale nim pozwoliła myślą dalej płynąć po prostu wypowiedziała słowa, które kłębiły się w jej głowie. - Jeśli nie masz jeszcze dość, możemy spróbować gdzie indziej. - propozycja wyfrunęła z jej ust, nie znaczyła jej jednak swoboda. Nie dodała też nic więcej zwyczajnie ponownie podnosząc różdżkę by skierować ją na lewą dłoń, którą objął swoim zasięgiem ogień. - Cauma Sanavi Maxima. - wypowiedziała, dokładnie akcentując każe ze słów. Zwyczajnie miała nadzieję, że tym razem humorzasta różdżka jej wysłucha.
| żywotność: 197/232, -5
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 63
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 63
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Oddychała głęboko, kiedy pospiesznie oddalały się od rezerwatu, zatrzymując się dopiero przy wejściu do niego. Wciąż czuła w nozdrzach zapach spalenizny, gryzący dym wczepił się w skórę, przypomniał o rzeczach, które chciała już dawno od siebie odsunąć. Złota Wieża stała się dla niej niekontrolowaną podróżą w zaświaty, której nie chciała podejmować i, czego do teraz była pewna, i ostatecznie jest w stanie ją powstrzymać, nim rozpoczął się teatr cieni. Wyniosła stamtąd wiele nauczek, praktycznie każdy jej krok niósł za sobą jakąś lekcję, ale na tym miało się skończyć. Nie była katarynką, granie w kółko o tym samym nie było w jej stylu. I przerażał ją fakt, ile w czasie takiego koncertu można zobaczyć drobiazgów, które wcześniej umykały.
Skrzywiła się, siadając na najbliższym ich głazie, żeby w spokoju zająć się swoimi ranami. Nie udało im się, zabolało, to prawda, ale w tej chwili nic nie mogły z tym zrobić. A już na pewno nie mogły tam wrócić, bo gdyby pracownicy rezerwatu zawołały służby, wylądowałyby w Tower. Była tam już, kolejna wizyta na pewno by się jej nie przysłużyła.
Wyjęła ze swojej torby niewielki słoiczek z maścią i odkręciła go, uwalniając wyrazisty, trzeźwiący zapach ziół. Nabrała na palce całkiem sporą porcję pasty i zaczęła wsmarowywać ją w dotknięte oparzeniami łydki. Nadpalona sukienka nadawała się tylko do wyrzucenia. Uniosła brodę, żeby spojrzeć Just w twarz. Uśmiechnęła się lekko, zachęcająco, kiedy kuzynka się zawahała. Po zadanym przez nią pytaniu uśmiech zniknął, za to na jego miejscu pojawiło się skupienie pomieszane z zastanowieniem.
– Właściwie… może tym razem nam się uda? – nie była tego pewna, właściwie nieco wątpiła w tej chwili w swoje umiejętności, ale przecież nie mogły wycofać się tylko dlatego, bo się bały. Spuściła wzrok na swoje nogi, z ulgą zauważając, że oparzenia całkiem zniknęły. Nie były zbyt obszerne i dotkliwe, pewnie dlatego. Przypomniała sobie o bliznach, które szpeciły niemal całe jej plecy. Westchnęła ciężko. – Masz jakieś konkretne miejsce na myśli?
Rozmawiały jeszcze przez chwilę, razem ustalając, gdzie się wybiorą. Kiedy podjęły decyzję, w powietrzu dwa razy cicho trzasnęło.
| zt x2
Skrzywiła się, siadając na najbliższym ich głazie, żeby w spokoju zająć się swoimi ranami. Nie udało im się, zabolało, to prawda, ale w tej chwili nic nie mogły z tym zrobić. A już na pewno nie mogły tam wrócić, bo gdyby pracownicy rezerwatu zawołały służby, wylądowałyby w Tower. Była tam już, kolejna wizyta na pewno by się jej nie przysłużyła.
Wyjęła ze swojej torby niewielki słoiczek z maścią i odkręciła go, uwalniając wyrazisty, trzeźwiący zapach ziół. Nabrała na palce całkiem sporą porcję pasty i zaczęła wsmarowywać ją w dotknięte oparzeniami łydki. Nadpalona sukienka nadawała się tylko do wyrzucenia. Uniosła brodę, żeby spojrzeć Just w twarz. Uśmiechnęła się lekko, zachęcająco, kiedy kuzynka się zawahała. Po zadanym przez nią pytaniu uśmiech zniknął, za to na jego miejscu pojawiło się skupienie pomieszane z zastanowieniem.
– Właściwie… może tym razem nam się uda? – nie była tego pewna, właściwie nieco wątpiła w tej chwili w swoje umiejętności, ale przecież nie mogły wycofać się tylko dlatego, bo się bały. Spuściła wzrok na swoje nogi, z ulgą zauważając, że oparzenia całkiem zniknęły. Nie były zbyt obszerne i dotkliwe, pewnie dlatego. Przypomniała sobie o bliznach, które szpeciły niemal całe jej plecy. Westchnęła ciężko. – Masz jakieś konkretne miejsce na myśli?
Rozmawiały jeszcze przez chwilę, razem ustalając, gdzie się wybiorą. Kiedy podjęły decyzję, w powietrzu dwa razy cicho trzasnęło.
| zt x2
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
stąd
Z Kieranem łączyła ją Jackie. To jasne, że znali się od lat. Znali, to jasne, gdy przemykały do pokoju jego córki, czy schodziły po całej nocy w pokoju Jackie na śniadanie. Był jej ojcem, a ona przyjaciółką. Papą Kieranem, do którego nie raz tak się zwracała. Teraz jednak sytuacja była inna i nowa. Całkowicie odmienna. Musieli stać się towarzyszami, zaufać sobie całkowicie. A jej propozycja wynikała z dużego poszanowania dla umiejętności, które przez lata udało mu się posiąść i rozwinąć.
Próba zaś, była tajemnicą. To, czego każdy z gwardzistów doświadczył na niej miało na zawsze należeć tylko do nich i nikt nie mógł poznać szczegółów tego, jak wyglądała walka ze samym sobą. A była paskudna i bolesna, nie tylko w fizycznych odczuciach, ale i tych, które osiadały na długo w psychice. Mogła tylko domyślać się, co zobaczali na własnych Próbach inni Gwardziści i wiedziała, że nie każdy był w stanie na tak wielkie poświęcenie. Związać na zawsze magię, która płynęła w jej żyłach z magią Zakonu. Wyrzec się wszystkiego, co było dla niej ważne. I świadomość, że nie ma już powrotu. Ale, czy nie było to poświęcenie, warte swojej ceny, skoro mogło zapobiec by inni musieli takie właśnie ponosić?
Może nie powinna była próbować w takim stanie. Ale nie potrafiła trwać w miejscu w domu. Myśli atakujące ją naprzemiennie jedynie potęgowały przygnębienie. Musiała coś zrobić. Choćby spróbować. A Budynek Zarządu zdawał się dostatecznie odpowiednim do tego zadania. Urok pomknął z jej różdżki, jednak wycelowany źle nie był w stanie dosięgnąć transmutowanego anomalią zwierzęcia. Jedynie spłoszył je, posyłając w jej stronę kulę ognia, przed którą nie miała czasu się obronić.
Chyba krzyknęła, gdy ogień dotarł do jej ciała całkowicie ogłuszona salą bólu, który rozlał się po niej całej. Świeże urazy dały o sobie znać, jednocześnie przyjmując nowe. Szczęśliwie dla niej był obok Kieran, który pewnie pochwycił ją za ramię i pociągnął ku wyjściu z Rezerwatu. Dopiero tam zwolnili. A Tonks osunęła się po murku w dół, oddychając ciężko. Przymknęła powieki biorąc kolejne chwiejne wdechy.
- Wybacz. - poprosiła cicho, wiedząc, że to ona zawiniła. Spojrzała w górę na niego, oblicze tak podobne do Jackie, zmarszczki znaczące o doświadczeniu. Poprosiła go jeszcze z innego powodu. Myślała nad tym długo i gdy założyła już wszystkie scenariusze skupiła się na konkretnym. Tym w którym dłużej nie może zostać na Harley Street. potrzebowała wtedy chwili, czasu na przegrupowanie sił. Ale nie chciała i nie mogła wracać do domu. Dom nie był bezpieczny mając ją pod dachem. Nikt nie był bezpieczny.
- Czy jeśli… - zaczęła niepewnie, kompletnie nie tak. Westchnęła lekko, przymykając powieki. Zbierając jeszcze raz myśli, które przebiegały przez jej głowę. - Możliwe, że będę musiała znaleźć sobie nowe mieszkanie. - powiedziała cicho, wątpiła by Kieran orientował się w tym, gdzie mieszkała wcześniej, a gdzie teraz. - Będę potrzebowała noclegu na kilka dni, zanim go nie znajdę. Jeśli będę musiała szukać. - wyrzuciła w końcu z siebie. To nie tak, że nie miała przyjaciół do których nie mogłaby się udać. Miała, nawet Jackie pewnie zgodziłaby się od razu. Ale potrzebowała pewności, ze nie zagrozi nikomu swoją osobą, jeśli już. A jej pojawienie się będzie przemyślane. U dwójki aurorów, w razie najgorszych z możliwości byli sobie w stanie poradzić. Ale chciała, by była to świadoma decyzja. Ostateczność zostawiała jej pokój w Dziurawym Kotle. Na razie jednak czekała na odpowiedź.
Z Kieranem łączyła ją Jackie. To jasne, że znali się od lat. Znali, to jasne, gdy przemykały do pokoju jego córki, czy schodziły po całej nocy w pokoju Jackie na śniadanie. Był jej ojcem, a ona przyjaciółką. Papą Kieranem, do którego nie raz tak się zwracała. Teraz jednak sytuacja była inna i nowa. Całkowicie odmienna. Musieli stać się towarzyszami, zaufać sobie całkowicie. A jej propozycja wynikała z dużego poszanowania dla umiejętności, które przez lata udało mu się posiąść i rozwinąć.
Próba zaś, była tajemnicą. To, czego każdy z gwardzistów doświadczył na niej miało na zawsze należeć tylko do nich i nikt nie mógł poznać szczegółów tego, jak wyglądała walka ze samym sobą. A była paskudna i bolesna, nie tylko w fizycznych odczuciach, ale i tych, które osiadały na długo w psychice. Mogła tylko domyślać się, co zobaczali na własnych Próbach inni Gwardziści i wiedziała, że nie każdy był w stanie na tak wielkie poświęcenie. Związać na zawsze magię, która płynęła w jej żyłach z magią Zakonu. Wyrzec się wszystkiego, co było dla niej ważne. I świadomość, że nie ma już powrotu. Ale, czy nie było to poświęcenie, warte swojej ceny, skoro mogło zapobiec by inni musieli takie właśnie ponosić?
Może nie powinna była próbować w takim stanie. Ale nie potrafiła trwać w miejscu w domu. Myśli atakujące ją naprzemiennie jedynie potęgowały przygnębienie. Musiała coś zrobić. Choćby spróbować. A Budynek Zarządu zdawał się dostatecznie odpowiednim do tego zadania. Urok pomknął z jej różdżki, jednak wycelowany źle nie był w stanie dosięgnąć transmutowanego anomalią zwierzęcia. Jedynie spłoszył je, posyłając w jej stronę kulę ognia, przed którą nie miała czasu się obronić.
Chyba krzyknęła, gdy ogień dotarł do jej ciała całkowicie ogłuszona salą bólu, który rozlał się po niej całej. Świeże urazy dały o sobie znać, jednocześnie przyjmując nowe. Szczęśliwie dla niej był obok Kieran, który pewnie pochwycił ją za ramię i pociągnął ku wyjściu z Rezerwatu. Dopiero tam zwolnili. A Tonks osunęła się po murku w dół, oddychając ciężko. Przymknęła powieki biorąc kolejne chwiejne wdechy.
- Wybacz. - poprosiła cicho, wiedząc, że to ona zawiniła. Spojrzała w górę na niego, oblicze tak podobne do Jackie, zmarszczki znaczące o doświadczeniu. Poprosiła go jeszcze z innego powodu. Myślała nad tym długo i gdy założyła już wszystkie scenariusze skupiła się na konkretnym. Tym w którym dłużej nie może zostać na Harley Street. potrzebowała wtedy chwili, czasu na przegrupowanie sił. Ale nie chciała i nie mogła wracać do domu. Dom nie był bezpieczny mając ją pod dachem. Nikt nie był bezpieczny.
- Czy jeśli… - zaczęła niepewnie, kompletnie nie tak. Westchnęła lekko, przymykając powieki. Zbierając jeszcze raz myśli, które przebiegały przez jej głowę. - Możliwe, że będę musiała znaleźć sobie nowe mieszkanie. - powiedziała cicho, wątpiła by Kieran orientował się w tym, gdzie mieszkała wcześniej, a gdzie teraz. - Będę potrzebowała noclegu na kilka dni, zanim go nie znajdę. Jeśli będę musiała szukać. - wyrzuciła w końcu z siebie. To nie tak, że nie miała przyjaciół do których nie mogłaby się udać. Miała, nawet Jackie pewnie zgodziłaby się od razu. Ale potrzebowała pewności, ze nie zagrozi nikomu swoją osobą, jeśli już. A jej pojawienie się będzie przemyślane. U dwójki aurorów, w razie najgorszych z możliwości byli sobie w stanie poradzić. Ale chciała, by była to świadoma decyzja. Ostateczność zostawiała jej pokój w Dziurawym Kotle. Na razie jednak czekała na odpowiedź.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Nawet jeśli rozumiał rozwagę odwrotów taktycznych, to jednak wciąż szczerze ich nienawidził. Ale głupie narażenie się przez własną dumę przeplataną z uporem byłoby tylko głupotą. Musieli znów ruszyć przez rezerwat, innej drogi nie było. Widok wyjścia sprawił, że nieco odetchnął, Tonks również, bo plecami przylgnęła do kamiennego murku, po czym przysiadła na ziemi. W tej jednej chwili jeszcze bardziej wyglądała na zmęczoną, właściwie to na całkowicie wyczerpaną. Rineheart nie był jednak człowiekiem, który potrafił subtelnie pochylić się nad niedolą bliźniego, ale ten jeden raz wyjątkowo nie mówił nic, nie strofował, nie poganiał.
Trudno mu było cokolwiek odpowiedzieć na jej cichą prośbę, ponieważ nie miał właściwie czego jej wybaczać. Przecież to jemu zabrakło odpowiedniej wiedzy w dziedzinie transmutacji, przez co nie miał nawet szansy na to, aby rzucić zaklęcie, które oswobodziłoby niegdyś pięknego jednorożca spod wpływu odrażającej przemiany. Również zaklęcie, które chciał rzucić w celu wzmocnienia Tonks, nie opuściło jego różdżki, nie rozświetliło przyjemny dla oka blaskiem jej końca. Wszystkie jego próby unormowania sytuacji tak na dobrą sprawę kończyły się fiaskiem i naprawdę musiał dołożyć wielu starań, aby nie zacząć w siebie wątpić. Frustrację budziło w nim jednak to, że o jego niepowodzeniach prędzej czy później dowiadywała się Jackie. Działali razem w ramach jednej organizacji, więc takie rzeczy były nieuniknione.
Uważnie i cierpliwie wsłuchiwał się w słowa wypowiadane przez Justine. Z początku wydawało mu się, że nie powie nic, bo zaczęła tak niepewnie, jakby z ledwością składała wypowiedź we własnych myślach. Ostatecznie odważyła się wyrzucić z siebie to, co ją właśnie trapiło. Istotne był to, że o nic nie pytała, jedynie oznajmiała, aby zaznaczyć swoją sytuację. I to wydawało mu się tak dumne, a zarazem tak bardzo słabowite. Dziwna mieszanka.
– Ani ja, ani Jackie, nie wygonimy cię z naszego domu – oświadczył bez wahania, szybko i otwarcie, aby swoją niezachwiana pewnością dodać otuchy kobiecie. Był w stanie zrozumieć to, jak wiele zmian w jej życiu nałożyło się na siebie. Zmiana ścieżki zawodowej, doświadczenie Próby, no i pewnie jeszcze jakieś osobiste rozterki, bo takie odżywają właśnie po Próbie oparte na największych słabościach jakie skrywa serce.
– U nas zawsze jesteś mile widziana.
Spojrzał na nią i choć z góry, to jednak z jakimś ciepłem i łagodnością, niezbyt często obecną w niebieskich oczach. Czy mogła to wziąć za litość? Sam nie był pewien, czy to właśnie litość nim nie kieruje. Wolał myśleć, że to przede wszystkim uznanie kierowane pod jej adresem, ponieważ tak wiele już poświęciła w imię walki ze złem.
– Nie jestem zbyt dobry w tych gładkich słówkach – stwierdził z czymś ciężkim w głosie, po czym równie ciężko westchnął. A potem machnął ręką lekceważąco. – Niby od kiedy potrzebujesz mojego błogosławieństwa, aby zakraść się do pokoju Jackie – dodał jeszcze, dość łatwo przypominając sobie te razy, kiedy znajome swojej córki spotykał w mieszkaniu. Był przerażający, ale najwidoczniej nie aż tak bardzo, aby zniechęcić wszystkich do składania domowych wizyt jego córce. Taki Wright na przykład mógłby podobne wizyty sobie darować. Wciąż pamiętał Josepha i butelkę whisky, którą ze sobą przytargał.
Trudno mu było cokolwiek odpowiedzieć na jej cichą prośbę, ponieważ nie miał właściwie czego jej wybaczać. Przecież to jemu zabrakło odpowiedniej wiedzy w dziedzinie transmutacji, przez co nie miał nawet szansy na to, aby rzucić zaklęcie, które oswobodziłoby niegdyś pięknego jednorożca spod wpływu odrażającej przemiany. Również zaklęcie, które chciał rzucić w celu wzmocnienia Tonks, nie opuściło jego różdżki, nie rozświetliło przyjemny dla oka blaskiem jej końca. Wszystkie jego próby unormowania sytuacji tak na dobrą sprawę kończyły się fiaskiem i naprawdę musiał dołożyć wielu starań, aby nie zacząć w siebie wątpić. Frustrację budziło w nim jednak to, że o jego niepowodzeniach prędzej czy później dowiadywała się Jackie. Działali razem w ramach jednej organizacji, więc takie rzeczy były nieuniknione.
Uważnie i cierpliwie wsłuchiwał się w słowa wypowiadane przez Justine. Z początku wydawało mu się, że nie powie nic, bo zaczęła tak niepewnie, jakby z ledwością składała wypowiedź we własnych myślach. Ostatecznie odważyła się wyrzucić z siebie to, co ją właśnie trapiło. Istotne był to, że o nic nie pytała, jedynie oznajmiała, aby zaznaczyć swoją sytuację. I to wydawało mu się tak dumne, a zarazem tak bardzo słabowite. Dziwna mieszanka.
– Ani ja, ani Jackie, nie wygonimy cię z naszego domu – oświadczył bez wahania, szybko i otwarcie, aby swoją niezachwiana pewnością dodać otuchy kobiecie. Był w stanie zrozumieć to, jak wiele zmian w jej życiu nałożyło się na siebie. Zmiana ścieżki zawodowej, doświadczenie Próby, no i pewnie jeszcze jakieś osobiste rozterki, bo takie odżywają właśnie po Próbie oparte na największych słabościach jakie skrywa serce.
– U nas zawsze jesteś mile widziana.
Spojrzał na nią i choć z góry, to jednak z jakimś ciepłem i łagodnością, niezbyt często obecną w niebieskich oczach. Czy mogła to wziąć za litość? Sam nie był pewien, czy to właśnie litość nim nie kieruje. Wolał myśleć, że to przede wszystkim uznanie kierowane pod jej adresem, ponieważ tak wiele już poświęciła w imię walki ze złem.
– Nie jestem zbyt dobry w tych gładkich słówkach – stwierdził z czymś ciężkim w głosie, po czym równie ciężko westchnął. A potem machnął ręką lekceważąco. – Niby od kiedy potrzebujesz mojego błogosławieństwa, aby zakraść się do pokoju Jackie – dodał jeszcze, dość łatwo przypominając sobie te razy, kiedy znajome swojej córki spotykał w mieszkaniu. Był przerażający, ale najwidoczniej nie aż tak bardzo, aby zniechęcić wszystkich do składania domowych wizyt jego córce. Taki Wright na przykład mógłby podobne wizyty sobie darować. Wciąż pamiętał Josepha i butelkę whisky, którą ze sobą przytargał.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Wejście do rezerwatu
Szybka odpowiedź