Dzikie wybrzeże, Walia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Dzikie wybrzeże
Walia słynie z fascynujących krajobrazów, które wcale nierzadko stanowiły inspirację dla artystów i poetów. Ta część wybrzeża ulokowana jest pomiędzy klifami, doskonale dbającymi o prywatność osób, które odnalazły tę odludną część stanowiącą zaledwie niewielki fragment Parku Narodowego Pembrokeshire Coast. Mgła osadza się tutaj o wczesnych godzinach porannych i wieczornych. Grafitowe skały zachęcają do odpoczynku i kontemplacji morskich fal bijących o ściany wysokich klifów, morska bryza drażni skórę, a jod wypełniający powietrze jest doskonale wyczuwalny szczególnie w późniejszych porach roku. Odpoczywać można także w wysokich, gęstych trawach urozmaiconych różnokolorowymi kwiatami. Warto wybrać się także na spacer po nieodległych, piaszczystych plażach podczas jednego z monstrualnych odpływów. Niestety, kąpiel możliwa jest tylko w kilku miejscach, gdzie skały łagodnie opadają w głąb płycizny. Doskonale odnajdą się tutaj także miłośnicy skamielin - na wybrzeżu z łatwością można odnaleźć mniejsze i większe amonity wyrzucone na brzeg lub wrośnięte w skały. Jeśli ma się wystarczającą ilość szczęścia, w oddali można dojrzeć bawiące się delfiny i hipokampusy.
Krótkie spięcie mięśni było jedyną reakcją na słowa Daphne, której nie mogła ujrzeć w ogarniającym ich mroku oraz ciałach okutanych fałdami drogich szat. W zamian miała niepowtarzalną okazję dostrzec błyszczące spojrzenie okraszone cyniczną miną oraz usłyszeć nieskrywane parsknięcie.
— Wybacz, że cię uraziłem, Daphne — powiedział wyraźnie lekkim tonem, robiąc niewielki krok w jej stronę. — Sprawiłaś mi wielką ulgę i pociechę, upewniając mnie, że nie jesteś sobowtórem podstawionym przez naszych wrogów. — Zamilkł, poruszając luźno ramionami, wprawiając tym samym płaszcz w delikatny ruch podobny do powiewu wiatru. Nie był do końca pewien, co w niego wstąpiło, kiedy odważył się rozewrzeć wargi i skalać przestrzeń gamą wypowiedzianych przed momentem bzdur. Nie żałował ich jednak, bowiem miały one cel skrywany nawet przed samym Cassiusem. Mimo obycia w skomplikowanym świecie arystokracji wiedział, że czasami należało ponieść pewne konieczne ryzyko. Dziś podejmował je po raz kolejny, począwszy od wysłania sowy do dziedziczki Rowle'ów, a skończywszy na steku podejrzeń podszytych niejasnymi inwektywami. Posłanie sowy z butelką dobrego wina w ramach przeprosin było w takiej sytuacji rozsądnym posunięciem, choć nie do końca rozeznawał się w guście tej konkretnej damy.
Ruszając za Daphne, pozwolił sobie na oddanie odrobiny inicjatywy w jej ręce. Traktował ją, jako jedną z niewielu osób, w których pokładał tę odrobinę zaufania, że nie poczynią bzdurnych kroków niosących zagładę. W oczach Notta przemawiał za nią wiek, choć powinien wystrzegać się jej staropanieństwa. Salonowa etykieta bardzo klarownie opiniowała damy tego rodzaju, lecz to jego własna ciotka była chlubą towarzystwa, wobec której stwierdzenie stara panna było największą z obelg. Musiał wypierać ze świadomości fakt ten, naginając zasady własnej woli, z czym – we własnej opinii – radził sobie na tyle dobrze, iż nikt nie mógł zarzucić mu impertynencji pierwszego rodzaju. Owszem, objawiał ignorancję w wielu kwestiach, jednak wynikała ona z szeroko pojętego uprzedzenia zaszczepionego w dzieciństwie i kto, jak kto, ale Daphne powinna to doskonale rozumieć, wszak to w jej żyłach płynęły gorące obelgi kierowane w stronę szlam i mugoli.
Stawiając buty w mokrym piasku, trudno było zachować należytą równowagę i godność. Własny chód mógł przyrównać do kaczego kiwania się, które urągało każdemu szanującemu się czarodziejowi. W takiej chwili był niezmiernie wdzięczny, że kroczył w mroku i na dodatek z dala od towarzystwa patrzącego na każdy twój oddech.
— Z ogromną ochotą zwiedziłbym te katakumby. Muszą skrywać w swym wnętrzu niepowtarzalną historię śmierci, bólu i cierpienia — niemal identyczną, którą my napiszemy wkrótce. Wygiął usta w cichym zadowoleniu, sięgając dłonią do wewnętrznych kieszeni płaszcza, by wyciągnąć z ich fałd papierosa. Wcisnąwszy go między wargi, potarł koniec palcem i wciągnął w siebie chmurę dymu, którą po krótkiej chwili wypchnął przed własną twarz, czując gryzący obłok po raz drugi.
— Czy twoje tajemnicze podróże obfitowały w odkrycia godne arystokratki? — spytał cicho, zaciągając się kolejnym pociągnięciem dymu. — Precyzując, czy trafiłaś na intrygujące nieścisłości historii, magii i run? Spędziłem we Francji niespełna dwa lata, korzystając z gościny rodu Rosierów, lecz nie dane mi było zaznajomić się z ogromem miejsc, skrywających swe historię i swą wiedzę przed światem. Czy jest tam coś warte uwagi i magii, której lękają się słabeusze, szlamy i partacze naszego społeczeństwa? — Niemal odetchnął z ulgą, ostatecznie formułując krążące pośród myśli pytanie. Dla niego samego było ciężkie i prawie nie na miejscu, gdy dotarło do niego spostrzeżenie, że ktoś mógł śledzić ich i zbierać informacje. Nie zdradził się do tej pory z niczym, by sprowadzić na siebie kłopoty, jednak nie był pewien co do tego, czy Ministerstwo nie zapragnęło widzieć więcej o swoich pracownikach.
— Wybacz, że cię uraziłem, Daphne — powiedział wyraźnie lekkim tonem, robiąc niewielki krok w jej stronę. — Sprawiłaś mi wielką ulgę i pociechę, upewniając mnie, że nie jesteś sobowtórem podstawionym przez naszych wrogów. — Zamilkł, poruszając luźno ramionami, wprawiając tym samym płaszcz w delikatny ruch podobny do powiewu wiatru. Nie był do końca pewien, co w niego wstąpiło, kiedy odważył się rozewrzeć wargi i skalać przestrzeń gamą wypowiedzianych przed momentem bzdur. Nie żałował ich jednak, bowiem miały one cel skrywany nawet przed samym Cassiusem. Mimo obycia w skomplikowanym świecie arystokracji wiedział, że czasami należało ponieść pewne konieczne ryzyko. Dziś podejmował je po raz kolejny, począwszy od wysłania sowy do dziedziczki Rowle'ów, a skończywszy na steku podejrzeń podszytych niejasnymi inwektywami. Posłanie sowy z butelką dobrego wina w ramach przeprosin było w takiej sytuacji rozsądnym posunięciem, choć nie do końca rozeznawał się w guście tej konkretnej damy.
Ruszając za Daphne, pozwolił sobie na oddanie odrobiny inicjatywy w jej ręce. Traktował ją, jako jedną z niewielu osób, w których pokładał tę odrobinę zaufania, że nie poczynią bzdurnych kroków niosących zagładę. W oczach Notta przemawiał za nią wiek, choć powinien wystrzegać się jej staropanieństwa. Salonowa etykieta bardzo klarownie opiniowała damy tego rodzaju, lecz to jego własna ciotka była chlubą towarzystwa, wobec której stwierdzenie stara panna było największą z obelg. Musiał wypierać ze świadomości fakt ten, naginając zasady własnej woli, z czym – we własnej opinii – radził sobie na tyle dobrze, iż nikt nie mógł zarzucić mu impertynencji pierwszego rodzaju. Owszem, objawiał ignorancję w wielu kwestiach, jednak wynikała ona z szeroko pojętego uprzedzenia zaszczepionego w dzieciństwie i kto, jak kto, ale Daphne powinna to doskonale rozumieć, wszak to w jej żyłach płynęły gorące obelgi kierowane w stronę szlam i mugoli.
Stawiając buty w mokrym piasku, trudno było zachować należytą równowagę i godność. Własny chód mógł przyrównać do kaczego kiwania się, które urągało każdemu szanującemu się czarodziejowi. W takiej chwili był niezmiernie wdzięczny, że kroczył w mroku i na dodatek z dala od towarzystwa patrzącego na każdy twój oddech.
— Z ogromną ochotą zwiedziłbym te katakumby. Muszą skrywać w swym wnętrzu niepowtarzalną historię śmierci, bólu i cierpienia — niemal identyczną, którą my napiszemy wkrótce. Wygiął usta w cichym zadowoleniu, sięgając dłonią do wewnętrznych kieszeni płaszcza, by wyciągnąć z ich fałd papierosa. Wcisnąwszy go między wargi, potarł koniec palcem i wciągnął w siebie chmurę dymu, którą po krótkiej chwili wypchnął przed własną twarz, czując gryzący obłok po raz drugi.
— Czy twoje tajemnicze podróże obfitowały w odkrycia godne arystokratki? — spytał cicho, zaciągając się kolejnym pociągnięciem dymu. — Precyzując, czy trafiłaś na intrygujące nieścisłości historii, magii i run? Spędziłem we Francji niespełna dwa lata, korzystając z gościny rodu Rosierów, lecz nie dane mi było zaznajomić się z ogromem miejsc, skrywających swe historię i swą wiedzę przed światem. Czy jest tam coś warte uwagi i magii, której lękają się słabeusze, szlamy i partacze naszego społeczeństwa? — Niemal odetchnął z ulgą, ostatecznie formułując krążące pośród myśli pytanie. Dla niego samego było ciężkie i prawie nie na miejscu, gdy dotarło do niego spostrzeżenie, że ktoś mógł śledzić ich i zbierać informacje. Nie zdradził się do tej pory z niczym, by sprowadzić na siebie kłopoty, jednak nie był pewien co do tego, czy Ministerstwo nie zapragnęło widzieć więcej o swoich pracownikach.
We're not cynics, we just don't believe a word you say
We're not critics, we just hate it all anyway
We're not critics, we just hate it all anyway
Cassius P. Nott
Zawód : Urzędnik Ministerstwa Magii
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am the tall dark stranger
those warnings prepared you for
those warnings prepared you for
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Jolanda Cadwallader zawsze kochała Walię, a Pembrokeshire Coast należało do jej ulubionych miejsc na całym świecie. Jasne promienie słońca, szum morskich fal bijących o wysokie ściany klifów, które rzucały rozległe cienie, zapewniające prywatność. Prywatność była zdecydowanie czymś co sobie ceniła - nie chodziło nawet o malowanie. Raczej o przekąski które bardzo często zabierała ze sobą. A brat wciąż powtarzał jej, Jolanda, nie jedz bo będziesz gruba jak nasza prapraciotka Abrichalda. Jolanda, zaczynasz wyglądać jak beczka pełna kiszonej kapusty. Ale Jolanda nigdy nie przejmowała się zmianami. Nie przejmowała się gdy jej marchewkowo-rude włosy zwijały się w niezadbane loki, gdy stawały się siedliskiem pajęczaków i much końskich. Nie przejmowała się gdy jej twarz oprócz konstelacji gęstych piegów w kolorze sosu pomidorowego, zaczęły zdobić przebarwienia i pryszcze. Bez skrępowania wciskała się w zbyt małe suknie, które zbyt bardzo uwydatniały jej tuszę, nie zwracając uwagi na to, że na wiele z nich jest już zdecydowanie za gruba. Uważała, że jest artystką, a artyści mają prawo rozumieć świat na swój sposób. Pewnie dlatego też nie przejęła się też gdy pewnego dnia umarła. Nie zwróciła na to uwagi i po prostu żyła dalej, jako duch, wciąż z wielką miłością i oddaniem dokuczając bratu, a wolne chwile spędzając tu.
- Jaki piękny zachód słońca i te różowiutkie kwiatki - pisnęła z radością, zupełnie ignorując obecność dwójki czarodziejów. - Nie wiem sama co namalować, czy te różnokolorowe trawy, czy może te delfiny w oddali.
Dopiero wtedy jej wzrok zwrócił się w stronę rozmawiającej dwójki, a gdy tylko prześliznął się z damy o lodowato jasnych włosach, na mężczyznę obok niej, aż westchnęła z zachwytu. Gdyby miała serce, pewnie dostałaby zawału. Wydając z siebie kolejny dziwny pisk i przeciskając się jak najbliżej, starała się odgonić Daphne, jakby nie przejmując się zupełnie tym, że nie ma już wpływu na świat materialny.
- Och, namaluję Ciebie, piękny chłopcze, tak, tak, tak właśnie - powiedziała rozmarzonym głosem, wyobrażając sobie jasne promienie słońca tańczące złotem na jego ciemnych włosach.
Nie musiała nawet dodawać: Ciebie nie, blada pani. Wydawało jej się to oczywiste. Choć dama w istocie wydawała jej się piękna, nie lubiła chłodnych barw, a malowanie jej w innych, wydawało się zupełnie nieodpowiednie. Nie zawracała sobie głowy jakimiś konwenansami, ani tym, że przerywa w cudzej konwersacji, zresztą czy to nieodpowiednie, by taka dama zapuszczała się w taki rejon sama? Jolanda natychmiast zaczęła zastanawiać się co powiedziałby mąż jasnowłosej, no chyba, że to był jej mąż, ale czy w takim wypadku w ich statycznym życiu nie przydałaby się odrobina szaleństwa? Będą mieli co opowiadać wnukom, tak, z pewnością. Zresztą ruda malarka już doskonale to widziała - gromada dzieci wpatrujących się w portret ojca wiszący nad kominkiem.
- Jaki piękny zachód słońca i te różowiutkie kwiatki - pisnęła z radością, zupełnie ignorując obecność dwójki czarodziejów. - Nie wiem sama co namalować, czy te różnokolorowe trawy, czy może te delfiny w oddali.
Dopiero wtedy jej wzrok zwrócił się w stronę rozmawiającej dwójki, a gdy tylko prześliznął się z damy o lodowato jasnych włosach, na mężczyznę obok niej, aż westchnęła z zachwytu. Gdyby miała serce, pewnie dostałaby zawału. Wydając z siebie kolejny dziwny pisk i przeciskając się jak najbliżej, starała się odgonić Daphne, jakby nie przejmując się zupełnie tym, że nie ma już wpływu na świat materialny.
- Och, namaluję Ciebie, piękny chłopcze, tak, tak, tak właśnie - powiedziała rozmarzonym głosem, wyobrażając sobie jasne promienie słońca tańczące złotem na jego ciemnych włosach.
Nie musiała nawet dodawać: Ciebie nie, blada pani. Wydawało jej się to oczywiste. Choć dama w istocie wydawała jej się piękna, nie lubiła chłodnych barw, a malowanie jej w innych, wydawało się zupełnie nieodpowiednie. Nie zawracała sobie głowy jakimiś konwenansami, ani tym, że przerywa w cudzej konwersacji, zresztą czy to nieodpowiednie, by taka dama zapuszczała się w taki rejon sama? Jolanda natychmiast zaczęła zastanawiać się co powiedziałby mąż jasnowłosej, no chyba, że to był jej mąż, ale czy w takim wypadku w ich statycznym życiu nie przydałaby się odrobina szaleństwa? Będą mieli co opowiadać wnukom, tak, z pewnością. Zresztą ruda malarka już doskonale to widziała - gromada dzieci wpatrujących się w portret ojca wiszący nad kominkiem.
I show not your face but your heart's desire
W pewnych kręgach zwykło się mawiać, że ostrożności nigdy dosyć. Cassius nie dawał wiary tym słowom; niezupełnie, bowiem sam przecież praktykował wszelakie metody i sposoby na zachowanie nie tylko własnej prywatności, lecz także chronił godności tych, którzy mu towarzyszyli. Rzadko wprawdzie bywało, by smakował towarzystwa nisko urodzonych szlam, plugastwa i zarazy pożerającej ich nieskalaną przed wiekami społeczność czarodziejów, jednakże szczególnie w takich przypadkach dbał o to, by jego nazwisko, jego duma i zaufanie rodziny nie zostały w jakikolwiek sposób narażone na hańbę godną zdrajców krwi. Zbyt mocno cenił sobie tytuły, luksus, przywileje oraz własną reputację, żeby dać pozbawić się lordowskich godności Nottighamshire, wszak coraz mniejsze grono arystokracji dbało o chwalebne tradycje przeszłości.
Maszerując piaskami dziekiego, walijskiego wybrzeża, rozważał jedną z takich spraw dotyczących jego towarzyszki. Wszelkie detale o niej straciły swe znaczenie i zatarły się wraz z jej zniknięciem z salonowych foteli. Dziś przypominał sobie każdy szczegół, który jakkolwiek mógł zaważyć na dalszej znajomości. Odkurzał odmęty własnej pamięci, wybierając tylko te istotne wspomnienia. Jednakże temu istotnemu procesowi przeszkodziło to coś.
Gwałtowne naruszenie jego prywatności, strefy, do której nie wkraczał nikt inny przez jazgotliwego ducha. Lśniący obłok czegoś, co nie żyło i niewątpliwie było wspomnieniem żyjącej niegdyś osoby, czego nie dało się przegonić żadnym znanym mu zaklęciem ani eliksirem. Namolna istota pozbawiona ciała – duch – zmuszona do pozagrobowego żywota pośród tych, którzy to życie mogli jej odebrać.
Cassius nie zamierzał ani nie pragnął kończyć jako coś takiego. Jego śmierć będzie końcem, który nadejdzie w odpowiedniej dlań chwili; zakończy się w otoczeniu najbliższej rodziny z ostatnim kieliszkiem Toujous Pur. Tymczasem jednak myślami wędrował za nawiedzonym duchem, jakby stworzenie to samo w sobie nie było nawiedzione, trawiąc zasłyszane słowa, pośród których objawił ciemności swój cyniczny uśmiech.
— Chłopcem przestałem być lata temu... szanowna pani — odparł wolno, sugestywnie tworząc dramatyczną pauzę, nim skierował ku niej spojrzenie. — Twe pragnienie uwiecznienia mego wizerunku pozostanie jednak niespełnione. Jaką będę mieć pewność, że nie stworzysz mej karykatury, którą wyszydzi moja rodzina. Pragniesz ponieść to ryzyko, droga pani? — Pytał nie bez sarkazmu. Toczył go w każdej wypowiadanej zgłosce, równo rozkładanym akcentem tnąc własną wypowiedź tak, aby nie stanowiła jasnego przekazu. Nie zwykł ujmować spraw tak prosto wobec obcych, a już szczególnie duchów, które nie potrafiły odbierać życia tak, jak dane to było im żywym. Nie sądził jednak, żeby to wspomnienie go zrozumiało, skoro za życia było malarką bujającą w obłokach własnego, zmyślonego świata ani trochę niezwiązanego z ponurą rzeczywistością.
Maszerując piaskami dziekiego, walijskiego wybrzeża, rozważał jedną z takich spraw dotyczących jego towarzyszki. Wszelkie detale o niej straciły swe znaczenie i zatarły się wraz z jej zniknięciem z salonowych foteli. Dziś przypominał sobie każdy szczegół, który jakkolwiek mógł zaważyć na dalszej znajomości. Odkurzał odmęty własnej pamięci, wybierając tylko te istotne wspomnienia. Jednakże temu istotnemu procesowi przeszkodziło to coś.
Gwałtowne naruszenie jego prywatności, strefy, do której nie wkraczał nikt inny przez jazgotliwego ducha. Lśniący obłok czegoś, co nie żyło i niewątpliwie było wspomnieniem żyjącej niegdyś osoby, czego nie dało się przegonić żadnym znanym mu zaklęciem ani eliksirem. Namolna istota pozbawiona ciała – duch – zmuszona do pozagrobowego żywota pośród tych, którzy to życie mogli jej odebrać.
Cassius nie zamierzał ani nie pragnął kończyć jako coś takiego. Jego śmierć będzie końcem, który nadejdzie w odpowiedniej dlań chwili; zakończy się w otoczeniu najbliższej rodziny z ostatnim kieliszkiem Toujous Pur. Tymczasem jednak myślami wędrował za nawiedzonym duchem, jakby stworzenie to samo w sobie nie było nawiedzione, trawiąc zasłyszane słowa, pośród których objawił ciemności swój cyniczny uśmiech.
— Chłopcem przestałem być lata temu... szanowna pani — odparł wolno, sugestywnie tworząc dramatyczną pauzę, nim skierował ku niej spojrzenie. — Twe pragnienie uwiecznienia mego wizerunku pozostanie jednak niespełnione. Jaką będę mieć pewność, że nie stworzysz mej karykatury, którą wyszydzi moja rodzina. Pragniesz ponieść to ryzyko, droga pani? — Pytał nie bez sarkazmu. Toczył go w każdej wypowiadanej zgłosce, równo rozkładanym akcentem tnąc własną wypowiedź tak, aby nie stanowiła jasnego przekazu. Nie zwykł ujmować spraw tak prosto wobec obcych, a już szczególnie duchów, które nie potrafiły odbierać życia tak, jak dane to było im żywym. Nie sądził jednak, żeby to wspomnienie go zrozumiało, skoro za życia było malarką bujającą w obłokach własnego, zmyślonego świata ani trochę niezwiązanego z ponurą rzeczywistością.
We're not cynics, we just don't believe a word you say
We're not critics, we just hate it all anyway
We're not critics, we just hate it all anyway
Cassius P. Nott
Zawód : Urzędnik Ministerstwa Magii
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am the tall dark stranger
those warnings prepared you for
those warnings prepared you for
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
| 24.06
Walijskie wybrzeże powitało ją zapachem morza. Chwilę po aportacji młódka zachłysnęła się zapachem, tak bardzo kojarzącym się z latem, choć zaledwie kilka dni temu kraj był pokryty śniegiem, a ona sama podczas sabatu miała okazję zatańczyć na lodzie. Była to bardzo niecodzienna atrakcja jak na czerwiec, ale tegoroczny maj i czerwiec przyniosły wiele takich niespodzianek i odstępstw od normy. Tamten dzień akurat należał do wyjątkowo miłych, jeśli zapomnieć o całym lęku, który tlił się w głębi jej duszy odkąd anomalie się zaczęły. Wtedy, w objęciach swojego męża, który pewnie prowadził ją po lodzie, niemal zapomniała.
Przytrzymując dłonią materiał długiej sukienki, zwinnie przeskakiwała po kamieniach, by stanąć nieco wyżej i spojrzeć na falujące morze, w którym odbijało się niebo poznaczone miejscami strzępami szarawych chmur, spomiędzy którego prześwitywały fragmenty błękitu. Kilka dni temu nastąpiła odwilż, i pogoda wreszcie zaczynała przypominać tę wiosenno-letnią, choć miało minąć sporo czasu, aż rośliny znów odżyją i świat zacznie wyglądać tak, jak powinien wyglądać latem. Teraz krajobraz przypominał wczesną wiosnę, a Cressida miała nadzieję, że nie wrócą śniegi i mrozy. Te powinny pozostać przynależne zimie.
Dziś jednak miał miejsce ważny dzień dla kogoś z jej bliskich, dlatego Cressida była właśnie tu, gdzie po rodzinnym spotkaniu zaprosił ją jej kuzyn świętujący dziś urodziny. Była ciekawa, o czym chciał z nią porozmawiać, czy może po prostu chciał się na trochę wyrwać z dworu i spędzić z nią czas w swobodniejszych okolicznościach; podczas spotkania, gdzie znajdowali się inni Ollivanderowie i ich krewni, nie mieli zbyt wiele sposobności do rozmowy. Cressidy jednak nie mogło zabraknąć w Lancashire, gdyż nawet po ślubie utrzymywała bardzo dobre relacje z rodziną ze strony matki, a Titus był jej bliski wiekiem, więc w dzieciństwie spędzili sporo czasu w swoim towarzystwie. Musiała pojawić się na jego urodzinach i bawiła się całkiem dobrze, ciesząc się z widoku rodziny swojej matki w komplecie, całej i zdrowej. Sama Portia Flint też pojawiła się na trochę, więc Cressida miała okazję spotkać się i z własną matką.
Spojrzała na niego, gdy aportował się tu chwilę po niej, uśmiechając się do niego ciepło. Zastanawiała się, czemu zaproponował tą małą „ucieczkę” z Lancashire jej, a nie na przykład Constantine’owi, choć jego zapewne miał ostatnio na co dzień, odkąd Constantine i jego rodzina także zamieszkali w głównej siedzibie rodu.
- Pewnie już czekałeś, żeby się stamtąd wyrwać, prawda? – zapytała, znając swojego kuzyna i jego niechęć do drętwych spotkań. Titus łaknął wolności, ale odkąd wrócił z powrotem do Anglii, był trzymany w ryzach przez swoją stęsknioną rodzinę. – Wszyscy na pewno cieszyli się, że wróciłeś i świętujesz swoje urodziny z nimi, a nie we Francji. Ja też się z tego cieszę. To był całkiem miły dzień, mam nadzieję, że też bawiłeś się dobrze. W końcu masz już dziewiętnaście lat.
Rozumiała pobudki kierujące jego matką, kiedy wysyłała go do krewnych za granicę, ale mimo to dobrze było go widzieć tutaj.
- W ogóle chyba jeszcze nie miałam okazji należycie ci pogratulować pięknego występu na sabacie. Mam nadzieję, że lady Lestrange była zadowolona z tańca z tobą, spisałeś się, jak przystało na godnego młodego lorda – pochwaliła go. Była tam, ale nie dała popisu wielkich umiejętności, choć udało jej się ani razu nie upaść na lód, zapewne dzięki Williamowi. – Myślę że lady Nott była wami zachwycona, pewnie zresztą miała swój własny cel, dla którego wybrała ją na twoją taneczną partnerkę.
Znając lady Nott, zapewne tak było; kto wie, może i do niej dotarły pogłoski o krnąbrności Titusa?
- Ładnie tu, prawda? Niemal mogę zapomnieć, że kilka dni temu wszędzie leżał śnieg. Tu można poczuć się prawie jak latem – rzekła po chwili, podchodząc bliżej.
Walijskie wybrzeże powitało ją zapachem morza. Chwilę po aportacji młódka zachłysnęła się zapachem, tak bardzo kojarzącym się z latem, choć zaledwie kilka dni temu kraj był pokryty śniegiem, a ona sama podczas sabatu miała okazję zatańczyć na lodzie. Była to bardzo niecodzienna atrakcja jak na czerwiec, ale tegoroczny maj i czerwiec przyniosły wiele takich niespodzianek i odstępstw od normy. Tamten dzień akurat należał do wyjątkowo miłych, jeśli zapomnieć o całym lęku, który tlił się w głębi jej duszy odkąd anomalie się zaczęły. Wtedy, w objęciach swojego męża, który pewnie prowadził ją po lodzie, niemal zapomniała.
Przytrzymując dłonią materiał długiej sukienki, zwinnie przeskakiwała po kamieniach, by stanąć nieco wyżej i spojrzeć na falujące morze, w którym odbijało się niebo poznaczone miejscami strzępami szarawych chmur, spomiędzy którego prześwitywały fragmenty błękitu. Kilka dni temu nastąpiła odwilż, i pogoda wreszcie zaczynała przypominać tę wiosenno-letnią, choć miało minąć sporo czasu, aż rośliny znów odżyją i świat zacznie wyglądać tak, jak powinien wyglądać latem. Teraz krajobraz przypominał wczesną wiosnę, a Cressida miała nadzieję, że nie wrócą śniegi i mrozy. Te powinny pozostać przynależne zimie.
Dziś jednak miał miejsce ważny dzień dla kogoś z jej bliskich, dlatego Cressida była właśnie tu, gdzie po rodzinnym spotkaniu zaprosił ją jej kuzyn świętujący dziś urodziny. Była ciekawa, o czym chciał z nią porozmawiać, czy może po prostu chciał się na trochę wyrwać z dworu i spędzić z nią czas w swobodniejszych okolicznościach; podczas spotkania, gdzie znajdowali się inni Ollivanderowie i ich krewni, nie mieli zbyt wiele sposobności do rozmowy. Cressidy jednak nie mogło zabraknąć w Lancashire, gdyż nawet po ślubie utrzymywała bardzo dobre relacje z rodziną ze strony matki, a Titus był jej bliski wiekiem, więc w dzieciństwie spędzili sporo czasu w swoim towarzystwie. Musiała pojawić się na jego urodzinach i bawiła się całkiem dobrze, ciesząc się z widoku rodziny swojej matki w komplecie, całej i zdrowej. Sama Portia Flint też pojawiła się na trochę, więc Cressida miała okazję spotkać się i z własną matką.
Spojrzała na niego, gdy aportował się tu chwilę po niej, uśmiechając się do niego ciepło. Zastanawiała się, czemu zaproponował tą małą „ucieczkę” z Lancashire jej, a nie na przykład Constantine’owi, choć jego zapewne miał ostatnio na co dzień, odkąd Constantine i jego rodzina także zamieszkali w głównej siedzibie rodu.
- Pewnie już czekałeś, żeby się stamtąd wyrwać, prawda? – zapytała, znając swojego kuzyna i jego niechęć do drętwych spotkań. Titus łaknął wolności, ale odkąd wrócił z powrotem do Anglii, był trzymany w ryzach przez swoją stęsknioną rodzinę. – Wszyscy na pewno cieszyli się, że wróciłeś i świętujesz swoje urodziny z nimi, a nie we Francji. Ja też się z tego cieszę. To był całkiem miły dzień, mam nadzieję, że też bawiłeś się dobrze. W końcu masz już dziewiętnaście lat.
Rozumiała pobudki kierujące jego matką, kiedy wysyłała go do krewnych za granicę, ale mimo to dobrze było go widzieć tutaj.
- W ogóle chyba jeszcze nie miałam okazji należycie ci pogratulować pięknego występu na sabacie. Mam nadzieję, że lady Lestrange była zadowolona z tańca z tobą, spisałeś się, jak przystało na godnego młodego lorda – pochwaliła go. Była tam, ale nie dała popisu wielkich umiejętności, choć udało jej się ani razu nie upaść na lód, zapewne dzięki Williamowi. – Myślę że lady Nott była wami zachwycona, pewnie zresztą miała swój własny cel, dla którego wybrała ją na twoją taneczną partnerkę.
Znając lady Nott, zapewne tak było; kto wie, może i do niej dotarły pogłoski o krnąbrności Titusa?
- Ładnie tu, prawda? Niemal mogę zapomnieć, że kilka dni temu wszędzie leżał śnieg. Tu można poczuć się prawie jak latem – rzekła po chwili, podchodząc bliżej.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
W ostatnich dniach Titus czuł się znacznie lepiej niż tuż po powrocie do domu - przede wszystkim marmurowe popiersia w domu tak głośno plotkowały z obrazami o jego wyjątkowo udanym występie na Sabacie, że nawet stary Waylon Ollivander zerkał nań przychylniejszym okiem i Titus miał wrażenie, że się nawet uśmiechnął ostatnio jak się mijali na korytarzach Lancaster. Wiedział, że swoje dziewiętnaste urodziny będzie więc świętować w nieco luźniejszej atmosferze - i faktycznie na rodzinnym obiedzie bawił się znakomicie! Miło było słuchać życzeń i przyjmować drobne prezenty. Uśmiechał się z każdą pochwałą ojca oraz łagodnym spojrzeniem matki, zapewne spędził również mnóstwo czasu z Kyrą, bo nie potrafił jej odmówić, zaś starszyznę zabawiał grą na pianinie oraz nowo poznanymi francuskimi piosenkami. Popołudnie minęło wyjątkowo szybko i nadzwyczaj przyjemnie, o czym Titus nie omieszkał wspomnieć żegnając ostatnich gości opuszczających zamek Lancaster. Choć szlaban miał do końca życia i mimo drobnych sukcesów nie zapowiadało się na żadne zmiany, to w ten specjalny dzień rodzice pozwolili mu opuścić siedzibę rodu, szczególnie, że obiecał im, że wybiera się na krótkie spotkanie z Cressidą. Kuzynka Cressida była najlepszym wytłumaczeniem - bo wszyscy wiedzieli, że łączy ich bliska przyjaźń. Bo była ułożoną, dobrze wychowaną lady i dzięki niej Ollivander też mógł taki być. Bo jego rodzice po prostu ją lubili. Bo właściwie nie dało się jej nie lubić...
Na Walijskie wybrzeże aportował się zaraz po kuzynce, od razu rozglądając dookoła, więc gdy jego spojrzenie padło na jej drobną sylwetkę, obdarzył ją delikatnym uśmiechem.
- Fakt, już nie mogłem wysiedzieć przy tym stole. - pokiwał głową, a jego wąskie usta wyciągnęły się w jeszcze szerszym uśmiechu. Morska bryza przeczesała krótko przystrzyżone włosy, na co Titus zareagował głośnym westchnięciem. Na krótką chwilę przymknął powieki, dając delikatnym powiewom letniego wiatru pieścić swoje nie do końca gładkie policzki. Z każdym dniem był coraz starszy i choć wciąż był nastolatkiem, to miał wrażenie, że z miesiąca na miesiąc wygląda coraz doroślej - młodzieńczy zarost pokrywał jego twarz, dłonie nosiły coraz więcej znamion, bo i coraz więcej czasu spędzał w warsztacie. W oczach kryło się coraz mniej dziecięcej beztroski.
- Też cieszę się, że mogłem celebrować ten dzień wśród najbliższej rodziny, było naprawdę miło. - a tort, z którego nagle wyleciały cukrowe ptaki zrobił na nim ogromne wrażenie! Ruszył powoli wzdłuż wybrzeża, wlepiając spojrzenie w słoneczne promienie falujące na niespokojnej tafli wody.
- Dziękuję, naprawdę dałem z siebie wszystko i Waylon chyba zaczął to doceniać. A lady Lestrange... cóż, chyba była zadowolona, przynajmniej tak mi się wydaje. Lady Nott świetnie się spisała dobierając nas w parę, naprawdę Marine była wspaniała, a ja jestem niezwykle rad, że mogłem jej towarzyszyć podczas debiutu. Żałuję, że nie wygraliśmy, ale Inara i Percy byli olśniewający. Wy również świetnie sobie radziliście, proszę, pozdrów ode mnie Williama przy najbliższej okazji. - taka prawda. Wygrał ten, kto zaprezentował się lepiej, ale Titus mógł być z siebie dumny, w końcu wraz z lady Lestrange byli na jeziorze najmłodszymi zawodnikami. Drugie miejsce było więc ogromnym sukcesem - Myślisz? Myślisz, że chciała żeby zaiskrzyło? - roześmiał się. No to jej się nie udało niestety, a serce Ollivandera wciąż trwało przy osobie, przy które nie powinno się nigdy znaleźć!
- Pięknie, Walia olśniewa swoją urodą... - westchnął, stąpając powoli dalej - Mam nadzieję, że zima już do nas nie wróci, a lato da nam się cieszyć piękną pogodą chociaż przez kolejne dwa miesiące. Ach! Mam również nadzieję, że i ty dobrze bawiłaś się na moim obiedzie. I przede wszystkim nie wyszłaś głodna. Skrzaty świetnie się spisały.
Na Walijskie wybrzeże aportował się zaraz po kuzynce, od razu rozglądając dookoła, więc gdy jego spojrzenie padło na jej drobną sylwetkę, obdarzył ją delikatnym uśmiechem.
- Fakt, już nie mogłem wysiedzieć przy tym stole. - pokiwał głową, a jego wąskie usta wyciągnęły się w jeszcze szerszym uśmiechu. Morska bryza przeczesała krótko przystrzyżone włosy, na co Titus zareagował głośnym westchnięciem. Na krótką chwilę przymknął powieki, dając delikatnym powiewom letniego wiatru pieścić swoje nie do końca gładkie policzki. Z każdym dniem był coraz starszy i choć wciąż był nastolatkiem, to miał wrażenie, że z miesiąca na miesiąc wygląda coraz doroślej - młodzieńczy zarost pokrywał jego twarz, dłonie nosiły coraz więcej znamion, bo i coraz więcej czasu spędzał w warsztacie. W oczach kryło się coraz mniej dziecięcej beztroski.
- Też cieszę się, że mogłem celebrować ten dzień wśród najbliższej rodziny, było naprawdę miło. - a tort, z którego nagle wyleciały cukrowe ptaki zrobił na nim ogromne wrażenie! Ruszył powoli wzdłuż wybrzeża, wlepiając spojrzenie w słoneczne promienie falujące na niespokojnej tafli wody.
- Dziękuję, naprawdę dałem z siebie wszystko i Waylon chyba zaczął to doceniać. A lady Lestrange... cóż, chyba była zadowolona, przynajmniej tak mi się wydaje. Lady Nott świetnie się spisała dobierając nas w parę, naprawdę Marine była wspaniała, a ja jestem niezwykle rad, że mogłem jej towarzyszyć podczas debiutu. Żałuję, że nie wygraliśmy, ale Inara i Percy byli olśniewający. Wy również świetnie sobie radziliście, proszę, pozdrów ode mnie Williama przy najbliższej okazji. - taka prawda. Wygrał ten, kto zaprezentował się lepiej, ale Titus mógł być z siebie dumny, w końcu wraz z lady Lestrange byli na jeziorze najmłodszymi zawodnikami. Drugie miejsce było więc ogromnym sukcesem - Myślisz? Myślisz, że chciała żeby zaiskrzyło? - roześmiał się. No to jej się nie udało niestety, a serce Ollivandera wciąż trwało przy osobie, przy które nie powinno się nigdy znaleźć!
- Pięknie, Walia olśniewa swoją urodą... - westchnął, stąpając powoli dalej - Mam nadzieję, że zima już do nas nie wróci, a lato da nam się cieszyć piękną pogodą chociaż przez kolejne dwa miesiące. Ach! Mam również nadzieję, że i ty dobrze bawiłaś się na moim obiedzie. I przede wszystkim nie wyszłaś głodna. Skrzaty świetnie się spisały.
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Cressidę też cieszyło to, że Titusowi dobrze poszło i bliscy byli z niego zadowoleni. Ona też była; podczas tańca obserwowała go ukradkiem, ciekawa, jak jej niesforny kuzyn sprawdzi się w takiej roli. A sprawdził się naprawdę dobrze, na pewno lepiej od niej. No, ale to nie ona miała próbować udobruchać rodzinę i zapewnić ją o powrocie na dobrą drogę. Zachowaniu Cressidy nie można było nic zarzucić, dobrze wypełniała swoje obowiązki. Może dlatego rodzice Titusa mieli do niej zaufanie i wiedzieli, że mogła mieć dobry przykład dla ich niepokornego syna. Z ich dwójki to ona zawsze była tą bardziej dojrzałą i poukładaną, to ona musiała trzymać kuzyna w ryzach, ilekroć wpadał na jakiś lekkomyślny pomysł. Teraz miał już dziewiętnaście lat, ale Cressida miała wrażenie, że jeszcze długo będzie lekkomyślny i roztrzepany. Niektórzy nigdy nie dorastali, bez względu na to, ile mijało lat. Dojrzewał, jego rysy stawały się coraz mniej chłopięce, a coraz bardziej męskie... Ale w środku wciąż zdawał się być dużym dzieckiem. Ona nie miała jeszcze nawet dwudziestu, ale musiała szybciej dojrzeć, bo była żoną i matką. Kobietom nie pozwalano na tak długą beztroskę jak mężczyznom, choć to na nich miał później spocząć większy ciężar odpowiedzialności za rodzinę i ród jako całość. Ona miała natomiast tylko ładnie wyglądać u boku męża i na salonach, rodzić kolejne dzieci i dobrze malować. Tego od niej oczekiwano.
Uśmiechnęła się do Titusa; to on zaproponował to miejsce. Kiedyś już tu byli, gdy byli młodsi. Tak to zapamiętała; ciemne skały, spienione morze, szum fal, szelest nadmorskiej trawy i pokrzykiwania morskiego ptactwa. Wyglądało dokładnie tak, jak kiedyś, gdy któregoś lata urządzili tu sobie mały piknik. Zupełnie jakby nic od tamtego czasu się nie wydarzyło.
- Powinieneś się przyzwyczajać. Czeka cię jeszcze wiele podobnych okazji, rodzinnych spotkań, salonowych wyjść... Tak właśnie wygląda nasze życie po ukończeniu szkoły i wejściu w dorosłość – powiedziała, okręcając się lekko w miejscu i pozwalając, by wiatr lekko rozwiał długie, ciemnorude włosy. Po chwili znów spojrzała na Titusa; ona przyzwyczaiła się do takiego życia i potrafiła czerpać z niego radość, a jak odbierał to on? Z ich dwójki to on był tym zbuntowanym, a ona tą, która słuchała się rodziców. – Było. Dla mnie też, naprawdę się cieszę, że zostałam zaproszona. Mam nadzieję, że i ty za dwa miesiące pojawisz się na moich?
Dwa miesiące to sporo czasu w obecnych okolicznościach. Ale Cressida miała nadzieję, że wszystko będzie zmierzać ku dobremu i uspokajać się.
- To dobrze. Myślę, że twoi bliscy mogą być dumni z tego, jak się zachowałeś i że nie przyniosłeś im wstydu – powiedziała, podążając za nim. Gdy zeszli na piach, zdjęła buciki i chwyciła je w dłoń, stąpając po wilgotnym piasku bosymi stópkami. – Lady Lestrange to śliczna i utalentowana młódka. Miałeś prawdziwe szczęście – dodała. Marine była piękna, zdolna i dobrze wychowana, choć Cressida poznała ją dopiero na tym sabacie, przed tańcem na lodzie. – Wiele par dało piękny popis umiejętności. I oczywiście pozdrowię Williama, bardzo dzielnie chronił mnie przed upadkami. To dzięki niemu w ogóle odważyłam się wyjść na lód.
Tak było. To mąż zachęcił Cressidę do tego, by odważyła się spróbować, i nie żałowała. Spodobało jej się.
- To bardzo możliwe. Nie od dziś wiadomo, że lady Nott lubi bawić się w swatkę. Może dotarły do niej plotki o tym, że naraziłeś się rodzinie, i próbowała podsunąć ci dobrze wychowaną młódkę, w nadziei że przypadnie ci do gustu i sprowadzi cię na dobrą drogę? – Mrugnęła do niego lekko, nieco rozbawiona; lady Nott nie znała Titusa, jego nie tak łatwo było sprowadzić na dobrą drogę. Miał własne zapatrywania na to, jak wygląda dobra droga. – Spodobała ci się? Dobrze razem wyglądaliście. A jeśli nie ona, to może jakaś inna debiutantka? Na sabacie nie brakowało ślicznych dziewcząt.
Cressida też miała nadzieję, że Titusowi spodoba się jakaś miła, urocza dama, choć oczywiście miał jeszcze czas. Prawdopodobnie jeszcze kilka lat, zanim ktoś zagoni go na ślubny kobierzec i każe nałożyć obrączkę na palec jakiejś nadobnej niewiasty. Wtedy już będzie musiał dorosnąć.
- Jest cudowna. Pamiętasz, jak kiedyś skręciłam kostkę próbując wejść na tą wyższą skarpę, by znaleźć dobry widok do namalowania pejzażu? – zapytała, przywołując wspomnienie jednej z tych kilku dawnych wizyt w tym miejscu, kiedy byli nastolatkami. – Moja siostra była wtedy bardzo zła. Była tu wtedy z nami – zaśmiała się cicho na to wspomnienie. – Też mam taką nadzieję. Nie chcę już więcej zimy, chcę lato, prawdziwe lato. Bez śniegu i anomalii. Takie jak w zeszłym roku, zwłaszcza, że zbliża się sierpień i festiwal Prewettów. Już nie mogę się doczekać. – Cressida bardzo lubiła Festiwal Lata i czekała na tegoroczny, choć nie była pewna, jak to będzie wyglądać w obecnych czasach. – Oczywiście, że dobrze się bawiłam i nie wyszłam głodna. Wasze skrzaty ugotowały tak dobre potrawy, że wstydem byłoby odejść od stołu, nie próbując choć części z nich.
Uśmiechnęła się do Titusa; to on zaproponował to miejsce. Kiedyś już tu byli, gdy byli młodsi. Tak to zapamiętała; ciemne skały, spienione morze, szum fal, szelest nadmorskiej trawy i pokrzykiwania morskiego ptactwa. Wyglądało dokładnie tak, jak kiedyś, gdy któregoś lata urządzili tu sobie mały piknik. Zupełnie jakby nic od tamtego czasu się nie wydarzyło.
- Powinieneś się przyzwyczajać. Czeka cię jeszcze wiele podobnych okazji, rodzinnych spotkań, salonowych wyjść... Tak właśnie wygląda nasze życie po ukończeniu szkoły i wejściu w dorosłość – powiedziała, okręcając się lekko w miejscu i pozwalając, by wiatr lekko rozwiał długie, ciemnorude włosy. Po chwili znów spojrzała na Titusa; ona przyzwyczaiła się do takiego życia i potrafiła czerpać z niego radość, a jak odbierał to on? Z ich dwójki to on był tym zbuntowanym, a ona tą, która słuchała się rodziców. – Było. Dla mnie też, naprawdę się cieszę, że zostałam zaproszona. Mam nadzieję, że i ty za dwa miesiące pojawisz się na moich?
Dwa miesiące to sporo czasu w obecnych okolicznościach. Ale Cressida miała nadzieję, że wszystko będzie zmierzać ku dobremu i uspokajać się.
- To dobrze. Myślę, że twoi bliscy mogą być dumni z tego, jak się zachowałeś i że nie przyniosłeś im wstydu – powiedziała, podążając za nim. Gdy zeszli na piach, zdjęła buciki i chwyciła je w dłoń, stąpając po wilgotnym piasku bosymi stópkami. – Lady Lestrange to śliczna i utalentowana młódka. Miałeś prawdziwe szczęście – dodała. Marine była piękna, zdolna i dobrze wychowana, choć Cressida poznała ją dopiero na tym sabacie, przed tańcem na lodzie. – Wiele par dało piękny popis umiejętności. I oczywiście pozdrowię Williama, bardzo dzielnie chronił mnie przed upadkami. To dzięki niemu w ogóle odważyłam się wyjść na lód.
Tak było. To mąż zachęcił Cressidę do tego, by odważyła się spróbować, i nie żałowała. Spodobało jej się.
- To bardzo możliwe. Nie od dziś wiadomo, że lady Nott lubi bawić się w swatkę. Może dotarły do niej plotki o tym, że naraziłeś się rodzinie, i próbowała podsunąć ci dobrze wychowaną młódkę, w nadziei że przypadnie ci do gustu i sprowadzi cię na dobrą drogę? – Mrugnęła do niego lekko, nieco rozbawiona; lady Nott nie znała Titusa, jego nie tak łatwo było sprowadzić na dobrą drogę. Miał własne zapatrywania na to, jak wygląda dobra droga. – Spodobała ci się? Dobrze razem wyglądaliście. A jeśli nie ona, to może jakaś inna debiutantka? Na sabacie nie brakowało ślicznych dziewcząt.
Cressida też miała nadzieję, że Titusowi spodoba się jakaś miła, urocza dama, choć oczywiście miał jeszcze czas. Prawdopodobnie jeszcze kilka lat, zanim ktoś zagoni go na ślubny kobierzec i każe nałożyć obrączkę na palec jakiejś nadobnej niewiasty. Wtedy już będzie musiał dorosnąć.
- Jest cudowna. Pamiętasz, jak kiedyś skręciłam kostkę próbując wejść na tą wyższą skarpę, by znaleźć dobry widok do namalowania pejzażu? – zapytała, przywołując wspomnienie jednej z tych kilku dawnych wizyt w tym miejscu, kiedy byli nastolatkami. – Moja siostra była wtedy bardzo zła. Była tu wtedy z nami – zaśmiała się cicho na to wspomnienie. – Też mam taką nadzieję. Nie chcę już więcej zimy, chcę lato, prawdziwe lato. Bez śniegu i anomalii. Takie jak w zeszłym roku, zwłaszcza, że zbliża się sierpień i festiwal Prewettów. Już nie mogę się doczekać. – Cressida bardzo lubiła Festiwal Lata i czekała na tegoroczny, choć nie była pewna, jak to będzie wyglądać w obecnych czasach. – Oczywiście, że dobrze się bawiłam i nie wyszłam głodna. Wasze skrzaty ugotowały tak dobre potrawy, że wstydem byłoby odejść od stołu, nie próbując choć części z nich.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
- Wiem... - westchnął. To nawet brzmiało strasznie nudno! Rodzinne spotkania, salonowe wyjścia, bale i prywatki... A wszystko to w pompatycznej atmosferze, która śmieszyła go odkąd skończył szesnaście lat. Nie lubił takiego udawania, a nie sądził, by ludzie rodzili się z kijem w tyłku. Tej swojej groteskowej powagi nabierali dopiero z czasem, przez wychowanie, tym samym zatracając w sobie wszystko co ludzkie i Titus nie raz dziękował wszystkim przodkom za to, że jego nie udało się okiełznać. On wciąż był wolny, tylko aktualnie nie mógł z tej wolności korzystać, bo przecież miał szlaban do końca życia. Ale tak jak nie można usidlić dzikiego mustanga, tak i młodego Ollivandera nie dało się zamknąć w klatce - zawsze znalazł jakieś wyjście, jakiś sposób, by złamać kilka zasad - Ale wiesz, mi się marzy coś innego. Ja nie będę siedział za stołem i się zachwycał sernikiem, moim domem będzie kiedyś warsztat i dzikie, nieodkryte tereny, gdzie będę szukał materiałów na rdzenie. Nie dla mnie stateczne życie męża i ojca, ja potrzebuję przygód, adrenaliny, nierozwiązanych zagadek, oddechu niebezpieczeństwa na karku! - mówił, żywo przy tym gestykulując. Wyrzucił w górę obie ręce, odwracając się w kierunku morskich fal i trwał tak chwilę, dając podmuchom wiatru szarpać poły długiej szaty w rodowych barwach. Powoli odetchnął, równie niespiesznie opuszczając kończyny, wciąż jednak wbijając spojrzenie gdzieś daleko w horyzont, albo nawet jeszcze dalej, tam, gdzie nie sięgał już wzrok.
- Oczywiście, że się pojawię. - odwrócił się w kierunku kuzynki, obdarzając ją szerokim, radosnym uśmiechem. Sprawi jej najlepszy prezent, pewnie już dumał nad tym, co winien jej podarować w tym roku. Kiedyś było łatwiej, bo jak obydwoje mieli jeszcze po ten kilka a później kilkanaście lat, to nikt się nawet przesadnie nie denerwował jak Titus przesyłał Cressidzie kolorowe szkiełko z hogwarckich witraży, klamkę od sali do transmutacji czy inne tego typu drobiazgi. Wyrośnie z tego, mówili. Tyle, że lata mijały, a z nim było coraz gorzej!
- Byli, mama była zachwycona, a ojciec co prawda tego nie powie, ale pęka z dumy. Widzę to w jego oczach i właściwie nie jest już taki oschły jak jeszcze kilka dni temu. - ten cały Sabat to był jednak dobry pomysł i młody Ollivander naprawdę bawił się przednio, pomimo tego, że to wciąż nie były jego klimaty. Podobnie jak pani Fawley zrzucił buty, by związać razem sznurówki i zarzucić je sobie na szyję. Piasek był chłodny, ale jakże przyjemny.
- Dobrze, że cię do tego namówił. - mrugnął doń jednym okiem. Lubił Williama, miał wrażenie, że dzięki niemu Cressida rozkwita i z nieśmiałej panienki, powoli przeradza się w pełną klasy damę. Parsknął śmiechem na jej kolejne słowa, z rozbawieniem kręcąc łbem. Przesunął dłonią po swoim czole, jednak lekkie rumieńce zabarwiły mu policzki.
- Skąd wiadomo które drogi są dobre? - wskoczył na jakiś kamień, rozkładając ramiona by utrzymać równowagę - Lady Lestrange jest bardzo ładną kobieta, ma piękne oczy i bujne włosy, ładnie pachnie i gdybym miał okazję chętnie poznałbym ją bliżej, ale... - zawahał się, delikatnie przygryzając dolną wargę. Niewielu wiedziało o jego kontaktach z Lottą, chyba tylko Bertie, a i z nim Titus ostatnio widywał się coraz rzadziej. Nie mógł zaprosić go do Lancaster, więc ich kontakt był ostatnio coraz bardziej ograniczony, a Ollivander... Potrzebował komuś o tym powiedzieć. Tylko czy stojąca przed nim Cressida była odpowiednią osobą. Zasłuchał się w jej słowach, śmiejąc się w głos na to wspomnienie.
- Pamiętam! Myslałem, że nas wtedy zabije. Pewnie by to zrobiła, gdyby nie była damą. - z rozbawieniem pokręcił głową. Bał się starszej kuzynki przez kolejne kilka miesięcy, autentycznie!
- Wiesz, Cressi... Chyba ci muszę coś powiedzieć, tylko błagam, nie wydaj mnie. Przysięgnij, że to będzie nasza tajemnica. - wbił w nią spojrzenie, ponownie przygryzając dolną wargę. Czuł jak serce zaczyna szybciej pompować krew, a w głowie kłębią się myśli i wahania.
- Oczywiście, że się pojawię. - odwrócił się w kierunku kuzynki, obdarzając ją szerokim, radosnym uśmiechem. Sprawi jej najlepszy prezent, pewnie już dumał nad tym, co winien jej podarować w tym roku. Kiedyś było łatwiej, bo jak obydwoje mieli jeszcze po ten kilka a później kilkanaście lat, to nikt się nawet przesadnie nie denerwował jak Titus przesyłał Cressidzie kolorowe szkiełko z hogwarckich witraży, klamkę od sali do transmutacji czy inne tego typu drobiazgi. Wyrośnie z tego, mówili. Tyle, że lata mijały, a z nim było coraz gorzej!
- Byli, mama była zachwycona, a ojciec co prawda tego nie powie, ale pęka z dumy. Widzę to w jego oczach i właściwie nie jest już taki oschły jak jeszcze kilka dni temu. - ten cały Sabat to był jednak dobry pomysł i młody Ollivander naprawdę bawił się przednio, pomimo tego, że to wciąż nie były jego klimaty. Podobnie jak pani Fawley zrzucił buty, by związać razem sznurówki i zarzucić je sobie na szyję. Piasek był chłodny, ale jakże przyjemny.
- Dobrze, że cię do tego namówił. - mrugnął doń jednym okiem. Lubił Williama, miał wrażenie, że dzięki niemu Cressida rozkwita i z nieśmiałej panienki, powoli przeradza się w pełną klasy damę. Parsknął śmiechem na jej kolejne słowa, z rozbawieniem kręcąc łbem. Przesunął dłonią po swoim czole, jednak lekkie rumieńce zabarwiły mu policzki.
- Skąd wiadomo które drogi są dobre? - wskoczył na jakiś kamień, rozkładając ramiona by utrzymać równowagę - Lady Lestrange jest bardzo ładną kobieta, ma piękne oczy i bujne włosy, ładnie pachnie i gdybym miał okazję chętnie poznałbym ją bliżej, ale... - zawahał się, delikatnie przygryzając dolną wargę. Niewielu wiedziało o jego kontaktach z Lottą, chyba tylko Bertie, a i z nim Titus ostatnio widywał się coraz rzadziej. Nie mógł zaprosić go do Lancaster, więc ich kontakt był ostatnio coraz bardziej ograniczony, a Ollivander... Potrzebował komuś o tym powiedzieć. Tylko czy stojąca przed nim Cressida była odpowiednią osobą. Zasłuchał się w jej słowach, śmiejąc się w głos na to wspomnienie.
- Pamiętam! Myslałem, że nas wtedy zabije. Pewnie by to zrobiła, gdyby nie była damą. - z rozbawieniem pokręcił głową. Bał się starszej kuzynki przez kolejne kilka miesięcy, autentycznie!
- Wiesz, Cressi... Chyba ci muszę coś powiedzieć, tylko błagam, nie wydaj mnie. Przysięgnij, że to będzie nasza tajemnica. - wbił w nią spojrzenie, ponownie przygryzając dolną wargę. Czuł jak serce zaczyna szybciej pompować krew, a w głowie kłębią się myśli i wahania.
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Wbrew pozorom życie Cressidy, choć oczywiście obfitowało w takie okazje, nie było wyłącznie pasmem rodzinnych spotkań, salonowych wyjść i bali. Miała sporo czasu dla siebie i własnych pasji, nawet po ślubie, więc złota klatka nigdy nie była dla niej uciążliwa. Może tylko w dzieciństwie, kiedy zamiast uczyć się kolejnych historycznych dat i tanecznych kroków miała ochotę wymykać się do lasu, by rozmawiać z ptakami. Później jakoś się w tym wszystkim odnalazła, a spokojny temperament nie kusił wizjami sięgania po zakazane owoce. Nie wątpiła, że Titus po nie sięgał, i robił gorsze rzeczy niż wymykanie się do lasu. Gdyby chodziło o coś błahego, nie naraziłby się ojcu i nestorowi. Musiał zrobić coś, co mogło wystawić na szwank jego reputację.
- Jesteś Ollivanderem. Myślę, że nikt nie będzie mieć nic przeciwko, jeśli oddasz się różdżkarstwu i będziesz kontynuować rodowy interes. Spójrz tylko na Ulyssesa albo na Constantine’a – odezwała się. Kuzynowie mogli stanowić dla Titusa dobry przykład, obaj kultywowali rodowe pasje, byli dobrymi Ollivanderami. – Ale bycie dobrym różdżkarzem nie wyklucza posiadania w przyszłości rodziny. Na pewno będą od ciebie oczekiwać, że jakoś to pogodzisz. Wszyscy jakoś godzimy nasze zajęcia z obowiązkami wobec rodu.
Cressida już przekonała się, jak to jest. Obowiązki wcześnie się o nią upomniały, ale jakoś sobie radziła. Miała nadzieję, że Titus też sobie poradzi. Po prostu jeszcze nie dorósł do małżeństwa i rodziny, ale Ulysses był już po trzydziestce i wciąż był kawalerem, co pewnie dawało młodemu Ollivanderowi nadzieję.
- Spróbowałbyś się nie pojawić – mrugnęła do niego lekko. Pamiętała, że miał dar do nietypowych podarunków, które większość uznałaby za śmieci, ale Cressida doceniała kreatywność kuzyna, bo nikt inny nie przysyłał jej takich zwykłych-niezwykłych przedmiotów. Najważniejsza była jednak sama obecność bliskich.
- Pokazałeś się z dobrej strony – rzekła, stąpając ostrożnie po chłodnym, mokrym piasku. – Ze mnie to William był najbardziej dumny. Rodziców nie było na sabacie, spotkałam tylko siostrę. Prawdopodobnie zatrzymały ich jakieś sprawy w Charnwood.
Spędziła jednak większość sabatu z mężem. William zawsze dobrze radził sobie na salonach, był bardziej śmiały i towarzyski niż ona, co miało na nią dobry wpływ, bo dzięki niemu odważyła się na ten występ na lodzie.
- Każdy inaczej rozumie, czym jest dobra droga – zauważyła. – Dla wielu z nas dobra droga to ta, która podąża w ślad za rodziną i nakazuje spełniać ich oczekiwania. – Tak przynajmniej wyglądała dobra droga Cressidy. A lady Nott była tradycjonalistką i zapewne czuła się w obowiązku zadbać o to, by Titus poznał odpowiednie wzorce i towarzystwo. Pannom takim jak Cressida nie trzeba było o tym przypominać. Ale Titus błądził, szukał swojej ścieżki. A w ich środowisku wieści rozchodziły się szybko i lady Nott na pewno wiedziała co nieco o jego problemach. Mogło się zdawać, że wiedziała dużo o każdym. – Może jeszcze poznasz, na pewno będzie okazja. Ciekawe, co ona myśli o tobie, jakie wrażenie to ty wywarłeś na niej. – Mogła wyczuć, że Titus, choć chyba polubił Marine, nie poczuł względem niej niczego więcej. – Kiedy ja pierwszy raz spotkałam Williama, byłam tak onieśmielona, że szybko od niego uciekłam. – Byli dowodem na to, że nie należało od razu skreślać znajomości. Życie lubiło zaskakiwać.
Szli wciąż wzdłuż brzegu, słuchając szumu fal.
- Pewnie tak by zrobiła – powtórzyła po nim z uśmiechem. – A to był tylko nieszczęśliwy wypadek podczas poszukiwania ładnego pejzażu. Później rzeczywiście go naszkicowałam.
Okręciła się lekko na piasku, zbliżając się nieśmiało do wody, ale szybko się cofając, gdy okazało się, że ta wciąż jest bardzo zimna. Titus powiedział jednak coś, co bardzo ją zaintrygowało, więc odwróciła się w jego stronę, unosząc brwi.
- O czym chcesz mi powiedzieć? – spytała. Miała nadzieję, że to nic niepokojącego, ale od razu zaczęła się zastanawiać: co to mogło być? Jaką tajemnicę chciał jej wyjawić Titus, i czy będzie mogła jej dochować? Nigdy nie cechowała się zamiłowaniem do plotek i nie lubiła łamać danego słowa, ale trudno było tak po prostu obiecać, że dochowa milczenia, gdyby okazało się, że to poważna sprawa. Gdyby Titus chciał dopuścić się czegoś ryzykownego, nie mogłaby tego zataić przed jego rodziną. Westchnęła cicho. Oby chodziło tylko o jakąś kolejną psotę lub coś w tym rodzaju.
- Nie wiem, czy mogę przysiąc, nie znając sprawy. Mam nadzieję, że nie jest to nic groźnego lub mogącego ci zaszkodzić. Czyżby w twojej głowie narodził się kolejny szalony pomysł, który, jak się obawiasz, może nie spodobać się twojemu ojcu? Czy chodzi o coś innego?
- Jesteś Ollivanderem. Myślę, że nikt nie będzie mieć nic przeciwko, jeśli oddasz się różdżkarstwu i będziesz kontynuować rodowy interes. Spójrz tylko na Ulyssesa albo na Constantine’a – odezwała się. Kuzynowie mogli stanowić dla Titusa dobry przykład, obaj kultywowali rodowe pasje, byli dobrymi Ollivanderami. – Ale bycie dobrym różdżkarzem nie wyklucza posiadania w przyszłości rodziny. Na pewno będą od ciebie oczekiwać, że jakoś to pogodzisz. Wszyscy jakoś godzimy nasze zajęcia z obowiązkami wobec rodu.
Cressida już przekonała się, jak to jest. Obowiązki wcześnie się o nią upomniały, ale jakoś sobie radziła. Miała nadzieję, że Titus też sobie poradzi. Po prostu jeszcze nie dorósł do małżeństwa i rodziny, ale Ulysses był już po trzydziestce i wciąż był kawalerem, co pewnie dawało młodemu Ollivanderowi nadzieję.
- Spróbowałbyś się nie pojawić – mrugnęła do niego lekko. Pamiętała, że miał dar do nietypowych podarunków, które większość uznałaby za śmieci, ale Cressida doceniała kreatywność kuzyna, bo nikt inny nie przysyłał jej takich zwykłych-niezwykłych przedmiotów. Najważniejsza była jednak sama obecność bliskich.
- Pokazałeś się z dobrej strony – rzekła, stąpając ostrożnie po chłodnym, mokrym piasku. – Ze mnie to William był najbardziej dumny. Rodziców nie było na sabacie, spotkałam tylko siostrę. Prawdopodobnie zatrzymały ich jakieś sprawy w Charnwood.
Spędziła jednak większość sabatu z mężem. William zawsze dobrze radził sobie na salonach, był bardziej śmiały i towarzyski niż ona, co miało na nią dobry wpływ, bo dzięki niemu odważyła się na ten występ na lodzie.
- Każdy inaczej rozumie, czym jest dobra droga – zauważyła. – Dla wielu z nas dobra droga to ta, która podąża w ślad za rodziną i nakazuje spełniać ich oczekiwania. – Tak przynajmniej wyglądała dobra droga Cressidy. A lady Nott była tradycjonalistką i zapewne czuła się w obowiązku zadbać o to, by Titus poznał odpowiednie wzorce i towarzystwo. Pannom takim jak Cressida nie trzeba było o tym przypominać. Ale Titus błądził, szukał swojej ścieżki. A w ich środowisku wieści rozchodziły się szybko i lady Nott na pewno wiedziała co nieco o jego problemach. Mogło się zdawać, że wiedziała dużo o każdym. – Może jeszcze poznasz, na pewno będzie okazja. Ciekawe, co ona myśli o tobie, jakie wrażenie to ty wywarłeś na niej. – Mogła wyczuć, że Titus, choć chyba polubił Marine, nie poczuł względem niej niczego więcej. – Kiedy ja pierwszy raz spotkałam Williama, byłam tak onieśmielona, że szybko od niego uciekłam. – Byli dowodem na to, że nie należało od razu skreślać znajomości. Życie lubiło zaskakiwać.
Szli wciąż wzdłuż brzegu, słuchając szumu fal.
- Pewnie tak by zrobiła – powtórzyła po nim z uśmiechem. – A to był tylko nieszczęśliwy wypadek podczas poszukiwania ładnego pejzażu. Później rzeczywiście go naszkicowałam.
Okręciła się lekko na piasku, zbliżając się nieśmiało do wody, ale szybko się cofając, gdy okazało się, że ta wciąż jest bardzo zimna. Titus powiedział jednak coś, co bardzo ją zaintrygowało, więc odwróciła się w jego stronę, unosząc brwi.
- O czym chcesz mi powiedzieć? – spytała. Miała nadzieję, że to nic niepokojącego, ale od razu zaczęła się zastanawiać: co to mogło być? Jaką tajemnicę chciał jej wyjawić Titus, i czy będzie mogła jej dochować? Nigdy nie cechowała się zamiłowaniem do plotek i nie lubiła łamać danego słowa, ale trudno było tak po prostu obiecać, że dochowa milczenia, gdyby okazało się, że to poważna sprawa. Gdyby Titus chciał dopuścić się czegoś ryzykownego, nie mogłaby tego zataić przed jego rodziną. Westchnęła cicho. Oby chodziło tylko o jakąś kolejną psotę lub coś w tym rodzaju.
- Nie wiem, czy mogę przysiąc, nie znając sprawy. Mam nadzieję, że nie jest to nic groźnego lub mogącego ci zaszkodzić. Czyżby w twojej głowie narodził się kolejny szalony pomysł, który, jak się obawiasz, może nie spodobać się twojemu ojcu? Czy chodzi o coś innego?
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Machnął tylko obiema rękami - nie wyobrażał sobie siebie w roli męża, a już z pewnością nie u boku jakiejś wymuskanej arystokratki, która nadawała się tylko do tego, by leżeć i pachnieć. Jasne, doceniał urodę dam, ale wolałby by jego wybranka śmigała z nim w podróże po rdzenie, by wspólnie przeżywali niebezpieczne przygody i patrzyli śmierci w oczy.
- Bycie starym kawalerem mi odpowiada. Pewnie nikt by się jakoś szczególnie nie zdziwił. - parsknął śmiechem. Żadna szlachetna panna go nie chciała, chyba, że brakowało jej piątej klepki. Za to nieszlachetna jak najbardziej i to do niej wyrywało się serce młodego Ollivandera. To ją widział obok siebie jak marzył o podróżach pełnych przygód, ale były to tylko marzenia, które zapewne nigdy się nie spełnią. Chyba, że obydwoje faktycznie dożyliby setki - za sto lat ich świat będzie całkiem inny - Titus czuł to podskórnie, albo przynajmniej tak sobie wmawiał.
Przeskakiwał na kolejne twarde kamienie wystające ponad złocisty piasek, rozkładając szeroko ramiona by nie wywinąć nagle orła. Zmarszczył brwi, przez krótką chwilę dumając nad jej słowami.
- Dla mnie dobra droga to ta, którą sam wyznaczam. Nie chcę podążać utartymi ścieżkami. - bo te ścieżki wydawały mu się czasem zbyt proste, chociaż tak po prawdzie czekała na nich niejedna przeszkoda. Nawet życie w mydlanej bańce bywało problematyczne!
- Nie mam zielonego pojęcia! - wzruszył ramionami, chociaż wydawało mu się, że i panna Lestrange zdążyła go polubić, albo przynajmniej nie zdążyła znienawidzić. Ostatecznie zachowywał się przy niej jak na dżentelmena przystało i nawet jej ojciec nie zjadł go od razu po zejściu z lodowiska, więc chyba nie miał się czego wstydzić w ostatecznym rozrachunku.
- Pamiętam... Wciąż mam go pomiędzy kartami albumu. - ten pejzaż naszkicowany jej dłonią - kolekcjonował wszystkie dzieła, które tylko zechciała mu podarować, a tych się trochę nazbierało na przestrzeni lat. Miał więc cały album pejzaży i portretów, a także scenek rodzajowych rozgrywających się na eleganckich salach, pośród jeszcze bardziej eleganckiego tłumu. Przeglądał je czasem z nostalgią, będąc pełnym podziwu jak szybko rozwinęła się w swojej ukochanej dziedzinie. Miał nadzieję, że i jemu uda się osiągnąć kiedyś mistrzostwo w swoim fachu, w rózdżkarstwie i póki co był na dobrej drodze.
- Gdyby mój ojciec się o tym dowiedział to już mógłbym się pakować. - westchnął. Ponownie się zawahał, ale słowo się rzekło, teraz, kiedy już zasiał w niej ziarno ciekawości, nie mógł się tak po prostu wycofać - Sam nie wiem od czego zacząć, jesteś właściwie pierwszą osobą, której o tym mówię - drugą, bo pierwszą był Bertie, ale w szlacheckim światku to faktycznie przodowała - bo wiesz, ja... zakochałem się. - wyrzucił to z siebie zatrzymując się w miejscu. Czuł jak serce przyspiesza, z jeszcze większą natarczywością pompując krew. Wiedział, że na jego policzkach na nowo wykwitły pąsowe płatki róż - Tylko... tylko ona nie jest nikim z nas. Nie wychowała się na salonach, właściwie wychowała się tak daleko od wszelkich luksusów jak to tylko możliwe. Poznaliśmy się całkowicie przypadkowo i od tej pory czuję, że strzała Amora dźga mnie prosto w serce jak tylko choć na chwilę zapomnę o jej piegowatych policzkach i ślicznych oczach... Staram się powtarzać sobie, że to nie ma żadnej przyszłości ale nie potrafię, łapię się na tym, że oczami wyobraźni widzę jak starzejemy się u swojego boku. Nigdy wcześniej nie czułem nic podobnego względem innej osoby... - to było prawdziwie oczyszczające, nawet jeśli całkiem niepewnie spoglądał na kuzynkę Cressidę ciekaw jej reakcji, której w gruncie rzeczy trochę się obawiał. Ale poczuł ulgę, kiedy te wszystkie słowa wreszcie opuściły jego umęczony tajemnicą umysł.
- Bycie starym kawalerem mi odpowiada. Pewnie nikt by się jakoś szczególnie nie zdziwił. - parsknął śmiechem. Żadna szlachetna panna go nie chciała, chyba, że brakowało jej piątej klepki. Za to nieszlachetna jak najbardziej i to do niej wyrywało się serce młodego Ollivandera. To ją widział obok siebie jak marzył o podróżach pełnych przygód, ale były to tylko marzenia, które zapewne nigdy się nie spełnią. Chyba, że obydwoje faktycznie dożyliby setki - za sto lat ich świat będzie całkiem inny - Titus czuł to podskórnie, albo przynajmniej tak sobie wmawiał.
Przeskakiwał na kolejne twarde kamienie wystające ponad złocisty piasek, rozkładając szeroko ramiona by nie wywinąć nagle orła. Zmarszczył brwi, przez krótką chwilę dumając nad jej słowami.
- Dla mnie dobra droga to ta, którą sam wyznaczam. Nie chcę podążać utartymi ścieżkami. - bo te ścieżki wydawały mu się czasem zbyt proste, chociaż tak po prawdzie czekała na nich niejedna przeszkoda. Nawet życie w mydlanej bańce bywało problematyczne!
- Nie mam zielonego pojęcia! - wzruszył ramionami, chociaż wydawało mu się, że i panna Lestrange zdążyła go polubić, albo przynajmniej nie zdążyła znienawidzić. Ostatecznie zachowywał się przy niej jak na dżentelmena przystało i nawet jej ojciec nie zjadł go od razu po zejściu z lodowiska, więc chyba nie miał się czego wstydzić w ostatecznym rozrachunku.
- Pamiętam... Wciąż mam go pomiędzy kartami albumu. - ten pejzaż naszkicowany jej dłonią - kolekcjonował wszystkie dzieła, które tylko zechciała mu podarować, a tych się trochę nazbierało na przestrzeni lat. Miał więc cały album pejzaży i portretów, a także scenek rodzajowych rozgrywających się na eleganckich salach, pośród jeszcze bardziej eleganckiego tłumu. Przeglądał je czasem z nostalgią, będąc pełnym podziwu jak szybko rozwinęła się w swojej ukochanej dziedzinie. Miał nadzieję, że i jemu uda się osiągnąć kiedyś mistrzostwo w swoim fachu, w rózdżkarstwie i póki co był na dobrej drodze.
- Gdyby mój ojciec się o tym dowiedział to już mógłbym się pakować. - westchnął. Ponownie się zawahał, ale słowo się rzekło, teraz, kiedy już zasiał w niej ziarno ciekawości, nie mógł się tak po prostu wycofać - Sam nie wiem od czego zacząć, jesteś właściwie pierwszą osobą, której o tym mówię - drugą, bo pierwszą był Bertie, ale w szlacheckim światku to faktycznie przodowała - bo wiesz, ja... zakochałem się. - wyrzucił to z siebie zatrzymując się w miejscu. Czuł jak serce przyspiesza, z jeszcze większą natarczywością pompując krew. Wiedział, że na jego policzkach na nowo wykwitły pąsowe płatki róż - Tylko... tylko ona nie jest nikim z nas. Nie wychowała się na salonach, właściwie wychowała się tak daleko od wszelkich luksusów jak to tylko możliwe. Poznaliśmy się całkowicie przypadkowo i od tej pory czuję, że strzała Amora dźga mnie prosto w serce jak tylko choć na chwilę zapomnę o jej piegowatych policzkach i ślicznych oczach... Staram się powtarzać sobie, że to nie ma żadnej przyszłości ale nie potrafię, łapię się na tym, że oczami wyobraźni widzę jak starzejemy się u swojego boku. Nigdy wcześniej nie czułem nic podobnego względem innej osoby... - to było prawdziwie oczyszczające, nawet jeśli całkiem niepewnie spoglądał na kuzynkę Cressidę ciekaw jej reakcji, której w gruncie rzeczy trochę się obawiał. Ale poczuł ulgę, kiedy te wszystkie słowa wreszcie opuściły jego umęczony tajemnicą umysł.
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Raczej trudno byłoby Titusowi znaleźć taką wybrankę, choć w dzisiejszych czasach było coraz więcej kobiet postępowych. Skoro znajdowały się damy, które pracowały w męskich zawodach, to pewnie znalazłyby się i takie, które lubiły podróżować. Przeważająca większość była jednak delikatna i kobieca jak Cressida, która, choć chętnie poznałaby świat poza Anglią, wolałaby to robić w sposób odpowiedni dla damy.
- Jeszcze masz dużo czasu, zanim ktoś nazwie cię starym kawalerem. To kobiety mają pod tym względem gorzej – powiedziała. Dziewczęta zaledwie pięć lat starsze od niej zaczynano już nazywać starymi pannami i doszukiwać się przyczyn, dla których jeszcze nie miały mężów.
Cressida podążała pewnymi ścieżkami wytyczonymi przez rodzinę i przez inne młode panny takie jak ona. Czasem zastanawiała się nad pewnymi kwestiami, ale wierzyła, że wcześniejsze pokolenia wiedziały, co robią, i że następne również powinny dbać o odpowiednie wartości. Jak każdy miała na koncie drobne, niewinne grzeszki, ale nawet nie przyszło jej do głowy, by zrobić coś stojącego w całkowitej sprzeczności z zasadami, które jej wpojono. Zbyt mocno bała się zawodu rodziny, a może nawet odtrącenia przez nią, bo rodzina była najważniejsza, choć odcięcie od szlacheckich wygód również byłoby bolesne i Cressida nie potrafiłaby się ich wyrzec. Podążając własnymi ścieżkami Titus stąpał po grząskim gruncie, o czym zapewne przekonał się wtedy, kiedy naraził się nestorowi.
- Musisz być ostrożny, Titusie, zwłaszcza teraz, kiedy nestor i rodzina uważniej cię obserwują – rzekła. – Czasami bezpieczniej się dostosować i przynajmniej od czasu do czasu zrobić coś, co służy dobru rodziny, a nie tylko egoistycznym zachciankom.
Wiedziała, że był młody i pragnął wolności, ale co, jeśli przekroczy granicę zbyt wiele razy? Martwiła się o niego i nie chciała, by miał kłopoty. Zależało jej na nim, był jej rodziną. To dlatego była tu z nim teraz, zamiast po jego urodzinach wrócić prosto do Ambleside. Skoro chciał z nią porozmawiać, była gotowa, by go wysłuchać i powiedzieć, co o wszystkim myśli.
- To teraz pozostaje czekać na kolejny sabat – mrugnęła do niego, także przeskakując po kamieniach w ślad za nim, jedną ręką trzymając buciki, a drugą poły sukni. Może na kolejnych sabatach Titus lepiej pozna tegoroczne debiutantki i może któraś przypadnie mu do gustu. – To miłe, że wciąż go masz. Też trzymam w jednym z kufrów niektóre z twoich starych podarków – rzekła; była sentymentalna i lubiła gromadzić różne przedmioty. Chętnie też podarowywała innym swoje rysunki, więc w czasach szkolnych w listach do kuzynów oraz znajomych uczących się w Hogwarcie często dołączała jakieś drobne szkice.
Ale po chwili jej uwagę zaabsorbowała zmiana zachowania Titusa. Patrzyła na niego wyczekująco, czekając na wyznanie, które miał jej przedstawić, i wysłuchała go cierpliwie, choć w jej umyśle rozpoczęła się już gonitwa myśli, a w oczach pojawił się niepokój. Wiedziała też, że będzie mieć duży dylemat – dotrzymać słowa danego Titusowi, czy pokierować się jego dobrem i wyznać prawdę jego rodzicom, by uchronili go od niewłaściwej decyzji i utrzymali na łonie rodziny?
- Och, Titusie – westchnęła cicho, gdy skończył mówić. – Wygląda na to, że znalazłeś się... w skomplikowanej sytuacji. – To było dość eufemistyczne określenie. – Ale wiesz, że to nie ma żadnej przyszłości, prawda? Rodzice nie pozwoliliby ci wybrać takiej panny, nawet, jeśli ją kochasz. Jest mugolaczką, półkrwi? – Podejrzewała, że tak musiało być, skoro wspominał o tym, że owa panna była bardzo odległa od świata salonów. A o ile młódka o krwi czystej zostałaby jeszcze zaakceptowana, tak w innym przypadku nie było mowy o zgodzie na związek i żeby Titus mógł być z ukochaną, musiałby porzucić ród i nazwisko. Nawet te bardziej liberalne rody podtrzymywały czystość krwi. – Zresztą... Jesteś jeszcze młody, a to pewnie tylko powiew młodzieńczych, nastoletnich uczuć. Naprawdę czujesz się zakochany? – Zrzucała to zauroczenie właśnie na to, że Titus był młody i niedoświadczony. Kiedyś uczucia mogły ulecieć, a rodzina była czymś stałym i pewnym, więc dla Cressidy wybór byłby oczywisty, choć sama nigdy nie pozwoliła swojemu sercu na wyrwanie się w stronę kogoś, kogo nie powinna darzyć uczuciami. Wyszła za mąż z rozsądku, nie z miłości. Uczucia przyszły później, ale Cressida nie wierzyła w nastoletnią miłość i sama nie traciła na nią czasu, wiedząc, że jej przeznaczenie mogło być tylko jedno: aranżowane małżeństwo. – Proszę, nie rób niczego głupiego. Nie warto narażać relacji z rodziną dla uczucia, które może skończyć się równie szybko, jak się zaczęło. Rodzina, bliscy... To oni są czymś pewnym, jesteś dla nich ważny – mówiła, patrząc na niego ze smutkiem. – Od jak dawna to trwa? Kiedy... ją poznałeś? I gdzie? Opowiedz mi o niej, Titusie. – Podejrzewała jednak, że Titus o wiele częściej bywał wśród ludzi spoza wyższych sfer, podczas gdy Cressida już w szkole trzymała pewien dystans, starannie dobierając towarzystwo i wiedząc, że damie nie wypada blisko spoufalać się z mugolakami.
- Wiesz, że powinnam powiedzieć o tym twoim rodzicom, prawda? Ale nie zrobię tego. – Jeszcze, dodała w myślach. Pewnie zrobiłaby to gdyby sytuacja zabrnęła za daleko, żeby ratować Titusa, oczywiście w swoim mniemaniu. Póki co zamierzała obserwować sytuację, wierząc, że kuzyn się opamięta, a każdy przecież miał prawo do błędów młodości i poszukiwania szczęścia, póki jeszcze mógł. Cressida nie zamierzała mu tego odbierać, chciała go jedynie przestrzec przed konsekwencjami, by wiedział, w którym momencie się zatrzymać. Na pewno nie był pierwszym ani ostatnim, który poczuł coś do nieodpowiedniej osoby, a potem się opamiętał. To on musiał to zrozumieć; ona mogła tylko obserwować i mieć nadzieję, że nie zrobi czegoś, czego będzie żałować do końca życia. – Wierzę, że pewnego dnia podejmiesz dobrą decyzję.
- Jeszcze masz dużo czasu, zanim ktoś nazwie cię starym kawalerem. To kobiety mają pod tym względem gorzej – powiedziała. Dziewczęta zaledwie pięć lat starsze od niej zaczynano już nazywać starymi pannami i doszukiwać się przyczyn, dla których jeszcze nie miały mężów.
Cressida podążała pewnymi ścieżkami wytyczonymi przez rodzinę i przez inne młode panny takie jak ona. Czasem zastanawiała się nad pewnymi kwestiami, ale wierzyła, że wcześniejsze pokolenia wiedziały, co robią, i że następne również powinny dbać o odpowiednie wartości. Jak każdy miała na koncie drobne, niewinne grzeszki, ale nawet nie przyszło jej do głowy, by zrobić coś stojącego w całkowitej sprzeczności z zasadami, które jej wpojono. Zbyt mocno bała się zawodu rodziny, a może nawet odtrącenia przez nią, bo rodzina była najważniejsza, choć odcięcie od szlacheckich wygód również byłoby bolesne i Cressida nie potrafiłaby się ich wyrzec. Podążając własnymi ścieżkami Titus stąpał po grząskim gruncie, o czym zapewne przekonał się wtedy, kiedy naraził się nestorowi.
- Musisz być ostrożny, Titusie, zwłaszcza teraz, kiedy nestor i rodzina uważniej cię obserwują – rzekła. – Czasami bezpieczniej się dostosować i przynajmniej od czasu do czasu zrobić coś, co służy dobru rodziny, a nie tylko egoistycznym zachciankom.
Wiedziała, że był młody i pragnął wolności, ale co, jeśli przekroczy granicę zbyt wiele razy? Martwiła się o niego i nie chciała, by miał kłopoty. Zależało jej na nim, był jej rodziną. To dlatego była tu z nim teraz, zamiast po jego urodzinach wrócić prosto do Ambleside. Skoro chciał z nią porozmawiać, była gotowa, by go wysłuchać i powiedzieć, co o wszystkim myśli.
- To teraz pozostaje czekać na kolejny sabat – mrugnęła do niego, także przeskakując po kamieniach w ślad za nim, jedną ręką trzymając buciki, a drugą poły sukni. Może na kolejnych sabatach Titus lepiej pozna tegoroczne debiutantki i może któraś przypadnie mu do gustu. – To miłe, że wciąż go masz. Też trzymam w jednym z kufrów niektóre z twoich starych podarków – rzekła; była sentymentalna i lubiła gromadzić różne przedmioty. Chętnie też podarowywała innym swoje rysunki, więc w czasach szkolnych w listach do kuzynów oraz znajomych uczących się w Hogwarcie często dołączała jakieś drobne szkice.
Ale po chwili jej uwagę zaabsorbowała zmiana zachowania Titusa. Patrzyła na niego wyczekująco, czekając na wyznanie, które miał jej przedstawić, i wysłuchała go cierpliwie, choć w jej umyśle rozpoczęła się już gonitwa myśli, a w oczach pojawił się niepokój. Wiedziała też, że będzie mieć duży dylemat – dotrzymać słowa danego Titusowi, czy pokierować się jego dobrem i wyznać prawdę jego rodzicom, by uchronili go od niewłaściwej decyzji i utrzymali na łonie rodziny?
- Och, Titusie – westchnęła cicho, gdy skończył mówić. – Wygląda na to, że znalazłeś się... w skomplikowanej sytuacji. – To było dość eufemistyczne określenie. – Ale wiesz, że to nie ma żadnej przyszłości, prawda? Rodzice nie pozwoliliby ci wybrać takiej panny, nawet, jeśli ją kochasz. Jest mugolaczką, półkrwi? – Podejrzewała, że tak musiało być, skoro wspominał o tym, że owa panna była bardzo odległa od świata salonów. A o ile młódka o krwi czystej zostałaby jeszcze zaakceptowana, tak w innym przypadku nie było mowy o zgodzie na związek i żeby Titus mógł być z ukochaną, musiałby porzucić ród i nazwisko. Nawet te bardziej liberalne rody podtrzymywały czystość krwi. – Zresztą... Jesteś jeszcze młody, a to pewnie tylko powiew młodzieńczych, nastoletnich uczuć. Naprawdę czujesz się zakochany? – Zrzucała to zauroczenie właśnie na to, że Titus był młody i niedoświadczony. Kiedyś uczucia mogły ulecieć, a rodzina była czymś stałym i pewnym, więc dla Cressidy wybór byłby oczywisty, choć sama nigdy nie pozwoliła swojemu sercu na wyrwanie się w stronę kogoś, kogo nie powinna darzyć uczuciami. Wyszła za mąż z rozsądku, nie z miłości. Uczucia przyszły później, ale Cressida nie wierzyła w nastoletnią miłość i sama nie traciła na nią czasu, wiedząc, że jej przeznaczenie mogło być tylko jedno: aranżowane małżeństwo. – Proszę, nie rób niczego głupiego. Nie warto narażać relacji z rodziną dla uczucia, które może skończyć się równie szybko, jak się zaczęło. Rodzina, bliscy... To oni są czymś pewnym, jesteś dla nich ważny – mówiła, patrząc na niego ze smutkiem. – Od jak dawna to trwa? Kiedy... ją poznałeś? I gdzie? Opowiedz mi o niej, Titusie. – Podejrzewała jednak, że Titus o wiele częściej bywał wśród ludzi spoza wyższych sfer, podczas gdy Cressida już w szkole trzymała pewien dystans, starannie dobierając towarzystwo i wiedząc, że damie nie wypada blisko spoufalać się z mugolakami.
- Wiesz, że powinnam powiedzieć o tym twoim rodzicom, prawda? Ale nie zrobię tego. – Jeszcze, dodała w myślach. Pewnie zrobiłaby to gdyby sytuacja zabrnęła za daleko, żeby ratować Titusa, oczywiście w swoim mniemaniu. Póki co zamierzała obserwować sytuację, wierząc, że kuzyn się opamięta, a każdy przecież miał prawo do błędów młodości i poszukiwania szczęścia, póki jeszcze mógł. Cressida nie zamierzała mu tego odbierać, chciała go jedynie przestrzec przed konsekwencjami, by wiedział, w którym momencie się zatrzymać. Na pewno nie był pierwszym ani ostatnim, który poczuł coś do nieodpowiedniej osoby, a potem się opamiętał. To on musiał to zrozumieć; ona mogła tylko obserwować i mieć nadzieję, że nie zrobi czegoś, czego będzie żałować do końca życia. – Wierzę, że pewnego dnia podejmiesz dobrą decyzję.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
- A szkoda... - przeciągle jęknął - Moja mama to już oszalała na tym punkcie! Ty wiesz, że wypisuje do wszystkich swoich znajomych, które mają córki żeby nas umawiać na jakieś randki w ciemno? - popukał się w głowę, bo co to był w ogóle za pomysł! Ale pani Ollivander tak się zafiksowała na punkcie szybkiego ślubu swojego jedynego syna, że o niczym innym nie myślała. Chyba jej kapelusz za bardzo mózg ścisnął, albo czuła, że się starzeje i musi natychmiast zostać babcią, a uprzednio zatańczyć na weselu swoich dzieci. Jak tak dalej pójdzie to w przyszłym miesiącu zacznie szukać jakiegoś miłego kawalera dla Kyry!
- Może i tak. - wzruszył ramionami, chociaż wiadomo było, że przy rewolucji szedłby w pierwszym rzędzie. Tu już nawet nie chodziło o te wszystkie sztywne zasady, tylko to w jaki sposób arystokracja patrzyła na tych, którzy mieli mniej szczęścia i w ich żyłach nie płynął błękit. Nie mógł narzekać na Ollivanderów - oni obiecali służyć każdemu czarodziejowi, niezależnie od środowiska, z jakiego się wywodził, ale zaciskał dłonie w pięści jak tylko ci wszyscy lordowie (tfu!) zaczynali wygłaszać swoje poglądy.
Uśmiechnął się delikatnie, chociaż nie interesowały go ani tegoroczne, ani przyszłe debiutantki, chyba, że pojawiłaby się wśród nich przeklęta córa Selwynów, ale to było raczej nierealne. Wielka szkoda, fenomenalnie prezentowałaby się w balowej sukni i kryształowych pantoflach.
- Naprawdę? - ucieszył się. Jej prace były małymi dziełami sztuki, on z kolei przysyłał jej zwykłe śmieci, więc było to tym bardziej miłe. Kyra też zapewne chowała jeszcze gdzieś klamkę z hogwarckiej toalety na drugim piętrze.
Powoli wypuścił z płuc powietrze, kiedy nie zaczęła panikować ani wrzeszczeć, ani nic z tych rzeczy. Właściwie przyjęła to nadzwyczaj spokojnie, więc chyba mógł odetchnąć.
- Jest... zawahał się. W pierwsze chwili chciał skłamać, ale przypomniał sobie, że nie umie i że i tak powiedział już za dużo. Mógł chyba zaufać Cressidzie, mniemał, że owa tajemnica zostanie między nimi - Jest charłaczką. - rzucił półszeptem, rozglądając się naokoło. Charłaczką, w której żyłach płynęła szlachetna krew Selwynów... wciąż jednak pozbawioną magii sierotą, porzuconą przez własną rodzinę - Wiem. Wiem, że to nie ma żadnych szans, ale miłość nie wybiera, jest ponad wszelkimi podziałami, a ona oczarowała mnie jak tylko wpadła do Różdżkarni. - uśmiechnął się na owe wspomnienie. Mierzyli się wówczas z okropną Katastrofą, którą w ramach wdzięczności Titus dokarmiał czasem ciastkami jak odwiedzał Lottę w Zwierzyńcku. Pokręcił delikatnie łbem, w międzyczasie przesuwając palcami po włosach i twarzy. Na krótką chwilę złączył dłonie, kryjąc w nich nos, ale szybko opuścił ręce, na nowo odwracając się w kierunku bezkresnej wody.
- Nie wiem. Po prostu... ja naprawdę czuję te legendarne motyle w brzuchu. Tęsknię kiedy się nie widzimy, a jak mamy się spotkać to jakoś tak bardziej mi się chce żyć. Myśli o niej ładują mnie energetycznie i w ogóle... Kocham jej długie, miękkie włosy, smutne oczy, gładką skórę. To jak pachnie i mówi, to jak się zachowuje, jak wygląda... Chyba wpadłem po uszy. - westchnął. Słuchał jej słów, wbijając spojrzenie w odległy horyzont. Miała wiele racji - rodzice, siostra, kuzyni i kuzynki... Kochał Ollivanderów, wychowali go i nauczyli jak obchodzić się z różdżkami. Byli zresztą jedyni w swoim rodzaju i Titus był naprawdę dumny z nazwiska, które nosi... Tylko chciałby móc podarować je komuś, kogo sam wybierze.
- Od lutego, poznaliśmy się w Różdżkarni, to był zwykły przypadek. Wpadła do sklepu w ślad za jednym szalonym ptaszyskiem i... i od tej pory spotykamy się regularnie. Lubi zwierzęta i jest naprawdę nieprzeciętnie inteligentna, życie wciąż daje jej w kość, ale mam wrażenie, że jej nic nie złamie, wiele się od niej uczę i ona ode mnie chyba też. - uśmiechnął się - Piecze ciasteczka i zaprasza mnie czasem na zupę po pracy. - to było nawet całkiem urocze... Mógłby opowiadać o pannie Moore całymi godzinami, ale niespecjalnie chciał zdradzać konkrety, mówił więc raczej ogólnikami, zatajając dane - Też pracuje na Pokątnej i mieszka... - ugryzł się w język. Jakby wyznał, że na Nokturnie to Cressida chyba złapałaby się za głowę! - Mieszka też tam. - skończył, kiwnąwszy łepetyną. W sumie to kiedyś przecież stacjonowała u znajomego z magicznej części Londynu, więc nawet nie skłamał! A to, że później wróciła na Nokturn... to już była całkiem inna sprawa. Słyszał w uszach bicie swojego serca - przyspieszone i natężone, które uspokoiło się dopiero w momencie, w którym przyznała, że nikomu nic nie powie. Z radości aż ją wyściskał, unosząc ponad ziemię i kręcąc z nią piruety.
- Dziękuję! Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć. - wypuścił drobne, dziewczęce ciało z objęć, odsuwając się na odległość ramion - Cokolwiek bym nie zrobił... Będzie to dobra decyzja. - kiwnął głową. Póki co zamierzał wciąż kryć się z ową relacją, ale wiedział, że nie może to trwać wiecznie. Że kiedyś będzie musiał wybrać i ufał, że będzie wówczas gotowy.
- Może i tak. - wzruszył ramionami, chociaż wiadomo było, że przy rewolucji szedłby w pierwszym rzędzie. Tu już nawet nie chodziło o te wszystkie sztywne zasady, tylko to w jaki sposób arystokracja patrzyła na tych, którzy mieli mniej szczęścia i w ich żyłach nie płynął błękit. Nie mógł narzekać na Ollivanderów - oni obiecali służyć każdemu czarodziejowi, niezależnie od środowiska, z jakiego się wywodził, ale zaciskał dłonie w pięści jak tylko ci wszyscy lordowie (tfu!) zaczynali wygłaszać swoje poglądy.
Uśmiechnął się delikatnie, chociaż nie interesowały go ani tegoroczne, ani przyszłe debiutantki, chyba, że pojawiłaby się wśród nich przeklęta córa Selwynów, ale to było raczej nierealne. Wielka szkoda, fenomenalnie prezentowałaby się w balowej sukni i kryształowych pantoflach.
- Naprawdę? - ucieszył się. Jej prace były małymi dziełami sztuki, on z kolei przysyłał jej zwykłe śmieci, więc było to tym bardziej miłe. Kyra też zapewne chowała jeszcze gdzieś klamkę z hogwarckiej toalety na drugim piętrze.
Powoli wypuścił z płuc powietrze, kiedy nie zaczęła panikować ani wrzeszczeć, ani nic z tych rzeczy. Właściwie przyjęła to nadzwyczaj spokojnie, więc chyba mógł odetchnąć.
- Jest... zawahał się. W pierwsze chwili chciał skłamać, ale przypomniał sobie, że nie umie i że i tak powiedział już za dużo. Mógł chyba zaufać Cressidzie, mniemał, że owa tajemnica zostanie między nimi - Jest charłaczką. - rzucił półszeptem, rozglądając się naokoło. Charłaczką, w której żyłach płynęła szlachetna krew Selwynów... wciąż jednak pozbawioną magii sierotą, porzuconą przez własną rodzinę - Wiem. Wiem, że to nie ma żadnych szans, ale miłość nie wybiera, jest ponad wszelkimi podziałami, a ona oczarowała mnie jak tylko wpadła do Różdżkarni. - uśmiechnął się na owe wspomnienie. Mierzyli się wówczas z okropną Katastrofą, którą w ramach wdzięczności Titus dokarmiał czasem ciastkami jak odwiedzał Lottę w Zwierzyńcku. Pokręcił delikatnie łbem, w międzyczasie przesuwając palcami po włosach i twarzy. Na krótką chwilę złączył dłonie, kryjąc w nich nos, ale szybko opuścił ręce, na nowo odwracając się w kierunku bezkresnej wody.
- Nie wiem. Po prostu... ja naprawdę czuję te legendarne motyle w brzuchu. Tęsknię kiedy się nie widzimy, a jak mamy się spotkać to jakoś tak bardziej mi się chce żyć. Myśli o niej ładują mnie energetycznie i w ogóle... Kocham jej długie, miękkie włosy, smutne oczy, gładką skórę. To jak pachnie i mówi, to jak się zachowuje, jak wygląda... Chyba wpadłem po uszy. - westchnął. Słuchał jej słów, wbijając spojrzenie w odległy horyzont. Miała wiele racji - rodzice, siostra, kuzyni i kuzynki... Kochał Ollivanderów, wychowali go i nauczyli jak obchodzić się z różdżkami. Byli zresztą jedyni w swoim rodzaju i Titus był naprawdę dumny z nazwiska, które nosi... Tylko chciałby móc podarować je komuś, kogo sam wybierze.
- Od lutego, poznaliśmy się w Różdżkarni, to był zwykły przypadek. Wpadła do sklepu w ślad za jednym szalonym ptaszyskiem i... i od tej pory spotykamy się regularnie. Lubi zwierzęta i jest naprawdę nieprzeciętnie inteligentna, życie wciąż daje jej w kość, ale mam wrażenie, że jej nic nie złamie, wiele się od niej uczę i ona ode mnie chyba też. - uśmiechnął się - Piecze ciasteczka i zaprasza mnie czasem na zupę po pracy. - to było nawet całkiem urocze... Mógłby opowiadać o pannie Moore całymi godzinami, ale niespecjalnie chciał zdradzać konkrety, mówił więc raczej ogólnikami, zatajając dane - Też pracuje na Pokątnej i mieszka... - ugryzł się w język. Jakby wyznał, że na Nokturnie to Cressida chyba złapałaby się za głowę! - Mieszka też tam. - skończył, kiwnąwszy łepetyną. W sumie to kiedyś przecież stacjonowała u znajomego z magicznej części Londynu, więc nawet nie skłamał! A to, że później wróciła na Nokturn... to już była całkiem inna sprawa. Słyszał w uszach bicie swojego serca - przyspieszone i natężone, które uspokoiło się dopiero w momencie, w którym przyznała, że nikomu nic nie powie. Z radości aż ją wyściskał, unosząc ponad ziemię i kręcąc z nią piruety.
- Dziękuję! Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć. - wypuścił drobne, dziewczęce ciało z objęć, odsuwając się na odległość ramion - Cokolwiek bym nie zrobił... Będzie to dobra decyzja. - kiwnął głową. Póki co zamierzał wciąż kryć się z ową relacją, ale wiedział, że nie może to trwać wiecznie. Że kiedyś będzie musiał wybrać i ufał, że będzie wówczas gotowy.
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
- Twoja mama na pewno bardzo się o ciebie troszczy i pragnie twojej pomyślności – zapewniła go. Rodzice Titusa byli naprawdę w porządku, Cressida nie wątpiła w dobre intencje lady Ollivander wobec syna. Może w ten sposób próbowała go utrzymać na łonie rodu, widząc jego młodzieńczy bunt? A może już coś podejrzewała? – Wszyscy tego chcemy, choć chyba każdy dobrze wie, że na ten moment nie jesteś gotowy na bycie poważnym mężem – dodała szczerze; bardzo lubiła Titusa, ale nie ulegało wątpliwości, że do małżeństwa jeszcze nie dorósł. Mężczyzna musiał być filarem, na którym wspierała się jego rodzina, a czy psotny młodzieniec utrzymałby na swoich barkach taką odpowiedzialność?
Cressida z pewnością nie chciałaby mieć nic wspólnego z żadną rewolucją; chciała, by obecny stan rzeczy trwał, by mogli wciąż cieszyć się przywilejami, wygodą i szacunkiem. Była dumna ze swojego pochodzenia i pozycji, więc gdyby Titus zaczął rozprawiać o rewolucji spojrzałaby na niego jak na szaleńca. Nie była źle nastawiona do innych czarodziejów i nie popierała otwartej dyskryminacji, ale tradycje to tradycje, a dbanie o utrzymanie czystości krwi w obrębie rodu było jedną z nich. Być może była tylko naiwnym dzieciakiem który ślepo wierzył w to, co wpoił mu ojciec i nie próbował kwestionować jego słów, ale Cressida nie pragnęła zmian, bo przez całe życie było jej dobrze, urodziła się, by być damą i żyć w luksusach.
- Jestem sentymentalna – westchnęła tylko.
Ale po chwili nadeszła zaskakująca opowieść Titusa o zakazanym młodzieńczym uczuciu. Ale Cressida, być może naiwnie, chciała wierzyć, że to tylko lekkomyślność i naiwność niedoświadczonego młodzika, który jeszcze wróci na dobrą drogę i nie przyniesie hańby swojej rodzinie. Gdyby znała historię obiektu jego uczuć z pewnością współczułaby jej charłactwa, odtrącenia przez rodzinę i życia w nędzy oraz poczuciu niedopasowania do świata magii, ale nie znała. I bardzo martwiła się o Titusa, który obdarzył uczuciami kogoś, kogo ród nie chciałby na tym miejscu widzieć. Ona sama natomiast nie chciała stracić kuzyna, więc czuła, że nie może podejść do sprawy z obojętnością.
- To takie... lekkomyślne i abstrakcyjne – zaczęła cicho, zbliżając się nieznacznie do Titusa. Nie był od niej wiele wyższy, więc nie musiała zadzierać głowy tak mocno, jak w przypadku innych mężczyzn. – Sama nie wiem, jak to jest, ale wiem też, że nie potrafiłabym zawieść mojej rodziny, bo przelotna nastoletnia miłość nie jest warta utraty względów najbliższych. Poślubiłabym każdego, kogo by mi kazali, bo wiem, że tak trzeba i że oni chcą mojego szczęścia. Czasami trzeba odłożyć własne egoistyczne pragnienia na bok dla większego dobra. – To, że pokochała aranżowanego męża to czysty przypadek, wcale nie musiało tak być, ale zaufała rodzinie, spełniła jej wolę i stanęła na ślubnym kobiercu. Nie poznała może motyli w brzuchu ani innych doznań opisywanych w romansidłach, ale poczucie obowiązku było w niej na tyle silne że nigdy ich nie pragnęła i wręcz bała się tego, że mogłaby pokochać kogoś, kogo kochać nie było jej wolno. Uczucie do męża było bardziej stabilne, bo rozwinęło się z czasem i niewątpliwie ułatwiło im obojgu wypełnianie obowiązku wobec rodzin. – Pewnie to dla ciebie trudne, prawda? Wiem, że przeraża cię wizja utkwienia w aranżowanym związku z kobietą, którą nie ty wybierzesz, ale to naprawdę nie musi być koniec świata, spójrz na mnie i Williama.
Uśmiechnęła się blado, ale czuła się skonsternowana i zakłopotana, nie była pewna, co powiedzieć, bo miała wrażenie, że wszystko to, co mówiła, brzmiało nieodpowiednio, niezręcznie i nie oddawało w pełni tego, co czuła. Starała się też być delikatna, nie chciała urazić Titusa, bo zależało jej na nim. Ale oboje stąpali po grząskim gruncie, a w Cressidzie walczyły dwie skrajności: naiwna wiara w przekonania wpojone przez rodzinę oraz sympatia do Titusa, któremu próbowała pomóc. Problem w tym, że nie bardzo wiedziała, jak.
- Nie znam tej dziewczyny więc trudno mi coś o niej powiedzieć, na pewno musiałeś mieć powód, dla którego poczułeś do niej coś więcej. Może właśnie dlatego, że jest z innego świata niż my? Czy to tym cię urzekła, Titusie? – zastanowiła się, nieświadoma, z jak bardzo innego świata. Salony i Nokturn to dwie przeciwne skrajności. Gdyby wiedziała, że to dziewczyna z Nokturnu, byłaby zmuszona złamać obietnicę i powiedzieć jego matce. Ale nie wiedziała o tym, choć była świadoma, że Titusa ciągnęło do tego, co inne i zakazane, lubił łamać zasady i nudziły go salony. Gdyby wraz z nim uczyła się w Hogwarcie, na pewno nie raz złapałaby się za głowę, widząc co wyprawiał. – Zanim coś zrobisz, proszę, pomyśl o swojej rodzinie. O rodzicach, siostrze i całej reszcie. Na pewno woleliby, żebyś był z nimi, nie gdzieś daleko, samotnie goniąc za uczuciami jako wyrzutek. – Miała jednak nadzieję że to tylko czcze rozważania, ale znała Titusa i jego gorącą głowę, więc zrobienie głupstwa mogło nie być wcale tak odległą perspektywą. Co, jeśli mówił to jej, bo miał wobec swojego zauroczenia poważne plany nie bacząc na konsekwencje i gniew nestora?
Nawet, kiedy Titus zmniejszył dystans i na moment pochwycił ją w ramiona i okręcił, nie opuszczał jej cień niepokoju.
- Jak bardzo to... poważne? I czy ktoś w rodzinie coś podejrzewa? – zapytała, gdy znowu się od siebie odsunęli, licząc, że odpowie przecząco, że to nic poważnego. Zwykłe, nastoletnie uczucie które skończy się równie szybko, jak się zaczęło. W głębi duszy o wiele bardziej pragnęłaby zobaczyć Titusa ze szlachecką młódką pokroju lady Lestrange. Wtedy nie musiałaby się bać, że go stracą.
Cressida z pewnością nie chciałaby mieć nic wspólnego z żadną rewolucją; chciała, by obecny stan rzeczy trwał, by mogli wciąż cieszyć się przywilejami, wygodą i szacunkiem. Była dumna ze swojego pochodzenia i pozycji, więc gdyby Titus zaczął rozprawiać o rewolucji spojrzałaby na niego jak na szaleńca. Nie była źle nastawiona do innych czarodziejów i nie popierała otwartej dyskryminacji, ale tradycje to tradycje, a dbanie o utrzymanie czystości krwi w obrębie rodu było jedną z nich. Być może była tylko naiwnym dzieciakiem który ślepo wierzył w to, co wpoił mu ojciec i nie próbował kwestionować jego słów, ale Cressida nie pragnęła zmian, bo przez całe życie było jej dobrze, urodziła się, by być damą i żyć w luksusach.
- Jestem sentymentalna – westchnęła tylko.
Ale po chwili nadeszła zaskakująca opowieść Titusa o zakazanym młodzieńczym uczuciu. Ale Cressida, być może naiwnie, chciała wierzyć, że to tylko lekkomyślność i naiwność niedoświadczonego młodzika, który jeszcze wróci na dobrą drogę i nie przyniesie hańby swojej rodzinie. Gdyby znała historię obiektu jego uczuć z pewnością współczułaby jej charłactwa, odtrącenia przez rodzinę i życia w nędzy oraz poczuciu niedopasowania do świata magii, ale nie znała. I bardzo martwiła się o Titusa, który obdarzył uczuciami kogoś, kogo ród nie chciałby na tym miejscu widzieć. Ona sama natomiast nie chciała stracić kuzyna, więc czuła, że nie może podejść do sprawy z obojętnością.
- To takie... lekkomyślne i abstrakcyjne – zaczęła cicho, zbliżając się nieznacznie do Titusa. Nie był od niej wiele wyższy, więc nie musiała zadzierać głowy tak mocno, jak w przypadku innych mężczyzn. – Sama nie wiem, jak to jest, ale wiem też, że nie potrafiłabym zawieść mojej rodziny, bo przelotna nastoletnia miłość nie jest warta utraty względów najbliższych. Poślubiłabym każdego, kogo by mi kazali, bo wiem, że tak trzeba i że oni chcą mojego szczęścia. Czasami trzeba odłożyć własne egoistyczne pragnienia na bok dla większego dobra. – To, że pokochała aranżowanego męża to czysty przypadek, wcale nie musiało tak być, ale zaufała rodzinie, spełniła jej wolę i stanęła na ślubnym kobiercu. Nie poznała może motyli w brzuchu ani innych doznań opisywanych w romansidłach, ale poczucie obowiązku było w niej na tyle silne że nigdy ich nie pragnęła i wręcz bała się tego, że mogłaby pokochać kogoś, kogo kochać nie było jej wolno. Uczucie do męża było bardziej stabilne, bo rozwinęło się z czasem i niewątpliwie ułatwiło im obojgu wypełnianie obowiązku wobec rodzin. – Pewnie to dla ciebie trudne, prawda? Wiem, że przeraża cię wizja utkwienia w aranżowanym związku z kobietą, którą nie ty wybierzesz, ale to naprawdę nie musi być koniec świata, spójrz na mnie i Williama.
Uśmiechnęła się blado, ale czuła się skonsternowana i zakłopotana, nie była pewna, co powiedzieć, bo miała wrażenie, że wszystko to, co mówiła, brzmiało nieodpowiednio, niezręcznie i nie oddawało w pełni tego, co czuła. Starała się też być delikatna, nie chciała urazić Titusa, bo zależało jej na nim. Ale oboje stąpali po grząskim gruncie, a w Cressidzie walczyły dwie skrajności: naiwna wiara w przekonania wpojone przez rodzinę oraz sympatia do Titusa, któremu próbowała pomóc. Problem w tym, że nie bardzo wiedziała, jak.
- Nie znam tej dziewczyny więc trudno mi coś o niej powiedzieć, na pewno musiałeś mieć powód, dla którego poczułeś do niej coś więcej. Może właśnie dlatego, że jest z innego świata niż my? Czy to tym cię urzekła, Titusie? – zastanowiła się, nieświadoma, z jak bardzo innego świata. Salony i Nokturn to dwie przeciwne skrajności. Gdyby wiedziała, że to dziewczyna z Nokturnu, byłaby zmuszona złamać obietnicę i powiedzieć jego matce. Ale nie wiedziała o tym, choć była świadoma, że Titusa ciągnęło do tego, co inne i zakazane, lubił łamać zasady i nudziły go salony. Gdyby wraz z nim uczyła się w Hogwarcie, na pewno nie raz złapałaby się za głowę, widząc co wyprawiał. – Zanim coś zrobisz, proszę, pomyśl o swojej rodzinie. O rodzicach, siostrze i całej reszcie. Na pewno woleliby, żebyś był z nimi, nie gdzieś daleko, samotnie goniąc za uczuciami jako wyrzutek. – Miała jednak nadzieję że to tylko czcze rozważania, ale znała Titusa i jego gorącą głowę, więc zrobienie głupstwa mogło nie być wcale tak odległą perspektywą. Co, jeśli mówił to jej, bo miał wobec swojego zauroczenia poważne plany nie bacząc na konsekwencje i gniew nestora?
Nawet, kiedy Titus zmniejszył dystans i na moment pochwycił ją w ramiona i okręcił, nie opuszczał jej cień niepokoju.
- Jak bardzo to... poważne? I czy ktoś w rodzinie coś podejrzewa? – zapytała, gdy znowu się od siebie odsunęli, licząc, że odpowie przecząco, że to nic poważnego. Zwykłe, nastoletnie uczucie które skończy się równie szybko, jak się zaczęło. W głębi duszy o wiele bardziej pragnęłaby zobaczyć Titusa ze szlachecką młódką pokroju lady Lestrange. Wtedy nie musiałaby się bać, że go stracą.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Wzruszył jeno ramionami - nie spieszyło mu się do żadnych ślubów i Cressida miała rację, zdecydowanie nie był na to gotów, zaś zapał pani Ollivander wszyscy traktowali z przymrużeniem oka, nawet jej małżonek, który się jeno uśmiechał i z rozbawieniem kręcił głową. Ostatecznie jednak nie dziwił jej się - urządziła już wszystkie komnaty w Lancaster i chyba zwyczajnie zaczynała się nudzić, stąd to nagłe zainteresowanie! Tylko Titus musiał później przyjmować te wszystkie damy i spędzać z nimi czas, nawet jeśli były kompletnymi nudziarami, a niektóre to miał ochotę wrzucić do jeziora (w betonowych bucikach najlepiej) podczas spaceru i uciec z miejsca zbrodni.
- Miłość jest lekkomyślna i abstrakcyjna. - przychodziła nagle by wprowadzić trochę chaosu nawet w najbardziej poukładane życiorysy. Przyjmowała różne maski - od subtelnych romansów, przez uwodzicielskie gry, aż po dziką namiętność. Działa na wszystkie zmysły. Rozpalała do czerwoności. Splatała się z cierpieniem i bólem. Nie zawsze pojawiała się tam gdzie powinna - Jeśli nazywasz egoizmem to, że mam dość tych wszystkich bezsensownych zasad, tego, że ktoś decyduje za mnie kogo uważać za gorszego a kogo za równego sobie to tak, jestem egoistą i chcę nim być. Czym jest dla ciebie większe dobro? - uniósł obie brwi. Nie rozumiał tego i nie chciał zrozumieć. Hogwarckie czasy zupełnie wypleniły z niego to wszystko, co szlachta wlewała mu do mózgu przez wiele lat. Tam zrozumiał, że jakiekolwiek uprzedzenia względem brudnej krwi to jakiś chory wymysł, o którym trzeba zapomnieć. Bo czymże różnili się od mugolaków? Chyba tylko tym, że na starcie mieli zdecydowanie łatwiej. W późniejszym życiu zresztą także, bo nikt nie wątpił w ich zdolności. I to strasznie Titusa mierzwiło, bo przeca niejeden dandys z dobrego domu tak naprawdę nie nadawał się do niczego... Ludzie musieli sami zapracować sobie na szacunek, oni z tym szacunkiem się rodzili, nawet jeśli niektórzy wcale na niego nie zasługiwali.
- Wiem. Ty i William naprawdę do siebie pasujecie, tak samo jak moi rodzice, musieliście mieć dużo szczęścia. - państwo Ollivander świata poza sobą nie widzieli! Pokochali się od pierwszego wejrzenia i obydwoje nie mogli doczekać zaręczyn, a później ślubu. Pasowali do siebie idealnie - łagodna i słodka pani domu, oraz jej rycerz na białym rumaku, silny, odważny, ślący czułe słówka zapisane na kartach listów. Ale znacznie częściej rzeczywistość wyglądała zgoła inaczej, a aranżowane małżeństwa przynosiły ze sobą dużo więcej cierpienia niż szczęścia.
- Nie. - uśmiechnął się delikatnie - Urzekła mnie tym, że jest sobą, swoją naturalnością i inteligencją, poczuciem humoru, wrażliwością, wszystkim... - westchnął. Mówił o niej w samych superlatywach, zapominając zupełnie, że przecież nie zawsze było między nimi kolorowo. Że go oszukała i nie odzywali się blisko miesiąc. Ale był to beznadziejny miesiąc, a on usychał wówczas z tęsknoty. Być może potrzebował więcej czasu? A może zwyczajnie byli pokrewnymi duszami, które znalazły się gdzieś w tym wielkim, dziwacznym świecie i czekały tylko by połączyć się w jedność.
- Wiesz, ja ciągle o nich myślę. Gdyby nie to, już dawno wyrzekłbym się bogactwa i luksusów, tylko Ollivanderowie trzymają mnie jeszcze w tym świecie. - roześmiał się. Nigdy nie był biedny, ale uważał, że dałby radę przywyknąć - Nie wiem. Może niepoważne? A może poważne? - w aktualnej chwili myślał tylko o tym, by pognać wreszcie do Lotty, z którą zresztą miał się dzisiaj zobaczyć, ale kto wie jak będzie na to wszystko patrzył za miesiąc, dwa albo trzy? Życie potrafiło zaskakiwać i Titus doskonale o tym wiedział - Nie sądzę... Mama wiedziała o tym, że ktoś wpadł mi w oko, ale nie zdradzałem jej szczegółów, a później milczałem, a ona nie pytała. Chyba myśli, że to było tylko chwilowe, krótkotrwałe zauroczenie. Z całej arystokracji tylko ty o tym wiesz. - w ogóle niewiele osób o nich wiedziało, a co dopiero wśród szlachty!
- Wiesz, ja... zamierzam się dzisiaj z nią spotkać i chciałbym... chciałbym cię prosić, żebyś w razie czego przytaknęła, że jednak widziałem się tylko z tobą i z tobą spędziłem resztę wieczoru, proszę. - poprosił, wlepiając w Cressidę spojrzenie głodnego kota. Czy mogłaby mu teraz odmówić?
- Miłość jest lekkomyślna i abstrakcyjna. - przychodziła nagle by wprowadzić trochę chaosu nawet w najbardziej poukładane życiorysy. Przyjmowała różne maski - od subtelnych romansów, przez uwodzicielskie gry, aż po dziką namiętność. Działa na wszystkie zmysły. Rozpalała do czerwoności. Splatała się z cierpieniem i bólem. Nie zawsze pojawiała się tam gdzie powinna - Jeśli nazywasz egoizmem to, że mam dość tych wszystkich bezsensownych zasad, tego, że ktoś decyduje za mnie kogo uważać za gorszego a kogo za równego sobie to tak, jestem egoistą i chcę nim być. Czym jest dla ciebie większe dobro? - uniósł obie brwi. Nie rozumiał tego i nie chciał zrozumieć. Hogwarckie czasy zupełnie wypleniły z niego to wszystko, co szlachta wlewała mu do mózgu przez wiele lat. Tam zrozumiał, że jakiekolwiek uprzedzenia względem brudnej krwi to jakiś chory wymysł, o którym trzeba zapomnieć. Bo czymże różnili się od mugolaków? Chyba tylko tym, że na starcie mieli zdecydowanie łatwiej. W późniejszym życiu zresztą także, bo nikt nie wątpił w ich zdolności. I to strasznie Titusa mierzwiło, bo przeca niejeden dandys z dobrego domu tak naprawdę nie nadawał się do niczego... Ludzie musieli sami zapracować sobie na szacunek, oni z tym szacunkiem się rodzili, nawet jeśli niektórzy wcale na niego nie zasługiwali.
- Wiem. Ty i William naprawdę do siebie pasujecie, tak samo jak moi rodzice, musieliście mieć dużo szczęścia. - państwo Ollivander świata poza sobą nie widzieli! Pokochali się od pierwszego wejrzenia i obydwoje nie mogli doczekać zaręczyn, a później ślubu. Pasowali do siebie idealnie - łagodna i słodka pani domu, oraz jej rycerz na białym rumaku, silny, odważny, ślący czułe słówka zapisane na kartach listów. Ale znacznie częściej rzeczywistość wyglądała zgoła inaczej, a aranżowane małżeństwa przynosiły ze sobą dużo więcej cierpienia niż szczęścia.
- Nie. - uśmiechnął się delikatnie - Urzekła mnie tym, że jest sobą, swoją naturalnością i inteligencją, poczuciem humoru, wrażliwością, wszystkim... - westchnął. Mówił o niej w samych superlatywach, zapominając zupełnie, że przecież nie zawsze było między nimi kolorowo. Że go oszukała i nie odzywali się blisko miesiąc. Ale był to beznadziejny miesiąc, a on usychał wówczas z tęsknoty. Być może potrzebował więcej czasu? A może zwyczajnie byli pokrewnymi duszami, które znalazły się gdzieś w tym wielkim, dziwacznym świecie i czekały tylko by połączyć się w jedność.
- Wiesz, ja ciągle o nich myślę. Gdyby nie to, już dawno wyrzekłbym się bogactwa i luksusów, tylko Ollivanderowie trzymają mnie jeszcze w tym świecie. - roześmiał się. Nigdy nie był biedny, ale uważał, że dałby radę przywyknąć - Nie wiem. Może niepoważne? A może poważne? - w aktualnej chwili myślał tylko o tym, by pognać wreszcie do Lotty, z którą zresztą miał się dzisiaj zobaczyć, ale kto wie jak będzie na to wszystko patrzył za miesiąc, dwa albo trzy? Życie potrafiło zaskakiwać i Titus doskonale o tym wiedział - Nie sądzę... Mama wiedziała o tym, że ktoś wpadł mi w oko, ale nie zdradzałem jej szczegółów, a później milczałem, a ona nie pytała. Chyba myśli, że to było tylko chwilowe, krótkotrwałe zauroczenie. Z całej arystokracji tylko ty o tym wiesz. - w ogóle niewiele osób o nich wiedziało, a co dopiero wśród szlachty!
- Wiesz, ja... zamierzam się dzisiaj z nią spotkać i chciałbym... chciałbym cię prosić, żebyś w razie czego przytaknęła, że jednak widziałem się tylko z tobą i z tobą spędziłem resztę wieczoru, proszę. - poprosił, wlepiając w Cressidę spojrzenie głodnego kota. Czy mogłaby mu teraz odmówić?
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Popatrzyła na niego ze smutkiem. Jego młodzieńczy bunt zdawał się podążać w niepokojącą stronę, choć wielu miewało czasem chwile zwątpienia w odwieczne zasady rządzące ich życiem.
- Te zasady nie są bezsensowne – zaperzyła się, czując się w obowiązku bronić tego, co tak starannie jej wpojono. Nigdy nie uznałaby mugolaka za równego sobie, czuła się niezwykle dumna z czystości swojej krwi i wielu wieków magicznych dziejów rodów, z których się wywodziła. Który mugolak mógł się tym pochwalić? Nie widziała też nic złego w tym, że otrzymywała wszystko od życia właściwie za darmo i nie musiała zapracować sobie na szacunek i wygody. Urodziła się, by być damą, więc to jej się należało i to było dla niej naturalne i oczywiste. – To dobro rodu, który zawsze powinien stać nad własnymi zachciankami. Dla mnie rodzina zawsze była i jest najważniejsza, choć po ślubie rozszerzyła się o Williama i nasze dzieci. Czy warto byłoby zdradzić rodzinę dla miłości? – zapytała, nie przestając mu się przyglądać. – Gdyby William nie był szlachcicem, nawet bym na niego nie spojrzała, a już na pewno nie brałabym pod uwagę, że cokolwiek może między nami zaistnieć. Prawdopodobnie wtedy nawet byśmy się nie poznali, nie dowiedziałabym się, że ktoś taki istnieje i czekałabym w spokoju na kandydata podsuniętego przez rodziców.
W przeciwieństwie do Titusa Cressida nie przyjaźniła się blisko z ludźmi o nieczystej krwi i nawet nie miała z nimi zbyt wiele do czynienia. Choć Cressida była tak delikatną, niewinną i naiwną osóbką, wierzyła w poglądy rodziny i kochała swoje życie damy. Nigdy nie poświęciłaby tego wszystkiego – bliskich, wygód oraz szacunku otoczenia dla głupiej miłostki. Czy w ogóle potrafiłaby się nią cieszyć, gdyby ceną za nią była zdrada rodu i zawiedzenie osób, które były dla niej najważniejsze, a które by bezpowrotnie straciła? Zdrajcy byli pogardzani. Cressida też nimi gardziła, w swojej dziecinnej naiwności nie rozumiejąc, jak ktoś może odrzucić rodzinę i całe to wygodne szlacheckie życie dla kogoś spoza ich świata. I bardzo bolała ją myśl, że jeśli to, o czym mówił Titus, pójdzie w poważniejszą stronę i pociągnie za sobą konsekwencje, i jego będzie zmuszona wykreślić ze swojego życia, choć uczyniłaby to niechętnie i długo czułaby smutek i żal. Damie nie wypadało oficjalnie utrzymywać stosunków ze zdrajcami, dlatego miała egoistyczną nadzieję, że Titus się opamięta i do niczego takiego nie dojdzie.
- Poznałam go właśnie dzięki salonom. Można powiedzieć, że mieliśmy dużo szczęścia, bo jak widać, aranżowane związki nie muszą być tak złe, jak myślisz – odezwała się znowu, czując, jak wiatr niosący ze sobą woń morza mierzwi jej rude kosmyki. – Och, Titusie, tak bardzo chciałabym, żebyś mógł być kiedyś wujkiem dla moich dzieci, a ja ciotką dla twoich, które urodziłaby dla ciebie jakaś młoda dama. Chciałabym, żebyś odnalazł szczęście, które nie przyniesie ci zguby i utraty wszystkiego, co znasz.
Może Cressida była trochę płytka, niedojrzała i nie wiedziała zbyt wiele o życiu, tym prawdziwym poza wyższymi sferami. W gruncie rzeczy wcale nie różniła się zbyt mocno od tych innych dziewcząt, poza tym, że była bardziej od nich prostolinijna.
- Może jeszcze jest nadzieja, że to tylko chwilowe zauroczenie – przemówiła cichutko, wierząc, że tak byłoby dla Titusa lepiej, bo przecież nie było wspanialszego świata ponad ich świat, w którym się narodzili i dorastali. – Nie gniewaj się, Titusie, po prostu się o ciebie martwię i chcę dla ciebie dobrze. – Naprawdę tak czuła i wierzyła w to, bo nigdy nie chciałaby dla niego źle. – Twoja rodzina cię kocha, ale i ich obowiązują pewne zasady. Twój nestor i rodzice robią to wszystko, co robili, dla twojego dobra.
Westchnęła smutno, zastanawiając się, jak powinna mu pomóc.
- Pewnie i tak przyjdzie dzień, w którym się dowiedzą. Nawet jeśli kryjecie się ze swoją znajomością, ktoś może was zobaczyć, a wtedy zaczną się plotki, które dotrą do twojej rodziny.
Ale Cressida póki co nie zamierzała mówić, skoro mu obiecała, że tego nie zrobi. Chyba, ze sytuacja przybierze naprawdę zły obrót, a wtedy będzie sobie pewnie wyrzucać, że nie próbowała wcześniej uchronić go przed błędem w bardziej skuteczny sposób niż słowami wypowiadanymi podczas spaceru na plaży.
- Jeśli zapytają, co robiłeś po urodzinach, powiem, że byłeś ze mną i pomagałeś mi szukać inspirującego widoku do nowego pejzażu – powiedziała ostrożnie, choć posłała mu błagalne spojrzenie. Gdyby zrobił coś głupiego nie chciała później świecić oczami przed jego rodziną. Jego rodzice zaufali jej i jej rozsądkowi, zawsze była przecież tą rozważną, która próbowała łagodzić Titusa, choć z różnym skutkiem.
- Te zasady nie są bezsensowne – zaperzyła się, czując się w obowiązku bronić tego, co tak starannie jej wpojono. Nigdy nie uznałaby mugolaka za równego sobie, czuła się niezwykle dumna z czystości swojej krwi i wielu wieków magicznych dziejów rodów, z których się wywodziła. Który mugolak mógł się tym pochwalić? Nie widziała też nic złego w tym, że otrzymywała wszystko od życia właściwie za darmo i nie musiała zapracować sobie na szacunek i wygody. Urodziła się, by być damą, więc to jej się należało i to było dla niej naturalne i oczywiste. – To dobro rodu, który zawsze powinien stać nad własnymi zachciankami. Dla mnie rodzina zawsze była i jest najważniejsza, choć po ślubie rozszerzyła się o Williama i nasze dzieci. Czy warto byłoby zdradzić rodzinę dla miłości? – zapytała, nie przestając mu się przyglądać. – Gdyby William nie był szlachcicem, nawet bym na niego nie spojrzała, a już na pewno nie brałabym pod uwagę, że cokolwiek może między nami zaistnieć. Prawdopodobnie wtedy nawet byśmy się nie poznali, nie dowiedziałabym się, że ktoś taki istnieje i czekałabym w spokoju na kandydata podsuniętego przez rodziców.
W przeciwieństwie do Titusa Cressida nie przyjaźniła się blisko z ludźmi o nieczystej krwi i nawet nie miała z nimi zbyt wiele do czynienia. Choć Cressida była tak delikatną, niewinną i naiwną osóbką, wierzyła w poglądy rodziny i kochała swoje życie damy. Nigdy nie poświęciłaby tego wszystkiego – bliskich, wygód oraz szacunku otoczenia dla głupiej miłostki. Czy w ogóle potrafiłaby się nią cieszyć, gdyby ceną za nią była zdrada rodu i zawiedzenie osób, które były dla niej najważniejsze, a które by bezpowrotnie straciła? Zdrajcy byli pogardzani. Cressida też nimi gardziła, w swojej dziecinnej naiwności nie rozumiejąc, jak ktoś może odrzucić rodzinę i całe to wygodne szlacheckie życie dla kogoś spoza ich świata. I bardzo bolała ją myśl, że jeśli to, o czym mówił Titus, pójdzie w poważniejszą stronę i pociągnie za sobą konsekwencje, i jego będzie zmuszona wykreślić ze swojego życia, choć uczyniłaby to niechętnie i długo czułaby smutek i żal. Damie nie wypadało oficjalnie utrzymywać stosunków ze zdrajcami, dlatego miała egoistyczną nadzieję, że Titus się opamięta i do niczego takiego nie dojdzie.
- Poznałam go właśnie dzięki salonom. Można powiedzieć, że mieliśmy dużo szczęścia, bo jak widać, aranżowane związki nie muszą być tak złe, jak myślisz – odezwała się znowu, czując, jak wiatr niosący ze sobą woń morza mierzwi jej rude kosmyki. – Och, Titusie, tak bardzo chciałabym, żebyś mógł być kiedyś wujkiem dla moich dzieci, a ja ciotką dla twoich, które urodziłaby dla ciebie jakaś młoda dama. Chciałabym, żebyś odnalazł szczęście, które nie przyniesie ci zguby i utraty wszystkiego, co znasz.
Może Cressida była trochę płytka, niedojrzała i nie wiedziała zbyt wiele o życiu, tym prawdziwym poza wyższymi sferami. W gruncie rzeczy wcale nie różniła się zbyt mocno od tych innych dziewcząt, poza tym, że była bardziej od nich prostolinijna.
- Może jeszcze jest nadzieja, że to tylko chwilowe zauroczenie – przemówiła cichutko, wierząc, że tak byłoby dla Titusa lepiej, bo przecież nie było wspanialszego świata ponad ich świat, w którym się narodzili i dorastali. – Nie gniewaj się, Titusie, po prostu się o ciebie martwię i chcę dla ciebie dobrze. – Naprawdę tak czuła i wierzyła w to, bo nigdy nie chciałaby dla niego źle. – Twoja rodzina cię kocha, ale i ich obowiązują pewne zasady. Twój nestor i rodzice robią to wszystko, co robili, dla twojego dobra.
Westchnęła smutno, zastanawiając się, jak powinna mu pomóc.
- Pewnie i tak przyjdzie dzień, w którym się dowiedzą. Nawet jeśli kryjecie się ze swoją znajomością, ktoś może was zobaczyć, a wtedy zaczną się plotki, które dotrą do twojej rodziny.
Ale Cressida póki co nie zamierzała mówić, skoro mu obiecała, że tego nie zrobi. Chyba, ze sytuacja przybierze naprawdę zły obrót, a wtedy będzie sobie pewnie wyrzucać, że nie próbowała wcześniej uchronić go przed błędem w bardziej skuteczny sposób niż słowami wypowiadanymi podczas spaceru na plaży.
- Jeśli zapytają, co robiłeś po urodzinach, powiem, że byłeś ze mną i pomagałeś mi szukać inspirującego widoku do nowego pejzażu – powiedziała ostrożnie, choć posłała mu błagalne spojrzenie. Gdyby zrobił coś głupiego nie chciała później świecić oczami przed jego rodziną. Jego rodzice zaufali jej i jej rozsądkowi, zawsze była przecież tą rozważną, która próbowała łagodzić Titusa, choć z różnym skutkiem.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Wyznawali kompletnie różne wartości - dla niej najważniejsze było dobro rodu, on kierował się sercem, emocjami, chwilowymi podnietami, które sprawiały, że krew buzowała w żyłach, a szaleństwo uderzało do głowy. Miłość i przyjaźń niezależnie od stanu majątkowego i urodzenia. Opuścił nieznacznie głowę.
- Szanuję twoje zdanie, Cressido. Ród Fawley ma wiele szczęścia, że zasiliłaś jego szeregi, ale... - wsparł dłoń na sercu - Serce podpowiada mi coś innego, bije szybciej kiedy oczami wyobraźni widzę znajome, niebieskie tęczówki otoczone kurtyną rudych fali... - westchnął. Jeszcze nie tak dawno temu, na początku tego roku, był pewien, że jego jedyną miłością na zawsze pozostanie różdżkarstwo, teraz zastanawiał się co tak naprawdę jest dla niego ważne i co właściwie wolałby poświęcić na rzecz tego drugiego. Czekały go ciężkie wybory, a ich oddech czuł na karku już od jakiegoś czasu, choć wciąż chciał uciekać jak najdalej, odwlekać to wszystko w nieskończoność, nie podejmować żadnych kroków.
- Zawsze będę wujkiem dla twoich dzieci. - uśmiechnął się - Wiesz, że będziesz mogła na mnie liczyć niezależnie od tego co się stanie w przyszłości, może doczekamy kiedyś spokojniejszych czasów, w których podziały zatrą się chociaż odrobinę... - westchnął. Wiedział, że Cressida wcale by tego nie chciała i że w razie gdyby faktycznie podjął radykalne kroki, wykreśliłaby go ze swojego życia. Nie miał jej tego za złe, po prostu podążała za swoimi ideałami, tak jak on podążał za swoimi, mając za nic czyjekolwiek zdanie. Właśnie dlatego ją szanował - posługiwała się argumentami jak różdżką, broniła wartości, które przyświecały jej od samych narodzin i zakorzeniły się w niej nader głęboko.
- Może. - wzruszył jednym ramieniem. Nie wiedział nawet co będzie robił jutro! Życie nie było proste, każdy dzień przynosił ze sobą coraz więcej komplikacji, wahań, trudnych decyzji... Kto wie, czy za tydzień nie pokłócą się do tego stopnia, że nie będą chcieli nawet na siebie patrzeć? A może wręcz przeciwnie? Może już niebawem na szczupłym palcu panny Moore zaświeci złota obrączka?
- Wiem, nie jestem na ciebie zły, to właściwie nawet miłe, mieć świadomość, że kogoś obchodzi twój los. Tylko proszę, nie myśl o tym za wiele, nie chciałbym cię zamartwiać, a William by mi chyba nie wybaczył gdyby się dowiedział, że jego małżonka jest strapiona przez kuzyna, który się gdzieś zgubił na drodze życia. - parsknął śmiechem, wyciągając ku niej jedną dłoń, by delikatnie zacisnąć palce na jej ręce, w geście mówiącym tyle tylko co sam muszę dać sobie z tym radę.
- Trochę mnie to przeraża, ale mam nadzieję, że uda mi się odwlekać ten dzień jak najdłużej. - stwierdził, zgodnie zresztą z prawdą. Póki co szło im całkiem nieźle, a on na miejsca schadzek wciąż wybierał jakieś tajemnicze zaułki kompletnie oddalone od ciekawskich spojrzeń - Dziękuję, jesteś najlepsza! - aż klasnął w dłonie, tak go ucieszyły jej słowa - Przejdziemy się jeszcze kawałek? - zaproponował, kierując się dalej wzdłuż plaży. Miał jeszcze trochę czasu zanim wybije umówiona godzina, chociaż nie sądził by Lotta stawiła się na czas - dotarcie do Mer-Arkha niemagicznymi sposobami pewnie kosztowało wiele zachodu.
- Szanuję twoje zdanie, Cressido. Ród Fawley ma wiele szczęścia, że zasiliłaś jego szeregi, ale... - wsparł dłoń na sercu - Serce podpowiada mi coś innego, bije szybciej kiedy oczami wyobraźni widzę znajome, niebieskie tęczówki otoczone kurtyną rudych fali... - westchnął. Jeszcze nie tak dawno temu, na początku tego roku, był pewien, że jego jedyną miłością na zawsze pozostanie różdżkarstwo, teraz zastanawiał się co tak naprawdę jest dla niego ważne i co właściwie wolałby poświęcić na rzecz tego drugiego. Czekały go ciężkie wybory, a ich oddech czuł na karku już od jakiegoś czasu, choć wciąż chciał uciekać jak najdalej, odwlekać to wszystko w nieskończoność, nie podejmować żadnych kroków.
- Zawsze będę wujkiem dla twoich dzieci. - uśmiechnął się - Wiesz, że będziesz mogła na mnie liczyć niezależnie od tego co się stanie w przyszłości, może doczekamy kiedyś spokojniejszych czasów, w których podziały zatrą się chociaż odrobinę... - westchnął. Wiedział, że Cressida wcale by tego nie chciała i że w razie gdyby faktycznie podjął radykalne kroki, wykreśliłaby go ze swojego życia. Nie miał jej tego za złe, po prostu podążała za swoimi ideałami, tak jak on podążał za swoimi, mając za nic czyjekolwiek zdanie. Właśnie dlatego ją szanował - posługiwała się argumentami jak różdżką, broniła wartości, które przyświecały jej od samych narodzin i zakorzeniły się w niej nader głęboko.
- Może. - wzruszył jednym ramieniem. Nie wiedział nawet co będzie robił jutro! Życie nie było proste, każdy dzień przynosił ze sobą coraz więcej komplikacji, wahań, trudnych decyzji... Kto wie, czy za tydzień nie pokłócą się do tego stopnia, że nie będą chcieli nawet na siebie patrzeć? A może wręcz przeciwnie? Może już niebawem na szczupłym palcu panny Moore zaświeci złota obrączka?
- Wiem, nie jestem na ciebie zły, to właściwie nawet miłe, mieć świadomość, że kogoś obchodzi twój los. Tylko proszę, nie myśl o tym za wiele, nie chciałbym cię zamartwiać, a William by mi chyba nie wybaczył gdyby się dowiedział, że jego małżonka jest strapiona przez kuzyna, który się gdzieś zgubił na drodze życia. - parsknął śmiechem, wyciągając ku niej jedną dłoń, by delikatnie zacisnąć palce na jej ręce, w geście mówiącym tyle tylko co sam muszę dać sobie z tym radę.
- Trochę mnie to przeraża, ale mam nadzieję, że uda mi się odwlekać ten dzień jak najdłużej. - stwierdził, zgodnie zresztą z prawdą. Póki co szło im całkiem nieźle, a on na miejsca schadzek wciąż wybierał jakieś tajemnicze zaułki kompletnie oddalone od ciekawskich spojrzeń - Dziękuję, jesteś najlepsza! - aż klasnął w dłonie, tak go ucieszyły jej słowa - Przejdziemy się jeszcze kawałek? - zaproponował, kierując się dalej wzdłuż plaży. Miał jeszcze trochę czasu zanim wybije umówiona godzina, chociaż nie sądził by Lotta stawiła się na czas - dotarcie do Mer-Arkha niemagicznymi sposobami pewnie kosztowało wiele zachodu.
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Dzikie wybrzeże, Walia
Szybka odpowiedź