Stoliki na uboczu
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Stoliki na uboczu
Stoliki w Dziurawym Kotle dzieliły się na te, których goście pławili się w słońcu przebijającym się z trudem przez zabrudzone szyby, na te, które stojąc w centrum sali stanowiły serce pubu, na te, które kusiły ciepłem kominka, a także na te, które ukryte przed wścibskimi oczami stały sobie spokojnie w kątach kanciastego pomieszczenia. Wysokie, miękkie fotele tak różne od drewnianych krzeseł zapewniały komfort, a obecność podtrzymujących strop belek i prowadzących na piętro schodów dodatkowo osłaniała siedzących przy owych stolikach ludzi, gwarantując prywatność. I święty spokój.
Możliwość gry w czarodziejskie oczko, darta, gargulki, kościanego pokera
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:19, w całości zmieniany 1 raz
-Jak ty dobrze się znasz na kelnerkach... i kobietach... - rozdziawił buzię Steff, wyraźnie poruszony analizą i hojnością Keata. Pokręcił lekko głową. -Słowo daję, wiadomość o twoich przygodach z jednorożcem to był szok, prawdziwy szok. Ale nawet nie wiesz ile kompleksów mi odpadło, skoro nawet taki gość jak ty ma problemy w tej kwestii... - w klubie nieskalanych młodzieńców byli nie tylko kujoni-animadzy jak Steff, ale nawet tacy zaradni życiowo, sprawni fizycznie przystojaniacy jak Keat... co za ulga! Kobiety to jednak bagno, nieprzewidywalne i okrutne... ale jak wciągające!
Na dodatek znał się na prawie wszystkim (oprócz pięćdziesięciu odcieni koloru kremowego), nawet goblinach!
-Masz rację, stary, to te ich bezwyrazowe twarze tak mnie przerażają... no nic, jeśli rozmowa dobrze pójdzie to będę z nimi pracował codziennie i wreszcie nauczę się jakiś tików, czy coś, a może i gobligeduckiego! Mówię ci, to całkiem przyjemny język, jak Florean gawędził z goblinami to Marcella patrzyła na niego takimi dużyyymi oczami, a nie uważasz, że piękna by była z nich para? - rozmarzony Steff podparł podbródek na dłoni, wyobrażając sobie gaworzące po gobligeducku dzieciaczki państwa Fortescue-Figg.
-A skąd wiesz, że ciebie nie zeżre żaden smok? One są nieprzewidywalne, bleee. - wzdrygnął się. Smoki kojarzyły mu się z tą paskudą z Gringotta i Rosierami, którzy traktowali swoje pupile chyba jak przedłużenie męskości, fufu. Ze swoim potencjałem Keat mógłby robić wszystko, oswajać wilkołaki albo choćby polerować... żyrandole.
-No ich wystrój wnętrz jest taki, że głowa odpada, chyba mają słabość nie tylko do żyrandoli. Tylko stiuków tam brakuje. - pokręcił głową, wspominając majestat banku.
-Ja też wykurzyłem je...ehem...ehehheem....hmf....dia-blim. - nachylił się do Keata, konspiraacyjnie zniżając głos i rozglądając się z lekką paniką. Czemu Keat mówił w miejscu publicznym o takich... używkach?
-No, ale właśnie przez nie nabrałem ochoty na jedzenie bahanek, więc fu, nigdy więcej. - diablego ani bahanek, fufufu.
Zamrugał, spoglądając na Keata zdezorientowany. Rzęsy miał już wilgotne, a kilka łez spłynęło po jego policzkach.
-Isabella nie ma wad... - oznajmił, pociągając nosem. -No, poza tym, że... jest gotowa wyjść za zbrodniarza przeciwko ludzkości, albo jego krewnego, mniejsza o to. I jeść ciasteczka, gdy ludzie w Londynie umierają... i mieszkać w pałacu, gdy kamienice są rozwalane... i rodzić dzieci, które zostaną jakimiś zbrodniarzami jeżdżącymi na zmutowanych smokach, z całym szacunkiem do prawdziwych smoków... - zwizualizował sobie dalsze życie lady Selwyn, umiejętnie podsycany przez Keata. Wyobraźnia pracowała mu na najwyższych obrotach, usta rozchyliły się w wyrazie zgrozy. Szybko napił się ognistej, duużo ognistej.
-To okropna przyszłość! Wolę być biedny jak szczur, a nie mieć nikogo na sumieniu. - wydął lekko wargi, manifestując swój uparty młodzieńczy idealizm. Keat był starszy, więc widać życie (albo jakaś laska zza witryny) zdążyło go zniszczyć, pfff.
-N..nie wiem czy pytanie Just to najlepszy pomysł... - spłoszył się nieco. -Ani Gwen, bo to ta Gwen, ale ona jest taka...niewinna, nie psujmy jej! - speszony, pogodził się z myślą, że wyzwolenie mugolskich kobiet pozostanie dla niego tajemnicą.
Westchnął ciężko i zmusił się do skupienia uwagi na Keacie, usiłując wyłuskać coś z jego historii. Zmarszczył brwi, wstrząśnięty.
-Wielokrotnie okłamany? Czekaj, czekaj... ona ma dziecko i męża, i nigdy ci nie powiedziała? I zwodziła cię na manowce? Stary, podrzucę im łajnobombę! Jak dziecka nie będzie w domu oczywiście. - ze złością walnął piąstką w stół!
Na dodatek znał się na prawie wszystkim (oprócz pięćdziesięciu odcieni koloru kremowego), nawet goblinach!
-Masz rację, stary, to te ich bezwyrazowe twarze tak mnie przerażają... no nic, jeśli rozmowa dobrze pójdzie to będę z nimi pracował codziennie i wreszcie nauczę się jakiś tików, czy coś, a może i gobligeduckiego! Mówię ci, to całkiem przyjemny język, jak Florean gawędził z goblinami to Marcella patrzyła na niego takimi dużyyymi oczami, a nie uważasz, że piękna by była z nich para? - rozmarzony Steff podparł podbródek na dłoni, wyobrażając sobie gaworzące po gobligeducku dzieciaczki państwa Fortescue-Figg.
-A skąd wiesz, że ciebie nie zeżre żaden smok? One są nieprzewidywalne, bleee. - wzdrygnął się. Smoki kojarzyły mu się z tą paskudą z Gringotta i Rosierami, którzy traktowali swoje pupile chyba jak przedłużenie męskości, fufu. Ze swoim potencjałem Keat mógłby robić wszystko, oswajać wilkołaki albo choćby polerować... żyrandole.
-No ich wystrój wnętrz jest taki, że głowa odpada, chyba mają słabość nie tylko do żyrandoli. Tylko stiuków tam brakuje. - pokręcił głową, wspominając majestat banku.
-Ja też wykurzyłem je...ehem...ehehheem....hmf....dia-blim. - nachylił się do Keata, konspiraacyjnie zniżając głos i rozglądając się z lekką paniką. Czemu Keat mówił w miejscu publicznym o takich... używkach?
-No, ale właśnie przez nie nabrałem ochoty na jedzenie bahanek, więc fu, nigdy więcej. - diablego ani bahanek, fufufu.
Zamrugał, spoglądając na Keata zdezorientowany. Rzęsy miał już wilgotne, a kilka łez spłynęło po jego policzkach.
-Isabella nie ma wad... - oznajmił, pociągając nosem. -No, poza tym, że... jest gotowa wyjść za zbrodniarza przeciwko ludzkości, albo jego krewnego, mniejsza o to. I jeść ciasteczka, gdy ludzie w Londynie umierają... i mieszkać w pałacu, gdy kamienice są rozwalane... i rodzić dzieci, które zostaną jakimiś zbrodniarzami jeżdżącymi na zmutowanych smokach, z całym szacunkiem do prawdziwych smoków... - zwizualizował sobie dalsze życie lady Selwyn, umiejętnie podsycany przez Keata. Wyobraźnia pracowała mu na najwyższych obrotach, usta rozchyliły się w wyrazie zgrozy. Szybko napił się ognistej, duużo ognistej.
-To okropna przyszłość! Wolę być biedny jak szczur, a nie mieć nikogo na sumieniu. - wydął lekko wargi, manifestując swój uparty młodzieńczy idealizm. Keat był starszy, więc widać życie (albo jakaś laska zza witryny) zdążyło go zniszczyć, pfff.
-N..nie wiem czy pytanie Just to najlepszy pomysł... - spłoszył się nieco. -Ani Gwen, bo to ta Gwen, ale ona jest taka...niewinna, nie psujmy jej! - speszony, pogodził się z myślą, że wyzwolenie mugolskich kobiet pozostanie dla niego tajemnicą.
Westchnął ciężko i zmusił się do skupienia uwagi na Keacie, usiłując wyłuskać coś z jego historii. Zmarszczył brwi, wstrząśnięty.
-Wielokrotnie okłamany? Czekaj, czekaj... ona ma dziecko i męża, i nigdy ci nie powiedziała? I zwodziła cię na manowce? Stary, podrzucę im łajnobombę! Jak dziecka nie będzie w domu oczywiście. - ze złością walnął piąstką w stół!
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Nie miałem problemów z jednorożcem, pozwolił mi do siebie podejść całkiem blisko, choć nie dał się dotknąć - wciąż udawał, że nie ma najmniejszego pojęcia, co też sobie Stef pomyślał i jak to wszystko powiązał, dochodząc przy okazji do wniosków co najmniej ciekawych.
- Jakoś do nich przywykniesz, jeszcze zostaniesz ekspertem od interpretowania ich zachowań, no i pewnie język też podłapiesz, daj sobie trochę czasu, będziesz mógł z nimi porozmawiać o czymś więcej niż o żyrandolach - bo, jak zrozumiał, na ten moment jego umiejętności ograniczały się właśnie do tego. - Znaczy, byłaby z nich dobra para, bo Marcella ma duże oczy? Czy dlatego, że dużymi oczami patrzy akurat na Florka? - dopytał na wszelki wypadek, jakoś sam nie za bardzo umiał rozczytywać te wszystkie znaki i sygnały zwiastujące wielką miłość.
- Nie wiem, i to jest w tym wszystkim najciekawsze - niekoniecznie perspektywa zostania zjedzonym, ale to, że nie wiedział, czego spodziewać się do końca po pracy z takimi stworzeniami. One były po prostu nieprzewidywalne, nie wkradała się więc żadna rutyna, cały czas trzeba coś kombinować, reagować na sytuacje zagrażające życiu i zdrowiu. A przy tym wszystkim, choć z różdżką w ręku, wciąż pozostaje tylko człowiekiem, po którym może w istocie kiedyś zostanie tylko jeden but. Lewy, dla odmiany.
- A jednak! - czyli ta metoda działa, to diable było najbardziej skuteczne. Zapamięta - gdyby ta plaga zaczęła im znowu życie utrudniać. Uniósł tylko lekko brew, zastanawiając się, czemu Stef nagle zaczął tak panikować, kiedy wspomniał o diablim - bardziej, niż gdy sam zaczął mówić o Zakonie. - No i co nam zrobią? Za diable? - wypowiedział to słowo pół tonu głośniej, z łobuzerskim uśmiechem. - Chyba nie ma już miejsca w Tower dla palaczy ziela, podejrzewam, że wszystkie najlepsze miejscówki zajmują mugolacy - komu chciałoby się fatygować, żeby o czymś takim donosić?
- Wiesz, Stef... to też nie brzmi jak wada, tylko jak zdrowy rozsądek. Nie próbuj lepiej zrozumieć szlacheckich rodów, mam wrażenie, że to inny gatunek... - był najgorszym doradcą pod Słońcem - ale przynajmniej szczerym. Nie zamierzał go pocieszać kłamstwami i opowieściami o tym, że jest szansa, by ognista panna rzuciła się w jego objęcia, zapominając o swej przeszłości. - Ona przecież chyba nie do końca ma wybór, co nie? To znaczy - męża wybierają za nią, więc albo to zaakceptuje i zrobi wszystko, żeby ich wspólne życie nie było koszmarem, albo... - będzie mogła się powiesić na jednym z tych stiuków, o ile w rezydencji Rosierów też takie są.
- Nie jestem pewien co do męża... no i w gruncie rzeczy nie zwodziła mnie na żadne, eee, manowce? To znaczy, doceniam propozycję, ale może lepiej zachowaj tę łajnobombę na ślub swojej Isabelli. Zakradnij się tam jako, no wiesz, swoje drugie wcielenie, może ze swoimi przyjaciółmi? Wyobrażasz sobie tę całą szlachtę i ich miny, gdybyście przeprowadzili atak na bufona od róż? - to zawsze jakaś opcja.
Dopili ognistą, chyba chwilę jeszcze posnuli absurdalne wizje, a potem Keat życzył mu powodzenia, sam, natomiast, ruszył gdzieś dalej.
ztx2 <333
- Jakoś do nich przywykniesz, jeszcze zostaniesz ekspertem od interpretowania ich zachowań, no i pewnie język też podłapiesz, daj sobie trochę czasu, będziesz mógł z nimi porozmawiać o czymś więcej niż o żyrandolach - bo, jak zrozumiał, na ten moment jego umiejętności ograniczały się właśnie do tego. - Znaczy, byłaby z nich dobra para, bo Marcella ma duże oczy? Czy dlatego, że dużymi oczami patrzy akurat na Florka? - dopytał na wszelki wypadek, jakoś sam nie za bardzo umiał rozczytywać te wszystkie znaki i sygnały zwiastujące wielką miłość.
- Nie wiem, i to jest w tym wszystkim najciekawsze - niekoniecznie perspektywa zostania zjedzonym, ale to, że nie wiedział, czego spodziewać się do końca po pracy z takimi stworzeniami. One były po prostu nieprzewidywalne, nie wkradała się więc żadna rutyna, cały czas trzeba coś kombinować, reagować na sytuacje zagrażające życiu i zdrowiu. A przy tym wszystkim, choć z różdżką w ręku, wciąż pozostaje tylko człowiekiem, po którym może w istocie kiedyś zostanie tylko jeden but. Lewy, dla odmiany.
- A jednak! - czyli ta metoda działa, to diable było najbardziej skuteczne. Zapamięta - gdyby ta plaga zaczęła im znowu życie utrudniać. Uniósł tylko lekko brew, zastanawiając się, czemu Stef nagle zaczął tak panikować, kiedy wspomniał o diablim - bardziej, niż gdy sam zaczął mówić o Zakonie. - No i co nam zrobią? Za diable? - wypowiedział to słowo pół tonu głośniej, z łobuzerskim uśmiechem. - Chyba nie ma już miejsca w Tower dla palaczy ziela, podejrzewam, że wszystkie najlepsze miejscówki zajmują mugolacy - komu chciałoby się fatygować, żeby o czymś takim donosić?
- Wiesz, Stef... to też nie brzmi jak wada, tylko jak zdrowy rozsądek. Nie próbuj lepiej zrozumieć szlacheckich rodów, mam wrażenie, że to inny gatunek... - był najgorszym doradcą pod Słońcem - ale przynajmniej szczerym. Nie zamierzał go pocieszać kłamstwami i opowieściami o tym, że jest szansa, by ognista panna rzuciła się w jego objęcia, zapominając o swej przeszłości. - Ona przecież chyba nie do końca ma wybór, co nie? To znaczy - męża wybierają za nią, więc albo to zaakceptuje i zrobi wszystko, żeby ich wspólne życie nie było koszmarem, albo... - będzie mogła się powiesić na jednym z tych stiuków, o ile w rezydencji Rosierów też takie są.
- Nie jestem pewien co do męża... no i w gruncie rzeczy nie zwodziła mnie na żadne, eee, manowce? To znaczy, doceniam propozycję, ale może lepiej zachowaj tę łajnobombę na ślub swojej Isabelli. Zakradnij się tam jako, no wiesz, swoje drugie wcielenie, może ze swoimi przyjaciółmi? Wyobrażasz sobie tę całą szlachtę i ich miny, gdybyście przeprowadzili atak na bufona od róż? - to zawsze jakaś opcja.
Dopili ognistą, chyba chwilę jeszcze posnuli absurdalne wizje, a potem Keat życzył mu powodzenia, sam, natomiast, ruszył gdzieś dalej.
ztx2 <333
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czasem dobrze było mieć przed oczyma to, o co obecnie się starało. Z myślą tą na stole, obok pełnego do połowy kufla oraz dokumentu pokreślonego niezwykle skrupulatnymi tabelami, zawitał złoty galeon, mający trafić przy dobrych wiatrach do sakwy sprawującego pieczę nad barem mężczyzny. Przedmiot, wytarty nieco przez lata użytkowania wyglądał na o wiele starszego niż dłonie, które w których chwilowo zabawił ani lico, które zwrócone zostało ku niemu. Twarz wciąż pozbawiona zmarszczek, jasna i gładka, za to o spojrzeniu duszy o wiele starszej, niż winna była zamieszkiwać podobną powłokę.
Panna Rookwood postawiła monetę na jej boku, by następnie zdecydowanym ruchem zakręcić nią wokół własnej osi. Później jeszcze raz. I jeszcze raz. Wirowała niby zaklęty w ruchu tancerz, niepomny chwilowo niczego prócz wykonywanej figury. Powoli spowalniający ruch z połączeniu ze szmerem przesuwającego się po drewnie blatu metalu pozwalał lepiej skupić się na czynionych sprawunkach, wciąż jednak nie potrafiła zupełnie odciąć się od wszechobecnego w pubie zamieszania. Zapewne wygodniej byłoby usadowić się z listą we własnym salonie, zanurzyć w miękkim siedzisku sofy i zaparzyć sobie nieco herbaty. Problem leżał w fakcie, że na podobnie seniorski styl życia była jeszcze trochę zbyt młoda a wybrana profesja wymagała raczej regularnego bywania w miejscach odwiedzanych przez mniej lub bardziej szemrane towarzystwo. Nawet w chwili spokoju należało pozostać w centrum uwagi, w przeciwnym razie ryzykując wypadnięciem z obiegu i pozostaniem w tyle za wciąż zmieniającym się mieście. Na odpoczynek w papuciach, z grzańcem w dłoni oraz kotem grzejącym kolana przyjdzie czas, o ile nie da się wcześniej wykończyć któremuś z innych kryminalnych przyjemniaczków.
W dniu dzisiejszym pocieszała się chociaż tym, że udało jej się zająć stolik nieco na uboczu - odrobinę cichszy, bez spoglądających przez ramię wścibskich towarzyszy niedoli czy wciskających w nos w nie swoje sprawy członków obsługi. No i potencjalnie widzących w niej kompankę na jedną noc mężczyzn, którzy chyba chwilowo zajęci byli zalecaniem się bełkocząc do innych obecnych w budynku, dając spokój ukrywającej się za blond lokami kobiecie.
Gdyby ktoś rzeczywiście pragnął znaleźć konkretnie ją, to poradziłby sobie nawet mimo tej prowizorycznej próby skrycia się wobec ciekawskich spojrzeń. Wystarczyłoby dopytać przy barze, którego doglądający barman wpisał już na jej rachunek wpisał już drugi kufel kremowego piwa lub zagadnąć tych ze stałych bywalców, którym przyszło w ciągu ostatnich trzech lat skrzyżować drogę z panną Rookwood. A grono to rosło w całkiem zacnym tempie, co tylko zachęcało do odrobiny celebracji, choćby w postaci uraczenia się nieco mniej rozcieńczonym alkoholem, niż serwowano większości lokalnej gawiedzi.
And that world about to be a witness
To the limitlessness of how I kill business
Trzynaście razy spróbowała wydać z gardła dźwięk. I trzynaście razy pożałowała tego, mocniej z każdą próbą; od czasu wybuchu tego nieszczęsnego zaklęcia w jej dłoniach przy myśliwskiej chatce, w której kryła mugolki przed światem, nad głową Wren wisiały ponure chmury plag. Były gęste i lepkie, czarne, przepowiadały nie tyle już deszcz, co nadciągający huragan, a Azjatka nie mogła być pewna tego, kiedy w ziemię uderzy pierwsza błyskawica. Dzisiejszy dzień miał być przecież normalny, kontrolowany, tymczasem znajdowała się niespełna w połowie rozmowy z umówioną klientką, czarownicą półkrwi, kiedy dopadła ją okrutna choroba.
Chang nigdy dotąd nie brzmiała tak gryfońsko. Próbując kolejny raz zachwalić dobrodziejstwo swojej oferty i ukoić podparte kobiecą subtelnością niepewności, z jej gardła nagle wyrwał się ryk przypominający dumnego lwa z karminowych gobelinów wiszących w części Wielkiej Sali w Hogwarcie, tej obrzydliwszej części. Co, do diabła? Zanim jej policzki pokryły się współmiernym szkarłatem zawstydzenia, spróbowała jeszcze raz odezwać się do kobiety, ale tragedia wydarzyła się na nowo, zdumiewając nie tylko jej klientkę, co przede wszystkim nią samą - kobietę, którą zadziwić było prawdziwą sztuką.
To nie w jej stylu, ale pożegnała się spojrzeniem, by potem bez dalszych wyjaśnień - których wypowiedzieć na głos i tak nie mogła - odskoczyła z krzesła, czym prędzej ewakuując się od stołu. Toalety w Dziurawym Kotle były przynajmniej czystsze niż w niejednej portowej melinie, to trzeba było im przyznać; tam właśnie Azjatka znalazła schronienie i pochyliła się nad umywalką, wpatrując badawczo w swoje odbicie w lustrze. Spróbowała szepnąć, ale to, co miało być ledwie dosłyszalnym półsłówkiem, znów zamieniło się w lwi ryk. Do cholery. Dudniący odgłos poniósł się krótkim echem i zaginął w drewnie. Czy to możliwe, by w tak krótkim czasie dopadła ją kolejna niemożliwa okoliczność? Wren zdawała się przyciągać do siebie nieszczęścia na alarmującą skalę, a mężczyzna, który obiecał pochylić się nad jej obłożonym klątwą przypadkiem najwyraźniej zaniemógł, chociaż potrzebowała go bardziej niż kogokolwiek innego.
Kiedy znów wypadła z łazienki i obiecała sobie, że jak najszybciej skieruje kroki do domu i przysiądzie do ponaglającego Hayesa listu, przemykając obok umiejscowionych na tyłach lokalu stolików zauważyła znajomą twarz. Kogoś, kto mógł, teoretycznie, wiedzieć o podobnych paskudztwach więcej niż ona. Z wyraźną paniką w oczach dopadła więc do siedzącej kobiety i bez ostrzeżenia chwyciła ją za ramiona, pochylając się przy tym, by zrównać się z jej śliczną twarzą.
- Roar! - Eris, na Salazara, jak dobrze cię widzieć, zaraz zwariuję. - Roar! - Bądź na tyle pojętna i zrozum co mi się stało, zanim kompletnie odejdę od zmysłów. Powiedziałaby to wszystko, gdyby tylko mogła - ale zamiast tego brwi ściągnęły się pochmurnie, a ona wydęła usta, coraz mocniej wyprowadzona z równowagi.
Chang nigdy dotąd nie brzmiała tak gryfońsko. Próbując kolejny raz zachwalić dobrodziejstwo swojej oferty i ukoić podparte kobiecą subtelnością niepewności, z jej gardła nagle wyrwał się ryk przypominający dumnego lwa z karminowych gobelinów wiszących w części Wielkiej Sali w Hogwarcie, tej obrzydliwszej części. Co, do diabła? Zanim jej policzki pokryły się współmiernym szkarłatem zawstydzenia, spróbowała jeszcze raz odezwać się do kobiety, ale tragedia wydarzyła się na nowo, zdumiewając nie tylko jej klientkę, co przede wszystkim nią samą - kobietę, którą zadziwić było prawdziwą sztuką.
To nie w jej stylu, ale pożegnała się spojrzeniem, by potem bez dalszych wyjaśnień - których wypowiedzieć na głos i tak nie mogła - odskoczyła z krzesła, czym prędzej ewakuując się od stołu. Toalety w Dziurawym Kotle były przynajmniej czystsze niż w niejednej portowej melinie, to trzeba było im przyznać; tam właśnie Azjatka znalazła schronienie i pochyliła się nad umywalką, wpatrując badawczo w swoje odbicie w lustrze. Spróbowała szepnąć, ale to, co miało być ledwie dosłyszalnym półsłówkiem, znów zamieniło się w lwi ryk. Do cholery. Dudniący odgłos poniósł się krótkim echem i zaginął w drewnie. Czy to możliwe, by w tak krótkim czasie dopadła ją kolejna niemożliwa okoliczność? Wren zdawała się przyciągać do siebie nieszczęścia na alarmującą skalę, a mężczyzna, który obiecał pochylić się nad jej obłożonym klątwą przypadkiem najwyraźniej zaniemógł, chociaż potrzebowała go bardziej niż kogokolwiek innego.
Kiedy znów wypadła z łazienki i obiecała sobie, że jak najszybciej skieruje kroki do domu i przysiądzie do ponaglającego Hayesa listu, przemykając obok umiejscowionych na tyłach lokalu stolików zauważyła znajomą twarz. Kogoś, kto mógł, teoretycznie, wiedzieć o podobnych paskudztwach więcej niż ona. Z wyraźną paniką w oczach dopadła więc do siedzącej kobiety i bez ostrzeżenia chwyciła ją za ramiona, pochylając się przy tym, by zrównać się z jej śliczną twarzą.
- Roar! - Eris, na Salazara, jak dobrze cię widzieć, zaraz zwariuję. - Roar! - Bądź na tyle pojętna i zrozum co mi się stało, zanim kompletnie odejdę od zmysłów. Powiedziałaby to wszystko, gdyby tylko mogła - ale zamiast tego brwi ściągnęły się pochmurnie, a ona wydęła usta, coraz mocniej wyprowadzona z równowagi.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Spojrzenie uparcie utkwiła w kartce papieru, pewnie kreśląc kolejną z kolumn przy największej z tabeli. Słowa zapisane obcym alfabetem spływały na biel opornie, powoli jednak w połączeniu z kolejnymi liczbami tworząc zgrabną całość wyliczeń, które tylko dla niej powinny były czynić sens. Były łatwiejsze sposoby na ich dopełnienie, wystarczyłoby zlecić to któremuś z mniej lub bardziej szemranych księgowych liczących na łatwy zysk w postaci domorosłych biznesmenów niepojmujących zupełnie tajników ekonomii. Pozostawała też osoba jej matki, po mistrzowsku wykorzystująca każdy prawny kruczek i potrafiąca znaleźć zysk chyba nawet w handlu powietrzem.
Nie mogła jednak pozwolić sobie na korzystanie z czyjegokolwiek wsparcia, nie jeśli złudzenie niezależności miało stać się z czasem czymś zupełnie namacalnym pod kobiecymi dłońmi. Właśnie dlatego głowiła się, pochylając nad ciasno zapisaną stronicą, na chwilę odcinając od otoczenia.
Nic dziwnego, że niezapowiedziane towarzystwo było ostatnim, co mogła przewidzieć. Żadnego przywitania, słownego ostrzeżenia o intruzie znajdującym w najbliższym otoczeniu a jedynie nagłe naruszenie jej przestrzeni, które nieco wyprowadziło ją z równowagi. Przy czym nieco było pewnym niedopowiedzeniem. Cóż poradzić, jeśli dotychczas pogrążona we własnych kalkulacjach i rozważaniach nie planowała raczej niczyjego dopadnięcia ku swej skromnej osobie, co umysł kazał interpretować niby atak. Właśnie z tego powodu cudze dłonie na ramionach kazały jej odruchowo zagarnąć ku sobie dokument z całą jego rozpisaną cyrylicą zawartością oraz mocniej chwycić trzymane w dłoni pióro, wyciągnięte niby broń gotowa przyozdobić cudzą krtań. Szczęśliwie nie było jednak takie konieczności, nawet jeśli zapewne sposób ten całkiem skutecznie rozprawiłby się z obecną przypadłością Wren, stanowiącą przynajmniej chwilowo zagadkę dla obu kobiet, mogła więc opuścić improwizowaną broń.
- Domyślam się, że nie naszło cię na zabawę w safari - jeszcze jakby dla pewności zlustrowała znajomą od stóp do głów, doszukując się w jej ubiorze jakiejś zeberki czy też, pasując do dźwięków, futrzanego kołnierza w piaskowym kolorze. Szczęśliwie nic takiego nie dostrzegła, rozluźniając się w końcu i wskazując krzesło po drugiej stole zajmowanego przez Rookwood stolika. - Usiądź i spróbuj proszę wysłowić się… Albo napisać, co cię trapi?
Z tymi ostatnimi słowami położyła na blacie kolejną kartkę, tym razem czystą, i podsunęła ją w kierunku niespodziewanej rozmówczyni wraz z piórem. Czasem łatwiej było wszak przelać myśli na papier, zwłaszcza jeśli irytujące pannę Chang zjawisko miało podłoże magiczne, uniemożliwiając jej właściwe wysławianie się. Wypadki chodziły po ludziach i wcale nie byłaby to najdziwniejsza przypadłość, z jaką czarodziej postanowił zgłosić się do Eris, uznając jej wprawę w tworzeniu klątw za jednoznaczną z umiejętnością ich łamania. Talenty te nie były rzecz jasna w pełni ze sobą powiązane, ale nie oznaczało to, że miała darować sobie okazję do zarobku lub zyskania u kogoś ewentualnej przysługi. We wszystkim można było spostrzec okazję do zysku dla siebie.
Nie mogła jednak pozwolić sobie na korzystanie z czyjegokolwiek wsparcia, nie jeśli złudzenie niezależności miało stać się z czasem czymś zupełnie namacalnym pod kobiecymi dłońmi. Właśnie dlatego głowiła się, pochylając nad ciasno zapisaną stronicą, na chwilę odcinając od otoczenia.
Nic dziwnego, że niezapowiedziane towarzystwo było ostatnim, co mogła przewidzieć. Żadnego przywitania, słownego ostrzeżenia o intruzie znajdującym w najbliższym otoczeniu a jedynie nagłe naruszenie jej przestrzeni, które nieco wyprowadziło ją z równowagi. Przy czym nieco było pewnym niedopowiedzeniem. Cóż poradzić, jeśli dotychczas pogrążona we własnych kalkulacjach i rozważaniach nie planowała raczej niczyjego dopadnięcia ku swej skromnej osobie, co umysł kazał interpretować niby atak. Właśnie z tego powodu cudze dłonie na ramionach kazały jej odruchowo zagarnąć ku sobie dokument z całą jego rozpisaną cyrylicą zawartością oraz mocniej chwycić trzymane w dłoni pióro, wyciągnięte niby broń gotowa przyozdobić cudzą krtań. Szczęśliwie nie było jednak takie konieczności, nawet jeśli zapewne sposób ten całkiem skutecznie rozprawiłby się z obecną przypadłością Wren, stanowiącą przynajmniej chwilowo zagadkę dla obu kobiet, mogła więc opuścić improwizowaną broń.
- Domyślam się, że nie naszło cię na zabawę w safari - jeszcze jakby dla pewności zlustrowała znajomą od stóp do głów, doszukując się w jej ubiorze jakiejś zeberki czy też, pasując do dźwięków, futrzanego kołnierza w piaskowym kolorze. Szczęśliwie nic takiego nie dostrzegła, rozluźniając się w końcu i wskazując krzesło po drugiej stole zajmowanego przez Rookwood stolika. - Usiądź i spróbuj proszę wysłowić się… Albo napisać, co cię trapi?
Z tymi ostatnimi słowami położyła na blacie kolejną kartkę, tym razem czystą, i podsunęła ją w kierunku niespodziewanej rozmówczyni wraz z piórem. Czasem łatwiej było wszak przelać myśli na papier, zwłaszcza jeśli irytujące pannę Chang zjawisko miało podłoże magiczne, uniemożliwiając jej właściwe wysławianie się. Wypadki chodziły po ludziach i wcale nie byłaby to najdziwniejsza przypadłość, z jaką czarodziej postanowił zgłosić się do Eris, uznając jej wprawę w tworzeniu klątw za jednoznaczną z umiejętnością ich łamania. Talenty te nie były rzecz jasna w pełni ze sobą powiązane, ale nie oznaczało to, że miała darować sobie okazję do zarobku lub zyskania u kogoś ewentualnej przysługi. We wszystkim można było spostrzec okazję do zysku dla siebie.
And that world about to be a witness
To the limitlessness of how I kill business
W czarnych oczach odbiło się tchnienie irytacji na zarzut skoncentrowany wokół wątpliwego zainteresowania safari i egzotycznymi, mugolskimi zwierzętami. Te mogła nosić na sobie co najwyżej w postaci futra, zamiast imitować wydawane przez nie dźwięki. A nawet jeśli pewnego dnia naszłoby ją pragnienie poczynienia podobnego szaleństwa, z pewnością nie oddałaby gamy ryczenia lwa tak dokładnie, jak robiła to teraz, pod wpływem żartu czy przekleństwa nieznanego pochodzenia.
A może to Multon? Podejrzenie przecięło jej myśli niczym błyskawica, tak, tę kobietę los obdarzył niespecjalnie imponującym poczuciem humoru, ale nic nie wskazywało na to, by była biegła w rzucaniu infantylnych klątw.
Przezorna Azjatka nie spróbowała odpowiedzieć werbalnie na słowa Eris. Żadna z wcześniejszych prób nie okazała się skuteczna, a nie zamierzała ryczeć jej prosto w twarz z nadzieją, że coś w jej stanie zdrowia uległo nagłej poprawie, dlatego wyłącznie skinęła głową i usiadła na przeciwległym fotelu, oddychając głośno i wściekle. Metaforyczna para ulatywała z uszu; dominowała ją wściekłość, lecz ostatnie pokłosie czarnomagicznych zaklęć rzucanych jako pierwszych w jej życiu sprawiło, że w sercu odczuwała niepokój. Podejrzliwość. Strach. Ktoś musiał czyhać na jej samopoczucie i kontynuował swoje dzieło z tamtego fatalnego dnia w lesie, próbując coraz to nowych sposobów na pogrążenie już nie tyle jej zdrowia, co także szacunku jako handlarza, czegoś, na czym Wren zależało o wiele bardziej. Nerwowo dudniła palcami o blat stołu, wpatrzona intensywnie w Rookwood, jakby jej obecność miała okazać się remedium, i wyprostowała plecy w przypływie entuzjazmu, kiedy kobieta zasugerowała spisanie źródła jej kłopotów. Doskonały pomysł. Azjatka bez zastanowienia chwyciła za zaoferowane pióro i przycisnęła lekko kraniec do pergaminu, gotowa zalać go potokiem słów, jednak gdy tylko spróbowała skreślić pierwsze słowo... Pióro zatoczyło sieć zamaszystych ruchów, tworząc z atramentu podobiznę lwa, absolutnie wbrew jej zamiarom. Do diabła. Wren przyjrzała się koślawemu rysunkowi, a potem przeniosła wzrok z powrotem na Eris, wściekła i zdumiona jednocześnie.
- Roar! - czy ty to widzisz, Eris? To paskudztwo przenikło także do dłoni, zainfekowało mózg, gryfońska zaraza. A może to jakaś odzwierzęca choroba, którą należało wyleczyć w Mungu? Azjatka na moment skryła twarz w dłoniach; w ich kierunku obrócił się jeden z siedzących w pobliżu czarodziejów, zwabiony nietypowym dla Dziurawego Kotła dźwiękiem, Wren postanowiła zatem udawać, że co złego to nie ona. Nawet przesiadujący na pobliskim parapecie kuguchar rozbudził się z popołudniowej drzemki i poruszył niespokojnie uszami, nagle zeskakując na kolana Chang, jakby odnalazł w niej pokrewną duszę. Bardzo zabawne. Czarownica w końcu odjęła dłonie od twarzy i przycisnęła palec wskazujący do gardła, wpatrzona w Rookwood; tym razem bezdźwięcznie, samym gestem, tłumaczyła jej, że coś w strunach głosowych płatało figle i nie zależało to od jej widzimisię, ani tym bardziej od odnalezionej po latach miłości do domu Gryfa. Później splotła ze sobą dłonie w niemej prośbie. Zrób coś z tym, Eris, jesteś przecież kreatywna.
A może to Multon? Podejrzenie przecięło jej myśli niczym błyskawica, tak, tę kobietę los obdarzył niespecjalnie imponującym poczuciem humoru, ale nic nie wskazywało na to, by była biegła w rzucaniu infantylnych klątw.
Przezorna Azjatka nie spróbowała odpowiedzieć werbalnie na słowa Eris. Żadna z wcześniejszych prób nie okazała się skuteczna, a nie zamierzała ryczeć jej prosto w twarz z nadzieją, że coś w jej stanie zdrowia uległo nagłej poprawie, dlatego wyłącznie skinęła głową i usiadła na przeciwległym fotelu, oddychając głośno i wściekle. Metaforyczna para ulatywała z uszu; dominowała ją wściekłość, lecz ostatnie pokłosie czarnomagicznych zaklęć rzucanych jako pierwszych w jej życiu sprawiło, że w sercu odczuwała niepokój. Podejrzliwość. Strach. Ktoś musiał czyhać na jej samopoczucie i kontynuował swoje dzieło z tamtego fatalnego dnia w lesie, próbując coraz to nowych sposobów na pogrążenie już nie tyle jej zdrowia, co także szacunku jako handlarza, czegoś, na czym Wren zależało o wiele bardziej. Nerwowo dudniła palcami o blat stołu, wpatrzona intensywnie w Rookwood, jakby jej obecność miała okazać się remedium, i wyprostowała plecy w przypływie entuzjazmu, kiedy kobieta zasugerowała spisanie źródła jej kłopotów. Doskonały pomysł. Azjatka bez zastanowienia chwyciła za zaoferowane pióro i przycisnęła lekko kraniec do pergaminu, gotowa zalać go potokiem słów, jednak gdy tylko spróbowała skreślić pierwsze słowo... Pióro zatoczyło sieć zamaszystych ruchów, tworząc z atramentu podobiznę lwa, absolutnie wbrew jej zamiarom. Do diabła. Wren przyjrzała się koślawemu rysunkowi, a potem przeniosła wzrok z powrotem na Eris, wściekła i zdumiona jednocześnie.
- Roar! - czy ty to widzisz, Eris? To paskudztwo przenikło także do dłoni, zainfekowało mózg, gryfońska zaraza. A może to jakaś odzwierzęca choroba, którą należało wyleczyć w Mungu? Azjatka na moment skryła twarz w dłoniach; w ich kierunku obrócił się jeden z siedzących w pobliżu czarodziejów, zwabiony nietypowym dla Dziurawego Kotła dźwiękiem, Wren postanowiła zatem udawać, że co złego to nie ona. Nawet przesiadujący na pobliskim parapecie kuguchar rozbudził się z popołudniowej drzemki i poruszył niespokojnie uszami, nagle zeskakując na kolana Chang, jakby odnalazł w niej pokrewną duszę. Bardzo zabawne. Czarownica w końcu odjęła dłonie od twarzy i przycisnęła palec wskazujący do gardła, wpatrzona w Rookwood; tym razem bezdźwięcznie, samym gestem, tłumaczyła jej, że coś w strunach głosowych płatało figle i nie zależało to od jej widzimisię, ani tym bardziej od odnalezionej po latach miłości do domu Gryfa. Później splotła ze sobą dłonie w niemej prośbie. Zrób coś z tym, Eris, jesteś przecież kreatywna.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Z uwagą obserwowała artystyczny popis rozmówczyni, spodziewając się po niej naprawdę wiele, ale raczej nie nagłego objawienia rysowniczego talentu. Cóż, przynajmniej nie był na tyle koślawy, by musiały zastanawiać się czy mają styczność z kotowatym, czy jednak niezwykle obłym spanielem o obfitym kołnierzu z futra. Wyglądało na to, że nie tylko organ mowy ucierpiał, ale nagła fiksacja objęła wszelkie inne próby przekazywania światu bardziej rozbudowanych komunikatów.
- Bardzo ładny… lew - mruknęła, przesuwając pełen zwątpienia wzrok między wykonanym rysunkiem a jej rozmówczynią.
Rzecz jasna nawet ten niby bawiący ją dodatek stanowił pewną podpowiedź - cokolwiek trafiło Wren z pewnością było w pełni skupione na królu sawanny. Być może stała za tym jakaś głębsza motywacja, którą przyszłoby im zgłębić dopiero w momencie przegonienia tych najbardziej doskwierających z objawów zaklęcia lub też, co też miało pewne podstawy, stanowiło to spóźnioną zemstę gryfońskich ciamajd kryjących się za podobnie niepoważnym zagraniem, by odwdzięczyć się za lata szkolne. Doprawdy zdolna była wszystkiego się po nich spodziewać, nawet tak dziecinnych posunięć godnych jej kilkuletnich kuzynów, którzy nie wyrośli jeszcze z rzucania w siebie brukselką przy rodzinnym stole.
Uśmiechnęła się, niby rozczulona, na widok kotowatego zeskakującego pannie Chang na kolana. Lubi cię, niemalże samo cisnęło się na usta, nie zwykła jednak denerwować swoich klientów, w ten zaś sposób postrzegała obecnie siedzącą po drugiej stronie stołu czarownicę. Ta przyszła po pomoc i Rookwood nie mogła jej rozczarować, stawiając pod znakiem własną skuteczność, co to, to nie!
- Jesteś w stanie mi na palcach pokazać ile dób trwa ta przypadłość? I odpowiadać kiwając głową dawać znać "tak" lub "nie", bo to wydaje się niezakłócone. Wypiłaś coś dziwnego przez pojawieniem się lwiej skłonności? Zjadłaś? Domyślasz się czemu lew? I motywacja… Kawał? A może raczej próba zaszkodzenia ci? - przy ostatnich słowach ściszyła konspiracyjnie głos, tak że tylko kobieta i kuguchar mogli ją usłyszeć.
Od wszystkiego z tych rzeczy zależeć miało ich dalsze potraktowanie sprawy. Jeśli sprawa była świeża, wówczas powinny były łatwiej odnaleźć rozwiązanie dla tegoż wyzwania, niż gdyby przyszło łamać starsze zaklęcie lub klątwę. Liczyły się tu nawet nie tyle dni, co godziny, bo chociaż Eris nie chciała denerwować swojej rozmówczyni głośnymi dywagacjami, to obecny stan rzeczy mógł być jedynie wstępem. Swoistym ostrzeżeniem, nim kobieta poczyni kolejny krok w brzmieniu a może nawet, o zgrozo, wyglądaniu jak lew. Wiele już rzeczy widział ten przybytek, jak i całość magicznej dzielnicy, obeszłoby się więc bez spacerującego po okolicy drapieżnika, który prędko zostałby zapewne spacyfikowany w mało delikatny sposób.
Odpowiedź, jakoby rzeczywiście ktoś chciał jej zaszkodzić mogłaby to potwierdzić, podejrzenie zaś co do głupiego żartu nieco zmniejszało ryzyko towarzyszące przypadłości. I znów, kawały były na ogół prostszymi do odkręcenia, wymagając mniej merytorycznej wiedzy i wysiłku a bardziej niestandardowego myślenia.
- Bardzo ładny… lew - mruknęła, przesuwając pełen zwątpienia wzrok między wykonanym rysunkiem a jej rozmówczynią.
Rzecz jasna nawet ten niby bawiący ją dodatek stanowił pewną podpowiedź - cokolwiek trafiło Wren z pewnością było w pełni skupione na królu sawanny. Być może stała za tym jakaś głębsza motywacja, którą przyszłoby im zgłębić dopiero w momencie przegonienia tych najbardziej doskwierających z objawów zaklęcia lub też, co też miało pewne podstawy, stanowiło to spóźnioną zemstę gryfońskich ciamajd kryjących się za podobnie niepoważnym zagraniem, by odwdzięczyć się za lata szkolne. Doprawdy zdolna była wszystkiego się po nich spodziewać, nawet tak dziecinnych posunięć godnych jej kilkuletnich kuzynów, którzy nie wyrośli jeszcze z rzucania w siebie brukselką przy rodzinnym stole.
Uśmiechnęła się, niby rozczulona, na widok kotowatego zeskakującego pannie Chang na kolana. Lubi cię, niemalże samo cisnęło się na usta, nie zwykła jednak denerwować swoich klientów, w ten zaś sposób postrzegała obecnie siedzącą po drugiej stronie stołu czarownicę. Ta przyszła po pomoc i Rookwood nie mogła jej rozczarować, stawiając pod znakiem własną skuteczność, co to, to nie!
- Jesteś w stanie mi na palcach pokazać ile dób trwa ta przypadłość? I odpowiadać kiwając głową dawać znać "tak" lub "nie", bo to wydaje się niezakłócone. Wypiłaś coś dziwnego przez pojawieniem się lwiej skłonności? Zjadłaś? Domyślasz się czemu lew? I motywacja… Kawał? A może raczej próba zaszkodzenia ci? - przy ostatnich słowach ściszyła konspiracyjnie głos, tak że tylko kobieta i kuguchar mogli ją usłyszeć.
Od wszystkiego z tych rzeczy zależeć miało ich dalsze potraktowanie sprawy. Jeśli sprawa była świeża, wówczas powinny były łatwiej odnaleźć rozwiązanie dla tegoż wyzwania, niż gdyby przyszło łamać starsze zaklęcie lub klątwę. Liczyły się tu nawet nie tyle dni, co godziny, bo chociaż Eris nie chciała denerwować swojej rozmówczyni głośnymi dywagacjami, to obecny stan rzeczy mógł być jedynie wstępem. Swoistym ostrzeżeniem, nim kobieta poczyni kolejny krok w brzmieniu a może nawet, o zgrozo, wyglądaniu jak lew. Wiele już rzeczy widział ten przybytek, jak i całość magicznej dzielnicy, obeszłoby się więc bez spacerującego po okolicy drapieżnika, który prędko zostałby zapewne spacyfikowany w mało delikatny sposób.
Odpowiedź, jakoby rzeczywiście ktoś chciał jej zaszkodzić mogłaby to potwierdzić, podejrzenie zaś co do głupiego żartu nieco zmniejszało ryzyko towarzyszące przypadłości. I znów, kawały były na ogół prostszymi do odkręcenia, wymagając mniej merytorycznej wiedzy i wysiłku a bardziej niestandardowego myślenia.
And that world about to be a witness
To the limitlessness of how I kill business
Parsknęłaby cicho, na Merlina, parsknęłaby, ale spomiędzy pełnych warg wydobyło się jedynie miauknięcie, jakie wydawać mógł z siebie leniwy król zwierząt pokładający się do drzemki. Odebrano jej możliwość wyrażenia nawet rozbawienia, choć to pokrewne było z cierpkim smakiem nadchodzącej utraty zmysłów; roześmiałaby się lub wywróciła stół do góry nogami, dając upust złości, tymczasem nic nie szło po myśli. Może agresja była jedyną odpowiedzią. Jedynym ukojeniem ogarniającego ją poczucia idiotyzmu własnej osoby, jedynie chwilowego i niezwiązanego z prywatnym postępowaniem. Nie zawiniła, by sprowadzić nad swoją głowę te ciemne chmury, to na pewno. Ale los uważał inaczej, na kolana sprowadzając kuguchara, który nagle dostrzegł w niej swoją zwierzchniczkę i bliską przyjaciółkę, mrucząc głośno, łapkami ugniatając zaś jej uda. Wren przewróciła oczyma, spoglądając na zwierzę. Powinno być inteligentniejsze, być ponad to, przecież nie należeli do pokrewnych sobie gatunków, niezależnie od dźwięków, które wygrywały jej zdezorientowane struny głosowe.
Jej uwaga niebawem skoncentrowała się na Eris i Azjatka kiwnęła głową, prostując nieco plecy, nieuważna na dobro wylegującego się na niej kuguchara. Nie był istotny, nie kiedy musiała wyzbyć się ze swojego organizmu paskudztwa choroby. Ostrożnie uniosła ku górze dłoń i wyciągnęła palec wskazujący w stronę sufitu, zanim poklepała się kilkakrotnie po nadgarstku, jak mugol wskazujący na swój zegarek. Jedna doba, właściwie zaledwie dziesięć, może piętnaście minut, ale tego nie próbowała przekazać Rookwood, pewna, że blondwłosa mogłaby odebrać to opacznie, jako termin znacznie dłuższy.
Wren wskazała za swoje ramię, później pocierając o siebie dwoma palcami i symulując rozmawiającą ze sobą parę ust. Byłam niedaleko, prowadziłam interesy. Jej następny gest sugerował wybuch, katastrofę, jaka wydarzyła się w trakcie biznesowych rozprawek, a złączone dłonie rozłożyły się zamaszyście, na wzór rozwierającej się paszczy lwa, nim finalnie wskazała na swoje gardło i wzruszyła ramionami, z policzkami czerwonymi z gniewu i bezradności.
Nie znała nikogo, kto byłby wystarczająco nisko upadającym półgłówkiem, by chcieć jej zaszkodzić bez powodu. Handlarze na Pokątnej często spoglądali na nią z fałszywą uprzejmością, choć w sercach mieli zazdrość, zawiść, uczucia zdolne zrodzić klątwę, pytanie jednak, czy dysponowali odpowiednim doświadczeniem magicznym, by wymierzyć w nią podobnym ciosem. Wątpliwe. Z resztą znienawidzonych, wzgardzonych patałachów nie miała kontaktu od długiego czasu, kilku miesięcy przynajmniej.
Kuguchar na jej kolanach przeciągnął się leniwie i oparł nagle łapkami o ramiona czarownicy, miauknął raz, dwa, głośno, jakby próbował zwrócić na siebie uwagę, jednocześnie przyprawiając nadwyrężoną emocjonalnie Azjatkę o migrenę.
- Roar! - zamknij się wreszcie, głupie zwierzę, zaryczała, ale kuguchar jedynie wtórował z jej ochotą jak wilk wyjący do księżyca. Nie rozumiała, że wiedział więcej. Że wydawał się pojmować, że głos ten nie należał do człowieka, że na swój sposób próbował pokazać im drogę prowadzącą do remedium, do rozwiązania jej wstydliwego problemu.
Jej uwaga niebawem skoncentrowała się na Eris i Azjatka kiwnęła głową, prostując nieco plecy, nieuważna na dobro wylegującego się na niej kuguchara. Nie był istotny, nie kiedy musiała wyzbyć się ze swojego organizmu paskudztwa choroby. Ostrożnie uniosła ku górze dłoń i wyciągnęła palec wskazujący w stronę sufitu, zanim poklepała się kilkakrotnie po nadgarstku, jak mugol wskazujący na swój zegarek. Jedna doba, właściwie zaledwie dziesięć, może piętnaście minut, ale tego nie próbowała przekazać Rookwood, pewna, że blondwłosa mogłaby odebrać to opacznie, jako termin znacznie dłuższy.
Wren wskazała za swoje ramię, później pocierając o siebie dwoma palcami i symulując rozmawiającą ze sobą parę ust. Byłam niedaleko, prowadziłam interesy. Jej następny gest sugerował wybuch, katastrofę, jaka wydarzyła się w trakcie biznesowych rozprawek, a złączone dłonie rozłożyły się zamaszyście, na wzór rozwierającej się paszczy lwa, nim finalnie wskazała na swoje gardło i wzruszyła ramionami, z policzkami czerwonymi z gniewu i bezradności.
Nie znała nikogo, kto byłby wystarczająco nisko upadającym półgłówkiem, by chcieć jej zaszkodzić bez powodu. Handlarze na Pokątnej często spoglądali na nią z fałszywą uprzejmością, choć w sercach mieli zazdrość, zawiść, uczucia zdolne zrodzić klątwę, pytanie jednak, czy dysponowali odpowiednim doświadczeniem magicznym, by wymierzyć w nią podobnym ciosem. Wątpliwe. Z resztą znienawidzonych, wzgardzonych patałachów nie miała kontaktu od długiego czasu, kilku miesięcy przynajmniej.
Kuguchar na jej kolanach przeciągnął się leniwie i oparł nagle łapkami o ramiona czarownicy, miauknął raz, dwa, głośno, jakby próbował zwrócić na siebie uwagę, jednocześnie przyprawiając nadwyrężoną emocjonalnie Azjatkę o migrenę.
- Roar! - zamknij się wreszcie, głupie zwierzę, zaryczała, ale kuguchar jedynie wtórował z jej ochotą jak wilk wyjący do księżyca. Nie rozumiała, że wiedział więcej. Że wydawał się pojmować, że głos ten nie należał do człowieka, że na swój sposób próbował pokazać im drogę prowadzącą do remedium, do rozwiązania jej wstydliwego problemu.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Najwyraźniej kuguchar zbyt uradowany był okazją do obcowania ze swym "krewniakiem", by przejmować się ewentualnym zagrożeniem. Gdyby wszak styczność miał z rzeczywistym lwem, wówczas zapewne dość prędko ukrócono by jego żywot, zapewne skracając o głowę. Póki co zaś mógł cieszyć się tą, pozostającą stabilnie przytwierdzoną do karku i nawet domagać drapania za uszami, co też Eris z chęcią uczyniła, pochylając się nad stołem i zanurzając palce w miękkość futra przy grzbiecie. Lubiła zwierzęta, nawet jeśli w domu rodzinnym nigdy takowych nie trzymano a obecny styl życia wspierał jedynie okazjonalne dokarmianie przybłęd oraz okazywanie czułości przypadkowym pupilom. Trwało to krótko, akurat by zdołała poczuć pod palcami przyjemne wibracje, nim na powrót skupiła się na prowadzonej rozmowie - jeszcze przyjdzie czas na zajmowanie się barowym pupilem, wpierw należało zająć się palącą sprawą trapiącą znajomą.
Jeden a więc mniej niż jedna doba, sprawa zupełnie świeża, co zresztą współgrało z ogromnym rozgorączkowaniem i kurczowym poszukiwaniem rozwiązania dla problemu, który pojawił się najwyraźniej niby znikąd. Na zewnątrz. Pieniądze. Rozmowa. Zapewne jakieś spotkanie biznesowe, które zostało nagle ucięte poprzez pojawienie się nieprzyjemnych objawów. Eris wyglądała w tym momencie niby lekarz wysłuchujący rozłożonego na kozetce pacjenta, kiwając lekko głową niby na znak zrozumienia przekazu, który w połączeniu z posiadaną wiedzą wprawiał w ruch trybiku pomyślunku. Nie miała jeszcze w zasięgu dłoni pomysłów na wyprowadzenie ich ku normalnej rozmowie, ale wydawała się o krok bliżej podobnego osiągnięcia. Niestety wciąż jeszcze nie wydawały się zdolne zlokalizować potencjalnego winnego, co stawiało pod znakiem zapytania nie tylko jego tożsamość, ale i motyw - jedna z podstawowych wskazówek w toku śledztwa.
Jakby było im mało wrażeń kuguchar postanowił dołożyć swoją cegiełkę do już dość napiętej sytuacji, urządzając im koncert, godny ulicznych zaułków w których marcowały koty. Kłótnia miauknięć i ryków była całkiem zabawna, ale nie wypadało chichotać pod nosem. W tym momencie należało skupić się na poważniejszych sprawach, pozwalając sobie głośno myśleć.
- Wydaje się próbować z tobą rozmawiać… Albo odpowiedzieć ci? - uniosła lekko brew, obserwując nieprzejmującego się niczym futrzaka, który zapewne wkrótce miał zostać rzuconym przez długość pokoju, jeśli nie uspokoi się lub czarownice nie zdołają wpaść na trop mający pomóc z kotłującymi się we Wren emocjami. - A gdybym tak, ja ci odpowiedziała? Nie po ludzku, to nie zdaje egzaminu. Ani nie po kociemu, jak widać mało to daje. Po prostu… Zaryczę. I ty też.
Brzmiało to kuriozalnie, ale doprawdy cała ta sytuacja wydawała się mocno abstrakcyjną. A jednak zamierzała podjąć podobną próbę, nawet jeśli skończyłoby się na wspólnej kompromitacji i urządzeniu spektaklu za który odmówiono by jej kolejnej kolejki piwa, tłumacząc zbytnim stanem upojenia. W sumie powinna była może wypić resztę tego wciąż wypełniającego kufel, dodając sobie animuszu, ale teraz było już za późno. Uniosła trzy palce. Dwa. Jeden.
- Roar! - słaba podróbka faktycznego ryku wyrwała się z piersi blondynki a ona sama wyczekująco spojrzała na rozmówczynię, mocno starając się nie ulec pokusie by skierować wzrok na salę i sprawdzić, iluż gości było świadkiem tej kompromitacji. Wystarczy, że sama miała ochotę z jednej strony znów schować się za kotarą włosów, z drugiej zaś roześmiać się z szaleńczej natury tego spotkania.
Jeden a więc mniej niż jedna doba, sprawa zupełnie świeża, co zresztą współgrało z ogromnym rozgorączkowaniem i kurczowym poszukiwaniem rozwiązania dla problemu, który pojawił się najwyraźniej niby znikąd. Na zewnątrz. Pieniądze. Rozmowa. Zapewne jakieś spotkanie biznesowe, które zostało nagle ucięte poprzez pojawienie się nieprzyjemnych objawów. Eris wyglądała w tym momencie niby lekarz wysłuchujący rozłożonego na kozetce pacjenta, kiwając lekko głową niby na znak zrozumienia przekazu, który w połączeniu z posiadaną wiedzą wprawiał w ruch trybiku pomyślunku. Nie miała jeszcze w zasięgu dłoni pomysłów na wyprowadzenie ich ku normalnej rozmowie, ale wydawała się o krok bliżej podobnego osiągnięcia. Niestety wciąż jeszcze nie wydawały się zdolne zlokalizować potencjalnego winnego, co stawiało pod znakiem zapytania nie tylko jego tożsamość, ale i motyw - jedna z podstawowych wskazówek w toku śledztwa.
Jakby było im mało wrażeń kuguchar postanowił dołożyć swoją cegiełkę do już dość napiętej sytuacji, urządzając im koncert, godny ulicznych zaułków w których marcowały koty. Kłótnia miauknięć i ryków była całkiem zabawna, ale nie wypadało chichotać pod nosem. W tym momencie należało skupić się na poważniejszych sprawach, pozwalając sobie głośno myśleć.
- Wydaje się próbować z tobą rozmawiać… Albo odpowiedzieć ci? - uniosła lekko brew, obserwując nieprzejmującego się niczym futrzaka, który zapewne wkrótce miał zostać rzuconym przez długość pokoju, jeśli nie uspokoi się lub czarownice nie zdołają wpaść na trop mający pomóc z kotłującymi się we Wren emocjami. - A gdybym tak, ja ci odpowiedziała? Nie po ludzku, to nie zdaje egzaminu. Ani nie po kociemu, jak widać mało to daje. Po prostu… Zaryczę. I ty też.
Brzmiało to kuriozalnie, ale doprawdy cała ta sytuacja wydawała się mocno abstrakcyjną. A jednak zamierzała podjąć podobną próbę, nawet jeśli skończyłoby się na wspólnej kompromitacji i urządzeniu spektaklu za który odmówiono by jej kolejnej kolejki piwa, tłumacząc zbytnim stanem upojenia. W sumie powinna była może wypić resztę tego wciąż wypełniającego kufel, dodając sobie animuszu, ale teraz było już za późno. Uniosła trzy palce. Dwa. Jeden.
- Roar! - słaba podróbka faktycznego ryku wyrwała się z piersi blondynki a ona sama wyczekująco spojrzała na rozmówczynię, mocno starając się nie ulec pokusie by skierować wzrok na salę i sprawdzić, iluż gości było świadkiem tej kompromitacji. Wystarczy, że sama miała ochotę z jednej strony znów schować się za kotarą włosów, z drugiej zaś roześmiać się z szaleńczej natury tego spotkania.
And that world about to be a witness
To the limitlessness of how I kill business
Azjatka obdarzyła Eris pełnym wątpliwości spojrzeniem. Odpowiedzieć, zaryczeć wspólnie? Cóż to za okropny nonsens? Brakowało jeszcze tego, by razem wskoczyły na blat stołu niczym na dumną skałę na środku sawanny i wygrzały się w nieistniejącym słońcu, zarzucając grzywami na lewo i prawo. Choć, z drugiej strony, może nie powinna tak szybko skreślać pomysłu zaradzenia tej niekomfortowej sytuacji, niezależnie od tego, jak bzdurny jej się wydawał? Rookwood próbowała pomóc, podobnie jak kuguchar wyjący w niebogłosy, jedynie Wren w tym towarzystwie zaczynała tracić nadzieję i coraz mocniej osiadać w miękkim fotelu na uboczu Dziurawego Kotła, wściekła, utopiona w swojej złości. To rozbudzało potrzebę sięgnięcia po różdżkę. Zjednoczenia się z magią, z jaką poznała ją niedawno mentorka, Deirdre. Zamienić swój dyskomfort na czyjś ból, czy nie byłoby to przyjemne? Pamiętała dokładnie inkantacje, które pierwszy raz w życiu rzuciła pomyślnie, przypłacając to jednak wysoką ceną jednolitości własnego umysłu... Ach, ale to jeszcze nie teraz, jeszcze nie, najpierw spróbuje tego kuriozalnego sposobu wymyślonego wspólnie przez Eris i czarne stworzenie przesiadujące wciąż na jej kolanach.
Niechętnie, lecz ostatecznie skinęła głową i spróbowała wydać z siebie lwi ryk, który zatańczył wraz z imitacją Rookwood, oczyszczając magicznie struny głosowe zmuszone do podążania lwimi ścieżkami. Po pomieszczeniu poniosło się echo ich wspólnego recitalu, a kiedy i ono ucichło, Wren zmarszczyła brwi i przechyliła głowę delikatnie do boku, jakby zmagając się z obawą podjęcia kolejnej próby wydania z siebie niepewnych słów. Od czasu spotkania przy opuszczonym domu na klifie lękała się jakby bardziej, było to nieuniknionym rezultatem czarnej magii uderzającej w nią obosiecznym mieczem, dlatego Azjatka odchrząknęła najpierw cicho i utkwiła spojrzenie w towarzyszce.
- Eris? - spróbowała wreszcie, a jej własny głos, choć zachrypnięty, był już ludzki, zabarwiony znajomą, zwyczajną melodią; do tej pory czarownica nie zdawała sobie nawet sprawy z tego, jak dobrze było się słyszeć. - Och, wreszcie - wymruczała i znów oparła się wygodniej o fotel, dopiero teraz zbierając się na pogłaskanie zwierzęcia za uchem. Bądź co bądź, jego wskazówka okazała się skuteczna, a ten, jakby zdając sobie z tego sprawę, uspokoił się i ułożył do snu na jej kolanach, zadowolony. - Wybacz, że musiałaś być tego świadkiem. Byłam w trakcie rozmowy z klientką, kiedy zamiast słowa wydałam z siebie ryk - wyjaśniła, skoro odzyskała możliwość, by to właśnie uczynić. Jej niewerbalne pokazy kalamburów były wystarczające, ale nieprecyzyjne, a okoliczności należało uściślić, tym bardziej biorąc pod uwagę fakt, że swoim kłopotem obdarzyła też inną osobę. - Będę z tobą szczera. Ostatnio podążają za mną klątwy, podejrzewam, że to jedna z nich, chociaż ktokolwiek depcze mi po piętach, zaczyna tracić rezon - przyznała cicho, na tyle, by nie wzbudzać już podejrzeń w Dziurawym Kotle. Wystarczyło, że kilkoro klientów wciąż spoglądało w kierunku ich stolika pytającym wzrokiem, lokalizując, że stamtąd dobiegały wcześniejsze odgłosy. - Przeszkodziłam ci w interesach? - zapytała po dłuższej chwili milczenia i wskazała ruchem głowy kartki, na jednej z których wcześniej namazała atramentem podobiznę lwa. Oby to nie było nic ważnego. Wystarczyło, że tego dnia Wren nie odniosła żadnego finansowego zysku. - Pozwól, że w ramach mojej wdzięczności postawię ci coś do picia. Drinka. Co sobie życzysz? - Azjatka przesunęła na wpół drzemiącego kuguchara na podłokietnik i wstała ze swojego miejsca, gotowa ruszyć w stronę baru. Eris należała się nagroda.
Czy coś nam przeszkadza?
k1 - klienci patrzą na nas podejrzliwie, ale kiedy do ich uszu nie dochodzi więcej ryków, uznają, że pokaz dziwów dobiegł końca. wracają do swoich zajęć.
k2 - pulchny czarodziej podchodzi do naszego stolika i domaga się wyjaśnień, pyta, czy to my zakłócamy porządek w lokalu, w którym pracuje. jest jednak na tyle urzeczony urodą i wilim czarem eris, że łatwo przekonać go do każdego kłamstewka.
k3 - przez lokal nagle przebiega kilka kugucharów goniących niuchacza, robią taki raban, że wszyscy mimowolnie obciążają je naszą winą. po chwili wypadają na zewnątrz, a w środku wszystko wraca do cichej normy.
Niechętnie, lecz ostatecznie skinęła głową i spróbowała wydać z siebie lwi ryk, który zatańczył wraz z imitacją Rookwood, oczyszczając magicznie struny głosowe zmuszone do podążania lwimi ścieżkami. Po pomieszczeniu poniosło się echo ich wspólnego recitalu, a kiedy i ono ucichło, Wren zmarszczyła brwi i przechyliła głowę delikatnie do boku, jakby zmagając się z obawą podjęcia kolejnej próby wydania z siebie niepewnych słów. Od czasu spotkania przy opuszczonym domu na klifie lękała się jakby bardziej, było to nieuniknionym rezultatem czarnej magii uderzającej w nią obosiecznym mieczem, dlatego Azjatka odchrząknęła najpierw cicho i utkwiła spojrzenie w towarzyszce.
- Eris? - spróbowała wreszcie, a jej własny głos, choć zachrypnięty, był już ludzki, zabarwiony znajomą, zwyczajną melodią; do tej pory czarownica nie zdawała sobie nawet sprawy z tego, jak dobrze było się słyszeć. - Och, wreszcie - wymruczała i znów oparła się wygodniej o fotel, dopiero teraz zbierając się na pogłaskanie zwierzęcia za uchem. Bądź co bądź, jego wskazówka okazała się skuteczna, a ten, jakby zdając sobie z tego sprawę, uspokoił się i ułożył do snu na jej kolanach, zadowolony. - Wybacz, że musiałaś być tego świadkiem. Byłam w trakcie rozmowy z klientką, kiedy zamiast słowa wydałam z siebie ryk - wyjaśniła, skoro odzyskała możliwość, by to właśnie uczynić. Jej niewerbalne pokazy kalamburów były wystarczające, ale nieprecyzyjne, a okoliczności należało uściślić, tym bardziej biorąc pod uwagę fakt, że swoim kłopotem obdarzyła też inną osobę. - Będę z tobą szczera. Ostatnio podążają za mną klątwy, podejrzewam, że to jedna z nich, chociaż ktokolwiek depcze mi po piętach, zaczyna tracić rezon - przyznała cicho, na tyle, by nie wzbudzać już podejrzeń w Dziurawym Kotle. Wystarczyło, że kilkoro klientów wciąż spoglądało w kierunku ich stolika pytającym wzrokiem, lokalizując, że stamtąd dobiegały wcześniejsze odgłosy. - Przeszkodziłam ci w interesach? - zapytała po dłuższej chwili milczenia i wskazała ruchem głowy kartki, na jednej z których wcześniej namazała atramentem podobiznę lwa. Oby to nie było nic ważnego. Wystarczyło, że tego dnia Wren nie odniosła żadnego finansowego zysku. - Pozwól, że w ramach mojej wdzięczności postawię ci coś do picia. Drinka. Co sobie życzysz? - Azjatka przesunęła na wpół drzemiącego kuguchara na podłokietnik i wstała ze swojego miejsca, gotowa ruszyć w stronę baru. Eris należała się nagroda.
Czy coś nam przeszkadza?
k1 - klienci patrzą na nas podejrzliwie, ale kiedy do ich uszu nie dochodzi więcej ryków, uznają, że pokaz dziwów dobiegł końca. wracają do swoich zajęć.
k2 - pulchny czarodziej podchodzi do naszego stolika i domaga się wyjaśnień, pyta, czy to my zakłócamy porządek w lokalu, w którym pracuje. jest jednak na tyle urzeczony urodą i wilim czarem eris, że łatwo przekonać go do każdego kłamstewka.
k3 - przez lokal nagle przebiega kilka kugucharów goniących niuchacza, robią taki raban, że wszyscy mimowolnie obciążają je naszą winą. po chwili wypadają na zewnątrz, a w środku wszystko wraca do cichej normy.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
The member 'Wren Chang' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 2
'k3' : 2
Cóż, gdyby pozbycie się przypadłości wymagało rzeczywiście wspólnego wskoczenia na stół by z rykiem ogłosić się królowymi sawanny, Eris zapewne nawet tego nie zdecydowałaby się uniknąć. Wszystko dla zadowolonej klienteli, zwłaszcza jeśli obecni w pomieszczeniu raczej nie narzekaliby aż tak, gdyby znalazła się na którymś z blatów prężąc pod ich czujnym spojrzeniem. Jak to mawiali, w każdej rzeczy dało się odszukać jakieś pozytywy a mężczyźni, którzy dominowali wśród zgromadzonych, zdecydowanie byli w tym mistrzami.
Póki co na szczęście obyło się bez podobnych spektakli oraz rękoczynów, do których przy podobnym poziomie irytacji chyba każdy miałby prawo. Och doprawdy Eris była ostatnią osobą do oceniania skłonności innych ku przemocy, nawet jeśli sama nie przepadała za podobnie pozbawionymi subtelności sposobami radzenia sobie z problemami. Nawet czary, chociaż bardziej wysublimowane w porównaniu z bronią białą czy kuszami, nie mogły się równać celnemu słowu, spostrzeżeniu uderzającemu w czuły punkt i odrobinie samokontroli. Z tą ostatnią było chyba najgorzej, zwłaszcza gdy wila natura budziła się do życia gwałtowniej, niż ktokolwiek mógłby zapragnąć.
Póki co drzemała cichutko, nieporuszona nawet lwim rykiem, który na dwa głosy wybrzmiał tym razem w pomieszczeniu. Zaraz po nim panna Rookwood utkwiła wyczekujące spojrzenie w rozmówczyni, będąc pełną nadziei na kontynuowanie spotkania już z użyciem przez obie strony ludzkiej mowy. Tak też się zaraz stało a słysząc własne imię niemalże klasnęła dłonie, rozpromieniwszy się na znak sukcesu. Kolejne wyzwanie zostało pokonane i nawet nie musiała się w tym celu ruszać z krzesła, to dopiero talent! Nic dziwnego, że pozwoliła sobie nawet na uśmiech samozadowolenia, rozpromieniający przyjemne dla oczu lico i dodający spojrzeniu iskierek radości.
- Jeśli jest głupie, ale działa, to nie jest głupie - zaśmiała się, dopijając piwo w niemym toaście za sukces. - To nie wyglądało jak robota kogoś, kto chce ci zaszkodzić. Gdyby tak było rozwiązanie nie kryłoby się we wspólnych wygłupach - w porównaniu z innymi klątwami to zaklęcie było doprawdy banalne, niby nałożone przez jakiegoś żartownisia, który może zupełnym przypadkiem trafił na tę konkretną czarownicę. Wszystko to były jednak teorie, praktyka zaś istniała swoją drogą i wcale nie dało się wykluczyć również scenariusza, że ktoś próbował w podobnie beznadziejny sposób zaszkodzić Wren. - To? Tylko moje własne kalkulacje, lubię czasem pospekulować wobec tego co dzieje się naszym pięknym półświatku. Zamiast wróżenia z fusów bawię się z liczbami - z czasem coraz więcej chciała inwestować w oparciu o własne rozważania, do tych zaś potrzebowała więcej wprawy w przewidywaniu wydarzeń na rynkach brytyjskich i biegłości ekonomicznej. Do obu tych rzeczy wciąż dzieliła ją długa droga, ale nie zamierzała kontemplować jej rozmiarów, zamiast tego co dzień pokonując chociaż kilka kroczków.
I już otwierała usta by odpowiedzieć Azjatce czegóż to życzyła sobie na orzeźwienie po tej chwili ciężkiej pracy, gdy jakiś idiota postanowił wciąć im się, oburzony całym zamieszaniem sprzed chwili. Albo był tu nowy, albo nawet nie pracował w Dziurawym Kotle - tak czy inaczej nie zamierzała poświęcać mu więcej uwagi, niż było to konieczne.
- My? Ależ skąd! To ten biedaczek! - z tymi słowami uniosła zaspanego kotowatego, łapiąc go pod pachami i prezentując nieznajomemu. - Nasz kochany Mruczek dostał lwoczkawki i myślałyśmy przez chwilę, że to jego koniec. Szczęśliwie szef kuchni zaproponował nam spod lady swój specjał, który radzi sobie doskonale ze wszelkimi mankamentami zdrowotnymi. Śmiało, niech Pan go podpyta - jestem pewna, że i wszelkie bolączki czarodzieja jest w stanie ukoić.
Przez głowę blondynki przebiegło, że może powinna była zostać aktorką, ale chyba nie dal niej były występy dla większego tłumu. Wystarczyła jej jedna czarownica i pojedynczy kuguchar, którego teraz złożyła na własnych kolanach, z lubością głaszcząc wzdłuż grzbietu. W myślach obiecała też sobie wynagrodzić mu to miotanie dając kawałek ryby z własnych zapasów.
- Co my… A tak, coś do picia. Może być piwo kremowe - nie bierz tylko tego "specjału", o którym mówiłam. Wymazuje nie tylko problemy, ale też trzy dni z życiorysu - co czasem bywało dobrą rzeczą, ale nie dla tak zapracowanych jak one osób.
Póki co na szczęście obyło się bez podobnych spektakli oraz rękoczynów, do których przy podobnym poziomie irytacji chyba każdy miałby prawo. Och doprawdy Eris była ostatnią osobą do oceniania skłonności innych ku przemocy, nawet jeśli sama nie przepadała za podobnie pozbawionymi subtelności sposobami radzenia sobie z problemami. Nawet czary, chociaż bardziej wysublimowane w porównaniu z bronią białą czy kuszami, nie mogły się równać celnemu słowu, spostrzeżeniu uderzającemu w czuły punkt i odrobinie samokontroli. Z tą ostatnią było chyba najgorzej, zwłaszcza gdy wila natura budziła się do życia gwałtowniej, niż ktokolwiek mógłby zapragnąć.
Póki co drzemała cichutko, nieporuszona nawet lwim rykiem, który na dwa głosy wybrzmiał tym razem w pomieszczeniu. Zaraz po nim panna Rookwood utkwiła wyczekujące spojrzenie w rozmówczyni, będąc pełną nadziei na kontynuowanie spotkania już z użyciem przez obie strony ludzkiej mowy. Tak też się zaraz stało a słysząc własne imię niemalże klasnęła dłonie, rozpromieniwszy się na znak sukcesu. Kolejne wyzwanie zostało pokonane i nawet nie musiała się w tym celu ruszać z krzesła, to dopiero talent! Nic dziwnego, że pozwoliła sobie nawet na uśmiech samozadowolenia, rozpromieniający przyjemne dla oczu lico i dodający spojrzeniu iskierek radości.
- Jeśli jest głupie, ale działa, to nie jest głupie - zaśmiała się, dopijając piwo w niemym toaście za sukces. - To nie wyglądało jak robota kogoś, kto chce ci zaszkodzić. Gdyby tak było rozwiązanie nie kryłoby się we wspólnych wygłupach - w porównaniu z innymi klątwami to zaklęcie było doprawdy banalne, niby nałożone przez jakiegoś żartownisia, który może zupełnym przypadkiem trafił na tę konkretną czarownicę. Wszystko to były jednak teorie, praktyka zaś istniała swoją drogą i wcale nie dało się wykluczyć również scenariusza, że ktoś próbował w podobnie beznadziejny sposób zaszkodzić Wren. - To? Tylko moje własne kalkulacje, lubię czasem pospekulować wobec tego co dzieje się naszym pięknym półświatku. Zamiast wróżenia z fusów bawię się z liczbami - z czasem coraz więcej chciała inwestować w oparciu o własne rozważania, do tych zaś potrzebowała więcej wprawy w przewidywaniu wydarzeń na rynkach brytyjskich i biegłości ekonomicznej. Do obu tych rzeczy wciąż dzieliła ją długa droga, ale nie zamierzała kontemplować jej rozmiarów, zamiast tego co dzień pokonując chociaż kilka kroczków.
I już otwierała usta by odpowiedzieć Azjatce czegóż to życzyła sobie na orzeźwienie po tej chwili ciężkiej pracy, gdy jakiś idiota postanowił wciąć im się, oburzony całym zamieszaniem sprzed chwili. Albo był tu nowy, albo nawet nie pracował w Dziurawym Kotle - tak czy inaczej nie zamierzała poświęcać mu więcej uwagi, niż było to konieczne.
- My? Ależ skąd! To ten biedaczek! - z tymi słowami uniosła zaspanego kotowatego, łapiąc go pod pachami i prezentując nieznajomemu. - Nasz kochany Mruczek dostał lwoczkawki i myślałyśmy przez chwilę, że to jego koniec. Szczęśliwie szef kuchni zaproponował nam spod lady swój specjał, który radzi sobie doskonale ze wszelkimi mankamentami zdrowotnymi. Śmiało, niech Pan go podpyta - jestem pewna, że i wszelkie bolączki czarodzieja jest w stanie ukoić.
Przez głowę blondynki przebiegło, że może powinna była zostać aktorką, ale chyba nie dal niej były występy dla większego tłumu. Wystarczyła jej jedna czarownica i pojedynczy kuguchar, którego teraz złożyła na własnych kolanach, z lubością głaszcząc wzdłuż grzbietu. W myślach obiecała też sobie wynagrodzić mu to miotanie dając kawałek ryby z własnych zapasów.
- Co my… A tak, coś do picia. Może być piwo kremowe - nie bierz tylko tego "specjału", o którym mówiłam. Wymazuje nie tylko problemy, ale też trzy dni z życiorysu - co czasem bywało dobrą rzeczą, ale nie dla tak zapracowanych jak one osób.
And that world about to be a witness
To the limitlessness of how I kill business
Wren zamruczała cicho pod nosem w kontemplacji stwierdzenia, jakoby nie było to sprawką tej samej osoby obciążającej ją klątwą wybuchowej lancei. Może rzeczywiście było to jedynie żartem jakiegoś młokosa, który obrał sobie przypadkowy cel spośród klienteli Dziurawego Kotła, a pech chciał, że padło akurat na nią?
- To byłby mniej niepokojący scenariusz - przyznała i kiwnęła lekko głową, powracając mniej już zamyślonym spojrzeniem do swojej rozmówczyni. Nie musiała, ani tym bardziej nie chciała tłumaczyć jej efektów ostatniego przekleństwa, które na nią padło, wciąż szkaradnie znacząc bok jej głowy blizną po straconym uchu. W porównaniu do dnia, w którym Elvira uratowała jej życie, kilka lwich ryków wydawało się zaledwie powiewem jesiennego wiatru. - Niemniej jestem ci wdzięczna za znalezienie rozwiązania. Wyobrażasz sobie co by było, gdyby ryk został ze mną już na zawsze? - westchnęła dramatycznie i przewróciła oczyma, zaraz po tym cmokając i kręcąc głową w dezaprobacie. Tyle by było z budowania jej krwawego imperium. Ległoby w gruzach wraz z jednym dowcipem, a jeśli kiedykolwiek miałoby się zakończyć, Azjatka szczerze pragnęłaby apogeum o znacznie rozleglejszej skali.
Spojrzenie zawisło na moment na trzymanych przez blondynkę dokumentach, ale z szacunku do jej pracy Wren nie próbowała dojrzeć niczego na zapisanych pergaminach; doskonale znała wartość prywatnych, zawodowych sekretów, niejednokrotnie zmagając się z przeróżnymi podstępami handlarzy z Pokątnej mających na celu wyłudzenie od niej informacji o cenach i najważniejszych klientach. Nie zamierzała więc dawać Eris powodów do niepokoju, do odczuwania zagrożenia z jej strony - skinęła głową w zrozumieniu i przeniosła wzrok na kuguchara.
- Domyślam się, że Nokturn jak zwykle tętni życiem - albo jego brakiem, przemknęło jej przez myśl, gdy wspominała widok par oczu szukających w zatęchłych uliczkach gardła do poderżnięcia. - Buntownicy nie uprzykrzają ci życia? Nie blokują dostaw, nie sabotują spotkań? Po wydarzeniach z Connaught Square można spodziewać się ich wszędzie - stwierdziła z obrzydzeniem. Tamta szlama, Tonks, wyskoczyła z tłumu wiernie spełniającego obywatelski obowiązek i oglądającego egzekucję zdrajców, nudząc o światle w ciemności i lepszym jutrze, jakby zupełnie umknął jej fakt, że lepsze jutro nastało już dziś.
Niestety ich lwie ekscesy nie pozostały niezauważone. Wren przyglądała się, jak Eris teatralnie zrzuca winę na zaspane stworzenie, łagodząc zdenerwowanie pracownika Dziurawego Kotła, który przemielił swój język w zamyśleniu i skinął głową, przeklinając kuguchara, zanim ciężkim krokiem podreptał do stolików bliżej baru, które miał sprzątnąć.
- Wspaniały występ - parsknęła Chang. - Minęłaś się z powołaniem, moja droga. Ale jeszcze nie jest za późno, by stanąć na deskach teatru - zasugerowała i oddaliła się na chwilę od stolika w ich kącie, by za kilka minut powrócić do niego z dwoma kuflami kremowego piwa. Po popołudniowych doznaniach, szczerze, miała ochotę na coś znacznie mocniejszego, jednak interesy, którym jeszcze miała sprostać, domagały się absolutnej trzeźwości. - Proszę bardzo, na koszt firmy - rzuciła z przekąsem i postawiła kufel przed Rookwoodówną. Kuguchar w tym czasie wydawał się spać w najlepsze, tym razem na kolanach blondwłosej czarownicy, ułożony na wygodnie i mruczący w zadowoleniu. - Dawno cię nie widziałam, Eris; zanim rozejdziemy się do swoich królestw, opowiedz mi co u ciebie - poprosiła Wren, unosząc do ust szkło, z którego upiła pierwszy, ostrożny łyk.
zt
- To byłby mniej niepokojący scenariusz - przyznała i kiwnęła lekko głową, powracając mniej już zamyślonym spojrzeniem do swojej rozmówczyni. Nie musiała, ani tym bardziej nie chciała tłumaczyć jej efektów ostatniego przekleństwa, które na nią padło, wciąż szkaradnie znacząc bok jej głowy blizną po straconym uchu. W porównaniu do dnia, w którym Elvira uratowała jej życie, kilka lwich ryków wydawało się zaledwie powiewem jesiennego wiatru. - Niemniej jestem ci wdzięczna za znalezienie rozwiązania. Wyobrażasz sobie co by było, gdyby ryk został ze mną już na zawsze? - westchnęła dramatycznie i przewróciła oczyma, zaraz po tym cmokając i kręcąc głową w dezaprobacie. Tyle by było z budowania jej krwawego imperium. Ległoby w gruzach wraz z jednym dowcipem, a jeśli kiedykolwiek miałoby się zakończyć, Azjatka szczerze pragnęłaby apogeum o znacznie rozleglejszej skali.
Spojrzenie zawisło na moment na trzymanych przez blondynkę dokumentach, ale z szacunku do jej pracy Wren nie próbowała dojrzeć niczego na zapisanych pergaminach; doskonale znała wartość prywatnych, zawodowych sekretów, niejednokrotnie zmagając się z przeróżnymi podstępami handlarzy z Pokątnej mających na celu wyłudzenie od niej informacji o cenach i najważniejszych klientach. Nie zamierzała więc dawać Eris powodów do niepokoju, do odczuwania zagrożenia z jej strony - skinęła głową w zrozumieniu i przeniosła wzrok na kuguchara.
- Domyślam się, że Nokturn jak zwykle tętni życiem - albo jego brakiem, przemknęło jej przez myśl, gdy wspominała widok par oczu szukających w zatęchłych uliczkach gardła do poderżnięcia. - Buntownicy nie uprzykrzają ci życia? Nie blokują dostaw, nie sabotują spotkań? Po wydarzeniach z Connaught Square można spodziewać się ich wszędzie - stwierdziła z obrzydzeniem. Tamta szlama, Tonks, wyskoczyła z tłumu wiernie spełniającego obywatelski obowiązek i oglądającego egzekucję zdrajców, nudząc o światle w ciemności i lepszym jutrze, jakby zupełnie umknął jej fakt, że lepsze jutro nastało już dziś.
Niestety ich lwie ekscesy nie pozostały niezauważone. Wren przyglądała się, jak Eris teatralnie zrzuca winę na zaspane stworzenie, łagodząc zdenerwowanie pracownika Dziurawego Kotła, który przemielił swój język w zamyśleniu i skinął głową, przeklinając kuguchara, zanim ciężkim krokiem podreptał do stolików bliżej baru, które miał sprzątnąć.
- Wspaniały występ - parsknęła Chang. - Minęłaś się z powołaniem, moja droga. Ale jeszcze nie jest za późno, by stanąć na deskach teatru - zasugerowała i oddaliła się na chwilę od stolika w ich kącie, by za kilka minut powrócić do niego z dwoma kuflami kremowego piwa. Po popołudniowych doznaniach, szczerze, miała ochotę na coś znacznie mocniejszego, jednak interesy, którym jeszcze miała sprostać, domagały się absolutnej trzeźwości. - Proszę bardzo, na koszt firmy - rzuciła z przekąsem i postawiła kufel przed Rookwoodówną. Kuguchar w tym czasie wydawał się spać w najlepsze, tym razem na kolanach blondwłosej czarownicy, ułożony na wygodnie i mruczący w zadowoleniu. - Dawno cię nie widziałam, Eris; zanim rozejdziemy się do swoich królestw, opowiedz mi co u ciebie - poprosiła Wren, unosząc do ust szkło, z którego upiła pierwszy, ostrożny łyk.
zt
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
20.10.1958 r.
Każda relacja była inwestycją. Niezależnie jak bliskie utrzymywało się kontakty, jak bardzo emocjonalne przywiązanie dyktowało bieg bliskości – pobratymca wymagał czasu, energii i chęci. Niektórzy wręcz pożerali manę życiową towarzyszy, zabierali wszelką ochotę do zdobywania szczytów. Nie każdy zasługiwał na ten czas, przynajmniej nie od niego. Już w czasach szkolnych potrafił ocenić, które relacje mu się opłacają, które przyjaźnie warte były zachowania. Dostrzegał potencjał, chęć i pragnienie wielkości, umiejętności, by wybić się ponad otaczającą ich wszechobecnie przeciętność. Siedzący przed nim osobnik nie zapowiadał się na jednostkę wybitną, w szkole kojarzony był raczej z gryfońską tępotą, lecz Barty miał w zwyczaju surowe osądzanie obcych jednostek (choć najostrzejsze słowa zachowywał dla siebie).
Gdy znajomy, poczciwy Tom, opowiedział mu o powracającym z obczyzny koledze, który chciał odmienić swój byt na ziemi angielskiej podszedł początkowo sceptycznie. Nadal nie był w pełni przekonany, lecz zaczynał mieć wizję – idee kim mógłby być w przyszłości Bott. Ludzie uwielbiają marnować swój potencjał, bezczynnie akceptować, co daje los. Nie ma w nich ambicji, chęci walki sięgania po więcej, głodu do bycia kimś znakomitym. Nudna pospolitość dominuje w społeczeństwie, beznadziejna ordynarność zapełnia te ziemię. Matthew nigdy nie będzie ministrem magii, lecz może być kimś przydatnym. Zwłaszcza, że podobno potrafi robić rzeczy po cichu i w miejscach, w których noga Croucha nie stąpa. Niektórych rzeczy mu nie wypada robić, powiedzieć czy nawet usłyszeć. Chciał jednak najpierw poznać osobnika, dla którego mógł stworzyć całą drogę życiową, nie patrząc zbytnio gdzie sam gryfon chciałby sięgnąć.
– Mocno zmieniła się Anglia w czasie Twojego pobytu zagranicą? – rozpoczął stopniowo, wręcz towarzysko. Był jednak ciekaw, w czasie jego dwuletniej włoskiej przygody kraj przeszedł prawdziwą rewolucję. Dawna Brytania odeszła w zapomnienie, trzaski byłego imperium nadal można było usłyszeć na korytarzach wielkich posiadłości. W ciągu ostatnich kilku lat stworzony został nowy świat, tylko przyszłość pokaże czy przetrwa. W tym prostym pytaniu zawarte było jednak wiele niewidocznych mniejszych: Jak długo Cię nie było? Czy wyjechałeś z powodu wojny? Czy zmiana, która zaszła Ci odpowiada? Nie oczekiwał szczerości, choć zarazem przeczuwał, że będzie mógł wykryć kłamstwo. Nie chciał od razu poznawać dogłębnie duszy, marzeń i koszmarów, które nie pozwalały spać mu w nocy. Nie był zachłanny, dowie się w swoim czasie.
– Tom wspominał, że chciałbyś pracować dla ministerstwa. Patrolować ulice naszego wspaniałego miasta – zagadał dalej, stopniowo mając na celu zrozumienie z kim ma do czynienia. Z parszywym podrostkiem w męskiej postaci czy godnym szansy przyszłym posterunkowym. Upił kolejny łyk piwa, niesmacznego i lekko odrzucającego, lecz nie okazał swego urażenia smakiem. Zamiast tego badał nowy obiekt, ciąż ważąc jego losy. Czy Bott zdawał sobie sprawę z ciężkości jego wzroku, z wagi jego oceny? Zależało jak sprawnym umysłem obracał, niektóre maszyny potrafiły być wyjątkowo wolne.
Gdy znajomy, poczciwy Tom, opowiedział mu o powracającym z obczyzny koledze, który chciał odmienić swój byt na ziemi angielskiej podszedł początkowo sceptycznie. Nadal nie był w pełni przekonany, lecz zaczynał mieć wizję – idee kim mógłby być w przyszłości Bott. Ludzie uwielbiają marnować swój potencjał, bezczynnie akceptować, co daje los. Nie ma w nich ambicji, chęci walki sięgania po więcej, głodu do bycia kimś znakomitym. Nudna pospolitość dominuje w społeczeństwie, beznadziejna ordynarność zapełnia te ziemię. Matthew nigdy nie będzie ministrem magii, lecz może być kimś przydatnym. Zwłaszcza, że podobno potrafi robić rzeczy po cichu i w miejscach, w których noga Croucha nie stąpa. Niektórych rzeczy mu nie wypada robić, powiedzieć czy nawet usłyszeć. Chciał jednak najpierw poznać osobnika, dla którego mógł stworzyć całą drogę życiową, nie patrząc zbytnio gdzie sam gryfon chciałby sięgnąć.
– Mocno zmieniła się Anglia w czasie Twojego pobytu zagranicą? – rozpoczął stopniowo, wręcz towarzysko. Był jednak ciekaw, w czasie jego dwuletniej włoskiej przygody kraj przeszedł prawdziwą rewolucję. Dawna Brytania odeszła w zapomnienie, trzaski byłego imperium nadal można było usłyszeć na korytarzach wielkich posiadłości. W ciągu ostatnich kilku lat stworzony został nowy świat, tylko przyszłość pokaże czy przetrwa. W tym prostym pytaniu zawarte było jednak wiele niewidocznych mniejszych: Jak długo Cię nie było? Czy wyjechałeś z powodu wojny? Czy zmiana, która zaszła Ci odpowiada? Nie oczekiwał szczerości, choć zarazem przeczuwał, że będzie mógł wykryć kłamstwo. Nie chciał od razu poznawać dogłębnie duszy, marzeń i koszmarów, które nie pozwalały spać mu w nocy. Nie był zachłanny, dowie się w swoim czasie.
– Tom wspominał, że chciałbyś pracować dla ministerstwa. Patrolować ulice naszego wspaniałego miasta – zagadał dalej, stopniowo mając na celu zrozumienie z kim ma do czynienia. Z parszywym podrostkiem w męskiej postaci czy godnym szansy przyszłym posterunkowym. Upił kolejny łyk piwa, niesmacznego i lekko odrzucającego, lecz nie okazał swego urażenia smakiem. Zamiast tego badał nowy obiekt, ciąż ważąc jego losy. Czy Bott zdawał sobie sprawę z ciężkości jego wzroku, z wagi jego oceny? Zależało jak sprawnym umysłem obracał, niektóre maszyny potrafiły być wyjątkowo wolne.
Bartemius Crouch
Zawód : Aspirujący filozof, przyszły znawca prawa, stażysta w Międzynarodowym Urzędzie Prawa Czarodziejów
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
To uśmiech młodego mężczyzny, który wiedział, że niezależnie od jej prawdy, jego własna była ważniejsza.
OPCM : 10
UROKI : 12 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 8 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
To było trochę zaskakujące. W sensie, to jak odpowiednie sznurki zadziałały tak szybko. Wychodziło na to, że przyjaciel nie kłamał z tym, że wkręcenie w wygodną posadkę w ministerstwie nie było takie znów trudne. Były działy, które borykały się z brakami na tych najniższych szczeblach zwłaszcza w departamencie przestrzegania prawa. Chodziło o cieci w mundurach - pachołków do pomagierowania. Czy miał problem z taką pozycją - nie. Czy widział znaczące benefity mogące z niej płynąć - jak najbardziej. Nie myślał więc długo jak odpowiedzieć koledze na pytanie, czy byłby zainteresowany.
Siedział więc teraz tutaj. Włosy miał zaczesane do tyłu, twarz ogoloną. Wcisną się w przyzwoitą szatę, lecz wyraźnie nie skrojoną na niego - dość wyraźnie opinała się na muskularnych brakach i ramionach podkreślając chuligańską naturę noszącego. Parszywe spojrzenie było tylko wisienką na torcie.
- No ten, na pewno zrobiło się przestronniej - można to było uznać za... plus? Nie był pewien. Nie miał specjalnego zdania. Wyburzone po katakliźmie budynki i opuszczone przez mugoli dzielnice były jednak czymś co rzucało się w oczy - Trudno wyjść też nocą na piwo lub dostać szlugi - godzina policyjna i czepliwe kontrole zabijały biesiadny nastrój, a powstałej frustracji nie dało się zdusić tytoniem - Ale rozumiem, że odpowiednie przywileje są dla odpowiednich ludzi i te niedogodności można naprawić - uśmiechną się cwanie. Tak naprawdę nie zastanawiał się zbyt głęboko nad udzielanymi odpowiedziami. Był prostym człowiekiem, który wiódł hałaśliwe życie na dnie łańcucha pokarmowego więc rozumiał pewne zależności.
Czoło Matta lekko się zmarszczyło, kiedy usłyszał, jak młody człowiek przed nim oczekuje...właściwie czego? Miał zachwalać londyńskie gruzowisko? Ministerstwo? Czuł się lekko zmieszany. Być może wynikało to z tego, że nie był przyzwyczajony do takiego rozmawiania o "robocie". W porcie, nokturnie, między znajomymi załatwiało się to jakoś zręczniej.
- Nie pasowałbym? - odpowiedział bystro - Ciężko teraz o kogoś sprawnego i z parą, a jak będę miał odpowiednią płacę i fajki to dorzucić do tego mogę i swój entuzjazm. Bo wydaje mi się, że to on Pana interesuje, a skoro siedzimy tu dzięki Tomowi to moje potrzeby i motywacje nie są tajemnicą - pieniądze, wygoda - porozmawiajmy czego chce Pan w zamian i do czego jest potrzebny mój entuzjazm, sir - Spotkanie to przecież nie miałoby miejsca w kotle jeżeli byłby to oficjalny kanał naboru. Gość miał możliwość wciągnięcia na szczebelek więc czegoś chciał. Matt nie był subtelnym salonowym motylkiem, był pierzoną ćmą obijającą się jak pojebana o nocną latarnie dopóki ta nie zgaśnie. Nie umiał grać w bierki na sondowanie, sugestie i inne podchody.
Siedział więc teraz tutaj. Włosy miał zaczesane do tyłu, twarz ogoloną. Wcisną się w przyzwoitą szatę, lecz wyraźnie nie skrojoną na niego - dość wyraźnie opinała się na muskularnych brakach i ramionach podkreślając chuligańską naturę noszącego. Parszywe spojrzenie było tylko wisienką na torcie.
- No ten, na pewno zrobiło się przestronniej - można to było uznać za... plus? Nie był pewien. Nie miał specjalnego zdania. Wyburzone po katakliźmie budynki i opuszczone przez mugoli dzielnice były jednak czymś co rzucało się w oczy - Trudno wyjść też nocą na piwo lub dostać szlugi - godzina policyjna i czepliwe kontrole zabijały biesiadny nastrój, a powstałej frustracji nie dało się zdusić tytoniem - Ale rozumiem, że odpowiednie przywileje są dla odpowiednich ludzi i te niedogodności można naprawić - uśmiechną się cwanie. Tak naprawdę nie zastanawiał się zbyt głęboko nad udzielanymi odpowiedziami. Był prostym człowiekiem, który wiódł hałaśliwe życie na dnie łańcucha pokarmowego więc rozumiał pewne zależności.
Czoło Matta lekko się zmarszczyło, kiedy usłyszał, jak młody człowiek przed nim oczekuje...właściwie czego? Miał zachwalać londyńskie gruzowisko? Ministerstwo? Czuł się lekko zmieszany. Być może wynikało to z tego, że nie był przyzwyczajony do takiego rozmawiania o "robocie". W porcie, nokturnie, między znajomymi załatwiało się to jakoś zręczniej.
- Nie pasowałbym? - odpowiedział bystro - Ciężko teraz o kogoś sprawnego i z parą, a jak będę miał odpowiednią płacę i fajki to dorzucić do tego mogę i swój entuzjazm. Bo wydaje mi się, że to on Pana interesuje, a skoro siedzimy tu dzięki Tomowi to moje potrzeby i motywacje nie są tajemnicą - pieniądze, wygoda - porozmawiajmy czego chce Pan w zamian i do czego jest potrzebny mój entuzjazm, sir - Spotkanie to przecież nie miałoby miejsca w kotle jeżeli byłby to oficjalny kanał naboru. Gość miał możliwość wciągnięcia na szczebelek więc czegoś chciał. Matt nie był subtelnym salonowym motylkiem, był pierzoną ćmą obijającą się jak pojebana o nocną latarnie dopóki ta nie zgaśnie. Nie umiał grać w bierki na sondowanie, sugestie i inne podchody.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Stoliki na uboczu
Szybka odpowiedź