Nawiedzona ławka
AutorWiadomość
Nawiedzona ławka
W wierzbowej alei płaczą nie tylko wierzby. W miejscu, gdzie kończą się schludne alejki, tuż przy samym skraju lasu, ulokowana jest ławka, od lat widoczna tylko dla oczu czarodziejów. Obszar w promieniu kilkudziesięciu metrów od tego niepozornego miejsca obłożono zaklęciami, w momencie gdy wśród mugoli zaczęły krążyć pogłoski o rzekomo nawiedzonym parku. Nie są to tylko puste słowa stworzone z nadpobudliwej wyobraźni. Nie tak dawno temu nieszczęśliwie zakochana panienka, której rodzina nie godziła się na związek z wybrankiem jej serca, odebrała sobie życie tuż obok, w lesie. Została po tej stronie, nawet po śmierci nie mogąc wyplątać się z sieci własnych uczuć. Od tego czasu pojawia się na ławce, smętnie zawodząc nad swoim losem, przez co miejsce to jest coraz rzadziej uczęszczane - choć nie jest ona niebezpieczna dla ludzi, to gdy wybucha płaczem, można nabawić się silnej migreny. Zdarzają się osoby, które próbują ją pocieszyć, lecz odnosi to mizerne, o ile nie odwrotne efekty. W gorsze dni, niezależnie od sercowego stanu swojego chwilowego towarzysza, zdaje się złorzeczyć osobom odwiedzającym jej ławkę. Co dla większości wydaje się niedorzeczne, niektórzy - zapewne desperaci - w jej słowach doszukują się porad, wizji przyszłości dla swojego związku... i wcale nierzadko stosują je w praktyce.
1-20 - duch przepowiada śmierć kogoś bliskiego twemu sercu, jeśli nie wyznasz komuś uczuć w przeciągu tygodnia.
21-40 - słowa przez szloch są tak niezrozumiałe, że w przypływie współczucia podajesz jej chusteczkę. Dopiero po chwili uświadamiasz sobie swój faux pas, lecz jest już za późno - dziewczyna wybucha głośniejszym płaczem.
41-60 - panna twierdzi, że miłość jest najgorszym, najbardziej bolesnym uczuciem. Według niej znajdujesz się w beznadziejnym związku, który lepiej zakończyć, nim twoje serce zostanie złamane.
61-80 - duch patrzy na ciebie zazdrośnie. W końcu twierdzi, że ktoś się w tobie zauroczył. Radzi ci, że spotkasz swoją drugą połówkę na dworcu King Cross, jeśli natychmiast się tam udasz.
81-100 - dziewczyna zanosi się jeszcze większym szlochem, lecz nieskładnie przepowiada ci długie, szczęśliwe życie ze swoim partnerem.
1-20 - duch przepowiada śmierć kogoś bliskiego twemu sercu, jeśli nie wyznasz komuś uczuć w przeciągu tygodnia.
21-40 - słowa przez szloch są tak niezrozumiałe, że w przypływie współczucia podajesz jej chusteczkę. Dopiero po chwili uświadamiasz sobie swój faux pas, lecz jest już za późno - dziewczyna wybucha głośniejszym płaczem.
41-60 - panna twierdzi, że miłość jest najgorszym, najbardziej bolesnym uczuciem. Według niej znajdujesz się w beznadziejnym związku, który lepiej zakończyć, nim twoje serce zostanie złamane.
61-80 - duch patrzy na ciebie zazdrośnie. W końcu twierdzi, że ktoś się w tobie zauroczył. Radzi ci, że spotkasz swoją drugą połówkę na dworcu King Cross, jeśli natychmiast się tam udasz.
81-100 - dziewczyna zanosi się jeszcze większym szlochem, lecz nieskładnie przepowiada ci długie, szczęśliwe życie ze swoim partnerem.
Lokacja zawiera kości.
|04.02.1956
Kiedyś Lily bardzo lubiła to miejsce. Teraz też wydawało jej się piękne - a nie znała jego mrocznej historii. Nigdy na ducha nie trafiła - przypadek? A może młoda kobieta umarła w ciągu ostatnich trzech lat, kiedy panna MacDonald była we Francji? Bez znaczenia.
Śnieg pięknie prószył, mieniąc się w dość słabym świetle latarń i układając miękkim puchem dookoła. Właśnie dla tego widoku Lily postanowiła wracać do domu pieszo. Powoli się ściemniało, ale jakby tego nie widziała zbyt zauroczona widokami w okolicy.
Uśmiechała się lekko, patrząc jak powietrze, które wypuszcza z ust zmienia się w jasną parę.
Mijając ławkę zobaczyła na niej skuloną postać. Młoda kobieta wyglądała potwornie smutno, cicho szlochała, sprawiając, że młodej Szkotce ścisnęło się serce. Podeszła niepewnie - nie wiadomo, czy dziewczyna chce towarzystwa, ale przecież warto spróbować?
- Hej... potrzebujesz pomocy?
Spytała, a kiedy podeszła dostatecznie blisko, by słabe światło i śnieg jej nie przeszkadzały, zrozumiała, że ma do czynienia z duchem. W jednej chwili Lily przeszły dreszcze, podniosła się i zaczęła wycofywać, w tej chwili jednak także i nie-żywa dziewczyna podniosła się, patrząc na nią groźnie mimo łez wciąż spływających po jej policzkach.
- Nie twoja sprawa, czego potrzebuję! Po... potrzebuję, jasne! Chce panienka pomóc, a potem panieneczka ucieka, taka straszna jestem!? - zjawa była przerażająca i jedyne o czym już teraz myślała Lily to ucieczka. Uciec jak najdalej! Rudą przerażał każdy duch, nawet przyjazny. W tej chwili cała dygotała a blada była tak, że i ją możnaby pomylić z duchem, jednak gdzie się nie obróciła, duch znów był przed nią, kiedy cofała, duch ją zachodził.
- To zobaczymy, jak sama się będziesz bawić! Masz siedem dni! Siedem, żeby wyznać komuś uczucia! Jak nie to zobaczysz, jak ta osoba umiera!
Lily nie miała pojęcia, czy duchy mogą mieć zdolności jasnowidza. Nie wiadomo, czy duch sobie żartował, w ten sposób wyżywał swoją złość na przechodniach, pannę MacDonald na pewno zdołał przerazić. Choć jej słowa ledwo docierały już do dziewczyny, która po prostu chciała uciekać. Twarz ducha była wszędzie, cała jego przezroczysta postać i aura śmierci jaka go otaczała. Śmierć. Lily zamknęła oczy, żeby nie patrzeć czując, jak po jej policzkach spływają pierwsze łzy strachu. Czego ten duch chce? Co jej zrobi, co w ogóle może zrobić? Bała się głupich rzeczy - chociażby dotyku, czy kolejnych słów, jakiekolwiek by nie były i nie potrafiłaby uzasadnić tego lęku, ale przecież w strachu nie musi wcale być nic logicznego.
- Zostaw mnie, zostaw mnie! - zaczęła krzyczeć i chciała pobiec przed siebie, ale przebiegnięcie przez postać ducha było ponad jej możliwości.
Kiedyś Lily bardzo lubiła to miejsce. Teraz też wydawało jej się piękne - a nie znała jego mrocznej historii. Nigdy na ducha nie trafiła - przypadek? A może młoda kobieta umarła w ciągu ostatnich trzech lat, kiedy panna MacDonald była we Francji? Bez znaczenia.
Śnieg pięknie prószył, mieniąc się w dość słabym świetle latarń i układając miękkim puchem dookoła. Właśnie dla tego widoku Lily postanowiła wracać do domu pieszo. Powoli się ściemniało, ale jakby tego nie widziała zbyt zauroczona widokami w okolicy.
Uśmiechała się lekko, patrząc jak powietrze, które wypuszcza z ust zmienia się w jasną parę.
Mijając ławkę zobaczyła na niej skuloną postać. Młoda kobieta wyglądała potwornie smutno, cicho szlochała, sprawiając, że młodej Szkotce ścisnęło się serce. Podeszła niepewnie - nie wiadomo, czy dziewczyna chce towarzystwa, ale przecież warto spróbować?
- Hej... potrzebujesz pomocy?
Spytała, a kiedy podeszła dostatecznie blisko, by słabe światło i śnieg jej nie przeszkadzały, zrozumiała, że ma do czynienia z duchem. W jednej chwili Lily przeszły dreszcze, podniosła się i zaczęła wycofywać, w tej chwili jednak także i nie-żywa dziewczyna podniosła się, patrząc na nią groźnie mimo łez wciąż spływających po jej policzkach.
- Nie twoja sprawa, czego potrzebuję! Po... potrzebuję, jasne! Chce panienka pomóc, a potem panieneczka ucieka, taka straszna jestem!? - zjawa była przerażająca i jedyne o czym już teraz myślała Lily to ucieczka. Uciec jak najdalej! Rudą przerażał każdy duch, nawet przyjazny. W tej chwili cała dygotała a blada była tak, że i ją możnaby pomylić z duchem, jednak gdzie się nie obróciła, duch znów był przed nią, kiedy cofała, duch ją zachodził.
- To zobaczymy, jak sama się będziesz bawić! Masz siedem dni! Siedem, żeby wyznać komuś uczucia! Jak nie to zobaczysz, jak ta osoba umiera!
Lily nie miała pojęcia, czy duchy mogą mieć zdolności jasnowidza. Nie wiadomo, czy duch sobie żartował, w ten sposób wyżywał swoją złość na przechodniach, pannę MacDonald na pewno zdołał przerazić. Choć jej słowa ledwo docierały już do dziewczyny, która po prostu chciała uciekać. Twarz ducha była wszędzie, cała jego przezroczysta postać i aura śmierci jaka go otaczała. Śmierć. Lily zamknęła oczy, żeby nie patrzeć czując, jak po jej policzkach spływają pierwsze łzy strachu. Czego ten duch chce? Co jej zrobi, co w ogóle może zrobić? Bała się głupich rzeczy - chociażby dotyku, czy kolejnych słów, jakiekolwiek by nie były i nie potrafiłaby uzasadnić tego lęku, ale przecież w strachu nie musi wcale być nic logicznego.
- Zostaw mnie, zostaw mnie! - zaczęła krzyczeć i chciała pobiec przed siebie, ale przebiegnięcie przez postać ducha było ponad jej możliwości.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Ostatnio zmieniony przez Lily MacDonald dnia 26.08.16 22:17, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Lily MacDonald' has done the following action : rzut kością
'k100' : 4
'k100' : 4
Idąc w stronę wierzbowego parku szedłem raczej myśląc, że po prostu idę na zwykły, niegroźny patrol. Może to nie był Nokturn, może to nie była Pokątna, może nie miałem jakiegoś ważnego wezwania, ale taki spacer jeszcze nikomu nie zaszkodził.
W dodatku mogłem się namyśleć w sprawie tego wilkołaka. To nie był łatwy orzech do gryzienia. Kartkowanie tego wszystkiego zajmuje mi sporo czasu, a jeszcze mam inne rzeczy na głowie. Lecz jak obiecałem Raidenowi że się zajmę jego sprawą, tak uczynię. Tylko może wolniej będę nad nią pracować, by nie zaniedbać innych swych obowiązków.
Będąc cały w swej myślowej krainie usłyszałem nagle czyjś krzyk. Zdziwiłem się i zaraz udałem za głosem, który doprowadził mnie do dwóch dziewczyn. Zmarszczyłem brwi zerkając to na rudą, to na jakąś poświatę, która chyba zdawała się być duchem.
- Idźże precz, zostaw ją w spokoju. - rzekłem, lecz nieszczęśliwa duszyczka spojrzała na mnie zazdrośnie. Ja ją zignorowałem i podszedłem do rudej dziewczyny zerkając na nią niemal troskliwie. - Wszystko w porządku? - zdążyłem zadać pytanie, lecz poczułem jak coś zimnego przeze mnie przenika.
- Zostaw ją, płacze bo ma marny los. Tyś natomiast powinieneś udać się do King Cross - na dworzec, bo tam czeka na ciebie twa druga połówka. Zostaw ją i śpiesz się, póki masz czas.- usłyszałem głos ducha, który chciał chyba mnie się pozbyć. Co to za brednie! Po pierwsze znalazłem już moją drugą połówkę, po drugie to wiem gdzie ona aktualnie przebywa. A po trzecie - nie ufam temu duchowi.
- Czyś ty głupia do reszty? Mówię - idź. Ja już mam swoją drugą połówkę i lepiej zniknij, zanim nie udam się do wydziału duchów i nie oskarżę ciebie o napaść na moją żonę. Znikajże! - nawet i rękoma machałem jako nakaz, aby stąd jak najszybciej zniknęła. Ostatecznie spojrzałem na nią ze wściekłym wzrokiem i groźnie przybliżonymi do siebie brwiami. Rudowłosą przytuliłem do siebie chcąc, by przestała łkać i zaznała spokoju, jak i chciałem udać, że to jest moja żona. Po prostu użyłem fortecy, by rudowłosa nie zaznała więcej żadnych krzywd od strony tego ducha. Gdy duch zniknął na dobre, puściłem ją ze swych objęć jak i złagodniałem swe spojrzenie w jej stronę.
- Już dobrze, więcej ci się nie pokarze. Niech panienka nie daje wiary takim bzdurom. - mówiłem uspokajająco jednocześnie sadzając ją na ławkę. Niech odpocznie, nabierze sił i nowej pewności siebie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
W dodatku mogłem się namyśleć w sprawie tego wilkołaka. To nie był łatwy orzech do gryzienia. Kartkowanie tego wszystkiego zajmuje mi sporo czasu, a jeszcze mam inne rzeczy na głowie. Lecz jak obiecałem Raidenowi że się zajmę jego sprawą, tak uczynię. Tylko może wolniej będę nad nią pracować, by nie zaniedbać innych swych obowiązków.
Będąc cały w swej myślowej krainie usłyszałem nagle czyjś krzyk. Zdziwiłem się i zaraz udałem za głosem, który doprowadził mnie do dwóch dziewczyn. Zmarszczyłem brwi zerkając to na rudą, to na jakąś poświatę, która chyba zdawała się być duchem.
- Idźże precz, zostaw ją w spokoju. - rzekłem, lecz nieszczęśliwa duszyczka spojrzała na mnie zazdrośnie. Ja ją zignorowałem i podszedłem do rudej dziewczyny zerkając na nią niemal troskliwie. - Wszystko w porządku? - zdążyłem zadać pytanie, lecz poczułem jak coś zimnego przeze mnie przenika.
- Zostaw ją, płacze bo ma marny los. Tyś natomiast powinieneś udać się do King Cross - na dworzec, bo tam czeka na ciebie twa druga połówka. Zostaw ją i śpiesz się, póki masz czas.- usłyszałem głos ducha, który chciał chyba mnie się pozbyć. Co to za brednie! Po pierwsze znalazłem już moją drugą połówkę, po drugie to wiem gdzie ona aktualnie przebywa. A po trzecie - nie ufam temu duchowi.
- Czyś ty głupia do reszty? Mówię - idź. Ja już mam swoją drugą połówkę i lepiej zniknij, zanim nie udam się do wydziału duchów i nie oskarżę ciebie o napaść na moją żonę. Znikajże! - nawet i rękoma machałem jako nakaz, aby stąd jak najszybciej zniknęła. Ostatecznie spojrzałem na nią ze wściekłym wzrokiem i groźnie przybliżonymi do siebie brwiami. Rudowłosą przytuliłem do siebie chcąc, by przestała łkać i zaznała spokoju, jak i chciałem udać, że to jest moja żona. Po prostu użyłem fortecy, by rudowłosa nie zaznała więcej żadnych krzywd od strony tego ducha. Gdy duch zniknął na dobre, puściłem ją ze swych objęć jak i złagodniałem swe spojrzenie w jej stronę.
- Już dobrze, więcej ci się nie pokarze. Niech panienka nie daje wiary takim bzdurom. - mówiłem uspokajająco jednocześnie sadzając ją na ławkę. Niech odpocznie, nabierze sił i nowej pewności siebie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Cillian Moody dnia 27.08.16 12:37, w całości zmieniany 1 raz
Gość
Gość
The member 'Cillian Moody' has done the following action : rzut kością
'k100' : 72
'k100' : 72
Lily nie powiedziała ani słowa, za to chętnie pozwoliła się przytulić i mocno zacisnęła dłonie na płaszczu człowieka, który podszedł do niej i do tej przeklętej zjawy. Zaciskała mocno oczy nie chcąc widzieć ducha. Nie ma sensu zastanawiać się, jak mocno takie zachowanie odstaje od normy - dziewczyna najzwyczajniej w świecie była przerażona, nie potrafiła uciec więc kiedy znalazła ratunek, trzymała się go jak mogła.
Ledwie docierały do niej te wszystkie słowa. Dała się zaprowadzić na ławkę, posadzić i siedziała tak dobrą chwilę dygocząc i nasłuchując za głosem dziewczyny, zanim powoli, bardzo powoli odsunęła się od człowieka, który zechciał jej pomóc. Otarła twarz, ale potrzebowała jeszcze chwili zanim odważyła się otworzyć oczy.
- Poszła?
Spytała niepewnie. Było jej wstyd przed tym człowiekiem, ale w tej chwili było to uczucie drugorzędne, przede wszystkim myślała, czy nie lepiej będzie jednak uciec byle dalej z tego parku i nigdy więcej nie wrócić. Powoli rozglądała się dookoła w obawie, że duch jednak gdzieś się czai.
- Przepraszam. - dodała cicho, choć przecież to nieznajomy przytulił ją. Brednie opowiadane przez ducha nie miały dla niej wielkiego znaczenia. Była strachliwa, można wręcz stwierdzić, że tchórzliwa, miała olbrzymi problem z całą masą lęków z którymi ewidentnie nie potrafiła sobie radzić, ale nie była AŻ TAK naiwna. Do tego stanu doprowadził ją wyłącznie widok tego, co kiedyś było człowiekiem. Poświaty, pozostałości po śmierci. Duszy, która już nie umrze i może robić, co zechce. Czegoś przerażająco niejasnego.
Cały czas się rozglądała, ciągle była niepewna i widać było, że jeśli zobaczy teraz ducha to albo zemdleje, albo ucieknie. Sądząc po tym jaka była blada, prędzej to pierwsze.
- Niecierpię duchów. - powiedziała po chwili. Zabawne, zabrzmiało jakby duchy to był jedyny, lub chociaż największy lęk. Ale teraz to bez większego znaczenia. Zbierała siły, choć wcale nie była pewna, czy da radę wstać, taka była rozdygotana. - W każdym razie dziękuję za ratunek. - uśmiechnęła się blado i niezbyt wesoło, bo jeszcze nie przeszedł jej pierwszy szok. Nerwowo zaciskała dłonie i bawiła się swoimi palcami, wypatrując źródła swojego lęku między drzewami. Cały park nagle całkowicie stracił dla niej urok. Gdyby nie nieznajomy, pewnie duch dręczyłby ją tak, aż by się na tym śniegu nie skuliła ledwo przytomna ze strachu, albo jakimś cudem nie zebrała na odwagę, żeby przez niego przebiec (mało prawdopodobne, prawie nierealne). Ewentualnie z czasem by się znudziła coraz bardziej niemrawymi reakcjami Lily.
W każdym razie MacDonald miała szczęście, że mężczyzna jednak postanowił wybrać się na spacer - czy cokolwiek tam robił - w tej okolicy.
Ledwie docierały do niej te wszystkie słowa. Dała się zaprowadzić na ławkę, posadzić i siedziała tak dobrą chwilę dygocząc i nasłuchując za głosem dziewczyny, zanim powoli, bardzo powoli odsunęła się od człowieka, który zechciał jej pomóc. Otarła twarz, ale potrzebowała jeszcze chwili zanim odważyła się otworzyć oczy.
- Poszła?
Spytała niepewnie. Było jej wstyd przed tym człowiekiem, ale w tej chwili było to uczucie drugorzędne, przede wszystkim myślała, czy nie lepiej będzie jednak uciec byle dalej z tego parku i nigdy więcej nie wrócić. Powoli rozglądała się dookoła w obawie, że duch jednak gdzieś się czai.
- Przepraszam. - dodała cicho, choć przecież to nieznajomy przytulił ją. Brednie opowiadane przez ducha nie miały dla niej wielkiego znaczenia. Była strachliwa, można wręcz stwierdzić, że tchórzliwa, miała olbrzymi problem z całą masą lęków z którymi ewidentnie nie potrafiła sobie radzić, ale nie była AŻ TAK naiwna. Do tego stanu doprowadził ją wyłącznie widok tego, co kiedyś było człowiekiem. Poświaty, pozostałości po śmierci. Duszy, która już nie umrze i może robić, co zechce. Czegoś przerażająco niejasnego.
Cały czas się rozglądała, ciągle była niepewna i widać było, że jeśli zobaczy teraz ducha to albo zemdleje, albo ucieknie. Sądząc po tym jaka była blada, prędzej to pierwsze.
- Niecierpię duchów. - powiedziała po chwili. Zabawne, zabrzmiało jakby duchy to był jedyny, lub chociaż największy lęk. Ale teraz to bez większego znaczenia. Zbierała siły, choć wcale nie była pewna, czy da radę wstać, taka była rozdygotana. - W każdym razie dziękuję za ratunek. - uśmiechnęła się blado i niezbyt wesoło, bo jeszcze nie przeszedł jej pierwszy szok. Nerwowo zaciskała dłonie i bawiła się swoimi palcami, wypatrując źródła swojego lęku między drzewami. Cały park nagle całkowicie stracił dla niej urok. Gdyby nie nieznajomy, pewnie duch dręczyłby ją tak, aż by się na tym śniegu nie skuliła ledwo przytomna ze strachu, albo jakimś cudem nie zebrała na odwagę, żeby przez niego przebiec (mało prawdopodobne, prawie nierealne). Ewentualnie z czasem by się znudziła coraz bardziej niemrawymi reakcjami Lily.
W każdym razie MacDonald miała szczęście, że mężczyzna jednak postanowił wybrać się na spacer - czy cokolwiek tam robił - w tej okolicy.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Nie uważałem tego za dziwne zachowanie. Pomagałem jej w potrzebie i widać było, że ona potrzebuje jakiegoś wsparcia, nawet tego psychicznego, dlatego nie zabierałem swego pomocnego oparcia. Byłem przy niej nawet kiedy duch zniknął. Gdy zaczęła się odsuwać, nie protestowałem. Przecież nie jestem nachalnym człowiekiem.
- Tak, bez obaw. Już jej nie zobaczysz. - powiedziałem pogodnie zerkając na nią uważnie. Widziałem w niej tą niepewność, te niezdecydowanie. Mam nadzieję że zaraz stanie się nieco pewniejsza siebie, że zyska nowe siły i przede wszystkim - zaufa swemu instynktowi. Spojrzałem wzrokiem na przechodniów, który zdziwili się naszym pobytem na tej ławce. Jakoś tym mocno się nie przejąłem, niech się dziwią jak chcą. Teraz ta dziewczyna na jakiś czas zostawi te miejsce w spokoju. Przynajmniej w mojej obecności.
- Nie masz za co przepraszać. Nie każdy duch jest z natury przyjacielski. Poza tym - to mój obowiązek, by uratować damę z opresji. - powiedziałem wesoło wracając do niej swym wzrokiem i łagodnym spojrzeniem. Nie chciałem jej sam dodatkowo przestraszyć. Przecież sam widziałem w niej ten kłębiący się strach.
- W ogóle Cillian jestem. - przedstawiając się wysunąłem do niej swoją dłoń nie przejmując się tym, jakiego ona może być statusu. dla mnie każdy czarodziej jest równy i nie widziałem żadnych powodów, by gardzić mugolakami. No jedynie to czasem jestem zły na szlachtę, ale kto by nie był na nich zły. - A ty? Czym się zajmujesz na co dzień? - zagadałem ją biorąc już do siebie swoją dłoń. Myślę, że zmiana tematu na coś przyjemniejszego jej pomoże, bo jednak nie miałem nic słodkiego przy sobie. A niewątpliwie jakiś słodki cukierek by jej się przydał.
- Tak, bez obaw. Już jej nie zobaczysz. - powiedziałem pogodnie zerkając na nią uważnie. Widziałem w niej tą niepewność, te niezdecydowanie. Mam nadzieję że zaraz stanie się nieco pewniejsza siebie, że zyska nowe siły i przede wszystkim - zaufa swemu instynktowi. Spojrzałem wzrokiem na przechodniów, który zdziwili się naszym pobytem na tej ławce. Jakoś tym mocno się nie przejąłem, niech się dziwią jak chcą. Teraz ta dziewczyna na jakiś czas zostawi te miejsce w spokoju. Przynajmniej w mojej obecności.
- Nie masz za co przepraszać. Nie każdy duch jest z natury przyjacielski. Poza tym - to mój obowiązek, by uratować damę z opresji. - powiedziałem wesoło wracając do niej swym wzrokiem i łagodnym spojrzeniem. Nie chciałem jej sam dodatkowo przestraszyć. Przecież sam widziałem w niej ten kłębiący się strach.
- W ogóle Cillian jestem. - przedstawiając się wysunąłem do niej swoją dłoń nie przejmując się tym, jakiego ona może być statusu. dla mnie każdy czarodziej jest równy i nie widziałem żadnych powodów, by gardzić mugolakami. No jedynie to czasem jestem zły na szlachtę, ale kto by nie był na nich zły. - A ty? Czym się zajmujesz na co dzień? - zagadałem ją biorąc już do siebie swoją dłoń. Myślę, że zmiana tematu na coś przyjemniejszego jej pomoże, bo jednak nie miałem nic słodkiego przy sobie. A niewątpliwie jakiś słodki cukierek by jej się przydał.
Gość
Gość
Nie była zbyt pewna. Najchętniej by stąd gdzieś uciekła, ale nie czuła się jeszcze w stanie. Czuła się... zagrożona? Nie chciała się odsuwać zbyt daleko od człowieka, który potrafił przepędzić ducha. Szczególnie, że w takich chwilach otaczało ją więcej i więcej lęków i będzie potrzebowała dużo czasu, żeby w pełni się uspokoić. Póki co wbiła wzrok w chodnik ignorując przechodniów. Była przyzwyczajona do tego, że ludzie się gapią. W Hogwarcie widywali sceny z nią w roli głównej, często mniej przyjemne i z czasem przestawało jej to jakoś szczególnie przeszkadzać.
- Jesteś aurorem czy kimś takim? - spytała zaraz. Faktycznie w obecności kogoś, kto za zawód wziął sobie ratowanie ludzi i dbanie o ich bezpieczeństwo czuła się trochę lepiej. Trochę, ale to zawsze coś, prawda?
- Lily. - uścisnęła jego dłoń. - Właściwie pracuję między mugolami. Branża rozrywkowa. - odpowiedziała tyle, ile zwykle między czarodziejami mniej jej znanymi mówiła. Ten człowiek nie zachowywał się jak ktoś, kto mógłby uciec na informację o mugolach. Tacy ludzie przede wszystkim nie zachowują się w tak otwarcie uprzejmy sposób względem obcego człowieka. W końcu świat składa się także z ludzi dla których pochodzenie nie ma wielkiego znaczenia, prawda?
Choć akurat panna MacDonald ze swojego była dumna.
- Mógłbyś mnie odprowadzić choć kawałek? Nie chciałabym zostać teraz sama. - nie wspominała o swoich problemach z lękami, bo przecież widział do jakiego stanu doprowadził ją byle duch. Nadal była rozdygotana i blada, nadal nerwowo wyginała palce chyba nawet o tym nie wiedząc i wciąż czasami rozglądała się dookoła. - Poza parkiem pewnie będzie więcej ludzi i oświetlenia. Ale w parku...
Poza parkiem też będzie przerażona, ale z parku sama miałaby problem z przejściem choćby do bram.
- Jesteś aurorem czy kimś takim? - spytała zaraz. Faktycznie w obecności kogoś, kto za zawód wziął sobie ratowanie ludzi i dbanie o ich bezpieczeństwo czuła się trochę lepiej. Trochę, ale to zawsze coś, prawda?
- Lily. - uścisnęła jego dłoń. - Właściwie pracuję między mugolami. Branża rozrywkowa. - odpowiedziała tyle, ile zwykle między czarodziejami mniej jej znanymi mówiła. Ten człowiek nie zachowywał się jak ktoś, kto mógłby uciec na informację o mugolach. Tacy ludzie przede wszystkim nie zachowują się w tak otwarcie uprzejmy sposób względem obcego człowieka. W końcu świat składa się także z ludzi dla których pochodzenie nie ma wielkiego znaczenia, prawda?
Choć akurat panna MacDonald ze swojego była dumna.
- Mógłbyś mnie odprowadzić choć kawałek? Nie chciałabym zostać teraz sama. - nie wspominała o swoich problemach z lękami, bo przecież widział do jakiego stanu doprowadził ją byle duch. Nadal była rozdygotana i blada, nadal nerwowo wyginała palce chyba nawet o tym nie wiedząc i wciąż czasami rozglądała się dookoła. - Poza parkiem pewnie będzie więcej ludzi i oświetlenia. Ale w parku...
Poza parkiem też będzie przerażona, ale z parku sama miałaby problem z przejściem choćby do bram.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Co prawda powinienem wrócić do patrolowania ulic, by zapewnić bezpieczeństwo mieszkańcom, ale nie chciałem zostawiać rudowłosej samej w takim stanie. Nie podobała mi się ta jej bladość na twarzy. Póki nie odzyska kolorków, nie zostawię jej tutaj samą. Nie ma mowy!
- Aurorem. - rzuciłem zerkając wesoło na dziewczynę. Jakoś trochę weselej mi się zrobiło na duszy, jak i lżej. Mi już się poprawił humor po spotkaniu z duchem, który w sumie mnie niczym nie zaskoczył. nawet jej groźbami się nie przejąłem, bo sam - a przynajmniej w to wierzyłem - wiedziałem, kim jest moja wybranka. Codziennie ona ma okazję słyszeć, jak bardzo ją miłuję, więc duszkowi to po prostu nie wyszło. Trochę mocno nie wyszło.
- O, a czym dokładniej, jeśli można wiedzieć? - dopytałem się będąc zainteresowany owym fachem. Nie wiedziałem, co można robić interesującego wśród mugoli, bez użycia magii i w ogóle ukrywając prawdziwe ja. Fakt, czasem tak można, ale nie na okrągło, a przynajmniej ja tak uważałem. Może nawet zacząłem ją podziwiać za tę odwagę? Znam mało osób, które mają odwagę pracować przy mugolach, a co dopiero między nimi!
- Jakżebym śmiał zostawić ciebie samą w tym miejscu. Nawet mi przez myśl nie przeszło, by zostawić teraz ciebie tutaj samą. oczywiście, że ci pomogę. Tylko może wpierw nabierz nieco rumieńców, bo jakoś jeszcze blada jesteś. Może uśmiech pobudzi twe rude włosy i ... piegi, dobrze zgaduję? - mówiłem życzliwie, z uśmiechem na twarzy chcąc nieco ją rozbawić. Cel też miał inny, bo miała trochę się pobudzić, nawet może się zarumienić, to będzie dobry znak! Wolałbym nie zabierać jej na spacer, bo jeszcze z tej bladości mi zemdleje tutaj. Jej bezpieczeństwo przede wszystkim.
- Aurorem. - rzuciłem zerkając wesoło na dziewczynę. Jakoś trochę weselej mi się zrobiło na duszy, jak i lżej. Mi już się poprawił humor po spotkaniu z duchem, który w sumie mnie niczym nie zaskoczył. nawet jej groźbami się nie przejąłem, bo sam - a przynajmniej w to wierzyłem - wiedziałem, kim jest moja wybranka. Codziennie ona ma okazję słyszeć, jak bardzo ją miłuję, więc duszkowi to po prostu nie wyszło. Trochę mocno nie wyszło.
- O, a czym dokładniej, jeśli można wiedzieć? - dopytałem się będąc zainteresowany owym fachem. Nie wiedziałem, co można robić interesującego wśród mugoli, bez użycia magii i w ogóle ukrywając prawdziwe ja. Fakt, czasem tak można, ale nie na okrągło, a przynajmniej ja tak uważałem. Może nawet zacząłem ją podziwiać za tę odwagę? Znam mało osób, które mają odwagę pracować przy mugolach, a co dopiero między nimi!
- Jakżebym śmiał zostawić ciebie samą w tym miejscu. Nawet mi przez myśl nie przeszło, by zostawić teraz ciebie tutaj samą. oczywiście, że ci pomogę. Tylko może wpierw nabierz nieco rumieńców, bo jakoś jeszcze blada jesteś. Może uśmiech pobudzi twe rude włosy i ... piegi, dobrze zgaduję? - mówiłem życzliwie, z uśmiechem na twarzy chcąc nieco ją rozbawić. Cel też miał inny, bo miała trochę się pobudzić, nawet może się zarumienić, to będzie dobry znak! Wolałbym nie zabierać jej na spacer, bo jeszcze z tej bladości mi zemdleje tutaj. Jej bezpieczeństwo przede wszystkim.
Gość
Gość
Skinęła głową. Tak. O wiele lepiej być tu z aurorem, niż jakimkolwiek innym, przypadkowym człowiekiem. Przez chwilę nawet uśmiechnęła się delikatnie. Chyba miała szczęście. Gdyby się nie zjawił... cóż, duch w końcu znudziłby się dręczeniem jej, ale ona na pewno nie byłaby się w stanie ruszyć i ten wieczór razem z całą kolejną nocą byłby jednym wielkim koszmarem.
- Iluzje. Mugole lubią wierzyć w magię. Ale nie taką prawdziwą. Często robią... coś jak sztuczki. Jak z monetą. - sięgnęła do kieszeni za monetą chcąc pokazać o co chodzi. Zdjęła rękawiczkę i przekręciła nią najpierw między palcami, potem zacisnęła w dłoni, odwróciła pięść i rozprostowała pokazując, że moneta zniknęła. Znów lekko się uśmiechnęła. Lubiła tego typu popisy. Zaraz z resztą zrobiła to, co zwykle robi w takiej chwili, choć zazwyczaj widzem jest dziecko. Sięgnęła za jego ucho, by monetę "zza niego" wyciągnąć i mu pokazać.
- Na to zwykle łapię dzieci. - przyznała ciekawa, czy Cillian wychwycił chwilę, kiedy chowała swoją monetę. Pewnie był bystrzejszy jako auror od wielu jej widzów. Ale i ona miała całe lata praktyki w trakcie których skupiała się głównie na oszukiwaniu ludzkich oczu. Między nimi to prawie jak pojedynek.
- Magia bez magii. Oszukiwanie oka. - wzruszyła ramionami. Nie musiała wspominać o tym, że zdarza jej się czarować. Nie zamierzała nawet, mówienie o tym aurorowi byłoby co najmniej głupie. Szczególnie, że nawet czarodzieje często pewnie nie wychwyciliby tych chwil, kiedy czarowała. Ukrywała to doskonale i nie robiła tego często. To tylko... dopracowanie. Doszlifowanie.
- Szybko nie minie. - ostrzegła, bo choć myślenie o swojej "magii" pomogło jej odciągnąć uwagę, nadal nie czuła się dobrze. Szczególnie, że robiło się coraz ciemniej. - Jestem tchórzem. Kiedy mnie wystraszysz, to jak potrącenie jednej kostki domino. Nagle inne rzeczy stają się równie przerażające. - odwróciła wzrok, bo trochę było jej głupio. Nie chciała robić problemu Cillianowi, który okazał się bardzo miły. Mógł uznać, że Lily się nad sobą rozczula i odejść po przepędzeniu ducha, który przecież nic jej nie zrobił. A jednak został i pomagał jej dojść do siebie. Obiecał odprowadzić.
- Tak, zgadujesz. - uśmiechnęła się trochę rozbawiona, zakładając zaraz rękawiczkę. - Na prawdę lepiej powoli ruszyć. Zanim zrobi się kompletnie ciemno. - dodała. Nie chciała zawracać głowy tak miłej osobie. Robić mu problemu. Zawsze było jej głupio, kiedy ludzie opiekowali się nią po tym, jak spanikowała. Miło. Bardzo miło i była im za to wdzięczna. Ale jednocześnie było jej głupio.
- Iluzje. Mugole lubią wierzyć w magię. Ale nie taką prawdziwą. Często robią... coś jak sztuczki. Jak z monetą. - sięgnęła do kieszeni za monetą chcąc pokazać o co chodzi. Zdjęła rękawiczkę i przekręciła nią najpierw między palcami, potem zacisnęła w dłoni, odwróciła pięść i rozprostowała pokazując, że moneta zniknęła. Znów lekko się uśmiechnęła. Lubiła tego typu popisy. Zaraz z resztą zrobiła to, co zwykle robi w takiej chwili, choć zazwyczaj widzem jest dziecko. Sięgnęła za jego ucho, by monetę "zza niego" wyciągnąć i mu pokazać.
- Na to zwykle łapię dzieci. - przyznała ciekawa, czy Cillian wychwycił chwilę, kiedy chowała swoją monetę. Pewnie był bystrzejszy jako auror od wielu jej widzów. Ale i ona miała całe lata praktyki w trakcie których skupiała się głównie na oszukiwaniu ludzkich oczu. Między nimi to prawie jak pojedynek.
- Magia bez magii. Oszukiwanie oka. - wzruszyła ramionami. Nie musiała wspominać o tym, że zdarza jej się czarować. Nie zamierzała nawet, mówienie o tym aurorowi byłoby co najmniej głupie. Szczególnie, że nawet czarodzieje często pewnie nie wychwyciliby tych chwil, kiedy czarowała. Ukrywała to doskonale i nie robiła tego często. To tylko... dopracowanie. Doszlifowanie.
- Szybko nie minie. - ostrzegła, bo choć myślenie o swojej "magii" pomogło jej odciągnąć uwagę, nadal nie czuła się dobrze. Szczególnie, że robiło się coraz ciemniej. - Jestem tchórzem. Kiedy mnie wystraszysz, to jak potrącenie jednej kostki domino. Nagle inne rzeczy stają się równie przerażające. - odwróciła wzrok, bo trochę było jej głupio. Nie chciała robić problemu Cillianowi, który okazał się bardzo miły. Mógł uznać, że Lily się nad sobą rozczula i odejść po przepędzeniu ducha, który przecież nic jej nie zrobił. A jednak został i pomagał jej dojść do siebie. Obiecał odprowadzić.
- Tak, zgadujesz. - uśmiechnęła się trochę rozbawiona, zakładając zaraz rękawiczkę. - Na prawdę lepiej powoli ruszyć. Zanim zrobi się kompletnie ciemno. - dodała. Nie chciała zawracać głowy tak miłej osobie. Robić mu problemu. Zawsze było jej głupio, kiedy ludzie opiekowali się nią po tym, jak spanikowała. Miło. Bardzo miło i była im za to wdzięczna. Ale jednocześnie było jej głupio.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Nie spodziewałem się, że też są i tacy czarodzieje, który pokazują w sposób iluzjonistycznym, jak działa u nas magia. Nawet sam nie wiem, jak bym mógł mugolowi bez łamania jakichkolwiek dekretów pokazywać. Nie, dlatego podziwiam jej zaangażowanie jak i pomysłowość. Z ciekawością obserwowałem sztuczkę z monetą, lecz gdy ona zniknęła, nieco zmarszczyłem brwi. Coś mi tu nie grało, nie żeby używała magii, chyba że umie władać magią bezróżdżkową, ale czy na pewno to umie? Zaraz moneta zjawiła się w jej dłoni, kiedy mi ją wyjęła zza ucha. Nie, ona chyba musiała ją schować. Chyba tak, ale nie byłem tego pewny.
- Sprytne. A tak naprawdę to chowasz tę monetę w rękawie, tak? - zasugerowałem idąc własnym tokiem rozumowania. Sama się przyznała, że nie używa do tego magii, więc musiała to gdzieś schować. Ale i tak brawo za trud i spryt, bo jednak łatwo można oszukać oka, które nie jest zbytnio spostrzegawcze. - Może kiedyś przyjdę z malcem. Gdzie najczęściej stoisz? - zapytałem się będąc serio zaciekawiony. Może i nie powinienem chodzić z Alastorem wśród mugoli, ale jemu też przyda się nieco obycia wśród tych ludzi. A jak też zobaczy te sztuczki, to może przez resztę wieczoru będzie chętniejszy do spania. Bo nieco snu mej żonie się przyda.
- To może powinnaś zacząć walczyć ze strachem? Może to nie jest łatwe, ale z czasem może będziesz mniej się bała? - zasugerowałem. Bo najlepszym pomysłem na pozbycie się strachu to walka z nim. W końcu nie można całe życie uciekać, powinno też się i walczyć. Wiem, że mi, jako aurorowi łatwo jest to mówić, bo moje życie to walka ze złem. Ale nawet i tacy przeciętni czarodzieje chcą walczyć ze swym strachem. Może Lily rudowłosa powinna zrobić to samo?
Ale zaraz westchnąłem i wstałem z ławki.
- No to wstawaj. Tylko daj mi znać, kiedy będzie ci słabo. - mówiąc to podałem jej nawet swą pomocną dłoń, jeśli by chciała użyczyć jej do wstania z ławki. - Pomyśl o takim treningu. Jeślibyś chciała, mogę z tobą potrenować w wolnych chwilach. - rzuciłem wraz z pierwszymi krokami. Znalazłbym jakieś dogodne miejsce do ćwiczeń, jeśli by oczywiście chciała tego!
- Sprytne. A tak naprawdę to chowasz tę monetę w rękawie, tak? - zasugerowałem idąc własnym tokiem rozumowania. Sama się przyznała, że nie używa do tego magii, więc musiała to gdzieś schować. Ale i tak brawo za trud i spryt, bo jednak łatwo można oszukać oka, które nie jest zbytnio spostrzegawcze. - Może kiedyś przyjdę z malcem. Gdzie najczęściej stoisz? - zapytałem się będąc serio zaciekawiony. Może i nie powinienem chodzić z Alastorem wśród mugoli, ale jemu też przyda się nieco obycia wśród tych ludzi. A jak też zobaczy te sztuczki, to może przez resztę wieczoru będzie chętniejszy do spania. Bo nieco snu mej żonie się przyda.
- To może powinnaś zacząć walczyć ze strachem? Może to nie jest łatwe, ale z czasem może będziesz mniej się bała? - zasugerowałem. Bo najlepszym pomysłem na pozbycie się strachu to walka z nim. W końcu nie można całe życie uciekać, powinno też się i walczyć. Wiem, że mi, jako aurorowi łatwo jest to mówić, bo moje życie to walka ze złem. Ale nawet i tacy przeciętni czarodzieje chcą walczyć ze swym strachem. Może Lily rudowłosa powinna zrobić to samo?
Ale zaraz westchnąłem i wstałem z ławki.
- No to wstawaj. Tylko daj mi znać, kiedy będzie ci słabo. - mówiąc to podałem jej nawet swą pomocną dłoń, jeśli by chciała użyczyć jej do wstania z ławki. - Pomyśl o takim treningu. Jeślibyś chciała, mogę z tobą potrenować w wolnych chwilach. - rzuciłem wraz z pierwszymi krokami. Znalazłbym jakieś dogodne miejsce do ćwiczeń, jeśli by oczywiście chciała tego!
Gość
Gość
- Iluzjoniści nie zdradzają swoich sekretów. - odpowiedziała łagodnie. Oczywistym było, że musi gdzieś monetę chować. W tym momencie idealny jest rękaw, ale i bez niego obie radziła. Lata ćwiczeń, prób przy każdej, najdrobniejszej nawet sztuczce. Tę trenowała już w siódmej klasie Hogwartu, miała mnóstwo czasu i wymyśliła kilka rozwiązań - gdyby obserwator zarzucił jej jedno, mogła bez problemu zmienić metodę i udowodnić widzowi, że jego oczy jednak nadal się mylą.
- Zwykle nie stoję na ulicach. Znaczy... czasami dla zabawy tak. Wtedy wybieram jakiś park. Choć teraz agent zajął mi trochę czasu, daję sporo spektakli promocyjnych, takich darmowych. Najbliższy ma być w zoo w sobotę. W marcu pewnie zacznę pokazy tak... na poważnie.
Czarodzieje o niej nie wiedzą, ale to akurat dobrze. Choć wiedzą - tylko na szczęście mało kiedy. Mugole w większości doskonale pamiętają jej nazwisko jak się okazuje, trafiła tu na kilku swoich dawnych fanów i wszystko wskazywało na to, że powrót jednak był doskonałym pomysłem też pod względem kariery. Fakt, że stała się dość znana w Paryżu chyba stał się tutaj dodatkową reklamą, a przecież przed wyjazdem w Londynie mugole dobrze znali ją jako świetną iluzjonistkę.
- Chciałabym. Bardzo. Tylko na prawdę nie potrafię. Nie wiem, co miałabym zrobić. - nie lubiła swojego tchórzostwa. Swojego miliona lęków i nie umiejętności radzenia sobie. Swojej paniki, płaczu, zamykania oczu. Całkowicie sobie nie radziła. A z wiekiem było coraz gorzej. Coraz mniej wypadało prosić o pomoc. A powodów do lęku było coraz więcej.
Zgodziła się wstać. Złapała przy tym rękę nowego znajomego. Jej kolana jeszcze lekko drżały - tak bardzo znajome uczucie. Trochę trudno, dziwie się chodziło. A jednak ruszyła we właściwą stronę, co rusz oglądając się za siebie. W tej chwili na prawdę przechodziły ją dreszcze na myśl o tym, że zjawa mogłaby pojawić się za nią. Albo zaraz obok. Albo co najgorsze: przejść przez nią.
Dopiero propozycja, jaka padła na chwilę przyciągnęła uwagę rudej.
- Bardzo chętnie... jeśli tylko znajdziesz czas. Jeśli masz jakiś pomysł. - skinęła głową. - Tylko nie kładź na mnie pająków. To nie działa. Bracia próbowali mi robić okropne rzeczy, żebym przestała się bać.
Skrzywiła się lekko. Wiedziała, że na swój pokrętny sposób chcieli dobrze, ale tamte sytuacje wspominała bardzo, ale to bardzo koszmarnie.
- Zwykle nie stoję na ulicach. Znaczy... czasami dla zabawy tak. Wtedy wybieram jakiś park. Choć teraz agent zajął mi trochę czasu, daję sporo spektakli promocyjnych, takich darmowych. Najbliższy ma być w zoo w sobotę. W marcu pewnie zacznę pokazy tak... na poważnie.
Czarodzieje o niej nie wiedzą, ale to akurat dobrze. Choć wiedzą - tylko na szczęście mało kiedy. Mugole w większości doskonale pamiętają jej nazwisko jak się okazuje, trafiła tu na kilku swoich dawnych fanów i wszystko wskazywało na to, że powrót jednak był doskonałym pomysłem też pod względem kariery. Fakt, że stała się dość znana w Paryżu chyba stał się tutaj dodatkową reklamą, a przecież przed wyjazdem w Londynie mugole dobrze znali ją jako świetną iluzjonistkę.
- Chciałabym. Bardzo. Tylko na prawdę nie potrafię. Nie wiem, co miałabym zrobić. - nie lubiła swojego tchórzostwa. Swojego miliona lęków i nie umiejętności radzenia sobie. Swojej paniki, płaczu, zamykania oczu. Całkowicie sobie nie radziła. A z wiekiem było coraz gorzej. Coraz mniej wypadało prosić o pomoc. A powodów do lęku było coraz więcej.
Zgodziła się wstać. Złapała przy tym rękę nowego znajomego. Jej kolana jeszcze lekko drżały - tak bardzo znajome uczucie. Trochę trudno, dziwie się chodziło. A jednak ruszyła we właściwą stronę, co rusz oglądając się za siebie. W tej chwili na prawdę przechodziły ją dreszcze na myśl o tym, że zjawa mogłaby pojawić się za nią. Albo zaraz obok. Albo co najgorsze: przejść przez nią.
Dopiero propozycja, jaka padła na chwilę przyciągnęła uwagę rudej.
- Bardzo chętnie... jeśli tylko znajdziesz czas. Jeśli masz jakiś pomysł. - skinęła głową. - Tylko nie kładź na mnie pająków. To nie działa. Bracia próbowali mi robić okropne rzeczy, żebym przestała się bać.
Skrzywiła się lekko. Wiedziała, że na swój pokrętny sposób chcieli dobrze, ale tamte sytuacje wspominała bardzo, ale to bardzo koszmarnie.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
- Oczywiście. - odpowiedziałem z szarmanckim uśmiechem nie domagając się, by zdradziła jakiś swój sekret owych sztuczek, chociaż byłem ciekaw, czy dobrze zgadywałem, ale cóż - mówi się trudno. - Wiesz co, porozmawiam z żoną i zobaczymy czy przyjdziemy. Jak nikt mnie nie porwę, to spodziewaj się trójki widzów. - obiecałem, czy raczej póki co potwierdziłem fakt, że mogę przyjść z rodziną na jej występ. I oczywiście przyjdę, o ile wcześniej sprawunki w pracy mnie bądź żony nie porwą, bo w końcu jeśli mam wybierać między pracą a rozrywką, to raczej będę musiał wybrać pracę. Niestety.
- Wiesz, najlepszą metodą na pokonanie strachu jest walka z nim... chyba mam nawet pomysł jak mogłabyś to zacząć... jeślibyś była tym oczywiście zainteresowana. - dodałem myśląc, czy jak dziewczyna powalczy z boginem, to może ten strach u niej zmaleje. Co prawda nie będę mogła walczyć z różnymi strachami, lecz jeśli pokona ten swój najgorszy, to może zacznie się przełamywać. Pomyślę nad tym.
Ale póki co pomogłem jej wstać z ławki i ruszyć do przodu. Wspomagałem jak mogłem, jak i też nie popędzałem mimo iż widziałem, jak zerka na wszystkie strony świata. Nawet i ja to pochwalam, bo lepiej być czujnym czarodziejem niż ospałym czarodziejem.
- Aż taki wredny to nie będę. Myślałem raczej nad ćwiczeniem z boginem, tylko wtedy byś musiała skupić się, jaki strach chcesz przełamać, co może wcale nie być takie proste, jak się zdaje. Hmm... zjaw się kiedyś w Ministerstwie, to cię zaciągnę do naszej sali treningowej i zobaczymy co tu z Tobą zrobić, zgoda? - odczekałem na jej zgodę, bądź nie, po czym skierowałem się z Lily w stronę miasta. Czas definitywnie wrócić do domu, odpocząć wśród rodziny. - Napisz mi tylko sowę, kiedy byś mogła. Sowa do ministerstwa powinna spokojnie dolecieć, tak myślę. - dodałem zaraz chcąc, by dała mi znać kiedy by jej pasowało spotkanie. U mnie to jest ciężko powiedzieć, bo to zależy od tego, co się dzieje na Londyńskich ulicach. Lecz może uda się im spotkać i mieć także salę treningową do dyspozycji.
- Spójrz, już las się kończy. odprowadzić ciebie, czy dasz sobie radę? - dopytałem się robiąc chwilowy postój, aby na nią spojrzeć i ujrzeć z jej twarzy szczerą odpowiedź. Da radę sama wrócić, czy nadal ma stracha? Bo ja chętnie potowarzyszę jej, jeśli zechce oczywiście. W końcu nic na siłę.
- Wiesz, najlepszą metodą na pokonanie strachu jest walka z nim... chyba mam nawet pomysł jak mogłabyś to zacząć... jeślibyś była tym oczywiście zainteresowana. - dodałem myśląc, czy jak dziewczyna powalczy z boginem, to może ten strach u niej zmaleje. Co prawda nie będę mogła walczyć z różnymi strachami, lecz jeśli pokona ten swój najgorszy, to może zacznie się przełamywać. Pomyślę nad tym.
Ale póki co pomogłem jej wstać z ławki i ruszyć do przodu. Wspomagałem jak mogłem, jak i też nie popędzałem mimo iż widziałem, jak zerka na wszystkie strony świata. Nawet i ja to pochwalam, bo lepiej być czujnym czarodziejem niż ospałym czarodziejem.
- Aż taki wredny to nie będę. Myślałem raczej nad ćwiczeniem z boginem, tylko wtedy byś musiała skupić się, jaki strach chcesz przełamać, co może wcale nie być takie proste, jak się zdaje. Hmm... zjaw się kiedyś w Ministerstwie, to cię zaciągnę do naszej sali treningowej i zobaczymy co tu z Tobą zrobić, zgoda? - odczekałem na jej zgodę, bądź nie, po czym skierowałem się z Lily w stronę miasta. Czas definitywnie wrócić do domu, odpocząć wśród rodziny. - Napisz mi tylko sowę, kiedy byś mogła. Sowa do ministerstwa powinna spokojnie dolecieć, tak myślę. - dodałem zaraz chcąc, by dała mi znać kiedy by jej pasowało spotkanie. U mnie to jest ciężko powiedzieć, bo to zależy od tego, co się dzieje na Londyńskich ulicach. Lecz może uda się im spotkać i mieć także salę treningową do dyspozycji.
- Spójrz, już las się kończy. odprowadzić ciebie, czy dasz sobie radę? - dopytałem się robiąc chwilowy postój, aby na nią spojrzeć i ujrzeć z jej twarzy szczerą odpowiedź. Da radę sama wrócić, czy nadal ma stracha? Bo ja chętnie potowarzyszę jej, jeśli zechce oczywiście. W końcu nic na siłę.
Gość
Gość
Wstała i ruszyła z aurorem w stronę wyjścia z parku. Nie ociągała się, a właściwie chciała jak najszybciej opuścić to miejsce nawet, jeśli nie czuła się w tej chwili na swoich nogach wybitnie pewnie.
- Chętnie bym spróbowała, choć mówiąc szczerze... wolę pana ostrzec, że to by wymagało wiele cierpliwości. Od pana. W szkole uciekłam z klasy, kiedy omawialiśmy boginy. Na prawdę boję się go zobaczyć. - przygryzła wargę. Fakt, że się z niej później śmiali w ogóle jej nie bolał, najważniejszy w tej chwili był lęk, który z resztą rządził całym jej życiem nie od dziś. Trochę zawstydzało ją mówienie o tym. Co Moody sobie pomyśli? Że użala się nad sobą? Że wyolbrzymia? Że po prostu nie chce sobie pomóc? Kiedy ona bardzo chciała, ale kiedy przychodziło co do czego, kończyła rozedrgana w jakimś kącie prawie bez kontaktu z rzeczywistością.
- Napiszę na dniach. - zapewniła. Kiedy wyszli z parku, nie chciała, żeby Moody odchodził. W tej chwili wystarczyło na prawdę cokolwiek, żeby spanikowała, obawy jeszcze nie minęły, a dookoła zrobiło się bardzo ciemno. Mimo wyraźnego zawstydzenia poprosiła więc, żeby odprowadził ją na Fleet Street. Oczywiście mogła się teleportować, ale myśl o rozszczepieniu ją przerażała, a nie była pewna, czy będzie w stanie się w tej chwili odpowiednio skoncentrować.
Kiedy więc dotarli w okolicę w której mieszkała, była mu bardziej, niż bardzo wdzięczna za pomoc.
- Dziękuję. Za wszystko... odezwę się pewnie niedługo. I... być może do zobaczenia w sobotę.
Uśmiechnęła się do niego lekko i zaraz zniknęła za bramą prowadzącą do bloku w którym aktualnie mieszkała.
zt x 2
- Chętnie bym spróbowała, choć mówiąc szczerze... wolę pana ostrzec, że to by wymagało wiele cierpliwości. Od pana. W szkole uciekłam z klasy, kiedy omawialiśmy boginy. Na prawdę boję się go zobaczyć. - przygryzła wargę. Fakt, że się z niej później śmiali w ogóle jej nie bolał, najważniejszy w tej chwili był lęk, który z resztą rządził całym jej życiem nie od dziś. Trochę zawstydzało ją mówienie o tym. Co Moody sobie pomyśli? Że użala się nad sobą? Że wyolbrzymia? Że po prostu nie chce sobie pomóc? Kiedy ona bardzo chciała, ale kiedy przychodziło co do czego, kończyła rozedrgana w jakimś kącie prawie bez kontaktu z rzeczywistością.
- Napiszę na dniach. - zapewniła. Kiedy wyszli z parku, nie chciała, żeby Moody odchodził. W tej chwili wystarczyło na prawdę cokolwiek, żeby spanikowała, obawy jeszcze nie minęły, a dookoła zrobiło się bardzo ciemno. Mimo wyraźnego zawstydzenia poprosiła więc, żeby odprowadził ją na Fleet Street. Oczywiście mogła się teleportować, ale myśl o rozszczepieniu ją przerażała, a nie była pewna, czy będzie w stanie się w tej chwili odpowiednio skoncentrować.
Kiedy więc dotarli w okolicę w której mieszkała, była mu bardziej, niż bardzo wdzięczna za pomoc.
- Dziękuję. Za wszystko... odezwę się pewnie niedługo. I... być może do zobaczenia w sobotę.
Uśmiechnęła się do niego lekko i zaraz zniknęła za bramą prowadzącą do bloku w którym aktualnie mieszkała.
zt x 2
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
/ 1 kwietnia
Pierwszy kwietnia to dzień żartownisiów, kanciarzy, błaznów, a przede wszystkim ludzi, którzy chcieli w to wszystko wierzyć. W świecie magii granice bardzo często się zacierają. Ludzie zapominają o tym, że to co nie jest niemożliwe nie zawsze jest też dobre. Ten dzień pokazywał to doskonale. Wbrew temu jaki charakter miała ten dzień nie należał do jej ulubionych. Wszystko przez jedno święto błazna sprzed lat. Wtedy uświadomiła sobie, że ludzie nie chowają uczuć do kieszeni tylko dlatego, że ludzie wierzący w magię tego święta chcą się dobrze bawić. Wszystko skończyło się o wiele tragiczniej niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. Dlatego w następnych latach już nie brała tego święta aż tak bardzo pod uwagę. Owszem wiedziała, że jeden incydent nie zmieni jej stosunku ani charakteru, ale przecież zdarzają się rzeczy, które na zawsze zostawiają w nas pewien ślad. Ślad, którego zmyć już nie potrafimy. Nie chcąc być całkowicie obojętną postanowiła właśnie tego dnia pójść do miejsca, które w głowie miała już od długiego czasu. Kiedy była jeszcze w Hogwarcie robiła sobie listę miejsc jakie powinna w życiu odwiedzić. Miejsca tajemnicze, mające własną historię, przyciągające ją samą swoją istotą bycia. Wiedziała, że Londyn jest tylko początkiem dlatego niektóre miejsca zostały przez nią nieodkryte nawet teraz. Lucinda przygotowała się już wewnętrznie na przyjście wiosny. Chociaż dzisiaj chmury krążyły nad jej głową ostrzegając przed prawdopodobnymi opadami deszczu. Nie było to coś przez co mogłaby się rozmyślić. Teraz miała na takie rzeczy czas. Nie pędziła za odjeżdżającym pociągiem, nie uciekała od tego szlacheckiego świata, przestała też bać się mówić, że zostaje. Bo przecież nie mogła rzucić się w wir pracy, znaleźć ujście w jaskiniach pradawnego świata. Co innego jej zostało? Tylko te tajemnicze miejsca. Podchodząc do nawiedzonej ławki poczuła czyjąś obecność. Chyba wszyscy to czuli. Ten duch był naprawdę silny. Przejechała dłonią po spróchniałym drewnie i westchnęła. - Żałujesz? - zapytała w eter i usiadła na ławce podkulając nogi. Zawsze była w takich miejscach bardziej melancholijna. Coś zimnego dotknęło jej ramienia, ale zaraz to uczucie znikło. Usłyszała śmiech dzieci gdzieś daleko. - Ciebie ten dzień nie śmieszy co? - dodała jeszcze blondynka spoglądając w miejsce gdzie jeszcze przed chwilą widziała gęstniejące powietrze. Chyba myślała, że nikt jej nie usłyszy. W końcu rzadko ktoś tutaj przychodził. A już na pewno nie w dzień śmiechu i radości jakim z pewnością jest pierwszy kwietnia.
Pierwszy kwietnia to dzień żartownisiów, kanciarzy, błaznów, a przede wszystkim ludzi, którzy chcieli w to wszystko wierzyć. W świecie magii granice bardzo często się zacierają. Ludzie zapominają o tym, że to co nie jest niemożliwe nie zawsze jest też dobre. Ten dzień pokazywał to doskonale. Wbrew temu jaki charakter miała ten dzień nie należał do jej ulubionych. Wszystko przez jedno święto błazna sprzed lat. Wtedy uświadomiła sobie, że ludzie nie chowają uczuć do kieszeni tylko dlatego, że ludzie wierzący w magię tego święta chcą się dobrze bawić. Wszystko skończyło się o wiele tragiczniej niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. Dlatego w następnych latach już nie brała tego święta aż tak bardzo pod uwagę. Owszem wiedziała, że jeden incydent nie zmieni jej stosunku ani charakteru, ale przecież zdarzają się rzeczy, które na zawsze zostawiają w nas pewien ślad. Ślad, którego zmyć już nie potrafimy. Nie chcąc być całkowicie obojętną postanowiła właśnie tego dnia pójść do miejsca, które w głowie miała już od długiego czasu. Kiedy była jeszcze w Hogwarcie robiła sobie listę miejsc jakie powinna w życiu odwiedzić. Miejsca tajemnicze, mające własną historię, przyciągające ją samą swoją istotą bycia. Wiedziała, że Londyn jest tylko początkiem dlatego niektóre miejsca zostały przez nią nieodkryte nawet teraz. Lucinda przygotowała się już wewnętrznie na przyjście wiosny. Chociaż dzisiaj chmury krążyły nad jej głową ostrzegając przed prawdopodobnymi opadami deszczu. Nie było to coś przez co mogłaby się rozmyślić. Teraz miała na takie rzeczy czas. Nie pędziła za odjeżdżającym pociągiem, nie uciekała od tego szlacheckiego świata, przestała też bać się mówić, że zostaje. Bo przecież nie mogła rzucić się w wir pracy, znaleźć ujście w jaskiniach pradawnego świata. Co innego jej zostało? Tylko te tajemnicze miejsca. Podchodząc do nawiedzonej ławki poczuła czyjąś obecność. Chyba wszyscy to czuli. Ten duch był naprawdę silny. Przejechała dłonią po spróchniałym drewnie i westchnęła. - Żałujesz? - zapytała w eter i usiadła na ławce podkulając nogi. Zawsze była w takich miejscach bardziej melancholijna. Coś zimnego dotknęło jej ramienia, ale zaraz to uczucie znikło. Usłyszała śmiech dzieci gdzieś daleko. - Ciebie ten dzień nie śmieszy co? - dodała jeszcze blondynka spoglądając w miejsce gdzie jeszcze przed chwilą widziała gęstniejące powietrze. Chyba myślała, że nikt jej nie usłyszy. W końcu rzadko ktoś tutaj przychodził. A już na pewno nie w dzień śmiechu i radości jakim z pewnością jest pierwszy kwietnia.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nawiedzona ławka
Szybka odpowiedź