Skrzacie drzewo
- Florku, tutaj jestem!
Jej donośny, wesoły głos poniósł się w powietrzu, gdy Florence dostrzegła brata z oddali. Kobieta tak często narzekała na fakt, że nie mogli spędzić jednego wolnego dnia razem, że finalnie postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. Bo przecież ileż można pracować na zmianę i widywać się z twoim bratem bliźniakiem tylko w domu, lub przelotnie w pracy? Florence uparła się na spacer, a sam Florean dobrze wiedział, że kiedy jego siostra na coś się uprze, to nie ma zmiłuj. Poza tym, Florka usłyszała o bardzo ciekawym miejscu i z tego też powodu postanowiła, że musi tu przyprowadzić brata. Była ciekawa, czy słyszał o Skrzacim drzewie. Jeśli nie, była pewna, że na pewno zainteresuje go sama nazwa, ale również opowieści, które krążą wokół tego przedziwnego miejsca.
- Wiesz, że niektórzy mówią, że w tym drzewie mieszka starszy facet? I że ma brodę z waty cukrowej? Kto wymyśla takie bzdury? - zaśmiała się, przylegając do ramienia brata i ruszając z nim na spacer, tak jak zaplanowali. Była wdzięczna Stephanie za to, że zgodziła się zastąpić ją w pracy tego dnia. Florence miała wrażenie, jakby z każdym dniem odrobinkę się od siebie z Floreanem oddalali. Czasami znikał na całe dnie a potem wracał podrapany czy nawet pobity, a ona nie dostawała nawet prostej odpowiedzi co mu się stało. Zaczynała się coraz bardziej martwić o brata, bo zaczynało to wszystko wyglądać zwyczajnie podejrzanie. Na razie jeszcze nic nie mówiła na głos, starając się przybierać wesołą maskę, pomimo swoich obaw a także wszystkich złych rzeczy, które działy się dookoła, ale jednak nerwy zaczynały ją coraz bardziej zjadać. Pomimo zwyczajowego podjadania w pracy, znacznie schudła i wyglądała nieco mizerniej niż zazwyczaj.
- No, a skoro już wyrwałam sobie ciebie na kilka godzin, będziesz musiał przygotować się na odpytywanie - uśmiechnęła się pod nosem, prowadząc brata przez ścieżkę, która wiodła nieopodal pnia drzewa. Na całe szczęście umysł Florence zajmowały nie tylko złe rzeczy. Miała też o czym myśleć w kontekście tych dobrych. - Frances wysyłała ci już jakiś list? - zapytała z przymilną miną.
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
- Gdzie?! - Doprawdy, mogłaby krzyknąć coś jeszcze, bo przecież tu mogło być wszędzie. Na szczęście miałem wyczulony wzrok na jej osobę, więc i tak szybko ją zauważyłem. Podbiegłem do niej, przytulając ją na powitanie. Dopiero wtedy mogłem się rozejrzeć po malowniczej okolicy i zachwycić się tym tym cudownym widokiem. Nigdy nie słyszałem o tym miejscu, co było niesamowite, bo przecież spędziłem w Londynie całe swoje życie, a jednak wciąż było tutaj wiele rzeczy do zobaczenia.
- Bo może to prawda? Widziałaś go kiedyś? Może tak wiele czasu spędzał pośród oparów cukru, że mu się broda w watę zamieniła? - Zacząłem opowiadać niestworzone rzeczy, ale tak już miałem w zwyczaju, od dziecka uwielbiałem dopisywać do wszystkiego jakąś historię. Najchętniej podbiegłbym do drzewa i zajrzał przez to małe okienko, ale trochę było mi głupio. Facet z watą cukrową czy nie - wyglądało na to, że ktoś tam mieszka, a ja nie zamierzałem temu komuś przeszkadzać.
- Jakie znowu odpytywanie - zaśmiałem się, chociaż był to śmiech dość nerwowy. Zawsze, ale to absolutnie zawsze, kiedy Florence wypowiadała podobne zdanie, obawiałem się, że zacznie się pytać o Zakon. Oczywiście nie bezpośrednio, przecież nie miała pojęcia o jego istnieniu, ale nieświadomie zacznie drążyć. Ja naprawdę wspinałem się na wyżyny swoich umiejętności, żeby wcisnąć jej wymyślone wprędce historyjki, chociaż czułem się z tym fatalnie. Ale to wszystko było dla jej dobra - nie musiała wiedzieć w jakie pakuję się niebezpieczeństwo. Tak było lepiej. Dlatego ulżyło mi kiedy zapytała się o Frances, chociaż tylko na chwilę, bo to w sumie też był dla mnie skomplikowany temat, chociaż bardziej przyziemny. - Nie - westchnąłem cicho. - Ale przecież dopiero wczoraj wyjechała, o czym miałaby pisać? Niech się najpierw zaaklimatyzuje - starałem się brzmieć beztrosko, ale prawda była taka, że bez przerwy o niej myślałem. Bo jakoś tak bez niej pusto w tej kamienicy.
but a good man
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Tak właściwie mieli za sobą już najbardziej pracowity okres. Wakacje były najcięższe, ludzi ciągnęło przecież po odrobinę ochłody i czegoś słodkiego. Prawdziwym apogeum były jednak dni tuż przed powrotem do Hogwartu. Florence czasami nie wiedziała w co ręce włożyć. Ale chociaż wieczorami po tak pracowitych dniach potrafiła głośno narzekać na ludzi, który niemalże szturmem wbijali się do lodziarni, tak naprawdę przecież kochała ruch. Kochała obserwować jak dzieci zachwycone pałaszują swoje lody, jak rodzice uśmiechają się podczas delektowania serwowanymi przez rodzeństwo. Od września ruch znacząco spadał, bo w końcu znaczna większość dzieciaków siedziała już w murach zamku. Zostały tylko te najmłodsze i najstarsze.
Ten nerwowy śmiech odrobinę ją zastanowił. Wiedziała, że Florean ma sekrety, musiałaby być chyba głupia, by się tego nie domyślać. I wiedziała, że pewnego dnia będzie musiała się z bratem skonfrontować i wypytać go na ten temat. Ten dzień miał nadejść, ale, dziś Florek jednak miał szczęście. Dziś odpytywanie miało obejmować tylko tematy związane z Frances. Gdyby jednak kiedyś Florence dowiedziała się o niebezpieczeństwach, na które narażał się jej brat, prawdopodobnie sama byłaby dla niego największym zagrożeniem przez pewien czas! Mógł się spodziewać w takiej sytuacji porządnego suszenia głowy z jej strony. I nawet jeśli nie na temat narażania się, to na temat kłamstwa i zaufania!
- Przecież pierwszego dnia w Hogwarcie tyle się dzieje, na pewno miałaby mnóstwo do opisania! - spojrzała na brata, jakby opowiadał jakieś wierutne bzdury. Naprawdę nie pamiętał, jacy oni oboje byli podekscytowani za każdym razem gdy przekraczali mury zamku? Nie ważne, pierwszy rok czy piąty, to za każdym razem było tak samo magiczne. Florence wyobrażała sobie, że z punktu widzenia nauczyciela też musiało dziać się naprawdę wiele, więc Frances miałaby o czym pisać. Poza tym, panna Fortescue cały czas miała przed oczami wspomnienie z Festiwalu Lata. Jej brat i panna Montgomery wyglądali wtedy naprawdę urokliwie i - nikt jej nie wmówi, że sobie to ubzdurała, na pewno nie! - wyraźnie mieli się ku sobie!
- Ej, Florku? Ty też to widziałeś? - odezwała się nagle, wbijając wzrok w zarośla. Czy tylko jej się wydawało, czy tam się coś poruszyło?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
- W takim razie może musi sobie to wszystko ułożyć - odparłem, w zasadzie mając na myśli coś więcej niż tylko pierwszy dzień w Hogwarcie. Wydawało mi się, że musi sobie ułożyć naszą rozmowę przed odjazdem pociągu. - Całowaliśmy się - mówię po chwili. Na początku nie miałem zamiaru się dzielić tą informacją, ale przecież Flo to najbliższa mi osoba, a ja już ukrywałem przed nią wystarczająco dużo tajemnic. Musiałem zrzucić z siebie chociaż ten ciężar, ale nie udało mi się powiedzieć niczego więcej, bo Flo zwróciła moją uwagę na coś. - Gdzie? - Marszczę czoło rozglądam się, nic nie widzę. - Nie wiem o co chodzi - nie wiem czemu zniżyłem głos do szeptu, ale wydało mi się to w tym momencie konieczne.
but a good man
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
- Co robiliście...?! - nic nie mogła poradzić na to, że w tym momencie wyniosło ją na wysokie tony. A więc miała rację! Ha! Już wcześniej, na krótko przed rozpoczęciem roku szkolnego, kiedy zaprosiła do nich do mieszkania pannę Montgomery, próbowała przycisnąć Frances i dowiedzieć się, na jakim etapie jest ich znajomość. Nie było rady, była tak przejęta całą sytuacją od chwili kiedy zobaczyła ich razem we dwójkę na Festiwalu Lata. Co prawda po rozmowie z Frances postanowiła nieco się pohamować ze swoimi domysłami, jednakże kiedy miała obok siebie Floreana nie mogła przepuścić takiej okazji. No i jak się okazało, miała rację! Och, na brodę Merlina, miała rację! - Florku, nawet nie wiesz, jak się cieszę! - już po jej zachowaniu było widać, jak bardzo się przejęła. No i jak mocno im kibicowała! Nie była jednak w stanie w pełni wyrazić swojej radości - bo właśnie wtedy zauważyła jak coś rusza się w krzakach. Pomimo że Florean nie dostrzegł tego co ona, nie próbowała usilnie wskazać mu ruszających się listków, w których dostrzegła coś brązowego. Przyspieszyła kroku, ale automatycznie sama stała się poruszać ciszej, stąpać delikatniej. A gdy dotarła do rośliny, która ją zainteresowała, przykucnęła, rozgarniając listowie.
- Och! - wyrwało jej się. A zaraz potem dodała, także ściszając głos do szeptu - Florku! Zobacz! Ojej, jaki jest strasznie wychudzony i przerażony - zawołała uniesionym szeptem - między gałązkami krzaka siedział niewielki, włochaty i skulony brązowy kształt. Pies!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
W zasadzie pojawienie się psa uratowało mi skórę, bo nie jestem pewny czy chcę dalej rozmawiać o moich miłosnych podbojach. - To pies? Prawdziwy pies? - upewniam się, bo tak dawno żadnego nie widziałem, że aż nie jestem pewny. W końcu jednak zauważam, że faktycznie jest wychudony i biedny, a jego oczy patrzą na nas z przerażeniem. Biedne stworzenie, serce mi się kraja, obecne czasy nie oszczędzają nawet zwierząt. - Chodź tu, kicikici - wyciągam w jego kierunku dłoń, chcąc, żeby podszedł bliżej. Ciekawe co mu się przydarzyło w życiu i dlaczego wylądował w tym miejscu. - Masz przy sobie coś do jedzenia? - nic nie przyniosłem, nawet głupiej kanapki, a teraz byłaby jak ulał.
but a good man
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Chwilowo jednak całą uwagę Florence pochłonął pies.
- Oczywiście że prawdziwy - parsknęła cicho, jednak zaraz tego pożałowała, bo przestraszone zwierzę drgnęło, słysząc tak nagły i głośny dźwięk - Csiiii, csiiii, spokojnie psinko. Florku, do psów nie mówi się "kici, kici" - upomniała go. Jedzenie to był dobry pomysł. W przeciwnym wypadku Florence nie była pewna, czy zwierzę znalazłoby w sobie dość odwagi, aby do nich podejść. Wyglądało tak, jakby spędziło w tych krzakach już sporo czasu.
- Em... - zaczęła pospiesznie grzebać w kieszeniach. Ku swojemu zdziwieniu znalazła kawałek wafelka z lodziarni. Chyba zwinęła go z lokalu, gdy chciała pochrupać po drodze coś słodkiego. Chrupki smakołyk był lekko nadgryziony, ale to raczej nie było szczególnie istotne dla zwierzaka, który spojrzał na jedzenie bardzo uważnie. Szkoda, że nie miała czegoś lepszego, takie słodycze raczej nie były zbyt zdrowe dla zwierząt, szczególnie jeśli tak długo nic porządnego nie jadły. Ale nie miała nic innego, więc musiała postarać się wywabić psa tym. - No, chodź psinko. Zobacz, jedzonko - wyciągnęła wafelek w jego stronę, ale niezbyt daleko, żeby nie zdążył go porwać i uciec dalej w krzaki. Gwizdnęła też cicho, próbując zwabić go bliżej. Pies wyraźnie się wahał, widziała to w jego oczach. - Merlinie, mam nadzieję, że nikt go nie skrzywdził - mruknęła, widząc jak futrzak bardzo powoli i niepewnie do nich podchodzi. Tak chyba najprościej można było wyjaśnić to przerażenie i brak zaufania.
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
but a good man
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
- Oczywiście, że nie możemy go tutaj tak zostawić - odpowiedziała bratu. Naprawdę sądził, że zgodziłaby się teraz odwrócić na pięcie i tak po prostu odejść? Sumienie nie dałoby jej spokoju! Była co prawda odrobinkę sceptyczna jeśli chodzi o Kicka, bo królik mógł dostać zawału podczas przypadkowego zetknięcia się z psem, ale była na to prosta rada. Kicka zamknie się po prostu w jej pokoju.
- No chodź, chodź - zwróciła się znów do psa. Nie był duży, a ponadto straszliwie wychudzony, więc Florence nie miała większych problemów z podniesieniem go z ziemi, nie był ciężki. Dużo bardziej obawiała się tego, że mógł zacząć się wyrywać, ale na szczęście stworzenie chyba zrozumiało, że chcą mu pomóc. Florence cały czas głaskała go i przemawiała do psa kojącym tonem. Potem posłała w kierunku brata szeroki uśmiech.
- My to mamy przygody. Mieliśmy sobie zrobić zwyczajny spacer, a znaleźliśmy psa! - ba, więcej że znaleźli. Zamierzali mu uratować życie. Póki co było jeszcze w miarę ciepło, ale zima była przecież tuż-tuż. - Podzielimy się zadaniami. Florku, ja go zabiorę do domu. Obejrzę go, sprawdzę czy nie ma ran. Dam mu jakieś resztki do jedzenia i zrobię legowisko z koców. A ty idź do sklepu, raz, raz i kup mu jakieś porządne psie jedzenie. - spodziewała się, że prawdopodobnie będą musieli odwiedzić też weterynarza, ale to chwilowo schodziło na drugi plan. Najpierw musieli nakarmić to biedne, wygłodzone stworzenie. - No, już! Hop-hop! - pogoniła jeszcze brata, samemu ruszając już w kierunku domu z psem na rękach.
zt
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
| zt
but a good man
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Po ugryzieniu zaklętego ciastka padliście ofiarą niechcianej teleportacji – a po krótkiej chwili wylądowaliście tutaj: postać A na porośniętym mchem daszku, postać B – tuż za postacią A, materializując się znikąd i wpadając na nią z impetem. Siła uderzenia sprawiła, że oboje sturlaliście się po pochyłej powierzchni, upadając jednak miękko – na kępę mchu.
Gdy tylko wasze spojrzenia się spotkają, ogarną was silne emocje, do złudzenia przypominające miłość: będziecie mieć wrażenie, że dla drugiej osoby zrobicie absolutnie wszystko, poczujecie oddanie, szczęście i tęsknotę do czegoś, czego nie będziecie potrafili określić; wyda wam się najpiękniejsza na świecie; będziecie gotowi poświęcić wiele, by spędzić z nią resztę życia.
Otrząsnąwszy się po upadku, zorientujecie się, że drzewo, pod którym się znaleźliście, zostało przystrojone: zarówno w koronie, jak i na wbudowanej w pień chatce, migają kolorowe światełka, a przed wejściem unoszą się świece, jakby wskazując wam drogę do środka. Domek, zazwyczaj zamieszkiwany przez uwolnione skrzaty domowe, okaże się się zupełnie pusty – nie licząc ducha młodej dziewczyny, która zachichocze na wasz widok, po czym zniknie w drzwiach prowadzących do piwniczki. Nawet jeśli nie będziecie chcieli naruszać skrzaciej prywatności, zostaniecie do tego niejako zmuszeni: w oddali usłyszycie grzmoty zwiastujące nadejście burzy, a kilka minut później z nieba lunie rzęsisty deszcz. Wewnątrz chaty będzie jednak sucho i przytulnie, a po rozpaleniu kominka: również ciepło. Na niewielkim stoliku znajdziecie radio, które po uruchomieniu zacznie wygrywać romantyczne przeboje Celestyny Warbeck. Największym skarbem domku okaże się piwniczka: pełna skrzaciego wina, które z pewnością pomoże wam się rozgrzać w ten chłodny wieczór.
W dowolnym momencie trwania wątku możecie wykonać rzut na dodatkowe zdarzenie kością podpisaną jako Kupidynek.
Efekty zjedzenia zaklętego ciastka ustąpią następnego dnia, wraz ze wschodem słońca; po romantycznej schadzce pozostaną wam wspomnienia i potężny ból głowy, który ustąpi dopiero po 24 godzinach.
Palce lepiły się od skosztowanych słodkości, ale ich smak zastąpiło ciche wzdrygnięcie ciała, które boleśnie trafiło na daszek, chwilę później prostując ciało wzdłuż otulającego miękkością mchu. Zapach starych stronic przenikniętych atramentem dalej drażnił przyjemnie zachłyśnięty słodkością jaśminu nos. Głowa ciążyła, zmuszając ciało do leżenia o moment zbyt długo na cieple naturalnej pokrywy, puchu listeczków pokrytych ciepłem promieni słońca.
To ledwie moment, niezrozumiały i słodki moment oblizania warg po ugryzieniu ciastka, a znalazła się tutaj - nie sama, bowiem spojrzenie nieustannie przyciągane było przez obecność obok. Zarysowania profilu twarzy, oddech - głośny, pobrzmiewający tak niebywale głośno w umyśle - niepewność wszystkiego, co działo się z jej ciałem. Przyjemnością i strachem, miękkością i bolesnością upadku.
Była w tej chwili zagadka, która spowiła opadającą powoli powiekę w zbyt długiej chwili odpoczynku. Była w tej chwili słodka nuta ukochanych zapachów, które zagnieździły się w ściankach nosa, skłaniając nos do głębokiego zaciągnięcia słodkim zapachem. Więcej i więcej. Cieplej i smaczniej.
Spokojniej, gdy ręka odnalazła czyjeś ciepło. Nie była w tym sama, w tym dziwnym uczuciu, które gościło w podbrzuszu młodej lady.
I chciało jej się śmiać. Jak każdy, który spotkał takiego nikłego chochlika uczuć, tak i ona nie mogła powstrzymać chichotu. Promiennego, pełnego energii i szczęścia. Słodko brzmiącego i grzecznego, dziewczęcego i rozbawionego.
- Ja. Przepraszam. - Różowe policzki wyrażały nagromadzenie uczuć, a pełne usta dalej układały się w kształt bumerangu. Śmiech był naturalnym zjawiskiem przy wszelkich nagromadzonych emocjach, ale wszak nie miała prawa o tym wiedzieć.
Dlatego śmiała się naprzemiennie, rumieniła i próbowała zrozumieć, co się stało, prócz tego, jak przyjemnie było być w tym miejscu.
Bezpiecznie i spokojnie. Bezpiecznie, bo wszelkie troski odpłynęły z różowym nurtem myśli, które wiecznie krążyły wokół czegoś innego.
/zt
and just in time
in the right place
suddenly I will play my ace
Słońce wisiało wciąż wysoko ponad horyzontem, kiedy rozległ się chrzęst pokrytych cienką warstwą białego puchu traw. Zalesiona okolica wyglądała na mało uczęszczaną, ale zdecydowanie malowniczą i godną odwiedzin. Nawet w czasie, gdy Claire mieszkała w Londynie, nie zdarzało jej się zapuszczać na obrzeża stolicy, głównie dlatego, że wydawały się być zbyt zwyczajne - bo co ciekawego można znaleźć w pobliżu centrum tak wielkiego miasta? Często ganiła się za podobne myśli, tłumacząc sobie, że aby zostać odkrywcą, należy być ciekawym świata, wszak gdyby do wszystkich miejsc podchodziła tak sceptycznie, nigdy by niczego nie odnalazła. Londyn był jednak wyłącznie przystankiem, umożliwiającym dotarcie do dalszych części interesującego świata, w nim samym nie było nic zachwycającego.
Szła pospiesznym krokiem z dłońmi wsuniętymi w kieszenie krótkiego, czarnego płaszcza. Niedbale zawiązany na szyi szalik zdawał się być tam wyłącznie dla ozdoby, bo z pewnością nie zapewniał należnego ciepła. Skupiony wzrok czarownicy wskazywał jednak na to, że chłód nie był problemem, a piękno zimowej przyrody nie przynosiło wzruszeń. Luty nie był ulubioną porą panny Fancourt, która bezsprzecznie oddała swoje serce deszczowej jesieni. Spokój odnajdywała w gęstej mgle oraz dźwięku ciężko opadających kropel. Drażniąca biel kuła w oczy, zmuszając do ich zmrużenia, ale krok kobiety pozostawał w jednym tempie. Jej celem było dzisiaj rosnące w ukryciu drzewo, o którym słyszała już wcześniej opowieści, lecz nigdy nie miała okazji, by do niego dotrzeć. Dotarłszy do celu, przystanęła i rozejrzała się dookoła, sprawdzając czy w okolicy nie znajduje się inny, nieproszony spacerowicz. Obeszła skrzacie drzewo, przyglądając się wbudowanemu weń domkowi z wyraźnym zainteresowaniem, ale i konsternacją. Nie znała szczegółowej charakterystyki skrzatów, trudno więc było stwierdzić czy tak mała przestrzeń naprawdę była dla nich wystarczająca. Ilu ich tam mieszkało? Czy rzeczywiście rozbudowali pod ziemią sieć zawiłych korytarzy, w których dziać się miała ich niezwykła magia? Nie chcąc stracić chwili ze swego cennego czasu, odrzuciła w tył włosy związane w luźny warkocz, wzięła głębszy oddech i zbliżyła się do domku, by zapukać trzykrotnie w okno, zgodnie z otrzymaną wcześniej instrukcją. Claire odniosła wrażenie, że chwila ciszy ciągnie się w nieskończoność, ściągnęła więc brwi w zastanowieniu, po czym zaraz zapukała ponownie.
- To głupie - powiedziała zirytowana własną łatwowiernością. Zwykle starała się twardo stąpać po ziemi i podawać w wątpliwość wszystko, co ją otacza, poszukując odpowiedzi na nurtujące pytania, ale dziś, stojąc przed skrzacim drzewem, czuła się jak zwykła idiotka.
Postanowił, że uda się na wędrówkę, taką jednodniową, ponieważ za nimi tęsknił. Całe jego życie było drogą, ciągle był w ruchu, a siedzenie w domu nie było czymś do czego przywykł. Dlatego też o świcie spakował plecak, ubrał ciepłe ubranie i wyruszył nie wiedząc czego się spodziewać. Mogła to być zwykła wędrówka, ale wiedział, że też zimą zwierzęta żyją i prowadzą swoje normalne życie. Liczył na to, że uda mu się dostrzec jakieś formy życia, które będą się przemieszczać, podobnie jak on sam. Zabrał więc przezornie lornetkę oraz aparat fotograficzny licząc, że uda mu się uchwycić ciekawe momenty.
Londyn był odpychający, jako kolebka niechcianego rządu nie zachęcał Greya by przebywać w jego wnętrzu, jednak to właśnie poza Londynem liczył na trochę ciszy i wytchnienia.
Po jakimś czasie zobaczył przed sobą ślady na śniegu prowadzące w głąb lasku jaki tu się znajdował. Sam zmierzał w tym kierunku więc nie zmienił wytyczonej sobie wcześniej drogi. Wtedy też dojrzał z oddali kobietę wokół drzewa, w którym rzekomo Skrzaty produkowały wino chcąc jakoś przetrwać w świecie czarodziejów. Z jednej strony wykorzystywanie tych istot było naganne, z drugiej one nie znały innego życia i czasami zdawało się Greyowi, że wyzwalanie ich było aktem okrucieństwa a nie dobroci serca.
-Należy poczekać do zmierzchu. - Powiedział zbliżając się do drzewa gdzie kręciła się kobieta widocznie poirytowana tym, że nikt nie otwiera małych drzwiczek. -Dopiero po zmroku można otrzymać wino. - Dodał kiedy był już całkiem blisko i odsunął szalik z twarzy, który chronił go do tej pory przed mrozem i płatkami śniegu. Słyszał informacje o tym miejscu i nie dziwiło go, że ktoś przyszedł po butelkę wina; zwłaszcza w czasach kiedy wszystkiego brakowało.
Poderwała się z miejsca w nieco nagłym przestrachu, od razu ogniskując spojrzenie na nieznanym mężczyźnie. Wiedział, że do skrzaciego domu nie dostanie się o tej porze, a więc czego tu szukał? Kto samotnie spacerowałby po lesie na obrzeżach Londynu w tak mało przyjemną pogodę? Lepsze przyjrzenie się mężczyźnie pozwoliło dostrzec, że miał ze sobą plecak, a więc w swej wędrówce musiał mieć większy plan, niż zwykły, relaksujący spacer.
- Ja nie… - odezwała się od razu w swojej obronie, zaraz cichnąc, bo przecież z ust nieznajomego nie padło żadne oskarżenie. - Nie zależy mi na tyle, by zostać tu do wieczora - wyjawiła zaraz, nieznacznie się uśmiechając. Skryta w wewnętrznej kieszeni płaszcza zdobiona piersiówka była lekka, od pewnego już czasu domowa spiżarnia wybrakowana była w trunek, jakże niezbędny do codziennego funkcjonowania.
Czy uwolnienie skrzatów było dla nich dobre? Panna Fancourt nieczęsto miała okazję, by takowego zobaczyć, o określeniu ich zdolności do prowadzenia samodzielnego życia nie wspominając. Czy takie istoty potrzebowały galeonów, aby przeżyć, czy bywali w sklepach, aby zakupić składniki na posiłek lub nową pościel? Trudno było jej to zrozumieć, jak i sobie wyobrazić, dlatego też nie wnikała w powody, dla których wolne skrzaty produkowałyby i sprzedawały swoje wino.
- Pan tu pewnie w innej sprawie? - Uniosła pytająco brew, choć zdawała sobie sprawę z tego, że wcale nie musiał się jej tłumaczyć. Poza tym, biorąc pod uwagę jego ubiór oraz zabrany sprzęt, musiał mieć cel, którego nagle stała się ciekawa.