Primrose Hill
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Primrose Hill
Najpiękniejsze miejsce w Północnym Londynie, idealne na piknik i chwilę wytchnienia. Wzgórze pozwala podziwiać widok centralnej części miasta, idealnie ukazując kontrast między hałasem, zgiełkiem i gonitwą za pieniądzem a leniwym odpoczynkiem urozmaiconym śpiewem ptaków oraz zapachem kwitnących bzów. Wiele osób przychodzi tu czytać książki, ćwiczyć czy spędzać czas z rodziną bądź współpracownikami na wspólnym posiłku. Dostęp Primrose Hill nie jest ograniczony, więc można tu przyjść o każdej godzinie i podziwiać jak słońce wita bądź żegna Londyn.
Zerknęła na osobę, która trąciła lekko Jamesa i jeszcze oburzyła się. Milczała, przyglądając się jego reakcji, ale najwyraźniej bardziej pochłaniała jego uwagę, niż ktoś obcy. Kącik jej ust drgnął na tą myśl, ale zaraz ta drobna reakcja pozostała tylko wspomnieniem. Przekrzywiła odrobinę głowę, wahając się czy odpowiedzieć czy uchylić się jakkolwiek.
- Naprawdę pytasz? – uniosła nieco brew. Czyżby wpadała w sidła własnej niewinnej gierki.- Powstrzymuje, taki jeden, który postanowił zagarnąć mnie dla siebie.- westchnęła ciężko, przewracając oczami, jakby naprawdę niezadowolona z obrotu sytuacji.- Niewinna gra potrafi szybko utracić swą niewinność.- szepnęła, rozciągając usta w uśmiechu.
Widziała, gdzie powędrował jego wzrok, a to wzbudziło rozbawienie, ale i wywołało delikatne ciepło rozchodzące się po ciele. Zbyt dużo ludzi na około stopowało jednak skutecznie, dlatego nawet sama nie wspięła się na palce, by zniwelować różnicę wzrostu.
Zaśmiała się miękko i dźwięcznie w kontrze do jego poważnego tonu.
- Bardzo chętnie, tylko jestem wyjątkowo wybredna względem wina... miej to na uwadze.- odparła z pozorną powagą, chociaż roześmiane spojrzenie zdradzało wszystko. Kolejny temat okazał się mniej pogodny. Niespiesznie ruszyła się z miejsca, by tym wolnym spacerem wrócić do domu z Jamesem. Spojrzała na niego, kiedy przyznał się, co zrobił.
- Jamie, serio? To najgorszy pomysł na jaki mogłeś wpaść.- skrzywiła się nieco, nie kryjąc dezaprobaty w głosie.- Nie dziwię się, że była wściekła. Też bym była, gdybyś zrobił coś takiego. Chociaż pewnie, koniec końców i tak czuła się winna... jakby to ona zrobiła źle.- czasami żałowała Paprotki, bo mając braci o tak silnych i zaciętych charakterach, sama posiadała zdecydowanie zbyt łagodny względem nich.- Pamiętasz, że Sheila jest już dorosła? Że nie ma pięciu lat byś decydował za nią w każdej sferze, która jest ci wygodna? I w tym przypadku miała pełne prawo zastanowić się. To naprawdę mądra dziewczyna, więc nie rób z niej dziecka, które nie zna świata.- nie podobały jej się słowa Jamesa, czego wcale nie kryła. Była ciekawa czy był gotów kłócić się z nią o to, gdy wiedział, że nie miała usposobienia najmłodszej z Doe. Słuchała go i nie mogła nie zgodzić się z pewnymi kwestiami, ale nie ze wszystkim. Taka propozycja naprawdę nie wyglądała najlepiej i mogła mieć różne konsekwencje dla Sheili. Chociaż z drugiej strony rozsądek, ale może i ostatnie rezerwy naiwności kazały jej rozważać, że to wcale nie miało być tak. Zastanawiała się nad tym dłuższy moment, idąc chwilę w ciszy.
- Może masz rację, ale nadal jest człowiekiem i popełnia głupie gafy tego pokroju.- odparła z lekkim wzruszeniem ramion. Rozumiała tą nieufność, przynajmniej do pewnego stopnia.- mimo to uważam, że nie powinieneś podszywać się pod nią. Skoro Ci się to nie spodobało, czemu nie napisałeś do niego listu, jako ty? W szkole opiekował się wami bardziej niż innymi... co się stało, że aż tak go nie znosisz teraz? – spytała, przypominając sobie o tym. W tamtych czasach poświęcona uwaga nie przeszkadzała mu, a teraz coś najwyraźniej się zmieniło. Nie wiedziała, czy naprawdę chciała zagłębiać się w ten temat bardziej, ale to co się działo, chyba wymagało większej ilości pytań, by mogła mieć jakikolwiek pogląd.
Z chwilą zrozumienia, co zrobił pozornie ratując ja przed upadkiem, postanowiła nieco zagrać na emocjach, dla własnej zabawy i nie miała wielkich oporów. Nie odpowiedziała na pytanie, które zawisło w powietrzu. Ciemne loki ukrywały pełen satysfakcji uśmieszek, gdy najwyraźniej James stracił trochę na pewności w tym, co zrobił. Dławiony śmiech sprawił, że jej ramiona zadrżały, jakby szarpał nimi szloch. Poddała się, dopiero kiedy stanął przed nią, a prośba brzmiąca w głosie sprawiła, że zrobiło jej się szkoda chłopaka. Miała za miękkie serce względem niego. Uniosła na wzrok, nie powstrzymując uśmiechu.
- Przepraszam, ale sam się prosiłeś o to.- odparła, zbliżając do niego o krok. Tutaj byli już sami, dlatego objęła go za szyje, by pocałować krótko w usta i pozostawić ten niedosyt.- Okradać mnie, gdy myślę, że jesteś po prostu kochany obejmując mnie.- prychnęła delikatnie kręcąc głową. Na moment przytuliła się do niego mocniej, składając jeszcze całusa na policzku, zanim odsunęła się i posłała mu najładniejszy uśmiech na jaki było ją stać.
- Naprawdę pytasz? – uniosła nieco brew. Czyżby wpadała w sidła własnej niewinnej gierki.- Powstrzymuje, taki jeden, który postanowił zagarnąć mnie dla siebie.- westchnęła ciężko, przewracając oczami, jakby naprawdę niezadowolona z obrotu sytuacji.- Niewinna gra potrafi szybko utracić swą niewinność.- szepnęła, rozciągając usta w uśmiechu.
Widziała, gdzie powędrował jego wzrok, a to wzbudziło rozbawienie, ale i wywołało delikatne ciepło rozchodzące się po ciele. Zbyt dużo ludzi na około stopowało jednak skutecznie, dlatego nawet sama nie wspięła się na palce, by zniwelować różnicę wzrostu.
Zaśmiała się miękko i dźwięcznie w kontrze do jego poważnego tonu.
- Bardzo chętnie, tylko jestem wyjątkowo wybredna względem wina... miej to na uwadze.- odparła z pozorną powagą, chociaż roześmiane spojrzenie zdradzało wszystko. Kolejny temat okazał się mniej pogodny. Niespiesznie ruszyła się z miejsca, by tym wolnym spacerem wrócić do domu z Jamesem. Spojrzała na niego, kiedy przyznał się, co zrobił.
- Jamie, serio? To najgorszy pomysł na jaki mogłeś wpaść.- skrzywiła się nieco, nie kryjąc dezaprobaty w głosie.- Nie dziwię się, że była wściekła. Też bym była, gdybyś zrobił coś takiego. Chociaż pewnie, koniec końców i tak czuła się winna... jakby to ona zrobiła źle.- czasami żałowała Paprotki, bo mając braci o tak silnych i zaciętych charakterach, sama posiadała zdecydowanie zbyt łagodny względem nich.- Pamiętasz, że Sheila jest już dorosła? Że nie ma pięciu lat byś decydował za nią w każdej sferze, która jest ci wygodna? I w tym przypadku miała pełne prawo zastanowić się. To naprawdę mądra dziewczyna, więc nie rób z niej dziecka, które nie zna świata.- nie podobały jej się słowa Jamesa, czego wcale nie kryła. Była ciekawa czy był gotów kłócić się z nią o to, gdy wiedział, że nie miała usposobienia najmłodszej z Doe. Słuchała go i nie mogła nie zgodzić się z pewnymi kwestiami, ale nie ze wszystkim. Taka propozycja naprawdę nie wyglądała najlepiej i mogła mieć różne konsekwencje dla Sheili. Chociaż z drugiej strony rozsądek, ale może i ostatnie rezerwy naiwności kazały jej rozważać, że to wcale nie miało być tak. Zastanawiała się nad tym dłuższy moment, idąc chwilę w ciszy.
- Może masz rację, ale nadal jest człowiekiem i popełnia głupie gafy tego pokroju.- odparła z lekkim wzruszeniem ramion. Rozumiała tą nieufność, przynajmniej do pewnego stopnia.- mimo to uważam, że nie powinieneś podszywać się pod nią. Skoro Ci się to nie spodobało, czemu nie napisałeś do niego listu, jako ty? W szkole opiekował się wami bardziej niż innymi... co się stało, że aż tak go nie znosisz teraz? – spytała, przypominając sobie o tym. W tamtych czasach poświęcona uwaga nie przeszkadzała mu, a teraz coś najwyraźniej się zmieniło. Nie wiedziała, czy naprawdę chciała zagłębiać się w ten temat bardziej, ale to co się działo, chyba wymagało większej ilości pytań, by mogła mieć jakikolwiek pogląd.
Z chwilą zrozumienia, co zrobił pozornie ratując ja przed upadkiem, postanowiła nieco zagrać na emocjach, dla własnej zabawy i nie miała wielkich oporów. Nie odpowiedziała na pytanie, które zawisło w powietrzu. Ciemne loki ukrywały pełen satysfakcji uśmieszek, gdy najwyraźniej James stracił trochę na pewności w tym, co zrobił. Dławiony śmiech sprawił, że jej ramiona zadrżały, jakby szarpał nimi szloch. Poddała się, dopiero kiedy stanął przed nią, a prośba brzmiąca w głosie sprawiła, że zrobiło jej się szkoda chłopaka. Miała za miękkie serce względem niego. Uniosła na wzrok, nie powstrzymując uśmiechu.
- Przepraszam, ale sam się prosiłeś o to.- odparła, zbliżając do niego o krok. Tutaj byli już sami, dlatego objęła go za szyje, by pocałować krótko w usta i pozostawić ten niedosyt.- Okradać mnie, gdy myślę, że jesteś po prostu kochany obejmując mnie.- prychnęła delikatnie kręcąc głową. Na moment przytuliła się do niego mocniej, składając jeszcze całusa na policzku, zanim odsunęła się i posłała mu najładniejszy uśmiech na jaki było ją stać.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Mruknął cicho, coś niezrozumiałego pod nosem, oddając się przyjemnej fali słodyczy, która ogarnęła go wraz z tonem jej głosu, mimiką, ruchem głowy, warg. Instynktownie każda komórka jego ciała podążała za tą jej, jakby współdziałały ze sobą, komunikowały się w jakiś niezrozumiały dla siebie sposób, więc kiedy przekrzywiła głowę, on uczynił to samo, w tym samym kierunku, niczym lustrzane odbicie.
— Kto ośmieliłby się zrobić coś takiego? Przecież to zbrodnia dla społeczeństwa. Tylu mężczyzn będzie cierpieć. Tylu skazał na samotność, lata nieszczęścia, poczucia beznadziei — jęknął teatralnie, choć wyraz jego twarzy nie zdradzał ani smutku, ani tym bardziej żalu, a raczej figlarne rozbawienie. Cień zazdrości błysnął mu w oczach.— Skazał tym nasz gatunek na wyginięcie. Co za egoista — szepnął, poważniejąc na moment. — Musi być szalony na twoim punkcie. Pewnie strzeże cię jak oka w głowie. Gotów zabić każdego, kto tylko się zbliży — dodał, uśmiechając się niepoważnie na sam koniec. — Jeśli jesteś w potrzasku daj mi znać, uwolnię cię. Uratuję spod jego sideł— zniżył ton do konspiracyjnego szeptu, zbliżając się odrobinę.
Naprawdę chciał ją gdzieś zaprosić. Zabrać ją do jakiegoś lokalu, nieważne, czy było ich na niego stać. Czy mogli sobie pozwolić na chwilę podobnej przyjemności, szaleństwa. Nigdy wcześniej nie żałował tego tak, jak teraz, że byli dwójką biednych dzieciaków z pogranicza, złodziejów, krętaczów, oszustów. To, co najlepiej im wychodziło to omamianie ludzi, wyłudzanie od nich pieniędzy, kosztowności, obrabianie ich kieszeni. A mogliby być dobrze urodzeni, jadać w drogich restauracjach, cieszyć się widokiem na ogrody zamiast brudną Tamizę. Ledwie starczało im na jedzenie, nie było go wiele. Nie mieli szczególnie pełnych brzuchów, a kupowana, kradziona i otrzymywana żywność z trudem starczała na ich czwórkę. Dwóch młodych mężczyzn i dwie dorastające kobiety. Ale dziś to nie było ważne, nawet jeśli miało pochłonąć jego miesięczne zarobki, zyski z kradzieży, całe oszczędności. Czuł, że dla tej jednej chwili chciał to zrobić. Uszczęśliwić ją w sposób, jaki zasługiwała. Być mężem, jakiego powinna mieć i bywać w miejscach, dla których byłaby ozdobą.
— Tylko względem wina?— spytał zaczepnie, unosząc brew. A co gdyby weszli gdzieś i wyszli bez płacenia? A może udałoby mu się uzbierać z ich jej i jego monet choćby trochę? Skręciwszy w wolną alejkę, zapędzony w kozi róg spojrzał znów na nią. Nie chciał tu być. Chciał być z nią sam na sam, w ciasnych czterech ścianach, zamiast w jednej z opuszczonych uliczek, zerkając raz po raz na jej wargi, widzi pod luźnym płaszczem jej sylwetkę. Zagrała na jego emocjach, udała, cierpiącą. Był miękki, za słaby by się temu postawić, trzymała go w szachu. Przemilczał więc wszystko inne, patrząc na nią uważnie, nieustępliwie, dopóki się nie roześmiała. Smak jej warg pozostał na jego ustach po krótkim, urocznym zbliżeniu. Nie pozwolił jej uciec, umknąć, łapiąc ją w talii, tu, gdzie nikogo nie było, nawet jeśli zaraz mógł się zjawić.
— Jestem kochany — szepnął, przyciskając ją do siebie, zbliżając się tak, że mógł oprzeć swoje czoło o jej; wargi miał na kilka cali od siebie, ale zwlekał, ociągał się, czekając na jej odpowiedź. — Zatrzymajmy się tu, na ten kieliszek. — Potrzebował oddechu, odsapnięcia, zanim wydrze z jej ust pocałunek, świst powietrza. Przesunął dłońmi po jej plecach, pozwalając jej się odsunąć i jednocześnie walcząc z samym sobą, by bezwstydnie nie zaproponować jej powrót do domu, do mieszkania. Bo tylko tam mógł być z nią sam na sam, nacieszyć się nią z pełni, chłonąc jej bliskość i ciepło. Ujął ją za dłoń i wszedł do lokalu. Nie był zbyt wykwintny, ale na nich i tak wystarczajaco luksusowy. W myślach przeliczył pieniądze, ale nie dał niczego po sobie poznać; najwyżej kogoś z gości oszuka, okradnie. Odsunął jej krzesło, jak powinien.
— Ona nie zrobiła nic złego, ale... nie wiem. Może myślałem, że to się nie wyda, rozejdzie po kościach. Ona się nie dowie, a on przestanie naciskać.— To nie było takie głupie, ale Jayden postanowił porozumieć się z Sheilą. — Jest dorosła, ale jako brat wciąż za nią odpowiadam. I to ja muszę zaakceptować jej kandydata, Vane nawet nim nie jest. — Zamilkł na dużą chwilę. Czekał na coś, a raczej odwlekał moment, w końcu siadając na krześle.— Przyłapał mnie na kradzieży. — Spojrzał a nią, a gdy poczuł, że to za mało dodał:— a potem prawił morały o tym, że nie muszę tak żyć. — Ale przecież guzik o tym wiedział. I wtedy przy ich stoliku pojawił się kelner. Był gotów zamówić dwa kieliszki najdroższego wina, nie patrzył w kartę, nie znał się na tym, ale nim zdążył skończyć zdanie mężczyzna poprosił ich o wyjście. — Co, proszę — spytał, niedowierzając. Patrzył na niego z mieszaniną wstydu i wściekłości. — Dlaczego? — spytał twardo, nie ruszając się z miejsca, ale mięśnie twarzy już się spięły. Kelner nie wyglądał jednak na poruszonego, raczej znudzonego. Nie odpowiedział, pozornie uprzejmie, choć tak naprawdę obrzydliwie prosząc ich o wyjście. Dawno nie czuł takiego wstydu. I to właśnie teraz, kiedy chciał jej sprawić przyjemność. Zwykłą, normalną. Jak każdy mężczyzna swojej kobiecie. — Nie — odpowiedział twardo, a palce zamknęły się w zaciśniętej pięści.
— Kto ośmieliłby się zrobić coś takiego? Przecież to zbrodnia dla społeczeństwa. Tylu mężczyzn będzie cierpieć. Tylu skazał na samotność, lata nieszczęścia, poczucia beznadziei — jęknął teatralnie, choć wyraz jego twarzy nie zdradzał ani smutku, ani tym bardziej żalu, a raczej figlarne rozbawienie. Cień zazdrości błysnął mu w oczach.— Skazał tym nasz gatunek na wyginięcie. Co za egoista — szepnął, poważniejąc na moment. — Musi być szalony na twoim punkcie. Pewnie strzeże cię jak oka w głowie. Gotów zabić każdego, kto tylko się zbliży — dodał, uśmiechając się niepoważnie na sam koniec. — Jeśli jesteś w potrzasku daj mi znać, uwolnię cię. Uratuję spod jego sideł— zniżył ton do konspiracyjnego szeptu, zbliżając się odrobinę.
Naprawdę chciał ją gdzieś zaprosić. Zabrać ją do jakiegoś lokalu, nieważne, czy było ich na niego stać. Czy mogli sobie pozwolić na chwilę podobnej przyjemności, szaleństwa. Nigdy wcześniej nie żałował tego tak, jak teraz, że byli dwójką biednych dzieciaków z pogranicza, złodziejów, krętaczów, oszustów. To, co najlepiej im wychodziło to omamianie ludzi, wyłudzanie od nich pieniędzy, kosztowności, obrabianie ich kieszeni. A mogliby być dobrze urodzeni, jadać w drogich restauracjach, cieszyć się widokiem na ogrody zamiast brudną Tamizę. Ledwie starczało im na jedzenie, nie było go wiele. Nie mieli szczególnie pełnych brzuchów, a kupowana, kradziona i otrzymywana żywność z trudem starczała na ich czwórkę. Dwóch młodych mężczyzn i dwie dorastające kobiety. Ale dziś to nie było ważne, nawet jeśli miało pochłonąć jego miesięczne zarobki, zyski z kradzieży, całe oszczędności. Czuł, że dla tej jednej chwili chciał to zrobić. Uszczęśliwić ją w sposób, jaki zasługiwała. Być mężem, jakiego powinna mieć i bywać w miejscach, dla których byłaby ozdobą.
— Tylko względem wina?— spytał zaczepnie, unosząc brew. A co gdyby weszli gdzieś i wyszli bez płacenia? A może udałoby mu się uzbierać z ich jej i jego monet choćby trochę? Skręciwszy w wolną alejkę, zapędzony w kozi róg spojrzał znów na nią. Nie chciał tu być. Chciał być z nią sam na sam, w ciasnych czterech ścianach, zamiast w jednej z opuszczonych uliczek, zerkając raz po raz na jej wargi, widzi pod luźnym płaszczem jej sylwetkę. Zagrała na jego emocjach, udała, cierpiącą. Był miękki, za słaby by się temu postawić, trzymała go w szachu. Przemilczał więc wszystko inne, patrząc na nią uważnie, nieustępliwie, dopóki się nie roześmiała. Smak jej warg pozostał na jego ustach po krótkim, urocznym zbliżeniu. Nie pozwolił jej uciec, umknąć, łapiąc ją w talii, tu, gdzie nikogo nie było, nawet jeśli zaraz mógł się zjawić.
— Jestem kochany — szepnął, przyciskając ją do siebie, zbliżając się tak, że mógł oprzeć swoje czoło o jej; wargi miał na kilka cali od siebie, ale zwlekał, ociągał się, czekając na jej odpowiedź. — Zatrzymajmy się tu, na ten kieliszek. — Potrzebował oddechu, odsapnięcia, zanim wydrze z jej ust pocałunek, świst powietrza. Przesunął dłońmi po jej plecach, pozwalając jej się odsunąć i jednocześnie walcząc z samym sobą, by bezwstydnie nie zaproponować jej powrót do domu, do mieszkania. Bo tylko tam mógł być z nią sam na sam, nacieszyć się nią z pełni, chłonąc jej bliskość i ciepło. Ujął ją za dłoń i wszedł do lokalu. Nie był zbyt wykwintny, ale na nich i tak wystarczajaco luksusowy. W myślach przeliczył pieniądze, ale nie dał niczego po sobie poznać; najwyżej kogoś z gości oszuka, okradnie. Odsunął jej krzesło, jak powinien.
— Ona nie zrobiła nic złego, ale... nie wiem. Może myślałem, że to się nie wyda, rozejdzie po kościach. Ona się nie dowie, a on przestanie naciskać.— To nie było takie głupie, ale Jayden postanowił porozumieć się z Sheilą. — Jest dorosła, ale jako brat wciąż za nią odpowiadam. I to ja muszę zaakceptować jej kandydata, Vane nawet nim nie jest. — Zamilkł na dużą chwilę. Czekał na coś, a raczej odwlekał moment, w końcu siadając na krześle.— Przyłapał mnie na kradzieży. — Spojrzał a nią, a gdy poczuł, że to za mało dodał:— a potem prawił morały o tym, że nie muszę tak żyć. — Ale przecież guzik o tym wiedział. I wtedy przy ich stoliku pojawił się kelner. Był gotów zamówić dwa kieliszki najdroższego wina, nie patrzył w kartę, nie znał się na tym, ale nim zdążył skończyć zdanie mężczyzna poprosił ich o wyjście. — Co, proszę — spytał, niedowierzając. Patrzył na niego z mieszaniną wstydu i wściekłości. — Dlaczego? — spytał twardo, nie ruszając się z miejsca, ale mięśnie twarzy już się spięły. Kelner nie wyglądał jednak na poruszonego, raczej znudzonego. Nie odpowiedział, pozornie uprzejmie, choć tak naprawdę obrzydliwie prosząc ich o wyjście. Dawno nie czuł takiego wstydu. I to właśnie teraz, kiedy chciał jej sprawić przyjemność. Zwykłą, normalną. Jak każdy mężczyzna swojej kobiecie. — Nie — odpowiedział twardo, a palce zamknęły się w zaciśniętej pięści.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Patrzyła, jak przechyla głowę w podobnym ruchu, a to wywołało tylko szerszy uśmiech na jej ustach.
- Muszą sobie poradzić, biedni i nieszczęśliwi.- wzruszyła delikatnie ramionami, próbując nieco opanować uśmieszek.- No wiem, straszny egoista z niego. Nie wiem, jak można być tak okropnym.- ciche westchnięcie opuściła rozchylone wargi, ale zaraz kąciki ust zadrżały.- Nie. Nie potrzebuję ratunku, chcąc być przy Nim. Nie potrzebuję uwolnienia, bo chcę zniknąć w potrzasku, który stwarza. Tak, jak On szaleje za mną, tak ja straciłam dla niego głowę.- ton miała łagodniejszy, ciepły i zdradzający uczucia, jakie żywiła do chłopaka. Zbliżyła się o krok do niego, kiedy sam wykonał podobny ruch. Ta rozmowa w pewnym sensie była śmieszna, ale z drugiej była szansą, by powiedzieć to, czego zwykle nie potrafili. Problem w komunikacji istniał od zawsze, a to, co miało teraz miejsce, było możliwością, powiedzenia więcej. Nie spodziewała się tego, co teraz kotłowało się w jego głowie. Nie potrzebowała odwiedzać restauracji, drogich lokali na które zwyczajnie nie było ich stać. Przyzwyczaiła się do swojego życia, tego, że pewne drzwi pozostawały dla niej zamknięte i niedostępne. Nie miało to jednak znaczenia, kiedy obok był Jamie, bo w jego towarzystwie, wszystko zdawało się prostsze, tak po prostu.
Zmrużyła odrobinę oczy, gdy dopytał.
- Nie tylko. W wielu kwestii trudno mnie zadowolić.- odparła z rozbawieniem. Było w tym więcej prawdy niż fałszu, czasami bywała wybredna, nie akceptowała ochłapu, który rzucano jej. Skoro nie mogła mieć tego, co dla innych było zwyczajne, nudne i przeciętne... próbowała wyciągnąć maksimum z tego, co pozostawało dostępne dla niej. Tak po prostu, dla kaprysu.- Ale jestem pewna, że tobie się to uda.- dodała szeptem, gdy nie dzieliła ich większa odległość przez którą, słowa mogłyby utonąć w dźwiękach otoczenia. Nie przypuszczała, że naprawdę da się tak podejść, że zagranie na emocjach będzie tak łatwe. Przypuszczała, że pocałunek będzie wystarczającą nagrodą i przeprosinami za tą zabawę jego kosztem. Przynajmniej jeden z kilku, który zamierzała mu ofiarować, ale kolejne w chwili, kiedy znikną z ulicy. Poczuła ramiona obejmujące ją w talii, zatrzymujące blisko. Nie walczyła z nimi, posłusznie dostosowała do tego, co chciał. Dłonie odruchowo powędrowały do góry po klatce piersiowej chłopaka, a ramiona objęły go za szyję. Przymknęła na moment oczy, gdy zbliżył się jeszcze i bardziej.
- Czasami, ale nie zawsze.- mruknęła zadziornie. Był kochany, w takich momentach wręcz niemożliwie. Nie raz tylko tracił, stając się bardziej narwanym, ale wystarczyły takie chwile, jak teraz by całkowicie o tym zapominała. Na chwile zamazywały się wszelkie złe emocje i wspomnienia, które zacierały uśmiech na ustach. Na parę minut nie liczyło się nic więcej, nic ponad to.- Jesteś pewny? – spytała z cieniem wahania. Było ich na to stać? Tak po prostu? Przecież ledwo wiązali koniec z końcem. Mimo to cofnęła się i zaraz podążyła za nim. Ufała mu, skoro wpadł na taki pomysł. Splotła palce ich dłoni, zerkając na moment na twarz Jamesa.
Zajęła miejsce, spoglądając na niego z niemym pytaniem; czy to naprawdę dobry pomysł. Zmiana tematu, podjęta ponownie rozmowa, sprawiła, że skupiła się już na czymś innym. Pokiwała powoli głową, rozumiejąc, co nim kierowało.
- Takie sytuacje lubią wychodzić na jaw, jakby z czystej złośliwości.- stwierdziła, chociaż bardziej do siebie niż do niego.- Masz rację, odpowiadasz, ale nie zróbcie jej krzywdy swoją nadopiekuńczością i przeganianiem innych. I Ty i Thomas macie trudne charaktery, a Ona już jest w wieku w którym powinna być żoną, powinna mieć dzieci...- my też powinniśmy, dodała już w myślach. Coraz częściej martwiła się tym faktem, ale nie odważyła podjąć tematu, chociaż nie wiedziała, co ją tak naprawdę blokuje. Słysząc o przyłapaniu na kradzieży i morałach, rozumiała skąd niechęć Jamesa. Niczego innego nie powinna się spodziewać, tamta sytuacja musiała być drażniąca i wyjaśniała całkowicie, dlaczego nie napisał listu sam, a podszył się pod siostrę. Milczała, kiedy obok pojawił się kelner, zerkając na niego z ładnym uśmiechem. Ten jednak zaraz znikł z jej ust, gdy dotarły do niej słowa pracownika lokalu.
Spuściła na moment wzrok, czując znów to znajome i nieprzyjemne uczucie gdzieś wewnątrz. Naprawdę aż tak wadzili? Pojawiając się tutaj i chcąc jedynie napić się wina. Może naprawdę nie powinni, to nie było dla nich. Spięła się odrobinę, słysząc ton Jamesa, upór, który znała aż za dobrze. Wyciągnęła powoli dłoń, by zamknąć palce na ręce męża.- Jimmy.- szepnęła miękko. By zaraz unieść wzrok na kelnera.- Nikomu przecież nie przeszkadzamy, nie chcemy nie wiadomo czego.- podjęła łagodnie, ale mężczyzna zdawał się nieprzejednany. Chciała poprosić, ale słowa nie przeszły jej przez gardło.
- Chodźmy stąd, Jamie.- cicha prośba zabrzmiała dopiero względem Doe.- Nie chcę tu być, skoro stwarzamy taki problem.- dodała, zamykając nieco mocniej palce na jego dłoni.
- Muszą sobie poradzić, biedni i nieszczęśliwi.- wzruszyła delikatnie ramionami, próbując nieco opanować uśmieszek.- No wiem, straszny egoista z niego. Nie wiem, jak można być tak okropnym.- ciche westchnięcie opuściła rozchylone wargi, ale zaraz kąciki ust zadrżały.- Nie. Nie potrzebuję ratunku, chcąc być przy Nim. Nie potrzebuję uwolnienia, bo chcę zniknąć w potrzasku, który stwarza. Tak, jak On szaleje za mną, tak ja straciłam dla niego głowę.- ton miała łagodniejszy, ciepły i zdradzający uczucia, jakie żywiła do chłopaka. Zbliżyła się o krok do niego, kiedy sam wykonał podobny ruch. Ta rozmowa w pewnym sensie była śmieszna, ale z drugiej była szansą, by powiedzieć to, czego zwykle nie potrafili. Problem w komunikacji istniał od zawsze, a to, co miało teraz miejsce, było możliwością, powiedzenia więcej. Nie spodziewała się tego, co teraz kotłowało się w jego głowie. Nie potrzebowała odwiedzać restauracji, drogich lokali na które zwyczajnie nie było ich stać. Przyzwyczaiła się do swojego życia, tego, że pewne drzwi pozostawały dla niej zamknięte i niedostępne. Nie miało to jednak znaczenia, kiedy obok był Jamie, bo w jego towarzystwie, wszystko zdawało się prostsze, tak po prostu.
Zmrużyła odrobinę oczy, gdy dopytał.
- Nie tylko. W wielu kwestii trudno mnie zadowolić.- odparła z rozbawieniem. Było w tym więcej prawdy niż fałszu, czasami bywała wybredna, nie akceptowała ochłapu, który rzucano jej. Skoro nie mogła mieć tego, co dla innych było zwyczajne, nudne i przeciętne... próbowała wyciągnąć maksimum z tego, co pozostawało dostępne dla niej. Tak po prostu, dla kaprysu.- Ale jestem pewna, że tobie się to uda.- dodała szeptem, gdy nie dzieliła ich większa odległość przez którą, słowa mogłyby utonąć w dźwiękach otoczenia. Nie przypuszczała, że naprawdę da się tak podejść, że zagranie na emocjach będzie tak łatwe. Przypuszczała, że pocałunek będzie wystarczającą nagrodą i przeprosinami za tą zabawę jego kosztem. Przynajmniej jeden z kilku, który zamierzała mu ofiarować, ale kolejne w chwili, kiedy znikną z ulicy. Poczuła ramiona obejmujące ją w talii, zatrzymujące blisko. Nie walczyła z nimi, posłusznie dostosowała do tego, co chciał. Dłonie odruchowo powędrowały do góry po klatce piersiowej chłopaka, a ramiona objęły go za szyję. Przymknęła na moment oczy, gdy zbliżył się jeszcze i bardziej.
- Czasami, ale nie zawsze.- mruknęła zadziornie. Był kochany, w takich momentach wręcz niemożliwie. Nie raz tylko tracił, stając się bardziej narwanym, ale wystarczyły takie chwile, jak teraz by całkowicie o tym zapominała. Na chwile zamazywały się wszelkie złe emocje i wspomnienia, które zacierały uśmiech na ustach. Na parę minut nie liczyło się nic więcej, nic ponad to.- Jesteś pewny? – spytała z cieniem wahania. Było ich na to stać? Tak po prostu? Przecież ledwo wiązali koniec z końcem. Mimo to cofnęła się i zaraz podążyła za nim. Ufała mu, skoro wpadł na taki pomysł. Splotła palce ich dłoni, zerkając na moment na twarz Jamesa.
Zajęła miejsce, spoglądając na niego z niemym pytaniem; czy to naprawdę dobry pomysł. Zmiana tematu, podjęta ponownie rozmowa, sprawiła, że skupiła się już na czymś innym. Pokiwała powoli głową, rozumiejąc, co nim kierowało.
- Takie sytuacje lubią wychodzić na jaw, jakby z czystej złośliwości.- stwierdziła, chociaż bardziej do siebie niż do niego.- Masz rację, odpowiadasz, ale nie zróbcie jej krzywdy swoją nadopiekuńczością i przeganianiem innych. I Ty i Thomas macie trudne charaktery, a Ona już jest w wieku w którym powinna być żoną, powinna mieć dzieci...- my też powinniśmy, dodała już w myślach. Coraz częściej martwiła się tym faktem, ale nie odważyła podjąć tematu, chociaż nie wiedziała, co ją tak naprawdę blokuje. Słysząc o przyłapaniu na kradzieży i morałach, rozumiała skąd niechęć Jamesa. Niczego innego nie powinna się spodziewać, tamta sytuacja musiała być drażniąca i wyjaśniała całkowicie, dlaczego nie napisał listu sam, a podszył się pod siostrę. Milczała, kiedy obok pojawił się kelner, zerkając na niego z ładnym uśmiechem. Ten jednak zaraz znikł z jej ust, gdy dotarły do niej słowa pracownika lokalu.
Spuściła na moment wzrok, czując znów to znajome i nieprzyjemne uczucie gdzieś wewnątrz. Naprawdę aż tak wadzili? Pojawiając się tutaj i chcąc jedynie napić się wina. Może naprawdę nie powinni, to nie było dla nich. Spięła się odrobinę, słysząc ton Jamesa, upór, który znała aż za dobrze. Wyciągnęła powoli dłoń, by zamknąć palce na ręce męża.- Jimmy.- szepnęła miękko. By zaraz unieść wzrok na kelnera.- Nikomu przecież nie przeszkadzamy, nie chcemy nie wiadomo czego.- podjęła łagodnie, ale mężczyzna zdawał się nieprzejednany. Chciała poprosić, ale słowa nie przeszły jej przez gardło.
- Chodźmy stąd, Jamie.- cicha prośba zabrzmiała dopiero względem Doe.- Nie chcę tu być, skoro stwarzamy taki problem.- dodała, zamykając nieco mocniej palce na jego dłoni.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Szeroki uśmiech wymógł na nim wyszczerzenie zębów. Patrzył jej w oczy przez chwilę, krótką, błogą, zapominając o palącej zazdrości, o tym, jak podejrzliwie mierzył spojrzeniem tamtego mężczyznę, z którym rozmawiała. Ta dziwna świadomość, że była jego. Tylko jego, nikogo więcej. Nie Thomasa, nie Sheili, nie Marcela, nie swoich rodziców, siostry, braci, była upajająca. Pomimo tego, co łączyło ją z tym wszystkimi ludźmi, relacji — bliższych i dalszych, tak samo ważnych. Jej serce należało do niego. Kiedy tak patrzyła, na niego, chociaż wokół było tylu ludzi, że mogła zawiesić wzrok na każdym, był pewien, że nie liczyło się nic poza nimi, a on był właśnie tam, gdzie powinien. Uśmiech odbijał się nie tylko na jego ustach, ale też oczach. Błyszczał w nich, choć chwilę wcześniej gościło w nich tak wiele innych, skrajnych emocji.
— Nie wyglądasz, jakbyś przejmowała się ich losem. Jesteś okrutna — szepnął z pozorną powagą, ale kąciki ust mu drżały, nie był w stanie ich powstrzymać. — Straszny. Nie chce się dzielić. Z nikim. Ale przecież nie da się cię zamknąć w klatce, nawet złotej, prawda? — spytał, na moment gubiąc się we własnych słowach i tym, po której stronie właściwie stał i co chciał osiągnąć. Zaraz o tym zapomniał, uśmiechając się znów szeroko, powoli kierując w stronę restauracji, pewien, że to właśnie tak chciał spędzić z nią wieczór. Jak ludzie na poziomie, jak czarodzieje, którzy mogli sobie na to pozwolić — nie szkodzi, że mieli na to wydać wszystko. Zwykle myślał o tym zbyt dużo; o przyszłości, o pieniądzach, o pomnażaniu, inwestowaniu, większych łupach, szybszej przemianie pieniądza, obrocie — gdzie wydać, gdzie zarobić, co ukraść, co spieniężyć. Ale dziś — odpuścił. Dopadła go dziwna błogość, naiwna beztroska. Czuł się wolny od odpowiedzialności i poczucia obowiązku. Mogli iść i zrobić co tylko chcieli. Choć raz. Ten jeden raz. — Musiał stracić dla ciebie głowę — wyznał szczerze, w lekkiej zadumie, zerkając na nią, obejmując ją w talii. — Czy to nie jest niesamowite? A może straszne? Że ktoś czyni z ciebie centrum wszystkiego. Słońce — dodał po chwili, spoglądając na nią. — Wokół niego orbity, po których krążą planety. I nawet jeśli mają własne księżyce, wciąż krążą wokół słońca. Trwając tylko dzięki jego ciepłu.— Przypomniał sobie lekcje astronomii, ale zaraz zerknął na nią, jakby w obawie, że palnął jakąś głupotę i parsknął śmiechem, kręcąc głową — zanim ona to zrobiła,, zanim go wyśmiała. Restauracja, do której ją zaciągnął była nie najgorsza. Taka, na jaką sądził, że było ich stać — nie, nie było, ale dziś wierzył, że jest inaczej. Kiedy zasiadła przy stole, uśmiechnął się, patrząc na nią, jakby chciał ten obrazek zapamiętać na dłużej. Coś w tym było. Brakowało kieliszka wina. I obiadu, ale mogli sobie już go podarować. Wystarczył tylko ten jeden kieliszek do tego, by poczuł się spełniony, szczęśliwy. Poczuł, że zrobił co mógł, by zapewnić jej choć kawałek tego, na co zasłużyła.
Ale czar prysł.
Kelner miał brudny fartuch. Plamę z sosu na spodniach. Brudny kołnierzyk. W pierwszej chwili tego nie zauważył, dopiero kiedy ich wyprosił. Spojrzał na niego z irytacją. Patrzył na niego jak na kogoś, kto nie tylko deptał cudze marzenia, ale wyrażał brak jakiegokolwiek sumienia. Niczym się nie różnili od tych, którzy się tam znajdowali. On, lekko kolorem skóry, mieszaniną genów matki ganki i ojca, typowego anglika; ona, całkiem egzotyczną urodą, odcieniem, burzą gęstych włosów. Wyróżniała się pięknem pośród tych wszystkich szpetnych, lepiej ubranych kobiet. Uśmiechem pośród smętów i niezadowolonych z życia buraków. Nie chciał odpuścić. Zasługiwała na to, by o to walczyć. O sprawiedliwość. Ale zaprotestowała. Inaczej to sobie zaplanował. Czuł, jak coś pęka, słyszał trzask łamanych kości, krzeseł. Słyszał w głowie jej płacz. Próba zabrania jej na odpowiednią randkę zakończy się krzykiem, szarpaniną, rozlewem krwi — może pojawieniem policji. Nie tego chciał. Nie tak miało być.
Wstał i ujął ją za dłoń, spoglądając jej w oczy.
— Widocznie nie zasługują na to, żebyś oceniła ich winną piwniczkę. Ich strata — odparł pewny siebie, choć żołądek skręcał mu się na samą myśl, że właśnie ich wyproszono. Nie, wyrzucono przez wzgląd na pochodzenie. Na to, że ubiór nie był zbyt schludny, strojny. Zacerowane spodnie widocznie zbyt mocno rzucały się w oczy. Przełknął ślinę i uśmiechnął się. Do niej. DLa niej. — W domu czekają nas wspanialsze specjały. Deska francuskich serów? Winogrona, orzechy? Och, czerwone wytrawne wino — dodał z pełnym przekonaniem, pochylając się nisko, by pocałować jej dłoń. Nienawidził wina, tak naprawdę. Było cierpkie, niedobre. Wierzył, że mogą dziś skosztować luksusu. Chciał udawać, że nie szkodzi, ale ubodło go to. Wyprowadził ją z restauracji, walcząc z emocjami, z tym, by nie dać po sobie nic poznać. A kiedy światło zimowego słońca znów oślepiło ich na zewnątrz, odwrócił się do niej. — Mam inny pomysł. Nie pożałujesz — obiecał jej cicho, szepcząc prosto do jej ust, które musnął, nie przejmując się ludźmi, którzy z grymasem na nich spojrzeli i zniknęli w drzwiach restauracji. Miał ich gdzieś. Tak jak oni mieli gdzieś ich. Niech patrzą. Niech czują zgorszenie. I tak je roztaczali, co za różnica, czy ten pocałunek był namiętny; czy dłoń zniknęła w jej włosach, druga pod płaszczem, na plecach, przyciągając ku sobie.
Zaprowadził ją do domu, do starej, paskudnej kamienicy. Ale tak właśnie mieszkali. W lokalu po ludziach, którzy w przerażeniu opuścili miasto, chcąc ratować siebie, swoje życie. A przynajmniej próbowali. A oni, o nich zapomnieli. Robiąc to samo. Próbując przeżyć. Tuż za drzwiami, na schodach, przyciągnął ją do siebie. Pociągnął za rękę, odwrócił do siebie.
— Nie, nie nie... — szepnął zaczepnie z błogim uśmiechem i oparł się o drzwi. — Wróćmy do naszej rozmowy — zaproponował, chwytając jej dłonie, które ulokował zaraz na własnej szyi. Patrzył jej prosto w oczy, łakomie, pożądliwie. — Pomówmy o tym "nie zawsze". Kiedy nie? Hm? Nie spodobał mi się ten fragment... — dodał, ściągając brwi, po czym ujął jej twarz delikatnie i pocałował, przyciągnąwszy ją do siebie. Musnął jej wargi, przygryzł lekko. — Teraz? Teraz nie?— spytał niewinnie, prosto do jej warg, zerkając pobieżnie jej w oczy. Przeciągał to; ale ledwie. Najchętniej zdarłby z niej to wszystko co miała na sobie tu i teraz. Ale nie był taki. Nie, był inny. Miał być inny. Miał być silny, wytrwały. Da radę, jeszcze kilka pięter.
| przenosimy się tutaj
— Nie wyglądasz, jakbyś przejmowała się ich losem. Jesteś okrutna — szepnął z pozorną powagą, ale kąciki ust mu drżały, nie był w stanie ich powstrzymać. — Straszny. Nie chce się dzielić. Z nikim. Ale przecież nie da się cię zamknąć w klatce, nawet złotej, prawda? — spytał, na moment gubiąc się we własnych słowach i tym, po której stronie właściwie stał i co chciał osiągnąć. Zaraz o tym zapomniał, uśmiechając się znów szeroko, powoli kierując w stronę restauracji, pewien, że to właśnie tak chciał spędzić z nią wieczór. Jak ludzie na poziomie, jak czarodzieje, którzy mogli sobie na to pozwolić — nie szkodzi, że mieli na to wydać wszystko. Zwykle myślał o tym zbyt dużo; o przyszłości, o pieniądzach, o pomnażaniu, inwestowaniu, większych łupach, szybszej przemianie pieniądza, obrocie — gdzie wydać, gdzie zarobić, co ukraść, co spieniężyć. Ale dziś — odpuścił. Dopadła go dziwna błogość, naiwna beztroska. Czuł się wolny od odpowiedzialności i poczucia obowiązku. Mogli iść i zrobić co tylko chcieli. Choć raz. Ten jeden raz. — Musiał stracić dla ciebie głowę — wyznał szczerze, w lekkiej zadumie, zerkając na nią, obejmując ją w talii. — Czy to nie jest niesamowite? A może straszne? Że ktoś czyni z ciebie centrum wszystkiego. Słońce — dodał po chwili, spoglądając na nią. — Wokół niego orbity, po których krążą planety. I nawet jeśli mają własne księżyce, wciąż krążą wokół słońca. Trwając tylko dzięki jego ciepłu.— Przypomniał sobie lekcje astronomii, ale zaraz zerknął na nią, jakby w obawie, że palnął jakąś głupotę i parsknął śmiechem, kręcąc głową — zanim ona to zrobiła,, zanim go wyśmiała. Restauracja, do której ją zaciągnął była nie najgorsza. Taka, na jaką sądził, że było ich stać — nie, nie było, ale dziś wierzył, że jest inaczej. Kiedy zasiadła przy stole, uśmiechnął się, patrząc na nią, jakby chciał ten obrazek zapamiętać na dłużej. Coś w tym było. Brakowało kieliszka wina. I obiadu, ale mogli sobie już go podarować. Wystarczył tylko ten jeden kieliszek do tego, by poczuł się spełniony, szczęśliwy. Poczuł, że zrobił co mógł, by zapewnić jej choć kawałek tego, na co zasłużyła.
Ale czar prysł.
Kelner miał brudny fartuch. Plamę z sosu na spodniach. Brudny kołnierzyk. W pierwszej chwili tego nie zauważył, dopiero kiedy ich wyprosił. Spojrzał na niego z irytacją. Patrzył na niego jak na kogoś, kto nie tylko deptał cudze marzenia, ale wyrażał brak jakiegokolwiek sumienia. Niczym się nie różnili od tych, którzy się tam znajdowali. On, lekko kolorem skóry, mieszaniną genów matki ganki i ojca, typowego anglika; ona, całkiem egzotyczną urodą, odcieniem, burzą gęstych włosów. Wyróżniała się pięknem pośród tych wszystkich szpetnych, lepiej ubranych kobiet. Uśmiechem pośród smętów i niezadowolonych z życia buraków. Nie chciał odpuścić. Zasługiwała na to, by o to walczyć. O sprawiedliwość. Ale zaprotestowała. Inaczej to sobie zaplanował. Czuł, jak coś pęka, słyszał trzask łamanych kości, krzeseł. Słyszał w głowie jej płacz. Próba zabrania jej na odpowiednią randkę zakończy się krzykiem, szarpaniną, rozlewem krwi — może pojawieniem policji. Nie tego chciał. Nie tak miało być.
Wstał i ujął ją za dłoń, spoglądając jej w oczy.
— Widocznie nie zasługują na to, żebyś oceniła ich winną piwniczkę. Ich strata — odparł pewny siebie, choć żołądek skręcał mu się na samą myśl, że właśnie ich wyproszono. Nie, wyrzucono przez wzgląd na pochodzenie. Na to, że ubiór nie był zbyt schludny, strojny. Zacerowane spodnie widocznie zbyt mocno rzucały się w oczy. Przełknął ślinę i uśmiechnął się. Do niej. DLa niej. — W domu czekają nas wspanialsze specjały. Deska francuskich serów? Winogrona, orzechy? Och, czerwone wytrawne wino — dodał z pełnym przekonaniem, pochylając się nisko, by pocałować jej dłoń. Nienawidził wina, tak naprawdę. Było cierpkie, niedobre. Wierzył, że mogą dziś skosztować luksusu. Chciał udawać, że nie szkodzi, ale ubodło go to. Wyprowadził ją z restauracji, walcząc z emocjami, z tym, by nie dać po sobie nic poznać. A kiedy światło zimowego słońca znów oślepiło ich na zewnątrz, odwrócił się do niej. — Mam inny pomysł. Nie pożałujesz — obiecał jej cicho, szepcząc prosto do jej ust, które musnął, nie przejmując się ludźmi, którzy z grymasem na nich spojrzeli i zniknęli w drzwiach restauracji. Miał ich gdzieś. Tak jak oni mieli gdzieś ich. Niech patrzą. Niech czują zgorszenie. I tak je roztaczali, co za różnica, czy ten pocałunek był namiętny; czy dłoń zniknęła w jej włosach, druga pod płaszczem, na plecach, przyciągając ku sobie.
Zaprowadził ją do domu, do starej, paskudnej kamienicy. Ale tak właśnie mieszkali. W lokalu po ludziach, którzy w przerażeniu opuścili miasto, chcąc ratować siebie, swoje życie. A przynajmniej próbowali. A oni, o nich zapomnieli. Robiąc to samo. Próbując przeżyć. Tuż za drzwiami, na schodach, przyciągnął ją do siebie. Pociągnął za rękę, odwrócił do siebie.
— Nie, nie nie... — szepnął zaczepnie z błogim uśmiechem i oparł się o drzwi. — Wróćmy do naszej rozmowy — zaproponował, chwytając jej dłonie, które ulokował zaraz na własnej szyi. Patrzył jej prosto w oczy, łakomie, pożądliwie. — Pomówmy o tym "nie zawsze". Kiedy nie? Hm? Nie spodobał mi się ten fragment... — dodał, ściągając brwi, po czym ujął jej twarz delikatnie i pocałował, przyciągnąwszy ją do siebie. Musnął jej wargi, przygryzł lekko. — Teraz? Teraz nie?— spytał niewinnie, prosto do jej warg, zerkając pobieżnie jej w oczy. Przeciągał to; ale ledwie. Najchętniej zdarłby z niej to wszystko co miała na sobie tu i teraz. Ale nie był taki. Nie, był inny. Miał być inny. Miał być silny, wytrwały. Da radę, jeszcze kilka pięter.
| przenosimy się tutaj
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Primrose Hill
Szybka odpowiedź