Primrose Hill
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Primrose Hill
Najpiękniejsze miejsce w Północnym Londynie, idealne na piknik i chwilę wytchnienia. Wzgórze pozwala podziwiać widok centralnej części miasta, idealnie ukazując kontrast między hałasem, zgiełkiem i gonitwą za pieniądzem a leniwym odpoczynkiem urozmaiconym śpiewem ptaków oraz zapachem kwitnących bzów. Wiele osób przychodzi tu czytać książki, ćwiczyć czy spędzać czas z rodziną bądź współpracownikami na wspólnym posiłku. Dostęp Primrose Hill nie jest ograniczony, więc można tu przyjść o każdej godzinie i podziwiać jak słońce wita bądź żegna Londyn.
Była ciekawa świata, ciekawa tego jak daleko można się posunąć aby zdobyć wiedzę, aby sięgnąć po potęgę jaką daje wiedza. Ona była na początku tej drogi, badała różne możliwości, skręcała w ślepe zaułki, cofała się do głównej ścieżki i znów zbaczała. Uczyła się i pożądała wiedzy, chciała być jeszcze lepsza, zdobywać szczyty i rozbijać szklany sufit, do którego ponoć nie miała wstępu. Jednak lady Burke należała do upartych i zawziętych osób gdy sobie coś zaplanowała. Dążyła do realizacji celów, jeszcze nie po trupach, ale na pewno stanowczym krokiem.
Opowieść Maghnusa dokładnie zobrazować jej działanie klątwy, która miała jedynie trochę zaszkodzić, a doprowadziła do śmierci, teraz prawdopodobnie trzymała przed sobą ciąg znaków, którymi mogłaby ową klątwę nałożyć i przetestować… pytanie tylko czy chciała. Nie dotarła jeszcze do tego etapu, jak słusznie zauważył w swoich spostrzeżeniach lord Bulstrode. Jednak, jak w przypadku każdego badacza, przyjdzie taki dzień, w którym zostanie postawiona przed wyborem i nie będzie wtedy odwrotu.
-Z tego co mówisz, wnioskuję, że klątwa sama w sobie ma za zadanie wzbudzić w drugiej osobie gniew, złość ale jej działanie może być wzmocnione poprzez uczucia osoby, która jest jej celem oraz przez osobę, która ową klątwę nakłada, tak? - Wiedziała, że zaklęcia czarnomagiczne są tym silniejsze im silniejsze emocje i to negatywne towarzyszą osobie korzystającej z tego rodzaju magii. Klątwy zapewne działały na podobnych schematach.
-Ciężko stwierdzić. Na jednym artefakcie runy są napisane jedna na drugiej, a na innym krzyżują się.W tym drugim przypadku może być to wzmacnianie, ponieważ użyto run podrzędnych, a runa wiodąca była w pozycji odwróconej.
Czasami potrzebowała z kimś porozmawiać aby wiedza, którą posiadała do niej wróciła. Dyskusja pobudzała umysł, zmuszała do myślenia i łączenia faktów z informacjami jakie się już posiadało. Sprawiała, że Primrose odnajdywała wiedzę, z której dawno nie musiała korzystać. Maghnus zaś był kolejnym czarodziejem, który zajmował się klątwami więc miała opinię trzeciego człowieka na to samo zagadnienie. Na tej podstawie mogła wysuwać własne wnioski. Zerknęła na kartkę, którą trzymał mężczyzna oraz na wskazywane przez niego runy. -Już jakiś czas temu zwróciłam uwagę na to, że ehwaz oraz ansuz są często razem ustawiane jako runy wzmacniające runę wiodącą. - Wskazała na zapisek. - Ehwaz jest naturalnym wyborem bo wspiera wspólne działanie, wręcz symbiozę. Ansuz nie jest tak oczywistym wyborem. To runa, która wspiera inspiracje, daje natchnienie. Zdaje się być bardziej runą indywidualną niż taką, która będzie działać w grupie. A tym bardziej w pozycji odwróconej.
Zmarszczyła delikatnie brwi szukając błędu w swoim rozumowaniu, w tym czasie spojrzała w dal przed siebie, na panoramę Londynu. Przez chwilę wodziła wzrokiem po widnokręgu.
-Londyn powoli się odbudowuje… - Powiedziała cicho zastanawiając się jak będzie wyglądał ich świat bez mugoli? I czy rzeczywiście są w stanie się ich pozbyć jak robactwa? Robactwo zawsze wracało, to była jak walka z wiatrakami, czy w przypadku mugoli i mugolaków będzie podobnie? Czy dobrze zrobili wybijając ich zamiast wykorzystać ich potencjał jako pracowników, służby...
Opowieść Maghnusa dokładnie zobrazować jej działanie klątwy, która miała jedynie trochę zaszkodzić, a doprowadziła do śmierci, teraz prawdopodobnie trzymała przed sobą ciąg znaków, którymi mogłaby ową klątwę nałożyć i przetestować… pytanie tylko czy chciała. Nie dotarła jeszcze do tego etapu, jak słusznie zauważył w swoich spostrzeżeniach lord Bulstrode. Jednak, jak w przypadku każdego badacza, przyjdzie taki dzień, w którym zostanie postawiona przed wyborem i nie będzie wtedy odwrotu.
-Z tego co mówisz, wnioskuję, że klątwa sama w sobie ma za zadanie wzbudzić w drugiej osobie gniew, złość ale jej działanie może być wzmocnione poprzez uczucia osoby, która jest jej celem oraz przez osobę, która ową klątwę nakłada, tak? - Wiedziała, że zaklęcia czarnomagiczne są tym silniejsze im silniejsze emocje i to negatywne towarzyszą osobie korzystającej z tego rodzaju magii. Klątwy zapewne działały na podobnych schematach.
-Ciężko stwierdzić. Na jednym artefakcie runy są napisane jedna na drugiej, a na innym krzyżują się.W tym drugim przypadku może być to wzmacnianie, ponieważ użyto run podrzędnych, a runa wiodąca była w pozycji odwróconej.
Czasami potrzebowała z kimś porozmawiać aby wiedza, którą posiadała do niej wróciła. Dyskusja pobudzała umysł, zmuszała do myślenia i łączenia faktów z informacjami jakie się już posiadało. Sprawiała, że Primrose odnajdywała wiedzę, z której dawno nie musiała korzystać. Maghnus zaś był kolejnym czarodziejem, który zajmował się klątwami więc miała opinię trzeciego człowieka na to samo zagadnienie. Na tej podstawie mogła wysuwać własne wnioski. Zerknęła na kartkę, którą trzymał mężczyzna oraz na wskazywane przez niego runy. -Już jakiś czas temu zwróciłam uwagę na to, że ehwaz oraz ansuz są często razem ustawiane jako runy wzmacniające runę wiodącą. - Wskazała na zapisek. - Ehwaz jest naturalnym wyborem bo wspiera wspólne działanie, wręcz symbiozę. Ansuz nie jest tak oczywistym wyborem. To runa, która wspiera inspiracje, daje natchnienie. Zdaje się być bardziej runą indywidualną niż taką, która będzie działać w grupie. A tym bardziej w pozycji odwróconej.
Zmarszczyła delikatnie brwi szukając błędu w swoim rozumowaniu, w tym czasie spojrzała w dal przed siebie, na panoramę Londynu. Przez chwilę wodziła wzrokiem po widnokręgu.
-Londyn powoli się odbudowuje… - Powiedziała cicho zastanawiając się jak będzie wyglądał ich świat bez mugoli? I czy rzeczywiście są w stanie się ich pozbyć jak robactwa? Robactwo zawsze wracało, to była jak walka z wiatrakami, czy w przypadku mugoli i mugolaków będzie podobnie? Czy dobrze zrobili wybijając ich zamiast wykorzystać ich potencjał jako pracowników, służby...
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Wytyczanie samemu sobie granic było niezbędną częścią procesu dążenia do wszechwiedzy i potęgi, ale z czasem przychodziła konieczność opanowania kolejnej kluczowej umiejętności - niezauważalnego, acz stanowczego przesuwania owych granic. Kawałek po kawałku, cal po calu, balansować na cienkiej linii i w zgodzie z własnymi zasadami pozwalać sobie na coraz więcej, by nigdy później nie musieć zastanawiać się nad tym, co mogły przynieść wszystkie niewykorzystane szanse i wszystkie niewybrane ścieżki. Do sukcesu nie było jednej, prostej drogi, wszystko trzeba było sobie samodzielnie i żmudnie wydeptać; nie wątpił jednak ani przez chwilę, że Primrose zaszła już daleko, a zapału wystarczy jej do samego końca. Niezależnie od tego, w którym punkcie ów koniec sobie wyznaczy.
- Tak by właśnie wynikało z moich doświadczeń - potwierdził jej przypuszczenia i na chwilę zawahał się, jakby ważąc w myślach to, czy powinien ją raczyć kolejną historią. - Odpowiednie przeszkolenie jest w stanie umożliwić nakładanie klątw praktycznie każdemu, kto ma wystarczająco dużo zaparcia, ale by osiągnęły pełnię swojego zatrważającego potencjału, trzeba w nie włożyć dość sporą porcję pasji, rozpaczy, nienawiści. Skrajności przynoszą najlepsze efekty - rozwinął wcześniejsze, nieco enigmatyczne potwierdzenie i odnalazł bystre oczy lady Burke na parę chwil. - Klątwa, która z pozoru ma tylko odrobinę namieszać komuś w głowie, dajmy na to, przywoływać widmo ponuraka, może doprowadzić do skrajnego obłędu - i krótko po tym końca żywota, jak to było w przypadku uzdrowiciela załamującego bezradnie ręce nad zastygłym w bezruchu ciałem jego żony, ale tę część opowieści zatrzymał już dla siebie. Wciąż pamiętał złoty galeon naznaczony hagalaz, pamiętał dziką furię jaka przez niego przemawiała, pamiętał apatię na wieść o śmierci medyka. I zrobiłby to wszystko jeszcze raz, bez żalu i bez śladu zawahania. - Nie ma tak naprawdę dwóch takich samych klątw, przy ich nakładaniu trzeba się liczyć z każdym scenariuszem - i umieć żyć z krwią na rękach.
Czy jesteś na to gotowa, Prim?
- Może runy zostały zapisane warstwowo z oszczędności miejsca lub chęci ukrycia jednej klątwy w drugiej, by utrudnić ich łamanie. Krzyżujące się runy podrzędne faktycznie wyglądają na wzmocnienie, ale żeby mieć pewność, musiałbym obejrzeć sam wspomniane artefakty - odpowiedział ostatecznie, jednocześnie pozostawiając jej do wyczytania między wierszami otwarte zaproszenie do dalszych konsultacji. Odkąd wziął na swoje barki Piórko Feniksa, nie miał tak wiele okazji jak niegdyś, by rozmawiać o runach i badać klątwy; lubił nadrabiać zaległości, przywoływać z zakamarków pamięci zamierzchłe historie i dostarczać umysłowi nowego wyzwania do przetrawienia, nawet tylko po to, by po prostu przekonać się, że wciąż potrafił to robić. Nie był w stanie wyobrazić sobie niczego gorszego niż zatracenie okupionych takim wysiłkiem umiejętności.
- Spróbuj patrzeć na runy podrzędne przez pryzmat runy wiodącej i jej odwróconego znaczenia. Korelując z nią, nawet runy zapisane w pozycji prostej nabierają negatywnego wydźwięku - podpowiedział, powracając uwagą do omawianego zapisku. - Ehwaz żerować będzie na witalności ofiary, powoli wyniszczać organizm i wywoływać odczuwalne osłabienie. Ansuz z kolei odbierze inspirację i charyzmę, spłyci wypowiedzi, zatruje urok subtelnego wysławiania się, utrudniając naginanie woli innych pod swoje dyktando - kontynuował z żywym zainteresowaniem, ciesząc się z tego, że może pomóc Primrose zrozumieć te drobne niuanse, które miały tak ogromne znaczenie. - Możesz połączyć w całość praktycznie wszystkie dowolnie wybrane runy, nadając im zupełnie nowe właściwości doborem znaków podrzędnych, a efekt końcowy będzie zależny tylko i wyłącznie od twojej wyobraźni. I właśnie to jest piękne, mnogość możliwości jest nieograniczona - zakończył swą wypowiedź, uśmiechając się do niej charakterystycznie. Moc dyktowana kilkoma, umiejętnie połączonymi symbolami nigdy nie przestawała go zachwycać.
Podążył za jej spojrzeniem, by omieść wzrokiem rozciągający się poniżej Londyn.
- Przed nami jeszcze wiele ciężkich miesięcy - a może i lat? Oczyszczanie hrabstw oddalonych od stolicy mogło trwać jeszcze bardzo długo, był to żmudny i uciążliwy proces. - Londyn wkrótce stanie się perłą, przykładem, do którego wszyscy będą dążyć - oni, prawdziwi Anglicy, a później i reszta Europy, wierzył w to szczerze. - Stanie się naczelnym dowodem na to, że cały ten trud ostatecznie się opłaci - zawyrokował, rozsnuwając swoją radykalną wizję, której wyznawał ślepą wierność - musiał wyznawać, by z czystym sumieniem podążać coraz dalej raz obraną ścieżką, by pozwalać bez reszty pochłaniać się nieprzebranym odmętom czarnej magii i wciąż móc spać spokojnie.
Na bezsenność nie narzekał.
- Tak by właśnie wynikało z moich doświadczeń - potwierdził jej przypuszczenia i na chwilę zawahał się, jakby ważąc w myślach to, czy powinien ją raczyć kolejną historią. - Odpowiednie przeszkolenie jest w stanie umożliwić nakładanie klątw praktycznie każdemu, kto ma wystarczająco dużo zaparcia, ale by osiągnęły pełnię swojego zatrważającego potencjału, trzeba w nie włożyć dość sporą porcję pasji, rozpaczy, nienawiści. Skrajności przynoszą najlepsze efekty - rozwinął wcześniejsze, nieco enigmatyczne potwierdzenie i odnalazł bystre oczy lady Burke na parę chwil. - Klątwa, która z pozoru ma tylko odrobinę namieszać komuś w głowie, dajmy na to, przywoływać widmo ponuraka, może doprowadzić do skrajnego obłędu - i krótko po tym końca żywota, jak to było w przypadku uzdrowiciela załamującego bezradnie ręce nad zastygłym w bezruchu ciałem jego żony, ale tę część opowieści zatrzymał już dla siebie. Wciąż pamiętał złoty galeon naznaczony hagalaz, pamiętał dziką furię jaka przez niego przemawiała, pamiętał apatię na wieść o śmierci medyka. I zrobiłby to wszystko jeszcze raz, bez żalu i bez śladu zawahania. - Nie ma tak naprawdę dwóch takich samych klątw, przy ich nakładaniu trzeba się liczyć z każdym scenariuszem - i umieć żyć z krwią na rękach.
Czy jesteś na to gotowa, Prim?
- Może runy zostały zapisane warstwowo z oszczędności miejsca lub chęci ukrycia jednej klątwy w drugiej, by utrudnić ich łamanie. Krzyżujące się runy podrzędne faktycznie wyglądają na wzmocnienie, ale żeby mieć pewność, musiałbym obejrzeć sam wspomniane artefakty - odpowiedział ostatecznie, jednocześnie pozostawiając jej do wyczytania między wierszami otwarte zaproszenie do dalszych konsultacji. Odkąd wziął na swoje barki Piórko Feniksa, nie miał tak wiele okazji jak niegdyś, by rozmawiać o runach i badać klątwy; lubił nadrabiać zaległości, przywoływać z zakamarków pamięci zamierzchłe historie i dostarczać umysłowi nowego wyzwania do przetrawienia, nawet tylko po to, by po prostu przekonać się, że wciąż potrafił to robić. Nie był w stanie wyobrazić sobie niczego gorszego niż zatracenie okupionych takim wysiłkiem umiejętności.
- Spróbuj patrzeć na runy podrzędne przez pryzmat runy wiodącej i jej odwróconego znaczenia. Korelując z nią, nawet runy zapisane w pozycji prostej nabierają negatywnego wydźwięku - podpowiedział, powracając uwagą do omawianego zapisku. - Ehwaz żerować będzie na witalności ofiary, powoli wyniszczać organizm i wywoływać odczuwalne osłabienie. Ansuz z kolei odbierze inspirację i charyzmę, spłyci wypowiedzi, zatruje urok subtelnego wysławiania się, utrudniając naginanie woli innych pod swoje dyktando - kontynuował z żywym zainteresowaniem, ciesząc się z tego, że może pomóc Primrose zrozumieć te drobne niuanse, które miały tak ogromne znaczenie. - Możesz połączyć w całość praktycznie wszystkie dowolnie wybrane runy, nadając im zupełnie nowe właściwości doborem znaków podrzędnych, a efekt końcowy będzie zależny tylko i wyłącznie od twojej wyobraźni. I właśnie to jest piękne, mnogość możliwości jest nieograniczona - zakończył swą wypowiedź, uśmiechając się do niej charakterystycznie. Moc dyktowana kilkoma, umiejętnie połączonymi symbolami nigdy nie przestawała go zachwycać.
Podążył za jej spojrzeniem, by omieść wzrokiem rozciągający się poniżej Londyn.
- Przed nami jeszcze wiele ciężkich miesięcy - a może i lat? Oczyszczanie hrabstw oddalonych od stolicy mogło trwać jeszcze bardzo długo, był to żmudny i uciążliwy proces. - Londyn wkrótce stanie się perłą, przykładem, do którego wszyscy będą dążyć - oni, prawdziwi Anglicy, a później i reszta Europy, wierzył w to szczerze. - Stanie się naczelnym dowodem na to, że cały ten trud ostatecznie się opłaci - zawyrokował, rozsnuwając swoją radykalną wizję, której wyznawał ślepą wierność - musiał wyznawać, by z czystym sumieniem podążać coraz dalej raz obraną ścieżką, by pozwalać bez reszty pochłaniać się nieprzebranym odmętom czarnej magii i wciąż móc spać spokojnie.
Na bezsenność nie narzekał.
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Słuchała słów lorda Bulstrode przypominając sobie jak sama doświadczyła na sobie działania klątwy kiedy była jeszcze nastolatką, a przecież nie była to potężna klątwa, ale na tyle silna, że uniemożliwiała jej sen i logiczne myślenie.
-Podobnie jak z zaklęciami czarnomagicznymi. - Wtrąciła słysząc o emocjach. - W końcu to moja przodkini pod wpływem silnych, wręcz skrajnie negatywnych uczuć rzuciła i stworzyła zaklęcie niosące natychmiastową śmierć.
Avada kadavra - zaklęcie zabijające natychmiast, jedno z najbardziej okrutnych i silnych zaklęć, które pozbawiało duszy. Nie potrafiła sobie wyobrazić ile pokładów żalu, złości, rozpaczy i rozgoryczenia należy w sobie nosić aby rzucić takie zaklęcie. Czy kiedyś będzie tego świadkiem, a może sama go użyje? Tego nie wiedziała. Przyszłość była jak za mgłą i choć mogła pójść do jasnowidza tak nie miała na tyle odwagi aby ktoś spojrzał w jej przyszłość. Choć jeszcze parę tygodni temu była ku temu skłonna, czy dobrze zrobiła, że nie zwróciła się do kogoś o spojrzenie w przyszłe zdarzenia?
Wróciła wzrokiem na kartki przedstawiające runy i skupiła się ponownie na słowach czarodzieja, który wyjaśniał jej zawiłości każdej runy oraz poruszał kwestię różnych zależności od których mógł wywodzić się problem z interpretacją nałożonych run. Z każdym zdaniem coraz lepiej rozumiała złożoność zagadnienia jaki poruszali i uświadamiała sobie jak bardzo plastyczne były runy. Wystarczyło połączyć wiedzę na temat każdej runy, zgłębić jej wartości oraz siłę, a następnie odpowiednio połączyć z inną runą tworząc nowe połączenie. Musiała to wykorzystać w trakcie pisania run na talizmanach. Wzmacniające ich działanie runy mogły dodać im jeszcze więcej mocy i trwałości.
-Teraz rozumiem. - Powiedziała zachwycona tym czego właśnie się nauczyła. -Runy w zależnie jakiej są korelacji tak na siebie oddziałują. Więc jedna run w danym połączeniu jest tą silną, ale nie oznacza, że w innym również będzie dominować. Zwykle zakładałam, że jeżeli runa jest tą wiodącą to nigdy ta cena się nie zmienia. Pomimo tego, że w swoim zapisie należy do grupy tych, które zwykle wiodą prym w danym zapisie. - Odebrała od Maghnusa zapiski i złożyła je ostrożnie. -Dziękuję za twoją pomoc i chętnie z niej skorzystam odnośnie tych innych artefaktów. Jeżeli spojrzysz na nie swoim fachowym okiem będę niezwykle wdzięczna. - Uśmiechnęła się delikatnie do czarodzieja licząc, że nie odmówi kolejnej porady. Celem Primrose było osiągnięcie mistrzostwa w runach, to był jednej z wielu kroków jakie zaplanowała w swoim dążeniu do celu jaki sobie wyznaczyła.
-Obawiam się, że zawsze w cieniu będą się czaić ci, którzy nie są przychylni naszej wizji. - Powiedziała po chwili kiedy słowa lorda Bulstrode wybrzmiały. -Raczej zawsze będziemy musieli być czujni.
Obserwacje ostatnich wydarzeń uświadomiły jej, że zawsze będzie ktoś kto będzie się buntował, kto będzie uważał, że ma lepszą wizję przyszłości. Wierzyła jednak, że z czasem, może przyszłe pokolenia nie będą musiały oglądać się przez ramię by pilnować własnego cienia. Wstała powoli z ławki.
-Jeszcze raz dziękuję za pomoc. Odezwę się w sprawie pozostałych artefaktów. - Z tymi słowami wycofała się ze wzgórza aby bezpiecznie powrócić do Durham.
|zt x 2
-Podobnie jak z zaklęciami czarnomagicznymi. - Wtrąciła słysząc o emocjach. - W końcu to moja przodkini pod wpływem silnych, wręcz skrajnie negatywnych uczuć rzuciła i stworzyła zaklęcie niosące natychmiastową śmierć.
Avada kadavra - zaklęcie zabijające natychmiast, jedno z najbardziej okrutnych i silnych zaklęć, które pozbawiało duszy. Nie potrafiła sobie wyobrazić ile pokładów żalu, złości, rozpaczy i rozgoryczenia należy w sobie nosić aby rzucić takie zaklęcie. Czy kiedyś będzie tego świadkiem, a może sama go użyje? Tego nie wiedziała. Przyszłość była jak za mgłą i choć mogła pójść do jasnowidza tak nie miała na tyle odwagi aby ktoś spojrzał w jej przyszłość. Choć jeszcze parę tygodni temu była ku temu skłonna, czy dobrze zrobiła, że nie zwróciła się do kogoś o spojrzenie w przyszłe zdarzenia?
Wróciła wzrokiem na kartki przedstawiające runy i skupiła się ponownie na słowach czarodzieja, który wyjaśniał jej zawiłości każdej runy oraz poruszał kwestię różnych zależności od których mógł wywodzić się problem z interpretacją nałożonych run. Z każdym zdaniem coraz lepiej rozumiała złożoność zagadnienia jaki poruszali i uświadamiała sobie jak bardzo plastyczne były runy. Wystarczyło połączyć wiedzę na temat każdej runy, zgłębić jej wartości oraz siłę, a następnie odpowiednio połączyć z inną runą tworząc nowe połączenie. Musiała to wykorzystać w trakcie pisania run na talizmanach. Wzmacniające ich działanie runy mogły dodać im jeszcze więcej mocy i trwałości.
-Teraz rozumiem. - Powiedziała zachwycona tym czego właśnie się nauczyła. -Runy w zależnie jakiej są korelacji tak na siebie oddziałują. Więc jedna run w danym połączeniu jest tą silną, ale nie oznacza, że w innym również będzie dominować. Zwykle zakładałam, że jeżeli runa jest tą wiodącą to nigdy ta cena się nie zmienia. Pomimo tego, że w swoim zapisie należy do grupy tych, które zwykle wiodą prym w danym zapisie. - Odebrała od Maghnusa zapiski i złożyła je ostrożnie. -Dziękuję za twoją pomoc i chętnie z niej skorzystam odnośnie tych innych artefaktów. Jeżeli spojrzysz na nie swoim fachowym okiem będę niezwykle wdzięczna. - Uśmiechnęła się delikatnie do czarodzieja licząc, że nie odmówi kolejnej porady. Celem Primrose było osiągnięcie mistrzostwa w runach, to był jednej z wielu kroków jakie zaplanowała w swoim dążeniu do celu jaki sobie wyznaczyła.
-Obawiam się, że zawsze w cieniu będą się czaić ci, którzy nie są przychylni naszej wizji. - Powiedziała po chwili kiedy słowa lorda Bulstrode wybrzmiały. -Raczej zawsze będziemy musieli być czujni.
Obserwacje ostatnich wydarzeń uświadomiły jej, że zawsze będzie ktoś kto będzie się buntował, kto będzie uważał, że ma lepszą wizję przyszłości. Wierzyła jednak, że z czasem, może przyszłe pokolenia nie będą musiały oglądać się przez ramię by pilnować własnego cienia. Wstała powoli z ławki.
-Jeszcze raz dziękuję za pomoc. Odezwę się w sprawie pozostałych artefaktów. - Z tymi słowami wycofała się ze wzgórza aby bezpiecznie powrócić do Durham.
|zt x 2
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
03.01.1958
Coraz rzadziej opuszczała mieszkanie bez słowa, powoli zwalczając chęć ucieczki od osób, które były jej bliskie. Znajome ściany nie tworzyły już klatki, która zdawała się zatrzaskiwać i więzić, były za to bezpiecznym miejscem, w którym mogła odpocząć i zniknąć w ramionach męża. Nadal jednak towarzyszył jej strach, że to zniknie, że okrutny los miał w zanadrzu karty, które zniszczą zwyczajną codzienność. Nie chciała panikować, pozwolić, aby ktokolwiek z rodziny zauważył spięcie ciała i pytał. Dlatego w najbardziej niepewnych momentach wychodziła na spacer, nie zawsze sama, lecz za każdym razem potrzebowała trochę chłodnego powietrza, który studził emocje, wdzierając się pod ubranie i muskając wrażliwą skórę. Dziś nikt jej nie towarzyszył, każdy miał swoje sprawy, z powodu których mieszkanie opustoszało. Nie wiedziała, gdzie idzie, jak zawsze pozwalając, aby nogi pokierowały ją gdziekolwiek, a ciekawość zmieniała kierunek, gdy ciemne oczy przyciągnie coś w otoczeniu. Właśnie w ten sposób po dłuższym spacerze znalazła się w Primrose Hill. Nigdy tu nie była, ale miejsce urzekało zwłaszcza teraz, kiedy śnieg prószył z nieba, osiadając na wszystkim, a słońce skrzyło drobne płatki. W tej jednej chwili pożałowała, że była sama, że obok nie miała najważniejszego mężczyzny w jej życiu. Zamierzała to nadrobić innego dnia, a teraz przejść się po tym miejscu, zobaczyć jak wiele pięknych widoków oferowało. Mimo pory roku i zimna, ludzi na około było naprawdę dużo, najwyraźniej skuszeni całkiem ładną pogodą, jak na styczeń. Spojrzeniem kilkukrotnie powędrowała do większych grupek osób, świadoma jak łatwym byli celem dla złodzieja, zbyt zajęci rozmową lub obserwowaniem czegoś dalej, aby pilnować zawartości kieszeni. Nie po to jednak tutaj była, nie chciała tak wykorzystywać tych paru godzin, chociaż zwykle nie marnowała okazji. Przynajmniej nie robiła tego, kiedy była sama i miała niewiele do stracenia. Teraz nauczyła się odpuszczać, odwracać wzrok od swojej szansy.
Przeszła kolejne kilka metrów, wsuwając dłonie w kieszenie szarego płaszcza, który dostała jeszcze od starszej czarownicy. Był ciepły i mimo że ponoć nie nadawał się na takie temperatury, dawał radę idealnie. Przystanęła ponownie skuszona muzyką skrzypiec, para instrumentów w dłoniach dziewczyny i chłopaka, zdających się niewiele starszych od niej. Dziwiło ją, że pokazywali swe umiejętności tutaj, a nie na jarmarku, gdzie grajków ceniono bardziej i oferowano więcej monet. Za to tu, większość ludzi omijała ich bez zainteresowania, jakby byli ozdobą Primrose Hill, nie zaś dwójką prezentującą najpiękniejsze melodie. Rozejrzała się powoli, krzywiąc delikatnie na ten brak reakcji, zerknęła na otwarty futerał z kilkoma monetami rzuconymi od biedy. Nie mieszała się zwykle, nie dołączała do obcych, gdy nie miała z tego czegokolwiek. Podeszła bliżej nich, mijając futerał, aby przystanąć tuż obok i spowodować ciszę, ostatnie muśnięcie smyczkiem po strunach.
- Pięknie gracie, ale możecie coś żywszego? – spytała z uśmiechem, by zaraz cofnąć się o parę kroków od nich. Rozpięła guziki płaszcza, pod spodem miała zwiewną sukienkę, której gruby materiał nie wydawał się jednak ciężki. Pierwsze kroki w rytm muzyki wykonała ostrożnie, sprawdzając, czy śnieg osiadający na ziemi nie stanie się powodem upadku. Nie bała się oceniających spojrzeń, dlatego szybko pozwoliła, aby żwawa melodia prowadziła ją, ciało stało się przedłużeniem każdego czystego dźwięku. Zaśmiała się pogodnie, kiedy trójka dzieci odłączyła się od rodziców stojących nieopodal i postanowiła tańczyć wraz z nią. Nieporadne dziecięce ruchy, były urocze. Z uśmiechem zauważyła, że gapiów było coraz więcej, a przy każdej rzuconej w futerał monecie, kłaniała się lekko, płynnie i z gracją, jakby pozostawało to częścią nieistniejącego układu. Parę osób bujało się delikatnie w rytm melodii, jakiś starszy mężczyzna zaczepił ją, aby zatańczyła z nim kilka kroków, co zrobiła bez wahania. W końcu zatrzymała się przy ostrożnym obrocie, a materiał sukienki otulił jej nogi, płaszcz mocniej przylgnął do sylwetki. Szybszy oddech zdradzał zmęczenie, zaróżowione policzki wysiłek. Powietrze, chociaż nie wydawało się takie, było ciężkie, jakby niechętnie wypełniało płuca. Uśmiechnęła się lekko do dwójki skrzypków, machając niedbale dłonią, kiedy podziękowali.- Powodzenia dalej.- rzuciła, zamierzając iść już stąd.
Uniosła spojrzenie, bo chociaż nadal czarodzieje wokół przyglądali jej się, ktoś robił to natarczywiej. Zmarszczyła lekko brwi, a kiedy odnalazła ów człowieka, uniosła lekko brew, by chwilę później odrobinę speszona założyć kosmyk włosów za ucho. Nie wiedziała czemu, ale stała w miejscu, czekając na to, co miało stać się za moment.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Wielu gardziło. Bo nie było to najbogatsze miejsce w Londynie, chociaż z pewnością jedno z piękniejszych. Kojarzył je ze swojego dzieciństwa, tych nielicznych dni spędzonych z matką i bratem razem, gdy wybierali się na wycieczki pod nieobecność ojca, a Morgana łagodniała dzięki bogatym zakupom. Teraz mniej ludzi udawało się na Primrose Hill, a zimno resztkę śmiałków skutecznie owinęło grubymi tkaninami płaszczy, czapek i skórzanych butów. Selwyn nie był w tym przypadku wyjątkiem, chociaż jak miał w zwyczaju, wyróżniał się. Górował nad tłumem swoim wzrostem i dostojną budową, trzymając głowę wysoko, ale wzrok skupiając pośród mijających go postaci, zaintrygowany, przyciągany do zbiegowiska niczym kot do myszy wychodzącej z kryjówki. Nie widział między sobą a plebsem żadnego połączenia, ani pola do wzajemnych rozmów, w końcu ich życia były tak różne. Co natomiast potrafił dostrzec bez większego problemu, to okazję i talent. Miał do nich oko wybitne, postrzeganie celu szlifowane latami dojrzewania pośród artystycznej socjety i wszelkiego rodzaju sztuki. Siłą rzeczy zauważał ją w najdrobniejszych rzeczach, zatem bez problemu dostrzegł ją również w parze ulicznych grajków, których muzyka roznosiła się pośród parkowych dróżek. Podążył za nimi powoli, nieśpiesznie stawiając czarny kołnierz wyżej, by nie przyciągać do siebie przesadnej uwagi. O ile zwykle pożądał atencji wszelkiej, szczególnie podziwu przyprawionego szczyptą strachu, tak bowiem smakował najlepiej, o tyle teraz postanowił pokierować swoimi planami z nutą elementu zaskoczenia. Zdobycia nawet większej przewagi. Tym razem, znajdując własne miejsce w cieniu tłumu, dość szybko zauważył na horyzoncie większą tajemnicę niż biedni muzykanci, nagle blednący w oczach konesera. Na tańcu znał się przeciętnie, wynosząc całą swą wiedzę z desek parkietu domowej sali balowej, oraz przygotowań występów w Beaxubatons, co jednak wiedział, wystarczyło na zauważenie prawdziwego talentu w młodej dziewczynie, wirującej żywo i nieokiełznanie pośród cienkiej warstwy śniegu. Miała w sobie coś dzikiego, czego słowa zwykłego człowieka, wypowiedziane na głos z pewnością by nie oddały, jeśli nie miał on w sobie za grosz poetyzmu. Rhysand o ile w literaturze miał niejakie pojęcie, do złotych języków nie należał, częściej wyrażając nim krzywdę i groźbę niż komplementy. Kiedy jednak przychodziła ochota na ich powiedzenie, brzmiały surowo, aczkolwiek najprawdziwiej. Muzyka przycichła, a hipnotyzujący taniec ustał, zgromadzeni ludzie poczęli topnieć do swych własnych obowiązków i planów. Tylko on jeden, cierpliwie wpatrując się w dziewczynę, powoli ruszył przed siebie, by wreszcie zrównać się z czarownicą, ospale przy tym klaskając.
— Bravo. — Ostatnie złączenie dłoni w oklasku uległo zakończeniu, a kąciki ust rozciągnęły się w ledwo widocznym uśmiechu. Francuski akcent wybiegł spod jego słów i chociaż nie był przesadnie wyraźny, to daleko mu było do komicznego brzmienia. Głęboki, silny głos nadawał powagi, a zaciągnięcie w środku słowa wprowadzało do całej wypowiedzi niedokończonego pytania, zaciekawienia jej autora. — To nie jest taniec zwykłej baleriny. Ani bywalczyni salonów. To taniec tej ulicy i tego parku, ale kryje się za nim coś więcej. — Orzekł miękko, przekrzywiając głowę w bezpardonowej obserwacji rozmówczyni. Nie przypominała mu córki. Miała za łagodne rysy, zbyt silne spojrzenie brązowych, w tym świetle prawie czarnych oczu. — Jestem ciekaw co takiego. — Zakończył, swoje pytanie zawierając jak miał w zwyczaju, pod formą praktycznego żądania.
— Bravo. — Ostatnie złączenie dłoni w oklasku uległo zakończeniu, a kąciki ust rozciągnęły się w ledwo widocznym uśmiechu. Francuski akcent wybiegł spod jego słów i chociaż nie był przesadnie wyraźny, to daleko mu było do komicznego brzmienia. Głęboki, silny głos nadawał powagi, a zaciągnięcie w środku słowa wprowadzało do całej wypowiedzi niedokończonego pytania, zaciekawienia jej autora. — To nie jest taniec zwykłej baleriny. Ani bywalczyni salonów. To taniec tej ulicy i tego parku, ale kryje się za nim coś więcej. — Orzekł miękko, przekrzywiając głowę w bezpardonowej obserwacji rozmówczyni. Nie przypominała mu córki. Miała za łagodne rysy, zbyt silne spojrzenie brązowych, w tym świetle prawie czarnych oczu. — Jestem ciekaw co takiego. — Zakończył, swoje pytanie zawierając jak miał w zwyczaju, pod formą praktycznego żądania.
angels would damn themselves for me
Cudze spojrzenia jej nie zawstydzały, przywykła do uwagi skupianej na niej. W końcu była tancerką, od małego obeznaną z oceną otoczenia, umiejącą zamknąć oczy i skupić się jedynie na muzyce. Świat nie miał wtedy znaczenia, liczyła się chwila i melodia, która kierowała każdym jednym ruchem. Lubiła to, to oderwanie od świata wokół, chwilę zapomnienia. Tak, jak teraz. Muzyka skrzypiec niosła za sobą więcej niż dźwięk, niosła wspomnienia, gorąco rozchodzące się po ciele, gdy instrument kojarzyła tylko z jedną osobą. Zatrzymując się, domyślała się, co zobaczy, gdy świat stanie w miejscu. Tłum, ciekawskich gapiów. Uprzejmy uśmiech na ustach, radość w spojrzeniu, właśnie to powracało na jej twarz, kiedy emocje znów były w niej, a nie na zewnątrz. Szybki oddech uspokajał się powoli, gdy patrzyła na tych, którzy chłonęli jej drobny pokaz umiejętności. Nie sądziła jednak, że może przyciągnąć wzrok kogoś, kto tkwił w całkiem innej rzeczywistości. To nie był taniec piękny, nie zachwycał w takim stopniu, jak do końca przemyślane układy balowe. Dlatego, kiedy zauważyła męską sylwetkę, gdy usłyszała dźwięk suchych oklasków, pojedynczych klaśnięć, pozostawała nieufna. Chociaż nie peszyła się, tak nieznajomy naruszył otoczkę pewności siebie. Szarpnął czułą strunę butności, którą nosiła w sobie. Z pozornym spokojem zapięła płaszcz, aby nie dopuścić zimna do rozgrzanego ciała. Przeziębienie było ostatnim, czego obecnie potrzebowała, a styczeń okazywał się dokuczliwy pod względem temperatury. Patrzyła na niego z uwagą, kiedy padła pierwsza pochwała, wyrażona w jednym słowie. Dygnęła delikatnie, płynnie, lecz nieumiejętnie dla kogoś z socjety. Nie przejmowała się tym, nawet kiedy nieznajomy śmierdział bogactwem na kilometr. Dla kogoś z jej warstwy społecznej, z samego dołu, nawet nie marginesu, było to oczywiste, dawało po oczach. Dla niepozornej złodziejki było okazją, kuszącą bardziej niż ta sprzed kilku miesięcy. Potarła dłoń o dłoń, pozornie tylko z winy chłodu, a w praktyce rozcierając delikatnie zmarznięte palce, aby nie zmarnować szansy, gdy się nadarzy.
Przechyliła lekko głowę, a burza gęstych loków, opadła na lewą stronę poddając się grawitacji. Spostrzeżenie było słuszne, ale zastanawiała się, czemu służy. Nie wyglądała na balerinę, mimo że była smukła i nie najniższa. Nie przedstawiała się, jako bywalczyni salonów, czego bez wątpienia był świadom. Po co więc dociekał? Po co zaczepiał przypadkową dziewczynę?
- Emocje i szczerość.- odparła w końcu, swym melodyjnym głosem.- Ma pan rację. To taniec ulicy i parku, taniec nieszczęścia.- dodała, a mimo że usta uniosły się w uśmiechu, oczy pozostawały niewzruszone. Ile było w tym fałszu, musiał sam zgadnąć.- Najpewniej obcych.- spoważniała odrobinę. Zdawała sobie sprawę z dźwięczącego żądania w słowach mężczyzny, ale właśnie dostał odpowiedź. Czy był zadowolony? Czuł się usatysfakcjonowany? Nie miała pojęcia, ale może przyjdzie jej dowiedzieć się tego.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Przechyliła lekko głowę, a burza gęstych loków, opadła na lewą stronę poddając się grawitacji. Spostrzeżenie było słuszne, ale zastanawiała się, czemu służy. Nie wyglądała na balerinę, mimo że była smukła i nie najniższa. Nie przedstawiała się, jako bywalczyni salonów, czego bez wątpienia był świadom. Po co więc dociekał? Po co zaczepiał przypadkową dziewczynę?
- Emocje i szczerość.- odparła w końcu, swym melodyjnym głosem.- Ma pan rację. To taniec ulicy i parku, taniec nieszczęścia.- dodała, a mimo że usta uniosły się w uśmiechu, oczy pozostawały niewzruszone. Ile było w tym fałszu, musiał sam zgadnąć.- Najpewniej obcych.- spoważniała odrobinę. Zdawała sobie sprawę z dźwięczącego żądania w słowach mężczyzny, ale właśnie dostał odpowiedź. Czy był zadowolony? Czuł się usatysfakcjonowany? Nie miała pojęcia, ale może przyjdzie jej dowiedzieć się tego.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Ostatnio zmieniony przez Eve Doe dnia 19.08.21 23:59, w całości zmieniany 2 razy
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Dla większości przybierał maskę. Głośną, butną i z pewnością do jakiegoś stopnia będącą częścią jego charakteru. Wyrażał swoje myśli naturalnym nurtem oczywistości, głosił prawdy, w które wierzył, oczekując od reszty absolutnego posłuszeństwa, samemu zmierzając w od wielu lat wyznaczonym kierunku. To jednak nie przeszkadzało Rhysandowi, jak każdemu człowiekowi na świecie miewać chwile zmęczenia. Od natłoku obskakujących go ze wszystkich stron ludzi, od perfidnych kłamców i łowców okazji żerujących nawet na najdrobniejszym potknięciu jego wypolerowanych przez skrzata butów.
Bo prawdą było, że musiał wszędzie kontrolować swoje emocje. Puszczone na wolność, dmuchnięte lekkim wiatrem błyskawicznie zamieniały się w huragan groźny dla każdego, którego promień tego zła muskał, chociażby na sekundę. - Emocje i szczerość. - Powtórzył po niej, z lekką, ale niegroźną kpiną w głosie. Miała najwyżej dwadzieścia lat, znał takie dzieci ulicy z wielu tysięcy przypadków anonimowych istnień przewlekających się jak paciorki na sznurku Tower.
- Pomyślałby ktoś, że taniec ulicy to coś wprost przeciwnego. Opanowanie i kłamstwo, nieszczęście w nieszczęściu. Ale skutecznie wyprowadziłaś zebranych z takiej opinii, nawet mnie samego. - Zazwyczaj omijał szerokim łukiem brudnych artystów w podziurawionych ubraniach ledwo zarzuconych na grzbiet, ale dziewczyna umiejętnie operowała talentem, nieoszlifowanym, ale jasno wybijającym się z odmętów tego mało imponującego dla Rhysanda miejsca, jakim był Londyn. Obserwował jej ruchy, płynne i przemyślanie, gęste włosy oparte na ramionach i chłód powietrza, który przenikał styczniowy krajobraz między nimi.
- A gdzie nauczyli cię tego? Dar taki jak twój nie chodzi po ludziach i nie puka w byle jakie drzwi, musi kryć się za nim jakaś geneza. Historia za historię. - Zaproponował z uśmiechem majaczącym na ustach. Ciekaw był czy w ogóle go rozpoznawała, a co być może ważniejsze, w jakim stopniu zauważała w ich wspólnej rozmowie wyjątkową dla siebie szansę na wyciągnięcie czegoś niezwykle korzystnego. W prawdzie wyszukiwanie talentów aktorskich i muzycznych nie leżało w bezpośrednich zainteresowaniach Selwyna, a muzykę, którą cenił szczerze, była wyłącznie ta grana w operze, to miewał przyjaciół w różnych miejscach, tylko czekający na okazję do zrobienia z kogoś zarobkowej, złotej gwiazdy. - Racz zaspokoić ciekawość zafascynowane widza i powiedz, czy robisz coś jeszcze? Śpiewasz, grasz na instrumencie? W dzisiejszych czasach wrażliwość na emocje to skarb. - Właściwie mówił zresztą prawdę, sam bowiem był jej całkowicie pozbawiony i może to właśnie ze względu na tego rodzaju chłód nigdy nie osiągnął perfekcji gry na fortepianie. Za mało było w nim współczucia i wyczucia, by naprawdę przelać wszystko w rozpisane na nutach dźwięki.
Bo prawdą było, że musiał wszędzie kontrolować swoje emocje. Puszczone na wolność, dmuchnięte lekkim wiatrem błyskawicznie zamieniały się w huragan groźny dla każdego, którego promień tego zła muskał, chociażby na sekundę. - Emocje i szczerość. - Powtórzył po niej, z lekką, ale niegroźną kpiną w głosie. Miała najwyżej dwadzieścia lat, znał takie dzieci ulicy z wielu tysięcy przypadków anonimowych istnień przewlekających się jak paciorki na sznurku Tower.
- Pomyślałby ktoś, że taniec ulicy to coś wprost przeciwnego. Opanowanie i kłamstwo, nieszczęście w nieszczęściu. Ale skutecznie wyprowadziłaś zebranych z takiej opinii, nawet mnie samego. - Zazwyczaj omijał szerokim łukiem brudnych artystów w podziurawionych ubraniach ledwo zarzuconych na grzbiet, ale dziewczyna umiejętnie operowała talentem, nieoszlifowanym, ale jasno wybijającym się z odmętów tego mało imponującego dla Rhysanda miejsca, jakim był Londyn. Obserwował jej ruchy, płynne i przemyślanie, gęste włosy oparte na ramionach i chłód powietrza, który przenikał styczniowy krajobraz między nimi.
- A gdzie nauczyli cię tego? Dar taki jak twój nie chodzi po ludziach i nie puka w byle jakie drzwi, musi kryć się za nim jakaś geneza. Historia za historię. - Zaproponował z uśmiechem majaczącym na ustach. Ciekaw był czy w ogóle go rozpoznawała, a co być może ważniejsze, w jakim stopniu zauważała w ich wspólnej rozmowie wyjątkową dla siebie szansę na wyciągnięcie czegoś niezwykle korzystnego. W prawdzie wyszukiwanie talentów aktorskich i muzycznych nie leżało w bezpośrednich zainteresowaniach Selwyna, a muzykę, którą cenił szczerze, była wyłącznie ta grana w operze, to miewał przyjaciół w różnych miejscach, tylko czekający na okazję do zrobienia z kogoś zarobkowej, złotej gwiazdy. - Racz zaspokoić ciekawość zafascynowane widza i powiedz, czy robisz coś jeszcze? Śpiewasz, grasz na instrumencie? W dzisiejszych czasach wrażliwość na emocje to skarb. - Właściwie mówił zresztą prawdę, sam bowiem był jej całkowicie pozbawiony i może to właśnie ze względu na tego rodzaju chłód nigdy nie osiągnął perfekcji gry na fortepianie. Za mało było w nim współczucia i wyczucia, by naprawdę przelać wszystko w rozpisane na nutach dźwięki.
angels would damn themselves for me
Zmrużyła ciemne oczy, gdy usłyszała kpinę w głosie, a kąciki ust drgnęły nieznacznie. Kpina nie była drażniąca, nie sprawiała, że poczuła się urażona. Budziła jedynie zainteresowanie, jak i cała postać nieznajomego. Nie wiedziała, kim był, ale grał na jej emocjach każdym gestem oraz słowem, co może nie było wyczynem, lecz zwykle tylko jeden mężczyzna potrafił doprowadzać do tego tak płynnie. Od speszenia, nieufności, zdenerwowania, aż do ciekawości. Wolała nie wiedzieć, co dalej albo może chciała. Strach? Gniew? Radość? Smutek? Miał jeszcze trochę, chociaż nie wydawał się akurat tym zainteresowany. Był jednak ciekawski, trzymał rozmowę. Po co?
- Taniec zależy od tego, kto go wykonuje.- odparła z lekkim wzruszeniem ramion.- Opanowanie to chyba cecha balowa? Piękny fałsz, odtwarzany raz za razem? - nie znała nawet podstawowych kroków tego, co tańczono wśród najlepiej urodzonych, nigdy nie miała okazji, aby to poznać, lecz zdarzyło się jej widzieć płynne walce angielskie czy wiedeńskie. Bycie sroką otwierało wiele furtek, uchylało niezliczoną liczbę okien.- Dobry tancerz nie może kłamać w swoich ruchach, lecz może być niezrozumianym, a oszukiwać dopiero słowem.- dodała z najbardziej niewinnym uśmieszkiem na jaki było ją stać.
Słysząc, że wyprowadziła go z błędu, zawahała się na moment.
- To komplement? – nie wiedziała z kim igra, ale nie miała z tym problemu. Wokół było dużo osób, mogła być pewniejsza siebie, gdy znów tak się poczuła. W innym miejscu i czasie nie pozwoliłaby sobie na wiele, strach osiadł w jej codzienności zbyt mocno po dwóch latach.
Słysząc propozycję, zastanowiła się. Kusząca opcja, zwłaszcza dla dziewczyny tak ciekawskiej, jak ona. Pokiwała głowa, godząc się na to, bo nie musiała mówić mu całej prawdy. Przed chwilą w końcu ostrzegła go, że tancerz mógł łgać poprzez słowa, lecz nie ruch.
- Moja rodzina była pod tym względem utalentowana. Taniec mam w genach, trenowany odkąd nauczyłam się stać na własnych nogach i nie wspierać o nic.- wyjaśniła, rzucając ochłap tego, co miało faktycznie miejsce. Nie oszukała go finalnie, a jedynie ominęła szczegóły. Pochodzę z cygańskiej rodziny, każda dziewczyna uczy się tańczyć, każda wie jak zachwycić gapiów. Może i powinno to tak brzmieć, ale wiedziała dobrze, jakie podejście mieli do osób jej pokroju obcy. Zdanie gadziów jej nie interesowało, ale nie chciała być wytykana palcami.
- Kim Pan jest? Skąd ta ciekawość, której nikt inny spośród tłumu nie pokazał? – nie miała pojęcia kogo ma przed sobą, nie znała świata, który jej nie dotyczył. Arystokraci byli, jak czarna magia, istnieli, lecz zbyt daleko dla dziewczyny z samego dna.
- Śpiewam, rzadko.- odpowiedź padła, zanim ją do końca przemyślała.- To nie jest skarb. To cecha, którą mają wszyscy, ale z niej nie korzystają, bo nie umieją albo nie są świadomi posiadania.- mogła to zignorować, ale z jakiegoś powodu wolała się nie zgodzić.
- Taniec zależy od tego, kto go wykonuje.- odparła z lekkim wzruszeniem ramion.- Opanowanie to chyba cecha balowa? Piękny fałsz, odtwarzany raz za razem? - nie znała nawet podstawowych kroków tego, co tańczono wśród najlepiej urodzonych, nigdy nie miała okazji, aby to poznać, lecz zdarzyło się jej widzieć płynne walce angielskie czy wiedeńskie. Bycie sroką otwierało wiele furtek, uchylało niezliczoną liczbę okien.- Dobry tancerz nie może kłamać w swoich ruchach, lecz może być niezrozumianym, a oszukiwać dopiero słowem.- dodała z najbardziej niewinnym uśmieszkiem na jaki było ją stać.
Słysząc, że wyprowadziła go z błędu, zawahała się na moment.
- To komplement? – nie wiedziała z kim igra, ale nie miała z tym problemu. Wokół było dużo osób, mogła być pewniejsza siebie, gdy znów tak się poczuła. W innym miejscu i czasie nie pozwoliłaby sobie na wiele, strach osiadł w jej codzienności zbyt mocno po dwóch latach.
Słysząc propozycję, zastanowiła się. Kusząca opcja, zwłaszcza dla dziewczyny tak ciekawskiej, jak ona. Pokiwała głowa, godząc się na to, bo nie musiała mówić mu całej prawdy. Przed chwilą w końcu ostrzegła go, że tancerz mógł łgać poprzez słowa, lecz nie ruch.
- Moja rodzina była pod tym względem utalentowana. Taniec mam w genach, trenowany odkąd nauczyłam się stać na własnych nogach i nie wspierać o nic.- wyjaśniła, rzucając ochłap tego, co miało faktycznie miejsce. Nie oszukała go finalnie, a jedynie ominęła szczegóły. Pochodzę z cygańskiej rodziny, każda dziewczyna uczy się tańczyć, każda wie jak zachwycić gapiów. Może i powinno to tak brzmieć, ale wiedziała dobrze, jakie podejście mieli do osób jej pokroju obcy. Zdanie gadziów jej nie interesowało, ale nie chciała być wytykana palcami.
- Kim Pan jest? Skąd ta ciekawość, której nikt inny spośród tłumu nie pokazał? – nie miała pojęcia kogo ma przed sobą, nie znała świata, który jej nie dotyczył. Arystokraci byli, jak czarna magia, istnieli, lecz zbyt daleko dla dziewczyny z samego dna.
- Śpiewam, rzadko.- odpowiedź padła, zanim ją do końca przemyślała.- To nie jest skarb. To cecha, którą mają wszyscy, ale z niej nie korzystają, bo nie umieją albo nie są świadomi posiadania.- mogła to zignorować, ale z jakiegoś powodu wolała się nie zgodzić.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Ciekawiła go ta anonimowość. Narodziny bez nazwiska niosącego zobowiązania, wolność w swoim własnym niedostatku. Czy znaczyło to, że kiedykolwiek chciałby zasmakować takiego uczucia na własnej skórze? Nie. Ale jeśli nadarzyła się okazja do zbadania go, czy mógłby nazywać się prawdziwym historykiem bez pragnienia zgłębienia tematu — tajemnicy?
Tyle ile wiedział o tańcu, wyniósł z balowych sal dworów i pałaców, piękne idee wirujące w obrotach dookoła własnych osi, bez krzty uczuć prawdziwszych niż pragnienie zaimponowania zgromadzonym na uczcie, czy przyciągnięciu wzroku intratnego kawalera w przypadku dam. Dla własnej satysfakcji czynił tylko jedną aktywną sztukę prócz kochania, grę na fortepianie. Poczucie spełnienia gdy palce przebiegały po klawiaturze, umiejętne wyrywanie się ze sztywnych ram określonych przez nuty własnymi wariacjami, czuł wtedy prawdziwą wolność i niepozowane zadowolenie, które rezerwował tylko na czas spędzony z najbliższymi.
Mówiła sprawnie, sprytnie, jak ktoś, kto wie jakie słowa włożyć w odpowiednie znaczenie dla rozmówcy. Musiała przekonywać często i skutecznie, czarować wdziękiem talentu i świeżości. - Słowa można interpretować tak jak taniec. Swobodnie. Dobrze wypowiedziany komplement może być równie ostrym wyrazem dezaprobaty dla tego, kto odpowiednio ujmie go w zdanie. - Odpowiedział wymijająco, przejeżdżając kciukiem po brodzie w geście zastanowienia. - Była? A więc nie ma już jej przy tobie? - Pochwycił się jednego słowa, być może nawet nie właściwie interpretowanego, ale jakże ciekawego w tym momencie nudy i normalności. Przechadzając się po Primrose Hill, w drodze z jednego spotkania na drugie, któż mógł mu zabronić chwili bezbronnej rozmowy z powiewem nieokiełznanej delikatności, który równie dobrze może już nigdy nie spotkać ponownie.
- Jeśli powiem ci, kim jestem czy to coś zmieni? - Zapytał zupełnie szczerze, przestępując z nogę na nogę, a lewą dłoń wkładając do kieszeni płaszcza. - Ale dobrze, imię za imię. Rhysand. - Przedstawił się prosto, bez zbędnych ogródek. Wątpił, by wiedziała z kim ma do czynienia, a póki co pozostawało to słodkie niedomówienie jego przewagą. Zanim przypieczętuje swym nazwiskiem wyższość urodzenia, przez chwilę jeszcze mógł być, kim tylko chce. Koneserem tańca, który poszukuje nieoszlifowanych diamentów w londyńskich parkach. - Nie każdy ma to coś. - Pokręcił przeczącą głową, wspominając tysiące młodych panienek z zapędami artystycznymi, które prócz ładnych wypolerowanych buzi nie miały światu sztuki do zaoferowania nic więcej prócz sztucznie wyćwiczonych wersów pieśni operowych. - Skoro uważasz talent za zwykłą cechę, znaczy się, iż masz go naturalnie więcej i pewniej niż inni.
Tyle ile wiedział o tańcu, wyniósł z balowych sal dworów i pałaców, piękne idee wirujące w obrotach dookoła własnych osi, bez krzty uczuć prawdziwszych niż pragnienie zaimponowania zgromadzonym na uczcie, czy przyciągnięciu wzroku intratnego kawalera w przypadku dam. Dla własnej satysfakcji czynił tylko jedną aktywną sztukę prócz kochania, grę na fortepianie. Poczucie spełnienia gdy palce przebiegały po klawiaturze, umiejętne wyrywanie się ze sztywnych ram określonych przez nuty własnymi wariacjami, czuł wtedy prawdziwą wolność i niepozowane zadowolenie, które rezerwował tylko na czas spędzony z najbliższymi.
Mówiła sprawnie, sprytnie, jak ktoś, kto wie jakie słowa włożyć w odpowiednie znaczenie dla rozmówcy. Musiała przekonywać często i skutecznie, czarować wdziękiem talentu i świeżości. - Słowa można interpretować tak jak taniec. Swobodnie. Dobrze wypowiedziany komplement może być równie ostrym wyrazem dezaprobaty dla tego, kto odpowiednio ujmie go w zdanie. - Odpowiedział wymijająco, przejeżdżając kciukiem po brodzie w geście zastanowienia. - Była? A więc nie ma już jej przy tobie? - Pochwycił się jednego słowa, być może nawet nie właściwie interpretowanego, ale jakże ciekawego w tym momencie nudy i normalności. Przechadzając się po Primrose Hill, w drodze z jednego spotkania na drugie, któż mógł mu zabronić chwili bezbronnej rozmowy z powiewem nieokiełznanej delikatności, który równie dobrze może już nigdy nie spotkać ponownie.
- Jeśli powiem ci, kim jestem czy to coś zmieni? - Zapytał zupełnie szczerze, przestępując z nogę na nogę, a lewą dłoń wkładając do kieszeni płaszcza. - Ale dobrze, imię za imię. Rhysand. - Przedstawił się prosto, bez zbędnych ogródek. Wątpił, by wiedziała z kim ma do czynienia, a póki co pozostawało to słodkie niedomówienie jego przewagą. Zanim przypieczętuje swym nazwiskiem wyższość urodzenia, przez chwilę jeszcze mógł być, kim tylko chce. Koneserem tańca, który poszukuje nieoszlifowanych diamentów w londyńskich parkach. - Nie każdy ma to coś. - Pokręcił przeczącą głową, wspominając tysiące młodych panienek z zapędami artystycznymi, które prócz ładnych wypolerowanych buzi nie miały światu sztuki do zaoferowania nic więcej prócz sztucznie wyćwiczonych wersów pieśni operowych. - Skoro uważasz talent za zwykłą cechę, znaczy się, iż masz go naturalnie więcej i pewniej niż inni.
angels would damn themselves for me
Ta rozmowa z niewiadomego powodu trwała, słowa powoli płynęły nacechowane w sposób, którego się nie spodziewała. Rzadko można było znaleźć człowieka, który w podobny sposób podjąłby się tej specyficznej słownej gry na zasadach tworzonych spontanicznie. Im dłużej stała przed nim, spoglądając na twarz mężczyzny, łapiąc jego spojrzenie, tym mocniej była ciekawa jego osoby. Spotykała różne charaktery, za którymi kryło się inne pochodzenie oraz status. Stawała na drodze ludziom, którzy czuli się od niej lepsi i tacy byli, bądź takich, którzy widzieli w niej więcej niż ona sama. Sporadycznie jednak zatrzymywała się przy nich na dłużej, zbyt mocno nie ufając już obcym. Teraz było inaczej albo po prostu miejsce, otoczenie ludzi tworzyło kruchą pewność, że cokolwiek powie zaraz nie stanie jej się krzywda. Mogła uciec, mogła cofnąć się lub poszukać pomocy u kogokolwiek kto postanowiłby uratować drobne dziewczę od nieznajomego, wyglądającego dość groźnie. Tak, zdecydowanie to sprawiało, że stała w miejscu i po raz kolejny rozchyliła pełne usta, aby coś powiedzieć.
- To bardziej skomplikowane.- odparła poważniej, gdy próbował dopytać o rodzinę. Nie zamierzała się zwierzać, a informacje, jakie wypowiadała bezmyślnie, były jedynie pobieżne i wystarczająco niespójne.
Nie milkła, gdy on również podejmował dalej nurtującego kwestie. Kiedy się przedstawił, oferując wymianę imienia za imię, skinęła delikatnie głową i szepnęła to samo zdrobnienie, które słyszała większość świata. Dawno przestała być Eveline, a została Eve. Nikt już nie mówił do niej pełną formą w codzienności, a jedynie Jamesowi, czasami wyrywało się.
Mijały kolejne minuty, dwójka skrzypków za jej plecami znów przygrywała przyjemną melodię, ale tym razem jakby pełniejszą, otuloną emocjami, których wcześniej brakowało. Uśmiechnęła się wyraźnie i w końcu pożegnała, kiedy wymiana zdań przeciągnęła się za bardzo. Nie odprowadziła mężczyzny wzrokiem, a zamiast tego, sama odwróciła się na pięcie i rzuciła jedynie krótkie spojrzenie parze grajków. Odeszła kawałek, dopiero wtedy obejrzała się przez ramię na męską sylwetką, która sukcesywnie oddalała się. Dziwny był to człowiek. Odwróciła się z powrotem, chcąc już stąd iść, ale na drodze znalazła przeszkodę. Wysoką i znajomą z którą zderzyła się mało przyjemnie, wykonując pierwszy krok na oślep.
- Ała.- syknęła cicho, zamykając smukłe palce na materiale kurtki nieznajomego, żeby nie stracić równowagi i unosząc na niego wzrok.- Nie skradaj się tak.- burknęła, ale na jej ustach zaczął już tworzyć się uśmiech, gdy tylko poznała kto to.
- To bardziej skomplikowane.- odparła poważniej, gdy próbował dopytać o rodzinę. Nie zamierzała się zwierzać, a informacje, jakie wypowiadała bezmyślnie, były jedynie pobieżne i wystarczająco niespójne.
Nie milkła, gdy on również podejmował dalej nurtującego kwestie. Kiedy się przedstawił, oferując wymianę imienia za imię, skinęła delikatnie głową i szepnęła to samo zdrobnienie, które słyszała większość świata. Dawno przestała być Eveline, a została Eve. Nikt już nie mówił do niej pełną formą w codzienności, a jedynie Jamesowi, czasami wyrywało się.
Mijały kolejne minuty, dwójka skrzypków za jej plecami znów przygrywała przyjemną melodię, ale tym razem jakby pełniejszą, otuloną emocjami, których wcześniej brakowało. Uśmiechnęła się wyraźnie i w końcu pożegnała, kiedy wymiana zdań przeciągnęła się za bardzo. Nie odprowadziła mężczyzny wzrokiem, a zamiast tego, sama odwróciła się na pięcie i rzuciła jedynie krótkie spojrzenie parze grajków. Odeszła kawałek, dopiero wtedy obejrzała się przez ramię na męską sylwetką, która sukcesywnie oddalała się. Dziwny był to człowiek. Odwróciła się z powrotem, chcąc już stąd iść, ale na drodze znalazła przeszkodę. Wysoką i znajomą z którą zderzyła się mało przyjemnie, wykonując pierwszy krok na oślep.
- Ała.- syknęła cicho, zamykając smukłe palce na materiale kurtki nieznajomego, żeby nie stracić równowagi i unosząc na niego wzrok.- Nie skradaj się tak.- burknęła, ale na jej ustach zaczął już tworzyć się uśmiech, gdy tylko poznała kto to.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Musiał wyjść. Z mieszkania, Sheili i Thomasowi z oczu. Twardo i nieustępliwie obstawiał przy swoim — bo naprawdę wierzył, że miał pełne prawo zareagować w tej sytuacji. Przez myśl przemknęło mu, że powinien to uczynić inaczej. Może odpowiedniejszy byłby list podpisany jego własnym imieniem. List, w którym wyraziłby otwarcie, co czuł względem oburzającej propozycji profesora, ale nie umiał sam sobie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego właściwie tego nie zrobił — czy chodziło jednak o strach związany z nieodwracalnym spaleniem tego mostu, czy może o kłopot z wyrażaniem swoich uczuć, opisywaniem ich i przyznawaniem się do nich jako tako. Utrzymywał więc tę samą minę, nie chcąc pozwolić im zauważyć, że się wahał, zastanawiał, czy nie popełnił błędu. Nie, musiał być konsekwentny. Nie okazywać swoich obaw.
Wyszedł prędko, na schodach zakładając kurtkę, naciągając na głowę kaszkiet. Brakowało mu szalika, nie miał pojęcia, gdzie go zapodział, ale przez jego brak musiał postawić kołnierz kraciastej kurtki. Wcisnął dłonie w kieszenie i ruszył przed siebie, szukając — chyba sam właściwie nie wiedział czego. Gdyby emocje mogły odparować ze zbyt rozgorączkowanego ciała, to właśnie ten nieskomplikowany proces zachodziłby podczas szybkiego i bezcelowego spaceru. Muzyka ściągnęła jego uwagę nieświadomie, niosąc jego nogi w stronę źródła grajków. Przystanął w gromadzącym się tłumie, śledząc wzrokiem ruch palców na gryfie, ruchy smyczka, próbując zapamietać dźwięki, które z pewnością spróbuje jeszcze odtworzyć. Uczył się — grając i słuchając. Nie znając nut nie potrafił inaczej. Przez myśl przeszło mu, by wykorzystać sytuację, przejść między ludźmi, spróbować wzbogacić się choć trochę, ale w chwili, w której zaczął się rozglądać, jego wzrok momentalnie spoczął na jednej postaci i z jakiegoś niezrozumiałego powodu ten widok uderzył w niego falą gorąca i złości. Spięcie mięśni objawiło się wyostrzonymi rysami twarzy, wyraźniejszą żuchwą i policzkami, ale nikogo nie interesował, nie było obok nikogo, kto mógłby choćby chcieć na niego spojrzeć. Za to na nią rozmówca patrzył wzrokiem, który mu się nie podobał. Przed podejściem i wybiciem mu z głowy wszelakich romansów powstrzymała go myśl, że właśnie próbowała go okraść, testując na nim swoje magiczne, kobiece czary — bo o cóż innego mogło chodzić takiemu człowiekowi, jak on? Już z daleka widział, że był ładnie ubrany, uczesany, ogolony. Musiał pochodzić z zamożnej rodziny, a Eve była piękna. Magnetycznym spojrzeniem potrafiła uwodzić — biorąc pod uwagę to, z jaką łatwością robiła to z nim był święcie przekonany, że robiła z każdym, nie mógł być przecież szczególnie podatny na jej urok.
Patrzył, jak się odwraca i od niego odchodzi, nie czyniąc nic. Nie zauważył żadnego ruchu, gestu. Kim był? Nieco zmrużył oczy i przestąpił w bok, wchodząc głębiej między ludzi. Wyciągnął z kieszeni dłonie, na chwilę zaszył się tak, by go nie dostrzegła — co przecież nie było trudne, mimo nieco bardziej nietypowego wyglądu wśród ludzi nie wyglądał szczególnie wyjątkowo. Wyszedł jej naprzeciw dopiero w chwili, gdy odwróciła się przez ramię za tym mężczyzną. Krok wystarczył, by na niego wpadła. A raczej tak to zaaranżował. Złapał ją w pasie jedną ręką, drugą jej włożył do kieszeni delikatnie. Nie widział jak się spotkali, jak doszło do tej rozmowy. Miała coś od niego? Okradła go wcześniej?
— Kto to był?— spytał od razu, patrząc jej w oczy ze zmarszczonymi brwiami. — Chyba nie zaproponował ci niczego… — niestosownego nie przeszło mu do gardła, rozpalając go od wewnątrz na samą myśl. — Flirtował z tobą?— Brew mu drgnęła, choć próbował wyglądać obojętnie, dla kogoś kto go znał, zdradzał się łatwo.
Wyszedł prędko, na schodach zakładając kurtkę, naciągając na głowę kaszkiet. Brakowało mu szalika, nie miał pojęcia, gdzie go zapodział, ale przez jego brak musiał postawić kołnierz kraciastej kurtki. Wcisnął dłonie w kieszenie i ruszył przed siebie, szukając — chyba sam właściwie nie wiedział czego. Gdyby emocje mogły odparować ze zbyt rozgorączkowanego ciała, to właśnie ten nieskomplikowany proces zachodziłby podczas szybkiego i bezcelowego spaceru. Muzyka ściągnęła jego uwagę nieświadomie, niosąc jego nogi w stronę źródła grajków. Przystanął w gromadzącym się tłumie, śledząc wzrokiem ruch palców na gryfie, ruchy smyczka, próbując zapamietać dźwięki, które z pewnością spróbuje jeszcze odtworzyć. Uczył się — grając i słuchając. Nie znając nut nie potrafił inaczej. Przez myśl przeszło mu, by wykorzystać sytuację, przejść między ludźmi, spróbować wzbogacić się choć trochę, ale w chwili, w której zaczął się rozglądać, jego wzrok momentalnie spoczął na jednej postaci i z jakiegoś niezrozumiałego powodu ten widok uderzył w niego falą gorąca i złości. Spięcie mięśni objawiło się wyostrzonymi rysami twarzy, wyraźniejszą żuchwą i policzkami, ale nikogo nie interesował, nie było obok nikogo, kto mógłby choćby chcieć na niego spojrzeć. Za to na nią rozmówca patrzył wzrokiem, który mu się nie podobał. Przed podejściem i wybiciem mu z głowy wszelakich romansów powstrzymała go myśl, że właśnie próbowała go okraść, testując na nim swoje magiczne, kobiece czary — bo o cóż innego mogło chodzić takiemu człowiekowi, jak on? Już z daleka widział, że był ładnie ubrany, uczesany, ogolony. Musiał pochodzić z zamożnej rodziny, a Eve była piękna. Magnetycznym spojrzeniem potrafiła uwodzić — biorąc pod uwagę to, z jaką łatwością robiła to z nim był święcie przekonany, że robiła z każdym, nie mógł być przecież szczególnie podatny na jej urok.
Patrzył, jak się odwraca i od niego odchodzi, nie czyniąc nic. Nie zauważył żadnego ruchu, gestu. Kim był? Nieco zmrużył oczy i przestąpił w bok, wchodząc głębiej między ludzi. Wyciągnął z kieszeni dłonie, na chwilę zaszył się tak, by go nie dostrzegła — co przecież nie było trudne, mimo nieco bardziej nietypowego wyglądu wśród ludzi nie wyglądał szczególnie wyjątkowo. Wyszedł jej naprzeciw dopiero w chwili, gdy odwróciła się przez ramię za tym mężczyzną. Krok wystarczył, by na niego wpadła. A raczej tak to zaaranżował. Złapał ją w pasie jedną ręką, drugą jej włożył do kieszeni delikatnie. Nie widział jak się spotkali, jak doszło do tej rozmowy. Miała coś od niego? Okradła go wcześniej?
— Kto to był?— spytał od razu, patrząc jej w oczy ze zmarszczonymi brwiami. — Chyba nie zaproponował ci niczego… — niestosownego nie przeszło mu do gardła, rozpalając go od wewnątrz na samą myśl. — Flirtował z tobą?— Brew mu drgnęła, choć próbował wyglądać obojętnie, dla kogoś kto go znał, zdradzał się łatwo.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Ten dzień najwyraźniej miał dla niej więcej atrakcji, niż mogła przypuszczać. Od pary grajków, przez obcego mężczyznę zainteresowanego... sama nie wiedziała do końca czym, aż do Jamesa, który zjawił się nagle przed nią. Zderzenie z nim było niespodziewane, mimo słów jednak niebolesne w żadnym stopniu, a zwyczajnie nieprzyjemne. Poczuła ramię obejmujące ją w pasie, dlatego poluzowała zaciśnięte palce na jego kurtce. Wiedziała, że nie pozwoli jej upaść. Kąciki ust uniosły się na widok chłopaka, ale uśmiech zaczął słabnąć, gdy usłyszała pytanie i kolejne słowa, jakie wyrzucał z siebie Jimmy. Wydawał się podenerwowany, bardziej niż powinien. Chociaż z drugiej strony ile widział z tej rozmowy, jak dużo mógł zinterpretować źle? Wyolbrzymić coś, co nie miało miejsca. I czy tak naprawdę to na nią był zły. Znając go tyle lat, nauczyła się stawiać masę pytań i stopniowo dochodzić do odpowiedzi, których najpewniej sam nie był chętny zdradzić. Wbrew pozorom to wcale nie było trudne.
- Nikt taki.- odparła, nie uciekając wzrokiem od ciemnych tęczówek, trochę jaśniejszych od tych, które sama miała.- Zaczepił mnie tylko i wciągnął w rozmowę.- dodała z lekkim wzruszeniem ramion.- Nie, nie zaproponował.- przewróciła oczami, ale uśmiech powoli zaczął formować się na ustach znów.
Uniosła jedną z dłoni, by wychłodzone palce wsunąć pod kołnierz kurtki chłopaka i skonfrontować rozgrzaną skórę z zimnem. Trochę by rozproszyć uwagę, a trochę by ostudzić go.- Flirtował? Nie, a szkoda, bo mógłby chociaż on.- prychnęła żartobliwie, próbując rozładować atmosferę.
Przyglądała mu się, zapominając o otoczeniu i grajkach, którzy rozpoczęli kolejną melodię. Delikatniejszą oraz wolniejszą w pewien sposób kojącą, przyjemną dla ucha.
- Skąd ta nerwowość? – spytała w końcu, cofając się nieco. Złapała go za rękę, która dotąd spoczywała na jej talii, by zamknąć w dłoniach jego dłoń.- Gdybym Cię nie znała, bałabym się teraz, że zaraz skoczysz mi do gardła.- dodała lekkim tonem. Przesadzała, oczywiście, że tak. Był spięty, co zauważyła od razu, ale nie aż tak, by ktoś obcy zorientował się w jego humorze.- Kto zasłużył na przestawienie paru kości? – rzuciła kolejnym pytaniem, swobodnie zadając je po romsku.
Schowała jedną z dłoni do kieszeni znoszonego płaszcza, drugą za to pozostawiła zamkniętą na jego ręce, by zaraz spleść ich palce.- Nie odmówisz mi spaceru? – wątpiła, aby spotkała się ze sprzeciwem, nawet jeśli James potrafił ją zaskakiwać, czasami mile, a czasami nie.- Jak tu przyszłam, żałowałam, że jestem sama.- przyznała zaraz. Primrose Hill było pięknym miejscem, gdy otoczenie pokryte było śniegiem. Pewnie było równie urokliwe, kiedy wszystko zieleniło się wiosną i pozostawało takie przez lato.
- Nikt taki.- odparła, nie uciekając wzrokiem od ciemnych tęczówek, trochę jaśniejszych od tych, które sama miała.- Zaczepił mnie tylko i wciągnął w rozmowę.- dodała z lekkim wzruszeniem ramion.- Nie, nie zaproponował.- przewróciła oczami, ale uśmiech powoli zaczął formować się na ustach znów.
Uniosła jedną z dłoni, by wychłodzone palce wsunąć pod kołnierz kurtki chłopaka i skonfrontować rozgrzaną skórę z zimnem. Trochę by rozproszyć uwagę, a trochę by ostudzić go.- Flirtował? Nie, a szkoda, bo mógłby chociaż on.- prychnęła żartobliwie, próbując rozładować atmosferę.
Przyglądała mu się, zapominając o otoczeniu i grajkach, którzy rozpoczęli kolejną melodię. Delikatniejszą oraz wolniejszą w pewien sposób kojącą, przyjemną dla ucha.
- Skąd ta nerwowość? – spytała w końcu, cofając się nieco. Złapała go za rękę, która dotąd spoczywała na jej talii, by zamknąć w dłoniach jego dłoń.- Gdybym Cię nie znała, bałabym się teraz, że zaraz skoczysz mi do gardła.- dodała lekkim tonem. Przesadzała, oczywiście, że tak. Był spięty, co zauważyła od razu, ale nie aż tak, by ktoś obcy zorientował się w jego humorze.- Kto zasłużył na przestawienie paru kości? – rzuciła kolejnym pytaniem, swobodnie zadając je po romsku.
Schowała jedną z dłoni do kieszeni znoszonego płaszcza, drugą za to pozostawiła zamkniętą na jego ręce, by zaraz spleść ich palce.- Nie odmówisz mi spaceru? – wątpiła, aby spotkała się ze sprzeciwem, nawet jeśli James potrafił ją zaskakiwać, czasami mile, a czasami nie.- Jak tu przyszłam, żałowałam, że jestem sama.- przyznała zaraz. Primrose Hill było pięknym miejscem, gdy otoczenie pokryte było śniegiem. Pewnie było równie urokliwe, kiedy wszystko zieleniło się wiosną i pozostawało takie przez lato.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Patrzył na nią, by wraz z upływającym czasem i powoli rozbrzmiewającymi odpowiedziami na jego pytania, przenieść spojrzenie nieco bok, między ludzi na tego mężczyznę, który odchodził w przeciwnym kierunku. Ukłucie zazdrości sparaliżowało go na chwilę, łatwo zainicjowane, zupełnie jakby podatny grunt tylko czekał aż się zjawi. Może to uczucie wyrosło na czymś innym, frustracji i zdenerwowaniu, które chciał zdusić, ukryć przed samym sobą. Sprawa była już rozwiązana, nie powinien się tym przejmować, a jednak uczucie zdenerwowania, napięte mięśnie nie mogły dać mu zapomnieć, że pozostawił za sobą coś, z czym się jeszcze nie uporał. Przełknął ślinę, a wraz z nią nieprzyjemną, uciążliwą gulę w gardle i spojrzał znowu w jej ciemne, mądre oczy, kiedy jej dłoń znalazła się na szyi, pod kurtką, wywołując nieprzyjemne uczucie zimna i gęsią skórkę.
— Szkoda? — spytał z uniesioną brwią, z ręką w kieszeni jej kurki zbierając między palce chowane tam przez nią knuty. Bezwstydnie zamknął w dłoni monety, które tam miała, a w oczach błysnęło coś na granicy prowokacji i chęci zabawy. — Nie wmówisz mi, że nie zatonął w twoich oczach. Nie przyznał, że twoje usta mają kolor późnych malin i to za sprawką lekkiego, szczypiącego mrozu. Nawet twoja skóra nosi ślady pocałunków zimy, Eveline — mruknął z szelmowskim uśmieszkiem wkładając obie dłonie w kieszenie własnej kurtki. Uśmiech mu zszedł z twarzy, gdy spytała o nerwowość. Spuścił wzrok, wbił go w czubki swoich butów, a później westchnął. — Pamiętasz profesora Vane'a? — spytał w końcu po romsku, po dłuższej chwili wahania. Rozejrzał się wokół, jakby spodziewał się, że znów przypadkiem może go tu spotkać, ale przecież musiał być w szkole. — Zaproponował Sheili wspólny wyjazd na tydzień do Genewy. — Spojrzał na nią, nie mówiąc nic więcej, jakby to najkrótsze i najbardziej konkretne zdanie miało zdradzić wszystko, co czuł; oburzenie, złość, gniew i zdezorientowanie. — Jak jakieś ladacznicy. Chciał żeby mu towarzyszyła, kiedy on będzie tam brał udział w różnych wykładach.— Wyrzucił to z siebie, znów unosząc na nią wzrok. Złagodniał, wyciągnął dłoń z kieszeni i pozwolił jej się złapać, spleść ich palce ze sobą. — Nie, pewnie, że nie. Dokąd chciałabyś pójść? — spytał, robiąc krok w jej stronę. Kąciki ust uniosły się lekko. — Po tych dwóch latach wciąż tracisz dla mnie głowę — westchnął niby z teatralnym przejęciem, ale rozbawienie błąkało się na jego twarzy. Nawet nie zauważyła, że ją okradł.
— Szkoda? — spytał z uniesioną brwią, z ręką w kieszeni jej kurki zbierając między palce chowane tam przez nią knuty. Bezwstydnie zamknął w dłoni monety, które tam miała, a w oczach błysnęło coś na granicy prowokacji i chęci zabawy. — Nie wmówisz mi, że nie zatonął w twoich oczach. Nie przyznał, że twoje usta mają kolor późnych malin i to za sprawką lekkiego, szczypiącego mrozu. Nawet twoja skóra nosi ślady pocałunków zimy, Eveline — mruknął z szelmowskim uśmieszkiem wkładając obie dłonie w kieszenie własnej kurtki. Uśmiech mu zszedł z twarzy, gdy spytała o nerwowość. Spuścił wzrok, wbił go w czubki swoich butów, a później westchnął. — Pamiętasz profesora Vane'a? — spytał w końcu po romsku, po dłuższej chwili wahania. Rozejrzał się wokół, jakby spodziewał się, że znów przypadkiem może go tu spotkać, ale przecież musiał być w szkole. — Zaproponował Sheili wspólny wyjazd na tydzień do Genewy. — Spojrzał na nią, nie mówiąc nic więcej, jakby to najkrótsze i najbardziej konkretne zdanie miało zdradzić wszystko, co czuł; oburzenie, złość, gniew i zdezorientowanie. — Jak jakieś ladacznicy. Chciał żeby mu towarzyszyła, kiedy on będzie tam brał udział w różnych wykładach.— Wyrzucił to z siebie, znów unosząc na nią wzrok. Złagodniał, wyciągnął dłoń z kieszeni i pozwolił jej się złapać, spleść ich palce ze sobą. — Nie, pewnie, że nie. Dokąd chciałabyś pójść? — spytał, robiąc krok w jej stronę. Kąciki ust uniosły się lekko. — Po tych dwóch latach wciąż tracisz dla mnie głowę — westchnął niby z teatralnym przejęciem, ale rozbawienie błąkało się na jego twarzy. Nawet nie zauważyła, że ją okradł.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Widziała, jak podążył spojrzeniem za odchodzącym mężczyzną, który za moment zniknie już całkiem między ludźmi. Mogła się tylko zastanawiać, co kotłowało się w głowie Jamesa, ale póki nie wygrywała gwałtowność, sama była spokojna. Uśmiechnęła się, kiedy wrócił z uwagą do niej, reagując na zimna dłoń za kołnierzem kurtki.
- No szkoda, dawno z nikim nie flirtowałam, ani nikt ze mną. A to przyjemne.- odparła, brnąc dalej w niewinną gierkę, najpewniej drażniącą jego cierpliwość. Nie kontrolowała, gdzie wędrują jego dłonie i jak sprawnie zdobywają zawartości jej kieszeni. Może był to błąd, ale ufała mu na tyle, aby nie spodziewać się niczego złego, a więc również, że ją okradnie. Co prawda droczyli się tak kiedyś, jeszcze jako dzieciaki, ale teraz nawet o tym nie pomyślała.- Oh, czegoś takiego mi nie powiedział.- przyznała, spuszczając wzrok na ziemię, gdy poczuła, jak na policzki wkrada się rumieniec. Nie potrafiła powiedzieć, co tak naprawdę ją zawstydziło; same słowa czy fakt, że padły ze strony Jamesa.
Uniosła na niego spojrzenie, kiedy zaczął wyjaśniać, co powodowało spięcie w jego sylwetce, wzbudzało nerwowość, której nie ukrywał za dobrze.
Pokiwała głową, gdy spytał, czy pamiętała profesora z Hogwartu. Mężczyzna był dla niej całkowicie obojętny, jak większość z kadry nauczycielskiej szkoły, a sam przedmiot, mimo że interesujący, nie zyskał miana ulubionego. Zdziwiło ją, jaką propozycję złożył Paprotce, ale milczała, domyślając się, że zaraz usłyszy więcej szczegółów.
- Rozmawiałeś z Sheilą o tym? Jak to odebrała? – spytała po chwili.- Ladacznicy? Przesadzasz, Jimmy. To faktycznie nie brzmi najlepiej, ale może nie miał złych zamiarów? Ludzie czasami proponują coś trochę bezmyślnie, a później orientują się, jaki to ma wydźwięk.- dodała poważnie. Próbowała nie wyciągać pochopnych wniosków, jedynie przez wzgląd na to, że pamiętała jakie relacje były między wspomnianym mężczyzną, a trójka Doe.
Uśmiechnęła się szeroko, gdy tak jak się spodziewała, nie spotkała się z odmową.
- Z Tobą... gdziekolwiek i wszędzie.- rzuciła pogodnie. Zaraz jednak nieco spoważniała, unosząc delikatnie brew, kiedy widziała, jak rozbawienie odbija się w jego oczach i mimice.- Tracę? Chciałbyś.- prychnęła kłamliwie. Zmrużyła nieco oczy, czując, że coś zrobił, a jej naprawdę musiało to umknąć. Wiedziona odruchem puściła jego dłoń, aby wsunąć obie do kieszeni płaszcza i zrozumieć szybko, że jest stratna.- Eh, no to chyba jednak tracę.- przewróciła oczami, próbując opanować uśmiech kształtujący się w kącikach ust.- Nie wierzę, że nawet mnie...- urwała, spuszczając raz jeszcze wzrok, próbując wyglądać na smutną. Starała się przypomnieć sobie najbardziej przygnębiające wydarzenia, aby emocje wyglądały na naturalne. Pociągnęła delikatnie nosem, kuląc ramiona i nieco opuszczając głowę. Niech poczuje się winny, ten paskudny cygan. Opadające delikatnie na twarz włosy pomogły ukryć uśmieszek, który mimo wszystko cisną się na usta i coraz trudniej było to opanować. Oczywiście, sama była sobie winna, że dała się tak podejść, gdy znając tego kombinatora, nie zwracała uwagi, co robił.
- No szkoda, dawno z nikim nie flirtowałam, ani nikt ze mną. A to przyjemne.- odparła, brnąc dalej w niewinną gierkę, najpewniej drażniącą jego cierpliwość. Nie kontrolowała, gdzie wędrują jego dłonie i jak sprawnie zdobywają zawartości jej kieszeni. Może był to błąd, ale ufała mu na tyle, aby nie spodziewać się niczego złego, a więc również, że ją okradnie. Co prawda droczyli się tak kiedyś, jeszcze jako dzieciaki, ale teraz nawet o tym nie pomyślała.- Oh, czegoś takiego mi nie powiedział.- przyznała, spuszczając wzrok na ziemię, gdy poczuła, jak na policzki wkrada się rumieniec. Nie potrafiła powiedzieć, co tak naprawdę ją zawstydziło; same słowa czy fakt, że padły ze strony Jamesa.
Uniosła na niego spojrzenie, kiedy zaczął wyjaśniać, co powodowało spięcie w jego sylwetce, wzbudzało nerwowość, której nie ukrywał za dobrze.
Pokiwała głową, gdy spytał, czy pamiętała profesora z Hogwartu. Mężczyzna był dla niej całkowicie obojętny, jak większość z kadry nauczycielskiej szkoły, a sam przedmiot, mimo że interesujący, nie zyskał miana ulubionego. Zdziwiło ją, jaką propozycję złożył Paprotce, ale milczała, domyślając się, że zaraz usłyszy więcej szczegółów.
- Rozmawiałeś z Sheilą o tym? Jak to odebrała? – spytała po chwili.- Ladacznicy? Przesadzasz, Jimmy. To faktycznie nie brzmi najlepiej, ale może nie miał złych zamiarów? Ludzie czasami proponują coś trochę bezmyślnie, a później orientują się, jaki to ma wydźwięk.- dodała poważnie. Próbowała nie wyciągać pochopnych wniosków, jedynie przez wzgląd na to, że pamiętała jakie relacje były między wspomnianym mężczyzną, a trójka Doe.
Uśmiechnęła się szeroko, gdy tak jak się spodziewała, nie spotkała się z odmową.
- Z Tobą... gdziekolwiek i wszędzie.- rzuciła pogodnie. Zaraz jednak nieco spoważniała, unosząc delikatnie brew, kiedy widziała, jak rozbawienie odbija się w jego oczach i mimice.- Tracę? Chciałbyś.- prychnęła kłamliwie. Zmrużyła nieco oczy, czując, że coś zrobił, a jej naprawdę musiało to umknąć. Wiedziona odruchem puściła jego dłoń, aby wsunąć obie do kieszeni płaszcza i zrozumieć szybko, że jest stratna.- Eh, no to chyba jednak tracę.- przewróciła oczami, próbując opanować uśmiech kształtujący się w kącikach ust.- Nie wierzę, że nawet mnie...- urwała, spuszczając raz jeszcze wzrok, próbując wyglądać na smutną. Starała się przypomnieć sobie najbardziej przygnębiające wydarzenia, aby emocje wyglądały na naturalne. Pociągnęła delikatnie nosem, kuląc ramiona i nieco opuszczając głowę. Niech poczuje się winny, ten paskudny cygan. Opadające delikatnie na twarz włosy pomogły ukryć uśmieszek, który mimo wszystko cisną się na usta i coraz trudniej było to opanować. Oczywiście, sama była sobie winna, że dała się tak podejść, gdy znając tego kombinatora, nie zwracała uwagi, co robił.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Przeskakiwał oczami po jej tęczówkach, z jednej na drugą, hamując pojawiający się na ustach uśmiech zadowolenia i ulgi, choć może właściwsze byłoby poczucie winy, gdy przecież wyraziła ciążącą jej potrzebę, której on sam nie zaspokajał, albo chociażby smutek, cokolwiek innego. Chwilę jej się przyglądał, oddychając powoli, czując jak ktoś przechodzi obok nich i potrąca go lekko. Obrócił za nim głowę, spotykając się z oburkiwaniem i paroma nieprzychylnymi słowami, ale nie odpowiedział nic, wracając wzrokiem do swojej żony.
— Dlaczego? — spytał, marszcząc brwi, starając się wejść w podobną rolę, nie zdając sobie sprawy, że swoimi słowami i działaniami odciągnęła go od frustracji ogniskującej się na niej za rozmowę z tamym mężczyzną. Zwykłą, samczą zazdrość. — Przecież to tylko słowa, niewinna gra. Coś cię... powstrzymuje? — Uniósł brwi, przyglądając jej się niewinnie. Jego dłoń w jej kieszeni wyciągała w tej chwili monety. Przechylił głowę na bok westchnął, zerkając na jej usta. Nabrał ochoty na to, żeby ją pocałować, a jednocześnie znajdowali się w miejscu tak potwornie zatłoczonym, że niezmiernie głupio było mu to zrobić.— Może w takim razie mogę postawić ci kieliszek jakiegoś dobrego wina? Hm? To niewinne spotkanie, nikt nie musi wiedzieć — zapewnił ją śmiertelnie poważnie i odsunął nieznacznie, z bezpieczną zawartością kieszeni. Kąciki ust wyciągnęły usta w szelmowskim wyrazie. Uśmiech jednak osłabł, powoli stopniał, gdy temat zszedł na Vane'a. Westchnął ciężko i ruchem dłoni wskazał jej kierunek spaceru, a jeśli nie oponowała, ruszył od razu wolnym krokiem w tamtą stronę, ciągnąć ją za rękę.
— Właściwie to najpierw mu odpisałem. I podpisałem się, jako ona. — Nie patrzył na nią, czując, że jej wzrok zmieni się na nieprzychylny, więc postanowił nie irytować się jeszcze bardziej. —Wściekła się, że to zrobiłem. Ale zrobiłem to bo tak trzeba. Bo taka jest moja rola. Nie miała prawa się nad tym zastanawiać — odpowiedział szybko i zdecydowanie. — Ma milion lat, nie dziesięć i jest profesorem, a nie chłopem na polu. Naprawdę myślisz, że ktoś taki mówi coś bezmyślnie? Nie, znam go. On bardzo dokładnie waży swoje słowa. I zawsze mówi dokładnie to, co chce powiedzieć. Przemyślał tą propozycję, zanim jej wysłał ten pieprzony list. Jest tyle od niej starszy, Eve. Ale nawet jeśli, gdyby ją chciał, powinien ją wziąć za żonę, nie wiem, zobowiązać się do czegoś, że się nią zaopiekuje, zadba o nią, będzie czuwał nad jej imieniem, a to? Po prostu zaprosił ją na wyjazd bez zobowiązań. Jakby jej nie szanował. Jakby za nic miał to, co o niej powiedzą. Przecież tak nie wypada, Eve? Nie pozwolę, żeby ktoś ją tak tratował. — Zamilkł na dłuższą chwilę, idąc przed siebie, zostawiając za sobą tłum ludzi i powoli skręcając w kierunku domu.
Wiedział, że się zorientuje, musiała. I tak chwilę jej zeszło.
— Tracisz nie tylko głowę.— Zerknął na nią z boku, wsadzając obie dłonie do kieszeni, ale kiedy zobaczył jej reakcję, zmarszczył brwi. — Nabijasz się ze mnie, prawda? — Nie wierzył, że naprawdę jej przykro. Spodziewał się raczej, że dostanie po głowie. — Eve? Spójrz na mnie — poprosił, zatrzymując się przed nią, kiedy stali w jednej z alejek.
— Dlaczego? — spytał, marszcząc brwi, starając się wejść w podobną rolę, nie zdając sobie sprawy, że swoimi słowami i działaniami odciągnęła go od frustracji ogniskującej się na niej za rozmowę z tamym mężczyzną. Zwykłą, samczą zazdrość. — Przecież to tylko słowa, niewinna gra. Coś cię... powstrzymuje? — Uniósł brwi, przyglądając jej się niewinnie. Jego dłoń w jej kieszeni wyciągała w tej chwili monety. Przechylił głowę na bok westchnął, zerkając na jej usta. Nabrał ochoty na to, żeby ją pocałować, a jednocześnie znajdowali się w miejscu tak potwornie zatłoczonym, że niezmiernie głupio było mu to zrobić.— Może w takim razie mogę postawić ci kieliszek jakiegoś dobrego wina? Hm? To niewinne spotkanie, nikt nie musi wiedzieć — zapewnił ją śmiertelnie poważnie i odsunął nieznacznie, z bezpieczną zawartością kieszeni. Kąciki ust wyciągnęły usta w szelmowskim wyrazie. Uśmiech jednak osłabł, powoli stopniał, gdy temat zszedł na Vane'a. Westchnął ciężko i ruchem dłoni wskazał jej kierunek spaceru, a jeśli nie oponowała, ruszył od razu wolnym krokiem w tamtą stronę, ciągnąć ją za rękę.
— Właściwie to najpierw mu odpisałem. I podpisałem się, jako ona. — Nie patrzył na nią, czując, że jej wzrok zmieni się na nieprzychylny, więc postanowił nie irytować się jeszcze bardziej. —Wściekła się, że to zrobiłem. Ale zrobiłem to bo tak trzeba. Bo taka jest moja rola. Nie miała prawa się nad tym zastanawiać — odpowiedział szybko i zdecydowanie. — Ma milion lat, nie dziesięć i jest profesorem, a nie chłopem na polu. Naprawdę myślisz, że ktoś taki mówi coś bezmyślnie? Nie, znam go. On bardzo dokładnie waży swoje słowa. I zawsze mówi dokładnie to, co chce powiedzieć. Przemyślał tą propozycję, zanim jej wysłał ten pieprzony list. Jest tyle od niej starszy, Eve. Ale nawet jeśli, gdyby ją chciał, powinien ją wziąć za żonę, nie wiem, zobowiązać się do czegoś, że się nią zaopiekuje, zadba o nią, będzie czuwał nad jej imieniem, a to? Po prostu zaprosił ją na wyjazd bez zobowiązań. Jakby jej nie szanował. Jakby za nic miał to, co o niej powiedzą. Przecież tak nie wypada, Eve? Nie pozwolę, żeby ktoś ją tak tratował. — Zamilkł na dłuższą chwilę, idąc przed siebie, zostawiając za sobą tłum ludzi i powoli skręcając w kierunku domu.
Wiedział, że się zorientuje, musiała. I tak chwilę jej zeszło.
— Tracisz nie tylko głowę.— Zerknął na nią z boku, wsadzając obie dłonie do kieszeni, ale kiedy zobaczył jej reakcję, zmarszczył brwi. — Nabijasz się ze mnie, prawda? — Nie wierzył, że naprawdę jej przykro. Spodziewał się raczej, że dostanie po głowie. — Eve? Spójrz na mnie — poprosił, zatrzymując się przed nią, kiedy stali w jednej z alejek.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Primrose Hill
Szybka odpowiedź