Most Miłości
Strona 2 z 14 • 1, 2, 3 ... 8 ... 14
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Most Miłości
Most przebiegający przez Tamizę łączy przedmieścia z centrum Londynu. Aby zadbać o spokój oraz poczucie jak największego komfortu spacerujących nim zakochanych wyłączona na nim ruch samochodowy i rowerowy. To miejsce jest wyjątkowe bowiem to właśnie tu zaczynają się najpiękniejsze historie miłosne. Każdy, kto swoje uczucia zamknie w kłódce i przypnie do metalowych barierek mostu, będzie zawsze szczęśliwy, a jego druga połówka nigdy go nie opuści. Po zamocowaniu kłódki kluczyk trzeba wrzucić do Tamizy przez lewe (od serca) ramię. Nie wiadomo, czy to przeznaczenie, czy magiczne stworzenia czuwają nad dwójką zakochanych, ale Londyńczycy wierzą w nietuzinkowość tego miejsca. Przy wejściu na most z obydwu stron zawsze znajdują się skrzypkowie, którzy grają najbardziej wzruszające utwory o miłości. Podobno jest to najlepsze miejsce na oświadczyny oraz ślub. Most jako deptak łączący dalszą część miasta z centrum jest odwiedzany najczęściej przez mugol, ale także czarodzieje ulegają magii tego miejsca licząc na pomoc w zdobyciu prawdziwej miłości.
W sumie to zdziwiłby się dość mocno, gdyby dziewczyna mu odmówiła. Właściwie to raczej mogłaby powiedzieć, ze szczęście się do niej uśmiechnęło w momencie, gdy wpadła na Selwyna. Bowiem taki przypadek jak możliwość pozbycia się paskudnych skutków paskudnego zaklęcia powinien być akcentem dość przyjemnym w świetle tak ponurego dnia. Ale komu to oceniać, co w naszych życiach jest przyjemnym a co nie. Co będzie dla nas dobre, a co zapędzi nas w kozi róg. To mogło okazać się tylko i wyłącznie w miarę upływu bezlitosnego czasu. Zabawne, ale ten dzień chociaż pozornie pędzący przed siebie w świetlnej prędkości ciągnął się dla niego niemiłosiernie, torturując go swoim trwaniem. Jak zresztą praktycznie każdy dzień od miesiąca. Każdy był tak samo męczący, a akumulujące się kiepskie i wyczerpujące dni czyniły kolejną dobę jeszcze bardziej uciążliwą dla Alexandra.
- Fakt, most nie jest najlepszą opcją w tym momencie - przytaknął, po czym zbliżył się do barierki obok Charlotte i delikatnie przez nią wychylił, szukając tego, co dojrzała tam dziewczyna. Rzeczywiście, przy samym moście grunt opadał ku wodzie dość łagodnie, a pod samym mostem biegł wąski kawałek kamiennego chodnika, zapewne służącego konserwatorom mostu gdy zachodziła taka potrzeba. - Tędy dalibyśmy radę zejść - wskazał wypatrzone przed siebie miejsce i ruszył w tamtym kierunku.
Ziemia była mokra, plaskała pod podeszwami jego butów gdy zbliżał się do rzecznego nurtu. Spojrzał przez ramię, chcąc zaoferować pomoc idącemu w jego ślad stworzeniu, ale Charlotte radziła sobie doskonale. Zapewne pokonała ten krótki odcinek z o wiele większą gracją niż wysoki czarodziej, który raz czy dwa od nowa musiał łapać równowagę na zdradliwym gruncie. Po chwili jego kroki odbiły się echem od łuku mostu.
- Dobrze, pokaż to - mruknął, nachylając się nad Charlottą, prawą ręką sięgając po różdżkę. Ujął dziewczę delikatnie pod brodę, dokonując dokładniejszej inspekcji, po czym odsunął się trochę i wymamrotał odpowiednie zaklęcie. Zaraz też skóra dziewczyny zaczęła się wygładzać, a jeszcze po krótkiej chwili krosty i pryszcze były tylko bardzo nieprzyjemnym wspomnieniem. Przekrzywił głowę lekko w bok, przyglądając się jej licu. jej twarz wydała mu się bardzo przyjemna, poznaczona okrągłymi piegami, jeszcze dziecięco delikatna i jakby... znajoma. Mógł właściwie kiedyś już ją minąć na ulicy, chociaż wrażenie nie chciało go opuścić, że to coś innego. Jego uwagę jednak przyciągnęły zaczerwienione z zimna policzki i nos dziewczyny, ręce wciśnięte głęboko w kieszenie i ogólna chęć jakby skurczenia się w sobie, by utrzymać ciepło. Fakt, chociaż znów mróz lekko odpuścił to nadal było koło zera. Nie namyślając się dłużej wypowiedział na głos pytanie, które ułożyło się w jego głowie.
- Masz może ochotę na gorącą czekoladę? Znam bardzo przyjemne miejsce niedaleko. Na pewno jest ci zimno - zapytał, nagle chcąc dowiedzieć się więcej o tej dziewczynie. Jakiś czas temu przestał wierzyć w przypadki, "przypadki" go zgubiły. Zresztą, może to zajmie go choć na chwilę w przyjemniejszy od umartwiania się sposób.
- Fakt, most nie jest najlepszą opcją w tym momencie - przytaknął, po czym zbliżył się do barierki obok Charlotte i delikatnie przez nią wychylił, szukając tego, co dojrzała tam dziewczyna. Rzeczywiście, przy samym moście grunt opadał ku wodzie dość łagodnie, a pod samym mostem biegł wąski kawałek kamiennego chodnika, zapewne służącego konserwatorom mostu gdy zachodziła taka potrzeba. - Tędy dalibyśmy radę zejść - wskazał wypatrzone przed siebie miejsce i ruszył w tamtym kierunku.
Ziemia była mokra, plaskała pod podeszwami jego butów gdy zbliżał się do rzecznego nurtu. Spojrzał przez ramię, chcąc zaoferować pomoc idącemu w jego ślad stworzeniu, ale Charlotte radziła sobie doskonale. Zapewne pokonała ten krótki odcinek z o wiele większą gracją niż wysoki czarodziej, który raz czy dwa od nowa musiał łapać równowagę na zdradliwym gruncie. Po chwili jego kroki odbiły się echem od łuku mostu.
- Dobrze, pokaż to - mruknął, nachylając się nad Charlottą, prawą ręką sięgając po różdżkę. Ujął dziewczę delikatnie pod brodę, dokonując dokładniejszej inspekcji, po czym odsunął się trochę i wymamrotał odpowiednie zaklęcie. Zaraz też skóra dziewczyny zaczęła się wygładzać, a jeszcze po krótkiej chwili krosty i pryszcze były tylko bardzo nieprzyjemnym wspomnieniem. Przekrzywił głowę lekko w bok, przyglądając się jej licu. jej twarz wydała mu się bardzo przyjemna, poznaczona okrągłymi piegami, jeszcze dziecięco delikatna i jakby... znajoma. Mógł właściwie kiedyś już ją minąć na ulicy, chociaż wrażenie nie chciało go opuścić, że to coś innego. Jego uwagę jednak przyciągnęły zaczerwienione z zimna policzki i nos dziewczyny, ręce wciśnięte głęboko w kieszenie i ogólna chęć jakby skurczenia się w sobie, by utrzymać ciepło. Fakt, chociaż znów mróz lekko odpuścił to nadal było koło zera. Nie namyślając się dłużej wypowiedział na głos pytanie, które ułożyło się w jego głowie.
- Masz może ochotę na gorącą czekoladę? Znam bardzo przyjemne miejsce niedaleko. Na pewno jest ci zimno - zapytał, nagle chcąc dowiedzieć się więcej o tej dziewczynie. Jakiś czas temu przestał wierzyć w przypadki, "przypadki" go zgubiły. Zresztą, może to zajmie go choć na chwilę w przyjemniejszy od umartwiania się sposób.
Nie miała wiele do stracenia. Gdyby umiała czytać w myślach, na pewno uznałaby, że ma wiele szczęścia. Niestety jednak tej umiejętności także nie posiadała. Natura wyposażyła ją w zamian w naturalny, rozsądny (przynajmniej jej zdaniem) dystans i nieufność. Szczególnie względem czarodziejów, po których nigdy nie wiadomo czego się spodziewać. Mają niesamowite możliwości.
Teraz jednak postanowiła zaufać osobie, która tak po prostu zaoferowała jej pomoc. Skinęła więc głową, zerkając na wskazane miejsce i ruszyła zaraz za nim.
Uśmiechnęła się nawet trochę blado, kiedy zobaczyła, że schodzenie z górki nie przychodzi mu tak łatwo. Może nawet trochę liczyła, że wyląduje na trawie. Nie życzyła mu w tej chwili źle, w końcu chciał jej pomóc, to byłby po prostu zabawny widok. Mały chochlik gdzieś w niej, którego o dziwo jeszcze nie do końca zabiła jej dość ponura natura zakręcił fikołka radośnie, mocno trzymając kciuki za upadek Sewlyna. Ten chwilę później odwrócił się, by zerknąć w jej stronę. Wyprzedziła go więc i już chwilę później stali na niewielkiej ścieżce pod mostem.
Pozwoliła unieść swoją twarz i, choć jakaś iskierka lęku, czy niepewności błysnęła w jej oczach, nie zaciskała powiek jakby to, że widzi każdy ruch różdżki miało w czymś pomóc, jakby miała odczytać z niej dobre, lub złe intencje, odkryć jakie zaklęcie właśnie jest rzucane.
Nic złego się jednak nie stało i Moore odetchnęła cicho, odsuwając się, kiedy zaklęcie zostało rzucone. Delikatnie pogładziła swój policzek, na nowo gładki. Zaklęcie podziałało i nie miała już innego wyboru, jak uwierzyć w dobre intencje osoby, która zaoferowała jej pomoc mimo, że Charlie wpierw na niego wleciała, a później naburczała. Uśmiechnęła się więc lekko, może trochę speszona całą swoją postawą.
- Dziękuję.
Powiedziała po prostu. Miała ochotę zerknąć w jakieś odbicie i sprawdzić, bo wydawało jej się aż dziwne, że to wszystko zeszło tak po prostu, tak szybko, tak za jednym zaklęciem. Nic jednak w okolicy nie było. Mimo to przecież czuła, pod jej palcami była jej względnie gładka cera. Magia bywa niesamowita.
Zaraz usłyszała kolejne pytanie i chyba ono tym mocniej ją skrępowało. Miała ochotę. Była przemarznięta, nie miała ochoty wracać do domu i nie miała się gdzie podziać. Mimo to widać było, że chwilę się wahała - tym razem jednak nie z nieufności, a przez zwykłe skrępowanie. Nie przepadała za litością, nie znosiła jej, a co może kierować tym człowiekiem, jeśli nie ona? Pomógł jej. Powinno wystarczyć.
- Święta minęły, jeśli jesteś spóźnialskim Mikołajem, powinieneś zadbać chociaż o brodę. - znów blado się uśmiechnęła. Ile on może mieć lat? Pewnie jest ledwie po szkole. Choć jest uzdrowicielem, pewnie nauka w tym kierunku trwa. Więc pewnie ma te ponad dwadzieścia lat.
Zaciekawił ją. Skinęła w końcu głową. Cokolwiek nim kieruje, ona potrzebuje się ogrzać. Ruszyła więc na górę, by wrócić na most i pozwoliła się zaprowadzić w miejsce o którym mówił nieznajomy.
Teraz jednak postanowiła zaufać osobie, która tak po prostu zaoferowała jej pomoc. Skinęła więc głową, zerkając na wskazane miejsce i ruszyła zaraz za nim.
Uśmiechnęła się nawet trochę blado, kiedy zobaczyła, że schodzenie z górki nie przychodzi mu tak łatwo. Może nawet trochę liczyła, że wyląduje na trawie. Nie życzyła mu w tej chwili źle, w końcu chciał jej pomóc, to byłby po prostu zabawny widok. Mały chochlik gdzieś w niej, którego o dziwo jeszcze nie do końca zabiła jej dość ponura natura zakręcił fikołka radośnie, mocno trzymając kciuki za upadek Sewlyna. Ten chwilę później odwrócił się, by zerknąć w jej stronę. Wyprzedziła go więc i już chwilę później stali na niewielkiej ścieżce pod mostem.
Pozwoliła unieść swoją twarz i, choć jakaś iskierka lęku, czy niepewności błysnęła w jej oczach, nie zaciskała powiek jakby to, że widzi każdy ruch różdżki miało w czymś pomóc, jakby miała odczytać z niej dobre, lub złe intencje, odkryć jakie zaklęcie właśnie jest rzucane.
Nic złego się jednak nie stało i Moore odetchnęła cicho, odsuwając się, kiedy zaklęcie zostało rzucone. Delikatnie pogładziła swój policzek, na nowo gładki. Zaklęcie podziałało i nie miała już innego wyboru, jak uwierzyć w dobre intencje osoby, która zaoferowała jej pomoc mimo, że Charlie wpierw na niego wleciała, a później naburczała. Uśmiechnęła się więc lekko, może trochę speszona całą swoją postawą.
- Dziękuję.
Powiedziała po prostu. Miała ochotę zerknąć w jakieś odbicie i sprawdzić, bo wydawało jej się aż dziwne, że to wszystko zeszło tak po prostu, tak szybko, tak za jednym zaklęciem. Nic jednak w okolicy nie było. Mimo to przecież czuła, pod jej palcami była jej względnie gładka cera. Magia bywa niesamowita.
Zaraz usłyszała kolejne pytanie i chyba ono tym mocniej ją skrępowało. Miała ochotę. Była przemarznięta, nie miała ochoty wracać do domu i nie miała się gdzie podziać. Mimo to widać było, że chwilę się wahała - tym razem jednak nie z nieufności, a przez zwykłe skrępowanie. Nie przepadała za litością, nie znosiła jej, a co może kierować tym człowiekiem, jeśli nie ona? Pomógł jej. Powinno wystarczyć.
- Święta minęły, jeśli jesteś spóźnialskim Mikołajem, powinieneś zadbać chociaż o brodę. - znów blado się uśmiechnęła. Ile on może mieć lat? Pewnie jest ledwie po szkole. Choć jest uzdrowicielem, pewnie nauka w tym kierunku trwa. Więc pewnie ma te ponad dwadzieścia lat.
Zaciekawił ją. Skinęła w końcu głową. Cokolwiek nim kieruje, ona potrzebuje się ogrzać. Ruszyła więc na górę, by wrócić na most i pozwoliła się zaprowadzić w miejsce o którym mówił nieznajomy.
One day
the Grave-Digger had been approached by the stranger, who asked the way to town. He seemed strangely familiar, although they had never met.
Podziękowanie przyjął delikatnym uśmiechem i kiwnięciem głową. Bo też cóż innego miał zrobić? Na jej kolejne słowa zdziwił się lekko, nie do końca wiedząc, o co jej chodzi. Mikołaj? Jaki Mikołaj?
- Chyba nie do końca wiem, o kogo Ci chodzi, nie znam żadnego Mikołaja - odparł, zastanawiając się, o czym też ta kruszyna mówi. - Na brodę mogę jednak coś zaradzić - dodał, trochę czując w sobie dawne ogniki, jednak był to ledwie ich cień. Pogładził się po podbródku, a gdy odjął rękę na jego twarzy pojawił się dość gęsty zarost. - Lepiej? - nawet lekko się zaśmiał, widząc wzrok dziewuszki, zaraz jednak cofnął swoją metamorfozę. Nie lubił bród zbytnio, to raz, a dwa, że nie był w stanie zbyt długo używać swojej metamorfomagii ostatnimi czasy. Jakoś mu średnio wychodziło, albo zbyt łatwo się rozkojarzał. Jął jednak przypatrywać się piegowatej buzi dziewczyny, zaraz jednak uświadomił sobie, że może być to trochę krępujące, odwrócił więc zaraz wzrok i spróbował się wytłumaczyć.
- Patrzę tylko, czy wszystko zniknęło. Chyba tak - stwierdził, po czym ruszył z powrotem w górę zbocza, by po chwili znaleźć się na brukowanej ulicy. Prowadził ich ulicami, mijały ich mniejsze lub większe grupki ludzi, a on jakoś zdawał się nie zwracać na nich uwagi.
- Tak w ogóle, jestem Alexander. A ty? - zapytał, zerkając na dziewczynę, gdy otwierał drzwi do małej kawiarenki. W sumie cała sytuacja była troszeczkę dziwna, a troszeczkę ciekawa. Dlaczego w ogóle postanowiła mu zaufać? Naprawdę był aż tak... przekonywujący do siebie? Przy jego niskiej samoocenie trudno było mu się ku temu skłonić. Z drugiej, tworzyli dość nietypową dwójkę - gdyby spotkał teraz kogoś ze znajomych musiałby się raczej gęsto tłumaczyć. Ale miał wrażenie, że nie byłby w tym przypadku sam: idąca obok niego panienka sprawiała wrażenie całkiem zaradnej, jak na kogoś obracającego się w magicznym świecie bez możliwości z tejże magii korzystania. Był już bowiem stuprocentowo pewien, że maszerująca do wolnego stolika istotka była charłakiem.
|zt x2 i uciekamy tutaj
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Chyba nie do końca wiem, o kogo Ci chodzi, nie znam żadnego Mikołaja - odparł, zastanawiając się, o czym też ta kruszyna mówi. - Na brodę mogę jednak coś zaradzić - dodał, trochę czując w sobie dawne ogniki, jednak był to ledwie ich cień. Pogładził się po podbródku, a gdy odjął rękę na jego twarzy pojawił się dość gęsty zarost. - Lepiej? - nawet lekko się zaśmiał, widząc wzrok dziewuszki, zaraz jednak cofnął swoją metamorfozę. Nie lubił bród zbytnio, to raz, a dwa, że nie był w stanie zbyt długo używać swojej metamorfomagii ostatnimi czasy. Jakoś mu średnio wychodziło, albo zbyt łatwo się rozkojarzał. Jął jednak przypatrywać się piegowatej buzi dziewczyny, zaraz jednak uświadomił sobie, że może być to trochę krępujące, odwrócił więc zaraz wzrok i spróbował się wytłumaczyć.
- Patrzę tylko, czy wszystko zniknęło. Chyba tak - stwierdził, po czym ruszył z powrotem w górę zbocza, by po chwili znaleźć się na brukowanej ulicy. Prowadził ich ulicami, mijały ich mniejsze lub większe grupki ludzi, a on jakoś zdawał się nie zwracać na nich uwagi.
- Tak w ogóle, jestem Alexander. A ty? - zapytał, zerkając na dziewczynę, gdy otwierał drzwi do małej kawiarenki. W sumie cała sytuacja była troszeczkę dziwna, a troszeczkę ciekawa. Dlaczego w ogóle postanowiła mu zaufać? Naprawdę był aż tak... przekonywujący do siebie? Przy jego niskiej samoocenie trudno było mu się ku temu skłonić. Z drugiej, tworzyli dość nietypową dwójkę - gdyby spotkał teraz kogoś ze znajomych musiałby się raczej gęsto tłumaczyć. Ale miał wrażenie, że nie byłby w tym przypadku sam: idąca obok niego panienka sprawiała wrażenie całkiem zaradnej, jak na kogoś obracającego się w magicznym świecie bez możliwości z tejże magii korzystania. Był już bowiem stuprocentowo pewien, że maszerująca do wolnego stolika istotka była charłakiem.
|zt x2 i uciekamy tutaj
[bylobrzydkobedzieladnie]
/4.04/
Wracał właśnie z dziwnego zlecenia. Po kilkugodzinnym śledzeniu osoby wyznaczonej przez klienta, okazało się, że śledzony był sam klient. Metamorfomag. Rufus nie miał pojęcia w jakim celu został wynajęty i co wykonanie tego zlecenia dało klientowi, jednak gdy dostał należne mu pieniądze, nie chciał nawet o nic pytać, odwrócił się na pięcie i wyruszył w stronę mieszkania na piechotę. Bo ładna była tego dnia pogoda. Jego rude włosy płonęły w świetle pełnego słońca na czystym niebie. Mimo, że wiał lekki wiaterek, Rufus przechadzał się ulicami Londynu w czarnej koszulce z krótkim rękawem. Co prawda na jego piegowatych ramionach co chwila jeżyły się włosy na skutek gęsiej skórki, jednak był na tyle twardy, by wytrzymać te lekkie powiewy chłodu. Mimo wszystko, miał dobry humor.
W końcu wracał do domu. W nim siedziała już pewnie Stephanie i ich matka, pichciło się jakieś jedzonko i woda w imbryku już wesoło pogwizdywała, pod naporem kominkowego ognia. Zlecenie pomyślnie wypełnione, pieniądze w kieszeni, pogoda podtrzymująca miły nastrój - czego chcieć więcej? I cóż mogłoby możliwie zepsuć ten, zapowiadający się na idealny, dzień?
Spotkanie niegodnej zaufania osoby na Moście Miłości. Czy nazwa miejsca w tej sytuacji miała być ironią losu? Pettigrew już z daleka rozpoznał dawną przyjaciółkę swojej młodszej siostry z Hogwartu. Ariadna Roots. Gdyby jeszcze kilka lat temu ktoś zapytałby go czy można jej ufać, ten bez zafahania odpowiedziałby twierdząco i jeszcze oburzył się, jak owy ktoś mógł mieć wątpliwości. Od kiedy zobaczył ją w paskudnym, nokturnowym towarzystwie, praktycznie przyłapał na gorącym, ohydnym uczynku - wszystko się zmieniło. Dziewczyna miała kategoryczny zakaz zbliżania się do Stephanie. A Stephanie zakaz zbliżania się do niej. I gdy Rufus tylko był w pobliżu, starał się dbać o wypełnianie tego rozkazu, który sam wydał. Nie chciał, by Roots wciągnęła jego kochaną, niewinną siostrę w jakieś szemrane interesy, zaprowadziła na mroczną ścieżkę.
Pewnie przesadzał, ale trzeba było dmuchać na zimne. To była ostatnia osoba, jaką chciał teraz spotkać i jak na złość nie miał nawet możliwości zniknięcia w tłumie. Na Moście Miłości o tej porze, jak pewnie łatwo się domyśleć - obiadowej, nie było ani jednej pary, ani nawet jednego kawalera czy jednej panny. Most był pusty.
A może tylko tak mu się zdawało?
Wracał właśnie z dziwnego zlecenia. Po kilkugodzinnym śledzeniu osoby wyznaczonej przez klienta, okazało się, że śledzony był sam klient. Metamorfomag. Rufus nie miał pojęcia w jakim celu został wynajęty i co wykonanie tego zlecenia dało klientowi, jednak gdy dostał należne mu pieniądze, nie chciał nawet o nic pytać, odwrócił się na pięcie i wyruszył w stronę mieszkania na piechotę. Bo ładna była tego dnia pogoda. Jego rude włosy płonęły w świetle pełnego słońca na czystym niebie. Mimo, że wiał lekki wiaterek, Rufus przechadzał się ulicami Londynu w czarnej koszulce z krótkim rękawem. Co prawda na jego piegowatych ramionach co chwila jeżyły się włosy na skutek gęsiej skórki, jednak był na tyle twardy, by wytrzymać te lekkie powiewy chłodu. Mimo wszystko, miał dobry humor.
W końcu wracał do domu. W nim siedziała już pewnie Stephanie i ich matka, pichciło się jakieś jedzonko i woda w imbryku już wesoło pogwizdywała, pod naporem kominkowego ognia. Zlecenie pomyślnie wypełnione, pieniądze w kieszeni, pogoda podtrzymująca miły nastrój - czego chcieć więcej? I cóż mogłoby możliwie zepsuć ten, zapowiadający się na idealny, dzień?
Spotkanie niegodnej zaufania osoby na Moście Miłości. Czy nazwa miejsca w tej sytuacji miała być ironią losu? Pettigrew już z daleka rozpoznał dawną przyjaciółkę swojej młodszej siostry z Hogwartu. Ariadna Roots. Gdyby jeszcze kilka lat temu ktoś zapytałby go czy można jej ufać, ten bez zafahania odpowiedziałby twierdząco i jeszcze oburzył się, jak owy ktoś mógł mieć wątpliwości. Od kiedy zobaczył ją w paskudnym, nokturnowym towarzystwie, praktycznie przyłapał na gorącym, ohydnym uczynku - wszystko się zmieniło. Dziewczyna miała kategoryczny zakaz zbliżania się do Stephanie. A Stephanie zakaz zbliżania się do niej. I gdy Rufus tylko był w pobliżu, starał się dbać o wypełnianie tego rozkazu, który sam wydał. Nie chciał, by Roots wciągnęła jego kochaną, niewinną siostrę w jakieś szemrane interesy, zaprowadziła na mroczną ścieżkę.
Pewnie przesadzał, ale trzeba było dmuchać na zimne. To była ostatnia osoba, jaką chciał teraz spotkać i jak na złość nie miał nawet możliwości zniknięcia w tłumie. Na Moście Miłości o tej porze, jak pewnie łatwo się domyśleć - obiadowej, nie było ani jednej pary, ani nawet jednego kawalera czy jednej panny. Most był pusty.
A może tylko tak mu się zdawało?
Gość
Gość
Idea zamykania miłości w kłódkach i przypinaniu ich do stalowej poręczy wydawała jej się równie durna, co dzisiejszy pomysł właścicielki cukierni. Idąc pogrążona w wyjątkowym zamyśleniu, z irytacją wymalowaną na bladej twarzy, zastanawiała się w jaki niby sposób robienie większej ilości ciast czekoladowych miałoby polepszyć obroty lokalu, w którym pracowała. Czekolada - chociaż dobra, smaczna i potrzebna - w dużej ilości była zapychająca i mdła, a ze swoich małych obserwacji wywnioskowała, że klienci wcale nie preferują słodkości tylko o tym smaku. A ciasteczka cytrynowe? Suflety? Chcąc odetchnąć od gęstej atmosfery w pracy uznała, że tylko spacer może jej pomóc, jednak nie wiedziała czemu nogi zaprowadziły ją aż tu, na most miłości. W końcu ona z miłością miała tyle wspólnego co puszek pigmejski z psidwakiem; być może podśmiewanie się pod nosem z głupoty zakochanych miało poprawić jej humor, chociaż jak na złość na moście poza nią, znalazła się tylko jedna osoba i jedna para, która powoli odprawiła rytuał, kierując się do wyjścia z mostu.
Miała zamiar pójść dalej, ominąć i potraktować chłopaka tak, jakby nie istniał, gdyby nie dostrzegła w nim kogoś, kogo teraz z całego serca miała ochotę otruć. Chociaż kiedyś darzyła się z Rufusem sympatią, tak jakiś czas po ukończeniu szkoły mieli niemiłą pogawędkę, przez którą pośrednio straciła kontakt ze Stephanie. Nie do końca rozumiała uargumentowania Rufusa, który nie dał jej nawet dojść do słowa tamtego wieczoru, ale postanowiła podporządkować się jego woli - w tamtym okresie i tak miała niewiele do stracenia, wyznając, że jej przyjaźnie pewnie i tak szlag trafi.
Wiedziała, że ją dostrzegł; w końcu byli tutaj sami, a ona dość bezwiednie zmieniła swój krok z szybkiego na spokojniejszy, prostując się i kręcąc zachęcająco biodrami, jakby chciała coś zamanifestować. Od ich ostatniego spotkania minęło trochę czasu, więc w ich wyglądach chcąc nie chcąc była zauważalna spora różnica. Na dobrą sprawę piegi Pettigrew zawsze wywoływały na jej twarzy uśmiech, bo o ile ona miała kilka sztuk rozsianych na nosie, ledwo zauważalnych przy pierwszym spojrzeniu, tak u chłopaka była to charakterystyczna i urocza cecha.
W pewnym momencie jednak chyba chciała go minąć, zmieniając zdanie i nie wiedząc co w ogóle powinna powiedzieć. Przywitać się i pójść? A może zwyzywać go od najgorszych i też sobie pójść? Wyraźnie skonsternowana zrobiła dość nieskoordynowany ruch, przynależąc do jakiegoś bliżej nieokreślonego towarzystwa dziwnych kroków, a potem poległa na ziemi, jak na złość, tuż pod nogami Rufusa.
- Spektakularne powitanie, co? - rzuciła neutralnie, nie mając zamiaru robić z siebie ofiary. Chyba nawet rozbiła sobie kolano, jednak póki co materiał spódnicy przysłaniał ten drobiazg.
Miała zamiar pójść dalej, ominąć i potraktować chłopaka tak, jakby nie istniał, gdyby nie dostrzegła w nim kogoś, kogo teraz z całego serca miała ochotę otruć. Chociaż kiedyś darzyła się z Rufusem sympatią, tak jakiś czas po ukończeniu szkoły mieli niemiłą pogawędkę, przez którą pośrednio straciła kontakt ze Stephanie. Nie do końca rozumiała uargumentowania Rufusa, który nie dał jej nawet dojść do słowa tamtego wieczoru, ale postanowiła podporządkować się jego woli - w tamtym okresie i tak miała niewiele do stracenia, wyznając, że jej przyjaźnie pewnie i tak szlag trafi.
Wiedziała, że ją dostrzegł; w końcu byli tutaj sami, a ona dość bezwiednie zmieniła swój krok z szybkiego na spokojniejszy, prostując się i kręcąc zachęcająco biodrami, jakby chciała coś zamanifestować. Od ich ostatniego spotkania minęło trochę czasu, więc w ich wyglądach chcąc nie chcąc była zauważalna spora różnica. Na dobrą sprawę piegi Pettigrew zawsze wywoływały na jej twarzy uśmiech, bo o ile ona miała kilka sztuk rozsianych na nosie, ledwo zauważalnych przy pierwszym spojrzeniu, tak u chłopaka była to charakterystyczna i urocza cecha.
W pewnym momencie jednak chyba chciała go minąć, zmieniając zdanie i nie wiedząc co w ogóle powinna powiedzieć. Przywitać się i pójść? A może zwyzywać go od najgorszych i też sobie pójść? Wyraźnie skonsternowana zrobiła dość nieskoordynowany ruch, przynależąc do jakiegoś bliżej nieokreślonego towarzystwa dziwnych kroków, a potem poległa na ziemi, jak na złość, tuż pod nogami Rufusa.
- Spektakularne powitanie, co? - rzuciła neutralnie, nie mając zamiaru robić z siebie ofiary. Chyba nawet rozbiła sobie kolano, jednak póki co materiał spódnicy przysłaniał ten drobiazg.
Gość
Gość
Nigdy nie wiedział, co robić w takich sytuacjach. W końcu nie widzieli się od tak dawna, już prawie zapomniał, że była potencjalnym zagrożeniem. Tak naprawdę nie pamiętał nawet zbyt dobrze zdarzenia, od jakiego przestała przychodzić do ich domu. Musiał być wtedy w pracy. To musiał być Nokturn i jakiś paskudny zaułek. Kombinowała coś chyba z podejrzanym typem, wymieniali się przedmiotami... Nie był pewny. Ale to był dla niego szok, impuls kazał zareagować tak, jak zareagował. Też robił niezbyt czyste i przyjemne roboty, tylko dla pieniędzy, ale nigdy jeszcze nie działał poza prawem. No, a przynajmniej nie miał do czynienia z czarną magią i czynieniem zła. Zresztą nieważne co on robił dla pieniędzy, ważne, że ONA mogła wciągnąć jego siostrę w niegodne i nieprzyjemne towarzystwo.
Teraz, o zgrozo, zbliżali się do siebie. Dystans między nimi się zmniejszał i nie było nawet mowy o udawaniu, że się nie widzi czy zawróceniu. Tu i teraz. Nie chciał się witać, przynajmniej nie pierwszy. I tak nie miał z nią o czym rozmawiać. A kiedyś była chyba jedną z niewielu znajomych Stephanie, z którymi lubił przebywać. Tym gorzej było mu otrząsnąć się z tamtego widoku, ze "zdrady". Miał wrażenie, że wie o niej jeszcze mniej, niż wiedział zawsze.
Mógłby jeszcze tak długo rozmyślać na jej temat, ale w końcu byli tak blisko siebie, że zrobiło się to dla niego niewygodne. Zauważył jej... Wyzywające ruchy. Tego się za nic nie spodziewał. Co chciała osiągnąć? Czy to miało go obrazić, czy poderwać? Przecież nie robi się takich rzeczy przy pierwszym od dawna spotkaniu. I to mając świadomość okoliczności "rozstania". Skóra policzków pod piegami lekko się zaczerwieniła, mimowolnie, jakby się zawstydził czy zdenerwował. Próbował odwrócić wzrok, zwrócić głowę w przeciwną stronę, kiedy Ariadna nagle dość pokracznie padła mu przed nogi.
- Huh? - wbił w nią zdziwione spojrzenie, był zdezorientowany i niepewny, zupełnie jak dziecko, które udaje tylko, że jest zdenerwowane, strzela focha, by coś niezgrabnie ukryć - Witaliśmy się? Chyba nie zwróciłem uwagi. - ach, ta jego maska była zbyt fałszywa, tandetna.
Chociaż naprawdę był zdenerwowany, zachowywał się bardzo sztucznie. Tym upadkiem wymogła na nim jego pomoc. I chyba mu się to nie podobało.
- Żyjesz? - podał jej rękę, by pomóc jej wstać.
Bał się, że będzie musiał przyznać się do błędu. Nie lubił tego. I nie chciał tego robić. Ale coś w głowie mówiło mu, że oddalenie Stephanie od Ariadny nie było wtedy takie konieczne. I sam tak naprawdę nie wiedział, dlaczego to zrobił...
Teraz, o zgrozo, zbliżali się do siebie. Dystans między nimi się zmniejszał i nie było nawet mowy o udawaniu, że się nie widzi czy zawróceniu. Tu i teraz. Nie chciał się witać, przynajmniej nie pierwszy. I tak nie miał z nią o czym rozmawiać. A kiedyś była chyba jedną z niewielu znajomych Stephanie, z którymi lubił przebywać. Tym gorzej było mu otrząsnąć się z tamtego widoku, ze "zdrady". Miał wrażenie, że wie o niej jeszcze mniej, niż wiedział zawsze.
Mógłby jeszcze tak długo rozmyślać na jej temat, ale w końcu byli tak blisko siebie, że zrobiło się to dla niego niewygodne. Zauważył jej... Wyzywające ruchy. Tego się za nic nie spodziewał. Co chciała osiągnąć? Czy to miało go obrazić, czy poderwać? Przecież nie robi się takich rzeczy przy pierwszym od dawna spotkaniu. I to mając świadomość okoliczności "rozstania". Skóra policzków pod piegami lekko się zaczerwieniła, mimowolnie, jakby się zawstydził czy zdenerwował. Próbował odwrócić wzrok, zwrócić głowę w przeciwną stronę, kiedy Ariadna nagle dość pokracznie padła mu przed nogi.
- Huh? - wbił w nią zdziwione spojrzenie, był zdezorientowany i niepewny, zupełnie jak dziecko, które udaje tylko, że jest zdenerwowane, strzela focha, by coś niezgrabnie ukryć - Witaliśmy się? Chyba nie zwróciłem uwagi. - ach, ta jego maska była zbyt fałszywa, tandetna.
Chociaż naprawdę był zdenerwowany, zachowywał się bardzo sztucznie. Tym upadkiem wymogła na nim jego pomoc. I chyba mu się to nie podobało.
- Żyjesz? - podał jej rękę, by pomóc jej wstać.
Bał się, że będzie musiał przyznać się do błędu. Nie lubił tego. I nie chciał tego robić. Ale coś w głowie mówiło mu, że oddalenie Stephanie od Ariadny nie było wtedy takie konieczne. I sam tak naprawdę nie wiedział, dlaczego to zrobił...
Gość
Gość
Tamto zdarzenie uświadomiło jej kilka rzeczy. Po pierwsze to, jak bardzo ludzie lubili bezpodstawnie oceniać innych; po drugie fakt, jak mało o niej wiedział, skoro myślał, że wciągnęłaby Stephanie w swoje towarzystwo. Gdyby faktycznie ją znał i jej ufał to wiedziałby, że nigdy w życiu nie pozwoliłaby Stefie na przekroczenie progu Nokturnu, czy szemranej okolicy. Zresztą, ona nie wiedziała o tym, czym Aria się zajmowała. Nikt nie wiedział, poza Mią, która podejmowała próby wyciągnięcia jej chociaż z nałogu - co się akurat powiodło. Miała do Rufusa o to żal, nawet jeśli udawała, że wszystko jest w porządku, ale nie miała zamiaru mu o tym mówić i wyciągać teraz brudów z przeszłości. Zadziałał instynktownie, dbał o dobro siostry; z perspektywy czasu potrafiła to zrozumieć, jednak wtedy egoistyczna potrzeba posiadania kogoś blisko siebie była większa. A on jej to poniekąd odebrał, plasując się tym samym w czołówce wrogów.
- Nie pasuje ci ta obojętność, Rufusie - odparła z zadziwiającym spokojem słysząc fałszywie pobrzmiewającą nutę w jego wypowiedzi. Znali się całkiem nieźle, więc jeśli chciał ją tym sposobem oszukać, cóż, musiał się bardziej postarać. Pomoc przyjęła dość niechętnie, chwytając dłoń chłopaka i podnosząc się z ziemi.
- Moje kolano podpowiada, że jeszcze tak - dopiero teraz poczuła piekący ból kolana, a potem dostrzegła zaczerwienioną ranę. Nie przejęła się tym jednak za bardzo, spoglądając z powrotem na swojego (nie)chcianego towarzysza. Czuła się dość nieswojo, dziwnie, a skrępowanie chyba na chwilę odjęło jej mowę i pewność siebie, która czasami przynosiła jej więcej szkód, niż korzyści. Głupio byłoby teraz go ominąć i sobie pójść, pomyślała i wreszcie po krótkiej analizie sytuacji uśmiechnęła się lekko.
- Co słychać? - zagaiła neutralnie. Mimo, że z początku była do niego wrogo nastawiona, tak przecież przechodziła teraz wielką zmianę, prawda? W związku z tym tamta manifestująca postawa zniknęła, ustępując miejsca naturalnemu zachowaniu.
- Nie pasuje ci ta obojętność, Rufusie - odparła z zadziwiającym spokojem słysząc fałszywie pobrzmiewającą nutę w jego wypowiedzi. Znali się całkiem nieźle, więc jeśli chciał ją tym sposobem oszukać, cóż, musiał się bardziej postarać. Pomoc przyjęła dość niechętnie, chwytając dłoń chłopaka i podnosząc się z ziemi.
- Moje kolano podpowiada, że jeszcze tak - dopiero teraz poczuła piekący ból kolana, a potem dostrzegła zaczerwienioną ranę. Nie przejęła się tym jednak za bardzo, spoglądając z powrotem na swojego (nie)chcianego towarzysza. Czuła się dość nieswojo, dziwnie, a skrępowanie chyba na chwilę odjęło jej mowę i pewność siebie, która czasami przynosiła jej więcej szkód, niż korzyści. Głupio byłoby teraz go ominąć i sobie pójść, pomyślała i wreszcie po krótkiej analizie sytuacji uśmiechnęła się lekko.
- Co słychać? - zagaiła neutralnie. Mimo, że z początku była do niego wrogo nastawiona, tak przecież przechodziła teraz wielką zmianę, prawda? W związku z tym tamta manifestująca postawa zniknęła, ustępując miejsca naturalnemu zachowaniu.
Gość
Gość
Zaczerwienił się jeszcze mocniej. Czuł, jak fala ciepła zalała jego twarz na wskutek tego samego uczucia wstydu i irytacji. Wychwyciła fałsz w jego intencjach, w głosie i mimice. To nie powinno tak wyglądać, to on powinien mieć nad nią przewagę, w końcu to z jego inicjatywy zerwali tę niezbyt głęboką znajomość. Gdy już stała, przez dosłownie chwilkę patrzył na jej oczy. Też była ofiarą tego spotkania. Oboje nie chcieli się tu zobaczyć, a już wcale ze sobą rozmawiać. Czemu więc żadne nie odejdzie po prostu w swoją stronę? Czy nierozwiązane sprawy przeszłości, puste konwenanse, czy może coś jeszcze innego trzymało ich w miejscu, przykleiło podeszwy ich butów do ziemi. Chciała zacząć rozmowę, bo uważała, że tak powinno się robić czy może po prostu chciała być miła? Albo po prostu czuła, że ktoś coś powiedzieć musi, bo inaczej niezręczność nie zniknie.
Ani ona, ani on - nie lubili czuć się słabsi.
Zwrócił zaraz wzrok na jej nogę. Chyba nic nie pomyślał. Po prostu się przewróciła, nie z jego winy. Przeżyje. Potem spojrzał na rozciągającą się za obciążonymi kłódkami barierkami mostu Tamizę. Dobrze byłoby teraz zniknąć. Być w domu. Po co komu taka niechciana rozmowa?
- Jakoś leci. Pracuję, zarabiam, opiekuję się... No, rodziną. Dajemy radę. - odpowiedział.
Nie było mu w smak odbijać pytanie w jej stronę, ale nie miał raczej wyboru. Przecież nie pożegna się teraz, nie odejdzie. Chociaż by mógł. Ale właśnie czuł, że nie powinien.
- A tam? - zapytał, niby niezainteresowany.
Wraz z jej manifestacją, powoli znikała jego fałszywa maska. Ta obojętność, mimo że w głębi duszy faktycznie ciekawy był odpowiedzi na to pytanie, wydała się szczersza niż poprzednie próby odzywania się do Roots.
Wrócił wzrokiem na jej twarz. Nie boi się patrzeć jej w oczy. Czemu miałby się bać... To wszystko jest takie skomplikowane. Takie upierdliwe.
Ani ona, ani on - nie lubili czuć się słabsi.
Zwrócił zaraz wzrok na jej nogę. Chyba nic nie pomyślał. Po prostu się przewróciła, nie z jego winy. Przeżyje. Potem spojrzał na rozciągającą się za obciążonymi kłódkami barierkami mostu Tamizę. Dobrze byłoby teraz zniknąć. Być w domu. Po co komu taka niechciana rozmowa?
- Jakoś leci. Pracuję, zarabiam, opiekuję się... No, rodziną. Dajemy radę. - odpowiedział.
Nie było mu w smak odbijać pytanie w jej stronę, ale nie miał raczej wyboru. Przecież nie pożegna się teraz, nie odejdzie. Chociaż by mógł. Ale właśnie czuł, że nie powinien.
- A tam? - zapytał, niby niezainteresowany.
Wraz z jej manifestacją, powoli znikała jego fałszywa maska. Ta obojętność, mimo że w głębi duszy faktycznie ciekawy był odpowiedzi na to pytanie, wydała się szczersza niż poprzednie próby odzywania się do Roots.
Wrócił wzrokiem na jej twarz. Nie boi się patrzeć jej w oczy. Czemu miałby się bać... To wszystko jest takie skomplikowane. Takie upierdliwe.
Gość
Gość
Starała się nie zwracać uwagi na to, że Rufus czuł się nieswojo i być może nie w smak była mu ta rozmowa, ale dżentelmeńska postawa nie pozwoliła mu jej przerwać. Próbowała też nie dawać po sobie poznać tego, że wróciła myślami do tamtego spotkania - chociaż obiecała sobie, że nie zacznie tego tematu. Miała dość mieszane uczucia co do tego spotkania, lecz coś powodowało, że ani jednego ani drugie nie zamierzało sobie pójść. Miała tylko nadzieję, że nie zaczną się kłócić.
A kiedy się odezwał, pokiwała przytakująco głową.
- Dalej dorabiasz sobie we wszystkim i niczym? - spytała wiedząc o częstych zmianach pracy przez Rufusa. Była ciekawa czy znalazł sobie coś na stałe, czy dalej próbował się nie ograniczać przeskakując z zawodu na zawód. W zasadzie imponowało jej to w jakiś sposób, bo nie znała drugiej takiej osoby, która nie dążyła do stabilizacji.
- Całkiem dobrze. Wreszcie zaczęłam pracę w cukierni - nie wiedziała czy pamiętał o jej pasji, którą było pieczenie i gotowanie, i to, że bardzo chciała pracować w tym zawodzie. Spełniała się, chociaż praca u kogoś nie była szczytem jej marzeń; jednak do założenia własnego lokalu dążyła, krok po kroku, bez większego pośpiechu. Póki co wymyślała rewelacyjne przepisy na ciasta o kombinacji smaków, jaka się im jeszcze nie śniła. Dlatego tak bardzo nie podobała jej się dzisiejsza polityka cukierni i urządzanie dnia czekolady, kiedy wszystko wprost spływało czekoladowymi strumieniami.
Ariadna była kiepska w swoje postanowienia, dlatego dość szybko zmieniła front i nie wstrzymując się, stwierdziła:
- Wiesz, że nie musimy rozmawiać, prawda? Nie mogę cię do tego zmusić, ja w ogóle nie chcę cię do niczego zmuszać i nie musisz się mną przecież przejmować... sam rozumiesz. Chyba - plącząc się w zeznaniach wreszcie ucichła robiąc krok w bok do barierki, tym samym uciekając od niego (zawsze przecież uciekała od problemów). Oparła się o nią, wzrokiem wodząc po płynącej u ich stóp Tamizie. Jeśli teraz chłopak zamierzał odejść, uznałaby, że wciąż żywił do niej bezpodstawną urazę, a jeśli nie... to najwidoczniej czekała ich pełna wyjaśnień rozmowa. Tylko dlaczego na tym przeklętym moście miłości?!
A kiedy się odezwał, pokiwała przytakująco głową.
- Dalej dorabiasz sobie we wszystkim i niczym? - spytała wiedząc o częstych zmianach pracy przez Rufusa. Była ciekawa czy znalazł sobie coś na stałe, czy dalej próbował się nie ograniczać przeskakując z zawodu na zawód. W zasadzie imponowało jej to w jakiś sposób, bo nie znała drugiej takiej osoby, która nie dążyła do stabilizacji.
- Całkiem dobrze. Wreszcie zaczęłam pracę w cukierni - nie wiedziała czy pamiętał o jej pasji, którą było pieczenie i gotowanie, i to, że bardzo chciała pracować w tym zawodzie. Spełniała się, chociaż praca u kogoś nie była szczytem jej marzeń; jednak do założenia własnego lokalu dążyła, krok po kroku, bez większego pośpiechu. Póki co wymyślała rewelacyjne przepisy na ciasta o kombinacji smaków, jaka się im jeszcze nie śniła. Dlatego tak bardzo nie podobała jej się dzisiejsza polityka cukierni i urządzanie dnia czekolady, kiedy wszystko wprost spływało czekoladowymi strumieniami.
Ariadna była kiepska w swoje postanowienia, dlatego dość szybko zmieniła front i nie wstrzymując się, stwierdziła:
- Wiesz, że nie musimy rozmawiać, prawda? Nie mogę cię do tego zmusić, ja w ogóle nie chcę cię do niczego zmuszać i nie musisz się mną przecież przejmować... sam rozumiesz. Chyba - plącząc się w zeznaniach wreszcie ucichła robiąc krok w bok do barierki, tym samym uciekając od niego (zawsze przecież uciekała od problemów). Oparła się o nią, wzrokiem wodząc po płynącej u ich stóp Tamizie. Jeśli teraz chłopak zamierzał odejść, uznałaby, że wciąż żywił do niej bezpodstawną urazę, a jeśli nie... to najwidoczniej czekała ich pełna wyjaśnień rozmowa. Tylko dlaczego na tym przeklętym moście miłości?!
Gość
Gość
Aaach niech to wszystko szlag trafi. Atmosfera gęstniała z chwili na chwilę i chociaż już nie udawali przed sobą na siłę, nic nie zapowiadało zwyczajnego rozejścia się do swoich spraw po łagodnym zakończeniu rozmowy. Nie mogło być ani łagodnie, ani zwyczajnie. Stali, jak te kołki, prowadząc nic nieznaczącą w porównaniu do ich uczuć względem siebie konwersację. To nie miało kompletnego sensu. Albo natychmiast przerwą tę nieśmieszną sztukę, albo przejdą do konkretów. Dlaczego to musiał być ten dzień, to miejsce, ta chwila?
Nie chciał odpowiadać na to pytanie. Skrzywił się nieco. Nie był pewny czy to obelga, czy zwykłe pytanie. Jak miał to odebrać? Wzruszył tylko ramionami i cicho parsknął pod nosem. To prawda, że pracował we wszystkim i w niczym, ale nie było to przynajmniej przelewanie czekolady czy mieszanie lukru. Odbierał to wszystko za atak i chciał oddać jej z nawiązką potok ostrych, jak brzytwa słów, ale wtedy wygłosiła mowę, która dotknęła go jeszcze bardziej.
Prowokacja albo szantaż emocjonalny. W każdym razie jego ogniste, piegowate ego przyjęło to bardzo ciężko. Twarz Pettigrew skrzywiła się jeszcze mocniej w grymasie zażenowania i złości. Dobrze, że tego nie widziała, odwrócona tyłem. Zacisnął pięści. Chciał już postawić pierwsze kroki w stronę wolności, bezpieczeństwa... Kontynuować powrót do domu, a przerwać bezsensowną konfrontację. Podniósł już jedną nogę i zrobił krok naprzód. Potem drugi, trzeci, czwarty, piąty... Ariadna pewnie zdążyła już zrozumieć jego odpowiedź.
Niespodziewanie, chyba nawet dla niego samego, obrócił się na pięcie i podszedł w jej stronę parą szybkich, nerwowych kroków. Ooobrót i trach!
- Wiesz co?! Nie, nie muszę z Tobą rozmawiać. Nie możesz mnie zmusić. I tak byś nie potrafiła. Taka jest prawda. Jak możesz udawać, że nic się nie stało?! Nie rozumiem. Nie interesuje mnie to co tam wtedy robiłaś. Wiesz dobrze, że nie mogłem pozwolić Wam się dalej... AAaaa! Nieważne! - zakończył wybuch uderzeniem w barierki pięścią.
Poczuł ból w prawiej dłoni, całą siłą zarobił w metalową kłódkę.
- Cholera jasna! - strzepnął rękę kilkanaście razy, próbując załagodzić ból - Czego oczekujesz? Że przeproszę czy - czy... Czy co...
Nie wiedział co wychodzi z jego ust. Balonik pękł.
Nie chciał odpowiadać na to pytanie. Skrzywił się nieco. Nie był pewny czy to obelga, czy zwykłe pytanie. Jak miał to odebrać? Wzruszył tylko ramionami i cicho parsknął pod nosem. To prawda, że pracował we wszystkim i w niczym, ale nie było to przynajmniej przelewanie czekolady czy mieszanie lukru. Odbierał to wszystko za atak i chciał oddać jej z nawiązką potok ostrych, jak brzytwa słów, ale wtedy wygłosiła mowę, która dotknęła go jeszcze bardziej.
Prowokacja albo szantaż emocjonalny. W każdym razie jego ogniste, piegowate ego przyjęło to bardzo ciężko. Twarz Pettigrew skrzywiła się jeszcze mocniej w grymasie zażenowania i złości. Dobrze, że tego nie widziała, odwrócona tyłem. Zacisnął pięści. Chciał już postawić pierwsze kroki w stronę wolności, bezpieczeństwa... Kontynuować powrót do domu, a przerwać bezsensowną konfrontację. Podniósł już jedną nogę i zrobił krok naprzód. Potem drugi, trzeci, czwarty, piąty... Ariadna pewnie zdążyła już zrozumieć jego odpowiedź.
Niespodziewanie, chyba nawet dla niego samego, obrócił się na pięcie i podszedł w jej stronę parą szybkich, nerwowych kroków. Ooobrót i trach!
- Wiesz co?! Nie, nie muszę z Tobą rozmawiać. Nie możesz mnie zmusić. I tak byś nie potrafiła. Taka jest prawda. Jak możesz udawać, że nic się nie stało?! Nie rozumiem. Nie interesuje mnie to co tam wtedy robiłaś. Wiesz dobrze, że nie mogłem pozwolić Wam się dalej... AAaaa! Nieważne! - zakończył wybuch uderzeniem w barierki pięścią.
Poczuł ból w prawiej dłoni, całą siłą zarobił w metalową kłódkę.
- Cholera jasna! - strzepnął rękę kilkanaście razy, próbując załagodzić ból - Czego oczekujesz? Że przeproszę czy - czy... Czy co...
Nie wiedział co wychodzi z jego ust. Balonik pękł.
Gość
Gość
Nie odpowiedział, zrobił kilka kroków - tak jak myślała. Ale gdy usłyszała jak nagle zawrócił i podszedł do niej, odwróciła się mimowolnie tak, że patrzyła mu teraz prosto w twarz. Nie spodziewała się takiego wybuchu. W każdym razie nie po Rufusie, którego pamiętała przeważnie jako wesołego i uśmiechniętego pieguska; który zazwyczaj poprawiał jej humor, a nie psuł go z premedytacją i który nigdy na nią nie podniósł głosu. Nie przypuszczała, że wywołuje w nim tak skrajne emocje i przede wszystkim tak dużą złość, dlatego stała osłupiała, wpatrując się w niego wielkimi oczętami z bardzo głupim wyrazem twarzy. Chyba nawet otworzyła lekko usta ze zdumienia, gdy odczuła jak jej neutralna postawa walczy z tą obronną. A potem to uderzenie w barierkę, kilka centymetrów od niej. Początkowo i nie wiadomo czemu uznała, że było wymierzone w nią, więc instynktownie odsunęła się pół kroku do tyłu, a gdy chyba skończył, wzięła głęboki oddech. Potem kolejny i kolejny... i tak w myślach do dziesięciu.
- Rufus, przestań na mnie krzyczeć! - powiedziała wreszcie nieco zachrypniętym głosem, po tak długim momencie niezręcznej ciszy, która była chyba bardziej nieznośna i denerwująca niż sama Ariadna. - Pokaż tę rękę... no nie bądź uparty! - zarządziła wyciągając swoją drobną dłoń w jego stronę i na siłę ujmując rękę chłopaka w swoje chłodne palce. Nim zdążył ją wyrwać, rozmasowała obolałe miejsce, by następnie westchnąć cicho.
- Niczego od ciebie nie oczekuję. Chociaż nie, oczekuję. Uspokój się wreszcie, bo zaraz komuś stanie się krzywda - wskazała podbródkiem na jego rękę. - Po co mam wywlekać rzeczy z przeszłości? Stało się i nic tego nie zmieni. Zresztą, osądziłeś mnie bezpodstawnie i nie dałeś mi nawet dojść do słowa. Rozumiem, chciałeś chronić siostrę, ale zabrałeś mi przyjaciółkę. Rozumiesz? P r z y j a c i ó ł k ę! Nigdy nie pozwoliłabym jej zrobić czegoś głupiego - nie wiedziała nawet w którym momencie podniosła głos i sama teraz na niego krzyczała. Najwidoczniej jednak dalej nie potrafiła się pogodzić z tamtym wydarzeniem i udawanie, że jest inaczej było trucizną, przed którą jej organizm się bronił.
- Ale wiesz, może dobrze się stało. Pokazałeś tylko jak bardzo mi nie ufasz. Dochodzę do wniosku, że cała nasza znajomość była fikcją - prychnęła, impertynencko nie przerywając kontaktu wzrokowego.
- Rufus, przestań na mnie krzyczeć! - powiedziała wreszcie nieco zachrypniętym głosem, po tak długim momencie niezręcznej ciszy, która była chyba bardziej nieznośna i denerwująca niż sama Ariadna. - Pokaż tę rękę... no nie bądź uparty! - zarządziła wyciągając swoją drobną dłoń w jego stronę i na siłę ujmując rękę chłopaka w swoje chłodne palce. Nim zdążył ją wyrwać, rozmasowała obolałe miejsce, by następnie westchnąć cicho.
- Niczego od ciebie nie oczekuję. Chociaż nie, oczekuję. Uspokój się wreszcie, bo zaraz komuś stanie się krzywda - wskazała podbródkiem na jego rękę. - Po co mam wywlekać rzeczy z przeszłości? Stało się i nic tego nie zmieni. Zresztą, osądziłeś mnie bezpodstawnie i nie dałeś mi nawet dojść do słowa. Rozumiem, chciałeś chronić siostrę, ale zabrałeś mi przyjaciółkę. Rozumiesz? P r z y j a c i ó ł k ę! Nigdy nie pozwoliłabym jej zrobić czegoś głupiego - nie wiedziała nawet w którym momencie podniosła głos i sama teraz na niego krzyczała. Najwidoczniej jednak dalej nie potrafiła się pogodzić z tamtym wydarzeniem i udawanie, że jest inaczej było trucizną, przed którą jej organizm się bronił.
- Ale wiesz, może dobrze się stało. Pokazałeś tylko jak bardzo mi nie ufasz. Dochodzę do wniosku, że cała nasza znajomość była fikcją - prychnęła, impertynencko nie przerywając kontaktu wzrokowego.
Gość
Gość
Bolało. Sakramencko bolało. Dlatego nie siłował się z rozmówczynią i oddał jej swoją rękę. Wszystko to, co o niej myślał kiedyś i po tym niesławnym zdarzeniu, a także to, co wywiązało się na tym spotkaniu po latach w końcu wystrzeliło jej w twarz. I mostowi w barierki. I tak jak most oddał mu twardością materiału, z którego został stworzony, tak i Ariadna powoli zbierała się, aż w końcu wspięła się do riposty.
To jeszcze nie był moment, kiedy było mu głupio. Adrenalina jeszcze nie przestała się wytwarzać, chociaż ból w dłoni powoli zaczynał go hamować. Teraz słuchał, zbierając się do odpowiedzi.
Jej słowa były przepełnione prawdą. Nie dał jej nigdy się wytłumaczyć i jego zarządzenie dotyczące separacji tych dwóch przyjaciółek nie dość, że mogło być bezpodstawne, co po prostu bardzo brutalne. Ale wtedy nie zastanawiał się nad swoimi czynami. A jak coś postanowi, to ciężko go potem od tego odwieść.
I ona uniosła głos. Kontratak. Zarzut. Ale to prawda, nigdy nie zbudowali żadnej głęboko zakorzenionej relacji. On próbował zawsze rozbawić wszystkich dookoła, nie skupiał się na poważniejszych uczuciach, na ludzkich problemach. Bał się o nich rozmawiać. Wolał je szybko rozwiązywać. To nie tak, że nie pomagał ludziom w potrzebie. Wręcz nie umiał odmówić komuś pomocy. Ale uznał sprawę z Ariadną za coś innego. Nie mówiła nic wcześniej. Nie powiedziała im nic. Działała w ukryciu i poza ich wiedzą. Skoro miała problemy, powinna o nich mówić, a nie rozwiązywać je na własną rękę. Widząc ją wtedy, poczuł, że knuje coś na boku, że nie jest prawdomówna. I gdzie tu zaufanie...
Przyjął jej wersję. Był jeszcze rozogniony, lecz już nie unosząc głosu, powiedział:
- Skoro tak bardzo zależało ci na moim zaufaniu, mogłaś nie wiem... mi powiedzieć, jak już miałaś problemy. Zaufanie działa w dwie strony. A co do naszej znajomości, to chyba faktycznie tak było. Inaczej ta cała sytuacja nie miałaby miejsca. - odbił piłeczkę w jej stronę, również nie uciekając wzrokiem z jej oczu.
To jeszcze nie był moment, kiedy było mu głupio. Adrenalina jeszcze nie przestała się wytwarzać, chociaż ból w dłoni powoli zaczynał go hamować. Teraz słuchał, zbierając się do odpowiedzi.
Jej słowa były przepełnione prawdą. Nie dał jej nigdy się wytłumaczyć i jego zarządzenie dotyczące separacji tych dwóch przyjaciółek nie dość, że mogło być bezpodstawne, co po prostu bardzo brutalne. Ale wtedy nie zastanawiał się nad swoimi czynami. A jak coś postanowi, to ciężko go potem od tego odwieść.
I ona uniosła głos. Kontratak. Zarzut. Ale to prawda, nigdy nie zbudowali żadnej głęboko zakorzenionej relacji. On próbował zawsze rozbawić wszystkich dookoła, nie skupiał się na poważniejszych uczuciach, na ludzkich problemach. Bał się o nich rozmawiać. Wolał je szybko rozwiązywać. To nie tak, że nie pomagał ludziom w potrzebie. Wręcz nie umiał odmówić komuś pomocy. Ale uznał sprawę z Ariadną za coś innego. Nie mówiła nic wcześniej. Nie powiedziała im nic. Działała w ukryciu i poza ich wiedzą. Skoro miała problemy, powinna o nich mówić, a nie rozwiązywać je na własną rękę. Widząc ją wtedy, poczuł, że knuje coś na boku, że nie jest prawdomówna. I gdzie tu zaufanie...
Przyjął jej wersję. Był jeszcze rozogniony, lecz już nie unosząc głosu, powiedział:
- Skoro tak bardzo zależało ci na moim zaufaniu, mogłaś nie wiem... mi powiedzieć, jak już miałaś problemy. Zaufanie działa w dwie strony. A co do naszej znajomości, to chyba faktycznie tak było. Inaczej ta cała sytuacja nie miałaby miejsca. - odbił piłeczkę w jej stronę, również nie uciekając wzrokiem z jej oczu.
Gość
Gość
Ariadna czasami nie rozumiała świata, ani tym bardziej nie potrafiła w ludzi. Nie umiała odróżniać emocji, ani tym bardziej ich nazywać, co czyniło ją emocjonalnym kompostem dla roślinek w ogródku jej współlokatorki. Ale to, co powiedział Rufus podziałało jak policzek z zaskoczenia, którego nawet jeszcze nie zdążyła nadstawić. Najwidoczniej i w jego przypadku pomyliła zalążki przyjaźni ze zwykłą znajomością, opartą na Merlin-wie-czym, skoro nie zaufaniu. Zaczęła się nawet zastanawiać ile razy pomyliła prawdziwą relację z tą fikcyjną i dochodziła do wniosku, że zakładanie masek oraz odgradzanie się grubym murem było najlepszym, co mogła w życiu robić.
Zabolało; poczuła jak na jej wnętrznościach zaciska się niewidzialna ręka, zgniatając je doszczętnie. Zgasił ją i nie wiedziała już nawet co ma powiedzieć, chociaż uspokoiła się i przestała krzyczeć.
- To bolało - rzuciła, zaciskając na moment zęby. Nie sądziła, że w ogóle go to obejdzie, skoro dalej myślał o niej w kategoriach człowieka gorszego. - Zależało mi na zaufaniu Stefy, a niektóre rzeczy każde z nas powinno zachować dla siebie - oczywiście nie miała zamiaru przyznawać mu racji, że być może dobrze zrobił, bo nawet jeśli ona oddzielałaby Stephanie od wszystkiego co złe, to istniała szansa, że sama jej obecność była zagrożeniem.
- Myślisz, że Stephanie byłaby zadowolona, gdyby dowiedziała się o braciszku, który wesoło hasa po najgorszej dzielnicy Londynu? - tu akurat blefowała, ale jakże przekonująco! Nie wiedziała czy to była prawda, czy zwyczajnie będzie miała szczęście, trafiając w to, że Rufus był bywalcem Nokturnu. - Swoją drogą, co jej powiedziałeś? Że nie możemy się spotykać, bo...? Czy nic jej nie powiedziałeś i pozwoliłeś, żeby uwierzyła w to, że mam ją gdzieś? - chociaż mówiła cicho, jej twarz była pozbawiona wszelkich pozytywnych emocji. Wyglądała jak coś pomiędzy cynizmem a rozgoryczeniem, które w rzeczywistości faktycznie się w niej gotowało.
Zabolało; poczuła jak na jej wnętrznościach zaciska się niewidzialna ręka, zgniatając je doszczętnie. Zgasił ją i nie wiedziała już nawet co ma powiedzieć, chociaż uspokoiła się i przestała krzyczeć.
- To bolało - rzuciła, zaciskając na moment zęby. Nie sądziła, że w ogóle go to obejdzie, skoro dalej myślał o niej w kategoriach człowieka gorszego. - Zależało mi na zaufaniu Stefy, a niektóre rzeczy każde z nas powinno zachować dla siebie - oczywiście nie miała zamiaru przyznawać mu racji, że być może dobrze zrobił, bo nawet jeśli ona oddzielałaby Stephanie od wszystkiego co złe, to istniała szansa, że sama jej obecność była zagrożeniem.
- Myślisz, że Stephanie byłaby zadowolona, gdyby dowiedziała się o braciszku, który wesoło hasa po najgorszej dzielnicy Londynu? - tu akurat blefowała, ale jakże przekonująco! Nie wiedziała czy to była prawda, czy zwyczajnie będzie miała szczęście, trafiając w to, że Rufus był bywalcem Nokturnu. - Swoją drogą, co jej powiedziałeś? Że nie możemy się spotykać, bo...? Czy nic jej nie powiedziałeś i pozwoliłeś, żeby uwierzyła w to, że mam ją gdzieś? - chociaż mówiła cicho, jej twarz była pozbawiona wszelkich pozytywnych emocji. Wyglądała jak coś pomiędzy cynizmem a rozgoryczeniem, które w rzeczywistości faktycznie się w niej gotowało.
Gość
Gość
"Przesada" to jego drugie imię, innym mówi, że to "Robert", ale tak naprawdę to "przesada". W tym jednak momencie nie czuł, że przesadził. Z jego ust wychodziły już o wiele gorsze stwierdzenia i opinie. A Roots zabolało. Dla niej to był cios w policzek. Cóż, nie można mierzyć innych swoją miarą. Już sam nie wiedział do czego doprowadzi ta kłótnia. Tylko wyrzucali sobie swoje błędy i wyrażali wzajemną do siebie niechęć. Ale gdyby tylko o to chodziło, to czy konieczne było ciągnięcie tej rozmowy od samego początku? Rufus nie lubił psuć sobie dobrego dnia z byle powodu i nie zrobiłby dla nikogo wyjątku. Sprawa z Ariadną Roots nie była więc byle powodem. On już dokładnie znał procent swojej winy w całym tym zdarzeniu. Tak bardzo nie lubił się przyznawać do błędu...
Przypomniał sobie ojca. To dzięki niemu zrozumiał co to znaczy opieka nad najbliższymi. Co to znaczy zdystansować się i odrzucić chwilowe, spontaniczne impulsy i emocje na bok, by spojrzeć na całość racjonalnie. Gdyby ta cała sprawa odbyła się po jego śmierci... Rufus zareagowałby inaczej. Dzisiaj... Zareagowałby całkowicie inaczej. Ale teraz, związany dawną decyzją, czuł, że nie potrafi zadziałać inaczej. Chociaż wiedział, doskonale wiedział, że potrafi. Ariadna przypomniała mu o tym, jaki był kiedyś. Jaką drogę przebył do tego, kim jest dzisiaj. To jego zachowanie na Moście Miłości... To Rufus sprzed kilku lat postawiony w takiej sytuacji. Czemu zachowywał się przy niej tak dziecinnie?
Dziewczyna zaczęła stosować jakiś przedziwny szantaż. Czyżby wiedziała, że czasami i na Nokturnie wypełnia zlecenia? Stephanie mało co wie o jego pracach, nie mówi jej, tylko by się niepotrzebnie martwiła. Tak po prawdzie, zlecenia, przez które musi zapuścić się w nokturnowe ulice nie są tymi najbardziej niebezpiecznymi. Ale Roots na pewno nic o tym nie wiedziała, nie mogła...
- C-co? Jaki Nokturn? O czym ty w ogóle mówisz? Nie pamiętam co jej powiedziałem. To jest nieistotne, nie mieszaj jej w to. To nie jest jej wina.
No tak. Ale ona nic takiego nie mówiła, nie sugerowała, że to wina Stephanie ani przez chwilę. Więc czyja to była wina, Rufus? Robert Pettigrew wiedziałby dobrze co zrobić. Stefa i Ariadna potrzebowały się nawzajem i zawsze o siebie dbały. Nigdy nie rozerwałby ich przyjaźni, za to spróbował dowiedzieć się, co tak naprawdę widział i pomóc...
Zacisnął powieki i jęknął z irytacji. Musiał przełamać blokadę. W końcu już i tak przed niczym nie miała nikogo chronić. Oparł obie ręce na barierce i położył pomiędzy nie swoje czoło. Zimno stali uderzyło jego układ nerwowy. Sytuacja była beznadziejna. I to wyjście z niej również.
- Dobra. - podniósł głowę - Ja, nie wiem... Nie wiem, przepraszam. Przepraszam, tak szczerze. Widocznie to był mój błąd, mój zły impuls... - wszystko się w nim skręcało, gdy wypowiadał te słowa - zła decyzja, niedopatrzenie... Nie wiedziałem co powinienem zrobić. I się stało. I stało się całkowicie bezsensownie, jak widać. Chciałem dobrze, ale nie wiedziałem jak...
Oblał się potem. Wstyd, upokorzenie... Był winny i właśnie się przyznawał. W tej chwili nie był świadomy swoich czynów, choć były najszczersze, tak wysokie plątały się w nim emocje.
- I od kiedy wiedziałem, że to był zły pomysł... Nadal nie wiem, jak... To wszystko przywrócić. No. E, nie wiem, przepraszam... - zrezygnował z dalszych tłumaczeń, bo i tak nic więcej konkretnego nie miał do powiedzienia.
Chciał chyba już iść. To wszystko go przerastało. Już nawet nie był głodny, nie miał ochoty na rodzinny obiad, na herbatę. Chciał się położyć spać. Odwrócił się powoli i zaczął człapać w swoim wcześniejszym kierunku, ale po kilku krokach znów się zatrzymał.
Na wypadek, jakby coś chciała mu jeszcze powiedzieć...
Przypomniał sobie ojca. To dzięki niemu zrozumiał co to znaczy opieka nad najbliższymi. Co to znaczy zdystansować się i odrzucić chwilowe, spontaniczne impulsy i emocje na bok, by spojrzeć na całość racjonalnie. Gdyby ta cała sprawa odbyła się po jego śmierci... Rufus zareagowałby inaczej. Dzisiaj... Zareagowałby całkowicie inaczej. Ale teraz, związany dawną decyzją, czuł, że nie potrafi zadziałać inaczej. Chociaż wiedział, doskonale wiedział, że potrafi. Ariadna przypomniała mu o tym, jaki był kiedyś. Jaką drogę przebył do tego, kim jest dzisiaj. To jego zachowanie na Moście Miłości... To Rufus sprzed kilku lat postawiony w takiej sytuacji. Czemu zachowywał się przy niej tak dziecinnie?
Dziewczyna zaczęła stosować jakiś przedziwny szantaż. Czyżby wiedziała, że czasami i na Nokturnie wypełnia zlecenia? Stephanie mało co wie o jego pracach, nie mówi jej, tylko by się niepotrzebnie martwiła. Tak po prawdzie, zlecenia, przez które musi zapuścić się w nokturnowe ulice nie są tymi najbardziej niebezpiecznymi. Ale Roots na pewno nic o tym nie wiedziała, nie mogła...
- C-co? Jaki Nokturn? O czym ty w ogóle mówisz? Nie pamiętam co jej powiedziałem. To jest nieistotne, nie mieszaj jej w to. To nie jest jej wina.
No tak. Ale ona nic takiego nie mówiła, nie sugerowała, że to wina Stephanie ani przez chwilę. Więc czyja to była wina, Rufus? Robert Pettigrew wiedziałby dobrze co zrobić. Stefa i Ariadna potrzebowały się nawzajem i zawsze o siebie dbały. Nigdy nie rozerwałby ich przyjaźni, za to spróbował dowiedzieć się, co tak naprawdę widział i pomóc...
Zacisnął powieki i jęknął z irytacji. Musiał przełamać blokadę. W końcu już i tak przed niczym nie miała nikogo chronić. Oparł obie ręce na barierce i położył pomiędzy nie swoje czoło. Zimno stali uderzyło jego układ nerwowy. Sytuacja była beznadziejna. I to wyjście z niej również.
- Dobra. - podniósł głowę - Ja, nie wiem... Nie wiem, przepraszam. Przepraszam, tak szczerze. Widocznie to był mój błąd, mój zły impuls... - wszystko się w nim skręcało, gdy wypowiadał te słowa - zła decyzja, niedopatrzenie... Nie wiedziałem co powinienem zrobić. I się stało. I stało się całkowicie bezsensownie, jak widać. Chciałem dobrze, ale nie wiedziałem jak...
Oblał się potem. Wstyd, upokorzenie... Był winny i właśnie się przyznawał. W tej chwili nie był świadomy swoich czynów, choć były najszczersze, tak wysokie plątały się w nim emocje.
- I od kiedy wiedziałem, że to był zły pomysł... Nadal nie wiem, jak... To wszystko przywrócić. No. E, nie wiem, przepraszam... - zrezygnował z dalszych tłumaczeń, bo i tak nic więcej konkretnego nie miał do powiedzienia.
Chciał chyba już iść. To wszystko go przerastało. Już nawet nie był głodny, nie miał ochoty na rodzinny obiad, na herbatę. Chciał się położyć spać. Odwrócił się powoli i zaczął człapać w swoim wcześniejszym kierunku, ale po kilku krokach znów się zatrzymał.
Na wypadek, jakby coś chciała mu jeszcze powiedzieć...
Gość
Gość
W miarę upływu czasu czuła coraz większą pustkę w głowie, nie wiedząc jak powinna nazwać uczucie, które targało w tym momencie jej wnętrznościami. Z początku chciała pokazać jak pewna siebie jest i jak bardzo jej nie obchodzi tamta sytuacja, co przypłaciła wywróceniem się prosto pod nogi Rufusa; potem z kolei siliła się na spokój, chociaż i to nie wyszło, kiedy podniosła głos, zgaszona w następnej kolejności słownym policzkiem, który nieświadomie jej wymierzył. Spoglądała na niego w osłupieniu, ze zmieszanym grymasem i oczami, w których pokazała się wielka pustka. Miała chyba ochotę się rozpłakać albo mu przywalić, tak po ludzku, jednak resztki kultury podpowiadały jej, że płakać można było zawsze, bić ludzi - niekoniecznie. Z pewnością nie na przeklętym moście miłości w słoneczny, piękny dzień.
Wysłuchała jego słów w milczeniu mając wrażenie, że teraz jej uczuciowy balonik rosnący wraz z tą rozmową zaraz pęknie. Doceniła co prawda te przeprosiny, chociaż w pierwszym odruchu chciała kazać mu je sobie wsadzić w kieszeń. Zepsuł jej przyjaźń ze Stephanie, której chyba nie dało się odratować. Nie wiedziała nawet gdzie ona jest i nie miała zamiaru prosić o podpowiedź Rufusa. Cały pakiet zaufania jakim go kiedyś obdarzyła przepadł, a o jej zaufanie po uprzednim utraceniu go było ciężko. Nie potrafiła nawet wskazać teraz osoby, którą darzyła tym uczuciem; nawet w przypadku Bertiego i Mii stosowała zasadę ograniczonego zaufania, choć w w przypadku tej drugiej osoby trochę mniej; ona i tak za dużo wiedziała na temat Ariadny, za dużo. Westchnęła, rozmasowując skronie. I co miała mu odpowiedzieć na te słowa? Zbyć go krótkim "nic się nie stało", czy przeprosić? Nie miała za co. Z jej punktu widzenia plasowała się w tej sytuacji na ofiarę, niż współwinną całemu zamieszaniu.
- A teraz tak po prostu sobie odejdziesz? - odezwała się nagle, uprzednio pozwalając mu odejść te kilka kroków. Odwróciła się przy tym przez ramię, spod przymrużonych powiek obserwując jego sylwetkę. Nie wiedziała czy powinna ciągnąć tę rozmowę, w końcu dopiero co przeszła między nimi burza. - Następnym razem nie kieruj się emocjami. W twoim zawodzie to niewskazane - och, ciotka dobra rada wreszcie ruszyła się z miejsca, pokonując dzielący ich dystans.
- Porozmawiamy wreszcie jak ludzie? Nie wiem, przy herbacie albo na spacerze, gdziekolwiek. Nie mogę pozwolić ci teraz tak odejść - stwierdziła cicho, by po chwili wyciągnąć w jego stronę drżącą dłoń: - Zgoda? - na znak pojednawczy. Mógł odmówić. Mógł teraz ją po prostu zignorować, w końcu jego sumienie było prawie czyste; a ona, cóż, ona chciała tylko wiedzieć co się zmieniło podczas jej nieobecności w życiu rodziny Pettigrew. Chciała też pokazać, że naprawdę się zmieniła, bądź przynajmniej do tego dążyła. Była na początku drogi, jednak jak na razie radziła sobie całkiem dobrze.
Wysłuchała jego słów w milczeniu mając wrażenie, że teraz jej uczuciowy balonik rosnący wraz z tą rozmową zaraz pęknie. Doceniła co prawda te przeprosiny, chociaż w pierwszym odruchu chciała kazać mu je sobie wsadzić w kieszeń. Zepsuł jej przyjaźń ze Stephanie, której chyba nie dało się odratować. Nie wiedziała nawet gdzie ona jest i nie miała zamiaru prosić o podpowiedź Rufusa. Cały pakiet zaufania jakim go kiedyś obdarzyła przepadł, a o jej zaufanie po uprzednim utraceniu go było ciężko. Nie potrafiła nawet wskazać teraz osoby, którą darzyła tym uczuciem; nawet w przypadku Bertiego i Mii stosowała zasadę ograniczonego zaufania, choć w w przypadku tej drugiej osoby trochę mniej; ona i tak za dużo wiedziała na temat Ariadny, za dużo. Westchnęła, rozmasowując skronie. I co miała mu odpowiedzieć na te słowa? Zbyć go krótkim "nic się nie stało", czy przeprosić? Nie miała za co. Z jej punktu widzenia plasowała się w tej sytuacji na ofiarę, niż współwinną całemu zamieszaniu.
- A teraz tak po prostu sobie odejdziesz? - odezwała się nagle, uprzednio pozwalając mu odejść te kilka kroków. Odwróciła się przy tym przez ramię, spod przymrużonych powiek obserwując jego sylwetkę. Nie wiedziała czy powinna ciągnąć tę rozmowę, w końcu dopiero co przeszła między nimi burza. - Następnym razem nie kieruj się emocjami. W twoim zawodzie to niewskazane - och, ciotka dobra rada wreszcie ruszyła się z miejsca, pokonując dzielący ich dystans.
- Porozmawiamy wreszcie jak ludzie? Nie wiem, przy herbacie albo na spacerze, gdziekolwiek. Nie mogę pozwolić ci teraz tak odejść - stwierdziła cicho, by po chwili wyciągnąć w jego stronę drżącą dłoń: - Zgoda? - na znak pojednawczy. Mógł odmówić. Mógł teraz ją po prostu zignorować, w końcu jego sumienie było prawie czyste; a ona, cóż, ona chciała tylko wiedzieć co się zmieniło podczas jej nieobecności w życiu rodziny Pettigrew. Chciała też pokazać, że naprawdę się zmieniła, bądź przynajmniej do tego dążyła. Była na początku drogi, jednak jak na razie radziła sobie całkiem dobrze.
Gość
Gość
Strona 2 z 14 • 1, 2, 3 ... 8 ... 14
Most Miłości
Szybka odpowiedź