Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Irlandia
Dolina Glendalough
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Glendalough
Glendalough to malownicza dolina położona w irlandzkich górach Wicklow. U ich podnóży rozpościerają się dwa jeziora: Upper Lake i Lower Lake, nad którymi często zawisa gęsta mgła, czyniąc tutejsze widoki wręcz mistycznymi. Jednak nie tylko to ma wpływ na panujący tu niezwykły, baśniowy nastrój; pomimo pięknych krajobrazów, z jakiegoś powodu dolina nie jest zbyt często odwiedzana przez mugolskich turystów. Być może to miejsce budzi w nich niepokój, w końcu ptaki w koronach drzew ćwierkają z dziwnym przejęciem, a na powierzchni jeziora znikąd pojawiają się rozległe kręgi. Mówi się, że Upper Lake zostało zamieszkałe przez druzgotki oraz trytony, które są wyjątkowo nieskore do kontaktów z czarodziejami. Z tego właśnie powodu niezalecane są kąpiele w tych czarujących, choć wybitnie niebezpiecznych wodach.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 30.12.17 21:14, w całości zmieniany 2 razy
The member 'Brendan Weasley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 32
'k100' : 32
Śnieżka Penny bezbłędnie trafiła go w sam środek czoła i śnieżny pocisk w wielkim stylu rozleciał mu się na twarzy na milion lodowatych kawałeczków. Ten jego jakże nieudany unik nie zraził Joey'a ani trochę, wręcz przeciwnie: mężczyzna parsknął serdecznie śmiechem ściągając z brodatego pyska śnieg, by zaraz nie mniej radośnie i charyzmatycznie dokończyć podjętą przez siebie piosenkę. Znał tekst, a jakże! W końcu to chyba jeden z najsłynniejszych przebojów, który puszczano ostatnio w kółko, a nawet gdyby tak nie było, to utwór tak wpadał w ucho, że chyba każdy w mig podłapywał jego słowa.
Maxine pierwsza zeszła z pola walki przez co stracili swojego kapitana, ale Joe nie skupiał się na tym za bardzo, bo zauważywszy leżącą na ziemi Just, momentalnie do niej podbiegł. Złapał ją czym prędzej za ręce i pomógł wstać.
- W porządku? - zapytał uśmiechając się do niej promiennie nie zważając na to, że resztki śniegu, którym sam przed chwilą oberwał, właśnie stopione ściekały mu po twarzy. Jak dotąd bawił się doskonale (oby tylko nie musiał opuścić gry tak szybko jak Maxi). Obejrzał się jeszcze asekuracyjnie czy aby znów nikt ich przypadkiem nie ma na celowniku korzystając z okazji, szczęśliwie tak nie było, choć... uwagę Josepha właśnie w tym momencie przykuł dziwny odgłos. Uniósł brwi zaskoczony, kiedy odwróciwszy głowę w tamtym kierunku zauważył ni mniej, ni więcej a całe stado reniferów. W pierwszej chwili chciał im się usunąć z drogi po prostu odskakując w bok, ale zauważywszy blask patronusa Bena, błyskawicznie wyciągnął i swoją różdżkę. Brat i Hania mieli absolutną słuszność, a jakże!
Nie namyślał się długo - wspomnienie wspólnych śnieżnych igraszek z rodzeństwem i kuzynami nasunęło mu się samo. Kąciki warg uniosły mu się mimowolnie na ten obraz, różdżkę w palcach obrócił (jak to on) tylko raz.
- Expecto Patronum! - wypowiedział zaklęcie pewnie. Liczył na to, że wyczarowana kawka naprowadzi reny poza pole śnieżnej bitwy tak, by na nikogo nie wpadły.
Maxine pierwsza zeszła z pola walki przez co stracili swojego kapitana, ale Joe nie skupiał się na tym za bardzo, bo zauważywszy leżącą na ziemi Just, momentalnie do niej podbiegł. Złapał ją czym prędzej za ręce i pomógł wstać.
- W porządku? - zapytał uśmiechając się do niej promiennie nie zważając na to, że resztki śniegu, którym sam przed chwilą oberwał, właśnie stopione ściekały mu po twarzy. Jak dotąd bawił się doskonale (oby tylko nie musiał opuścić gry tak szybko jak Maxi). Obejrzał się jeszcze asekuracyjnie czy aby znów nikt ich przypadkiem nie ma na celowniku korzystając z okazji, szczęśliwie tak nie było, choć... uwagę Josepha właśnie w tym momencie przykuł dziwny odgłos. Uniósł brwi zaskoczony, kiedy odwróciwszy głowę w tamtym kierunku zauważył ni mniej, ni więcej a całe stado reniferów. W pierwszej chwili chciał im się usunąć z drogi po prostu odskakując w bok, ale zauważywszy blask patronusa Bena, błyskawicznie wyciągnął i swoją różdżkę. Brat i Hania mieli absolutną słuszność, a jakże!
Nie namyślał się długo - wspomnienie wspólnych śnieżnych igraszek z rodzeństwem i kuzynami nasunęło mu się samo. Kąciki warg uniosły mu się mimowolnie na ten obraz, różdżkę w palcach obrócił (jak to on) tylko raz.
- Expecto Patronum! - wypowiedział zaklęcie pewnie. Liczył na to, że wyczarowana kawka naprowadzi reny poza pole śnieżnej bitwy tak, by na nikogo nie wpadły.
Beat back those Bludgers, boys,
and chuck that Quaffle here
No team can ever best the best of Puddlemere!
No team can ever best the best of Puddlemere!
Joseph Wright
Zawód : Bezrobotny
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
What if I'm far from home?
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Joseph Wright' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 40
'k100' : 40
Śledził tor posłanej przez siebie śnieżki uważnie i z uporem, jakby chciał zakląć jej lot już po fakcie (wiedział, że to nie działa, próbował na zniczu nie raz i nie dwa), ale wyglądało na to, że nie musiał; Skamander wykonał co prawda imponujący unik, wydawało się, że już-już uskoczy przed białym pociskiem, ale ten koniec końców trafił – a Billy wyrzucił ręce w górę, obracając się na pięcie i wykrzykując coś przypominającego zwycięski okrzyk Jastrzębi. Wiedział, że tym samym wystawił się na niechybnie nadchodzący kontratak, ale wcale nie psuło mu to nastroju; wprost przeciwnie, z niecierpliwością czekał, aż walka rozgorzeje na dobre.
Roześmiał się w głos, słysząc piosenkę wyśpiewywaną przez drużynę przeciwną, tylko odrobinę żałując, że nie ma absolutnie żadnego pretekstu, żeby dołączyć do tego posklejanego naprędce chóru; nie, żeby słuchał takiej muzyki, ale uświadomił sobie, że jakimś cudem (nie rozumiał skąd, naprawdę) znał wszystkie słowa, a wpadająca w ucho melodia przykleiła się do niego jak zielonkawe gluty, które zawsze dosłownie wychodziły z jego kociołka, gdy na zajęciach u Slughorna próbował uwarzyć coś bardziej skomplikowanego niż eliksir wspomagający kiełkowanie. Nawet nie zorientował się, w którym momencie zaczął podśpiewywać cicho pod nosem, jednocześnie obserwując schodzącą z boiska Maxine; szkoda, nie zdążył trafić w nią ani razu – ale nic straconego, zawsze mógł nadrobić po oficjalnej walce.
Widząc, że wszystkie śnieżki wylądowały, czy to na przeciwnikach, czy z powrotem w zaspach, wycofał się lekko do tyłu, przygotowując się do wykonania ewentualnego uniku, ale wtedy uwagę wszystkich odwróciło coś innego – hałas, szmer czy stukot, nie był pewien; odwrócił się w tamtym kierunku, a jego wyostrzony wzrok bardzo szybko dostrzegł sprawców całego zamieszania. Renifery! Stanął jak wryty, przez moment rozdarty między irytacją z przerwanej zabawy, a ekscytacją związaną z możliwością oglądania tych wspaniałych stworzeń z tak bliska, gdy nagle zorientował się, że jeden z reniferów biegnie wprost na niego. W pierwszym odruchu miał zamiar uskoczyć, ale dostrzegł tu i ówdzie mignięcia błękitnawego światła i zrozumiał, czego próbowała dokonać reszta grupy. Wyciągnął własną różdżkę. Nie musiał specjalnie się skupiać; jego najcieplejsze wspomnienia były żywe, a ich bohaterowie znajdowali się tuż obok. – Expecto patronum – rzucił, z niezwykłą dla siebie starannością skupiając się na poprawnej wymowie i myślowo polecając świetlistemu obrońcy odciągnięcie renifera w stronę jednej z leśnych ścieżek.
Roześmiał się w głos, słysząc piosenkę wyśpiewywaną przez drużynę przeciwną, tylko odrobinę żałując, że nie ma absolutnie żadnego pretekstu, żeby dołączyć do tego posklejanego naprędce chóru; nie, żeby słuchał takiej muzyki, ale uświadomił sobie, że jakimś cudem (nie rozumiał skąd, naprawdę) znał wszystkie słowa, a wpadająca w ucho melodia przykleiła się do niego jak zielonkawe gluty, które zawsze dosłownie wychodziły z jego kociołka, gdy na zajęciach u Slughorna próbował uwarzyć coś bardziej skomplikowanego niż eliksir wspomagający kiełkowanie. Nawet nie zorientował się, w którym momencie zaczął podśpiewywać cicho pod nosem, jednocześnie obserwując schodzącą z boiska Maxine; szkoda, nie zdążył trafić w nią ani razu – ale nic straconego, zawsze mógł nadrobić po oficjalnej walce.
Widząc, że wszystkie śnieżki wylądowały, czy to na przeciwnikach, czy z powrotem w zaspach, wycofał się lekko do tyłu, przygotowując się do wykonania ewentualnego uniku, ale wtedy uwagę wszystkich odwróciło coś innego – hałas, szmer czy stukot, nie był pewien; odwrócił się w tamtym kierunku, a jego wyostrzony wzrok bardzo szybko dostrzegł sprawców całego zamieszania. Renifery! Stanął jak wryty, przez moment rozdarty między irytacją z przerwanej zabawy, a ekscytacją związaną z możliwością oglądania tych wspaniałych stworzeń z tak bliska, gdy nagle zorientował się, że jeden z reniferów biegnie wprost na niego. W pierwszym odruchu miał zamiar uskoczyć, ale dostrzegł tu i ówdzie mignięcia błękitnawego światła i zrozumiał, czego próbowała dokonać reszta grupy. Wyciągnął własną różdżkę. Nie musiał specjalnie się skupiać; jego najcieplejsze wspomnienia były żywe, a ich bohaterowie znajdowali się tuż obok. – Expecto patronum – rzucił, z niezwykłą dla siebie starannością skupiając się na poprawnej wymowie i myślowo polecając świetlistemu obrońcy odciągnięcie renifera w stronę jednej z leśnych ścieżek.
I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Billy Moore' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 98
'k100' : 98
Śnieżka Sophii może nie była najmocniejsza, ale z pewnością celna. Mimo błyszczących dekoracji które spadły na członków jej drużyny, w tym i na nią, mogła zobaczyć, jak mknie w stronę Maxine, której nie udało się uchylić ani przed jej śnieżką, ani przed tą posłaną chwilę później przez Freda. Kilka innych graczy drużyny przeciwnej także oberwało, ale to był dopiero początek zabawy i wiele jeszcze mogło się wydarzyć.
Tak czy inaczej Sophia zdawała sobie sprawę, że jako kapitan drużyny była jednym z najbardziej prawdopodobnych celów ataków śnieżek drużyny przeciwnej. Dlatego nie zdziwiła się, widząc że Brendan, korzystając z okazji że nikt w niego nie rzucił, postanowił posłać śnieżkę w jej stronę. Wiedziała że jako auror był silny i potrafił rzucać celnie, więc musiała szybko zareagować, zamierzając wykonać unik i tym samym uniknąć trafienia.
Ale chwilę później wydarzyło się coś niespodziewanego. Sophia usłyszała dziwny odgłos, zupełnie jakby coś biegło szybko w ich stronę. Nie jedno coś, ale więcej... całe stado? Tupot nasilał się, a po chwili stało się jasne co je spowodowało – stado rogatych zwierząt wyglądających trochę jak jelenie. A może renifery, jak te z mugolskich świątecznych obrazków, które kiedyś pokazywał jej tata?
Nie wiadomo, co zapędziło zwierzęta w tę stronę. Jeden z duchów, strach przed hałasem i zamieszaniem dobiegającym z pola śnieżnej bitwy, czy może głód, który w tym zimowym czerwcu kazał im szukać pożywienia? Zwierzęta wbiegły na środek pola, tym samym przerywając walkę na śnieżki. Jelenie nie miały złych zamiarów, ale z pewnością należało je stąd przepłoszyć i umożliwić im pobiegnięcie dalej, poza obręb śnieżnego pola. Niektórzy wpadli na pomysł użycia patronusów; wydawało się to sensownym rozwiązaniem, magiczni posłańcy mogli bezpiecznie pokierować zwierzęta na okoliczne łąki.
Przywołała wspomnienia szczęśliwych czasów młodości, kiedy miała pełną rodzinę i głowę wypełnioną beztroskimi marzeniami nastolatki. Te wspomnienia zawsze dawały jej siłę – wspomnienie dawnych chwil spędzanych z rodzicami i bratem, a także z Jamesem, oraz lata w Hogwarcie.
- Expecto patronum – wypowiedziała, próbując przywołać utkaną ze światła wiewiórkę.
1 – unik, 2 – zaklęcie
Tak czy inaczej Sophia zdawała sobie sprawę, że jako kapitan drużyny była jednym z najbardziej prawdopodobnych celów ataków śnieżek drużyny przeciwnej. Dlatego nie zdziwiła się, widząc że Brendan, korzystając z okazji że nikt w niego nie rzucił, postanowił posłać śnieżkę w jej stronę. Wiedziała że jako auror był silny i potrafił rzucać celnie, więc musiała szybko zareagować, zamierzając wykonać unik i tym samym uniknąć trafienia.
Ale chwilę później wydarzyło się coś niespodziewanego. Sophia usłyszała dziwny odgłos, zupełnie jakby coś biegło szybko w ich stronę. Nie jedno coś, ale więcej... całe stado? Tupot nasilał się, a po chwili stało się jasne co je spowodowało – stado rogatych zwierząt wyglądających trochę jak jelenie. A może renifery, jak te z mugolskich świątecznych obrazków, które kiedyś pokazywał jej tata?
Nie wiadomo, co zapędziło zwierzęta w tę stronę. Jeden z duchów, strach przed hałasem i zamieszaniem dobiegającym z pola śnieżnej bitwy, czy może głód, który w tym zimowym czerwcu kazał im szukać pożywienia? Zwierzęta wbiegły na środek pola, tym samym przerywając walkę na śnieżki. Jelenie nie miały złych zamiarów, ale z pewnością należało je stąd przepłoszyć i umożliwić im pobiegnięcie dalej, poza obręb śnieżnego pola. Niektórzy wpadli na pomysł użycia patronusów; wydawało się to sensownym rozwiązaniem, magiczni posłańcy mogli bezpiecznie pokierować zwierzęta na okoliczne łąki.
Przywołała wspomnienia szczęśliwych czasów młodości, kiedy miała pełną rodzinę i głowę wypełnioną beztroskimi marzeniami nastolatki. Te wspomnienia zawsze dawały jej siłę – wspomnienie dawnych chwil spędzanych z rodzicami i bratem, a także z Jamesem, oraz lata w Hogwarcie.
- Expecto patronum – wypowiedziała, próbując przywołać utkaną ze światła wiewiórkę.
1 – unik, 2 – zaklęcie
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
The member 'Sophia Carter' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 20, 55
'k100' : 20, 55
Oberwał - oberwał prosto w czoło, omal się przy tym nie wywracając. W ostatniej chwili z trudem, machając rękami udało mu się utrzymać równowagę i wbrew własnym wcześniejszym przewidywaniom nie wpaść w zaspę. Chwilę później skierował spojrzenie ku widocznie zadowolonej z siebie kobiecie i sam uśmiechnął się pod nosem z wesołością i zacięciem. Oj tak, to jest bitwa, przyszli walczyć, nie brać jeńców, prawda? Już zamierzał zebrać trochę śniegu, żeby oddać zdecydowanie zbyt dobrze rzucającej dziewczynie, kiedy rozproszył go jakiś dźwięk.
Zmarszczył brwi i przez dłuższa chwilę stał dość wmurowany, zdziwiony stadkiem reniferów które jakiś duch-żartowniś pokierował w ich stronę. Zaraz sięgnął po różdżkę. Nie powinno go to dziwić, ostatecznie nic ostatnimi czasy nie było logiczne, właściwie to renifery nawet może były całkiem na miejscu, w końcu mają drugą zimę tej wiosny, spotkali się właśnie na bitwę na śnieżki, prawda?
Zaraz koło niego śmignęły kolejne ruszające w stronę zwierząt patronusy, mgliste zwierzęta starały się naprowadzić stado na trochę bardziej odpowiednią trasę i choć zapewne Bertie sam by na to nie wpadł, teraz wydało mu się to całkiem oczywistym i rozsądnym rozwiązaniem. Nie czekając więc Bott także poruszył różdżką, zamierzając do tej grupy dołączyć swojego.
Wspomnienie o jakim myślał mogło wydawać się trywialne, pierwsze chwile w szkolnym pociągu, dużo śmiechu i słodka beztroska. W życiu Bertiego niewiele było na prawdę ciężkich chwil, można powiedzieć że ostatnie miesiące jakby starały się wyrobić normę. Większość swojego życia jednak Bott wspomina bardzo radośnie, z mniejszymi i większymi wyskokami w górę i w dół. Tę podróż pamięta jako coś, co zapoczątkowało wspaniałą przygodę, całe lata pełne śmiechu, starań, poznawania świata, przyjaźni i cieplejszych uczuć.
- Expecto patronum.
Wypowiedział łagodnie, uśmiechając się przy tym nieznacznie, acz szczerze i wesoło, uśmiechem który obejmował jego spojrzenie. Liczył, że pojawi się przed nim mglista forma psa, sporych rozmiarów kundla z żywo merdającym ogonem - i, że owe zwierzę pomoże naprowadzić renifery na bezpieczniejszy tor.
obniżone st c:
Zmarszczył brwi i przez dłuższa chwilę stał dość wmurowany, zdziwiony stadkiem reniferów które jakiś duch-żartowniś pokierował w ich stronę. Zaraz sięgnął po różdżkę. Nie powinno go to dziwić, ostatecznie nic ostatnimi czasy nie było logiczne, właściwie to renifery nawet może były całkiem na miejscu, w końcu mają drugą zimę tej wiosny, spotkali się właśnie na bitwę na śnieżki, prawda?
Zaraz koło niego śmignęły kolejne ruszające w stronę zwierząt patronusy, mgliste zwierzęta starały się naprowadzić stado na trochę bardziej odpowiednią trasę i choć zapewne Bertie sam by na to nie wpadł, teraz wydało mu się to całkiem oczywistym i rozsądnym rozwiązaniem. Nie czekając więc Bott także poruszył różdżką, zamierzając do tej grupy dołączyć swojego.
Wspomnienie o jakim myślał mogło wydawać się trywialne, pierwsze chwile w szkolnym pociągu, dużo śmiechu i słodka beztroska. W życiu Bertiego niewiele było na prawdę ciężkich chwil, można powiedzieć że ostatnie miesiące jakby starały się wyrobić normę. Większość swojego życia jednak Bott wspomina bardzo radośnie, z mniejszymi i większymi wyskokami w górę i w dół. Tę podróż pamięta jako coś, co zapoczątkowało wspaniałą przygodę, całe lata pełne śmiechu, starań, poznawania świata, przyjaźni i cieplejszych uczuć.
- Expecto patronum.
Wypowiedział łagodnie, uśmiechając się przy tym nieznacznie, acz szczerze i wesoło, uśmiechem który obejmował jego spojrzenie. Liczył, że pojawi się przed nim mglista forma psa, sporych rozmiarów kundla z żywo merdającym ogonem - i, że owe zwierzę pomoże naprowadzić renifery na bezpieczniejszy tor.
obniżone st c:
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Bertie Bott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 14
'k100' : 14
Zaskakująco szybko odżyłem otoczony przez grono znajomych twarzy, jakby ostatnie tygodnie były tylko złym snem, a może zwyczajnie udzielił mi się dobry nastrój Hanki, która miała jeszcze w sobie tę iskrę, którą sam zgubiłem gdzieś w połowie kwietnia – i która musiała zgasnąć na dobre z początkiem maja. Bez większego trudu wykrzesałem jednak z siebie uśmiech, kontrolnie spoglądając w stronę Gwardzistów zbierających się po drugiej stronie boiska. Długo nie chciałem uwierzyć, że zaprzedałem własną duszę, jak jednak inaczej można było wytłumaczyć to, że wszyscy staliśmy się własnymi cieniami?
Kapitulacja nie pasowała jednak do mojej osobowości. Była obraniem łatwiejszej ścieżki, a te zawsze uważałem za bardziej zdradzieckie. Wiedziałem, że przyjdzie mi stoczyć wiele bitew – nie sądziłem jednak, że najcięższą okaże się ta z samym sobą.
Dziś tryumfowałem, choć nie mogłem jeszcze wiedzieć, na jak długo.
- W takim razie cieszę się, że nie należę do tego mało atrakcyjnego grona. - Przyznałem, zadzierając podbródek i zerkając na Hanię zza przymrużonych powiek.* No, bo przecież skoro tutaj była, to chyba jasne, że stało się to za moją przyczyną. - Fantastyczny Pan Lis, jak zawsze do usług. - Skłoniłem się po pas, słysząc w końcu słowa uznania – pomimo tego, że nie potrafiłem oszacować, na ile Wright zwyczajnie próbowała się ze mną droczyć, co jednak wziąłem za dobrą oznakę. Wiecie, jak to mówią, że kto się czubi... - Jeśli próbujesz mi ubliżyć, radziłbym użyć określenie lordzie. - Uznałem, że uświadomię Hanię w tych jej niezbyt skutecznych próbach, ostatecznie wychowała się w dzikich, szkockich lasach i jak na Wrighta przystało była na bakier z etykietą. - Ile dusz masz już na swoim koncie? - Spytałem z żywym zainterestowaniem, słysząc o niezwykłych właściwościac wstążki. Może powinienem zgłosić ten fakt w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów? Zdecydowanie powinni zrobić z tym porządek, chociaż życie zdążyło mnie już nauczyć, że jeśli nie wziąłem się za coś sam, sprawy gniły w odmętach raportów, umierając w piaskach czasu. - Mogę ci załatwić najlepszą celę w Azkabanie, jeśli będzie trzeba. Nie licz jednak na widok na morze. Dementorzy ani więźniowie nie potrzebują okien. - Nie byłbym sobą, gdybym nie zarzucił Hani odrobiną aurorskiej . - Gdybym zechciała. Wiesz, Hannah, w gdybaniu też jestem mocny. Z resztą sama wiesz jak mówią. Dobrymi chęciami wybrukowane jest piekło. - Wzruszyłem ramionami, a gdy oddaliła się na bezpieczną odległość (nie to, żebym odczuwał zagrożenie), odwróciłem się w stronę Lexa, spiesząc z wyjaśnieniami. - Siostra Jamiego. Hannah Wright. - Rzuciłem krótko, po czym osłupiałem, gdy Hania odwróciła się dokładnie w chwili, gdy wypowiedziałem jej imię. Na szczęście tylko po to, by swoim zwyczajem zasypać mnie komplementami. - Muszę się z tobą zgodzić. Ale to tłumaczy, dlaczego głosowałaś właśnie za tą barwą...
Śnieżka posłana w stronę Maxine okazała się wręcz fenomenalnie podkręcona, w chwili zderzenia pozbawiając jej czapki z głowy. Wyłowiłem jej ostre jak brzytwa spojrzenie, wierząc, że ten morderczy wzrok mógłby co najwyżej zadać mi obrażenia o sile nieszkodliwej muchy – odpowiedziałem jej więc szelmowskim uśmiechem i rwnie szczeniackim mrugnięciem oka, szczerze ufając, że gesty te jakoś rozweselą jej wędrówkę na polanę samotników.
Do której sam mogłem za chwilę dołączyć. Całe szczęście, że Lunara zasygnalizowała swój rzut donośnym okrzykiem, pozwalając mi na wykonanie uniku. Zaraz jednak rozległ się donośne dudnienie, a źródłem dźwięku okazało się rozpędzone stato zwierząt, które nie do końca potrafiłem sklasyfikować, byłem jednak niemal pewien, że nie występowały naturalnie w Irlandii. Czyżby kolejne stutki anomalii? Cokolwiek nie przywołało rogaczy, zdecydowanie nie zamierzałem dać się stratować, dobywając z kieszeni płaszcza różdżki i idąć w ślady pozostałych.
- Expecto patronum!
1. unik 2. patronus
Obniżone st patronusa
* to ta mina z avatara, tylko mniej poważna
Kapitulacja nie pasowała jednak do mojej osobowości. Była obraniem łatwiejszej ścieżki, a te zawsze uważałem za bardziej zdradzieckie. Wiedziałem, że przyjdzie mi stoczyć wiele bitew – nie sądziłem jednak, że najcięższą okaże się ta z samym sobą.
Dziś tryumfowałem, choć nie mogłem jeszcze wiedzieć, na jak długo.
- W takim razie cieszę się, że nie należę do tego mało atrakcyjnego grona. - Przyznałem, zadzierając podbródek i zerkając na Hanię zza przymrużonych powiek.* No, bo przecież skoro tutaj była, to chyba jasne, że stało się to za moją przyczyną. - Fantastyczny Pan Lis, jak zawsze do usług. - Skłoniłem się po pas, słysząc w końcu słowa uznania – pomimo tego, że nie potrafiłem oszacować, na ile Wright zwyczajnie próbowała się ze mną droczyć, co jednak wziąłem za dobrą oznakę. Wiecie, jak to mówią, że kto się czubi... - Jeśli próbujesz mi ubliżyć, radziłbym użyć określenie lordzie. - Uznałem, że uświadomię Hanię w tych jej niezbyt skutecznych próbach, ostatecznie wychowała się w dzikich, szkockich lasach i jak na Wrighta przystało była na bakier z etykietą. - Ile dusz masz już na swoim koncie? - Spytałem z żywym zainterestowaniem, słysząc o niezwykłych właściwościac wstążki. Może powinienem zgłosić ten fakt w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów? Zdecydowanie powinni zrobić z tym porządek, chociaż życie zdążyło mnie już nauczyć, że jeśli nie wziąłem się za coś sam, sprawy gniły w odmętach raportów, umierając w piaskach czasu. - Mogę ci załatwić najlepszą celę w Azkabanie, jeśli będzie trzeba. Nie licz jednak na widok na morze. Dementorzy ani więźniowie nie potrzebują okien. - Nie byłbym sobą, gdybym nie zarzucił Hani odrobiną aurorskiej . - Gdybym zechciała. Wiesz, Hannah, w gdybaniu też jestem mocny. Z resztą sama wiesz jak mówią. Dobrymi chęciami wybrukowane jest piekło. - Wzruszyłem ramionami, a gdy oddaliła się na bezpieczną odległość (nie to, żebym odczuwał zagrożenie), odwróciłem się w stronę Lexa, spiesząc z wyjaśnieniami. - Siostra Jamiego. Hannah Wright. - Rzuciłem krótko, po czym osłupiałem, gdy Hania odwróciła się dokładnie w chwili, gdy wypowiedziałem jej imię. Na szczęście tylko po to, by swoim zwyczajem zasypać mnie komplementami. - Muszę się z tobą zgodzić. Ale to tłumaczy, dlaczego głosowałaś właśnie za tą barwą...
Śnieżka posłana w stronę Maxine okazała się wręcz fenomenalnie podkręcona, w chwili zderzenia pozbawiając jej czapki z głowy. Wyłowiłem jej ostre jak brzytwa spojrzenie, wierząc, że ten morderczy wzrok mógłby co najwyżej zadać mi obrażenia o sile nieszkodliwej muchy – odpowiedziałem jej więc szelmowskim uśmiechem i rwnie szczeniackim mrugnięciem oka, szczerze ufając, że gesty te jakoś rozweselą jej wędrówkę na polanę samotników.
Do której sam mogłem za chwilę dołączyć. Całe szczęście, że Lunara zasygnalizowała swój rzut donośnym okrzykiem, pozwalając mi na wykonanie uniku. Zaraz jednak rozległ się donośne dudnienie, a źródłem dźwięku okazało się rozpędzone stato zwierząt, które nie do końca potrafiłem sklasyfikować, byłem jednak niemal pewien, że nie występowały naturalnie w Irlandii. Czyżby kolejne stutki anomalii? Cokolwiek nie przywołało rogaczy, zdecydowanie nie zamierzałem dać się stratować, dobywając z kieszeni płaszcza różdżki i idąć w ślady pozostałych.
- Expecto patronum!
1. unik 2. patronus
Obniżone st patronusa
* to ta mina z avatara, tylko mniej poważna
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
The member 'Frederick Fox' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 73, 11
'k100' : 73, 11
Prawie. Tylko tyle i aż tyle. Znowu za późno, a echo ważniejszych słów załomotało na granicy wspomnień. Śnieżka szurnęła policzek, znacząc czarny zarost bielącym sie śniegiem. I to wystarczyło, by uznać za trafienie. Odetchnął bezgłośnie, przyglądając się sprawcy jego "nieszczęścia", który radośnie odtańczył piruet zwycięstwa. Choćby miał parszywy humor, usta mimowolnie drgnęły, posyłając tym samy krzywy uśmiech Billy'emu. Skamander już wiedział, kto stać się miał jego najbliższym celem. I jak widział, żniwo w jego drużynie było ostre. O właśnie. Jego drużynie. Dosłownie. Bo zanim zdołał zaprotestować, wciśnięto mu rankę kapitana. Ówczesna przewodniczka, znokautowana przez dwie śnieżki, została oddelegowana poza pole.
Nie podobała mu się zmiana miejsca. Zmarszczył czarne brwi, rozglądając się po polu. Wciśnięto mu na barki obowiązek, którego się nie prosił, ale znowu - wycofać się nie mógł. Było na to za późno. Zanim jednak na usta wdarło się coś więcej, niż fałszywie mruczana melodia, zadziało się coś więcej niż przewidywalny gwizdek oznajmiający ich turę ataku. Już na starcie mieli mniejsze siły i mimo wewnętrznej, nadal bijącej się z ponurą aurą - zapalczywości, nie przewidywał sukcesu. Wystarczyło kilka celnych rzutów z drużyny przeciwnej, by zwyczajnie polegli. Pierwszeństwo jednak miało znaczenie. Ale skoro już miał upaść, zrobi to po swojemu.
Renifery. Renifery w lecie. Czy coś jeszcze miało wariować? Przypominać, jak wielka porażkę ponieśli? Jaki chaos wprowadzili? - Expecto Patronum - nie czuł się na miejscu czarując cielesną formę dobrych myśli. To, co kiedyś kumulowało się pod tym słowem, już dawno zmieniło swój wygląd. Teraz kryła się tam walka, wartości, za które był gotów zginąć. I dlatego sięgał w myśli do pierwszego snu, do głosu Profesora, do melodii śpiewanej przez feniksa, która wyparła wygrywane jeszcze przed momentem dźwięki. Świetlisty koziorożec mógł zmienić kierunek biegu zimowych stworzeń, tym samym ujmując wątpliwej przyjemności bycia stratowanym.
st zaklęcia zmniejszone
Nie podobała mu się zmiana miejsca. Zmarszczył czarne brwi, rozglądając się po polu. Wciśnięto mu na barki obowiązek, którego się nie prosił, ale znowu - wycofać się nie mógł. Było na to za późno. Zanim jednak na usta wdarło się coś więcej, niż fałszywie mruczana melodia, zadziało się coś więcej niż przewidywalny gwizdek oznajmiający ich turę ataku. Już na starcie mieli mniejsze siły i mimo wewnętrznej, nadal bijącej się z ponurą aurą - zapalczywości, nie przewidywał sukcesu. Wystarczyło kilka celnych rzutów z drużyny przeciwnej, by zwyczajnie polegli. Pierwszeństwo jednak miało znaczenie. Ale skoro już miał upaść, zrobi to po swojemu.
Renifery. Renifery w lecie. Czy coś jeszcze miało wariować? Przypominać, jak wielka porażkę ponieśli? Jaki chaos wprowadzili? - Expecto Patronum - nie czuł się na miejscu czarując cielesną formę dobrych myśli. To, co kiedyś kumulowało się pod tym słowem, już dawno zmieniło swój wygląd. Teraz kryła się tam walka, wartości, za które był gotów zginąć. I dlatego sięgał w myśli do pierwszego snu, do głosu Profesora, do melodii śpiewanej przez feniksa, która wyparła wygrywane jeszcze przed momentem dźwięki. Świetlisty koziorożec mógł zmienić kierunek biegu zimowych stworzeń, tym samym ujmując wątpliwej przyjemności bycia stratowanym.
st zaklęcia zmniejszone
Darkness brings evil things
the reckoning begins
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 42
'k100' : 42
Pomyśleć, że obawiałem się iż bitwa ta zostanie zdominowana przez zgraję dziesięciolatków. Kto by zresztą zgadł, że tyle osób które znałem ze szkolnego korytarza znajdą się właśnie tutaj? Przez to wszystko czułem się niemalże tak, jakbym się cofnął do dnia kiedy to byłem jeszcze uczniem, a to wszystko było kolejną zabawą pomiędzy przerwami. Nic dziwnego, że nim się spostrzegłem to dałem się porwać tej gówniaczej atmosferze. Było mi z tym dobrze, jeszcze lepiej gdy dostrzegłem kątem oka sylwetkę pomykającego lodziarza,któremu postanowiłem sprzedać gratisową gałkę. Hehe. Rzuciłem śnieżką jednak nie doczekałem się zaobserwowania efektów. Coś... coś odwróciło moją uwagę.Bardzo sprawnie. Do tego stopnia, że nieco bezwiednie odwróciłem spojrzenie w kierunku z którego dobiegał nieludzki harmider, a którego twórcą okazała się zmierzająca ku nam lawina kopytnych. Patrzyłem jak spływa korytem, nabierając przy tym pędu niczym wielka śnieżna kula. Tylko taka wyposażone w kopyta.
O chuj...
Pomyślałem, bo już było za późno by się przed tym kryć ani bronic. Przynajmniej w sposób konwencjonalny. Zresztą tu i tak nie było gdzie. Sięgnąłem po różdżkę wyciągając ją gwałtownie przed siebie. Niech zadziała...
- Expecto patronum!
O chuj...
Pomyślałem, bo już było za późno by się przed tym kryć ani bronic. Przynajmniej w sposób konwencjonalny. Zresztą tu i tak nie było gdzie. Sięgnąłem po różdżkę wyciągając ją gwałtownie przed siebie. Niech zadziała...
- Expecto patronum!
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
The member 'Matthew Bott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 63
'k100' : 63
Dolina Glendalough
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Irlandia