Komnata z mapą nieba
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Komnata z mapą nieba
Wzdłuż komnaty znajdują się liczne ławeczki, na których zwiedzający mogą spocząć i przyjrzeć się niezwykłej mapie malującej się na suficie, zaczarowanej, aktywnej mapie nieba, której układ zmienia się w zależności od aktualnego układu gwiazd. Wszystkie ciała niebieskie odmalowane są przepięknymi kształtami przez wyjątkowo uzdolnionych artystów.
Mapa pełni role zarówno wizualne, jak i edukacyjne, ale również praktyczne - kiedy chmury zasłaniają widoczność, astrologom zdarza się pracować pod sztucznym niebem.
Mapa pełni role zarówno wizualne, jak i edukacyjne, ale również praktyczne - kiedy chmury zasłaniają widoczność, astrologom zdarza się pracować pod sztucznym niebem.
Poczałkowo, rozmywający się przed oczami obraz - wrócił do ostrości. Skupiony na obecności uzdrowiciela, odnalazł kotwice w rzeczywistości, która skutecznie utrzymywała go w ramach przytomności. A może było w tym coś więcej i realność wiązała się z samą osobą Adriena. Zgadywać, ani tym bardziej analizować prędko umykających myśli - Samuel nie próbował. Zawieszony w oczekiwaniu między tym co było, a tym co miało być, spierał się z najpierw nasilającym bólem, by potem z ulgą przyjmować jego ustępowanie. Powtórnie oparł się na sprawnej dłoni, starając się zminimalizować opadanie ciała - Z jednym butem?... - zmarszczył brwi, skupiając się na wypowiadanych do niego słowach. Nie mógł wymagać, by Carrow posiadał wiedzę, której potrzebował, ale skojarzenie nasunęło się samo, przypominając sobie Thonego, którego moc zaklęcia wyrwała z piaskowego bagna, w którym go unieruchomiono - To mógł być on - kiwnął słabo głową, rozpraszając biegnącą dalej troskę. Jeśli to rzeczywiście był jego kuzyn, był bezpieczny, a bestie, z którymi walczyli, nie dopadli go. Trafili na piekielnych przeciwników, zajadłych i dumnych. I całkowicie oddanych plugawej magii. Skrajność szaleństwa w czystej postaci - To zdolna bestia, na pewno sobie poradził - mruknął tylko przez zęby, akurat w momencie, gdy światło zaklęcia dorwało się do rany na barku. Ale ból był chwilowy, przynosząc ulgę moment potem.
Przymknął powieki, przesuwając dłonią, z której zniknęło uporczywe mrowienie. Obrócił głowę, mimowolnie spoglądając na cienką skórę na zabliźnionej ranie. Przez krwiste plamy wciąż miało się wrażenie, że skóra za chwilę pęknie, powtarzając proces rozszczepienie. Wrócił spojrzeniem do uzdrowiciela, odrywając myśli od niepotrzebnej udręki- Możesz przyjść nawet w szlafroku. wcale bym się nie zdziwił - uśmiechnął się szczerze, tym bardziej, że ten mimiczny wyraz nie gościł tak często na skamanderowym obliczu. Zupełnie niepodobnie do maski, jaką kiedyś tak licznie oferował. czy popadał w skrajność?
Wraz z kolejnym zaklęciem, także rana na klatce piersiowej przestała krwawić i zasklepiła się, pozostawiając na skórze czerwieniejące, równoległe do siebie ślady. Zupełnie, jak zadrapanie pazurem - Dziękuję. Znowu - ile razy już to robił? Nie pamiętał. A po rzuceniu pospiesznego zaklęcia czyszczącego podłogę z plamiącego go szkarłatu - zniknęli z wieży.
zt x2
Przymknął powieki, przesuwając dłonią, z której zniknęło uporczywe mrowienie. Obrócił głowę, mimowolnie spoglądając na cienką skórę na zabliźnionej ranie. Przez krwiste plamy wciąż miało się wrażenie, że skóra za chwilę pęknie, powtarzając proces rozszczepienie. Wrócił spojrzeniem do uzdrowiciela, odrywając myśli od niepotrzebnej udręki- Możesz przyjść nawet w szlafroku. wcale bym się nie zdziwił - uśmiechnął się szczerze, tym bardziej, że ten mimiczny wyraz nie gościł tak często na skamanderowym obliczu. Zupełnie niepodobnie do maski, jaką kiedyś tak licznie oferował. czy popadał w skrajność?
Wraz z kolejnym zaklęciem, także rana na klatce piersiowej przestała krwawić i zasklepiła się, pozostawiając na skórze czerwieniejące, równoległe do siebie ślady. Zupełnie, jak zadrapanie pazurem - Dziękuję. Znowu - ile razy już to robił? Nie pamiętał. A po rzuceniu pospiesznego zaklęcia czyszczącego podłogę z plamiącego go szkarłatu - zniknęli z wieży.
zt x2
Darkness brings evil things
the reckoning begins
15 grudnia
Za każdym razem, gdy zmierzała do Londynu, przeczuwała, iż miasto to odsłoni przed nią swą kolejną tajemnicę. Rzadko powracała do poznanych wcześniej zakamarków, o ile nie były jej ulubionymi sklepami. Isabellę można było nazwać odkrywczynią, odważną i lubiącą gdzieś przypadkiem zabłądzić. Wciąż jednak pozostawała damą i nie wypadało jej pojawiać się w pewnych szemranych okolicach. Świat tysiąca świateł, pędzących nieustannie stóp i unoszących się wraz z szarym dymem szeptów kusił. Skrywał w sobie wiele sekretów, ale i wiedzy. Nie godziła się na monotonne, tak mdłe siedzenie w uroczym saloniku i wyszywanie rodowych inicjałów na pięknych chustkach. Mogła sprawiać matce tę przyjemność, ale spędzanie każdego popołudnia tak samo rozpalało w niej uczucie ponurej melancholii. Rozległe krainy wokół niej wzbudzały zbyt wiele zainteresowania, by mogła zamykać się we własnych komnatach. Londyn sprzyjał marzeniom i dodawał energii (o ile w przypadku tejże postaci było to w ogóle możliwe).
W tym tygodniu błądziła po rozmaitych sklepach, poszukując prezentów dla bliskich. Wkrótce święta, a widok przystrojonych londyńskich uliczek jawił się Belli wyjątkowo mile. Z zachwytem spoglądała na migające światełka i oplatające sklepowe wystawy zielone gałązki. Nie przeszkadzał jej tłum i nie myślała o nieprzerwanie padającym śniegu i napastliwym wietrze. Wędrowała w towarzystwie Balbiny, obydwie były porządnie otulone grubymi płaszczykami. Niespodziewanie jednak oddaliły się od miasta i znalazły nieopodal Wieży Astrologów. Pełna entuzjazmu Isabella uznała, że to doskonała okazja, aby obejrzeć ten budynek. Nie zastanawiała się długo. Pomyślała o gwiazdach i o magicznych iluzjach ruchliwego nieba. Wejrzenie w świat, który znajdował się wysoko ponad ich głowami, stanowiło doskonałą okazję do poszerzenia wiedzy, a i byłoby tak przyjemną odmianą od codziennych wędrówek po sklepach. Balbina wydawała się zachęcona, więc Isa tym pewniej przekroczyła próg Wieży, której szczyt tonął gdzieś wysoko w ciemnych, burzowych chmurach.
W środku wszystko się iskrzyło. Niewiele osób kręciło się po korytarzach i panowała względna cisza. Przed nimi znalazły się długie, zawijane schody i para tajemniczych drzwi. Słyszała, że znajdowała się tutaj wspaniała biblioteka, która przyciągała ciekawskie, analityczne oczy naukowców. Niemniej w tejże chwili nie pragnęła zapachu starego pergaminu – chciała ujrzeć niebo. Odkąd zaczęła przyrządzać lecznice mikstury (trucizny również, ale zdecydowanie nie ma się czym chwalić), doceniała moc gwiazd i planet. Wiedziała, że ten, kto posiadał wiedzę o kosmosie, mógł czerpać większą magię z wykorzystywanych ingrediencji. Czy mogłaby dowiedzieć się czegoś więcej, obserwując mapę nieba?
Wkrótce znalazły się w niezwykłej komnacie. To pomieszczenie wcale nie należało do zwyczajnych. Na sklepieniu wymalowano głęboką, nieprzeniknioną taflę kosmosu. Gwiazdy poruszały się, planety delikatnie kołysały. Głowy pojedynczych osób unosiły się wysoko, niektórzy przysiedli na ławeczce i wygodnie się oparli, aby móc przepłynąć to hipnotyzujące morze gwiazd. Bella przez chwilę również wyginała swą szyję, ale później przeszła kawałek dalej i dostrzegła znajomą postać. Lady Rosier. Uśmiechnęła się delikatnie, przywołując w pamięci jedno z wydarzeń, w którym razem uczestniczyły. Nie znały się dobrze, ale chyba kojarzyły – a przynajmniej Isabella miała taką nadzieję. Fantine była jej rówieśniczką.
- Miło cię tu spotkać, lady Rosier – powiedziała rozpogodzona i odważyła się podejść bliżej. Być może dama spod znaku róży odnajdywała ukojenie pośród gwiazd. A może była tu w zupełnie innym celu? – Czy wierzysz, że w nich zapisana jest nasza przyszłość? – spytała zaciekawiona. Źródłem wielu wróżb było wszak niebo.
15 grudnia?
- Lepiej się pośpiesz - wyszeptała Fantine do ucha przyjaciółki, a w kącikach ust zatańczył szelmowski uśmiech. Zielone tęczówki iskrzyły się figlarnie na myśl, jak Euridice wykorzysta ten kwadrans, albo może i dwa, nim odnajdzie Różę ich przyzwoitka i będzie musiała zasygnalizować, że pora wracać. Irmę nie tak trudno oszukać i wywieść w pole. Była sympatyczna, dyskretna i cicha, ale nie za bystra. Dziewczęta zgubiły ją z łatwością, wreszcie mogąc sobie pozwolić na dyskretną rozmowę, z pewnością nie przeznaczoną dla uszu Irmy. Plotkowałyby w najlepsze, gdyby na horyzoncie nie pojawiła się barczysta sylwetka lorda Bastiena; towarzyszka Fantine wyprostowała się jak struna, wyraźnie podekscytowana tym nieoczekiwanym spotkaniem.
Od słowa, do słowa, Bastien poprosił Euridice o chwilę rozmowy, w saloniku sąsiadującym z komnatą z mapą nieba można było odnaleźć intymniejszą atmosferę do dyskretnej dyskusji; Fantine doskonale wiedziała, że nie będą rozmawiać, a jeśli już to za pomocą mowy ciała, ale nie skomentowała tego w żaden sposób - jedna z jej licznych przyjaciółek doskonale wiedziała, że w tej materii można było liczyć na dyskrecję Fantine.
Bastien i Euridice pozostawili ją w komnacie z mapą nieba; przez kilka dobrych chwil przebywała w niej zupełnie sama, w absolutnej ciszy, jedynie liczne gwiazdy z układów, które doskonale już znała, migotały nad jej głową. Zawsze lubiła tu przychodzić. Wieża Astrologów była wyjątkowym miejscem, w którym odnajdywała spokój i ukojenie; zawsze prosiła, by zamknąć drzwi przed czarodziejami i czarownicami niższych klas, gdy ona przebywa w środku, a Rosierównie trudno było odmówić - nie tylko przez wzgląd na nieodparty urok osobisty, a potężne wpływy jej rodziny.
Kobiecy, miły dla ucha głos, jaki wyrwał ją z zamyślenia, należał jednak do lady; nie rozpoznała go od razu, musiała skupić na jej twarzy spojrzenie zielonych oczu, doskonale maskując swoje zaskoczenie. Nie spodziewała się dziś ujrzeć tu lady Selwyn. Nie tę konkretną lady Selwyn.
Pamiętała ją, oczywiście, choć trudno powiedzieć, by się znały. Brały udział w tych samych wydarzeniach towarzyskich, bywały na tych samych przyjęciach, lecz nigdy nie zdarzyło im się porozmawiać dłużej, niż wymiana krótkich uprzejmości.
- Dziękuję, lady Selwyn. Nasze spotkanie jest miłą niespodzianką - odpowiedziała nie mniej uprzejmie, ciepłym i pogodnym tonem. Powstrzymała się od zerknięcia na jej suknię, sprawdzenia, czy pasuje do wybranej biżuterii; spoglądała w oczy blondynki z zainteresowaniem. - Powiedzmy, że wierzę - stwierdziła Róża, przenosząc spojrzenie na chwilę z ładnej twarzy Selwynówny na zaczarowane niebo nad nimi. - A milady? Przybyłaś tu po to, by poznać swoją przyszłość?
- Lepiej się pośpiesz - wyszeptała Fantine do ucha przyjaciółki, a w kącikach ust zatańczył szelmowski uśmiech. Zielone tęczówki iskrzyły się figlarnie na myśl, jak Euridice wykorzysta ten kwadrans, albo może i dwa, nim odnajdzie Różę ich przyzwoitka i będzie musiała zasygnalizować, że pora wracać. Irmę nie tak trudno oszukać i wywieść w pole. Była sympatyczna, dyskretna i cicha, ale nie za bystra. Dziewczęta zgubiły ją z łatwością, wreszcie mogąc sobie pozwolić na dyskretną rozmowę, z pewnością nie przeznaczoną dla uszu Irmy. Plotkowałyby w najlepsze, gdyby na horyzoncie nie pojawiła się barczysta sylwetka lorda Bastiena; towarzyszka Fantine wyprostowała się jak struna, wyraźnie podekscytowana tym nieoczekiwanym spotkaniem.
Od słowa, do słowa, Bastien poprosił Euridice o chwilę rozmowy, w saloniku sąsiadującym z komnatą z mapą nieba można było odnaleźć intymniejszą atmosferę do dyskretnej dyskusji; Fantine doskonale wiedziała, że nie będą rozmawiać, a jeśli już to za pomocą mowy ciała, ale nie skomentowała tego w żaden sposób - jedna z jej licznych przyjaciółek doskonale wiedziała, że w tej materii można było liczyć na dyskrecję Fantine.
Bastien i Euridice pozostawili ją w komnacie z mapą nieba; przez kilka dobrych chwil przebywała w niej zupełnie sama, w absolutnej ciszy, jedynie liczne gwiazdy z układów, które doskonale już znała, migotały nad jej głową. Zawsze lubiła tu przychodzić. Wieża Astrologów była wyjątkowym miejscem, w którym odnajdywała spokój i ukojenie; zawsze prosiła, by zamknąć drzwi przed czarodziejami i czarownicami niższych klas, gdy ona przebywa w środku, a Rosierównie trudno było odmówić - nie tylko przez wzgląd na nieodparty urok osobisty, a potężne wpływy jej rodziny.
Kobiecy, miły dla ucha głos, jaki wyrwał ją z zamyślenia, należał jednak do lady; nie rozpoznała go od razu, musiała skupić na jej twarzy spojrzenie zielonych oczu, doskonale maskując swoje zaskoczenie. Nie spodziewała się dziś ujrzeć tu lady Selwyn. Nie tę konkretną lady Selwyn.
Pamiętała ją, oczywiście, choć trudno powiedzieć, by się znały. Brały udział w tych samych wydarzeniach towarzyskich, bywały na tych samych przyjęciach, lecz nigdy nie zdarzyło im się porozmawiać dłużej, niż wymiana krótkich uprzejmości.
- Dziękuję, lady Selwyn. Nasze spotkanie jest miłą niespodzianką - odpowiedziała nie mniej uprzejmie, ciepłym i pogodnym tonem. Powstrzymała się od zerknięcia na jej suknię, sprawdzenia, czy pasuje do wybranej biżuterii; spoglądała w oczy blondynki z zainteresowaniem. - Powiedzmy, że wierzę - stwierdziła Róża, przenosząc spojrzenie na chwilę z ładnej twarzy Selwynówny na zaczarowane niebo nad nimi. - A milady? Przybyłaś tu po to, by poznać swoją przyszłość?
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Dopiero będąc tu, w cichej i odgrodzonej od potężnych wiatrów wieży, odkryła, że od wielu miesięcy nie oglądała nieba. Nieba spokojnego i pozwalającego wejrzeć głęboko między iskrzące się gwiazdy. Tak samo jak tęskniła za promienistym słońcem wznoszącym się ponad światem ziemskich spraw, tak i brakowało jej spokojnych wieczorów pozbawionych melodii burzy. W Beaulieu, nim złośliwe anomalie zapanowały nad pogodą, zwykła zabierać brata na chwilę przed porą zmroku do ogrodu. O księżycowej porze przygasały nieco ich ogniste temperament i próbowała łagodzić spory dnia. Spacerowali zielonymi alejkami, wspominali dzieciństwo i często wznosili swe oczy ku gwiazdom. Dziś czuła, że rozłączyli się bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Oddalał się, odnajdując priorytety w tych swoich tajemniczych sprawach, o których nigdy nie jej nie wspominał. W obliczu pustki po Alexandrze tym bardziej go potrzebowała. Pozostawało jej jednak poszukiwanie miłego towarzystwa w osobach dalszych kuzynów lub drogich przyjaciółek. Tymczasem w ciągu ostatnich dni wybrała jeszcze inną drogę. Drogę niespodziewaną i niebezpieczną, ale do tej pory pozwalającej jej wznosić się coraz wyżej. Nie wiedziała jednak, dokąd to wszystko mogłoby ją zaprowadzić. Czy gdzieś w niebie istniały zaszyfrowane odpowiedzi na te pytania?
Spoglądała na piękną lady Rosier z życzliwością i zaintrygowaniem. W ostatnim czasie miała przyjemność spotkać się chyba z każdą różą. Nie musiała więc wiedzieć o Fantine wiele, by przypuszczać, iż jest ona silną kobietą, zdolną i intrygującą damą. Wiele zdołała dowiedzieć się o jej rodzinie i o rezerwacie, którym się opiekowali. Jeszcze kilka tygodniu temu umiałaby może przywołać ich symbol i nakreślić szlachetną historię rodziny. Dziś wiedziała znacznie więcej, choć nie mogła przeczuwać, skąd wokół niej tyle róż. Przypadkowe spotkanie Fantine wydawało się być kwestią czasu. Próbowała szukać wyjaśnień, próbowała wydobyć tajemnicę chowającą się w podglądających ją oczach. Wciąż jednak najbardziej niezgłębione wydały jej się własne tęczówki – tak zagubione i nieustannie spoglądające w jedną lub w drugą stronę.
Dość zagadkowa odpowiedź szlachcianki wzbudziła ciekawość Isabelli. Słowa nie były jednoznaczne, ale pozwalały uwierzyć, iż Fantine doświadczyła skrytych w błyskach gwiazd przepowiedni. Wiedza Isabelli o rozległych mapach nieba wydawała się niewielka. Nie umiała poszukiwać w nich śladów swego przyszłego losu. Teraz szczególnie tego pożałowała.
– Tylko czy którakolwiek z nich zna moją przyszłość? – zapytała, zdradzając cień zwątpienia. Jednocześnie też skrył się w jej głosie ślad nieodgadnionego marzenia. – Nie czuję się pewnie w obliczu zawiłego piękna nieba. Czy potrafisz je rozróżnić, lady Fantine? Czy wiesz, co mogą oznaczać? – pytała odrobinę zahipnotyzowana. Znów spojrzała ku mapie nieba. Wydawała się otwarta, przyjmowała spojrzenie ich zaciekawionych oczu, ale czy mogłaby objawić los? Wyobrażała sobie, iż lady Rosier płynnie poruszała się pośród kosmicznych głębin.
Spoglądała na piękną lady Rosier z życzliwością i zaintrygowaniem. W ostatnim czasie miała przyjemność spotkać się chyba z każdą różą. Nie musiała więc wiedzieć o Fantine wiele, by przypuszczać, iż jest ona silną kobietą, zdolną i intrygującą damą. Wiele zdołała dowiedzieć się o jej rodzinie i o rezerwacie, którym się opiekowali. Jeszcze kilka tygodniu temu umiałaby może przywołać ich symbol i nakreślić szlachetną historię rodziny. Dziś wiedziała znacznie więcej, choć nie mogła przeczuwać, skąd wokół niej tyle róż. Przypadkowe spotkanie Fantine wydawało się być kwestią czasu. Próbowała szukać wyjaśnień, próbowała wydobyć tajemnicę chowającą się w podglądających ją oczach. Wciąż jednak najbardziej niezgłębione wydały jej się własne tęczówki – tak zagubione i nieustannie spoglądające w jedną lub w drugą stronę.
Dość zagadkowa odpowiedź szlachcianki wzbudziła ciekawość Isabelli. Słowa nie były jednoznaczne, ale pozwalały uwierzyć, iż Fantine doświadczyła skrytych w błyskach gwiazd przepowiedni. Wiedza Isabelli o rozległych mapach nieba wydawała się niewielka. Nie umiała poszukiwać w nich śladów swego przyszłego losu. Teraz szczególnie tego pożałowała.
– Tylko czy którakolwiek z nich zna moją przyszłość? – zapytała, zdradzając cień zwątpienia. Jednocześnie też skrył się w jej głosie ślad nieodgadnionego marzenia. – Nie czuję się pewnie w obliczu zawiłego piękna nieba. Czy potrafisz je rozróżnić, lady Fantine? Czy wiesz, co mogą oznaczać? – pytała odrobinę zahipnotyzowana. Znów spojrzała ku mapie nieba. Wydawała się otwarta, przyjmowała spojrzenie ich zaciekawionych oczu, ale czy mogłaby objawić los? Wyobrażała sobie, iż lady Rosier płynnie poruszała się pośród kosmicznych głębin.
Być może Fantine ledwie znała samą Isabellę, lecz o jej rodzinie mogła opowiedzieć zdecydowanie więcej. Zawsze przykładała się do lekcji heraldyki i historii magii, panicznie bojąc się popełnienia faux pas, gdy oficjalnie zadebiutuje na salonach; nie pozwoliłaby sobie na to, by pomylić symbolikę, jaką szczyciła się dana rodzina, czy ich rodowe zawołanie. Wiedza o nich była kluczem do podtrzymania dobrych relacji, bądź choćby neutralnych - bo dopóki Selwynowie podążali w złym kierunku, dotychczas wyznaczanym przez zdrajców krwi, prawdziwy sojusz był niemożliwy. Sama Fantine nigdy nie wtrącała się w politykę, nie interesowała jej, zwykła powtarzać to, co uważał jej wuj, ojciec i starszy brat; dopóki oficjalnym stanowiskiem jej rodziny była niechęć do ognistego rodu, dopóty i ona myślała o nich niechętnie.
Szczyt w Stonehedge przyniósł jednak nieoczekiwany zwrot w historii rodu Selwynów - oby na lepsze.
- Oczywiście, pani - odparła z niezachwianą pewnością, prostując się lekko i podnosząc wyżej podbródek; oczywiście, że rozpoznawała ciała niebieskie, które dzięki czarom zawisły nad ich głowami, na spokojnym, atramentowym niebie, którego nie ujrzały naprawdę od kilku dobrych tygodni przez ciężkie, burzowe chmury. - Zaznaczę jednak, że bliższa jest mi sama astronomia, nie astrologia, to znacząca różnica. Spójrz tam proszę, milady - dyskretnie wskazała w którą stronę Isabella powinna odwrócić wzrok, by wiedzieć o czym Róża chciała jej opowiedzieć. - To gwiazdozbiór Bliźniąt, dobrze widoczny na naszym niebie o tej porze roku. Mogę powiedzieć lady, że jego nazwa swoją genezę ma w dwóch najjaśniejszych gwiazdach, Kastorze i Polluksie, są bardzo blisko siebie, dlatego nazywano je bliźniętami. Na mapie nieba dokładnie naniosę ich położenie, ale czy znane mi są sekrety przyszłości jakie w sobie kryją? Obawiam się, że nie - w Beauxbatons nie uczyłam się wróżbiarstwa. - Nie czuła jednak żalu, że zawiodła lady Selwyn. Prawda była taka, że znała jej przyszłość, choć nie znały się wcale. Zaledwie kilka dni temu dowiedziała się, że lady Morgana Selwyn zgodziła się oddać rękę Isabelli kuzynowi Fantine. Ją i Mathieu już niebawem miał połączyć węzeł małżeński, a ona zamieszka w Chateau Rose - będą więc rodziną.
Czy blondynka wiedziała już o tym, że by spełnić obowiązek wobec swojej rodziny winna była powiedzieć tak lordowi Rosier? Czy przekazano jej te radosne wieści? Fantine przechyliła lekko głowę, przyglądając się blondynce z ciekawością.
- Jeśli pragniesz poznać przyszłość zapisaną w gwiazdach, należałoby zapytać o to centaura, to oni potrafią bezbłędnie ją odczytać - poradziła blondynce, dzieląc się z nią wiedzą, której sama dawniej zasięgnęła u brata i siostry, niezarównanych specjalistów, jeśli chodziło o magiczne stworzenia i istoty.
Próbowała wyczytać z twarzy Isabelli, czy już wie. To dlatego zagaiła tę rozmowę, podchodząc do Fantine? Dopóki sama blondynka nie da po sobie poznać, że jest już świadoma swojej przyszłości - u boku Rosiera nie mogła być żadna inna, aniżeli świetlana - Róża nie mogła zdradzić się, że cokolwiek wie; całe szczęście, że lata spędzone na salonach, wśród dworskich intryg, nauczyły ją doskonałego panowania nad własną mimiką.
Szczyt w Stonehedge przyniósł jednak nieoczekiwany zwrot w historii rodu Selwynów - oby na lepsze.
- Oczywiście, pani - odparła z niezachwianą pewnością, prostując się lekko i podnosząc wyżej podbródek; oczywiście, że rozpoznawała ciała niebieskie, które dzięki czarom zawisły nad ich głowami, na spokojnym, atramentowym niebie, którego nie ujrzały naprawdę od kilku dobrych tygodni przez ciężkie, burzowe chmury. - Zaznaczę jednak, że bliższa jest mi sama astronomia, nie astrologia, to znacząca różnica. Spójrz tam proszę, milady - dyskretnie wskazała w którą stronę Isabella powinna odwrócić wzrok, by wiedzieć o czym Róża chciała jej opowiedzieć. - To gwiazdozbiór Bliźniąt, dobrze widoczny na naszym niebie o tej porze roku. Mogę powiedzieć lady, że jego nazwa swoją genezę ma w dwóch najjaśniejszych gwiazdach, Kastorze i Polluksie, są bardzo blisko siebie, dlatego nazywano je bliźniętami. Na mapie nieba dokładnie naniosę ich położenie, ale czy znane mi są sekrety przyszłości jakie w sobie kryją? Obawiam się, że nie - w Beauxbatons nie uczyłam się wróżbiarstwa. - Nie czuła jednak żalu, że zawiodła lady Selwyn. Prawda była taka, że znała jej przyszłość, choć nie znały się wcale. Zaledwie kilka dni temu dowiedziała się, że lady Morgana Selwyn zgodziła się oddać rękę Isabelli kuzynowi Fantine. Ją i Mathieu już niebawem miał połączyć węzeł małżeński, a ona zamieszka w Chateau Rose - będą więc rodziną.
Czy blondynka wiedziała już o tym, że by spełnić obowiązek wobec swojej rodziny winna była powiedzieć tak lordowi Rosier? Czy przekazano jej te radosne wieści? Fantine przechyliła lekko głowę, przyglądając się blondynce z ciekawością.
- Jeśli pragniesz poznać przyszłość zapisaną w gwiazdach, należałoby zapytać o to centaura, to oni potrafią bezbłędnie ją odczytać - poradziła blondynce, dzieląc się z nią wiedzą, której sama dawniej zasięgnęła u brata i siostry, niezarównanych specjalistów, jeśli chodziło o magiczne stworzenia i istoty.
Próbowała wyczytać z twarzy Isabelli, czy już wie. To dlatego zagaiła tę rozmowę, podchodząc do Fantine? Dopóki sama blondynka nie da po sobie poznać, że jest już świadoma swojej przyszłości - u boku Rosiera nie mogła być żadna inna, aniżeli świetlana - Róża nie mogła zdradzić się, że cokolwiek wie; całe szczęście, że lata spędzone na salonach, wśród dworskich intryg, nauczyły ją doskonałego panowania nad własną mimiką.
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
W obliczu złożonych niedawno w sekrecie postanowień Isabella jeszcze raz pozwoliła sobie na sięgnięcie do historycznych zapisków, rodowych legend i mapy szerokiej symboliki. Szczególnie gdy pisała list do lady lub lorda z rodziny, z którą przez lata nie miała właściwie żadnego kontaktu. Ryzykowała, więc powinna możliwie jak najbardziej owe ryzyko zmniejszyć. Próbowała zmazać złą sławę własnej familii, próbowała rozmyć wspomnienie o zdrajcy. Próbowała także walczyć o swoje pasje i skrycie chciała udowodnić, że jest warta zaufania. Udowodnić szczególnie przed rodzicami i nestorką, z zadowoleniem bowiem odkrywała, że wiele głów nie jest jej aż tak nieprzychylnych, jak mogłoby się to pierwotnie wydawać. Kochała swoich krewnych i nigdy nie pragnęła, aby mówiono o nich źle, choć po zlocie upadło wiele przyjaźni. Gdy wybierasz jedną stronę, to porzucasz drugą. Nie możesz istnieć z wszystkimi jednocześnie i dla wszystkich jednocześnie. Powtarzała sobie tę myśl uparcie, próbowała pamiętać o tym przy każdym śmiałym kroku towarzyskim. Zbyt łatwo mogła popełnić błąd.
– Obydwie te nauki budzą moje zainteresowanie, droga Fantine – wyjawiła, obdarzając ją wyraźnym uśmiechem. Astrologia wiązała się z tajemnicą, głębia gwiazd skrywała niewidzialne scenariusze ludzkiego życia. Sztuka czytania z nieba wydawała jej się niezwykle mistyczna i odrobinę mroczna. Powiodła wzrokiem za wskazanym skrawkiem nieba. Było pięknie wymalowane, ruchome i precyzyjnie odtwarzało każdy szczegół. Wyobrażała sobie, że kładzie się na wielkim łożu, a nad głową spokojnie przesuwają się planety, mkną gwiazdy. Tak też pod okiem lady Rosier dowiadywała się o gwiazdozbiorze. Dużo łatwiej było zrozumieć to, co prezentował widok nieba, gdy ktoś kierował niepewne oczy na właściwie jego elementy. Bella nie była rozczarowana.
– A czy znasz tę gwiazdę? Wydaje się tak wyraźnie migać… - mówiła, wskazując dłonią na szczegół, o którym wspominała. Nie była pewna, czy Fantine zauważy, o którą konkretnie chodziło. – Gdy odwiedziłam wasz rezerwat, lady Rosier, twa siostra opowiedziała mi, że jesteś alchemiczką. Czy czerpiesz moc z gwiazd, przygotowując mikstury? – zapytała, podejrzewając, iż dzięki swojej astronomicznej wiedzy wywary Fantine mają dużo większą moc od eliksirów przygotowywanych przez nią. Sama dopiero uczyła się tej sztuki. Największym zainteresowaniem zaś darzyła wywary lecznicze oraz plugawe mikstury. O tym ostatnim jednak nie mówiła głośno, bo podjęła dopiero kilka dość niepewnych, choć mimo to owocnych, prób.
Z książek można było nauczyć się wiele, ale Isabella wierzyła także w doświadczenie praktyczne i wiedzę ludzi, od których mogłaby pozyskać tajemną wiedzę. Od kilku miesięcy więcej czasu poświęcała na naukę niż na sprawy typowo kobiece. Mimo to wciąż nęcił ją piękny materiał nowej sukienki, a biżuterię co rano potrafiła wybierać przed długie minuty. Potrzeba dbania o swą urodę schodziła na drugi plan, kiedy zakładała rękawice w swej cieplarni, gdy doglądała dojrzewających roślin, gdy mieszała wielką łychą w gorącym kotle – wtedy na krótką chwilę gubiła nienaganne oblicze damy.
– Gdy tylko dane mi będzie jakiegoś spotkać, z chęcią zapytam o tajemnicę przyszłości – odpowiedziała miękko i znów uniosła głowę ku planetom. Chyba nigdy nie poznała takiej istoty. Opatrzona sekretną pieczęcią mądrość gwiazd pozostawała dalej poza zasięgiem Isabelli.
Nie wiedziała.
– Obydwie te nauki budzą moje zainteresowanie, droga Fantine – wyjawiła, obdarzając ją wyraźnym uśmiechem. Astrologia wiązała się z tajemnicą, głębia gwiazd skrywała niewidzialne scenariusze ludzkiego życia. Sztuka czytania z nieba wydawała jej się niezwykle mistyczna i odrobinę mroczna. Powiodła wzrokiem za wskazanym skrawkiem nieba. Było pięknie wymalowane, ruchome i precyzyjnie odtwarzało każdy szczegół. Wyobrażała sobie, że kładzie się na wielkim łożu, a nad głową spokojnie przesuwają się planety, mkną gwiazdy. Tak też pod okiem lady Rosier dowiadywała się o gwiazdozbiorze. Dużo łatwiej było zrozumieć to, co prezentował widok nieba, gdy ktoś kierował niepewne oczy na właściwie jego elementy. Bella nie była rozczarowana.
– A czy znasz tę gwiazdę? Wydaje się tak wyraźnie migać… - mówiła, wskazując dłonią na szczegół, o którym wspominała. Nie była pewna, czy Fantine zauważy, o którą konkretnie chodziło. – Gdy odwiedziłam wasz rezerwat, lady Rosier, twa siostra opowiedziała mi, że jesteś alchemiczką. Czy czerpiesz moc z gwiazd, przygotowując mikstury? – zapytała, podejrzewając, iż dzięki swojej astronomicznej wiedzy wywary Fantine mają dużo większą moc od eliksirów przygotowywanych przez nią. Sama dopiero uczyła się tej sztuki. Największym zainteresowaniem zaś darzyła wywary lecznicze oraz plugawe mikstury. O tym ostatnim jednak nie mówiła głośno, bo podjęła dopiero kilka dość niepewnych, choć mimo to owocnych, prób.
Z książek można było nauczyć się wiele, ale Isabella wierzyła także w doświadczenie praktyczne i wiedzę ludzi, od których mogłaby pozyskać tajemną wiedzę. Od kilku miesięcy więcej czasu poświęcała na naukę niż na sprawy typowo kobiece. Mimo to wciąż nęcił ją piękny materiał nowej sukienki, a biżuterię co rano potrafiła wybierać przed długie minuty. Potrzeba dbania o swą urodę schodziła na drugi plan, kiedy zakładała rękawice w swej cieplarni, gdy doglądała dojrzewających roślin, gdy mieszała wielką łychą w gorącym kotle – wtedy na krótką chwilę gubiła nienaganne oblicze damy.
– Gdy tylko dane mi będzie jakiegoś spotkać, z chęcią zapytam o tajemnicę przyszłości – odpowiedziała miękko i znów uniosła głowę ku planetom. Chyba nigdy nie poznała takiej istoty. Opatrzona sekretną pieczęcią mądrość gwiazd pozostawała dalej poza zasięgiem Isabelli.
Nie wiedziała.
Zdecydowany przewrót w historii Selwynów, nieoczekiwany zwrot akcji, jaki miał miał miejsce w Stonehedge kilka tygodni wcześniej był dla Fantine absolutną niespodzianką; zawsze powtarzała, że ma nadzieję, iż rodziny, widniejące w Skorowidzu, które podążały w złym, promugolskim kierunku, oddalając się jednocześnie od tradycji pielęgnowanych przez szlachtę, zawrócą z niej, lecz w duchu przypuszczała, że nieprędko to nastąpi - decyzja lady Morgany była niespodzianką, ale niezwykle milą. Najwyraźniej kobiety Selwynów miały w głowie o wiele więcej oleju, od mężczyzn. Powierzenie roli nestorki lady kłóciło się z wizją świata Fantine, w którym rządzili lordowie, ale skoro inni, mądrzejsi od niej, byli w stanie to zaakceptować - zwłaszcza, kiedy podejmowała tak rozsądne decyzje - to i ona nie miała śmiałosci, by podważać ten wybór. Zwłaszcza w obliczu wydziedziczenia Alexandra, bezczelnego szczenięcia, mającego czelność rzucać okropnymi oskarżeniami w stronę starszego brata Fantine - to było nie wybaczenia.
Gorąco pragnęła, by Isabelli bliżej było do lady Morgany, niźli wyrodnego, dawnego kuzyna - bo chyba nie nazywała go już krewnym.
- Astrologia jest dużo bardziej mglistą, enigmatyczną dziedziną. Pociągają cię tajemnice, pani? - spytała zaintrygowana Fantine, przyglądając się Isabelli z lekkim uśmiechem. Czy znasz już prawdziwy sekret swej przyszłości? To pytanie krążyło w myślach Rosierówny, zastanawiającej się, czy lady Morgana przekazała już swej krewnej dobre wieści. Isabellę miał spotkać prawdziwy zaszczyt, biorąc pod uwagę poczynania dotychczasowych nestorów jej rodziny i chorego na umyśle Alexandra, przyjęcie ją do rodziny Rosierów było dla niej awansem i honorem - tak powinna do postrzegać w mniemaniu Róży.
Podążyła spojrzeniem za dłonią blondynki, próbując dostrzec gwiazdę, o której mówiła; nie było to wcale trudne, najjaśniejszą gwiazdą na firmamencie była... - Gwiazda polarna. Najjaśniejsza gwiazda Malej Niedźwiedzicy. Zawsze wskaże ci drogę, lady Selwyn - odparła bez chwili zastanowienia Fantine, z niezachwianą pewnością. Podzieliła się z nią tą wiedzą w ramach ciekawostki, szczerze wątpiła, by znalazła w życiu Isabelli praktyczne zastosowanie - Mathieu z pewnością nie pozwoli, by jego małżonka zgubiła się gdzieś po środku niczego.
Musi już wiedzieć, przemknęło przez myśl Fantine, gdy Isabella wspomniała o wizycie w rezerwacie. Musiała mieć miejsce niedawno, Melisande nic jej o tym nie wspominała; ciemnowłosa czarownica poczuła się zaskoczona, nie dała tego jednak po sobie poznać. Skinęła głową, potwierdzając przekazane przez siostrę wieści. - Zgadza się, pomagam w laboratorium alchemicznym naszego rezerwatu, przygotowując mikstury dla pracowników i smoków - powiedziała Fantine. Sądziła, że pozostanie tam jedynie tyle ile będzie musiała, ale na rodzinnych włościach czuła się coraz lepiej, a przy kociołku pewniej. - Tak, pani, moc gwiazd jest niezwykle istotna w procesie warzenia mikstur. Ułożenie ciał niebieskich ma duży wpływ na eliksiry. To bardzo złożone - wytłumaczyła Isabelli uprzejmym tonem, unosząc wyżej podbródek; była dumna ze swego talentu do alchemii i wiedzy, którą dotąd zdołała posiąść. Lubiła myśleć, że odziedziczyła po założycielce ich rodziny - słynnej Mahaut.
- A masz powody, by obawiać się przyszłości i niespodzianek, które niesie? - spytała miękko Róża, na nowo skupiając badawcze spojrzenie na twarzy Selwynówny.
Gorąco pragnęła, by Isabelli bliżej było do lady Morgany, niźli wyrodnego, dawnego kuzyna - bo chyba nie nazywała go już krewnym.
- Astrologia jest dużo bardziej mglistą, enigmatyczną dziedziną. Pociągają cię tajemnice, pani? - spytała zaintrygowana Fantine, przyglądając się Isabelli z lekkim uśmiechem. Czy znasz już prawdziwy sekret swej przyszłości? To pytanie krążyło w myślach Rosierówny, zastanawiającej się, czy lady Morgana przekazała już swej krewnej dobre wieści. Isabellę miał spotkać prawdziwy zaszczyt, biorąc pod uwagę poczynania dotychczasowych nestorów jej rodziny i chorego na umyśle Alexandra, przyjęcie ją do rodziny Rosierów było dla niej awansem i honorem - tak powinna do postrzegać w mniemaniu Róży.
Podążyła spojrzeniem za dłonią blondynki, próbując dostrzec gwiazdę, o której mówiła; nie było to wcale trudne, najjaśniejszą gwiazdą na firmamencie była... - Gwiazda polarna. Najjaśniejsza gwiazda Malej Niedźwiedzicy. Zawsze wskaże ci drogę, lady Selwyn - odparła bez chwili zastanowienia Fantine, z niezachwianą pewnością. Podzieliła się z nią tą wiedzą w ramach ciekawostki, szczerze wątpiła, by znalazła w życiu Isabelli praktyczne zastosowanie - Mathieu z pewnością nie pozwoli, by jego małżonka zgubiła się gdzieś po środku niczego.
Musi już wiedzieć, przemknęło przez myśl Fantine, gdy Isabella wspomniała o wizycie w rezerwacie. Musiała mieć miejsce niedawno, Melisande nic jej o tym nie wspominała; ciemnowłosa czarownica poczuła się zaskoczona, nie dała tego jednak po sobie poznać. Skinęła głową, potwierdzając przekazane przez siostrę wieści. - Zgadza się, pomagam w laboratorium alchemicznym naszego rezerwatu, przygotowując mikstury dla pracowników i smoków - powiedziała Fantine. Sądziła, że pozostanie tam jedynie tyle ile będzie musiała, ale na rodzinnych włościach czuła się coraz lepiej, a przy kociołku pewniej. - Tak, pani, moc gwiazd jest niezwykle istotna w procesie warzenia mikstur. Ułożenie ciał niebieskich ma duży wpływ na eliksiry. To bardzo złożone - wytłumaczyła Isabelli uprzejmym tonem, unosząc wyżej podbródek; była dumna ze swego talentu do alchemii i wiedzy, którą dotąd zdołała posiąść. Lubiła myśleć, że odziedziczyła po założycielce ich rodziny - słynnej Mahaut.
- A masz powody, by obawiać się przyszłości i niespodzianek, które niesie? - spytała miękko Róża, na nowo skupiając badawcze spojrzenie na twarzy Selwynówny.
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Niewiele pamiętała z tamtego dnia. Ojciec wrócił i nie uraczył jej nawet spojrzeniem. Nie odezwał się do nikogo i z głośnym hukiem zatrzasnęły się drzwi jego gabinetu. Długo tkwił tam zamknięty, budząc niepokój rodziny. Ten powrót Isabella jednak bardziej zapamiętała przez to nieustępujące poczucie nieobecności. Poczucie, że kogoś brak. Gdy gdzieś w tle Morgana wznosiła toasty, paląc portret Alexandra, Bella pozostawała milcząca i spoglądała zadumana w rozciągający się zza okna widok. Burza nie ustawała.
Nie ustawała i dzisiaj, po wielu tygodniach oswajania się. Krok za krokiem wszyscy pogrążali się w nowej prawdziwe i nikt nie śmiał głośno jej kwestionować. Zapomniano o pewnym chłopcu, z którym malutka Isabella biegała po kolorowych ogrodach Beaulieu. Ona jednak nie zapomniała, choć nigdy nie ośmieliła się głośno wspomnieć jego imienia. Miała w oczach płomień niewielki, rósł na podobieństwo iskrzącego się żaru w oczach Morgany, ale jeszcze nie wiedział, w którym kierunku podążyć, jaki świat objąć swym własnym spustoszeniem. Trzymała go więc w ryzach. Niepewność była gorsza od tej błędnej drogi.
– Myślę, że tak, lady Fantine. Tajemna wiedza może doprowadzić do niespodziewanych odkryć – wyznała, ujawniając przed nią swoje zamiłowanie do potęgi płynącej z nauki. Interesowała się wieloma dziedzinami, niektóre z nich nie powinny budzić zaintrygowania u damy, ale nie umiała powstrzymać tych pragnień. Opierała się głównie na księgach ciężkich lecz mądrych, unikała praktyk niepoprawnych, chociaż gdy chodziło o sztukę uzdrawiania, coraz mocniej chciała porzucić płaską, martwą teorię i drobne próby zaklęć na rzeczy rzeczywistej pomocy strapionemu czarodziejowi. To jednak niemożliwe.
– Dziękuję za wyjaśnienie – odpowiedziała pogodnie, nie odrywając spojrzenia od mapy nieba. – Chciałabym już nigdy więcej się nie gubić – wyjaśniła odrobinę tajemniczo i wkrótce znów podziwiała nienachalnym wzrokiem pełną wdzięku twarzy towarzyszki. Fantine wydawała się różna od swej siostry, ale obydwie sprawiały wrażenie kobiet odważnych. Odwaga szlachetnym dam zawsze jej imponowała. Tak jak imponowała jej Morgana, która sięgnęła po coś, co dotąd wydawało się niemożliwe dla jakiejkolwiek szlachcianki. Niemniej nie była wciąż pewna swej nestorki. Szczególnie ostatnio łapała jej bystre, dość chłodne spojrzenie i niekiedy budzące zastanowienie uwagi kierowane ku jej osobie. Jednak to nie przez wolę ciotki podjęła starania o spotkanie z Melisande. Gdy coś ją interesowało, nie wahała się po to sięgnąć. Pragnęła poznać tak niezwykłe miejsce, jakim niewątpliwie był rezerwat smoków. Szczególnie że niedawna wizyta Tristana pozwoliła jej sądzić, iż rodzina ta jest jej chociaż częściowo przychylna i gościna w Kent nie byłaby wielkim nietaktem.
– Wyobrażam sobie, droga Fantine, że jesteś zdolną alchemiczką – mówiła szczerze, zdradzając pobrzmiewającą w głosie nutę uznania dla jej umiejętności. – Czy zechcesz podarować mi jakaś wskazówkę, dzięki której będę mogła skuteczniej pozyskiwać moc gwiazd w mych skromnych próbach warzenia mikstur? – spytała uprzejmie. Wiele rzeczy jeszcze jej nie wychodziło, ingrediencje marnowały się w kociołku, ale Bella nie czuła się zniechęcona. Wierzyła, że ciągła praktyka pozwoli jej któregoś dnia zwiększyć umiejętności.
Wypowiedziane przez lady Rosier pytanie, wzburzyło w Belli falę nostalgii. Westchnęła cichutko i spojrzała gdzieś w bok. Czy mogła powiedzieć? Czy ktokolwiek powinien wiedzieć? – Skrycie marzę, aby któregoś dnia droga, po której kroczę była pewna, by na jej końcu jaśniał dla mnie cel. - wyznała, pozwalając sobie na pewną śmiałość.
I tu już nie chodziło o pasje i o naukę. Wierzyła, że ponad tym zaistnieje coś więcej, że nie rozpłynie się jak nietrwały, szary pionek w czyjejś grze. Że dla kogoś nim nie będzie.
Nie ustawała i dzisiaj, po wielu tygodniach oswajania się. Krok za krokiem wszyscy pogrążali się w nowej prawdziwe i nikt nie śmiał głośno jej kwestionować. Zapomniano o pewnym chłopcu, z którym malutka Isabella biegała po kolorowych ogrodach Beaulieu. Ona jednak nie zapomniała, choć nigdy nie ośmieliła się głośno wspomnieć jego imienia. Miała w oczach płomień niewielki, rósł na podobieństwo iskrzącego się żaru w oczach Morgany, ale jeszcze nie wiedział, w którym kierunku podążyć, jaki świat objąć swym własnym spustoszeniem. Trzymała go więc w ryzach. Niepewność była gorsza od tej błędnej drogi.
– Myślę, że tak, lady Fantine. Tajemna wiedza może doprowadzić do niespodziewanych odkryć – wyznała, ujawniając przed nią swoje zamiłowanie do potęgi płynącej z nauki. Interesowała się wieloma dziedzinami, niektóre z nich nie powinny budzić zaintrygowania u damy, ale nie umiała powstrzymać tych pragnień. Opierała się głównie na księgach ciężkich lecz mądrych, unikała praktyk niepoprawnych, chociaż gdy chodziło o sztukę uzdrawiania, coraz mocniej chciała porzucić płaską, martwą teorię i drobne próby zaklęć na rzeczy rzeczywistej pomocy strapionemu czarodziejowi. To jednak niemożliwe.
– Dziękuję za wyjaśnienie – odpowiedziała pogodnie, nie odrywając spojrzenia od mapy nieba. – Chciałabym już nigdy więcej się nie gubić – wyjaśniła odrobinę tajemniczo i wkrótce znów podziwiała nienachalnym wzrokiem pełną wdzięku twarzy towarzyszki. Fantine wydawała się różna od swej siostry, ale obydwie sprawiały wrażenie kobiet odważnych. Odwaga szlachetnym dam zawsze jej imponowała. Tak jak imponowała jej Morgana, która sięgnęła po coś, co dotąd wydawało się niemożliwe dla jakiejkolwiek szlachcianki. Niemniej nie była wciąż pewna swej nestorki. Szczególnie ostatnio łapała jej bystre, dość chłodne spojrzenie i niekiedy budzące zastanowienie uwagi kierowane ku jej osobie. Jednak to nie przez wolę ciotki podjęła starania o spotkanie z Melisande. Gdy coś ją interesowało, nie wahała się po to sięgnąć. Pragnęła poznać tak niezwykłe miejsce, jakim niewątpliwie był rezerwat smoków. Szczególnie że niedawna wizyta Tristana pozwoliła jej sądzić, iż rodzina ta jest jej chociaż częściowo przychylna i gościna w Kent nie byłaby wielkim nietaktem.
– Wyobrażam sobie, droga Fantine, że jesteś zdolną alchemiczką – mówiła szczerze, zdradzając pobrzmiewającą w głosie nutę uznania dla jej umiejętności. – Czy zechcesz podarować mi jakaś wskazówkę, dzięki której będę mogła skuteczniej pozyskiwać moc gwiazd w mych skromnych próbach warzenia mikstur? – spytała uprzejmie. Wiele rzeczy jeszcze jej nie wychodziło, ingrediencje marnowały się w kociołku, ale Bella nie czuła się zniechęcona. Wierzyła, że ciągła praktyka pozwoli jej któregoś dnia zwiększyć umiejętności.
Wypowiedziane przez lady Rosier pytanie, wzburzyło w Belli falę nostalgii. Westchnęła cichutko i spojrzała gdzieś w bok. Czy mogła powiedzieć? Czy ktokolwiek powinien wiedzieć? – Skrycie marzę, aby któregoś dnia droga, po której kroczę była pewna, by na jej końcu jaśniał dla mnie cel. - wyznała, pozwalając sobie na pewną śmiałość.
I tu już nie chodziło o pasje i o naukę. Wierzyła, że ponad tym zaistnieje coś więcej, że nie rozpłynie się jak nietrwały, szary pionek w czyjejś grze. Że dla kogoś nim nie będzie.
Lekkie kiwnięcie głową bez użycia słów mówiło, że przyjemność leżała po stronie Fantine; lubiła rozmawiać o gwiazdach i innych ciałach niebieskich, nocne niebo od zawsze niezwykle ją intrygowało, przyciągało spojrzenie. - Pogubiłaś się, pani? Sądziłam, że niedawno właśnie się odnaleźliście - wy, Selwynowie, dokończyła w myślach lady Kent, uchwyciwszy spojrzenie Isabelli, wejrzała prosto w błyszczące oczy dziewczyny, tlił się w nich wciąż niewinny żar żar. Słowa Róży nawiązywały do niedawnego szczytu w Stonehedge; nie ukrywała, że uważa ją za słuszną. Porzucenie dziwnej, niezrozumiałej fascynacji mugolami było krokiem ku lepszej przyszłości: ich, szlachty, samej Isabelli; dzięki niemu jej samej miano podarować szansę wżenienia się w dobrą rodzinę, życia u boku kogoś, o kim inne damy mogły jedynie pomarzyć i śnić - u boku lorda Rosiera.
- Myślę, że czasami lepiej nie odkrywać wszystkich kart, które przygotował dla nas los. Niech pozostaną niespodzianką - powiedziała po chwili zastanowienia; chciałaby mieć na myśli jedynie te przyjemne zaskoczenia, ale los zdążył ją już doświadczyć. Nie chciałaby żyć ze świadomością, kiedy po raz wtóry dotknie jej nieszczęście, czekać przejęta trwogą na kolejną śmierć. - Niebo skrywa wiele innych tajemnic. Wszechświat jest niewyobrażalnie wielki, trudno pojąć, że może być nieskończony, czyż nie? Tyleż gwiazd, galaktyk i planet czeka jeszcze na wypatrzenie ich blasku spośród miliona innych - i by nadać im imiona. - Zdecydowała się powrócić na bezpieczniejszy grunt, porzucić przyszłość i tajemnice losu, na rzecz fascynacji ciałami niebieskimi. Czasami w myślach snuła fantazje o odkryciu odległej galaktyki - głównie po to, aby nazwać ją własnym imieniem. Galaktyka Fantine, czyż nie brzmiało to dumnie? Nie czuła się z tego powodu źle; zainteresowanie astronomią, ściśle związaną z alchemią, w przypadku damy nie była źle odbierana, w przypadku Rosierówny, potomkimi samej Mahaut, absolutnie właściwa.
Dobrze wychowana dama wiedziała co, komu i kiedy powiedzieć, Fantine, doskonale odnajdującą się w salonowych intrygach i dworskim tańcu na linie trudno było zwieść, komplement lady Selwyn mile jednak połechtał jej ego. Odpowiedziała nań promiennym uśmiechem i lekkim skinięciem głowy.
- Dziękuję, lady Selwyn - odparła; wspaniale, że takie sprawiała wrażenie i tak rozmawiano o niej na salonach. - Wszystko to zależy, pani, od tego jaką miksturę pragniesz uwarzyć. W przypadku każdego rodzaju mikstur, a często nawet poszczególnych eliksirów, zasady są bardzo różne, a różnice pomiędzy nimi subtelne - wytłumaczyła Fanny, uśmiechając się do Isabelli łagodnie. Ciemne brwi uniosły się jednak w wyrazie zaskoczenia, gdy blondynka podzieliła się z nią dość intymnym zwierzeniem i obawą o przyszłość. - Czyż my - najpiękniejsze kwiaty arystokracji - nie mamy celu od samego swego początku? - spytała retorycznie, przypominając łagodnie Isabelli, że jej droga ma swój cel - taki jaki miała ścieżka każdej szlachetnie urodzonej damy. Godne reprezentowanie swej rodziny, bycie ozdobą i dumą ojca, lorda nestora, brata, przyszłego męża, spełnienie obowiązku wobec nich, wsparcie swą obecnością i radą, jeśli jej pragnęli. Mogły mieć pasje, zainteresowanie, dobrze, by potrafiły powiedzieć coś więcej, lecz przeznaczenie wszystkie miały podobne.
Zaczynała przypuszczać, że lady Selwyn się z nią droczy, udając, że nie wie i zastanawia się nad przyszłością; skoro chciała grać w ten sposób, niech będzie - i Fantine nie wychodziła ze swojej roli.
- Myślę, że czasami lepiej nie odkrywać wszystkich kart, które przygotował dla nas los. Niech pozostaną niespodzianką - powiedziała po chwili zastanowienia; chciałaby mieć na myśli jedynie te przyjemne zaskoczenia, ale los zdążył ją już doświadczyć. Nie chciałaby żyć ze świadomością, kiedy po raz wtóry dotknie jej nieszczęście, czekać przejęta trwogą na kolejną śmierć. - Niebo skrywa wiele innych tajemnic. Wszechświat jest niewyobrażalnie wielki, trudno pojąć, że może być nieskończony, czyż nie? Tyleż gwiazd, galaktyk i planet czeka jeszcze na wypatrzenie ich blasku spośród miliona innych - i by nadać im imiona. - Zdecydowała się powrócić na bezpieczniejszy grunt, porzucić przyszłość i tajemnice losu, na rzecz fascynacji ciałami niebieskimi. Czasami w myślach snuła fantazje o odkryciu odległej galaktyki - głównie po to, aby nazwać ją własnym imieniem. Galaktyka Fantine, czyż nie brzmiało to dumnie? Nie czuła się z tego powodu źle; zainteresowanie astronomią, ściśle związaną z alchemią, w przypadku damy nie była źle odbierana, w przypadku Rosierówny, potomkimi samej Mahaut, absolutnie właściwa.
Dobrze wychowana dama wiedziała co, komu i kiedy powiedzieć, Fantine, doskonale odnajdującą się w salonowych intrygach i dworskim tańcu na linie trudno było zwieść, komplement lady Selwyn mile jednak połechtał jej ego. Odpowiedziała nań promiennym uśmiechem i lekkim skinięciem głowy.
- Dziękuję, lady Selwyn - odparła; wspaniale, że takie sprawiała wrażenie i tak rozmawiano o niej na salonach. - Wszystko to zależy, pani, od tego jaką miksturę pragniesz uwarzyć. W przypadku każdego rodzaju mikstur, a często nawet poszczególnych eliksirów, zasady są bardzo różne, a różnice pomiędzy nimi subtelne - wytłumaczyła Fanny, uśmiechając się do Isabelli łagodnie. Ciemne brwi uniosły się jednak w wyrazie zaskoczenia, gdy blondynka podzieliła się z nią dość intymnym zwierzeniem i obawą o przyszłość. - Czyż my - najpiękniejsze kwiaty arystokracji - nie mamy celu od samego swego początku? - spytała retorycznie, przypominając łagodnie Isabelli, że jej droga ma swój cel - taki jaki miała ścieżka każdej szlachetnie urodzonej damy. Godne reprezentowanie swej rodziny, bycie ozdobą i dumą ojca, lorda nestora, brata, przyszłego męża, spełnienie obowiązku wobec nich, wsparcie swą obecnością i radą, jeśli jej pragnęli. Mogły mieć pasje, zainteresowanie, dobrze, by potrafiły powiedzieć coś więcej, lecz przeznaczenie wszystkie miały podobne.
Zaczynała przypuszczać, że lady Selwyn się z nią droczy, udając, że nie wie i zastanawia się nad przyszłością; skoro chciała grać w ten sposób, niech będzie - i Fantine nie wychodziła ze swojej roli.
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Odnaleźli się.
W innym przypadku nigdy nie rozmawiałyby tak żywo i uprzejmie, nie dzieliłyby się wiedzą i spostrzeżeniami. Choć Bella nie miałaby oporów, by jeszcze przed przyrzeczeniami szczytu podejść do Fantine i rozpocząć płomienną rozmowę o gwiazdach, tak spodziewałaby się, że spojrzenie róży byłoby raczej niechętne. Wciąż zastanawiała się, jak silna jest moc wielkich nestorów, że zmieniają się tak szybko i nagle wszelkie sympatie, że nastają układy mające trwale decydować o czyimś życiu. Jako dama jednak tylko czasem pozwalała sobie rozprawiać o polityce, raczej nie było to jej zainteresowaniem. Chętnie jednak korzystała z wielu nowych kontaktów, zawierała przyjaźnie, które jeszcze kilka tygodni temu wydawały się wręcz niemożliwe. Z serdecznością odwiedzała mury dawnych nieprzyjaciół, często ukazując im swój podziw wobec ich umiejętności i pasji. Roztaczała wokół siebie przedziwną aurę szczęśliwości, złe wydarzenia nie dotykały jej dotąd wyraźnie – przeciwnie: czuła, że nawet gdy stąpa po gruncie niebezpiecznym, to i tak wychodzi z tego cało. Brnęła więc odważnie dalej.
– Och, tak, lady Rosier! – odpowiedziała z ożywieniem. Co do tego nikt wszak nie powinien mieć wątpliwości. Chociaż wiele Belli można było zarzucić, to jednak zawsze będzie chroniła rodzinę. Nawet jak niekoniecznie pojmowała jej działania. – Nie o takim pomyślałam zagubieniu, droga Fantine – oświadczyła zaraz, nie chcąc budzić u niej skojarzeń niewłaściwych. Wszystko to było pewną metaforą. Bella niekoniecznie mogła wiązać owo zagubienie z czymś tak konkretnym. – Jestem marzycielką, niekiedy gubię się pośród swoich myśli – oznajmiła bez większego skrępowania, chociaż objawiona informacja niekoniecznie mogła być czymś, co powinna słyszeć lady Rosier. Niemniej Bella nie czuła związanego z tym wstydu.
– Wyglądać zatem będę za przyjemnymi zaskoczeniami, które postanowi nam podarować los. Wierzę, ze będą one przeważały ilością nad tymi drugimi – oznajmiała. – Wygląda na to, że zbyt przejrzysty stałby się świat, gdybyśmy odsłonili wszelkie tajemnice nieba i głębokich podziemi… – Bella płynnie ciągnęła dalej ich głośne rozważania. Przyjmowała fakt, że życie utraciłoby mnóstwo, gdyby człowiek dorastał w przestrzeni dawno odkrytej, nieoczarowującej go tajemnicami natury i kosmosu, a przecież to im poświęcało się tak wielu pasjonatów. Chodziło o bycie tym, który zdoła dać światu coś nowego, który rozszyfruje skomplikowane, poplątane działania oraz umysły. Umysł był tak wielkim sekretem, chociaż z tym czarodzieje radzili sobie płynnie. Przez moment pomyślała, co czuł pierwszy mag, który przedarł się do obcego umysłu. Wnętrze skryte głęboko w duszy, niematerialne i nieustannie tak ruchome musiało mówić językiem ciężkim do przetłumaczenia dla zupełnie obcej głowy.
– Dziękuję za twe rady, z pewnością będę o nich pamiętała, kiedy kolejny raz sięgnę do kociołka – powiedziała pogodnie, wyrażając szczere myśli. Lubiła się uczyć. Powodów było wiele, niektóre wiązały się z cwanymi próbami wymykania się od niektórych obowiązków jeszcze za czasów, kiedy ledwo sięgała oczami ponad stół. Inne wiązały się z tymi rozpalającymi się w niej powoli płomykami o kształtach tak nietypowych, że aż lord ojciec poprawiał na nosie okulary i przyglądał się bliżej. Niemniej dojrzała i stała przed lady Rosier jako kobieta chyba gotowa na wszystko, co miał wkrótce podarować jej los. – Jest tak, lady Fantine. Cel jest jeden i słuszny, najpiękniejszy, ale u jego boku pojawiają się inne, znacznie mniejsze, choć wydaje mi się, że również istotne – oznajmiła zadowolona z tego, że chyba wreszcie udało jej się to głośno i właściwie nazwać. Gdy wypełniała swą główną powinność, nikt nie powinien odbierać jej tych pomniejszych. O nich myślała z wypiekami na twarzy – zupełnie jednak innymi od tych związanych z rolą żony i matki.
W innym przypadku nigdy nie rozmawiałyby tak żywo i uprzejmie, nie dzieliłyby się wiedzą i spostrzeżeniami. Choć Bella nie miałaby oporów, by jeszcze przed przyrzeczeniami szczytu podejść do Fantine i rozpocząć płomienną rozmowę o gwiazdach, tak spodziewałaby się, że spojrzenie róży byłoby raczej niechętne. Wciąż zastanawiała się, jak silna jest moc wielkich nestorów, że zmieniają się tak szybko i nagle wszelkie sympatie, że nastają układy mające trwale decydować o czyimś życiu. Jako dama jednak tylko czasem pozwalała sobie rozprawiać o polityce, raczej nie było to jej zainteresowaniem. Chętnie jednak korzystała z wielu nowych kontaktów, zawierała przyjaźnie, które jeszcze kilka tygodni temu wydawały się wręcz niemożliwe. Z serdecznością odwiedzała mury dawnych nieprzyjaciół, często ukazując im swój podziw wobec ich umiejętności i pasji. Roztaczała wokół siebie przedziwną aurę szczęśliwości, złe wydarzenia nie dotykały jej dotąd wyraźnie – przeciwnie: czuła, że nawet gdy stąpa po gruncie niebezpiecznym, to i tak wychodzi z tego cało. Brnęła więc odważnie dalej.
– Och, tak, lady Rosier! – odpowiedziała z ożywieniem. Co do tego nikt wszak nie powinien mieć wątpliwości. Chociaż wiele Belli można było zarzucić, to jednak zawsze będzie chroniła rodzinę. Nawet jak niekoniecznie pojmowała jej działania. – Nie o takim pomyślałam zagubieniu, droga Fantine – oświadczyła zaraz, nie chcąc budzić u niej skojarzeń niewłaściwych. Wszystko to było pewną metaforą. Bella niekoniecznie mogła wiązać owo zagubienie z czymś tak konkretnym. – Jestem marzycielką, niekiedy gubię się pośród swoich myśli – oznajmiła bez większego skrępowania, chociaż objawiona informacja niekoniecznie mogła być czymś, co powinna słyszeć lady Rosier. Niemniej Bella nie czuła związanego z tym wstydu.
– Wyglądać zatem będę za przyjemnymi zaskoczeniami, które postanowi nam podarować los. Wierzę, ze będą one przeważały ilością nad tymi drugimi – oznajmiała. – Wygląda na to, że zbyt przejrzysty stałby się świat, gdybyśmy odsłonili wszelkie tajemnice nieba i głębokich podziemi… – Bella płynnie ciągnęła dalej ich głośne rozważania. Przyjmowała fakt, że życie utraciłoby mnóstwo, gdyby człowiek dorastał w przestrzeni dawno odkrytej, nieoczarowującej go tajemnicami natury i kosmosu, a przecież to im poświęcało się tak wielu pasjonatów. Chodziło o bycie tym, który zdoła dać światu coś nowego, który rozszyfruje skomplikowane, poplątane działania oraz umysły. Umysł był tak wielkim sekretem, chociaż z tym czarodzieje radzili sobie płynnie. Przez moment pomyślała, co czuł pierwszy mag, który przedarł się do obcego umysłu. Wnętrze skryte głęboko w duszy, niematerialne i nieustannie tak ruchome musiało mówić językiem ciężkim do przetłumaczenia dla zupełnie obcej głowy.
– Dziękuję za twe rady, z pewnością będę o nich pamiętała, kiedy kolejny raz sięgnę do kociołka – powiedziała pogodnie, wyrażając szczere myśli. Lubiła się uczyć. Powodów było wiele, niektóre wiązały się z cwanymi próbami wymykania się od niektórych obowiązków jeszcze za czasów, kiedy ledwo sięgała oczami ponad stół. Inne wiązały się z tymi rozpalającymi się w niej powoli płomykami o kształtach tak nietypowych, że aż lord ojciec poprawiał na nosie okulary i przyglądał się bliżej. Niemniej dojrzała i stała przed lady Rosier jako kobieta chyba gotowa na wszystko, co miał wkrótce podarować jej los. – Jest tak, lady Fantine. Cel jest jeden i słuszny, najpiękniejszy, ale u jego boku pojawiają się inne, znacznie mniejsze, choć wydaje mi się, że również istotne – oznajmiła zadowolona z tego, że chyba wreszcie udało jej się to głośno i właściwie nazwać. Gdy wypełniała swą główną powinność, nikt nie powinien odbierać jej tych pomniejszych. O nich myślała z wypiekami na twarzy – zupełnie jednak innymi od tych związanych z rolą żony i matki.
Gdyby Selwynowie podążali wciąż tą samą, nieodpowiednią ścieżką głupców, wbrew tradycji i rozsądkowi, a lady Isabella mimo dzielących ich rodziny waśni zdecydowała się do niej w Wieży Astrologów podejść i zagaić rozmowę, nie odtrąciłaby jej mimo wszystko - Fantine etykietę miała w maleńkim palcu, nie uczyniłaby drugiej damie podobnego afrontu. Niechęć ukryłaby pod maska uprzejmości, miłym, lecz nie tak szerokim uśmiechem. Potrafiła udawać, potrafiła grać, uczyła się tego każdego miesiąca, nabierając wprawy z kolejnymi spotkaniami towarzyskimi - sztuka grania odpowiedniej do chwili roli była w ich świecie absolutnie niezbędna.
- Cieszę się - podsumowała to krótko, zadowolona, że po prostu źle zrozumiała lady Isabellę: albo raczej to ona ujęła swoje rozbiegane myśli - wśród których jak sama mówiła się gubi - w nieodpowiednie słowa. Wydawała się bystrą czarownicą, inteligentną kobietą, Fanny miała nadzieję, że prędko pojmie zasady nowej gry i nie postąpi wbrew nim, wbrew swojej rodzinie, że nie było w niej sentymentu do dawnych przyjaciół i martwych członków rodziny. - Z chęcią posłucham o czym marzysz, milady, jeśli tylko zechcesz się ze mną tymi marzeniami podzielić - być może byłyby inspiracją do jednego z mych obrazów - zasugerowała Fantine z nieprzewrotnym uśmiechem; nie naciskała, nie ciągnęła blondynki teraz za język, chciała to uczynić w odpowiedniej chwili - ta jeszcze nie nadeszła, było zbyt wcześnie.
- Och, jestem pewna, że dla kobiet takich jak my los szykuje wyłącznie przyjemne niespodzianki. Nie może być inaczej: podczas festiwalu lata wosk wylany na wodę przybrał kształt kończyny, co wieszczy mi szczęście, nie spodziewam się niczego innego - oznajmiła Róża, uśmiechając się promiennie. Być może życie u boku lorda Rosiera będzie dla Isabelli niespodzianką, ale jeśli dobrze wykorzysta swoją szansę - to sama zagwarantuje sobie szczęście.
Przechyliła lekko głowę, przyglądając się swojej rozmówczyni z rozbawieniem, tego, że poprosi ją o radę była więcej niż pewna - lady Isabella wkrótce zamieszka w Chateau Rose i jeśli interesowała się alchemią, to znajdzie się w pracowni alchemicznej, w której urzędowała Fantine. Staną przy kociołku obie - a z rodziną chętnie podzieli się wiedzą, jaką udało jej się zdobyć, zarówno w Instytucie Magii Beauxbatons, jak i podczas prywatnych lekcji.
Naprawdę kusiło ją, by zapytać lady Selwyn o inne jej cele - jakie miała? Snuła plany na przyszłość inne, niż te o powiciu Mathieu dzieci i godnym reprezentowaniu jego rodziny? Rozchylała już usta, gdy za plecami Isabelli zamajaczyła sylwetka przyjaciółki. Jej umiłowany lord rozmył się w powietrzu. Gdzieś na korytarzu rozległ się głos ich przyzwoitki.
- Cudownie było cię spotkać, pani, to niezwykła przyjemność, lecz wybacz mi: na mnie już pora. Mam nadzieję, że niebawem znów uda nam się porozmawiać. Wesołych świat, lady Selwyn - wyrzekła Fantine, żegnając się z blondynką uprzejmie; na jej twarzy pojawił się przepraszający wyraz.
Z żalem musiała opuścić i ją, i komnatę z mapą grudniowego nieba.
| zt x2
- Cieszę się - podsumowała to krótko, zadowolona, że po prostu źle zrozumiała lady Isabellę: albo raczej to ona ujęła swoje rozbiegane myśli - wśród których jak sama mówiła się gubi - w nieodpowiednie słowa. Wydawała się bystrą czarownicą, inteligentną kobietą, Fanny miała nadzieję, że prędko pojmie zasady nowej gry i nie postąpi wbrew nim, wbrew swojej rodzinie, że nie było w niej sentymentu do dawnych przyjaciół i martwych członków rodziny. - Z chęcią posłucham o czym marzysz, milady, jeśli tylko zechcesz się ze mną tymi marzeniami podzielić - być może byłyby inspiracją do jednego z mych obrazów - zasugerowała Fantine z nieprzewrotnym uśmiechem; nie naciskała, nie ciągnęła blondynki teraz za język, chciała to uczynić w odpowiedniej chwili - ta jeszcze nie nadeszła, było zbyt wcześnie.
- Och, jestem pewna, że dla kobiet takich jak my los szykuje wyłącznie przyjemne niespodzianki. Nie może być inaczej: podczas festiwalu lata wosk wylany na wodę przybrał kształt kończyny, co wieszczy mi szczęście, nie spodziewam się niczego innego - oznajmiła Róża, uśmiechając się promiennie. Być może życie u boku lorda Rosiera będzie dla Isabelli niespodzianką, ale jeśli dobrze wykorzysta swoją szansę - to sama zagwarantuje sobie szczęście.
Przechyliła lekko głowę, przyglądając się swojej rozmówczyni z rozbawieniem, tego, że poprosi ją o radę była więcej niż pewna - lady Isabella wkrótce zamieszka w Chateau Rose i jeśli interesowała się alchemią, to znajdzie się w pracowni alchemicznej, w której urzędowała Fantine. Staną przy kociołku obie - a z rodziną chętnie podzieli się wiedzą, jaką udało jej się zdobyć, zarówno w Instytucie Magii Beauxbatons, jak i podczas prywatnych lekcji.
Naprawdę kusiło ją, by zapytać lady Selwyn o inne jej cele - jakie miała? Snuła plany na przyszłość inne, niż te o powiciu Mathieu dzieci i godnym reprezentowaniu jego rodziny? Rozchylała już usta, gdy za plecami Isabelli zamajaczyła sylwetka przyjaciółki. Jej umiłowany lord rozmył się w powietrzu. Gdzieś na korytarzu rozległ się głos ich przyzwoitki.
- Cudownie było cię spotkać, pani, to niezwykła przyjemność, lecz wybacz mi: na mnie już pora. Mam nadzieję, że niebawem znów uda nam się porozmawiać. Wesołych świat, lady Selwyn - wyrzekła Fantine, żegnając się z blondynką uprzejmie; na jej twarzy pojawił się przepraszający wyraz.
Z żalem musiała opuścić i ją, i komnatę z mapą grudniowego nieba.
| zt x2
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
25 kwietnia 1957 roku
Wieża astronomów była w ostatnim czasie miejscem, w którym panna Burroughs pojawiała się nader często. Podjęta przez nią decyzja dotycząca starań o awans oraz rozpoczęciu własnego dorobku naukowego, jak i kilka ostatnich spotkań sprawiły, że eteryczna blondynka odczuwała wysoką motywację do poszerzania swojej i tak już obszernej wiedzy. Czwartki stały się więc dniami, które w pełni poświęcała astronomii.
Po kilku rozmowach z przełożonym udało jej się wyprosić, aby właśnie w czwartki kończyła wcześniej pracę, po której jadła szybki obiad na mieście i udawała się od razu poza miasto, aby móc spędzić resztę dnia między mapami nieba, księgami do astronomii oraz innymi przyrządami astronomicznymi. Frances miała jednak świadomość, że wiedzy nie zdobywa się w jeden, dwa, a nawet kilka wieczorów. Jej czwartkowy rytuał trwał już od kilku miesięcy, pozwalając jej nawiązać kilka, nieśmiałych znajomości z pracującymi tutaj badaczami oraz naukowcami. Począwszy od wymiany uprzejmych, lecz nie mających większej wartości zdań, przez trochę śmielsze pytania, by w końcu nawiązać naukową współpracę polegającą na uzyskaniu pomocy z kwestiami, które sprawiały jej większe problemy.
Dzisiejszy czwartek nie odbiegał niczym od innych czwartków, jakie przyszło jej spędzać w wieży astronomów. Ot, po pracy udała się na szybki obiad, by przetransportować się po za miasto, w okolice Londynu, kolejny raz mocno odczuwając brak możliwości teleportacji. Dostanie się do wieży bardziej tradycyjnymi metodami, było o wiele bardziej uporczywe niż prosta, szybka teleportacja w odpowiednie miejsce. Gdy tylko panna Burroughs przekroczyła próg wieży, swe kroki skierowała do biblioteki, gdzie odnalazła odpowiednie pozycje, mające w dzisiejszym dniu pomóc jej w nauce, by w końcu udać się do komnaty z wymalowaną wielką mapą nieba, w której to była umówiona z osobą, która miała pomóc jej zgłębić tajniki astronomicznej sztuki. Do spotkania miała jeszcze całe, długie trzy godziny, których nie miała zamiaru ignorować. Frances rozłożyła podręczniki na ławce, by samej zająć miejsce obok i zatopić się w lekturze jednej z ksiąg. Nie był to jednak podręcznik dla zielonych. Panna Burroughs z racji swoich pasji oraz wykonywanego zawodu była już mocno zaawansowaną osobą, jeśli chodzi o astronomiczną wiedzę. Gwiazdy oraz ułożenie planet miały wpływ na warzone przed nią eliksiry, a to sprawiało, że i w tej materii panna Burroughs chciałaby w pełni się rozwinąć. Podręcznik, jaki leżał na jej kolanach, zawierał najbardziej zaawansowane wiadomości; wszelkie tajemnice, jakie skrywały gwiazdy oraz planety, które Frances uparcie chciała poznać. Najbardziej ciekawiły ją przede wszystkim tajemnice, dotyczące wpływu astronomii na warzone eliksiry, zwłaszcza te o skomplikowanych recepturach. Sama chciała czynnie oddawać się karierze naukowej, związanej z badaniami dotyczącymi nad eliksirami, jak i tworzeniem własnych eliksirów.
Pochłonięta podręcznikiem, jedynie co jakiś czas zerkała na wymalowaną na suficie mapę, by odnaleźć gwiazdy oraz konstelacje, o których pojawiały się wzmianki w czytanej księdze. Frances wychodziła z założenia, że praktyka była równie ważna co teoria, nic więc też dziwnego, że od razu sprawdzała informacje, mając ku temu sposobność. Eteryczna blondynka wciągnęła się w naukę do tego stopnia, że nie zauważyła, nawet gdy osoba, z którą była umówiona, pojawiła się w komnacie.
Wieża astronomów była w ostatnim czasie miejscem, w którym panna Burroughs pojawiała się nader często. Podjęta przez nią decyzja dotycząca starań o awans oraz rozpoczęciu własnego dorobku naukowego, jak i kilka ostatnich spotkań sprawiły, że eteryczna blondynka odczuwała wysoką motywację do poszerzania swojej i tak już obszernej wiedzy. Czwartki stały się więc dniami, które w pełni poświęcała astronomii.
Po kilku rozmowach z przełożonym udało jej się wyprosić, aby właśnie w czwartki kończyła wcześniej pracę, po której jadła szybki obiad na mieście i udawała się od razu poza miasto, aby móc spędzić resztę dnia między mapami nieba, księgami do astronomii oraz innymi przyrządami astronomicznymi. Frances miała jednak świadomość, że wiedzy nie zdobywa się w jeden, dwa, a nawet kilka wieczorów. Jej czwartkowy rytuał trwał już od kilku miesięcy, pozwalając jej nawiązać kilka, nieśmiałych znajomości z pracującymi tutaj badaczami oraz naukowcami. Począwszy od wymiany uprzejmych, lecz nie mających większej wartości zdań, przez trochę śmielsze pytania, by w końcu nawiązać naukową współpracę polegającą na uzyskaniu pomocy z kwestiami, które sprawiały jej większe problemy.
Dzisiejszy czwartek nie odbiegał niczym od innych czwartków, jakie przyszło jej spędzać w wieży astronomów. Ot, po pracy udała się na szybki obiad, by przetransportować się po za miasto, w okolice Londynu, kolejny raz mocno odczuwając brak możliwości teleportacji. Dostanie się do wieży bardziej tradycyjnymi metodami, było o wiele bardziej uporczywe niż prosta, szybka teleportacja w odpowiednie miejsce. Gdy tylko panna Burroughs przekroczyła próg wieży, swe kroki skierowała do biblioteki, gdzie odnalazła odpowiednie pozycje, mające w dzisiejszym dniu pomóc jej w nauce, by w końcu udać się do komnaty z wymalowaną wielką mapą nieba, w której to była umówiona z osobą, która miała pomóc jej zgłębić tajniki astronomicznej sztuki. Do spotkania miała jeszcze całe, długie trzy godziny, których nie miała zamiaru ignorować. Frances rozłożyła podręczniki na ławce, by samej zająć miejsce obok i zatopić się w lekturze jednej z ksiąg. Nie był to jednak podręcznik dla zielonych. Panna Burroughs z racji swoich pasji oraz wykonywanego zawodu była już mocno zaawansowaną osobą, jeśli chodzi o astronomiczną wiedzę. Gwiazdy oraz ułożenie planet miały wpływ na warzone przed nią eliksiry, a to sprawiało, że i w tej materii panna Burroughs chciałaby w pełni się rozwinąć. Podręcznik, jaki leżał na jej kolanach, zawierał najbardziej zaawansowane wiadomości; wszelkie tajemnice, jakie skrywały gwiazdy oraz planety, które Frances uparcie chciała poznać. Najbardziej ciekawiły ją przede wszystkim tajemnice, dotyczące wpływu astronomii na warzone eliksiry, zwłaszcza te o skomplikowanych recepturach. Sama chciała czynnie oddawać się karierze naukowej, związanej z badaniami dotyczącymi nad eliksirami, jak i tworzeniem własnych eliksirów.
Pochłonięta podręcznikiem, jedynie co jakiś czas zerkała na wymalowaną na suficie mapę, by odnaleźć gwiazdy oraz konstelacje, o których pojawiały się wzmianki w czytanej księdze. Frances wychodziła z założenia, że praktyka była równie ważna co teoria, nic więc też dziwnego, że od razu sprawdzała informacje, mając ku temu sposobność. Eteryczna blondynka wciągnęła się w naukę do tego stopnia, że nie zauważyła, nawet gdy osoba, z którą była umówiona, pojawiła się w komnacie.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Na Neptuna, jakie te schodki były śliskie. Biedaczek biegł po nich, dłoń mocno zaciskając na poręczy przy każdym niekontrolowanym ruchu rozpędzonych stóp. Nie pomogło i to. Dwa razy. Dwa razy wywrócił się, obijając swoje sfatygowane kolana o marmurowe stopnie. Ból promieniował i aż się mu zakręciło w głowie, kiedy próbował rozprostować kończyny. Przy okazji stoczyły się w dół długie pasma rulonów kryjących tajemnice wielkich gwiazdozbiorów. Musiał więc znow zbiec w dół i wszystko to pozbierać. Wcześniej cztery razy przetarł czoło bawełnianą chustką, wyklinając przeklętą wieżę. Obiecał sobie, że następnym razem odpuści sobie ten morderczy trening i teleportuje się wprost do komnaty, ale… ale teleportacja nie działała! Leopoldzie, weź wdech. To nic, ważne, że tego dnia na niebie można było dostrzec wyjątkowo ważne zjawisko i absolutnie nie wolno było im tego przegapić. Dlatego też w połowie tej morderczej drogi zebrał się w sobie i, mocno ściskając pod pachą zwoje, ruszył ostrożnym krokiem w górę, wijąc się wokół równie pozawijanych schodów. Myśli pędziły znacznie szybciej od niego, nawet nie potrzebował tej porannej kawy, krew zawrzała. Po drodze minął tego starego przygłupa Rudolfa, który wierzył w zdrowotny wpływ księżyca i kpił z jego ostatniej publikacji w Horyzontach Zaklęć. Zdziczały oszołom, który nie potrafił nawet dobrze patrzeć przez teleskop, a co dopiero dowieść, że jego naukowe hipotezy są słuszne. Inhalował się pyłem księżycowym, by wyleczyć sinicę i przekonywał wszystkich, że trzyma w domu gwiazdę. Co za ekscentryk!
Niemniej złość mu minęła, gdy tylko ujrzał miłą buzię panienki Frances, gdy tylko postawił stopę na malowanych podłogach w kolorowej komnacie z mapą nieba. Jak dobrze. W dobie tak niepewnych czasów coraz mniej młodych ludzi przejawiało naprawdę czyste zainteresowanie nauką, a sama astronomia kula, pozostając konikiem jedynie jego starczego pokolenia. Wierzył, że świeża krew jest wyjątkowo potrzebna. – Panno Burroughs, widzę, że twój umysł potrzebuje nowego wyzwania – zawołał wesoło, ale zakończył wypowiedź kaszlem. Jednak był nieco zmęczony niedawnym wysiłkiem. Rozpiał guziczek koszuli przy szyi i westchnął dwa razy. Porzucił stos map i natychmiast podszedł do centralnej części komnaty. – Musimy koniecznie przyjrzeć się pewnemu zjawisku. Profesor Goodflack twierdzi, że Saturn zrównał się wczoraj z Jowiszem. Niespotykane zjawisko, doprawdy! O ile to prawda, w jego wieku wzrok już nie taki, ale uwierz mi, moja droga, to naprawdę ceniona opinia! – Leopold machnął różdżką, by wyostrzył się ponad ich głowami dokładnie ten kawałek kosmicznej mapy, który tego dnia miał ich zainteresować najbardziej. Niektóre konstelacje faktycznie był osłonięte. – Mam nadzieję, że nie ufasz wszystkim tym nowinkom. Wczoraj mój uczeń doniósł mi, że ponure uliczki w Londynie to sprawka wygasającego słońca. Co za bzdura – pokręcił głową i zmrużył oczka skryte pod szerokimi okularami. Fascynujące!
Niemniej złość mu minęła, gdy tylko ujrzał miłą buzię panienki Frances, gdy tylko postawił stopę na malowanych podłogach w kolorowej komnacie z mapą nieba. Jak dobrze. W dobie tak niepewnych czasów coraz mniej młodych ludzi przejawiało naprawdę czyste zainteresowanie nauką, a sama astronomia kula, pozostając konikiem jedynie jego starczego pokolenia. Wierzył, że świeża krew jest wyjątkowo potrzebna. – Panno Burroughs, widzę, że twój umysł potrzebuje nowego wyzwania – zawołał wesoło, ale zakończył wypowiedź kaszlem. Jednak był nieco zmęczony niedawnym wysiłkiem. Rozpiał guziczek koszuli przy szyi i westchnął dwa razy. Porzucił stos map i natychmiast podszedł do centralnej części komnaty. – Musimy koniecznie przyjrzeć się pewnemu zjawisku. Profesor Goodflack twierdzi, że Saturn zrównał się wczoraj z Jowiszem. Niespotykane zjawisko, doprawdy! O ile to prawda, w jego wieku wzrok już nie taki, ale uwierz mi, moja droga, to naprawdę ceniona opinia! – Leopold machnął różdżką, by wyostrzył się ponad ich głowami dokładnie ten kawałek kosmicznej mapy, który tego dnia miał ich zainteresować najbardziej. Niektóre konstelacje faktycznie był osłonięte. – Mam nadzieję, że nie ufasz wszystkim tym nowinkom. Wczoraj mój uczeń doniósł mi, że ponure uliczki w Londynie to sprawka wygasającego słońca. Co za bzdura – pokręcił głową i zmrużył oczka skryte pod szerokimi okularami. Fascynujące!
I show not your face but your heart's desire
Głos naukowca wyrwał pannę Burroughs znad podręcznika. Zaczytana w zgrabne, ręcznie pisane litery wielkiej księgi nie zauważyła, gdy znajomy profesor przekroczył punkt komnaty. Dziewczę zamrugało kilkakrotnie, przyzwyczajając zmęczone oczy do szerszej wizji, nie skupionej jedynie na jednym punkcie. Delikatny uśmiech pojawił się na jej ustach, gdy zauważyła mężczyznę.
- Nawet nie wie pan, jak bardzo! - Odpowiedziała z wyraźnym entuzjazmem w głosie. Miała wrażenie, że w ostatnich miesiącach znacznie rozwinęła swoją wiedzę z dziedziny astronomii. Nie miała najmniejszych problemów ze skomplikowanymi obliczeniami, dotyczącymi wpływu ułożenia gwiazd, na warzenie odpowiednich eliksirów. Nie sprawiały jej również problemu obliczenia dotyczące ułożenia planet czy prędkości poruszania się ciał niebieskich. Frances miała wrażenie, że im więcej wiedzy przyswaja, tym kosmos coraz chętniej otwiera przed nią swoje tajemnice. Teraz, była jedynie niewielką odległość od poznania wszystkich jego tajników i sekretów, jakie w sobie krył. Zauważała również poprawę w eliksirach, które przyrządzała. Były pewniejsze, przysparzały jej mniej problemów oraz lepiej z nią współpracowały.
Kolejne słowa naukowca sprawiły, że panna Burroughs włożyła w książkę niewielki kawałeczek kartki, wyrwanej z jej notesu w którym skrupulatnie notowała najważniejsze informacje, zagadnienia oraz przypisy z innych ksiąg, które miała zamiar przejrzeć.
- Jeśli to prawda, nie możemy przegapić takiej obserwacji! - Po tej zachęcie dziewczyna odłożyła książki by wtać z ławki i przejść na środek komnaty. - Jak znam profesora Goodflack’a raczej nie jest to blef. Może nie ma najlepszego wzroku, ale robi bardzo dokładne obliczenia, trzy tygodnie temu uczyłam się pod jego okiem. - Dodała. Frances była przekonana, że wspomniany profesor z pewnością sprawdził wiadomość dwa, bądź i trzy razy nim podał ją dalej, zwłaszcza w tak istotnej kwestii, jaką było zrównanie się Saturna z Jowiszem. Dziewczyna przyjrzała się uważnie kawałkowi mapy, który wyostrzył się pod wpływem zaklęcia jakie rzucił naukowiec. I już miała coś powiedzieć w tym temacie, gdy kolejne słowa Leopolda wywołały wyraz zaskoczenia i niedowierzania na jej jasnej buzi.
- Ależ oczywiście, że nie! - Frances żywo zaprzeczyła, marszcząc przy tym brwi. - Przecież to czysty nonsens! Słońce ot tak nie może po prostu wygasnąć, z tego co pamiętam, jego żywotność wynosi około dziesięciu miliardów lat. Co prawda powoli zbliżamy się do połowy tej liczby, gdyby jednak cokolwiek działo się ze słońcem, z pewnością byśmy to zauważyli. - Wyraziła swoje zdanie, na temat poglądów jednego z uczniów. - To smutne, jak ludzie doszukują się winy w gwiazdach. - Dodała jeszcze, naprawdę nie rozumiejąc takiego podejścia. Dla niej, osoby żyjącej nauką liczyło się to, co dało się potwierdzić; fakty, jakie można było zdobyć drogą analizy badań oraz obserwacji. Zaskakujący wydawał się dla niej fakt, że ktokolwiek uwierzył we wpływ wygasania słońca na to, co działo się teraz w Londynie.
- Widzi Pan? O tu, w tej konstelacji brakuje dwóch gwiazd, a w tej zasłonięte są trzy - Dodała, dłonią wskazując na konstelacje, odbiegające od ich standardowego wyglądu.
- Nawet nie wie pan, jak bardzo! - Odpowiedziała z wyraźnym entuzjazmem w głosie. Miała wrażenie, że w ostatnich miesiącach znacznie rozwinęła swoją wiedzę z dziedziny astronomii. Nie miała najmniejszych problemów ze skomplikowanymi obliczeniami, dotyczącymi wpływu ułożenia gwiazd, na warzenie odpowiednich eliksirów. Nie sprawiały jej również problemu obliczenia dotyczące ułożenia planet czy prędkości poruszania się ciał niebieskich. Frances miała wrażenie, że im więcej wiedzy przyswaja, tym kosmos coraz chętniej otwiera przed nią swoje tajemnice. Teraz, była jedynie niewielką odległość od poznania wszystkich jego tajników i sekretów, jakie w sobie krył. Zauważała również poprawę w eliksirach, które przyrządzała. Były pewniejsze, przysparzały jej mniej problemów oraz lepiej z nią współpracowały.
Kolejne słowa naukowca sprawiły, że panna Burroughs włożyła w książkę niewielki kawałeczek kartki, wyrwanej z jej notesu w którym skrupulatnie notowała najważniejsze informacje, zagadnienia oraz przypisy z innych ksiąg, które miała zamiar przejrzeć.
- Jeśli to prawda, nie możemy przegapić takiej obserwacji! - Po tej zachęcie dziewczyna odłożyła książki by wtać z ławki i przejść na środek komnaty. - Jak znam profesora Goodflack’a raczej nie jest to blef. Może nie ma najlepszego wzroku, ale robi bardzo dokładne obliczenia, trzy tygodnie temu uczyłam się pod jego okiem. - Dodała. Frances była przekonana, że wspomniany profesor z pewnością sprawdził wiadomość dwa, bądź i trzy razy nim podał ją dalej, zwłaszcza w tak istotnej kwestii, jaką było zrównanie się Saturna z Jowiszem. Dziewczyna przyjrzała się uważnie kawałkowi mapy, który wyostrzył się pod wpływem zaklęcia jakie rzucił naukowiec. I już miała coś powiedzieć w tym temacie, gdy kolejne słowa Leopolda wywołały wyraz zaskoczenia i niedowierzania na jej jasnej buzi.
- Ależ oczywiście, że nie! - Frances żywo zaprzeczyła, marszcząc przy tym brwi. - Przecież to czysty nonsens! Słońce ot tak nie może po prostu wygasnąć, z tego co pamiętam, jego żywotność wynosi około dziesięciu miliardów lat. Co prawda powoli zbliżamy się do połowy tej liczby, gdyby jednak cokolwiek działo się ze słońcem, z pewnością byśmy to zauważyli. - Wyraziła swoje zdanie, na temat poglądów jednego z uczniów. - To smutne, jak ludzie doszukują się winy w gwiazdach. - Dodała jeszcze, naprawdę nie rozumiejąc takiego podejścia. Dla niej, osoby żyjącej nauką liczyło się to, co dało się potwierdzić; fakty, jakie można było zdobyć drogą analizy badań oraz obserwacji. Zaskakujący wydawał się dla niej fakt, że ktokolwiek uwierzył we wpływ wygasania słońca na to, co działo się teraz w Londynie.
- Widzi Pan? O tu, w tej konstelacji brakuje dwóch gwiazd, a w tej zasłonięte są trzy - Dodała, dłonią wskazując na konstelacje, odbiegające od ich standardowego wyglądu.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
– Znakomicie, panno Burroughs. Nie zwlekajmy! – odpowiedział usatysfakcjonowany jej entuzjazmem. Naprawdę żałował, że niektórzy jego podopieczni nie byli tak zaangażowani jak młoda alchemiczka. Miał nadzieję, że fascynację przejawiała dość szczerą, niemotywowaną jedynie chęcią posilenia się mocą gwiazd wyłącznie dla szerszych alchemicznych odkryć. Niektórzy nie mieli żadnego szacunku do nieskończonej siły galaktyk, a jednak próbowali, wykazując się brakiem wyobraźni, wycisnąć z niego jak najwięcej. Doprawdy nie mógł pozostawać obojętnym na tą postawę. Aż nerwowo pomiętosił wąsy i znów złapał dwa głębsze wdechy. Kolana mu miękły po tym maratonie. Następnym razem weźmie miotłę. Ostatnio spędził sporo czasu w swoim gabineciku i nie wychodził zbyt często pochłonięty jedynie zerkaniem przez wielkie oko teleskopu i studiowaniem map. Do jednej z nich o mało co nie wpadł, gdy próbował przyjrzeć się zjawisku z naprawdę bliskiej odległości. I niech mu ktoś teraz powie, że kosmos jest nudny!
– Ach, tak? – bąknął na wzmiankę o tym iż jego uczennica wędrowała także do Goodflacka. Przełknął cień trudnego do odgadnięcia uczucia i zaraz szybko oderwał od niej spojrzenie. – Pięć lat temu odkrył gwiazdozbiór, niesłychany naukowiec, wyjątkowo lubi zagłębiać się w szczegóły… Ale to dobrze, bardzo dobrze. Może i my dzisiaj dokonamy jakiegoś odkrycia, panno Frances. Niech twoje oko patrzy uważnie. Chciałbym oderwać swe myśli od szaleństw ostatnich tygodni i całkowicie poświęcić się badaniu kosmosu – odparł, nawiązując niejako do tej wojennej mgły unoszącej się ciężko nad Londynem. W takich warunkach trudno skupiać się na odległych zagadkach kosmosu, ale nie poddawał się. Przetarł cztery razy swój teleskop i szukał wytrwale, mocząc nos w nigdy niedotkniętych błękitach.
Zmrużył więc oczy i teraz już starał się skupić na planetach. – Oho! A to skurczybyk, miał racje! Popatrz, no tylko, cóż za dziwne przemieszczenie. W życiu czegoś takiego nie widziałem – mówił prawie wzruszony. – Niezwykła zmiana. Ledwo widać gwiazdozbiór żagla. Pamiętam, jak w dwudziestym drugim prowadziłem badania na ten temat. De Lacaille dokonał złego podziału, a teraz… spójrz, ha! Zza Jowisza wyłania się Rufa, widać wyraźnie, o… – Aż wskazał palcem, zapominając, że w tym ułożeniu dziewczyna mogła widzieć zupełnie coś innego. Jednak wielka konstelacja Okrętu Argo zawsze była jego słabym punktem. Trochę się nawet pozłościł na tego Jowisza, bo z tej perspektywy trudniej było ujrzeć ją w całej okazałości. Aż wyjął notatniczek i skrobnął coś atramentem. – Musimy wyliczyć, jaką drogę pokonał Saturn – oznajmił, kreśląc zaraz na magicznej mapie nieba kąty, stopnie i całą gamę równań.
– Doszukują się winy, ale jak co złego, to szczęścia wypatrują w gwiazdach – rozżalony pokręcił głową. Nie podobały mu się niektóre ludzkie fantazje. – Kpią ze słońca, a nawet nie zdają sobie sprawy, jakie jest potężne – stwierdził, a wkrótce później zerknął na obserwację panienki Frances. – No proszę! – zaświergotał i znów coś zanotował. – Młode oko jest takie czujne. Co tam jeszcze wypatrzyłaś? Które gwiazdy nam się wymknęły? – zapytał zaciekawiony jej dokonaniami.
– Ach, tak? – bąknął na wzmiankę o tym iż jego uczennica wędrowała także do Goodflacka. Przełknął cień trudnego do odgadnięcia uczucia i zaraz szybko oderwał od niej spojrzenie. – Pięć lat temu odkrył gwiazdozbiór, niesłychany naukowiec, wyjątkowo lubi zagłębiać się w szczegóły… Ale to dobrze, bardzo dobrze. Może i my dzisiaj dokonamy jakiegoś odkrycia, panno Frances. Niech twoje oko patrzy uważnie. Chciałbym oderwać swe myśli od szaleństw ostatnich tygodni i całkowicie poświęcić się badaniu kosmosu – odparł, nawiązując niejako do tej wojennej mgły unoszącej się ciężko nad Londynem. W takich warunkach trudno skupiać się na odległych zagadkach kosmosu, ale nie poddawał się. Przetarł cztery razy swój teleskop i szukał wytrwale, mocząc nos w nigdy niedotkniętych błękitach.
Zmrużył więc oczy i teraz już starał się skupić na planetach. – Oho! A to skurczybyk, miał racje! Popatrz, no tylko, cóż za dziwne przemieszczenie. W życiu czegoś takiego nie widziałem – mówił prawie wzruszony. – Niezwykła zmiana. Ledwo widać gwiazdozbiór żagla. Pamiętam, jak w dwudziestym drugim prowadziłem badania na ten temat. De Lacaille dokonał złego podziału, a teraz… spójrz, ha! Zza Jowisza wyłania się Rufa, widać wyraźnie, o… – Aż wskazał palcem, zapominając, że w tym ułożeniu dziewczyna mogła widzieć zupełnie coś innego. Jednak wielka konstelacja Okrętu Argo zawsze była jego słabym punktem. Trochę się nawet pozłościł na tego Jowisza, bo z tej perspektywy trudniej było ujrzeć ją w całej okazałości. Aż wyjął notatniczek i skrobnął coś atramentem. – Musimy wyliczyć, jaką drogę pokonał Saturn – oznajmił, kreśląc zaraz na magicznej mapie nieba kąty, stopnie i całą gamę równań.
– Doszukują się winy, ale jak co złego, to szczęścia wypatrują w gwiazdach – rozżalony pokręcił głową. Nie podobały mu się niektóre ludzkie fantazje. – Kpią ze słońca, a nawet nie zdają sobie sprawy, jakie jest potężne – stwierdził, a wkrótce później zerknął na obserwację panienki Frances. – No proszę! – zaświergotał i znów coś zanotował. – Młode oko jest takie czujne. Co tam jeszcze wypatrzyłaś? Które gwiazdy nam się wymknęły? – zapytał zaciekawiony jej dokonaniami.
I show not your face but your heart's desire
Komnata z mapą nieba
Szybka odpowiedź