Komnata z mapą nieba
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Komnata z mapą nieba
Wzdłuż komnaty znajdują się liczne ławeczki, na których zwiedzający mogą spocząć i przyjrzeć się niezwykłej mapie malującej się na suficie, zaczarowanej, aktywnej mapie nieba, której układ zmienia się w zależności od aktualnego układu gwiazd. Wszystkie ciała niebieskie odmalowane są przepięknymi kształtami przez wyjątkowo uzdolnionych artystów.
Mapa pełni role zarówno wizualne, jak i edukacyjne, ale również praktyczne - kiedy chmury zasłaniają widoczność, astrologom zdarza się pracować pod sztucznym niebem.
Mapa pełni role zarówno wizualne, jak i edukacyjne, ale również praktyczne - kiedy chmury zasłaniają widoczność, astrologom zdarza się pracować pod sztucznym niebem.
Frances nie trzeba było dwa razy powtarzać. W ostatnich miesiącach swój wolny czas w pełni poświęcała na poszerzanie swoich umiejętności, robiąc jedynie niewielkie przerwy, by nie zapomnieć, jak to jest rozmawiać z ludźmi o czymś innym niż wielkie naukowe idee bądź rozważania, dotyczące zagadnień, znacząco wykraczających ponad podstawową wiedzę. Było to poświęceniem, na które była gotowa by w końcu któregoś dnia spełnić swoje marzenia, dotyczące dokonaniu wielkich odkryć naukowych. Kto wie, może nie tylko w dziedzinie eliksirów? Z początku astronomia była jedynie dodatkiem do sztuki warzenia magicznych mikstur, z czasem jednak, gdy dziewczyna poznawała coraz to więcej tajemnic kosmosu ten coraz bardziej ją pasjonował, a zgłębianie coraz to nowszych jego tajników, było dla dziewczyny czymś przyjemnym, można by rzec, że wręcz odprężającym.
Blondynka kiwnęła głową, w potwierdzeniu na słowa profesora. Co prawda najbardziej lubiła uczyć się pod jego okiem, czasem jednak korzystała z pomocy innych naukowców, zwłaszcza gdy profesor Leopold był zajęty swoimi badaniami. - Wiem, opowiadał mi o tym. Widzi pan, sama niedawno rozpoczęłam badania naukowe. Profesor Goodflack dał mi kilka rad, co do prowadzenia obliczeń i raportów. Co prawda na razie badam eliksiry, chciałabym jednak kiedyś mieć okazję, aby dokładnie zbadać kosmos.- Odpowiedziała, delikatnie wzruszając ramionami. Prawdopodobnie szukała o profesora akceptacji, jakiegokolwiek słowa poparcia bądź zrozumienia. Była pewna, że jej otoczenie nie rozumiało jak wielkie znaczenia mają dla niej pierwsze badania naukowe, sprawiając wrażenie bagatelizowania jej pasji. Przykry był żywot, bez wsparcia rodziny.
Frances sama podeszła do teleskopu, by uważnie przyjrzeć się rzadko spotykanemu zjawisku, jakże pięknemu w swej niecodzienności. Gdzieś w środku poczuła ukłucie zaszczytu, że to właśnie jej dane było obserwować tak piękne zjawisko, o którego istnieniu przeciętni czarodzieje nie mieli najmniejszego pojęcia.
- Faktycznie, w żaglu widać jedynie Gamma Velorum i Alsephinę, nawet Suhail ukrył się za Jowiszem. - Przyznała rację profesorowi, bez problemu recytując nazwy kolejnych gwiazd, wchodzących w skład gwiazdozbioru. - Ja widzę jedynie dwie, może trzy gwiazdy Rufy, ale i w Hydrze brakuje... - Przez chwilę, dziewczyna skupiła się na tym, co widziały jej oczy. - Trzech gwiazd. To naprawdę fascynujące zjawisko. Profesorze, jakie mamy szczęście! - Rzuciła, by na ustach dziewczyny pojawił się ciepły, pełen satysfakcji uśmiech. Ciężko było jej oderwać spojrzenie od zniekształconej mapy gwiazdozbiorów. Dopiero po chwili odsunęła się od teleskopu, by również wyjąć notes i zacząć rozpisywać skomplikowane obliczenia. A gdy była już gotowa, podeszła do profesora by zaprezentować mu swoją pracę.
- Profesorze? Jeśli nie zrobiłam błędu wydaje mi się, że droga Saturna przebiegała dokładnie tak... - W tym momencie, Frances wyciągnęła różdżkę by użyć jej jako wskaźnika i dokładnie prześledzić drogę, jaką według niej pokonała planeta. Miała nadzieję, że obliczenia wykonała dokładnie tak, jak powinna. Od kilku długich tygodni uczyła się skomplikowanych obliczeń, odnoszących się do jeszcze bardziej skomplikowanych zjawisk.
Panna Burroughs westchnęła, słysząc słowa, jakie padły z ust profesora.
- Niestety, coraz więcej czarodziejów jest obojętnych i głuchych na wszelkie fakty oraz wiedzę. - Odpowiedziała wzruszając wątłymi ramionami. Niestety, niewiele można było poradzić na jawną ignorancję, jaką nie rzadko odznaczało się społeczeństwo.
A gdy kolejne pytania padły z ust profesora, blondynka rozpoczęła recytować nazwy gwiazd oraz konstelacji w jakich się znajdowały, jedynie czasem zerkając na doskonale znaną mapę nieba.
Blondynka kiwnęła głową, w potwierdzeniu na słowa profesora. Co prawda najbardziej lubiła uczyć się pod jego okiem, czasem jednak korzystała z pomocy innych naukowców, zwłaszcza gdy profesor Leopold był zajęty swoimi badaniami. - Wiem, opowiadał mi o tym. Widzi pan, sama niedawno rozpoczęłam badania naukowe. Profesor Goodflack dał mi kilka rad, co do prowadzenia obliczeń i raportów. Co prawda na razie badam eliksiry, chciałabym jednak kiedyś mieć okazję, aby dokładnie zbadać kosmos.- Odpowiedziała, delikatnie wzruszając ramionami. Prawdopodobnie szukała o profesora akceptacji, jakiegokolwiek słowa poparcia bądź zrozumienia. Była pewna, że jej otoczenie nie rozumiało jak wielkie znaczenia mają dla niej pierwsze badania naukowe, sprawiając wrażenie bagatelizowania jej pasji. Przykry był żywot, bez wsparcia rodziny.
Frances sama podeszła do teleskopu, by uważnie przyjrzeć się rzadko spotykanemu zjawisku, jakże pięknemu w swej niecodzienności. Gdzieś w środku poczuła ukłucie zaszczytu, że to właśnie jej dane było obserwować tak piękne zjawisko, o którego istnieniu przeciętni czarodzieje nie mieli najmniejszego pojęcia.
- Faktycznie, w żaglu widać jedynie Gamma Velorum i Alsephinę, nawet Suhail ukrył się za Jowiszem. - Przyznała rację profesorowi, bez problemu recytując nazwy kolejnych gwiazd, wchodzących w skład gwiazdozbioru. - Ja widzę jedynie dwie, może trzy gwiazdy Rufy, ale i w Hydrze brakuje... - Przez chwilę, dziewczyna skupiła się na tym, co widziały jej oczy. - Trzech gwiazd. To naprawdę fascynujące zjawisko. Profesorze, jakie mamy szczęście! - Rzuciła, by na ustach dziewczyny pojawił się ciepły, pełen satysfakcji uśmiech. Ciężko było jej oderwać spojrzenie od zniekształconej mapy gwiazdozbiorów. Dopiero po chwili odsunęła się od teleskopu, by również wyjąć notes i zacząć rozpisywać skomplikowane obliczenia. A gdy była już gotowa, podeszła do profesora by zaprezentować mu swoją pracę.
- Profesorze? Jeśli nie zrobiłam błędu wydaje mi się, że droga Saturna przebiegała dokładnie tak... - W tym momencie, Frances wyciągnęła różdżkę by użyć jej jako wskaźnika i dokładnie prześledzić drogę, jaką według niej pokonała planeta. Miała nadzieję, że obliczenia wykonała dokładnie tak, jak powinna. Od kilku długich tygodni uczyła się skomplikowanych obliczeń, odnoszących się do jeszcze bardziej skomplikowanych zjawisk.
Panna Burroughs westchnęła, słysząc słowa, jakie padły z ust profesora.
- Niestety, coraz więcej czarodziejów jest obojętnych i głuchych na wszelkie fakty oraz wiedzę. - Odpowiedziała wzruszając wątłymi ramionami. Niestety, niewiele można było poradzić na jawną ignorancję, jaką nie rzadko odznaczało się społeczeństwo.
A gdy kolejne pytania padły z ust profesora, blondynka rozpoczęła recytować nazwy gwiazd oraz konstelacji w jakich się znajdowały, jedynie czasem zerkając na doskonale znaną mapę nieba.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
W dobie paskudnych nastrojów, w chwili, gdy waliły się niejedne mury, nauka stawała na szarym końcu kwestii istotnych, kwestii naglących, a przecież to w jej nieodgadnionych przestrzeniach, w jej niezgłębionych mocach kryła się potęga, chowały się odpowiedzi mogące dopomóc wszystkim tym, którzy podejmowali walkę w słusznej sprawie, spieszyli z pomocą słabszym i niewinnym. Podrapał się po głowie nieco zamyślony. Nad jego czupryną mieniły się miliony mikroskopijnych gwiazd, a wokół odchodziło wiele ludzkich istnień. Gdzieś w tym wszystkim panna Frances podejmowała próbę, odważnie sięgała po niezbadane zakamarki tego, co ich wszystkich budowało. Czarodzieje składali się z magii, a ona mogła ich urodzić lub zabijać. W czasie wojny nikt nie spoglądał w niebo, nikt nie rozpływał się w jego odmętach, by wydobyć potrzebne koła ratunkowe. Tylko modlitwy. A jednak wciąż istniały badawcze umysły gotowe odciągnąć myśli od niepokojów i w skupieniu przyjrzeć się szerokim obliczeniom. Zamrugał więc profesor, trawiąc niejako wysyłane przez panienkę komunikaty.
– Co takiego badasz, panno Burroughs? – podpytał wyraźnie zainteresowany. Znał alchemiczne zacięcie uczennicy i wciąż łudził się, że nie strawi ono zupełnie wszystkich jej kosmicznych pasji. Obydwa te obszary naukowe współżyły ze sobą, choć niejako też wyjadały się wzajemnie. Czy można było być alchemikiem i jednocześnie astronomem? Wątpił, ale wolał nie gasić w niej tego płomienia. Jako uczony czuł, że wręcz winien wspierać młode pokolenie, póki jeszcze próbowało działać dla dobra nauki. – Kosmos będzie dla ciebie zawsze otwarty, o ile nie zapomnisz, jak należy na niego spoglądać – oświadczył tonem znawcy, a lekko uniesiony palec wskazywał moc tej wskazówki. Nawet przestał czuć się spychany na drugi plan, kiedy tak ładnie mówiła o Goodflacku.
– Cieszy mnie twoja radość. Wiem, jak niewielu czarodziejów zainteresowałoby się tą sensacją, jak niewielu z nich przejawia sympatię do astronomii. To smutne, ale cóż, składamy się z wielu dziedzin, każdy z nas oddany jest innej – podzielił się swoją kolejną ważną mądrością i zerknął głodnym okiem na niebieskie sufity. Fascynujące, niezmiennie fascynujące. – Jeszcze trochę, a i Rufa zniknie całkowicie. Co takiego dzieje się tam w górze, że Saturn porzuca swoje miejsce? – Westchnął podekscytowany. Może kilka tanich wróżbitek, które ośmielały się mówić o gwiazdach, wskazałoby teraz odważnie, jaki ta zmiana będzie miała wpływ na losy indywidualnych przypadków, ale on doskonal wiedział, że nie o nie tutaj chodzi. – Będę musiał opisać szerzej to zjawisko. Może nawet poświęcę artykuł? – zaczął głośno się zastanawiać i w skupieniu notował podejrzane gwiazdy. – Całe konstelacje znikają, niesłychane!
Poprawił na nosie okulary w złotych oprawkach i lekko rozmazał jeden z zapisków w notesie. Zdecydowanie błędnie, to nie tak będzie… Skupiony dopiero po chwili zdołał przyuważyć oczekującą jego opinii panienkę. Przejął wiec jej zapiski, a potem przemknął po nich powolnym, głębokim spojrzeniem. – Chyba.. Chyba tak, tak, właśnie tak. Bezbłędne obliczenia, panno Burroguhs! – oznajmił z entuzjazmem i oddał jej zapiski. – Trzymaj je, a może zaraz odkryjesz, skąd to wszystko. Niebieskie przestrzenie są tajemnicze, ale tylko z pozoru. Gdy nauczymy się w nich czytać, tak wiele szyfrów nagle staje się banalna – oznajmił pełen wiary. Był też dumny, że pod jego okiem rozwijała się młoda badaczka.
– Co zrobić? Co zrobić… pozostaje nam oddać się tej misji i nie słuchać tej bandy psidwaczych ignorantów – wymsknęło mu się brzydko, a potem zaraz nerwowo się zapowietrzył. Szybko ulokował spojrzenie w mapie nieba. Te widoki potrafiły ukoić jego niespokojną duszę. Później kiwnął głową, przyjmując jej odpowiedź. – Popatrz jeszcze tam – machnął różdżką, by malowaną złotą linia oznaczyć wspomniane miejsce. – Widzisz? Zupełnie jakby wygasło to miejsce. To dziwny widok, doprawdy. Coś tam jest? – pytał głośno i lekko mrużył oczy, by wypatrzeć, czy jakieś ciało nie zlało się z mrokiem ciemnych przestrzeni i nie przysłoniło tych kilku gwiazd.
– Co takiego badasz, panno Burroughs? – podpytał wyraźnie zainteresowany. Znał alchemiczne zacięcie uczennicy i wciąż łudził się, że nie strawi ono zupełnie wszystkich jej kosmicznych pasji. Obydwa te obszary naukowe współżyły ze sobą, choć niejako też wyjadały się wzajemnie. Czy można było być alchemikiem i jednocześnie astronomem? Wątpił, ale wolał nie gasić w niej tego płomienia. Jako uczony czuł, że wręcz winien wspierać młode pokolenie, póki jeszcze próbowało działać dla dobra nauki. – Kosmos będzie dla ciebie zawsze otwarty, o ile nie zapomnisz, jak należy na niego spoglądać – oświadczył tonem znawcy, a lekko uniesiony palec wskazywał moc tej wskazówki. Nawet przestał czuć się spychany na drugi plan, kiedy tak ładnie mówiła o Goodflacku.
– Cieszy mnie twoja radość. Wiem, jak niewielu czarodziejów zainteresowałoby się tą sensacją, jak niewielu z nich przejawia sympatię do astronomii. To smutne, ale cóż, składamy się z wielu dziedzin, każdy z nas oddany jest innej – podzielił się swoją kolejną ważną mądrością i zerknął głodnym okiem na niebieskie sufity. Fascynujące, niezmiennie fascynujące. – Jeszcze trochę, a i Rufa zniknie całkowicie. Co takiego dzieje się tam w górze, że Saturn porzuca swoje miejsce? – Westchnął podekscytowany. Może kilka tanich wróżbitek, które ośmielały się mówić o gwiazdach, wskazałoby teraz odważnie, jaki ta zmiana będzie miała wpływ na losy indywidualnych przypadków, ale on doskonal wiedział, że nie o nie tutaj chodzi. – Będę musiał opisać szerzej to zjawisko. Może nawet poświęcę artykuł? – zaczął głośno się zastanawiać i w skupieniu notował podejrzane gwiazdy. – Całe konstelacje znikają, niesłychane!
Poprawił na nosie okulary w złotych oprawkach i lekko rozmazał jeden z zapisków w notesie. Zdecydowanie błędnie, to nie tak będzie… Skupiony dopiero po chwili zdołał przyuważyć oczekującą jego opinii panienkę. Przejął wiec jej zapiski, a potem przemknął po nich powolnym, głębokim spojrzeniem. – Chyba.. Chyba tak, tak, właśnie tak. Bezbłędne obliczenia, panno Burroguhs! – oznajmił z entuzjazmem i oddał jej zapiski. – Trzymaj je, a może zaraz odkryjesz, skąd to wszystko. Niebieskie przestrzenie są tajemnicze, ale tylko z pozoru. Gdy nauczymy się w nich czytać, tak wiele szyfrów nagle staje się banalna – oznajmił pełen wiary. Był też dumny, że pod jego okiem rozwijała się młoda badaczka.
– Co zrobić? Co zrobić… pozostaje nam oddać się tej misji i nie słuchać tej bandy psidwaczych ignorantów – wymsknęło mu się brzydko, a potem zaraz nerwowo się zapowietrzył. Szybko ulokował spojrzenie w mapie nieba. Te widoki potrafiły ukoić jego niespokojną duszę. Później kiwnął głową, przyjmując jej odpowiedź. – Popatrz jeszcze tam – machnął różdżką, by malowaną złotą linia oznaczyć wspomniane miejsce. – Widzisz? Zupełnie jakby wygasło to miejsce. To dziwny widok, doprawdy. Coś tam jest? – pytał głośno i lekko mrużył oczy, by wypatrzeć, czy jakieś ciało nie zlało się z mrokiem ciemnych przestrzeni i nie przysłoniło tych kilku gwiazd.
I show not your face but your heart's desire
Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie, słysząc pytanie, jakie padło z ust profesora.
- To moje pierwsze badania, jeszcze nie wiem dokładnie co i jak, dlatego postanowiłam zacząć od czegoś, co jest mi dobrze znane - próbuję stworzyć nowy eliksir. - Wyjaśniła, przez chwilę przyglądając się profesorowi. Była jeszcze młoda, dopiero raczkowała w dziedzinie badań, nie wydawało jej się dziwnym, że sięgnęła po coś, w czym czuła się najlepiej. - Chciałabym jednak kiedyś móc prowadzić też badania astronomiczne. - Dodała jeszcze, wcale nie kłamiąc tymi słowami. Prym w jej życiu wiodły eliksiry, astronomia jednak z każdą lekcją pasjonowała ją coraz bardziej, a dziewczyna coraz mocniej miała ochotę, by zgłębić więcej tajemnic kosmosu. Kto wie, może kiedyś po za odkryciami alchemicznymi, dokona również tych, związanych z planetami oraz najróżniejszymi ciałami niebieskimi.
Kolejny uśmiech powędrował w kierunku profesora.
- Nie mogę się nie zgodzić z profesorem, powinniśmy jednak cieszyć się, że my doceniamy tę sensację i mamy na tyle wielkie szczęście, by być jej świadkiem. - Odpowiedziała przepełnionym optymizmem głosem. W końcu, czy nie doświadczali teraz zaszczytu, jaki wielu czarodziejów samych od siebie odsuwało. Ach, czyż nie było to piękne? Doświadczali czegoś rzadkiego, pięknego oraz niezwykłego zarazem! Eterycznej blondynce naprawdę ciężko było powstrzymać zachwyt nad tym zjawiskiem. - Miejmy nadzieję, że nie planuje wypaść z orbity. Takie zdarzenie z pewnością byłoby tragiczne w skutkach… - Nikt nie chciał, aby jakakolwiek planeta zeszła z toru, po którym się poruszała. A już tym bardziej nikt nie chciał, aby jakakolwiek planeta zeszła z toru i uderzyła w inną planetę. Na szczęście, pod dłuższej obserwacji jasno można było stwierdzić, że to jakże fascynujące zjawisko nie ma nic wspólnego z wypadnięciem planety z orbity. Na szczęście.
- Jeśli pisałby pan artykuł na ten temat, będę wdzięczna o informację. To, w jaki sposób pisze pan o gwiazdach jest naprawdę wciągające i fascynujące zarazem. - Sytuacja w Londynie nie sprzyjała prenumeracie naukowych czasopism, a Frances za nic nie chciałaby pzegapić artykuły, napisanego przez profesora Leopolda. Nawet jeśli stała tu teraz obok niego, wspólnie dokonując skomplikowanych obliczeń oraz obserwacji. Bo czy można było przedawkować naukę? Frances z pewnością odpowiedziałaby, że nie.
Skrupulatnie wykonywała obliczenia. Po za sprawdzaniem zjawiska przy okazji sprawdzała nabyte w ostatnim czasie umiejętności. Uśmiech po raz kolejny pojawił się na jej twarzy, gdy profesor potwierdził, że jej obliczenia są poprawne.
- W takim razie pozostaje nam oddać się odczytywaniu szyfrów. - Stwierdziła, ponownie zagłębiając się w notatki, aby wysnuć kilka teorii, dotyczących obserwowanego zjawiska. Teorii które do potwierdzenia potrzebowały długich porcji kolejnych obliczeń oraz studiowania. To jednak dawało jej niezłą podstawkę do dalszych działań. W końcu czas profesora niestety był ograniczony.
Frances kiwnęła jedynie głową, na słowa Leopolda, nie chcąc tracić więcej cennego czasu, na rozmowy dotyczące ignorancji wśród czarodziejów.
- Ach, faktycznie! - Odpowiedziała na wspomnienie o wygasłym miejscu na niebie, by różdżką zmusić mapę do przybliżenia, oraz skupienia się na tym jednym punkcie. Kto wie, może dostrzegą, co też tam się działo?
- To moje pierwsze badania, jeszcze nie wiem dokładnie co i jak, dlatego postanowiłam zacząć od czegoś, co jest mi dobrze znane - próbuję stworzyć nowy eliksir. - Wyjaśniła, przez chwilę przyglądając się profesorowi. Była jeszcze młoda, dopiero raczkowała w dziedzinie badań, nie wydawało jej się dziwnym, że sięgnęła po coś, w czym czuła się najlepiej. - Chciałabym jednak kiedyś móc prowadzić też badania astronomiczne. - Dodała jeszcze, wcale nie kłamiąc tymi słowami. Prym w jej życiu wiodły eliksiry, astronomia jednak z każdą lekcją pasjonowała ją coraz bardziej, a dziewczyna coraz mocniej miała ochotę, by zgłębić więcej tajemnic kosmosu. Kto wie, może kiedyś po za odkryciami alchemicznymi, dokona również tych, związanych z planetami oraz najróżniejszymi ciałami niebieskimi.
Kolejny uśmiech powędrował w kierunku profesora.
- Nie mogę się nie zgodzić z profesorem, powinniśmy jednak cieszyć się, że my doceniamy tę sensację i mamy na tyle wielkie szczęście, by być jej świadkiem. - Odpowiedziała przepełnionym optymizmem głosem. W końcu, czy nie doświadczali teraz zaszczytu, jaki wielu czarodziejów samych od siebie odsuwało. Ach, czyż nie było to piękne? Doświadczali czegoś rzadkiego, pięknego oraz niezwykłego zarazem! Eterycznej blondynce naprawdę ciężko było powstrzymać zachwyt nad tym zjawiskiem. - Miejmy nadzieję, że nie planuje wypaść z orbity. Takie zdarzenie z pewnością byłoby tragiczne w skutkach… - Nikt nie chciał, aby jakakolwiek planeta zeszła z toru, po którym się poruszała. A już tym bardziej nikt nie chciał, aby jakakolwiek planeta zeszła z toru i uderzyła w inną planetę. Na szczęście, pod dłuższej obserwacji jasno można było stwierdzić, że to jakże fascynujące zjawisko nie ma nic wspólnego z wypadnięciem planety z orbity. Na szczęście.
- Jeśli pisałby pan artykuł na ten temat, będę wdzięczna o informację. To, w jaki sposób pisze pan o gwiazdach jest naprawdę wciągające i fascynujące zarazem. - Sytuacja w Londynie nie sprzyjała prenumeracie naukowych czasopism, a Frances za nic nie chciałaby pzegapić artykuły, napisanego przez profesora Leopolda. Nawet jeśli stała tu teraz obok niego, wspólnie dokonując skomplikowanych obliczeń oraz obserwacji. Bo czy można było przedawkować naukę? Frances z pewnością odpowiedziałaby, że nie.
Skrupulatnie wykonywała obliczenia. Po za sprawdzaniem zjawiska przy okazji sprawdzała nabyte w ostatnim czasie umiejętności. Uśmiech po raz kolejny pojawił się na jej twarzy, gdy profesor potwierdził, że jej obliczenia są poprawne.
- W takim razie pozostaje nam oddać się odczytywaniu szyfrów. - Stwierdziła, ponownie zagłębiając się w notatki, aby wysnuć kilka teorii, dotyczących obserwowanego zjawiska. Teorii które do potwierdzenia potrzebowały długich porcji kolejnych obliczeń oraz studiowania. To jednak dawało jej niezłą podstawkę do dalszych działań. W końcu czas profesora niestety był ograniczony.
Frances kiwnęła jedynie głową, na słowa Leopolda, nie chcąc tracić więcej cennego czasu, na rozmowy dotyczące ignorancji wśród czarodziejów.
- Ach, faktycznie! - Odpowiedziała na wspomnienie o wygasłym miejscu na niebie, by różdżką zmusić mapę do przybliżenia, oraz skupienia się na tym jednym punkcie. Kto wie, może dostrzegą, co też tam się działo?
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Młoda badaczka rozpoczynała samodzielne prace dość szybko, ale profesor był zdania, że dobry start pomoże jej w przyszłości stać się znakomitym naukowcem. Młodość to czas popełniania błędów, zawziętego testowania i szukania przejść tam, gdzie stary człowiek już nic nie potrafił dostrzec. – Wcale bym się nie zdziwił, jeśli za parę lat o twoich odkryciach usłyszy cała czarodziejska społeczność, panno Frances. Cóż to za eliksir? – zapytał, prostując obolałe plecy. Odruchowo przyłożył dłoń za siebie i lekko skrzywił usta. Coś mu, psidwacza mać, łupnęło w kręgosłupie. Stary umysł rozrastał się, kryjąc bagaż wieloletnich doświadczeń i analiz, ale ciało psuło się i psuło. Tutaj nawet magia niewiele mogła zdziałać. – Mam nadzieję, że eliksir życia, moja droga. Przydałoby mi się taki, choćby dwie krople, a pozyskałbym siły na kolejne lata badań – zażartował pogodnie. Będzie naprawdę zabawnie, jeśli tego dnia, w tej niewiele znaczącej chwili, przepowiedział największe odkrycie w dziedzinie alchemii. – I na astronomię znajdziesz czas. Chyba że eliksiry nie pozwolą ci się oderwać… – stwierdził, tłumiąc w głosie smutną nutę. Ważne, że znalazła swoje miejsce i tej sprawie oddawała się z takim zaangażowaniem. To już naprawdę wielki krok!
– Gdy wydaje ci się, że wiesz o gwiazdach wszystko, one postanawiają, jak na złość, uczynić coś całkiem niewiarygodnego…. – mruknął zafascynowany, z zachwytem przyglądał się czarodziejskim sufitom. A jednak śmiała sugestia panny Frances zdołała skutecznie oderwać go od tych widoków. Zatrząsł się nawet przez wizje, które wywołała. – Wypluj to, panno Burroughs. Merlin jeden wie, jakie to by miało konsekwencje dla Układu Słonecznego, dla nas, naszej magii. Choć jako naukowiec z zaintrygowaniem obserwowałbym coś tak niespodziewanego, to jednak wolę powstrzymać to pragnienie. Niepokój wygrywa z fascynacją. Miej nadzieję… – powtórzył jej ostatnie słowa jak modlitwę. Brakowało jeszcze szalejącego kosmosu, jakby planety wyczuwały ogrom krzywd i niesprawiedliwości w świecie. Był spokojnym człowiekiem, skupionym i oddanym głębokim analizom otoczenia. Wychodził daleko poza lądy i atmosferę, zapatrywał się w odległych niebieskościach, ale nie pozostawał ślepy na problemy bliskiego otoczenia. Nie poszukiwał tez gwiezdnych teorii tam, gdzie ich nigdy nie było.
Miłe słowa uczennicy rozmiękczyły nieco jego dziadkowe serce. Aż przygładził szatę. Pamiętał, jak był młodym adeptem, rozmarzonym i rozochoconym każdym drobnym zjawiskiem, które odbiegało od normy. Dziś poświęcał się wciąż mocno, ale jednak dochodził do rozsądniejszych teorii, wyznawał praktykę długich obserwacji i poukładanych wyliczeń. – Dziękuję ci, moja droga. Na pewno nie zapomnę… ale wiesz, jakbym jednak zapomniał, to zechciej wysłać mi czasem sowę i opowiedzieć o swoich doświadczeniach. Wspomogę cię, jak tylko będę potrafił – odpowiedział uprzejmie.
Przesunął różdżką w powietrzu, nakreślając tory i ważne punkty w obserwowanych kawałkach nieba. Poprawił przekrzywione na nosie okulary i powiększył sobie obraz jeszcze bardziej. Niektóre rzeczy były dla niego dość oczywiste po takim czasie, ale liczył na to, że towarzysząca mu dama wyniesie odrobinę doświadczenia, oddając się niektórym formom spotkania z kosmosem pierwszy raz. Mimo to i tak coś tam sobie notował.
– Na brodę Merlina, ktoś wykradł gwiazdę, czy co? – mamrotał, roztrząsając to zjawisko jeszcze długo. – Ciekawe czy Goodflack to zauważył. Pewnie ma już z dziesięć teorii. Muszę dokładnie to wyliczyć… Może to jakieś ciało niebieskie? Albo wadliwa mapa? Nigdy nie zawodziła, ale kto ją tam wie. Wrócę do domu i popatrzę przez swój teleskop. Ciaśniejsze oko bywa dokładniejsze, choć ta wieża jest naukowym dziełem. A może to i nie ten wzrok? – mówił dalej. Podrapał się po brodzie i machnął różdżką, by zmienić perspektywę mapy. Niesłychane! To jakiś dzień kosmicznych absurdów. Mieli szczęście.
Profesor jednak wkrótce podziękował uczennicy i opuścił wieżę. Potrzebował przeanalizować to wszystko na spokojnie w przestrzeni swojego gabinetu z pomocą własnych narzędzi astronomicznych, to samo też poradził Frances, głośno objawiając swa nadzieje na jej wnioski.
zt
– Gdy wydaje ci się, że wiesz o gwiazdach wszystko, one postanawiają, jak na złość, uczynić coś całkiem niewiarygodnego…. – mruknął zafascynowany, z zachwytem przyglądał się czarodziejskim sufitom. A jednak śmiała sugestia panny Frances zdołała skutecznie oderwać go od tych widoków. Zatrząsł się nawet przez wizje, które wywołała. – Wypluj to, panno Burroughs. Merlin jeden wie, jakie to by miało konsekwencje dla Układu Słonecznego, dla nas, naszej magii. Choć jako naukowiec z zaintrygowaniem obserwowałbym coś tak niespodziewanego, to jednak wolę powstrzymać to pragnienie. Niepokój wygrywa z fascynacją. Miej nadzieję… – powtórzył jej ostatnie słowa jak modlitwę. Brakowało jeszcze szalejącego kosmosu, jakby planety wyczuwały ogrom krzywd i niesprawiedliwości w świecie. Był spokojnym człowiekiem, skupionym i oddanym głębokim analizom otoczenia. Wychodził daleko poza lądy i atmosferę, zapatrywał się w odległych niebieskościach, ale nie pozostawał ślepy na problemy bliskiego otoczenia. Nie poszukiwał tez gwiezdnych teorii tam, gdzie ich nigdy nie było.
Miłe słowa uczennicy rozmiękczyły nieco jego dziadkowe serce. Aż przygładził szatę. Pamiętał, jak był młodym adeptem, rozmarzonym i rozochoconym każdym drobnym zjawiskiem, które odbiegało od normy. Dziś poświęcał się wciąż mocno, ale jednak dochodził do rozsądniejszych teorii, wyznawał praktykę długich obserwacji i poukładanych wyliczeń. – Dziękuję ci, moja droga. Na pewno nie zapomnę… ale wiesz, jakbym jednak zapomniał, to zechciej wysłać mi czasem sowę i opowiedzieć o swoich doświadczeniach. Wspomogę cię, jak tylko będę potrafił – odpowiedział uprzejmie.
Przesunął różdżką w powietrzu, nakreślając tory i ważne punkty w obserwowanych kawałkach nieba. Poprawił przekrzywione na nosie okulary i powiększył sobie obraz jeszcze bardziej. Niektóre rzeczy były dla niego dość oczywiste po takim czasie, ale liczył na to, że towarzysząca mu dama wyniesie odrobinę doświadczenia, oddając się niektórym formom spotkania z kosmosem pierwszy raz. Mimo to i tak coś tam sobie notował.
– Na brodę Merlina, ktoś wykradł gwiazdę, czy co? – mamrotał, roztrząsając to zjawisko jeszcze długo. – Ciekawe czy Goodflack to zauważył. Pewnie ma już z dziesięć teorii. Muszę dokładnie to wyliczyć… Może to jakieś ciało niebieskie? Albo wadliwa mapa? Nigdy nie zawodziła, ale kto ją tam wie. Wrócę do domu i popatrzę przez swój teleskop. Ciaśniejsze oko bywa dokładniejsze, choć ta wieża jest naukowym dziełem. A może to i nie ten wzrok? – mówił dalej. Podrapał się po brodzie i machnął różdżką, by zmienić perspektywę mapy. Niesłychane! To jakiś dzień kosmicznych absurdów. Mieli szczęście.
Profesor jednak wkrótce podziękował uczennicy i opuścił wieżę. Potrzebował przeanalizować to wszystko na spokojnie w przestrzeni swojego gabinetu z pomocą własnych narzędzi astronomicznych, to samo też poradził Frances, głośno objawiając swa nadzieje na jej wnioski.
zt
I show not your face but your heart's desire
Dziewczyna uśmiechnęła się, słysząc słowa profesora.
- Bardzo bym tego chciała, obecnie pracuję nad eliksirem wywołującym krótkotrwałe zaufanie. Taki specyfik mógłby znacząco pomóc nam przy problematycznych pacjentach w szpitalu. - Odpowiedziała, podając bardziej szlachetny powód swoich badań niż ten prawdziwy, mający za główny cel jej bezpieczeństwo… O ile w ogóle miałaby okazję go tak użyć. W zasadzie eliksir kierowany był głównie jej rozmyślaniami, dotyczącymi amortencji i jej, jakże podłego działania na ludzką psychikę. O tym jednak naukowiec nie musiał wiedzieć. W jednym jednak się zgadzali - i ona miała nadzieję, że któregoś dnia przyjdzie jej stworzyć eliksir życia oraz znaleźć czas na chociażby niewielkie odkrycia w dziedzinie jakże cudownej astronomii. Kto wie, kto wie… Pozostawało jej działać i mieć nadzieję.
-Racja, gwiazdy bywają kapryśne. - Przytaknęła profesorowi, aby powrócić do badania nieba. Na chwilę jednak, gdyż ciężko było nie prowadzić z profesorem głębszych dyskusji. Uważnie słuchała słów, jakie padały z ust starszego mężczyzny. Ciężko było odmówić mu racji. Takie wydarzenia o których napomniała z pewnością miałyby fatalne skutki; do tego stopnia, że nie byli w stanie nawet dokładnie przewidzieć, jak bardzo fatalne były te skutki. -Tak, tak, miejmy nadzieję… - Poraz kolejny przytaknęła mężczyźnie, również wypowiadając te słowa niczym najgłębszą modlitwę. Katastrofa astronomiczna wydawała jej się o wiele gorsza od tego, co obecnie działo się w Londynie. Tkwiła w złudnym poczuciu bezpieczeństwa, w jakiego objęcia pchnęły ją zapewnienia tych, których widywała najczęściej. Wszak niedługo zamieszanie się skończy i wszystko powróci do normalności, czyż nie?
- Ależ oczywiście, że się przypomnę, dziękuję. - Odpowiedziała, posyłając mężczyźnie ciepły uśmiech. Miło było wiedzieć, że w razie problemów może liczyć na czyjeś wsparcie, zwłaszcza gdy dopiero stawiało się kroki w naukowym świecie.
Zarówno Frances jak i naukowiec zdawali się zupełnie oddać badaniu niecodziennego zjawiska. Do tego stopnia, że panna Burroughs nie zauważyła nawet upływu czasu. Skrzętnie notowała, obliczała i odnajdywała coraz to nowe rzeczy na mapie nieba co jakiś czas upewniając się, czy dobrze odczytuje dane z kosmosu. A gdy to się potwierdzało uśmiechała się szczerze, z większym zapałem przystępując do kolejnych obliczeń.
- Wydaje mi się, że to rzecz, warta zbadania. - Stwierdziła. A gdy profesor Leopold się z nią pożegnał, panna Burroughs zabrała swoje obliczenia by udać się do profesora Goodflacka, w którego gabinecie spędziła dobre dwie godziny na dyskusji o zaobserwowanych zmianach na nieboskłonie oraz głębokiej analizie wszystkich obliczeń.
Z głową przesiąkniętą wiedzą, zmęczona wielogodzinną, niemal nieprzerwaną nauką dziewczyna udała się w końcu do domu.
/z.t
- Bardzo bym tego chciała, obecnie pracuję nad eliksirem wywołującym krótkotrwałe zaufanie. Taki specyfik mógłby znacząco pomóc nam przy problematycznych pacjentach w szpitalu. - Odpowiedziała, podając bardziej szlachetny powód swoich badań niż ten prawdziwy, mający za główny cel jej bezpieczeństwo… O ile w ogóle miałaby okazję go tak użyć. W zasadzie eliksir kierowany był głównie jej rozmyślaniami, dotyczącymi amortencji i jej, jakże podłego działania na ludzką psychikę. O tym jednak naukowiec nie musiał wiedzieć. W jednym jednak się zgadzali - i ona miała nadzieję, że któregoś dnia przyjdzie jej stworzyć eliksir życia oraz znaleźć czas na chociażby niewielkie odkrycia w dziedzinie jakże cudownej astronomii. Kto wie, kto wie… Pozostawało jej działać i mieć nadzieję.
-Racja, gwiazdy bywają kapryśne. - Przytaknęła profesorowi, aby powrócić do badania nieba. Na chwilę jednak, gdyż ciężko było nie prowadzić z profesorem głębszych dyskusji. Uważnie słuchała słów, jakie padały z ust starszego mężczyzny. Ciężko było odmówić mu racji. Takie wydarzenia o których napomniała z pewnością miałyby fatalne skutki; do tego stopnia, że nie byli w stanie nawet dokładnie przewidzieć, jak bardzo fatalne były te skutki. -Tak, tak, miejmy nadzieję… - Poraz kolejny przytaknęła mężczyźnie, również wypowiadając te słowa niczym najgłębszą modlitwę. Katastrofa astronomiczna wydawała jej się o wiele gorsza od tego, co obecnie działo się w Londynie. Tkwiła w złudnym poczuciu bezpieczeństwa, w jakiego objęcia pchnęły ją zapewnienia tych, których widywała najczęściej. Wszak niedługo zamieszanie się skończy i wszystko powróci do normalności, czyż nie?
- Ależ oczywiście, że się przypomnę, dziękuję. - Odpowiedziała, posyłając mężczyźnie ciepły uśmiech. Miło było wiedzieć, że w razie problemów może liczyć na czyjeś wsparcie, zwłaszcza gdy dopiero stawiało się kroki w naukowym świecie.
Zarówno Frances jak i naukowiec zdawali się zupełnie oddać badaniu niecodziennego zjawiska. Do tego stopnia, że panna Burroughs nie zauważyła nawet upływu czasu. Skrzętnie notowała, obliczała i odnajdywała coraz to nowe rzeczy na mapie nieba co jakiś czas upewniając się, czy dobrze odczytuje dane z kosmosu. A gdy to się potwierdzało uśmiechała się szczerze, z większym zapałem przystępując do kolejnych obliczeń.
- Wydaje mi się, że to rzecz, warta zbadania. - Stwierdziła. A gdy profesor Leopold się z nią pożegnał, panna Burroughs zabrała swoje obliczenia by udać się do profesora Goodflacka, w którego gabinecie spędziła dobre dwie godziny na dyskusji o zaobserwowanych zmianach na nieboskłonie oraz głębokiej analizie wszystkich obliczeń.
Z głową przesiąkniętą wiedzą, zmęczona wielogodzinną, niemal nieprzerwaną nauką dziewczyna udała się w końcu do domu.
/z.t
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Komnata z mapą nieba
Szybka odpowiedź