Opuszczone muzeum
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Opuszczone muzeum
Tower of London niegdyś tętniło życiem – zabytkowe budynki, wcześniej pełniące funkcję mugolskiego więzienia, po przekształceniu na muzeum stanowiły atrakcję turystyczną, przez którą codziennie przelewały się tłumy odwiedzających Londyn ludzi. Po Bezksiężycowej Nocy i zamknięciu miasta dla niemagicznych, sytuacja jednak drastycznie się zmieniła: wieże, dziedzińce i budowle opustoszały, wypełnione jedynie rozlegającym się od czasu do czasu echem kroków oraz krakaniem kruków. Część zabudowań została zajęta przez czarodziejów i przerobiona na użytek magicznego więzienia, główny gmach muzeum pozostał jednak pusty, a strażnicy – z powodów znanych wyłącznie im – omijają go szerokim łukiem.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 04.11.20 12:39, w całości zmieniany 2 razy
The member 'Garrett Weasley' has done the following action : rzut kością
'k100' : 44
'k100' : 44
Wiele wieków temu Wendelina Dziwaczna płonęła na stosie ponad czterdzieści razy. Ogień, podłożony przez ciemną tłuszczę lizał ją, smagał, otaczał zewsząd. Wendelina jednak nie spłonęła, aczkolwiek Alexander począł się zastanawiać, jak dokładnie wyglądał ze strony czarownicy cały proceder palenia na stosie. Jej zdecydowaną przewagą była możliwość używania magii, którą mogła osłonić się przed działaniem nie tylko ognia, ale również ciepła.
Wszystko zadziało się bardzo szybko, jednak jakby rozpatrzyć sprawę, jego działanie było dobre. Nie postrzegał tego jako błędu - odwrócił uwagę wiwerny od Fredericka i Garretta, którzy jakby nie patrzeć w mgnieniu oka staliby się skwarkami, gdyby gad postanowił skupić się na nich. Teraz zaś Selwyn, skryty za - najwyraźniej - zaklętą tarczą, jedną ręką dzierżąc włócznię, drugą zaś za żadne skarby świata starał się nie puścić tarczy. Ogień tańczył wokół niego, szeptał, śpiewał, w końcu wył zagłuszając wszelkie słowa innych osób w pomieszczeniu, a jego pląsy stawały się coraz bardziej natarczywe. Alexander nie zastanawiał się nad tym, czy wszyscy dostali się do pomieszczenia, czy starają się mu pomóc, czy też co tak właściwie teraz robią - myślał o pierwszym razie, gdy użył magii; kiedy to właśnie na jego plecach wykwitła długa, poskręcana blizna, ślad po ognistym chrzcie, jaki sam sobie sprawił. Teraz czuł ten sam gorący powiew, choć silniejszy i wyraźniejszy. Nie był jednak ani trochę bardziej straszny. Alexander czuł swoje serce, które jakby próbowało wyrwać się z piersi, jednak wiedział, że śmierć w płomieniach nie uchybiłaby mu w żadne sposób. Selwyn, domniemany władca ognia wśród czarodziejów, igrając z nim czuł się prawdziwie godzien swojego nazwiska.
Opadł na jedno kolano, nie kuląc się już za tarczą - zaparł się stopami w podłożu i czekał w tej walce z żywiołem, z zamkniętymi oczami, a blask płomieni grał mu pod powiekami.
Wszystko zadziało się bardzo szybko, jednak jakby rozpatrzyć sprawę, jego działanie było dobre. Nie postrzegał tego jako błędu - odwrócił uwagę wiwerny od Fredericka i Garretta, którzy jakby nie patrzeć w mgnieniu oka staliby się skwarkami, gdyby gad postanowił skupić się na nich. Teraz zaś Selwyn, skryty za - najwyraźniej - zaklętą tarczą, jedną ręką dzierżąc włócznię, drugą zaś za żadne skarby świata starał się nie puścić tarczy. Ogień tańczył wokół niego, szeptał, śpiewał, w końcu wył zagłuszając wszelkie słowa innych osób w pomieszczeniu, a jego pląsy stawały się coraz bardziej natarczywe. Alexander nie zastanawiał się nad tym, czy wszyscy dostali się do pomieszczenia, czy starają się mu pomóc, czy też co tak właściwie teraz robią - myślał o pierwszym razie, gdy użył magii; kiedy to właśnie na jego plecach wykwitła długa, poskręcana blizna, ślad po ognistym chrzcie, jaki sam sobie sprawił. Teraz czuł ten sam gorący powiew, choć silniejszy i wyraźniejszy. Nie był jednak ani trochę bardziej straszny. Alexander czuł swoje serce, które jakby próbowało wyrwać się z piersi, jednak wiedział, że śmierć w płomieniach nie uchybiłaby mu w żadne sposób. Selwyn, domniemany władca ognia wśród czarodziejów, igrając z nim czuł się prawdziwie godzien swojego nazwiska.
Opadł na jedno kolano, nie kuląc się już za tarczą - zaparł się stopami w podłożu i czekał w tej walce z żywiołem, z zamkniętymi oczami, a blask płomieni grał mu pod powiekami.
The member 'Alexander Selwyn' has done the following action : rzut kością
'k100' : 87
'k100' : 87
Dopiero teraz zauważyłem, że jest nas jedynie piątka. Czyżby Roger postanowił powrócić do swojej kociej formy i zniknąć gdzieś w półmroku komnaty?
- Wysadzenie wiwerny to kamikaze. - Rzuciłem w strone Frida i Cynki. Znajdowaliśmy się z gadem w jednym pomieszczeniu, pozbawieni możliwości ukrycia się pod magiczną tarczą, a i w strzelistym pokoju nie było żadnych zakamarków, które mogły uchronić nas przed falą uderzeniową. Z drugiej strony – jeśli nie wybuchniemy, to prędzej czy później zostaniemy zwęgleni. Nie tak wyobrażałem sobie swój koniec. Podobno przyszliśmy tutaj w celu uratowania Luno i Cressidy, ale wyglądało na to, że najpierw trzeba było uratować siebie.
Zdaje się, że mieliśmy z Weasleyem sporo szczęścia, że Alex postanowił dźgnąć wiwernę w ogon, bo chyba tylko jego ofensywa uratowała nas przed śmiercionośnymi płomieniami. Problem w tym, że w chwili obecnej Selwyn sam był otoczony przez ścianę ognia. To jednak dało inne spojrzenie na sytuację: zionący ogniem gad rozpalił do czerwoności mur, który najprawdopodobniej dzielił nas od korytarzy Tower. Od jedynej drogi ucieczki. Dobrze, że był z nami dzielny rycerz Weasley, który miewał przebłyski elokwencji w sytuacjach kryzysowych. Ten plan wydawał się jednak dużo bardziej skomplikowany w wykonaniu. Z jednej strony należało odciągnąć wiwernę od Selwyna, bo choć znajdował się w swoim żywiole, idea włamania się do tower nie zakładała ofiar śmiertelnych (mhm, jasne), z drugiej – co jeśli próbując ciąć gada mieczami ten postanowi odwrócić kierunek płomieni, a wtedy żadna ściana nie zostanie stopiona, co gorsza – stopieni zostaniemy my.
- Celujcie w szyję lub brzuch, może wtedy wiwerna nie zmieni strumienia ognia, a osłabiając ją, pomożemy Alexowi. - Rzucanie się na gada było niczym porywanie się z motyką na Słońce, ale co innego pozostawało działać w tej beznadziejnej sytuacji? Nie zamierzałem stać bezczynnie, kiedy istniał chociażby cień szansy na to, że uda się nam dostać do tych przeklętych korytarzy.
Musi się udać.
Oceniłem położenie gada, analizując słowa Cynthii. Może celując w brzuch byłbym w stanie uszkodzić te organy, które produkowały gaz, a wówczas potwór nie mógłby używać ognia? Co prawda być może zależało nam na stopieniu ściany, ale być może zależało nam też na tym, aby nie zostać głównym daniem well done. Uniosłem więc swoje komiczne narzędzie tortur, choć w tej chwili wcale nie było mi do śmiechu, i próbując oszacować rozmieszczenie narządów wewnętrznych wiwerny dźgnąłem ją w podbrzusze, starając się jednocześnie trzymać z dala od płomieni i pozostać czujnym, w razie, gdyby jednak bestia postanowiła skrócić mój żywot.
Nie dam się jakiemuś gadowi, o nie!
- Wysadzenie wiwerny to kamikaze. - Rzuciłem w strone Frida i Cynki. Znajdowaliśmy się z gadem w jednym pomieszczeniu, pozbawieni możliwości ukrycia się pod magiczną tarczą, a i w strzelistym pokoju nie było żadnych zakamarków, które mogły uchronić nas przed falą uderzeniową. Z drugiej strony – jeśli nie wybuchniemy, to prędzej czy później zostaniemy zwęgleni. Nie tak wyobrażałem sobie swój koniec. Podobno przyszliśmy tutaj w celu uratowania Luno i Cressidy, ale wyglądało na to, że najpierw trzeba było uratować siebie.
Zdaje się, że mieliśmy z Weasleyem sporo szczęścia, że Alex postanowił dźgnąć wiwernę w ogon, bo chyba tylko jego ofensywa uratowała nas przed śmiercionośnymi płomieniami. Problem w tym, że w chwili obecnej Selwyn sam był otoczony przez ścianę ognia. To jednak dało inne spojrzenie na sytuację: zionący ogniem gad rozpalił do czerwoności mur, który najprawdopodobniej dzielił nas od korytarzy Tower. Od jedynej drogi ucieczki. Dobrze, że był z nami dzielny rycerz Weasley, który miewał przebłyski elokwencji w sytuacjach kryzysowych. Ten plan wydawał się jednak dużo bardziej skomplikowany w wykonaniu. Z jednej strony należało odciągnąć wiwernę od Selwyna, bo choć znajdował się w swoim żywiole, idea włamania się do tower nie zakładała ofiar śmiertelnych (mhm, jasne), z drugiej – co jeśli próbując ciąć gada mieczami ten postanowi odwrócić kierunek płomieni, a wtedy żadna ściana nie zostanie stopiona, co gorsza – stopieni zostaniemy my.
- Celujcie w szyję lub brzuch, może wtedy wiwerna nie zmieni strumienia ognia, a osłabiając ją, pomożemy Alexowi. - Rzucanie się na gada było niczym porywanie się z motyką na Słońce, ale co innego pozostawało działać w tej beznadziejnej sytuacji? Nie zamierzałem stać bezczynnie, kiedy istniał chociażby cień szansy na to, że uda się nam dostać do tych przeklętych korytarzy.
Musi się udać.
Oceniłem położenie gada, analizując słowa Cynthii. Może celując w brzuch byłbym w stanie uszkodzić te organy, które produkowały gaz, a wówczas potwór nie mógłby używać ognia? Co prawda być może zależało nam na stopieniu ściany, ale być może zależało nam też na tym, aby nie zostać głównym daniem well done. Uniosłem więc swoje komiczne narzędzie tortur, choć w tej chwili wcale nie było mi do śmiechu, i próbując oszacować rozmieszczenie narządów wewnętrznych wiwerny dźgnąłem ją w podbrzusze, starając się jednocześnie trzymać z dala od płomieni i pozostać czujnym, w razie, gdyby jednak bestia postanowiła skrócić mój żywot.
Nie dam się jakiemuś gadowi, o nie!
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
The member 'Frederick Fox' has done the following action : rzut kością
'k100' : 97
'k100' : 97
Taaa... To faktycznie nie byłby taki dobry pomysł.
- Nie słuchajcie mnie. Jestem raczej słaby w zagadki... - podrapał się po głowie, całkowicie porzucając swój wcześniejszy plan - Chociaż w walce z wiwernami też nie jestem dobry! - zakrzyknął i dołączył do Garretta i Federicka.
Natychmiast zauważył zmieniającą kolor ścianę i Selwyna pomiędzy nią a stworem. Rozumiał, że nie powinni odwracać uwagi wiwerny, by nie zmieniała kierunku, w którym zieje ogniem, lecz z drugiej strony nie mogli narażać Alexandra na... Cóż. Upieczenie się. Brand spojrzał się jeszcze za siebie, by dać Cynthii znak, że również powinna dołączyć i wtedy zorientował się, że kogoś brakuje.
- Na... Na Merlina. Roger! - ale nie powiedział już nic więcej, bo był za blisko stworzenia, by móc się dekoncentrować.
Podbiegł nieco bliżej bestii. I tak musiał być z nią w bliskim kontakcie, by cokolwiek zdziałać mieczem. Zastanawiał się jakie są słabe punkty takiego stwora. Jego skóra nie należała do najcieńszych, więc sprawa wcale nie była prosta. W dodatku nie chciał zwrócić na siebie strumienia ognia, który bucha z jej paszczy. Wybrał nogę. Spróbował zbliżyć się na tyle blisko do smoko-podobnego stworzenia, by ugodzić je w wewnętrzną część uda. Starał się przy tym unikać płomieni, ale to nie takie proste, gdy walczy się z czymś takim.
Powiedzcie mojej rodzinie, że ją kocham...
- Nie słuchajcie mnie. Jestem raczej słaby w zagadki... - podrapał się po głowie, całkowicie porzucając swój wcześniejszy plan - Chociaż w walce z wiwernami też nie jestem dobry! - zakrzyknął i dołączył do Garretta i Federicka.
Natychmiast zauważył zmieniającą kolor ścianę i Selwyna pomiędzy nią a stworem. Rozumiał, że nie powinni odwracać uwagi wiwerny, by nie zmieniała kierunku, w którym zieje ogniem, lecz z drugiej strony nie mogli narażać Alexandra na... Cóż. Upieczenie się. Brand spojrzał się jeszcze za siebie, by dać Cynthii znak, że również powinna dołączyć i wtedy zorientował się, że kogoś brakuje.
- Na... Na Merlina. Roger! - ale nie powiedział już nic więcej, bo był za blisko stworzenia, by móc się dekoncentrować.
Podbiegł nieco bliżej bestii. I tak musiał być z nią w bliskim kontakcie, by cokolwiek zdziałać mieczem. Zastanawiał się jakie są słabe punkty takiego stwora. Jego skóra nie należała do najcieńszych, więc sprawa wcale nie była prosta. W dodatku nie chciał zwrócić na siebie strumienia ognia, który bucha z jej paszczy. Wybrał nogę. Spróbował zbliżyć się na tyle blisko do smoko-podobnego stworzenia, by ugodzić je w wewnętrzną część uda. Starał się przy tym unikać płomieni, ale to nie takie proste, gdy walczy się z czymś takim.
Powiedzcie mojej rodzinie, że ją kocham...
Gość
Gość
The member 'Fridtjof Brand' has done the following action : rzut kością
'k100' : 25
'k100' : 25
Kolejne ciosy wyraźnie osłabiły potwora. Uderzenie w brzuch zaś zabolało ją zdecydowanie najbardziej. Spowodowało na chwilę przerwanie strumienia ognia. Potwór zaryczał z bólu, ale jego oczy utkwione były w Alexandrze. Najwyraźniej to w nim upatrywał sprawcę swojego bólu. Stworzenie oddychało ciężko. Ale odpoczynek dla Lorda Selwyna nie trwał zbyt długo, jego ognisty przeciwnik zbierał się do ponownego zionięcia. Alexander mógł zostać z tarczą, w którą wpatrywała się uparcie wiwerna i przyjąć kolejne uderzenie albo odejść z pola rażenia, zaatakować potwora, uniknąć kolejnego ognistego podmuchu narażając jednocześnie swoich towarzyszy.
Ściana za plecami Alexandra była czerwona od ognia, kamienie straciły swój normalny kształt. Co do jednego można było mieć pewność, ściana długo podobnej temperatury nie wytrzyma.
Wiwerna:
Garrett: 44 + 3 + 10 + 5 = 62
Frederic: 97 + 5 = 102
Fridtjof: 25 + 6 - 10 = 21
Alexander bronił się, żeby nie spłonąć, zaś Cynthia ze względu na zgłoszoną nieobecność nie mogła podjąć żadnej akcji.
257 - 62 - 102 - 21 + 64 = 136
|Na odpis macie 48 godzin.
Za sprawne odpisywanie każdy otrzymuje +10 do następnego rzutu. Obronienie się przed ogniem wiwerny wyniesie tym razem 30, ponieważ jesteście już zmęczeni walką.
Ściana za plecami Alexandra była czerwona od ognia, kamienie straciły swój normalny kształt. Co do jednego można było mieć pewność, ściana długo podobnej temperatury nie wytrzyma.
Wiwerna:
Garrett: 44 + 3 + 10 + 5 = 62
Frederic: 97 + 5 = 102
Fridtjof: 25 + 6 - 10 = 21
Alexander bronił się, żeby nie spłonąć, zaś Cynthia ze względu na zgłoszoną nieobecność nie mogła podjąć żadnej akcji.
257 - 62 - 102 - 21 + 64 = 136
|Na odpis macie 48 godzin.
Za sprawne odpisywanie każdy otrzymuje +10 do następnego rzutu. Obronienie się przed ogniem wiwerny wyniesie tym razem 30, ponieważ jesteście już zmęczeni walką.
Najwyraźniej postawienie wszystkiego na jedną kartę i próby atakowania wiwerny nie poszły na marne – ogień na chwilę przestał buchać z pyska gada, torując Selwynowi drogę ucieczki. Patrząc na ścianę wznoszącą się za jego plecami wolałem nawet nie myśleć, co byłoby, gdyby płomienie dosięgnęły najmłodszego członka naszej brygady ratunkowej. Wszystko wskazywało na to, że byliśmy o krok od tego, by dostać się na drugą stronę, ale to marzenie równie dobrze mogło zostać puszczone z dymem w ułamku sekundy. W komnacie wrzało jak w kotle, i choć starałem się pozostawać z dala od płomieni, czułem, jak po moim ciele spływają strużki zimnego potu.
Było pewne, że Alex musiał pozostać w miejscu, jeśli chcieliśmy przedostać się na druga stronę. Ryzyko było ogromne – nikt z nas z pewnością nie spodziewał się tutaj rurek z kremem, ani tym bardziej śmiercionośnej wiwerny, wszyscy jednak trwaliśmy w świadomości, że misja odbicia więźniów to wyczyn niemal samobójczy.
A jednak nikt nie chciał umierać.
- Alex... wytrzymasz kolejne uderzenie? Ściana powinna stopić się lada moment. - Krzyknąłem do Selwyna, choć czułem, że proszę o zbyt wiele. Może nie powinienem - nie wiem, czy mógłbym żyć ze świadomością, że z mojej winy wiwerna przerobiła kogoś na popiół. Najwyraźniej mój cios był trafny, ale nie na tyle, by pozbawić gada możliwości plucia ogniem, bo ten najwyraźniej szykował się do drugiej salwy, choć równie dobrze sporą przeszkodą w wyrządzaniu szkód mogła stanowić gruba skóra.
- Jest już słabsza, nie przestawajmy jej dźgać, może w końcu odpuści sobie ten ogień na dobre! - Wtedy największym zagrożeniem będzie zostaniem zmiażdżonym przez masywny ogon. Ewentualnie połknięcie żywcem. Ale zdeformowana powierzchnia muru stwarzała zbyt dużą nadzieję, by w tej chwili odpuścić. Co innego z resztą pozostawało?
Miecz jednak ciążył, stał się też nieprzyjemnie ciepły i śliski. Powietrze w pomieszczeniu było ciężkie niczym zasłona z paciorków, utrudniając kolejne łapanie oddechów. Pomimo tego zebrałem w sobie resztki sił i postanowiłem ugodzić bestię, ponownie wybierając miejsce w podbrzuszu gada, choć nieco niżej, niż poprzednio. Może Cynka rzeczywiście miała rację i był to najwrażliwszy punkt wiwerny?
Było pewne, że Alex musiał pozostać w miejscu, jeśli chcieliśmy przedostać się na druga stronę. Ryzyko było ogromne – nikt z nas z pewnością nie spodziewał się tutaj rurek z kremem, ani tym bardziej śmiercionośnej wiwerny, wszyscy jednak trwaliśmy w świadomości, że misja odbicia więźniów to wyczyn niemal samobójczy.
A jednak nikt nie chciał umierać.
- Alex... wytrzymasz kolejne uderzenie? Ściana powinna stopić się lada moment. - Krzyknąłem do Selwyna, choć czułem, że proszę o zbyt wiele. Może nie powinienem - nie wiem, czy mógłbym żyć ze świadomością, że z mojej winy wiwerna przerobiła kogoś na popiół. Najwyraźniej mój cios był trafny, ale nie na tyle, by pozbawić gada możliwości plucia ogniem, bo ten najwyraźniej szykował się do drugiej salwy, choć równie dobrze sporą przeszkodą w wyrządzaniu szkód mogła stanowić gruba skóra.
- Jest już słabsza, nie przestawajmy jej dźgać, może w końcu odpuści sobie ten ogień na dobre! - Wtedy największym zagrożeniem będzie zostaniem zmiażdżonym przez masywny ogon. Ewentualnie połknięcie żywcem. Ale zdeformowana powierzchnia muru stwarzała zbyt dużą nadzieję, by w tej chwili odpuścić. Co innego z resztą pozostawało?
Miecz jednak ciążył, stał się też nieprzyjemnie ciepły i śliski. Powietrze w pomieszczeniu było ciężkie niczym zasłona z paciorków, utrudniając kolejne łapanie oddechów. Pomimo tego zebrałem w sobie resztki sił i postanowiłem ugodzić bestię, ponownie wybierając miejsce w podbrzuszu gada, choć nieco niżej, niż poprzednio. Może Cynka rzeczywiście miała rację i był to najwrażliwszy punkt wiwerny?
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
The member 'Frederick Fox' has done the following action : rzut kością
'k100' : 88
'k100' : 88
Fakt, że wiwerna zdawała się wręcz zahipnotyzowana tarczą i nie spuszczała z niej wzroku, działał mocno na ich korzyść. Cóż, może nie do końca na korzyść Alexa, który pewnie resztkami sił zapierał się przed zginięciem w piekielnych płomieniach, ale w chwili kryzysu Garry nie potrafił dostrzec żadnego innego sposobu, by (względnie) bezpiecznie przebić się przez ścianę. Wysłał Fredowi ulotne spojrzenie podkreślone lekko zmarszczonymi w skupieniu brwiami - jego cios w podbrzusze był ryzykowny, ale zdawał się sprawiać potworowi wręcz niewyobrażalny ból.
Gdy wiwerna cierpiętniczo zawyła, Garrett zdał sobie sprawę, że od dłuższej chwili wstrzymywał oddech; niemal zachłysnął się śmierdzącym spalenizną powietrzem. Usłyszał imię Rogera i troskę brzmiącą w głosie Fridtjofa, ale nie potrafił jeszcze połączyć faktów - a może po prostu wcale nie chciał tego robić. Rozproszenie nie było aktualnie w cenie.
Zamiast tego rozpaczliwie próbował objąć pomieszczenie wzrokiem; kamienna ściana wydawała się być o krok od rozpuszczenia się na ich oczach, ale nie był to jeszcze czas na świętowanie triumfu i przybijanie sobie piątek.
Gdyby nie fakt, że był stuprocentowo pewien, że działo się to naprawdę, mógłby pomylić surrealistyczną rzeczywistość z baśniowym snem utkanym w noc po znacznym nadużyciu Ognistej z Bartym.
- Albo po prostu sczeźnie - dokończył pod nosem zdanie Foxa mruknięciem tak cichym, że pewnie w tym rozpaczliwym chaosie i tak nikt nie mógł go dosłyszeć. Może to i dobrze - przelał w nie całą złość, całą bezsilność, cały stres i resztę z kolekcji negatywnych emocji. Jakby dla podkreślenia swoich słów uniósł miecz raz jeszcze, znów wykonując szybkie cięcie w okolice tętnicy szyjnej wiwerny. Miał nadzieję, że wreszcie porządnie przebije się przez pokrytą łuskami skórę, że tryśnie gęsto posoka, że będą mogli odłożyć broń i w końcu zająć się tym, po co tu przybyli.
Ratowaniem przyjaciół, a nie skazywaniem na śmierć kolejnych.
Gdy wiwerna cierpiętniczo zawyła, Garrett zdał sobie sprawę, że od dłuższej chwili wstrzymywał oddech; niemal zachłysnął się śmierdzącym spalenizną powietrzem. Usłyszał imię Rogera i troskę brzmiącą w głosie Fridtjofa, ale nie potrafił jeszcze połączyć faktów - a może po prostu wcale nie chciał tego robić. Rozproszenie nie było aktualnie w cenie.
Zamiast tego rozpaczliwie próbował objąć pomieszczenie wzrokiem; kamienna ściana wydawała się być o krok od rozpuszczenia się na ich oczach, ale nie był to jeszcze czas na świętowanie triumfu i przybijanie sobie piątek.
Gdyby nie fakt, że był stuprocentowo pewien, że działo się to naprawdę, mógłby pomylić surrealistyczną rzeczywistość z baśniowym snem utkanym w noc po znacznym nadużyciu Ognistej z Bartym.
- Albo po prostu sczeźnie - dokończył pod nosem zdanie Foxa mruknięciem tak cichym, że pewnie w tym rozpaczliwym chaosie i tak nikt nie mógł go dosłyszeć. Może to i dobrze - przelał w nie całą złość, całą bezsilność, cały stres i resztę z kolekcji negatywnych emocji. Jakby dla podkreślenia swoich słów uniósł miecz raz jeszcze, znów wykonując szybkie cięcie w okolice tętnicy szyjnej wiwerny. Miał nadzieję, że wreszcie porządnie przebije się przez pokrytą łuskami skórę, że tryśnie gęsto posoka, że będą mogli odłożyć broń i w końcu zająć się tym, po co tu przybyli.
Ratowaniem przyjaciół, a nie skazywaniem na śmierć kolejnych.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
The member 'Garrett Weasley' has done the following action : rzut kością
'k100' : 96
'k100' : 96
Stracił poczucie czasu. Tkwił tak pośród płomieni, odgrodzony od rzeczywistości. Wszystko bowiem stało się całkiem nierealne... abstrakcja - ze szpitala do lochów, w których mieszkała wiwerna. Wróć, nie były to nawet lochy - podziemia mugolskiego muzeum. Czy świat ostatnio aby nie staje na głowie?
Jednak nie dane było mu zastanawiać się nad tym dłużej. Płomienie zniknęły, choć żar nadal grzał go w plecy. Zaryzykował zerknięcie za siebie, a to co ujrzał wprawiło go w niemy zachwyt. Wiwerna naprawdę była niezwykłym stworzeniem. Aż przez chwilę Selwynowi zrobiło się przykro, że będą musieli ją zabić. Chociaż odrobinę szumiało mu w uszach wreszcie mógł usłyszeć swoich towarzyszy.
- Zrobię co w mojej mocy - odpowiedział, odrzucając jeszcze nie do końca uformowane myśli o zmianie położenia. Notabene, chociaż nie uczestniczył bezpośrednio w zabijaniu gada, to tak naprawdę umożliwiał działanie innym.
Ledwo skończył myśl, a już kolejna fala jaszczurzego ognia zalała jego otoczenie. Nie pozostawało mu więc nic innego jak ponownie zaprzeć się stopami w ziemi i posapując ze zmęczenia oraz gorąca kurczowo trzymać się tarczy.
Jednak nie dane było mu zastanawiać się nad tym dłużej. Płomienie zniknęły, choć żar nadal grzał go w plecy. Zaryzykował zerknięcie za siebie, a to co ujrzał wprawiło go w niemy zachwyt. Wiwerna naprawdę była niezwykłym stworzeniem. Aż przez chwilę Selwynowi zrobiło się przykro, że będą musieli ją zabić. Chociaż odrobinę szumiało mu w uszach wreszcie mógł usłyszeć swoich towarzyszy.
- Zrobię co w mojej mocy - odpowiedział, odrzucając jeszcze nie do końca uformowane myśli o zmianie położenia. Notabene, chociaż nie uczestniczył bezpośrednio w zabijaniu gada, to tak naprawdę umożliwiał działanie innym.
Ledwo skończył myśl, a już kolejna fala jaszczurzego ognia zalała jego otoczenie. Nie pozostawało mu więc nic innego jak ponownie zaprzeć się stopami w ziemi i posapując ze zmęczenia oraz gorąca kurczowo trzymać się tarczy.
The member 'Alexander Selwyn' has done the following action : rzut kością
'k100' : 38
'k100' : 38
|#yolo; Ci, co kochają szczerze Cynkę, niech nie czytają :x
Chaos. Nie miałam pojęcia, co robić, kogo ratować, a kogo dźgać. Znaczy dźgać wiedziałam, kogo, a właściwie co, powinnam, ale… Wstrzymywałam oddech, nie mając pojęcia, że to robię, i patrzyłam niemal tępo na bestyjkę, póki nie ogarnął mnie pan Brand, dając mi znak, bym w końcu się ruszyła. Pan Brand moim włącznikiem do działania!
Pstryk i Cynka wróciła, choć czy to znowu był dobry pomysł? Mój ten bardziej racjonalny głos, który w tej chwili gdzieś zaginął, pewnie by wrzeszczał, by mnie zamknąć na oddziale psychiatrycznym i nie wypuszczać… Przemycać jedynie słodkości albo najlepiej produkty do ciast. Oczywiście pozwalać mi wypiekać... I książki! Przynosić mi książki! I niech mnie odwiedzają, o ile przeżyję tę misję samobójczą. I, nie!, wcale żem samobójczynią nie była! Miałam społeczeństwo do nakarmienia ciastami! Aczkolwiek nie pogardziłabym tytułem – po śmierci – tej, która ubiła wiwernę z muzeum.
I, nie, nie zastanawiałam się nad tym, czy jestem zdolna to zrobić. CZY TO REALNE! Fikcja namieszała mi w głowie. Ba!, dla mugoli sama byłabym fikcją, czymś niemożliwym, jeśli spojrzeć na bycie czarownicą.
Odstawiłam torbę na bok, by nic nie uszkodzić, a kiedy wiwerna zniżyła łeb, by zionąć ogniem w Alexandra po raz kolejny, ja wzięłam rozpęd i skoczyłam jej na tę gadzią głowę. Nie wiem, czy mi się udało, ale idąc wiernie za jednym z moich pierwotnych szalonych planów, zamierzałam nie dość, że na nią wskoczyć, to się na niej utrzymać, by następnie wbić trzymany w prawej dłoni silną dłonią miecz prosto w oko gadziny, prosto przez mózg do umieralni. Upartą kobietą byłam, ale czy aby nie przeliczałam swojej siły…?
Cóż, jeśli nie, to po dźgnięciu zamierzałam zmykać, bo żądła bywały pogromcami niejednego dzielnego męża. Siup i może by tak po prostu się zsunąć po tej paskudnej szyi, i zniknąć z terenu zagrożonego, o ile nogi zechciałyby mnie gdziekolwiek roztrzęsione ponieść.
Chaos. Nie miałam pojęcia, co robić, kogo ratować, a kogo dźgać. Znaczy dźgać wiedziałam, kogo, a właściwie co, powinnam, ale… Wstrzymywałam oddech, nie mając pojęcia, że to robię, i patrzyłam niemal tępo na bestyjkę, póki nie ogarnął mnie pan Brand, dając mi znak, bym w końcu się ruszyła. Pan Brand moim włącznikiem do działania!
Pstryk i Cynka wróciła, choć czy to znowu był dobry pomysł? Mój ten bardziej racjonalny głos, który w tej chwili gdzieś zaginął, pewnie by wrzeszczał, by mnie zamknąć na oddziale psychiatrycznym i nie wypuszczać… Przemycać jedynie słodkości albo najlepiej produkty do ciast. Oczywiście pozwalać mi wypiekać... I książki! Przynosić mi książki! I niech mnie odwiedzają, o ile przeżyję tę misję samobójczą. I, nie!, wcale żem samobójczynią nie była! Miałam społeczeństwo do nakarmienia ciastami! Aczkolwiek nie pogardziłabym tytułem – po śmierci – tej, która ubiła wiwernę z muzeum.
I, nie, nie zastanawiałam się nad tym, czy jestem zdolna to zrobić. CZY TO REALNE! Fikcja namieszała mi w głowie. Ba!, dla mugoli sama byłabym fikcją, czymś niemożliwym, jeśli spojrzeć na bycie czarownicą.
Odstawiłam torbę na bok, by nic nie uszkodzić, a kiedy wiwerna zniżyła łeb, by zionąć ogniem w Alexandra po raz kolejny, ja wzięłam rozpęd i skoczyłam jej na tę gadzią głowę. Nie wiem, czy mi się udało, ale idąc wiernie za jednym z moich pierwotnych szalonych planów, zamierzałam nie dość, że na nią wskoczyć, to się na niej utrzymać, by następnie wbić trzymany w prawej dłoni silną dłonią miecz prosto w oko gadziny, prosto przez mózg do umieralni. Upartą kobietą byłam, ale czy aby nie przeliczałam swojej siły…?
Cóż, jeśli nie, to po dźgnięciu zamierzałam zmykać, bo żądła bywały pogromcami niejednego dzielnego męża. Siup i może by tak po prostu się zsunąć po tej paskudnej szyi, i zniknąć z terenu zagrożonego, o ile nogi zechciałyby mnie gdziekolwiek roztrzęsione ponieść.
» Ratujmy Ziemię! «
To jedyna planeta, na której występuje czekolada.
Cynthia Vanity
Zawód : uzdrowicielka na oddziale wypadków przedmiotowych, cukierniczka, właścicielka Słodkiej Próżności
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Dziś rano cały świat kupiłeś,
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Opuszczone muzeum
Szybka odpowiedź