Teatr Palladium
Strona 16 z 16 • 1 ... 9 ... 14, 15, 16
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
[bylobrzydkobedzieladnie]
The Palladium
Teatr Palladium powstał w 1910 r., to największy i najsłynniejszy teatr w Anglii albo i całej Wielkiej Brytanii. Aby znaleźć się w czarodziejskiej części teatru, należy przejść przez jedną z kotar mniejszych bocznych scen, które dla mugoli wydają się na tyle nudne, że ci instynktownie omijają to miejsce.
W teatrze występują gwiazdy najwyższego formatu, stałym gościem jest tutaj piękna Belle, niezwykle często goszczą artyści ze Stanów Zjednoczonych. Główna scena otoczona jest doprawdy imponującą widownią dodatkową upstrzoną wygodnymi kilkuosobowymi lożami balkonowymi.
W teatrze występują gwiazdy najwyższego formatu, stałym gościem jest tutaj piękna Belle, niezwykle często goszczą artyści ze Stanów Zjednoczonych. Główna scena otoczona jest doprawdy imponującą widownią dodatkową upstrzoną wygodnymi kilkuosobowymi lożami balkonowymi.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:17, w całości zmieniany 3 razy
Bellamy nie miał więc za dużo możliwości manewru — z jednej strony odrzucony przez śpiewaczkę, gdyby zostali sam na sam, mógłby jeszcze próbować uratować sytuację, z drugiej zaś — w obliczu wyraźnego przesunięcia uwagi lady Selwyn wyłącznie na postać madame Sallow, musiał przełknąć gorzką pigułkę atencyjnej porażki i poszukać szczęścia gdzieś indziej. Valerie nieszczególnie przejmowała się dalszymi losami śpiewaka; mężczyźni mieli wszak szeroki wachlarz możliwości zaleczenia złamanego serca i pokiereszowanej dumy. Znacznie szerszy niż kobiety, które znajdując się pod wieczną obserwacją musiały wypracować między sobą serię niewerbalnych znaków, aby móc swobodnie zrozumieć wzajemne intencje.
Dlatego też Valerie ze szczególnym rodzajem ulgi przyjęła taką, a nie inną postawę lady Wendeliny. Nie znała jej z imienia, nie mogąc wszak blisko poznać wszystkich arystokratów Wielkiej Brytanii od razu, lecz nawet, jeżeli dama nie przedstawi się jej imieniem, miała do dyspozycji jeszcze pracowników teatru, chociażby tych odpowiedzialnych za bankiet oraz opracowanie listy gości, wszak nie można było dostać się na podobną imprezę z ulicy. Nic nie było stracone — kontakty z błękitnokrwistymi zawsze mogły się opłacać, a Valerie nauczyła się, że wśród tej grupy znajduje się zaskakująco dużo kobiet o światłych umysłach, które znajdują swe zainteresowania poza najbardziej przyziemnymi głupotkami. Ciekawe, czy Salamandra należała do tejże grupy?
— Och, lady, nie jest to żadną tajemnicą, że aby osiągnąć mistrzostwo w danej dziedzinie, należy rozpocząć kształcenie w jak najmłodszym wieku — odpowiedziała natychmiast, przychylając się do tej niemalże poufałej konwencji rozmowy. Była przyjemnym powiewem świeżego powietrza w wymianie wyuczonych grzeczności, a przy okazji podkreślała to, że deski Teatru Palladium nie gościły byle kogo. Valerie ciężko pracowała na swój status, w każdy występ wkładając całą siebie. — Ja sama rozpoczęłam naukę śpiewu mając sześć lat. Więc w zupełnej tajemnicy, proszę tego nie przekazywać nikomu dalej — ściszyła głos do szeptu, zbliżając usta do ucha czarownicy. Jednocześnie uniosła dłoń do góry, zasłaniając tymsamym swe usta, nim dokończyła wypowiedź. — Osiągnięcie tego poziomu zajęło mi dwadzieścia cztery lata. Zawodowo śpiewam co prawda już od dziesięciu, ale mój zawód wymaga ode mnie ciągłego wysiłku i ćwiczeń. Nie tylko strun głosowych, ale i całego ciała — miała nadzieję, że odpowiedź ta usatysfakcjonowała szlachciankę. Odsunęła się na powrót na poprawną odległość, posyłając Wendelinie radosny, nieco zaczepny uśmiech. Teraz była powierniczką jej drobnego sekretu. Może zechce podzielić się własnym? — Proszę mnie poprawić, jeżeli się mylę, ale przez wzgląd na lady pytanie wnoszę, że zainteresowania lady oscylują w innej materii, niż muzyka, czyż nie? Czy byłaby lady tak rada i zdradziła mi... Może drobną ciekawostkę z dziedziny, która jest milady forté?
Dlatego też Valerie ze szczególnym rodzajem ulgi przyjęła taką, a nie inną postawę lady Wendeliny. Nie znała jej z imienia, nie mogąc wszak blisko poznać wszystkich arystokratów Wielkiej Brytanii od razu, lecz nawet, jeżeli dama nie przedstawi się jej imieniem, miała do dyspozycji jeszcze pracowników teatru, chociażby tych odpowiedzialnych za bankiet oraz opracowanie listy gości, wszak nie można było dostać się na podobną imprezę z ulicy. Nic nie było stracone — kontakty z błękitnokrwistymi zawsze mogły się opłacać, a Valerie nauczyła się, że wśród tej grupy znajduje się zaskakująco dużo kobiet o światłych umysłach, które znajdują swe zainteresowania poza najbardziej przyziemnymi głupotkami. Ciekawe, czy Salamandra należała do tejże grupy?
— Och, lady, nie jest to żadną tajemnicą, że aby osiągnąć mistrzostwo w danej dziedzinie, należy rozpocząć kształcenie w jak najmłodszym wieku — odpowiedziała natychmiast, przychylając się do tej niemalże poufałej konwencji rozmowy. Była przyjemnym powiewem świeżego powietrza w wymianie wyuczonych grzeczności, a przy okazji podkreślała to, że deski Teatru Palladium nie gościły byle kogo. Valerie ciężko pracowała na swój status, w każdy występ wkładając całą siebie. — Ja sama rozpoczęłam naukę śpiewu mając sześć lat. Więc w zupełnej tajemnicy, proszę tego nie przekazywać nikomu dalej — ściszyła głos do szeptu, zbliżając usta do ucha czarownicy. Jednocześnie uniosła dłoń do góry, zasłaniając tymsamym swe usta, nim dokończyła wypowiedź. — Osiągnięcie tego poziomu zajęło mi dwadzieścia cztery lata. Zawodowo śpiewam co prawda już od dziesięciu, ale mój zawód wymaga ode mnie ciągłego wysiłku i ćwiczeń. Nie tylko strun głosowych, ale i całego ciała — miała nadzieję, że odpowiedź ta usatysfakcjonowała szlachciankę. Odsunęła się na powrót na poprawną odległość, posyłając Wendelinie radosny, nieco zaczepny uśmiech. Teraz była powierniczką jej drobnego sekretu. Może zechce podzielić się własnym? — Proszę mnie poprawić, jeżeli się mylę, ale przez wzgląd na lady pytanie wnoszę, że zainteresowania lady oscylują w innej materii, niż muzyka, czyż nie? Czy byłaby lady tak rada i zdradziła mi... Może drobną ciekawostkę z dziedziny, która jest milady forté?
tradition honor excellence
Valerie Sallow
Zawód : Celebrytka, śpiewaczka
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
sharpen your senses
and turn the knife
i know those
party games too
and turn the knife
i know those
party games too
OPCM : 5 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +3
ZWINNOŚĆ : 16 +3
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Wendelina nie miała zamiaru się przedstawiać z imienia, uznając, że to wszak nie jest w jej obowiązku. Jeśli ktoś jej miana nie znał, mógł je poznać bez większego problemu, zaglądając do skorowidzu rodzin czystej krwi. Selwyni przecież jej nie ukrywali, a ona, jako bądź co bądź stała bywalczyni salonów (nawet mimo spowowodowanych chorobą przerwy) uznawała, że po prostu powinna być znana. Być może nie tak jak Evandra Rosier, Adelaida Nott, czy cioteczka Morgana, jednak Wendy robiła wszystko, co w jej mocy, by jej imię zagościło na stałe na kartach historii brytyjskiej arystokracji. Nawet jeśli musiała się do tego czasem przymusić.
Valerie postanowiła zbliżyć się do lady, przekazując jej swoje tajemnice. Wendelina zachichotała cicho, grzecznie, jak na damę przystało, delikatnie przysłaniając usta dłonią.
– Oczywiście nie będę, pani tajemnice są u mnie w pełni bezpieczne! – zapewniła, zamyślając się na chwilę: – Całego ciała? Jakich to ćwiczeń wymaga nauka śpiewu?
Sześć plus dwadzieścia cztery… trzydzieści. No tak, Sallow wyglądała na trochę starszą od lady Selwyn, zwłaszcza z bliska. Na scenie, skryta pod warstwą makijażu i w najlepszym możliwym świetle, wyglądała na taką, której czas się nie ima, jednak była to tylko gra pozorów. Wendelina doskonale wiedziała, że sztuki teatralne potrafią stworzyć na scenie naprawdę wiele, bez konieczności uciekania się do magii jako takiej. Było to w pewnym sensie godne podziwu, choć alchemiczka była przekonana, że jako czarodzieje powinni sięgać po magię wszędzie tam, gdzie była w stanie ułatwić im żywot. W końcu nie bez powodu ten szczególny dar został dany właśnie im.
Słysząc kolejne pytanie Sallow, Wendelina jakby posmutniała na moment.
– Proszę wybaczyć mi moją tak wyraźnie widoczną ignorancję, pani Sallow. Zapoznana zostałam z tajnikami rzeźby, teatru i literatury. Sama dawniej tworzyłam poezję – przyznała, jakby z dumą. – Niestety, muzyka mnie ominęła, choć naprawdę tego żałuje i jak pani widzi, próbuję nadrobić braki, gdy tylko mam taką możliwość – uśmiechnęła się ciepło, choć z odrobiną smutku w kącikach oczu. – Już w szkole odkryłam jednak, że to, co mnie prawdziwie cieszy to sztuka alchemii i magia gwiazd i to w na tych dziedzinach się skupiam. Nie są może tak… efektowne, jak pani występy, och, naprawdę, miód na me uszy! Jednak arkana magicznych sztuk i nauk są czymś, co zyskało moje serce.
W przeciwieństwie do tych wszystkich młodych kawalerów, z którymi co jakiś czas musiała się spotykać. Lady Selwyn miała wrażenie, że jej serce jest zamknięte na uroki męskich ciał. A może to po prostu ta zwierzęca głupota, którą wielu z nich przejawiało? Większość arystokratów zachowywała się, zdaniem Wendeliny, jak puste fasady. Problem polegał na tym, że przydałaby jej się takowa. Jedna, stabilna i mocna na tyle, aby mogła się za nią skryć, wzmacniając swoją rodzinę oraz pozycję w magicznym świecie. Gdyby tylko nie musiało się to wiązać z oddaniem własnego nazwiska i dziedzictwa…
Valerie postanowiła zbliżyć się do lady, przekazując jej swoje tajemnice. Wendelina zachichotała cicho, grzecznie, jak na damę przystało, delikatnie przysłaniając usta dłonią.
– Oczywiście nie będę, pani tajemnice są u mnie w pełni bezpieczne! – zapewniła, zamyślając się na chwilę: – Całego ciała? Jakich to ćwiczeń wymaga nauka śpiewu?
Sześć plus dwadzieścia cztery… trzydzieści. No tak, Sallow wyglądała na trochę starszą od lady Selwyn, zwłaszcza z bliska. Na scenie, skryta pod warstwą makijażu i w najlepszym możliwym świetle, wyglądała na taką, której czas się nie ima, jednak była to tylko gra pozorów. Wendelina doskonale wiedziała, że sztuki teatralne potrafią stworzyć na scenie naprawdę wiele, bez konieczności uciekania się do magii jako takiej. Było to w pewnym sensie godne podziwu, choć alchemiczka była przekonana, że jako czarodzieje powinni sięgać po magię wszędzie tam, gdzie była w stanie ułatwić im żywot. W końcu nie bez powodu ten szczególny dar został dany właśnie im.
Słysząc kolejne pytanie Sallow, Wendelina jakby posmutniała na moment.
– Proszę wybaczyć mi moją tak wyraźnie widoczną ignorancję, pani Sallow. Zapoznana zostałam z tajnikami rzeźby, teatru i literatury. Sama dawniej tworzyłam poezję – przyznała, jakby z dumą. – Niestety, muzyka mnie ominęła, choć naprawdę tego żałuje i jak pani widzi, próbuję nadrobić braki, gdy tylko mam taką możliwość – uśmiechnęła się ciepło, choć z odrobiną smutku w kącikach oczu. – Już w szkole odkryłam jednak, że to, co mnie prawdziwie cieszy to sztuka alchemii i magia gwiazd i to w na tych dziedzinach się skupiam. Nie są może tak… efektowne, jak pani występy, och, naprawdę, miód na me uszy! Jednak arkana magicznych sztuk i nauk są czymś, co zyskało moje serce.
W przeciwieństwie do tych wszystkich młodych kawalerów, z którymi co jakiś czas musiała się spotykać. Lady Selwyn miała wrażenie, że jej serce jest zamknięte na uroki męskich ciał. A może to po prostu ta zwierzęca głupota, którą wielu z nich przejawiało? Większość arystokratów zachowywała się, zdaniem Wendeliny, jak puste fasady. Problem polegał na tym, że przydałaby jej się takowa. Jedna, stabilna i mocna na tyle, aby mogła się za nią skryć, wzmacniając swoją rodzinę oraz pozycję w magicznym świecie. Gdyby tylko nie musiało się to wiązać z oddaniem własnego nazwiska i dziedzictwa…
Czas to przestrzeń.
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Ostatnio zmieniony przez Wendelina Selwyn dnia 18.09.23 21:31, w całości zmieniany 1 raz
Wendelina Selwyn
Zawód : alchemiczka, astrolożka
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Gdy Wasz świat spłonie, mój rozkwitnie pełnią swoich sił
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Dama sprawiała wrażenie naprawdę przyjemnej kompanii do rozmowy; Valerie nie dawała się jednak ponieść podszeptom swej raczej ekspresywnej natury, wiedząc, że w kontaktach wśród elit należy przede wszystkim przystosować się do odpowiedniego tempa rozwoju relacji. Musiała więc być uważna, interpretować sygnały wysyłane przez Wendelinę nie tylko na poziomie oczywistego dobrego wychowania, ale także dalej. Kto wie, może gdy spotkają się kolejnym razem, przyjdzie im prowadzić bardziej... Osobistą rozmowę? Do tego również musiały dojść wspólnymi siłami, ale wymiana drobnych sekretów posiadanego fachu stanowiła idealną podstawę pod przyszłe rozmowy czy też inne interakcje.
— Przede wszystkim tych, które specjaliści nazywają ogólnorozwojowymi — ściszyła nieco głos, bawiąc się konwencją tajemnicy w dalszym ciągu. Zastanawiała się, czy Wendelina potrafiłaby wykonać przynajmniej połowę ćwiczeń, które od dekad były codziennością Valerie. Na pierwszy rzut oka wydawała się mieć sylwetkę raczej przeciętną, ale to, co było istotne skryte było — właściwie i zgodnie z obyczajami — pod materiałem pięknej, strojnej sukni. — W mojej pracy potrzebna jest przede wszystkim znakomita kontrola oddechu i wytrzymałość. Ja skłaniam się przede wszystkim ku gimnastyce, to najlepszy sposób, żeby utrzymać mięśnie przepony oraz przykręgosłupowe w najlepszym zdrowiu — I nie tylko je. Valerie dbała niezwykle rygorystycznie o swój wygląd nie tylko ze względu na naturę swego zawodu, niewybaczającej nawet najmniejszej niedoskonałości, a zwłaszcza tych widocznych gołym okiem. Przede wszystkim była jednak córką swojej rodziny — próżną i zapatrzoną w siebie, doskonale świadomą tego, ile może osiągnąć przy pomocy własnego piękna. Z tego również powodu pragnęła zatrzymać je jak najdłużej, wychodząc często ponad starania przeciętnych kobiet. Dzięki zajmowanej przez nią pozycji takie starania uchodziły za drobne, niemal niezauważalne ekstrawagancje, nie zaś trwonienie budżetu na głupoty.
— Och, proszę się nie smucić, lady — płynne wejście w rolę pocieszycielki dopełniło się pełnym przejęcia wejrzeniem wprost w lico rudowłosej damy. Dłoń Valerie uniosła się na moment, aby położyć się — delikatnie, acz znacząco, zwłaszcza w kontekście wsparcia — na wierzchu dłoni arystokratki. Nie miała jej przecież za złe tego, że nie posiadała aż tak szerokiej wiedzy. Niewielu było w stanie pojąć wszelkie arkana sztuki; słyszała, że nawet uczniowie Beauxbatons poświęcali się jednej dziedzinie, aby nadgonić drugą. — Poezji nie jest tak znów daleko do muzyki. Wszak dobry wiersz powinien mieć charakterystyczny dla siebie rytm, czyż nie? A wtedy jeszcze prościej jest oblec go w szaty muzyki, z jednego dzieła tworząc kolejne, równie piękne — mówiła miękko, ściszonym głosem, lecz pasja do sztuki jako takiej wciąż nie uciekała z jej zgłosek. Co więcej, jej własna twarz rozpogodziła się wyraźnie, a jasnoniebieskie oczy zalśniły nowym, zainspirowanym blaskiem. Żyła wszak dla takich momentów, gdzie pozornie kurtuazyjna rozmowa mogła rozniecić w niej ogień twórczej weny. — Będzie dla mnie wielkim zaszczytem móc kiedyś zapoznać się z dziełami wychodzącymi spod waszej ręki.
Skłoniła lekko głowę w wyrazie szacunku, mając szczerą nadzieję na taki obrót sprawy. Niewiele szlachcianek dzieliło się z nią swymi umiłowaniami w kierunku poezji, a sztuka doboru słów była — po śpiewie oczywiście — najbliższa jej sercu. Może dlatego miała taką słabość do swego męża, który ze słów stworzył sobie niebezpieczny oręż i wojował nim, jak nikt?
Zamilkła jednak, pozwalając Wendelinie mówić o swojej pasji do alchemii i astronomii. Słuchała jej z tak samo intensywną pasją, na moment tylko przykrywając dłonią usta, by zachichotać cicho, w odpowiedzi na komplement. Nieco przerysowany, przynajmniej tak zakładała — arystokraci wszak rzadko umniejszali swym umiejętnościom na rzecz innych, a jeżeli to robili, to przede wszystkim dla własnych korzyści. Niemniej jednak miło było słyszeć takie pochlebstwa.
— Alchemia to niezwykle wymagająca sztuka. Musi być lady niezwykle uzdolniona, zwłaszcza, że zakładam, że nie boi się tego, co mają nam do przekazania gwiazdy — wymowne spojrzenie w sufit musiało mówić wszystko; Valerie odnosiła się do wiszącej od miesiąca na niebie komety, potwornego nośnika... Właściwie czego? Nie wiedziała o gwiazdach nic, a przynajmniej nic mogącego wspomóc wielkie umysły w rozwiązaniu tej zagadki. Nie, żeby nagle przebudziły się w niej jakieś naukowe pędy, ale... Stała za tym jakaś tajemnica, którą trzeba było rozwiązać. Dla dobra ich wszystkich.
Gdy znów skierowała zaciekawione spojrzenie na Wendelinę, wymsknęła się z objęć katastroficznych myśli na temat komety. Musiała wszak zająć siebie i myśli czymś innym.
— Spodziewam się, że eliksiry tworzy milady hobbystycznie? Raczej do użytku własnego bądź rodzinnego? — zagaiła, przybierając chyba najprzyjemniejszy dla ucha ton; był to ton, którym zwracała się wyłącznie do kobiet, wszak mężczyźni woleli słyszeć jej słodki głosik, kobiety nie potrzebowały dodatkowego przymilania, jeżeli znały swą wartość. — Proszę wybaczyć mi śmiałość, wszak nie codziennie mogę mieć przyjemność rozmowy w tak wykształconym towarzystwie. Niemniej jednak zabiegi urodowe waszej szanownej ciotki, lady Morgany zyskały sobie wielkie uznanie w świecie artystycznym. Zastanawiam się, czy, oczywiście z zachowaniem odpowiedniej tajemnicy receptury, byłaby milady w stanie przygotować dla mnie podobny specyfik? Oczywiście za pokryciem kosztów z mojej strony.
— Przede wszystkim tych, które specjaliści nazywają ogólnorozwojowymi — ściszyła nieco głos, bawiąc się konwencją tajemnicy w dalszym ciągu. Zastanawiała się, czy Wendelina potrafiłaby wykonać przynajmniej połowę ćwiczeń, które od dekad były codziennością Valerie. Na pierwszy rzut oka wydawała się mieć sylwetkę raczej przeciętną, ale to, co było istotne skryte było — właściwie i zgodnie z obyczajami — pod materiałem pięknej, strojnej sukni. — W mojej pracy potrzebna jest przede wszystkim znakomita kontrola oddechu i wytrzymałość. Ja skłaniam się przede wszystkim ku gimnastyce, to najlepszy sposób, żeby utrzymać mięśnie przepony oraz przykręgosłupowe w najlepszym zdrowiu — I nie tylko je. Valerie dbała niezwykle rygorystycznie o swój wygląd nie tylko ze względu na naturę swego zawodu, niewybaczającej nawet najmniejszej niedoskonałości, a zwłaszcza tych widocznych gołym okiem. Przede wszystkim była jednak córką swojej rodziny — próżną i zapatrzoną w siebie, doskonale świadomą tego, ile może osiągnąć przy pomocy własnego piękna. Z tego również powodu pragnęła zatrzymać je jak najdłużej, wychodząc często ponad starania przeciętnych kobiet. Dzięki zajmowanej przez nią pozycji takie starania uchodziły za drobne, niemal niezauważalne ekstrawagancje, nie zaś trwonienie budżetu na głupoty.
— Och, proszę się nie smucić, lady — płynne wejście w rolę pocieszycielki dopełniło się pełnym przejęcia wejrzeniem wprost w lico rudowłosej damy. Dłoń Valerie uniosła się na moment, aby położyć się — delikatnie, acz znacząco, zwłaszcza w kontekście wsparcia — na wierzchu dłoni arystokratki. Nie miała jej przecież za złe tego, że nie posiadała aż tak szerokiej wiedzy. Niewielu było w stanie pojąć wszelkie arkana sztuki; słyszała, że nawet uczniowie Beauxbatons poświęcali się jednej dziedzinie, aby nadgonić drugą. — Poezji nie jest tak znów daleko do muzyki. Wszak dobry wiersz powinien mieć charakterystyczny dla siebie rytm, czyż nie? A wtedy jeszcze prościej jest oblec go w szaty muzyki, z jednego dzieła tworząc kolejne, równie piękne — mówiła miękko, ściszonym głosem, lecz pasja do sztuki jako takiej wciąż nie uciekała z jej zgłosek. Co więcej, jej własna twarz rozpogodziła się wyraźnie, a jasnoniebieskie oczy zalśniły nowym, zainspirowanym blaskiem. Żyła wszak dla takich momentów, gdzie pozornie kurtuazyjna rozmowa mogła rozniecić w niej ogień twórczej weny. — Będzie dla mnie wielkim zaszczytem móc kiedyś zapoznać się z dziełami wychodzącymi spod waszej ręki.
Skłoniła lekko głowę w wyrazie szacunku, mając szczerą nadzieję na taki obrót sprawy. Niewiele szlachcianek dzieliło się z nią swymi umiłowaniami w kierunku poezji, a sztuka doboru słów była — po śpiewie oczywiście — najbliższa jej sercu. Może dlatego miała taką słabość do swego męża, który ze słów stworzył sobie niebezpieczny oręż i wojował nim, jak nikt?
Zamilkła jednak, pozwalając Wendelinie mówić o swojej pasji do alchemii i astronomii. Słuchała jej z tak samo intensywną pasją, na moment tylko przykrywając dłonią usta, by zachichotać cicho, w odpowiedzi na komplement. Nieco przerysowany, przynajmniej tak zakładała — arystokraci wszak rzadko umniejszali swym umiejętnościom na rzecz innych, a jeżeli to robili, to przede wszystkim dla własnych korzyści. Niemniej jednak miło było słyszeć takie pochlebstwa.
— Alchemia to niezwykle wymagająca sztuka. Musi być lady niezwykle uzdolniona, zwłaszcza, że zakładam, że nie boi się tego, co mają nam do przekazania gwiazdy — wymowne spojrzenie w sufit musiało mówić wszystko; Valerie odnosiła się do wiszącej od miesiąca na niebie komety, potwornego nośnika... Właściwie czego? Nie wiedziała o gwiazdach nic, a przynajmniej nic mogącego wspomóc wielkie umysły w rozwiązaniu tej zagadki. Nie, żeby nagle przebudziły się w niej jakieś naukowe pędy, ale... Stała za tym jakaś tajemnica, którą trzeba było rozwiązać. Dla dobra ich wszystkich.
Gdy znów skierowała zaciekawione spojrzenie na Wendelinę, wymsknęła się z objęć katastroficznych myśli na temat komety. Musiała wszak zająć siebie i myśli czymś innym.
— Spodziewam się, że eliksiry tworzy milady hobbystycznie? Raczej do użytku własnego bądź rodzinnego? — zagaiła, przybierając chyba najprzyjemniejszy dla ucha ton; był to ton, którym zwracała się wyłącznie do kobiet, wszak mężczyźni woleli słyszeć jej słodki głosik, kobiety nie potrzebowały dodatkowego przymilania, jeżeli znały swą wartość. — Proszę wybaczyć mi śmiałość, wszak nie codziennie mogę mieć przyjemność rozmowy w tak wykształconym towarzystwie. Niemniej jednak zabiegi urodowe waszej szanownej ciotki, lady Morgany zyskały sobie wielkie uznanie w świecie artystycznym. Zastanawiam się, czy, oczywiście z zachowaniem odpowiedniej tajemnicy receptury, byłaby milady w stanie przygotować dla mnie podobny specyfik? Oczywiście za pokryciem kosztów z mojej strony.
tradition honor excellence
Valerie Sallow
Zawód : Celebrytka, śpiewaczka
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
sharpen your senses
and turn the knife
i know those
party games too
and turn the knife
i know those
party games too
OPCM : 5 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +3
ZWINNOŚĆ : 16 +3
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Lady Selwyn kiwała głową, słuchając wyjaśnień Valerie, choć należało nadmienić, że traciła zainteresowanie jej opowieściami o ćwiczeniach z każdym słowem, które wypadało z jej ust. Choroba trawiąca jej ciało skutecznie utrudniała Wendelinie jakikolwiek wzmożony wysiłek fizyczny, a że jako dama nie musiała wcale szczególnie martwić się o używanie nóg, rąk czy ciała w ogóle – jeśli miałaby ochotę, mogłaby być zawsze noszona do celu – sprawiał, że nie miała szczególnej motywacji do tego, aby zgłębiać tajniki ćwiczeń. Zwłaszcza że czas był akurat czymś, czego kupić się nie dało i dama nie miała zamiaru marnować go na niewiele wnoszące w jej życie podskoki. Zdecydowanie preferowała woń bulgoczących w kociołku eliksirów, niż własnego potu.
Dobre wychowanie wymagało jednak zachowanie wyrazu twarzy pełnego zainteresowania, wobec czego Wendelina nie dała po sobie poznać, że wypowiedź artystki nie jest dla niej interesująca choćby w najmniejszym stopniu.
– Artystka, która się tak poświęca dla sztuki jak pani, to istny skarb! – stwierdziła przymilnie. – Zapewne, ma pani rację co do poezji… Niestety, czasy szkolne już za mną i od tamtej pory nie tworzę zbyt często. Ale tak, tak, jest coś w tym połączeniu… poezja i muzyka! Czy śpiewała pani kiedykolwiek utwory liryczne na scenie? Z tego, co mi wiadomo, to się zdarza? – spytała, aby przerzucić ciężar rozmowy na artystkę.
Wendelina nie miała szczególnej ochoty dłużej dyskutować na temat sztuki, ale jeśli Sallow sprawi to przyjemność, niech mówi. Arystokratka musiała przyznać sama przed sobą, że jeśli miała wybierać, to preferowała jednak towarzystwo gwiazdy wieczoru, niż jednego z tych kawalerów z krzywymi twarzami, których dostrzegała dziś na sali. Nawet mimo ich symboli rodowych, które sugerowały, że ich towarzystwo mogłoby przynieść jej znacznie lepsze rezultaty, niż rozmowa z Valerie.
Na całe szczęście kobieta podchwyciła również temat alchemii i słysząc jej pierwsze słowa, lady Selwyn uśmiechnęła się ciepło.
– Alchemia i astronomia to związane ze sobą siostry, które wspólnie tworzą najpiękniejszą sztukę, jaką poznałam w życiu. Mam ten przywilej, że często zdradzają mi swoje sekrety – odpowiedziała, przekonana, że każdy czarodziej powinien mieć podobne zainteresowania do niej. Wszak nie było nic wspanialszego, niż magiczna sztuka, dająca im moc i władzę, pozwalające zatrząść całym światem (i to czasem całkiem dosłownie).
Kolejne słowa Valerie nie spotkały się jednak z aż tak miłym odbiorem ze strony Wendeliny. Dama zmarszczyła lekko nosek, a w tonie jej głosy rozbrzmiała nuta nagany.
– Jeśli naukę można nazwać hobby, to tak, pani Sallow, hobbystycznie. I jeśli wierzy pani w takie plotki… Moja rodzina, z racji swoich korzeni, nie musi martwić się o brak piękna i zapewniam, że dotyczy to również mojej ukochanej ciotki. Nie jestem sklepem z upiększającymi specyfikami, pani Sallow.
Cóż za głupota! Jednak artyści nie mogli się poszczycić inteligencją… A miała już nadzieję, że trafiła na miły wyjątek od reguły.
Dobre wychowanie wymagało jednak zachowanie wyrazu twarzy pełnego zainteresowania, wobec czego Wendelina nie dała po sobie poznać, że wypowiedź artystki nie jest dla niej interesująca choćby w najmniejszym stopniu.
– Artystka, która się tak poświęca dla sztuki jak pani, to istny skarb! – stwierdziła przymilnie. – Zapewne, ma pani rację co do poezji… Niestety, czasy szkolne już za mną i od tamtej pory nie tworzę zbyt często. Ale tak, tak, jest coś w tym połączeniu… poezja i muzyka! Czy śpiewała pani kiedykolwiek utwory liryczne na scenie? Z tego, co mi wiadomo, to się zdarza? – spytała, aby przerzucić ciężar rozmowy na artystkę.
Wendelina nie miała szczególnej ochoty dłużej dyskutować na temat sztuki, ale jeśli Sallow sprawi to przyjemność, niech mówi. Arystokratka musiała przyznać sama przed sobą, że jeśli miała wybierać, to preferowała jednak towarzystwo gwiazdy wieczoru, niż jednego z tych kawalerów z krzywymi twarzami, których dostrzegała dziś na sali. Nawet mimo ich symboli rodowych, które sugerowały, że ich towarzystwo mogłoby przynieść jej znacznie lepsze rezultaty, niż rozmowa z Valerie.
Na całe szczęście kobieta podchwyciła również temat alchemii i słysząc jej pierwsze słowa, lady Selwyn uśmiechnęła się ciepło.
– Alchemia i astronomia to związane ze sobą siostry, które wspólnie tworzą najpiękniejszą sztukę, jaką poznałam w życiu. Mam ten przywilej, że często zdradzają mi swoje sekrety – odpowiedziała, przekonana, że każdy czarodziej powinien mieć podobne zainteresowania do niej. Wszak nie było nic wspanialszego, niż magiczna sztuka, dająca im moc i władzę, pozwalające zatrząść całym światem (i to czasem całkiem dosłownie).
Kolejne słowa Valerie nie spotkały się jednak z aż tak miłym odbiorem ze strony Wendeliny. Dama zmarszczyła lekko nosek, a w tonie jej głosy rozbrzmiała nuta nagany.
– Jeśli naukę można nazwać hobby, to tak, pani Sallow, hobbystycznie. I jeśli wierzy pani w takie plotki… Moja rodzina, z racji swoich korzeni, nie musi martwić się o brak piękna i zapewniam, że dotyczy to również mojej ukochanej ciotki. Nie jestem sklepem z upiększającymi specyfikami, pani Sallow.
Cóż za głupota! Jednak artyści nie mogli się poszczycić inteligencją… A miała już nadzieję, że trafiła na miły wyjątek od reguły.
Czas to przestrzeń.
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Wendelina Selwyn
Zawód : alchemiczka, astrolożka
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Gdy Wasz świat spłonie, mój rozkwitnie pełnią swoich sił
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Och, gdyby tylko Valerie wiedziała o fizycznej ułomności lady Selwyn, zapewne poruszyłaby z nią zupełnie inne tematy. Wszak taka była cena wysokiego statusu i pływania w luksusach, a jednak... Wydawało się, że wbrew powtarzanej przez wieki wersji, iż arystokraci są od zwykłych obywateli lepsi, wobec toczących ich ciała chorób byli równie bezbronni, co cała reszta społeczeństwa. Myślami wróciłaby pewnie do własnej córki, klątwa płynącej w ich żyłach krwi Avery odezwała się w najmniej przyjemny sposób, ale... Teraz nie mogła nawet przewidzieć tego, jakie myśli czaiły się pod czaszką arystokratki, pod kaskadą rudych włosów.
Nie mogła za to powstrzymać się przed nabraniem głębszego oddechu.
Według gazet rudzi śmierdzieli glonami, ale ona musiała mieć bardzo silne perfumy.
— To ogromny smutek, że odłożyła lady pióro... Kto wie, może Wielka Brytania powinna płakać nad utratą swego największego talentu. Choć pewnie jest losem niektórych kwiatów nigdy nie wydostać się z pąku — westchnęła teatralnie, a w tym samym czasie obok nich przeszedł jeden z kelnerów, zatrzymując się i proponując im po lampce szampana. Valerie podziękowała mężczyźnie czarującym uśmiechem, po czym chwyciła za jedną z lampek, unosząc ją do toastu. — Aby inne pąki lady talentu mogły swobodnie rozkwitać — powiedziała, zanim upiła drobny, niemal niezauważalny łyk. Kurtuazja, czy nie, prawdziwym powodem takiego obrotu spraw był oczywiście nieujawniony jeszcze stan, w jakim znajdowała się madame Sallow.
Madame Sallow, która z przyjemnością płynęła na fali rozmowy, zupełnie umyślnie ignorując wyraźne sygnały wysyłane przez damę, tak długo, póki jej lekceważący stosunek nie wybijał się na ich relacji zbyt jaskrawie.
— Liryka, epika, dramat — poczęła wymieniać spokojnym, miękkim tonem, jakby urodziła się do podobnych wyliczanek. — Nie ma rodzaju słowa pisanego, którego nie byłabym w stanie przekazać w najbardziej poruszający struny duszy sposób. Opera często posługuje się formą wierszowaną, ale zdarza mi się na tutejszych scenach występować w recitalach przeznaczonych dla wielbicieli literatury pięknej.
Och, jakby nie patrzeć, artystka jej pokroju nie mogła narzekać na brak pracy. Dlatego też w ciągu ostatnich miesięcy tak wyraźnie wzrosła intensywność jej występów. Musiała pozostawić po sobie ślad w zbiorowej świadomości widowni Teatru Palladium oraz odbiorców jej sztuki w ogóle. Nie zostało jej wszak długo czasu aż ciąża uniemożliwi dalsze występy, a następnie nastąpi przeniesienie priorytetów z pracy na rodzinę. Wszak nawet największe uwielbienie nie mogło się równać w sercu madame Sallow od szczęśliwej rodziny. Była w dodatku w idealnym położeniu — Cornelius zarabiał relatywnie dużo, był człowiekiem wielkich wpływów i wysokiej pozycji, dzięki czemu Valerie właściwie nie musiała pracować. Mogła, oczywiście, za jego zgodą. Dla własnej satysfakcji.
Najwyższy czas, żeby poświęcić odrobinę uwagi rozmówczyni. Oddać pole jej, aby również mogła zabłysnąć. Wszak arystokratki w tym departamencie niewiele zwykły różnić się od artystek. Każda z nich zabiegała o uwagę, w swojej dziedzinie i na swój konkretny sposób.
— Także, jeżeli dobrze rozumiem, zajmuje się lady alchemią ze względów pieniężnych? — jedna z jasnych brwi uniosła się do góry, gdy czujne spojrzenie jasnoniebieskich oczu przesunęło się po profilu lady Selwyn. Jakże skandalicznie — Wendelina może nie zdawała sobie sprawy, ale swymi słowami pozostawiła miejsce na domysły, w dodatku takie, które nie stawiały jej, ani jej rodziny w dobrym świetle. Jeżeli bowiem lady Selwyn musiała zarabiać nauką, czy panowie Essex nie znajdowali się na krawędzi bankructwa? Nic z tego, że sama oferowała jej zapłatę za specyfik upiększający. Od Corneliusa uczyła się sztuki wyciskania słów rozmówców, wykręcania ich tak, aby służyły jej narracji. — Plotki, czy nie plotki, jest to interesująca ciekawostka, która żyje swoim życiem — zaszczebiotała łagodnie, przechylając głowę w bok. Uśmiech nie znikał z jej twarzy, podobnie spojrzenie nie uciekało od oczu arystokratki. — Zdradzę jednak lady pewien sekret. Ten, który może w przyszłości dopomóc lady i jej rodzinie — zniżyła głos do szeptu, zbliżając się nieco do damy, jednakże na tyle, aby nie naruszyć jej przestrzeni osobistej, ale pozwalając dosłyszeć eteryczny szept. — W naszym świecie, moim i waszym, prawdą jest jedynie to, co jest dominującą narracją. Niewielu jest skłonnych uwierzyć w inną wersję, nawet jeżeli usłyszą ją od wiarygodnego źródła — odsunęła się o krok w tył, wolną dłonią przesuwając po kaskadzie swych jasnych włosów. — Ale może być lady spokojna. Trafiła na osobę pełną zrozumienia.
Nie mogła za to powstrzymać się przed nabraniem głębszego oddechu.
Według gazet rudzi śmierdzieli glonami, ale ona musiała mieć bardzo silne perfumy.
— To ogromny smutek, że odłożyła lady pióro... Kto wie, może Wielka Brytania powinna płakać nad utratą swego największego talentu. Choć pewnie jest losem niektórych kwiatów nigdy nie wydostać się z pąku — westchnęła teatralnie, a w tym samym czasie obok nich przeszedł jeden z kelnerów, zatrzymując się i proponując im po lampce szampana. Valerie podziękowała mężczyźnie czarującym uśmiechem, po czym chwyciła za jedną z lampek, unosząc ją do toastu. — Aby inne pąki lady talentu mogły swobodnie rozkwitać — powiedziała, zanim upiła drobny, niemal niezauważalny łyk. Kurtuazja, czy nie, prawdziwym powodem takiego obrotu spraw był oczywiście nieujawniony jeszcze stan, w jakim znajdowała się madame Sallow.
Madame Sallow, która z przyjemnością płynęła na fali rozmowy, zupełnie umyślnie ignorując wyraźne sygnały wysyłane przez damę, tak długo, póki jej lekceważący stosunek nie wybijał się na ich relacji zbyt jaskrawie.
— Liryka, epika, dramat — poczęła wymieniać spokojnym, miękkim tonem, jakby urodziła się do podobnych wyliczanek. — Nie ma rodzaju słowa pisanego, którego nie byłabym w stanie przekazać w najbardziej poruszający struny duszy sposób. Opera często posługuje się formą wierszowaną, ale zdarza mi się na tutejszych scenach występować w recitalach przeznaczonych dla wielbicieli literatury pięknej.
Och, jakby nie patrzeć, artystka jej pokroju nie mogła narzekać na brak pracy. Dlatego też w ciągu ostatnich miesięcy tak wyraźnie wzrosła intensywność jej występów. Musiała pozostawić po sobie ślad w zbiorowej świadomości widowni Teatru Palladium oraz odbiorców jej sztuki w ogóle. Nie zostało jej wszak długo czasu aż ciąża uniemożliwi dalsze występy, a następnie nastąpi przeniesienie priorytetów z pracy na rodzinę. Wszak nawet największe uwielbienie nie mogło się równać w sercu madame Sallow od szczęśliwej rodziny. Była w dodatku w idealnym położeniu — Cornelius zarabiał relatywnie dużo, był człowiekiem wielkich wpływów i wysokiej pozycji, dzięki czemu Valerie właściwie nie musiała pracować. Mogła, oczywiście, za jego zgodą. Dla własnej satysfakcji.
Najwyższy czas, żeby poświęcić odrobinę uwagi rozmówczyni. Oddać pole jej, aby również mogła zabłysnąć. Wszak arystokratki w tym departamencie niewiele zwykły różnić się od artystek. Każda z nich zabiegała o uwagę, w swojej dziedzinie i na swój konkretny sposób.
— Także, jeżeli dobrze rozumiem, zajmuje się lady alchemią ze względów pieniężnych? — jedna z jasnych brwi uniosła się do góry, gdy czujne spojrzenie jasnoniebieskich oczu przesunęło się po profilu lady Selwyn. Jakże skandalicznie — Wendelina może nie zdawała sobie sprawy, ale swymi słowami pozostawiła miejsce na domysły, w dodatku takie, które nie stawiały jej, ani jej rodziny w dobrym świetle. Jeżeli bowiem lady Selwyn musiała zarabiać nauką, czy panowie Essex nie znajdowali się na krawędzi bankructwa? Nic z tego, że sama oferowała jej zapłatę za specyfik upiększający. Od Corneliusa uczyła się sztuki wyciskania słów rozmówców, wykręcania ich tak, aby służyły jej narracji. — Plotki, czy nie plotki, jest to interesująca ciekawostka, która żyje swoim życiem — zaszczebiotała łagodnie, przechylając głowę w bok. Uśmiech nie znikał z jej twarzy, podobnie spojrzenie nie uciekało od oczu arystokratki. — Zdradzę jednak lady pewien sekret. Ten, który może w przyszłości dopomóc lady i jej rodzinie — zniżyła głos do szeptu, zbliżając się nieco do damy, jednakże na tyle, aby nie naruszyć jej przestrzeni osobistej, ale pozwalając dosłyszeć eteryczny szept. — W naszym świecie, moim i waszym, prawdą jest jedynie to, co jest dominującą narracją. Niewielu jest skłonnych uwierzyć w inną wersję, nawet jeżeli usłyszą ją od wiarygodnego źródła — odsunęła się o krok w tył, wolną dłonią przesuwając po kaskadzie swych jasnych włosów. — Ale może być lady spokojna. Trafiła na osobę pełną zrozumienia.
tradition honor excellence
Valerie Sallow
Zawód : Celebrytka, śpiewaczka
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
sharpen your senses
and turn the knife
i know those
party games too
and turn the knife
i know those
party games too
OPCM : 5 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +3
ZWINNOŚĆ : 16 +3
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Wendelina, mimo towarzyszącej jej przez całe życie choroby, wcale nie czuła się osobistością bezbronną. Jej rodzina zawsze była gotowa stanąć za nią murem, nawet jeśli za ścianami pałacu pojawiały się pewne niesnaski, a pieniądze i wpływy sprawiały, że lady Selwyn nie musiała obawiać się nikogo i niczego. A przynajmniej właśnie tego alchemiczka była absolutnie pewna.
Być może rudzi śmierdzieli glonami, ale lady Selwyn nigdy nie odbierała sama siebie, jako ruda. Jej włosy miały bogaty, kasztanowy odcień, doskonale wpasowujący się w kolory rodu. Wendelina nosiła je więc z dumą, od dziecka mając zamiar tylko jak najlepiej reprezentować swoją rodzinę. Tak musiało być; wszakże gdyby było inaczej, nie nosiłaby imienia założycielki swojej familii.
– Niektóre pęki nie rozkwitają, aby inne mogły zrobić to z całą okazałością, nieprawdaż? – powiedziała, spoglądając pochlebnie na postać Valerie. Tak jak i ona, sięgnęła po szampana, wznosząc toast: – I aby kwiat pani talentu mógł kwitnąć jeszcze przez długie lata. – Uniosła kieliszek do ust, popijając odrobinę. Nie dało się jednak ukryć: Valerie pozostały trzy, może cztery lata dobrej kariery. Wendelina nie wróżyła artystce niczego więcej, choć może nawet po tym czasie mogłaby się sprawdzić jako głos umilający czas podczas wieczorów arystokracji. Pod warunkiem że stanęłaby za kotarą, aby nie rozpraszać arystokracji swoim stopniowo starzejącym się licem.
Wendelina uśmiechnęła się promiennie.
– Gdy będzie pani występować w takim repertuarze, z radością go zobaczę. Opera jest wspaniała, oczywiście, ale przyznam, że czasem brakuje mi kameralnych, literackich wydarzeń, a połączenie ich z muzyką byłoby bez wątpienia wyjątkowym doznaniem – rzekła, przymykając na chwilę oczy, jakby w rozmarzeniu, po prawdzie chcąc jednak znaleźć się tylko w murach pałacu, aby w końcu odpocząć od zgiełku bankietu i niezbyt chcianych rozmów. Jeśli spędzi tutaj jeszcze pół godziny, z pewnością zacznie ją boleć głowa, a to tylko pogorszy charakter lady Selwyn.
Kolejnych słów Valerie alchemiczka jednak kompletnie się nie spodziewała. Uniosła brew, spoglądając na kobietę z rosnącą naganą, nie rozumiejąc, w jaki sposób artystka mogła w taki sposób odwrócić jej słowa, bez wątpienia znając wpływy i możliwości jej rodziny. Głupota artystów najwyraźniej nie znała granic. Lady Selwyn panowała jednak nad sobą na tyle, aby jej twarz nie zdradzała jednak żadnych emocji. Jej głos stał się jednak zimny niczym lód:
– Najprawdziwsza nauka, pani Sollow, to zawsze inwestycja dla dobra społeczności, nie zarobek. Rozumiem jednak, że to koncept trudny do pojęcia. – Zwłaszcza dla komercyjnej artystki, jaką była przecież Valerie. – Dziękuję za zdradzenie kolejnego sekretu, pani Sollow. Jest pani bez wątpienia nadzwyczajną osobowością – rzekła, odkładając kieliszek na tacę przechodzącego kelnera.
Po raz kolejny i najwyraźniej ostatni tego wieczoru zaszczyciła Valerie spojrzeniem szarych, zimnych oczu. Tym razem jednak pozbawionym błysku jakiegokolwiek zainteresowania.
– Rodzina na mnie oczekuje, pani Sollow, powodzenia w dalszej karierze – rzekła, odchodząc.
Być może rudzi śmierdzieli glonami, ale lady Selwyn nigdy nie odbierała sama siebie, jako ruda. Jej włosy miały bogaty, kasztanowy odcień, doskonale wpasowujący się w kolory rodu. Wendelina nosiła je więc z dumą, od dziecka mając zamiar tylko jak najlepiej reprezentować swoją rodzinę. Tak musiało być; wszakże gdyby było inaczej, nie nosiłaby imienia założycielki swojej familii.
– Niektóre pęki nie rozkwitają, aby inne mogły zrobić to z całą okazałością, nieprawdaż? – powiedziała, spoglądając pochlebnie na postać Valerie. Tak jak i ona, sięgnęła po szampana, wznosząc toast: – I aby kwiat pani talentu mógł kwitnąć jeszcze przez długie lata. – Uniosła kieliszek do ust, popijając odrobinę. Nie dało się jednak ukryć: Valerie pozostały trzy, może cztery lata dobrej kariery. Wendelina nie wróżyła artystce niczego więcej, choć może nawet po tym czasie mogłaby się sprawdzić jako głos umilający czas podczas wieczorów arystokracji. Pod warunkiem że stanęłaby za kotarą, aby nie rozpraszać arystokracji swoim stopniowo starzejącym się licem.
Wendelina uśmiechnęła się promiennie.
– Gdy będzie pani występować w takim repertuarze, z radością go zobaczę. Opera jest wspaniała, oczywiście, ale przyznam, że czasem brakuje mi kameralnych, literackich wydarzeń, a połączenie ich z muzyką byłoby bez wątpienia wyjątkowym doznaniem – rzekła, przymykając na chwilę oczy, jakby w rozmarzeniu, po prawdzie chcąc jednak znaleźć się tylko w murach pałacu, aby w końcu odpocząć od zgiełku bankietu i niezbyt chcianych rozmów. Jeśli spędzi tutaj jeszcze pół godziny, z pewnością zacznie ją boleć głowa, a to tylko pogorszy charakter lady Selwyn.
Kolejnych słów Valerie alchemiczka jednak kompletnie się nie spodziewała. Uniosła brew, spoglądając na kobietę z rosnącą naganą, nie rozumiejąc, w jaki sposób artystka mogła w taki sposób odwrócić jej słowa, bez wątpienia znając wpływy i możliwości jej rodziny. Głupota artystów najwyraźniej nie znała granic. Lady Selwyn panowała jednak nad sobą na tyle, aby jej twarz nie zdradzała jednak żadnych emocji. Jej głos stał się jednak zimny niczym lód:
– Najprawdziwsza nauka, pani Sollow, to zawsze inwestycja dla dobra społeczności, nie zarobek. Rozumiem jednak, że to koncept trudny do pojęcia. – Zwłaszcza dla komercyjnej artystki, jaką była przecież Valerie. – Dziękuję za zdradzenie kolejnego sekretu, pani Sollow. Jest pani bez wątpienia nadzwyczajną osobowością – rzekła, odkładając kieliszek na tacę przechodzącego kelnera.
Po raz kolejny i najwyraźniej ostatni tego wieczoru zaszczyciła Valerie spojrzeniem szarych, zimnych oczu. Tym razem jednak pozbawionym błysku jakiegokolwiek zainteresowania.
– Rodzina na mnie oczekuje, pani Sollow, powodzenia w dalszej karierze – rzekła, odchodząc.
Czas to przestrzeń.
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Wendelina Selwyn
Zawód : alchemiczka, astrolożka
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Gdy Wasz świat spłonie, mój rozkwitnie pełnią swoich sił
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
— Przesadna skromność nie jest tarczą — odpowiedziała miękko, ignorując zupełnie założenie, że gdyby Wendelina jednak skorzystała ze swego talentu, w jakiś sposób mogłaby zagrozić temu Valerie. Pomijając fakt, że ich talenta nie miały nawet minimalnej przestrzeni, żeby koegzystować we wspólnej przestrzeni, stawiając je w roli rywalek, madame Sallow była kobietą pewną siebie, pewną swego talentu, a przede wszystkim pokładającą olbrzymią wiarę w swą ciężką pracę, dzięki której już osiągnęła wiele, a osiągnąć miała jeszcze więcej. — Częściej bywa mieczem, w dodatku obosiecznym — dodała w pełni zamyślenia, nim uśmiechnęła się szerzej, gdy arystokratka nie pozostawiła jej w toaście samej. Zamiast sięgnąć po dziękczynne słowa, ograniczyła się do skromnego skinienia głową, nim obie upiły łyki ze swych lampek.
Kariera, którą prowadziła, dopiero rozkwitała, w tym lady Selwyn miała najjaśniejszą rację. Co do starzenia, kobiety takie jak Valerie, tak skupione na sobie, na tym, jak są odbierane, miały o wiele większą świadomość swego ciała, ale także zdecydowanie więcej sposobów na utrzymanie nienagannej urody. Nie to, co biedne, schorowane damy o wystających kościach.
Czy bawiła się słowami lady Selwyn? Oczywiście, w dodatku robiła to na tyle wspaniałomyślnie, by łagodny kontekst nie przeleciał nad jej główką. Chociaż oczy zapatrzone w migające światełka nocnego nieba może dostrzegłyby to, co niewypowiedziane, gdyby tylko dała jej wystarczająco dużo czasu. Tego jednakże, jak na złość, nigdy nie było dość.
— Madame Sallow — poprawiła ją łagodnie, podobnie do nauczycielki cierpliwie strofującej swoją uczennicę. Myślami powróciła do artykułu Ramseya, do groźby osłabienia kobiet, do tego, do czego mogła doprowadzić wojna. Rozpieszczona dama nieznająca trudów życia wydawała się w tej chwili być idealnym tematem na kolejne badania. Może kiedyś, gdy będzie miała okazję porozmawiać z namiestnikiem Warwickshire osobiście delikatnie zasugeruje mu poszerzenie badań, ale najpierw... Och, stosownie byłoby rozmówić się na ten temat z jego żoną. Z tego, co słyszała, miała wśród Rycerzy Walpurgii wyrobiony olbrzymi szacunek, była autorytetem w kwestiach medycznych... Z pewnością będzie w stanie wypracować przynajmniej przekonującą hipotezę, jeżeli nie rozwieje wątpliwości i nie rozwiąże dylematów Valerie od razu.
Całe szczęście, że nie wszystkie arystokratki dawały złości panowanie nad swym językiem równie prędko co Wendelina. Przekręcanie nazwiska było wszak takie... Niskie. Spodziewałaby się tego po Elvirze, ale nawet ona potrafiła trzymać się na wodzy i nie sięgać po dziecięce zagrywki.
— Niezwykle miło było zamienić z wami kilka słów, lady Selwyn — skinęła głową na pożegnanie, odprowadzając ją wzrokiem. Żaden mięsień twarzy nie drgnął jej ani na moment, a perfekcyjny, sceniczny uśmiech zsunął się z jej ust dopiero gdy sama opuściła bankiet i przestąpiła próg swego domu.
| z/t x2
Kariera, którą prowadziła, dopiero rozkwitała, w tym lady Selwyn miała najjaśniejszą rację. Co do starzenia, kobiety takie jak Valerie, tak skupione na sobie, na tym, jak są odbierane, miały o wiele większą świadomość swego ciała, ale także zdecydowanie więcej sposobów na utrzymanie nienagannej urody. Nie to, co biedne, schorowane damy o wystających kościach.
Czy bawiła się słowami lady Selwyn? Oczywiście, w dodatku robiła to na tyle wspaniałomyślnie, by łagodny kontekst nie przeleciał nad jej główką. Chociaż oczy zapatrzone w migające światełka nocnego nieba może dostrzegłyby to, co niewypowiedziane, gdyby tylko dała jej wystarczająco dużo czasu. Tego jednakże, jak na złość, nigdy nie było dość.
— Madame Sallow — poprawiła ją łagodnie, podobnie do nauczycielki cierpliwie strofującej swoją uczennicę. Myślami powróciła do artykułu Ramseya, do groźby osłabienia kobiet, do tego, do czego mogła doprowadzić wojna. Rozpieszczona dama nieznająca trudów życia wydawała się w tej chwili być idealnym tematem na kolejne badania. Może kiedyś, gdy będzie miała okazję porozmawiać z namiestnikiem Warwickshire osobiście delikatnie zasugeruje mu poszerzenie badań, ale najpierw... Och, stosownie byłoby rozmówić się na ten temat z jego żoną. Z tego, co słyszała, miała wśród Rycerzy Walpurgii wyrobiony olbrzymi szacunek, była autorytetem w kwestiach medycznych... Z pewnością będzie w stanie wypracować przynajmniej przekonującą hipotezę, jeżeli nie rozwieje wątpliwości i nie rozwiąże dylematów Valerie od razu.
Całe szczęście, że nie wszystkie arystokratki dawały złości panowanie nad swym językiem równie prędko co Wendelina. Przekręcanie nazwiska było wszak takie... Niskie. Spodziewałaby się tego po Elvirze, ale nawet ona potrafiła trzymać się na wodzy i nie sięgać po dziecięce zagrywki.
— Niezwykle miło było zamienić z wami kilka słów, lady Selwyn — skinęła głową na pożegnanie, odprowadzając ją wzrokiem. Żaden mięsień twarzy nie drgnął jej ani na moment, a perfekcyjny, sceniczny uśmiech zsunął się z jej ust dopiero gdy sama opuściła bankiet i przestąpiła próg swego domu.
| z/t x2
tradition honor excellence
Valerie Sallow
Zawód : Celebrytka, śpiewaczka
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
sharpen your senses
and turn the knife
i know those
party games too
and turn the knife
i know those
party games too
OPCM : 5 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +3
ZWINNOŚĆ : 16 +3
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Strona 16 z 16 • 1 ... 9 ... 14, 15, 16
Teatr Palladium
Szybka odpowiedź