The Palladium
W teatrze występują gwiazdy najwyższego formatu, stałym gościem jest tutaj piękna Belle, niezwykle często goszczą artyści ze Stanów Zjednoczonych. Główna scena otoczona jest doprawdy imponującą widownią dodatkową upstrzoną wygodnymi kilkuosobowymi lożami balkonowymi.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:17, w całości zmieniany 3 razy
W podejściu do własnego nazwiska nie różniły się za to wiele - Blythe również nie miała w zwyczaju się go wstydzić i nieraz wyobrażała sobie, że znaczy w świecie więcej, niż faktycznie znaczyła. Zgodnie z historią rodziny nie domagała się tak jawnie, lecz trzymała pewne fakty w pamięci, zdolna do odpowiedniego zagrania nimi, gdy tylko nadarzy się stosowana okazja - wtedy bowiem można było zadziałać bardziej spektakularnie i zaskakująco. Duma nie pozwalała jej na jawne kaprysy i zachcianki, co nie oznaczało, że była od nich wolna. Szacunku i podziwu pragnęły w tym samym stopniu.
Yvette zignorowała podejrzliwe spojrzenie półwili, definitywnie postanawiając odczekać z przekazaniem jej tych radosnych wieści - wolała nie narażać dzisiejszego dnia na żadne niespodzianki i opóźnienia, okoliczności nie sprzyjały podobnym rozmowom, być może nieco dłuższym niż rzucenie pojedynczej wzmianki, jak gdyby była czymś zupełnie naturalnym. Kiwnęła głową na uprzejmość, tym samym odwdzięczając się i dając znak, że jej również jest miło. Na szczęście, bo wszystko mogło potoczyć się w zupełnie inne odczucia.
- Och, rozumiem to, nawet nie wiesz, jak bardzo - zapewniła poważnie, z nutą empatii. Miała problem z zaakceptowaniem ról przeciętnej baletnicy, gdy nie mogła już stanowić centrum sztuki. - Tym lepiej, że ją odgoniłam. Lepiej mierzyć wysoko - uznała z lekkim uśmiechem, subtelnie pocieszającym.
- Będzie mi bardzo miło - przyznała, kiwając głową. Zaskoczyła ją ta propozycja, ale wróżyła dobrze. Może przy okazji miałyby szansę na pomniejsze zapoznanie. To z kolei ułatwiłoby rozmowę, jaką planowała odbyć z Odette w przyszłości. - Tamta kobieta nie powinna już tu wrócić. Pomożesz mi ze strojami? - zapytała, wskazując lekkim ruchem dłoni to, co czekało na przygotowanie. Sama wyjmowała już kilka, uważnie obserwując, czy wszystko jest w porządku.
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
Tylko ja się z moją dumą i kaprysami nie chowam. Może dlatego nie mam dużego wianuszka przyjaciółek, ale nie potrzebuję ich. Mam kilkoro zaufanych osób, które mi w zupełności wystarczają. Oraz szereg mężczyzn, u których mogę wzbudzać podziw - czy w życiu kobiety potrzeba czegoś więcej? Oprócz sławy i pieniędzy, rzecz jasna.
Uśmiecham się lekko - widocznie łączy nas jednak więcej niż mogłabym przypuszczać. Lubię ambitne osoby. Takie nigdy nie będą dla nikogo pośmiewiskiem, a wręcz niedoścignionym wzorem.
- Zdecydowanie się zgadzać - odpowiadam całkiem miło. Bo i miło się zrobiło. Atmosfera jakby za dotknięciem różdżki się przerzedziła, a odór złości zastąpiony został przyjemnym zapachem lekkości oraz przyjaznego nastawienia. - Pewnie - mówię więc, dość entuzjastycznie nawet. I bardziej się uśmiecham. Zakasuję nawet rękawy będąc gotowa do roboty.
I rzeczywiście koncentrujemy się na pomocy oraz strojach. Sprawdzanie, drobne poprawki, odliczanie, ewidencja oraz masa innych rzeczy, która we dwie zajmuje zdecydowanie mniej czasu niż w pojedynkę.
Później wracam nawet zadowolona do domu.
zt. x2
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
Po zebraniu miar, porozmawianiu z zespołem i nakreśleniu swojej wizji pokusiła się o zostanie w teatrze, na sali do ćwiczeń. Świadomość, że to ona kiedyś mogła pracować w tym miejscu była dziwnie przytłaczająca, a mimo to po raz kolejny poddała w wątpliwość wybór, którego dokonała. Może gdyby została baletnicą, jej życie byłoby znacznie mniej skomplikowane, niż teraz? Może już dawno miałaby męża i dwójkę dzieci, piękny dom i święty spokój?
Przebierając się w komfortowy strój i wiążąc ciasno pointy, które dawno nieużywane zakurzyły się, przeszła do rozgrzewki zastanych kości. Jej praca w dużej mierze była siedząca, schylająca się i nie wpływała zbyt dobrze na drobne ciało blondynki. W połączeniu z butami na wysokim obcasie, których nie odmawiała sobie nawet w brzydką pogodę, tworzyła wprost zabójczą mieszankę dla swojego kręgosłupa, który - chcąc nie chcąc - w ostatnim czasie pobolewał. Jednak pochłonięta przez wir pracy zapominała o dbaniu o każdą dziedzinę życia, w tym szczególnie zdrowotną i zapewniającą jej dobry humor oraz optymizm.
Choć już dawno nie ćwiczyła, wciąż doskonale pamiętała podstawy każdej rozgrzewki baletowej i niektóre pozycje - miała wrażenie, że jej ciało działa intuicyjnie; wyprostowana jak struna przeszła do wykonywania passe, spoglądając uważnie na wykonywany ruch w lustrze przed sobą.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Solene Baudelaire dnia 30.03.18 16:04, w całości zmieniany 1 raz
Zaręczyny - czy ktoś mógł się tego w ogóle spodziewać? Ja nie. Wszystko spadło na mnie jak grom z jasnego nieba i do tej pory nie wiem co o tym myśleć. Czuję w sobie wiele sprzecznych emocji, myśli kłębią mi się w głowie jak oszalałe nie dając ani chwili wytchnienia. Od dwóch nocy prawie w ogóle nie śpię, przewracając się z boku na bok i zastanawiając czy postąpiłam słusznie. Małżeństwo niesie ze sobą zarówno korzyści jak i wady - pewnie mogłabym je rozpatrzeć w kategoriach tabelek oraz zysków czy strat, ale tu nie chodziło o byle mężczyznę, a o Marcela. Jeszcze kilka dni temu myślałam o nim w kategoriach najlepszego przyjaciela, teraz wszystko się zmieniło wywracając życie do góry nogami. Kiedyś obiecałam sobie, że za wszelką cenę będę dążyć do osiągnięcia szczytu kariery oraz może wtedy ewentualnie pomyślę o zakładaniu rodziny, co na pewno nie sprzyjałoby rozwojowi zawodowemu. Ponadto zrażona do mężczyzn okazujących się podłymi draniami wolałam się nimi bawić, żeby później zdeptać ich rozanielone serca. Teraz nie tylko nie mogę tego zrobić, ale też nie chcę. Odczuwając wewnętrzny opór przed skrzywdzeniem najbliższej mi osoby zgodziłam się na wszystko, co zaproponował. W pierwszej chwili towarzyszyła mi radość oraz duma, schody zaczęły się w momencie analizowania zaistniałej sytuacji, będącej dość niecodzienną. Czy jego miłość do mnie jest możliwa? Czy naprawdę zamierza się ustatkować? Czy nie pociąga go we mnie jedynie mój genetyczny urok? To tylko kilka z morza pytań powodujących we mnie całą masę wątpliwości i obaw.
Nawet treningi śpiewu wychodzą mi dość miernie, gdyż nie mogę się całkowicie skoncentrować na stawianych mi zadaniach. Myślami szybuję po zupełnie odmiennych krainach - dobrze, że to nie lekcje z nauczycielem, ten od razu dałby mi surową reprymendę. Niestety nie mogę ukrywać się w rodzinnej posiadłości wieczność, kiedyś będę musiała stawić czoła wszystkim wyzwaniom jakie niesie ze sobą ćwiczenia głosu. I dążenie do osiągnięcia sławy oraz wpływów.
Dziwnym trafem błądzę po pochłoniętym anomaliami Londynie. Nawet nie wiem kiedy nogi ponoszą mnie do teatru Palladium. Uwielbiam jego atmosferę przesiąkniętą sztuką, wspaniałe meble dla widzów oraz ogromną scenę. Od razu kieruję się na miejsce dla czarodziei, po korytarzach niesie się stukot obcasów. Jestem zdziwiona, że nie ma aktualnie żadnego występu. Wewnątrz jest dziwnie pusto, zaś przechodząc do mniejszej salki występów gdzieś obok, dostrzegam w niej kobietę.
Solene. Rozpoznałabym tę sylwetkę wszędzie, nawet topiąc się na Saharze. Moje oblicze z zamyślonego staje się pochmurne - jak długo się nie widziałyśmy? Jak długo będę w sobie pielęgnować cichą urazę? Nie wiem, czy będę w stanie jej kiedyś wybaczyć jawną, siostrzaną zdradę. Następna myśl - czy czytała Czarownicę? Nie, naturalnie, że nie. Zawsze jest ponad to, wywyższona i zapatrzona w siebie. Brzmi znajomo?
Zamykam za sobą drzwi, opieram się prawym bokiem o ścianę i krzyżuję ręce na piersi oglądając jej zmagania z samą sobą. Nic się nie zmieniło.
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
Skrzypnięcie drzwi nie zwróciło uwagi jasnowłosej. Wiedziała, że nie jest tu sama i przecież chwilę temu dopiero wypuściła grupę baletową po przymiarkach. Może miały trening, tu i teraz, bądź kolejną z prób przed wystawianym od dawna pokazem? Może po prostu któraś z dziewcząt czegoś zapomniała? Zawsze wychodziła z założenia, że prawdziwej baletnicy - profesjonalistki w swoim zawodzie, absolutnie nic nie powinno rozproszyć, i w imię tej zasady nie odwróciła nawet wzroku w tamtym kierunku. Ale cisza i poczucie obserwacji zza pleców wreszcie zmusiło ją do przesunięcia wzrokiem po lustrze. Widok Odette w zasadzie wcale jej nie zaskoczył; miała przeczucie, że prędzej czy później w końcu się spotkają i będą musiały porozmawiać, a skuteczne i zarazem bezsensowne próby odsuwania tego dnia przynosiły za sobą coraz więcej trudności, niż ulgi. Uśmiechając się pod nosem, nie zaprzestała swojego zajęcia, co najwyżej zmieniając pozycję - po passe przeszła do równie perfekcyjnego plie. Zastanawiała się jednak jak długo Odette postanowiła milczeć. Brała ją na przeczekanie, czy może sądziła, że rzuci jej się w ramiona z płaczem i przeprosinami? Nie znały się od dziś, a upór jakim cechowała się starsza z sióstr od razu wykluczał obie te opcje, czego ta młodsza powinna być równie pewna, co śmierci.
- Co tu robisz? Zmieniłaś zawód? - Spytała po francusku, nie mając nawet zamiaru używać angielskiego, chociaż ciekawość, czy jej siostra dalej kaleczyła język kraju, w którym mieszkała od dawna, była ogromna. Nie rozumiała z czego zresztą wynikała ta przepaść między nimi, skoro uczyły się po równo i nierzadko razem.
Drugą kwestią, która pojawiła się w jej głowie było szybkie przeliczenie lat wzajemnej nieobecności w swoich życiach. Całe osiem, może osiem i pół roku wzajemnego unikania się i żywienia urazy za rzeczy z przeszłości, które teraz już nic nie powinny znaczyć - nie wiedziała, kiedy ten czas przeciekł jej przez palce. - Gratuluję zaręczyn. Przynajmniej do ciebie rodzice się odezwą i może nawet zawitają w Anglii. - Wiedziała o zaręczynach. Bynajmniej nie z własnej woli, ani faktu, że przeczytała bezsensowne czasopismo, którym gardziła. Wciąż mieszkała z wujostwem, które nie stroniło od przeglądania porannej prasy przy kawie i które równie często umilało jej dzień podobnymi informacjami.
Obserwuję spokojnie płynne ruchy siostry. Ile to już minęło? Nie potrafię nawet zliczyć. Dni mijają bezpowrotnie, zaś ukłucie żalu nadal tkwi w sercu niczym uporczywa drzazga. Powinnam zapomnieć - niestety w tym całym konflikcie nie chodzi wcale o to, że odbiła mi chłopca, za którym tak szalałam. Tylko o zdradę, o sprzeniewierzenie się świętości rodzinnej, kobiecej solidarności. Siostrzanej więzi. Może ta nigdy nie była między nami zbyt mocna, jednak czy Solene ma powód do tego, żeby ją zrywać zamiast umacniać dodatkowymi nićmi tkaniny? Nigdy nie przeprosiła, będąc upartą, to chyba rodzinne. Ja z kolei nadal pielęgnuję w sobie urazę, bo od kiedy to ofiara wyciąga rękę do sprawcy? Obie jesteśmy zbyt butne, zbyt krnąbrne i zbyt zawzięte. Gdyby tylko któraś z nas posiadała łagodniejszy charakter, zapewne nasze relacje wyglądałyby teraz inaczej. Za to jesteśmy potomkiniami wili, najprawdziwszymi harpiami - walczymy do końca, nawet bezsensownie.
- Nie. Spaceruję - odpowiadam neutralnie, nie zmieniając nawet pozy. Dalej się przyglądam, nie oczekując już od czarownicy niczego. Skoro przez tyle lat się nie doczekałam to dlaczego dzisiejszy dzień miałby wyglądać inaczej? Jednak z jakiegoś powodu tu stoję, zamiast obrócić się na pięcie i odejść. Dlaczego? Nie mam pojęcia. Naprawdę.
Wie. Kolejne słowa, chociaż kąśliwe oraz złośliwe, zmieniają tor moich myśli. Czyli wie, wbrew temu, co sądziłam jeszcze kilkanaście sekund temu. Unoszę lekko brwi, nie kryjąc zażenowania.
- Nie obchodzi mnie co zrobią - mówię natychmiast. Doskonale o tym wiesz, Solene. Przeszłyśmy przez to samo piekło, nie wmawiaj mi, że zależy mi na ich poklasku. Gdyby tak było, siedziałabym właśnie we Francji na kursie uzdrowicielskim, po którym wydano by mnie za mąż, tak jak próbowali to zrobić z tobą. - Wyjścia z choroby mi nie pogratulujesz? - pytam, doskonale wiesz po co. Nie było cię tam ani chwili, sekundy jednej. W tym szpitalu, najokropniejszym miejscu na ziemi - może poza więzieniem w Tower czy Azkabanie. Trzecie miejsce na liście to wciąż podium. I ciebie tam nie było. Za co mnie tak nienawidzisz Baudelaire?
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
Na wieść o chorobie zatrzymała się w połowie wykonywanego ruchu, dopiero teraz zwracając przodem w kierunku Odette. Zrozumiała aluzję i cel pytania, a zamiast oczekiwanej reakcji zmierzyła siostrę wzrokiem, posyłając jej gorzki uśmiech.
- Najwidoczniej nie była tak ciężka, skoro stoisz tu przede mną cała, calutka. - Odparła, chociaż w głębi ducha poczuła lekkie ukłucie zawodu, że i w takich chwilach ani rodzina ani nawet ona sama nie poinformowała jej o chorobie, o której nie miała pojęcia. Z drugiej strony miała świadomość, że też nie była w porządku: przecież Odette również nie miała pojęcia o porwaniu sprzed kilku lat - a jednak nie zamierzała jej tego wytknąć, byleby tylko wzbudzić wyrzuty sumienia i stłumioną tęsknotę. Nie miała zamiaru wbijać Odette szpilek, bo jej celem było odnalezienie siostry i naprawa kontaktów, która jak na razie nie szła zbyt dobrze. Stojąc zaledwie pół metra przed nią próbowała wyłapać każdą, nawet najmniejszą zmianę w wyglądzie jasnowłosej - poza tym, że z pięknej nastolatki, stała się jeszcze piękniejszą, dojrzałą kobietą, zauważyła, że blask w jej oczach lekko przygasł. Może spowodowało to ich niespodziewane spotkanie?
- Co się z nami stało, gwiazdeńko? - Spytała cicho, wcale nie retorycznie, odruchowo zwracając się doń pieszczotliwym określeniem, jakiego używała, gdy były młodsze. Była jej gwiazdeńką, najjaśniej świecącą na niebie i w życiu, nie rozumiała dlaczego tak bardzo to wszystko zepsuła, gubiąc swoją małą gwiazdę pomiędzy miliardami innych, przez jakiegoś mężczyznę. Nie rozumiała w nią wtedy wstąpiło, że dla chwili rozrywki naraziła siostrzany pakt; nie znała słów, którymi mogłaby przeprosić Odette za tamten występek i sposoby, by wynagrodzić lata nieobecności w jej życiu. Wysunęła rękę w kierunku siostry, ujmując lekko jej dłoń - ponoć nie dało się być złym na kogoś, kogo trzymało się w tym samym momencie za rękę i naiwna wiara w to, że tak właśnie jest pozwalała posunąć się Solene do takiego gestu.
Gorzki uśmiech oraz kolejne słowa są silnym ciosem w twarz. Wykrzywiam mimikę w podobny sposób, ukazując rozgoryczenie, za to maskując prawdziwy smutek. Zawód? Chyba odzwyczaiłam się od niego, tak jak ty od mojego wzroku.
- Najwidoczniej - rzucam sucho, pozornie beznamiętnie. - Rozczarowana? - pytam kpiąco, może masochistycznie, wszak wiem, że usłyszę potwierdzenie. Dlaczego miałoby być inaczej? Nie pytasz o mój stan zdrowia, o przyczynę, o konsekwencje, o długość rekonwalescencji. Nie jestem zdziwiona, ale też nie zadowolona. Zawsze gdzieś trochę człowiek ma nadzieję, że będzie lepiej, inaczej. Rozsądek mówi mi coś zgoła innego, ale serce wyrywa się ze swoimi romantycznymi, idealistycznymi, wręcz sielankowymi teoriami, marzeniami. I człowiek głupieje. I ja również to czynię, nie będąc pewną co tu właściwie robię.
Wydaje mi się, że powiedziałyśmy już sobie wszystko, co było do powiedzenia. Dlatego prostuję się, przestając opierać ciało o ścianę - zamierzam odejść, wyjść z dusznego teatru, odpocząć. Może zbyt szybko powróciłam do życia po chorobie. Przez to jestem nieodporna na bodźce z zewnątrz, przewrażliwiona na punkcie nierealnego.
Dopiero pytanie, które zawisa bezwiednie w powietrzu pozwala mi na uniesienie wzroku oraz zatrzymanie się w pół kroku. Nie wiem. Nie znam odpowiedzi na to pytanie.
- Może dorosłyśmy - stwierdzam lakonicznie, cicho. Delikatnie, nieśmiało zaciskając palce na ciepłej dłoni Solene. Na której nie widzę ani pierścionka zaręczynowego, ani obrączki. Dlaczego? - Dlaczego wciąż jesteś sama? - pytam więc. Tak być nie powinno, nie w tym wieku, nie z twoimi warunkami. Możesz mieć każdego, jesteś w końcu Baudelaire. Właśnie, dlaczego wciąż jesteś Baudelaire?
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
- Podjęłam wiele złych decyzji w życiu, a teraz ponoszę za nie odpowiedzialność. - Odparła wreszcie, z lekkim przekąsem. Oczywiście zdawała sobie sprawę ze swojego wieku i tego, że ludzie, którymi się otaczała, zwracali na to uwagę. Wiedziała też, że jako córka Baudelaire, w której płynęły geny potomkiń, już dawno powinna być zamężna i mieć dzieci, które teraz chciała z całego serca, a świadomość, że nieprędko to nastąpi wprawiała ją w zły humor ostatnio coraz częściej. Czasami żałowała, że wtedy, tamtego popołudnia, odmówiła zaręczyn unosząc się dumą i emocjami - gdyby tylko wiedziała, że jej mężem miał być aktualny przyjaciel... na szczęście nie wiedziała i pewnie nieprędko miała się tego dowiedzieć, o ile w ogóle. Żałowała też, że raz zakochała się jak szalona, oddając kłamliwemu mężczyźnie swoje serce i że lord Nott się do niej nie odzywał, zarzucając jej niesprawiedliwie kłamstwo. To właśnie do niego powoli zaczynała się przekonywać, darzyć go dawno zapomnianym i wypartym uczuciem.
Dało się zauważyć nagłą zmianę w wyrazie twarzy jasnowłosej, która wskazywała na proces myślowy toczący się w jej głowie, a gdy uświadomiła sobie, że zaczęła coraz mocniej obejmować siostrę, odsunęła się nieznacznie.
- Żałuję. Żałuję wielu rzeczy i tej sytuacji między nami. Wybacz mi, Odette. Nie chciałam cię skrzywdzić. - Uśmiechnęła się ponuro, z lekkim rozgoryczeniem, dodając: - Tęskniłam za tobą. - A po tych słowach zamilkła, dając siostrze czas na przetrawienie jej wyznania. Czyż nie na to czekała? Na ten moment, w którym przyzna się do błędu i przyzna szczerze, między słowami co prawda, że jej potrzebuje teraz bardziej, niż kiedykolwiek?
[bylobrzydkobedzieladnie]
ain't enough.
Ostatnio zmieniony przez Solene Baudelaire dnia 30.03.18 16:05, w całości zmieniany 1 raz
I teraz nagle to wszystko mogło się zmienić. Wystarczy okazać tylko trochę dobrej woli. Ale czy to jest prawdziwe? Czy znów serce nie pęknie mi na tysiąc niewielkich kawałeczków? Mogę albo zaryzykować albo ponownie się odsunąć i rozmyślać nad tym, co straciłam.
- Rozumiem - mówię nieco zasmucona. Nie chcę naciskać, żeby jej nie spłoszyć. Może kiedyś zechce mi powiedzieć co takiego się stało. Jest chyba na to za wcześnie. Pojmuję to i nie drążę tematu. Życie różnie się układa. Czy ja kiedykolwiek spodziewałabym się, że będzie nas łączyć z Marcelem coś innego niż wieczna przyjaźń oraz wzajemne wsparcie? Na pewno nie.
Słowa. Krótkie, treściwe. Bez znaczenia? Nie wiem. Trochę boję się zaufać, ale myśl o wyrzutach sumienia w przypadku odrzucenia przeprosin wydaje mi się na chwilę obecną zbyt przerażająca. Uśmiecham się delikatnie.
- Ja też. - Też tęskniłam, też żałuję, też przepraszam. To wszystko wypowiadam cicho, miękko, ale nie bezszelestnie. Głos trochę mi drży, ale nie wiem co mogę jeszcze dodać. Po wpatrywaniu się w siostrę wpatruję się we własną dłoń, na której lśni zaręczynowy pierścionek. O ironio. - Myślisz, że… możemy zacząć od nowa? - pytam nagle, uzewnętrzniając swoje największe obawy.
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
- Jeśli popracujemy nad tym wspólnie, to tak. Jeśli tylko tego chcesz, kochanie. - Podejrzewała, że jeszcze nie raz powrócą do tego tematu i nie raz pokłócą się o przeszłość, ale cieszyła się, że nie nastąpiło to w tym momencie. Słowa wypowiadane w nerwach nigdy nie przynosiły niczego dobrego, a przeważnie były czymś nieprzemyślanym, co ciężko potem było odkręcić. - Chodźmy stąd, Odette, gdziekolwiek. Mamy dużo do nadrobienia. - Zaproponowała, nie naciskając jednak do przedłużenia ich spotkania. Podobnie jak ona, siostra również potrzebowała czasu na przemyślenia; szanowała to.
- Pójdę się przebrać, jeśli masz ochotę, spotkajmy się za dziesięć minut w holu. Nie obrażę się, jeśli zadecydujesz inaczej. - Dodała, uśmiechając się i zapewniając ją w ten sposób, że jeśli nie teraz, to odezwie się w najbliższej przyszłości. Skoro zrzuciła już poniekąd z siebie ten ciężar, postanowiła pielęgnować ich relację, budować ją na nowo i tak, jak należy. Chciała być dla niej siostrą; odpowiednią, nie tą, co zawodzi.
zt
ain't enough.
Kruszeję pod wpływem padających słów. I uścisków. Tak dobrze znany zapach perfum - bliski, a jednak daleki. I ścisk w żołądku oraz gardle. Myśli - dlaczego nikogo nie ma? Jak to życie jej się ułożyło? Zdecydowanie mamy o czym rozmawiać podczas następnego spotkania. Wierzę, że ono będzie. Mam nadzieję. Chcę mieć. Nie pozostaje mi w tej sytuacji chyba nic innego.
- Chcę - odpowiadam to samo w przeciągu dwóch dni. Chcę. Po raz pierwszy coś, czego chcę, ma szansę się spełniać. Jak gdybym spotkała spadającą gwiazdę spełniającą życzenia. Jestem wniebowzięta tym faktem, ale pozostaję mimo wszystko zachowawcza. Wszak to o niczym nie świadczy. - Tak, mamy wiele do nadgonienia - potwierdzam i uśmiecham się lekko. Niepewnie, ale jednocześnie naprawdę zadowolona. Wzrok jakby automatycznie wędruje w kierunku pierścionka znajdującego się na palcu. Przedziwne uczucie.
- Zaczekam - zapewniam siostrę. Kładę jej jeszcze dłoń na ramieniu. Wystarczyło tak niewiele. Zwykłe przepraszam, uścisk i obietnica poprawy. I znów możemy dążyć do odbudowania utraconej więzi. Zasługujemy na to.
Wychodzę z sali wraz z Solene. Czekam oparta o ścianę, potem idę do holu. I stamtąd wychodzimy już razem. Czy tak będzie zawsze?
zt.
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
Tu także w wyniku rozładowania magii zapanował istny chaos - moc magiczna była niestabilna, niebezpieczna. Choć za dnia Ministerstwo nie dopuszczało nikogo w pobliże okolic, w których magia szalała najbardziej, ministerialne próby zaprowadzania porządku kończyły się klęską. Nie minęło parę dni, gdy czarodzieje zaczęli zastanawiać się, czy aby na pewno Ministerstwo chce, aby magia została doprowadzona do porządku - postanowili więc wziąć to w swoje ręce.
Odkąd Ministerstwo Magii oznaczyło to miejsce jako niebezpieczne, pojawienie się w nim mogło grozić aresztowaniem przez Oddział Kontroli Magicznej. Do czasu uspokojenia się magii nie można rozgrywać tu wątków innych niż te polegające na jej naprawie.
Jeden z najsłynniejszych teatrów Wielkiej Brytanii także znalazł się pod wpływem anomalii. Jego gmach został zamknięty dla widzów tuż po tym, gdy fotele w jednej z lóż odgryzły pewnemu arystokracie głowę, zaś schody prowadzące na scenę pozbawiły tenora prawej nogi. Podobno wszystkie sprzęty oraz meble w teatrze działały na niekorzyść przebywających tam ludzi. Świece skapywały wrzącym woskiem na fryzury dam, dywany rolowały się w ten sposób, by połamać kostki dżentelmenów, nie wspominając już o morderczych instrumentach znajdujących się w kanale orkiestry. Czarna magia nadała przedmiotom śmiercionośny charakter.
Tuż po wejściu do środka nic nie zapowiadało tragedii. Spokojnie przeszliście szerokim lobby i podążyliście aż na środek przejścia, prowadzącego wzdłuż widowni. W ostatniej chwili zorientowaliście się jednak, że kryształowy, potężny żyrandol, wiszący nad wami potwornie drży - w następnej sekundzie leciał tuż na was, pełen śmiercionośnych świecidełek i przytłaczającego ciężaru.
Wymaganie: Poprawne rzucenie zaklęcia Wingardium Leviosa przez obydwu czarodziejów.
Niepowodzenie skutkuje upadkiem żyrandola. Otrzymujecie po 100 obrażeń tłuczonych.
Przed rozpoczęciem kolejnego etapu należy odczekać co najmniej 24h. W tym czasie do lokacji może przybyć kolejna (wyłącznie jedna) grupa chcąca ją przejąć, by naprawić magię na sposób inny, niż miała być naprawiona dotychczas.
Walka odbywa się zgodnie z forumową mechaniką oraz z arbitrażem mistrza gry do momentu, w którym któraś z grup zdecyduje się na ucieczkę bądź nie będzie w stanie prowadzić dalszej walki.
Wymaganie: ST ujarzmienia magii jest równe 140, a sposób obliczania otrzymanego wyniku zależny jest od wybranej metody naprawiania magii.
Uwaga - jeżeli postać posiada zerowy poziom biegłości organizacji, mnoży statystykę nie razy ½, a razy 1. Postać posiadająca pierwszy poziom biegłości mnoży razy 1½.
W metodzie neutralnej każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+Z; wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
W metodzie Rycerzy Walpurgii każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+(CM * poziom biegłości organizacji); wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
W metodzie Zakonu Feniksa każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+(OPCM * poziom biegłości organizacji); wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
Wibracje czarnej magii nieco zmalały, byliście z siebie dumni - i w pierwszej chwili wydawało wam się, że się przesłyszeliście, bowiem do waszych uszu dobiegł dźwięk dziwnych pohukiwań aprobaty. Gdy obejrzeliście się za źródłem dźwięku, zobaczyliście, że na widowni siedzi duch. Staroświeckiego, wysublimowanego dżentelmena z binoklem w oku. Z niecierpliwością zakrzyknął, że oczekuje następnego aktu wspaniałej sztuki romantycznej. W jego martwych, płowych oczach zalśniła groźba. Wyczuwaliście, że to on panował nad tym miejscem i stanowił martwą personifikację anomalii, którą musieliście zadowolić, by móc opanować ją do końca.
Wymaganie: ST zachwycenia ducha swymi aktorskimi umiejętnościami wynosi 60. Do rzutu doliczany jest bonus wynikający z biegłości kłamstwa. Przynajmniej jedna osoba musi wczuć się w swoją rolę na tyle dobrze, by zaspokoić wymagania istoty.
W przypadku niepowodzenia duch wpada w wściekłość. Wydaje z siebie przejmujący ryk, doskonale czujecie jego potworny gniew. Choć zdaje się, że nie może zrobić wam fizycznej krzywdy, to jego magiczna moc, wzmocniona anomalią, sprawia wam okrutne tortury, ledwie wytrzymujecie chłód i pisk. Otrzymujecie 200 obrażeń psychicznych i padacie zemdleni na ziemię.
Nie byli zadowoleni, lecz nikt by nie był, gdyby musiał uciekać przed pierwszym lepszym zaszemraniem za plecami. Spotkanie się twarzą w twarz z jakimiś służbami porządkowymi nie mogło dojść do skutku, bo pojawiłyby się pytania, a te bywały niezwykle niewygodne. Szczególnie w tym momencie, w którym znajdowała się Wielka Brytania i wiele głosów chciało dość do władzy. Morgoth słyszał i był świadkiem aresztowań; wrzucania obywateli z powodu przewinień zupełnie nieuzasadnionych do aresztu. Bez żadnej zapowiedzi, bez żadnych większych powodów. Po prostu robiono to, by zachować ludzi z daleka od anomalii oraz żeby wzbudzić pewnego rodzaju represje. Szacunek? Jeśli tak to pojmowano go bardzo mylnie. Ministerstwo Magii kolejny miesiąc z rzędu nie ingerowało w anomalie, woląc zostawić je szalejące bez kontroli, gdzie narażeni na ich oddziaływania byli zwykli obywatele. Czemu dziwiono się więc, ze próbowano coś z tym zrobić? To właśnie świadoma próba polepszenia stanu kraju oraz państwa powinna wychodzić od strony rządu, a nie przypadkowych osób, które łapały za różdżki zbyt zdesperowane, by pozwolić na to, by w ich okolicy działo się coś, czego działania nie rozumieli. Jego pogarda do instytucji, jaką było Ministerstwo wzrastało z każdym dniem, a gniew za manipulację ludnością zamienił się w obrzydzenie. Niestety nie wszyscy w jego rodzinie zdawali sobie z tego sprawę, lecz jakie to miało w tym momencie znaczenie? Panował chaos, a oni musieli postarać się nad nim zapanować chociaż odrobinę.
Pojawili się z Goylem w teatrze, gdzie nic nie wskazywało na to, że działo się tu coś związanego z szaleńczą magią. Pogłoski jakie zasłyszał były jednak nad wyraz solidne, dlatego nie dali się zwieźć względnemu spokojowi tego miejsca. Były to jednak tylko pozory. Wchodząc do środka, byli gotowi i czujni, lecz nic ich nie dotknęło. Jeszcze nie. Dopiero na sali głównej przechodząc po jednym z żyrandoli, Morgoth usłyszał jakieś poruszenie i gdy podniósł głowę, zorientował się, co się działo. - Wingardium Leviosa - rzucił szybko, mając nadzieję, że nie dał się zaskoczyć tak głupio i lekkomyślnie. Przygnieciony żyrandolem... Istotnie epicka śmierć w doborowym towarzystwie.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
#1 'k100' : 78
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :