Ruiny elektrowni Battersea
Był to jeden z najnowocześniejszych budynków w mieście, chluba londyńczyków: największy w Europie budynek wzniesiony z cegły i pierwsza tego typu elektrownia opalana węglem. Oddana do użytku ledwie kilka miesięcy temu znana jest przez każdego mugola w mieście; dla czarodziejów wydawać się musi olbrzymim, brzydkim, futurystycznym budynkiem zalewającym zarówno powietrze, jak i wodę Tamizy, olbrzymią ilością nieczystości związanych z odpadami.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 10.02.18 13:22, w całości zmieniany 2 razy
— Szalone. Jeżeli nasze spotkanie ma być naznaczone szaleństwem, tak wiedz, iż tylko szaleńcy są coś warci, drogie słońce — odpowiada Ernie, drugą ręką muskając rudy kosmyk, jaki opadał na niewieścią skroń. Jakby zahipnotyzowany tym ruchem, opuszek przenosi na linię jej żuchwy — I gwiazdy — dodaje ciszej, czulej. Umawiają się na spotkanie, a kolejne godziny rozłąki wydają się być nie do zniesienia, jednak jeśli kierowca ma zrobić wrażenie, pokazać, iż jest najlepszym wyborem z możliwych — musi się postarać, bo nic co jest warte wysiłku, nie przychodzi łatwo. Więc ubiera garnitur, który wygląda w jego oczach jakoś tak lepiej niż odświętne szaty, kupuje bukiet kwiatów, które najprawdopodobniej kosztować go będą połowę wątroby, nim pojawia się na miejscu z gitarą na plecach oraz kocem pod ręką, udaje mu się zahaczyć o rozgłośnię radiową. Bo co jak co, ale jeśli ten gość idzie w romans, to będzie to romans z przytupem! Co prawda wcześniej było to raczej marne miejsce na adorowanie, biorąc pod uwagę chemikalia oraz inne cudowności, ale klockowaty budynek został całkowicie zmieciony z powierzchni ziemi, dzięki czemu miał do wykorzystania plac gołej ziemi i może parę żab z trzema oczami. Dlatego też rozkłada koc, że niby tak romantycznie i uuuu i aaaach, jedzenie z Frish & Chips już czeka, wzbogacone o dwie szklane butelki coli (nie znają ci czarodzieje dóbr mugolskich, to on pokaże, że z nim same cudowności będą poznawane i potem będzie uuuu i aaaach), chłopakom z knajpki nawet rzucił kilka sykli, żeby głośniej radio dali, jako że nieopodal smażalnia była, ale trochę przypał taką laskę brać do smażalni (chociaż z personelem był na ty i generalnie się lubili), więc trzeba mieć gest. Gest miał, puste pole też, tylko panienki wciąż brak. Jednak zauważył ją, w błękitnej sukience niczym wodna nimfa o pocałowanych przez słońce włosach, z różowymi, miękkimi ustami, z których należało spijać li jedynie pocałunki.
— Jesteś. Istniejesz. O moje słońce i gwiazdy, dopóki się nie pojawiłaś, pogrążony byłem w mroku. Ale widzę, tylko dzięki tobie — mówi urzeczony, całując raz jeszcze wierzch jej dłoni. Podaje też damie swego serca bukiet, prowadząc ją ostrożnie w stronę przygotowanego pikniku w Prangowym stylu, czyli przyjemnym, a nie biednym — Wybacz mi, proszę, że nie zdołałem się nawet przedstawić. Prang, Ernest Prang, do usług, wiecznych usług — przedstawia się, przywołując na twarz uśmiech zniewalający. Pomaga usiąść wiedźmie, nie potrafiąc oderwać oczu od zgrabnych nóg, od smukłych rąk, zastanawiając się przy tym, jak taki koleś jak on, mógł spotkać się z kimś takim jak ona. Bo cholera, siostra Celestyna nie miała racji, nie czekało na niego piekło, nie kiedy był teraz w niebie.
Ciemnowłosy czarodziej był prawie dokładnie w jej typie, lecz urzeczona jego uśmiechem postanowiła radośnie zignorować fakt, że dotychczasowi lubi byli kilka centymetrów wyżsi. To nie miało znaczenia, skoro w jej dłoniach na powitanie pojawił się przepiękny bukiet, a usłane piegami policzki przykrył delikatny rumieniec. Podziękowała cichym głosem, stając się na moment spłoszoną panienką, a nie doświadczoną i twardą kobietą, którą przecież była. Nie mogła jednak reagować inaczej, gdy stojący przed nią mężczyzna wygłaszał peany na jej temat i wyglądał na równie oczarowanego spotkaniem, co ona. Uśmiechali się więc do siebie, oboje z roziskrzonymi oczami, próbując prześcignąć w wymyślaniu pochlebstw, które lepiej oddałyby ich zauroczony stan.
- Całe popołudnie uśmiechałam się na myśl o naszym spotkaniu – wyznała wpatrzona w jego ciemnoniebieskie tęczówki.
Dała się poprowadzić w stronę przygotowanego wcześniej pikniku i z gracją poprawiła sukienkę, gdy siadała. Z jednej strony pragnęła już pogrążyć się w konwersacji, poznać Pranga jak najbliżej, by intensywność ich spotkania nie miała żadnych granic. Z drugiej jednak strony, nie bardzo wiedziała o co powinna zapytać go najpierw.
- Ernest – powtórzyła jego imię ciepłym głosem, wzdychając po tym cicho. Po krótkiej pauzie uznała, że sama także powinna się wreszcie przedstawić – Jestem Jessa Diggory – nie sądziła, by pamiętał jej nazwisko z jakichkolwiek gazet; wydawał się być trochę młodszy, a ona przecież była tylko rezerwową. Jakie było prawdopodobieństwo, by siedzący naprzeciwko mężczyzna okazał się nie tylko zapierającym dech w piersiach przystojniakiem, ale na dodatek fanem Harpii?
Zerknęła zaciekawiona na butelkę coli, lecz szybko powróciła do studiowania twarzy oraz sylwetki czarodzieja, chłonąc jego obraz i zapamiętując go już na zawsze.
- Byłeś kiedyś zakochany, Erneście? – zapytała bezpardonowo, gdy tylko przyspieszone bicie serca pozwoliło jej się wreszcie odezwać.
— Ach, więc dlatego dzień wydawał się jaśniejszy niż dotychczas — stwierdza, jakby uśmiech czarownicy był odpowiedzią na wszystko. Jakby to on, nie zaś zjawiska atmosferyczne mogły wpłynąć na pogodę. Czy jeśli zapłacze, tu i teraz, to czy deszcz lunie nagle i świat skryją szarości? Nie, nie chciał wiedzieć. Nie chciał widzieć tych zielono-szarych tęczówek zaszklonych łzami, pogrążonych w smutku. Łuk jej warg naturalnie sięgał ku dołowi, a przecież tak niebiańskiej istocie należało podarować wszelkie szczęście oraz motyli taniec. I kilka pocałunków, czerwienią znaczących usta.
— Panna Diggory — szepce w swoistym uniesieniu, chociaż przecież nie powinien się aż tak zatracać w nazwisku. Nie powinien smakować liter jej imienia na języku, o nie było, to w stylu kierowcy. Niemniej kierowca sam był swym stylem — Jessa. Tak mocne, a zarazem delikatne imię — mruczy, muskając ustami raz jeszcze wierzch jej dłoni. Nie był ogromnym entuzjastą quidditcha, choć jeśli miał wybierać, panienki w spodniach miały w sobie to coś i zdecydowanie kibicował Harpiom, gdy tylko udało mu się ogarnąć bilety. Czy znał Jessę? Możliwe. Jednak jego myśli nie sięgały trybun oraz krzyków zdzierających gardło, a ciepła skóry, zbliżenia dwóch ciał, pocałunków wymienianych pospiesznie. Zamarł przy pytaniu kobiety, lekko brwi zmarszczył i ostrożnym ruchem sięgnął w stronę jej twarzy, chcąc musnąć, choć odrobinę konstelację piegów ścielącą jej lica. Tak bardzo miał nadzieję, iż zbliżająca się niespodzianka, wywoła nieznaczne miłe poruszenie w niej, nie zaś niechęć za brawurę.
— Było kilka iskier w moim życiu, choć żadna nie wywołała pożaru w sercu, żadna nie mogła wykrzesać z siebie, chociażby odrobiny ognia. Lecz teraz stoję przed obliczem pożogi, czy ty moja pani, masz zamiar mnie spalić, czy to tylko marne życzenie równie marnego mnie? — mówi Ernie, jak nie on. Niemniej czym był Ernie z rana? Nikim! Pustą skorupą płonnych nadziei! — A ty? Kochałaś kiedyś? Kochaną być musiałaś, proszę, nie wmawiaj mi niczego innego — pyta uprzejmie, chcąc zagłębić się w jej spojrzeniu. Przyciągnąć bliżej, wsłuchać się w bicie ich serc.
Tu także w wyniku rozładowania magii zapanował istny chaos - moc magiczna była niestabilna, niebezpieczna. Choć za dnia Ministerstwo nie dopuszczało nikogo w pobliże okolic, w których magia szalała najbardziej, ministerialne próby zaprowadzania porządku kończyły się klęską. Nie minęło parę dni, gdy czarodzieje zaczęli zastanawiać się, czy aby na pewno Ministerstwo chce, aby magia została doprowadzona do porządku - postanowili więc wziąć to w swoje ręce.
Odkąd Ministerstwo Magii oznaczyło to miejsce jako niebezpieczne, pojawienie się w nim mogło grozić aresztowaniem przez Oddział Kontroli Magicznej. Do czasu uspokojenia się magii nie można rozgrywać tu wątków innych niż te polegające na jej naprawie.
Odkąd za sprawką dziwnych i nieznanych większości czarodziejom okoliczności elektrownia przestała istnieć, to miejsce przyciągało ludzi, którzy uznawali je za magiczne i wypełnione nieczystymi siłami. Straszono tym miejscem dzieci, dziewczyny, kolegów, którzy zakładali się o to, kto wyjdzie z tego terenu żywy, a przynajmniej nie opętany przez ponoć zamieszkujące tu duchy zmarłych mugoli. Ale owa nieczysta siła w końcu rzeczywiście zajęła sobie ten teren. Czarnomagiczna burza, która nie miała dla nikogo litości upodobała sobie teren dawnej elektrowni, a w jej centrum zrodziła się anomalia. Chodziły pogłoski o ghulach, a także innych podobnych im stworzeniach, które miały nawiedzać okolice, ale mało kto wiedział, że czarnomagiczna moc drzemiąca w ziemi budziła do życia trupy tu pogrzebane przez — co niektórzy wiedzieli — Rycerzy Walpurgii.
Niedługo po przybyciu na miejsce śmiałkowie mieli okazję zmierzyć się z demonem nie z tego świata. Z gruzów, z ziemi, wyłonił się inferius.
Wymaganie: Pokonanie inferiusa za pomocą zaklęcia Ignitio. Inferius nie był wyjątkowo silny, anomalia zbudziła go do życia po przybyciu czarodziejów, którzy chcieli ją pokonać, ale nie zdążyła nasilić go mocą, która mogła stanowić ogromne zagrożenie.
Jednak niepowodzenie któregokolwiek z czarodziejów sprawi, że istota rzuci się na jednego z nich (tego, który wynik był niższy) i zaatakuje go, gryząc boleśnie w nogę. Rana będzie poważna, pozbycie się inferiusa niczego nie zmieni. Jeśli noga ma zostać uratowana czarodzieje muszą się błyskawicznie ewakuować z miejsca zagrożenia i udać do Munga.
Przed rozpoczęciem kolejnego etapu należy odczekać co najmniej 24h. W tym czasie do lokacji może przybyć kolejna (wyłącznie jedna) grupa chcąca ją przejąć, by naprawić magię na sposób inny, niż miała być naprawiona dotychczas.
Walka odbywa się zgodnie z forumową mechaniką oraz z arbitrażem mistrza gry do momentu, w którym któraś z grup zdecyduje się na ucieczkę bądź nie będzie w stanie prowadzić dalszej walki.
Wymaganie: ST ujarzmienia magii jest równe 135, a sposób obliczania otrzymanego wyniku zależny jest od wybranej metody naprawiania magii.
Uwaga - jeżeli postać posiada zerowy poziom biegłości organizacji, mnoży statystykę nie razy ½, a razy 1. Postać posiadająca pierwszy poziom biegłości mnoży razy 1½.
W metodzie neutralnej każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+Z; wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
W metodzie Rycerzy Walpurgii każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+(CM * poziom biegłości organizacji); wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
W metodzie Zakonu Feniksa każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+(OPCM * poziom biegłości organizacji); wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
Ustabilizowanie magii nie przyniosło od razu temu miejscu spokoju. Ziemia zaczęła drżeć, w powietrzu wibrowały cząsteczki magii, a w okolicy pojawił się patrol.
Wymaganie: Ukrycie się przed patrolem. ST wynosi 50, do rzutu należy doliczyć biegłość: ukrywanie się.
By naprawa anomalii była skuteczna przynajmniej jednemu z czarodziejów musi się udać ukryć przed czujnym wzrokiem patrolu. Niepowodzenie doprowadzi do zatrzymania czarodzieja lub czarodziejów i osadzeniu ich w Tower na 3 dni w celu przesłuchania. Jeśli schwytana zostanie postać krwi mugolskiej, lub osoba z rodu sympatyzującego z mugolami dodatkowo w więzieniu zostanie dotkliwie pobita, a po wyjściu będzie czekać ją wizyta w Mungu.
| Lokacji nie udało się naprawić, anomalia odeszła samoistnie, w wątku znów można grac bez przeszkód.
Najboleśniej spada się z wysokiego konia. Moim koniem był Bank Gringotta. Ziszczenie marzeń każdego, kto chciał spijać piankę w branży łamania klątw. Prestiż, najlepsze zlecenia, najciekawsze delegacje - nawet konieczność współpracowania z goblinami nie wydawała się tak upierdliwa przy całej górze przywilejów. Jak nikt inny znałam ich paskudne charaktery, skłonność do nieustannego oszukiwania i opryskliwość wobec czarodziejów - nic lepiej nie hartowało ducha niż kilkuletnia współpraca z tymi kreaturami. I nic tak nie wyostrzało zmysłów na wszelkie przejawy nieuczciwości. Nigdy nie interesowały ich kilogramy błyskotek, które nosiłam na palcach, w uszach, czy wokół nadgarstków. Wystarczył im rzut oka by wiedzieć, że to bezwartościowe świecidełka. Ale gdybym tylko miała - dajmy na to - złotego zęba, byliby skłonni ubić interes. Nie koniecznie za moją zgodą. Wracając jednak do konia, to ostatecznie pogodziłam się z faktem, że brylowanie w pewnych kręgach po prostu nie było mi pisane. Tak z resztą było od zawsze, jakbym się urodziła jakaś niedopasowana, trochę za bardzo pognieciona, powyginana nie tam gdzie trzeba, chociaż ciało miałam w porządku i wszystko na miejscu, to zwyke nie pasowałam. Może też dlatego, że nie byłam zbyt plastyczna, chociaż z nikim nie wojowałam, a i trzymałam język za zębami, jeśli gra nie była warta świeczek.
Ta umiejętność przysparzała wielu sojuszników.
Nie wiem, czy to samo mogłam powiedzieć o Bocie - nigdy nie plasowałam go wśród osób, które język i nerwy potrafiły trzymać na wodzy, ale dla mnie liczyło się to, że kiedy dostawał do rąk sakiewkę pełną galeonów, nie szczekał, a wręcz potrafił całkiem nieźle aportować i wykonywać sztuczki. Nie zadawał też zbędnych pytań. No nadawał się jak but do nogi. A mama zawsze mi powtarzała, żebym nie chodziła sama wieczorami.
Do doków dostałam się przez rzekę. Czekała mnie jeszcze wycieczka na Nokturn, gdzie miałam od razu uzyskać swoją zapłatę za przedmiot, który ukrywałam w wewnętrznej kieszeni płaszcza. Odkąd upadła sieć Fiuu, a Londyn został wyłączony z obszaru teleportacji, interesy z obszaru szarej strefy przeżywały rozkwit.
Liczba płotków do przeskoczenia podbijała stawkę.
Dopalałam papierosa, przechadzając się z wolna po ruinach dawnego budynku. Nie miałam pojęcia, do czego służył mugolom - z resztą odkąd przepędzono ich z Londynu, to chyba było im wszystko jedno. Spod narzuconego na głowę kaptura czujnie obserwowałam okolicę; Bott miał pojawić się lada moment.
'Londyn' :
Wysunąłem się na główną ulicę kierując się w stronę główne, gdy nagle do moich uszu doszło echo równego, raz po raz rytmicznie wybijanego kroku. Kroków - nie jednego. Serce mi zamarło w piersi kiedy po skierowaniu głowy w prawo w kierunku źródła dźwięku dojrzałem szereg sylwetek. Nie, nie, nie. Nie myśląc wiele żwawy krok wymieniłem na trucht, prawie bieg. Nie wiedziałem, czy mnie widzieli, lecz nie zamierzałem nad tym filozofować. Musiałem się stąd zabrać, a Sykes razem ze mną - nie wyglądało na to, by ci zdążyli dopaść jakiegoś jeńca. Musiałem się śpieszyć lub z forsy nici.
Biegnąc dostrzegłem wąską, kobiecą sylwetkę. Nie miałem na twarzy żadnej plączącej się dookoła mnie peleryny. Jeżeli to ona mogła rozpoznać moją poddenerwowaną twarz. I oby to była ona bo inaczej mogło to skończyć się niezłym rabadanem.
- Hej skarbie, co powiesz na trochę ruchu - tyle tylko powiedziałem chwytając ją pewnie za przedramię. Nie czekając na odpowiedź pociągnąłem ją za sobą w głąb ruin, które zdążyłem już poznać. Oddychałem niespokojnie prowadząc ją przez wyrwę w ścianie do wnętrza czegoś co trudno było nawet nazwać pomieszczeniem - nad nami nie było sufitu, ściany w najwyższym punkcie ledwie osiągały półtorej metra. To musiało jednak wystarczyć - Niżej, niżej głowę bo cię wypatrzą... - dodałem przyduszając jej barki do ziemi. Jeżeli się odwróci to mogła dopatrzeć o jakich ich mi chodziło - Przejdziemy przez to rumowisko na wskroś. Po drugiej stronie może będzie luźniej - słowo może było kluczowe.
|zt x2
somehow i always do
Znaleźć w tym całym porcie jedno takie miejsce co by akurat nikogo nie było to jednak fajne uczucie. Chwila spokoju którą ter ruiny dawały to co prawda nieporównywalne było do tego uczucia jak się kanapkę z szynką w środku lasu jadło, po tym jak cztery drzewa tymi łapami ściął. Tu jakby mniej powietrza było, a może nie do końca, że mniej, a bardziej, że inne było. Jak tak Hagrid głęboko wdech w płuca wziął to pewno jakiś uczony by określił, że faktycznie tak było. Radzić sobie jednak musiał, a już zwłaszcza w takim miejscu, a te ruiny to się wydawały najspokojniejsze. Dookoła jakieś kotły, rury i te dziwne zębate koła, porozrzucane kompletnie jakby jakaś powódź przeszła i oznaki pracy zmyła. Wchodząc tam wypatrywał ich, jak zawsze zresztą. Nie było nikogo. Pusto jak w butelce bimbru o 5 rano po dobrym weselu. Półolbrzym kopnął jakąś puszkę po starej konserwie, a z jej środka wyleciał jak oparzony szczur.
- Pszapszam! - krzyknął w jego stronę przez chwilę chcąc go gonić.
No pech jaki czy co? Szczurek co prawda uciekał jakby mu się nic nie stało, ale to i tak głupio, że Hagrid przypadkiem zupełnym takiego strasznego czynu dokonał i się biedne stworzonko wystraszyło. Teraz już ostrożniej będzie chodził, jak się w końcu do pobytu w tym porcie całym przyzwyczai. Przez wybitą szybę widać było Tamizę albo ścieki, tak na pierwszy rzut oka ciężko było stwierdzić w tej okolicy. Ale wokół żywej duszy, nawet szczurka już nie było.
- No dobra... To ten... - zaczął sam do siebie oglądając wywrócony do góry nogami kocioł i podnosząc go co by sprawdzić czy coś się na dole kryje.
Pod kotłem prawie pusto było, a przynajmniej nic się tam nie ruszało oprócz paru much i pofałdowanej, rzuconej niedbale różowej kołdry. Ktoś tam chyba domek sobie zrobił, chociaż w opinii Hagrida miejsce na sypialnie to było dziwne. Nie żeby w Parszywym jakoś kolorowo czy czyściutko, no, ale żeby na ziemi pod kotłem spać to naprawdę się trzeba było nisko stoczyć. Hagrid przewrócił kocioł na bok, a ten z hukiem potoczył się z dwa metry dalej. No nikogo pod kołdrą nie było, tego szczura co wcześniej uciekł z puszki też nie.
No i idę z tym brzemieniem ku Golgocie
Co ja pieprzę idę przecież w
jasną dal
-Kto tu jest? - warczę - lumos - dodaję, żeby rzucić nieco światła na tą sytuację. Kurwa, mogłem jednak iść dłuższą drogą.
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
- Co...? Co jes?! - huknął nieco.
Może i milszym mógłby być, bo kij to wiedział na kogo właśnie trafił. Jakiś w miarę wysoki chłopek, ubrany nie lepiej niż przeciętny typ z portu, mierzył w niego tym światełkiem z różdżki jakby niewiadomo co zobaczył.
- Nie było tabliczki co by nie włazić, sprawdziłem, ej! - uniósł się, bo naprawdę nie było, sprawdził. - Jak to jaki zamknięty teren jes to ja se pójdę, dobra, ale by wzięli tabliczkę powiesili bo to można się pogubić takie to cholerstwo duże.
Hagrid sam nie do końca wiedział czemu tego gościa za szefa obiektu wziął. Ale w sumie... Kto by inny chciał po takiej ruinie łazić? No chyba, że coś tu nielegalnego do zrobienia miał albo to jakiś szpieg czy przemytnik czy złodziej czy, jeszcze gorzej, policjant. Bójki w Parszywym rozdzielać nie było trudno, bo to wystarczyło za kark kogoś złapać i na zbity pysk wyrzucić za drzwi. Ale tu oprócz nich nie było nikogo, a ten miał różdżkę. Pewno mógł ciach ciach zrobić i Hagrida w trzy minuty jakimś zaklęciem pokroić.
- Se znaleźć miejscówkę chciałem co by w spokoju pomyśleć móc, nie? - zaczął się tłumaczyć. - Poćwiczyć se bary, bo wie Pan... Czarować wiadomo dobrze umie, bo to ten... Podstawa jakaś, żeby różdżką, ale kondycja ważna sprawa, żeby ten... - żeby przed Ministerstwem i tym całym Czarnym Panem spierdzielać. - Żeby mięśnie rozprostować. A to kołdra to nie moja, nie nie - mugole nie lubili jak im bezdomni na teren wjeżdżali, pewno czarodzieje podobnie mieli. - Seryjnie.
No sytuacja była dupna nieco, bo skończyć się mogła w różne strony. Mógł go tam strzelić jakimś czarem prosto w ryj, ale co by uciekać to trochę za późno było. Jakoś elegancko to on nie wyglądał, bardziej chłop taki co pewno by się poskładał przy pierwszym strzale pięścią w łeb ale, żeby tak bez powodu kogoś bić to przecież Hagrid by nie mógł. No chyba, że ten by chciał. Ale raczej nie chciał, nie?
No i idę z tym brzemieniem ku Golgocie
Co ja pieprzę idę przecież w
jasną dal
-Nooo, już, spokojnie psze pana - tak wyjeżdżam z portową grzecznością, bo wolę uprzejmie, niż fanfaronadą. Prawda taka, że mało przez niego spodni nie poszczałem, tak mnie wystraszył, a jeszcze się nie wyjaśniliśmy - przed wejściem wisi czerwona taśma, a na bramie jest kłódka - zauważam przytomnie, po czym się reflektuję, że sam obchodzę te zabezpieczenia. Jemu pewnie wystarczyłby jeden ruch tych wielkich pięści: żywy dziadek do orzechów 3x2 metry - ale pan wie, to tylko sugestia - dodaję szybko, opuszczając nieco różdżkę. Jeszcze jej nie chowam, ale przestaję rypać nią po oczach. Światło się przyda, bo w tej elektrowni to ciemno, jak w dupie. Nagle jedna z maszyn wydaje z siebie przeciągłe stęknięcie, przechodzące w gwizd, aż mnie ciarki przeszywają, no wnętrze, jak z horroru.
-Wyglądają, jakby służyły do tortur - zamyślam się, wskazując na metalową baryłę - dobra, widzę, żeś swój chłop. Nie chciałem cię wystraszyć - ha-ha-ha, dobre sobie. Ja jego?! Wpierw sądziłem, że to jakaś bestia na mnie idzie, a co najmniej niedźwiedź, co może zerwał się jakiejś rosyjskiej nobilce z łańcuch - aaa, nie wiedziałem, że tu działa siłownia - dziwię się, chociaż miejsce właściwie i by się nadawało. Zero intruzów, industrialny klimat, do zapachu też idzie przywyknąć - ja to właściwie tylko przechodziłem, ale w sumie to mi się nie śpieszy - decyduję nagle, zaintrygowany nowym znajomym - ile ty w ogóle masz w bicku, co? - wypalam nagle z autentycznym podziwem. Niestety miarki w oczach nie posiadam, coby zmierzyć mu obwód, ale będzie tak ze dwa, jeśli nie trzy razy większy od mojego - mogę poćwiczyć z tobą, jeśli nie masz nic przeciwko - dodaję. Byle nie na mnie, ale skoro siłownia, to idę o zakład, że są tu jakieś sprzęty. Najwyżej pocisnę pompki, a on będzie dociskał mnie do podłogi.[/i]
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
- A to jak było to ja nie wiem - Hagrid wzruszył ramionami.
No lepiej mu szło wypatrywanie robaczków w lesie niż jakiś tabliczek. Przyzwyczajony, że raczej i tak wchodził gdzie chciał, a jedynie z grzeczności i zwykłej półolbrzymiej kultury tego nie robił, już zwłaszcza przy mugolach. Tu mugoli nie było jednak, a facet mógł machnąć różdżką i tyle by z Rubeusa zostało. Spodobały mu się słowa o sugestii, bo i trochę racji miały w sobie. W końcu skąd ktoś miał wiedzieć czego ta opuszczona elektrownia naprawdę potrzebuje? Czy ktoś jej zapytał o zdanie? Takie prawa ustanawiane przez człowieka to czasem głupie były, w końcu ludzie też bywali głupi.
- Tortur nie no raczej, to prędzej takie kotły parowe co wisz jak, podpalasz i woda się grzeje i para - sam nie wiedział po co to zapamiętał, ale kiedyś chłopy na tartaku gadali o tym. - Ja to nie wiem, ale tak żem słyszał, ale teraz to cholerstwo to bezużyteczne... - kopnął go jeszcze.
Roześmiał się głośno na tekst o siłowni, bo i skąd tu siłownia. Co prawda Hagrid podobne plany miał by sobie ręce rozruszać na czymś, bo w Parszywym niby bójki jakie są, ale to ani dużo ani wymęczające, a jakby z sił opadł to by tylko gorzej było, zwłaszcza jak wojna trwała.
- Siłownia w sumie duże słowo, ale jakby tak to złapać - podniósł kołdrę z której wypadł jeden karaluch. - Tu owijkę... - podszedł do starego kotła i zaczepił puchowy materiał o jakąś rurkę. - To nawet by się i zdało co by sobie łapek nie pokaleczyć jak ktoś i słabszą skórę ma. Co by se kosteczek nie poobijać czy coś.
Rubeus klepnął tylko w kołdrę, a kocioł wydał głuchy dźwięk ze środka. Upewniał się jednak, że był pusty więc żaden szczurek tam utknąć nie mógł.
- Bicku? Panie, ja nie wiem - przecież nigdy nie mierzył. - Może z pół metra... Albo wincyj. A co? Miarke w oczach ma? - zagapił się na kolesia. - Hagrid jestem. Jak chcesz ćwiczyć to możesz ze mną, ale ja nie wiem czy podołasz - pokręcił głową patrząc na posturę kolesia. - Bo wisz pan, to jest tak, że mnie matula karmiła czerwonym mięsem i piwem w kołysce to żem wyrósł, ale jak sam pan dzieci masz czy coś to ja bym nie karmił, bo oprócz wyrośnięcia to też problemy z tego bicka są czasem jak się za mocno przyfasoli, to i krzywdę można zrobić.
Co prawda niektórym się to po prostu należało. Gestem pokazał na kołdrę na kotle ciekawy jak se chłop poradzi.
- Cho, uderz se - powiedział głośno.
No i idę z tym brzemieniem ku Golgocie
Co ja pieprzę idę przecież w
jasną dal
-Panie, a mugole to nie gadają, jak pana widzą? Bo u nas to różne dziwy się zdarzają, kiedyś mój kolega, jak w drugiej klasie golnął se butelkę Szkiele-Wzro dla zakładu to też wystrzelił tak do dwóch i pół metra. A my po dwanaście lat wtedy mieliśmy! - opowiadam mężczyźnie te historie z życia wzięte, całkiem już lachę kładąc na zasadności kręcenia się po terenie prywatnym. I prawdopodobnie zagrożonym tym, że właściwie w każdej chwili może wziąć i wylecieć sobie w powietrze - o, i co potem z tą parą? To coś zasila? - wykazuję niekłamane zainteresowanie opisanym przez mięśniaka mechanizmem. Ten gada, jakby w sumie do końca nie był stąd, no to się dopytuję - a pan, to skąd pan właściwie przyjechał, co? Od niedawna w Anglii? - zagaduję, nie dodając, że właściwie to zły czas zarówno na wycieczki krajoznawcze, jak i na przeprowadzkę. Może już sam zdążył to zauważyć. A jeśli nie jest dostateczni bystry, by przekminić, że tu zachodzą z wolna imperialistyczne zmiany, to po prostu uzna Anglików za chorych pojebów.
-Rany, co? - dziwię się i oglądam ten prowizoryczny worek treningowy - przesz, jakbym w to walnął, to bym się ze sprawnym nadgarstkiem pożegnał - stwierdzam, bo choć ta kołdra zdaje się gruba, to jednak metal pod spodem nie zachęca. I kurwa, nie wiadomo, kto tam spał. Ani, czy czego innego nie robił, ale wydaje mi się, że na patchworkowej poszewce dostrzegam ślady zaschniętej spermy - pan to widzę krzepę ma solidną - mruczę z podziwem dla siły chłopa, który po przyfanzoleniu w kocioł nawet się nie skrzywił. Spoglądam w dół na własną pięść i unoszę brew, raczej nie zamierzam ryzykować.
-Merlinie słodki - szepczę, ale no tak mniej więcej to wygląda - Hagrid mówisz? - o żesz wkurwę, znam to nazwisko. Komnata Tajemnic, to przecież wszystko moje czasy, czy to...? No gdzie, odganiam dreszcze z karku, bo ziom przecież kręci się tu sam jak palec i nie widać, żeby miał jakiegoś potwora na smyczy - Morgan Lynch - przedstawiam się i podaję mu rękę, a kiedy ten nią potrząsa, czuję, jakby wyrywał mi ją ze stawu - wiesz, skorzystam - mówię po chwili zastanowienia - ale wpierw to się zabezpieczę - dodaję, bo kołdry tykać nie chcę - mollio - szepczę, celując różdżką w sagan - no, tyle chyba wystarczy - oceniam, macając powierzchnię gara. Nie za twarde, nie za miękkie, w sam raz - dawaj pierwszy - zachęcam Hagrida, samemu obserwując jego bojową postawę i starając się czytać kąt, pod jakim unosi pięść.[/b]
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
- E tam, mugolom to wystarczy powiedzieć, że matula czerwonym mięsem i piwem w kołysce karmiła i łykają wszystko, ale zara... Tu mugoli już ni ma, nie? - no żadnego co prawda na oczy nie widział, ale kto wie, może jakieś zostały.
To pytanie to chyba jakieś podchwytliwe było, chociaż o tym Hagrid zorientował się dopiero później. Może gostek coś więcej wiedział o tych mugolach, wydawał się jakby miasto znał, wyglądał też na takiego typowo portowego.
- Para potem robi buch, a kocioł w ruch - proste jak budowa cepa, o ile ten to wiedział czym cep w ogóle jest. - Ja żem z Anglii to od dzieciaka już siedział, szkole tu żem robił, ale tak lata ostatnie to w Keswick przesiedziałem tam, eee... No lasy... Tam to dużo roboty było to żem wyjechał, o. Ale teraz w Londynie siedzę, niedawno w sumie, ale tu podobno teraz to inaczej, że ten... No. Roboty dużo w Londynie, nie? - nie?
Coś powykrzywiał na ten prowizoryczny worek, a potem machał różdżką i nagle zamiast kotła to guma była. Szkoda, szkoda. Kołderka przed zdarciem skóry chroniła, ale widać ten cały Morgan Lynch to jakiś taki nie za odważny. Hagrid machnął ręką, bo choć to nie jego standardy były to co się będzie z takim szarpał. Klepnął jeszcze po kotle i rzeczywiście trochę milszy w dotyku, taki jak materac twardy czy coś. Ciekawe to miejsce było, że takie rzeczy się działy, że kotły miękły. Podał mu rękę, w końcu był kulturalnym półolbrzymem. Za mocno ścisnąć nie chciał, już się nauczył z jaką siłą się łapę podaje.
- No miło mi, miło. Pa, robisz tak. Tylko eee... - wskazał palcem na badyl. - Różdżkę schowaj, bo se połamiesz, chłopie. Różdżka jedna rzecz, ale trza kondyche mieć i parę, bo to wiesz na co trafisz? Nie wiesz. Port to niezbyt bezpieczny, ładne miejsce, ale po zmroku to koło Parszywego nam się tyle smrodów kręci, ze szkoda gadać. Byłeś w Parszywym kiedyś? Ładny lokal, bardzo ładny. Zapraszam bardzo - no naprawdę wpaść powinien ten Lynch.
Hagrid ruszył w stronę faceta i stanął tuż za nim.
- Co ja pierwszy, ja wiem jak, Ci pokażę - i bez pytania, wyciągając ręce od góry złapał go za łokcie unosząc mu gardę. - Ta trochę w lewo i teraz pięść zaciskaj, no... I tera idziesz wprost i walisz, ale łokcia do końca nie prostuj jak walniesz, bo Cie zaboli - może będą z niego jeszcze ludzie. - Taki relaksik się zmachać trochę, myśli można se wygłuszyć.
No i idę z tym brzemieniem ku Golgocie
Co ja pieprzę idę przecież w
jasną dal
Strona 44 z 45 • 1 ... 23 ... 43, 44, 45