Królewska Szkoła Baletowa
AutorWiadomość
Królewska Szkoła Baletowa
Królewska szkoła baletowa kształci najlepszych tancerzy baletowych w Wielkiej Brytanii, posiada również najlepszych nauczycieli. Najwyższe piętro budynku pozostaje niedostępne dla mugoli, prowadzą tam eleganckie, polerowane schody zasłonięte iluzją odpychającą niemagicznych. I właśnie najwyższy poziom szkoły przeznaczony jest w całości dla czarodziejów; kształcą się tutaj młode latorośle, najczęściej zaprzestając tejże aktywności wraz z dojściem do wieku szkolnego. A także starsze - nieustannie szlifując swój talent.
Występy tancerzy szkoły baletowej mają miejsce głównie w gmachu opery królewskiej.
Występy tancerzy szkoły baletowej mają miejsce głównie w gmachu opery królewskiej.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:14, w całości zmieniany 2 razy
4 stycznia
Chciał to załatwić już, od razu. Nie było sensu zwlekać, bo jeśli lady Ollivander rzeczywiście planowała wyjechać i opuścić Anglię musieli sobie kilka rzeczy wyjaśnić. Nie mogła go zostawić bez wyjaśnienia i zdecydowanie nie chodziło mu o to, co z nimi dalej będzie. Był w uprzywilejowanej pozycji — odrzucenie decyzji Rosiera, który miał zagwarantować mu marną część swojego spadku nie było dla niego krzywdzące w dużym stopniu. Miał jednak świadomość, że jego potencjalna żona będzie musiała załatwić sprawę w jak najdogodniejszy dla niej sposób, choć i tak pewnie spotka się to z niezadowoleniem jej ojca. Po głowie od kilku dni chodziło mu głównie to, co widział w swojej wizji. To zmąciło jego spokój, zbyt silnie rzutowało na jego sposób patrzenia na obecną sytuację. Zaburzało racjonalne myślenie, chłodna kalkulacja nie miała prawa bytu, gdy czuł się skonsternowany obrazem swojego zakończenia.
Pojawił się w szkole baletowej i tak jak poleciła mu lady Ollivander, od razu zameldował się u dozorcy. Był to starszy człowiek w nieco spranym swetrze. Biały kołnierzyk wystawał mu pod brodą, dodając nieco bardziej odświętnego i formalnego charakteru. Nie przyglądał mu się szczególnie i z wzajemnością zresztą. Mulciberowi nie wydawał się godny uwagi.
Nie wiedział ile będzie musiał czekać i gdzie, ale wcale mu się nie spieszyło, więc cierpliwie dał się zaprowadzić do miejsca, w którym mógł usiąść. Okazało się jednak, że starszy mężczyzna poprowadził go do głównej sali. Skinął mu więc głową i odprowadził wzrokiem, zostając samemu pod drzwiami, zza których dobiegała go już klasyczna muzyka. Delikatnie pchnął drzwi i wślizgnął się do środka niezauważenie, nie robiąc żadnego zamieszania swoim przybyciem. To było dobre miejsce do obserwowania — daleko od dziewcząt, ciekawskich spojrzeń, w cieniu. Wsunął dłonie w kieszenie i zadarł brodę wyżej, aby lepiej widzieć. Wzrokiem poszukiwał lady Ollivander, z którą musiał koniecznie porozmawiać na osobności.
I w końcu ją dojrzał.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Złamał jej serce, ale powoli przestawała o tym myśleć. Dlatego nie sądziła, że odpisze na list, bo przecież jego zainteresowanie jej osobą raczej nie leżało w kręgu priorytetów. Zaakceptowała to bez awantur, a także piśnięć słówkiem, w których rościłaby sobie prawo do czegokolwiek. Nie dopytywała o wizje, bo nawet jeżeli zamierzałby ją zabić, to nie protestowałaby. Rozłożyłaby ulegle dłonie i poddała się bez walki. Nie miała argumentów do tego, by ciągnąć egzystencję, która była fiaskiem i czystym błędem. Żałowała, że to Madison umarła, a nie ona. Należała do tych łatwiejszych celów, stąd uśmiercenie aurora, który nie potrafi spojrzeć strachowi w oczy jest dużo prostsze niż pozbawienie życia zdolnej czarownicy. Wszystko jej się sypało na łeb i szyję, ale odepchnęła od siebie ból po problemach, które mąciły spokój - jeszcze - lady. Dzisiaj chciała się skupić na próbie, a także ewentualnym spotkaniu, którego nie była do końca pewna. Jaki powód musiał mieć, by fatygować się aż tutaj? Nie wiedziała, ale pozwoliła temu płynąć.
Smagała lekko śnieżnobiałe klawisze i łapała się na uśmiechu, który przyozdabiał blade lica. Dźwięki były nad wyraz delikatne, a ukradkowe spojrzenia, które rzucała w stronę baletnic otulonych enigmatyczną poświatą były nieprzypadkowe. Zazdrościła im tej wolności, choć liczyła się z tym, że są więźniami decyzji, których nie podjęły same. Dokładnie tak jak ona. Może to smutek malował się w czarnych tęczówkach, a może tęsknota za Oslo, w którym była prawdziwa; taka jak zawsze chciała być. Londyn ją zniszczył. Doprowadził na skraj rozpadu emocjonalnego i pozwolił zrozumieć, że intryga w oparciu o narzeczeństwo z Ramseyem pod każdym możliwym kątem była jedynie perspektywą pozbawienia jej tego co najważniejsze. Dzisiaj patrzyła na to inaczej i nie żywiła do nikogo urazy. Pokornie błagając o ukrócenie męk - zgadzała się na wszystko.
Jesteś nikim, Lady Ollivander.
Usłyszała trzy klaśnięcia i uniosła wzrok na sufit, by wypuścić powietrze ze świstem. To właśnie wtedy podeszła do niej nauczycielka, która szepnęła, że przyszedł do niej Mulciber. Zastygła w bezruchu i przybrała wyrafinowaną pozę. Brak uśmiechu, mętne spojrzenie i przeprostowane plecy, które świadczyły o życiu w arystokratycznym burdelu od zawsze. Skinęła lekko głową i choć odczuwała lekkie wahanie, wstała z miejsca. Wolnym krokiem, kulejąc na prawą nogę, ruszyła w stronę Ramseya, choć ból, który przeszywał jej biodro sprawiał niemały kłopot w poruszaniu. Nie syknęła jednak, a udawała, że wszystko jest w porządku. Zawsze tak było.
-Dobry wieczór - powiedziała spokojnie, a oczy Katyi nie paliły już czystym pożądaniem, którym obdarzała go miesięc temu. Karminowe usta nie wykrzywiały się w prowokacyjnym uśmieszku, a postawa sugerowała jasno, że nie złamie tym razem bariery, którą przełamała ostatnim razem. Dla nich obojga to był błąd, którego winni żałować. -Nie chcę by tracił pan cenny czas, stąd przejdźmy się i w drodze wysłucham słów, którymi zamierza mnie pan uraczyć - smutek spowił ją całą, a w tęczówkach pojawiła się nostalgia.
Już nie był jej Królem.
Smagała lekko śnieżnobiałe klawisze i łapała się na uśmiechu, który przyozdabiał blade lica. Dźwięki były nad wyraz delikatne, a ukradkowe spojrzenia, które rzucała w stronę baletnic otulonych enigmatyczną poświatą były nieprzypadkowe. Zazdrościła im tej wolności, choć liczyła się z tym, że są więźniami decyzji, których nie podjęły same. Dokładnie tak jak ona. Może to smutek malował się w czarnych tęczówkach, a może tęsknota za Oslo, w którym była prawdziwa; taka jak zawsze chciała być. Londyn ją zniszczył. Doprowadził na skraj rozpadu emocjonalnego i pozwolił zrozumieć, że intryga w oparciu o narzeczeństwo z Ramseyem pod każdym możliwym kątem była jedynie perspektywą pozbawienia jej tego co najważniejsze. Dzisiaj patrzyła na to inaczej i nie żywiła do nikogo urazy. Pokornie błagając o ukrócenie męk - zgadzała się na wszystko.
Jesteś nikim, Lady Ollivander.
Usłyszała trzy klaśnięcia i uniosła wzrok na sufit, by wypuścić powietrze ze świstem. To właśnie wtedy podeszła do niej nauczycielka, która szepnęła, że przyszedł do niej Mulciber. Zastygła w bezruchu i przybrała wyrafinowaną pozę. Brak uśmiechu, mętne spojrzenie i przeprostowane plecy, które świadczyły o życiu w arystokratycznym burdelu od zawsze. Skinęła lekko głową i choć odczuwała lekkie wahanie, wstała z miejsca. Wolnym krokiem, kulejąc na prawą nogę, ruszyła w stronę Ramseya, choć ból, który przeszywał jej biodro sprawiał niemały kłopot w poruszaniu. Nie syknęła jednak, a udawała, że wszystko jest w porządku. Zawsze tak było.
-Dobry wieczór - powiedziała spokojnie, a oczy Katyi nie paliły już czystym pożądaniem, którym obdarzała go miesięc temu. Karminowe usta nie wykrzywiały się w prowokacyjnym uśmieszku, a postawa sugerowała jasno, że nie złamie tym razem bariery, którą przełamała ostatnim razem. Dla nich obojga to był błąd, którego winni żałować. -Nie chcę by tracił pan cenny czas, stąd przejdźmy się i w drodze wysłucham słów, którymi zamierza mnie pan uraczyć - smutek spowił ją całą, a w tęczówkach pojawiła się nostalgia.
Już nie był jej Królem.
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Zdawało mu się, że obserwował ją z ukrycia, że nikt nie zauważy jego obecności a dozorca nikogo nie poinformuje. W spokoju mógł przyglądać się, nawet z tak daleka, jak z gracją dotyka palcami fortepianu i zatapia się w muzyce, która płynęła prosto z niej. Mogłaby sprawiać wrażenie szczęśliwej, wolnej w tej chwili, bo zamkniętej we własnym świecie, do którego nikt inny nie miał wstępu. I patrzył tak, jakby mógł być poruszony przez piękną melodię, jakby była w stanie stopić jego zlodowaciałe serce, wzbudzić coś w rodzaju wzruszenia. Ale nie. On po prostu stał i analizował ją, myślał nad tym, co chce jej powiedzieć i co musi usłyszeć. Był zaskoczony, że chciał z nią rozmawiać, bo przecież zgodnie z tym, co powiedział Lestrange'owi, mógłby ją po prostu wyeliminować. Była dla niego zagrożeniem — a jeśli nie, to musiała się nim stać. Jako auror... różdżkarka... kobieta, a w końcu żona. Po cóż więc miał wysłuchiwać jej tłumaczeń — które jak zakładał, mogła mu złożyć dobrowolnie?
Nawet z tej odległości była piękna, słodka i nazbyt dziewczęca jak na swój wiek. Ale i również odległa, niedostępna. I kiedy skończyła grać zaklaskał głośno i ruszył wolnym, nonszalanckim krokiem w jej stronę. Po tym wszystkim czego się dowiedział miał wrażenie, że cofnęli się do samego początku, kiedy to więcej ich dzieliło niż łączyło.
— Dobry wieczór, milady — powiedział i skinął lekko głową na powitanie. I choć jego czujny wzrok wciąż śledził jej ruchy, uśmiechnął się subtelnie. — Oczywiście, jak sobie panienka życzy. Ale niczego tak nie lubię jak marnotrawstwa. A skoro to ja nalegałem na spotkanie to chyba oczywiste, że wcale nie uważam go za stracony. Jeśli zaś sugerujesz mi abym dał Ci spokój, wypada Ci przynajmniej sprawiać wrażenie zainteresowanej — upomniał ją lekko, a ton jego głosu wcale nie wydawał się krytyczny. To było coś, co chciał osiągnąć, a to znaczyło, że nie dałby się tak łatwo spławić. Był na to zbyt wytrwały.
Od razu dostrzegł jej melancholię i przygnębienie, ale nie był jej receptą na szczęście. Ani teraz ani wcześniej. Był czymś w rodzaju środka zaradczego, co zrozumiał, kiedy patrzył Samuelowi w oczy w więziennej celi.
Nawet z tej odległości była piękna, słodka i nazbyt dziewczęca jak na swój wiek. Ale i również odległa, niedostępna. I kiedy skończyła grać zaklaskał głośno i ruszył wolnym, nonszalanckim krokiem w jej stronę. Po tym wszystkim czego się dowiedział miał wrażenie, że cofnęli się do samego początku, kiedy to więcej ich dzieliło niż łączyło.
— Dobry wieczór, milady — powiedział i skinął lekko głową na powitanie. I choć jego czujny wzrok wciąż śledził jej ruchy, uśmiechnął się subtelnie. — Oczywiście, jak sobie panienka życzy. Ale niczego tak nie lubię jak marnotrawstwa. A skoro to ja nalegałem na spotkanie to chyba oczywiste, że wcale nie uważam go za stracony. Jeśli zaś sugerujesz mi abym dał Ci spokój, wypada Ci przynajmniej sprawiać wrażenie zainteresowanej — upomniał ją lekko, a ton jego głosu wcale nie wydawał się krytyczny. To było coś, co chciał osiągnąć, a to znaczyło, że nie dałby się tak łatwo spławić. Był na to zbyt wytrwały.
Od razu dostrzegł jej melancholię i przygnębienie, ale nie był jej receptą na szczęście. Ani teraz ani wcześniej. Był czymś w rodzaju środka zaradczego, co zrozumiał, kiedy patrzył Samuelowi w oczy w więziennej celi.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
O czym myślała, kiedy przyszła do tej szkoły i zamierzała pomóc ludziom w spełnianiu swoich pragnień? Zastanawiała się nad przebiegiem spotkania i rozmowy z Ramseyem? A może sądziła, że to tylko sen, z którego się obudzi niebawem? Nie znała odpowiedzi, bo zbyt wiele myśli krążyło w głowie, która pod natłokiem wszelkich wizji zaczynała niemiłosiernie boleć. Odczuwała psychiczny dyskomfort i to stąd subtelna muzyka przemieniała się w mocniejsze i bardziej wyraziste dźwięki, które niczym ostrza mogłyby się wbijać w ciało przeciwnika, ale Mulciber nie był jej wrogiem. Temu ufała, choć doskonale liczyła się z tym, że jest zdolby do wielu niegodziwych czynów. Z drugiej zaś strony perspektywa życia z bezdusznym człowiekiem stawała się absurdalna, wszak składał się z oczywistych cząsteczek, do których Ollivander potrzebowała klucza. Oprócz niego samego - nie posiadał go nikt. I bynajmniej magicznym narzędziem nie były smukłe uda szlachcianek, które pragnęły go poczuć.
Chodziło o coś więcej.
Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, gdy dostała okazję skrzyżowania z nim tęczówek, a ciepło rozlało się po drobnym ciele, które wprawiło serce Katyi w szybsze bicie.
-My nigdy go nie marnowaliśmy, ale myśle przede wszystkim o tobie, mój drogi - powiedziała z cieniem uśmiechu, ale to jej oczy błyszczały niebezpiecznie. Oddychała nierównomiernie, bo bezwiednie przesunęła granicę, gdy to niemal bezszelestnie weszła w intymną przestrzeń mężczyzny. Przyjemna woń perfum mogła być drażniąca, ale z nutą goryczy działały niczym afrodyzjak. -Wierzę, że jeszcze nie ma pan planów na dzisiejszą noc, bo... Będzie zdecydowanie długa - szepnęła dwuznacznie, ale nie chodziło o żadną erotykę, której była aktualnie pozbawiona. Wypuściła powietrzem ze świstem i wyminęła Ramseya jednym susem, kiedy to jej drobna dłoń musnęła ledwie jego ciało w wymownym i jakże zapraszającym geście, by się za nią udał.
Szła wolnym krokiem, bo, pomimo że kulała, a biodro niemiłosiernie bolało, poruszała się z naturalną dla siebie gracją. Po raz kolejny dała mu szansę na to, by podziwiał ją jako doskonałą rzeźbę stworzoną przez dłuto mistrza, ale to była tylko gra pozorów. W głębi siebie - pragnęła czegoś innego, a Ramsey zapewne jeszcze nie zdawał sobie sprawy z tego jak niezwykłą szansę od losu otrzymał. Wystarczyło tylko wyciągnąć ręcę i wziąć to co pragnął posiąść.
Twoja dusza.
-Boisz się mnie, Ramseyu Mulciber? - zapytała, gdy znaleźli się na korytarzu, ale nie wiedziała nawet czy za nią stoi. Nie odwróciła się, bo czekała, by tym razem to on przekroczył zakazaną strefę. Słowa rozniosły się głuchym echem, gdyż na korytarzu byli całkiem sami i nikt nie miał prawa przeszkadzać w tym, co nie posiadało zapisanego finału.
Chodziło o coś więcej.
Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, gdy dostała okazję skrzyżowania z nim tęczówek, a ciepło rozlało się po drobnym ciele, które wprawiło serce Katyi w szybsze bicie.
-My nigdy go nie marnowaliśmy, ale myśle przede wszystkim o tobie, mój drogi - powiedziała z cieniem uśmiechu, ale to jej oczy błyszczały niebezpiecznie. Oddychała nierównomiernie, bo bezwiednie przesunęła granicę, gdy to niemal bezszelestnie weszła w intymną przestrzeń mężczyzny. Przyjemna woń perfum mogła być drażniąca, ale z nutą goryczy działały niczym afrodyzjak. -Wierzę, że jeszcze nie ma pan planów na dzisiejszą noc, bo... Będzie zdecydowanie długa - szepnęła dwuznacznie, ale nie chodziło o żadną erotykę, której była aktualnie pozbawiona. Wypuściła powietrzem ze świstem i wyminęła Ramseya jednym susem, kiedy to jej drobna dłoń musnęła ledwie jego ciało w wymownym i jakże zapraszającym geście, by się za nią udał.
Szła wolnym krokiem, bo, pomimo że kulała, a biodro niemiłosiernie bolało, poruszała się z naturalną dla siebie gracją. Po raz kolejny dała mu szansę na to, by podziwiał ją jako doskonałą rzeźbę stworzoną przez dłuto mistrza, ale to była tylko gra pozorów. W głębi siebie - pragnęła czegoś innego, a Ramsey zapewne jeszcze nie zdawał sobie sprawy z tego jak niezwykłą szansę od losu otrzymał. Wystarczyło tylko wyciągnąć ręcę i wziąć to co pragnął posiąść.
Twoja dusza.
-Boisz się mnie, Ramseyu Mulciber? - zapytała, gdy znaleźli się na korytarzu, ale nie wiedziała nawet czy za nią stoi. Nie odwróciła się, bo czekała, by tym razem to on przekroczył zakazaną strefę. Słowa rozniosły się głuchym echem, gdyż na korytarzu byli całkiem sami i nikt nie miał prawa przeszkadzać w tym, co nie posiadało zapisanego finału.
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Jeśli Mulciber był na tyle złożonym elementem, że dotarcie do niego wymagało klucza to pewnie nie miał go nawet on sam, bo uznał to za zbyt niebezpieczne. Najprawdopodobniej idąc przed siebie, w świat, rzucił go za siebie, nie patrząc gdzie upada, aby nie mógł wrócić i odmienić swojego losu. To jaki był nie rozpoczęło się od niego, lecz dziś można było otwarcie przyznać, że stało się jego egoistycznym i chłodnym wyborem. Świadomie odrzucał pewne relacje, uczucia, emocje, bo uznając je za niepotrzebne nie chciał ich kolekcjonować. Namiętności były czymś czego pragnął każdy człowiek, tęsknił do nich i chciał je odczuć. Potrafiły jednak przyćmić cały zdrowy rozsądek, chyba, że nauczyło się jak dawkować przyjemność na bezpiecznym poziomie.
Nie był spięty, a jeśli tak to starał się to ukryć. Pozostał zachowawczy, ale nie chłodny i obojętny bo wciąż zbyt wiele myśli krążyło mu po głowie. Obrazy sprzed kilku dni męczyły go dniami i nocami i nie dawały spokoju. Bagatelizował je — w końcu Katya sama w sobie nie stanowiła dla niego najmniejszego zagrożenia, ale nie mógł ignorować znaków, które miały udowodnić, że kiedyś mogło być inaczej. Skamander był doskonałym tego przykładem. Zdrada Ollivander odbiła się wszystkim czkawką, ale to właśnie Samuel był tym, który deptał mu po piętach. Ona po prostu w którymś momencie miała pęknąć, stwierdzić, że to zbyt wiele.
Myślał też o tym, co powiedziała mu Cassandra — o nieuchronności losu i niemożności odmiany fatum, które ciążyło. Nie chciał w to wierzyć. Uparcie sądził, że patrzenie w przyszłość było sygnałem ostrzegawczym i umożliwiało zmianę zasad w trakcie gry. A co jeśli nie i to właśnie owe zmiany prowadziły ostatecznie do danego punktu?
— W takim razie mam nadzieję, że rozjaśniłem twój punkt widzenia w tej sprawie — odpowiedział rzeczowo i konkretnie, kierując się wraz z nią w kierunku drzwi. Otworzył je, przepuszczając w nich lady i zerknął przez ramię w stronę sali. Tylko na moment. — Ta noc bez wątpienia będzie długa. Szalenie długa — mruknął, podążając za nią wzrokiem, a w końcu również sobą. Nie spieszył się zbytnio. Liczył na to, że uda im się przejść ulicą i zaczerpnąć świeżego powietrza, a przede wszystkim, że znajdą się z dala od wścibskich oczu i będą mogli w spokoju porozmawiać.
— Kulejesz. To skutek problemów zdrowotnych, o których wspominałaś? — spytał, spoglądając na nią. W prosty sposób domagał się rzeczowej odpowiedzi bez owijania w bawełnę, jak to lubiła czynić, bawiąc się z nim(i pewnie nie tylko z nim) w kotka i myszkę. Podszedł do niej i zatrzymał się półtora kroku za nią, wypatrując zarysu jej twarzy ponad ramieniem, otoczonym puklami gęstych włosów. Słysząc jej pytanie zaśmiał się, spuszczając wzrok i pokręcił głową, lecz trwało to krótko. — Czy boję? — spytał nieco strącony z pantałyku i uniósł głowę, zmarszczył brwi, poważniejąc. — Czy mam się czego obawiać z twojej strony, lady Ollivander? Nasze relacje zaszły... dość... daleko, ale to w tej kwestii nie ja mógłbym się czegokolwiek obawiać. To co mnie trapi to nie lęk, a niepokój o przyszłość. Naszą wspólną i każdego z osobna.
Nie był spięty, a jeśli tak to starał się to ukryć. Pozostał zachowawczy, ale nie chłodny i obojętny bo wciąż zbyt wiele myśli krążyło mu po głowie. Obrazy sprzed kilku dni męczyły go dniami i nocami i nie dawały spokoju. Bagatelizował je — w końcu Katya sama w sobie nie stanowiła dla niego najmniejszego zagrożenia, ale nie mógł ignorować znaków, które miały udowodnić, że kiedyś mogło być inaczej. Skamander był doskonałym tego przykładem. Zdrada Ollivander odbiła się wszystkim czkawką, ale to właśnie Samuel był tym, który deptał mu po piętach. Ona po prostu w którymś momencie miała pęknąć, stwierdzić, że to zbyt wiele.
Myślał też o tym, co powiedziała mu Cassandra — o nieuchronności losu i niemożności odmiany fatum, które ciążyło. Nie chciał w to wierzyć. Uparcie sądził, że patrzenie w przyszłość było sygnałem ostrzegawczym i umożliwiało zmianę zasad w trakcie gry. A co jeśli nie i to właśnie owe zmiany prowadziły ostatecznie do danego punktu?
— W takim razie mam nadzieję, że rozjaśniłem twój punkt widzenia w tej sprawie — odpowiedział rzeczowo i konkretnie, kierując się wraz z nią w kierunku drzwi. Otworzył je, przepuszczając w nich lady i zerknął przez ramię w stronę sali. Tylko na moment. — Ta noc bez wątpienia będzie długa. Szalenie długa — mruknął, podążając za nią wzrokiem, a w końcu również sobą. Nie spieszył się zbytnio. Liczył na to, że uda im się przejść ulicą i zaczerpnąć świeżego powietrza, a przede wszystkim, że znajdą się z dala od wścibskich oczu i będą mogli w spokoju porozmawiać.
— Kulejesz. To skutek problemów zdrowotnych, o których wspominałaś? — spytał, spoglądając na nią. W prosty sposób domagał się rzeczowej odpowiedzi bez owijania w bawełnę, jak to lubiła czynić, bawiąc się z nim(i pewnie nie tylko z nim) w kotka i myszkę. Podszedł do niej i zatrzymał się półtora kroku za nią, wypatrując zarysu jej twarzy ponad ramieniem, otoczonym puklami gęstych włosów. Słysząc jej pytanie zaśmiał się, spuszczając wzrok i pokręcił głową, lecz trwało to krótko. — Czy boję? — spytał nieco strącony z pantałyku i uniósł głowę, zmarszczył brwi, poważniejąc. — Czy mam się czego obawiać z twojej strony, lady Ollivander? Nasze relacje zaszły... dość... daleko, ale to w tej kwestii nie ja mógłbym się czegokolwiek obawiać. To co mnie trapi to nie lęk, a niepokój o przyszłość. Naszą wspólną i każdego z osobna.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Dla Katyi niebezpieczeństwo było pociągające do pewnego stopnia. Kiedy w grę wchodziło ryzyko utraty czegoś cennego - w tym przypadku duszy - wycofywała się niezwykle szybko. Ochraniała samą siebie na płaszczyznach emocjonalnych, by nie dopuścić po raz kolejny do rozłamu. I tak jak Ramsey trzymał w dłoniach możliwość zdobycia tego, co go interesowało, tak ona po omacku chciała go rozszyfrować. Posiadała wiele możliwości, bo bardziej skupiała się na jego obserwacji, jakby stał się okazem, którego trzeba zamknąć w sterylnych warunkach i przeprowadzać na nim skomplikowane procesy. Już nie tylko mające na celu zdefiniowanie granic, o których mówił, ale także pozwalające rozpoznać jego słabości. Nie miała w końcu pojęcia, że po pierwszej awanturze, która sprawiła im wiele trudności, a także pocałunku, tak niewinnym i ulotnym jaki złożyła na policzku - tęsknił. Obnażyła wtedy przed nim swoje obawy, lęki i dała coś, co było tak absurdalnie nietypowe. Przepraszała na swój pokręcony sposób, a konieczność wypowiedzenia tego słowa wpędzała ją w popłoch. Dusiła się i traciła grunt pod nogami, dlatego gest, który mu ofiarowała był czymś więcej. Nie chodziło o nich, a sam fakt, że są tylko ludźmi. Ludźmi pełnymi obaw, które ukryli gdzieś pod grubą warstwą obojętności, dystansu i kłamstwa. Co zatem mogła mu zrobić mała istotka, która ufnie wierzyła, że to tylko umysł płata jej figle, a także serce zatrwożone przez niefortunność okrutnego losu?
Słowa, którymi ją raczył były dla niej zrozumiałe. Nie odpowiadała jednak. Trzymała się na pewien dystans, by tylko nie dać upustu swojej rozpaczy. Lord Avery nie żył. Człowiek, który sprawił, że w Norwegii zapomniała o zapyziałym Londynie. Mężczyzna, którego uśmiech ją zawstydzał, a komplementy doprowadzały do spuszczania wzroku i przyjmowania wszystkiego takim jakim jest. Ramsey już wiedział o tym, co wydarzyło się na Sabacie? Miała do siebie ogromny żal, że nie sprzeciwiła się wszechobecnej kulturze i zwyczajom, a wargami spijała ze szkła wino, które dla niej było za mocne. W co zatem powinna wierzyć, skoro za jej plecami stał czarnoksiężnik? Przyszły mąż, który w każdej chwili był gotowy rzucić zaklęciem, które odbierze jej świadomość i tożsamość. Ratowała ją tylko niewiedza i ufność, że nie mógłby stać po tej stronie barykady, z którą ona jeszcze kilka tygodni temu chciała walczyć. Dzisiaj nie była nawet pewna tego, czy mugole doprawdy zasługiwały na jej szacunek i poglądy, za które katowano ją od lat.
-Tak - powiedziała bardziej do siebie, gdy padło pytanie i odwróciła się lekko, by spojrzeć panu Mulciberowi w oczy. -I nie... - dodała ciszej i po raz kolejny złamała granicę bliskości. Przyglądała mu się z ciekawością. Dziwnym zaangażowaniem i tym oddaniem, którego doszukiwał się w jej sypialni. Cielęcym spojrzeniem, w którym ukryte było tak wiele odpowiedzi na niezadane przez niego pytania. Widzisz je?. Ujęła ramseyową dłoń, by skierować się z nim do bardziej cichego, odludnego miejsca. Na korytarzu kręciło się jeszcze kilku ludzi, a ona potrzebowała w tym momencie spokoju. Nie oponował, a więc szła w wybranym przez siebie kierunku i kiedy tylko pchnęła duże, drewniane drzwi, zdobione w sposób dość wymowny, weszła do niedużego pokoju, w którym stał fortepian, a kotary okiennic były zasłonięte. Półmrok panujący ledwie przez moment odszedł w zapomnienie, bo kiedy tylko i Król przekroczył pró pomieszczenia, pociągnęła go w swoją stronę. Stała oparta plecami o zimną ścianę, a on znajdował się na wystarczającej odległości, by stanęła na palcach i owiała jego usta ciepłym oddechem. Musnęła je ledwie rozchylonymi wargami, jakby bała się, że to złe i ją odepchnie. Emanowała emocjami i nawet nie miała pojęcia, że mogą być namacalne. Oddychała ciężko, a klatka piersiowa unosiła się nierównomiernie. Dopiero po upływie kilku sekund, a może nawet minut, odezwała się ponownie.
-Nie mogę się ciebie bać, bo to oznaczać będzie mój koniec, a chciałabym ci ufać i staram się, ale... - rzuciła gdzieś w eter, a choć nie odsunęła się od mężczyzny i wciąż czuła przy sobie miękkie wargi Ramseya, to nie krępowała się w tym, by mówić do niego frazami, nie pocałunkami. -Potrzebuję cię, mój Królu - wyszeptała i to dopiero wtedy przełamała własne przekonania po raz pierwszy. Nigdy się nie otwierała, a tymi słowami utwierdziła go w przekonaniu, że stała przed nim zagubiona dziewczyna, która pomimo siły, straciła wiarę. Nie był to akt desperacji, choć jeśli tylko chciał, to mógłby zostać tak zinterpretowany. Szukała ukojenia w ramionach Mulcibera, który nie był związany w sposób głęboki ze światem, w którym żyła. I to przez to zazdrościła mu wolności, którą dla siebie stworzyła w sposób iluzoryczny i nazbyt niewłaściwy.
Słowa, którymi ją raczył były dla niej zrozumiałe. Nie odpowiadała jednak. Trzymała się na pewien dystans, by tylko nie dać upustu swojej rozpaczy. Lord Avery nie żył. Człowiek, który sprawił, że w Norwegii zapomniała o zapyziałym Londynie. Mężczyzna, którego uśmiech ją zawstydzał, a komplementy doprowadzały do spuszczania wzroku i przyjmowania wszystkiego takim jakim jest. Ramsey już wiedział o tym, co wydarzyło się na Sabacie? Miała do siebie ogromny żal, że nie sprzeciwiła się wszechobecnej kulturze i zwyczajom, a wargami spijała ze szkła wino, które dla niej było za mocne. W co zatem powinna wierzyć, skoro za jej plecami stał czarnoksiężnik? Przyszły mąż, który w każdej chwili był gotowy rzucić zaklęciem, które odbierze jej świadomość i tożsamość. Ratowała ją tylko niewiedza i ufność, że nie mógłby stać po tej stronie barykady, z którą ona jeszcze kilka tygodni temu chciała walczyć. Dzisiaj nie była nawet pewna tego, czy mugole doprawdy zasługiwały na jej szacunek i poglądy, za które katowano ją od lat.
-Tak - powiedziała bardziej do siebie, gdy padło pytanie i odwróciła się lekko, by spojrzeć panu Mulciberowi w oczy. -I nie... - dodała ciszej i po raz kolejny złamała granicę bliskości. Przyglądała mu się z ciekawością. Dziwnym zaangażowaniem i tym oddaniem, którego doszukiwał się w jej sypialni. Cielęcym spojrzeniem, w którym ukryte było tak wiele odpowiedzi na niezadane przez niego pytania. Widzisz je?. Ujęła ramseyową dłoń, by skierować się z nim do bardziej cichego, odludnego miejsca. Na korytarzu kręciło się jeszcze kilku ludzi, a ona potrzebowała w tym momencie spokoju. Nie oponował, a więc szła w wybranym przez siebie kierunku i kiedy tylko pchnęła duże, drewniane drzwi, zdobione w sposób dość wymowny, weszła do niedużego pokoju, w którym stał fortepian, a kotary okiennic były zasłonięte. Półmrok panujący ledwie przez moment odszedł w zapomnienie, bo kiedy tylko i Król przekroczył pró pomieszczenia, pociągnęła go w swoją stronę. Stała oparta plecami o zimną ścianę, a on znajdował się na wystarczającej odległości, by stanęła na palcach i owiała jego usta ciepłym oddechem. Musnęła je ledwie rozchylonymi wargami, jakby bała się, że to złe i ją odepchnie. Emanowała emocjami i nawet nie miała pojęcia, że mogą być namacalne. Oddychała ciężko, a klatka piersiowa unosiła się nierównomiernie. Dopiero po upływie kilku sekund, a może nawet minut, odezwała się ponownie.
-Nie mogę się ciebie bać, bo to oznaczać będzie mój koniec, a chciałabym ci ufać i staram się, ale... - rzuciła gdzieś w eter, a choć nie odsunęła się od mężczyzny i wciąż czuła przy sobie miękkie wargi Ramseya, to nie krępowała się w tym, by mówić do niego frazami, nie pocałunkami. -Potrzebuję cię, mój Królu - wyszeptała i to dopiero wtedy przełamała własne przekonania po raz pierwszy. Nigdy się nie otwierała, a tymi słowami utwierdziła go w przekonaniu, że stała przed nim zagubiona dziewczyna, która pomimo siły, straciła wiarę. Nie był to akt desperacji, choć jeśli tylko chciał, to mógłby zostać tak zinterpretowany. Szukała ukojenia w ramionach Mulcibera, który nie był związany w sposób głęboki ze światem, w którym żyła. I to przez to zazdrościła mu wolności, którą dla siebie stworzyła w sposób iluzoryczny i nazbyt niewłaściwy.
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Ryzyko było czymś, co towarzyszyło mu na co dzień. Stało się nieodłącznym towarzyszem, niezależnie od tego, co robił. To już przeszłość robiła swoje, ciągnąć się za nim i zbierając pod swój płaszcz coraz więcej brudów. Ryzyko zwiększało się więc z każdym dniem, ale jednocześnie on uczył się z nim radzić. Sprzątał za sobą, a przynajmniej tak mu się wydawało i wierzył, że niewiele go zaskoczy. Towarzystwo tej młodej czarownicy mogło być dla niego zagrożeniem. Miała w rękach jego różdżkę, więc wiedziała z czego jest zrobiona i pewnie jaki rdzeń skrywa. Czy nie mogła dopatrywać się w tym tego, czego szukała od dawna, pracując dla ministerstwa i łapiąc takich jak on? Czy to było wystarczające, aby podważyć jego argumenty dotyczące przeszłości?
Ich spojrzenie się skrzyżowało. Patrzył w dół, bo była niska i drobna. Gdy stali tak blisko siebie kontrast wydawał się jeszcze większy, zdawać by się nawet mogło, że wystarczy jeden jego ruch, by zrobić jej krzywdę. Ale nie ruszali się wcale, ani ona, ani on. Po prostu patrzył jej w oczy, mrużąc swoje własne. Znów była blisko, przełamując narzucone na nią granice po raz kolejny. Jemu to akurat nie przeszkadzało, nikt nie mógł go osądzać na podstawie tych samych zasad, ale ona? Porzucała swoje tradycje i zwyczaje, każdego dnia posuwając się coraz dalej. Oficjalnie byli jednak narzeczeństwem, tym by się zapewne usprawiedliwili.
Obrócił się przez ramię, kiedy pociągnęła go w jakimś kierunku. Dobrze, pomyślał, idąc w stronę bardziej odludnej i cichej części budynku. Mały i ciemny z powodu zasłoniętych zasłon pokój, a w nim wielki fortepian. Nim zdążył do niego podejść stał już tuż przed nią. Czy czuła chłód bijący od ściany, gdy tak przylegała do niej plecami? Jej wzrok wskazywał na to, że jej ciepłe ciało przerywał chłodny dreszcz. A może to strach? A może jeszcze coś innego. Jej wargi musnęły jego i ani drgnął, wpatrując się w jej twarz z nutą rezerwy, pomimo iż kąciki ust drgnęły mu w górę na moment. Trudno było za nią nadążyć. Wydawała się oziębła, wystraszona, a teraz lgnęła do niego szukając pocieszenia i otuchy. Wypuścił powietrze głośno, a wyraz twarzy mu nieco złagodniał.
Dłońmi objął jej ramiona, tak wątłe i kruche, że gdyby tylko naparł na nie mocniej kości ustąpiłyby z trzaskiem. Ale nie zamierzał sprawiać jej dziś ani bólu, ani zawodu. Przyszedł by z nią porozmawiać, dogadać się. Przesunął palcami wzdłuż jej rąk, aż dotarł do dłoni, które zamknął w swoich i oparł sobie na piersi, zbliżając się jeszcze odrobinę.
— Ale?— Nie dokończyła, a powinna. Chciał usłyszeć co ma do powiedzenia. Przychodząc tutaj liczył na to, że to właśnie ona zdradzi mu wiele swoich sekretów, nie odwrotnie. Jeśli miał ją więc ciągnąć za język — będzie, odsuwając na bok obojętność i niezainteresowanie. — Jestem tu — zapewnił, przymykając lekko oczy. Zaciągnął się powoli jej zapachem, zanim kontynuował: — Co się dzieje? Co cię trapi?
Jego trapiło wiele, ale postanowił dowiedzieć się o jej obawach i zastrzeżeniach w pierwszej kolejności, aby ewentualnie móc odeprzeć jej atak. Trzymał ją przy sobie, na wypadek, gdyby zmieniła zdanie i zechciała uciec. Może i miał zamknięte oczy, ale nigdy nie ufał temu zmysłowi najbardziej. Przy kobietach często zawodził, kiedy ich piękno i aura najbardziej opornych ściągały na manowce. Dlatego oddychał powoli, nasłuchiwał. Czego — czyiś odgłosów zapewne, może kroków. Był pewien obrazów, które widział, wizji. Czekał tylko na znak, że to nadchodzi, że się zbliża.
Ich spojrzenie się skrzyżowało. Patrzył w dół, bo była niska i drobna. Gdy stali tak blisko siebie kontrast wydawał się jeszcze większy, zdawać by się nawet mogło, że wystarczy jeden jego ruch, by zrobić jej krzywdę. Ale nie ruszali się wcale, ani ona, ani on. Po prostu patrzył jej w oczy, mrużąc swoje własne. Znów była blisko, przełamując narzucone na nią granice po raz kolejny. Jemu to akurat nie przeszkadzało, nikt nie mógł go osądzać na podstawie tych samych zasad, ale ona? Porzucała swoje tradycje i zwyczaje, każdego dnia posuwając się coraz dalej. Oficjalnie byli jednak narzeczeństwem, tym by się zapewne usprawiedliwili.
Obrócił się przez ramię, kiedy pociągnęła go w jakimś kierunku. Dobrze, pomyślał, idąc w stronę bardziej odludnej i cichej części budynku. Mały i ciemny z powodu zasłoniętych zasłon pokój, a w nim wielki fortepian. Nim zdążył do niego podejść stał już tuż przed nią. Czy czuła chłód bijący od ściany, gdy tak przylegała do niej plecami? Jej wzrok wskazywał na to, że jej ciepłe ciało przerywał chłodny dreszcz. A może to strach? A może jeszcze coś innego. Jej wargi musnęły jego i ani drgnął, wpatrując się w jej twarz z nutą rezerwy, pomimo iż kąciki ust drgnęły mu w górę na moment. Trudno było za nią nadążyć. Wydawała się oziębła, wystraszona, a teraz lgnęła do niego szukając pocieszenia i otuchy. Wypuścił powietrze głośno, a wyraz twarzy mu nieco złagodniał.
Dłońmi objął jej ramiona, tak wątłe i kruche, że gdyby tylko naparł na nie mocniej kości ustąpiłyby z trzaskiem. Ale nie zamierzał sprawiać jej dziś ani bólu, ani zawodu. Przyszedł by z nią porozmawiać, dogadać się. Przesunął palcami wzdłuż jej rąk, aż dotarł do dłoni, które zamknął w swoich i oparł sobie na piersi, zbliżając się jeszcze odrobinę.
— Ale?— Nie dokończyła, a powinna. Chciał usłyszeć co ma do powiedzenia. Przychodząc tutaj liczył na to, że to właśnie ona zdradzi mu wiele swoich sekretów, nie odwrotnie. Jeśli miał ją więc ciągnąć za język — będzie, odsuwając na bok obojętność i niezainteresowanie. — Jestem tu — zapewnił, przymykając lekko oczy. Zaciągnął się powoli jej zapachem, zanim kontynuował: — Co się dzieje? Co cię trapi?
Jego trapiło wiele, ale postanowił dowiedzieć się o jej obawach i zastrzeżeniach w pierwszej kolejności, aby ewentualnie móc odeprzeć jej atak. Trzymał ją przy sobie, na wypadek, gdyby zmieniła zdanie i zechciała uciec. Może i miał zamknięte oczy, ale nigdy nie ufał temu zmysłowi najbardziej. Przy kobietach często zawodził, kiedy ich piękno i aura najbardziej opornych ściągały na manowce. Dlatego oddychał powoli, nasłuchiwał. Czego — czyiś odgłosów zapewne, może kroków. Był pewien obrazów, które widział, wizji. Czekał tylko na znak, że to nadchodzi, że się zbliża.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Czy był świadom, co mu uczyniła? Bezwstydnie odebrała mu wspomnienie, w którym ją upokorzył, a potem sobie, by mieli czystą kartę. Obliviate uleciało spomiędzy spierzchniętych warg Katyi tak spokojnie, tak delikatnie, jakby było zwykłym Balneo, a przecież miało dużo wyższą cenę. Nie hamowała się przed niczym, a to tylko dlatego, że chciała wieść normalną egzystencję u boku mężczyzny, którego być może nigdy nie pokocha, a teraz? Grunt osuwał jej się pod stopami, bo tkwiła w ramionach człowieka, którego obiecała sobie odnaleźć kilka lat temu, gdy po raz pierwszy obudziła się w niej chęć stworzenia potężnej różdżki. Takiej, która jest w stanie dopuścić się niezwykle przykrych, bolesnych, a także czarnomagicznych rzeczy. Jaką więc premedytacją kierował się los, gdy połączył ich żywoty?
Ramsey jeszcze nie wiedział. Nie chciała żeby wchodził w posiadanie takiej wiedzy, ale okłamywanie go mijało się z celem. Dlatego coraz śmielej pokazywała mu, że dotarcie do niej wcale nie graniczy z cudem, pomimo że zmieniała szybko front. W sali, na korytarzu była niczym mimoza, która przybiera obojętną minę i taksuje z wyższością każdego, kto stanie na jej drodze. Tutaj, w pokoiku na uboczu, gdzie było całkowicie ciemno, rozpadała się na miliony cząsteczek, bo pragnęła bliskości Mulcibera, jakby próbując samą siebie uświadomić, że to nie jest żart przeznaczenia, a coś więcej. Jakaś głębsza idea, która kryje się za stalowoszarymi tęczówkami. Ustami, które wyginają się w lubieżnie - kpiącym uśmiechu, a także dłoniach, które doprowadzały ją na skraj przepaści. Dzisiaj wszystko mogło się zmienić, a to tylko dlatego, że Katya Ollivander pękła pod naporem przeszłości, która stłamsiła ją od wewnątrz. Ze zgniłej, dość zjęczałej duszy sączył się jad. Zatruwał organizm, krew, którą pompowało serce, ale nie dopuszczało trucizny do duszy, która w otoczce grubej warstwy uczuć pozostawała bezpieczna. Jak długo?
Jestem twoim zagrożeniem, Ramsey. Oboje o tym wiemy.
Bliskość z nim jej nie krępowała. Wywoływało coś na wzór podniecenia, lęku, ale też czystej złości, że to on posiadał ten niezwykły przedmiot, w który tchnęła częśc siebie. Mrocznej, zaniedbanej i od dawna niepamiętanej. Trzymał w rękach różdżkę, która była częścią niej i co mógł z tym zrobić? Jak daleko się posunąć?
-Ty też musisz mi ufać - szepnęła, a subtelny uśmiech przyozdobił jej dziewczęcą twarz, gdy ciepło mężczyzny uderzyło w nią z impetem. Przylgnęła do niego, a serce powoli stukało w miarowym rytmie. Nie denerwowała się, choć wrzała od natłoku różnych emocji. Oddychała spokojnie, ale za każdym razem, gdy muskała wargi Ramseya, chciała pogłębić ich bliskość, by poczuć, że naprawdę tu jest. I dopiero, gdy padły pytania, odsunęła się lekko i obróciła głowę w bok. -Boję się samej siebie i tego, co ci ofiarowałam wiele lat temu... - mówiła spokojnie, choć zaciskała drobne piąstki na materiale jego koszuli. Oparła się też czołem o mulciberowy tors i cicho załkała, gdy w kącikach oczu znalazły się słone łzy, które szukały ujścia. Znalazły je. -To ciebie szukałam już wtedy, ale nie przypuszczałam w dniu pierwszego spotkania, że... Staniesz się moim wybawieniem - powiedziała smutno, dość niezrozumiale, ale przecież to właśnie Ramsey Mulciber miał być człowiekiem, który ukróci jej męki i pomoże w tym, co miało być dziełem mistrza, którego nie słowa a czyny będą chwalić.
Ramsey jeszcze nie wiedział. Nie chciała żeby wchodził w posiadanie takiej wiedzy, ale okłamywanie go mijało się z celem. Dlatego coraz śmielej pokazywała mu, że dotarcie do niej wcale nie graniczy z cudem, pomimo że zmieniała szybko front. W sali, na korytarzu była niczym mimoza, która przybiera obojętną minę i taksuje z wyższością każdego, kto stanie na jej drodze. Tutaj, w pokoiku na uboczu, gdzie było całkowicie ciemno, rozpadała się na miliony cząsteczek, bo pragnęła bliskości Mulcibera, jakby próbując samą siebie uświadomić, że to nie jest żart przeznaczenia, a coś więcej. Jakaś głębsza idea, która kryje się za stalowoszarymi tęczówkami. Ustami, które wyginają się w lubieżnie - kpiącym uśmiechu, a także dłoniach, które doprowadzały ją na skraj przepaści. Dzisiaj wszystko mogło się zmienić, a to tylko dlatego, że Katya Ollivander pękła pod naporem przeszłości, która stłamsiła ją od wewnątrz. Ze zgniłej, dość zjęczałej duszy sączył się jad. Zatruwał organizm, krew, którą pompowało serce, ale nie dopuszczało trucizny do duszy, która w otoczce grubej warstwy uczuć pozostawała bezpieczna. Jak długo?
Jestem twoim zagrożeniem, Ramsey. Oboje o tym wiemy.
Bliskość z nim jej nie krępowała. Wywoływało coś na wzór podniecenia, lęku, ale też czystej złości, że to on posiadał ten niezwykły przedmiot, w który tchnęła częśc siebie. Mrocznej, zaniedbanej i od dawna niepamiętanej. Trzymał w rękach różdżkę, która była częścią niej i co mógł z tym zrobić? Jak daleko się posunąć?
-Ty też musisz mi ufać - szepnęła, a subtelny uśmiech przyozdobił jej dziewczęcą twarz, gdy ciepło mężczyzny uderzyło w nią z impetem. Przylgnęła do niego, a serce powoli stukało w miarowym rytmie. Nie denerwowała się, choć wrzała od natłoku różnych emocji. Oddychała spokojnie, ale za każdym razem, gdy muskała wargi Ramseya, chciała pogłębić ich bliskość, by poczuć, że naprawdę tu jest. I dopiero, gdy padły pytania, odsunęła się lekko i obróciła głowę w bok. -Boję się samej siebie i tego, co ci ofiarowałam wiele lat temu... - mówiła spokojnie, choć zaciskała drobne piąstki na materiale jego koszuli. Oparła się też czołem o mulciberowy tors i cicho załkała, gdy w kącikach oczu znalazły się słone łzy, które szukały ujścia. Znalazły je. -To ciebie szukałam już wtedy, ale nie przypuszczałam w dniu pierwszego spotkania, że... Staniesz się moim wybawieniem - powiedziała smutno, dość niezrozumiale, ale przecież to właśnie Ramsey Mulciber miał być człowiekiem, który ukróci jej męki i pomoże w tym, co miało być dziełem mistrza, którego nie słowa a czyny będą chwalić.
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Kiedy się obudził niemalże od razu wiedział, że to wszystko potoczy się w tę stronę. Spotkanie z Darcy było spontaniczne, ale owocne. I choć nie przebiegło tak jak powinno, a on miał wiele do ukrycia również, a może szczególnie przed nią dowiedział się prawdy. I dziś stał przed Katyą, patrzył jej w oczy i usilnie próbował się doszukać się czegoś, co czyniło ją tak niewinną. Wcale nie była taka. Po prostu w życiu nauczyła się dobrze kłamać, bo pod maską uroczego dziewczęcia czaiła się prowokatorka, której serce złamało zbyt wiele osób. Nie miał świadomości, jak było pojemne, jak wiele osób było dla niej ważnych i jest w dalszym ciągu. Co by pomyślał, gdyby Caesar przyznał się wtedy, w jego mieszkaniu, gdyby wyjawił mu całą prawdę, zdradzając motywy swoich rad?
Trzymał ją przy sobie blisko, nie dając jej możliwości ucieczki, odwrotu. Oparta plecami o zimną scianę, dłońmi wsparta o jego tors nie miała żadnej alternatywy, jak poddać się jego woli i zasadom, które miał narzucić. Chciała nakarmić go swoją sensualnością, omamić swoim wdziękiem i kobiecym urokiem, muskając tak lekko jego wargi przy każdym wypowiedzianym słowie. Działało. To było przyjemne, słodkie, wystarczająco ulotne, by móc skierować ku temu jakiś wyraz tęsknoty. A był przecież tylko mężczyzną, który pozwalał się oczarowywać. Stał cierpliwie i poddawał się jej grze, jakby wierzył w jej prawdę i ona mu wystarczała. Był jednak mądrzejszy niż sądziła i choć zabierał to, co mu ofiarowywała, w głowie miał setki myśli. Analizował, szukał odpowiedzi, choć wydawał się być całkiem uległy. Ale Mulciber nie bywał uległy, tylko sprytny. Trwał przy niej jak wilk czający się w krzakach i obserwujący swoją zwierzynę. Była jego kolacją. Sycącą i ostateczną.
Wplótł swoje palce między jej własne, lecz nie oderwał jej dłoni od swojej piersi. Naparł na nią, przyciskając lekko do ściany i nabrał powietrza w płuca, odbierając jej resztki dystansu, jaki dzielił ich ciała.
— Co... mi ofiarowałaś wiele lat temu?— spytał, marszcząc brwi. Pomimo tego, że odwróciła głowę w bok, sam się nie odsunął. Otulał jej policzek ciepłym oddechem, wyłapując jej uciekające w jego kierunku spojrzenie. — O czym ty mówisz?— spytał wprost, znacznie dosadniej. Przekrzywił głowę tak, aby znaleźć się w obrębie jej wzroku, jego usta spięły się w wąską kreskę, a brwi niemalże złączyły nad prostym nosem. — Nie lekceważ mnie, lady Ollivander — upomniał ją, bo od samego początku lawirowała w myślach, których on nie znał. Nie był legilimentą, nie tkwił w jej głowie. Chciał otrzymać odpowiedzi i wyjaśnienia, a ona usilnie od siebie odpychała tematy, które rozpoczynał.
— Jakim wybawieniem?— spytał, nie rozumiejąc wciąż, co miała na myśli. Po tym wszystkim, co już wiedział, domyślał się, że z nim pogrywa, bawi się, mami go. Czyż to nie była typowa kobieca zagrywka? Nie mógł jej ufać, więc zamiast przytaknąć, zignorował to, ale jednocześnie się niecierpliwił. Serce zabiło mu nieco szybciej.
Trzymał ją przy sobie blisko, nie dając jej możliwości ucieczki, odwrotu. Oparta plecami o zimną scianę, dłońmi wsparta o jego tors nie miała żadnej alternatywy, jak poddać się jego woli i zasadom, które miał narzucić. Chciała nakarmić go swoją sensualnością, omamić swoim wdziękiem i kobiecym urokiem, muskając tak lekko jego wargi przy każdym wypowiedzianym słowie. Działało. To było przyjemne, słodkie, wystarczająco ulotne, by móc skierować ku temu jakiś wyraz tęsknoty. A był przecież tylko mężczyzną, który pozwalał się oczarowywać. Stał cierpliwie i poddawał się jej grze, jakby wierzył w jej prawdę i ona mu wystarczała. Był jednak mądrzejszy niż sądziła i choć zabierał to, co mu ofiarowywała, w głowie miał setki myśli. Analizował, szukał odpowiedzi, choć wydawał się być całkiem uległy. Ale Mulciber nie bywał uległy, tylko sprytny. Trwał przy niej jak wilk czający się w krzakach i obserwujący swoją zwierzynę. Była jego kolacją. Sycącą i ostateczną.
Wplótł swoje palce między jej własne, lecz nie oderwał jej dłoni od swojej piersi. Naparł na nią, przyciskając lekko do ściany i nabrał powietrza w płuca, odbierając jej resztki dystansu, jaki dzielił ich ciała.
— Co... mi ofiarowałaś wiele lat temu?— spytał, marszcząc brwi. Pomimo tego, że odwróciła głowę w bok, sam się nie odsunął. Otulał jej policzek ciepłym oddechem, wyłapując jej uciekające w jego kierunku spojrzenie. — O czym ty mówisz?— spytał wprost, znacznie dosadniej. Przekrzywił głowę tak, aby znaleźć się w obrębie jej wzroku, jego usta spięły się w wąską kreskę, a brwi niemalże złączyły nad prostym nosem. — Nie lekceważ mnie, lady Ollivander — upomniał ją, bo od samego początku lawirowała w myślach, których on nie znał. Nie był legilimentą, nie tkwił w jej głowie. Chciał otrzymać odpowiedzi i wyjaśnienia, a ona usilnie od siebie odpychała tematy, które rozpoczynał.
— Jakim wybawieniem?— spytał, nie rozumiejąc wciąż, co miała na myśli. Po tym wszystkim, co już wiedział, domyślał się, że z nim pogrywa, bawi się, mami go. Czyż to nie była typowa kobieca zagrywka? Nie mógł jej ufać, więc zamiast przytaknąć, zignorował to, ale jednocześnie się niecierpliwił. Serce zabiło mu nieco szybciej.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Czy oboje nie byli w stosunku do siebie fałszywi? On u boku Darcy, a ona przy Caesarze, do którego żywiła platoniczny sentyment. Nie było to nic wzniosłego, a jednak mu ufała. Obdarzyła czymś, co mógł stracić w każdej chwili. Nie przypuszczała nawet, że lord Lestrange odważył się na jakiekolwiek rady związane z nią, bo cóż to było? Zdrada? Nie wiedziała o niczym. Pozbawiona tej wiedzy była bezpieczna, a pakt, który zawarli miał umrzeć z nimi. To założenie gwarantowało spokojne jestestwo każdego. I podobnie było w przypadku Ramseya, a także jego zbyt bliskich relacji z kobietami. Katyi również można byłoby wiele zarzucić, choć nigdy nie zrobiła nic uwłaczającego wobec mężczyzny, któremu została przypisana. Pamiętała o byciu przykładną narzeczoną i mówiła głośno o tym, że została komuś ofiarowana, a on? On też pamiętał?
Tak wiele słów mogłaby mu ofiarować. Pięknych, trujących, ale cholernie szczerych.
Co chciała zatem osiągnąć? Czy chciała cokolwiek? Nie. Była po raz pierwszy autentyczna, bo świadoma tego, co doszło do jej umysłu i w końcu zostało akceptowane. Czuła się niespełniona, zbyt zagubiona, ale w ramionach Ramseya bezpieczna. Nie pamiętała momentu, w którym odczuwała coś takiego, ale dzisiaj wszystko się zmieniło. Pozwoliła mu na tę bliskość. Dziwnego rodzaju tęsknotę, która spijana ze spierzchniętych warg przyczyniała się do kolejnego rozpadu. Trzymał ją w swoich dłoniach i musiał czuć, że pęka na drobne kawałeczki, kiedy tak łapczywie zagarniała jego przestrzeń dla siebie. Dzisiaj potrafiłaby mu obiecać każdą drobnostkę, gdyby tylko został dla niej tym, kim jawił się przez wiele spotkań. Potrzebowała go takiego, by odnaleźć drogę do samej siebie, ale ile jeszcze musiałaby wycierpieć, żeby pojął iż to nie jest gra, a przewrotny los, który spłatał im figla?
Dotknęła opuszkami jego torsu i uśmiechnęła się przez łzy, które zbierały się w kącikach oczu. Wspomnienie Sabatu doprowadzało ją na skraj, a to zmuszało do kierowania myśli w stronę Morpheusa i Madison. Została połamana niczym porcelana, a teraz człowiek, który stał przed nią dostawał szansę. Niepowtarzalną.
-To ja, mój słodki Królu - szepnęła spokojnie, a głos jej nawet nie zadrżał. Wodziła drobnymi dłońmi po jego ciele, które dotarły do karku. Zaczęła się bawić wrażliwymi wykończeniami jego skóry, gdy raz po raz paznokcie zahaczały o zarysowane kręgi. -Ofiarowałam ci cząstkę samej siebie w jadzie bazyliszka, który sprawia, że zadawanie bólu jest tak... Przyjemne - mówiła, ale zdawała się być pogrążona w zupełnie innym świecie. Trafiła do odmiennej rzeczywistości, a chora fascynacja, którą odczuwała względem własnego dzieła jakie dzierżył w dłoni od lat, była nad wyraz irracjonalna. -Nie zastanawiało cię nigdy, że tak doskonale rzucasz pewne zaklęcia? - uśmiechnęła się dziewczęco i przekrzywiła lekko głową. Szukała sposobu, by poczuć go jeszcze bardziej, bliżej, pełniej. -Tworzyłam tę różdżkę miesiącami, by była idealna, tak jak jej właściciel i spójrz... Jesteś... - pieściła jego wargi z subtelnością, gdy raz po raz zahaczała o nie, a oczy błyszczały jej od łez, które wciąż gromadziły się w kącikach. Była niejednoznaczna, wręcz enigmatyczna w każdym swoim najdrobniejszym ruchu. -Od dawna należę do ciebie, tylko mnie nie doceniłeś, ale to nic... - mruknęła z rozbawieniem i przyłożyła mu palce do ust, by czasem nie protestował. Wiedziała, że mało kto traktuje ją poważnie, ale to umysł szaleńca podpowiadał frazy, którymi go karmiła. -Teraz wszystko się zmieni, bo razem dokonamy rzeczy wielkich, ale musisz coś dla mnie zrobić, żebym mogła bezwzględnie być ci lojalna, bo tego chcesz, prawda? - zapytała i kiedy tylko udało jej się zbliżyć jeszcze bardziej, a on zamknął ją szczelnie pomiędzy swoimi ramionami, pocałowała go w ten zakazany, niedozwolony sposób. Ekscytacja rosła z każdą chwilą, a serce uderzało donośnie, kiedy ponownie rozpadała się pod naporem mulciberowej siły.
Była prawdziwa.
Tak wiele słów mogłaby mu ofiarować. Pięknych, trujących, ale cholernie szczerych.
Co chciała zatem osiągnąć? Czy chciała cokolwiek? Nie. Była po raz pierwszy autentyczna, bo świadoma tego, co doszło do jej umysłu i w końcu zostało akceptowane. Czuła się niespełniona, zbyt zagubiona, ale w ramionach Ramseya bezpieczna. Nie pamiętała momentu, w którym odczuwała coś takiego, ale dzisiaj wszystko się zmieniło. Pozwoliła mu na tę bliskość. Dziwnego rodzaju tęsknotę, która spijana ze spierzchniętych warg przyczyniała się do kolejnego rozpadu. Trzymał ją w swoich dłoniach i musiał czuć, że pęka na drobne kawałeczki, kiedy tak łapczywie zagarniała jego przestrzeń dla siebie. Dzisiaj potrafiłaby mu obiecać każdą drobnostkę, gdyby tylko został dla niej tym, kim jawił się przez wiele spotkań. Potrzebowała go takiego, by odnaleźć drogę do samej siebie, ale ile jeszcze musiałaby wycierpieć, żeby pojął iż to nie jest gra, a przewrotny los, który spłatał im figla?
Dotknęła opuszkami jego torsu i uśmiechnęła się przez łzy, które zbierały się w kącikach oczu. Wspomnienie Sabatu doprowadzało ją na skraj, a to zmuszało do kierowania myśli w stronę Morpheusa i Madison. Została połamana niczym porcelana, a teraz człowiek, który stał przed nią dostawał szansę. Niepowtarzalną.
-To ja, mój słodki Królu - szepnęła spokojnie, a głos jej nawet nie zadrżał. Wodziła drobnymi dłońmi po jego ciele, które dotarły do karku. Zaczęła się bawić wrażliwymi wykończeniami jego skóry, gdy raz po raz paznokcie zahaczały o zarysowane kręgi. -Ofiarowałam ci cząstkę samej siebie w jadzie bazyliszka, który sprawia, że zadawanie bólu jest tak... Przyjemne - mówiła, ale zdawała się być pogrążona w zupełnie innym świecie. Trafiła do odmiennej rzeczywistości, a chora fascynacja, którą odczuwała względem własnego dzieła jakie dzierżył w dłoni od lat, była nad wyraz irracjonalna. -Nie zastanawiało cię nigdy, że tak doskonale rzucasz pewne zaklęcia? - uśmiechnęła się dziewczęco i przekrzywiła lekko głową. Szukała sposobu, by poczuć go jeszcze bardziej, bliżej, pełniej. -Tworzyłam tę różdżkę miesiącami, by była idealna, tak jak jej właściciel i spójrz... Jesteś... - pieściła jego wargi z subtelnością, gdy raz po raz zahaczała o nie, a oczy błyszczały jej od łez, które wciąż gromadziły się w kącikach. Była niejednoznaczna, wręcz enigmatyczna w każdym swoim najdrobniejszym ruchu. -Od dawna należę do ciebie, tylko mnie nie doceniłeś, ale to nic... - mruknęła z rozbawieniem i przyłożyła mu palce do ust, by czasem nie protestował. Wiedziała, że mało kto traktuje ją poważnie, ale to umysł szaleńca podpowiadał frazy, którymi go karmiła. -Teraz wszystko się zmieni, bo razem dokonamy rzeczy wielkich, ale musisz coś dla mnie zrobić, żebym mogła bezwzględnie być ci lojalna, bo tego chcesz, prawda? - zapytała i kiedy tylko udało jej się zbliżyć jeszcze bardziej, a on zamknął ją szczelnie pomiędzy swoimi ramionami, pocałowała go w ten zakazany, niedozwolony sposób. Ekscytacja rosła z każdą chwilą, a serce uderzało donośnie, kiedy ponownie rozpadała się pod naporem mulciberowej siły.
Była prawdziwa.
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Świstoklik
Wiedział. Przecież to był jeden z powodów, dla których tu przyszedł, chcąc się z nią spotkać. Bo ona wiedziała. Ale swoimi słowami zbiła go z pantałyku. Pieściła go sobą w ten przyjemny sposób — tak, jak kobieta potrafi najlepiej, kiedy chce przeciągnąć mężczyznę na swoją stronę. Korzystała ze swoich wdzięków i umiejętności, aby rzucić na niego urok, obezwładnić jego myślenie, zmusić go do tego, by kierowały go jedynie zmysły. Ale nie chciał się temu poddać, bo dała mu teraz do myślenia. To, co słyszał wdzierało się do jego umysłu intensywniej i z większą siłą niż pożądliwy dotyk, którym go raczyła. On jedynie... chciał sprowadzić go w pole.
Jesteś aurorem, pomyślał, kiedy wyjawiła prawdę. Sześć lat temu odebrał różdżkę, która była przeznaczona dla czarnoksiężnika. Wykonał ją obecny auror. To było niepojęte. Pamiętał dzień, w którym odwiedził sklep Ollivanderów na Pokątnej. Wtedy po raz pierwszy spotkał Barry'ego, ale to Garrick Ollivander mu się długo przyglądał.
— Co się stało z Pana poprzednią różdżką? — spytał nieco podejrzliwie, choć wciąż sprawiał wrażenie życzliwego. Jego przenikliwe jasne oczy nie odwracały wzroku od Mulcibera.
— Uległa zniszczeniu — odpowiedział mu twardo akcentując, choć wyraz jego twarzy nie uległ żadnej zmianie. Gdyby nie kącikowy uśmiech wyglądałby całkiem obojętnie. Nie zamierzał się tłumaczyć, a Ollivander nie miał prawa go przesłuchiwać. — Cis i szpon hipogryfa. Taka właśnie była. — Ale Ollivander pokręcił głową. Mruknął jedynie, że powinien mieć coś idealnego dla takiego... czarodzieja. Zawahał się przed wypowiedzeniem tego? Przyniósł czarne podłużne pudełeczko. Było wyłożone srebrnym atłasem. Widać było, że różdżka w środku jest dość nowa. Niepodważalnie piękna. Szarawe drewno judaszowca było idealnie wypolerowane. Ale różdżka nie była prosta, a lekko pofalowana; jej rękojeść przyzdobiona większymi i mniejszymi wypustkami. Na samym końcu tkwiła wilcza główka, która tak doskonale wiązała się ze starym herbem Mulciberów. To nie mógł być przypadek. Wziął ja do lewej ręki i od razu poczuł to ciepło. Idealnie leżała w dłoni, trzymała się w palcach. Powiedział mu, że rdzeniem jest jad bazyliszka. Zrobił to cicho, jakby z trudem mu to przeszło przez gardło. Był to niezwykle mało popularny rdzeń, nawet rzadki. I od tamtej chwili Ramsey już wiedział, że to przeznaczenie.
Patrzył na Katyę w milczeniu, nie mrugając, nie ruszając się wcale. Zdawało się nawet, że przestał na ten długi moment oddychać, ale jego klatka piersiowa unosiła się bardzo powoli i niezwykle płytko, zatrzymując go w jakimś letargu. Nie mógł zrozumieć znaczenia jej słów, choć pojmował sens wypowiadanych wyrazów. Nie komponowało się to w żadnej symfonii, jaką znał i był w stanie sobie wyobrazić. Nie wyglądała na złą, wściekłą, czy przerażoną, a jednak jeszcze wczoraj, gdy przeczytał jej list odniósł wrażenie, że chce przed nim uciec, znaleźć się jak najdalej od niego, na co nie mógł pozwolić. I w tej chwili pomyślał o Riddle'u, o tym, że on też się dowie. Nawet jeśli nie spyta — prędzej, czy później się o tym wszystkim dowie. I o ile sprawa dotyczyła wyłącznie jego nie zawracałby sobie tym głowy. Lecz co zamierzała z tym dalej zrobić Katya Ollivander?
Mrugnął w końcu, wytrącając się z zamyślenia. Nie odzywał się, aż całkowicie nie skończyła mówić, aż nie złączyła ich ust w namiętnym pocałunku. Nie było w nim za grosz delikatności, czy słodyczy — jedynie pasja i pożądanie. W tym głębokim wyrazie nie umiał się zatracić. Zbombardowała go informacją, która nie powinna go szokować — przecież wiedział, że gdy uległ swojej wizji na kilka dni ona miała dostęp do jego różdżki. Ale, że sama ją wykonała? Odwzajemnił jej gest i zacisnął mocniej palce na jej przegubach. Była niczym zraniona ptaszyna w jego dłoni, a on sobą zaciskał się na niej mocniej. Nie czynił jej krzywdy, lecz w końcu mogła go poczuć.
Rzucał zaklęcia skutecznie i dobrze dlatego, że był dobrym czarodziejem z doskonałym narzędziem w dłoni. Ironią losu byłby, gdyby zginęła teraz, w tej chwili, z różdżki, której była twórcą. I nagle przestał rozważaćniemą prośbę radę Lestrange'a.
— Czego chcesz? — wyszeptał wprost do jej warg i powoli się odsunął na odległość, w której bez trudu mógł spojrzeć jej w oczy. Zacisnął usta, a spojrzenie mu pociemniało. Razem? Dokonają wspólnie rzeczy wielkich. Brzmiało jak propozycja nie do odrzucenia, jak oferta współpracy. Nie mogła wiedzieć o Voldemorcie, o Rycerzach, o ich planach. Kochała mugola, nie tolerowała wyższości krwi czystej nad mieszaną, nie rozumiała idei oczyszczenia brudu. Jakie znaczenie kryło się więc za jej słowami? W obliczu jej osoby, przekonań i tego, co sobą reprezentowała zdawały się tak puste i oderwane od rzeczywistości. Miała rację. Teraz wszystko się zmieni, ale tylko od niej zależało, w którą stronę.
Wiedział. Przecież to był jeden z powodów, dla których tu przyszedł, chcąc się z nią spotkać. Bo ona wiedziała. Ale swoimi słowami zbiła go z pantałyku. Pieściła go sobą w ten przyjemny sposób — tak, jak kobieta potrafi najlepiej, kiedy chce przeciągnąć mężczyznę na swoją stronę. Korzystała ze swoich wdzięków i umiejętności, aby rzucić na niego urok, obezwładnić jego myślenie, zmusić go do tego, by kierowały go jedynie zmysły. Ale nie chciał się temu poddać, bo dała mu teraz do myślenia. To, co słyszał wdzierało się do jego umysłu intensywniej i z większą siłą niż pożądliwy dotyk, którym go raczyła. On jedynie... chciał sprowadzić go w pole.
Jesteś aurorem, pomyślał, kiedy wyjawiła prawdę. Sześć lat temu odebrał różdżkę, która była przeznaczona dla czarnoksiężnika. Wykonał ją obecny auror. To było niepojęte. Pamiętał dzień, w którym odwiedził sklep Ollivanderów na Pokątnej. Wtedy po raz pierwszy spotkał Barry'ego, ale to Garrick Ollivander mu się długo przyglądał.
— Co się stało z Pana poprzednią różdżką? — spytał nieco podejrzliwie, choć wciąż sprawiał wrażenie życzliwego. Jego przenikliwe jasne oczy nie odwracały wzroku od Mulcibera.
— Uległa zniszczeniu — odpowiedział mu twardo akcentując, choć wyraz jego twarzy nie uległ żadnej zmianie. Gdyby nie kącikowy uśmiech wyglądałby całkiem obojętnie. Nie zamierzał się tłumaczyć, a Ollivander nie miał prawa go przesłuchiwać. — Cis i szpon hipogryfa. Taka właśnie była. — Ale Ollivander pokręcił głową. Mruknął jedynie, że powinien mieć coś idealnego dla takiego... czarodzieja. Zawahał się przed wypowiedzeniem tego? Przyniósł czarne podłużne pudełeczko. Było wyłożone srebrnym atłasem. Widać było, że różdżka w środku jest dość nowa. Niepodważalnie piękna. Szarawe drewno judaszowca było idealnie wypolerowane. Ale różdżka nie była prosta, a lekko pofalowana; jej rękojeść przyzdobiona większymi i mniejszymi wypustkami. Na samym końcu tkwiła wilcza główka, która tak doskonale wiązała się ze starym herbem Mulciberów. To nie mógł być przypadek. Wziął ja do lewej ręki i od razu poczuł to ciepło. Idealnie leżała w dłoni, trzymała się w palcach. Powiedział mu, że rdzeniem jest jad bazyliszka. Zrobił to cicho, jakby z trudem mu to przeszło przez gardło. Był to niezwykle mało popularny rdzeń, nawet rzadki. I od tamtej chwili Ramsey już wiedział, że to przeznaczenie.
Patrzył na Katyę w milczeniu, nie mrugając, nie ruszając się wcale. Zdawało się nawet, że przestał na ten długi moment oddychać, ale jego klatka piersiowa unosiła się bardzo powoli i niezwykle płytko, zatrzymując go w jakimś letargu. Nie mógł zrozumieć znaczenia jej słów, choć pojmował sens wypowiadanych wyrazów. Nie komponowało się to w żadnej symfonii, jaką znał i był w stanie sobie wyobrazić. Nie wyglądała na złą, wściekłą, czy przerażoną, a jednak jeszcze wczoraj, gdy przeczytał jej list odniósł wrażenie, że chce przed nim uciec, znaleźć się jak najdalej od niego, na co nie mógł pozwolić. I w tej chwili pomyślał o Riddle'u, o tym, że on też się dowie. Nawet jeśli nie spyta — prędzej, czy później się o tym wszystkim dowie. I o ile sprawa dotyczyła wyłącznie jego nie zawracałby sobie tym głowy. Lecz co zamierzała z tym dalej zrobić Katya Ollivander?
Mrugnął w końcu, wytrącając się z zamyślenia. Nie odzywał się, aż całkowicie nie skończyła mówić, aż nie złączyła ich ust w namiętnym pocałunku. Nie było w nim za grosz delikatności, czy słodyczy — jedynie pasja i pożądanie. W tym głębokim wyrazie nie umiał się zatracić. Zbombardowała go informacją, która nie powinna go szokować — przecież wiedział, że gdy uległ swojej wizji na kilka dni ona miała dostęp do jego różdżki. Ale, że sama ją wykonała? Odwzajemnił jej gest i zacisnął mocniej palce na jej przegubach. Była niczym zraniona ptaszyna w jego dłoni, a on sobą zaciskał się na niej mocniej. Nie czynił jej krzywdy, lecz w końcu mogła go poczuć.
Rzucał zaklęcia skutecznie i dobrze dlatego, że był dobrym czarodziejem z doskonałym narzędziem w dłoni. Ironią losu byłby, gdyby zginęła teraz, w tej chwili, z różdżki, której była twórcą. I nagle przestał rozważać
— Czego chcesz? — wyszeptał wprost do jej warg i powoli się odsunął na odległość, w której bez trudu mógł spojrzeć jej w oczy. Zacisnął usta, a spojrzenie mu pociemniało. Razem? Dokonają wspólnie rzeczy wielkich. Brzmiało jak propozycja nie do odrzucenia, jak oferta współpracy. Nie mogła wiedzieć o Voldemorcie, o Rycerzach, o ich planach. Kochała mugola, nie tolerowała wyższości krwi czystej nad mieszaną, nie rozumiała idei oczyszczenia brudu. Jakie znaczenie kryło się więc za jej słowami? W obliczu jej osoby, przekonań i tego, co sobą reprezentowała zdawały się tak puste i oderwane od rzeczywistości. Miała rację. Teraz wszystko się zmieni, ale tylko od niej zależało, w którą stronę.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Speculio
Czy naprawdę miał ją za tak perfidną? Nie ociekała wrodzonym fałszem, a kreowała jedynie iluzoryczną część samej siebie, by nikt nie przedarł się przez mur ograniczeń jakie nałożyła na każdego. To ona mogła łamać zasady, ale ktoś inny? Nie. Nawet nie dopuszczała do siebie takiego wyobrażenia, a to dlatego, że bała się o własną duszę, z której niewiele pozostało. Czyniła więc tę sensualną chwilę, która się między nimi wytworzyła swoistego rodzaju mszą, jakby jeszcze chwilę temu była inną kobietą. Zaraz po zamknięciu straciła w końcu poczucie bycia odpowiedzialną za swój stan, a to przed ludźmi zgrywała silną, niedostępną i tak bardzo wyniosłą. Teraz stała przed niebezpiecznym mężczyzną dziewczyna, której serce pękło o jeden raz za dużo, a cios jaki wymierzono jej na Sabacie sprawił, że straciła własną wiarę i świadomość tego, co jest dobre. On zaś zagubiony pomiędzy jej eterycznością, enigmatyczną energią, a słowami, które brzmiały absurdalne w obliczu tego kim była, pozwalał na dużo. Może zbyt dużo dla niego samego?
Pamiętała dzień, w którym przystąpiła do tworzenia różdżki zawierającej jad bazyliszka, bo była to jej chora potrzeba przelania samej siebie na innego człowieka. Nie bez powodu wybrała ów rdzeń, a właściwości każdego znała na pamięć. Potrafiłaby je wyrecytować o każdej porze dnia i nocy, bo swego czasu tworzenie tych jakże intrygujących przedmiotów było dla niej oderwaniem się od problemów. Dlatego czekała aż Garrick opuści sklep, by mogła wykraść mu najbardziej trujące i wyniszczające elementy składające się na dzieło, które dodało jestestu lady Ollivander czegoś niezrozumiałego. Jak zniszczona musiała być? Jak wielką potrzebą odnalezienia wybawcy była? Co nią kierowało w noc, gdy smukłe palce raz po raz, tak staranie, tak zmysłowo i delikatnie pieściły drewno i ze zwykłego patyka uczyniły prawdziwą sztukę? Irracjonalność tamtych zdarzeń wypaliła się na niej i nosiła tera znamie, które pozostanie z nią na wieki.
I kiedyś cię odnajdę. Sprawię, że to co złe przeminie, ale musisz ukrywać tyle co ja - w przeciwnym razie... To wszystko cię zabije.
Nie znała go, ale obserwowała. Widziała w nim człowieka równie zagubionego, a pod maską nonszalancji, obojętności skrywał się ktoś pełen lęków i obaw, choć sam mógł temu zaprzeczać. Mieszano mu w głowie i bawiono się w sposób brzydki, bo kiedy sądził, że ma władze, ktoś odwracał sytuację i sprawiał, że musiał podejmować się kolejnej analizy. Przeraża cię to, Ramseyu? Wyciągnęła ku niemu dłonie i dotknęła ledwie wyczuwalnie policzka, a potem warg, których smakowała i uczyła się na pamięć. Przyglądała mu się z ciekawością i poddawała swojej ocenie. Gubiła się w stalowoszarych tęczówkach, które teraz owiane mrokiem nie dopuszczały jej obsydianowego spojrzenia do siebie.
Zbyt krucha jak na jego siłę.
Zbyt wątła w ramionach człowieka nieprzewidywalnego.
Zbyt dobra. Wciąż... Za dobra.
-Ciebie - powiedziała od razu, gdy zamknął ją tak szczelnie i tak zawzięcie przywłaszczył sobie drobne ciało, które nie walczyło. Poddawało się ulegle ramseyowej mocy, bo nie miało dostatecznie dużo woli walki w sobie, by przeciwstawić się otaczającemu światu. Emocje mąciły jej spokój i trzeźwie postrzeganie rzeczywistości. Zwątpiła w dotychczasowe przekonania. W mugoli. W łączenie się krwi czarodziejskiej z tą brudną, odłamaną od wszelkich norm. Nie wierzyła już w nic, co kiedyś napędzało ją ku innym działaniom. -Chcę tego, co potrafisz, a na co ja nigdy się nie zdobyłam - szepnęła ponownie, a ostry ból przeszył jej biodro na wskroś. Spuściła na moment wzrok i osunęła się w jego ramionach, przez co służył teraz za jedyną podporę i siłę, by tylko nie rozpadła się do reszty. -Może nigdy nie zdobę, ale on musi umrzeć... - szepnęła i dopiero wtedy zaczęła łkać, a gęste łzy spłynęły po pyzatych policzkach. Wtuliła się w ciało narzeczonego, by przez moment poczuć iluzoryczne ciepło, którym emanował. Tęsknota rozdzierała ją w pół i dała upust po raz pierwszy od Sabatu temu, co ją stłamsiło. Śmierć Reagana i pozostałych odbiła się na niej zbyt silnie, by pozbierała się w ciagu kilku godzin. Może tym razem nie wystarczą nawet lata. -Zabierzesz mnie stąd?
Czy naprawdę miał ją za tak perfidną? Nie ociekała wrodzonym fałszem, a kreowała jedynie iluzoryczną część samej siebie, by nikt nie przedarł się przez mur ograniczeń jakie nałożyła na każdego. To ona mogła łamać zasady, ale ktoś inny? Nie. Nawet nie dopuszczała do siebie takiego wyobrażenia, a to dlatego, że bała się o własną duszę, z której niewiele pozostało. Czyniła więc tę sensualną chwilę, która się między nimi wytworzyła swoistego rodzaju mszą, jakby jeszcze chwilę temu była inną kobietą. Zaraz po zamknięciu straciła w końcu poczucie bycia odpowiedzialną za swój stan, a to przed ludźmi zgrywała silną, niedostępną i tak bardzo wyniosłą. Teraz stała przed niebezpiecznym mężczyzną dziewczyna, której serce pękło o jeden raz za dużo, a cios jaki wymierzono jej na Sabacie sprawił, że straciła własną wiarę i świadomość tego, co jest dobre. On zaś zagubiony pomiędzy jej eterycznością, enigmatyczną energią, a słowami, które brzmiały absurdalne w obliczu tego kim była, pozwalał na dużo. Może zbyt dużo dla niego samego?
Pamiętała dzień, w którym przystąpiła do tworzenia różdżki zawierającej jad bazyliszka, bo była to jej chora potrzeba przelania samej siebie na innego człowieka. Nie bez powodu wybrała ów rdzeń, a właściwości każdego znała na pamięć. Potrafiłaby je wyrecytować o każdej porze dnia i nocy, bo swego czasu tworzenie tych jakże intrygujących przedmiotów było dla niej oderwaniem się od problemów. Dlatego czekała aż Garrick opuści sklep, by mogła wykraść mu najbardziej trujące i wyniszczające elementy składające się na dzieło, które dodało jestestu lady Ollivander czegoś niezrozumiałego. Jak zniszczona musiała być? Jak wielką potrzebą odnalezienia wybawcy była? Co nią kierowało w noc, gdy smukłe palce raz po raz, tak staranie, tak zmysłowo i delikatnie pieściły drewno i ze zwykłego patyka uczyniły prawdziwą sztukę? Irracjonalność tamtych zdarzeń wypaliła się na niej i nosiła tera znamie, które pozostanie z nią na wieki.
I kiedyś cię odnajdę. Sprawię, że to co złe przeminie, ale musisz ukrywać tyle co ja - w przeciwnym razie... To wszystko cię zabije.
Nie znała go, ale obserwowała. Widziała w nim człowieka równie zagubionego, a pod maską nonszalancji, obojętności skrywał się ktoś pełen lęków i obaw, choć sam mógł temu zaprzeczać. Mieszano mu w głowie i bawiono się w sposób brzydki, bo kiedy sądził, że ma władze, ktoś odwracał sytuację i sprawiał, że musiał podejmować się kolejnej analizy. Przeraża cię to, Ramseyu? Wyciągnęła ku niemu dłonie i dotknęła ledwie wyczuwalnie policzka, a potem warg, których smakowała i uczyła się na pamięć. Przyglądała mu się z ciekawością i poddawała swojej ocenie. Gubiła się w stalowoszarych tęczówkach, które teraz owiane mrokiem nie dopuszczały jej obsydianowego spojrzenia do siebie.
Zbyt krucha jak na jego siłę.
Zbyt wątła w ramionach człowieka nieprzewidywalnego.
Zbyt dobra. Wciąż... Za dobra.
-Ciebie - powiedziała od razu, gdy zamknął ją tak szczelnie i tak zawzięcie przywłaszczył sobie drobne ciało, które nie walczyło. Poddawało się ulegle ramseyowej mocy, bo nie miało dostatecznie dużo woli walki w sobie, by przeciwstawić się otaczającemu światu. Emocje mąciły jej spokój i trzeźwie postrzeganie rzeczywistości. Zwątpiła w dotychczasowe przekonania. W mugoli. W łączenie się krwi czarodziejskiej z tą brudną, odłamaną od wszelkich norm. Nie wierzyła już w nic, co kiedyś napędzało ją ku innym działaniom. -Chcę tego, co potrafisz, a na co ja nigdy się nie zdobyłam - szepnęła ponownie, a ostry ból przeszył jej biodro na wskroś. Spuściła na moment wzrok i osunęła się w jego ramionach, przez co służył teraz za jedyną podporę i siłę, by tylko nie rozpadła się do reszty. -Może nigdy nie zdobę, ale on musi umrzeć... - szepnęła i dopiero wtedy zaczęła łkać, a gęste łzy spłynęły po pyzatych policzkach. Wtuliła się w ciało narzeczonego, by przez moment poczuć iluzoryczne ciepło, którym emanował. Tęsknota rozdzierała ją w pół i dała upust po raz pierwszy od Sabatu temu, co ją stłamsiło. Śmierć Reagana i pozostałych odbiła się na niej zbyt silnie, by pozbierała się w ciagu kilku godzin. Może tym razem nie wystarczą nawet lata. -Zabierzesz mnie stąd?
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Mulciber nie był zagubiony. Może kiedyś, wiele lat temu, kiedy przeżywał kryzys własnej tożsamości i nie potrafił zrozumieć dlaczego przez tyle lat czuł pustkę, jakby nie był do końca kompletny. Lecz w końcu dowiedział się, że to krew Rowle'ów i Mulciberów płynęła w jego żyłach, a tą brakującą częścią nie był wcale Austin, a Graham. Jego bliźniak. Ten sam, który był tak odmienny w swoich działaniach, postępowaniu i myśleniu. Miał przyjaciół, serce, pasje i wiele skrajności, które przejawiał wśród Rycerzy Walpurgii, jakby nie do końca był przekonany słuszności. Nigdy nie byli blisko, nigdy nic ich nie łączyło i już nigdy nie będzie. Graham umrze prędzej czy później, jak wszyscy ludzie słabi, a on już zdążył przywyknąć do swojego wybrakowania i dysfunkcyjności.
Pędzący do przodu świat wymusił na nim umiejętność adaptacji w najlepszy możliwy sposób, a to znaczyło, że aby zapewnić sobie byt i posiąść umiejętność przetrwania w każdej sytuacji musiał zapomnieć o uczuciach, które pozwalały innym na zajrzenie głębiej niż chciał na to pozwolić. Ale każda, nawet najtrwalsza konstrukcja z czasem ulega korozji lub zniszczeniu. A zabezpieczająca powłoka pęka.
Ciebie, dźwięczało mu przez chwilę w uszach. Czyżby się przesłyszał? Starał się to zrozumieć, ale jego instynkt od razu zaczął odpierać atak. Nie ruszał się, nie musiał też nic mówić. To jego świadomość tworzyła swoją własną wizję i analizę, zamykając usłyszane słowo w odpowiedniej szufladce. Brzmiało tak realnie i prawdziwie, że gdyby nie był tak obojętny, przejąłby się jej potrzebą, która jednocześnie mogłaby wstrząsnąć jego duszą. Ale jej ciche łkanie to było zbyt mało, aby skruszyć jego serce. Nie lubił kobiecych łez, ale tych wypłakiwanych mu w ramię, sugerujących jakiekolwiek uczucia wobec niego. Katya musiała jakieś posiadać, inaczej nie potrzebowałaby go tak zapalczywie. Ale i kobiece łzy pełne bólu i nieszczęścia potrafił łatwo znosić.
On musi umrzeć. Czy to miało sens? Nie okazał żadnych emocji, kiedy wypowiedziała te słowa. Wiedziała sporo, a przede wszystkim była świadoma do czego może być zdolny, a to go szalenie niepokoiło. Już dawno odrzucił rozmowę z Lestrangem, ale wiedział, co zrobi i jak to wszystko się skończy. Nie mógł jej pozwolić po prostu odejść, a później wyjechać. Musiał coś zrobić.
Cokolwiek.
— O kim mówisz?— spytał, ale po chwili zmarszczył brwi. — Nie jestem taki — odpowiedział powoli i ostrożnie, jasno dając jej do zrozumienia, że nie jest mordercą. Oczywiście kłamał, perfidnie i w żywe oczy. Sam fakt, że posiadał różdżkę, której wartość znała nie czynił z niego zabójcy i tego postanowił się w tej chwili trzymać, aby nie dać jej powodu do pochwycenia go w pułapkę. Pamiętał obraz z ich wspólnego domu. To jak rżnął ją na sofie jak zwykłą uliczną kurwę, bez emocji, bez wartości, a ona zaciągnęła go do miejsca, w którym wymazałam mu pamięć i sprzedała aurorom. Czyż teraz nie mogło być podobnie? Czekała aż się przyzna?
Osunęła mu się w ramionach, ale chwycił ją w porę. Wątłą, delikatną, jak szmaciana lalka. Ale oddychała, była przytomna. Spojrzał więc na nią z jakąś troską, ale i nieustępliwością.
— Nie — odpowiedział krótko, po czym wziął ja na ręce i zaniósł w kierunku fortepianu. Ułożył ją na nim, ale pomimo iż była słaba i pewnie w jakiś sposób cierpiała, nie zamierzał jej przynieść ulgi dopóki nie dowie się wszystkiego czego chce. [b]— Nie, dopóki mi nie powiesz, co wiesz. Lepiej dla Ciebie jeśli nie będziesz przeciągać. [b]— Żądał, lecz jego ton głosu nie był ostry. I w tej samej chili wyciągnął swoją różdżkę zza paska i obrócił ją w dłoni, przyglądając jej się uważnie.
Więc?
Pędzący do przodu świat wymusił na nim umiejętność adaptacji w najlepszy możliwy sposób, a to znaczyło, że aby zapewnić sobie byt i posiąść umiejętność przetrwania w każdej sytuacji musiał zapomnieć o uczuciach, które pozwalały innym na zajrzenie głębiej niż chciał na to pozwolić. Ale każda, nawet najtrwalsza konstrukcja z czasem ulega korozji lub zniszczeniu. A zabezpieczająca powłoka pęka.
Ciebie, dźwięczało mu przez chwilę w uszach. Czyżby się przesłyszał? Starał się to zrozumieć, ale jego instynkt od razu zaczął odpierać atak. Nie ruszał się, nie musiał też nic mówić. To jego świadomość tworzyła swoją własną wizję i analizę, zamykając usłyszane słowo w odpowiedniej szufladce. Brzmiało tak realnie i prawdziwie, że gdyby nie był tak obojętny, przejąłby się jej potrzebą, która jednocześnie mogłaby wstrząsnąć jego duszą. Ale jej ciche łkanie to było zbyt mało, aby skruszyć jego serce. Nie lubił kobiecych łez, ale tych wypłakiwanych mu w ramię, sugerujących jakiekolwiek uczucia wobec niego. Katya musiała jakieś posiadać, inaczej nie potrzebowałaby go tak zapalczywie. Ale i kobiece łzy pełne bólu i nieszczęścia potrafił łatwo znosić.
On musi umrzeć. Czy to miało sens? Nie okazał żadnych emocji, kiedy wypowiedziała te słowa. Wiedziała sporo, a przede wszystkim była świadoma do czego może być zdolny, a to go szalenie niepokoiło. Już dawno odrzucił rozmowę z Lestrangem, ale wiedział, co zrobi i jak to wszystko się skończy. Nie mógł jej pozwolić po prostu odejść, a później wyjechać. Musiał coś zrobić.
Cokolwiek.
— O kim mówisz?— spytał, ale po chwili zmarszczył brwi. — Nie jestem taki — odpowiedział powoli i ostrożnie, jasno dając jej do zrozumienia, że nie jest mordercą. Oczywiście kłamał, perfidnie i w żywe oczy. Sam fakt, że posiadał różdżkę, której wartość znała nie czynił z niego zabójcy i tego postanowił się w tej chwili trzymać, aby nie dać jej powodu do pochwycenia go w pułapkę. Pamiętał obraz z ich wspólnego domu. To jak rżnął ją na sofie jak zwykłą uliczną kurwę, bez emocji, bez wartości, a ona zaciągnęła go do miejsca, w którym wymazałam mu pamięć i sprzedała aurorom. Czyż teraz nie mogło być podobnie? Czekała aż się przyzna?
Osunęła mu się w ramionach, ale chwycił ją w porę. Wątłą, delikatną, jak szmaciana lalka. Ale oddychała, była przytomna. Spojrzał więc na nią z jakąś troską, ale i nieustępliwością.
— Nie — odpowiedział krótko, po czym wziął ja na ręce i zaniósł w kierunku fortepianu. Ułożył ją na nim, ale pomimo iż była słaba i pewnie w jakiś sposób cierpiała, nie zamierzał jej przynieść ulgi dopóki nie dowie się wszystkiego czego chce. [b]— Nie, dopóki mi nie powiesz, co wiesz. Lepiej dla Ciebie jeśli nie będziesz przeciągać. [b]— Żądał, lecz jego ton głosu nie był ostry. I w tej samej chili wyciągnął swoją różdżkę zza paska i obrócił ją w dłoni, przyglądając jej się uważnie.
Więc?
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
obliviate
A czy ta delikatność, subtelność i wrażliwość, którą roztaczała od pierwszego spotkania, gdy czuła jego władzę nad sobą, nie była szokująca? Karmiła go słowami - wielokrotnie - których nie rozumiał, bo były dla niego wyzbyte sensu. Dawała poczuć coś więcej niż tylko ulotne gesty i ruchy dłoni, które obłapiały go całego, gdy wdzierał się z impetem w jej przestrzeń osobistą. Ale tak jak on przez lata odczuwał pustkę, tak ona przestała ją czuć, gdy bliźniacza część zniknęła na dobre. Byli zbyt różni, odmienni, a różnice między rodzeństwem były widoczne na pierwszy rzut oka. Czy nie w podobny sposób było z Ramseyem i Grahamem? Możliwe, ale nie analizowała tego pod żadnym kątem, gdyż odkąd ślad po tym konkretnym mężczyźnie zaginął, wymazała ze swojej pamięci wspomnienie o nim. Starała się nie rozpamiętywać ludzi, którzy odeszli, bo tylko pozostali mogli ofiarować jej cząstkę samych siebie, by nigdy nie gasła w niej eteryczność i sensualność, która czyniła ją panią chwili.
Nie był niezniszczalny. Nie należał do ludzi z kamienia. Doskonale się maskował, ale tylekroć wzbudziła w nim nieskończone pokłady emocji, że nie był w stanie wyprzeć tego z podświadomości. Kiedy po raz pierwszy udali się do teatru, zmusiła go do pewnego zachowania i sprowokowała swoją bezczelnością. W odwecie wymazała mu pamięć, ale tylko dla ich wspólnego dobra, bo sama pozbawiona wspomnień nie umiała określić co się wtedy wydarzyło. W trakcie kolejnego spotkania w oranżerii, a następnie podczas potajemnej schadzki w sypialni gościnnej. Kwintesencją, a raczej kumulacją wszystkiego, co otrzymali było wtargnięcie do jego azylu z roszczeniem, które otrzymała. Nie złamała wtedy Ramseya, ale pożegnanie jakie mu zafundowała zrodziło w nim niepewność, o czym nie wiedziała. Wykazała się siłą, która była zaskakujące nawet dla niej, ale zuchwałość wcale nie popłaca. Może to stąd odważyła się na tak intymne wyznania, gdy spita winem mówiła mu o rzeczach brudnych, szepcząc perwersyjne, nad wyraz toksyczne słowa wprost do ucha, które subtelnie muskała? Nie szukała odpowiedzi, ale wiedziała, że pewnego dnia ich skrajne charaktery doprowadzą ich nad przepaść, z której będą musieli spaść, jeśli nie utrzymają nerwów na wodzy.
-O moim ojcu... - szepnęła cicho i choć nie płakała, by wzbudzić w nim cokolwiek, to rysa, która powstała na jej nieskazitelnej, porcelanowej powłoce stawała się z każdą chwilą coraz większa. -Nie chcę by znów to zrobił... Boję się... - smutek wypełniał jej serce, a łzy płynęły same. Nie umiała nad nimi zapanować, może nawet nie chciała. -A jaki jesteś? Nie pozwalasz się poznać, więc nie mogę stwierdzić, co kryje się w głębi ciebie. Odpychasz mnie za każdym razem, kiedy jestem zbyt blisko, a potem stajesz się obojętny, choć nie masz do tego powodu... - stwierdziła smutno i wypuściła powietrze z płuc. Zacisnęła palce na ramseyowych ramionach, kiedy tylko znalazła się w jego objęciu, bo to było nieodpowiednie, pomimo że jeszcze chwilę temu namiętnie go całowała. Drżała pod napływem emocji i czuła, że jest bliska szaleństwu, a to tylko dlatego, że niepewność rozsadzała ją od środka i nie mogła się na niczym wyżyć; na Merlina winnej ścianie również nie, bo nie posiadała w sobie odpowiednio dużo siły. -Wykreowałeś doskonałą maskę, którą zmieniasz na potrzeby każdego ze spotkań, ale przede mną nie musisz już grać, bo nie masz ku temu powodu. Robisz tak w stosunku do każdego czy to ja jestem dla ciebie niewystarczająca? Chciałeś posiąść moją duszę i pragnąłeś żebym ci ją ofiarowała, a kiedy dostałeś szansę, by stać się jej jedynym właścicielem, odpychasz to od siebie... - wydusiła kolejne dłuższe zdanie i wbiła w niego obsydianowe tęczówki, które świdrowały go na wskroś. To nie były zarzuty, ale chciała mu pokazać irracjonalność działania jakiego się podejmował. Czy była jego wrogiem? Wydała na niego wyrok? Nie miała pojęcia, że durna wizja zrodziła w nim pokłady ostrożności i samozachowawczego dystansu, który drażnił ją jak nic innego.
Otworzyła szerzej usta, gdy wyciągnął różdżkę, bo nie dowierzała. Nigdy wcześniej tego nie robił i dlatego nie pojmowała zachowania, które dla niego było uzasadnione, dla niej - w zupełności. Pokręciła nerwowo głową, kiedy zapytał, a potem uśmiechnęła się mimowolnie, choć w tych wykrzywionych ustach malował się czysty żal, którego ujścia nie potrafiła zidentyfikować.
-Prawda rzadko jest prosta i nigdy czysta - szepnęła i pokręciła z dezaprobatą głową. Nie umiała określić tego, co dokładnie w tym momencie czuła. Zawiódł ją? Nie postrzegała tak tego, ale kiedy opowiedziała mu o różdżce i tym, że ją stworzyła, nie brała pod uwagę, że zareaguje w ten sposób. Chciała mu zaproponować wiele, ale odepchnął to od siebie i nie pojmowała - dlaczego? -Jeśli pytasz o to, czy sprawdzałam zaklęcia rzucone z twojej różdżki, to nie - powiedziała, ale nie patrzyła na niego. Mając świadomość, że w każdej chwili mógłby użyć narzędzia stworzonego przez nią, wolała się wycofać. -Kiedy przyszłam do twojego mieszkania w listopadzie i podniosłam na ciebie rękę, uraczyłeś mnie - rzekomą - prawdą. Opowiedziałeś o Isobel, którą zabił Morpheus, a ja nie dowierzałam, dlatego pofatygowałam się do archiwum, by przejrzeć wszelkie możliwe zwoje i... Miałeś rację - dlatego nie potrafię być pewna swojej ideii dotyczącej mugolii, bo być może ślepo ufałam czemuś, co nigdy nie istniało? - zapytała bardziej siebie niż jego i wstała z miejsca. Chwiejnym krokiem podeszła do bordowych kotar i rozsunęła je wolnym ruchem, choć biodro bolało ją coraz bardziej. Potrzebowała chwili na złapanie oddechu, stąd otwarcie okna wydawało się najrozsądniejszym, a kiedy zimowe powietrze wpadło do środka, chłód przeszył ją na wskroś. Blada skóra wpasowywała się w odcień sierpu księżyca i choć kontynuowała, nie odwróciła się ani na moment. -Stworzyłam tę różdżkę po śmierci Madison, by pewnego dnia pojawił się człowiek, któremu przysięgnę dozgonną wierność i lojalność - pod warunkiem, że... Będzie ze mną szczery i nigdy mnie nie oszuka - powiedziała spokojnie i wypuściła powietrze ze świstem, robiąc krok w przód, a potem kolejny. I kiedy stanęła przy parapecie, spojrzała w dół. Na oko dwadzieścia metrów, wystarczająco żeby złamać sobie kark. Przechyliła lekko głowę i dotknęła szklanej tafli, w której odbijały się gwiazdy. -Chciałam żeby ta różdżka trafiła do człowieka, który jest zwodniczy, niebezpieczny i niezwykle tajemniczy, a to tylko dlatego, że mnie samej nie stać na magię, która jest w niej zawarta. Nie przypuszczałam, że wuj odda ją tobie, bo nigdy nie dowiedział się, że ja jestem jej twórcą, więc... To nasz sekret, Ramseyu - szepnęła i przetarła zaschnięte łzy. Powoli wsparła się dłońmi o parapet i nachyliła w przód, bo nawet gdyby ją wypchnął, to zrobiłby jej tym wielką przysługę. Nie bała się śmierci. Obawiała się samej siebie i tego, co się rodziło w jej umyśle - po tylu dewastacjach. -Jeśli planujesz rzucić we mnie zaklęcie, bo mi nie wierzysz - zrób to, ale cóż tobą tak wstrząsnęło? Ledwie sen, który miałeś? - pisał o tym w liście, więc bez skrupułów sięgnęła po taki argument. -A może ktoś nakarmił cię plugawymi faktami, byś wątpił w słuszność moich działań? Cóż o mnie wiesz, że posądzasz o rzeczy, które zapewne są oczywiste, ale dla mnie nie do końca... - mruknęła pod nosem i zaraz potem usiadła na parapecie. Gotowa była się przechylić i wypaść, by zakończyć swoje męki, a im dłużej z nim rozmawiała i dostrzegała w jego oczach coś nieznanego, tym bardziej utwierdzała się w tym, że uczynił z niej wroga, którym wcale nie była. Nie odpowiadała jej taka rola, bo nie uczynił w stosunku do niej nic, co mogłoby ją zmusić do radykalnych działań w postaci zdrady. Pragnęła go jako przyjaciela, partnera i mężczyzny, w którym znajdzie oparcie, a wspólne tajemnice tylko umocnią to, co tak naprawdę dopiero się tworzyło. Potrzebowała do tego jego chęci, a także zrozumienia, że Katya Ollivander - pluszowa maskotka, to ktoś kogo już nie ma, choć wciąż była tak sensualną i delikatną. O uśmiechu prawdziwej wróżki, która zło ukoi dobrocią, ale żeby na nowo taka mogła być - on musiał wyeliminować człowieka, który odbierał jej poczucie bezpieczeństwa i stabilności. -Myślisz, że skontrolowałam twóją różdżkę, którą znam na wylot, a teraz zamknę cię w Tower, bo taki miałam obowiązek? Dlaczego więc wciąż tutaj jesteś, a nie w chłodnej celi? Oddałam cię w ręce sprawiedliwości? Skazałam na samotność i wyrok? - pytała, ale to dopiero teraz była przesiąknięta złością i drwiną. Nie uczyniła nic, co miałoby go zdradzić, a on wciąż wątpił. Spojrzała raz jeszcze na niego, a jej wzrok palił czystym pragnieniem, ale i pewnego rodzaju irytacją, że z łatwością poddał się zwodniczej magii, która tkwiła w jego głowie. -Jeżeli mi nie wierzysz, to... - zawiesiła głos, a głęboki żal i cierpienie, które ja paliło, podsunęło pomysł. Najgorszy z możliwych. -Zawrzyjmy Wieczystą Przysięgę.
A czy ta delikatność, subtelność i wrażliwość, którą roztaczała od pierwszego spotkania, gdy czuła jego władzę nad sobą, nie była szokująca? Karmiła go słowami - wielokrotnie - których nie rozumiał, bo były dla niego wyzbyte sensu. Dawała poczuć coś więcej niż tylko ulotne gesty i ruchy dłoni, które obłapiały go całego, gdy wdzierał się z impetem w jej przestrzeń osobistą. Ale tak jak on przez lata odczuwał pustkę, tak ona przestała ją czuć, gdy bliźniacza część zniknęła na dobre. Byli zbyt różni, odmienni, a różnice między rodzeństwem były widoczne na pierwszy rzut oka. Czy nie w podobny sposób było z Ramseyem i Grahamem? Możliwe, ale nie analizowała tego pod żadnym kątem, gdyż odkąd ślad po tym konkretnym mężczyźnie zaginął, wymazała ze swojej pamięci wspomnienie o nim. Starała się nie rozpamiętywać ludzi, którzy odeszli, bo tylko pozostali mogli ofiarować jej cząstkę samych siebie, by nigdy nie gasła w niej eteryczność i sensualność, która czyniła ją panią chwili.
Nie był niezniszczalny. Nie należał do ludzi z kamienia. Doskonale się maskował, ale tylekroć wzbudziła w nim nieskończone pokłady emocji, że nie był w stanie wyprzeć tego z podświadomości. Kiedy po raz pierwszy udali się do teatru, zmusiła go do pewnego zachowania i sprowokowała swoją bezczelnością. W odwecie wymazała mu pamięć, ale tylko dla ich wspólnego dobra, bo sama pozbawiona wspomnień nie umiała określić co się wtedy wydarzyło. W trakcie kolejnego spotkania w oranżerii, a następnie podczas potajemnej schadzki w sypialni gościnnej. Kwintesencją, a raczej kumulacją wszystkiego, co otrzymali było wtargnięcie do jego azylu z roszczeniem, które otrzymała. Nie złamała wtedy Ramseya, ale pożegnanie jakie mu zafundowała zrodziło w nim niepewność, o czym nie wiedziała. Wykazała się siłą, która była zaskakujące nawet dla niej, ale zuchwałość wcale nie popłaca. Może to stąd odważyła się na tak intymne wyznania, gdy spita winem mówiła mu o rzeczach brudnych, szepcząc perwersyjne, nad wyraz toksyczne słowa wprost do ucha, które subtelnie muskała? Nie szukała odpowiedzi, ale wiedziała, że pewnego dnia ich skrajne charaktery doprowadzą ich nad przepaść, z której będą musieli spaść, jeśli nie utrzymają nerwów na wodzy.
-O moim ojcu... - szepnęła cicho i choć nie płakała, by wzbudzić w nim cokolwiek, to rysa, która powstała na jej nieskazitelnej, porcelanowej powłoce stawała się z każdą chwilą coraz większa. -Nie chcę by znów to zrobił... Boję się... - smutek wypełniał jej serce, a łzy płynęły same. Nie umiała nad nimi zapanować, może nawet nie chciała. -A jaki jesteś? Nie pozwalasz się poznać, więc nie mogę stwierdzić, co kryje się w głębi ciebie. Odpychasz mnie za każdym razem, kiedy jestem zbyt blisko, a potem stajesz się obojętny, choć nie masz do tego powodu... - stwierdziła smutno i wypuściła powietrze z płuc. Zacisnęła palce na ramseyowych ramionach, kiedy tylko znalazła się w jego objęciu, bo to było nieodpowiednie, pomimo że jeszcze chwilę temu namiętnie go całowała. Drżała pod napływem emocji i czuła, że jest bliska szaleństwu, a to tylko dlatego, że niepewność rozsadzała ją od środka i nie mogła się na niczym wyżyć; na Merlina winnej ścianie również nie, bo nie posiadała w sobie odpowiednio dużo siły. -Wykreowałeś doskonałą maskę, którą zmieniasz na potrzeby każdego ze spotkań, ale przede mną nie musisz już grać, bo nie masz ku temu powodu. Robisz tak w stosunku do każdego czy to ja jestem dla ciebie niewystarczająca? Chciałeś posiąść moją duszę i pragnąłeś żebym ci ją ofiarowała, a kiedy dostałeś szansę, by stać się jej jedynym właścicielem, odpychasz to od siebie... - wydusiła kolejne dłuższe zdanie i wbiła w niego obsydianowe tęczówki, które świdrowały go na wskroś. To nie były zarzuty, ale chciała mu pokazać irracjonalność działania jakiego się podejmował. Czy była jego wrogiem? Wydała na niego wyrok? Nie miała pojęcia, że durna wizja zrodziła w nim pokłady ostrożności i samozachowawczego dystansu, który drażnił ją jak nic innego.
Otworzyła szerzej usta, gdy wyciągnął różdżkę, bo nie dowierzała. Nigdy wcześniej tego nie robił i dlatego nie pojmowała zachowania, które dla niego było uzasadnione, dla niej - w zupełności. Pokręciła nerwowo głową, kiedy zapytał, a potem uśmiechnęła się mimowolnie, choć w tych wykrzywionych ustach malował się czysty żal, którego ujścia nie potrafiła zidentyfikować.
-Prawda rzadko jest prosta i nigdy czysta - szepnęła i pokręciła z dezaprobatą głową. Nie umiała określić tego, co dokładnie w tym momencie czuła. Zawiódł ją? Nie postrzegała tak tego, ale kiedy opowiedziała mu o różdżce i tym, że ją stworzyła, nie brała pod uwagę, że zareaguje w ten sposób. Chciała mu zaproponować wiele, ale odepchnął to od siebie i nie pojmowała - dlaczego? -Jeśli pytasz o to, czy sprawdzałam zaklęcia rzucone z twojej różdżki, to nie - powiedziała, ale nie patrzyła na niego. Mając świadomość, że w każdej chwili mógłby użyć narzędzia stworzonego przez nią, wolała się wycofać. -Kiedy przyszłam do twojego mieszkania w listopadzie i podniosłam na ciebie rękę, uraczyłeś mnie - rzekomą - prawdą. Opowiedziałeś o Isobel, którą zabił Morpheus, a ja nie dowierzałam, dlatego pofatygowałam się do archiwum, by przejrzeć wszelkie możliwe zwoje i... Miałeś rację - dlatego nie potrafię być pewna swojej ideii dotyczącej mugolii, bo być może ślepo ufałam czemuś, co nigdy nie istniało? - zapytała bardziej siebie niż jego i wstała z miejsca. Chwiejnym krokiem podeszła do bordowych kotar i rozsunęła je wolnym ruchem, choć biodro bolało ją coraz bardziej. Potrzebowała chwili na złapanie oddechu, stąd otwarcie okna wydawało się najrozsądniejszym, a kiedy zimowe powietrze wpadło do środka, chłód przeszył ją na wskroś. Blada skóra wpasowywała się w odcień sierpu księżyca i choć kontynuowała, nie odwróciła się ani na moment. -Stworzyłam tę różdżkę po śmierci Madison, by pewnego dnia pojawił się człowiek, któremu przysięgnę dozgonną wierność i lojalność - pod warunkiem, że... Będzie ze mną szczery i nigdy mnie nie oszuka - powiedziała spokojnie i wypuściła powietrze ze świstem, robiąc krok w przód, a potem kolejny. I kiedy stanęła przy parapecie, spojrzała w dół. Na oko dwadzieścia metrów, wystarczająco żeby złamać sobie kark. Przechyliła lekko głowę i dotknęła szklanej tafli, w której odbijały się gwiazdy. -Chciałam żeby ta różdżka trafiła do człowieka, który jest zwodniczy, niebezpieczny i niezwykle tajemniczy, a to tylko dlatego, że mnie samej nie stać na magię, która jest w niej zawarta. Nie przypuszczałam, że wuj odda ją tobie, bo nigdy nie dowiedział się, że ja jestem jej twórcą, więc... To nasz sekret, Ramseyu - szepnęła i przetarła zaschnięte łzy. Powoli wsparła się dłońmi o parapet i nachyliła w przód, bo nawet gdyby ją wypchnął, to zrobiłby jej tym wielką przysługę. Nie bała się śmierci. Obawiała się samej siebie i tego, co się rodziło w jej umyśle - po tylu dewastacjach. -Jeśli planujesz rzucić we mnie zaklęcie, bo mi nie wierzysz - zrób to, ale cóż tobą tak wstrząsnęło? Ledwie sen, który miałeś? - pisał o tym w liście, więc bez skrupułów sięgnęła po taki argument. -A może ktoś nakarmił cię plugawymi faktami, byś wątpił w słuszność moich działań? Cóż o mnie wiesz, że posądzasz o rzeczy, które zapewne są oczywiste, ale dla mnie nie do końca... - mruknęła pod nosem i zaraz potem usiadła na parapecie. Gotowa była się przechylić i wypaść, by zakończyć swoje męki, a im dłużej z nim rozmawiała i dostrzegała w jego oczach coś nieznanego, tym bardziej utwierdzała się w tym, że uczynił z niej wroga, którym wcale nie była. Nie odpowiadała jej taka rola, bo nie uczynił w stosunku do niej nic, co mogłoby ją zmusić do radykalnych działań w postaci zdrady. Pragnęła go jako przyjaciela, partnera i mężczyzny, w którym znajdzie oparcie, a wspólne tajemnice tylko umocnią to, co tak naprawdę dopiero się tworzyło. Potrzebowała do tego jego chęci, a także zrozumienia, że Katya Ollivander - pluszowa maskotka, to ktoś kogo już nie ma, choć wciąż była tak sensualną i delikatną. O uśmiechu prawdziwej wróżki, która zło ukoi dobrocią, ale żeby na nowo taka mogła być - on musiał wyeliminować człowieka, który odbierał jej poczucie bezpieczeństwa i stabilności. -Myślisz, że skontrolowałam twóją różdżkę, którą znam na wylot, a teraz zamknę cię w Tower, bo taki miałam obowiązek? Dlaczego więc wciąż tutaj jesteś, a nie w chłodnej celi? Oddałam cię w ręce sprawiedliwości? Skazałam na samotność i wyrok? - pytała, ale to dopiero teraz była przesiąknięta złością i drwiną. Nie uczyniła nic, co miałoby go zdradzić, a on wciąż wątpił. Spojrzała raz jeszcze na niego, a jej wzrok palił czystym pragnieniem, ale i pewnego rodzaju irytacją, że z łatwością poddał się zwodniczej magii, która tkwiła w jego głowie. -Jeżeli mi nie wierzysz, to... - zawiesiła głos, a głęboki żal i cierpienie, które ja paliło, podsunęło pomysł. Najgorszy z możliwych. -Zawrzyjmy Wieczystą Przysięgę.
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Królewska Szkoła Baletowa
Szybka odpowiedź