Królewska Szkoła Baletowa
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.[bylobrzydkobedzieladnie]
Królewska Szkoła Baletowa
Królewska szkoła baletowa kształci najlepszych tancerzy baletowych w Wielkiej Brytanii, posiada również najlepszych nauczycieli. Najwyższe piętro budynku pozostaje niedostępne dla mugoli, prowadzą tam eleganckie, polerowane schody zasłonięte iluzją odpychającą niemagicznych. I właśnie najwyższy poziom szkoły przeznaczony jest w całości dla czarodziejów; kształcą się tutaj młode latorośle, najczęściej zaprzestając tejże aktywności wraz z dojściem do wieku szkolnego. A także starsze - nieustannie szlifując swój talent.
Występy tancerzy szkoły baletowej mają miejsce głównie w gmachu opery królewskiej.
Występy tancerzy szkoły baletowej mają miejsce głównie w gmachu opery królewskiej.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:14, w całości zmieniany 2 razy
No proszę, teraz się bujamy po dzielni przeznaczonej dla klasy wyższej - odważnie, ale odwrotu już nie ma, a ja co prawda nie widzę sylwetki, która skrobie twardym włosiem pędzla po murze, za to bardzo dokładnie dostrzegam co tam wypisuje; trochę szkoda niszczyć taką ładną fasadę, być może nawet zabytkową, ale to jest wojna, a jak wiadomo - na wojnie i w miłości wszystkie chwyty są dozwolone. Więc chociaż trochę cierpię, że gruba warstwa farb szpeci nawet odnowiony portal do wnętrza, to zaciskam zęby; mimo wszystko jestem chyba bardziej dumny, że nikt nas jeszcze na tym nie złapał. Później parskam śmiechem - Nie tak się pisze naprawdę, baranie - syczę przez zęby i nawet się zamachuję, coby go szturchnąć w bok, ale mój łokieć nie natrafia na żadne ciało; młócę więc powietrze, o mało nie tracąc równowagi. Baranie, pocisk taki, że trafia pewnie prosto w morganowe serce, więc gdy poprawia swój błąd to spomiędzy moich warg wydobywa się cichy gwizd. Gwizd uznania, bo ładnie pojechał - Nooo powiem ci, że jest dobrze, normalnie w same pięty mu to pójdzie - trochę cisnę bekę, ale podoba mi się to hasło. Daje do myślenia, a że wokół jest tak pusto i cicho, że byłoby słychać świerszcze, gdyby tylko zechciały koncertować na londyńskich, ulicznych scenach, to zamalowuję swoją cegiełkę budynku królewskiej szkoły baletowej i tak, tuż obok napisu, pojawia się straszna morda. Nie mam pojęcia jak ten Czarny Pan wygląda, ale daję się ponieść fantazji i już za moment dwa okrągłe ślepia zerkają na nas z mojej szybkiej, diabolicznej karykatury. Twarz pewnie z grubsza podobna do nikogo, jednak na nic lepszego nie mamy czasu - Dobra, będzie tego, spadajmy - zarządzam w końcu, a buty niosą nas dalej, szybkie kroki odbijają się echem od pustych ulic; strzeżcie się, budynki stolicy! Oto przybywamy, uzbrojeni w niebezpieczne pędzle i kilka mniej lub bardziej obraźliwych haseł, które zagnieździły się w głowie i teraz przebijają przez mgliste wspomnienia tamtego pijanego wieczora, gdy w przytępionych alkoholem umysłach pojawiła się ta przedziwna idea.
/ztx2 --> tutaj
/ztx2 --> tutaj
6.04
List od redaktor naczelnej wprawił go w pewne osłupienie - nie spodziewał się, że tak ważną sprawę zleci akurat jemu, w dodatku po tym, jak zleceń zaczął podejmować się coraz rzadziej. Zakomunikował redakcji, że praca w Gringottcie pochłania coraz więcej jego czasu, ale pomimo mniejszej aktywności jeszcze nie zdecydowano się przerwać z nim współpracy. Naczelna musiała cenić jego pokorę i umiejętność wtapiania się w tłum, nikt nie spodziewał się w końcu pracy dla "Czarownicy" po młodym chłopaku. Dla zachowania anonimowości działał pod alter ego za zgodą redakcji, pseudonim przybrawszy jeszcze sporo przed wojną - nie chciał w końcu, by koledzy dowiedzieli się, że pisuje dla plotkarskiej gazety.
Przeprowadzał już wywiady ze szlachciankami, choć od dawna nie miał na to okazji, ale ze szlachcicem - tylko jeden. Wtedy lord Francis Lestrange sam go o to poprosił, obiecując dowolną nagrodę. Steffen wypił na swoim weselu toast jego Toujours Pur, za jego zdrowie. Już wtedy był trochę oszołomiony i bardzo skupiony, a do dzisiejszego zlecenia podszedł jeszcze poważniej - wszak zleciła je mu sama naczelna. Zawsze się jej trochę bał.
Lord Burke brzmiał jeszcze poważniej niż nieco ekscentryczny lord Lestrange. Steffen nie wiedział nic o sir Xavierze ponad to, co było napisane w ostatnim numerze "Czarownicy" - nie brał udziału w jego pisaniu, uroczystość była zbyt poważna, ale nawet jemu plotki o żałobnym stroju wydały się nieco bolesne i złośliwe. Kimkolwiek nie byłby ten człowiek, po czyjejkolwiek stronie nie stałaby jego rodzina na wojnie, stracił żonę. Steff nie mógł sobie wyobrazić utraty swojej, każdego musiało to boleć tak samo.
W dniu spotkania zaczęła go zjadać trema - jak poważny arystokrata podejdzie do młodego chłopaka? Niepoważnie, brzmiała odpowiedź, więc w drodze na popołudniowe spotkanie Steffen rzucił na siebie Rugatio, które od razu uczyniło jego włosy siwymi, a twarz poorało zmarszczkami. Założył okulary, przygarbił się nieco, ubrał się konserwatywnie na miarę swoich możliwości (w garnitur, choć najlepszy niestety komuś pożyczył). Teraz wyglądał już jak dojrzalszy, na oko sześćdziesięcioletni dziennikarz - ktoś, kto działał w redakcji długo i kto mógł zostać wysłany na miejsce bez urażenia lorda Burke. Skonsultował ten pomysł z naczelną, pochwalał zresztą zwykle jego kreatywne tożsamości - choćby Wilhelminę.
Amulet na szyi schował pod koszulę, pobawił się chwilę ołowianym żołnierzykiem w kieszeni, a potem poprawił wiszący na szyi aparat fotograficzny (pamiętając, by lekko nachylać się pod jego ciężarem). Nie wiedział, czy lord Burke w ogóle zgodziłby się na sesję, ale musiał chwytać okazję - jeśli taka się pojawi. Przybył do kawiarni kilka minut przed czasem, z notesem i piórem, a następnie zajął stolik przy oknie, demonstracyjnie położył na stole wydanie "Czarownicy" (na znak, że to on jest dziennikarzem - przytomnie wybrał starszy numer, taki, który nie kojarzyłby się źle lordowi Burke) i czekał.
List od redaktor naczelnej wprawił go w pewne osłupienie - nie spodziewał się, że tak ważną sprawę zleci akurat jemu, w dodatku po tym, jak zleceń zaczął podejmować się coraz rzadziej. Zakomunikował redakcji, że praca w Gringottcie pochłania coraz więcej jego czasu, ale pomimo mniejszej aktywności jeszcze nie zdecydowano się przerwać z nim współpracy. Naczelna musiała cenić jego pokorę i umiejętność wtapiania się w tłum, nikt nie spodziewał się w końcu pracy dla "Czarownicy" po młodym chłopaku. Dla zachowania anonimowości działał pod alter ego za zgodą redakcji, pseudonim przybrawszy jeszcze sporo przed wojną - nie chciał w końcu, by koledzy dowiedzieli się, że pisuje dla plotkarskiej gazety.
Przeprowadzał już wywiady ze szlachciankami, choć od dawna nie miał na to okazji, ale ze szlachcicem - tylko jeden. Wtedy lord Francis Lestrange sam go o to poprosił, obiecując dowolną nagrodę. Steffen wypił na swoim weselu toast jego Toujours Pur, za jego zdrowie. Już wtedy był trochę oszołomiony i bardzo skupiony, a do dzisiejszego zlecenia podszedł jeszcze poważniej - wszak zleciła je mu sama naczelna. Zawsze się jej trochę bał.
Lord Burke brzmiał jeszcze poważniej niż nieco ekscentryczny lord Lestrange. Steffen nie wiedział nic o sir Xavierze ponad to, co było napisane w ostatnim numerze "Czarownicy" - nie brał udziału w jego pisaniu, uroczystość była zbyt poważna, ale nawet jemu plotki o żałobnym stroju wydały się nieco bolesne i złośliwe. Kimkolwiek nie byłby ten człowiek, po czyjejkolwiek stronie nie stałaby jego rodzina na wojnie, stracił żonę. Steff nie mógł sobie wyobrazić utraty swojej, każdego musiało to boleć tak samo.
W dniu spotkania zaczęła go zjadać trema - jak poważny arystokrata podejdzie do młodego chłopaka? Niepoważnie, brzmiała odpowiedź, więc w drodze na popołudniowe spotkanie Steffen rzucił na siebie Rugatio, które od razu uczyniło jego włosy siwymi, a twarz poorało zmarszczkami. Założył okulary, przygarbił się nieco, ubrał się konserwatywnie na miarę swoich możliwości (w garnitur, choć najlepszy niestety komuś pożyczył). Teraz wyglądał już jak dojrzalszy, na oko sześćdziesięcioletni dziennikarz - ktoś, kto działał w redakcji długo i kto mógł zostać wysłany na miejsce bez urażenia lorda Burke. Skonsultował ten pomysł z naczelną, pochwalał zresztą zwykle jego kreatywne tożsamości - choćby Wilhelminę.
Amulet na szyi schował pod koszulę, pobawił się chwilę ołowianym żołnierzykiem w kieszeni, a potem poprawił wiszący na szyi aparat fotograficzny (pamiętając, by lekko nachylać się pod jego ciężarem). Nie wiedział, czy lord Burke w ogóle zgodziłby się na sesję, ale musiał chwytać okazję - jeśli taka się pojawi. Przybył do kawiarni kilka minut przed czasem, z notesem i piórem, a następnie zajął stolik przy oknie, demonstracyjnie położył na stole wydanie "Czarownicy" (na znak, że to on jest dziennikarzem - przytomnie wybrał starszy numer, taki, który nie kojarzyłby się źle lordowi Burke) i czekał.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W zasadzie sam do końca nie wiedział dlaczego zgodził się na ten wywiad. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie robił. Jednak mimo wszystko był zadowolony, że magazyn zaproponował taką formę zadośćuczynienia, chociaż tak naprawdę nie była ona żadną rekompensatą. Chociaż minęło raptem kilka dni od ukazania się tego artykułu, Xavier nadal był wzburzony i szczerz zniesmaczony. Oczywiście zdawał sobie sprawę, że Czarownica to typowo plotkarskie czasopismo, jednak myślał osoby tam pracujące mają chociaż trochę oleju w głowie. To co zostało napisane na jego temat nie rozwścieczyło go dlatego, że chodziło o jego osobę. Nie, w ten sposób znieważali jego świętej pamięci małżonkę oraz wysnuwali podejrzenia, że on sam nie cierpi po utracie ukochanej. Dodatkowo stawiało jego rodzinę w złym świetle. To dlatego jak tylko przeczytał te wypociny, nie zważając na męczący ból głowy spowodowany wypiciem sporej ilości alkoholu poprzedniego wieczora, od razu napisał list do redakcji. Nie spodziewał się jednak odpowiedzi, dlatego też był zaskoczony kiedy ja otrzymał.
Tak jak zapowiedział w liście, pojawił się w Szkole Baletowej, ale dużo wcześniej. Jego córka miała tutaj zajęcia, więc tym razem osobiście ją odprowadził. Normalnie robiła to opiekunka, a wcześniej czasami nawet odprowadzała ją matka, Xavier był tu pierwszy raz. Chociaż był zdecydowanie bardziej pobłażliwym ojcem, na tle wszystkich innych szlachetnie urodzonych ojców, to mimo wszystko na swój sposób wprowadzał dla swoich dzieci typowe dla jego rodziny wychowanie. Zdecydowanie też więcej uwagi poświęcał synowi, chociaż to córka była jego małą księżniczką. Dlatego też, odkąd stracili Charlotte, Burke postanowił być trochę więcej w życiu małej Melody. Zostawił młodą damę pod opieką nauczycielek, po czym zszedł na dół do kawiarni. Dziś ubrany w czarną, elegancką szatę, na której odznaczał się jeden element. Mała, bordowa spinka na krawacie.
Rozejrzał się po pomieszczeniu w poszukiwaniu osoby, z którą miał się dzisiaj spotkać. Fakt, że miał dzisiaj rozmawiać z mężczyzną był dla niego lekkim zaskoczeniem, nie spodziewał się, że mężczyźni pracują dla tego typu gazety. Być może jednak nie była to zła decyzja, odnosił wrażenie, być może mylące, że mężczyzna może go lepiej zrozumieć. Był naprawdę ciekaw tego spotkania.
W końcu udało mu się zlokalizować osobnika siedzącego przy stoliku, po czym ruszył w jego kierunku spokojnym krokiem.
- Dzień dobry, jak mniemam pan Smith. – odparł podchodzą do stolika i patrząc uważnie na starszego, przygarniętego mężczyznę.
W przeszłości raczej nie miewał przyjemności spotykania się z dziennikarzami, więc nie do końca wiedział czego mógł się spodziewać. Musiał na pewno trzymać się na baczności i uważać na słowa, nie chciał by znowu coś zostało opacznie zrozumiane i przelane na papier. Tym razem by nie popuścił.
Tak jak zapowiedział w liście, pojawił się w Szkole Baletowej, ale dużo wcześniej. Jego córka miała tutaj zajęcia, więc tym razem osobiście ją odprowadził. Normalnie robiła to opiekunka, a wcześniej czasami nawet odprowadzała ją matka, Xavier był tu pierwszy raz. Chociaż był zdecydowanie bardziej pobłażliwym ojcem, na tle wszystkich innych szlachetnie urodzonych ojców, to mimo wszystko na swój sposób wprowadzał dla swoich dzieci typowe dla jego rodziny wychowanie. Zdecydowanie też więcej uwagi poświęcał synowi, chociaż to córka była jego małą księżniczką. Dlatego też, odkąd stracili Charlotte, Burke postanowił być trochę więcej w życiu małej Melody. Zostawił młodą damę pod opieką nauczycielek, po czym zszedł na dół do kawiarni. Dziś ubrany w czarną, elegancką szatę, na której odznaczał się jeden element. Mała, bordowa spinka na krawacie.
Rozejrzał się po pomieszczeniu w poszukiwaniu osoby, z którą miał się dzisiaj spotkać. Fakt, że miał dzisiaj rozmawiać z mężczyzną był dla niego lekkim zaskoczeniem, nie spodziewał się, że mężczyźni pracują dla tego typu gazety. Być może jednak nie była to zła decyzja, odnosił wrażenie, być może mylące, że mężczyzna może go lepiej zrozumieć. Był naprawdę ciekaw tego spotkania.
W końcu udało mu się zlokalizować osobnika siedzącego przy stoliku, po czym ruszył w jego kierunku spokojnym krokiem.
- Dzień dobry, jak mniemam pan Smith. – odparł podchodzą do stolika i patrząc uważnie na starszego, przygarniętego mężczyznę.
W przeszłości raczej nie miewał przyjemności spotykania się z dziennikarzami, więc nie do końca wiedział czego mógł się spodziewać. Musiał na pewno trzymać się na baczności i uważać na słowa, nie chciał by znowu coś zostało opacznie zrozumiane i przelane na papier. Tym razem by nie popuścił.
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, gospodarz Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Rozpoznał go od razu - nikt inny nie mógłby być ubrany tak elegancko, z idealnie ułożonymi włosami i nienagannie wyprostowaną sylwetką. Zawsze, jeszcze przed wojną (szczególnie przed wojną, gdy światem nie targały podziały) podziwiał arystokratów i arystokratki, ten inny i obcy mu świat. To dlatego czytywał przecież "Czarownicę", dlatego zaczął brać zlecenia dla czasopisma. Czasem łudził się, że lordowie i damy byli po prostu lepiej ubrani od zwykłych śmiertelników i że pisano o nich ciekawsze historie, ale widząc ich z bliska przekonał się, że nie chodzi tylko o kosztowne stroje. Cała prezencja, sposób wysławiania się, to wszystko onieśmielało i musiano im to wpajać od dzieciństwa. Albo po prostu rodzili się tacy, błękitnokrwiści - myślał, gdy jeszcze ich idealizował. Teraz dawny podziw mieszał się z realnym strachem, ale z legitymacją "Czarownicy", z siwymi włosami, nie miał się przecież czego bać. Nawet będąc sobą by nie miał, fałszywa tożsamość miała mu jedynie dodać powagi - dokumenty miał w porządku, pracę też, nikt o nim nic nie wiedział i mógł swobodnie poruszać się po Londynie.
Przełknął ślinę i uprzejmie skłonił głowę na widok lorda Burke, a usta wygiął w uprzejmym uśmiechu. Nie znał do końca zasad savoir-vivre, więc wybrał powitanie, jakie starszemu Thomasowi Smith wydałoby się najwłaściwsze - grzeczne, ale raczej od serca. Na szczęście Smith był tylko reporterem, nikt nie powinien wymagać od niego więcej.
-Lordzie Burke. Thomas Smith, reporter "Czarownicy", do usług. Jeszcze raz ogromnie dziękuję ze chęć spotkania i w imieniu całej redakcji przepraszam osobiście za wcześniejsze nieporozumienie. Sprostowanie i publiczne przeprosiny pojawią się niezwłocznie po naszym wywiadzie. - obiecał, kładąc dłoń na sercu. -Napije się lord kawy, herbaty? - choć to Xavier Burke był bogaty, to Steffen - a raczej Thomas, a raczej fundusze od redakcji - zapraszał.
Był z natury spostrzegawczy, a choć wzrost wyostrzył na wypatrywaniu ukrytych run, to w "Czarownicy" nauczył się zwracać uwagę na modę. Na żałobnej czerni odznaczała się bordowa przypinka. -To pięknie, że i dzisiaj honoruje lord swoją żonę. Czy to lorda codzienny zwyczaj, czy bordo pojawia się w lorda garderobie jedynie przy okazji szczególnych okazji? - podchwycił temat ulubionego koloru zmarłej lady Burke. Wywiad nie był chyba szczególną okazją (choć byłby tym zaszczycony!), ale nie znał wcześniejszych planów lorda.
-Opowie lord więcej o lady Burke? Wyobrażam sobie- - a raczej, starszy dziennikarz (może Smith też powinien być wdowcem?) mógł sobie to wyobrazić, ale i Steffen czuł jak ściska mu się serce na samą myśl o utracie własnej żony. -jak musi boleć taki cios, proszę przyjąć moje kondolencje. Poza lordem i dziećmi, ta strata odbiła się z pewnością na całym rodzie? - list wysłany do redakcji zdradzał ogromną miłość Xaviera do żony, Steffen spróbował nienachalnie spytać o relacje Charlotte i reszty rodu.
Przełknął ślinę i uprzejmie skłonił głowę na widok lorda Burke, a usta wygiął w uprzejmym uśmiechu. Nie znał do końca zasad savoir-vivre, więc wybrał powitanie, jakie starszemu Thomasowi Smith wydałoby się najwłaściwsze - grzeczne, ale raczej od serca. Na szczęście Smith był tylko reporterem, nikt nie powinien wymagać od niego więcej.
-Lordzie Burke. Thomas Smith, reporter "Czarownicy", do usług. Jeszcze raz ogromnie dziękuję ze chęć spotkania i w imieniu całej redakcji przepraszam osobiście za wcześniejsze nieporozumienie. Sprostowanie i publiczne przeprosiny pojawią się niezwłocznie po naszym wywiadzie. - obiecał, kładąc dłoń na sercu. -Napije się lord kawy, herbaty? - choć to Xavier Burke był bogaty, to Steffen - a raczej Thomas, a raczej fundusze od redakcji - zapraszał.
Był z natury spostrzegawczy, a choć wzrost wyostrzył na wypatrywaniu ukrytych run, to w "Czarownicy" nauczył się zwracać uwagę na modę. Na żałobnej czerni odznaczała się bordowa przypinka. -To pięknie, że i dzisiaj honoruje lord swoją żonę. Czy to lorda codzienny zwyczaj, czy bordo pojawia się w lorda garderobie jedynie przy okazji szczególnych okazji? - podchwycił temat ulubionego koloru zmarłej lady Burke. Wywiad nie był chyba szczególną okazją (choć byłby tym zaszczycony!), ale nie znał wcześniejszych planów lorda.
-Opowie lord więcej o lady Burke? Wyobrażam sobie- - a raczej, starszy dziennikarz (może Smith też powinien być wdowcem?) mógł sobie to wyobrazić, ale i Steffen czuł jak ściska mu się serce na samą myśl o utracie własnej żony. -jak musi boleć taki cios, proszę przyjąć moje kondolencje. Poza lordem i dziećmi, ta strata odbiła się z pewnością na całym rodzie? - list wysłany do redakcji zdradzał ogromną miłość Xaviera do żony, Steffen spróbował nienachalnie spytać o relacje Charlotte i reszty rodu.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
29 maja 1958 r.
Może nie radość czułam, bo tą w zgodzie z tradycyjnym matczynym słowem zwykle pojmowałam inaczej od pozostałych, ale pewien rodzaj ulgi, wygodę wewnętrznego ducha. Wszystko to za sprawą tego, jak gładko topiłam się w ulicznym sznurze ludzi przemierzających drogę między dwoma punktami w tej eleganckiej dzielnicy. Wielcy panowie i wystrojone damy, czarodziejskie szapoklaki zdobiące łysiejące głowy i koronkowe parasole, by ochronić blade policzki przed słońcem... którego w zasadzie próżno było tego dnia wypatrywać w skupisku zaborczych chmur. Akurat to ostatnie przyjmowałam z wyraźnym już zadowoleniem. Angielska pochmurność podobała mi się i była to najpewniej jedna jedyna rzecz, jaką przemyciłabym ze sobą do Rosji. Cała reszta budziła we mnie uczucia od nijakich aż po skrajnie gorzkie lub złowrogie. Zderzenie z Brytanią nastąpiło jednak ledwie miesiąc temu. Wciąż przemierzałam jej mapy, odtwarzałam zupełnie nieznajome formuły i próbowałam wyzbyć się uczucia bycia gościem tam, gdzie miałam tworzyć dom. Skomplikowaną relację owej obcości i domowości jako Varya Mulciber rozpatrywałam jednak w znacznie szerszych aspektach, przy okazji wciąż w tym wszystkim poszukując i samej siebie i miejsca dla samej siebie.
Będąc tutaj, skupiałam się bardzo na obserwacjach, na nauczeniu się nowych zasad i nowych ludzi, bo tutejsze charaktery były dla mnie nowością. Ponuro tylko zadawałam sobie pytanie, czy w ogóle chciałam je oswajać, czy chciałam płynności komunikacji i bycia częścią grupy. Pozornie powinnam, choć moje zadanie tutaj pojmowałam nieco inaczej. Niewidzialnymi ostrzami przecinałam w upomnieniu własne myśli, by nie poddawać się zbędnym rozproszeniom, by nie utracić wytrenowanej tak dobrze czujności, by być obecną i jednocześnie niespostrzeżoną. W opustoszałej stolicy mało było stóp wędrujących tłumem, ale za to wiele oczu podglądających z ukrycia. Widziałam te twarze badające świat w ciszy. Zapewne wojna nauczyła tutejszych wielkomiejskich paniczów czegoś mądrego - trwania na straży. Niech zatem będą wdzięczni memu kuzynowi i jego sojusznikom za nowy porządek świata.
Tutejszy gmach baletowy mijałam z obojętnością, jak ten kolejny budynek na bogatej ulicy pełnej prezentów dla ludności. Nawet nie wiedziałabym, co takiego znajdowało się w środku, gdyby nie rząd zaczarowanych afiszy, pośród których próżno było szukać mugolskich, martwych widowisk. Promowały występy tutejszych baletnic w operze. Wiedziałabym, gdybym którykolwiek z nich spróbowała odczytać, gdybym dała się oczarować tańczącym w różanych taśmach łydkom.
Dopiero ostatni z plakatów, jak wielki alarm w myślach, zalśnił ostrzegawczo. Pozłacana cyrylica była jak bełt celnie wymierzony w zwierzynę. Nie mogłam tak po prostu odejść, widząc rodzime znaki - pierwszy raz na tych wyspach. Podeszłam bliżej. Rosyjski balet wizytować miał w stolicy. Dwa języki splątane ze sobą na jednym afiszu wyglądały dziwnie. Wcale mi się to nie podobało. Zupełnie jakby dwa narody na scenie wystąpić miały w jednym tańcu, tymczasem wcale nie było o tym mowy. Poruszające się rosyjskie tancerki przez chwilę zdawały się zginać wyłącznie dla mnie. Raz tylko widziałam na żywo słynny balet moich braci i sióstr. Tutaj, wokół nieznajomego, wydał mi się nagle najbardziej dumnym wspomnieniem. Potrząsnęłam głową, by wyzbyć się tego otępienia.
- Głupcy - burknęłam, wykrywając jawny błąd w samym tytule spektaklu. Zupełnie jakby ktoś wbił mi w czułe miejsce długa igłę. Mogła być najcieńsza, ale dobrze wiedziała, gdzie uderzyć. W jednej chwili wzgardziłam całym tym budynkiem i wszystkimi plakatami. - Chcecie baletu, ale nie potraficie nawet z godnością go przyjąć - mówiłam dalej w rodzimej mowie, a zaraz za ostatnim słowem padło kolejne plugawe określenie, tym razem o wiele gorsze. Tutaj i tak nikt mnie nie rozumiał, a nawet gdyby... nie było to coś, czym chciałam się przejmować. Poprzestawiane karykaturalnie znaki raziły w oczy jak promienie wschodzącego słońca. Czułam się poparzona, obrażona. Każdego dnia oglądali to ludzie pozbawieni wszelkiej świadomości. Czajkowski przewracał się w grobie.
Może nie radość czułam, bo tą w zgodzie z tradycyjnym matczynym słowem zwykle pojmowałam inaczej od pozostałych, ale pewien rodzaj ulgi, wygodę wewnętrznego ducha. Wszystko to za sprawą tego, jak gładko topiłam się w ulicznym sznurze ludzi przemierzających drogę między dwoma punktami w tej eleganckiej dzielnicy. Wielcy panowie i wystrojone damy, czarodziejskie szapoklaki zdobiące łysiejące głowy i koronkowe parasole, by ochronić blade policzki przed słońcem... którego w zasadzie próżno było tego dnia wypatrywać w skupisku zaborczych chmur. Akurat to ostatnie przyjmowałam z wyraźnym już zadowoleniem. Angielska pochmurność podobała mi się i była to najpewniej jedna jedyna rzecz, jaką przemyciłabym ze sobą do Rosji. Cała reszta budziła we mnie uczucia od nijakich aż po skrajnie gorzkie lub złowrogie. Zderzenie z Brytanią nastąpiło jednak ledwie miesiąc temu. Wciąż przemierzałam jej mapy, odtwarzałam zupełnie nieznajome formuły i próbowałam wyzbyć się uczucia bycia gościem tam, gdzie miałam tworzyć dom. Skomplikowaną relację owej obcości i domowości jako Varya Mulciber rozpatrywałam jednak w znacznie szerszych aspektach, przy okazji wciąż w tym wszystkim poszukując i samej siebie i miejsca dla samej siebie.
Będąc tutaj, skupiałam się bardzo na obserwacjach, na nauczeniu się nowych zasad i nowych ludzi, bo tutejsze charaktery były dla mnie nowością. Ponuro tylko zadawałam sobie pytanie, czy w ogóle chciałam je oswajać, czy chciałam płynności komunikacji i bycia częścią grupy. Pozornie powinnam, choć moje zadanie tutaj pojmowałam nieco inaczej. Niewidzialnymi ostrzami przecinałam w upomnieniu własne myśli, by nie poddawać się zbędnym rozproszeniom, by nie utracić wytrenowanej tak dobrze czujności, by być obecną i jednocześnie niespostrzeżoną. W opustoszałej stolicy mało było stóp wędrujących tłumem, ale za to wiele oczu podglądających z ukrycia. Widziałam te twarze badające świat w ciszy. Zapewne wojna nauczyła tutejszych wielkomiejskich paniczów czegoś mądrego - trwania na straży. Niech zatem będą wdzięczni memu kuzynowi i jego sojusznikom za nowy porządek świata.
Tutejszy gmach baletowy mijałam z obojętnością, jak ten kolejny budynek na bogatej ulicy pełnej prezentów dla ludności. Nawet nie wiedziałabym, co takiego znajdowało się w środku, gdyby nie rząd zaczarowanych afiszy, pośród których próżno było szukać mugolskich, martwych widowisk. Promowały występy tutejszych baletnic w operze. Wiedziałabym, gdybym którykolwiek z nich spróbowała odczytać, gdybym dała się oczarować tańczącym w różanych taśmach łydkom.
Dopiero ostatni z plakatów, jak wielki alarm w myślach, zalśnił ostrzegawczo. Pozłacana cyrylica była jak bełt celnie wymierzony w zwierzynę. Nie mogłam tak po prostu odejść, widząc rodzime znaki - pierwszy raz na tych wyspach. Podeszłam bliżej. Rosyjski balet wizytować miał w stolicy. Dwa języki splątane ze sobą na jednym afiszu wyglądały dziwnie. Wcale mi się to nie podobało. Zupełnie jakby dwa narody na scenie wystąpić miały w jednym tańcu, tymczasem wcale nie było o tym mowy. Poruszające się rosyjskie tancerki przez chwilę zdawały się zginać wyłącznie dla mnie. Raz tylko widziałam na żywo słynny balet moich braci i sióstr. Tutaj, wokół nieznajomego, wydał mi się nagle najbardziej dumnym wspomnieniem. Potrząsnęłam głową, by wyzbyć się tego otępienia.
- Głupcy - burknęłam, wykrywając jawny błąd w samym tytule spektaklu. Zupełnie jakby ktoś wbił mi w czułe miejsce długa igłę. Mogła być najcieńsza, ale dobrze wiedziała, gdzie uderzyć. W jednej chwili wzgardziłam całym tym budynkiem i wszystkimi plakatami. - Chcecie baletu, ale nie potraficie nawet z godnością go przyjąć - mówiłam dalej w rodzimej mowie, a zaraz za ostatnim słowem padło kolejne plugawe określenie, tym razem o wiele gorsze. Tutaj i tak nikt mnie nie rozumiał, a nawet gdyby... nie było to coś, czym chciałam się przejmować. Poprzestawiane karykaturalnie znaki raziły w oczy jak promienie wschodzącego słońca. Czułam się poparzona, obrażona. Każdego dnia oglądali to ludzie pozbawieni wszelkiej świadomości. Czajkowski przewracał się w grobie.
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Лебединое oзеро
29 V 1958
29 V 1958
Siedziała w ostatnich rzędach, obserwując próby grupy młodziutkich baletnic. Ledwie kilka miesięcy temu jej matka wspierała tutejsze działania finansowo - w młodości pasjonowała się tańcem, podszeptywała coś za młodu Imogen, próbując skłonić córkę do otwarcia się na sztukę.
Nieudolnie.
Jednak, pomimo ogólnej prostoty w odbieraniu tego typu sztuki - co najwyżej mogłaby stwierdzić, że nigdy nie będzie w stanie wykonywać takich figur i nie pokryć twarzy zaczerwienieniem nieudolności - doceniała momenty prób. Obserwowanie przepełnionych determinacją dziewcząt, dorastających nie tylko w kulcie wyglądu, ale też niebywałej siły, dawało im - jako społeczeństwu, ale i jako tylko kobietom - szansę na lepszą przyszłość. Niektóre przypominały jej zbyt szybko ukróconą dziecinność, doskonale przecież znała smak bolesnego upadku w grząski chłód piasku. Sama obgryzała skórki spierzchniętych ust, gdy po piętnastej próbie nie udało jej się zagalopować.
Inne, te które trafiły tutaj wraz z emigracją rodziców, wydawały się surowsze. Twarze nie okazywały emocji, trzepot rzęs rozganiał łzy bólu. Rozmowy z nimi przypominały nieustanny pościg, w których każda próba bliskości kończyła się wycofaniem. Otwierały się tylko przy próbie rozmowy w ich ojczystym języku, znajdując nić porozumienia. Z jej perspektywy, jako osoby uczącej się języka w swoim własnym kraju, najtrudniejsze było zdobycie doświadczenia. Przebicie się przez granicę obcych i próba zaskarbienia choć sekundy uwagi. Niekiedy nieudolnie, gdy zakorzenieni w byciu swoimi i obcymi, zataczali coraz to węższe kręgi, rozpętujące ogień w takich momentach, jak ten.
Jej pojawienie się na zewnątrz nie zbudzało werbli, nie wznosiło okrzyków i natarcia reporterów. Wbrew pozorom ptaki nie zaczęły nagle swoich pieśni, a świat nie nabrał barw wraz z jej pełnym gracji krokiem. Wyglądała nad wyraz prosto, bo też prostym człowiekiem była - czarna sukienka, bez większych ozdób czy nadmiernej objętości. Brak jakiejkolwiek biżuterii i włosy spięte w gruby, długi do połowy pleców warkocz. Świeże perfumy stanowiły wystarczającą ozdobę, stanowiąc piedestał ''kto wiedział, ten wiedział''. Tutaj, zdawali się wiedzieć tylko niektórzy, którzy dorośli do pojmowania różnic ich świata.
Schody prowadzące od wyjścia zdecydowanie nie były przystosowane do młodszej grupy, stanowiąc pierwszy krok milowych adeptek. Niekiedy treningi zaczynały nawet pięcioletnie dziewczęta i właśnie grupa takich ptaszyn była dziś pod czujnym okiem damy. Dwie z nich wychodziły razem z nią, korzystając z wyciągniętej ku pomocy dłoni Imogen, aby zeskoczyć z ostatniego, najwyższego schodka, nie brudząc przy tym odzienia. W tym samym momencie, gdy ostatni - nieświadomy absolutnie pojęcia lepszych i gorszych, więc niewinnie machający ręką na pożegnanie - podlotek pobiegł w stronę czekających nieopodal rodziców, do Gennie dotarły przykre frazesy wyjęte spod prymitywów. Kaleczący samych słuchających język był akceptowalny, ale niegodny - sama blondynka nie należała do osób dających się łatwo sprowokować, trzymając wodze emocji na wystarczająco mocnym ściągnięciu, by nie wpadły w szał przekleństw. Nigdy. Rozumiała jednak emocjonalność - choć, czy nie była ona przerysowana, jak zwykło to mieć miejsce w bulgoczącej od werwy krwi Rosjan?
- Twoje słownictwo nie sprowadza godności. - Miękkie głoski rosyjskiego spłynęły dla młodej towarzyszki prawdopodobnie niespodziewanie. Celowy zabieg użycia ''Ty'' zamiast ''Was'' zminimalizował dystans. W obcym języki była wolna - nieograniczona uwagą, wychowaniem i szlachetnym światem. Niezrozumiała dla dwórki, która posłusznie stała w drzwiach, rozmawiając z jedną z pracownic szkoły. Mogła pozwolić sobie na wszystko - kłamstwa, przekleństwa czy poniżanie. A mimo to, słowa delikatnie muskały język utrzymując ją - wbrew temu, co niekiedy mówi się o Traversach - w pełnej klasie i elegancji. Dopiero po sekundzie zsunęła spojrzeniem na plasujący się przed brunetką obraz rozpaczy. Brew ledwie na moment powędrowała w subtelnym niezadowoleniu, nie ukazywała tego jednak bardziej, niż przez szybsze kroki w kierunku ogłoszeń.
- A przynajmniej nie w towarzystwie rosyjskich dzieci. - I wszelkich innych, znających język chociażby z lekcji. Wszakże brytyjskie szkoły baletowe słynęły z tego, że nagminnie wyciągają talenty spod syberyjskiej ręki. Może to właśnie surowość Rosji i ogólnie społeczeństwa sprawiła, że język ten wydawał jej się tak bliski? Teraz, po ponad 12 latach mniej czy bardziej intensywnej nauki, wydawał się stosunkowo naturalny. Brakowało jej rozmów z Aliną, zamiast tego dostawała sporządzone po rosyjsku umowy. I takie, krótkie i szczególnie niezapamiętywane, pogawędki.
Rzucone w eter słowa nie wybrzmiały oskarżająco, ton dryfował gdzieś pomiędzy spokojem a lekkim zmęczeniem. Dopiero teraz spojrzała na twarz towarzyszki i ledwie na sekundę przyozdobiła kącik ust kruchym, chłodnym uśmiechem. Zrozumiałym było, że błąd musiał być możliwie najszybciej naprawiony, plakat nie mógł jednak zniknąć ze ściany na trzy dni przed premierą. Nie próbowała się tłumaczyć, raczej... złagodzić? Z natury dążyła do spokoju i kompromisów - gorąca krew w chłodnym ciele mogłaby kończyć się katastrofą.
Czy panna obok niej nie była tego jednym z przykładów?
- W Anglii jesteśmy przyzwyczajeni do takich nazwisk. Nikt nie przewidział, że może być otczestwo.
ogień, morze i kobieta - trzy nieszczęścia.
Imogen Yaxley
Zawód : dama, poliglotka, tłumaczka języka rosyjskiego
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
rozpalasz ogień, niech płonie
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
OPCM : 2
UROKI : 2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 9 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Półwila
Neutralni
Krew zaczynała bulgotać. W chłodzie, pustce, pod najgrubszą warstwą lodu – nasza natura nigdy nie rozmywała się w tłumie, ale bywała trudna do pojęcia. Nie byliśmy subtelni, cisi, gładcy. Noszona gruba skóra i szorstka wymowa stawała się reprezentacją, którą trudno było z czymkolwiek pomylić. Widząc ślady, reagowałam. Gdy widziałam ich karykaturę, budziła się we mnie irytacja. Widziano we mnie ostrożność i spokój, ale on malowany był ciszą (choć gotową zaryczeć o właściwej porze), która usypiała zwierzynę, nim napnie się kusza i ugodzi. Nim zabije. Nie mówiłam wiele, tym bardziej w brytyjskich słowach, ale myśli rozciągały się tak szeroko jak mapy naszego kraju. Coraz więcej i więcej. Trudne do okiełznania, choć trzymane dzielnie za harmonią nieruchomych warg.
Swoje i obce. Doświadczenie poznania nawiedzało mnie w każdym rzucanym na Anglię spojrzeniu, w najmniejszym zmysłowym wrażeniu. Powietrze inne, niemal trujące, zmuszające do nowego rytmu oddechu. Światło kłujące oczy przy każdym drgnięciu powiek. Wreszcie kultura, schemat gestów, harmonogramów nocy i dnia, aż po odzienie i pogwizdywane na ulicach melodie. Chłonęłam, wiedząc dobrze, że coś takiego mnie nie może pokonać. Varya Mulciber stojąca pośród londyńskich alei nie była ukarana, lecz nagrodzona. Moją to było prośbą, wizją, przeczuciem – bycie tutaj. Początkową bolesność doświadczeń winnam uznać za naturalną kolej rzeczy. Po obcości następowała w końcu swojskość. W moją metrykę obcość wpisana była na tuzin sposobów. Nasza krew rozlana po wszystkich krainach zdolna była zaadaptować się i nieść historię wszędzie. Tutaj szczególnie została uhonorowana. O wiele bardziej od jej przytyku, zdziwiła mnie wyuczona mowa. Gdy ja jeszcze kilka tygodni temu uczyłam się angielskiego, ona pielęgnowała język moich myśli. Obróciłam się w stronę kobiety i zastygłych między nami słów. Zamknięte w toni, której wokoło nikt nie umiałby teraz rozszyfrować, mogłyśmy zatrzymać czas.
– Nie musi – odparłam krótko. Jej komentarz był przesadą. Rozdmuchane na ulicy przepychanki o chwale jeszcze większą. Choć poczułam promień ciekawości, coś podpowiadało mi, by ją tutaj zostawić samą. W ciszy. Ona jednak postanowiła mówić dalej, rozprawiając o sprawach zupełnie jej obcych. Angielka snująca opowieść o naszych dzieciach. Czułam rozdrażnienie. Tym bardziej, że wypowiedziane przeze mnie uwagi nie miały formy bluźnierstwa. Przynajmniej nie tak prymitywnego, jaki poniekąd próbowała mi włożyć w usta. Zatrzymałam na nieskazitelnej twarzy szorstkie spojrzenie, mocne, nieruchome i czepliwe. Nie była to osoba, od której przyjmowałam jakiekolwiek pouczenie. Znałam symbole i głosy posłuszeństwa. Wobec niej nie czułam niczego, choć z pewnością fakt, że poruszała się płynnie w moim języku, zaowocował większą uwagą z mojej strony. Czy jednak w pozytywnym znaczeniu? Wątpliwe.
Ja byłam ciężka, zanurzona w ciemnych, kamuflujących tkaninach, ponura i pozbawiona uśmiechu. Ona delikatna, choć jakby zwodnicza, tym uśmiechem próbowała rozdmuchać zastygłą między nami mgłę złej emocji. Moje trzymane na smyczy wzburzenie najwyraźniej pragnęła wymazać. Wybielić, wytłumaczyć swoich. Bo to na angielskich murach zawisły rosyjskie hasła. Poplamione.
– W Anglii wszystko, co rosyjskie, jest inne. Przetworzone, zniekształcone, wytarte z charakteru – podzieliłam się obserwacjami. Ślady po moim narodzie można było tu odnaleźć. Z zaskoczeniem odkrywałam, że wielu tutejszych czarodziejów potrafi przynajmniej w prostych słowach porozumiewać się po rosyjsku. Kultura nasza była widoczna, ale tutaj nie błyszczała z taką dumą jak tam. Tutaj była bledsza. Niczego innego się jednak nie spodziewałam.
– Na scenie również? – zapytałam, podejrzewając, że ta gustowna dama widziała już kilka takich występów w swoim młodym żywocie.
Nasze odczucia okażą się zapewne zupełnie odmienne.
Swoje i obce. Doświadczenie poznania nawiedzało mnie w każdym rzucanym na Anglię spojrzeniu, w najmniejszym zmysłowym wrażeniu. Powietrze inne, niemal trujące, zmuszające do nowego rytmu oddechu. Światło kłujące oczy przy każdym drgnięciu powiek. Wreszcie kultura, schemat gestów, harmonogramów nocy i dnia, aż po odzienie i pogwizdywane na ulicach melodie. Chłonęłam, wiedząc dobrze, że coś takiego mnie nie może pokonać. Varya Mulciber stojąca pośród londyńskich alei nie była ukarana, lecz nagrodzona. Moją to było prośbą, wizją, przeczuciem – bycie tutaj. Początkową bolesność doświadczeń winnam uznać za naturalną kolej rzeczy. Po obcości następowała w końcu swojskość. W moją metrykę obcość wpisana była na tuzin sposobów. Nasza krew rozlana po wszystkich krainach zdolna była zaadaptować się i nieść historię wszędzie. Tutaj szczególnie została uhonorowana. O wiele bardziej od jej przytyku, zdziwiła mnie wyuczona mowa. Gdy ja jeszcze kilka tygodni temu uczyłam się angielskiego, ona pielęgnowała język moich myśli. Obróciłam się w stronę kobiety i zastygłych między nami słów. Zamknięte w toni, której wokoło nikt nie umiałby teraz rozszyfrować, mogłyśmy zatrzymać czas.
– Nie musi – odparłam krótko. Jej komentarz był przesadą. Rozdmuchane na ulicy przepychanki o chwale jeszcze większą. Choć poczułam promień ciekawości, coś podpowiadało mi, by ją tutaj zostawić samą. W ciszy. Ona jednak postanowiła mówić dalej, rozprawiając o sprawach zupełnie jej obcych. Angielka snująca opowieść o naszych dzieciach. Czułam rozdrażnienie. Tym bardziej, że wypowiedziane przeze mnie uwagi nie miały formy bluźnierstwa. Przynajmniej nie tak prymitywnego, jaki poniekąd próbowała mi włożyć w usta. Zatrzymałam na nieskazitelnej twarzy szorstkie spojrzenie, mocne, nieruchome i czepliwe. Nie była to osoba, od której przyjmowałam jakiekolwiek pouczenie. Znałam symbole i głosy posłuszeństwa. Wobec niej nie czułam niczego, choć z pewnością fakt, że poruszała się płynnie w moim języku, zaowocował większą uwagą z mojej strony. Czy jednak w pozytywnym znaczeniu? Wątpliwe.
Ja byłam ciężka, zanurzona w ciemnych, kamuflujących tkaninach, ponura i pozbawiona uśmiechu. Ona delikatna, choć jakby zwodnicza, tym uśmiechem próbowała rozdmuchać zastygłą między nami mgłę złej emocji. Moje trzymane na smyczy wzburzenie najwyraźniej pragnęła wymazać. Wybielić, wytłumaczyć swoich. Bo to na angielskich murach zawisły rosyjskie hasła. Poplamione.
– W Anglii wszystko, co rosyjskie, jest inne. Przetworzone, zniekształcone, wytarte z charakteru – podzieliłam się obserwacjami. Ślady po moim narodzie można było tu odnaleźć. Z zaskoczeniem odkrywałam, że wielu tutejszych czarodziejów potrafi przynajmniej w prostych słowach porozumiewać się po rosyjsku. Kultura nasza była widoczna, ale tutaj nie błyszczała z taką dumą jak tam. Tutaj była bledsza. Niczego innego się jednak nie spodziewałam.
– Na scenie również? – zapytałam, podejrzewając, że ta gustowna dama widziała już kilka takich występów w swoim młodym żywocie.
Nasze odczucia okażą się zapewne zupełnie odmienne.
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Była przerysowana czarną kreską na szarym papierze. Jakby tępy węgielek ołówka kreślił głębię czerni aż do tego momentu, gdy kartka przerwie szorstkość pergaminu. Spojrzenie owiane aurą buntu, tak charakterystycznego dla braci ze wschodu - butnych, walecznych, czasami przesadnie zakochanych w matce Rosji.
Przetworzeni przez sidła władców, zniekształceni latami wpajania wyższości ich narodu nad innymi, wytarci z różnorodnych charakterów - tak samo ponurzy, smutni i na siłę twardzi.
To chciałaby usłyszeć rosjanka, spuszczona z kajdan ograniczeń swojego kraju?
Mogłaby, mogłaby usłyszeć znane doskonale ,,to wracaj do siebie, jak Ci nie odpowiada’’- Imogen nie miała jednak potrzeby skakać komukolwiek do gardła, walczyć w marnych pogawędkach o nietakcie swoich rodaków. Nie miała potrzeby czuć się lepszą czy to pokazywać.
Poniekąd, ponad kraj i czy mniejszą ojczyznę, liczyła się jej własna wartość - a tej była wystarczająco pewna, by na śmiałe słowa Varyii, zareagować jedynie uniesieniem brwi.
- Jest to dość naturalne. - Jej słowa mogły brzmieć kpiąco, choć gdzieś z tyłu krótkiego zdania kryło się rozbawienie.
- W Anglii znane jest to, co angielskie. Szczególnie, gdy Rosjanie nie są zbyt chętni do asymilacji. - W głębi serca zdziwiła się swoją własną znajomością języka, jakby ze słowem ‘’asymilacja’’ przybiła niewidoczną piątkę. Nie miała w sobie zbyt dużo negatywnych emocji, chętniej by po prostu odeszła, żałując podjętego tematu, coś jednak kazało jej zostać. Być może intrygująca buta czarnowłosej panny, której jej - szlachciance, nawet jeśli Travers, to nadal wysoko urodzonej i wychowywanej pod kloszem - brakowało. - Zresztą, przyznajmy, Rosja sama w sobie jest na tyle różnorodna, że nie jesteś w stanie znać jej całej. Jakbyś potrzebowała się dowartościować, zawsze możesz pomyśleć o tym, jak jednolita jest Wielka Brytania. - W jej głowie brzmiała lekko, sarkazm jednak wylał się bardziej w słowa niż powinien, co skwitowała jedynie lekkim grymasem zaczerwienionych ust. - Na scenie również. Starorosyjski jest niewyobrażalnie trudny, połowa rosjan nie jest w stanie go zrozumieć, a co tu mówić o osobach, które języka się uczyły - bo takie najczęściej przekładają sztuki. Podziwiam, czasami, że w ogóle sięgają po na tyle nierozpowszechniony język. Nie jesteśmy przecież wschodnią Europą, która jakkolwiek odczuwa wpływ sąsiadów i ich języka. - Zrobiła krok do przodu, łapiąc dłonie w lekkim uścisku, ponownie spoglądając na zawieszony plakat. Zagryzła policzki od środka, zaostrzając delikatne rysy owianej blond kosmykami twarzy. W pewien sposób do teraz dotarła do niej smutna myśl, która niegdyś przemawiała przez jej czyny - dawała motywację, przez pryzmat spoglądania na będących już częścią społeczeństwa Rosjan. Po co w ogóle się starali? Gdy ona słyszała słodkawe dukanie po angielsku z niepoprawnością co dwa słowa, potrafiła być tylko zachwycona tym, że ktoś próbuje jej języka - a na Merlina, już był jednym z najpopularniejszych.
Spotkała się jednak z pogardą - taką, której w momentami naiwnej głowie, sobie nie wyobrażała.
- Ale masz rację. Zniekształcamy waszą kulturę, szczególnie na potrzeby wyższych sfer. Próbujemy ją... oswoić. - Po rosyjsku była wolna. Mogła mówić otwarcie, w pewien sposób świadoma, że Varya nie będzie zainteresowana jej pochodzeniem, nazwiskiem czy rangą. Po rosyjsku była szczersza, niż mogła być w ojczystym języku.
Kiedykolwiek.
Dziwny chłód zagościł w zielonym spojrzeniu, gdy ponownie spojrzała na owianą cieniem twarz. Nie oczekiwała już nic od tej rozmowy, tej osoby i tego momentu, poza głębokim zdziwieniem - swojego rodzaju zderzeniem z rzeczywistością.
Przetworzeni przez sidła władców, zniekształceni latami wpajania wyższości ich narodu nad innymi, wytarci z różnorodnych charakterów - tak samo ponurzy, smutni i na siłę twardzi.
To chciałaby usłyszeć rosjanka, spuszczona z kajdan ograniczeń swojego kraju?
Mogłaby, mogłaby usłyszeć znane doskonale ,,to wracaj do siebie, jak Ci nie odpowiada’’- Imogen nie miała jednak potrzeby skakać komukolwiek do gardła, walczyć w marnych pogawędkach o nietakcie swoich rodaków. Nie miała potrzeby czuć się lepszą czy to pokazywać.
Poniekąd, ponad kraj i czy mniejszą ojczyznę, liczyła się jej własna wartość - a tej była wystarczająco pewna, by na śmiałe słowa Varyii, zareagować jedynie uniesieniem brwi.
- Jest to dość naturalne. - Jej słowa mogły brzmieć kpiąco, choć gdzieś z tyłu krótkiego zdania kryło się rozbawienie.
- W Anglii znane jest to, co angielskie. Szczególnie, gdy Rosjanie nie są zbyt chętni do asymilacji. - W głębi serca zdziwiła się swoją własną znajomością języka, jakby ze słowem ‘’asymilacja’’ przybiła niewidoczną piątkę. Nie miała w sobie zbyt dużo negatywnych emocji, chętniej by po prostu odeszła, żałując podjętego tematu, coś jednak kazało jej zostać. Być może intrygująca buta czarnowłosej panny, której jej - szlachciance, nawet jeśli Travers, to nadal wysoko urodzonej i wychowywanej pod kloszem - brakowało. - Zresztą, przyznajmy, Rosja sama w sobie jest na tyle różnorodna, że nie jesteś w stanie znać jej całej. Jakbyś potrzebowała się dowartościować, zawsze możesz pomyśleć o tym, jak jednolita jest Wielka Brytania. - W jej głowie brzmiała lekko, sarkazm jednak wylał się bardziej w słowa niż powinien, co skwitowała jedynie lekkim grymasem zaczerwienionych ust. - Na scenie również. Starorosyjski jest niewyobrażalnie trudny, połowa rosjan nie jest w stanie go zrozumieć, a co tu mówić o osobach, które języka się uczyły - bo takie najczęściej przekładają sztuki. Podziwiam, czasami, że w ogóle sięgają po na tyle nierozpowszechniony język. Nie jesteśmy przecież wschodnią Europą, która jakkolwiek odczuwa wpływ sąsiadów i ich języka. - Zrobiła krok do przodu, łapiąc dłonie w lekkim uścisku, ponownie spoglądając na zawieszony plakat. Zagryzła policzki od środka, zaostrzając delikatne rysy owianej blond kosmykami twarzy. W pewien sposób do teraz dotarła do niej smutna myśl, która niegdyś przemawiała przez jej czyny - dawała motywację, przez pryzmat spoglądania na będących już częścią społeczeństwa Rosjan. Po co w ogóle się starali? Gdy ona słyszała słodkawe dukanie po angielsku z niepoprawnością co dwa słowa, potrafiła być tylko zachwycona tym, że ktoś próbuje jej języka - a na Merlina, już był jednym z najpopularniejszych.
Spotkała się jednak z pogardą - taką, której w momentami naiwnej głowie, sobie nie wyobrażała.
- Ale masz rację. Zniekształcamy waszą kulturę, szczególnie na potrzeby wyższych sfer. Próbujemy ją... oswoić. - Po rosyjsku była wolna. Mogła mówić otwarcie, w pewien sposób świadoma, że Varya nie będzie zainteresowana jej pochodzeniem, nazwiskiem czy rangą. Po rosyjsku była szczersza, niż mogła być w ojczystym języku.
Kiedykolwiek.
Dziwny chłód zagościł w zielonym spojrzeniu, gdy ponownie spojrzała na owianą cieniem twarz. Nie oczekiwała już nic od tej rozmowy, tej osoby i tego momentu, poza głębokim zdziwieniem - swojego rodzaju zderzeniem z rzeczywistością.
ogień, morze i kobieta - trzy nieszczęścia.
Imogen Yaxley
Zawód : dama, poliglotka, tłumaczka języka rosyjskiego
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
rozpalasz ogień, niech płonie
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
OPCM : 2
UROKI : 2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 9 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Półwila
Neutralni
Ja na angielskiej ulicy, zanurzona w obcych akcentach i obcej architekturze wciąż doznawałam odkryć. Bezgłośnie odbijały się we mnie jak pieczęcie na ojcowskich kopertach. Ja się zderzałam chętna i mniej chętna do starcia z nowym.
W Anglii spodziewałam się znaleźć Anglię, ale znajdowałam co krok swoje i swoje – nawet jeżeli w formule tak zmodyfikowanej. Nie podobało mi się to, nie czułam potrzeby wyrażania entuzjazmu. Tym bardziej głośnego. Zamiast tego posępnie, nieco w pogardzie, nieco w rozdrażnieniu podsumowywałam naśladowaną przez brytyjski pędzel Rosję. Być może to nic wielkiego, ale ja czułam zgrzyt. Coś zakłuwało od środka dumę. Uczucie do opanowania, choć wyraźnie niewygodne. Mierzyłam się z nim brutalnie, w ciszy.
Ona w tym czasie konstruowała tarcze. We dwie igrałyśmy ze sobą wpatrzone w plakat zachwytu i wstydu. Odgrodzone murem, ale zaplecione niewidzialnym supłem. Gdy objawiła znajomość trudnych słów, nie czułam zupełnie nic. Wypowiedziała je, a ja je przyjęłam. Układały się w wyraźną krytykę dla mojego narodu, podczas gdy ja ową rosyjską cechę uznawałam za gwarancję, jedność, słuszność i obronę rodzimych tradycji. Gdziekolwiek nie byłam, tego należało chronić zawsze. Jednak nie kierowałam się żadną nienawiścią do tego nowego kraju. Przybycie tutaj związane było z moją świadomą wolą, z poczuciem uczestnictwa w tkaniu rosyjskiego gniazda na tutejszych ziemiach. Z pragnieniem uczestnictwa w działaniach wielkich, których chwała docierała aż na Kamczatkę. Wkraczając tu, oddałam się Brytanii i ją również musiałam uszanować. Nie bez przyczyny stała się bowiem moim wyborem i moją przyszłością. Proces odnalezienia się w niej postępował powoli. Zamknięta przez większość życia oswajałam się powoli – mimo nieoczywistej chęci.
Wysłuchałam ze spokojem. Bezpośrednia, śmiała, otwarcie wytykająca mi jednotorowe myślenie, a ja niechętnie musiałam przyznać jej rację. Sztuki rosyjskiej nie znałam kompletnie. Była to ostatnia rzecz, w stronę której pochylała się moja rodzina. Przelotne zderzenia z kulturą wysoką zazwyczaj wpędzały mnie w znużenie, choć bywałam też dumna. Nie zdziwiłabym się nawet gdyby nieznajoma panna wiedziała o niej więcej ode mnie. Śmiałość i podszyte kpiną płynne słówka przyjmowałam z dystansem, zakamuflowanym za kamienną twarzą niezadowoleniem.
– Ty i ja jesteśmy dwoma światami. Z dwóch krajów, w dwóch mowach. Ty jednak mówisz po rosyjsku, a ja jestem w Londynie – przemówiłam wreszcie, ignorując niektóre wystosowane przez nią uwagi. – Odległość zmalała, granica się zatarła. Nieznane staje się znane – kontynuowałam, depcząc niejako jej głośne wytknięcia. – Prawdziwa droga jednak wciąż daleka – odpowiedziałam ponuro, robiąc krok w tył. Nie zamierzałam zagłębiać się w temat. Rozmowna nigdy nie byłam. Nie wydawało mi się też, bym miała ochotę mierzyć się ze spostrzeżeniami Brytyjki na temat mojego narodu. Gdy to mówiłam, zdałam sobie sprawę, jak bardzo jest to wieloznaczna myśl. Obejmowała mnie duszącym ramieniem. Mówiła prawdę. Choć przyprowadziły mnie tutaj wyraźne pragnienia, byłam na uwięzi, wciąż zbyt mało otwarta. Tak jak i Rosja odgrodzona od zachodniego świata grubymi murami. Anglii chciałam, będąc wobec niej wciąż nieufna. – Co widzisz w rosyjskiej kulturze? – zapytałam, samą siebie wpędzając w zdziwienie. Mimo to chciałam wiedzieć. Usłyszeć o kulturze chłodu, posłuszeństwa i surowości. Czy nie tak widziano Rosję poza jej granicami? – Wybrałaś nasz język – dodałam krótko. Wybrałaś lub cię zmuszono.
Słuchałam komentarza opatrzonego na pierwszy rzut oka dziwną sympatią, a jednak wiedziałam, że było coś jeszcze.
W Anglii spodziewałam się znaleźć Anglię, ale znajdowałam co krok swoje i swoje – nawet jeżeli w formule tak zmodyfikowanej. Nie podobało mi się to, nie czułam potrzeby wyrażania entuzjazmu. Tym bardziej głośnego. Zamiast tego posępnie, nieco w pogardzie, nieco w rozdrażnieniu podsumowywałam naśladowaną przez brytyjski pędzel Rosję. Być może to nic wielkiego, ale ja czułam zgrzyt. Coś zakłuwało od środka dumę. Uczucie do opanowania, choć wyraźnie niewygodne. Mierzyłam się z nim brutalnie, w ciszy.
Ona w tym czasie konstruowała tarcze. We dwie igrałyśmy ze sobą wpatrzone w plakat zachwytu i wstydu. Odgrodzone murem, ale zaplecione niewidzialnym supłem. Gdy objawiła znajomość trudnych słów, nie czułam zupełnie nic. Wypowiedziała je, a ja je przyjęłam. Układały się w wyraźną krytykę dla mojego narodu, podczas gdy ja ową rosyjską cechę uznawałam za gwarancję, jedność, słuszność i obronę rodzimych tradycji. Gdziekolwiek nie byłam, tego należało chronić zawsze. Jednak nie kierowałam się żadną nienawiścią do tego nowego kraju. Przybycie tutaj związane było z moją świadomą wolą, z poczuciem uczestnictwa w tkaniu rosyjskiego gniazda na tutejszych ziemiach. Z pragnieniem uczestnictwa w działaniach wielkich, których chwała docierała aż na Kamczatkę. Wkraczając tu, oddałam się Brytanii i ją również musiałam uszanować. Nie bez przyczyny stała się bowiem moim wyborem i moją przyszłością. Proces odnalezienia się w niej postępował powoli. Zamknięta przez większość życia oswajałam się powoli – mimo nieoczywistej chęci.
Wysłuchałam ze spokojem. Bezpośrednia, śmiała, otwarcie wytykająca mi jednotorowe myślenie, a ja niechętnie musiałam przyznać jej rację. Sztuki rosyjskiej nie znałam kompletnie. Była to ostatnia rzecz, w stronę której pochylała się moja rodzina. Przelotne zderzenia z kulturą wysoką zazwyczaj wpędzały mnie w znużenie, choć bywałam też dumna. Nie zdziwiłabym się nawet gdyby nieznajoma panna wiedziała o niej więcej ode mnie. Śmiałość i podszyte kpiną płynne słówka przyjmowałam z dystansem, zakamuflowanym za kamienną twarzą niezadowoleniem.
– Ty i ja jesteśmy dwoma światami. Z dwóch krajów, w dwóch mowach. Ty jednak mówisz po rosyjsku, a ja jestem w Londynie – przemówiłam wreszcie, ignorując niektóre wystosowane przez nią uwagi. – Odległość zmalała, granica się zatarła. Nieznane staje się znane – kontynuowałam, depcząc niejako jej głośne wytknięcia. – Prawdziwa droga jednak wciąż daleka – odpowiedziałam ponuro, robiąc krok w tył. Nie zamierzałam zagłębiać się w temat. Rozmowna nigdy nie byłam. Nie wydawało mi się też, bym miała ochotę mierzyć się ze spostrzeżeniami Brytyjki na temat mojego narodu. Gdy to mówiłam, zdałam sobie sprawę, jak bardzo jest to wieloznaczna myśl. Obejmowała mnie duszącym ramieniem. Mówiła prawdę. Choć przyprowadziły mnie tutaj wyraźne pragnienia, byłam na uwięzi, wciąż zbyt mało otwarta. Tak jak i Rosja odgrodzona od zachodniego świata grubymi murami. Anglii chciałam, będąc wobec niej wciąż nieufna. – Co widzisz w rosyjskiej kulturze? – zapytałam, samą siebie wpędzając w zdziwienie. Mimo to chciałam wiedzieć. Usłyszeć o kulturze chłodu, posłuszeństwa i surowości. Czy nie tak widziano Rosję poza jej granicami? – Wybrałaś nasz język – dodałam krótko. Wybrałaś lub cię zmuszono.
Słuchałam komentarza opatrzonego na pierwszy rzut oka dziwną sympatią, a jednak wiedziałam, że było coś jeszcze.
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Niejako przegrała, gdy ciemnowłosa ukróciła dyskusję, nie odnosząc się wymownie do surowo rozrzucanych, wysublimowanych obelg. Może potrzebowała otrzeźwienia. może kogoś podobnego sobie - ziarna zrozumienia dwóch młodych, butnych kobiet, które mimo różności pochodzenia i klasy, nadal stanowiły obraz swojego rodzaju naturalności - dumy i ukróconej sukniami buty.
Przegrała, ale uzyskała to, co chciała. Nie stroszyła teraz piór, wpędzając się w mściwość myśli - była temu daleka, jak daleko było szukać potrzeby dowartościowania. Lubiła sprzeczki i dyskusje, jednak nie dla samej wygranej, co etapu. Pozyskiwania argumentów, konstruowania kontrargumentów i rysowania mapy możliwości; niejako określania mikro-strategii. Jej - jako kobiecie - nigdy nie było potrzebne specjalnie analityczne, strategiczne myślenie, toteż wszelkie zapędy ciekawskiego umysłu wpędzała w nużącą codzienność.
- Daleka, ale nie tak zawiła, jak mogłoby się wydawać. - Przytaknęła na jej słowa, skrywając pod marmurową maską odrobinę zadowolenia. Trochę, jakby małe dziecko zrobiło pierwszy, samodzielny krok - duma z banalności, ale też ulga i obowiązek troski. Jakby tutaj, pomiędzy nimi, tworzyło się coś głębszego i ważniejszego, niż miały sądzić.
Pytanie zapadło, osiedlając się głębiej niż mogłaby się tego spodziewać. Powieki rozszerzyły się na moment mocniej, z jej ust miało paść sloganowe 'nie udawaj, że cię to interesuje' - ale, czemu właściwie miało nie interesować? Wybór nie był oczywisty, powódki również. Mogła być w istocie zaciekawiona, tak jak pytania rodziły się w umyśle Imogen - te jednak trwały na wodzy wstrzemięźliwości, wyuczonego krążenia wokół clou, niczym sokół czyhający na ofiarę.
- Nie mogłam podróżować tam, gdzie chciałam, więc poznawałam kultury przez języki. - Wzruszyła ramionami, podsumowując wszystkie trzy decyzje. Chorowitość i troska matki odebrały jej możliwość zwiedzania obcych lądów, którą mieli jej bracia, a którą wszyscy - bez wyjątku - odziedziczyli w zburzonej krwi. Nigdy nie interesował ją francuski czy włoski, w których była w stanie sklecić podstawowe formułki bez ładu i składu - och, mon dieu, wielkie rzeczy.
Rosyjski był naturalnym wyborem - tam już żadne wiatry by jej nie pchnęły, a jednak kultura czy ludzie byli urzekający, co widziała w swoich guwernantkach i poznanych dotychczas Rosjanach.
- Trzeba znać język wroga. - Skwitowała, nim jednak jej rozmówczyni wzięłaby to na poważnie, kontynuowała. To dar i przekleństwo, gdy wszyscy oddani jednemu władcy i jednej ojczyźnie, tworzycie oddzielne, odrębne wręcz społeczeństwa. Oświecony Petersburg, pozłacana Moskwa, głęboko azjatyckie wpływy na wschodzie. Wieczna zmarźlina i stepy, ludy koczownicze i arystokracja. To... ogromne połacie kultury i zagadnień politycznych do przestudiowania. Być może to przykład dla naszych, brytyjskich władców, jak utrzymać wszystkie ziemie na smyczy. - Mimo wielkich słów, w jej głosne nie wybrzmiał podziw. Nie stroniła teraz westchnięciami zauroczenia i marzeniami - była prostsza, skupiając się w pewnym stopniu na geopolityce, a co za tym idzie, sięgając w nurt setek książek, dokumentów i wniosków, które nie wzbudzały szybszego bicia serca.
- A potem, tak jak moje pozostałe języki, przydało mi się to interesach. - Miała dłuższy monolog, bez myślenia o tym, czy zanudziła słuchaczkę absurdalnie oczywistymi rzeczami, czy spotęgowała uczucie zrozumienia. W krytyce swoich słów utkiwła niespełnione ambicje, których nie miała zamiaru roztrząsać. Zamiast tego, odbiła pałeczkę w sposób, którego podobnie jak Varya w swoim zachowaniu, absolutnie się nie spodziewała.
- Możemy wejść do środka, przy okazji każę recepcjonistce zdjąć plakat i przekazać informacje o poprawce. - Wskazała lekko na wejście do budynku. Nie było sensu koczować przed wejściem i skupiać niepotrzebnej uwagi gapiów. Choć Varyii mogło to nie przeszkadzać, Imogen odczuwała każde spojrzenie na wątłych plecach, świadoma tego, że nie było ucieczki od nich, prócz próby minimalizowania.
- Nie licz na herbatkę i plotki, chcialabym natomiast poznać historię Twojego wyboru. - Czy też zmuszenia. Czy obie były czegokolwiek pewne?
Przegrała, ale uzyskała to, co chciała. Nie stroszyła teraz piór, wpędzając się w mściwość myśli - była temu daleka, jak daleko było szukać potrzeby dowartościowania. Lubiła sprzeczki i dyskusje, jednak nie dla samej wygranej, co etapu. Pozyskiwania argumentów, konstruowania kontrargumentów i rysowania mapy możliwości; niejako określania mikro-strategii. Jej - jako kobiecie - nigdy nie było potrzebne specjalnie analityczne, strategiczne myślenie, toteż wszelkie zapędy ciekawskiego umysłu wpędzała w nużącą codzienność.
- Daleka, ale nie tak zawiła, jak mogłoby się wydawać. - Przytaknęła na jej słowa, skrywając pod marmurową maską odrobinę zadowolenia. Trochę, jakby małe dziecko zrobiło pierwszy, samodzielny krok - duma z banalności, ale też ulga i obowiązek troski. Jakby tutaj, pomiędzy nimi, tworzyło się coś głębszego i ważniejszego, niż miały sądzić.
Pytanie zapadło, osiedlając się głębiej niż mogłaby się tego spodziewać. Powieki rozszerzyły się na moment mocniej, z jej ust miało paść sloganowe 'nie udawaj, że cię to interesuje' - ale, czemu właściwie miało nie interesować? Wybór nie był oczywisty, powódki również. Mogła być w istocie zaciekawiona, tak jak pytania rodziły się w umyśle Imogen - te jednak trwały na wodzy wstrzemięźliwości, wyuczonego krążenia wokół clou, niczym sokół czyhający na ofiarę.
- Nie mogłam podróżować tam, gdzie chciałam, więc poznawałam kultury przez języki. - Wzruszyła ramionami, podsumowując wszystkie trzy decyzje. Chorowitość i troska matki odebrały jej możliwość zwiedzania obcych lądów, którą mieli jej bracia, a którą wszyscy - bez wyjątku - odziedziczyli w zburzonej krwi. Nigdy nie interesował ją francuski czy włoski, w których była w stanie sklecić podstawowe formułki bez ładu i składu - och, mon dieu, wielkie rzeczy.
Rosyjski był naturalnym wyborem - tam już żadne wiatry by jej nie pchnęły, a jednak kultura czy ludzie byli urzekający, co widziała w swoich guwernantkach i poznanych dotychczas Rosjanach.
- Trzeba znać język wroga. - Skwitowała, nim jednak jej rozmówczyni wzięłaby to na poważnie, kontynuowała. To dar i przekleństwo, gdy wszyscy oddani jednemu władcy i jednej ojczyźnie, tworzycie oddzielne, odrębne wręcz społeczeństwa. Oświecony Petersburg, pozłacana Moskwa, głęboko azjatyckie wpływy na wschodzie. Wieczna zmarźlina i stepy, ludy koczownicze i arystokracja. To... ogromne połacie kultury i zagadnień politycznych do przestudiowania. Być może to przykład dla naszych, brytyjskich władców, jak utrzymać wszystkie ziemie na smyczy. - Mimo wielkich słów, w jej głosne nie wybrzmiał podziw. Nie stroniła teraz westchnięciami zauroczenia i marzeniami - była prostsza, skupiając się w pewnym stopniu na geopolityce, a co za tym idzie, sięgając w nurt setek książek, dokumentów i wniosków, które nie wzbudzały szybszego bicia serca.
- A potem, tak jak moje pozostałe języki, przydało mi się to interesach. - Miała dłuższy monolog, bez myślenia o tym, czy zanudziła słuchaczkę absurdalnie oczywistymi rzeczami, czy spotęgowała uczucie zrozumienia. W krytyce swoich słów utkiwła niespełnione ambicje, których nie miała zamiaru roztrząsać. Zamiast tego, odbiła pałeczkę w sposób, którego podobnie jak Varya w swoim zachowaniu, absolutnie się nie spodziewała.
- Możemy wejść do środka, przy okazji każę recepcjonistce zdjąć plakat i przekazać informacje o poprawce. - Wskazała lekko na wejście do budynku. Nie było sensu koczować przed wejściem i skupiać niepotrzebnej uwagi gapiów. Choć Varyii mogło to nie przeszkadzać, Imogen odczuwała każde spojrzenie na wątłych plecach, świadoma tego, że nie było ucieczki od nich, prócz próby minimalizowania.
- Nie licz na herbatkę i plotki, chcialabym natomiast poznać historię Twojego wyboru. - Czy też zmuszenia. Czy obie były czegokolwiek pewne?
ogień, morze i kobieta - trzy nieszczęścia.
Imogen Yaxley
Zawód : dama, poliglotka, tłumaczka języka rosyjskiego
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
rozpalasz ogień, niech płonie
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
OPCM : 2
UROKI : 2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 9 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Półwila
Neutralni
To prawda. Nie interesowała mnie, nie miałam żadnego powodu, by otwierać się na nią, by wydobywać z niej słowa, by zadawać pytania i przedłużać nasze zderzenie. Mimo to nie mogłam udawać, że obydwie zaczynałyśmy tępić własne myśli, a za nimi szły łagodniejsze języki i spojrzenie, które zdawało się nie przecinać tej drugiej na pół. A szkoda. Choć byłyśmy sobie niechętne, ścierałyśmy obcość ze spojrzeń. Rozmywał się drażliwy zapach gniewu. Pojawiło się coś innego. Coś, co sprawiło, że chciałam zrozumieć, choć wydawało mi się, że pojęłam ją aż nadto. Analizowanie ludzi i utożsamianie się z ich uczuciami zawsze było moją bolączką i nigdy też nie stanowiło mojej szczerej potrzeby. Wyjątkiem była moja własna krew, o którą troszczyłam się zawsze bardziej niż o samą siebie. Nawet gdy bliscy rozniecali we mnie złość. Istniały zasady, istniały święte powinności, którym zawsze pozostawałam wierna. Słuchając jej, odnosiłam wrażenie, że ona też.
Ona. Dama, śliczna, gładka, znająca języki i perły sztuki. Ona, która podróżować nie mogła, bo najpewniej jej na to nie pozwalano. Funduszy na wyprawy z pewnością jej nie brakowało. Musiała zatem nosić nałożoną przez obyczaj opiekuńczą smycz mężczyzn. A może było coś jeszcze? Patrzyłam intensywnie. Mnie też uwierały pewne ograniczenia, chociaż mogły być zupełnie odmienne od tego, co kryła za zasłoną niedopowiedzenia ona. Ja mogłam wędrować bez końca po krainach, a nawet wpisane było to w naturę mojej rodziny. Mogłam przedostać się do Wielkiej Brytanii. – To nie jest to samo – zauważyłam tylko, bo tak naprawdę wiedziałam, że nie pozostawało jej nic innego prócz biernego przeglądania przywiezionych przez podróżników śladów i odtwarzana obcych akcentów. To nie mogło nieznajomej zadowolić. Choć może była mniej ambitna, niż dała temu przed chwilą pokaz.
Zatem ujmowała Rosję w całości, z jej widmem i oddaniem, z jej chłodem i światłem. Słuchałam, badając naturę głosu, tony skryte w spojrzeniach i finał. Wyczułam w tym ducha badacza, ale o takiej nauce, takiej analizie nie wiedziałam wiele. Byłam tam, doświadczałam mojego kraju namacalnie, w nim zanurzona, niczego innego nie znająca i wciąż poszerzająca poznane kawałki mapy. Wiedziałam, że nawet moi najstarsi krewni nie doświadczyli jej w całości. Ba, pewna byłam, że nie potrzebowali nigdy analiz, w stronę których poniekąd zdawała się zwracać nieznajoma. Gdy po monologu ucichły angielskie usta, wciąż stałam, nie planując żadnego komentarza. Miałam swoje niedostępne dla niej myśli, ale tym razem nienaznaczone żadną wyraźniejszą emocją. Przyjęłam je – jej słowa i spostrzeżenia. – Może te interesy któregoś dnia staną się pretekstem, by opuścić kraj – odrzekłam jedynie. Może to będzie przepustka do podróży. Do Rosji.
Faktycznie, ostatnią rzeczą, jakiej teraz mogłam się spodziewać, był ukłon w stronę mojego niedawnego rozgoryczenia. Była próba zamazania błędu, który drażnił oczy, a dalej niewidzialnie zakłuwał duszę. Czy jednak aż tak? – Musisz być tutaj kimś ważnym – zauważyłam, wyruszając razem z nią do wyjścia. Była to moja jedyna odpowiedź. Nie zamierzałam się wdzięczyć na ten gest. Znacznie bardziej wolałam dowiedzieć się, z kim właściwie mam do czynienia. Osobistość? Artystka? Jeżeli dysponowała w balecie takimi wpływami, to nie była przypadkową miłośniczką tańca. Postanowiłam się dowiedzieć, choć nie była to kwestia życia i śmierci.
U wrót szkoły baletowej, popatrzyłam na nią z boku, z podejrzeniem. – To wyłącznie mój wybór. Jestem tu, by trwać u boku krewnych – mówiłam prawdę, z powagą. Choć na ten wyjazd musiałam uzyskać przyzwolenie, inicjatywa należała całkowicie do mnie. Angielska gałąź Mulciberów nie była zbyt liczna. Ja byłam młoda i zdolna do adaptacji, oddana. Zamierzałam wspomóc bliskich. Służyć Czarnemu Panu tak wiernie, jak służyli oni.
Ona. Dama, śliczna, gładka, znająca języki i perły sztuki. Ona, która podróżować nie mogła, bo najpewniej jej na to nie pozwalano. Funduszy na wyprawy z pewnością jej nie brakowało. Musiała zatem nosić nałożoną przez obyczaj opiekuńczą smycz mężczyzn. A może było coś jeszcze? Patrzyłam intensywnie. Mnie też uwierały pewne ograniczenia, chociaż mogły być zupełnie odmienne od tego, co kryła za zasłoną niedopowiedzenia ona. Ja mogłam wędrować bez końca po krainach, a nawet wpisane było to w naturę mojej rodziny. Mogłam przedostać się do Wielkiej Brytanii. – To nie jest to samo – zauważyłam tylko, bo tak naprawdę wiedziałam, że nie pozostawało jej nic innego prócz biernego przeglądania przywiezionych przez podróżników śladów i odtwarzana obcych akcentów. To nie mogło nieznajomej zadowolić. Choć może była mniej ambitna, niż dała temu przed chwilą pokaz.
Zatem ujmowała Rosję w całości, z jej widmem i oddaniem, z jej chłodem i światłem. Słuchałam, badając naturę głosu, tony skryte w spojrzeniach i finał. Wyczułam w tym ducha badacza, ale o takiej nauce, takiej analizie nie wiedziałam wiele. Byłam tam, doświadczałam mojego kraju namacalnie, w nim zanurzona, niczego innego nie znająca i wciąż poszerzająca poznane kawałki mapy. Wiedziałam, że nawet moi najstarsi krewni nie doświadczyli jej w całości. Ba, pewna byłam, że nie potrzebowali nigdy analiz, w stronę których poniekąd zdawała się zwracać nieznajoma. Gdy po monologu ucichły angielskie usta, wciąż stałam, nie planując żadnego komentarza. Miałam swoje niedostępne dla niej myśli, ale tym razem nienaznaczone żadną wyraźniejszą emocją. Przyjęłam je – jej słowa i spostrzeżenia. – Może te interesy któregoś dnia staną się pretekstem, by opuścić kraj – odrzekłam jedynie. Może to będzie przepustka do podróży. Do Rosji.
Faktycznie, ostatnią rzeczą, jakiej teraz mogłam się spodziewać, był ukłon w stronę mojego niedawnego rozgoryczenia. Była próba zamazania błędu, który drażnił oczy, a dalej niewidzialnie zakłuwał duszę. Czy jednak aż tak? – Musisz być tutaj kimś ważnym – zauważyłam, wyruszając razem z nią do wyjścia. Była to moja jedyna odpowiedź. Nie zamierzałam się wdzięczyć na ten gest. Znacznie bardziej wolałam dowiedzieć się, z kim właściwie mam do czynienia. Osobistość? Artystka? Jeżeli dysponowała w balecie takimi wpływami, to nie była przypadkową miłośniczką tańca. Postanowiłam się dowiedzieć, choć nie była to kwestia życia i śmierci.
U wrót szkoły baletowej, popatrzyłam na nią z boku, z podejrzeniem. – To wyłącznie mój wybór. Jestem tu, by trwać u boku krewnych – mówiłam prawdę, z powagą. Choć na ten wyjazd musiałam uzyskać przyzwolenie, inicjatywa należała całkowicie do mnie. Angielska gałąź Mulciberów nie była zbyt liczna. Ja byłam młoda i zdolna do adaptacji, oddana. Zamierzałam wspomóc bliskich. Służyć Czarnemu Panu tak wiernie, jak służyli oni.
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Może gdyby miały 5 lat mniej, ich gorące charaktery potęgowałyby hormony i obie znajdowałyby się w bardziej przystępnych warunkach - ale Imogen była na świeczniku, pośród ludzi, którzy mogli spekulować kim jest. Varya stąpała po obczyźnie, której nie rozumiała.
Może gdyby obie były znudzone dotychczasowym życiem, a sprzeczki stanowiłyby jedyną rozrywkę. Może, gdyby.
Ale były teraz, w aktualnych, zawiłych powinnościach i kreacjach losu. Jeszcze dziewczęco butne, ale kobieco rozsądne. Trzymały się na wodzy, choć być może wymagało to munsztuku.
Imogen nie należała do konfliktowych, od pewnego czasu. Niegdyś potrafiła wskrzesić się w rozzłoszczoną czy złośliwą w ledwie moment, odkąd jednak jej charakter został poddany próbie, nauczyła się kontrolować emocje na tyle, by te nie przejmowały kontroli nad nią samą. Jakie powódki miała Varya - lęk bycia na obczyźnie, czy może trafiała na bardziej zgorzkniałych przeciwników i na tym się przejechała? Blondynka nie miała tego rozstrzygać ani rozważać. Nawet nie chciała, oczekując z tej rozmowy absolutnego minimum.
Przynajmniej, nie świadomie.
- Owszem, ale czasami pozostaje Ci tylko to. Przynajmniej, w przypadku niektórych krajów. - Większości. Na skalę światową, odwiedzić mogła zdecydowaną mniejszość i musiała mieć ku temu powód. Do wielu kwestii nie wystarczyło być młodym i zdolnym do adaptacji, czasami o możliwościach decydowali przodkowe sprzed setek lat czy ci bliżsi, sprzed kilkudziesięciu. Czasami decydował o tym zbitek losu i działania kilku niegodnych nazwiska. Ale tego, że nie mogły się wyrwać, nie byłby w stanie zrozumieć nikt - nawet one same.
Na sugestię zareagowała lekkim spięciem ust i przytaknięciem. Jej najskrytszym planem było przekonanie kiedyś wybranego jej męża do podróży. Miała do tego wystarczająco dużo motywacji, celów i sposobów w rękawie. Ten jeden raz, jej przekleństwo miało stać się darem. A wyższe cele były dość dużym argumentem, by skrajne emocje wokół bycia inną wypośrodkować.
Może zazdrościła kobiecie obok tej swobody - dziwnej siły i wiary, która kryła się za jej słowami. Była przecież urodziwa, w Anglii językiem, akcentem i urodą wręcz orientalna. Mogłaby się obawiać tego, co czeka na nią, gdy będzie próbowała za daleko i zbyt chętnie. A może, może obawiały się tego tylko osoby, które już to przeżyły.
- Ważność kobiety... - zaczęła, przestawiając się płynnie na rosyjski. Ponownie - obcy język był bardziej naturalny, posiadając odpowiednie słowa, które w angielskim musiałaby używać opisowo. Był też bardziej dobitny - w odbiorze, w zrozumieniu słuchaczki i przechodniów, którzy nie zainteresują się zrozumieniem obcych głosek. Mimo to, ściszyła głos. - określają mężczyźni. A ja jestem siostrą znanego brata, córką ważnego ojca i kuzynką wpływowych kuzynów. Do tego by się liczyć, w wielu oczach brakuje mi jeszcze bycia żoną istotnego męża i matką jego synów. Ale mam na to czas, chociaż za pięć lat będę już mniej istotna. - To miała być pierwsza lekcja Varyi o świecie, z którym miała styczność, stojąc pod takim miejscem, z taką osobą. Wiele kobiet niżej urodzonych mogłoby powiedzieć, że wystarczy po prostu zacząć coś robić. Edukować się i przeciwstawiać. Patrzyły na to, mając niekiedy od urodzenia wpajane inne wartości i rzeczywiście - ich los zależał od nich samych. Ale każdy objaw buntu nie był przecież tylko walką o swoje, ale też rezygnacją - z rodziny, bliskich, przyjaźni czy przeszłości. Trzeba było posiatkować i przewartościować swoje wizje, aby zadecydować - jej decyzja, mimo gorzkich słów, miała pozostawać niezmienna, zaś walka o swoje dobra rozgrywałaby się jedynie wokół ogólnie przyjętych norm, gdzieś w zaciszu salonów, ogrodów czy małżeńskich alkowy.
- W takim razie ty musisz być odważna. Anglia to nie tylko inny język i kraj, ale też kultura i podział społeczności. - Może była bliższa, niż takie Indie, gdzie - jak czytała, choć nie była tego pewna w tej chwili - każdy człowiek był przydzielony do określonej grupy, nie było tylko podziału na trzy, znane im klasy. Absolutnie rozumiała chęć wyjazdu do Anglii ludzi zza granicy - nie tylko przez sam fakt rangi ich kraju, co chociażby wojny, która była motywatorem co poniektórych dusz.
Znajdując się w środku, poprosiła krótko o kartkę, na której naskrobała krótki list, podpisując się inicjałami. W międzyczasie recepcjonistka została poproszona o zdjęcie plakatu z błędem - bez rozkazu i pogardy, którego można byłoby się spodziewać, lecz nad wyraz uprzejmie i spokojnie. Miło. Była po prostu miła.
- Czytałaś Annę Kareninę? - Tę, która była przykładem upadku panien takich, jak Imogen.
Tę, która mogła stanowić wzór, zaś sama książka przekazywana była za plecami i ukratkiem.
- W Anglii można zdobyć dość dobry przekład na angielski. Jakbyś chciała podszkolić język... - czy poznać kunszt Tołstoja - to jest porządny wybór. - Przekazawszy kartkę recepcjonistce, która wróciła ze zwiniętym w rulon plakatem, spojrzała ponownie na swoją towarzyszkę. Nie wykazywała żadnych emocji, nie będąc nawet tak uprzejmą, co wobec recepcjonistki.
Spokojna, kamienna, dająca Varyii pole do decyzji i absolutnie akceptująca potencjalną odmowę.
Może gdyby obie były znudzone dotychczasowym życiem, a sprzeczki stanowiłyby jedyną rozrywkę. Może, gdyby.
Ale były teraz, w aktualnych, zawiłych powinnościach i kreacjach losu. Jeszcze dziewczęco butne, ale kobieco rozsądne. Trzymały się na wodzy, choć być może wymagało to munsztuku.
Imogen nie należała do konfliktowych, od pewnego czasu. Niegdyś potrafiła wskrzesić się w rozzłoszczoną czy złośliwą w ledwie moment, odkąd jednak jej charakter został poddany próbie, nauczyła się kontrolować emocje na tyle, by te nie przejmowały kontroli nad nią samą. Jakie powódki miała Varya - lęk bycia na obczyźnie, czy może trafiała na bardziej zgorzkniałych przeciwników i na tym się przejechała? Blondynka nie miała tego rozstrzygać ani rozważać. Nawet nie chciała, oczekując z tej rozmowy absolutnego minimum.
Przynajmniej, nie świadomie.
- Owszem, ale czasami pozostaje Ci tylko to. Przynajmniej, w przypadku niektórych krajów. - Większości. Na skalę światową, odwiedzić mogła zdecydowaną mniejszość i musiała mieć ku temu powód. Do wielu kwestii nie wystarczyło być młodym i zdolnym do adaptacji, czasami o możliwościach decydowali przodkowe sprzed setek lat czy ci bliżsi, sprzed kilkudziesięciu. Czasami decydował o tym zbitek losu i działania kilku niegodnych nazwiska. Ale tego, że nie mogły się wyrwać, nie byłby w stanie zrozumieć nikt - nawet one same.
Na sugestię zareagowała lekkim spięciem ust i przytaknięciem. Jej najskrytszym planem było przekonanie kiedyś wybranego jej męża do podróży. Miała do tego wystarczająco dużo motywacji, celów i sposobów w rękawie. Ten jeden raz, jej przekleństwo miało stać się darem. A wyższe cele były dość dużym argumentem, by skrajne emocje wokół bycia inną wypośrodkować.
Może zazdrościła kobiecie obok tej swobody - dziwnej siły i wiary, która kryła się za jej słowami. Była przecież urodziwa, w Anglii językiem, akcentem i urodą wręcz orientalna. Mogłaby się obawiać tego, co czeka na nią, gdy będzie próbowała za daleko i zbyt chętnie. A może, może obawiały się tego tylko osoby, które już to przeżyły.
- Ważność kobiety... - zaczęła, przestawiając się płynnie na rosyjski. Ponownie - obcy język był bardziej naturalny, posiadając odpowiednie słowa, które w angielskim musiałaby używać opisowo. Był też bardziej dobitny - w odbiorze, w zrozumieniu słuchaczki i przechodniów, którzy nie zainteresują się zrozumieniem obcych głosek. Mimo to, ściszyła głos. - określają mężczyźni. A ja jestem siostrą znanego brata, córką ważnego ojca i kuzynką wpływowych kuzynów. Do tego by się liczyć, w wielu oczach brakuje mi jeszcze bycia żoną istotnego męża i matką jego synów. Ale mam na to czas, chociaż za pięć lat będę już mniej istotna. - To miała być pierwsza lekcja Varyi o świecie, z którym miała styczność, stojąc pod takim miejscem, z taką osobą. Wiele kobiet niżej urodzonych mogłoby powiedzieć, że wystarczy po prostu zacząć coś robić. Edukować się i przeciwstawiać. Patrzyły na to, mając niekiedy od urodzenia wpajane inne wartości i rzeczywiście - ich los zależał od nich samych. Ale każdy objaw buntu nie był przecież tylko walką o swoje, ale też rezygnacją - z rodziny, bliskich, przyjaźni czy przeszłości. Trzeba było posiatkować i przewartościować swoje wizje, aby zadecydować - jej decyzja, mimo gorzkich słów, miała pozostawać niezmienna, zaś walka o swoje dobra rozgrywałaby się jedynie wokół ogólnie przyjętych norm, gdzieś w zaciszu salonów, ogrodów czy małżeńskich alkowy.
- W takim razie ty musisz być odważna. Anglia to nie tylko inny język i kraj, ale też kultura i podział społeczności. - Może była bliższa, niż takie Indie, gdzie - jak czytała, choć nie była tego pewna w tej chwili - każdy człowiek był przydzielony do określonej grupy, nie było tylko podziału na trzy, znane im klasy. Absolutnie rozumiała chęć wyjazdu do Anglii ludzi zza granicy - nie tylko przez sam fakt rangi ich kraju, co chociażby wojny, która była motywatorem co poniektórych dusz.
Znajdując się w środku, poprosiła krótko o kartkę, na której naskrobała krótki list, podpisując się inicjałami. W międzyczasie recepcjonistka została poproszona o zdjęcie plakatu z błędem - bez rozkazu i pogardy, którego można byłoby się spodziewać, lecz nad wyraz uprzejmie i spokojnie. Miło. Była po prostu miła.
- Czytałaś Annę Kareninę? - Tę, która była przykładem upadku panien takich, jak Imogen.
Tę, która mogła stanowić wzór, zaś sama książka przekazywana była za plecami i ukratkiem.
- W Anglii można zdobyć dość dobry przekład na angielski. Jakbyś chciała podszkolić język... - czy poznać kunszt Tołstoja - to jest porządny wybór. - Przekazawszy kartkę recepcjonistce, która wróciła ze zwiniętym w rulon plakatem, spojrzała ponownie na swoją towarzyszkę. Nie wykazywała żadnych emocji, nie będąc nawet tak uprzejmą, co wobec recepcjonistki.
Spokojna, kamienna, dająca Varyii pole do decyzji i absolutnie akceptująca potencjalną odmowę.
ogień, morze i kobieta - trzy nieszczęścia.
Imogen Yaxley
Zawód : dama, poliglotka, tłumaczka języka rosyjskiego
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
rozpalasz ogień, niech płonie
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
OPCM : 2
UROKI : 2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 9 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Półwila
Neutralni
Niestety etykieta nowej oraz nieznanej tutejszej społeczności czarodziejów nie zwalniała mnie z obowiązku porządnego zachowywania oraz dążenia do przynoszenia chluby – nie wstydu. Ostatecznie byłam reprezentantką rodziny cenionej w świecie magii, szczególnie w kręgach związanych z ideą czystości krwi i braku jakiegokolwiek szacunku do śladu mugolskiego. Nie byłam wyłącznie swoim głosem. Jeżeli w przyszłości miałam się okazać fundamentem budującym siłę niedźwiedziego rodu, pracować musiałam już teraz. Chociaż miewałam trudności z obyciem i nie opanowałam dziewczęcego uroku i miękkości, którą z pewnością potrafiła posługiwać się towarzyszka, mogło się okazać, o zgrozo, że kolejne miesiące lub lata zmuszą mnie do poświęcenia, którego dziś zupełnie się nie spodziewałam. Do służby o charakterze innym, niż wyobrażała sobie teraz moja waleczna, szorstka dusza. Przez chwilę mogłam stać na wygranej pozycji jako kobieta o większej wolności od tej eleganckiej damy, ale los lubił być zmienny. Tymczasem we dwie mogłyśmy jedynie jak najlepiej sprawdzać się w obliczu zadań, które stawiano przed nami obecnie, z poszanowaniem dla rysującej się powoli przyszłości. Istniały obrazy, których wolałam nawet nie przywoływać przed oczy.
- Podobnie jak ja – odpowiedziałam, gdy minęła rozdzielająca pauza. Trudno było doszukiwać się jakiegokolwiek wrażenia powiązanego z tym stwierdzeniem. Głos niósł się z neutralną nutą, może wnikliwy słuchacz wyłapałby cząstkę dumy, ale z pewnością nie wstydu czy bolączki. Ja, Varya Mulciber pozostawałam bowiem dumną przedstawicielką familii z odległych krain, córką wspaniałego ojca, kuzynką najwierniejszego sługi Czarnego Pana, siostrą i krewną silnych niedźwiedzi, których ryk słychać było daleko poza mroźnym krajobrazem Syberii. Pochodzenie zawsze traktowałam jak skarb, nigdy jako nieznośny obowiązek czy źródło udręki. Gdybym doszukiwała się w moim położeniu tortury, zapewne okazałabym się wielką ignorantką, nieświadomą tego, że istniały o wiele bardziej przerażające sytuacje od posiadania nazwiska naznaczonego wymogiem tradycji i wobec niej zobowiązaniem. Oczywiście, pierwsze role zawsze otrzymywali mężczyźni i to w ich cieniu przyszło nam poruszać się po świecie, ale nie czułam przez to aż tak wielkiego ograniczenia. Być może dlatego, że kobiety u nas mogły, a nawet musiały umieć więcej, być gotowe na więcej niż takie delikatne córki angielskich możnych. Czasami tylko żałowałam, że nasza wszechstronność i zaradność i tak ostatecznie nie pozwała na wybicie się ponad męskość. Tego jednak aż tak nie potrzebowałam, czerpiąc w pełni z możliwości, jakie otwierały się dla mnie dzięki takiej a nie innej krwi. – Przynajmniej w pierwszej części tych słów – tylko? Uzupełniłam po chwili refleksji, ale nie rozwinęłam mojej historii. Jednak nie wpisywałam się aż tak kompletnie w naszkicowany przez nią obraz. Wiedziałam, że ostatecznie będę musiała być czyjąś żoną i w ten sposób zyskam, ale nie definiowało to całości mojego losu, nie zamykało to mojej przyszłości. Ona zdawała się mieć bardziej poważne zobowiązania. Czarownica z jakiejś ważnej rodziny. Może jedna z tych, o których opowiadali mi krewni? – Zdążyłam to poczuć, choć przybyłam dość niedawno. Londyński labirynt i język wydają się być najmniejszą przeszkodą. Nie zamierzam jednak się wycofywać. Dotrzymuję słów, nie boję się Anglii – zareagowałam, wyjawiając jej prawdę. Czasem taka prawda wypowiedziana na głos, w tonie obietnicy, ponownie wiąże umysł i pomaga trwać w raz nakreślonym postanowieniu. Nie miałam momentów zawahania, ale miewałam co rusz chwile zdziwienia, zniesmaczenia i niepojęcia wobec tego kraju i mieszkających tutaj czarodziejów.
Wewnątrz padło pytanie. Wyczułam dozę łagodności, przyjemne otoczenie, które spróbowała wokół mnie zbudować, choć mogłam nie pojmować, dlaczego właśnie tak zdecydowała się zachować. – Nie – odpowiedziałam bez cienia wstydu. Moja rodzina nie stawiała nigdy na kulturę, zawsze wybierała aktywność fizyczną, zaradność życiową i biegłość w codziennych czynnościach. I walkę, pięścią, bronią, różdżką. Domyśliłam się jednak, że jest to dzieło mojego narodu. – Jeżeli zacznę, wybiorę oryginalną wersję – Przecież nie będę czytała po angielsku, gdy nie znałam pierwotnej wersji. Może za jakiś czas, gdy nabiorę większej wprawy w języku angielskim, skorzystam z zaoferowanej przez dziewczynę metody.
- Podobnie jak ja – odpowiedziałam, gdy minęła rozdzielająca pauza. Trudno było doszukiwać się jakiegokolwiek wrażenia powiązanego z tym stwierdzeniem. Głos niósł się z neutralną nutą, może wnikliwy słuchacz wyłapałby cząstkę dumy, ale z pewnością nie wstydu czy bolączki. Ja, Varya Mulciber pozostawałam bowiem dumną przedstawicielką familii z odległych krain, córką wspaniałego ojca, kuzynką najwierniejszego sługi Czarnego Pana, siostrą i krewną silnych niedźwiedzi, których ryk słychać było daleko poza mroźnym krajobrazem Syberii. Pochodzenie zawsze traktowałam jak skarb, nigdy jako nieznośny obowiązek czy źródło udręki. Gdybym doszukiwała się w moim położeniu tortury, zapewne okazałabym się wielką ignorantką, nieświadomą tego, że istniały o wiele bardziej przerażające sytuacje od posiadania nazwiska naznaczonego wymogiem tradycji i wobec niej zobowiązaniem. Oczywiście, pierwsze role zawsze otrzymywali mężczyźni i to w ich cieniu przyszło nam poruszać się po świecie, ale nie czułam przez to aż tak wielkiego ograniczenia. Być może dlatego, że kobiety u nas mogły, a nawet musiały umieć więcej, być gotowe na więcej niż takie delikatne córki angielskich możnych. Czasami tylko żałowałam, że nasza wszechstronność i zaradność i tak ostatecznie nie pozwała na wybicie się ponad męskość. Tego jednak aż tak nie potrzebowałam, czerpiąc w pełni z możliwości, jakie otwierały się dla mnie dzięki takiej a nie innej krwi. – Przynajmniej w pierwszej części tych słów – tylko? Uzupełniłam po chwili refleksji, ale nie rozwinęłam mojej historii. Jednak nie wpisywałam się aż tak kompletnie w naszkicowany przez nią obraz. Wiedziałam, że ostatecznie będę musiała być czyjąś żoną i w ten sposób zyskam, ale nie definiowało to całości mojego losu, nie zamykało to mojej przyszłości. Ona zdawała się mieć bardziej poważne zobowiązania. Czarownica z jakiejś ważnej rodziny. Może jedna z tych, o których opowiadali mi krewni? – Zdążyłam to poczuć, choć przybyłam dość niedawno. Londyński labirynt i język wydają się być najmniejszą przeszkodą. Nie zamierzam jednak się wycofywać. Dotrzymuję słów, nie boję się Anglii – zareagowałam, wyjawiając jej prawdę. Czasem taka prawda wypowiedziana na głos, w tonie obietnicy, ponownie wiąże umysł i pomaga trwać w raz nakreślonym postanowieniu. Nie miałam momentów zawahania, ale miewałam co rusz chwile zdziwienia, zniesmaczenia i niepojęcia wobec tego kraju i mieszkających tutaj czarodziejów.
Wewnątrz padło pytanie. Wyczułam dozę łagodności, przyjemne otoczenie, które spróbowała wokół mnie zbudować, choć mogłam nie pojmować, dlaczego właśnie tak zdecydowała się zachować. – Nie – odpowiedziałam bez cienia wstydu. Moja rodzina nie stawiała nigdy na kulturę, zawsze wybierała aktywność fizyczną, zaradność życiową i biegłość w codziennych czynnościach. I walkę, pięścią, bronią, różdżką. Domyśliłam się jednak, że jest to dzieło mojego narodu. – Jeżeli zacznę, wybiorę oryginalną wersję – Przecież nie będę czytała po angielsku, gdy nie znałam pierwotnej wersji. Może za jakiś czas, gdy nabiorę większej wprawy w języku angielskim, skorzystam z zaoferowanej przez dziewczynę metody.
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Może w tym wszystkim było rozwiązanie, którego socjeta brytyjska jeszcze nie zauważyła - rozwiązanie, którego nie odkryła sama, tkwiąc w wizji świata, jaki jej wpojono i tylko takie normy rozumiejąc. Może większa swoboda dawała też większe przywiązanie - poczucie jedności bez potrzeby buntu w ramach norm. Umysł nie uścislałby się do mogę, nie mogę, a wychodził daleko - poza marzenia i poczucie obowiązku wobec jedynej obowiązującej normy - przywiązania do rodziny i narodu. Prawdopodobnie nigdy nie miała tego zrozumieć ani doświadczyć - nie tylko przez system, co przez swoje osobiste upodobania - w przeciwieństwie do Varyii preferowała absolutne minimum, bezpieczeństwo i normy, które potrafiły ją opisać. Chciała definicji zdania, streszczenia zawiłości w jednym słowie.
Walka o coś więcej wymagałaby wyjścia poza strefę komfortu, na co teraz - prostując skrzydła od ledwie roku - nie była sobie w stanie pozwolić.
- Z jakiego rodu się wywodzisz, skoro trafiłaś do Anglii? - Nie owijała w bawełnę, mając przecież zliczone na palcach jednej dłoni możliwości. Duma, zakotwiczona gdzieś w dźwięczności nazwiska - Mulciber tylko potwierdziło pozytywne przeczucia, które sugerowały Imogen kontynuację ich rozmowy. Nim jednak czarnowłosa zdołałaby się zapytać o to samo, przerwało im krótkie pytanie recepcjonistki, zaś Imogen przeszła (nie)umyślnie na absolutnie inny tor. Nie był to moment na przedstawienia, a może chciała przetrzymać nutę zaciekawienia, czy też skropionego wredotą zniecierpliwienia.
- Raduje mnie to. Mam nadzieję, że mój kraj nie zawiedzie cię tak samo, jak ty jesteś gotowa nie zawieść nas. - Gdzieś w kąciku ust być może zagościł skroplony podziwem uśmiech. Prawa brew podążyła na moment, słuchając tego popisu waleczności, który tkwił w niej gdzieś głębiej, ale nigdy nie miał możliwości wypłynąć. Mimo odwagi i siły mentalnej, fizycznie miała kryć się za większymi plecami i rozszerzać oczy w zlęknieniu. Teatrzyk przeznaczenia.
- Słusznie, lepiej byś najpierw rozumiała o co chodzi, niż czytała historię bez kontekstu. - Nie skomentowała nijak syczącego wprost ,,jeżeli'', jakby odebrała w tym dozę prowokacji. Cały ten czas chciała być ponad to, choć zdawała się być na równi. Nazwisko dziewczyny tkwiło gdzieś pomiędzy myślami Imogen, potwierdzając trend wzmacniania pozaszlacheckich rodzin. Czy była ciekawa jej, czy może wolała grać na stronę swojej rodziny?
Czy w ogóle wiedziała co robi, wypowiadając kolejne słowa.
- Trzydziestego czerwca odbędzie się wyjątkowa premiera. - Rzuciła, nim zdołałaby się dwa razy zastanowić. Wieść o pokazie niespecjalnie ją zainteresowała, aż do teraz. Czy nie byłoby to w dobrym geście, by ugościć rodzinę Namiestnika w Anglii i wprowadzić subtelnie w świat ich socjety?
Czy w ogóle myślała o tym politycznie, gdy rozmowa z Varyą sprowadzała myśli odległe od powiązań politycznych, co bardziej egzystencjonalną ciekawość? Nie miała tego rozważać teraz, zdecydowanie.
- Załóż coś eleganckiego i przyjdź tu na dziewiętnastą. Na wejściu powołaj się na lady Imogen Travers. Możesz też kogoś zaprosić. - Oznajmiła i jakby nigdy nic wyminęła dziewczę, poprawiając wypadające z koka kosmyki. Nim jednak zdołałaby wyjść poza budynek, zatrzymała się w półkroku, odwracając z pełnym gracji poprawieniem sukienki. Głoski, ponownie rosyjskie, zapadły po raz ostatni, a spojrzenie szkliło się nietypowym zadowoleniem.
- Idąc stąd na lewo, aż do skrzyżowania, trafisz do jednego z lepszych butików. Z pewnością będzie Ci bardziej pasował niż Parkinson. - A już zdecydowanie będzie tańszy, bo przecież nie miała pewności, czy Varya współdzieli nagromadzone w Wielkiej Brytanii pieniądze swojej rodziny.
I tak, po prostu odeszła. Bez pożegnania, zastanowienia. Nie odwróciła się już ani na moment, licząc w duchu, że buta dziewczyny pozwoli jej przyjść. Z czystej ciekawości, może znudzenia.
Przecież nie była aż tak wyjątkowa.
/zt x2 <3
Walka o coś więcej wymagałaby wyjścia poza strefę komfortu, na co teraz - prostując skrzydła od ledwie roku - nie była sobie w stanie pozwolić.
- Z jakiego rodu się wywodzisz, skoro trafiłaś do Anglii? - Nie owijała w bawełnę, mając przecież zliczone na palcach jednej dłoni możliwości. Duma, zakotwiczona gdzieś w dźwięczności nazwiska - Mulciber tylko potwierdziło pozytywne przeczucia, które sugerowały Imogen kontynuację ich rozmowy. Nim jednak czarnowłosa zdołałaby się zapytać o to samo, przerwało im krótkie pytanie recepcjonistki, zaś Imogen przeszła (nie)umyślnie na absolutnie inny tor. Nie był to moment na przedstawienia, a może chciała przetrzymać nutę zaciekawienia, czy też skropionego wredotą zniecierpliwienia.
- Raduje mnie to. Mam nadzieję, że mój kraj nie zawiedzie cię tak samo, jak ty jesteś gotowa nie zawieść nas. - Gdzieś w kąciku ust być może zagościł skroplony podziwem uśmiech. Prawa brew podążyła na moment, słuchając tego popisu waleczności, który tkwił w niej gdzieś głębiej, ale nigdy nie miał możliwości wypłynąć. Mimo odwagi i siły mentalnej, fizycznie miała kryć się za większymi plecami i rozszerzać oczy w zlęknieniu. Teatrzyk przeznaczenia.
- Słusznie, lepiej byś najpierw rozumiała o co chodzi, niż czytała historię bez kontekstu. - Nie skomentowała nijak syczącego wprost ,,jeżeli'', jakby odebrała w tym dozę prowokacji. Cały ten czas chciała być ponad to, choć zdawała się być na równi. Nazwisko dziewczyny tkwiło gdzieś pomiędzy myślami Imogen, potwierdzając trend wzmacniania pozaszlacheckich rodzin. Czy była ciekawa jej, czy może wolała grać na stronę swojej rodziny?
Czy w ogóle wiedziała co robi, wypowiadając kolejne słowa.
- Trzydziestego czerwca odbędzie się wyjątkowa premiera. - Rzuciła, nim zdołałaby się dwa razy zastanowić. Wieść o pokazie niespecjalnie ją zainteresowała, aż do teraz. Czy nie byłoby to w dobrym geście, by ugościć rodzinę Namiestnika w Anglii i wprowadzić subtelnie w świat ich socjety?
Czy w ogóle myślała o tym politycznie, gdy rozmowa z Varyą sprowadzała myśli odległe od powiązań politycznych, co bardziej egzystencjonalną ciekawość? Nie miała tego rozważać teraz, zdecydowanie.
- Załóż coś eleganckiego i przyjdź tu na dziewiętnastą. Na wejściu powołaj się na lady Imogen Travers. Możesz też kogoś zaprosić. - Oznajmiła i jakby nigdy nic wyminęła dziewczę, poprawiając wypadające z koka kosmyki. Nim jednak zdołałaby wyjść poza budynek, zatrzymała się w półkroku, odwracając z pełnym gracji poprawieniem sukienki. Głoski, ponownie rosyjskie, zapadły po raz ostatni, a spojrzenie szkliło się nietypowym zadowoleniem.
- Idąc stąd na lewo, aż do skrzyżowania, trafisz do jednego z lepszych butików. Z pewnością będzie Ci bardziej pasował niż Parkinson. - A już zdecydowanie będzie tańszy, bo przecież nie miała pewności, czy Varya współdzieli nagromadzone w Wielkiej Brytanii pieniądze swojej rodziny.
I tak, po prostu odeszła. Bez pożegnania, zastanowienia. Nie odwróciła się już ani na moment, licząc w duchu, że buta dziewczyny pozwoli jej przyjść. Z czystej ciekawości, może znudzenia.
Przecież nie była aż tak wyjątkowa.
/zt x2 <3
ogień, morze i kobieta - trzy nieszczęścia.
Imogen Yaxley
Zawód : dama, poliglotka, tłumaczka języka rosyjskiego
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
rozpalasz ogień, niech płonie
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
OPCM : 2
UROKI : 2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 9 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Półwila
Neutralni
When the whole world is silent, even one voice becomes powerful.
05 VIII 1958
05 VIII 1958
W tym, moja droga, tkwiła absolutna podstawa bytu. W poszukiwaniu drogi i odpowiedzi; w rozwiązywaniu zagadek napływających wraz z umysłem myślącym, niefrasobliwym wobec porządku świata. Coraz nowsze, krok po kroku, nasuwały się pytania o przyszłość - zadawali je starsi, dojrzali w emocjach i zaprawieni w boju; młodsi, którzy grali po omacku w nieswoją rozgrywkę. Każde pytanie wymagało sprostania, w inny sposób wyżerając kąśliwością dziurę w poczuciu bezpieczeństwa, którego, wszkaże, i tak nie posiadali. Cierpienie więc się pogłębiało, mocniej i mocniej, na wpół przymykając powieki, które interesowało już tylko przetrwanie. Pośród tego tworzyły się nowe stronnictwa, nowe wersje upragnionej utopii, którą każdy kreował na swój sposób. Ich utopia, wspólna, czysta była z brudu i niegodności. Ich utopia przynosiła pozorny spokój, trzymający lodowate dłonie na wodzy emocji. Utopia, której wizją - niczym zasłyszani w tle myśliciele innych krajów - powinny się dzielić, zaszczepiając ziarno zaciekawienia i chęci. Otwierając nowe umysły na możliwości, na pragnienia dalsze, niż te narzucone stagnacją spowodowaną sytuacją polityczną, ale też poglądami - coraz głośniej wypowiadanymi, coraz wyraźniej pisanymi, ale również coraz silniej degradowanymi, gdy do głosu dochodziły wreszcie wydźwięki odwagi.
Nie obnosiła się ze swoim przywiązaniem do tejże placówki, tym bardziej do wspierania jej przez ostanie miesiące. Nie potrzebowała tego podkreślać, atencjować w publicznej opinii - nie dlatego, iż nie widziała w owych głosach pozytywów, ale dlatego, że nie była gotowa nieść na barkach coś na wzór odpowiedzialności. Wtedy nie, teraz jednak podążała otwarcie i świadomie, nie bojąc się głosów, choć nie afiszując na ich bliskość. Cel ponad pobrzeżne przyjemności; idea ponad upodobania.
Przed dwoma tygodniami zaproponowała spotkanie dziewcząt z Valerie, która wspominała o bliskości swojej twórczości do baletu. Niezobowiązująco, choć w ramach swojego rodzaju nagrody młodym, przemęczonym umysłom. Nawet w wakacje próby nie ustawały, co doskonale znała z własnej edukacji - tej bliższej ich czasom, ale i aktualnej, w którą angażowała większość swojego czasu. Niezmiennie, od zawsze i po kres życia, nie pozwalając sobie na regres umiejętności i własnych poglądów, które na bieżąco wprost aktualizowała do sytuacji. Skrycie, nie wygłaszając ich poza murami Cobernic, grając rolę przystępnej, młodej, nierzucającej się w oczy damy. Ponoć. To spotkanie również miało takie być - wewnętrzne i skryte, służące młodym dziewczętom w kształtowaniu siebie, niesieniu tego, o co teraz walczyły ich starsze powierniczki. Słowa się jednak rozeszły, a poza dziewczętami pojawiły się także członkowie ich rodzin, zasiadając z boku jako wolni, choć zainteresowani słuchacze.
Salę teoretycznę, wykładową, zdobił długi, drewniany stół w odcieniu ciepłego mahoniu. Ściany pokryte rycinami z historii baletu, niewielka tablica z przedstawioną graficznie choreografią. Surowość białych ścian i smutek w zmęczonych wyczerpującymi treningami oczach, który skrywał się pod iskierkami zainteresowania - ciepło, które powoli budziło się w nauczonych rygoru niczym pod wpływem dyktatury umysłach, niezdolnych do uśmiechu bez jawnego wskazania. Teraz jednak mogły, gdy siedziały wraz z Imogen i Valerie na równi. Damą i artystką; kobietami, dla których niegdyś miały pracować. Słodkie uśmiechy powoli gościły na ich twarzach, powoli i nieznacznie, choć najmłodszy promyczek tejże grupy wydawał się niezmiennie uśmiechnięty. Blond włoski sześciolatki, ściśnięte w koku, przyozdabiały powoli listki koniczyny, która subtelnie - niczym niewypowiedziana przepowiednia siły - zdobiła maleńskie bukiety z wrzosów i goździków. Adekwatnie mniejsze, będące jednak punktem zaczepnym zainteresowania dziewcząt, które krok po kroku, jedna za drugą, podnosiły zainteresowane spojrzenie na siedzące po dwóch stronach stołu kobiety. Tak, by nie było gorszych; tak, by każda miała równe szanse na pytanie.
Tego w istocie potrzebowały, wszystkie bez wyjątku zgromadzone w murach Królewskiej Szkoły Baletowiej.
‒ Chciałbyśmy z wami porozmawiać, moje drogie. Jesteście niebywale utalentowanymi, zdolnymi dziewczętami i to dla nas ogromny zaszczyt, że zechciałyście się z nami spotkać. ‒ Umniejszała, podbudowywała ich ciekawość i potęgowała zainteresowanie. Po feerii przywitań, głos Imogen uniósł się tak, by docierał do każdej z dziewcząt. Siedziała rozluźniona, swobodnie kładąc ręce na kolanie, delikatnie pochylając się do baletnic w geście wyuczonej konspiracji. Wyglądała prosto, nie pozwalając sobie na nic poza drobnym naszyjnikiem z perłą na szyi. Turkus suknii podkreślał rodowe barwy, włosy spięte w luźny kok upodabniały ją do reszty dziewcząt, podświadomie próbując zdobyć większe zaufanie w młodych umysłach.
‒ Pamiętam, jak przed laty moja przyjaciółka uczyła się w murach tej szkoły. Och... mówiła o takich dodatkowych, ciężkich zajęciach. ‒ Pozwoliła sobie na niewinne kłamstwo, wcześniej zgłębiając szczegóły planów i wymagań wobec uczennic. ‒ Historia baletu! W istocie! ‒ Słodki uśmiech zagościł na ustach panny Travers, a zauważając rozgardiasz i pojedyncze szepty, przemieszane z chichotami, pociągnęła ten temat. ‒ Widzę, że nie była jedyna... ‒ Z jej gardła wydobył się również śmiech, a spojrzenie podniosła na Valerię, której obecność miała być wisienką na torcie dzisiejszego spotkania. Była przecież bliższa ich sercom - artystka, sławna persona, nie urodzona w czepku nazwiska i bogactwa rodów, choć część dziewcząt - prawdodpodobnie przez wiek - odważniej spoglądała również na Imogen. Obie spełniały absolutne wymagania, na czele z poglądami, które nieumyślnie trafiły na piedestał rozmowy.
‒ Pani Johnson już nie uczy. ‒ Oschłość głosu młodej panienki rozniósł się i zatrzymał lawinę pomniejszych rozmów. Spojrzenia wszystkich zgromadzonych opadły na sylwetkę szczuplutkiej szatynki, której ledwie dziewięcioletnia buzia podkreślała zdruzgotanie słowami, które układała w pełne zdanie w główce. ‒ Tata mówił, że była... zła. ‒ Ciemne brwi napięły się, a w tym czasie z ust Imogen zszedł uśmiech, zastąpiony zrozumieniem i delikatnością. Poprawiła się na krześle, przytakując delikatnie, by po chwili obrać ponownie uśmiech, tym razem jedynie do odważnej dziewczynki. ‒ W takim razie to dobrze, że trafiłyście w lepsze ręce... A twój ojc... tata jest wyjątkowo mądrym człowiekiem. ‒ Spojrzała ponownie na Valerie, zauważając - jak się okazało - główną gwiazdę wieczoru, sięgającą na paluszkach do jej ucha. Niebieskie oczy, na wpół sarnie, spoglądały i kontrastowały ciemnej sukieneczce. Blond loki, niemalże współdzielone z nimi, opadały na gęste rzęsy. ‒ Plose, plose Pani. ‒ Pulchne policzki, jeszcze tak bardzo dziecięce, zaczerwieniły się a pod nimi ukazał się szereg bialutkich zębów w rozbawionym uśmiechu. ‒ Kto jest zly?
Nie obnosiła się ze swoim przywiązaniem do tejże placówki, tym bardziej do wspierania jej przez ostanie miesiące. Nie potrzebowała tego podkreślać, atencjować w publicznej opinii - nie dlatego, iż nie widziała w owych głosach pozytywów, ale dlatego, że nie była gotowa nieść na barkach coś na wzór odpowiedzialności. Wtedy nie, teraz jednak podążała otwarcie i świadomie, nie bojąc się głosów, choć nie afiszując na ich bliskość. Cel ponad pobrzeżne przyjemności; idea ponad upodobania.
Przed dwoma tygodniami zaproponowała spotkanie dziewcząt z Valerie, która wspominała o bliskości swojej twórczości do baletu. Niezobowiązująco, choć w ramach swojego rodzaju nagrody młodym, przemęczonym umysłom. Nawet w wakacje próby nie ustawały, co doskonale znała z własnej edukacji - tej bliższej ich czasom, ale i aktualnej, w którą angażowała większość swojego czasu. Niezmiennie, od zawsze i po kres życia, nie pozwalając sobie na regres umiejętności i własnych poglądów, które na bieżąco wprost aktualizowała do sytuacji. Skrycie, nie wygłaszając ich poza murami Cobernic, grając rolę przystępnej, młodej, nierzucającej się w oczy damy. Ponoć. To spotkanie również miało takie być - wewnętrzne i skryte, służące młodym dziewczętom w kształtowaniu siebie, niesieniu tego, o co teraz walczyły ich starsze powierniczki. Słowa się jednak rozeszły, a poza dziewczętami pojawiły się także członkowie ich rodzin, zasiadając z boku jako wolni, choć zainteresowani słuchacze.
Salę teoretycznę, wykładową, zdobił długi, drewniany stół w odcieniu ciepłego mahoniu. Ściany pokryte rycinami z historii baletu, niewielka tablica z przedstawioną graficznie choreografią. Surowość białych ścian i smutek w zmęczonych wyczerpującymi treningami oczach, który skrywał się pod iskierkami zainteresowania - ciepło, które powoli budziło się w nauczonych rygoru niczym pod wpływem dyktatury umysłach, niezdolnych do uśmiechu bez jawnego wskazania. Teraz jednak mogły, gdy siedziały wraz z Imogen i Valerie na równi. Damą i artystką; kobietami, dla których niegdyś miały pracować. Słodkie uśmiechy powoli gościły na ich twarzach, powoli i nieznacznie, choć najmłodszy promyczek tejże grupy wydawał się niezmiennie uśmiechnięty. Blond włoski sześciolatki, ściśnięte w koku, przyozdabiały powoli listki koniczyny, która subtelnie - niczym niewypowiedziana przepowiednia siły - zdobiła maleńskie bukiety z wrzosów i goździków. Adekwatnie mniejsze, będące jednak punktem zaczepnym zainteresowania dziewcząt, które krok po kroku, jedna za drugą, podnosiły zainteresowane spojrzenie na siedzące po dwóch stronach stołu kobiety. Tak, by nie było gorszych; tak, by każda miała równe szanse na pytanie.
Tego w istocie potrzebowały, wszystkie bez wyjątku zgromadzone w murach Królewskiej Szkoły Baletowiej.
‒ Chciałbyśmy z wami porozmawiać, moje drogie. Jesteście niebywale utalentowanymi, zdolnymi dziewczętami i to dla nas ogromny zaszczyt, że zechciałyście się z nami spotkać. ‒ Umniejszała, podbudowywała ich ciekawość i potęgowała zainteresowanie. Po feerii przywitań, głos Imogen uniósł się tak, by docierał do każdej z dziewcząt. Siedziała rozluźniona, swobodnie kładąc ręce na kolanie, delikatnie pochylając się do baletnic w geście wyuczonej konspiracji. Wyglądała prosto, nie pozwalając sobie na nic poza drobnym naszyjnikiem z perłą na szyi. Turkus suknii podkreślał rodowe barwy, włosy spięte w luźny kok upodabniały ją do reszty dziewcząt, podświadomie próbując zdobyć większe zaufanie w młodych umysłach.
‒ Pamiętam, jak przed laty moja przyjaciółka uczyła się w murach tej szkoły. Och... mówiła o takich dodatkowych, ciężkich zajęciach. ‒ Pozwoliła sobie na niewinne kłamstwo, wcześniej zgłębiając szczegóły planów i wymagań wobec uczennic. ‒ Historia baletu! W istocie! ‒ Słodki uśmiech zagościł na ustach panny Travers, a zauważając rozgardiasz i pojedyncze szepty, przemieszane z chichotami, pociągnęła ten temat. ‒ Widzę, że nie była jedyna... ‒ Z jej gardła wydobył się również śmiech, a spojrzenie podniosła na Valerię, której obecność miała być wisienką na torcie dzisiejszego spotkania. Była przecież bliższa ich sercom - artystka, sławna persona, nie urodzona w czepku nazwiska i bogactwa rodów, choć część dziewcząt - prawdodpodobnie przez wiek - odważniej spoglądała również na Imogen. Obie spełniały absolutne wymagania, na czele z poglądami, które nieumyślnie trafiły na piedestał rozmowy.
‒ Pani Johnson już nie uczy. ‒ Oschłość głosu młodej panienki rozniósł się i zatrzymał lawinę pomniejszych rozmów. Spojrzenia wszystkich zgromadzonych opadły na sylwetkę szczuplutkiej szatynki, której ledwie dziewięcioletnia buzia podkreślała zdruzgotanie słowami, które układała w pełne zdanie w główce. ‒ Tata mówił, że była... zła. ‒ Ciemne brwi napięły się, a w tym czasie z ust Imogen zszedł uśmiech, zastąpiony zrozumieniem i delikatnością. Poprawiła się na krześle, przytakując delikatnie, by po chwili obrać ponownie uśmiech, tym razem jedynie do odważnej dziewczynki. ‒ W takim razie to dobrze, że trafiłyście w lepsze ręce... A twój ojc... tata jest wyjątkowo mądrym człowiekiem. ‒ Spojrzała ponownie na Valerie, zauważając - jak się okazało - główną gwiazdę wieczoru, sięgającą na paluszkach do jej ucha. Niebieskie oczy, na wpół sarnie, spoglądały i kontrastowały ciemnej sukieneczce. Blond loki, niemalże współdzielone z nimi, opadały na gęste rzęsy. ‒ Plose, plose Pani. ‒ Pulchne policzki, jeszcze tak bardzo dziecięce, zaczerwieniły się a pod nimi ukazał się szereg bialutkich zębów w rozbawionym uśmiechu. ‒ Kto jest zly?
ogień, morze i kobieta - trzy nieszczęścia.
Imogen Yaxley
Zawód : dama, poliglotka, tłumaczka języka rosyjskiego
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
rozpalasz ogień, niech płonie
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
OPCM : 2
UROKI : 2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 9 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Półwila
Neutralni
Królewska Szkoła Baletowa
Szybka odpowiedź