Królewska Szkoła Baletowa
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.[bylobrzydkobedzieladnie]
Królewska Szkoła Baletowa
Królewska szkoła baletowa kształci najlepszych tancerzy baletowych w Wielkiej Brytanii, posiada również najlepszych nauczycieli. Najwyższe piętro budynku pozostaje niedostępne dla mugoli, prowadzą tam eleganckie, polerowane schody zasłonięte iluzją odpychającą niemagicznych. I właśnie najwyższy poziom szkoły przeznaczony jest w całości dla czarodziejów; kształcą się tutaj młode latorośle, najczęściej zaprzestając tejże aktywności wraz z dojściem do wieku szkolnego. A także starsze - nieustannie szlifując swój talent.
Występy tancerzy szkoły baletowej mają miejsce głównie w gmachu opery królewskiej.
Występy tancerzy szkoły baletowej mają miejsce głównie w gmachu opery królewskiej.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:14, w całości zmieniany 2 razy
Wyraźnie się zmieszałem, słysząc odpowiedź Fredericka. Wiedziałem, że to źle zabrzmi, ale przecież nie chodziło mi o nic złego. Wydawało mi się, że skoro Lis jest gwardzistą i aurorem to potraktuje ciało tej osoby jako wskazówkę, informację, przydatną lub nie. Odchrząknąłem z lekka poddenerwowany; zawsze za bardzo przejmowałem się takimi sprawami. - Co? Nie, oczywiście, że nie - zacząłem się pokrętnie tłumaczyć, a otaczające mnie lustra wcale mi w tym nie pomagały. Wszędzie widziałem swoją twarz jakbym osądzał sam siebie. Oszaleć można od tych odbić, w dzieciństwie też nie lubiłem wesołych miasteczek i ich gabinetów krzywych luster. - Źle to zabrzmiało, przepraszam - westchnąłem, ale na szczęście zajęliśmy się poważniejszymi sprawami. Magia z nami walczyła, nie dawała się tak łatwo, jednak w końcu udało nam się ją okiełznać. Pierwszy raz mi się to udało i czułem się z tym niesamowicie! Uśmiechnąłem się szeroko i pewnie próbowałbym przybić Foxowi piątkę czy coś gdyby nagle nie runął na nas sufit. Uchroniło mnie to przed całkowitym ośmieszeniem, chociaż w tej sytuacji wolałbym wstyd niż gruz na głowie. - Co się dzieje - spojrzałem zaskoczony na zawalone drzwi. Cudownie, wspaniale, umrzemy tutaj. - Jak my stąd wyjdziemy - mruknąłem przejęty, zaraz jednak skupiając się na słowach Fredericka. Nie miałem obycia z takimi podbramkowymi sytuacjami - jedna wyprawa do Kruczej Wieży to za mało, żeby zdobyć podobne doświadczenie. Fox był aurorem, gwardzistą, łatwiej mu było zachować zimną krew. Zacząłem się rozglądać po pomieszczeniu w poszukiwaniu wyjścia, ale nic nie mogłem zauważyć. Kiwnąłem głową, podchodząc bliżej luster. Przyglądałem się im naprawdę dokładnie, ale i tak nie byłem w stanie znaleźć wyjścia. Udusimy się. Naprawdę wydawało mi się, że zaczynam coraz bardziej odczuwać brak tlenu - czy to klaustrofobia? Na szczęście udało nam się wydostać zanim zdążyłem się o tym przekonać. - Uff, to dopiero było... ekscytujące - powiedziałem, kiedy staliśmy już przed budynkiem w miarę bezpiecznym miejscu. Dotąd nie udało mi się opanować anomalii - w końcu dowiedziałem się jak to wygląda, nawet jeżeli to Frederick odwalił większość roboty.
zt
zt
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Od tej pory to ustabilizowane miejsce staje się terenem sprzyjającym rzucaniem czarów przez wszystkich członków Zakonu Feniksa. Sukces zagwarantował im bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów podczas kolejnych gier w tej lokacji. Chwała wam za to, pewnego dnia świat za to podziękuje.
- Non, non, non! - westchnęła po francusku, pod wpływem emocji unikając obcego języka, wzdychając tak nad ciężkim dniem, jak ciężkim towarzystwem i jeszcze cięższą pracą. Gmach królewskiej szkoły baletowej prezentował się imponująco i obiecywał wiele, jednak ona zajęła jedynie niewielką salkę ćwiczeniową, wynajętą na ten dzień przez bogatego kupca, by wziąć w tan trójkę dziewczynek z jego domu. Chciał je dobrze wykształcić, by dobrze wydać za mąż i bynajmniej nie krył się z tym zamiarem; dał Babette jasno do zrozumienia, że mają tańcem czarować jak czarować potrafiły tylko leśne wile. Cóż, ciężko byłoby podrobić wilą krew, a gdyby już ktoś temu podołał - to na pewno żadna z tych z tych przepięknych dziewcząt. Nie odejmowała im ani urody ani intelektu ani właściwie żadnego przymiotu należnego damie - za wyjątkiem talentu do tańca. Tego jednego żadna z nich nie miała z całą pewnością. Nie była pewna, ile godzin minęło od rozpoczęcia tego spotkania, ale jej się zdawało, że utkwiły w zatrzymanej czasoprzestrzeni i nie posunęły się nawet o jeden lichy krok do przodu. Dziewczęta gubiły kroki a niekiedy poruszały się tak, jakby miały po trzy nogi, nie dwie - a czasem właściwie jedną, kiedy wykonując prosty krok w bok przewracały się jak zrzucone z półki bele drewna. Ich mięśnie były spięte. Może to wszystko było kwestią nerwów - nawet ona zdawała sobie sprawę z tego, że ich ojciec oczekiwał natychmiastowych i satysfakcjonujących efektów, choć spotkała się z nim tylko raz w życiu. Był surowy, może po prostu się go bały. I było w tym coś przykrego, a ona naprawdę chciała im pomóc - ale moment po momencie, chwila po chwili o godzina po godzinie, wszystko podpowiadało, że to zadanie przerosłoby nawet samą primaballerinę Antoninę Malajewą. Wsparła się o balustradkę służącą do ćwiczeń, ustawioną wzdłuż przejrzystych zwierciadeł, ze zrezygnowaniem przyglądając się dziewczynkom. Musiała znaleźć klucz, który pozwoli rozognić ich serca - poczuć muzykę - była przecież zdania, że tańczyć mógł każdy, o ile tylko tego pragnął. I nie zamierzała pozwolić sobie dzisiaj odebrać tych przekonań. Musiała wziąć się w garść. Dorośli w takich momentach pili kawę, ale jej nigdy nie zaczęła smakować. Napiłaby się soku, takiego z cukrem - ale tego też nie miała pod ręką.
- Lily, Barbara, Aurelia - wymieniła ich imiona kolejno, czując spojrzenie wielkich, wpatrujących się w nią okrągłych oczu - wszystkie trzy siostry były do siebie niezwykle podobne, ich tęczówki onieśmielały przenikliwym, głębokim szmaragdem. Naprawdę ładnym odcieniem. Jeśli będą patrzeć tancerzowi w oczy, może nawet nie zauważy, że potykają się w tańcu o własne nogi. - Posłuchajcie mnie - poprosiła, obniżając się do pozycji siedzącej - przysiadła na własnych nogach, na drewnianej podłodze salki ćwiczeniowej. Przygryzła lekko wargę, gdy nagle wpadła na kolejny pomysł. Urwała myśl w pół słowa, zrywając się z podłogi i, nie zwracając większej uwagi na zaskoczenie dziewczynek, runęła do swojej torby, z której w pośpiechu wyjęła różdżkę. Z zadowoleniem ostrożnie stuknęła nią w jedno z luster, transmutując je w drewno. To samo uczyniła z każdym kolejnym, taniec najskuteczniej dopracowywało się do perfekcji obserwując swoje ciało - ale jeśli dziewczynki ojciec oceniał tak mocno od zawsze, musiały zbudować swoje poczucie wartości bez krytycznego spojrzenia. Nie było im tak potrzebne, gdy miały go tak wiele. - Po prostu... zamknijcie oczy - poprosiła jeszcze raz, kierując kraniec różdżki na zaczarowany fortepian, który łagodnie wygrywał melodię - umilkł, wydając z siebie wcześniej silne, niskie brzmienie, po czym rozpoczął swoją grę od nowa, poczynając od cichej, subtelnej melodii. - Nie otwierajcie - mówiła dalej, miała nauczyć dziewczęta francuskiego allemande, jednak z pewnością nie zatańczą nawet najprostszego tańca, jeśli nie zdołają poczuć najpierw siebie. Poczuć muzyki - w sobie. Może po prostu musiały się rozluźnić. - Wstańcie - dźwięki melodii z niskich przechodziły w wysokie, Babette rozłożyła ramiona; na moment tez przymknęła powieki, ale otworzyła je chwilę później, musiała widzieć wszystkie trzy dziewczęta. Zadarła lekko trójkątną bródkę. - Unieście ręce do góry - prosiła dalej - wolniej, Barbara - zastrzegła - użyj uszu. Twoje oczy nie widzą, kieruj się muzyką. Tylko nią. - Barbara uniosła dłonie powoli, choć wciąż zupełnie nie w rytm; Babette zdołała też dostrzec na jej twarzy skrzywienie, gdy upomniała ją za niezgrabny ruch. Była zbyt spięta. Zbyt zdenerwowana. Podeszła bliżej niej, chwytając ją za dłonie wyciągniętych w górę rąk. - Zrzućcie buty - zaproponowała, dziewczęta początkowo nie potrafiły się zachować - ledwie krótko później posłusznie zsunęły trzewiki. - Wespnijcie się na palce - Splotła swoje dłonie z dłoniami dziewczyny, na palcach była chwiejna jak wysokie drzewo - trzymając ją za dłonie, zakołysała się wraz z nią, na pierwszy i na drugi bok. - Weźcie głęboki oddech - Odprężcie się. Nigdy tego nie robiłyście? - Kołyszcie się w rytm melodii, tak, jak ją czujecie. Tak, jak chcecie ją poczuć. Tak, jak ją widzicie. - Miała nadzieję, że dziewczęta nie rozpowiedzą ojcu o szczegółach jej praktyk, podobne metody nie były popularne - bogaci kupcy znacznie wyżej od swobody cenili prosty twardy kręgosłup, sztywną szyję i gorset związany tak ciasno, jak ciasno związywały ich bezlitosne konwenanse. Ale to lekkość ducha, nic innego, pozwalało poczuć sztukę: a uwieść mężczyznę tańcem można było tylko wtedy, kiedy rozumiało się każdy jego aspekt. To frywolność uwodziła. Nie zasady. W zasadach nie było nic uwodzicielskiego ani tym bardziej nic kobiecego, po lekkości dało się stąpać tylko odrywając się od przyziemnej codzienności. Ostrożnie wysunęła - wciąż trzymając za dłonie - Barbarę z szeregu, opuszczając jej dłonie i delikatnym, skocznym krokiem poprowadziła ją wzdłuż sali, dopasowując rytm poruszania się do kolejnych nut muzyki Bacha. Dopiero po dwóch okrążeniach odwróciła ją w swoją stronę, zataczając wraz z nią kręgi, prowadzając ją w tańcu, który nie miał nazwy, a który płynął prosto z serca; roześmiała się śmiechem, który mógł być zaraźliwy - po czym uchwyciła drugą z sióstr za rękę i zaczęła wirować z nimi obiema. Jedna z nich zabrała trzecią - a melodia przybierała na sile, stając się coraz szybszą i coraz bardziej skoczną; to zabawa, po prostu: zacznijcie się bawić. Wciąż nie otworzyły oczy, zupełnie jakby spojrzenie na te pląsy było dla nich zbyt wielką zbrodnią. Minęła dłuższa chwila, gdy wyrwała się z tego kręgu - z boku obserwując, jak dziewczęta tańczyły same. Nieporadnie, wciąż niezręcznie, nie do rytmu i niezbornie, ale czyniąc pierwszy krok ku wyczuciu rytmiki i pojęcia istoty tańca. Przez chwilę obserwowała je z figlarnym uśmiechem, nawijając na palec srebrny kosmyk włosów, który wymknął się spod ciasno upiętego koka. Może to iluzja, wywołana tchnieniem nadziei, ale mogłaby przysiąc, że widziała u nich większą lekkość, niż jeszcze przed momentem.
- Możecie otworzyć oczy - oświadczyła, z zadowolenia aż klasnąwszy w dłonie. - Ale nie przestawajcie - Jeszcze chwilkę. Widząc siebie nawzajem, musi minąć wstyd. Skrępowanie. Muszą po prostu poczuć się dobrze. Cicho westchnęła, ale nie powiedziała nic - gdy tylko dziewczęta otworzyły oczy ich ruchy stały się sztywniejsze, bardziej zakłopotane, zwyczajnie zawstydzone. Nieważne. Małymi krokami: znalazły się może i na początku lepszej drogi, ale to był dopiero początek. A przed nimi - było jeszcze naprawdę dużo pracy.
- Stańcie naprzeciw siebie, jeszcze raz. Barbara - znowu będziemy razem. Aurelio, zamieńcie się tym razem - teraz ty poprowadzisz. Pamiętacie kroki, prawda? Najpierw ukłon - o tak - Jej kolana dygnęły, nim wyrzuciła w przód najpierw lewą, potem prawą nogę - w rytm muzyki; allemande był skoczny, radosny, miał być zabawą. - Nie myślcie o tym, żeby być dokładne - to przyjdzie z czasem - podpowiedziała, odwracając się plecami do swojej partnerki, by wykonać zgrabny obrót. Dziewczynki powoli naśladowały jej ruchy. Wpierw od siebie, potem do siebie, na końcu pod ramię - i znowu obrót. - Pomyślcie o tym jak o zabawie. Plecy prosto, lewa ręka za siebie. Dobrze, Lily! - Jej postawa była wyraźnie lepsza. Nie doskonała, daleko jej było do tancerki, która zawładnie parkietem - ale mały krok dla tancerza był wielkim krokiem dla niej. - I na końcu - ukłon, spokojnie, Barbaro! - rozpostarła ręce po obu jej stronach, chwytając w dłonie jej dłonie - daj mi się otoczyć troską, a dopiero potem podziękuj - dygnięciem. Doskonale! - Nie było doskonale. Ale może ktoś, kto był przyzwyczajony do krytyki, potrzebował raczej pochwał. Wiary w siebie. Kiedy nie bały się oceny, szło im zwyczajnie lepiej.
- Wystarczy na dziś - obwieściła, kiwając głową dziewczętom. - Możecie wracać do siebie. Wasz ojciec wyznaczy kolejną lekcję - Nawet nie wiedziała kiedy - o ile prościej byłoby z nimi pracować, gdyby spotykały się cyklicznie. W ciszy, po spokojnych pożegnaniach, odczekała, aż opuszczą salkę - i krótko później sama wróciła do domu.
zt
- Lily, Barbara, Aurelia - wymieniła ich imiona kolejno, czując spojrzenie wielkich, wpatrujących się w nią okrągłych oczu - wszystkie trzy siostry były do siebie niezwykle podobne, ich tęczówki onieśmielały przenikliwym, głębokim szmaragdem. Naprawdę ładnym odcieniem. Jeśli będą patrzeć tancerzowi w oczy, może nawet nie zauważy, że potykają się w tańcu o własne nogi. - Posłuchajcie mnie - poprosiła, obniżając się do pozycji siedzącej - przysiadła na własnych nogach, na drewnianej podłodze salki ćwiczeniowej. Przygryzła lekko wargę, gdy nagle wpadła na kolejny pomysł. Urwała myśl w pół słowa, zrywając się z podłogi i, nie zwracając większej uwagi na zaskoczenie dziewczynek, runęła do swojej torby, z której w pośpiechu wyjęła różdżkę. Z zadowoleniem ostrożnie stuknęła nią w jedno z luster, transmutując je w drewno. To samo uczyniła z każdym kolejnym, taniec najskuteczniej dopracowywało się do perfekcji obserwując swoje ciało - ale jeśli dziewczynki ojciec oceniał tak mocno od zawsze, musiały zbudować swoje poczucie wartości bez krytycznego spojrzenia. Nie było im tak potrzebne, gdy miały go tak wiele. - Po prostu... zamknijcie oczy - poprosiła jeszcze raz, kierując kraniec różdżki na zaczarowany fortepian, który łagodnie wygrywał melodię - umilkł, wydając z siebie wcześniej silne, niskie brzmienie, po czym rozpoczął swoją grę od nowa, poczynając od cichej, subtelnej melodii. - Nie otwierajcie - mówiła dalej, miała nauczyć dziewczęta francuskiego allemande, jednak z pewnością nie zatańczą nawet najprostszego tańca, jeśli nie zdołają poczuć najpierw siebie. Poczuć muzyki - w sobie. Może po prostu musiały się rozluźnić. - Wstańcie - dźwięki melodii z niskich przechodziły w wysokie, Babette rozłożyła ramiona; na moment tez przymknęła powieki, ale otworzyła je chwilę później, musiała widzieć wszystkie trzy dziewczęta. Zadarła lekko trójkątną bródkę. - Unieście ręce do góry - prosiła dalej - wolniej, Barbara - zastrzegła - użyj uszu. Twoje oczy nie widzą, kieruj się muzyką. Tylko nią. - Barbara uniosła dłonie powoli, choć wciąż zupełnie nie w rytm; Babette zdołała też dostrzec na jej twarzy skrzywienie, gdy upomniała ją za niezgrabny ruch. Była zbyt spięta. Zbyt zdenerwowana. Podeszła bliżej niej, chwytając ją za dłonie wyciągniętych w górę rąk. - Zrzućcie buty - zaproponowała, dziewczęta początkowo nie potrafiły się zachować - ledwie krótko później posłusznie zsunęły trzewiki. - Wespnijcie się na palce - Splotła swoje dłonie z dłoniami dziewczyny, na palcach była chwiejna jak wysokie drzewo - trzymając ją za dłonie, zakołysała się wraz z nią, na pierwszy i na drugi bok. - Weźcie głęboki oddech - Odprężcie się. Nigdy tego nie robiłyście? - Kołyszcie się w rytm melodii, tak, jak ją czujecie. Tak, jak chcecie ją poczuć. Tak, jak ją widzicie. - Miała nadzieję, że dziewczęta nie rozpowiedzą ojcu o szczegółach jej praktyk, podobne metody nie były popularne - bogaci kupcy znacznie wyżej od swobody cenili prosty twardy kręgosłup, sztywną szyję i gorset związany tak ciasno, jak ciasno związywały ich bezlitosne konwenanse. Ale to lekkość ducha, nic innego, pozwalało poczuć sztukę: a uwieść mężczyznę tańcem można było tylko wtedy, kiedy rozumiało się każdy jego aspekt. To frywolność uwodziła. Nie zasady. W zasadach nie było nic uwodzicielskiego ani tym bardziej nic kobiecego, po lekkości dało się stąpać tylko odrywając się od przyziemnej codzienności. Ostrożnie wysunęła - wciąż trzymając za dłonie - Barbarę z szeregu, opuszczając jej dłonie i delikatnym, skocznym krokiem poprowadziła ją wzdłuż sali, dopasowując rytm poruszania się do kolejnych nut muzyki Bacha. Dopiero po dwóch okrążeniach odwróciła ją w swoją stronę, zataczając wraz z nią kręgi, prowadzając ją w tańcu, który nie miał nazwy, a który płynął prosto z serca; roześmiała się śmiechem, który mógł być zaraźliwy - po czym uchwyciła drugą z sióstr za rękę i zaczęła wirować z nimi obiema. Jedna z nich zabrała trzecią - a melodia przybierała na sile, stając się coraz szybszą i coraz bardziej skoczną; to zabawa, po prostu: zacznijcie się bawić. Wciąż nie otworzyły oczy, zupełnie jakby spojrzenie na te pląsy było dla nich zbyt wielką zbrodnią. Minęła dłuższa chwila, gdy wyrwała się z tego kręgu - z boku obserwując, jak dziewczęta tańczyły same. Nieporadnie, wciąż niezręcznie, nie do rytmu i niezbornie, ale czyniąc pierwszy krok ku wyczuciu rytmiki i pojęcia istoty tańca. Przez chwilę obserwowała je z figlarnym uśmiechem, nawijając na palec srebrny kosmyk włosów, który wymknął się spod ciasno upiętego koka. Może to iluzja, wywołana tchnieniem nadziei, ale mogłaby przysiąc, że widziała u nich większą lekkość, niż jeszcze przed momentem.
- Możecie otworzyć oczy - oświadczyła, z zadowolenia aż klasnąwszy w dłonie. - Ale nie przestawajcie - Jeszcze chwilkę. Widząc siebie nawzajem, musi minąć wstyd. Skrępowanie. Muszą po prostu poczuć się dobrze. Cicho westchnęła, ale nie powiedziała nic - gdy tylko dziewczęta otworzyły oczy ich ruchy stały się sztywniejsze, bardziej zakłopotane, zwyczajnie zawstydzone. Nieważne. Małymi krokami: znalazły się może i na początku lepszej drogi, ale to był dopiero początek. A przed nimi - było jeszcze naprawdę dużo pracy.
- Stańcie naprzeciw siebie, jeszcze raz. Barbara - znowu będziemy razem. Aurelio, zamieńcie się tym razem - teraz ty poprowadzisz. Pamiętacie kroki, prawda? Najpierw ukłon - o tak - Jej kolana dygnęły, nim wyrzuciła w przód najpierw lewą, potem prawą nogę - w rytm muzyki; allemande był skoczny, radosny, miał być zabawą. - Nie myślcie o tym, żeby być dokładne - to przyjdzie z czasem - podpowiedziała, odwracając się plecami do swojej partnerki, by wykonać zgrabny obrót. Dziewczynki powoli naśladowały jej ruchy. Wpierw od siebie, potem do siebie, na końcu pod ramię - i znowu obrót. - Pomyślcie o tym jak o zabawie. Plecy prosto, lewa ręka za siebie. Dobrze, Lily! - Jej postawa była wyraźnie lepsza. Nie doskonała, daleko jej było do tancerki, która zawładnie parkietem - ale mały krok dla tancerza był wielkim krokiem dla niej. - I na końcu - ukłon, spokojnie, Barbaro! - rozpostarła ręce po obu jej stronach, chwytając w dłonie jej dłonie - daj mi się otoczyć troską, a dopiero potem podziękuj - dygnięciem. Doskonale! - Nie było doskonale. Ale może ktoś, kto był przyzwyczajony do krytyki, potrzebował raczej pochwał. Wiary w siebie. Kiedy nie bały się oceny, szło im zwyczajnie lepiej.
- Wystarczy na dziś - obwieściła, kiwając głową dziewczętom. - Możecie wracać do siebie. Wasz ojciec wyznaczy kolejną lekcję - Nawet nie wiedziała kiedy - o ile prościej byłoby z nimi pracować, gdyby spotykały się cyklicznie. W ciszy, po spokojnych pożegnaniach, odczekała, aż opuszczą salkę - i krótko później sama wróciła do domu.
zt
All the shine of a thousand spotlights, all the stars we steal from the nightsky; towers of gold are still too little, these hands could hold the world but it'll
never be enough
for me
never be enough
for me
8 XI, południe
Hep!
W pierwszej kolejności rozejrzał się po pomieszczeniu, nieco ciasnym i ciemnym, gdzie zewsząd otaczały go jakieś materiały. Był pewien, że jest południe, zatem otaczająca ciemność była efektem
Czyżby znalazł się w jakimś schowku? A może garderobie? Od razu zaczął sunąć dłońmi po płaskich powierzchniach, przedzierając się przez tkaniny, aby tylko odnaleźć gałkę, klamkę, cokolwiek, co umożliwiłoby mu wyjście z tej niezidentyfikowanej klitki. Nawet materiał, który zawinął się wokół jego szyi, dzielnie ignorował, bo miał przed sobą ważne zadanie – odnalezienie drogi ucieczki.
Znalazł się w śmiesznym położeniu przez niedorzeczną chorobę. Pierwsza doba przechodzenia czkawki teleportacyjnej zawsze była najcięższa, bo i najbardziej nieprzewidywalna. Doskonale pamiętał chwilę, kiedy choroba ta dotknęła go po raz pierwszy. Podczas egzaminu na zdobycie licencji do teleportacji zestresował się tak straszliwie, że przez cały dzień błąkał się po różnych zakątkach Wielkiej Brytanii, czkając z niesamowitą precyzją co godzinę, przez co nie miał nawet szansy skontaktować się z rodziną czy gronem pedagogicznym. Kiedy wreszcie pojawił się na szkolnych błoniach Hogwartu i został przez kogoś zauważony, tylko dzięki szybkiej reakcji pielęgniarki zatrzymał się wreszcie w miejscu. Resztę choroby przeleżał w skrzydle szpitalnym, gdzie pojony był eliksirem otępiającym, więc raz na jakiś czas teleportował się już co najwyżej kilka metrów dalej od przydzielonego mu łóżka.
Tym razem był bardziej świadomy swojego stanu i wiedział jak sobie w takie sytuacji radzić. Wiele jednak zależało od tego do jakich miejsc przez nagłe ataki teleportacyjnej czkawki trafi. Ogromne nieprzyjemności spotkały go już podczas pierwszej teleportacji, gdy znalazł się niespodziewanie w rezydencji rodu Rosier. Gdyby nie rozzłościł jeden z róż, być może znajdowałby się już w rodowej kamienicy, upojony adekwatnymi eliksirami, które utrzymałyby go w łóżku. Jednak drugie czknięcie uratowało go z niemałej opresji, czyli realizacją absurdalnego pomysłu niby rozsądnej damy o usunięciu mu wspomnienia o niespodziewanym dla obu stron spotkaniu.
Zdążył już teleportować się samoistnie przynajmniej dziesięć razy, za każdym razem zyskując kilka minut dłużej dla swojego pobytu w najróżniejszych zakątkach kraju. Ostatni atak czkawki sprawił, że wylądował w jakichś bagnach, brudząc straszliwie idealnie wypolerowany buty i nogawki spodni po kolana. A teraz był w jakiejś szafie. Kiedy jego dłoń napotkała na kulisty obiekt, prawdopodobnie klamkę, odetchnął z ulgą. Jednak naparcie na nią nic nie dało. Uderzył ciałem w drzwi raz. Uderzył drugi. Trzecie uderzenie wyłamało drzwi i pozwoliło mu wypaść z ciasnej klitki i upaść na ziemię.
Otoczyła go jasność. Wiedział, że musi wyglądać niedorzecznie. Dopiero w jasności zauważył, że na jego szyi wiszą rajstopy, na ramieniu trykot, a z ciemności tuż za nim wypadły puszyste spódnice z tiulu w różnych kolorach. Ogarnęło go swoiste przerażenie i przez to popełnił błąd. Podniósł głowę, a jego wzrok powędrował wyżej, przez co natrafił na smukłą sylwetkę dziewczęcia.
– To nie tak – wyrzucił z siebie zduszonym głosem, bo i to były pierwsze słowa, które przyszły mu na myśl. Niezwykle rzadko zdarzało mu się zapomnieć o tym, jak winien korzystać z języka, po prostu nie kształtowały się na nim kolejne słowa.
Hep!
W pierwszej kolejności rozejrzał się po pomieszczeniu, nieco ciasnym i ciemnym, gdzie zewsząd otaczały go jakieś materiały. Był pewien, że jest południe, zatem otaczająca ciemność była efektem
Czyżby znalazł się w jakimś schowku? A może garderobie? Od razu zaczął sunąć dłońmi po płaskich powierzchniach, przedzierając się przez tkaniny, aby tylko odnaleźć gałkę, klamkę, cokolwiek, co umożliwiłoby mu wyjście z tej niezidentyfikowanej klitki. Nawet materiał, który zawinął się wokół jego szyi, dzielnie ignorował, bo miał przed sobą ważne zadanie – odnalezienie drogi ucieczki.
Znalazł się w śmiesznym położeniu przez niedorzeczną chorobę. Pierwsza doba przechodzenia czkawki teleportacyjnej zawsze była najcięższa, bo i najbardziej nieprzewidywalna. Doskonale pamiętał chwilę, kiedy choroba ta dotknęła go po raz pierwszy. Podczas egzaminu na zdobycie licencji do teleportacji zestresował się tak straszliwie, że przez cały dzień błąkał się po różnych zakątkach Wielkiej Brytanii, czkając z niesamowitą precyzją co godzinę, przez co nie miał nawet szansy skontaktować się z rodziną czy gronem pedagogicznym. Kiedy wreszcie pojawił się na szkolnych błoniach Hogwartu i został przez kogoś zauważony, tylko dzięki szybkiej reakcji pielęgniarki zatrzymał się wreszcie w miejscu. Resztę choroby przeleżał w skrzydle szpitalnym, gdzie pojony był eliksirem otępiającym, więc raz na jakiś czas teleportował się już co najwyżej kilka metrów dalej od przydzielonego mu łóżka.
Tym razem był bardziej świadomy swojego stanu i wiedział jak sobie w takie sytuacji radzić. Wiele jednak zależało od tego do jakich miejsc przez nagłe ataki teleportacyjnej czkawki trafi. Ogromne nieprzyjemności spotkały go już podczas pierwszej teleportacji, gdy znalazł się niespodziewanie w rezydencji rodu Rosier. Gdyby nie rozzłościł jeden z róż, być może znajdowałby się już w rodowej kamienicy, upojony adekwatnymi eliksirami, które utrzymałyby go w łóżku. Jednak drugie czknięcie uratowało go z niemałej opresji, czyli realizacją absurdalnego pomysłu niby rozsądnej damy o usunięciu mu wspomnienia o niespodziewanym dla obu stron spotkaniu.
Zdążył już teleportować się samoistnie przynajmniej dziesięć razy, za każdym razem zyskując kilka minut dłużej dla swojego pobytu w najróżniejszych zakątkach kraju. Ostatni atak czkawki sprawił, że wylądował w jakichś bagnach, brudząc straszliwie idealnie wypolerowany buty i nogawki spodni po kolana. A teraz był w jakiejś szafie. Kiedy jego dłoń napotkała na kulisty obiekt, prawdopodobnie klamkę, odetchnął z ulgą. Jednak naparcie na nią nic nie dało. Uderzył ciałem w drzwi raz. Uderzył drugi. Trzecie uderzenie wyłamało drzwi i pozwoliło mu wypaść z ciasnej klitki i upaść na ziemię.
Otoczyła go jasność. Wiedział, że musi wyglądać niedorzecznie. Dopiero w jasności zauważył, że na jego szyi wiszą rajstopy, na ramieniu trykot, a z ciemności tuż za nim wypadły puszyste spódnice z tiulu w różnych kolorach. Ogarnęło go swoiste przerażenie i przez to popełnił błąd. Podniósł głowę, a jego wzrok powędrował wyżej, przez co natrafił na smukłą sylwetkę dziewczęcia.
– To nie tak – wyrzucił z siebie zduszonym głosem, bo i to były pierwsze słowa, które przyszły mu na myśl. Niezwykle rzadko zdarzało mu się zapomnieć o tym, jak winien korzystać z języka, po prostu nie kształtowały się na nim kolejne słowa.
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Po czasie spędzonym wspólnie z Cressidą lady Fawley zadecydowała, że jednak pójdzie dzisiaj na przymiarki przed premierą nowej sztuki. Za tym aspektem swojej pracy jednak niespecjalnie przepadała, bowiem sama konieczność mierzenia różnego rodzaju kreacji, niejednokrotnie wymagająca długiego stania na podeście w celu dopasowania materiału ściśle do ciała nie należała dlań do przyjemności. To samo zresztą tyczyło się zakupów w renomowanych domach mody. Hortense już dawno zauważyła swoją odmienność i zaskakujące zdecydowanie podczas dokonywania ubraniowych decyzji i wiedziała, że ta odmienność wcale nie przypadła do gustu szanownej rodzicielce. Matka Fawley jako kobieta elegancka, obyta w świecie i posiadająca naprawdę pokaźną garderobę od najmłodszych lat próbowała zarazić swoją córkę miłością do długich rozważań nad cudownością tkanin, sposobem szycia, dodatkami, jak widać, na marne. Dlatego przeważnie robiły zakupy osobno, w ten sposób oszczędzając im waśni i sporów, i zbędnego szargania nerwów obu stron.
Czekała cierpliwie na swoją kolej popijając aromatyczną herbatę w garderobie, gdy nagły huk, trzask i szamotanina dobiegająca z okolic szafy ściągnęła dziewczęce rozmyślania ponownie na ziemię. Niemalże podskoczyła, oblewając się ciepłym napojem, lecz nie krzyknęła ani nie wybiegła spłoszona na korytarz. Może tylko się przesłyszała? W końcu przecież potwory w szafach były wyimaginowane, jedynie stanowiły dobry straszak rodziców na niegrzeczne dzieci i nawet w ich świecie – świecie dziwnym i pełnym zagadek, jakby nie było – potwory nie wychodziły tak po prostu z przypadkowych szaf. W zupełnie jednak mimowolnym odruchu sięgnęła różdżki skrytej we wszytej kieszeni zwiewnej sukienki i próbując powrócić do rozkoszowania się herbatą, zaczęła rozmyślać nad wyglądem ów potworów.
Zaledwie po kilku sekundach, za trzecim ciosem naprawdę zerwała się proste nogi, rozbiła porcelanową filiżankę i wycelowała różdżką w potwora, który z wyglądu nie był wcale taki straszny jakim go malowano. W swoich krótkich wyobrażeniach nie podejrzewała, że coś, co miało straszyć małe dzieci posiadało ludzką formę, przystojną w gruncie rzeczy.
– Lordzie, na miłość Roweny, wstańże z tej ziemi – zażądała rozpoznając w sponiewieranej na ziemi sylwetce mężczyzny lorda Blacka. Chociaż nie przypominała sobie, by kiedykolwiek zamienili ze sobą więcej niż dwóch grzecznościowych zdań, w ostatnim czasie jego sylwetka, głównie z gazet, została jej znacznie przybliżona. Tym bardziej dziwiła się tą nagłą wizytą; czyżby stał się ofiarą anomalii? – Co też lord wyprawia? – spytała i opuściwszy wreszcie różdżkę, podeszła do swojego gościa. Kucając obok, jasnymi tęczówkami przesunęła po zażenowanej twarzy Alpharda, lecz nie zamierzała go peszyć jeszcze bardziej. Chciała upewnić się, że upadek nie był na tyle bolesny i drastyczny, by przy nim ucierpiał.
Czekała cierpliwie na swoją kolej popijając aromatyczną herbatę w garderobie, gdy nagły huk, trzask i szamotanina dobiegająca z okolic szafy ściągnęła dziewczęce rozmyślania ponownie na ziemię. Niemalże podskoczyła, oblewając się ciepłym napojem, lecz nie krzyknęła ani nie wybiegła spłoszona na korytarz. Może tylko się przesłyszała? W końcu przecież potwory w szafach były wyimaginowane, jedynie stanowiły dobry straszak rodziców na niegrzeczne dzieci i nawet w ich świecie – świecie dziwnym i pełnym zagadek, jakby nie było – potwory nie wychodziły tak po prostu z przypadkowych szaf. W zupełnie jednak mimowolnym odruchu sięgnęła różdżki skrytej we wszytej kieszeni zwiewnej sukienki i próbując powrócić do rozkoszowania się herbatą, zaczęła rozmyślać nad wyglądem ów potworów.
Zaledwie po kilku sekundach, za trzecim ciosem naprawdę zerwała się proste nogi, rozbiła porcelanową filiżankę i wycelowała różdżką w potwora, który z wyglądu nie był wcale taki straszny jakim go malowano. W swoich krótkich wyobrażeniach nie podejrzewała, że coś, co miało straszyć małe dzieci posiadało ludzką formę, przystojną w gruncie rzeczy.
– Lordzie, na miłość Roweny, wstańże z tej ziemi – zażądała rozpoznając w sponiewieranej na ziemi sylwetce mężczyzny lorda Blacka. Chociaż nie przypominała sobie, by kiedykolwiek zamienili ze sobą więcej niż dwóch grzecznościowych zdań, w ostatnim czasie jego sylwetka, głównie z gazet, została jej znacznie przybliżona. Tym bardziej dziwiła się tą nagłą wizytą; czyżby stał się ofiarą anomalii? – Co też lord wyprawia? – spytała i opuściwszy wreszcie różdżkę, podeszła do swojego gościa. Kucając obok, jasnymi tęczówkami przesunęła po zażenowanej twarzy Alpharda, lecz nie zamierzała go peszyć jeszcze bardziej. Chciała upewnić się, że upadek nie był na tyle bolesny i drastyczny, by przy nim ucierpiał.
Gość
Gość
Podejrzewał, że nastąpi najgorsze – usłyszy niezwykle wysoki pisk, na dźwięk którego ściągną w to miejsce całe tłumy. Nieprzychylne spojrzenia wszystkich zgromadzonych od razu obarczą go winą za całe zdarzenie, zarzucając mu wystraszenie niewinnej panny, a może i nawet obdarcie jej z godności. Czekał już na długą litanię wyrzutów, poważne oskarżenia, stanowcze groźby mówiące o pociągnięciu go do odpowiedzialności. Dziwnym trafem nie został wszczęty donośny alarm, bo z dziewczęcego gardła jego niespodziewane pojawienie się nie wyrwało krzyku. I dopiero wtedy zdołał przyjrzeć się kobiecej postaci uważniej. Rozpoznanie delikatnych rysów twarzy zajęło mu krótką chwilę, choć największą podpowiedzią dotyczącą pochodzenia młodej panny był sposób, w jaki się do niego zwróciła. Musiał oniemieć, nie mógł nawet drgnąć, a co dopiero powstać z podłogi, aby odzyskać chociaż część utraconej godności. Nie był też w stanie odwrócić wzroku, wciąż oszołomiony całym zajściem. Cóż mógł powiedzieć? Jak to wszystko wyjaśnić?
– Lady Fawley – zaczął niepewnie, a jego głos wciąż pozostawiał zduszony, bo i gardło miał dziwnie ściśnięte z nerwów. Zapewne zdenerwowanie czyniło go jeszcze bardziej podejrzanym, jednak wypadnięcie przed oblicze młodej szlachcianki nie jest czymś codziennym, a co dopiero godnym lorda. Każdy mężczyzna wyskakujący z szafy zasługiwałby na potępienie, jednakże on mógł jakoś wytłumaczyć tę sytuację. Obawiał się jednak, że wszelkie tłumaczenia uznane zostaną za żałosne wymówki.
Nie celowano już w niego różdżką, za to wciąż był pod wyraźnym obstrzałem uważnego spojrzenia niebieskozielonych oczu. Ich właścicielka zbliżyła się do niego tak niesamowicie lekkim i zwiewnym krokiem. Speszył się, kiedy Hortense przykucnęła obok niego, aby lepiej mu się przyjrzeć. Cała ta sytuacja sprawiła, że zazwyczaj blade policzki Blacka pokryły się gorącą czerwienią. – Czkawka teleportacyjna – rzucił bezmyślnie, ledwo przytomnie. Dopiero po chwili zaczął próbować pozbyć się rajstop, które jeszcze w szafie zawinęły się wokół jego szyi. – Najmocniej przepraszam za to zajście, pani – wyraził skruchę, dalej próbując uporać się z przeklętymi rajstopami, bo naprawdę nie wiedział jak się ich pozbyć. Czy one jakimś cudem zawiązały się w supeł? Przynajmniej bezproblemowo udało mu się zrzucić z ramienia męski trykot, jakiego sam nigdy nie założyłby nawet pod groźbą śmierci.
– Lady Fawley – zaczął niepewnie, a jego głos wciąż pozostawiał zduszony, bo i gardło miał dziwnie ściśnięte z nerwów. Zapewne zdenerwowanie czyniło go jeszcze bardziej podejrzanym, jednak wypadnięcie przed oblicze młodej szlachcianki nie jest czymś codziennym, a co dopiero godnym lorda. Każdy mężczyzna wyskakujący z szafy zasługiwałby na potępienie, jednakże on mógł jakoś wytłumaczyć tę sytuację. Obawiał się jednak, że wszelkie tłumaczenia uznane zostaną za żałosne wymówki.
Nie celowano już w niego różdżką, za to wciąż był pod wyraźnym obstrzałem uważnego spojrzenia niebieskozielonych oczu. Ich właścicielka zbliżyła się do niego tak niesamowicie lekkim i zwiewnym krokiem. Speszył się, kiedy Hortense przykucnęła obok niego, aby lepiej mu się przyjrzeć. Cała ta sytuacja sprawiła, że zazwyczaj blade policzki Blacka pokryły się gorącą czerwienią. – Czkawka teleportacyjna – rzucił bezmyślnie, ledwo przytomnie. Dopiero po chwili zaczął próbować pozbyć się rajstop, które jeszcze w szafie zawinęły się wokół jego szyi. – Najmocniej przepraszam za to zajście, pani – wyraził skruchę, dalej próbując uporać się z przeklętymi rajstopami, bo naprawdę nie wiedział jak się ich pozbyć. Czy one jakimś cudem zawiązały się w supeł? Przynajmniej bezproblemowo udało mu się zrzucić z ramienia męski trykot, jakiego sam nigdy nie założyłby nawet pod groźbą śmierci.
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Lady Fawley, jak prawdziwa kobieta, potrafiła dostosować się do niemalże każdej sytuacji, nawet tej, która nie powinna mieć w ogóle miejsca. Jednak też jako istota obdarzona wybujałą wyobraźnią, zdolnością do obserwacji i stawiania wniosków, już dawno zauważyła, że w związku z wydarzeniami w ich świecie musiała wyrobić sobie na nowo szereg zachowań i reakcji. Musiała zachowywać zimną krew i spokój, a przy tym zdolność do chłodnego kalkulowania, tak jak uczono ją w domu i na baletowych treningach, i chociaż nie zawsze się to udawało, tym razem podołała postawionemu sobie zadaniu. Jaki sens miałby krzyk i pisk w sytuacji potencjalnego zagrożenia, gdzie należało działać, a potem w konsekwencji narażanie nie tylko siebie, ale i lorda na naruszenie reputacji czy paskudne plotki, które zawsze i tak dochodziły w pewnym momencie do jej uszu? Ale mimo powściągliwej reakcji, mina młodej szlachcianki nie wyrażała szczególnego zadowolenia czy współczucia, dopóki nie usłyszała wyczekiwanych wyjaśnień.
– Rzeczywiście, czkawka to okrutna przypadłość – przyznała wreszcie łagodniej, spoglądając na szarpaninę Alpharda z rajstopami. Z doświadczenia wiedziała, że szarpanie nie przynosiło pożądanego skutku a rajstopy, cóż, stanowiły pułapkę czasami nawet na nie, dziewczęta, dlatego po chwili krótkiej obserwacji zadecydowała się pomóc.
– Lordzie Black, proszę nie przepraszać, o ile nie ma lord zamiaru się udusić na moich oczach – ze spokojem złapała jedną z rąk mężczyzny i odsunęła od szyi, żeby potem rozpocząć rozplątywanie ciasno zaciśniętych nogawek. Nie należało to do najprostszych zadań, kiedy zasupłany materiał stawiał opór a ona jedyną nadzieję widziała w nożycach krawieckich. Bez słowa sięgnęła do stolika i spoglądając najpierw Alphardowi prosto w oczy, powiedziała:
– Radzę się nie ruszać – wprawdzie na usta cisnął się jej niewybredny żart, ażeby postraszyć nieszczęśnika, jednak wolała uniknąć paniki i szarpaniny, gdy trzymała w dłoni ostry przyrząd – przetnę materiał – powoli wsunęła palec między materiał a szyję mężczyzny i odgarnąwszy lekko zwiniętą nogawkę, zastąpiła swoją dłoń zimnymi nożycami. Upewniwszy się, że nie draśnie skóry, pewnym ruchem przecięła rajstopy i odsupłała je wreszcie z szyi lorda – i po krzyku – dostrzegła ledwo widoczny zaczerwieniony ślad, który pozostał po owiniętym materiale, ale nie śmiała go komentować; wystarczyło mu nieszczęść jak na jedno spotkanie.
– Rzeczywiście, czkawka to okrutna przypadłość – przyznała wreszcie łagodniej, spoglądając na szarpaninę Alpharda z rajstopami. Z doświadczenia wiedziała, że szarpanie nie przynosiło pożądanego skutku a rajstopy, cóż, stanowiły pułapkę czasami nawet na nie, dziewczęta, dlatego po chwili krótkiej obserwacji zadecydowała się pomóc.
– Lordzie Black, proszę nie przepraszać, o ile nie ma lord zamiaru się udusić na moich oczach – ze spokojem złapała jedną z rąk mężczyzny i odsunęła od szyi, żeby potem rozpocząć rozplątywanie ciasno zaciśniętych nogawek. Nie należało to do najprostszych zadań, kiedy zasupłany materiał stawiał opór a ona jedyną nadzieję widziała w nożycach krawieckich. Bez słowa sięgnęła do stolika i spoglądając najpierw Alphardowi prosto w oczy, powiedziała:
– Radzę się nie ruszać – wprawdzie na usta cisnął się jej niewybredny żart, ażeby postraszyć nieszczęśnika, jednak wolała uniknąć paniki i szarpaniny, gdy trzymała w dłoni ostry przyrząd – przetnę materiał – powoli wsunęła palec między materiał a szyję mężczyzny i odgarnąwszy lekko zwiniętą nogawkę, zastąpiła swoją dłoń zimnymi nożycami. Upewniwszy się, że nie draśnie skóry, pewnym ruchem przecięła rajstopy i odsupłała je wreszcie z szyi lorda – i po krzyku – dostrzegła ledwo widoczny zaczerwieniony ślad, który pozostał po owiniętym materiale, ale nie śmiała go komentować; wystarczyło mu nieszczęść jak na jedno spotkanie.
Gość
Gość
Odetchnął z ulgą, kiedy natura choroby, jaka go dopadła, została przyjęta z pełnym zrozumieniem i współczuciem przez lady Fawley. To było dla niego naprawdę istotne, ponieważ dzięki temu nie został odebrany jako lord szukający wrażeń w cudzej garderobie. Jednak miejsce, w którym się znalazł, wcale nie wydawało mu się jedną z prywatnych komnat młodej panny, było raczej czymś w rodzaju przymierzalni dla osób o godnym pochodzeniu. Tiulowe spódnice, które wysypały się ze sporej szafy, też stanowiły dla niego ważną wskazówkę co do charakteru tego miejsca. Nie był jednak pewien, gdzie dokładnie się znajduje.
– Czy możesz mi zdradzić, lady, gdzie właściwie się znajdujemy? – spytał jak najbardziej uprzejmie, na chwilę przerywając swoją batalię z owiniętymi wokół szyi rajstopami. Efekt, jaki po nierównym boju uzyskał, był całkowicie odmienny od zamierzonego. Pętla z elastycznego materiału zacisnęła się bardziej, lecz uniknął mimo wszystko uduszenia. Z pewnością nie chciał udusić się na oczach młodej lady, dlatego też zdecydował się uwolnić z pułapki w bardziej przemyślany sposób. Najpierw jednak musiał taki sposób odnaleźć.
– To chyba najbardziej upiorna część kobiecej garderoby – pokusił się o żartobliwy komentarz, dość naiwnie oczekując, że byłby on w stanie rozładować napięcie. Oczywiście drobną kpiną musiał uraczyć nieodpowiedni obiekt, przez co zaraz poczuł jedynie większe zażenowanie. Mógł zawczasu przemyśleć swoje słowa, lecz znów zdarzyło mu się wypowiedzieć je zbyt wcześnie, bez zastosowania dogłębnej analizy nad ich taktownością. O dobrym wychowaniu zaczął myśleć, kiedy otrzymał zakaz poruszania się. Słowa wydały mu się tak poważne, że wolał dostosować się do polecenia, a wszystko przez to stanowcze spojrzenie. Hortense zbliżyła się i przytknęła dłoń do jego szyi. Poczuł też chłód metalu. Zawierzył młodej czarownicy i nawet nie drgnął, choć w pierwszej chwili właśnie to chciał zrobić, aby jak najszybciej odsunąć się od niezidentyfikowanego przedmiotu. Słowa przetnę materiał były mu potrzebne i rzeczywiście go uspokoiły.
Ostrza nożyczek poruszyły się i został wreszcie uwolniony od kłopotu. Wziął głębszych wdech, ciesząc się swą wolnością.
– Dziękuję – rzekł cicho, z prawdziwą wdzięcznością, podrywając się wreszcie z podłogi w próbie odzyskania godności.
– Czy możesz mi zdradzić, lady, gdzie właściwie się znajdujemy? – spytał jak najbardziej uprzejmie, na chwilę przerywając swoją batalię z owiniętymi wokół szyi rajstopami. Efekt, jaki po nierównym boju uzyskał, był całkowicie odmienny od zamierzonego. Pętla z elastycznego materiału zacisnęła się bardziej, lecz uniknął mimo wszystko uduszenia. Z pewnością nie chciał udusić się na oczach młodej lady, dlatego też zdecydował się uwolnić z pułapki w bardziej przemyślany sposób. Najpierw jednak musiał taki sposób odnaleźć.
– To chyba najbardziej upiorna część kobiecej garderoby – pokusił się o żartobliwy komentarz, dość naiwnie oczekując, że byłby on w stanie rozładować napięcie. Oczywiście drobną kpiną musiał uraczyć nieodpowiedni obiekt, przez co zaraz poczuł jedynie większe zażenowanie. Mógł zawczasu przemyśleć swoje słowa, lecz znów zdarzyło mu się wypowiedzieć je zbyt wcześnie, bez zastosowania dogłębnej analizy nad ich taktownością. O dobrym wychowaniu zaczął myśleć, kiedy otrzymał zakaz poruszania się. Słowa wydały mu się tak poważne, że wolał dostosować się do polecenia, a wszystko przez to stanowcze spojrzenie. Hortense zbliżyła się i przytknęła dłoń do jego szyi. Poczuł też chłód metalu. Zawierzył młodej czarownicy i nawet nie drgnął, choć w pierwszej chwili właśnie to chciał zrobić, aby jak najszybciej odsunąć się od niezidentyfikowanego przedmiotu. Słowa przetnę materiał były mu potrzebne i rzeczywiście go uspokoiły.
Ostrza nożyczek poruszyły się i został wreszcie uwolniony od kłopotu. Wziął głębszych wdech, ciesząc się swą wolnością.
– Dziękuję – rzekł cicho, z prawdziwą wdzięcznością, podrywając się wreszcie z podłogi w próbie odzyskania godności.
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie odpowiedziała od razu mając na uwadze fakt, że informacja o miejscu, w którym się znajduje może przynieść odwrotny skutek do zamierzonego i wprawić lorda w jeszcze większą dezorientację, czy panikę, niż dotychczas. Dlatego dopiero kiedy pozbyła się zawiniętego materiału z jego szyi, odłożyła nożyce w powrotem na stolik i z jego pomocą – lub też nie – podniosła się z ziemi na proste nogi. Otrzepała pyłki, kurze i potencjalny brud z podłogi garderoby, ruchem dłoni wygładziła materiał sukienki i z lekkim uśmiechem wskazała ruchem dłoni na fotel obok mężczyzny. Skoro już się tu znalazł w takich okolicznościach to chociaż mogła ugościć go z godnością damy – herbatą, a jednocześnie zamierzała wymyślić historię, która nie wpłynie źle zarówno na jego reputację, jak i jej. Zresztą, długie oczekiwanie na nadejście garderobianej zaczynało ją nudzić, więc nie narzekała na towarzystwo, o ile towarzystwo zamierzało wymienić z nią więcej niż podszyte sztuczną uprzejmością kilka zdań.
– Jesteśmy w mojej garderobie, w szkole baletowej – odparła w końcu na zadane sporo wcześniej pytanie – ale jak mniemam zdążył lord to zauważyć po śmiercionośnych rajstopach – nie skomentowała też jego słów o upiornej części garderoby zdając sobie sprawę, że niekoniecznie interesowały go pogawędki na temat kobiecych elementów ubioru i faktu, że od rajstop znacznie gorsze były gorsety, nieprzewiewne materiały i sam proces przygotowywania stroju, w którym później miała opuścić komnaty. O ile szczęście miała, że na co dzień nie musiała nosić gorsetu ze względu na drobną i smukłą postawę, i fakt, że wystarczająco dużo bólu zadawały jej pointy, tak nie była w stanie omijać przymiarek, podczas których zawsze musiała ukłuć się szpilką krawiecką. – Ale proszę nie panikować, w gruncie rzeczy mógł lord trafić gorzej – dodała dla pocieszenia, choć w swoich słowach nie widziała nic podnoszącego na duchu – czy mogę jakoś pomóc? – zreflektowała się. Nie była pewna jaki rodzaj pomocy mogła mu zaoferować, bo nie miała pojęcia jak walczyło się z czkawką teleportacyjną, ale liczyła na to, że może Alphard posiadał taką wiedzę. I wystarczająco dużo czasu pomiędzy jednym a drugim czknięciem i zniknięciem.
– Jesteśmy w mojej garderobie, w szkole baletowej – odparła w końcu na zadane sporo wcześniej pytanie – ale jak mniemam zdążył lord to zauważyć po śmiercionośnych rajstopach – nie skomentowała też jego słów o upiornej części garderoby zdając sobie sprawę, że niekoniecznie interesowały go pogawędki na temat kobiecych elementów ubioru i faktu, że od rajstop znacznie gorsze były gorsety, nieprzewiewne materiały i sam proces przygotowywania stroju, w którym później miała opuścić komnaty. O ile szczęście miała, że na co dzień nie musiała nosić gorsetu ze względu na drobną i smukłą postawę, i fakt, że wystarczająco dużo bólu zadawały jej pointy, tak nie była w stanie omijać przymiarek, podczas których zawsze musiała ukłuć się szpilką krawiecką. – Ale proszę nie panikować, w gruncie rzeczy mógł lord trafić gorzej – dodała dla pocieszenia, choć w swoich słowach nie widziała nic podnoszącego na duchu – czy mogę jakoś pomóc? – zreflektowała się. Nie była pewna jaki rodzaj pomocy mogła mu zaoferować, bo nie miała pojęcia jak walczyło się z czkawką teleportacyjną, ale liczyła na to, że może Alphard posiadał taką wiedzę. I wystarczająco dużo czasu pomiędzy jednym a drugim czknięciem i zniknięciem.
Gość
Gość
I znów poczuł uderzające w jego twarz gorąco, oczywisty symptom wstydu, gdy nawet nie pomyślał w pierwszej chwili o udzieleniu lady pomocy w powstaniu do pozycji stojącej. Na całe szczęście szybko się zrehabilitował i wyciągnął ku niej dłoń, wybrudzoną i noszącą lekkie zadrapania, jednak wciąż sprawną. Łudził się, że jego brak dobrego wychowania nie został zauważony, a nawet jeśli, to przynajmniej wybaczony ze względu na jego żałosny stan. Czkawka teleportacyjna była chorobą niezwykle uprzykrzającą życie w swoim początkowym stadium. Musiał czekać do zwiększenia się częstotliwości czknięć, co wydłuży czas na pozostanie w jednym miejscu, które nie będzie z dala od cywilizacji. Tylko w takim przypadku mógł liczyć na uzyskanie jakiejkolwiek pomocy. Największym jego pragnieniem było zdobycie eliksiru osłabiającego, bo tylko taką metodę walki z objawami czkawki znał.
– Nie chciałem niczego zakładać z góry – rzekł na swoją obronę, aby wytłumaczyć własną niedomyślność. Śmiercionośne rajstopy stanowił cenną wskazówkę co do natury najnowszej lokalizacji, jaką miał przyjemność nawiedzić znienacka. – A więc uniknąłem niechybnej śmierci dzięki twej pomocnej dłoni, pani – odparł z żartobliwą nutą, której nie potrafił sobie podarować. Prawdopodobnie to zmęczenie po wszystkich przygodach z ostatniej doby i brak snu generowały u niego podobną śmiał. – Choć ostrza nożyczek również odegrały ogromną rolę w uwolnieniu mojej szyi z odbierającego dech uścisku.
Najwidoczniej osłabienie fizyczne wpływało na poziom jego kultury osobistej, skoro był tak swobodny i chętny do żartów, które nie były zbyt wysokich lotów. Właściwie to sięgał dna w aspekcie dobrego smaku towarzyskiej rozmowy.
– Zgodzę się, lady, bez dwóch zdań – orzekł na jej kolejne słowa, odrobinę poważniej. – Trafiłem wcześniej na leśną łąkę, gdzie spotkałem trolla. Nie obudziły go odgłosy burzy czy ulewa, jednak moja obecność momentalnie wyczuł i przebudził się natychmiast. Umykałem mu między drzewami i tylko dzięki jego ograniczonej zwinności i prawdopodobnie przez sędziwy wiek zdołałem uciec – zapewne nie była to najlepsza anegdota, bo i nie dostarczała mu chluby, mimo to z jakąś drobną uciechą zwierzał się ze swojej tragedii. – Nie chcę o nic prosić, ale już i tak jestem ciężarem – zaczął spokojnie, jeszcze krótką chwilę się namyślając. – Nie sądzę, żeby w szkole baletowej znajdowały się inne eliksiry niż lecznicze. Sposobem na zminimalizowanie skutków przypadłości, jaka mnie dopadła, jest eliksir osłabiający. Tylko dzięki niemu przestanę się przemieszczać na wielkie odległości tak nagle.
A jednak postanowił poszukać u lady Fawley ratunku, bo może jakimś cudem znajdowała się w posiadaniu podobnego eliksiru. Było to bardzo nieprawdopodobne, wszak takich specyfików nie nosi się przy sobie i z pewnością nie bierze ich do garderoby na czas przymiarek czy innych czynności, jakich może się w podobnym miejscu spodziewać.
– Nie chciałem niczego zakładać z góry – rzekł na swoją obronę, aby wytłumaczyć własną niedomyślność. Śmiercionośne rajstopy stanowił cenną wskazówkę co do natury najnowszej lokalizacji, jaką miał przyjemność nawiedzić znienacka. – A więc uniknąłem niechybnej śmierci dzięki twej pomocnej dłoni, pani – odparł z żartobliwą nutą, której nie potrafił sobie podarować. Prawdopodobnie to zmęczenie po wszystkich przygodach z ostatniej doby i brak snu generowały u niego podobną śmiał. – Choć ostrza nożyczek również odegrały ogromną rolę w uwolnieniu mojej szyi z odbierającego dech uścisku.
Najwidoczniej osłabienie fizyczne wpływało na poziom jego kultury osobistej, skoro był tak swobodny i chętny do żartów, które nie były zbyt wysokich lotów. Właściwie to sięgał dna w aspekcie dobrego smaku towarzyskiej rozmowy.
– Zgodzę się, lady, bez dwóch zdań – orzekł na jej kolejne słowa, odrobinę poważniej. – Trafiłem wcześniej na leśną łąkę, gdzie spotkałem trolla. Nie obudziły go odgłosy burzy czy ulewa, jednak moja obecność momentalnie wyczuł i przebudził się natychmiast. Umykałem mu między drzewami i tylko dzięki jego ograniczonej zwinności i prawdopodobnie przez sędziwy wiek zdołałem uciec – zapewne nie była to najlepsza anegdota, bo i nie dostarczała mu chluby, mimo to z jakąś drobną uciechą zwierzał się ze swojej tragedii. – Nie chcę o nic prosić, ale już i tak jestem ciężarem – zaczął spokojnie, jeszcze krótką chwilę się namyślając. – Nie sądzę, żeby w szkole baletowej znajdowały się inne eliksiry niż lecznicze. Sposobem na zminimalizowanie skutków przypadłości, jaka mnie dopadła, jest eliksir osłabiający. Tylko dzięki niemu przestanę się przemieszczać na wielkie odległości tak nagle.
A jednak postanowił poszukać u lady Fawley ratunku, bo może jakimś cudem znajdowała się w posiadaniu podobnego eliksiru. Było to bardzo nieprawdopodobne, wszak takich specyfików nie nosi się przy sobie i z pewnością nie bierze ich do garderoby na czas przymiarek czy innych czynności, jakich może się w podobnym miejscu spodziewać.
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie dodała, że ostrza nożyczek odegrały dużą rolę w sytuacji, ale jej dłoń jednak większą, bo jedno zawahanie i niewprawny ruch mógł skończyć się tragicznie, całą uwagę poświęcając opowieści Alpharda. Czkawka teleportacyjna rzeczywiście była utrapieniem, z każdym zaś słowem coraz bardziej mu współczuła i rozumiała spięcie, które towarzyszyło mu od początku. W końcu nie mógł przewidzieć gdzie trafił, skoro w każdej chwili mógł znaleźć się na drugim końcu świata.
– Najważniejsze, że nic się poważnego nie stało – zwróciła uwagę na jakieś pozytywy zaistniałych okoliczności, chociaż sama pewnie by ich nie dostrzegła, gdyby była na jego miejscu – przynajmniej ja nie zamierzam nikogo krzywdzić – w gruncie rzeczy fascynowała ją przypadłość lorda, bo dotychczas na szczęście nie stała się ofiarą ów przypadłości i liczyła na to, że nigdy się nią nie stanie. Nie chciała trafić w ręce trola lub gorzej, smoka, czy znaleźć się na środku oceanu. Zakończenie żywota w ten sposób nie było wcale tak spektakularne, jak brzmiało.
– Ależ skądże, co też lord wygaduje – żachnęła się, nie rozumiejąc dlaczego wciąż widział w swojej osobie problem. Nie wystarczyło, że już kilkukrotnie zapewniła, iż nie ma nic przeciwko jego obecności w tym miejscu? – Obawiam się, że takiego eliksiru rzeczywiście możemy nie mieć – przyznała po chwili namysłu szczerze – ale to nie kłopot, mogę kogoś posłać – zaproponowała i uśmiechnęła się pokrzepiająco. Mieli w pobliżu i sklepy i szpital, a służka, która robiła za jej nieszczególnie skuteczną opiekunkę, i tak nie miała zbyt wiele do roboty poza zwiedzaniem pomieszczeń szkoły. Nie była zresztą nawet pewna gdzie dokładnie się teraz znajdowała, podejrzewała jednak, że sprowadzenie dziewczyny tutaj nie było trudne.
– Zresztą, nie będę czekać na pańską decyzję – podniosła się z miejsca, ruchem dłoni wygładzając sukienkę – nigdy nie wiadomo gdzie lord trafi w następnej kolejności – dodała na usprawiedliwienie swojej beztroskiej, jednostronnej decyzji i nie przyjmując słów sprzeciwu, ruszyła w stronę drzwi. Tak jak sądziła, odnalezienie pracownicy nie było problemem, dlatego kiedy tylko poleciła jej zakup odpowiedniego eliksiru, wróciła do garderoby.
– Najważniejsze, że nic się poważnego nie stało – zwróciła uwagę na jakieś pozytywy zaistniałych okoliczności, chociaż sama pewnie by ich nie dostrzegła, gdyby była na jego miejscu – przynajmniej ja nie zamierzam nikogo krzywdzić – w gruncie rzeczy fascynowała ją przypadłość lorda, bo dotychczas na szczęście nie stała się ofiarą ów przypadłości i liczyła na to, że nigdy się nią nie stanie. Nie chciała trafić w ręce trola lub gorzej, smoka, czy znaleźć się na środku oceanu. Zakończenie żywota w ten sposób nie było wcale tak spektakularne, jak brzmiało.
– Ależ skądże, co też lord wygaduje – żachnęła się, nie rozumiejąc dlaczego wciąż widział w swojej osobie problem. Nie wystarczyło, że już kilkukrotnie zapewniła, iż nie ma nic przeciwko jego obecności w tym miejscu? – Obawiam się, że takiego eliksiru rzeczywiście możemy nie mieć – przyznała po chwili namysłu szczerze – ale to nie kłopot, mogę kogoś posłać – zaproponowała i uśmiechnęła się pokrzepiająco. Mieli w pobliżu i sklepy i szpital, a służka, która robiła za jej nieszczególnie skuteczną opiekunkę, i tak nie miała zbyt wiele do roboty poza zwiedzaniem pomieszczeń szkoły. Nie była zresztą nawet pewna gdzie dokładnie się teraz znajdowała, podejrzewała jednak, że sprowadzenie dziewczyny tutaj nie było trudne.
– Zresztą, nie będę czekać na pańską decyzję – podniosła się z miejsca, ruchem dłoni wygładzając sukienkę – nigdy nie wiadomo gdzie lord trafi w następnej kolejności – dodała na usprawiedliwienie swojej beztroskiej, jednostronnej decyzji i nie przyjmując słów sprzeciwu, ruszyła w stronę drzwi. Tak jak sądziła, odnalezienie pracownicy nie było problemem, dlatego kiedy tylko poleciła jej zakup odpowiedniego eliksiru, wróciła do garderoby.
Gość
Gość
Musiał przyznać lady Fawley rację, bo tak na dobrą sprawę rzeczywiście nic się poważnego nie stało. Wciąż znajdował się w jednym kawałku, żadna z jego kości nie była złamana czy przemieszczona, tak naprawdę głównym powodem jego zmęczenia był brak snu. Trudno było choćby zmrużyć oko, kiedy w każdej chwili można było znaleźć się w innym, całkowicie obcym miejscu, nawet niebezpiecznymi. Szczęście mu jednak dopisywało, skoro nie wszystkie miejsca, do których trafiał po nagłych skokach w przestrzeni, były mu wrogie. W Królewskiej Szkole Baletowej nie czaiła się na niego żadna istota magiczna, miał więc okazję do tego, aby odetchnąć, choć nie potrafił rozluźnić się całkowicie w towarzystwie młodej damy. Coś powstrzymywało go od tego, aby przyznać się do słabości, nawet jeśli takowa była widziana gołym okiem. Dalej udawało mu się utrzymać na nogach o własnych siłach, ale stanowiło to z każdą nieumyślną teleportacją coraz większy wysiłek.
– Jak na razie nie doznałem żadnej krzywdy z twej strony, pani – odparł na jej żartobliwy komentarz, pozwalając sobie sięgnąć po podobny ton wypowiedzi. Obecna w niej chęć niesienia pomocy nie wydawała mu się aż tak bardzo zaskakująca, choć ich rody dopiero niedawno poprawiły wzajemne stosunki. Wrogość nie była aż tak zakorzeniona we wspólnej historii, dlatego należało ją odrzucić, skoro wszystkie konserwatywne rody łączył teraz jeden cel. Zastanawiające pozostawało jednak to, skąd brała się tak przyjazna postawa damy. Czy udzieliłaby pomocy każdemu, kto znalazłby się w tak trudnej sytuacji?
Od razu wyczuł, że nie powinien już dłużej podnosić sprzeciwu, nawet jeśli dalej towarzyszyło mu zakłopotanie wynikające z bycia zależnym od dobrej woli innej osoby. Powinien być czarodziejem samowystarczalnym, lecz wciąż było mu do tego daleko. Wyjątkowo nie miał za złe, że zadecydowano za niego, zwłaszcza, że szlachcianka czyniła to w dobrej wierze. – Dziękuję – odpowiedział cicho, z rozbrzmiewającą w jego głosie autentyczną wdzięcznością. Znów w myślach musiał przyznać lady Fawley rację, nigdy nie wiadomo gdzie trafi w następnej kolejności. Odprowadził ją spojrzeniem do wyjścia z garderoby, w której zamierzał cierpliwie poczekać na jej powrót. Ale znów poczuł to znajome uczucie, które ogarnęło jego krtań. Chciał to powstrzymać, naprawdę, ale zaciskane mocno usta same się rozchyliły.
Hep!
| z tematu
– Jak na razie nie doznałem żadnej krzywdy z twej strony, pani – odparł na jej żartobliwy komentarz, pozwalając sobie sięgnąć po podobny ton wypowiedzi. Obecna w niej chęć niesienia pomocy nie wydawała mu się aż tak bardzo zaskakująca, choć ich rody dopiero niedawno poprawiły wzajemne stosunki. Wrogość nie była aż tak zakorzeniona we wspólnej historii, dlatego należało ją odrzucić, skoro wszystkie konserwatywne rody łączył teraz jeden cel. Zastanawiające pozostawało jednak to, skąd brała się tak przyjazna postawa damy. Czy udzieliłaby pomocy każdemu, kto znalazłby się w tak trudnej sytuacji?
Od razu wyczuł, że nie powinien już dłużej podnosić sprzeciwu, nawet jeśli dalej towarzyszyło mu zakłopotanie wynikające z bycia zależnym od dobrej woli innej osoby. Powinien być czarodziejem samowystarczalnym, lecz wciąż było mu do tego daleko. Wyjątkowo nie miał za złe, że zadecydowano za niego, zwłaszcza, że szlachcianka czyniła to w dobrej wierze. – Dziękuję – odpowiedział cicho, z rozbrzmiewającą w jego głosie autentyczną wdzięcznością. Znów w myślach musiał przyznać lady Fawley rację, nigdy nie wiadomo gdzie trafi w następnej kolejności. Odprowadził ją spojrzeniem do wyjścia z garderoby, w której zamierzał cierpliwie poczekać na jej powrót. Ale znów poczuł to znajome uczucie, które ogarnęło jego krtań. Chciał to powstrzymać, naprawdę, ale zaciskane mocno usta same się rozchyliły.
Hep!
| z tematu
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Jej przyjazna postawa może i nie była zaskakująca, ale nie posunęłaby się do podobnego czynu wobec każdej osoby, która znalazłaby się na miejscu Alpharda. Chociaż ich rody rzeczywiście dopiero poprawiały swoje relacje, to właśnie czkawka teleportacyjna – jakkolwiek absurdalnie to brzmi – była dobrą okazją do zniesienia broni i pokazania, że znajdują się już oficjalnie po tej samej stronie. W końcu tego od niej wymagano, by jako dobra córa, przedstawicielka rodu godnie go prezentowała na zewnątrz, dbała o poprawne stosunki z resztą arystokracji i tego zamierzała się trzymać. Nie widziała więc niczego złego w swoim zachowaniu wobec lorda, a jak już mu zresztą wspomniała, stanowił niezłe urozmaicenie w monotonnym dniu i oczekiwaniu na przymiarki.
Ucieszyła się, że lord nie zamierzał więcej się sprzeciwiać i upierać, że nie musiała, że sobie poradzi i że nie chce robić kłopotów, ale w głębi ducha przeczuwała, że może nie zdążyć z pomocą, którą zaoferowała. Wprawdzie wysyłając służkę do najbliższej możliwej apteki zaznaczyła, że to sprawa życia i śmierci, nieco dodając sprawie dramatu, jednak nie zmieniało to faktu, że służka była tylko człowiekiem i męczyła się zaskakująco szybko. Zmartwiła się nawet, że biedulka gdzieś po drodze zmacha się i padnie na zawał, ale przecież nie miała na to wpływu – praca była pracą, a ona polecała jej wykonanie następnego zadania i dziwiła się, że przydzielono jej do pomocy kogoś z tak kiepską formą.
Nim zdążyła wrócić z powrotem do garderoby, usłyszała znajomy trzask i nabrała pewności, że intuicja jej nie zmyliła. Westchnąwszy z uśmiechem, usiadła w fotelu i liczyła na to, żeby Alphard nie trafił w złe miejsce, w którym może mu się coś stać. Z drugiej strony trochę mu zazdrościła: miał tyle przygód jednego dnia, ilu ona nie doświadczyła podczas całego swojego krótkiego życia! Niewiele później zapomniała o swoim gościu, gdy drzwi uchyliły się a zza nich wyłoniła się zaczerwieniona twarz służki a wraz z nią krawcowa, która przez kolejnych kilka minut biegała wokół niej z metrem i szpilkami wpinając je w materiały mierzonych kreacji.
zt
Ucieszyła się, że lord nie zamierzał więcej się sprzeciwiać i upierać, że nie musiała, że sobie poradzi i że nie chce robić kłopotów, ale w głębi ducha przeczuwała, że może nie zdążyć z pomocą, którą zaoferowała. Wprawdzie wysyłając służkę do najbliższej możliwej apteki zaznaczyła, że to sprawa życia i śmierci, nieco dodając sprawie dramatu, jednak nie zmieniało to faktu, że służka była tylko człowiekiem i męczyła się zaskakująco szybko. Zmartwiła się nawet, że biedulka gdzieś po drodze zmacha się i padnie na zawał, ale przecież nie miała na to wpływu – praca była pracą, a ona polecała jej wykonanie następnego zadania i dziwiła się, że przydzielono jej do pomocy kogoś z tak kiepską formą.
Nim zdążyła wrócić z powrotem do garderoby, usłyszała znajomy trzask i nabrała pewności, że intuicja jej nie zmyliła. Westchnąwszy z uśmiechem, usiadła w fotelu i liczyła na to, żeby Alphard nie trafił w złe miejsce, w którym może mu się coś stać. Z drugiej strony trochę mu zazdrościła: miał tyle przygód jednego dnia, ilu ona nie doświadczyła podczas całego swojego krótkiego życia! Niewiele później zapomniała o swoim gościu, gdy drzwi uchyliły się a zza nich wyłoniła się zaczerwieniona twarz służki a wraz z nią krawcowa, która przez kolejnych kilka minut biegała wokół niej z metrem i szpilkami wpinając je w materiały mierzonych kreacji.
zt
Gość
Gość
Jedna z licznych szarych sów przemierzała tej nocy Londyn. Nie wyróżniała się niczym od innych pocztowych ptaków. Przeciętnej wielkości i szybkości, niosła w dziobie starannie zapieczętowany list. Leciała wysoko, nie zniżając lotu i nie zważając na świszczący dookoła wiatr. Gdy pod nią zaczęły migotać światła latarni, zapikowała w dół. Przez chwilę krążyła nad ulicami miasta, aby ostatecznie otworzyć dziób i wypuścić z niego list, który po chwili tańczenia w powietrzu opadł na ziemię.
Jeśli przechodzisz tu jako pierwszy pomiędzy 30 września a 4 października, możesz dostrzec leżący przed wejściem do szkoły baletowej list. Jest zapieczętowany i zamknięty, wyraźnie w dobrym stanie. Jeśli go podniesiesz i przyjrzysz się tyłowi korespondencji, dostrzeżesz wypisane ładnym, ozdobnym pismem: Do Ciebie, przechodniu. Gdy otworzysz kopertę zalakowaną pieczęcią w kształcie gwiazdy, ujrzysz list, a w nim:
Jeśli przechodzisz tu jako pierwszy pomiędzy 30 września a 4 października, możesz dostrzec leżący przed wejściem do szkoły baletowej list. Jest zapieczętowany i zamknięty, wyraźnie w dobrym stanie. Jeśli go podniesiesz i przyjrzysz się tyłowi korespondencji, dostrzeżesz wypisane ładnym, ozdobnym pismem: Do Ciebie, przechodniu. Gdy otworzysz kopertę zalakowaną pieczęcią w kształcie gwiazdy, ujrzysz list, a w nim:
Przeczytaj Do Ciebie
Mieszkańcu Londynu! Wojna odbiera to, co najcenniejsze.
Ostatnio z powodu działań prowadzonych na terenie Anglii życie stracili:
Łączymy się w żałobie i smutku z rodzinami, nie mogąc jednak powstrzymać się od pytania:
kto będzie następny?
Ostatnio z powodu działań prowadzonych na terenie Anglii życie stracili:
- Kobieta w Różu – anonimowa kobieta, jej ciało nosiło na sobie ślady czarnomagicznych tortur. Zniekształcone rysy twarzy nie pozwalają na identyfikację. Została znaleziona na brzegu Tamizy.
- Edmund Rodgers – sklepikarz na Ulicy Śmiertelnego Nokturna. Został znaleziony martwy w jednym z parków. Zmarł na wskutek gwałtownego urazu głowy. W okolic znaleziono ślady po magicznym pojedynku.
- Tolmund Russell – pracownik Ministerstwa Magii, zginął na służbie w trakcie patrolowania Londynu. Jego ciało znaleziono z licznymi złamaniami na jednej z ulic. Jego partner został uznany za zaginionego.
Łączymy się w żałobie i smutku z rodzinami, nie mogąc jednak powstrzymać się od pytania:
kto będzie następny?
I show not your face but your heart's desire
my tędy
Podoba mi się bycie takim cichociemnym, normalnie, jakbym drugą szansę w życiu dostał, to poszedłbym do Wiedźmiej Straży czy MI6 i jakbym się przedstawiał, to mówiłbym nazywam się Lestrange. Francis Lestrange tak niskim tonem, że kobietom miękłyby kolana, a mężczyźni to od razu rzucaliby różdżki na podłogę i krzyczeliby, że się poddają. No ale, jak to w życiu bywa, nic z tego. Starego psidwaka nowych sztuczek nie nauczysz, a ja to już zdziadziałym kundlem jestem. Szczekania też mnie nie oduczono, no to proszę, taki mamy efekt. Jakbym umiał, to bym zaklął te podpisy, żeby krzyczały, co trzeba, ale kolejne rozczarowanie i następne zaskoczenie. Lekcje to się jednak do czegoś się przydają
-Ty, dawaj tutaj - syczę do Bojczuka, mam nadzieję, że to on, bo ilu niewidzialnych krasnali może pałętać się po Londynie? To strasznie dziwne, ale radzimy sobie, jak na razie nikogo nie staranowaliśmy, nikt nas nie wykrył, no takiej akcji dywersyjnej, to nie powstydziłby się opisać Aleksander Kamiński. Pomysł? Jest. Wykonanie? Jest. Ja w życiu się tak do żadnego projektu szkolnego nie przyłożyłem, jak do tej awantury, a to już znaczy, że naprawdę mi zależy. Skręcamy teraz w lepszą okolicę, gdzie kręci się więcej dzianych czarodziejów, tak zwana ELITA, co z elitą nie ma nic wspólnego. Chyba, że słomę z butów, bo ta wystaje nam wszystkim, tylko że niektórzy zamiast wziąć i się przyznać, a swoje trepy wyczyścić, to się zarzekają, że nie i że oni to są lepsi.
Gówno prawda.
I temu właśnie państwu życzę dziś sobie wyjaśnić pewne niecierpiące zwłoki kwestie, począwszy od tych najbardziej fundamentalnych. Jak kłamstwo w żywe oczy - no bo błagam, czy warto darzyć szacunkiem kogoś, kto od początku tylko kłamie? Wątpię, więc pora najwyższa, by owe szachrajstwa i machlojki obnażyć. Uzbrojony w pędzel, zabieram się do pracy i upiększam gmach królewskiej szkoły baletowej, a co.
Jeb, przez całą długość budynku i jeszcze przez drzwi. Czerwoną farbą, bo się patyczkować nie będę.
-Ty, jak jest? - pytam poważnie, a kiedy się ze mnie śmieje i mówi mi, że pierdolnąłem byka, to palę buraka i niedbałym maźnięciem poprawiam
- Tak lepiej? - pytam z przekąsem, tej gagatek się znalazł, pan idealny.
(2/3 tura eliksiru kameleona)
Podoba mi się bycie takim cichociemnym, normalnie, jakbym drugą szansę w życiu dostał, to poszedłbym do Wiedźmiej Straży czy MI6 i jakbym się przedstawiał, to mówiłbym nazywam się Lestrange. Francis Lestrange tak niskim tonem, że kobietom miękłyby kolana, a mężczyźni to od razu rzucaliby różdżki na podłogę i krzyczeliby, że się poddają. No ale, jak to w życiu bywa, nic z tego. Starego psidwaka nowych sztuczek nie nauczysz, a ja to już zdziadziałym kundlem jestem. Szczekania też mnie nie oduczono, no to proszę, taki mamy efekt. Jakbym umiał, to bym zaklął te podpisy, żeby krzyczały, co trzeba, ale kolejne rozczarowanie i następne zaskoczenie. Lekcje to się jednak do czegoś się przydają
-Ty, dawaj tutaj - syczę do Bojczuka, mam nadzieję, że to on, bo ilu niewidzialnych krasnali może pałętać się po Londynie? To strasznie dziwne, ale radzimy sobie, jak na razie nikogo nie staranowaliśmy, nikt nas nie wykrył, no takiej akcji dywersyjnej, to nie powstydziłby się opisać Aleksander Kamiński. Pomysł? Jest. Wykonanie? Jest. Ja w życiu się tak do żadnego projektu szkolnego nie przyłożyłem, jak do tej awantury, a to już znaczy, że naprawdę mi zależy. Skręcamy teraz w lepszą okolicę, gdzie kręci się więcej dzianych czarodziejów, tak zwana ELITA, co z elitą nie ma nic wspólnego. Chyba, że słomę z butów, bo ta wystaje nam wszystkim, tylko że niektórzy zamiast wziąć i się przyznać, a swoje trepy wyczyścić, to się zarzekają, że nie i że oni to są lepsi.
Gówno prawda.
I temu właśnie państwu życzę dziś sobie wyjaśnić pewne niecierpiące zwłoki kwestie, począwszy od tych najbardziej fundamentalnych. Jak kłamstwo w żywe oczy - no bo błagam, czy warto darzyć szacunkiem kogoś, kto od początku tylko kłamie? Wątpię, więc pora najwyższa, by owe szachrajstwa i machlojki obnażyć. Uzbrojony w pędzel, zabieram się do pracy i upiększam gmach królewskiej szkoły baletowej, a co.
CZARNY PAN TAK NA PRAWDĘ JEST BIAŁY
Jeb, przez całą długość budynku i jeszcze przez drzwi. Czerwoną farbą, bo się patyczkować nie będę.
-Ty, jak jest? - pytam poważnie, a kiedy się ze mnie śmieje i mówi mi, że pierdolnąłem byka, to palę buraka i niedbałym maźnięciem poprawiam
CZARNY PAN TAK NAPRAWDĘ JEST BIAŁY
- Tak lepiej? - pytam z przekąsem, tej gagatek się znalazł, pan idealny.
(2/3 tura eliksiru kameleona)
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Królewska Szkoła Baletowa
Szybka odpowiedź