Wydarzenia


Ekipa forum
Serpentine Lake
AutorWiadomość
Serpentine Lake [odnośnik]29.04.16 2:36
First topic message reminder :

Serpentine Lake

To w tej okolicy londyńczycy najchętniej schładzają się latem. Chłopcy na golasa wskakują do wody, dziewczęta ochładzają się w cieniu otaczających jezioro drzew. Grono łabędzi wyczekująco łypie na każdego, kto zjawi się w okolicy, w nadziei na poczęstowanie chlebem - choć czasem trudno stwierdzić, czy próbują prosić, czy grozić.
Nazwa jeziora czarodziejom nieodłącznie kojarzy się z legendą o młodej wiedźmie, która uciekając przed mugolskim linczem przez Hyde Park miała nagle oddać się strachowi - który jako potężny wróg przejął nad nią kontrolę i doprowadził do potężnego, ostatniego w jej życiu napadu serpentyny. Potężny wybuch magii wydrążył koryto, a płaczące niebo zalało je słoną wodą; odtąd Hyde Park został przedzielony jeziorem.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Serpentine Lake - Page 3 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Serpentine Lake [odnośnik]08.06.17 10:56
Zamęt ostatnich dni znacząco wpłynął na dotąd doskonałe umiejętności organizacji czasu - Deirdre zaczynała się powoli gubić. Spała jeszcze mniej niż zwykle, zdarzało się jej nawet pojawić w Wenus bez odpowiedniego przygotowania - polegającego na przyswojeniu istotnych informacji o odwiedzającym ją nowym gościu - i zdradzić się przy jednym z mężczyzn ze swoim zmęczeniem, co wepchnęło ją znów w znienawidzoną rolę niewinnej, uciemiężonej prostytutki, wzbudzającej w kliencie rycerski instynkt opiekuńczy. Nienawidziła tej niemocy i chociaż wiedziała, że jest to jedynie chwilowa perturbacja, wywołana przemęczeniem - bo przecież nie nagłą, palącą tęsknotą - to i tak miała sobie wiele do zarzucenia. Zapomniała przecież odpisać na kilka listów, w tym na ten od Wynonny, istoty należącej do niezwykle wąskiego kręgu osób bliskich. Co prawda nie mogła podzielić się z nią wszystkimi aspektami swego życia i czuła, jak z każdym miesiącem wypełnionym po brzegi kłamstwami, ich relacja się rozluźnia, ale tym bardziej chciała spotkać się z lady Burke, by nie nadwyrężać pękającej więzi jeszcze mocniej.
Pojawiła się w parku z lekkim, niespotykanym dla siebie, spóźnieniem, bowiem dopiero przed wyjściem zauważyła, że dolny róg czarnej sukni ciągle lśnił brudną czerwienią. Zaklęcia czyszczące z trudem radziły sobie z tak głębokimi plamami - być może ze względu na ich okrutne pochodzenie, a być może, co bardziej prawdopodobne, Deirdre nie miała nawet odrobiny talentu do zaklęć gospodarskich. Pozostałości Isoldy, malowniczo wsiąkające w czarny materiał, zmusiły ją nie tylko do szybkiego przebrania się w suknię, której nie lubiła - szorstki materiał drażnił poranione plecy - ale też przywołała wspomnienia sprzed kilku zaledwie dni, wpędzając Tsagairt w odruchowe drżenie. Nie, nie wahała się, czy postąpiła dobrze: w końcu była w pewien sposób wolna, ustaliła granicę, zerwała upadlającą smycz, mogąc się usamodzielnić, umknęła przerażającej perspektywie rozwinięcia się kiełkującego uczucia w coś, co mogło stanowić śmiertelne zagrożenie, ale...ale mimo rzeczowych argumentów zadowolonego rozsądku wcale nie czuła się lepiej. Dusiła tlącą się frustrację, wykorzystując spotkanie z Wynonną także jako wentyl bezpieczeństwa, rozmowę pomagającą jej oderwać myśli od ciężaru kwietniowych decyzji. Zauważyła ją od razu: wyrazista uroda, nadąsane usta, długie brązowe włosy, wyprostowana na ławce sylwetka. Ruszyła w jej stronę, posyłając kobiecie lekki uśmiech.
- Wynonno, jak dobrze cię widzieć - powitała ją uprzejmie, darując sobie jednak odpowiedniejsze dygnięcia i frazesy. Usiadła obok niej, na sekundę muskając palcami lodowatej dłoni jej: ciepłą, delikatną, ozdobioną pierścieniem zaręczynowym, lśniącym wyraźnie w blasku odbitym od tafli jeziora. - Nawet w stanie skrajnej irytacji wyglądasz wspaniale - dodała prawie czule, obracając się nieco w bok, by móc patrzeć na niezadowolony profil Nonny. Zazwyczaj wyglądała podobnie - niechętny urok Burke'ów, sprawiających wrażenie wiecznie zirytowanych - ale tym razem wyczuwała pod tą uroczą maską więcej prawdziwych uczuć. - To Soren aż tak skutecznie wyprowadził cię z równowagi? - zagadnęła, bezpardonowo i bez zbędnych wstępów poruszając istotną kwestią. Nie kryła zdziwienia: Avery był dość flegmatyczny a Burke wyglądała na rozjuszoną przez twardszego konwersacyjnego przeciwnika. - Mów, co cię trapi, Nonno. Zamieniam się w słuch - zdecydowała, odgarniając czarne włosy z ramienia i zaplatając dłonie na podołku, niczym pilna uczennica, mająca wysłuchać pasjonującego wykładu.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Serpentine Lake [odnośnik]24.06.17 21:06
Wynonna Burke była zagubiona. Ona, kreatorka własnych poczynań, planistka wybitna, gubiła się w zawiłościach w jakie wrzuciło ją życie. Tonęła w morzu spraw i zachowań, których nie potrafiła zrozumieć. Łapczywie szukała możliwości zaczerpnięcia powietrza, nie potrafiąc dostrzec w pobliżu żadnej sposobnej ku temu okazji.
Rozejrzała się niecierpliwie z niezmienionym wyrazem twarzy, gdy o umówionej godzinie nie znalazła obok siebie Deirdre. Minuta za minutą tłumaczyła sobie, że z pewnością zatrzymały ją ważne sprawy. Jej przyjaciółka – tak jak i ona – nie miała w zwyczaju się spóźniać. Burke postanowiła więc poczekać jeszcze chwilę, nie dając się porwać nagłemu odczuciu wzgardzenia jej osobą, przecież… Deirdre by tego nie zrobiła.
Znów pochłonęły ją rozmyślania z których wyrwał ją znajomy głos. Uniosła zielone tęczówki na znajomą twarz mierząc ją uważnie w poszukiwaniu znaków. Pozwalając by to Azjatka ciągnęła tok rozmowy – z pewnością była w tym lepsza od niej. Przeniosła spojrzenie na taflę jeziora. Drgnęła lekko, gdy palce kobiety musnęły jej dłoń, dopiero słowa sprawiły, że znów skoncentrowała spojrzenie na swojej towarzyszce.
Skrajna irytacja? Uniosła leciutko jedną z brwi. Czy właśnie to z uczuć oblewało ją całą wlewając się systematycznie do jej ciała wkradając do krwioobiegu. Irytacja. Nonna zastanowiła się przez chwilę próbując zrozumieć, czy to właśnie ona wymuszała na niej zachowania, ale też poszukując we wspomnieniach momentu w którym odczuwała ją ostatnim razem – i czy w ogóle.
Wszystko zdawało się rozpadać. Bowiem, czy nie wyzbyła się uczuć każdego rodzaju i kroju by uczynić się silną? Tak myślała. A jednak czuła tak mocno, że aż boleśnie. Odwróciła spojrzenie z powrotem na taflę, gdy padło imię jej narzeczonego. Soren, to on był powodem który zajmował jej myśli ostatnio. Martwił ją fakt, że od kilku dni nie mogła go odnaleźć. Może jednak wcale nie była tak dobrym łowcą, jak chciała by inni w to wierzyli, skoro nie potrafiła odszukać przyrzeczonego jej mężczyznę? A może popadała w irracjonalną, niewytłumaczalną i niezrozumiałą dla Nonny trwogę, że jednak coś czuje. Może bolał ją fakt, że myślała iż mogą się porozumieć, zaprzyjaźnić nawet, jednak brak odpowiedzi z jego strony godził w nią mocno, sprawiał że odnosiła wrażenie, uczucie jakiego nigdy nie chciała doświadczyć.
Sprawiał że czuła.
I to nie tylko on, ale i cała reszta. Brutalnie uświadamiali jej, że mimo lat wyrzekania, wyrzucania, ze swojego świata emocji i uczuć nie mogła się przed nimi obronić. Coś zaś było najgorszym, że unikała ich świadomie przez lata, teraz nie potrafiąc czasem rozróżnić tych najprostszych.
- To akurat przeklęty Rosier. – stwierdziła na pozór spokojnie, ale głos jej oplótł się jadem i niechęcią, gdy wypowiadała nazwisko mężczyzny, który sądził, że uratował jej życie. Westchnęła lekko na wspomnienie listów i faktu, że będzie musiała ponownie stawić mu czoła. Tak wypadało postąpić, poza tym, nie zamierzała podarować mu satysfakcji. Cisza wkradła się na chwilę, gdy Nonna poprawiała nieistniejącą fałdę na sukni, a potem nerwowo okręcała zaręczynowy pierścionek na palcu. – On uciekł, Deirdre. – szepnęła cicho, niezmiennie, wręcz z premedytacją nie odrywając wzroku od wody, powracając do tematu swojego narzeczonego. – Uciekł. – powtórzyła raz jeszcze, jakby dla zaznaczenia prawdziwości swoich słów. Za zbędna uznała dodawanie, że szukała go – przecież Dei ją znała, wiedziała, że sprawdziła wszystko na tyle dokładnie na ile umiała. Ale też jednocześnie oblewał ją wstyd, bowiem nie miała żadnych argumentów do zaprezentowania, które potwierdziłby jej słowa. Czuła się jak kompletna idiotka, a nawet jak całe ich stado. Gdy tylko słowa padły z jej ust zamarzyła by ziemia rozstąpiła się i pochłonęła ją w swoje czeluści. Jak mogła oskarżać kogokolwiek o ucieczkę, o odwrócenie się od wartości najważniejszych. Ale coś w głębi serca dusiło i dławiło ją okrutnie domagając się ujawniania, wyjścia na wierzch. I choć chciała okłamać cały świat wiedziała, że siebie nie może.
Wynonna Burke się bała. Czuła rozlewający się w niej strach, zapierający w sposób zły dech w piersiach, nie pozwalający funkcjonować. Drżała na myśl, że jej słowa są prawdziwe. I nie chciała tego czuć. O wiele lepiej było nie czuć nic.


You say

"I can fix the broken in your heart You're worth saving darling".
But I don't know why you're shooting in the dark I got faith in nothing.


Wynonna Burke
Wynonna Burke
Zawód : Łowca rzadkich ingrediencj, ex alchemik
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Im difficult, but I promise
I'm worth it.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Snow Queen
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3517-wynonna-persephone-burke https://www.morsmordre.net/t3530-tryton#61808 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t3531-wynonna-burke#61812
Re: Serpentine Lake [odnośnik]25.06.17 14:19
Przywykła do posępnej i, lekko mówiąc, niezbyt optymistycznej aury, otaczającej Wynonnę. Spędziły wspólnie wiele lat, dzieląc troski i radości, na które reagowały w podobny, zdystansowany sposób. Żadna z nich nie musiała temperować gorącego charakteru drugiej, żadna też nie służyła ramieniem do wypłakania - przepłynęły przez kapryśne, rozjuszone sztormem hormonów, morza dojrzewania bez jakiegokolwiek uszczerbku, lądując na brzegu dorosłości w stanie praktycznie nienaruszonym. Histerycznie wrzaski tonących w nastoletnich, sercowych dramatach lub spazmatycznie wdrapujących się na łódkę samczej dominacji w grupie, docierały do ich uszu, ale nigdy nie wpłynęły na stateczny spokój, z jakim dryfowały dalej. Owszem, bezpieczne, lecz pozbawione wielu radosnych doświadczeń. Deirdre nie żałowała jednak precyzji, z jaką pokonała szkolny etap, rzetelnie wypełniając regulamin co do najdrobniejszego podpunktu. Samodyscyplina pomogła jej w dorosłym życiu a przyjaźń z kimś, kto odzwierciedlał emocjonalne niewzruszenie pomagał utrzymać stan spokoju.
Względnego. Widziała poruszenie Nonny, wyczuwała też to, które kiełkowało w niej samej, podsycane irracjonalnymi wątpliwościami dotyczącymi ostatniej decyzji. Ukrywała je jednak doskonale, pewna, że skupienie się na problemach lady Burke pozwoli jej wyczyścić umysł i przejść na stan zadaniowy, mający od razu znaleźć dobre wyjście z kryzysowej sytuacji niepewnego narzeczeństwa. Spodziewała się szczegółowej relacji z wyszczególnionymi podpunktami - ceniła Wynonnę także za rzeczowość - ale zamiast tego otrzymała nieprzyjemne sarknięcie, od razu przywołujące z eteru nazwisko Rosiera.
Przeklętego. Cóż, nie mogła się nie zgodzić z tym określeniem i chociaż nie zmieniła wyrazu twarzy, to wewnętrznie coś zgrzytnęło nieprzyjemnie, w pierwszym odruchu przenikając ją wilgotnym chłodem. Szybko przywołała się jednak do porządku; wbrew pozorom - i aroganckiemu przekonaniu samego zainteresowanego a także żenującym podszeptom masochistycznie rozwijającej się tęsknoty - cały świat nie kręcił się wokół Tristana.
- Mówisz o Valentinie? - spytała, uściślając personalia bohatera, który zdołał wykrzesać z lady Burke uczucia silniejsze nawet od smutku. - Co takiego zrobił? - zagadnęła, poprawiając machinalnie ciężki materiał sukni - w podobnym geście, który wykonała Wynonna. Odruchowy drobiazg, instynktownie świadczący o współodczuwaniu i bliskości. Uczyła się kłamstw na prawdziwych relacjach, budowała długą listę kontrolną, pomagającą jej zachować naturalność w każdej sytuacji; za perfekcję płaciła jednak rozmyciem rzeczywistości. Naprawdę chciała pomóc Burke, czy tylko odgrywała oddaną przyjaciółkę, wiedząc, jak liczne profity wiążą się z podobną znajomością? Uśmiechnęła się słabo do swoich myśli, śledząc wzrokiem nerwowe gesty brunetki. Wiedziała, jak ciężki potrafi być pierścień zaręczynowy, nawet ten, przyjęty pod zastaw nowego, szczęśliwego życia, budowanego na sieci łgarstw.
- Skąd wiesz, że uciekł? Może wyjechał na tajne zgrupowanie, może został wysłany gdzieś przez nestora - zasugerowała lekko nie tyle broniąc Sorena, co starając się logicznie wytłumaczyć nagłą absencję. Avery był więcej niż specyficzny, wiodąc prym w prywatnym rankingu niespokojnych, werterycznych dusz, irytująco płaczących nad swym marnym losem - losem, za który reszta świata oddałaby naprawdę wiele. - Rozmawiałaś z Perseusem? - spytała, podnosząc wzrok z drżącej dłoni Nonny na jej zafrasowaną twarz. Z Sorenem nie łączyła ich szaleńcza namiętność ani nawet jej drobna zapowiedź, lecz nadwyrężone zaręczyny wyraźnie odbijały się na jej ślicznej buzi grymasem zmartwienia. Perseus mógł posiadać konkretne informacje na temat swego drogiego kuzyna; informacje, do których, z pewnych przyczyn, lady Burke mogła nie zostać dopuszczona. - Czego się boisz, Nonno? Przesunięcia zaślubin? - dodała cichym tonem, sprawnie odczytując buchające z brunetki emocje. Nie rozumiała jej niepokoju; cokolwiek nie wydarzyło się z Sorenem, z pewnością nie było to winą narzeczonej. Nie Wynonny, która jeszcze do niedawna zamartwiała się samym faktem zaręczyn a teraz zdawała się szczerze niepokoić o los przeznaczonego jej mężczyzny.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Serpentine Lake [odnośnik]20.07.17 22:49
Nie była sobą; trudno było to dostrzec niewprawnemu obserwatorowi – broda nadal uniesiona była dumnie, nie ma mocno, tak by nie wyglądała jakby zadzierała nos, jednak na tyle by nadal biła z niej pewność siebie – zakłamana leciutko, niczym w krzywym zwierciadle. Nadal jednak gdy wchodziła do pomieszczenia skupiała na sobie spojrzenia, nie nachalnie – krzykliwością, czy głośnością. Proste plecy świadczyły o dumie, spojrzenie ostrzegało, doradzało zachować zarówno ostrożność jak i nie zgubić po drodze szacunku, sylwetka biła dumą. Była sobą – przynajmniej z zewnątrz. Wewnątrz niej szalało tornado, zrywając z podłoża jej charakteru starannie stawiane połacie budynków, roznosząc wszystko w pył. Objawiło się niekontrolowanym drżeniem dłoni, ruchami potwierdzającymi nową dla niej drażliwość. Pokręciła lekko głową. Valentin, zbyt długo go nie widziała, zresztą niczym nie przypominał jej kuzyna, który zdawał się uważać, ze cały świat konstruowany jest pod niego, przepełniony butą i arogancją – nie potrafiła go znieść, jego obecność sprawiała, że musiała pilnować, by malinowe wargi nie wykrzywiły się w geście pełnym niechęci.
- Tristan. – uściśliła wypowiadając jego imię przez zęby. Żuchwa zacisnęła się automatycznie mocniej, policzki spięły. Nie była nawet świadoma zawirowań jakie panowały między wspomnianym mężczyzną, a siedzącą obok kobietom. Ale o wielu rzeczach nie miała zielonego pojęcia, do wielu informacji ją nie dopuszczali – zarówno Deirdre, jak i Perseus, ale i ona nigdy nie zwierzyła im się całkiem i do końca. Chyba nawet nie dlatego, że nie chciała – mocniej dlatego, że sama nie do końca wiedziała jak. – Uważa, że uratował mi życie. – Nonna prychnęła niczym rozjuszona kotka, wywracając oczami. Uniosła dłoń zakładając kosmyk włosów za ucho. Dopiero za drugim razem trafił on w odpowiednie miejsce. Opuściła dłoń, ponownie układając ją na kolanach. – Listownie pouczał na temat epistolografii. – warknęła dalej, to nic że miał rację, że jej listy mogły mieć kilka dziur wbitym zbyt mocno piórem. Lewa dłoń niebezpiecznie zadrżała. Nonna przykryła ją drugą ręką tym sposobem wstrzymując samoistny odruch. – Nieważne. – ucięła nie chcąc mówić dalej. Wiedziała, że jeśli będzie mówić dalej, nie skończy szybko, dłoń zacznie drżeć mocniej. Zamiast tego wzięła głęboki oddech i zaplotła dłonie na piersi.
Zerknęła w stronę przyjaciółki unosząc lekko brew, nie odzywając się, próbując przekalkulować jej słowa, sprawdzić jeszcze raz w głowie, czy nie pominęła niczego po drodze jednocześnie pozwalając mówić jej dalej. Bruzda na czole zajęła miejsce uniesionej brwi.
Perseus. Czemu nie pomyślała, by wysłać do niego list z zapytaniem? Czemu nie pozwalała, by myśli znalazły się zbyt blisko wątków w których się pojawiał? Wizji, które właśnie w tej chwili zalały ją ze świeżą werwą. Przypomniała sobie ich ostatnie potkanie na wyspie. Moment w którym jej głowa zaczęła kształtować wizję całkiem realną. Tylko, czy i ta druga nie zdawała się również posiadać w sobie możliwości spojrzenia?
Nie powiedziała więc nic na temat Avery'ego, mając nadzieję że jego imię nie padnie ponownie w rozmowie.
Odwróciła głowę ponownie spoglądając na taflę jeziora. Usta rozciągnęły się w podłużną linię jasno świadczącą o tym, że Nonna toczy wewnątrz wojnę która miała rozstrzygnąć to, czy z jej ust potoczą się jakiekolwiek słowa. Ufała Dierdre. Czy lubiła ją? Sympatię pozostawiała dla osób, które oddały swój rozum emocjom i pozwalały, by te nimi zawładnęły. Od lat ich charaktery i sposoby bycia zdawały się być kompatybilne, pozwalały im na sprawne funkcjonowanie w swojej obecności. Ciemnowłosa miała u Burke od lat niezachwianą opinię powierniczki jak i doradczyni. Osoby, przed którą nie bała się powiedzieć myśli na głos. Czy to znaczyło, że się przyjaźniły? Prawdopodobnie. Jednak jej pytanie zdawało się otwierać kolejną z niezbadanych komnat.
Czego się boisz, Nonno? Zdawało się brzmieć dalej i przemierzać przestrzeń nad taflą jeziora, a sama Burke nawet nie wiedziała kiedy zagryzła lekko dolną wargę. Czego tak naprawę się bała? Co wprawiło ją w ten stan, który siedząca obok kobieta zdawała się rozumieć lepiej od niej? Nie, nie obawiała się przesunięcia zaślubin, byłaby wdzięczna gdyby los podarował jej choć taki prezent – jeszcze szczęśliwa, gdyby owo wydarzenie wrzucił w odmęty zapomnienia. Wiedziała jednak jakim spojrzeniem zmierzy ją ojciec – po raz kolejny zaburzając całą strukturę jej jednostki – gdy nie dopełni postawionego przed nią zadania. Zawód. Emocja, którą widziała już zbyt wiele razy, z którą od lat ojciec spoglądał w jej stronę. Czasem myślała, że nie potrafi na nią patrzeć już inaczej. Musiała wyjść za mąż nie dlatego że chciała. Też nie dlatego, że wymagano tego od niej. Musiała oddać się wybranemu dla niej mężczyźnie, by choć raz uniknąć znajomego spojrzenia.
- Nie boję się tego. Nie rozumiem dlaczego ktoś mógłby porzucić rodzinę, tradycje, wszystko to w co wierzymy dla złudzenia wolności. Nikt nie jest tak naprawdę wolny, niezależnie od tego jak daleko próbuje uciekać. – wypowiedziała w końcu cicho, odrzucając w niebyt możliwość wyznania swojej obawy związanej z ojcem – to nie było rozwiązaniem. Jęczenie i użalanie się nad własnym losem nigdy nim nie było.


You say

"I can fix the broken in your heart You're worth saving darling".
But I don't know why you're shooting in the dark I got faith in nothing.


Wynonna Burke
Wynonna Burke
Zawód : Łowca rzadkich ingrediencj, ex alchemik
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Im difficult, but I promise
I'm worth it.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Snow Queen
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3517-wynonna-persephone-burke https://www.morsmordre.net/t3530-tryton#61808 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t3531-wynonna-burke#61812
Re: Serpentine Lake [odnośnik]21.07.17 8:29
To było dość dziwne - siedzieć tutaj, nad spokojnym jeziorem, wśród przechadzających się eleganckich spacerowiczów, korzystających z pierwszych cieplejszych promieni wiosennego słońca i słyszeć o ratującym życie Tristanie. Tym samym mężczyźnie, który zaledwie kilkadziesiąt godzin temu roztrzaskiwał ciało niedoszłej narzeczonej na drobne kawałki. Pękająca czaszka, wylewające się gałki oczne, gęsta krew cieknąca z pokiereszowanego ciała, wyłamane kości, świeże tkanki i mięśnie oddzielone od szkieletu; ta żywa we wspomnieniach sceneria mocno kłóciła się z obrazem Rosiera, poruszonego do głębi nagannymi epistolarnymi manierami drogiej lady. Chętnie podyskutowałaby z Wynonną o arogancji szlachcica, cierpiącego na - zapewne nieuleczalny - syndrom szowinistycznego władcy wszelkiego żeńskiego stworzenia, ale temat ten był grząski, jeszcze niepewny, poruszający zbyt wiele wrażliwych strun, by mogła przebrnąć przez całą symfonię aluzji bez wydania fałszywego dźwięku. Pokręciła więc z udawanym niedowierzaniem głową, machinalnie poprawiając lewy rękaw sukni - to, co łączyło ją z Tristanem Rosierem, należało tylko do nich i należało do przeszłości. Nie zamierzała wspominać o znajomości z szlachcicem; zgrabnie ominęła tę kwestię, skupiając się wyłącznie na zachowaniu przyjaciółki.
- Och, oczywiście - odparła beznamiętnie, chociaż znająca ja Nonna doskonale mogła odczytać w krótkich zdaniach czystą ironię. - Obraziłby cię bardziej tylko wtedy, gdyby był - o zgrozo - dla ciebie miły. Albo, nie daj Merlinie, skomplementował cię w jakikolwiek sposób - powtórzyła zdania, wybrzmiewające ostatnio w murach Durham, i choć w jej głosie drżał teatralny przestrach, to twarz pozostawała uprzejmie obojętna. Nie pojmowała niepodległościowego zacięcia Wynonny, arystokratki, młodej damy: zdecydowanie nie powinna reagować oburzeniem i irytacją na dobre maniery, a już obruszanie się z powodu uratowania życia - ciekawe, w jakie tarapaty wpakowała się tym razem jej dzielna poszukiwaczka - przebijało skalę rozumienia Deirdre. Była świadoma podobieństw, łączących ją z brunetką; z podobnej niechęci do kreowania zależnych więzów, podporządkowania się, przyjmowania pomocy, ale pochodziły przecież z dwóch różnych światów i to, co dla lady stanowiło podstawę dostatniego życia, zaprojektowanego ściśle już w momencie narodzin, zatrzaskiwało się na nadgarstkach wolnej kobiety bolesnymi kajdanami. - Z jakiej opresji uatował cię bohaterski lord Rosier? Ułamany obcas podczas balu czy niesforna szarfa zaplątująca się we włosy? - kontynuowała drwiąco kobiecą pogawędkę. Zauważała przedłużające się milczenie, zwłaszcza w kontekście wypowiedzianego imienia Perseusa, ale nie drążyła tematu, podejrzewając, że zasiała w głowie Wynonny wystarczająco dużo wątpliwości i ewentualnych ścieżek ewakuacyjnych. Była mądra, była spokojna, była zachowawcza i nawet jeśli, w przypływie emocji, zdarzało się jej szarżować na smoki - przeróżnego, metaforycznego rodzaju - to w końcu i tak zwyciężał zdrowy rozsądek, łączący je przed laty trwałą przyjaźnią.
Nie obawiała się tego słowa, używała go w stosunku do lady Burke pewnie, chociaż definicja niekoniecznie pokrywała się ze stanem rzeczywistym. Stała jednak obok niej, by ją wspierać. Nigdy nie krytykowała - zaprzeczanie od razu uruchamiało w brunetce niepodległościowy bunt - zawsze wysłuchiwała do końca i nie bała się delikatnie popchnąć kobiety w kierunku, który wydawał się dla niej najlepszy. Robiła to niezauważalnie, z wewnętrzną troską, która nigdy nie zabarwiła przesadą ich gestów. Nigdy nie była z nią tak blisko, jak z Yvette, lecz te znajomości różniło wszystko, począwszy od statusów na charakterach skończywszy.
W milczeniu badała twarz odpowiadającej Nonny; odpowiadającej dość...nieoczekiwanie. Słowa, pozornie oczywiste, zapadały w grząskie, podrażnione ostatnio rejony umysłu Deirdre, na sekundę wywołując jej sprzeciw. Była gotowa bronić wolności i niezależności do ostatniej kropli własnej krwi - czyż nie dlatego uciekała od kogoś, kto otworzył dla niej całkiem nowy świat? Od kogoś, kto tchnął w nią prawdziwe życie? Zacisnęła wargi, stanowczo odsuwając od siebie podobne dywagacje. To była historia Wynonny, nie jej.
- Fakty, moja droga - przypomniała zdecydowanie, spoglądając poważnie na wyraźnie rozgoryczoną kobietę. - Nie wiesz, czy uciekł. Nie wiesz, czy porzucił rodzinę. I chociaż to do Sorena - tego smętnego Sorena o sarnich oczach i zdecydowanie zbyt łagodnym sercu - dość podobne, to dopóki nie masz oficjalnych informacji o swoim narzeczonym, powstrzymaj rozżalenie - poradziła rzeczowo, jak zwykle skupiając się na konkretach. - Jestem pewna, że zarówno twój ojciec jak i nestor Averych zadbają o załagodzenie ewentualnych niesnasek i umocnienie przyjaźni waszych rodów. Nie powinnaś się o nic kłopotać - dodała już nieco łagodniej, badając wzrokiem drobne reakcje brunetki, wskazujące na jej zdenerwowanie i wewnętrzny dyskomfort. - Ale co martwi cię tak naprawdę, Wynonno? - spytała po raz drugi, prawie troskliwie, gdyby nie kolejna, dość sucha, część zdania. - Rozumiem rozgoryczenie męską niedojrzałością i brakiem szacunku wobec zobowiązań, ale...czuję, że kryje się pod tym coś jeszcze.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Serpentine Lake [odnośnik]25.07.17 21:34
- Był miły. – stwierdziła głosem wypranym z jakichkolwiek emocji, choć było to zwykłą ułudą, idealnie odegraną rolą – On zawsze jest miły – za miły . Zbyt mocno, zbyt nienaturalnie, tak że na każdy dźwięk tej jego miłości – nie była w stanie powstrzymać się przed wywróceniem zielonymi tęczówkami - i dobroci moje wnętrzności buntują się pragnąc zwrócić każdy jeden posiłek. Chodzi po ulicach z tym niepoprawnym nibyto rozbawianiem, ale i pogardą malującą się na twarzy. – kontynuowała dalej, teraz jednak pozwalając, by nos zmarszczył się lekko, jak w momencie gdy dociera do niego mało przyjemny zapach, brwi dołączyły ochoczo, również zmieniając swoje wyjściowe położenie. To nie tak, że i na jej licu nie zagościła nigdy pogarda. Ani nie tak że brakowało jej pewności siebie którą odznaczał się Rosier. Z jakiś – nikomu nie wiadomych, a już zwłaszcza Wynonnie – przyczyn, osobnik ten irytował ją niepomiernie w stopniu tak wielkim, że trudno było znaleźć skalę czy też porównanie, które wyraziłoby wielkość gorejącego w niej uczucia.  – Na Salazara, Deirdre – uniosła odrobinę głos wzdychając lekko. – Merlin mi świadkiem, że gdyby przerośnięte ego pozwalało unosić się nad ziemią Tristan Rosier obijałby nagminnie czubek głowy o sufit. – skwitowała w końcu pozbywając się z twarzy ekspresji. Zerknęła na siedzącą obok kobietę – powierniczkę, przyjaciółkę. Mając nadzieję, że nie myli się co do łączącej ich relacji. Rosier był jej własnym, prywatnym wrzodem na pośladkach, ale musiała go znosić. A co gorsza tolerować, a nawet zachowywać się wobec niego z względnym szacunkiem, zwłaszcza że ich rodziny już niedługo miały zostać połączone małżeństwem ich rodzeństwa. Nie chciałaby nawet wyobrażać sobie jak mocno zawiodłaby ojca, gdyby kiedykolwiek dowiedział się, że wypowiedziała te słowa na głos.
Właśnie, coś zdecydowanie mocno odbiegało od normy. Wynonna oddająca głośno ujście swojej frustracji była czymś tak rzadkim, jak szansa na znalezienie czterolistnej koniczyny.
Kompletnie rozstrojona. Nie potrafiąca znaleźć odpowiedniej, pierwszej nuty, do której dostroiłaby wszystkie struny swojego organizmu by na nowo począć grać pięknie i bez fałszu wkradającego się zza grubej, budowanej latami, fasady jej jednostki.
- Nie uratował, Dierdre. Choć sam chodzi i twierdzi, że jest inaczej. – odbył nawet rozmowę z moim bratem. W trosce o moje dobro, oczywiście. -  znów w niektórych zgłoskach pobrzmiała fałszywa nuta, niepomiernie irytująca odpowiedzialną za sekwencje dźwięków Nonnę. Na kilka chwil – wypełnionych jedynie szumem drzew poruszanych wiatrem – Burke rozciągnęła usta w podłużnej linii, wyrażając niezadowolenie z samej siebie. Wiedziała jednak, że winna opowieść doprowadzić do końca. Zwłaszcza, że z niewiadomych sobie przyczyn – niezrozumiałych dla niej samej – chciała tego. Tsagirt, była jedną z niewielu osób, które mogły pochwalić się zaszczytnym osiągnięciem usłyszenia od Nonny więcej niż kilku zdawkowych zdań za jednym razem. – W Szkocji natrafiłam na zranionego smoka. – zerknęła w stronę kobiety i zanim ta zdołała cokolwiek powiedzieć dodała – Nie zamierzałam szarżować na niego w pojedynkę. Chciałam tylko zobaczyć gdzie się zatrzyma, a potem nająć ludzi. Szczęśliwie dla mnie – po raz pierwszy od długiego czasu w jej głosie zabrzmiała ironia przeplatana sarkazmem – zjawisko dość niebywałe, wywoływane – jak się okazywały – na razie tylko za sprawą jakże uroczego Rosiera. – jak się domyślasz napotkałam Rosiera. – zakończyła na wspominając o tym, że tego dnia nadal wisiała nad nią felerna klątwa lagunstinków, ani że przez nią, potknęła się o własne nogi. Teraz, gdy minęło trochę czasu odrobinkę, ale tylko odrobinkę, mogła być wdzięczna losowi za to, że napotkała wtedy mężczyznę. Ale tylko i wyłącznie dlatego, że ugryzienie langustnika zaburzało jej wypracowane zachowania – potknęła się wszak o własne nogi, a tego nie miewała w zwyczaju. Dlatego wszechświatowi darowała odrobinę, Rosier w jej oczach nadal pozostawał winny.
I sama nie potrafiła jednoznacznie stwierdzić który z tematów, które zawitały, wolała bardziej. Czy może raczej – który był odrobinę lepszy, bo oba były nieznośnie uwierające. Wysłuchała kolejnych słów siedzącej obok sylwetki w duchu dziękując jej za przywrócenie jej logiki. Zeszła z właściwiego toru. Deirdre miała rację. Liczyły się fakty, nic co nie miało poparcia argumentów nie powinno być brane pod uwagę. A jednak pozwoliła, by zawładnęły nią wątpliwości powodowane… cóż, jej własnymi myślami – jakże mylnymi, dodajmy. Znów zasznurowała usta, jedynie przytakując lekko głową. Tak, miała rację, nie należało skupiać się na rozważaniach, które nie opierały się na logicznych wnioskach i faktach. Cisza znów zasiadła między nimi, gdy Wynonna podziwiając taflę jeziora zastanawiała się, czy dalej chce zagłębiać się w to, co tak naprawdę spędza jej sen z powiek. Westchnęła lekko, unosząc ku górze klatkę piersiową. Jakby wydechem tym kapitulując w walce – głównie z samą sobą.
- Ojciec. – powiedziała w końcu spokojnie. – Jeśli cokolwiek – począwszy od błędu wielkości walijskiego zielonego, do tego, który rozmiarem przypomina paproch – pójdzie nie tak. Wina spocznie na moich barkach. – to nie były domysły, czy przypuszczenia. To był fakt. Znała ojca i nie potrzebowała długich godzin rozmyślań, by otrzymać dość klarowną wizję jego jednostki, oraz konsekwencji, które mogą ją spotkać.


You say

"I can fix the broken in your heart You're worth saving darling".
But I don't know why you're shooting in the dark I got faith in nothing.


Wynonna Burke
Wynonna Burke
Zawód : Łowca rzadkich ingrediencj, ex alchemik
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Im difficult, but I promise
I'm worth it.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Snow Queen
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3517-wynonna-persephone-burke https://www.morsmordre.net/t3530-tryton#61808 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t3531-wynonna-burke#61812
Re: Serpentine Lake [odnośnik]26.07.17 8:59
Wynonna była jedyną szlachcianką, jaką Deirdre miała przyjemność poznać, odnoszącą się z niechęcią do przejawów sympatii. Przed laty sądziła, że jest to wynik nastoletniego buntu, później, że to po prostu geny posępnych, niechętnych towarzyskiej popularności Burke'ów odzywają się w uroczej panience, lecz finalnie skłaniała się ku opcji najgorszej - taka po prostu była jej Nonna, niezadowolona, pochmurna, mająca w sobie coś z stutrzydziestoletniej czarownicy, znudzonej gierkami arystokratów i skaczących wokół niej kawalerów. Znudzonej swym idealnym życiem, pragnącej adrenaliny, jakiej nie mogła zasmakować za młodu. Wizja ta, dość zabawna, wywoływała w Tsagairt jednocześnie pewną irytację - doprawdy, gdyby chodziło o kogokolwiek innego, wywróciłaby oczami, tłumiąc w ustach idealnie podsumowujące stwierdzenie o przewracaniu się w głowie z powodu dobrobytu - i zrezygnowane zrozumienie. Znały się już kilkanaście lat, razem przechodziły bolączki dojrzewania, razem stawiały czoła wymaganiom stawianym wobec dziewcząt - plecy prosto, buzia zamknięta, uprzejmy uśmiech - które rosły jeszcze wyżej w stosunku do młodziutkiej szlachcianki. Nie mogła doradzić jej jednak nic, co sugerowałby rozsądek; lady Burke musiała pokornie wpisywać się w konwenanse, jakie sama przecież wyznawała i broniła przed degeneracją. Dychotomia buntowniczego i zarazem konserwatywnego charakteru potrafiła zdenerwować, ale Deirdre nauczyła się dystansu wobec szaleństw Nonny. I jej podejścia do miłych mężczyzn.
Uśmiechnęła się lekko, słysząc przemówienie brunetki, aż ociekające frustracją. - Wskaż mi szlachcica, którego ego nie uniosłoby go aż pod żyrandol sali balowej w Durham - podsumowała krótko i rzeczowo. Znała mężczyzn, znała arystokratów znacznie lepiej od przyjaciółki; obserwowała ich w zaciszu alkowy, obserwowała przy rozmowach dżentelmenów, jakich była egzotyczną ozdobą, obserwowała na męskich wydarzeniach i balach. Nauczyła się ich wręcz na pamięć i chociaż każdy z nich pragnął czegoś innego, to z pewnością łączyła ich przesadna pewność siebie, arogancja ociekająca bogactwem i władzą. Złudne mrzonki o wielkości, zawdzięczanej jedynie szczęściu i przodkom. Tristan wymykał się z tego schematu i chociaż odcinała się od łączącej ich więzi, to nie utraciła do niego szacunku ani podziwu - ciągle był jej mistrzem, wzorem, kimś, kto w pełni zasługiwał na wszystko, co zdobył. - Rosier przynajmniej ma powody do dumy i buty - dodała bezwiednie, powstrzymując tęskny uśmiech, wywołany przez wspomnienie powstającej z martwych złotowłosej; świeżego mięsa, lodowatych tkanek, opadłej żuchwy, przerażającego spojrzenia zasnuwającego się bielmem. Tak, Tristan był aroganckim szowinistą, lecz stanowiło to jedynie pierwszy stopień denotacji. Ona widziała go głębiej, widziała, co naprawdę potrafił, co naprawdę napełniało go radością i triumfem, co mógł uczynić z czarną magią, wykorzystując potencjał najtrudniejszej ze sztuk. Z przepełnionego mieszanymi uczuciami zamyślenia wyrwały ją jednak dalsze słowa Wynonny, perorującej o Rosierze z namiętnością godną zdradzonej kochanki. Ach, wszystkie kobiety Tristana - nawet jeśli nie skradał ich pocałunków, doprowadzał je do względnego szału.
Tym razem nie mogła - i nie chciała - powstrzymać wywrócenia oczami. Szkockie bezdroża, rozjuszony smok, samotne spotkanie ze stworzeniem. Może odzywał się w niej prymitywny strach przed zwierzętami, może po prostu zdrowy rozsądek, jakiego Wynonnie wyraźnie brakowało, ale zasłyszane strzępy opowieści wystarczyły, by Tsagairt westchnęła ze zrezygnowaniem. - Podchodziłaś sama w pobliże zranionego smoka, zamiast od razu wezwać odpowiednie służby? - bardziej stwierdziła niż zapytała, mając nadzieję, że ujęcie tego w słowa pokaże Burke absurd sytuacji. Nie znała się na tych kreaturach, ale nawet ona wiedziała, że smoki są wielkie, potwornie niebezpieczne i że cierpiące stworzenie staje się agresywne. Tak przynajmniej przedstawiano je w baśniach. - To było głupie, Wynonno - podsumowała a rzadko używała tak mocnych słów. - I nie dziwię się ani listowi ani zachowaniu Rosiera - dodała, zaciskając usta w wąską linię, by Burke wyraźnie zrozumiała, że ona, starsza siostra, nie pochwala podobnych ekscesów. Nie zamierzała jednak kontynuować tematu - Deirdre tak rzadko krytykowała decyzje lady Burke, że nawet to krótkie wyrażenie niezadowolenia powinno zapaść jej w pamięć i uchronić od podobnych zagrożeń: niezależnie, czy gorsze dla brunetki było skorzystanie z pomocy nielubianego szlachcica czy tragiczna śmierć w szczękach rozjuszonego smoka. Zerknęła na nią z ukosa, obserwując nerwowe westchnięcie, rozluźnienie ramion, poprawienie się na drewnianej ławce - wszelkie symptomy, mówiące o tym, że chodziło o coś więcej, że sprawa Tristana i Sorena stanowiła jedynie lekkie wprowadzenie, mające przygotować - Nonnę czy Deirdre? - na wyjawienie cięższych trosk. Przyjaźniły się, ufały sobie, lecz i tak z trudem opowiadały o najintymniejszych rzeczach - ona sama nie robiła tego wcale, budując pomiędzy nimi niewidoczny dla brunetki mur. Nie działający na szczęście w obydwie strony.
- Dlaczego to ciebie miałby obarczyć winą za zerwane narzeczeństwo? - spytała od razu, chcąc ruszyć za ciosem, nie dając Wynonnie czasu na wycofanie się do swej kamiennej, introwertycznej celi. - Pomyśl logicznie, godnie reprezentujesz ród - spuściła zasłonę miłosiernego milczenia na nieprzystające lady przygody ze smokiem - nie sprzeciwiałaś się otwarcie narzeczeństwu, jesteś młoda, piękna, spełniasz pokładane w tobie nadzieję - kontynuowała wyliczankę, jakby odczytywała kolejne podpunkty regulaminowych wymagań wobec narzeczonej. - Jeśli to Soren unika kontaktu i skonkretyzowania dat dotyczących zaślubin, to wina leży po stronie Averych i z pewnością twój ojciec jest tego świadom - dodała uspokajająco. Jeśli Nonna była z nią szczera, a wyczuwała, że tak właśnie jest, to nie miała powodów do zmartwień: prowadziła się skromnie i godnie, zachwycała prezencją, może i była nieco zbyt oschła i momentami miewała doprawdy idiotyczne pomysły, zagrażające nie tylko szlacheckiej pozycji ale i uświęconemu połączeniu głowy z resztą ciała, ale poza tym zdawała się kandydatką idealną. A nestor Averych wykazałby się skrajną lekkomyślnością, wypuszczając ją z sięgających po nią ramion. Obydwa rody potrzebowały umocnionego sojuszu - wiedziała o tym nie od dziś.



there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Serpentine Lake [odnośnik]30.07.17 20:03
Burke nie lubiła ludzi miłych – wolała tych szczerych. Za prowizoryczną maską sympatyczności i dobroci zazwyczaj skrywane zostawały ciemne, mroczne sekrety. Zazwyczaj to właśnie ci mili ludzie, zdawali się zawodzić. Nie mogła poradzić nic na to, że przed jej oczami na kilka sekund pojawiła się twarz Duncana. Skrzywiła się mimowolnie. Każda dobroć jaka wyrastała w człowieku powodowana była egoistycznymi pobudkami – choć niektórzy nadal próbowali udowodnić jej, że jest inaczej. Choćby z głupiego poczucia że zrobiła się coś dobrego, tym samym gest ten automatycznie miał zaspokoić zgłodniałe potwierdzenia ego człowieka. Nie, zdecydowanie nie przepadała ze ludźmi miłymi. Zwłaszcza tymi, którzy okazywali sympatię je, zwłaszcza, gdy jej nie znali. Ona doskonale znała siebie i wiedziała jaka jest – ponura, milczącą, często gruboskórna i nieokrzesana. Każdy - kto nie znał jej tak jak znała ją Deirdre i Perseus z którym łączyły ich lata stopniowego poznawania się – bez wyjątku kłamał. Tristan Rosier zaś był jednym z najwybitniejszych kłamców, bowiem Burke odnosiła czasem wrażenie, że czerpie przyjemność z doprowadzania jej na skraj wytrzymałości. Że każda jej odmowa, atak, jest witana z największą możliwą radością, niczym oczekiwany prezent na jedno z świąt. A ona nie była podrzędnym prezentem, choć wiedziała że dokładnie taka rola przypadała jej przez wzgląd na urodzenie. W ponurej duszy rozbrzmiewał dysonans, między pogodzeniem się ze swoim losem, jak i lekkimi podrygami, które próbowały ledwie zauważalnie postawić się temu stwierdzeniu – niczym ryba wyrzucona na powierzchnie szamocząca się ostatnie kilka razy, nim ujdzie z niej życie.
W pierwszym odruchu chciała wymienić Perseusa, słowa jednak ugrzęzły w jej gardle nie chcąc przyjść. Prawie automatycznie wracając ponownie do spotkanie na Wyspie Achil. Znów miała przed oczami jego obliczę, gdy wyciągał spod wody Lustro. Ale też chwilę później w głowie zamajaczył obraz w którym wyprzedził ją w wodzie – znów chciał pokazać jej kto w tym duecie ma przewagę. Jakże pomyliła się, gdy stając już na brzegu spotkał ją narzucając na ramiona ciepły materiał. Z opiekuńczością, o którą go nie podejrzewała, przygaszając tym samym rozżarzały gniew, który zdawał rozpalać się w niej na nowo.
Rozciągnęła usta w podłużnej linii nie odpowiadając na pytanie. Pozwalając by wymowna cisza sama udzieliła odpowiedzi. Nie mogła, nie chciała przyznać, że znalazła kogoś, bo jednocześnie i Perseusz doprowadzał ją do trudnej do opanowania i zrozumienia furii, która rozsiewała się błyskawicznie w jej ciele paląc po drodze wszystko inne.
Uważne spojrzenie błyskawicznie zmieniło swój cel. Zielone tęczówki Nonny skierowały się na twarz Deirdre, nie potrafiąc zrozumieć dlaczego broni Rosiera. Zmarszczyła lekko brwi, by zaraz jedną z nich unieść lekko do góry.
- Och, doprawdy? – zapytała w sumie retorycznie – nie interesowały jej jego powody do dumy czy buty. Nie potrzebowała ich – nic by nie zmieniły w jej odczuciach. Nadal reagowałaby alergicznie na jego obecność, na każde jedno uniesienie kącików ust ku górze. Westchnęła wypuszczając na świat kolejne słowo.
- Wiem. – przyznała w końcu spokojnie, nie opuściła głowy w wyrazie wstydu, ani nie zalała ją nagła fala czerwieni barwiącej policzki wstydem. Postąpiła nierozsądnie, nieodpowiedzialnie nawet głupio. Ale na samo nazwisko, czy wspomnienie Rosiera, stawała na opak wszystkiemu nie potrafiąc nie postawić się w opozycji do niego. Nie rozumiejąc co powoduje w niej tak ośli upór i co doprowadzane w jej żołądku jej do wżenia. Może – ale tylko może – gdyby przed laty nie odarła się z uczuć, wiedziałaby, że jest to irytacja. Czasem było już tak, że danej jednostki nie dało się po prostu znieść. Nieważne, czy była mocno zakotwiczona w życiu, czy też powiewała gdzieś ledwie widoczna z boku. Do niedawna Rosier był jedynie majakiem czasem pojawiającym się obok, już niedługo miał stać się stałą częścią rodziny. – Po prostu nie mogę go znieść. – skapitulowała marszcząc lekko nos. Nie zastanawiając się co pokaże danym gestem. Przez chwilę wyzbywając się wszystkich nawyków skrzętnie pilnowanych przy innych.
Milczała pozwalając by Deirdre mówiła. By punkt po punkcie wymieniała, co rzekomo robi źle, ale jednak nie potrafiła odepchnąć na bok cichego głosiku, który namolnie powtarzał cały czas jedno i to samo zdanie.
- To za mało. – przecięła w końcu głuchą ciszę odwracając wzrok w stronę jeziora, obserwując jedną z kaczek pływającą na środku zalewu. Czy godnie reprezentowała ród? Starała się najmocniej jak mogła, robiła wszystko by nie przynieść nazwisku hańby. Nie sprzeciwiała się małżeństwu, broniła tradycji godząc się na nową rolę. A jednak mimo wszystko w oczach ojca nadal dostrzegała chłód i swojego rodzaju zawód…? Czasem sądziła, że wolałby by to ona zginęła zamiast jej brata. Że z jego poczynań byłby bardziej rad. Że chociaż on mógłby dostrzec w twardym, złudnie podobnym do jej, zielonym spojrzeniu mógłby dostrzec choć odrobinę dumy, której jej udało ujrzeć się tylko raz.


You say

"I can fix the broken in your heart You're worth saving darling".
But I don't know why you're shooting in the dark I got faith in nothing.


Wynonna Burke
Wynonna Burke
Zawód : Łowca rzadkich ingrediencj, ex alchemik
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Im difficult, but I promise
I'm worth it.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Snow Queen
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3517-wynonna-persephone-burke https://www.morsmordre.net/t3530-tryton#61808 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t3531-wynonna-burke#61812
Re: Serpentine Lake [odnośnik]31.07.17 11:02
Powątpiewające spojrzenie, wypielęgnowane usta zaciśnięte w wąską linię, uniesiona brew - Wynonnie niezbyt spodobała się usłyszana odpowiedź. Deirdre była tego pewna, wystarczyły drobiazgi, by odczytać emocje przyjaciółki i złożyć z nich pełny obraz urażonej bohaterki. Może nawet nie potrzebowała tych detali, psujących opanowanie arystokratki: wiedziała przecież, że antypatie lady Burke są wyjątkowo silne i że raczej spodziewała się przyjacielskiego przytaknięcia i uznania Rosiera za wroga publicznego numer jeden. Z drugiej strony Tsagairt nigdy nie nadwyrężała swoich przekonań: wybierała szczerość, może brutalną, może nieprzyjemną, ale minimalizującą ryzyko nieporozumień. Wytrzymała ostre spojrzenie brunetki, posyłając jej lekki uśmiech. Nie chciała, by Nonna nabrała przesadnej podejrzliwości co do jej kontaktów z tak namiętnie komplementowanym mężczyzną, nie mogła też podzielić się z nią wszystkimi opiniami, jakie zdołała wyrobić sobie o Rosierze. - Czyż w tak młodym wieku nie przejął już rodzinnego rezerwatu? To wielka odpowiedzialność, wątpię, by nestor Rosierów złożył ją na barkach rozkapryszonego, złośliwego paniczyka - odparła rzeczowo: informacja o zmianach w Kent z pewnością nie ominęła korytarzy Ministerstwa,po których przecież oficjalnie ciągle się poruszała. I chociaż znajdowała odpowiedniejsze powody do dumy - te ociekające krwią, rozmyte w czarnej mgle, wyryte tatuażem na przedramieniu - to wyłącznie ogólnie dostępna kwestia nadawała się do odpowiedniego uargumentowania swych przekonań. Nie musiała jednak ciągnąć tematu i odpowiadać na mniej lub bardziej zawoalowane prychnięcia obrażonej Nonny, która...jednak posiadała resztki zdrowego rozsądku.
Nieco posmutniała, nieco spokorniała i Deirdre uspokoiła się, widząc przebłyski logicznego myślenia. Nie oczekiwała rozszarpywania szat i płaczu nad własną głupotą - to nie było w stylu lady Burke - ale już sam fakt, że potrafiła przyznać się do popełnienia błędu, napawał ją nadzieją na przyszłość. Bezpieczną przyszłość. Miała wiele na głowie a dopóki Nonna nie znajdzie się w troskliwych ramionach męża, Tsagairt czuła się za nią po części odpowiedzialna. Nieco egoistycznie sądziła, że to poniekąd jej towarzystwo wzbudziło w brunetce pragnienie niezależności, co okazywało się dość ryzykowne. Wzdrygnęła się wewnętrznie na myśl o starciu ze smokiem - miała nadzieję, że przyjaciółka się opamięta. A im szybciej stres związany z narzeczeństwem i zaślubinami opadnie, tym lepiej dla stabilności poszukiwaczki przygód. Uśmiechnęła się szerzej, widząc zmarszczony nos lady Burke, dotkniętej tak, jakby to Rosier miał towarzyszyć jej każdego ranka przez resztę życia jako ukochany mąż. Owszem, bywał irytujący, bywał zbyt pewny siebie, bywał szowinistą - a raczej był nim ciągle - ale czy naprawdę drobne niesnaski powinny aż tak wpływać na Wynonnę? Gdyby nie znała jej tak dobrze, podejrzewałaby, że pod teatralnym niezadowoleniem kryją się gorące porywy serca, a Nonna wręcz rozpacza, że nie może znosić Tristana jeszcze częściej i namiętniej. Chętnie podzieliłaby się tym ironicznym spostrzeżeniem, zapewne zachwycona buntowniczą reakcją brunetki, ale zachowała je finalnie dla siebie: widząc smutek lady Burke, nie mogła pozwolić sobie na ewentualne wyprowadzenie jej z równowagi. Zamilkła więc, wpatrując się w kobiecy profil, emanujący rozgoryczeniem, żalem i niezgodą.
- To nie jest zbyt mało, Wynonno - zaprzeczyła zdecydowanie. Nie potrafiła zrozumieć tego posępnego nastroju - Burke naprawdę nie odstawała z towarzystwa dam, ba, zdarzały się niechlubne przypadki zamążpójścia w późniejszym wieku. Może i poszukiwanie ingrediencji nie było zbyt bezpiecznym zajęciem dla damy, ale słabość Burke'ów do czarnomagicznych artefaktów nieco łagodziła to przygodowe zacięcie, sprawiając, że najmłodsza dziedziczka nie powinna kłopotać się swoją opinią. Coś ją jednak gnębiło, coś smuciło i Deirdre powoli pokręciła głową, kładąc swoją chłodną dłoń na ręku przyjaciółki. - Chodź. Ruszmy się. Przyda ci się spacer - zdecydowała, wstając z ławki i bez oczekiwania na zgodę ciągnąc za sobą Nonnę. Powinna ustawić ją do pionu, nie tylko fizycznie: przesadne rozdmuchiwanie nieistniejących problemów wyraźnie jej nie służyło. - Jesteś zaręczona z Sorenem. Jeśli się to zmieni, będę tuż obok, żeby ci pomóc. Na razie przestań szukać problemów tam, gdzie ich nie ma - rzuciła surowo, przekonana, że jedynie chłodne potrząśnięcie dziwnie przejętą Wynonną da jakiekolwiek rezultaty, pozwalające jej stanąć na nogi. - Może powinnaś zainspirować się arogancją i dumą Rosiera i porzucić pozę niewystarczającej mimozy - dodała już nieco łagodniej, zaciskając palce na smukłym nadgarstku kobiety, chcąc dodać jej otuchy, ale i zmotywować do wykonania kilku kroków w bok, w spokojniejszą ścieżkę, gdzie mogłyby porozmawiać dyskretniej. Na ławkach wokół jeziora zbierał się tłum, a obydwie czuły się w takich okolicznościach niezbyt swobodnie.

| ztx2


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Serpentine Lake [odnośnik]06.12.17 17:07
Hep!
Kolejnym czknięciem opuściła pewien wyjątkowo dziwaczny zakątek, w którym napotkała trójkę niezbyt przyjaznych duchów i ich poskramiacza. Sceneria wokół niej zmieniła się; znowu otaczały ją drzewa, ale te, w przeciwieństwie do widzianych poprzednio, wyglądały normalnie, a kawałek dalej widniała wyraźna ścieżka; był to raczej jakiś zadbany park niż las. Nieco dalej po jednej stronie widziała coś połyskującego lekko w półmroku; wyglądało to jak coś w rodzaju jeziora lub stawu, którego powierzchnia nie poruszała się. Od wody dzieliło ją może kilkanaście metrów.
Ale poza tym nie widziała wiele; było już zupełnie ciemno, choć nie wiedziała, która jest godzina. Już od dobrych kilku godzin plątała się tak po różnych miejscach, przerzucana między nimi atakami teleportacyjnej czkawki. Nie dane jej było wrócić spokojnie do domu i wypocząć; zamiast tego pakowała się w coraz to nowe niezręczne sytuacje. Ciekawe, czy u innych dotkniętych tą dolegliwością czkawka również doprowadzała do takich scen? Żałowała teraz, że wcześniej mało interesowała się tą wcale nie tak częstą przypadłością, ale podejrzewała, że anomalie (lub po prostu przemęczenie) doprowadziły do tego, że to schorzenie wystąpiło u niej.
Szybko dotarła do ścieżki, otrzepując szatę. Była ubrana zbyt cienko jak na tak zimną temperaturę, więc nawet owinięcie się ramionami nie uspokoiło drżenia. Nie przygotowała się na szwendanie po nocach (którego w ogóle nie planowała), a pogoda w ostatnich dniach była naprawdę nieprzewidywalna, od wysokich temperatur w dzień do zimnych, wręcz mroźnych nocy.
Miała nadzieję, że jest to jakiś park w Londynie lub innym większym mieście, gdzie mogłaby wreszcie znaleźć kominek i przenieść się do Munga, by zażyć odpowiedni leczniczy eliksir. By się rozgrzać, szła bardzo szybko, niemal biegła, a z jej ust unosiły się obłoczki pary. Czuła się, jakby był styczeń a nie maj. Miała jednak nadzieję że tym razem nie spotka ani duchów, ani żadnego zmutowanego anomaliami stworzenia. Jedyne o czym marzyła to znalezienie się w domu, już po uprzednim zażyciu odpowiedniego lekarstwa mającego ograniczyć dalsze teleportacyjne skoki.
Nagle jednak, gdy była już bliżej obrzeży parku (tak jej się przynajmniej wydawało, biorąc pod uwagę, że między drzewami zaczęła widzieć jakieś oświetlenie) dostrzegła idącą z naprzeciwka sylwetkę... Odruchowo zamarła, niepewna, czy iść dalej jak gdyby nigdy nic, czy może lepiej schować się za pobliskim drzewem. Kto wie, kto mógł tu chodzić w takich czasach i o tak późnej porze?



Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.

Jocelyn Vane
Jocelyn Vane
Zawód : Stażystka uzdrowicielstwa
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
,,,
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4647-jocelyn-vane https://www.morsmordre.net/t4674-poczta-jocelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f316-maxwell-lane-84 https://www.morsmordre.net/t4747-skrytka-bankowa-nr-1200 https://www.morsmordre.net/t4675-jocelyn-vane
Re: Serpentine Lake [odnośnik]07.12.17 20:23
Jego myśli krążyły już wokół kolejnego dnia. Rozmyślał o tajemniczym liście od nieznajomego mężczyzny, którą miał poznać za około dwadzieścia cztery godziny. To właśnie z jego powodu zamiast siedzieć nad materiałami prasowymi, szykować się do snu czy nawet poszukać jakieś rozrywki tą mroźną noc wałęsał się po okolicach Hyde Parku.
Odbył właśnie spotkanie z jedną ze swoich bardziej zaufanych informatorek, kobietą paranoiczną, ale zaufaną i konkretną. Nawet ona nie wiedziała niczego o osobie o imieniu i nazwisku znajdujących się na liście. Dawlish był trochę zaniepokojony tym obrotem spraw, a także nie ścigało go przeświadczenie, że tylko zmarnował swój cenny czas.
Okoliczności spotkania były pomysłem informatorki. Zawsze nalegała na spotkania o dziwnych porach oraz w miejscach odwiedzanych przez mugoli. Peterowi dodatkowe środki bezpieczeństwa nie przeszkadzały, ale miał serdecznie dość przebierania się za nieczarodzieja. Brązowy, mugolski płaszcz zupełnie nie był w jego stylu i nie równał się wygodą z czarodziejską szatą, fedora nie broniła uszu przed zimnem oraz nie ochroniłaby oczu w wypadku natarczywego słońca, zaś buty już po przejściu kilkunastu kroków zaczęły piec go w pięty. Marzył o znalezieniu odosobnionego zakątka, teleportowania się do domu i założenia czarodziejskiego ubrania.
Poszukiwania miejsca odpowiedniego do deportacji zaprowadziły go na obrzeża parku. W pewnym momencie zatrzymał się, uznając, że jest to wystarczająco odludna dzielnica. Dłoń schował do kieszeni w poszukiwaniu różdżki, ale nim ją wyjął rozejrzał się dla pewności. Zmrużył oczy, gdyż wydawało mu się, że ujrzał między drzewami ludzką sylwetkę. W pierwszej chwili pomyślał, że zauważył ducha i ciarki przeszły mu po plecach. Nie lubił ich strasznie, ich obojętności, zimna oraz brak pasji wobec problemów żywych. Podszedł jednak kilka kroków do przodu by się upewnić. Światło nie dochodziło z pełnią swojej siły pomiędzy drzewa, ale wciąż widział podejrzany cień.
- Czy jest tam ktoś? - spytał się ciemności. Czy na pewno ktoś tam był? Może to tylko jego wyobraźnia?
Gość
Anonymous
Gość
Re: Serpentine Lake [odnośnik]07.12.17 22:15
Jej obecny stan naprawdę jej się nie podobał. Nawet jeśli było mnóstwo gorszych przypadłości niż czkawka teleportacyjna, wolałaby jak najszybciej się jej pozbyć. Dolegliwość mogła utrzymywać się nawet dwa tygodnie, a zdecydowanie nie mogła sobie na to pozwolić, więc musiała jak najszybciej dotrzeć do Munga i przyjąć odpowiednie lekarstwo, które mogło powstrzymać dalsze znikania i pojawianie się w różnych losowych miejscach. Było to ryzykowne, bo nigdy nie wiedziała, dokąd trafi, a w czasie szalejących anomalii łatwo było o zagrożenia nawet w miejscach, które dawniej były zupełnie zwyczajne i niewinne.
Teraz wylądowała w czymś w rodzaju parku, i choć z pozoru wydawało się spokojnie (nie napotkała żadnych duchów ani zmutowanego koto-smoka), to mogło być złudne wrażenie. Kto wie, kto się tu mógł czaić? Ona zaś była tylko młódką, roztrzęsioną, zziębniętą i nie wyglądającą najlepiej. Jej włosy były potargane, suknia nieco wymięta, a z tyłu wciąż widniało trochę zeschłych liści, ziemi oraz parę dziur wypalonych przez zionącego ogniem kuguchara. Na co dzień prezentowała się nadzwyczaj schludnie i starannie, dziś wyglądała na nieco sponiewieraną.
Kiedy zauważyła zbliżającą się sylwetkę, zamarła. Miała nadzieję, że to tylko zwykły mugol; w razie zagrożenia ze strony mugola mogła się łatwo obronić zaklęciem, gdyby sytuacja najwyższej konieczności zmusiła ją do sięgnięcia po magię. Teraz i tak kodeks tajności chwiał się w posadach, gdy podobno nawet niemagiczni doświadczali anomalii na własnej skórze. Ale gdyby to był czarodziej o złych zamiarach... wtedy jej sytuacja prezentowała się gorzej.
Na wszelki wypadek wsunęła dłoń do kieszeni, namacując palcami zarys drewna różdżki, by poczuć się odrobinę pewniej, że nie jest zupełnie bezbronna.
Po głosie, którym odezwał się nieznajomy, mogła się domyślić, że był to mężczyzna. Na ile mogła dostrzec w półmroku, wyglądał bardziej mugolsko niż czarodziejsko. Może rzeczywiście był to zwykły, zbłąkany mugol? Najwyraźniej samotny; oprócz niego nie widziała ani nie słyszała nikogo innego. Dopiero, kiedy się w tym upewniła (choć i tak mogła się mylić), zdecydowała się nieznacznie wysunąć z cienia i podejść bliżej, wciąż zachowując wyraźną ostrożność i podejrzliwość, gotowa uciekać lub sięgnąć po magię, gdyby tylko została do tego zmuszona.
Mężczyzna już po chwili mógł zobaczyć niewysoką, drobną sylwetkę i młodą, ładną twarz otoczoną jasnobrązowymi włosami. Przez dłuższą chwilę wpatrywała się w niego, lustrując go uważnym wzrokiem. Była ubrana jak spora część czarownic, preferując długie sukienki o staromodnym kroju, choć mugol prawdopodobnie mógłby ją uznać po prostu za osobę z zamiłowaniem do staroświeckiej mody.
- Czy jesteśmy w Londynie? – zapytała go tylko. Mugol czy nie, na pewno potrafiłby udzielić odpowiedzi na takie pytanie. Może nawet potrafiłby jej wskazać drogę do ulicy, choć pewnie i tak wiele by jej to nie powiedziało. Mimo mieszkania w Londynie nie znała mugolskich części miasta, bo trzymała się tych magicznych.



Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.

Jocelyn Vane
Jocelyn Vane
Zawód : Stażystka uzdrowicielstwa
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
,,,
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4647-jocelyn-vane https://www.morsmordre.net/t4674-poczta-jocelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f316-maxwell-lane-84 https://www.morsmordre.net/t4747-skrytka-bankowa-nr-1200 https://www.morsmordre.net/t4675-jocelyn-vane
Re: Serpentine Lake [odnośnik]10.12.17 14:03
Jego wzrok go nie mylił. Z cienia wyłoniła się młoda dziewczyna, czarodziejka, która wyglądała jakby przez ostatnie kilka godzin przeszła bardzo dużo, a oprócz tego była całkowicie zdezorientowana. Dawlish obserwował ją bez zaufania. Nieznajoma mogła znaleźć się w takim stanie z powodu ataku na jej osobę, wpływu anomalii lub serii niefortunnych zdarzeń, na które nigdy by nie wpadł. Mimo tego pierwsze wyjaśnienie, które przyszło mu do głowy, było takie, że biedaczka sama była sobie winna przesadzając z używkami. Wprawdzie wyglądała tylko na zagubioną, a nie na pijaną, ale nigdy nie było wiadomo: może była pod wpływem któreś z nielegalnych substancji magicznej. Nie zamierzał podchodzić, póki nie miał pewności, że nie była narkomanką, której psychodeliczna "podróż" zakończyła się w parku w centrum Londynu. Zawsze lepiej było założyć najgorsze: później nie przeżywało się rozczarowania.
- Tak. Jesteśmy niedaleko Serpentine Lake - wyjaśnił jej krótko. Głową kiwnął w stronę, gdzie niedawno widziała połyskujący w świetle księżyca zbiornik wodny. Na wszelki wypadek schował dłoń do kieszeni i przytrzymał nią swoją różdżkę, by w razie potrzeby móc szybko ją wyciągnąć.
Był osobą niemoralną. Oszukiwał, kłamał, wbijał ludziom noże w plecy przez całe swoje życie. Było to niemal jego stylem życia. Wykorzystywanie młodej, bezbronnej czarownicy w środku nocy nie było jednak w jego stylu. Nie był typem człowieka lubującego w agresji i przemocy. Był osobą, która potrafiła przez większość życia wcielić się w rolę uprzejmego i miłego typa aż do momentu, kiedy będzie dobra okazja pokazać swoje prawdziwe "ja".
- Co się stało? - spytał się nie ruszając się z miejsca. Starał się zabrzmieć zaniepokojony, ale było późno i był już trochę zmęczony - Nieudane zaklęcie? - Nie była to próba zgadnięcia. Było to raczej przekazanie, że może swobodnie rozmawiać. Wiedział, że jego strój może być mylący, więc wolał dać znać, że czarodziejka nie musi się martwić kodeksem tajności. Nie był mugolem.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Serpentine Lake [odnośnik]10.12.17 14:24
Na co dzień Jocelyn była wzorową członkinią czarodziejskiego społeczeństwa. Młodą, dobrze wychowaną panną szkolącą się na uzdrowicielkę, stroniącą od używek (nie licząc herbaty) oraz szwendania się po dziwnych miejscach o dziwnych porach. Ale teraz nie wyglądała tak jak zazwyczaj. Było widać, że ostatnie godziny nie były dla niej łaskawe, choć i tak miała dużo szczęścia. Poza osłabieniem i wychłodzeniem nic poważniejszego jej się nie przytrafiło, nie doznała rozszczepienia ani poważniejszych ran. Ucierpiała tylko jej sukienka, którą zapewne będzie się dało jakoś naprawić, gdy wróci do domu. Teraz miała jednak inne priorytety – możliwie szybko i bezpiecznie dostać się do Munga. Nawet nocami zawsze ktoś tam był; wiedziała o tym, bo sporadycznie też zdarzało jej się dostawać nocne zmiany, kiedy były braki w personelu.
Była zaniepokojona i nieufna wobec nieznajomego, niepewna, czego może się po nim spodziewać. Obawiała się ewentualnej napaści, a nocą w takim odludnym miejscu ryzyko padnięcia ofiarą jakiegoś ataku, czy to czarodzieja, czy mugola, było znaczne. Zwłaszcza w takich czasach. Nie bez powodu nawet ojciec przestrzegał ją, żeby nie chodziła nigdzie samotnie po zmroku. Tyle, że trafienie tutaj nie było jej wolą, a teleportacyjnej czkawki.
Spojrzała na mężczyznę wyglądającego jak typowy mugol, który nieoczekiwanie znalazł się na jej drodze i póki co jej nie zaatakował. Stracił już zresztą element zaskoczenia, więc może nie musiała się tak obawiać? Było na tyle ciemno, że nie zauważyła, że i on trzymał w kieszeni różdżkę tak jak robiła to ona, ale była skupiona bardziej na jego twarzy, choć w półmroku bardzo wiele detali umykało. Ciemność rozpraszały tylko światła miasta prześwitujące przez drzewa, ale w promieniu najbliższych metrów nie było żadnej latarni.
Ale mężczyzna zdecydował się odpowiedzieć na jej pytanie, które mogło zabrzmieć dziwnie i rzeczywiście stawiać ją w podejrzanym świetle, jako osobę nie do końca świadomą tego gdzie się znajdowali. Niestety w ciemności nie rozpoznała tego miejsca, elementy układanki zaczęły wskakiwać na swoje miejsce dopiero gdy usłyszała jego nazwę.
- Och! – westchnęła, słysząc, że w istocie byli w Londynie. W parku Serpentine Lake, który owszem, kiedyś kilkukrotnie odwiedziła, ale za dnia. – Jeśli to Londyn... To bardzo dobrze. Chciałam znaleźć się w Londynie.
Po chwili jednak uniosła brwi, gdy mężczyzna wspomniał o zaklęciu. Więc jednak czarodziej?
- Na początku myślałam... że jest pan mugolem – odezwała się; jej głos drżał, ponieważ była zziębnięta. Ale nie była pewna, czy to dobra czy zła wieść. Ale skoro był czarodziejem... – To... czkawka teleportacyjna. Muszę się dostać do Munga. Mógłby mi pan pomóc? – Zdecydowała się powiedzieć mu prawdę. Naprawdę potrzebowała teraz pomocy, musiała dostać się do jakiegoś kominka zanim czkawka znów przerzuci ją na drugi koniec kraju.



Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.

Jocelyn Vane
Jocelyn Vane
Zawód : Stażystka uzdrowicielstwa
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
,,,
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4647-jocelyn-vane https://www.morsmordre.net/t4674-poczta-jocelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f316-maxwell-lane-84 https://www.morsmordre.net/t4747-skrytka-bankowa-nr-1200 https://www.morsmordre.net/t4675-jocelyn-vane
Re: Serpentine Lake [odnośnik]10.12.17 16:37
Za dnia byłoby łatwiej. W pełny świetle dużo szybciej dostrzegłby niewinność na jej twarzy. W półmroku zaś musiał dłużej zastanowić się nad tym, czy można zaufać nieznajomej z parku. W końcu jednak, po chwili ciszy, postanowił podejść kilka kroków bliżej. Wraz z zmniejszaniem się odległości między nimi zaczął dostrzegać coraz więcej szczegółów: pomięte włosy, drżące z zimna wargi, podziurawiona suknia nie nadająca się na nocne spacery przy chłodnej pogodzie.
- Bardzo mi przykro, panienko. Domyślam się, że musiał to być bardzo ciężki wieczór. Czy jest pani ranna? - oznajmił życzliwie i wyciągnął z kieszeni różdżkę. By rozmówczyni się nie przestraszyła obrócił ją w dłoni i od razu schował do kieszeni spodni. Był czarodziejem, ale bardzo nie lubił czarować. Używanie zaklęć było dla niego ostatecznością. Jak się już powoli domyślał nie będzie mu ona potrzebna w towarzystwie młódki (być może rannej, skoro wspominała o Mungu). Nie miał wielkiej ochoty pomagać jej, był zbyt zmęczony, ale trochę zrobiło mu się szkoda zagubionej ofiary magicznej czkawki, poza tym zawsze mógł liczyć później na jakieś wyrazy wdzięczności.
Dlaczego więc w ogóle ruszał różdżkę, zamiast zostawić ją schowaną w płaszczu? Wyjaśniło się to zaraz potem, gdy Dawlish odpiął go i zsunął z swoich ramion. Miał zamiar podarować swój mugolski płaszcz dziewczynie, która zdawała się w tym momencie potrzebować go dużo bardziej, ale nie chciał razem z nim tracić też różdżki, dlatego najpierw przełożył ją do innej kieszeni. Złapał podarunek za kołnierz i wyprostował materiał.
- Pomoc panience to mój dżentelmeński obowiązek, który wykonam z przyjemnością. - Uśmiechnął się tak jakby był adoratorem zapraszającym ją do tańca w trakcie wykwintnego balu; zabrakło tylko tego, by się ukłonił. Z płaszczem wystawionym przed siebie jakby miał zamiar zawiesić go na jej ramiona podszedł do czarownicy, lecz zatrzymał się tuż przed nią czekając, aż sama się nim przykryje.
- Proszę bardzo, w tym będzie panience cieplej. Wykonany jest z najlepszego materiału, jaki potrafią wytworzyć mugole - kłamał jak najęty bez zająknięcia. Liczył na to, że dziewczę nie zna się na mugolach, a nawet jeśli, to będzie zbyt zmęczona, by zauważyć nieprawdę. Dopiero teraz zauważył, jak chłodno było bez wierzchniego okrycia, gdy został w samej, niegrubej koszuli. Z jego ust wyleciał obłok pary.
Gość
Anonymous
Gość

Strona 3 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

Serpentine Lake
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach