Greenwich Park
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Greenwich Park
Olbrzymie, zielone tereny przeznaczane nie tylko na niezwykle urokliwe spacery pozwalające odpocząć od zgiełku miasta, ale i stanowią doskonałe tereny łowieckie. Specjalnie sprowadzone do parku jelenie stanowią wyjątkową rozrywkę podczas letnio-jesiennych polowań, a mieszczące się nieopodal sokolarnie oraz, bardziej popularne wśród czarodziejów, sowiarnie, zapewniają, że to najlepsze miejsce na odbycie polowania wraz z drapieżnymi ptakami. Okoliczne stadniny zachęcają natomiast do konnych przejażdżek specjalnie wytyczonymi do tego szlakami. Niestety, ze względu na bliskość mugoli, nie jest możliwe dosiąść tutaj skrzydlatego wierzchowca.
Dopiero po zejściu na ziemie, dopiero po wykonaniu zadania, dopiero gdy świat przestał szczekać, krakać i się obracać, mogłam poświęcić kobiecie więcej uwagi. Zaczytywałam się w jej angielskości, w jej spojrzeniach i gestach, ale nie miałam żadnego powodu, by wnikać głębiej. A i, choć potrafiłam dużo dostrzec, mylne były często moje osądy. Interpretowanie ludzi i ich emocji było niczym rosyjska ruletka. Giniesz lub nie. Byłam zwolenniczką prostoty, konkretu, twardego stąpania po ziemi. Złośliwość ptaszyska mogła tę kobietę przyblokować. Czasami but, choćby o najbardziej odpornej podeszwie, stapiał się z ciężko z podłożem, czyniąc łatwy krok wielkim wyzwaniem. W moim kraju trenowaliśmy odporność, musieliśmy być zaradni i wytrwali. Robiliśmy to przez całe życie.
Za wcześnie było na osądu, a i ja nie przywykłam do wyciągania zbyt pochopnych wniosków. Stałyśmy naprzeciw, kompletnie obce, złączone przypadkową sytuacją. Nie miało jednak znaczenia, kim była. Wyszłam do niej, uznając, że to, z czym się mierzyła, dla mnie nie stanowiło większej przeszkody. Po rozwiązaniu problemu myśli stygły, a my przez chwilę same mogłyśmy zakończyć wszystko w jednej uprzejmości. Patrzyłam. Zdążyłam tylko skinąć głową po jej podziękowaniu, gdy głodne wrażeń ogary powróciły. Nie po nas jednak, jak szybko zdołałyśmy się przekonać. Ich odejście i tak płynne przejście przez niezbyt spokojną sytuację było tylko zdradliwym punktem, który można było przewidzieć. Zbyt łatwo. Nieporuszona prześledziłam ich drogę, wyszukując powodu, przez który znów miałyśmy je tak blisko. Wydawało się, że w kobiecie te psy budzą namiastkę lęku. Zespół kundli działał jak zorganizowana grupa. Były tutejsze, może nawet szkolone. Nie błądziły bezpańsko, łapiąc się byle resztki. Poszukiwały.
- Mają swój trop – potwierdziłam krótko, marszcząc brwi. Właściwie to z pewnym zaskoczeniem zorientowałam się, że mimo emocji, towarzyszka nie wylewała potoku słów, tempo mowy było wolne, a same słowa skromne i proste. Postępowała tak przez wzgląd na mnie? Wiedziałam, że akcent i brak biegłości stanowiły wizytówkę, której długo jeszcze nie zrzucę. Jeżeli to wszystko prawda, zdecydowanie ułatwiała naszą komunikację.
Nie poruszyłam się, badając wszystkie trzy łby i ewentualne zagrożenie płynące z sytuacji. Ona dalej miała mój płaszcz, ja dalej jej pierścień. Psy zaś nie były nami kompletnie zainteresowane. My jednak obserwowałyśmy je dalej. – Ostrożna bądź – zwróciłam się do niej, przewidując, że wartość, za którą tak zajadle kopały, której tak zajadle broniły, może zwrócić nie tylko moje stopy w stronę drzewa. Po słowach tych, prostych, ale mam nadzieję, zrozumiałych, obeszłam drzewo. Dwie paru psich oczu łypnęły na mnie gniewnie. Nie powinniśmy się zbliżać, ani tym bardziej zaglądać im do rozkopanych dołów. Brakowało właściciela tych futrzaków. Być może trop był na tyle intensywny, że daleko stąd postanowiły się zerwać. Powściągliwość i spokój moich ruchów odrobinę jednak zawiodły. Jeden z pysków wyszczekał w moją stronę lawinę gróźb, lecz ja brody nie spuściłam, nie skuliłam ciała, nie dałam mu poznać, że jakkolwiek się boję. Nie wykonywałam również żadnych nowych ruchów. Gdybym się zbliżyła, byłaby to prowokacja i wtedy któreś kły zanurzyłyby się w ciele. – Patrz, coś mają – zakomunikowałam, widząc, jak jeden z nich, ten najbardziej zaangażowany w wykopaliska zaciskając na czymś pysk, cofa łapy. Pozostałe dwa zdawały się nie odrywać wzroku. Jeden dawno zapomniał o kiju trzymanym niegdyś w pysku. Zbrukany wiosenny trawnik odsłonić miał swój sekret. Gdybym była przesądna, być może z góry założyłabym, że trafi się coś obrzydliwego. Wolałam jednak najpierw to ujrzeć, a dopiero potem wyciągać wnioski.
K3 – co wyjęły psy?
1 – puszkę po mugolskim jedzeniu
2 – gnijące zwłoki małego zwierzęcia
3 – stare szmaty
Za wcześnie było na osądu, a i ja nie przywykłam do wyciągania zbyt pochopnych wniosków. Stałyśmy naprzeciw, kompletnie obce, złączone przypadkową sytuacją. Nie miało jednak znaczenia, kim była. Wyszłam do niej, uznając, że to, z czym się mierzyła, dla mnie nie stanowiło większej przeszkody. Po rozwiązaniu problemu myśli stygły, a my przez chwilę same mogłyśmy zakończyć wszystko w jednej uprzejmości. Patrzyłam. Zdążyłam tylko skinąć głową po jej podziękowaniu, gdy głodne wrażeń ogary powróciły. Nie po nas jednak, jak szybko zdołałyśmy się przekonać. Ich odejście i tak płynne przejście przez niezbyt spokojną sytuację było tylko zdradliwym punktem, który można było przewidzieć. Zbyt łatwo. Nieporuszona prześledziłam ich drogę, wyszukując powodu, przez który znów miałyśmy je tak blisko. Wydawało się, że w kobiecie te psy budzą namiastkę lęku. Zespół kundli działał jak zorganizowana grupa. Były tutejsze, może nawet szkolone. Nie błądziły bezpańsko, łapiąc się byle resztki. Poszukiwały.
- Mają swój trop – potwierdziłam krótko, marszcząc brwi. Właściwie to z pewnym zaskoczeniem zorientowałam się, że mimo emocji, towarzyszka nie wylewała potoku słów, tempo mowy było wolne, a same słowa skromne i proste. Postępowała tak przez wzgląd na mnie? Wiedziałam, że akcent i brak biegłości stanowiły wizytówkę, której długo jeszcze nie zrzucę. Jeżeli to wszystko prawda, zdecydowanie ułatwiała naszą komunikację.
Nie poruszyłam się, badając wszystkie trzy łby i ewentualne zagrożenie płynące z sytuacji. Ona dalej miała mój płaszcz, ja dalej jej pierścień. Psy zaś nie były nami kompletnie zainteresowane. My jednak obserwowałyśmy je dalej. – Ostrożna bądź – zwróciłam się do niej, przewidując, że wartość, za którą tak zajadle kopały, której tak zajadle broniły, może zwrócić nie tylko moje stopy w stronę drzewa. Po słowach tych, prostych, ale mam nadzieję, zrozumiałych, obeszłam drzewo. Dwie paru psich oczu łypnęły na mnie gniewnie. Nie powinniśmy się zbliżać, ani tym bardziej zaglądać im do rozkopanych dołów. Brakowało właściciela tych futrzaków. Być może trop był na tyle intensywny, że daleko stąd postanowiły się zerwać. Powściągliwość i spokój moich ruchów odrobinę jednak zawiodły. Jeden z pysków wyszczekał w moją stronę lawinę gróźb, lecz ja brody nie spuściłam, nie skuliłam ciała, nie dałam mu poznać, że jakkolwiek się boję. Nie wykonywałam również żadnych nowych ruchów. Gdybym się zbliżyła, byłaby to prowokacja i wtedy któreś kły zanurzyłyby się w ciele. – Patrz, coś mają – zakomunikowałam, widząc, jak jeden z nich, ten najbardziej zaangażowany w wykopaliska zaciskając na czymś pysk, cofa łapy. Pozostałe dwa zdawały się nie odrywać wzroku. Jeden dawno zapomniał o kiju trzymanym niegdyś w pysku. Zbrukany wiosenny trawnik odsłonić miał swój sekret. Gdybym była przesądna, być może z góry założyłabym, że trafi się coś obrzydliwego. Wolałam jednak najpierw to ujrzeć, a dopiero potem wyciągać wnioski.
K3 – co wyjęły psy?
1 – puszkę po mugolskim jedzeniu
2 – gnijące zwłoki małego zwierzęcia
3 – stare szmaty
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Varya Mulciber' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 2
'k3' : 2
Różdżka wróciła do jej rąk, Adda z pewną ulgą zważyłą drewno w dłoni. W tych czasach dziwnie było poruszać się bez niej. Może gdyby opanowała magię bezróżdżkową, ale do tego przecież była daleka droga. Daleka, wyboista i trudna, a ona już na głowie miała szlifowanie płynnych przemian w kota, które nadal wychodziły jej z mieszanym skutkiem.
Wsunęła różdżkę do wewnętrznej kieszeni eleganckiego żakietu. Na pierścionek babci chyba jeszcze będzie musiała poczekać, tak samo, jak na oddanie płaszcza swojej wybawicielce.
Skinęła głową na jej ostrzeżenie ― ostatnie, co teraz chodziło jej po głowie, to psi ambaras. Mimo tego, że odzyskała swoją główną broń, wolałaby nie używać mocy na zwykłych psach. Zawsze miała słabość do futrzaków, do psów szczególnie, i choć te konkretne egzemplarze nie wzbudziły jej miłości od pierwszego spojrzenia, to nadal była daleka od miotania zaklęciami na lewo i prawo. Spokój i powaga, tak zawsze powtarzał jej dziadek, kiedy siedzieli w lesie. Co prawda wtedy groziły im co najwyżej rozgniewane bobry, którym nie w smak było burzenie tamy, ale wyniosła stamtąd parę ważnych lekcji.
Między innymi tą, że jeśli masz pod ręką, kogoś, kto zna się na rzeczy, to lepiej się go trzymać.
I tak też Adda nadal stała na boku, w jej oczach malował się cień ciekawości, a nieznajoma działała. Spokojnie, metodycznie, bez strachu, mimo tego, że psy zaczynały bronić znalezionego zasobu. Cokolwiek nim było ― śmierdziało tak, że poczuła, jak poranna bułka podjeżdża jej do gardła.
Pies-kopacz cofnął się spod drzewa o parę kroków, rzucił łup w zieloną trawę. Jeden od razu podążył za nim, drugi obejrzał się jeszcze na jej towarzyszkę. Zmierzył ją spojrzeniem psich ślepi, burknął coś i zaczął badać dół po wykopalisku.
Adda nieśmiało przechyliła się w bok, przeniosła ciężar ciała na drugą nogę. Niewiele brakowało, żeby zobaczyć co tak właściwie… (Zmrużyła oczy, usiłując poskładać w pamięci widziane skrawki). Niewielkie, poszarpane ciałko trudno było zidentyfikować, kiedy nie było się stałym bywalcem przestrzeni leśnych.
― Wygląda jak mały lis ― odezwała się głosem całkiem neutralnym, bez cienia obrzydzenia. Widziała już tyle nieprzyjemnych widoków, była świadkiem tylu przykrych zdarzeń, że zwłoki zwierzątka nie wywarły na niej żadnego wrażenia. Ot, krótkie ukłucie żalu ― przez lubiła futrzanych przyjaciół ― ciemna smuga przemykająca w spojrzeniu i koniec.
― Ciekawe, kto go tu zakopał. I po co ― zastanowiła się na głos, podążając swoją naturą badacza. Adda lubiła mieć odpowiedzi na każde pytanie, na każdą wątpliwość, lubiła też mieć całkiem pokaźny zapas planów awaryjnych.
― Możesz powiedzieć coś więcej?
Wsunęła różdżkę do wewnętrznej kieszeni eleganckiego żakietu. Na pierścionek babci chyba jeszcze będzie musiała poczekać, tak samo, jak na oddanie płaszcza swojej wybawicielce.
Skinęła głową na jej ostrzeżenie ― ostatnie, co teraz chodziło jej po głowie, to psi ambaras. Mimo tego, że odzyskała swoją główną broń, wolałaby nie używać mocy na zwykłych psach. Zawsze miała słabość do futrzaków, do psów szczególnie, i choć te konkretne egzemplarze nie wzbudziły jej miłości od pierwszego spojrzenia, to nadal była daleka od miotania zaklęciami na lewo i prawo. Spokój i powaga, tak zawsze powtarzał jej dziadek, kiedy siedzieli w lesie. Co prawda wtedy groziły im co najwyżej rozgniewane bobry, którym nie w smak było burzenie tamy, ale wyniosła stamtąd parę ważnych lekcji.
Między innymi tą, że jeśli masz pod ręką, kogoś, kto zna się na rzeczy, to lepiej się go trzymać.
I tak też Adda nadal stała na boku, w jej oczach malował się cień ciekawości, a nieznajoma działała. Spokojnie, metodycznie, bez strachu, mimo tego, że psy zaczynały bronić znalezionego zasobu. Cokolwiek nim było ― śmierdziało tak, że poczuła, jak poranna bułka podjeżdża jej do gardła.
Pies-kopacz cofnął się spod drzewa o parę kroków, rzucił łup w zieloną trawę. Jeden od razu podążył za nim, drugi obejrzał się jeszcze na jej towarzyszkę. Zmierzył ją spojrzeniem psich ślepi, burknął coś i zaczął badać dół po wykopalisku.
Adda nieśmiało przechyliła się w bok, przeniosła ciężar ciała na drugą nogę. Niewiele brakowało, żeby zobaczyć co tak właściwie… (Zmrużyła oczy, usiłując poskładać w pamięci widziane skrawki). Niewielkie, poszarpane ciałko trudno było zidentyfikować, kiedy nie było się stałym bywalcem przestrzeni leśnych.
― Wygląda jak mały lis ― odezwała się głosem całkiem neutralnym, bez cienia obrzydzenia. Widziała już tyle nieprzyjemnych widoków, była świadkiem tylu przykrych zdarzeń, że zwłoki zwierzątka nie wywarły na niej żadnego wrażenia. Ot, krótkie ukłucie żalu ― przez lubiła futrzanych przyjaciół ― ciemna smuga przemykająca w spojrzeniu i koniec.
― Ciekawe, kto go tu zakopał. I po co ― zastanowiła się na głos, podążając swoją naturą badacza. Adda lubiła mieć odpowiedzi na każde pytanie, na każdą wątpliwość, lubiła też mieć całkiem pokaźny zapas planów awaryjnych.
― Możesz powiedzieć coś więcej?
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
Rozkładające się w grobowcu z korzeni i uklepanej ziemi truchło nie wywołało żadnego skrzywienia na mojej twarzy. Nos poczuł charakterystyczny zapach i niemal od razu rozpoznał, z czym miałyśmy do czynienia. Ze zwłokami, w dodatku dość świeżymi. Pogrzebany w ziemi futrzak zdechł lub został zamordowany nie dalej niż dwa tygodnie temu. Zanurzające się w nim zębiska musiały zmierzyć się więc z zalęgłym się w gnijących zakamarkach robactwem. Na psiskach jednak zdawało się nie robić to żadnego wrażenia – a nawet jeszcze chętniej wsuwały nos w bezładne kawałki martwego. Ja spoglądałam na to wszystko obojętnie, bez cienia najmniejszej emocji, oznaki wstrętu czy wzruszenia. Przywykłam do smrodu i widoków o wiele bardziej makabrycznych od tego. Podobnie jak te czworonogi moim sensem było polowanie. Ich zdobyczy zaś nie zamierzałam im odbierać. Należała do nich – jakakolwiek była jej historia – i nie wolno nam było w to ingerować.
Dlatego też spojrzałam na zamiary i uważniej przysłuchałam się jej reakcjom, gdy jasne już było, że to jakieś zdechłe ciało. Wyciągała szyję, by dowiedzieć się więcej. Potrząsnęłam głową. W ostrzeżeniu, przestrodze, może groźbie. – Nie nasza to sprawa – oznajmiłam dość chłodno, przecinając jej w dwóch krokach widoki na zabawiające się ze zdobyczą ogary. Jeżeli w ziemi tkwiło coś jeszcze, te pyski z pewnością to wydobędą. Ich węch powalał na kolana nasze możliwości. Wiedziały, gdzie szukać i jak kopać, by wydobyć znalezisko. – Jest ich – odparłam krótko, rzucając jej spojrzenie na tyle intensywne, by pojęła, że wtrącanie się w dziejące się za nami łowy to fatalny pomysł. Jej ciekawość i chęć odsłonięcia tajemnicy nie wydawała mi się jednak czymś, co zasługiwało na naganę. Prosta chęć zgłębienia, identyfikacja. Nie miałam jednak do tego entuzjazmu. Inaczej rozumiałam to, co się działo. Wiedziałam, czym było to zwierzę i podejrzewałam, że mogło zostać tu ukryte tak, aby można było po nie wrócić w stosownej chwili. Albo ktoś uczynił mu pochówek u stóp drzewa.
– Nie – odpowiedziałam na jej ostatnie pytanie. Wiedziałam, że moje zachowanie jest nieprzyjazne i najpewniej ukrócam nasze spotkanie. Nie zależało mi jednak na zacieśnianiu więzi. – Powinnyśmy odejść. Odzyskałaś swoje – obwieściłam, ostatni raz obracając twarz ku psom. Zajęte rozczłonkowywaniem resztek kompletnie straciły nami zainteresowanie. Patrząc w punkt znajdujący się za plecami kobiety, wyruszyłam prosto na nią, ale w ostatniej chwili wyminęłam ją. Nim nasze ramiona się o siebie otarły, wsunęłam jej pierścień do kieszeni i pociągnęłam za tkwiący w jej dłoniach płaszcz. Powinna podążyć za mną i zapomnieć o tym, co tutaj widziała. Pytania kłębiące się w nieznajomej pozostać miały bez odpowiedzi. Ja tymczasem żadnych pytań nie miałam. Nie czułam potrzeby ich zadawania. Rozłożyłam długi płaszcz i wsunęłam go na ramiona. Dość ciężki materiał opadł sztywno, zakrywając mnie.
Jeżeli ta kobieta jest mądra, posłucha i przestanie drążyć. W innym wypadku za głupotę zapłaci kłami wbitymi w łydki. Zdaje się, że nie potrzebowała tego dnia więcej... pecha. Wystarczyło już, że raz tego dnia zostały złamane żelazne zasady. Widziałam jednak różnicę między złodziejstwem a łowami. Między wieczną pamiątką a przemijającymi resztkami. Czy ona też?
Dlatego też spojrzałam na zamiary i uważniej przysłuchałam się jej reakcjom, gdy jasne już było, że to jakieś zdechłe ciało. Wyciągała szyję, by dowiedzieć się więcej. Potrząsnęłam głową. W ostrzeżeniu, przestrodze, może groźbie. – Nie nasza to sprawa – oznajmiłam dość chłodno, przecinając jej w dwóch krokach widoki na zabawiające się ze zdobyczą ogary. Jeżeli w ziemi tkwiło coś jeszcze, te pyski z pewnością to wydobędą. Ich węch powalał na kolana nasze możliwości. Wiedziały, gdzie szukać i jak kopać, by wydobyć znalezisko. – Jest ich – odparłam krótko, rzucając jej spojrzenie na tyle intensywne, by pojęła, że wtrącanie się w dziejące się za nami łowy to fatalny pomysł. Jej ciekawość i chęć odsłonięcia tajemnicy nie wydawała mi się jednak czymś, co zasługiwało na naganę. Prosta chęć zgłębienia, identyfikacja. Nie miałam jednak do tego entuzjazmu. Inaczej rozumiałam to, co się działo. Wiedziałam, czym było to zwierzę i podejrzewałam, że mogło zostać tu ukryte tak, aby można było po nie wrócić w stosownej chwili. Albo ktoś uczynił mu pochówek u stóp drzewa.
– Nie – odpowiedziałam na jej ostatnie pytanie. Wiedziałam, że moje zachowanie jest nieprzyjazne i najpewniej ukrócam nasze spotkanie. Nie zależało mi jednak na zacieśnianiu więzi. – Powinnyśmy odejść. Odzyskałaś swoje – obwieściłam, ostatni raz obracając twarz ku psom. Zajęte rozczłonkowywaniem resztek kompletnie straciły nami zainteresowanie. Patrząc w punkt znajdujący się za plecami kobiety, wyruszyłam prosto na nią, ale w ostatniej chwili wyminęłam ją. Nim nasze ramiona się o siebie otarły, wsunęłam jej pierścień do kieszeni i pociągnęłam za tkwiący w jej dłoniach płaszcz. Powinna podążyć za mną i zapomnieć o tym, co tutaj widziała. Pytania kłębiące się w nieznajomej pozostać miały bez odpowiedzi. Ja tymczasem żadnych pytań nie miałam. Nie czułam potrzeby ich zadawania. Rozłożyłam długi płaszcz i wsunęłam go na ramiona. Dość ciężki materiał opadł sztywno, zakrywając mnie.
Jeżeli ta kobieta jest mądra, posłucha i przestanie drążyć. W innym wypadku za głupotę zapłaci kłami wbitymi w łydki. Zdaje się, że nie potrzebowała tego dnia więcej... pecha. Wystarczyło już, że raz tego dnia zostały złamane żelazne zasady. Widziałam jednak różnicę między złodziejstwem a łowami. Między wieczną pamiątką a przemijającymi resztkami. Czy ona też?
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Lubiła wiedzieć co się dzieje, tak po prostu. Lubiła być zorientowana w możliwie jak największej ilości spraw, miała też całkiem dobrą pamięć. Może to był jeden z powodów ― kolejny w zasadzie ― który skłonił ją parę lat temu do wyboru takiej, a nie innej ścieżki kariery? Czasem zastanawiało ją, na ile to rozmowa z mamą i dziadkiem ją wtedy przekonała, a na ile była to robota jakiegoś wewnętrznego głosu.
Lubiła wiedzieć co się dzieje, ale nic na siłę. Skoro nieznajoma nie chciała udzielić jej odpowiedzi na pytania ― nie drążyła. Przyglądała się po prostu, łowiła strzępki informacji, które dostarczały jej psy. Było tego niewiele, zwłaszcza, że szczelnie zasłaniały cielskami swoje odkrycie, ale wystarczyło by ugasić początkowe ukłucie ciekawości.
Skinęła w milczeniu głową na jej słowa. Miała rację ― to nie była ich sprawa. To, co ją tu faktycznie trzymało ― różdżka i pierścionek ― było już prawie odzyskane, wystarczyło się wymienić i odejść w swoją stronę, wrócić do przerwanych zajęć. Adda sięgnęła myślami naprzód, na szybko przejrzała w myśli sprawy, którymi musiała się jeszcze dzisiaj zająć. Jeśli będzie się streszczać, zamiast stać jak kołek w parku ― może jeszcze zdąży tak naprawdę usiąść i nic nie robić. Zdąży odpocząć.
Uśmiechnęła się pod nosem, kiedy nieznajoma odebrała od niej płaszcz i narzuciła go na ramiona. Mimo tego, że wyglądał strasznie poważnie ― w pewien sposób do niej pasował. Do ostrego akcentu, szorstkich słów i zaciętego spojrzenia.
Wsunęła dłonie do kieszeni, palce wybadały znajomy, okrągły kształt, serce zabiło jej jakby nieco radośniej. Zawsze lubiła ten pierścionek. Gdyby nie fakt, że szpieg nie powinien się niczym wyróżniać ― nosiłaby go na co dzień.
Spojrzała jeszcze raz w stronę psów, po raz ostatni zawiesiła też spojrzenie na znajomej, która pomogła jej w potrzebie. Starała się zapamiętać jej twarz, schować ją gdzieś między wspomnienia. Jeśli kiedyś będzie miała problem, a zdarzy się tak, że i ona będzie w pobliżu ― pomoże jej. Zawsze starała się spłacać swoje długi, a to spotkanie ― w parku, pod drzewem ― jak najbardziej klasyfikowało się jako dług. Bardzo głupi i bardzo pechowy dług.
/zt
Lubiła wiedzieć co się dzieje, ale nic na siłę. Skoro nieznajoma nie chciała udzielić jej odpowiedzi na pytania ― nie drążyła. Przyglądała się po prostu, łowiła strzępki informacji, które dostarczały jej psy. Było tego niewiele, zwłaszcza, że szczelnie zasłaniały cielskami swoje odkrycie, ale wystarczyło by ugasić początkowe ukłucie ciekawości.
Skinęła w milczeniu głową na jej słowa. Miała rację ― to nie była ich sprawa. To, co ją tu faktycznie trzymało ― różdżka i pierścionek ― było już prawie odzyskane, wystarczyło się wymienić i odejść w swoją stronę, wrócić do przerwanych zajęć. Adda sięgnęła myślami naprzód, na szybko przejrzała w myśli sprawy, którymi musiała się jeszcze dzisiaj zająć. Jeśli będzie się streszczać, zamiast stać jak kołek w parku ― może jeszcze zdąży tak naprawdę usiąść i nic nie robić. Zdąży odpocząć.
Uśmiechnęła się pod nosem, kiedy nieznajoma odebrała od niej płaszcz i narzuciła go na ramiona. Mimo tego, że wyglądał strasznie poważnie ― w pewien sposób do niej pasował. Do ostrego akcentu, szorstkich słów i zaciętego spojrzenia.
Wsunęła dłonie do kieszeni, palce wybadały znajomy, okrągły kształt, serce zabiło jej jakby nieco radośniej. Zawsze lubiła ten pierścionek. Gdyby nie fakt, że szpieg nie powinien się niczym wyróżniać ― nosiłaby go na co dzień.
Spojrzała jeszcze raz w stronę psów, po raz ostatni zawiesiła też spojrzenie na znajomej, która pomogła jej w potrzebie. Starała się zapamiętać jej twarz, schować ją gdzieś między wspomnienia. Jeśli kiedyś będzie miała problem, a zdarzy się tak, że i ona będzie w pobliżu ― pomoże jej. Zawsze starała się spłacać swoje długi, a to spotkanie ― w parku, pod drzewem ― jak najbardziej klasyfikowało się jako dług. Bardzo głupi i bardzo pechowy dług.
/zt
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
Moja pomoc nie wiązała się z oczekiwaniem rekompensaty. Nieobciążony żadną podniosłą myślą umysł podjął decyzję i skłonił ciało, które dobrze wiedziało, jak działać w tych okolicznościach. Zupełnie jakby stopy odtwarzały dziesiątki podobnych, przepracowanych już schematów - bez drżenia nowicjusza i spontaniczności w ruchu. Mimo to sam mój gest był dość zadziwiający dla mnie samej. Była mi obca, nieistotna, kolejna angielska wiedźma mijana w londyńskiej dzielnicy. Na pozór więc nasze spotkanie nie miało już żadnego znaczenia.
Wdzięczna jej byłam za milczenie i brak nadgorliwości. Znałam ludzi łasych na zawiązywanie więzi, kiedy ja wcale nie miałam na to ochoty. Nieznajoma miała pytania - miała ich pewnie jeszcze więcej poza tymi, które wyjawiła na głos. Mogła więc drążyć i próbować mnie zatrzymać, nie odpuścić psom tak żywo zaintrygowanym swym znaleziskiem. Jednak w przelocie, w sekundzie skrzyżowanych spojrzeń ujrzałam jej zgodę, ciche porozumienie wobec mojej sugestii. Nie próbowała demolować spokoju, jaki udało się kilka chwil temu wypracować. Zapinałam wprawnie guziki ciężkiego okrycia. Włosy wyjęłam spod materiału ulokowanego na plecach, a następnie mocniej zawiązałam w talii skórzany pas. Syberyjskie okrycie wydawało się nieco zbyt ciepłe jak na tę porę, ale mnie nie obchodziło, jak jestem postrzegana. To nie ono mnie przegrzewało - to ta szalenie wiosenna pogoda i wbijające się między oczy promienie.
Skręciłam głową, jakbym zamierzała rzucić jej ostatnie spojrzenie. Jednak moje oczy nie zdążyły dotrzeć do jej twarzy. W połowie ruchu rozmyśliłam się. Ponownie utkwiłam wzrok w przestrzeni zielonego trawnika. Przez chwilę nasze myśli były przerywane wyłącznie powarkiwaniem psisk. Nie było powodu, by zostać tutaj dłużej. Dlatego odeszłam, wyruszając w swoją stronę. To miejsce przestało być dla mnie ciekawe. Zdarzenie ze złotym piórem stało się pewnym urozmaiceniem, ale i tak ostatecznie Greenwich Park nie wydało mi się na tyle przyjazne, bym potrzebowała wrócić. Pole pełne łowców o stylu i motywacjach, z którymi nie potrafiłam się zgodzić. Stopę wcisnęłam pewnie w kępkę świeżej trawy. Już więcej nie ujrzałam kobiety okradzionej przez sprytne ptaszysko, ale wiedziałam, że los bywał nieprzewidywalny - niestety. Być może będzie nam dane jeszcze raz skrzyżować drogi.
zt
Wdzięczna jej byłam za milczenie i brak nadgorliwości. Znałam ludzi łasych na zawiązywanie więzi, kiedy ja wcale nie miałam na to ochoty. Nieznajoma miała pytania - miała ich pewnie jeszcze więcej poza tymi, które wyjawiła na głos. Mogła więc drążyć i próbować mnie zatrzymać, nie odpuścić psom tak żywo zaintrygowanym swym znaleziskiem. Jednak w przelocie, w sekundzie skrzyżowanych spojrzeń ujrzałam jej zgodę, ciche porozumienie wobec mojej sugestii. Nie próbowała demolować spokoju, jaki udało się kilka chwil temu wypracować. Zapinałam wprawnie guziki ciężkiego okrycia. Włosy wyjęłam spod materiału ulokowanego na plecach, a następnie mocniej zawiązałam w talii skórzany pas. Syberyjskie okrycie wydawało się nieco zbyt ciepłe jak na tę porę, ale mnie nie obchodziło, jak jestem postrzegana. To nie ono mnie przegrzewało - to ta szalenie wiosenna pogoda i wbijające się między oczy promienie.
Skręciłam głową, jakbym zamierzała rzucić jej ostatnie spojrzenie. Jednak moje oczy nie zdążyły dotrzeć do jej twarzy. W połowie ruchu rozmyśliłam się. Ponownie utkwiłam wzrok w przestrzeni zielonego trawnika. Przez chwilę nasze myśli były przerywane wyłącznie powarkiwaniem psisk. Nie było powodu, by zostać tutaj dłużej. Dlatego odeszłam, wyruszając w swoją stronę. To miejsce przestało być dla mnie ciekawe. Zdarzenie ze złotym piórem stało się pewnym urozmaiceniem, ale i tak ostatecznie Greenwich Park nie wydało mi się na tyle przyjazne, bym potrzebowała wrócić. Pole pełne łowców o stylu i motywacjach, z którymi nie potrafiłam się zgodzić. Stopę wcisnęłam pewnie w kępkę świeżej trawy. Już więcej nie ujrzałam kobiety okradzionej przez sprytne ptaszysko, ale wiedziałam, że los bywał nieprzewidywalny - niestety. Być może będzie nam dane jeszcze raz skrzyżować drogi.
zt
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Greenwich Park
Szybka odpowiedź