Greenwich Park
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Greenwich Park
Olbrzymie, zielone tereny przeznaczane nie tylko na niezwykle urokliwe spacery pozwalające odpocząć od zgiełku miasta, ale i stanowią doskonałe tereny łowieckie. Specjalnie sprowadzone do parku jelenie stanowią wyjątkową rozrywkę podczas letnio-jesiennych polowań, a mieszczące się nieopodal sokolarnie oraz, bardziej popularne wśród czarodziejów, sowiarnie, zapewniają, że to najlepsze miejsce na odbycie polowania wraz z drapieżnymi ptakami. Okoliczne stadniny zachęcają natomiast do konnych przejażdżek specjalnie wytyczonymi do tego szlakami. Niestety, ze względu na bliskość mugoli, nie jest możliwe dosiąść tutaj skrzydlatego wierzchowca.
Obecna rzeczywistość była pełna cieni i niepokojów. Daleko było jej do sielanki z lat dziecięcych, kiedy wszystko wydawało się kolorowe i radosne. Była ciężka, niosąca ze sobą grozę i konieczność przewartościowania pewnych priorytetów i spojrzenia na niektóre sprawy inaczej. Należało dorosnąć i opowiedzieć się po konkretnej stronie. Nie w stylu Sophii byłaby bierność i zobojętnienie wobec tragedii. W rodzinnym domu wychowano ją w szacunku do dobrych wartości, do równości i sprawiedliwości. Uczono ją, że trzeba walczyć nie tylko o marzenia, ale też o ideały, o to, by słuszne wartości nie zginęły, o to, by niewinni i słabsi nie musieli żyć w strachu ani ginąć za nieodpowiednie pochodzenie. Była córką Cartera i Skamanderówny. Mając takie korzenie, nie mogła chować głowy w piasek i udawać, że nic się nie dzieje.
Anomalie uczyły pokory. Sophia musiała wiele razy się z nimi zmierzyć, zanim w końcu odniosła upragnione zwycięstwo. Tym słodsze ono było po tym paśmie niepowodzeń, podczas których coraz częściej kwestionowała swoje umiejętności. Ale udało się – tego wieczoru ubyło jednej anomalii. Nie chciała póki co myśleć o tym, że w tym samym czasie mogło przybyć kilka kolejnych. Walka z nimi naprawdę była jak mierzenie się z wielogłowym stworem, którego głowy po obcięciu odrastały jeszcze liczniejsze i groźniejsze niż wcześniej.
Póki co syciła się tym, że im się powiodło, że pierwszy raz stanęła naprzeciwko anomalii i uczestniczyła w jej pokonaniu od początku do końca. Wciąż była młoda, na tyle, by nie stracić swojego zapału i pewnej wiary w świat. Nie miała też pojęcia, jakie brzemię dźwiga na swoich barkach Samuel. Jej spojrzenie wciąż było płomienne i uparte, nawet jeśli pod oczami rysowały się cienie.
Swoimi słowami sprowadził ją jednak do rzeczywistości.
- Pamiętam – rzekła; słyszała o tym, że byli inni, którzy atakowali członków Zakonu przy anomaliach. Wiedziała, że nie tylko oni interesują się nimi, że zawsze znajdowali się tacy, którzy mogli chcieć wykorzystać ich moce do swoich celów, niekoniecznie dobrych. Także zastanawiało ją, skąd znali sposób ujarzmienia anomalii i po co w ogóle próbowali to robić. Raczej nie wierzyła, że osoby chcące naprawić magię z dobroci serca atakowałyby innych, którzy to robią. Tu musiało chodzić o coś innego. Tylko o co?
- Wiem, że musimy uważać, bo nie tylko my chcemy naprawiać anomalie. To zapewne potencjalnie kuszące źródło magii, którą można spożytkować w różnych celach, jeśli tylko się wie, jak to zrobić... – powiedziała, spoglądając na niego.
Słysząc pochwałę, zdziwiła się, ale skinęła głową.
- Dziękuję, i chyba nie muszę mówić, że i ty spisałeś się świetnie. – Gdyby nie on, nie wiadomo, czy by się udało. Wiedziała o tym. – I czuję się z nas dumna, z tego, co dzisiaj razem zrobiliśmy. Ale wiem też, że to wciąż niewiele, biorąc pod uwagę, ile jeszcze jest anomalii – odezwała się. Oboje zdawali sobie sprawę, że do zrobienia było o wiele więcej. Że naprawienie jednej anomalii nie rozwiąże problemu z nimi. – Ale nawet taki sukces może pewnego dnia przybliżyć nas do tego, żeby anomalie zniknęły.
Rozejrzała się. Jak na sierpień było zimno i nieprzyjemnie.
- Chyba powinniśmy niedługo lecieć do siebie – odezwała się po chwili, wiedząc, że jutro znowu czeka praca aurora. – Jeszcze raz dziękuję za dzisiaj, Sam. Dobrze było walczyć z tym u twojego boku. Jesteś świetnym aurorem. – I świetnym Zakonnikiem Feniksa, ale tego już nie powiedziała głośno. Niemniej jednak wierzyła w niego.
Anomalie uczyły pokory. Sophia musiała wiele razy się z nimi zmierzyć, zanim w końcu odniosła upragnione zwycięstwo. Tym słodsze ono było po tym paśmie niepowodzeń, podczas których coraz częściej kwestionowała swoje umiejętności. Ale udało się – tego wieczoru ubyło jednej anomalii. Nie chciała póki co myśleć o tym, że w tym samym czasie mogło przybyć kilka kolejnych. Walka z nimi naprawdę była jak mierzenie się z wielogłowym stworem, którego głowy po obcięciu odrastały jeszcze liczniejsze i groźniejsze niż wcześniej.
Póki co syciła się tym, że im się powiodło, że pierwszy raz stanęła naprzeciwko anomalii i uczestniczyła w jej pokonaniu od początku do końca. Wciąż była młoda, na tyle, by nie stracić swojego zapału i pewnej wiary w świat. Nie miała też pojęcia, jakie brzemię dźwiga na swoich barkach Samuel. Jej spojrzenie wciąż było płomienne i uparte, nawet jeśli pod oczami rysowały się cienie.
Swoimi słowami sprowadził ją jednak do rzeczywistości.
- Pamiętam – rzekła; słyszała o tym, że byli inni, którzy atakowali członków Zakonu przy anomaliach. Wiedziała, że nie tylko oni interesują się nimi, że zawsze znajdowali się tacy, którzy mogli chcieć wykorzystać ich moce do swoich celów, niekoniecznie dobrych. Także zastanawiało ją, skąd znali sposób ujarzmienia anomalii i po co w ogóle próbowali to robić. Raczej nie wierzyła, że osoby chcące naprawić magię z dobroci serca atakowałyby innych, którzy to robią. Tu musiało chodzić o coś innego. Tylko o co?
- Wiem, że musimy uważać, bo nie tylko my chcemy naprawiać anomalie. To zapewne potencjalnie kuszące źródło magii, którą można spożytkować w różnych celach, jeśli tylko się wie, jak to zrobić... – powiedziała, spoglądając na niego.
Słysząc pochwałę, zdziwiła się, ale skinęła głową.
- Dziękuję, i chyba nie muszę mówić, że i ty spisałeś się świetnie. – Gdyby nie on, nie wiadomo, czy by się udało. Wiedziała o tym. – I czuję się z nas dumna, z tego, co dzisiaj razem zrobiliśmy. Ale wiem też, że to wciąż niewiele, biorąc pod uwagę, ile jeszcze jest anomalii – odezwała się. Oboje zdawali sobie sprawę, że do zrobienia było o wiele więcej. Że naprawienie jednej anomalii nie rozwiąże problemu z nimi. – Ale nawet taki sukces może pewnego dnia przybliżyć nas do tego, żeby anomalie zniknęły.
Rozejrzała się. Jak na sierpień było zimno i nieprzyjemnie.
- Chyba powinniśmy niedługo lecieć do siebie – odezwała się po chwili, wiedząc, że jutro znowu czeka praca aurora. – Jeszcze raz dziękuję za dzisiaj, Sam. Dobrze było walczyć z tym u twojego boku. Jesteś świetnym aurorem. – I świetnym Zakonnikiem Feniksa, ale tego już nie powiedziała głośno. Niemniej jednak wierzyła w niego.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Tik tak. Czas odmierzany od naprawy, do naprawy. Zegar napraw, ale nie tylko anomalii, chociaż te wydawały się jednym z najbardziej namacalnych symptomów ich błędów. Porażki? Rzeczywiście, pozbyli się Grindewalda otwierając skrzynię, ale jakim kosztem? I czy ta parszywa gnida rzeczywiście zniknęła na zawsze, czy też gdzieś liże rany? Cokolwiek można było złego o nim mówić, nikt nie zaprzeczył jego ogromnej mocy. Mocy, pogrążonej w ciemności. Perspektywa żałośnie odległa i przez wielu zapominana. Błąd. Samuel czuł pokrętną intuicją, że czarnoksiężnik jeszcze się ujawni.
Z kieszeni w końcu wyciągnął paczkę z papierosami, by jeden wsunąć do ust. W palcach pojawiła się zapalniczka, mugolska i to jej płomień rozżarzył tytoniowa końcówkę. Pierwszy, dymny haust przywitał z ulgą. Kolejny wdychał już wolniej, wciąż jedną dłonią przytrzymując miotłę. Przez smugę tytoniowej mgły, przyglądał się kuzynce. Mimo zmęczenia, oblicze miała jaśniejsze, bardziej ożywione niż na początku - Nie jestem pewien, czy chodzi tylko o potencjalne źródło magii - zaczął, odsuwając papierosowy flirt od spierzchniętych warg - Oczywiście nie brakuje szaleńców, którzy we własnym zakresie chcą uszczknąć coś z pulsującej w anomaliach ciemnej mocy, ale... - obrócił pet w palcach, tym razem kierując wzrok na opadający na ziemię popiół - są tacy, którzy widząc nieudolność ministerstwa, po prostu brali sprawę w swoje ręce. Niekoniecznie będąc związanym... z naszymi przyjaciółmi, czy też... nieprzyjaciółmi - zaciągnął się mocno kilka razy i wypuścił nosem kotłujący się w płucach dym - Mhm - nie umiał skomentować słów Sophii. Nie czuł się ani dumny z osiągnięcia, ani też nie oczekiwał pochwały. Był gwardzistą, bardziej doświadczony i w pracy aurorskiej i zakonnej. Od niego po prostu wymagało się by odpowiednio skutecznie wykonał zadanie. Sophia wciąż miała wiele przed sobą, ale i tym razem dostrzegł w niej znajomy ułamek naiwności. Nie było sensu poruszania ich listownej rozmowy na nowo. Przynajmniej nie teraz. Wciąż nie rozumiała, co właściwie chciał jej przekazać. Widać nie był wystarczającym do tego nauczycielem.
Pet zniknął w końcu pod butem, mocno wgniatając go w wilgotna ziemię - Tak, ruszajmy. Właściwie, mam dziś dyżur - raz jeszcze nie odpowiedział na pochwałę - Do zobaczenia, Sophio - odbił sie od ziemi, a miotła porwała go do góry, wprost w ramiona ciemniejącego nieba. Zahamował już w górze, spoglądając na oddalającą się sylwetkę kuzynki. Dopiero, gdy obraz rozmazał się w ciemną plamę, Samuel zawrócił i sam zniknął w odmętach czarnego nieba.
zt x2
Z kieszeni w końcu wyciągnął paczkę z papierosami, by jeden wsunąć do ust. W palcach pojawiła się zapalniczka, mugolska i to jej płomień rozżarzył tytoniowa końcówkę. Pierwszy, dymny haust przywitał z ulgą. Kolejny wdychał już wolniej, wciąż jedną dłonią przytrzymując miotłę. Przez smugę tytoniowej mgły, przyglądał się kuzynce. Mimo zmęczenia, oblicze miała jaśniejsze, bardziej ożywione niż na początku - Nie jestem pewien, czy chodzi tylko o potencjalne źródło magii - zaczął, odsuwając papierosowy flirt od spierzchniętych warg - Oczywiście nie brakuje szaleńców, którzy we własnym zakresie chcą uszczknąć coś z pulsującej w anomaliach ciemnej mocy, ale... - obrócił pet w palcach, tym razem kierując wzrok na opadający na ziemię popiół - są tacy, którzy widząc nieudolność ministerstwa, po prostu brali sprawę w swoje ręce. Niekoniecznie będąc związanym... z naszymi przyjaciółmi, czy też... nieprzyjaciółmi - zaciągnął się mocno kilka razy i wypuścił nosem kotłujący się w płucach dym - Mhm - nie umiał skomentować słów Sophii. Nie czuł się ani dumny z osiągnięcia, ani też nie oczekiwał pochwały. Był gwardzistą, bardziej doświadczony i w pracy aurorskiej i zakonnej. Od niego po prostu wymagało się by odpowiednio skutecznie wykonał zadanie. Sophia wciąż miała wiele przed sobą, ale i tym razem dostrzegł w niej znajomy ułamek naiwności. Nie było sensu poruszania ich listownej rozmowy na nowo. Przynajmniej nie teraz. Wciąż nie rozumiała, co właściwie chciał jej przekazać. Widać nie był wystarczającym do tego nauczycielem.
Pet zniknął w końcu pod butem, mocno wgniatając go w wilgotna ziemię - Tak, ruszajmy. Właściwie, mam dziś dyżur - raz jeszcze nie odpowiedział na pochwałę - Do zobaczenia, Sophio - odbił sie od ziemi, a miotła porwała go do góry, wprost w ramiona ciemniejącego nieba. Zahamował już w górze, spoglądając na oddalającą się sylwetkę kuzynki. Dopiero, gdy obraz rozmazał się w ciemną plamę, Samuel zawrócił i sam zniknął w odmętach czarnego nieba.
zt x2
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Jak pech to pech, a te lubią podobno chodzić parami, chociaż niektórzy twierdzą, że stadami. To nie był najlepszy dzień dla Heatha. Podczas wizyty u Prewettów gdzie miał się uczyć trollinskiego z Julią dopadła go najpierw anomalia pozbawiająca całkowicie przytomności i przy okazji sił , a potem jeszcze zleciały się do niego wyjątkowo niesympatyczne, czarne, ćmy. Guwernantka oczywiście wypytała swojego podopiecznego co się wydarzyło. W końcu widziała, że zazwyczaj energiczny chłopiec nie ma na nic siły, jest trochę osowiały i generalnie snuje się jak cień. Łatwo się domyślić, że po tym jak się wszystkiego dowiedziała o anomalii, oraz utracie przytomności przez Heatha, tak się zdenerwowała, że pomyliła świstoklik. Zamiast do Puddlemere trafili do Londynu w okolice Greenwich Park. Nie ma co jej winić o tę pomyłkę. Pracowała dla Macmillanów od dość niedawna, a tu nic nie chciało iść po jej myśli. Miało być spokojne popołudnie, a tu klops. Do tego wszystkiego jeszcze obawiała się, co się stanie jak wróci do posiadłości z ledwo żywym Heathem, niby anomalnie od niej nie były zależne, ale czy Lord Macmillan będzie miał takie samo zdanie na ten temat?
Na razie te rozmyślania mogła odłożyć na później. Miała ze sobą osłabione dziecko, była w części miasta, której zbyt dobrze nie znała, a następny świstoklik do Puddlemere był dopiero za jakiś czas. Po chwili namysłu postanowiła zabrać się razem z chłopcem do parku. Było blisko to raz, a dwa na pewno były tam jakieś ławki, na których mogliby usiąść. No a po trzecie może chwila odpoczynku na świeżym powietrzu mu trochę pomoże? Pewnie to tylko pobożne życzenie, ale nic innego zrobić nie była w stanie.
Kobieta szybko ogarnęła jakąś wolne miejsce, do tego trochę zacienione i usadowiła tam małego lorda i co jakiś czas na niego spoglądała z niepokojem. Miała nadzieję, że na razie anomalie odpuściły na jakiś czas. Sam Heath był raczej blady, siedział spokojnie, nie kręcił się i nie machał nogami jak to miał zwykle w zwyczaju. Po krótkim spacerze do parku był zmęczony i nie miał też siły zamęczać opiekunki pytaniami.
[11/50]
Ostatnio zmieniony przez Heath Macmillan dnia 02.10.18 7:33, w całości zmieniany 2 razy
The member 'Heath Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
Wraz z kolejnymi dniami lipca Zachary coraz bardziej oddalał się od ścisłego centrum Londynu, korzystając z każdego końca szpitalnej zmiany inaczej niż dotychczas. Natychmiastowy powrót do domu przestał być najistotniejszym celem. Życie powoli zaczynało wracać do rutyny i normy dnia codziennego. Fala pacjentów po pożarze została dawno zażegnana, pozostali jedynie ci, którzy cierpieli z powodu anomalii i wymagali długotrwałej opieki. Myślenie wyłącznie o swoich pacjentach sprawiało zatem, że Zachary nie myślał ani o swoich znajomościach, ani o prywatnym życiu, choć w tym ostatnio wydarzyło się kilka dość ważnych spraw. Ale i o nich Shafiq starał się nie myśleć. Bezgranicznie poświęcał się własnej pracy, jak na złość spędzając z dala od niej coraz więcej czasu. Paradoksalnie robił wszystko, byle nie znaleźć chwili dla siebie, choć bardzo pragnął ją mieć.
Wydawało się więc, że w końcu ją znalazł, kończąc pracę i postanawiając spędzić część wolnego czasu na spacerowaniu po mieście. Pomimo dość egzotycznych szat nie przejmował się tym, jak był odbierany przez innych. Zmęczone spojrzenie jasno dawało do zrozumienia, że był człowiekiem naprawdę zapracowanym i potrzebował chwili dla siebie. Nogi niosły go niemal bez udziału woli. Umysł Zachary'ego ledwie rejestrował zmieniającą się wokół rzeczywistość, coraz rzadszą zabudowę, którą powoli wypełniała coraz bardziej okazała roślinność, aż dotarło do niego, że znalazł się w miejscu, w którym prawdopodobnie nigdy nie był z uwagi na wszędobylską obecność mugoli. Jednakże ani przez moment nie pojawiła się myśl, aby zawrócić. Nie zamierzał rezygnować z wolności, nawet jeśli miała ona być skażona przez niechcianą obecność mugolskiego plemienia. Ignorowanie ich przychodziło mu z niebywałą łatwością, toteż kolejne – bardziej świadome – kroki kierował ku miejscu, gdzie było ich mniej, aż dotarł w przestrzeń wypełnioną ławkami. Mając nadzieję usiąść na moment, ruszył w stronę jednej z nich, zbliżając się także do chłopca oraz towarzyszącej mu kobiety, będąc całkowicie nieświadomym tego, co miało się wydarzyć. Nagły zryw wiatru i deszczu powstrzymał go przed postawieniem kolejnego kroku. Mimo usilnych starań musiał odsunąć się, uświadamiając sobie tym samym, że właśnie zetknął się z anomalią. Zdołał jedynie pochwycić różdżkę z wnętrza swoich szat, jednocześnie starając się uczynić ją niewidoczną dla postronnych, po czym rzucił uważne spojrzenie w stronę chłopca, postanawiając przeczekać ten chwilowy wybuch, aby ostatecznie zbliżyć się do niego i zadać rutynowe pytanie. Czy wszystko w porządku?
Wydawało się więc, że w końcu ją znalazł, kończąc pracę i postanawiając spędzić część wolnego czasu na spacerowaniu po mieście. Pomimo dość egzotycznych szat nie przejmował się tym, jak był odbierany przez innych. Zmęczone spojrzenie jasno dawało do zrozumienia, że był człowiekiem naprawdę zapracowanym i potrzebował chwili dla siebie. Nogi niosły go niemal bez udziału woli. Umysł Zachary'ego ledwie rejestrował zmieniającą się wokół rzeczywistość, coraz rzadszą zabudowę, którą powoli wypełniała coraz bardziej okazała roślinność, aż dotarło do niego, że znalazł się w miejscu, w którym prawdopodobnie nigdy nie był z uwagi na wszędobylską obecność mugoli. Jednakże ani przez moment nie pojawiła się myśl, aby zawrócić. Nie zamierzał rezygnować z wolności, nawet jeśli miała ona być skażona przez niechcianą obecność mugolskiego plemienia. Ignorowanie ich przychodziło mu z niebywałą łatwością, toteż kolejne – bardziej świadome – kroki kierował ku miejscu, gdzie było ich mniej, aż dotarł w przestrzeń wypełnioną ławkami. Mając nadzieję usiąść na moment, ruszył w stronę jednej z nich, zbliżając się także do chłopca oraz towarzyszącej mu kobiety, będąc całkowicie nieświadomym tego, co miało się wydarzyć. Nagły zryw wiatru i deszczu powstrzymał go przed postawieniem kolejnego kroku. Mimo usilnych starań musiał odsunąć się, uświadamiając sobie tym samym, że właśnie zetknął się z anomalią. Zdołał jedynie pochwycić różdżkę z wnętrza swoich szat, jednocześnie starając się uczynić ją niewidoczną dla postronnych, po czym rzucił uważne spojrzenie w stronę chłopca, postanawiając przeczekać ten chwilowy wybuch, aby ostatecznie zbliżyć się do niego i zadać rutynowe pytanie. Czy wszystko w porządku?
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Widać kapryśny los nie pozwalał Zacharemu odpocząć od swojej pracy, która i tak sama z siebie była absorbująca. Chociaż może to nie los tylko jakaś obowiązkowość, etyka pracy czy ki diabeł? Przecież mógł spokojnie zignorować Heatha i pójść w swoją stronę, dalej ciesząc się urokami tego letniego dnia, ale tego nie zrobił. W sumie… trzeba jednak przyznać, że ciężko zignorować kogoś kto właśnie wyprodukował porządną nawałnicę, która nie pozwala przejść kroku dalej. Jednakże najwięcej ‘rozrywki’ ta dziwna anomalia zapewniła opiekunce chłopca, która wydała z siebie cichy okrzyk gdy w sumie została brutalnie zepchnięta, przez gwałtowny podmuch wiatru, z ławki na której do tej pory siedzieli.
Dzisiaj zdecydowanie anomalie polubiły chłopca. Szkoda, że bez wzajemności. Czasem zdarzały się ciekawe psikusy magii, a czasem bardzo męczące i dla chłopca i dla otoczenia. Teraz te zdecydowanie należały to grupy upierdliwych. Już jego najmniej ulubiony świński ryjek był lepszy, przynajmniej mijał i nikomu nie robił krzywdy.
No ale gdy lord Shafiq podszedł do nich, Heath przyjrzał mu się z nieukrywanym zainteresowaniem. Nic dziwnego, w końcu wyglądał nieco inaczej od standardowego brytyjskiego czarodzieja, prawda? Chłopak nawet chciał o coś zapytać, gdy czarodziej mógł się już wreszcie zbliżyć, ale ubiegła go w tym guwernantka, gdy już się pozbierała z ziemi oczywiście. Widać było, że jest trochę roztrzęsiona tymi zawirowaniami magii, które dzisiaj zdecydowanie przybrały na sile i częstotliwości. Dzień pełen wrażeń.
Z niejaką ulgą przyjęła pytanie mężczyzny. Sytuacja powoli zaczynała ją przerastać.
-Och… cały dzień mamy przygody z niesforną magią – rzuciła pozornie lekkim tonem, chociaż minę miała poważny. Miała nadzieję, że czarodziej się zorientuje, że chłopiec nie był do końca świadomy tego jak działają anomalie. Nikt nie chciał by mały Macmillan był w ciągłym strachu przed nimi. – myślę, że Heath jest dzisiaj nimi bardzo zmęczony – obejrzała się na moment na chłopca, szczególnie, iż ten specjalnie nie protestował, że wcale nie jest zmęczony. Po chwili zawahania czarodziejka dodała nieco ciszej tak by mały lord jej nie usłyszał, a czarodziej przed nimi owszem. Od martwienia się byli przecież dorośli, a nie dzieci, prawda? – wydaje mi się, że wcześniej stracił przytomność przez anomalię, ale pewności nie mam. Nie było mnie przy tym. - W międzyczasie chłopiec zdążył się nieco zniecierpliwić tym bardziej, że nie usłyszał wszystkiego.
-Nic mi nie jest. Tylko się zmeczyłem -burknął tylko.
Dzisiaj zdecydowanie anomalie polubiły chłopca. Szkoda, że bez wzajemności. Czasem zdarzały się ciekawe psikusy magii, a czasem bardzo męczące i dla chłopca i dla otoczenia. Teraz te zdecydowanie należały to grupy upierdliwych. Już jego najmniej ulubiony świński ryjek był lepszy, przynajmniej mijał i nikomu nie robił krzywdy.
No ale gdy lord Shafiq podszedł do nich, Heath przyjrzał mu się z nieukrywanym zainteresowaniem. Nic dziwnego, w końcu wyglądał nieco inaczej od standardowego brytyjskiego czarodzieja, prawda? Chłopak nawet chciał o coś zapytać, gdy czarodziej mógł się już wreszcie zbliżyć, ale ubiegła go w tym guwernantka, gdy już się pozbierała z ziemi oczywiście. Widać było, że jest trochę roztrzęsiona tymi zawirowaniami magii, które dzisiaj zdecydowanie przybrały na sile i częstotliwości. Dzień pełen wrażeń.
Z niejaką ulgą przyjęła pytanie mężczyzny. Sytuacja powoli zaczynała ją przerastać.
-Och… cały dzień mamy przygody z niesforną magią – rzuciła pozornie lekkim tonem, chociaż minę miała poważny. Miała nadzieję, że czarodziej się zorientuje, że chłopiec nie był do końca świadomy tego jak działają anomalie. Nikt nie chciał by mały Macmillan był w ciągłym strachu przed nimi. – myślę, że Heath jest dzisiaj nimi bardzo zmęczony – obejrzała się na moment na chłopca, szczególnie, iż ten specjalnie nie protestował, że wcale nie jest zmęczony. Po chwili zawahania czarodziejka dodała nieco ciszej tak by mały lord jej nie usłyszał, a czarodziej przed nimi owszem. Od martwienia się byli przecież dorośli, a nie dzieci, prawda? – wydaje mi się, że wcześniej stracił przytomność przez anomalię, ale pewności nie mam. Nie było mnie przy tym. - W międzyczasie chłopiec zdążył się nieco zniecierpliwić tym bardziej, że nie usłyszał wszystkiego.
-Nic mi nie jest. Tylko się zmeczyłem -burknął tylko.
The member 'Heath Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
Badawcze spojrzenie Zachary'ego przemykało z kobiety na chłopca i z powrotem. Palce kurczowo zaciskały się coraz mocniej wokół drewnianej rączki, obracając ją powoli pod fałdami zwiewnych szat. Sam Zachary był jednak przez chwilę nieco zaabsorbowany tym, co się wydarzyło. Przez dłuższą chwilę tkwił we własnym umyśle, analizując to, czego był świadkiem, aż wreszcie postawił diagnozę zgodną z jego ówczesnymi doświadczeniami, popartą słowami kobiety towarzyszącej chłopcu. Nie sprawiło to jednak, że spojrzenie uzdrowiciela stało się cieplejsze. Chłód dominujący w jasnych tęczówkach przypominał to, co przed chwilą zadziało się wokół niego. Nie było to jednak związane jakkolwiek z prowodyrem zajścia, a wynikało z czystej, zimnej kalkulacji nieustannie towarzyszącej Zachary'emu od ostatnich wydarzeń. Zachowując emocjonalny, czy też w pełni psychiczny spokój, odczuwał komfort panowania nad własną magią; przynajmniej na tyle, by nie prowokować zajść ani wypadków, których twórcą był, będąc dzieckiem. A spoglądając na dziecko, któremu teraz w całości poświęcał swoją uwagę, zaciskając kurczowo palce na różdżce schowanej pod fałdami szat, przestawał przejmować się tym, że gdzieś w oddali znajdowali się mugole mogący być świadkami tego incydentu.
— Rozumiem — odparł krótko, zerkając na kobietę. — Chłopiec rzeczywiście wygląda na zmęczonego — dodał, lecz słowa te skierował zdecydowanie do siebie, jakby wygłoszenie czegoś, co już zauważył miało nadać oczywistemu faktowi rangę ważniejszego ponad pozostałe. W międzyczasie zbliżył się do chłopca i przykucnął przed nim, spomiędzy fałd szat wychylając różdżkę.
— Jestem Zachary — powiedział półszeptem, zerkając na jego opiekunkę. — Jestem uzdrowicielem w Świętym Mungu. Mogę ci pomóc. — Kontynuował, starając się utrzymać z dzieckiem kontakt wzrokowy i pozyskać tę namiastkę zaufania, której potrzebował, by magia zechciała z nim, nimi obojgiem współpracować. I wydawało mu się, że w jakiś sposób tego dokonał, skoro odważył się unieść różdżkę nieco wyżej, kierując jej koniec ku chłopcu, na moment zamykając oczy, jakby chciał uniknąć tego, czego obawiał się najbardziej.
— Paxo Horribilis — wyszeptał, chcąc brzmieć dostatecznie pewnie swojego działania. Głos wprawdzie mu nie zadrżał i nie wykazał oznak zdenerwowania, z jakim zazwyczaj Zachary walczył, gdy musiał rzucać zaklęcia uzdrawiające. Nie chciał wyrządzić chłopcu krzywdy. Przyświecał mu zgoła inny cel i w myślach wzywał Totha, Maat i wszystkich inne, egipskie bóstwa, które dawno zniknęły z powierzchni tego świata, by ocaliły go przed katastrofą.
— Rozumiem — odparł krótko, zerkając na kobietę. — Chłopiec rzeczywiście wygląda na zmęczonego — dodał, lecz słowa te skierował zdecydowanie do siebie, jakby wygłoszenie czegoś, co już zauważył miało nadać oczywistemu faktowi rangę ważniejszego ponad pozostałe. W międzyczasie zbliżył się do chłopca i przykucnął przed nim, spomiędzy fałd szat wychylając różdżkę.
— Jestem Zachary — powiedział półszeptem, zerkając na jego opiekunkę. — Jestem uzdrowicielem w Świętym Mungu. Mogę ci pomóc. — Kontynuował, starając się utrzymać z dzieckiem kontakt wzrokowy i pozyskać tę namiastkę zaufania, której potrzebował, by magia zechciała z nim, nimi obojgiem współpracować. I wydawało mu się, że w jakiś sposób tego dokonał, skoro odważył się unieść różdżkę nieco wyżej, kierując jej koniec ku chłopcu, na moment zamykając oczy, jakby chciał uniknąć tego, czego obawiał się najbardziej.
— Paxo Horribilis — wyszeptał, chcąc brzmieć dostatecznie pewnie swojego działania. Głos wprawdzie mu nie zadrżał i nie wykazał oznak zdenerwowania, z jakim zazwyczaj Zachary walczył, gdy musiał rzucać zaklęcia uzdrawiające. Nie chciał wyrządzić chłopcu krzywdy. Przyświecał mu zgoła inny cel i w myślach wzywał Totha, Maat i wszystkich inne, egipskie bóstwa, które dawno zniknęły z powierzchni tego świata, by ocaliły go przed katastrofą.
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Zachary Shafiq' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 36
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 36
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
„Normalny” Heath pewnie od razu zarzuciłby Zachary’ego co najmniej tuzinem pytań. Nie był oswojony z widokiem cudzoziemców, więc to raczej naturalne, że byłby ciekawy skąd jest czarodziej. Tyle tylko, że w tym konkretnym momencie był zwyczajnie wykończony szalejącą wokół niego magią, która nie chciała się uspokoić. Z tego powodu nie ma się co dziwić, że był dość marudny. W sumie to i tak było nieźle. Niektóre dzieciaki odwalały cyrk z darciem się i w ogóle. Heath tylko wszedł w tryb „nie, bo nie”. Pewnie ktoś inny by się przejął, ale zakładam, że Zachary już niejedno w życiu widział i dąsy dzieciaka nie powinny na nim robić specjalnego wrażenia. Kto wie, może akurat dla Zachary’ego lepiej, że młody nie chciał za bardzo współpracować niż gdyby miał go zasypać pytaniami. A potrafił być w tym upierdliwy, jak każdy pięciolatek.
Gdy Zachary do niego podszedł Heath obserwował go spode łba. Mimo wszystko szept Zachary’ego nadał mu nieco jeszcze aury tajemniczości i ciekawość zwyciężyła nad złym humorem.
-Heath- przedstawił się krótko. – Serio? – w sumie to nie wątpił, że prawie wszystko da się załatwić magią, ale też jakoś na to wcześniej nie wpadł. Zresztą czego spodziewać się po dzieciaku, który myśli tylko o tym by wrócić do domu i paść na twarz.
Młody Macmillan uważnie obserwował koniec różdżki czarodzieja, która została skierowana w jego stronę. Skoro jego guwernantka przed tym nie oponowała to chyba nie było się czego bać, nie? A przynajmniej Heath wychodził z tego założenia. Po tym jak czarodziej użył na chłopcu zaklęcia, Heath siedział przez moment w oczekiwaniu, licząc na to, że zaklęcie zadziała z opóźnieniem czy coś w tym guście ale to nie następowało. Po chwili takiego siedzenia spojrzał pytająco na Zachary’ego.
-Nic się nie zmieniło- zauważył, a w jego głosie można było wyczuć nutkę rezygnacji. Naprawdę miał nadzieję, że to zadziała.
Gdy Zachary do niego podszedł Heath obserwował go spode łba. Mimo wszystko szept Zachary’ego nadał mu nieco jeszcze aury tajemniczości i ciekawość zwyciężyła nad złym humorem.
-Heath- przedstawił się krótko. – Serio? – w sumie to nie wątpił, że prawie wszystko da się załatwić magią, ale też jakoś na to wcześniej nie wpadł. Zresztą czego spodziewać się po dzieciaku, który myśli tylko o tym by wrócić do domu i paść na twarz.
Młody Macmillan uważnie obserwował koniec różdżki czarodzieja, która została skierowana w jego stronę. Skoro jego guwernantka przed tym nie oponowała to chyba nie było się czego bać, nie? A przynajmniej Heath wychodził z tego założenia. Po tym jak czarodziej użył na chłopcu zaklęcia, Heath siedział przez moment w oczekiwaniu, licząc na to, że zaklęcie zadziała z opóźnieniem czy coś w tym guście ale to nie następowało. Po chwili takiego siedzenia spojrzał pytająco na Zachary’ego.
-Nic się nie zmieniło- zauważył, a w jego głosie można było wyczuć nutkę rezygnacji. Naprawdę miał nadzieję, że to zadziała.
The member 'Heath Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
Nie był do końca przekonany, czy rzucanie zaklęć w miejscach publicznych należało do rzeczy właściwych. Zatajanie swojej obecności przed mugolami zdolnymi do wzbudzania niekontrolowanej magii wprowadzała w jego myśli zamęt, który go rozpraszał i czynił nieco wrażliwszym na to, co działo się wokół, a co przede wszystkim było dziełem jego własnych rąk. Niepowodzenie uzdrawiającego czaru kładł zatem na karb tej sytuacji i w zasadzie nie czuł się winnym. W ostatnim czasie zbyt często przytrafiały mu się podobne sytuacje, a wszystko od dnia, w którym spłonęło Ministerstwo. Koszmarna rzeczywistość wywoływała w nim poczucie okrutnego zmęczenia, wzbudzała chęć natychmiastowego odsunięcia się od jakiejkolwiek społeczności i zamknięcia w czterech ścianach własnych komnat, by całą sytuację przemyśleć i być może powrócić do świata zregenerowanym, silnym.
— Nic się nie stało — odpowiedział krótko chłopcu, prostując sylwetkę, kierując spojrzenie gdzieś w dal. Wiedział, że mógł podjąć jeszcze jedną próbę, lecz nie chciał tego robić. Wciąż znajdowali się w miejscu, w którym używanie magii stanowiło zagrożenie ujawnienia się. Naprawdę pragnął uniknąć starcia z konsekwencjami, które tylko czekały, aby chwycić go za nadgarstek i pociągnąć na dno.
— Powinniśmy udać się do szpitala — stwierdził nagle, słowa kierując tym razem do opiekunki Heatha. — Być może to tylko anomalia i wycieńczenie z powodu magii. Może to być także coś poważniejszego — udzielił lakonicznego wytłumaczenia, nie zadając sobie większego trudu wyjaśniania tego, co pojawiło się w jego myślach. Zachowanie bezpieczeństwa stanowiło dla niego pierwszy z priorytetów; doprowadzenie chłopca do pełni sił – drugi.
— Co powiesz na małą wycieczkę do Świętego Munga? — zapytał chłopca, oferując mu możliwość zerknięcia tam, gdzie wcześniej zapewne nie miał okazji zajrzeć. Wprawdzie nie było to zbyt wiele, ale doskonale wiedział, jakim sam był dzieckiem i jak bardzo chłonął wszystko, co mógł zobaczyć, dotknąć lub usłyszeć. Jeśli tylko oczywiście chciał. Choć bywał apodyktyczny w stosunku do pacjentów, których przyjmował i nie miał skrupułów w przekonywaniu, to wychodził z założenia, że chłodny profesjonalizm wymieszany z niewielką ilością dobroci przynosił dużo lepsze efekty; nie tylko w uzdrawianiu, ale i budowaniu odpowiedniej relacji, której oczekiwał w kontaktach na linii uzdrowiciel – pacjent.
— Nic się nie stało — odpowiedział krótko chłopcu, prostując sylwetkę, kierując spojrzenie gdzieś w dal. Wiedział, że mógł podjąć jeszcze jedną próbę, lecz nie chciał tego robić. Wciąż znajdowali się w miejscu, w którym używanie magii stanowiło zagrożenie ujawnienia się. Naprawdę pragnął uniknąć starcia z konsekwencjami, które tylko czekały, aby chwycić go za nadgarstek i pociągnąć na dno.
— Powinniśmy udać się do szpitala — stwierdził nagle, słowa kierując tym razem do opiekunki Heatha. — Być może to tylko anomalia i wycieńczenie z powodu magii. Może to być także coś poważniejszego — udzielił lakonicznego wytłumaczenia, nie zadając sobie większego trudu wyjaśniania tego, co pojawiło się w jego myślach. Zachowanie bezpieczeństwa stanowiło dla niego pierwszy z priorytetów; doprowadzenie chłopca do pełni sił – drugi.
— Co powiesz na małą wycieczkę do Świętego Munga? — zapytał chłopca, oferując mu możliwość zerknięcia tam, gdzie wcześniej zapewne nie miał okazji zajrzeć. Wprawdzie nie było to zbyt wiele, ale doskonale wiedział, jakim sam był dzieckiem i jak bardzo chłonął wszystko, co mógł zobaczyć, dotknąć lub usłyszeć. Jeśli tylko oczywiście chciał. Choć bywał apodyktyczny w stosunku do pacjentów, których przyjmował i nie miał skrupułów w przekonywaniu, to wychodził z założenia, że chłodny profesjonalizm wymieszany z niewielką ilością dobroci przynosił dużo lepsze efekty; nie tylko w uzdrawianiu, ale i budowaniu odpowiedniej relacji, której oczekiwał w kontaktach na linii uzdrowiciel – pacjent.
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pewnie Zachary miał rację co do tego rzucania zaklęć w miejscach publicznych, a co gorsza dostępnych dla mugoli. Chociaż na pewno istniały wyjątki, kiedy to było nieuniknione. Pytanie tylko, czy podleczenie chłopca, który może i nie wyglądał najlepiej, ale raczej nie groziło mu niebezpieczeństwo miałoby jakieś uzasadnienie. No i jeszcze świadomość tego, że mugole również mogli wywoływać anomalie nie była wcale pomocna. Chyba nikt nie miał zbyt wygórowanych ambicji jeśli chodzi o skuteczność czarów. No a przynajmniej większość czarodziejów.
-Mhm- mruknął tylko w odpowiedzi na zapewnienia czarodzieja, że nic się nie stało. Pytanie czy to dobrze czy to źle. Heath na szczęście nie miał zbyt dużej wiedzy na temat anomalii, więc to pytanie pozostało do rozważania co najwyżej jego opiekunce i uzdrowicielowi.
Gdy Zachary rzucił propozycję skierowania się do szpitala, kobieta towarzysząca chłopcu zerknęła nieco nerwowo na młodego. Była w lekkiej rozsypce. Z jednej strony nie chciała wracać z wykończonym dzieckiem do posiadłości, a z drugiej nie wiedziała czy to dobry pomysł iść z uzdrowicielem. Nie, żeby pozwoliła mu machać różdżką na podopiecznym. W końcu jednak uznała, że gorzej już być nie może i można zaryzykować.
-Dobrze – odpowiedziała z cichym westchnieniem – tak zrobimy- zgodziła się z propozycją mężczyzny. Jeśli wszystko się uda, to wrócą do posiadłości jakby nigdy nic się nie wydarzyło.
Za to Heath wcale nie wyglądał na zadowolonego z takiego obrotu spraw. Wcale nie miał ochoty iść gdziekolwiek, najbardziej chciał wrócić do posiadłości. Na szczęście Zachary go całkiem nieźle rozpracował. Słowo wycieczka faktycznie obudziło w małym Macmillanie ciekawość. Normalnie pewnie by się zerwał z ławki i zasypał czarodzieja pytaniami. Teraz jednak nie miał na to siły.
-Uhmmm, okej… - zajrzeć w końcu nie zaszkodzi prawda? Heath nie byłby sobą, gdyby jeszcze dodatkowo nie zadał pytania –A co tam można zobaczyć?- niech mu chociaż powie czego się spodziewać w tym całym Świętym Mungu.
Idą tam
-Mhm- mruknął tylko w odpowiedzi na zapewnienia czarodzieja, że nic się nie stało. Pytanie czy to dobrze czy to źle. Heath na szczęście nie miał zbyt dużej wiedzy na temat anomalii, więc to pytanie pozostało do rozważania co najwyżej jego opiekunce i uzdrowicielowi.
Gdy Zachary rzucił propozycję skierowania się do szpitala, kobieta towarzysząca chłopcu zerknęła nieco nerwowo na młodego. Była w lekkiej rozsypce. Z jednej strony nie chciała wracać z wykończonym dzieckiem do posiadłości, a z drugiej nie wiedziała czy to dobry pomysł iść z uzdrowicielem. Nie, żeby pozwoliła mu machać różdżką na podopiecznym. W końcu jednak uznała, że gorzej już być nie może i można zaryzykować.
-Dobrze – odpowiedziała z cichym westchnieniem – tak zrobimy- zgodziła się z propozycją mężczyzny. Jeśli wszystko się uda, to wrócą do posiadłości jakby nigdy nic się nie wydarzyło.
Za to Heath wcale nie wyglądał na zadowolonego z takiego obrotu spraw. Wcale nie miał ochoty iść gdziekolwiek, najbardziej chciał wrócić do posiadłości. Na szczęście Zachary go całkiem nieźle rozpracował. Słowo wycieczka faktycznie obudziło w małym Macmillanie ciekawość. Normalnie pewnie by się zerwał z ławki i zasypał czarodzieja pytaniami. Teraz jednak nie miał na to siły.
-Uhmmm, okej… - zajrzeć w końcu nie zaszkodzi prawda? Heath nie byłby sobą, gdyby jeszcze dodatkowo nie zadał pytania –A co tam można zobaczyć?- niech mu chociaż powie czego się spodziewać w tym całym Świętym Mungu.
Idą tam
Ostatnio zmieniony przez Heath Macmillan dnia 20.12.18 7:55, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Heath Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
- Wow, byłaś najlepsza! - odezwał się od razu, kiedy Ria skończyła trening. Siedział na trybunach i oglądał całość z rozdziawioną gębą, bo może i umiał grać, jednak ich szkolne rozgrywki to NIC w porównaniu z zawodowcami! Eh nawet w sumie to szkoda mu było, że nie wrócił do szkoły właśnie pod tym względem, że brakowało mu trochę drużyny i w ogóle to już prawie wszystkie dzieciaki w jego wieku wyjechały. Tak jakoś jednak wyszło. No i chyba chciał zostać.
Ostatecznie jednak trochę się nudził trzeba przyznać, ale jak Neala poznała go z Rią to trzeba przyznać, bardzo ożył i od razu ją polubił, bo jak tu nie lubić takiego sportowca, który za chwilę będzie sławny i w ogóle.
Z resztą cały ten trening był mega imponujący i Oscar w sumie zjadł cale opakowanie ciastek i nawet nie zauważył, kiedy to się stało, tak o zniknęły ni smaku prawie nie poczuł, bo za mocno skoncentrowany był na tym lataniu, rzucaniu i w ogóle, aż w końcu cała grupa nie zleciała na dół. Poczekał, aż zawodniczki zaczną wychodzić z szatni i sam zszedł czekać na Rię, bo się umówili że pójdą potem gdzieś. W sumie to nie wiedział gdzie, w sumie pewnie Harpia będzie głodna po treningu, kto by nie był?
- Jak to w ogóle wyszło, że trafiłaś do drużyny, w sensie jak to wygląda? I często trenujecie? - zagadał ją zaraz, jak tylko ruszyli przez park, który był dość niedaleko dzisiejszego miejsca treningu, ponoć coś na stadionie prawdziwym się działo, jakieś anomalie? - I w ogóle byłem pewny, że spadniesz, jak zawisłaś z miotły, przecież poleciałabyś głową w dół, a ty złapałaś kafla!
Może i to nie był prawdziwy mecz, ale TAKIE akcje jak zawodniczka wisząca, zaczepiona o miotłę nogami i łapiaca piłkę zawsze dają przecież emocje. - Przyznaj, to był przypadek?
Z odległości wyglądało strasznie sprawnie, ale Weasley przecież musiałaby być szaleńcem, gdyby tak o, po prostu robiła takie rzeczy. Choć z drugiej strony to on by się chętnie tak nauczył.
- Mogę spróbować? - zagadał zaraz, bo w sumie to miała przy sobie swoją miotłę, a on bardzo dawno nie latał!
Ostatecznie jednak trochę się nudził trzeba przyznać, ale jak Neala poznała go z Rią to trzeba przyznać, bardzo ożył i od razu ją polubił, bo jak tu nie lubić takiego sportowca, który za chwilę będzie sławny i w ogóle.
Z resztą cały ten trening był mega imponujący i Oscar w sumie zjadł cale opakowanie ciastek i nawet nie zauważył, kiedy to się stało, tak o zniknęły ni smaku prawie nie poczuł, bo za mocno skoncentrowany był na tym lataniu, rzucaniu i w ogóle, aż w końcu cała grupa nie zleciała na dół. Poczekał, aż zawodniczki zaczną wychodzić z szatni i sam zszedł czekać na Rię, bo się umówili że pójdą potem gdzieś. W sumie to nie wiedział gdzie, w sumie pewnie Harpia będzie głodna po treningu, kto by nie był?
- Jak to w ogóle wyszło, że trafiłaś do drużyny, w sensie jak to wygląda? I często trenujecie? - zagadał ją zaraz, jak tylko ruszyli przez park, który był dość niedaleko dzisiejszego miejsca treningu, ponoć coś na stadionie prawdziwym się działo, jakieś anomalie? - I w ogóle byłem pewny, że spadniesz, jak zawisłaś z miotły, przecież poleciałabyś głową w dół, a ty złapałaś kafla!
Może i to nie był prawdziwy mecz, ale TAKIE akcje jak zawodniczka wisząca, zaczepiona o miotłę nogami i łapiaca piłkę zawsze dają przecież emocje. - Przyznaj, to był przypadek?
Z odległości wyglądało strasznie sprawnie, ale Weasley przecież musiałaby być szaleńcem, gdyby tak o, po prostu robiła takie rzeczy. Choć z drugiej strony to on by się chętnie tak nauczył.
- Mogę spróbować? - zagadał zaraz, bo w sumie to miała przy sobie swoją miotłę, a on bardzo dawno nie latał!
Greenwich Park
Szybka odpowiedź