Dom aukcyjny Bonhams
AutorWiadomość
Dom aukcyjny Bonhams
Jeden z pierwszych powstałych w Londynie domów aukcyjnych, Bonhams, mieści się nieco dalej od centrum; unikalne czarodziejskie przedmioty można tutaj zdobyć każdego wtorkowego wieczoru. Stara japońska waza z ruszającymi się malowidłami? Ruszające się prehistoryczne posążki smoków? Wybitne rękodzieła sztuki jubilerskiej? Wyjątkowe obrazy najbardziej cenionych magicznych malarzy? A może - lampa Alladyna lub puszka Pandory? Czego tylko pragniesz: Bonhams może spełnić Twoje marzenia.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:22, w całości zmieniany 1 raz
| 20 marca?
Deszczowy wtorek oprócz niezliczonych litrów wody przyniósł ze sobą ogrom pracy.
Garrett miał barwę włosów przetransmutowaną czerń i piegi dla niepoznaki rozmyte za pomocą wprawnej iluzji. Uważał to za bezcelowy absurd - kto miałby rozpoznać go w domu aukcyjnym? - ale Tesa dokładnie w momencie, w którym chciał opuścić biuro aurorów, zagroziła, że brutalnie i bez jakichkolwiek skrupułów wydłubie mu różdżką gałki oczne, jeżeli nie zda się na jej rozsądek. A kim był, żeby jej odmówić, szczególnie że powodzenie ich ostatniej wspólnej akcji zawdzięczał tylko jej? Modląc się w duchu do wszystkich Morgan i Merlinów, żeby przez przypadek nie pomyliła inkantacji, mrużył oczy, żywiąc głęboką nadzieję, że zaraz z czubka głowy nie wyrosną mu jelenie rogi.
Nie wyrosły. Mimo wszystko Tesa na transmutacji znała się jak mało kto.
Echo jej rozwścieczonych słów i pełnych przekleństw epitetów, jakimi opisywała Rogersa (jak ten matoł, nadęty gumochłon, psidwaczy syn mógł kazać jej ślęczeć nad dokumentacją, gdy nieopodal szykowała się tak świetna akcja?) towarzyszyło mu podczas niemalże całej drogi do Bonhams i nie mógł powstrzymać uśmiechu, który sam wpełzał mu na twarz - mało kogo lubił tak jak tę dziewczynę, jakkolwiek nawiedzona, butna i nieroztropna zdawała mu się na początku. Kto inny zmuszałby go do zmiany fryzury przed każdą akcją i z zachwyconym westchnięciem wspominałby, że bez piegów i charakterystycznej rudości wygląda jak kompletnie inna osoba?
I coś było w tym, co tak uparcie powtarzała. Sam miał teraz problemy z rozpoznawaniem własnego odbicia w witrynach mijanych sklepów.
- Ten posążek - zaczął w zadumie, w szarmanckim, niewymuszonym geście otwierając przed Sophią wielkie drzwi domu aukcyjnego, aby mogła przejść przodem. - Dobrze by było, gdybyśmy zdołali namierzyć jego poprzedniego właściciela - rozejrzał się po rozległym holu, do którego weszli; każdemu ich krokowi towarzyszył pogłos stukotu butów - i zadać kilka pytań. Kto wie, czy to przypadek, czy sprawa sięga głębiej. - Ściszył lekko głos, choć gromadzący się wkoło ludzie nie wydawali się chętni do wsłuchiwania w padające pomiędzy ich dwójką słowa. Wręcz przeciwnie - pogrążali się we własnych rozmowach, prywatnych interesach, zawieszali spojrzenia w przestrzeni, uparcie coś kalkulując. Ale, jak to mówią, przezorny zawsze ubezpieczony, strzeżonego Merlin strzeże, a dmuchanie na zimne nikomu jeszcze nie zaszkodziło. - Wolałbym uniknąć starcia z właścicielami manufaktury zaklętych posążków - westchnął jeszcze, bardziej sam do siebie niż do Sophii, jakoś szybciej niż chociażby moment wcześniej wspinając się po schodach prowadzących do pomieszczenia, w którym zaraz miała zacząć się aukcja. - Gotowa?
Deszczowy wtorek oprócz niezliczonych litrów wody przyniósł ze sobą ogrom pracy.
Garrett miał barwę włosów przetransmutowaną czerń i piegi dla niepoznaki rozmyte za pomocą wprawnej iluzji. Uważał to za bezcelowy absurd - kto miałby rozpoznać go w domu aukcyjnym? - ale Tesa dokładnie w momencie, w którym chciał opuścić biuro aurorów, zagroziła, że brutalnie i bez jakichkolwiek skrupułów wydłubie mu różdżką gałki oczne, jeżeli nie zda się na jej rozsądek. A kim był, żeby jej odmówić, szczególnie że powodzenie ich ostatniej wspólnej akcji zawdzięczał tylko jej? Modląc się w duchu do wszystkich Morgan i Merlinów, żeby przez przypadek nie pomyliła inkantacji, mrużył oczy, żywiąc głęboką nadzieję, że zaraz z czubka głowy nie wyrosną mu jelenie rogi.
Nie wyrosły. Mimo wszystko Tesa na transmutacji znała się jak mało kto.
Echo jej rozwścieczonych słów i pełnych przekleństw epitetów, jakimi opisywała Rogersa (jak ten matoł, nadęty gumochłon, psidwaczy syn mógł kazać jej ślęczeć nad dokumentacją, gdy nieopodal szykowała się tak świetna akcja?) towarzyszyło mu podczas niemalże całej drogi do Bonhams i nie mógł powstrzymać uśmiechu, który sam wpełzał mu na twarz - mało kogo lubił tak jak tę dziewczynę, jakkolwiek nawiedzona, butna i nieroztropna zdawała mu się na początku. Kto inny zmuszałby go do zmiany fryzury przed każdą akcją i z zachwyconym westchnięciem wspominałby, że bez piegów i charakterystycznej rudości wygląda jak kompletnie inna osoba?
I coś było w tym, co tak uparcie powtarzała. Sam miał teraz problemy z rozpoznawaniem własnego odbicia w witrynach mijanych sklepów.
- Ten posążek - zaczął w zadumie, w szarmanckim, niewymuszonym geście otwierając przed Sophią wielkie drzwi domu aukcyjnego, aby mogła przejść przodem. - Dobrze by było, gdybyśmy zdołali namierzyć jego poprzedniego właściciela - rozejrzał się po rozległym holu, do którego weszli; każdemu ich krokowi towarzyszył pogłos stukotu butów - i zadać kilka pytań. Kto wie, czy to przypadek, czy sprawa sięga głębiej. - Ściszył lekko głos, choć gromadzący się wkoło ludzie nie wydawali się chętni do wsłuchiwania w padające pomiędzy ich dwójką słowa. Wręcz przeciwnie - pogrążali się we własnych rozmowach, prywatnych interesach, zawieszali spojrzenia w przestrzeni, uparcie coś kalkulując. Ale, jak to mówią, przezorny zawsze ubezpieczony, strzeżonego Merlin strzeże, a dmuchanie na zimne nikomu jeszcze nie zaszkodziło. - Wolałbym uniknąć starcia z właścicielami manufaktury zaklętych posążków - westchnął jeszcze, bardziej sam do siebie niż do Sophii, jakoś szybciej niż chociażby moment wcześniej wspinając się po schodach prowadzących do pomieszczenia, w którym zaraz miała zacząć się aukcja. - Gotowa?
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
|Mi pasuje!
Słowa zaklęty przedmiot zawsze działają na Edgara jak najlepsza przynęta. Od wczesnej młodości interesuje się czarną stroną magii, co zresztą nie powinno dziwić, patrząc na środowisko w którym się wychował. Jej podstawy opanował już dawno temu natomiast swoją niszę odnalazł w klątwach. To właśnie one fascynują go najbardziej, to o nich najwięcej czyta i to one sprawiają, że postanawia przyjść do takiego miejsca jak to. Nie jest koneserem sztuki. Nie chodzi do galerii, by zastanawiać się nad sensem własnego życia podczas kontemplowania układu kilku kresek na niewielkim płótnie. Uważa to za stratę czasu - cennego czasu, który może wykorzystać na tyle bardziej produktywnych sposobów. W domu aukcyjnym pojawia się częściej, bo zdążył się już nauczyć, że można w nim kupić cenny przedmiot od niedoinformowanego sprzedawcy. Tak ma być też dzisiaj, dlatego pojawia się na aukcji zwarty i gotowy do przeprowadzenia najlepszej transakcji w tym miesiącu. Rozgląda się delikatnie po zebranych, ale na pierwszy rzut oka nie widzi tu żadnej poważnej konkurencji. Nie chce mu się wierzyć, że tylko on posiadł informacje o zaklętym posążku. Zerka na zegarek i stwierdza, że ktoś jeszcze może się tutaj pojawić. Niektórzy lubią spóźnione wejścia - on zdecydowanie bardziej woli pojawiać się wszędzie przed czasem i bez zbędnego zwracania na siebie uwagi. Przechadza się powoli po sali, spoglądając na wystawione przedmioty, ale myśli ma zajęte zupełnie czymś innym. Zauważa go znajomy lord, więc Edgar na moment przerywa swoje kontemplacje, by zamienić z nim kilka pustych słów. Po paru dłużących się minutach udaje mu się zakończyć tą bezsensowną konwersację i idzie dalej. Zerka w stronę miejsca, w którym ma zacząć się aukcja, jednak nic nie wskazuje na to, by miała zacząć się w przeciągu kilku najbliższych minut. Zatrzymuje się przed pierwszym obrazem, zawieszając na nim swój wzrok.
Słowa zaklęty przedmiot zawsze działają na Edgara jak najlepsza przynęta. Od wczesnej młodości interesuje się czarną stroną magii, co zresztą nie powinno dziwić, patrząc na środowisko w którym się wychował. Jej podstawy opanował już dawno temu natomiast swoją niszę odnalazł w klątwach. To właśnie one fascynują go najbardziej, to o nich najwięcej czyta i to one sprawiają, że postanawia przyjść do takiego miejsca jak to. Nie jest koneserem sztuki. Nie chodzi do galerii, by zastanawiać się nad sensem własnego życia podczas kontemplowania układu kilku kresek na niewielkim płótnie. Uważa to za stratę czasu - cennego czasu, który może wykorzystać na tyle bardziej produktywnych sposobów. W domu aukcyjnym pojawia się częściej, bo zdążył się już nauczyć, że można w nim kupić cenny przedmiot od niedoinformowanego sprzedawcy. Tak ma być też dzisiaj, dlatego pojawia się na aukcji zwarty i gotowy do przeprowadzenia najlepszej transakcji w tym miesiącu. Rozgląda się delikatnie po zebranych, ale na pierwszy rzut oka nie widzi tu żadnej poważnej konkurencji. Nie chce mu się wierzyć, że tylko on posiadł informacje o zaklętym posążku. Zerka na zegarek i stwierdza, że ktoś jeszcze może się tutaj pojawić. Niektórzy lubią spóźnione wejścia - on zdecydowanie bardziej woli pojawiać się wszędzie przed czasem i bez zbędnego zwracania na siebie uwagi. Przechadza się powoli po sali, spoglądając na wystawione przedmioty, ale myśli ma zajęte zupełnie czymś innym. Zauważa go znajomy lord, więc Edgar na moment przerywa swoje kontemplacje, by zamienić z nim kilka pustych słów. Po paru dłużących się minutach udaje mu się zakończyć tą bezsensowną konwersację i idzie dalej. Zerka w stronę miejsca, w którym ma zacząć się aukcja, jednak nic nie wskazuje na to, by miała zacząć się w przeciągu kilku najbliższych minut. Zatrzymuje się przed pierwszym obrazem, zawieszając na nim swój wzrok.
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
To miała być kolejna akcja. Niby nic nadzwyczajnego, ot, zdobycie posążka, na który ponoć była nałożona klątwa, ale nawet jej krótkie doświadczenie w aurorskim fachu mówiło, że w takiej sprawie nie należało niczego bagatelizować, bo czasem nawet pozornie zwyczajne, niegroźne zadania potrafiły się komplikować.
Przypominało jej to pewną niedawno prowadzoną sprawę z Tamuną, w której pewien czarodziej trudnił się rzucaniem klątw na wyglądające zupełnie nieszkodliwie figurki. Ciekawiło ją to, czy był jakiś związek pomiędzy tamtą sprawą i tą, dlatego bardzo szybko zgłosiła się do udziału w niej. Oczywiście, tak jak zazwyczaj, miała być pomocą dla kogoś bardziej doświadczonego od siebie, tym razem padło na Garretta Weasleya, który w pewnym sensie mógł uchodzić za autorytet dla aurorów młodszych stażem.
Gdy przed wyruszeniem na miejsce się spotkali, prawie go nie poznała. W tym zmienionym kolorze włosów i bez piegów rzeczywiście wyglądał zupełnie inaczej. Sophia może się nie transmutowała, ale z racji tego, dokąd się udawali, odziała się dziś wyjątkowo starannie i schludnie upięła rude włosy. Na szczęście, dzięki łagodnemu wyglądowi niezbyt wyglądała na aurora. Mieli wtopić się w tłum i spróbować przechwycić posążek, zanim ktoś go kupi. Jeśli rzeczywiście był przeklęty, nie byłoby dobrze, gdyby dostał się w ręce jakiejś niewinnej osoby. Ale, prawdę powiedziawszy, Sophia póki co niewiele wiedziała o tej sprawie i liczyła, że może Garrett zdradzi coś więcej na temat swojej wiedzy o owym tajemniczym przedmiocie i tym, skąd Biuro Aurorów w ogóle się o nim dowiedziało. Organizowali całe wyjście dosyć szybko, bo musieli pojawić się właśnie na tej aukcji. Nie było czasu na zbędne roztkliwianie się.
- Przypomina mi to pewną sprawę sprzed jakiegoś miesiąca – powiedziała cicho, tak, żeby usłyszał to wyłącznie Weasley. – Także się nad tym zastanawiam, nad tym, kto i w jakim celu postanowił podłożyć tę figurkę. – Może miała trafić do przypadkowej ofiary, a może wprost przeciwnie, do konkretnego nabywcy, który mógł wiedzieć o klątwie i mieć plany do czegoś ją wykorzystać, albo był celem osoby, która zaczarowała posążek? Te wszystkie możliwości krążyły po głowie Sophii, a bystre, złote oczy lustrowały innych czarodziejów zmierzających w stronę miejsca, w którym miała odbyć się aukcja. – Kto dał cynk Biuru Aurorów o tej sprawie? – zapytała jeszcze. Na szczęście wszechobecny gwar odwracał od nich uwagę, równie dobrze mogli udawać parę zainteresowaną kupnem paru szpargałów.
- Jestem gotowa – powiedziała, kiedy znaleźli się przed samym wejściem do pomieszczenia. I już po chwili wślizgnęła się do niego jako pierwsza, nie dając się chwilowemu zawahaniu. Ledwie weszła, już zaczęła się rozglądać, niby z zaciekawieniem osoby kontemplującej detale architektoniczne, ale tak naprawdę próbowała rozeznać się w otoczeniu; ile było wejść, ilu ludzi, gdzie wystawiano przedmioty i czy w pobliżu nie było widać kogoś ewidentnie podejrzanego. Szybko zaczęła odczuwać ekscytację, bo takie zajęcia były dużo ciekawsze niż praca w biurze.
Przypominało jej to pewną niedawno prowadzoną sprawę z Tamuną, w której pewien czarodziej trudnił się rzucaniem klątw na wyglądające zupełnie nieszkodliwie figurki. Ciekawiło ją to, czy był jakiś związek pomiędzy tamtą sprawą i tą, dlatego bardzo szybko zgłosiła się do udziału w niej. Oczywiście, tak jak zazwyczaj, miała być pomocą dla kogoś bardziej doświadczonego od siebie, tym razem padło na Garretta Weasleya, który w pewnym sensie mógł uchodzić za autorytet dla aurorów młodszych stażem.
Gdy przed wyruszeniem na miejsce się spotkali, prawie go nie poznała. W tym zmienionym kolorze włosów i bez piegów rzeczywiście wyglądał zupełnie inaczej. Sophia może się nie transmutowała, ale z racji tego, dokąd się udawali, odziała się dziś wyjątkowo starannie i schludnie upięła rude włosy. Na szczęście, dzięki łagodnemu wyglądowi niezbyt wyglądała na aurora. Mieli wtopić się w tłum i spróbować przechwycić posążek, zanim ktoś go kupi. Jeśli rzeczywiście był przeklęty, nie byłoby dobrze, gdyby dostał się w ręce jakiejś niewinnej osoby. Ale, prawdę powiedziawszy, Sophia póki co niewiele wiedziała o tej sprawie i liczyła, że może Garrett zdradzi coś więcej na temat swojej wiedzy o owym tajemniczym przedmiocie i tym, skąd Biuro Aurorów w ogóle się o nim dowiedziało. Organizowali całe wyjście dosyć szybko, bo musieli pojawić się właśnie na tej aukcji. Nie było czasu na zbędne roztkliwianie się.
- Przypomina mi to pewną sprawę sprzed jakiegoś miesiąca – powiedziała cicho, tak, żeby usłyszał to wyłącznie Weasley. – Także się nad tym zastanawiam, nad tym, kto i w jakim celu postanowił podłożyć tę figurkę. – Może miała trafić do przypadkowej ofiary, a może wprost przeciwnie, do konkretnego nabywcy, który mógł wiedzieć o klątwie i mieć plany do czegoś ją wykorzystać, albo był celem osoby, która zaczarowała posążek? Te wszystkie możliwości krążyły po głowie Sophii, a bystre, złote oczy lustrowały innych czarodziejów zmierzających w stronę miejsca, w którym miała odbyć się aukcja. – Kto dał cynk Biuru Aurorów o tej sprawie? – zapytała jeszcze. Na szczęście wszechobecny gwar odwracał od nich uwagę, równie dobrze mogli udawać parę zainteresowaną kupnem paru szpargałów.
- Jestem gotowa – powiedziała, kiedy znaleźli się przed samym wejściem do pomieszczenia. I już po chwili wślizgnęła się do niego jako pierwsza, nie dając się chwilowemu zawahaniu. Ledwie weszła, już zaczęła się rozglądać, niby z zaciekawieniem osoby kontemplującej detale architektoniczne, ale tak naprawdę próbowała rozeznać się w otoczeniu; ile było wejść, ilu ludzi, gdzie wystawiano przedmioty i czy w pobliżu nie było widać kogoś ewidentnie podejrzanego. Szybko zaczęła odczuwać ekscytację, bo takie zajęcia były dużo ciekawsze niż praca w biurze.
Po wejściu do pomieszczenia, w którym miała odbyć się aukcja, dość leniwie przeciągnął spojrzenie po ścianach - by nie wzbudzać większych podejrzeń zgromadzonych czarodziejów, pozorował całkowity brak czujności i zainteresowania. Zawiesił spojrzenie na ukrytej za szklaną gablotą, antycznej wazie, która najpewniej stanowiła obiekt jednej z nadchodzących licytacji; na pierwszy rzut oka zdawała się nie skrywać żadnych tajemnic, Garry wolał jednak nawet nie myśleć o tym, jak wielka władała nią magia. Żaden z wystawianych przedmiotów nie znalazł się tu wszak przypadkiem.
- Faktycznie, wpadł mi w ręce raport z tej interwencji - rzucił, nie odrywając spojrzenia od malunków zdobiących porcelanę i od mozaik drobnych, wielobarwnych kamieni; zdawało mu się, że przebiegł po nich jakiś nadnaturalny, podyktowany czarami blask, nie miał jednak pojęcia, czy nie było to tylko wytworem jego wyobraźni.
A choć kusiło go, by zagrać z samym sobą w grę zgadnij, kto ze zgromadzonych jest arystokratą (nie było to trudne, zdradzały ich nawet nie tyle aparycje, co gesty, nadęte spojrzenia, zblazowane wyrazy twarzy i nosy zadarte hen, aż pod sufit), powstrzymał się, tak jak od dłuższej chwili powstrzymywał się również od zrezygnowanego westchnienia.
Czasem zachowanie pełnego profesjonalizmu wymagało od niego nadludzkiego wysiłku.
- Wiedźmia straż, a kto inny - odpowiedział Sophii w lekkim, niedbałym tonie zwykłej pogawędki, wreszcie odrywając spojrzenie od wazy i wędrując nim dalej; przebiegł spojrzeniem po kilku obrazach, aż wreszcie zatrzymał je na jaskrawym kapeluszu którejś ze spacerujących nieopodal kobiet. Bezapelacyjnie szlachcianki.
Skromności na bok, był świetny w tę grę.
- Ale jak zwykle oszczędzili nam szczegółów. Anonimowe zgłoszenie, tajemniczy informator, którego danych podać nie mogą, sama wiesz, za jaką zasłoną dymną strażnicy lubią skrywać się najbardziej - odparł beznamiętnie, bo choć szanował ich pracę i wkład w śledztwa, nigdy nie wierzył w mieniącą się szarościami, elastyczną moralność, która była głównym mottem tego zawodu. Zamiast ostrożnie wkupywać się w łaski kryminalistów i handlować ciężkimi informacjami, wolałby zmieść wszystkich czarnoksiężników z powierzchni ziemi, wcześniej rozbijając ich w najdrobniejszy pył. - Czyli, jak zwykle, podali nam na tacy informację, licząc, że nikt nie będzie zadawać pytań. Ponoć - i to ponoć stanowiło słowo-klucz; standardowo balansowało niebezpiecznie na pograniczu tego, co prawdziwe i tego, co wygodne - właściciel nie jest niczego świadomy, więc najlepiej załatwić to szybko, cicho i pokojowo. Nie chcemy wybuchu paniki. - A otwarta interwencja aurorów, stanięcie na podeście i ochocze zakrzyknięcie (zwłaszcza teraz, gdy świat zawisnął na krawędzi wojny i szykuje się do tego, by runąć w otchłań), że na aukcjach wystawiane są przedmioty obłożone klątwami, nie było najlepszym taktycznym posunięciem. Czarodzieje i bez tego tracili wiarę we własne bezpieczeństwo.
Tworzenie jego iluzji i łudzenie innych, że wszystko jest w porządku, było sprzeczne z przekonaniami Garretta, ale nietrudno się domyślić, że szef nie przyklasnąłby pomysłowi wywołania zamieszania na pół Londynu, o którym z pewnością rozpisywałaby się prasa.
- Dobrze byłoby znaleźć właściciela i prędko się z nim... - rozmówić; ale nie zdążył już dokończyć zdania, bo zaraz rozbrzmiał dzwonek donośnie obwieszczający rozpoczęcie się aukcji. - Zaraza - wymsknęło mu się cicho, gdy zrozumiał, że wszystkie ewentualne plany runęły jak domek z kart.
Na szczęście było coś pięknego z małej dozie improwizacji.
Ruszył więc stosunkowo szybko z miejsca, by stanąć bliżej centrum raczkującej aukcji i w pośpiechu nie zauważył, że po drodze prawie staranował przypadkowego mężczyznę. Spojrzał na niego przelotnie, mimowolnie odnotowując w umyśle brodę, jasne oczy i rysy, które z jakiegoś powodu wydawały mu się znajome.
Arystokrata - podpowiedziała mu smykałka do grania w gry.
- Bardzo przepraszam! - rzucił więc do potrąconego ramieniem Edgara i przeszedł kilka kroków dalej, by zatrzymać się, spoglądać z lekkim zrezygnowaniem na rozpoczynającą się licytację i... czekać. Bo nie pozostało mu nic lepszego.
- Faktycznie, wpadł mi w ręce raport z tej interwencji - rzucił, nie odrywając spojrzenia od malunków zdobiących porcelanę i od mozaik drobnych, wielobarwnych kamieni; zdawało mu się, że przebiegł po nich jakiś nadnaturalny, podyktowany czarami blask, nie miał jednak pojęcia, czy nie było to tylko wytworem jego wyobraźni.
A choć kusiło go, by zagrać z samym sobą w grę zgadnij, kto ze zgromadzonych jest arystokratą (nie było to trudne, zdradzały ich nawet nie tyle aparycje, co gesty, nadęte spojrzenia, zblazowane wyrazy twarzy i nosy zadarte hen, aż pod sufit), powstrzymał się, tak jak od dłuższej chwili powstrzymywał się również od zrezygnowanego westchnienia.
Czasem zachowanie pełnego profesjonalizmu wymagało od niego nadludzkiego wysiłku.
- Wiedźmia straż, a kto inny - odpowiedział Sophii w lekkim, niedbałym tonie zwykłej pogawędki, wreszcie odrywając spojrzenie od wazy i wędrując nim dalej; przebiegł spojrzeniem po kilku obrazach, aż wreszcie zatrzymał je na jaskrawym kapeluszu którejś ze spacerujących nieopodal kobiet. Bezapelacyjnie szlachcianki.
Skromności na bok, był świetny w tę grę.
- Ale jak zwykle oszczędzili nam szczegółów. Anonimowe zgłoszenie, tajemniczy informator, którego danych podać nie mogą, sama wiesz, za jaką zasłoną dymną strażnicy lubią skrywać się najbardziej - odparł beznamiętnie, bo choć szanował ich pracę i wkład w śledztwa, nigdy nie wierzył w mieniącą się szarościami, elastyczną moralność, która była głównym mottem tego zawodu. Zamiast ostrożnie wkupywać się w łaski kryminalistów i handlować ciężkimi informacjami, wolałby zmieść wszystkich czarnoksiężników z powierzchni ziemi, wcześniej rozbijając ich w najdrobniejszy pył. - Czyli, jak zwykle, podali nam na tacy informację, licząc, że nikt nie będzie zadawać pytań. Ponoć - i to ponoć stanowiło słowo-klucz; standardowo balansowało niebezpiecznie na pograniczu tego, co prawdziwe i tego, co wygodne - właściciel nie jest niczego świadomy, więc najlepiej załatwić to szybko, cicho i pokojowo. Nie chcemy wybuchu paniki. - A otwarta interwencja aurorów, stanięcie na podeście i ochocze zakrzyknięcie (zwłaszcza teraz, gdy świat zawisnął na krawędzi wojny i szykuje się do tego, by runąć w otchłań), że na aukcjach wystawiane są przedmioty obłożone klątwami, nie było najlepszym taktycznym posunięciem. Czarodzieje i bez tego tracili wiarę we własne bezpieczeństwo.
Tworzenie jego iluzji i łudzenie innych, że wszystko jest w porządku, było sprzeczne z przekonaniami Garretta, ale nietrudno się domyślić, że szef nie przyklasnąłby pomysłowi wywołania zamieszania na pół Londynu, o którym z pewnością rozpisywałaby się prasa.
- Dobrze byłoby znaleźć właściciela i prędko się z nim... - rozmówić; ale nie zdążył już dokończyć zdania, bo zaraz rozbrzmiał dzwonek donośnie obwieszczający rozpoczęcie się aukcji. - Zaraza - wymsknęło mu się cicho, gdy zrozumiał, że wszystkie ewentualne plany runęły jak domek z kart.
Na szczęście było coś pięknego z małej dozie improwizacji.
Ruszył więc stosunkowo szybko z miejsca, by stanąć bliżej centrum raczkującej aukcji i w pośpiechu nie zauważył, że po drodze prawie staranował przypadkowego mężczyznę. Spojrzał na niego przelotnie, mimowolnie odnotowując w umyśle brodę, jasne oczy i rysy, które z jakiegoś powodu wydawały mu się znajome.
Arystokrata - podpowiedziała mu smykałka do grania w gry.
- Bardzo przepraszam! - rzucił więc do potrąconego ramieniem Edgara i przeszedł kilka kroków dalej, by zatrzymać się, spoglądać z lekkim zrezygnowaniem na rozpoczynającą się licytację i... czekać. Bo nie pozostało mu nic lepszego.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Czy przyjdzie ktoś jeszcze? Ta myśl wciąż do niego powraca; nie chce mu się wierzyć, że inni kolekcjonerzy odpuścili taką okazję. Ma tu na myśli ludzi, którzy naprawdę znają się na rzeczy - nie tych szastających pieniędzmi na prawo i lewo, zwracających uwagę na błyskotki. Ci drudzy są nieszkodliwi, podczas gdy ci pierwsi są w stanie zepsuć plany Edgara na dzisiejszy wieczór. A to bardzo by go rozeźliło.
Wpatruje się beznamiętnie w obraz aż w końcu jedna z linii ożywa i zaczyna się wić po płótnie jak wąż. To wyrywa go z zamyślenia, więc przechodzi parę kroków w przód, by przystanąć przy kolejnym eksponacie. W tym momencie podchodzi do niego kelner z tacą pełną kieliszków wytrawnego alkoholu, a Burke nie odmawia. Bierze jeden z nich i wypija niewielki łyk, rozglądając się po sali. Zainteresowanych przybywa, niedługo całkiem zginie w tłumie... lub po raz kolejny zostanie z niego wyhaczony przez znajomego arystokratę, tym samym będąc zmuszonym do następnej męczącej pogawędki. Zdąża wypowiedzieć zaledwie jedno krótkie zdanie, które i tak zostaje przerwane przez dźwięk zwiastujący początek licytacji. Ten dźwięk to miód na jego serce - ma nadzieję, że to właśnie on zostanie właścicielem upatrzonego przedmiotu. Zaczyna iść w kierunku ustawionych krzeseł, chcąc zająć odpowiednie miejsce. Wtedy wpada na niego czarnowłosy nieznajomy, co sprawia, że pozostała zawartość kieliszka niemalże ląduje na czarnym garniturze Edgara. Jedynie refleks i odrobina szczęścia ratują go od tej zupełnie niepotrzebnej plamy. Nie odpowiada na jego przeprosiny, jedynie rzuca na niego z lekka rozeźlone spojrzenie. Nie chce teraz wszczynać żadnej kłótni, szczególnie z tak błahego powodu. W końcu udaje mu się zająć miejsce w ostatnim rzędzie. Wypija kolejny łyk alkoholu i dyskretnie spogląda na ludzi siedzących przed nim, by ostatecznie przenieść wzrok na mężczyznę rozpoczynającego licytację. Na podeście pojawia się mało interesujący (w oczach Edgara) kawałek biżuterii, wzbudzający zainteresowanie płci pięknej. Burke dobrze wie, po co tutaj przyszedł, i nie ma zamiaru wychodzić z czymkolwiek innym. Tak więc czeka, czeka i czeka aż na podeście pojawi się ten posążek. Mija trochę czasu zanim to się dzieje, Edgarowi udaje się wypić całą zawartość kieliszka i odstawić go na tacę przechodzącego obok kelnera, jednak nie bierze następnego. Wyciąga za to swoją różdżkę, przygotowując się do licytacji. Zawiesza spojrzenie swoich błękitnych tęczówek na posążku i już z tej odległości czuje, że faktycznie otacza go potężna magia. A może to już skrzywienie zawodowe? Może tylko chce, żeby tak było? Tak czy inaczej dałby przysiąc, że to czuje. Rozpoczyna się licytacja lecz jakiś mężczyzna wyprzedza Edgara i składa pierwszą ofertę. Burke zerka na niego jedynie kątem oka, choć ma ochotę po prostu się odwrócić i przyjrzeć mu się dokładniej. Czyżby licytacja wcale nie miała przejść tak szybko jak na początku mu się wydawało? Ta myśl wzbudza w nim złość, ale i też przyjemny dreszczyk rywalizacji. Podnosi różdżkę i, tak jak każdy inny licytujący, wystrzeliwuje z niej niewysoki promień, podnosząc stawkę.
Wpatruje się beznamiętnie w obraz aż w końcu jedna z linii ożywa i zaczyna się wić po płótnie jak wąż. To wyrywa go z zamyślenia, więc przechodzi parę kroków w przód, by przystanąć przy kolejnym eksponacie. W tym momencie podchodzi do niego kelner z tacą pełną kieliszków wytrawnego alkoholu, a Burke nie odmawia. Bierze jeden z nich i wypija niewielki łyk, rozglądając się po sali. Zainteresowanych przybywa, niedługo całkiem zginie w tłumie... lub po raz kolejny zostanie z niego wyhaczony przez znajomego arystokratę, tym samym będąc zmuszonym do następnej męczącej pogawędki. Zdąża wypowiedzieć zaledwie jedno krótkie zdanie, które i tak zostaje przerwane przez dźwięk zwiastujący początek licytacji. Ten dźwięk to miód na jego serce - ma nadzieję, że to właśnie on zostanie właścicielem upatrzonego przedmiotu. Zaczyna iść w kierunku ustawionych krzeseł, chcąc zająć odpowiednie miejsce. Wtedy wpada na niego czarnowłosy nieznajomy, co sprawia, że pozostała zawartość kieliszka niemalże ląduje na czarnym garniturze Edgara. Jedynie refleks i odrobina szczęścia ratują go od tej zupełnie niepotrzebnej plamy. Nie odpowiada na jego przeprosiny, jedynie rzuca na niego z lekka rozeźlone spojrzenie. Nie chce teraz wszczynać żadnej kłótni, szczególnie z tak błahego powodu. W końcu udaje mu się zająć miejsce w ostatnim rzędzie. Wypija kolejny łyk alkoholu i dyskretnie spogląda na ludzi siedzących przed nim, by ostatecznie przenieść wzrok na mężczyznę rozpoczynającego licytację. Na podeście pojawia się mało interesujący (w oczach Edgara) kawałek biżuterii, wzbudzający zainteresowanie płci pięknej. Burke dobrze wie, po co tutaj przyszedł, i nie ma zamiaru wychodzić z czymkolwiek innym. Tak więc czeka, czeka i czeka aż na podeście pojawi się ten posążek. Mija trochę czasu zanim to się dzieje, Edgarowi udaje się wypić całą zawartość kieliszka i odstawić go na tacę przechodzącego obok kelnera, jednak nie bierze następnego. Wyciąga za to swoją różdżkę, przygotowując się do licytacji. Zawiesza spojrzenie swoich błękitnych tęczówek na posążku i już z tej odległości czuje, że faktycznie otacza go potężna magia. A może to już skrzywienie zawodowe? Może tylko chce, żeby tak było? Tak czy inaczej dałby przysiąc, że to czuje. Rozpoczyna się licytacja lecz jakiś mężczyzna wyprzedza Edgara i składa pierwszą ofertę. Burke zerka na niego jedynie kątem oka, choć ma ochotę po prostu się odwrócić i przyjrzeć mu się dokładniej. Czyżby licytacja wcale nie miała przejść tak szybko jak na początku mu się wydawało? Ta myśl wzbudza w nim złość, ale i też przyjemny dreszczyk rywalizacji. Podnosi różdżkę i, tak jak każdy inny licytujący, wystrzeliwuje z niej niewysoki promień, podnosząc stawkę.
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Uwagę Sophii szybko przykuły wystawione przedmioty. Ale biorąc pod uwagę fakt, że były obiektem zainteresowania zdecydowanej większości zgromadzonych, zapewne nie było nic podejrzanego w jej spojrzeniu przesuwającym się po gablotach, zupełnie jakby zastanawiała się, która z tych rzeczy wyglądałaby dobrze w jej salonie. Tak naprawdę próbowała dociec, który z tych przedmiotów mógł być przeklęty; zdała sobie wtedy sprawę, że nie miała zielonego pojęcia, jak wyglądał poszukiwany posążek, a w gablotkach wypatrzyła co najmniej kilka różnych figurek. Każda z nich mogła być tą przeklętą, a bez rzucenia zaklęć sprawdzających nie było jak tego ustalić.
No tak, mogła się domyślić, że to wiedźmia straż; często dawali aurorom cynk o różnych sprawach, chociaż bardzo często byli enigmatyczni i skąpili dokładnych danych.
- Mogłam się tego spodziewać – podsumowała, kiedy Weasley potwierdził jej przypuszczenia. Więc wyglądało na to, że nie wiedział dużo więcej, niż ona. – Ciężko nie zadawać pytań, kiedy w grę wchodzi taka sprawa. – Westchnęła tylko, bo pewnych rzeczy przeskoczyć nie mogli. I pozostawało mieć nadzieję, że mimo szczątkowych informacji rozwiążą tę sprawę i poprawnie zidentyfikują posążek, zanim doprowadzi do jakiegoś nieszczęścia. Zaskakiwała ją wieść, że właściciel o niczym nie wiedział. Czyżby posążek zaczarowano już po tym, jak przeznaczył go na aukcję? – Wiesz w ogóle, która to? – zapytała półszeptem. Może chociaż to wiedział, albo się domyślał.
Zastanawiała się, jak to rozwiązać. I ona uważała, że ujawnienie się wcale im nie pomoże, a co najwyżej zaszkodzi. Powinni nadal pozostawać pod przykrywką i zachowywać się, jak normalni goście, bo panika ani niepotrzebny rozgłos nie były nikomu potrzebne. Biuro miało wystarczająco problemów bez aurorów, którzy swoją samowolką doprowadzili do skandalu, a o taki nie było trudno, biorąc pod uwagę, że otaczało ich sporo szlachetnie urodzonych.
- Całkowicie się zgadzam – pokiwała głową, ale zanim zdążyła powiedzieć coś więcej, aukcja się rozpoczęła, a Garrett zaklął pod nosem. Więc chyba już nie zdążą znaleźć właściciela, porozmawiać z nim i poprosić o dyskretne wycofanie przedmiotu. – I co teraz? – Sophia widziała kilka potencjalnych opcji. Poczekanie, aż ktoś kupi przedmiot i rozmówienie się z nim po aukcji, zanim go stąd zabierze, albo wzięcie udziału w licytacji, chociaż wątpiła, żeby Biuro ochoczo przeznaczyło na to jakieś fundusze, zwłaszcza że Sophia podejrzewała, że sprzedawane tu przedmioty wcale nie będą tanie i mogą przekroczyć wartość przeciętnej aurorskiej pensji.
Przelotnie zauważyła mężczyznę, którego niechcący potrącił Garrett; nieznajomy rzucił mu niezbyt przyjemne spojrzenie i Sophia przez chwilę myślała, że wygłosi kilka niezbyt miłych słów, ale ten pospiesznie odszedł, zapewne bardziej zainteresowany aukcją niż Garrettem i jego rudowłosą towarzyszką.
Póki co wystawiono jakiś inny przedmiot, raczej nie wyglądający na posążek. Sophia pozostawała czujna, aż w końcu...
- Czy to może być to? – zapytała, nieznacznie trącając aurora i wskazując podbródkiem na gablotkę, która pojawiła się na podeście, gdy poprzedni przedmiot został sprzedany. Niemal od razu ktoś włączył się do licytacji; Sophia rozpoznała mężczyznę, który wcześniej zderzył się z Garrettem, i dopiero teraz zaczęła mu się uważniej przyglądać.
No tak, mogła się domyślić, że to wiedźmia straż; często dawali aurorom cynk o różnych sprawach, chociaż bardzo często byli enigmatyczni i skąpili dokładnych danych.
- Mogłam się tego spodziewać – podsumowała, kiedy Weasley potwierdził jej przypuszczenia. Więc wyglądało na to, że nie wiedział dużo więcej, niż ona. – Ciężko nie zadawać pytań, kiedy w grę wchodzi taka sprawa. – Westchnęła tylko, bo pewnych rzeczy przeskoczyć nie mogli. I pozostawało mieć nadzieję, że mimo szczątkowych informacji rozwiążą tę sprawę i poprawnie zidentyfikują posążek, zanim doprowadzi do jakiegoś nieszczęścia. Zaskakiwała ją wieść, że właściciel o niczym nie wiedział. Czyżby posążek zaczarowano już po tym, jak przeznaczył go na aukcję? – Wiesz w ogóle, która to? – zapytała półszeptem. Może chociaż to wiedział, albo się domyślał.
Zastanawiała się, jak to rozwiązać. I ona uważała, że ujawnienie się wcale im nie pomoże, a co najwyżej zaszkodzi. Powinni nadal pozostawać pod przykrywką i zachowywać się, jak normalni goście, bo panika ani niepotrzebny rozgłos nie były nikomu potrzebne. Biuro miało wystarczająco problemów bez aurorów, którzy swoją samowolką doprowadzili do skandalu, a o taki nie było trudno, biorąc pod uwagę, że otaczało ich sporo szlachetnie urodzonych.
- Całkowicie się zgadzam – pokiwała głową, ale zanim zdążyła powiedzieć coś więcej, aukcja się rozpoczęła, a Garrett zaklął pod nosem. Więc chyba już nie zdążą znaleźć właściciela, porozmawiać z nim i poprosić o dyskretne wycofanie przedmiotu. – I co teraz? – Sophia widziała kilka potencjalnych opcji. Poczekanie, aż ktoś kupi przedmiot i rozmówienie się z nim po aukcji, zanim go stąd zabierze, albo wzięcie udziału w licytacji, chociaż wątpiła, żeby Biuro ochoczo przeznaczyło na to jakieś fundusze, zwłaszcza że Sophia podejrzewała, że sprzedawane tu przedmioty wcale nie będą tanie i mogą przekroczyć wartość przeciętnej aurorskiej pensji.
Przelotnie zauważyła mężczyznę, którego niechcący potrącił Garrett; nieznajomy rzucił mu niezbyt przyjemne spojrzenie i Sophia przez chwilę myślała, że wygłosi kilka niezbyt miłych słów, ale ten pospiesznie odszedł, zapewne bardziej zainteresowany aukcją niż Garrettem i jego rudowłosą towarzyszką.
Póki co wystawiono jakiś inny przedmiot, raczej nie wyglądający na posążek. Sophia pozostawała czujna, aż w końcu...
- Czy to może być to? – zapytała, nieznacznie trącając aurora i wskazując podbródkiem na gablotkę, która pojawiła się na podeście, gdy poprzedni przedmiot został sprzedany. Niemal od razu ktoś włączył się do licytacji; Sophia rozpoznała mężczyznę, który wcześniej zderzył się z Garrettem, i dopiero teraz zaczęła mu się uważniej przyglądać.
Z lekkim zmarszczeniem brwi podążał spojrzeniem po sali, niepewien, jak odpowiedzieć na - najpewniej zaniepokojone? błądzili przecież jak dzieci we mgle - pytanie Sophii. Przemykał jasnymi tęczówkami pomiędzy kręcącymi się gromadami elegancko odzianych osób, z połowiczną uwagą badał zdobiony sufit, pozwalał sobie zawiesić wzrok na eleganckich wazach, ciężkich suknach, niewielkich posążkach.
- Tamten? - rzucił z lekkim, może nieco teatralnym zwątpieniem, wpatrując się w niekoniecznie imponujących rozmiarów statuetkę przedstawiającą ryczącego lwa; jego sierść falowała jak chorągiew targana silnym wiatrem, a kieł mienił się bielą kości słoniowej. - O, albo ten - mruknął, skinąwszy lekko głową na kolejną z figurek, choć sam nie miał pojęcia, co mogła przedstawiać - odległe nordyckie bóstwa gęsto plączące się w pogańskich wiązankach? Czarnoksiężnicy często nakładali na takie przedmioty najcięższe klątwy: czy to z pychy, czy z chęci podłechtania własnego ego prastarym, potężnym artefaktem. - Albo tamten - bo rzuciła mu się w oczy wielobarwna, błyskająca niepokojącym światłem drobnostka, mała szkatułka przyozdobiona bogatymi kamieniami i małą płaskorzeźbą kształtującą się na wieczku pudełka.
Po wszystkim wzruszył ledwie widocznie ramionami i zerknął z ukosa na aurorkę, nie kryjąc rozbawionego, a wpół zawadiackiego uśmiechu.
- A najprawdopodobniej po prostu jeszcze go tu nie ma - dodał trochę weselej, dopiero teraz w widoczny sposób obracając całe przedstawienie w żart; nie zdołał się powstrzymać jeszcze od puszczenia do niej oka, bo choć entuzjazm Sophii i jej zaangażowanie w sprawę okazywało się godne podziwu, było przy tym, jego zdaniem, wyjątkowo zbędne.
Przynajmniej do czasu, kiedy wszystko zaczęło się walić.
Przez chwilę błądził pośród niezliczonych twarzy, niezliczonych materiałów grubych sukien i niezliczonych głosów z ekscytacją rozprawiających o wszystkim tym, co działo się wokół. Wkrótce - być może tknięty impulsem, instynktem, a może głębszą, przemyślaną myślą - zajął któreś z krzeseł, przelotnie wysyłając też Sophii spojrzenie, by uczyniła podobnie; a może po to, by na własną rękę rozpoczęła... no, właściwie sam nie miał pojęcia, co.
Samotną próbę uratowania sytuacji?
Mimo tego, że uważał improwizację za piękną, miał wrażenie, że nie ma nic milszego od dokładnie opracowanego, wypełnianego punkt po punkcie planu.
Słysząc pytanie Carter, raz jeszcze wzruszył ramionami.
- Nie wiem - rzucił jakoś dziwnie beztrosko, po czym ochoczo i pospiesznie wzniósł różdżkę, by podbić cenę. Iskry rozprysnęły się w powietrzu, gdy Garrett błagał w duchu Merlina i Morganę, by pozwolili mu po ewentualnej wygranej pokojowo rozwiązać sytuację z właścicielem posążku - gdyby okazało się inaczej, prawdopodobnie nie wypłaciłby się do końca życia. Ale nieważne; śmiertelnie niebezpieczna figurka musiała zostać zdobyta za wszelką cenę, a ta beznadziejna sytuacja i tak nie mogła się już pogorszyć.
Prawda, że nie mogła?
- Tamten? - rzucił z lekkim, może nieco teatralnym zwątpieniem, wpatrując się w niekoniecznie imponujących rozmiarów statuetkę przedstawiającą ryczącego lwa; jego sierść falowała jak chorągiew targana silnym wiatrem, a kieł mienił się bielą kości słoniowej. - O, albo ten - mruknął, skinąwszy lekko głową na kolejną z figurek, choć sam nie miał pojęcia, co mogła przedstawiać - odległe nordyckie bóstwa gęsto plączące się w pogańskich wiązankach? Czarnoksiężnicy często nakładali na takie przedmioty najcięższe klątwy: czy to z pychy, czy z chęci podłechtania własnego ego prastarym, potężnym artefaktem. - Albo tamten - bo rzuciła mu się w oczy wielobarwna, błyskająca niepokojącym światłem drobnostka, mała szkatułka przyozdobiona bogatymi kamieniami i małą płaskorzeźbą kształtującą się na wieczku pudełka.
Po wszystkim wzruszył ledwie widocznie ramionami i zerknął z ukosa na aurorkę, nie kryjąc rozbawionego, a wpół zawadiackiego uśmiechu.
- A najprawdopodobniej po prostu jeszcze go tu nie ma - dodał trochę weselej, dopiero teraz w widoczny sposób obracając całe przedstawienie w żart; nie zdołał się powstrzymać jeszcze od puszczenia do niej oka, bo choć entuzjazm Sophii i jej zaangażowanie w sprawę okazywało się godne podziwu, było przy tym, jego zdaniem, wyjątkowo zbędne.
Przynajmniej do czasu, kiedy wszystko zaczęło się walić.
Przez chwilę błądził pośród niezliczonych twarzy, niezliczonych materiałów grubych sukien i niezliczonych głosów z ekscytacją rozprawiających o wszystkim tym, co działo się wokół. Wkrótce - być może tknięty impulsem, instynktem, a może głębszą, przemyślaną myślą - zajął któreś z krzeseł, przelotnie wysyłając też Sophii spojrzenie, by uczyniła podobnie; a może po to, by na własną rękę rozpoczęła... no, właściwie sam nie miał pojęcia, co.
Samotną próbę uratowania sytuacji?
Mimo tego, że uważał improwizację za piękną, miał wrażenie, że nie ma nic milszego od dokładnie opracowanego, wypełnianego punkt po punkcie planu.
Słysząc pytanie Carter, raz jeszcze wzruszył ramionami.
- Nie wiem - rzucił jakoś dziwnie beztrosko, po czym ochoczo i pospiesznie wzniósł różdżkę, by podbić cenę. Iskry rozprysnęły się w powietrzu, gdy Garrett błagał w duchu Merlina i Morganę, by pozwolili mu po ewentualnej wygranej pokojowo rozwiązać sytuację z właścicielem posążku - gdyby okazało się inaczej, prawdopodobnie nie wypłaciłby się do końca życia. Ale nieważne; śmiertelnie niebezpieczna figurka musiała zostać zdobyta za wszelką cenę, a ta beznadziejna sytuacja i tak nie mogła się już pogorszyć.
Prawda, że nie mogła?
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Wybaczcie to opóźnienie, miałam nieobecność, którą zapomniałam wpisać. :c
Specjalnie przełożył dzisiejsze plany na później, by móc ze spokojem udać się na aukcję. Nie ma zamiaru przekładać tych planów kolejny raz, tak jak i nie ma zamiaru wychodzić stąd bez zaklętego posążka. Nawet Edgar nie wie jakie zaklęcia otaczają ten przedmiot, jednak wie, że są one potężne oraz czarnomagiczne i to mu w zupełności wystarcza. Ba! Jeszcze bardziej zachęca go do licytacji, gdyż ma ogromną ochotę zamknąć się w swoim gabinecie i dokładnie przyjrzeć się tym wszystkim klątwom. Najczęściej woli nie wiedzieć. Lubuje się w tego rodzaju tajemnicach i odkrywanie ich na własną rękę zdecydowanie zamyka się w kręgu jego zainteresowań. Tak więc siedzi na średnio wygodnym krześle i wpatruje się w posążek, jakby zaraz ktoś miał wstać i go zabrać. Co jakiś czas delikatnie rozgląda się po zebranych, chcąc przyjrzeć się konkurencji, jednak na chwilę obecną był tylko on i ten podejrzany człowiek, który wcześniej na niego wpadł. Specjalnie? Zawiesza na nim na chwilę wzrok, by zaraz po podniesieniu przez niego różdżki, podnieść i swoją. Akurat na to go stać i z pewnością nie przepuści okazji do zakupu tak obiecującego przedmiotu. Już widzi oczami wyobraźni jak zdobi półkę w piwnicy, na której stoją jego najciekawsze i najrzadsze okazy. Ta wizja zdecydowanie przypada mu do gustu. Do aukcji włącza się w końcu trzeci osobnik i Edgar, chcąc jasno zaznaczyć, że ta figurka jest jego własnością, podbija stawkę wyżej niż poprzednim razem. Czuje, że wydane galeony i tak wrócą do niego w jeszcze większej ilości. Kupców na takie cudo znajdzie się wielu, a może i już by się znaleźli, gdyby Edgar pisnął słowo w szeroki świat. Choć za najbardziej prawdopodobny uważa scenariusz, że jeden z tu obecnych mężczyzn po wszystkim uda do niego złożyć propozycję odkupu. Tak czy owak widzi same plusy tej aukcji i pewnie uśmiechnąłby się szeroko przez tą dzisiejszą pogodę ducha, gdyby tylko miał to w zwyczaju.
Specjalnie przełożył dzisiejsze plany na później, by móc ze spokojem udać się na aukcję. Nie ma zamiaru przekładać tych planów kolejny raz, tak jak i nie ma zamiaru wychodzić stąd bez zaklętego posążka. Nawet Edgar nie wie jakie zaklęcia otaczają ten przedmiot, jednak wie, że są one potężne oraz czarnomagiczne i to mu w zupełności wystarcza. Ba! Jeszcze bardziej zachęca go do licytacji, gdyż ma ogromną ochotę zamknąć się w swoim gabinecie i dokładnie przyjrzeć się tym wszystkim klątwom. Najczęściej woli nie wiedzieć. Lubuje się w tego rodzaju tajemnicach i odkrywanie ich na własną rękę zdecydowanie zamyka się w kręgu jego zainteresowań. Tak więc siedzi na średnio wygodnym krześle i wpatruje się w posążek, jakby zaraz ktoś miał wstać i go zabrać. Co jakiś czas delikatnie rozgląda się po zebranych, chcąc przyjrzeć się konkurencji, jednak na chwilę obecną był tylko on i ten podejrzany człowiek, który wcześniej na niego wpadł. Specjalnie? Zawiesza na nim na chwilę wzrok, by zaraz po podniesieniu przez niego różdżki, podnieść i swoją. Akurat na to go stać i z pewnością nie przepuści okazji do zakupu tak obiecującego przedmiotu. Już widzi oczami wyobraźni jak zdobi półkę w piwnicy, na której stoją jego najciekawsze i najrzadsze okazy. Ta wizja zdecydowanie przypada mu do gustu. Do aukcji włącza się w końcu trzeci osobnik i Edgar, chcąc jasno zaznaczyć, że ta figurka jest jego własnością, podbija stawkę wyżej niż poprzednim razem. Czuje, że wydane galeony i tak wrócą do niego w jeszcze większej ilości. Kupców na takie cudo znajdzie się wielu, a może i już by się znaleźli, gdyby Edgar pisnął słowo w szeroki świat. Choć za najbardziej prawdopodobny uważa scenariusz, że jeden z tu obecnych mężczyzn po wszystkim uda do niego złożyć propozycję odkupu. Tak czy owak widzi same plusy tej aukcji i pewnie uśmiechnąłby się szeroko przez tą dzisiejszą pogodę ducha, gdyby tylko miał to w zwyczaju.
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Sophia, szczególnie po tej ostatniej nieprzyjemnej rozmowie z podstarzałym, fanatycznym Averym, najprawdopodobniej próbowała udowodnić swoją wartość jako aurora. Chociaż była początkująca w tym fachu i w dodatku była kobietą, bardzo zależało jej na tej pracy i, może nieco butnie, uważała, że się do niej nadaje, że przecież to zajęcie było jej powołaniem. Nie pozwoli, żeby jakiś nawiedzony fanatyk czystości krwi uniemożliwił jej wypełnienie jej własnej misji, jaką było zostanie dobrym aurorem. Ale czy nim zostanie? To już zależało od wielu innych czynników, a nie na każdy z nich miała wpływ. Równie dobrze mogła pewnego dnia sama umrzeć jak James, dogorywając samotnie po trafieniu czarnomagicznym plugastwem. W tym zawodzie nie było to nieprawdopodobne.
Weasley wydawał się bardziej opanowany. Dla niego zapewne nie była to pierwszyzna, miał za sobą kilka lat pracy więcej niż Sophia. Oboje jednak błądzili jak dzieci we mgle, nie wiedząc nawet, czego tak naprawdę szukali, czym był posążek i jaka klątwa na nim ciążyła. Byli tu sami pośród wielu ludzi, których obojętne nastawienie szybko zmieniłoby się we wrogość, gdyby wiedzieli, że mają do czynienia z aurorami. Usiadła jednak obok niego, wciąż wczuwając się w rolę jego towarzyszki. Bystre, złote oczy obserwowały przedmioty, a było ich niemało. Zapewne wielu czarodziejów wyjdzie dzisiaj stąd z nowymi (i zapewne drogimi) artefaktami do swoich kolekcji. Ktoś jednak być może wyjdzie stąd z przeklętą figurką, i lepiej, żeby byli to oni, aurorzy świadomi zagrożenia i mogący mu zapobiec, niż ktoś nieświadomy, kto może zostać ofiarą przekleństwa.
Następna figurka wzbudziła w niej dziwaczne, bliżej nieokreślone odczucia. Może to tylko podszepty intuicji, ale nawet z tej odległości czuła, że na przedmiocie ciążyła jakaś magia. Garrett najwyraźniej też coś wyczuł, skoro chwilę po mężczyźnie, którego wcześniej widzieli, uniósł różdżkę i podbił cenę. Może to właśnie ów tajemniczy czarodziej wzbudził niepokój w aurorze, tym bardziej, że chwilę później po raz kolejny podbił cenę? Nie ulegało wątpliwości, że był szlachcicem i zapewne dysponował znacznie większymi środkami niż dwójka aurorów razem wzięta. Mimo to kibicowała Garrettowi, ufając, że wiedział co robi.
- Nie podoba mi się ten facet – wymamrotała półszeptem, cały czas obserwując tajemniczego jegomościa. – Mam wrażenie, że on coś wie. Bardzo zależy mu właśnie na tym przedmiocie, nie uważasz, że to podejrzane?
Może była przewrażliwiona, ale... Może ten tajemniczy ktoś również wiedział o klątwie i chciał zdobyć przedmiot w jakimś niezbyt dobrym celu? A może był przypadkowym, nieświadomym kolekcjonerem, który nie wiedział, że kupując przedmiot, ściągnie na siebie niebezpieczeństwo? W obu przypadkach aurorzy powinni się nim zainteresować, ale Sophia nie śmiała podejmować samowolnie żadnej akcji bez pozwolenia Weasleya, który tu dowodził. Chyba, że zrobi się gorąco, ale póki co wolała nie dawać takim jak Avery kolejnych dowodów na poparcie ich absurdalnych teorii.
Cena posążka rosła jednak i niedługo rzeczywiście sytuacja mogła się skomplikować.
- Może ty wiesz, kim on jest? Może gdzieś go kiedyś widziałeś? – zapytała ponownie, znowu zerkając na ich głównego konkurenta. Sophii jego twarz nie mówiła nic, ale ostatecznie Garrett był ze szlacheckim światem powiązany bardziej niż ona, zwykła czarownica krwi mieszanej.
Weasley wydawał się bardziej opanowany. Dla niego zapewne nie była to pierwszyzna, miał za sobą kilka lat pracy więcej niż Sophia. Oboje jednak błądzili jak dzieci we mgle, nie wiedząc nawet, czego tak naprawdę szukali, czym był posążek i jaka klątwa na nim ciążyła. Byli tu sami pośród wielu ludzi, których obojętne nastawienie szybko zmieniłoby się we wrogość, gdyby wiedzieli, że mają do czynienia z aurorami. Usiadła jednak obok niego, wciąż wczuwając się w rolę jego towarzyszki. Bystre, złote oczy obserwowały przedmioty, a było ich niemało. Zapewne wielu czarodziejów wyjdzie dzisiaj stąd z nowymi (i zapewne drogimi) artefaktami do swoich kolekcji. Ktoś jednak być może wyjdzie stąd z przeklętą figurką, i lepiej, żeby byli to oni, aurorzy świadomi zagrożenia i mogący mu zapobiec, niż ktoś nieświadomy, kto może zostać ofiarą przekleństwa.
Następna figurka wzbudziła w niej dziwaczne, bliżej nieokreślone odczucia. Może to tylko podszepty intuicji, ale nawet z tej odległości czuła, że na przedmiocie ciążyła jakaś magia. Garrett najwyraźniej też coś wyczuł, skoro chwilę po mężczyźnie, którego wcześniej widzieli, uniósł różdżkę i podbił cenę. Może to właśnie ów tajemniczy czarodziej wzbudził niepokój w aurorze, tym bardziej, że chwilę później po raz kolejny podbił cenę? Nie ulegało wątpliwości, że był szlachcicem i zapewne dysponował znacznie większymi środkami niż dwójka aurorów razem wzięta. Mimo to kibicowała Garrettowi, ufając, że wiedział co robi.
- Nie podoba mi się ten facet – wymamrotała półszeptem, cały czas obserwując tajemniczego jegomościa. – Mam wrażenie, że on coś wie. Bardzo zależy mu właśnie na tym przedmiocie, nie uważasz, że to podejrzane?
Może była przewrażliwiona, ale... Może ten tajemniczy ktoś również wiedział o klątwie i chciał zdobyć przedmiot w jakimś niezbyt dobrym celu? A może był przypadkowym, nieświadomym kolekcjonerem, który nie wiedział, że kupując przedmiot, ściągnie na siebie niebezpieczeństwo? W obu przypadkach aurorzy powinni się nim zainteresować, ale Sophia nie śmiała podejmować samowolnie żadnej akcji bez pozwolenia Weasleya, który tu dowodził. Chyba, że zrobi się gorąco, ale póki co wolała nie dawać takim jak Avery kolejnych dowodów na poparcie ich absurdalnych teorii.
Cena posążka rosła jednak i niedługo rzeczywiście sytuacja mogła się skomplikować.
- Może ty wiesz, kim on jest? Może gdzieś go kiedyś widziałeś? – zapytała ponownie, znowu zerkając na ich głównego konkurenta. Sophii jego twarz nie mówiła nic, ale ostatecznie Garrett był ze szlacheckim światem powiązany bardziej niż ona, zwykła czarownica krwi mieszanej.
przepraszam za zwłokę!
W innej sytuacji rozbawiłoby go jego własne położenie - dramatycznie tkwił na krześle, ledwie powstrzymując się od nerwowego bębnienia opuszkami o drewniany podłokietnik bądź równie desperackiego wyłamywania sobie palców. Co chwilę podbijał stawkę, nie myśląc o tym, co stanie się, jeżeli okaże się, że się pomylił; zduszał rozsądek, jak mantra powtarzając sobie w myślach, że robi to wszystko dla bezpieczeństwa zgromadzonych - dla bezpieczeństwa obcych twarzy, które przysiągł chronić.
Słysząc słowa Sophii, tylko zerknął na nią z hybrydą niedowierzania i rodzącej się niecierpliwości; tak, było to podejrzane, tak, prawdopodobnie coś wiedział - nie mieli jednak czasu na nadmierne dywagacje na ten temat, na rozważanie, na próbę rozszyfrowania niewiadomych. Byli Brygadą Uderzeniową, powinni uderzać; w chwilach kryzysów, gdy dyplomacja zawodziła, ich zadaniem było uciekać się do bardziej radykalnych rozwiązań. Próba wytłumaczenia potencjalnym kupcom, że artefakt, który planując zakupić, jest dziełem najobrzydliwszej z dziedzin magii, zakończyłaby się fiaskiem: uznaliby to za blef, za odwodzenie ich od dokonania udanej, wymarzonej transakcji.
Pod żadnym pozorem nie wchodziło to więc w grę.
- Carter, zajmij jego uwagę - rzucił cicho, zbywając póki co pytania służbowym poleceniem - zerknął przelotem na brodatego, licytującego się zawzięcie mężczyznę. Siedzący obok Garretta czarodziej szturchnął go lekko ramieniem; uznając, że musiało być to dziełem przypadku, Garry skinął lekko głową w ramach odgórnego przyjęcia przeprosin, nawet nie spoglądając na nieznajomego. Ten jednak szturchnął go drugi raz. Zadał jakieś pytanie - nawet nie usłyszał, jakie, zabrzmiało jak zbitka przypadkowych zgłosek, nie miał na nie czasu. Wymijająco rzucił parę słów - przepraszam, skupiam się na licytacji, przepraszam, nie mogę panu pomóc, przepraszam, niech pan spyta kogoś innego - a potem powrócił spojrzeniem do śledzenia przebiegu aukcji, kątem oka sprawdzając jeszcze, czy Sophia zajęła się wypełnianiem swojego nowego, spontanicznego zadania.
W innej sytuacji rozbawiłoby go jego własne położenie - dramatycznie tkwił na krześle, ledwie powstrzymując się od nerwowego bębnienia opuszkami o drewniany podłokietnik bądź równie desperackiego wyłamywania sobie palców. Co chwilę podbijał stawkę, nie myśląc o tym, co stanie się, jeżeli okaże się, że się pomylił; zduszał rozsądek, jak mantra powtarzając sobie w myślach, że robi to wszystko dla bezpieczeństwa zgromadzonych - dla bezpieczeństwa obcych twarzy, które przysiągł chronić.
Słysząc słowa Sophii, tylko zerknął na nią z hybrydą niedowierzania i rodzącej się niecierpliwości; tak, było to podejrzane, tak, prawdopodobnie coś wiedział - nie mieli jednak czasu na nadmierne dywagacje na ten temat, na rozważanie, na próbę rozszyfrowania niewiadomych. Byli Brygadą Uderzeniową, powinni uderzać; w chwilach kryzysów, gdy dyplomacja zawodziła, ich zadaniem było uciekać się do bardziej radykalnych rozwiązań. Próba wytłumaczenia potencjalnym kupcom, że artefakt, który planując zakupić, jest dziełem najobrzydliwszej z dziedzin magii, zakończyłaby się fiaskiem: uznaliby to za blef, za odwodzenie ich od dokonania udanej, wymarzonej transakcji.
Pod żadnym pozorem nie wchodziło to więc w grę.
- Carter, zajmij jego uwagę - rzucił cicho, zbywając póki co pytania służbowym poleceniem - zerknął przelotem na brodatego, licytującego się zawzięcie mężczyznę. Siedzący obok Garretta czarodziej szturchnął go lekko ramieniem; uznając, że musiało być to dziełem przypadku, Garry skinął lekko głową w ramach odgórnego przyjęcia przeprosin, nawet nie spoglądając na nieznajomego. Ten jednak szturchnął go drugi raz. Zadał jakieś pytanie - nawet nie usłyszał, jakie, zabrzmiało jak zbitka przypadkowych zgłosek, nie miał na nie czasu. Wymijająco rzucił parę słów - przepraszam, skupiam się na licytacji, przepraszam, nie mogę panu pomóc, przepraszam, niech pan spyta kogoś innego - a potem powrócił spojrzeniem do śledzenia przebiegu aukcji, kątem oka sprawdzając jeszcze, czy Sophia zajęła się wypełnianiem swojego nowego, spontanicznego zadania.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Przyjście na aukcję było dla niego czystą przyjemnością, aczkolwiek już zaczynało mu się dłużyć. Nigdy nie lubił przebywać w tłumie dłużej niż było to konieczne, więc po określonym czasie zaczynał się niecierpliwić i irracjonalnie złościć, po prostu chcąc wyjść. Teraz wyjść nie mógł, więc siedział uparcie na krzesełku i regularnie podnosił stawkę. Już nie mógł odpuścić. Zauważył, że towarzyszka jego największego konkurenta zawzięcie o czymś dyskutuje i mógł dać sobie rękę uciąć, że chodziło właśnie o jego osobę. Bali się konkurencji? Namawiała mężczyznę do zaprzestania licytacji czy może kazała mu jeszcze bardziej podbić stawkę? Tak czy owak nieznajomy wciąż wybierał tą drugą opcję i Edgar w pewien sposób go za to szanował. Co nie zmieniało faktu, że musiał wyjść z posążkiem jako swoją własnością. Niektórzy przeciwnicy już zaczynali się pomału wycofywać, zapewne sądząc, że cena zaczyna przerastać wartość artefaktu. Edgar wiedział, że oferowana kwota wciąż jest niska. Ponownie pozwolił sobie zerknąć na przeciwnika i jego towarzyszkę, coraz poważniej zastanawiając się nad ich tożsamością. Wydawało mu się, że gdyby byli stąd i reprezentowali, hm, jego tereny, bez problemu by ich rozpoznał. A jednak widział ich pierwszy raz w życiu. Przyjezdni? Tylko skąd. A może i są stąd, lecz są zwykłymi honorowymi ludźmi, którym do czarnych interesów było co najmniej daleko. Może przyszli tu dla hecy i pragną zakupić posążek jako ozdobę do nowego domu. Ta ostatnia opcja wydawała się Edgarowi najbardziej prawdopodobna i jeżeli tylko oni mieli mu przeszkodzić w zdobyciu tego artefaktu, to cała aukcja okazała się być całkiem zabawna. Taki przedmiot, a tu tak niewielu zainteresowanych. Nawet przez myśl mu nie przeszło, że gdzieś wśród zebranych mogą być zakamuflowaniu aurorzy. Śmiał twierdzić, że mają kiepskich informatorów, gdyż bardzo rzadko spotykał ich na swojej drodze. Dlaczego mieliby więc przyjść tutaj? Po raz kolejny uniósł różdżkę z lekkim znudzeniem wymalowanym na twarzy. Jego sąsiad spoglądał z zainteresowaniem to na Edgara to na jego przeciwnika, jakby nie mógł uwierzyć, że ludzie mogą być tak uparci. A jednak mogą. Edgar na pewno.
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie była pewna, czy Weasley potraktował jej słowa poważnie. Może ją zbywał, a może po prostu był tak zajęty aukcją, że nie mógł poświęcić jej więcej uwagi. Zauważyła jego zniecierpliwione spojrzenie i wywróciła lekko oczami. Czy on naprawdę nie widział w tym nic dziwnego? A może to ona się myliła, snując podejrzenia wobec jakiegoś przypadkowego kolekcjonera artefaktów?
Także się zniecierpliwiła, nieco niespokojnie poruszając nogą, czym rozdrażniała czarodzieja siedzącego obok, który rzucił jej zdegustowane spojrzenie. Wyprostowała się i znieruchomiała, a po chwili usłyszała lakoniczne polecenie Garretta.
Zajmij jego uwagę. Tylko tyle. W każdym razie, to oznaczało, że jednak nie zbył zupełnie jej słów. Zrozumiała, czego oczekiwał – podczas gdy on będzie kontynuować aukcję, Sophia otrzymała zadanie zajęcia się ich przeciwnikiem. Nie powiedział jej, w jaki sposób powinna to zrobić, więc musiała szybko wymyślić jakiś plan i zadziałać tak, jak uznała za stosowne. Ale czy ten pomysł okaże się dobry, czy nie...
Wstała. Niektórzy z obecnych, którzy wycofali się z aukcji lub stanowili jedynie osoby towarzyszące, kręcili się po sali, więc Sophia nie była jedyną osobą, która się podniosła. Tajemniczy konkurent siedział kilka rzędów w bok od nich. Przez chwilę myślała, żeby po prostu przejść przez jego rząd i niby przypadkiem się potknąć i upaść na niego, ale zapewne zarówno on, jak i czarodzieje siedzący obok łatwo zorientowaliby się, że to nieporadna próba wyeliminowania konkurencji, bo na pewno wiedzieli ją wcześniej obok Weasleya.
Wtedy jednak dostrzegła lewitującą pomiędzy rzędami krzeseł tacę z kieliszkami szampana. A to podsunęło jej pewien spontaniczny pomysł. Udając, że niby szuka czegoś w torebce, pozwoliła, żeby ukryta w rękawie różdżka zsunęła się niżej. Korzystając z tego, że była blisko końca sali, a większość czarodziejów była zajęta albo obserwowaniem aukcji, albo stołem z poczęstunkami stojącym pod najbliższą ścianą, dyskretnie wycelowała różdżką w tacę, która raptownie przyspieszyła swój lot, wywracając kieliszki i rozbryzgując ich zawartość na grupkę czarodziejów, w tym ich tajemniczego konkurenta. Miała nadzieję, że to go zdekoncentruje i będzie wyglądać po prostu na wadliwe działanie zaklęcia rzuconego na tacę przez obsługę, a kilka poplamionych szat i tak było niewielkim problemem w porównaniu z klątwą, która najprawdopodobniej ciążyła na wystawionym przedmiocie.
Także się zniecierpliwiła, nieco niespokojnie poruszając nogą, czym rozdrażniała czarodzieja siedzącego obok, który rzucił jej zdegustowane spojrzenie. Wyprostowała się i znieruchomiała, a po chwili usłyszała lakoniczne polecenie Garretta.
Zajmij jego uwagę. Tylko tyle. W każdym razie, to oznaczało, że jednak nie zbył zupełnie jej słów. Zrozumiała, czego oczekiwał – podczas gdy on będzie kontynuować aukcję, Sophia otrzymała zadanie zajęcia się ich przeciwnikiem. Nie powiedział jej, w jaki sposób powinna to zrobić, więc musiała szybko wymyślić jakiś plan i zadziałać tak, jak uznała za stosowne. Ale czy ten pomysł okaże się dobry, czy nie...
Wstała. Niektórzy z obecnych, którzy wycofali się z aukcji lub stanowili jedynie osoby towarzyszące, kręcili się po sali, więc Sophia nie była jedyną osobą, która się podniosła. Tajemniczy konkurent siedział kilka rzędów w bok od nich. Przez chwilę myślała, żeby po prostu przejść przez jego rząd i niby przypadkiem się potknąć i upaść na niego, ale zapewne zarówno on, jak i czarodzieje siedzący obok łatwo zorientowaliby się, że to nieporadna próba wyeliminowania konkurencji, bo na pewno wiedzieli ją wcześniej obok Weasleya.
Wtedy jednak dostrzegła lewitującą pomiędzy rzędami krzeseł tacę z kieliszkami szampana. A to podsunęło jej pewien spontaniczny pomysł. Udając, że niby szuka czegoś w torebce, pozwoliła, żeby ukryta w rękawie różdżka zsunęła się niżej. Korzystając z tego, że była blisko końca sali, a większość czarodziejów była zajęta albo obserwowaniem aukcji, albo stołem z poczęstunkami stojącym pod najbliższą ścianą, dyskretnie wycelowała różdżką w tacę, która raptownie przyspieszyła swój lot, wywracając kieliszki i rozbryzgując ich zawartość na grupkę czarodziejów, w tym ich tajemniczego konkurenta. Miała nadzieję, że to go zdekoncentruje i będzie wyglądać po prostu na wadliwe działanie zaklęcia rzuconego na tacę przez obsługę, a kilka poplamionych szat i tak było niewielkim problemem w porównaniu z klątwą, która najprawdopodobniej ciążyła na wystawionym przedmiocie.
To wszystko zapowiadało katastrofę.
Sytuacja z każdą kolejną sekundą coraz mocniej wymykała się spod kontroli - psia mać, byli aurorami, profesjonalistami, nie mogli dać się pokonać zwykłym przeciwnościom losu. Przeklął w duchu siebie, przeklął licytującego się mężczyznę, potem przeklął jeszcze Sophię, choć na jej poczynania spoglądał wyłącznie kątem oka; starał się ukoić szargane złośliwościami nerwy i wreszcie myśleć racjonalnie. Zduszał gniew oklumencją - ta umiejętność zdawała mu się teraz niezbędna, pozwalała kontrolować emocje, nie miał pojęcia, jak przez dwadzieścia osiem lat zdołał bez niej przeżyć - i snuł plany, wykluczał błędy, niweczył zawahania.
Wiedzieli już jedno - obcy mężczyzna zdawał się zdesperowany, nie miał zamiaru odpuścić, w widoczny sposób zależało mu na zakupie. To niepokoiło. Cholera, bardzo niepokoiło; a najgorszy w tym wszystkim był fakt, że Garrett mógł jedynie domyślać się jego intencji.
Odpadało odgórne oskarżenie go o chęć zakupu czarnomagicznego artefaktu. Odpadało wygranie aukcji. Odpadało stanięcie na fotelu i krzyknięcie do wszystkich zgromadzonych, że na sali znajduje się przeklęty posążek, który przy odrobinie dobrych (a raczej tragicznie złych) chęci osoby z zewnątrz, najprawdopodobniej mógłby ich wszystkich bez większych problemów wymordować.
Boleśnie. Tak, aby konali w agonii, powoli, by mogli poczuć wymykające się spomiędzy palców życie, by tonęli we własnym cierpieniu, osuwali się za krawędź szaleństwa.
Szlag, szlag, s z l a g.
Pozostało ostatnie rozwiązanie, do którego wolałby się nie posuwać - zaprzepaszczało bowiem jakiekolwiek szanse na pochwycenie potencjalnego czarnoksiężnika. Otwarta konfrontacja, wyjaśnienie sprawy, przejęcie przedmiotu z ramienia biura aurorów; mieli wszak autorytet, mieli władzę, mieli pełne prawo, żeby to zrobić.
Problem był jeden - jeżeli nieznajomy rzeczywiście planował wykorzystać artefakt do niecnych celów, zyska niezwykłą okazję, żeby bez wysiłku wszystkiego się wyprzeć. Ja? Artefakt? Skąd ten pomysł, panie władzo, to przypadek, o niczym nie wiedziałem - Garrett już teraz był w stanie niemal to usłyszeć, ze złości mimowolnie zacisnął pięść. Nienawidził chwil, gdy zło umykało w bezpieczny cień.
Korzystając z chwili, że uwaga kupca była zajęta - nie miał pojęcia, w jaki sposób próbowała dokonać tego Sophia, nie miał czasu, by spojrzeć w bok, zdecydował się zaufać, że aurorka nie zdecydowała się zignorować jego poleceń - dyskretnie obrócił w dłoni różdżkę, by przygotować się do rzucenia zaklęcia, którego nie miał zauważyć nikt wokół.
- Specialis Revelio - ledwie poruszył ustami, choć nie potrafił się skupić na inkantacji tego trudnego zaklęcia, rozpraszał go rodzący się niepokój, szepczące obawy, czy Carter z pewnością poradzi sobie z zadaniem, które uznał za... oczywiste. Ale czy na pewno nie popełnił tym samym błędu? I znów przeklinał się w myśli; był przyzwyczajony do ciągłej pracy z tymi samymi ludźmi, tymi, którym bez zawahań ufał, z którymi porozumiewał się bez słów, którym na każdej akcji oddawał w ręce swoje życie - z Sophią nie współpracował tak często, nie był pewien, czy mógł jej zaufać.
Ale było już za późno; pozostawała nadzieja, że młoda aurorka pozytywnie go zaskoczy.
Sytuacja z każdą kolejną sekundą coraz mocniej wymykała się spod kontroli - psia mać, byli aurorami, profesjonalistami, nie mogli dać się pokonać zwykłym przeciwnościom losu. Przeklął w duchu siebie, przeklął licytującego się mężczyznę, potem przeklął jeszcze Sophię, choć na jej poczynania spoglądał wyłącznie kątem oka; starał się ukoić szargane złośliwościami nerwy i wreszcie myśleć racjonalnie. Zduszał gniew oklumencją - ta umiejętność zdawała mu się teraz niezbędna, pozwalała kontrolować emocje, nie miał pojęcia, jak przez dwadzieścia osiem lat zdołał bez niej przeżyć - i snuł plany, wykluczał błędy, niweczył zawahania.
Wiedzieli już jedno - obcy mężczyzna zdawał się zdesperowany, nie miał zamiaru odpuścić, w widoczny sposób zależało mu na zakupie. To niepokoiło. Cholera, bardzo niepokoiło; a najgorszy w tym wszystkim był fakt, że Garrett mógł jedynie domyślać się jego intencji.
Odpadało odgórne oskarżenie go o chęć zakupu czarnomagicznego artefaktu. Odpadało wygranie aukcji. Odpadało stanięcie na fotelu i krzyknięcie do wszystkich zgromadzonych, że na sali znajduje się przeklęty posążek, który przy odrobinie dobrych (a raczej tragicznie złych) chęci osoby z zewnątrz, najprawdopodobniej mógłby ich wszystkich bez większych problemów wymordować.
Boleśnie. Tak, aby konali w agonii, powoli, by mogli poczuć wymykające się spomiędzy palców życie, by tonęli we własnym cierpieniu, osuwali się za krawędź szaleństwa.
Szlag, szlag, s z l a g.
Pozostało ostatnie rozwiązanie, do którego wolałby się nie posuwać - zaprzepaszczało bowiem jakiekolwiek szanse na pochwycenie potencjalnego czarnoksiężnika. Otwarta konfrontacja, wyjaśnienie sprawy, przejęcie przedmiotu z ramienia biura aurorów; mieli wszak autorytet, mieli władzę, mieli pełne prawo, żeby to zrobić.
Problem był jeden - jeżeli nieznajomy rzeczywiście planował wykorzystać artefakt do niecnych celów, zyska niezwykłą okazję, żeby bez wysiłku wszystkiego się wyprzeć. Ja? Artefakt? Skąd ten pomysł, panie władzo, to przypadek, o niczym nie wiedziałem - Garrett już teraz był w stanie niemal to usłyszeć, ze złości mimowolnie zacisnął pięść. Nienawidził chwil, gdy zło umykało w bezpieczny cień.
Korzystając z chwili, że uwaga kupca była zajęta - nie miał pojęcia, w jaki sposób próbowała dokonać tego Sophia, nie miał czasu, by spojrzeć w bok, zdecydował się zaufać, że aurorka nie zdecydowała się zignorować jego poleceń - dyskretnie obrócił w dłoni różdżkę, by przygotować się do rzucenia zaklęcia, którego nie miał zauważyć nikt wokół.
- Specialis Revelio - ledwie poruszył ustami, choć nie potrafił się skupić na inkantacji tego trudnego zaklęcia, rozpraszał go rodzący się niepokój, szepczące obawy, czy Carter z pewnością poradzi sobie z zadaniem, które uznał za... oczywiste. Ale czy na pewno nie popełnił tym samym błędu? I znów przeklinał się w myśli; był przyzwyczajony do ciągłej pracy z tymi samymi ludźmi, tymi, którym bez zawahań ufał, z którymi porozumiewał się bez słów, którym na każdej akcji oddawał w ręce swoje życie - z Sophią nie współpracował tak często, nie był pewien, czy mógł jej zaufać.
Ale było już za późno; pozostawała nadzieja, że młoda aurorka pozytywnie go zaskoczy.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
The member 'Garrett Weasley' has done the following action : rzut kością
'k100' : 17
'k100' : 17
Dom aukcyjny Bonhams
Szybka odpowiedź