Dom aukcyjny Bonhams
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Dom aukcyjny Bonhams
Jeden z pierwszych powstałych w Londynie domów aukcyjnych, Bonhams, mieści się nieco dalej od centrum; unikalne czarodziejskie przedmioty można tutaj zdobyć każdego wtorkowego wieczoru. Stara japońska waza z ruszającymi się malowidłami? Ruszające się prehistoryczne posążki smoków? Wybitne rękodzieła sztuki jubilerskiej? Wyjątkowe obrazy najbardziej cenionych magicznych malarzy? A może - lampa Alladyna lub puszka Pandory? Czego tylko pragniesz: Bonhams może spełnić Twoje marzenia.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:22, w całości zmieniany 1 raz
Wielu wspólnych znajomych - a przez wiek, jeden dom w Hogwarcie, a także teraz Zakon Feniksa było ich całkiem sporo - nie potrafiło obiektywnie ocenić, które z nich, Desmond, czy Moore, byli lepszymi szukającymi, lecz dla Max odpowiedź była po prostu oczywista. O własnych umiejętnościach i talencie miała niezwykle wysokie mniemanie. Tak wysokie, że aż nos miała lekko zadarty. Komplementy Pomony mile łechtały jej ego i przywołały uśmiech na twarzy. Uleczyły trochę ból po utracie możliwości zakupu Księżycowej Brzytwy, która teraz zostanie wystawiona po należytej cenie. Nieosiągalnej dla Max cenie.
- Tak, tak, niesamowity! - powtórzyła za Pomoną, udając przejęcie i z entuzjazmem kiwając głową. - Och, dobra... Niech tak będzie. W sumie po czekać... - poprawiła się i Maxine po słowach Pomony; w istocie miała rację. Jeszcze dyrektor pomyślałby, że chcą zrobić z niego głupca i wycofałby się z tego, co zaoferował. W końcu nie doszło do oficjalnej sprzedaży, żadne dokumenty nie zostały podpisane. Kamień należał do niego i mógł z nim zrobić co tylko zechciał. Należało zachować ostrożność, dopóki nie opuszczą domu aukcyjnego i nie oddalą się... Dopiero wówczas Maxine odetchnie z ulgą, że się udało. Zaczekała aż Pomona przeleje myśli na papier; widział, że kiedy się nachyliła, pan Abernathy bez skrępowania zaglądał w obfitość jej dekoltu i miała ochotę przewrócić oczyma, ale powstrzymała się. Cóż, trudno było go winić. Pomona była niezwykle atrakcyjną kobietą, a dziś ze swych walorów uczyniła przynętę... Wyjątkowo skuteczną. Na szczęście.
- Do zobaczenia na meczu mam nadzieję! - dorzuciła od siebie, po czym zniknęła za drzwiami zaraz za panną Sprout.
Niemal zbiegła po schodach, wciąż lekko poddenerwowana, drżącymi dłońmi odbierała od szatniarza swoje wierzchnie odzienie.
- Nie przejmuj się, nikomu nic nie powiem - zapewniła ją cicho; zaraz zasłoni się płaszczem i będzie po wszystkim, choć co szatniarz sobie popatrzy, to jego. - Aż nie wierzę, naprawdę - mruknęła Maxine, zapinając krzywo guziki swojego płaszcza. - Myślisz, że... że jest prawdziwy? - wyszeptała Max, nachylając się ku Pomonie, gdy opuściły już wnętrze domu aukcyjnego. Sądziła, że tak. Kiedy kamień znalazł się w dłoni zialarki, Harpia poczuła coś dziwnego. Nienaturalny spokój, ale i tęsknotę. Pewien smutek. Była pewna, że to właśnie odłamek nimi emanował, dlatego... Przypuszczała, że to mogło być naprawdę to. Serce biło jej jak szalone.
- Tak, tak, niesamowity! - powtórzyła za Pomoną, udając przejęcie i z entuzjazmem kiwając głową. - Och, dobra... Niech tak będzie. W sumie po czekać... - poprawiła się i Maxine po słowach Pomony; w istocie miała rację. Jeszcze dyrektor pomyślałby, że chcą zrobić z niego głupca i wycofałby się z tego, co zaoferował. W końcu nie doszło do oficjalnej sprzedaży, żadne dokumenty nie zostały podpisane. Kamień należał do niego i mógł z nim zrobić co tylko zechciał. Należało zachować ostrożność, dopóki nie opuszczą domu aukcyjnego i nie oddalą się... Dopiero wówczas Maxine odetchnie z ulgą, że się udało. Zaczekała aż Pomona przeleje myśli na papier; widział, że kiedy się nachyliła, pan Abernathy bez skrępowania zaglądał w obfitość jej dekoltu i miała ochotę przewrócić oczyma, ale powstrzymała się. Cóż, trudno było go winić. Pomona była niezwykle atrakcyjną kobietą, a dziś ze swych walorów uczyniła przynętę... Wyjątkowo skuteczną. Na szczęście.
- Do zobaczenia na meczu mam nadzieję! - dorzuciła od siebie, po czym zniknęła za drzwiami zaraz za panną Sprout.
Niemal zbiegła po schodach, wciąż lekko poddenerwowana, drżącymi dłońmi odbierała od szatniarza swoje wierzchnie odzienie.
- Nie przejmuj się, nikomu nic nie powiem - zapewniła ją cicho; zaraz zasłoni się płaszczem i będzie po wszystkim, choć co szatniarz sobie popatrzy, to jego. - Aż nie wierzę, naprawdę - mruknęła Maxine, zapinając krzywo guziki swojego płaszcza. - Myślisz, że... że jest prawdziwy? - wyszeptała Max, nachylając się ku Pomonie, gdy opuściły już wnętrze domu aukcyjnego. Sądziła, że tak. Kiedy kamień znalazł się w dłoni zialarki, Harpia poczuła coś dziwnego. Nienaturalny spokój, ale i tęsknotę. Pewien smutek. Była pewna, że to właśnie odłamek nimi emanował, dlatego... Przypuszczała, że to mogło być naprawdę to. Serce biło jej jak szalone.
That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?
Gdybym miała dużo pieniędzy bez zawahania kupiłabym Maxine tę miotłę - zasłużyła na nią z pewnością. Niestety nie mam za dużo galeonów w sakiewce, bajońsko opłacani nauczyciele to nie ta bajka, muszę to z przykrością zaznaczyć. Doskonale jednak rozumiem poczucie straty oraz niedostępności marzenia. Każdy z nas myśli czasem o czymś, co nie jest dla niego dostępne, pielęgnując w sobie potworne uczucie tęsknoty i nierzadko niesprawiedliwości. To już jest uczuciem brzydkim, dlatego należy się go szybko wyzbyć. Najlepiej koncentrując myśli na czymś innym. Dostępnym oraz pięknym. Tak, tak, mam złote rady dla każdego - szkoda, że sama rzadko się do nich stosuję. Nie ze złośliwości naturalnie, a po prostu ciężko jest mi wprowadzać niektóre plany w życie. Pod tym względem bywam chaotyczna i niekonsekwentna - dobrze, że w przypadku uczniów umiem to rozgraniczyć.
Uśmiecham się lekko do panny Desmond kiedy tak prawie leżę na tym biurku, po czym zaczynam dyktować przepis na wyciąg z piołunu mający powalić wszystkie szczury na świecie. Jestem pewna swej wiedzy, gorzej niestety ze świadomością czy na pewno uda nam się zdobyć ten kamień. Pan Abernathy może wycofać się w każdej chwili, ale póki co mężczyzna pozostaje pod moim silnym urokiem. Dwoma urokami, tak konkretniej. Mam ochotę westchnąć, żeby potem zapaść się pod ziemię, ale muszę wytrwać. Dla dobra sprawy, dla dobra Zakonu.
- Jeszcze raz bardzo, bardzo dziękujemy - zapewniam tkwiąc tuż przy wyjściu z gabinetu, zaciskając rękę w kieszeni na przyjemnej fakturze kamienia. Wydziela z siebie ciepło kojące opuszki palców, tak jak wznieca całą gamę różnych uczuć, w dominującej przewadze tych pozytywnych. Nie umiem się nie uśmiechać myśląc o naszym zwycięstwie.
Zbiegam na dół wraz z Max, z wdzięcznością przyjmując swój płaszcz z powrotem. Rumieńce pieką mnie już niemiłosiernie kiedy to jeszcze obsługa zawiesza na mnie wzrok - coś strasznego. Zaraz opatulam się szczelniej peleryną, żeby ten koszmar się już skończył. - Dziękuję, to była prawdziwa katorga - odpowiadam czarownicy nie kryjąc zażenowania z powodu tego przedstawienia. - Świetny z nas duet - dodaję tym razem już weselej, rozciągając pełne usta w szczerym uśmiechu zadowolenia. - Myślę, że tak. Czuję od niego bijące ciepło i przyjemną aurę - zwierzam się cicho blondynce kiedy znajdujemy się już poza terenami domu aukcyjnego. Potem udajemy się czym prędzej do Bathildy, żeby przekazać jej zdobycz - nie ufam sowiej poczcie, to zbyt cenny kamień, żeby go po prostu wysłać w paczce. Nigdy nie wiadomo kto na nią czyha. Dopiero wtedy każda rozchodzi się do swoich spraw.
zt. x2
Uśmiecham się lekko do panny Desmond kiedy tak prawie leżę na tym biurku, po czym zaczynam dyktować przepis na wyciąg z piołunu mający powalić wszystkie szczury na świecie. Jestem pewna swej wiedzy, gorzej niestety ze świadomością czy na pewno uda nam się zdobyć ten kamień. Pan Abernathy może wycofać się w każdej chwili, ale póki co mężczyzna pozostaje pod moim silnym urokiem. Dwoma urokami, tak konkretniej. Mam ochotę westchnąć, żeby potem zapaść się pod ziemię, ale muszę wytrwać. Dla dobra sprawy, dla dobra Zakonu.
- Jeszcze raz bardzo, bardzo dziękujemy - zapewniam tkwiąc tuż przy wyjściu z gabinetu, zaciskając rękę w kieszeni na przyjemnej fakturze kamienia. Wydziela z siebie ciepło kojące opuszki palców, tak jak wznieca całą gamę różnych uczuć, w dominującej przewadze tych pozytywnych. Nie umiem się nie uśmiechać myśląc o naszym zwycięstwie.
Zbiegam na dół wraz z Max, z wdzięcznością przyjmując swój płaszcz z powrotem. Rumieńce pieką mnie już niemiłosiernie kiedy to jeszcze obsługa zawiesza na mnie wzrok - coś strasznego. Zaraz opatulam się szczelniej peleryną, żeby ten koszmar się już skończył. - Dziękuję, to była prawdziwa katorga - odpowiadam czarownicy nie kryjąc zażenowania z powodu tego przedstawienia. - Świetny z nas duet - dodaję tym razem już weselej, rozciągając pełne usta w szczerym uśmiechu zadowolenia. - Myślę, że tak. Czuję od niego bijące ciepło i przyjemną aurę - zwierzam się cicho blondynce kiedy znajdujemy się już poza terenami domu aukcyjnego. Potem udajemy się czym prędzej do Bathildy, żeby przekazać jej zdobycz - nie ufam sowiej poczcie, to zbyt cenny kamień, żeby go po prostu wysłać w paczce. Nigdy nie wiadomo kto na nią czyha. Dopiero wtedy każda rozchodzi się do swoich spraw.
zt. x2
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
W takich miejscach jak domy aukcyjne bywał często. Mógł w nich zebrać najbardziej intrygujące przedmioty czasami nawet za naprawdę śmieszne pieniądze. Na pewno nieadekwatne do wartości. Nie był jakimś specjalnym zbieraczem, ale powiedzmy sobie szczerze, trudno mu było się oprzeć chęci kupowania, gdy dostawał możliwość, by zabrać sobie naprawdę fajny magiczny przedmiot. Później mógł sobie przy nich pomajsterkować, nawet nieznacznie usprawniając, co dawało mu mnóstwo satysfakcji. Nawet, jeśli czasami był gaszony przez świat, kiedy dostawał od losu plaskacza prosto w twarz. Jak wtedy, gdy Ministerstwo udowadniało mu, że jego patenty w sumie nie są czymś specjalnie wyjątkowym. Oczywiście, że zrzucał wszystko na to, że w Ministerstwie się nie znają, a on przecież bardzo ułatwiał czarodziejom życie. Niepodważalny fakt, dobra?
Dzisiaj ledwie się rozglądał. Z resztą miał tutaj umówione spotkanie, ważniejsze niż kupno nowych bibelotów do domu. Ale przecież te przyjemności można połączyć. Z towarzyszką wprawdzie łączyły go bardziej stosunku pracowniczo-hobbystyczny, co jak najbardziej mu odpowiadało. Zwłaszcza, że mieli różne predyspozycje, on bardziej szedł w uroki, a ona bardziej w eliksiry. Nie narzekał.
Mugoli dzisiaj było tutaj pełno, ale kilku czarodziejów również rozpoznał. Głównie po ubiorze, zazwyczaj dosyć ekscentrycznie się nosili. Will nie bardzo odstawał od tej tendencji - ciągle chodził w koszulach, które różniły się od siebie wzorem lub kolorem no i w spodniach, które teoretycznie miały być na kant, ale on ich nie prasował, więc trochę odbierało mu to elegancji. No i całości dopełniała wiecznie rozczochrana czupryna. Jego wzrok z resztą zawsze wyglądał tak, jakby to co miał na głowie odzwierciedlało to, co miał również w niej - czyli nieposkromiony chaos. W środku hali już wyciągnął w kieszeni paczkę papierosów i jednego z nich odpalił, kiedy miał już obok siebie towarzyszkę. Szary dym towarzyszył mu niemal zawsze, kiedy tylko była ku temu okazja.
- Miło cię widzieć. - Powiedział na powitanie i posłał dziewczynie typowy dla siebie krzywy uśmiech na dużych ustach. Zaciągnął sie nieco, pozwalając by dym wypełnił mu płuca po czym wypuścił go powoli, rozkoszując się chwilą zatrucia. - Powinienem kupić coś, co łatwo zbić... - Dodał bardziej do siebie niż do niej, bo odwrócił akurat wzrok w inną stronę.
Ostatnio zmieniony przez Will Cattermole dnia 03.05.19 11:55, w całości zmieniany 1 raz
| 27.11
Nie bywała tu często, zwłaszcza w ostatnich miesiącach. Od czasu wybuchu anomalii miała naprawdę wiele pracy w Mungu, a w czasie wolnym zazwyczaj poszerzała wiedzę i potajemnie działała dla Zakonu Feniksa, intensywnie warząc eliksiry w domowym zaciszu. Sporą część comiesięcznego zarobku wydawała na ingrediencje i inne pomoce alchemiczne, więc rzadko mogła sobie pozwolić na jakieś dodatkowe zachcianki. Nie była w końcu bogata, ale biedna też nie, żyła jak większość społeczeństwa, ładnymi i drogimi rzeczami mogąc cieszyć oczy głównie na wystawach sklepowych. Ale lubiła je cieszyć, przynajmniej w czasach, kiedy miała do tego głowę i nie musiała się bać nadciągającej nieuchronnie wojny.
Pewnie gdyby nie chęć spotkania z Willem nie zjawiłaby się tu dziś, ale skoro mężczyzna chciał się z nią spotkać i porozmawiać, zgodziła się. Był naprawdę ciekawą osobą, zaciekawił ją już przy pierwszym spotkaniu, kiedy to wpadł na nią na korytarzu w Mungu, gdy niosła tackę z eliksirami; kilka fiolek rozbiło się i oblało go, przez zmieszanie mikstur mężczyzna porósł futrem i zamiast się rozzłościć i obrzucić ją obelgami, w oczekiwaniu na uzdrowiciela zasypał ją mnóstwem dociekliwych pytań.
Bez wątpienia bardzo intrygująca osobliwość, w dodatku zafascynowana nauką, a Charlie zawsze lubiła i ceniła mądrych ludzi z naukowym zacięciem. Była ciekawa, co też chciał przekazać jej dzisiaj, więc po pracy zjawiła się w domu aukcyjnym; we wtorkowe wieczory stopniowo znikali stąd mugole, a pojawiali się czarodzieje, mogący zakupić unikalne czarodziejskie przedmioty. Charlie na większość z nich pewnie nie byłoby stać, ale mogła przynajmniej popatrzeć. A może jakimś trafem pojawi się tu dziś jakaś rzadka alchemiczna lub zielarska księga, której jeszcze nie miała? Wtedy mogłaby wysupłać z sakiewki garść galeonów, oczywiście w granicach zdrowego rozsądku. Choć była osobą skromną i oszczędną, w takich chwilach czasem zazdrościła ludziom, którzy mogli pozwalać sobie na różne zachcianki nie zastanawiając się nad tym, czy droższy zakup nie nadwątli zbytnio domowego budżetu.
O tej porze mugole, mniej liczni niż w czasach przed anomaliami, stopniowo opuszczali to miejsce i pojawiało się coraz więcej czarodziejów, którzy mieli wziąć udział w wieczornej aukcji zamkniętej dla niemagicznych. Wyglądała raczej zwyczajnie, choć na standardy mugoli pewnie staromodnie w długiej sukience o skromnym kroju i w narzuconym na to płaszczu przeciwdeszczowym sięgającym ziemi, który po wejściu do pomieszczenia rozpięła i strząsnęła z niego krople deszczu zanim ruszyła dalej. Blond włosy jak zwykle miała zaplecione w długi warkocz.
Nie tak trudno było wypatrzeć Willa, który nosił się dość ekscentrycznie i miał wiecznie potargane włosy. Gdy się pojawiła, akurat otaczał go papierosowy dym, ale i to nie utrudniało rozpoznania.
- Dość nietypowe miejsce, nie byłam tu od miesięcy, ale... ciebie też miło widzieć – uśmiechnęła się do niego. – Dzisiaj wtorek, prawda? Dzień czarodziejskiej aukcji? – Zwykle dużo lepiej orientowała się w kalendarzu, ale ostatnio była bardzo zapracowana. Spędzała większość dnia w Mungu, a potem zamykała się we własnej pracowni w domu albo pochylała się nad księgami, przyswajając nowe naukowe informacje. Odkąd zaginęła jej siostra czuła się bardzo osamotniona, mimo że przygarnęła ostatnio kilka dodatkowych kotów. – Ciekawe, czy pojawią się jakieś książki. Gdyby było coś interesującego o alchemii lub zielarstwie, czego jeszcze nie mam, mogłabym się pokusić – zastanowiła się. Mimo anomalii czarodzieje przybywali, powoli kierując się w stronę miejsca, gdzie miała odbyć się dzisiejsza aukcja. W końcu anomalie czy nie, ale zbliżały się święta i niektórzy zawczasu zaopatrywali się w prezenty. – Chciałeś ze mną porozmawiać o czymś konkretnym? – spytała jeszcze. Może miał jakiś problem, w którym potrzebował pomocy alchemika?
Nie bywała tu często, zwłaszcza w ostatnich miesiącach. Od czasu wybuchu anomalii miała naprawdę wiele pracy w Mungu, a w czasie wolnym zazwyczaj poszerzała wiedzę i potajemnie działała dla Zakonu Feniksa, intensywnie warząc eliksiry w domowym zaciszu. Sporą część comiesięcznego zarobku wydawała na ingrediencje i inne pomoce alchemiczne, więc rzadko mogła sobie pozwolić na jakieś dodatkowe zachcianki. Nie była w końcu bogata, ale biedna też nie, żyła jak większość społeczeństwa, ładnymi i drogimi rzeczami mogąc cieszyć oczy głównie na wystawach sklepowych. Ale lubiła je cieszyć, przynajmniej w czasach, kiedy miała do tego głowę i nie musiała się bać nadciągającej nieuchronnie wojny.
Pewnie gdyby nie chęć spotkania z Willem nie zjawiłaby się tu dziś, ale skoro mężczyzna chciał się z nią spotkać i porozmawiać, zgodziła się. Był naprawdę ciekawą osobą, zaciekawił ją już przy pierwszym spotkaniu, kiedy to wpadł na nią na korytarzu w Mungu, gdy niosła tackę z eliksirami; kilka fiolek rozbiło się i oblało go, przez zmieszanie mikstur mężczyzna porósł futrem i zamiast się rozzłościć i obrzucić ją obelgami, w oczekiwaniu na uzdrowiciela zasypał ją mnóstwem dociekliwych pytań.
Bez wątpienia bardzo intrygująca osobliwość, w dodatku zafascynowana nauką, a Charlie zawsze lubiła i ceniła mądrych ludzi z naukowym zacięciem. Była ciekawa, co też chciał przekazać jej dzisiaj, więc po pracy zjawiła się w domu aukcyjnym; we wtorkowe wieczory stopniowo znikali stąd mugole, a pojawiali się czarodzieje, mogący zakupić unikalne czarodziejskie przedmioty. Charlie na większość z nich pewnie nie byłoby stać, ale mogła przynajmniej popatrzeć. A może jakimś trafem pojawi się tu dziś jakaś rzadka alchemiczna lub zielarska księga, której jeszcze nie miała? Wtedy mogłaby wysupłać z sakiewki garść galeonów, oczywiście w granicach zdrowego rozsądku. Choć była osobą skromną i oszczędną, w takich chwilach czasem zazdrościła ludziom, którzy mogli pozwalać sobie na różne zachcianki nie zastanawiając się nad tym, czy droższy zakup nie nadwątli zbytnio domowego budżetu.
O tej porze mugole, mniej liczni niż w czasach przed anomaliami, stopniowo opuszczali to miejsce i pojawiało się coraz więcej czarodziejów, którzy mieli wziąć udział w wieczornej aukcji zamkniętej dla niemagicznych. Wyglądała raczej zwyczajnie, choć na standardy mugoli pewnie staromodnie w długiej sukience o skromnym kroju i w narzuconym na to płaszczu przeciwdeszczowym sięgającym ziemi, który po wejściu do pomieszczenia rozpięła i strząsnęła z niego krople deszczu zanim ruszyła dalej. Blond włosy jak zwykle miała zaplecione w długi warkocz.
Nie tak trudno było wypatrzeć Willa, który nosił się dość ekscentrycznie i miał wiecznie potargane włosy. Gdy się pojawiła, akurat otaczał go papierosowy dym, ale i to nie utrudniało rozpoznania.
- Dość nietypowe miejsce, nie byłam tu od miesięcy, ale... ciebie też miło widzieć – uśmiechnęła się do niego. – Dzisiaj wtorek, prawda? Dzień czarodziejskiej aukcji? – Zwykle dużo lepiej orientowała się w kalendarzu, ale ostatnio była bardzo zapracowana. Spędzała większość dnia w Mungu, a potem zamykała się we własnej pracowni w domu albo pochylała się nad księgami, przyswajając nowe naukowe informacje. Odkąd zaginęła jej siostra czuła się bardzo osamotniona, mimo że przygarnęła ostatnio kilka dodatkowych kotów. – Ciekawe, czy pojawią się jakieś książki. Gdyby było coś interesującego o alchemii lub zielarstwie, czego jeszcze nie mam, mogłabym się pokusić – zastanowiła się. Mimo anomalii czarodzieje przybywali, powoli kierując się w stronę miejsca, gdzie miała odbyć się dzisiejsza aukcja. W końcu anomalie czy nie, ale zbliżały się święta i niektórzy zawczasu zaopatrywali się w prezenty. – Chciałeś ze mną porozmawiać o czymś konkretnym? – spytała jeszcze. Może miał jakiś problem, w którym potrzebował pomocy alchemika?
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Był zajętym człowiekiem. No dobra, nie był, ale za takiego chciał uchodzić. Jego zawód pozwalał mu na bardzo dużą swobodę, więc jeśli naprawdę miałby coś ważnego do załatwienia, to mógłby odłożyć sobie rzeźbienie na trochę później. Ale zazwyczaj uważał to za idealną wymówkę, gdy nie miał ochoty się z kimś spotkac. A kiedy już miał ochotę się z kimś spotkać, łączył najczęściej przyjemne z pożytecznym. A to zaprosi kogoś gdzieś, gdzie i tak musi pójść, we dwójkę jakoś zawsze raźniej, a Will nie lubił wychylać nosa ze swojej ulubionej norki, w której spędzał właściwie dziewięćdziesiąt procent swojego życia. Wczoraj jednak wyszedł po prostu na ulice i spotkał tam Charlie, alchemiczkę z Munga, którą poznał kiedys przypadkiem i jakoś specjalnie nie roztrząsał tego wydarzenia. Natomiast spotkał naprawdę miłą dziewczynę, całkiem ją polubił, była bystra i miała naprawdę ogromną wiedzę w eliksirach. Will był nieco innym przypadkiem. On miał wiedzę w wielu tematach, ale nie była ona specjalnie szczegółowa. Szczycił się więc dosyć rozległą wiedzą ogólną, lubił się nią chwalić, a o specjalistyczne sprawy zazwyczaj nie pytał taki zwyczajny, codzienny klient. Chyba, że akurat miał zlecenie, ale to już nie Willa problem, jeśli akurat miał za małe kwalifikacje. Mało to było naukowców specjalizujących się w czymś innym. On akurat robił amulety. Małe i duże. No i nieoficjalnie lubił majsterkować.
Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Charlene jest od niego lepsza w sztuce eliksirów. Pracowała w tej branży. Już dawno chciał zaproponować jej współpracę i miał teraz jeszcze argument na to, żeby ją rozpocząć.
- Tak, dokładnie. Często tu przychodzę jak są te czarodziejskie. Można coś fajnego złapać za niewielkie pieniądze. - przyznał. - Widzisz lubię zajmować się zakupami w czyimś towarzystwie. Spadłaś mi więc jak z nieba.
Uśmiechnął się lekko. Skoro już wyszedł z domu spróbuje powstrzymać swoją niepowstrzymaną gburowatość. Oczywiście w jego intencjach było drugie dno. Chciał nawiązać współpracę, która by mu się opłaciła.
- Właściwie chciałem pogadać o biznesie, wiesz. - powiedział, rozglądając się. Widział jak mugole powoli opuszczają budynek. Pewnie miał on nałożone zaklęcia, które sprawiały, że myśleli, że Dom Aukcyjny jest zamknięty już o tej godzinie. - Mam nowego dostawcę ingrediencji, sam pewnie nie dam rady ze wszystkiego skorzystać, a ty zrobisz z tego dobry użytek.
Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Charlene jest od niego lepsza w sztuce eliksirów. Pracowała w tej branży. Już dawno chciał zaproponować jej współpracę i miał teraz jeszcze argument na to, żeby ją rozpocząć.
- Tak, dokładnie. Często tu przychodzę jak są te czarodziejskie. Można coś fajnego złapać za niewielkie pieniądze. - przyznał. - Widzisz lubię zajmować się zakupami w czyimś towarzystwie. Spadłaś mi więc jak z nieba.
Uśmiechnął się lekko. Skoro już wyszedł z domu spróbuje powstrzymać swoją niepowstrzymaną gburowatość. Oczywiście w jego intencjach było drugie dno. Chciał nawiązać współpracę, która by mu się opłaciła.
- Właściwie chciałem pogadać o biznesie, wiesz. - powiedział, rozglądając się. Widział jak mugole powoli opuszczają budynek. Pewnie miał on nałożone zaklęcia, które sprawiały, że myśleli, że Dom Aukcyjny jest zamknięty już o tej godzinie. - Mam nowego dostawcę ingrediencji, sam pewnie nie dam rady ze wszystkiego skorzystać, a ty zrobisz z tego dobry użytek.
Charlie również była przykładem osoby o bardzo mnogich zainteresowaniach, ale szczególną uwagę przykładała do swojej wiodącej dziedziny, alchemii, a także wszystkiego co było jej do bycia dobrym alchemikiem potrzebne: astronomii koniecznej do badania wpływu układu ciał niebieskich na procesy alchemiczne i warzenie mikstur, zielarstwa i opieki nad magicznymi stworzeniami, które z kolei były niezbędne do wydajniejszego wykorzystywania możliwości ingrediencji, lepszej ich znajomości i umiejętności dobrego dobierania ich. Pobocznym zainteresowaniem była też transmutacja, a zwłaszcza animagia, choć chciała również podszkolić się w samym używaniu transmutacyjnych inkantacji, by jej zaklęcia stały się lepsze i silniejsze. Poznała też oczywiście podstawy innych nauk, jak numerologia czy starożytne runy, ale jej wiedza w tym zakresie była dość podstawowa. Ostatecznie miała dopiero dwadzieścia trzy lata, a doba miała tylko dwadzieścia cztery godziny, więc nie można było być mistrzem we wszystkim, choć zamierzała systematycznie dążyć do tego, by wiedzieć o świecie coraz więcej i coraz lepiej wykorzystywać tę wiedzę w życiu.
A znajomości z ciekawymi i mądrymi ludźmi pomagały dowiedzieć się coś więcej o dziedzinach które dotychczas jedynie liznęła, a które również mogły okazać się użyteczne. Miała kiedyś nawet myśli, by podszkolić się w numerologii, ale potem nadeszły anomalie i jej ilość pracy znacząco się zwiększyła, tym bardziej że tuż przed majowym wybuchem dołączyła jeszcze do Zakonu Feniksa. O tym jednak nikt poza Zakonnikami nie wiedział, więc swój częsty brak czasu uzasadniała dużą ilością pracy i nauki, którą musiała uskuteczniać, by specjalistyczna wiedza nie wywietrzała z jej głowy.
Spotkała się z Willem ciekawa co miał do powiedzenia i pokazania. A przy okazji może akurat na czarodziejskiej aukcji pojawią się dziś jakieś przydatne pomoce naukowe, które okażą się osiągalne na jej kieszeń.
- Ja nie byłam tu dawno. Duża ilość pracy w ostatnich miesiącach nie pozwalała mi na częste spełnianie zachcianek, również tych zakupowych – odezwała się, przyglądając mu się. Czy i na nim ostatnie miesiące odcisnęły swój ślad? Wydawał się niefrasobliwy i beztroski, ale anomalie dotykały każdego w mniejszy lub większy sposób. – Ale skoro już tu przyszłam to czemu nie? Cóż, i mi dobrze zrobią zakupy w czyimś towarzystwie. Nie mogę przecież myśleć wiecznie tylko i wyłącznie o pracy, choć tej mam sporo.
Po pierwszym maja żaden pracownik Munga nie mógł narzekać na nudę.
- Och, zatem chętnie posłucham – ożywiła się na wzmiankę o dostawcy ingrediencji. – Co to za dostawca? Masz w zanadrzu coś ciekawego? – Charlie zależało na dobrych, sprawdzonych dostawcach, bo nie zawsze wszystko było w aptece, a ta na Pokątnej została niedawno zamknięta z powodu anomalii, więc musiała zaopatrywać się innymi drogami. Szczególny problem był z tymi rzadszymi ingrediencjami. – Wiesz, że nigdy nie pogardzę dobrymi składnikami. Ostatnimi czasy intensywnie uczyłam się warzyć mikstury spoza kategorii leczniczych, które najczęściej warzę w Mungu, ale prawdziwy naukowiec musi być wszechstronny i nie może zamykać się tylko na mały wycinek swojej dziedziny.
Rzeczywiście w ostatnich miesiącach wiele nowego się nauczyła. Udoskonaliła warzenie mikstur bojowych, a także uwarzyła tak trudne specyfiki jak veritaserum czy Felix felicis, więc miała z czego być dumna. Robiła to głównie z myślą o Zakonie, ale poszerzanie wiedzy i umiejętności było dodatkową, bardzo istotną korzyścią.
A znajomości z ciekawymi i mądrymi ludźmi pomagały dowiedzieć się coś więcej o dziedzinach które dotychczas jedynie liznęła, a które również mogły okazać się użyteczne. Miała kiedyś nawet myśli, by podszkolić się w numerologii, ale potem nadeszły anomalie i jej ilość pracy znacząco się zwiększyła, tym bardziej że tuż przed majowym wybuchem dołączyła jeszcze do Zakonu Feniksa. O tym jednak nikt poza Zakonnikami nie wiedział, więc swój częsty brak czasu uzasadniała dużą ilością pracy i nauki, którą musiała uskuteczniać, by specjalistyczna wiedza nie wywietrzała z jej głowy.
Spotkała się z Willem ciekawa co miał do powiedzenia i pokazania. A przy okazji może akurat na czarodziejskiej aukcji pojawią się dziś jakieś przydatne pomoce naukowe, które okażą się osiągalne na jej kieszeń.
- Ja nie byłam tu dawno. Duża ilość pracy w ostatnich miesiącach nie pozwalała mi na częste spełnianie zachcianek, również tych zakupowych – odezwała się, przyglądając mu się. Czy i na nim ostatnie miesiące odcisnęły swój ślad? Wydawał się niefrasobliwy i beztroski, ale anomalie dotykały każdego w mniejszy lub większy sposób. – Ale skoro już tu przyszłam to czemu nie? Cóż, i mi dobrze zrobią zakupy w czyimś towarzystwie. Nie mogę przecież myśleć wiecznie tylko i wyłącznie o pracy, choć tej mam sporo.
Po pierwszym maja żaden pracownik Munga nie mógł narzekać na nudę.
- Och, zatem chętnie posłucham – ożywiła się na wzmiankę o dostawcy ingrediencji. – Co to za dostawca? Masz w zanadrzu coś ciekawego? – Charlie zależało na dobrych, sprawdzonych dostawcach, bo nie zawsze wszystko było w aptece, a ta na Pokątnej została niedawno zamknięta z powodu anomalii, więc musiała zaopatrywać się innymi drogami. Szczególny problem był z tymi rzadszymi ingrediencjami. – Wiesz, że nigdy nie pogardzę dobrymi składnikami. Ostatnimi czasy intensywnie uczyłam się warzyć mikstury spoza kategorii leczniczych, które najczęściej warzę w Mungu, ale prawdziwy naukowiec musi być wszechstronny i nie może zamykać się tylko na mały wycinek swojej dziedziny.
Rzeczywiście w ostatnich miesiącach wiele nowego się nauczyła. Udoskonaliła warzenie mikstur bojowych, a także uwarzyła tak trudne specyfiki jak veritaserum czy Felix felicis, więc miała z czego być dumna. Robiła to głównie z myślą o Zakonie, ale poszerzanie wiedzy i umiejętności było dodatkową, bardzo istotną korzyścią.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Will nie uważał, że ograniczenie doby jest jakkolwiek problematyczny i jeśli chciał, musiał lub było mu to na rękę - pracował po prostu więcej niż dwadzieścia cztery godziny. Czasami, przyznać trzeba, trochę się przy tym zapominał i spędzał mnóstwo czasu przy swoich sprawach, niekiedy zupełnie zapominając o spaniu czy jedzeniu. Jego rekord to na razie dwa dni bez snu, aż w końcu zasnął nad pergaminem z projektem nowego wynalazku. Pamiętał jedynie, że gdy położył głowę by zasnąć miał w głowie mnóstwo niesamowitych pomysłów, a gdy wstał, już ich nie pamiętał. I był przez to na siebie potwornie zły.
Złapał tlącego się papierosa w usta, gdy przystanął gdzieś bliżej kręcących się po domu aukcyjnym czarodziejów. Dało się zauważyć, że zazwyczaj w tym miejscu ludzi kręciło się dużo więcej, jednak nieuchronnie zbliżały się święta i pomimo wojny pewnie niedługo zwykli ludzie, z resztą tacy jak on, zajmą się przygotowywaniem do rodzinnego obchodzenia Bożego Narodzenia czy tam Julu, co kto świętował. Mężczyzna nie próbował nawet domyślać się co Charlie robiła po godzinach. To była jej sprawa, w dodatku nie byli też na tyle blisko, by dbać o siebie nawzajem do tego stopnia. Lubił ją, owszem, była niezłym rozmówcą i przyjazną duszyczką, ale nie miał czasu dbać o każdą miłą osobę, którą spotykał. Za dużo zajmowało mu siedzenie we własnej samotni.
- No wiesz co... - Zaśmiał się pod nosem, wyciągnąwszy dwoma palcami spomiędzy warg papierosa z nieco zmiętym już filtrem. Zaciągnął się z rozbawieniem i wypuścił z ust porcję szarego dymu. Jego papierosy były magiczne, nie pachniały jednak słodkimi kwiatuszkami albo owocami tylko ciężkim, mocnym tytoniem z odrobinką mięty. Takie lubił, co poradzisz. - Nie zdradzam swoich dostawców, kochana. Nawet Tobie i nawet za bardzo ładny uśmiech, więc nie próbuj.
Nie mógł zdradzać skąd miał różne rzeczy, ponieważ nie wszystkie były do końca legalne. Tego jednak Charlene nie musiała wiedzieć. Will widział w niej bardzo dobrą i miłą dziewczynę, pewnie nie byłaby bardzo zadowolona, gdyby nagle zaczął mówić o tym, że ma na przykład w swoim arsenale rzeczy, dzięki którym może z powodzeniem rzucić klątwy. Odwrócił się do dziewczyny i podał jej mały woreczek. Uśmiech na jego ustach był niepokojący, jakby zwiastował coś naprawdę mocnego. I w sumie było to dosyć mocne.
Gdy otworzyła skórzany woreczek mogła dostrzec w nim kwiat paproci.
- Jest Twój. Kiedyś zgłoszę się o odwdzięczenie się, ale nie będę się upierał, żebyś zwróciła mi to, co z tego stworzysz.
Złapał tlącego się papierosa w usta, gdy przystanął gdzieś bliżej kręcących się po domu aukcyjnym czarodziejów. Dało się zauważyć, że zazwyczaj w tym miejscu ludzi kręciło się dużo więcej, jednak nieuchronnie zbliżały się święta i pomimo wojny pewnie niedługo zwykli ludzie, z resztą tacy jak on, zajmą się przygotowywaniem do rodzinnego obchodzenia Bożego Narodzenia czy tam Julu, co kto świętował. Mężczyzna nie próbował nawet domyślać się co Charlie robiła po godzinach. To była jej sprawa, w dodatku nie byli też na tyle blisko, by dbać o siebie nawzajem do tego stopnia. Lubił ją, owszem, była niezłym rozmówcą i przyjazną duszyczką, ale nie miał czasu dbać o każdą miłą osobę, którą spotykał. Za dużo zajmowało mu siedzenie we własnej samotni.
- No wiesz co... - Zaśmiał się pod nosem, wyciągnąwszy dwoma palcami spomiędzy warg papierosa z nieco zmiętym już filtrem. Zaciągnął się z rozbawieniem i wypuścił z ust porcję szarego dymu. Jego papierosy były magiczne, nie pachniały jednak słodkimi kwiatuszkami albo owocami tylko ciężkim, mocnym tytoniem z odrobinką mięty. Takie lubił, co poradzisz. - Nie zdradzam swoich dostawców, kochana. Nawet Tobie i nawet za bardzo ładny uśmiech, więc nie próbuj.
Nie mógł zdradzać skąd miał różne rzeczy, ponieważ nie wszystkie były do końca legalne. Tego jednak Charlene nie musiała wiedzieć. Will widział w niej bardzo dobrą i miłą dziewczynę, pewnie nie byłaby bardzo zadowolona, gdyby nagle zaczął mówić o tym, że ma na przykład w swoim arsenale rzeczy, dzięki którym może z powodzeniem rzucić klątwy. Odwrócił się do dziewczyny i podał jej mały woreczek. Uśmiech na jego ustach był niepokojący, jakby zwiastował coś naprawdę mocnego. I w sumie było to dosyć mocne.
Gdy otworzyła skórzany woreczek mogła dostrzec w nim kwiat paproci.
- Jest Twój. Kiedyś zgłoszę się o odwdzięczenie się, ale nie będę się upierał, żebyś zwróciła mi to, co z tego stworzysz.
Charlie też często zaniedbywała sen, tak bardzo pragnąc wyszarpać sobie z doby jak najwięcej czasu na naukę i warzenie mikstur poza główną pracą dla Munga. Często zdarzało jej się ślęczeć nad kociołkiem, mapami nieba, książkami i zielnikami nawet po nocach, ale jej organizm też miał ograniczoną wytrzymałość i czasem dla własnego dobra musiała odespać, by nie popełnić jakiegoś niebezpiecznego błędu lub nie omdleć w pracy. Przy eliksirach bardzo ważne było skupienie i trzeźwy umysł, wolny od nadmiernego przemęczenia. Tym bardziej że w Mungu warzyła eliksiry dla chorych, i po prostu nie mogła robić tego źle.
Panna Leighton jeszcze nie myślała poważniej nad prezentami dla bliskich. Vera zaginęła i nie wiadome było, czy żyła, jej brat znajdował się za granicą, ale nadal miała rodziców, a także innych krewnych i przyjaciół. W tym roku trudniej było jednak myśleć dużo i poważnie o tak trywialnych sprawach, skoro umysł często zasnuwały obawy, czy w ogóle dożyją do świąt. Przez miesiąc mogło zdarzyć się tak wiele, a zniknięcie Very uzmysłowiło jej zagrożenie nawet mocniej niż cokolwiek innego, o czym mogła słyszeć. To nie dotyczyło już obcych ludzi, a jej rodzonej siostry, która pewnego dnia po prostu nie wróciła do domu i nie dawała znaku życia.
Z Willem nie łączyły ją bliskie relacje, ale skoro z jakiegoś powodu chciał ją tu ściągnąć, to się pojawiła. Być może kiedyś ta ufność wobec ludzi ją zgubi, ale wciąż chciała widzieć w innych dobre intencje, poza tym spotykali się w miejscu publicznym. No i Will nie wyglądał jej na kogoś popierającego rycerzy, choć tak na dobrą sprawę niewiele wiedziała o jego poglądach. Zawsze jakoś omijali tematy polityczne, a Charlie także nie chwaliła się swoimi przekonaniami wszem i wobec, pilnując swojego nosa i nie wychylając się.
- Szkoda, nigdy nie jest za wiele dobrych i sprawdzonych źródeł zaopatrzenia w ingrediencje, zwłaszcza w obecnych czasach, kiedy przez anomalie pogodowe i magiczne trudniej o niektóre składniki. – Charlie jednak zawsze dbała o to, by byli to dostawcy rzetelni i dostarczający składniki z legalnych źródeł, co miało znaczenie zwłaszcza przy tych rzadszych, jak krew jednorożca. Nie mogła wiedzieć, że Will nie zawsze korzysta z legalnych źródeł i postąpił rozsądnie, nie mówiąc jej tego. Nigdy świadomie nie używała ingrediencji zwierzęcych pozyskanych w nieodpowiedni, krzywdzący zwierzę sposób, ale też nie miała pewności czy handlarze jej nie okłamują.
Przyjęła woreczek, który jej podał i otworzyła go z ciekawością. Oczy aż jej się zaświeciły na widok kwiatu paproci.
- Ojej! – pisnęła z zachwytem. – To bardzo cenna rzecz, i trudna do kupienia. Jestem bardzo ciekawa gdzie udało ci się go spotkać, ale pewnie i tego mi nie zdradzisz, więc nie zapytam.
Nie spodziewała się, że Will podaruje jej coś aż tak cennego. Ale sam pewnie i tak mógłby co najwyżej postawić sobie ten kwiat na półce, bo niewielu alchemików potrafiło zrobić Felix Felicis, i nawet mistrzom eliksirów nie zawsze wychodził.
- Oczywiście chętnie się odwdzięczę. Jeśli będziesz kiedyś potrzebował jakichś eliksirów, to napisz list, a postaram się coś zdziałać – zapewniła, czując się w obowiązku jakoś odwdzięczyć za tak cenny podarek. Troskliwie schowała woreczek z kwiatem do torby. – A ty ostatnio stworzyłeś coś ciekawego? Jak tam twoje amulety? Czy anomalie nie utrudniają tworzenia ich? – zapytała, chcąc się dowiedzieć czy nadal działał, choć podejrzewała, że tak. Był zresztą zdolnym numerologiem i o wiele lepiej rozumiał zawiłości tej dziedziny, którą Charlie poznała tylko w stopniu podstawowym, choć zamierzała to kiedyś zmienić.
Panna Leighton jeszcze nie myślała poważniej nad prezentami dla bliskich. Vera zaginęła i nie wiadome było, czy żyła, jej brat znajdował się za granicą, ale nadal miała rodziców, a także innych krewnych i przyjaciół. W tym roku trudniej było jednak myśleć dużo i poważnie o tak trywialnych sprawach, skoro umysł często zasnuwały obawy, czy w ogóle dożyją do świąt. Przez miesiąc mogło zdarzyć się tak wiele, a zniknięcie Very uzmysłowiło jej zagrożenie nawet mocniej niż cokolwiek innego, o czym mogła słyszeć. To nie dotyczyło już obcych ludzi, a jej rodzonej siostry, która pewnego dnia po prostu nie wróciła do domu i nie dawała znaku życia.
Z Willem nie łączyły ją bliskie relacje, ale skoro z jakiegoś powodu chciał ją tu ściągnąć, to się pojawiła. Być może kiedyś ta ufność wobec ludzi ją zgubi, ale wciąż chciała widzieć w innych dobre intencje, poza tym spotykali się w miejscu publicznym. No i Will nie wyglądał jej na kogoś popierającego rycerzy, choć tak na dobrą sprawę niewiele wiedziała o jego poglądach. Zawsze jakoś omijali tematy polityczne, a Charlie także nie chwaliła się swoimi przekonaniami wszem i wobec, pilnując swojego nosa i nie wychylając się.
- Szkoda, nigdy nie jest za wiele dobrych i sprawdzonych źródeł zaopatrzenia w ingrediencje, zwłaszcza w obecnych czasach, kiedy przez anomalie pogodowe i magiczne trudniej o niektóre składniki. – Charlie jednak zawsze dbała o to, by byli to dostawcy rzetelni i dostarczający składniki z legalnych źródeł, co miało znaczenie zwłaszcza przy tych rzadszych, jak krew jednorożca. Nie mogła wiedzieć, że Will nie zawsze korzysta z legalnych źródeł i postąpił rozsądnie, nie mówiąc jej tego. Nigdy świadomie nie używała ingrediencji zwierzęcych pozyskanych w nieodpowiedni, krzywdzący zwierzę sposób, ale też nie miała pewności czy handlarze jej nie okłamują.
Przyjęła woreczek, który jej podał i otworzyła go z ciekawością. Oczy aż jej się zaświeciły na widok kwiatu paproci.
- Ojej! – pisnęła z zachwytem. – To bardzo cenna rzecz, i trudna do kupienia. Jestem bardzo ciekawa gdzie udało ci się go spotkać, ale pewnie i tego mi nie zdradzisz, więc nie zapytam.
Nie spodziewała się, że Will podaruje jej coś aż tak cennego. Ale sam pewnie i tak mógłby co najwyżej postawić sobie ten kwiat na półce, bo niewielu alchemików potrafiło zrobić Felix Felicis, i nawet mistrzom eliksirów nie zawsze wychodził.
- Oczywiście chętnie się odwdzięczę. Jeśli będziesz kiedyś potrzebował jakichś eliksirów, to napisz list, a postaram się coś zdziałać – zapewniła, czując się w obowiązku jakoś odwdzięczyć za tak cenny podarek. Troskliwie schowała woreczek z kwiatem do torby. – A ty ostatnio stworzyłeś coś ciekawego? Jak tam twoje amulety? Czy anomalie nie utrudniają tworzenia ich? – zapytała, chcąc się dowiedzieć czy nadal działał, choć podejrzewała, że tak. Był zresztą zdolnym numerologiem i o wiele lepiej rozumiał zawiłości tej dziedziny, którą Charlie poznała tylko w stopniu podstawowym, choć zamierzała to kiedyś zmienić.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Jego rodzina miała się naprawdę dobrze. Oddie zajmowała się swoimi sprawami i nic Willowi do tego, ważne, że pojawiała się wtedy kiedy była najbardziej mu potrzebna. O ła, a czasami była bardzo, bardzo potrzebna! Siostra dbała o niego jak nikt inny na świecie, nawet bardziej niż jego była kiedy jeszcze byłą nie była. Bo Oddie po prostu wiedziała jak do niego podejść, a Will był trudnym przypadkiem. Czasami grymaśnym i niezadowolonym z życia, czasami kompletnie zamkniętym, czasami nieobecnym. Trudno było go pojąć najprostszymi stereotypami. choć starał się czasami dopasować do całej reszty. Przynajmniej czasami. Ostatnio nawet bardziej, chciał w końcu znaleźć sobie coś ciekawego do roboty w chłodne, zimowe wieczory.
Był trochę nie po drodze z polityką. Nie lubił jej, nie próbował mieszać się w jakieś konflikty, bo wiedział, że to ci na najniższych szczeblach zawsze będą tymi, którzy najmocniej dostaną po tyłku.
Dobrych i sprawdzonych, prawie nie parsknął śmiechem. Czy ona naprawdę sądziła, że dostawał swoje ingrediencje ze źródeł w pełni legalnych? Tak do końca nie było, raczej szukał odpowiednich, okazjonalnych cen. I nie pytał sprzedającego skąd może mieć swoje ingrediencje - po prostu je kupował. Więc ten kwiat paproci mógł przejść przez wiele rąk różnych, ale był pewien, że nie jest trefny. Na pewno nie był trefny.
Uśmiechał się do niej łagodnie. Mówiła tak jakby była trochę spięta.
- Tak, zauważyłem... - Wzruszył lekko ramionami. Jak się będzie chciało to zawsze się znajdzie, wystarczyło zajrzeć w odpowiednio ciemne uliczki. - I nie krzycz tak. Dzisiaj jest czarodziejski targ, nie brakuje tu kieszonkowców.
Nie zdziwiłby się, żeby ktoś spróbował sobie zagarnąć kwiatka. W końcu to była droga ingrediencja.
- Dziękuję, bedzie mi bardzo miło. - Podszedł bliżej, bo zaczęła się licytacja. Akurat było na niej coś, co kompletnie go nie interesowało. Jakaś waza, w której można było się schować.
- Dobrze, dziękuję, że pytasz. Robię teraz ze dwa. Wszyscy chcą jakieś chroniące przed deszczem i wiatrem...
Był trochę nie po drodze z polityką. Nie lubił jej, nie próbował mieszać się w jakieś konflikty, bo wiedział, że to ci na najniższych szczeblach zawsze będą tymi, którzy najmocniej dostaną po tyłku.
Dobrych i sprawdzonych, prawie nie parsknął śmiechem. Czy ona naprawdę sądziła, że dostawał swoje ingrediencje ze źródeł w pełni legalnych? Tak do końca nie było, raczej szukał odpowiednich, okazjonalnych cen. I nie pytał sprzedającego skąd może mieć swoje ingrediencje - po prostu je kupował. Więc ten kwiat paproci mógł przejść przez wiele rąk różnych, ale był pewien, że nie jest trefny. Na pewno nie był trefny.
Uśmiechał się do niej łagodnie. Mówiła tak jakby była trochę spięta.
- Tak, zauważyłem... - Wzruszył lekko ramionami. Jak się będzie chciało to zawsze się znajdzie, wystarczyło zajrzeć w odpowiednio ciemne uliczki. - I nie krzycz tak. Dzisiaj jest czarodziejski targ, nie brakuje tu kieszonkowców.
Nie zdziwiłby się, żeby ktoś spróbował sobie zagarnąć kwiatka. W końcu to była droga ingrediencja.
- Dziękuję, bedzie mi bardzo miło. - Podszedł bliżej, bo zaczęła się licytacja. Akurat było na niej coś, co kompletnie go nie interesowało. Jakaś waza, w której można było się schować.
- Dobrze, dziękuję, że pytasz. Robię teraz ze dwa. Wszyscy chcą jakieś chroniące przed deszczem i wiatrem...
U Charlie niestety tak dobrze nie było właśnie przez zaginięcie Very. Trudno było przejść nad tym do porządku dziennego, skoro wciąż nie znała losów siostry i nie wiedziała nawet, czy ta w ogóle żyła. Jej rodzice byli przygnębieni i smutni, ale z powodu natłoku pracy nie mogła być przy nich na co dzień, zbyt wiele zajęć miała w Londynie. Musiała też w związku z tym nauczyć się większej samodzielności, skoro była sama i Vera już nad nią nie czuwała, już nie mogła polegać na jej umiejętnościach i liczyć na to, że w razie jakiegoś niebezpieczeństwa siostra ją obroni. Samotne mieszkanie również było smutne, kiedy nie było z kim porozmawiać i musiała zmieniać się w kota, by móc porozumiewać się ze swoimi futrzastymi towarzyszami.
I jej nie było po drodze z polityką, ale o działalności dla Zakonu nigdy nie myślała w tych kategoriach. Postrzegała to raczej jako pomoc dobrym ludziom, którzy chcieli nieść światło w ciemności i chronić niewinnych przed złem. Ona sama chciała je nieść, ale nie walką, tylko wiedzą i umiejętnościami niebitewnymi. Eliksiry, a także wiedza naukowa również były ważne i jej walczący towarzysze potrzebowali tego. W czasach takich jak obecne nie potrafiła udawać, że nic się nie dzieje, więc gdy zaproszono ją do Zakonu zgodziła się. Miała jednak pewne obawy, że to może nie skończyć się dobrze, zwłaszcza odkąd zaginęła Vera.
Podejrzewała, że nie, ale cóż, to przynajmniej był kwiatek, więc żadne rzadkie zwierzę nie umarło bestialsko zabite dla galeonów możliwych do uzyskania za jego części, a więc nie budziło to w niej takich dylematów moralnych jak krew czy róg jednorożca.
- Nie krzyczę – wyjaśniła, ale ściszyła głos jeszcze bardziej, niemal do szeptu i rozejrzała się dookoła. Jednak wyglądało na to że nikt nie zwracał na nią większej uwagi, czarodzieje byli skupieni na zmierzaniu w stronę miejsca odbywania się aukcji, która właśnie się rozpoczynała, więc większość twarzy była utkwiona w prowadzącym, który właśnie dokonywał prezentacji pierwszego przedmiotu – wielkiej wazy zdobionej poruszającymi się szlaczkami.
Przyjęła podarek, chowając go bardzo troskliwie i ostrożnie.
- Pomogę ci. Wyślę co zechcesz. – Pewnie się domyślał, że u niej nie ma co liczyć na żadne nielegalne mikstury, ale coś leczniczego lub bojowego mogła mu dostarczyć. – Och, wcale się nie dziwię, mi też by się przydała jakaś ochrona przed tą okropną pogodą. Zresztą, komu by się nie przydała? Pewnie masz dużo zamówień. Na świstokliki pewnie też? Brak sprawnej teleportacji i sieci Fiuu jest teraz prawdziwą zmorą, więc rzadko opuszczam teraz Londyn.
Żałowała, że nie może częściej odwiedzać bliskich. Nie tak jak wtedy gdy mogła się teleportować lub wejść do kominka.
- I chyba też możemy powoli kierować się w tamtą stronę co inni. Może wystawią coś, co mnie zainteresuje i będzie osiągalne dla mojej kieszeni – podsunęła, patrząc jak czarodzieje próbując wylicytować wazę. Ale Charlie nie przyszła tu po zbierające kurz bibeloty. Jak przystało na prostą wiejską dziewczynę była praktyczna i nie trwoniła pieniędzy na rzeczy niepotrzebne.
I jej nie było po drodze z polityką, ale o działalności dla Zakonu nigdy nie myślała w tych kategoriach. Postrzegała to raczej jako pomoc dobrym ludziom, którzy chcieli nieść światło w ciemności i chronić niewinnych przed złem. Ona sama chciała je nieść, ale nie walką, tylko wiedzą i umiejętnościami niebitewnymi. Eliksiry, a także wiedza naukowa również były ważne i jej walczący towarzysze potrzebowali tego. W czasach takich jak obecne nie potrafiła udawać, że nic się nie dzieje, więc gdy zaproszono ją do Zakonu zgodziła się. Miała jednak pewne obawy, że to może nie skończyć się dobrze, zwłaszcza odkąd zaginęła Vera.
Podejrzewała, że nie, ale cóż, to przynajmniej był kwiatek, więc żadne rzadkie zwierzę nie umarło bestialsko zabite dla galeonów możliwych do uzyskania za jego części, a więc nie budziło to w niej takich dylematów moralnych jak krew czy róg jednorożca.
- Nie krzyczę – wyjaśniła, ale ściszyła głos jeszcze bardziej, niemal do szeptu i rozejrzała się dookoła. Jednak wyglądało na to że nikt nie zwracał na nią większej uwagi, czarodzieje byli skupieni na zmierzaniu w stronę miejsca odbywania się aukcji, która właśnie się rozpoczynała, więc większość twarzy była utkwiona w prowadzącym, który właśnie dokonywał prezentacji pierwszego przedmiotu – wielkiej wazy zdobionej poruszającymi się szlaczkami.
Przyjęła podarek, chowając go bardzo troskliwie i ostrożnie.
- Pomogę ci. Wyślę co zechcesz. – Pewnie się domyślał, że u niej nie ma co liczyć na żadne nielegalne mikstury, ale coś leczniczego lub bojowego mogła mu dostarczyć. – Och, wcale się nie dziwię, mi też by się przydała jakaś ochrona przed tą okropną pogodą. Zresztą, komu by się nie przydała? Pewnie masz dużo zamówień. Na świstokliki pewnie też? Brak sprawnej teleportacji i sieci Fiuu jest teraz prawdziwą zmorą, więc rzadko opuszczam teraz Londyn.
Żałowała, że nie może częściej odwiedzać bliskich. Nie tak jak wtedy gdy mogła się teleportować lub wejść do kominka.
- I chyba też możemy powoli kierować się w tamtą stronę co inni. Może wystawią coś, co mnie zainteresuje i będzie osiągalne dla mojej kieszeni – podsunęła, patrząc jak czarodzieje próbując wylicytować wazę. Ale Charlie nie przyszła tu po zbierające kurz bibeloty. Jak przystało na prostą wiejską dziewczynę była praktyczna i nie trwoniła pieniędzy na rzeczy niepotrzebne.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Paskudnie to zabrzmi, ale w momencie, gdy ludzie ginęli jak mrówki, na których mrowisko akurat ktoś nadepnął, naprawdę nie chciał myśleć o tym, że jakieś biedne zwierzę zostało właśnie zamordowane. Co mu do zwierząt, kiedy giną ludzie? Równie dobrze mógłby się zastanawiać czego chcą Ci ludzie, którzy chcą, by nakładał na przedmioty dane klątwy. Bo tym się również czasami zajmował, ale odmawiał i nawet nie chciał się zagłębiać w te bardziej skomplikowane i bardziej niszczycielskie z nich. Nikt jeszcze życia nie stracił od klątwy odpychającej, ale czyjegoś życia nie chciał mieć na sumieniu. Chyba, że swoje, bo sam potrafił się poświęcać w imię dobra nauki!
Musiał przyznać, że to nagłe ściszenie głosu było całkiem urocze, więc uśmiechnął się pod nosem z rozbawieniem widocznym na twarzy. Wydawała się nie do końca zaznajomiona z realiami świata, w którym trzeba być dyskretnym na każdym kroku, co nie znaczyło, że uważał ją za niegodną zaufania. Nie, uważał, że nie powie nic nieodpowiedniego jeśli nie będzie trzeba.
- Serdecznie Ci dziękuję. Zawsze uważałem, że dobrze jest mieć odpowiednie znajomości. - przyznał tylko. Zanim zauważył w sumie podczas rozmowy obeszli większość z miejsc tutaj. Nie znalazł niestety nic ciekawego, a szkoda, bo miał ochotę wydać galeony na jakiś nowy wynalazek. Jakąś inspirację! - O tak, świstokliki schodzą jak ciepłe bułeczki i wcale się nie dziwię. Gdybym sam ich nie tworzył pewnie bym umarł zanim bym dostał się do specjalisty w tym temacie. - Pokręcił głową. Numerolodzy zajmujący się komunikacją byli zawaleni robotą, więc nawet do niego przychodziło mnóstwo ludzi, a on jakby oferował swoje usługi na będzie pan zadowolony kierowniku. Na szczęście na Numerologii znał się naprawdę świetnie i w sumie przywykł do tworzenia świstoklików. Praca w Ministerstwie nauczyła go mechaniczności w tym co robił.
- Jasne, chodźmy. Ale na stoiskach nic nie znalazłem. - Westchnął tylko od razu. Kiwnął głową na dziewczynę i wsuwając dłonie w kieszenie ruszył zaraz za całą masą innych czarodziejów kierujących się ku wyjściu.
Musiał przyznać, że to nagłe ściszenie głosu było całkiem urocze, więc uśmiechnął się pod nosem z rozbawieniem widocznym na twarzy. Wydawała się nie do końca zaznajomiona z realiami świata, w którym trzeba być dyskretnym na każdym kroku, co nie znaczyło, że uważał ją za niegodną zaufania. Nie, uważał, że nie powie nic nieodpowiedniego jeśli nie będzie trzeba.
- Serdecznie Ci dziękuję. Zawsze uważałem, że dobrze jest mieć odpowiednie znajomości. - przyznał tylko. Zanim zauważył w sumie podczas rozmowy obeszli większość z miejsc tutaj. Nie znalazł niestety nic ciekawego, a szkoda, bo miał ochotę wydać galeony na jakiś nowy wynalazek. Jakąś inspirację! - O tak, świstokliki schodzą jak ciepłe bułeczki i wcale się nie dziwię. Gdybym sam ich nie tworzył pewnie bym umarł zanim bym dostał się do specjalisty w tym temacie. - Pokręcił głową. Numerolodzy zajmujący się komunikacją byli zawaleni robotą, więc nawet do niego przychodziło mnóstwo ludzi, a on jakby oferował swoje usługi na będzie pan zadowolony kierowniku. Na szczęście na Numerologii znał się naprawdę świetnie i w sumie przywykł do tworzenia świstoklików. Praca w Ministerstwie nauczyła go mechaniczności w tym co robił.
- Jasne, chodźmy. Ale na stoiskach nic nie znalazłem. - Westchnął tylko od razu. Kiwnął głową na dziewczynę i wsuwając dłonie w kieszenie ruszył zaraz za całą masą innych czarodziejów kierujących się ku wyjściu.
Charlie była osobą bardzo wrażliwą, dlatego przejmowała się i ludźmi, i zwierzętami. Sama przecież była po części zwierzęciem odkąd została animagiem, co jeszcze bardziej uwrażliwiło ją na krzywdę innych żywych istot. W celach alchemicznych kupowała już gotowe składniki zwierzęce, bo serduszko by jej się krajało, gdyby tak miała własnoręcznie zabić żywego memortka lub inne odczuwające ból stworzonko dla pozyskania jego krwi. Owadami się tak nie przejmowała, ale ssakami i ptakami owszem. A do żywych rzadkich stworzeń to nawet nie miała dostępu, bo alchemicy nie mogli sobie ot tak wchodzić do rezerwatów smoków czy jednorożców, by skubnąć tym stworzeniom trochę krwi, włosia czy łusek. Merlinowi więc dzięki za apteki, przez co ona mogła dostać gotowe produkty dobrej jakości i tworzyć wywary ratujące ludzkie zdrowie i życie w Mungu, bądź ułatwiające jej sprzymierzeńcom z Zakonu Feniksa walkę.
Mimo swojej rozległej wiedzy i alchemicznych umiejętności była osóbką bardzo prostolinijną i często życiowo naiwną. Wciąż z pewnym trudem przychodziło jej zaakceptowanie istnienia tej mrocznej strony ludzkiej natury. Brakowało jej odwagi i waleczności, ale nie była aurorem, a alchemiczką. I potrafiła być dyskretna, nie miała zapędów do plotkowania, więc dopóki ktoś nie robił nic złego, nie zamierzała nikomu paplać na prawo i lewo o jego poczynaniach.
- Zgadza się – przytaknęła. Dobrze było mieć odpowiednie znajomości. A skoro Will potrafił tworzyć świstokliki, to mogło jej się to pewnego dnia bardzo przydać, zwłaszcza jak akurat Shelta nie miałaby czasu na drobną przysługę. – Jeśli będę jakiegoś potrzebować to wiem, do kogo się zgłosić – uśmiechnęła się szeroko. – Cóż... Chyba powinnam mocniej przysiąść nad numerologią, to bardzo przydatna dziedzina. Nie tylko przy ewentualnych badawczych aspiracjach, ale nawet do takich rzeczy jak tworzenie świstoklików. Przy awarii teleportacji i sieci Fiuu rzecz bezcenna. Tylko najpierw muszę znaleźć czas, a z tym ostatnio było u mnie krucho.
Shelta powiedziała jej początkiem listopada że pracuje nad badaniami nad nową siecią, więc miała nadzieję, że coś z tego wyjdzie i wkrótce znów będzie możliwe korzystanie z kominków, to zaoszczędziłoby mnóstwo czasu i energii przy przemieszczaniu się.
Skierowali się w stronę przejścia do miejsca, gdzie była aukcja. Zawsze to była jakaś odmiana i rozrywka dla Charlie, choć większość rzeczy albo była za droga, albo jej zdaniem nieprzydatna. Albo i jedno i drugie. Ale kupiła sobie jedną rzadką księgę alchemiczną, którą większego zainteresowania nie było i udało jej się ją dostać po przyzwoitej cenie, więc chyba mogła być zadowolona, zwłaszcza że w torbie miała cenny podarunek od Willa.
Po wszystkim pożegnali się; Charlie jeszcze raz mu podziękowała, a potem wyszła na zewnątrz, podobnie jak wielu innych czarodziejów planując złapać Błędnego Rycerza i dotrzeć do domu.
| zt. x 2
Mimo swojej rozległej wiedzy i alchemicznych umiejętności była osóbką bardzo prostolinijną i często życiowo naiwną. Wciąż z pewnym trudem przychodziło jej zaakceptowanie istnienia tej mrocznej strony ludzkiej natury. Brakowało jej odwagi i waleczności, ale nie była aurorem, a alchemiczką. I potrafiła być dyskretna, nie miała zapędów do plotkowania, więc dopóki ktoś nie robił nic złego, nie zamierzała nikomu paplać na prawo i lewo o jego poczynaniach.
- Zgadza się – przytaknęła. Dobrze było mieć odpowiednie znajomości. A skoro Will potrafił tworzyć świstokliki, to mogło jej się to pewnego dnia bardzo przydać, zwłaszcza jak akurat Shelta nie miałaby czasu na drobną przysługę. – Jeśli będę jakiegoś potrzebować to wiem, do kogo się zgłosić – uśmiechnęła się szeroko. – Cóż... Chyba powinnam mocniej przysiąść nad numerologią, to bardzo przydatna dziedzina. Nie tylko przy ewentualnych badawczych aspiracjach, ale nawet do takich rzeczy jak tworzenie świstoklików. Przy awarii teleportacji i sieci Fiuu rzecz bezcenna. Tylko najpierw muszę znaleźć czas, a z tym ostatnio było u mnie krucho.
Shelta powiedziała jej początkiem listopada że pracuje nad badaniami nad nową siecią, więc miała nadzieję, że coś z tego wyjdzie i wkrótce znów będzie możliwe korzystanie z kominków, to zaoszczędziłoby mnóstwo czasu i energii przy przemieszczaniu się.
Skierowali się w stronę przejścia do miejsca, gdzie była aukcja. Zawsze to była jakaś odmiana i rozrywka dla Charlie, choć większość rzeczy albo była za droga, albo jej zdaniem nieprzydatna. Albo i jedno i drugie. Ale kupiła sobie jedną rzadką księgę alchemiczną, którą większego zainteresowania nie było i udało jej się ją dostać po przyzwoitej cenie, więc chyba mogła być zadowolona, zwłaszcza że w torbie miała cenny podarunek od Willa.
Po wszystkim pożegnali się; Charlie jeszcze raz mu podziękowała, a potem wyszła na zewnątrz, podobnie jak wielu innych czarodziejów planując złapać Błędnego Rycerza i dotrzeć do domu.
| zt. x 2
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Wraz z końcem roku w świecie czarodziejów wydarzyło się naprawdę wiele. Udało im się pokonać anomalię i przywrócić ład czarowania, który wydawał się już być luksusem nie do spełnienia. Choć było to szalenie trudne zadanie to Lucinda naprawdę cieszyła się, że chociaż to udało im się zakończyć sukcesem. Wielkim kosztem, ale sukcesem.
Koniec roku przyniósł także wiele przykrych wydarzeń, a wydarzenia mające miejsce na Pokątnej idealnie się w nie wpisywały. Sama blondynka nie była w żadnym stopniu pokrzywdzona tym co się stało, ale wiedziała, że dla niektórych ludzi był to interes życia. Czasami nawet niejednego, a licznych pokoleń. Taka tragedia spotkała Floreana i jego lodziarnie. Szlachcianka nigdy nie była osobą, która z obojętnością patrzy na to jak ludziom dzieje się krzywda dlatego postanowiła, że zrobi cokolwiek by pomóc mężczyźnie w odbudowie dorobku swojego życia.
Kiedy dowiedzieli się, że w domu aukcyjnym Bonhams znajduje się magiczny przedmiot mogący pomóc w prędkiej odbudowie lodziarni od razu udali się tam by to sprawdzić. Sprawa była jednak o wiele bardziej skomplikowana niż można było na samym początku przepuszczać. Ani Lucinda, ani Florean nie dysponowali wystarczającą ilością galeonów by móc magiczny przedmiot po prostu kupić. Selwyn nigdy nie posuwała się do kradzieży choć jej poszukiwania artefaktów przez wielu właśnie tak były określane. Blondynka czuła jednak, że jest to jedyna szansa na to by postawić Pokątną ponownie na przysłowiowe nogi i naprawdę nie chciała z tej szansy rezygnować. Zresztą czy to nie powinno być ogólnodostępne dla każdego? Czy za wszystko w tym świecie należało płacić nawet jeśli było to coś wyrwane dosłownie ludziom z rąk? Blondynka doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że obecny rząd okradał ich nie tylko z wolności. Może to naiwne tłumaczenie własnych zamiarów, ale jeżeli nie spróbują to nigdy nie dowiedzą się co tak naprawdę mogli osiągnąć.
Stali przed wejściem do domu aukcyjnego, a Lucinda nie mogła pozbyć się wrażenia, że coś podobnego miało już miejsce. Właściciela lodziarni nie znała zbyt dobrze, ale jego twarz była nadzwyczaj znajoma. Choć zwykle blondynka miała prawdziwe problemy z zaufaniem nawet jeżeli chodziło o członków Zakonu Feniksa tak w tym przypadku nie zawahała się nawet na sekundę. Wiedziała, że mogą to zrobić. – Jesteś w stanie odwrócić jego uwagę? – zapytała właściwie szepcząc w obawie, że ktoś może ich właśnie podsłuchiwać i rozejrzała się po okolicy. – Muszę się dostać na zaplecze, a też nie wiem w jakim stanie dokładnie jest urządzenie. To może chwile potrwać – dodała jeszcze mając szczerą nadzieje, że mężczyzna znajdzie sposób by odwrócić uwagę pracownika domu akcyjnego na dość długi czas.
/rzut na spostrzegawczość, II poziom
Koniec roku przyniósł także wiele przykrych wydarzeń, a wydarzenia mające miejsce na Pokątnej idealnie się w nie wpisywały. Sama blondynka nie była w żadnym stopniu pokrzywdzona tym co się stało, ale wiedziała, że dla niektórych ludzi był to interes życia. Czasami nawet niejednego, a licznych pokoleń. Taka tragedia spotkała Floreana i jego lodziarnie. Szlachcianka nigdy nie była osobą, która z obojętnością patrzy na to jak ludziom dzieje się krzywda dlatego postanowiła, że zrobi cokolwiek by pomóc mężczyźnie w odbudowie dorobku swojego życia.
Kiedy dowiedzieli się, że w domu aukcyjnym Bonhams znajduje się magiczny przedmiot mogący pomóc w prędkiej odbudowie lodziarni od razu udali się tam by to sprawdzić. Sprawa była jednak o wiele bardziej skomplikowana niż można było na samym początku przepuszczać. Ani Lucinda, ani Florean nie dysponowali wystarczającą ilością galeonów by móc magiczny przedmiot po prostu kupić. Selwyn nigdy nie posuwała się do kradzieży choć jej poszukiwania artefaktów przez wielu właśnie tak były określane. Blondynka czuła jednak, że jest to jedyna szansa na to by postawić Pokątną ponownie na przysłowiowe nogi i naprawdę nie chciała z tej szansy rezygnować. Zresztą czy to nie powinno być ogólnodostępne dla każdego? Czy za wszystko w tym świecie należało płacić nawet jeśli było to coś wyrwane dosłownie ludziom z rąk? Blondynka doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że obecny rząd okradał ich nie tylko z wolności. Może to naiwne tłumaczenie własnych zamiarów, ale jeżeli nie spróbują to nigdy nie dowiedzą się co tak naprawdę mogli osiągnąć.
Stali przed wejściem do domu aukcyjnego, a Lucinda nie mogła pozbyć się wrażenia, że coś podobnego miało już miejsce. Właściciela lodziarni nie znała zbyt dobrze, ale jego twarz była nadzwyczaj znajoma. Choć zwykle blondynka miała prawdziwe problemy z zaufaniem nawet jeżeli chodziło o członków Zakonu Feniksa tak w tym przypadku nie zawahała się nawet na sekundę. Wiedziała, że mogą to zrobić. – Jesteś w stanie odwrócić jego uwagę? – zapytała właściwie szepcząc w obawie, że ktoś może ich właśnie podsłuchiwać i rozejrzała się po okolicy. – Muszę się dostać na zaplecze, a też nie wiem w jakim stanie dokładnie jest urządzenie. To może chwile potrwać – dodała jeszcze mając szczerą nadzieje, że mężczyzna znajdzie sposób by odwrócić uwagę pracownika domu akcyjnego na dość długi czas.
/rzut na spostrzegawczość, II poziom
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Lucinda Selwyn' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 52
'k100' : 52
Jeszcze parę dni temu siedziałem na progu Rudery, nie zwracając uwagi na chłód i padający śnieg. Włosy robiły mi się białe, a niewielkie śnieżynki oszraniały mi rzęsy i brwi. W zasadzie było mi wówczas wszystko jedno, i tak tam siedziałem, zastanawiając się nad życiem i własnym losem. Nie ukrywam, że było mi ciężko. Utrata całego majątku w jeden wieczór to ogromny cios, szczególnie, że tak długo na niego pracowałem. Na szczęście okazało się, że mam wokół siebie wielu kochających przyjaciół, którzy są w stanie wiele dla mnie poświęcić. To podniosło mnie na nogi, a po imprezie sylwestrowej wróciłem do świata żywych już w stu procentach.
Bardzo chciałem pomóc Zakonowi, tak jak on ostatnio pomagał mi w tych ciężkich chwilach, dlatego pojawiłem się niedaleko domu aukcyjnego zwarty i gotowy do działania. Jak zwykle wyróżniałem się swoim ubiorem, ale wyjątkowo nikomu to nie miało przeszkadzać – tym razem wchodziłem tam jako Florean Fortescue, tym razem nie musiałem się chować ani udawać kogoś innego. Pod granatowym płaszczem miałem na sobie jasnoróżową koszulę i zielonkawe spodnie, a skarpetki - choć nie było ich dobrze widać - wybrałem żółte.
Nie musiałem długo czekać na swoją towarzyszkę, Lucinda pojawiła się przed budynkiem równie punktualnie co ja. Przywitałem się z nią, nie móc oprzeć się wrażeniu, że znam ją lepiej niż ze spotkań Zakonu, choć przecież widywałem ją tylko tam. Nie zamierzałem się z nią dzielić moimi przemyśleniami, bo na pewno uznałaby je za dziwne. Poza tym mieliśmy dzisiaj bardzo ważne zadanie do wykonania i nie powinniśmy tracić czasu na pogawędki.
Weszliśmy do środka, a ja momentalnie poczułem się nie na miejscu. Pomieszczenie przytłaczało mnie swoją jasnością i pustością – właśnie tak wyobrażałem sobie dom aukcyjny. Ale przecież nie mogłem się wycofać, musiałem wziąć się w garść i pomóc Lucindzie w... cóż, nie chciałem mówić kradzieży, ale trochę tak to wyglądało. - Spróbuję go zagadać - to menedżer domu aukcyjnego, musi się znać na sztuce, a tym samym chociaż trochę na historii. Poprawiłem rękawy koszuli, przygotowując się do ataku. - Nie wiem jak bardzo jest rozmowny - uprzedziłem Lucindę, dając jej delikatnie do zrozumienia, żeby mimo wszystko się pospieszyła. Kiwnąłem głową, po czym ruszyłem w kierunku mężczyzny. - Dzień dobry. Mógłbym zamienić z panem kilka słów? Bardzo zainteresowała mnie ta waza, która stoi tam w rogu... - wskazałem na nią palcem, zaciągając menedżera w tamto miejsce. - ...czy mi się wydaje, czy widać na niej gobliny? To bardzo ciekawe, bo przecież czarodzieje i gobliny nigdy nie potrafili się dogadać. Dlaczego ludzie mieliby przedstawiać ich wizerunek? Chyba, że to dzieło goblinów, ale nie wiedziałem, że zajmowały się również sztuką - zacząłem, w zasadzie odnajdując w swoim odpowiedzialnym zadaniu przyjemność. Autentycznie zacząłem być ciekaw odpowiedzi na wymyślone naprędce pytania.
| rzut na kłamstwo I
Bardzo chciałem pomóc Zakonowi, tak jak on ostatnio pomagał mi w tych ciężkich chwilach, dlatego pojawiłem się niedaleko domu aukcyjnego zwarty i gotowy do działania. Jak zwykle wyróżniałem się swoim ubiorem, ale wyjątkowo nikomu to nie miało przeszkadzać – tym razem wchodziłem tam jako Florean Fortescue, tym razem nie musiałem się chować ani udawać kogoś innego. Pod granatowym płaszczem miałem na sobie jasnoróżową koszulę i zielonkawe spodnie, a skarpetki - choć nie było ich dobrze widać - wybrałem żółte.
Nie musiałem długo czekać na swoją towarzyszkę, Lucinda pojawiła się przed budynkiem równie punktualnie co ja. Przywitałem się z nią, nie móc oprzeć się wrażeniu, że znam ją lepiej niż ze spotkań Zakonu, choć przecież widywałem ją tylko tam. Nie zamierzałem się z nią dzielić moimi przemyśleniami, bo na pewno uznałaby je za dziwne. Poza tym mieliśmy dzisiaj bardzo ważne zadanie do wykonania i nie powinniśmy tracić czasu na pogawędki.
Weszliśmy do środka, a ja momentalnie poczułem się nie na miejscu. Pomieszczenie przytłaczało mnie swoją jasnością i pustością – właśnie tak wyobrażałem sobie dom aukcyjny. Ale przecież nie mogłem się wycofać, musiałem wziąć się w garść i pomóc Lucindzie w... cóż, nie chciałem mówić kradzieży, ale trochę tak to wyglądało. - Spróbuję go zagadać - to menedżer domu aukcyjnego, musi się znać na sztuce, a tym samym chociaż trochę na historii. Poprawiłem rękawy koszuli, przygotowując się do ataku. - Nie wiem jak bardzo jest rozmowny - uprzedziłem Lucindę, dając jej delikatnie do zrozumienia, żeby mimo wszystko się pospieszyła. Kiwnąłem głową, po czym ruszyłem w kierunku mężczyzny. - Dzień dobry. Mógłbym zamienić z panem kilka słów? Bardzo zainteresowała mnie ta waza, która stoi tam w rogu... - wskazałem na nią palcem, zaciągając menedżera w tamto miejsce. - ...czy mi się wydaje, czy widać na niej gobliny? To bardzo ciekawe, bo przecież czarodzieje i gobliny nigdy nie potrafili się dogadać. Dlaczego ludzie mieliby przedstawiać ich wizerunek? Chyba, że to dzieło goblinów, ale nie wiedziałem, że zajmowały się również sztuką - zacząłem, w zasadzie odnajdując w swoim odpowiedzialnym zadaniu przyjemność. Autentycznie zacząłem być ciekaw odpowiedzi na wymyślone naprędce pytania.
| rzut na kłamstwo I
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dom aukcyjny Bonhams
Szybka odpowiedź