Dom aukcyjny Bonhams
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Dom aukcyjny Bonhams
Jeden z pierwszych powstałych w Londynie domów aukcyjnych, Bonhams, mieści się nieco dalej od centrum; unikalne czarodziejskie przedmioty można tutaj zdobyć każdego wtorkowego wieczoru. Stara japońska waza z ruszającymi się malowidłami? Ruszające się prehistoryczne posążki smoków? Wybitne rękodzieła sztuki jubilerskiej? Wyjątkowe obrazy najbardziej cenionych magicznych malarzy? A może - lampa Alladyna lub puszka Pandory? Czego tylko pragniesz: Bonhams może spełnić Twoje marzenia.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:22, w całości zmieniany 1 raz
Edgar nie spodziewa się tylu dodatkowych atrakcji. W skupieniu licytuje coraz to większe sumy, zastanawiając się dlaczego jego konkurent aż tak uparł się na ten sam posążek. Z tych samych powodów? Edgar ma szczerą nadzieję, że jednak nie - stara się znać swoich konkurentów, a tego jegomościa widzi po raz pierwszy w życiu. Czasami delikatnie zerka w jego stronę, lecz nie może dostrzec niczego istotnego. Ot, nieznajomy mężczyzna próbujący kupić interesujący posążek. Na początku podejrzewał, że to po prostu nie znający się na rzeczy kolekcjoner, tylko czy taki pierwszy lepszy kolekcjoner aż tak zawziąłby się na niewielką figurkę? Jest to możliwe, jednak Edgar nigdy za bardzo nie ufał ludziom, tym samym wszędzie próbując wywęszyć podstęp.
Aż tu nagle lewitująca taca wylewa na niego i kilku mężczyzn siedzących obok zawartość wszystkich niesionych kieliszków. Na moment zapomina o aukcji, będąc bardziej skupionym na fatalnej organizacji. Ostatkami sił powstrzymuje się, by nie rzucić pod nosem jednego z nokturnowych przekleństw, jednocześnie rozglądając się za jakąś osobą odpowiedzialną za całe zajście. Nie ma czasu wychodzić teraz z sali, więc wyciąga różdżkę i krótkim zaklęciem suszy swoją koszulę. Łypie wzrokiem na osobę z obsługi, która momentalnie przybiegła z przeprosinami, bardziej chcąc, by po prostu przerwała na moment aukcję i posprzątała cały ten bałagan. Nie chce jednak na to czekać, szczególnie, że z problemem sobie już poradził, więc wkracza ponownie do licytacji. Orientuje się, że sprawa nie jest jeszcze przesądzona, więc po raz kolejny tego wieczoru podnosi różdżkę, oznajmiając tym samym podwyższenie stawki. Ta licytacja nie może przecież trwać bez końca. Zniecierpliwiony podnosi stawkę o zdecydowanie większą kwotę, a z tyłu głowy zaczynają pojawiać się wątpliwości, czy to aby na pewno dobry pomysł. Wątpliwości szybko zostają rozwiane przez pewność siebie i szlachecką dumę, niepozwalającą na przejmowanie się pieniędzmi. Stać go, może sobie pozwolić na tak drogą figurkę, nawet jeżeli okaże się bezużyteczna. Może trafi się klient, który i tak zechce ją zakupić - a może po prostu będzie zdobić jedną z komnat w jego posiadłości? Tak czy inaczej spodziewa się, że jego konkurent po raz kolejny go przebije, ale to się nie staje. Słyszy Po raz trzeci... Sprzedane! i czuje jak ciężar spada mu z serca. Teraz, już oficjalnie jego, figurka zostaje zdjęta ze sceny i pracownicy stawiają na podeście kolejny przedmiot. To jednak Edgara nie interesuje, ponieważ wykonał swój plan w stu procentach. Złość spowodowana incydentem z tacą idzie w zapomnienie. Wstaje z zajmowanego krzesła i idzie sfinalizować swój zakup, podpisując odpowiednie dokumenty. Już chce mieć to za sobą, już chce wziąć figurkę pod pachę i jak najszybciej stąd wyjść. Nigdy nie lubił takich miejsc i nic nie wskazuje na to, by miało się to zmienić.
Aż tu nagle lewitująca taca wylewa na niego i kilku mężczyzn siedzących obok zawartość wszystkich niesionych kieliszków. Na moment zapomina o aukcji, będąc bardziej skupionym na fatalnej organizacji. Ostatkami sił powstrzymuje się, by nie rzucić pod nosem jednego z nokturnowych przekleństw, jednocześnie rozglądając się za jakąś osobą odpowiedzialną za całe zajście. Nie ma czasu wychodzić teraz z sali, więc wyciąga różdżkę i krótkim zaklęciem suszy swoją koszulę. Łypie wzrokiem na osobę z obsługi, która momentalnie przybiegła z przeprosinami, bardziej chcąc, by po prostu przerwała na moment aukcję i posprzątała cały ten bałagan. Nie chce jednak na to czekać, szczególnie, że z problemem sobie już poradził, więc wkracza ponownie do licytacji. Orientuje się, że sprawa nie jest jeszcze przesądzona, więc po raz kolejny tego wieczoru podnosi różdżkę, oznajmiając tym samym podwyższenie stawki. Ta licytacja nie może przecież trwać bez końca. Zniecierpliwiony podnosi stawkę o zdecydowanie większą kwotę, a z tyłu głowy zaczynają pojawiać się wątpliwości, czy to aby na pewno dobry pomysł. Wątpliwości szybko zostają rozwiane przez pewność siebie i szlachecką dumę, niepozwalającą na przejmowanie się pieniędzmi. Stać go, może sobie pozwolić na tak drogą figurkę, nawet jeżeli okaże się bezużyteczna. Może trafi się klient, który i tak zechce ją zakupić - a może po prostu będzie zdobić jedną z komnat w jego posiadłości? Tak czy inaczej spodziewa się, że jego konkurent po raz kolejny go przebije, ale to się nie staje. Słyszy Po raz trzeci... Sprzedane! i czuje jak ciężar spada mu z serca. Teraz, już oficjalnie jego, figurka zostaje zdjęta ze sceny i pracownicy stawiają na podeście kolejny przedmiot. To jednak Edgara nie interesuje, ponieważ wykonał swój plan w stu procentach. Złość spowodowana incydentem z tacą idzie w zapomnienie. Wstaje z zajmowanego krzesła i idzie sfinalizować swój zakup, podpisując odpowiednie dokumenty. Już chce mieć to za sobą, już chce wziąć figurkę pod pachę i jak najszybciej stąd wyjść. Nigdy nie lubił takich miejsc i nic nie wskazuje na to, by miało się to zmienić.
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Może jej pomysł nie należał do szczególnie przemyślanych, ale działała pod wpływem chwili, chcąc rozkojarzyć ich konkurenta i kupić Garrettowi więcej czasu. Niestety, okazało się, że rozpędzona taca i wylany szampan to za mało, żeby rozkojarzyć uparcie dążącego do swojego celu mężczyznę. A w sali pełnej ludzi nie mogła sobie pozwolić na bardziej zdecydowany ruch. Nie mogła miotnąć w niego zaklęciem ani wyjść na podest i zakomunikować, że Biuro Aurorów przejmuje posążek. To wywołałoby panikę, a przecież mieli być dyskretni.
Zacisnęła gniewnie usta, kiedy nieznajomy mocno podniósł cenę. Chwilę później okrzyknięto, że posążek został sprzedany. Zaklęła w duchu. A więc nie udało się. Ale sprawa nie była też przesądzona. Posążek nadal był w budynku, kupiec jeszcze go nie opuścił, nie zabrał ze sobą swojego nowego, przeklętego nabytku.
Sophia przeszła przez salę. Mijając miejsce, gdzie siedział Garrett, wykonała nieznaczny gest, mający za zadanie zakomunikować „spróbuję go zatrzymać”. Korzystając z chwilowego zamieszania i tego, że część ludzi kręciła się po sali, także ruszyła w tamtą stronę. Nie można było dopuścić, żeby mężczyzna dotknął figurki, nie mówiąc o wyjściu z nią. Gdyby opuścił budynek, trudno byłoby im go namierzyć. Zajęłoby to z pewnością trochę czasu, a klątwa mogła już zacząć przynosić zgubne skutki.
Przechodząc obok stolika, przy którym mężczyzna składał podpisy, niby przypadkiem potknęła się o obcas buta i wpadła na starszą czarownicę w długim płaszczu, która akurat przechodziła obok (Sophia rozpoznała ją, była to kobieta, która kupiła poprzedni wystawiany przedmiot), która z kolei wpadła na stolik, przy którym stał tajemniczy kupiec, rozlewając atrament po stoliku i plamiąc dokumenty.
- Przepraszam bardzo! Jestem strasznie niezdarna – wydyszała. Lepiej było wyjść na łamagę niż pozwolić klątwie zbierać mroczne żniwo. Zresztą, i tak nikt tu jej nie znał. – Och... Atrament! Może spróbuję się tego pozbyć? – zaproponowała raźnie, z udawaną nieporadnością wyciągając różdżkę, starając się maskować stres, jaki odczuwała i udawać jedną z tych głupiutkich damulek, jakich tu było pełno w towarzystwie ich mężczyzn.
Miała nadzieję, że Weasley zaraz do niej dołączy i bardziej umiejętnie uspokoi sytuację. Pytanie tylko, czy uda im się nakłonić mężczyznę do rozmowy na osobności, czy może dokonywane przez Sophię nieporadne próby opóźnienia wszystkiego pogorszą sprawę, zamiast zadziałać na ich korzyść?
Zacisnęła gniewnie usta, kiedy nieznajomy mocno podniósł cenę. Chwilę później okrzyknięto, że posążek został sprzedany. Zaklęła w duchu. A więc nie udało się. Ale sprawa nie była też przesądzona. Posążek nadal był w budynku, kupiec jeszcze go nie opuścił, nie zabrał ze sobą swojego nowego, przeklętego nabytku.
Sophia przeszła przez salę. Mijając miejsce, gdzie siedział Garrett, wykonała nieznaczny gest, mający za zadanie zakomunikować „spróbuję go zatrzymać”. Korzystając z chwilowego zamieszania i tego, że część ludzi kręciła się po sali, także ruszyła w tamtą stronę. Nie można było dopuścić, żeby mężczyzna dotknął figurki, nie mówiąc o wyjściu z nią. Gdyby opuścił budynek, trudno byłoby im go namierzyć. Zajęłoby to z pewnością trochę czasu, a klątwa mogła już zacząć przynosić zgubne skutki.
Przechodząc obok stolika, przy którym mężczyzna składał podpisy, niby przypadkiem potknęła się o obcas buta i wpadła na starszą czarownicę w długim płaszczu, która akurat przechodziła obok (Sophia rozpoznała ją, była to kobieta, która kupiła poprzedni wystawiany przedmiot), która z kolei wpadła na stolik, przy którym stał tajemniczy kupiec, rozlewając atrament po stoliku i plamiąc dokumenty.
- Przepraszam bardzo! Jestem strasznie niezdarna – wydyszała. Lepiej było wyjść na łamagę niż pozwolić klątwie zbierać mroczne żniwo. Zresztą, i tak nikt tu jej nie znał. – Och... Atrament! Może spróbuję się tego pozbyć? – zaproponowała raźnie, z udawaną nieporadnością wyciągając różdżkę, starając się maskować stres, jaki odczuwała i udawać jedną z tych głupiutkich damulek, jakich tu było pełno w towarzystwie ich mężczyzn.
Miała nadzieję, że Weasley zaraz do niej dołączy i bardziej umiejętnie uspokoi sytuację. Pytanie tylko, czy uda im się nakłonić mężczyznę do rozmowy na osobności, czy może dokonywane przez Sophię nieporadne próby opóźnienia wszystkiego pogorszą sprawę, zamiast zadziałać na ich korzyść?
Rzucenie zaklęcia wcale nie pomogło mu określić, jaki rodzaj klątwy został nałożony na figurkę - nie miał pojęcia, czy wpłynął na to jego stres, nieudolność, źle rzucony urok, czy może w rzeczywistości... posążek nie był przeklęty. Powstrzymał kolejne niekulturalne słowo przed zatańczeniem na języku, a potem wstał, by zatopić się w tłumie. Meandrował pomiędzy czarodziejami odzianymi w ciemne, wyjściowe szaty, lawirował wśród peleryn i ozdobnych tiar, przemykał cicho, zwinnie, by przypadkiem nie przydeptać czyjejś peleryny; wszystko po to, by dotrzeć do pośrednika przeprowadzającego aukcję. Przetarg przetargiem, oni mieli przywileje - jako część Brygady Uderzeniowej pozwalali sobie na więcej, by za wszelką cenę niweczyć działanie czarnej magii.
Przyspieszył kroku, gdy wśród niezliczonych twarzy dostrzegł tę, na którą zwrócił już uwagę w trakcie przebiegu licytacji; w ostatniej chwili wyhamował, zanim wpadł na lewitującą tacę uginającą się pod ciężarem kieliszków (czy niósł ją skrzat, teraz okryty zaklęciem niewidzialności?), a potem ruszył dalej, przepraszając, przebijając się łokciami, nie zatrzymując się nawet na moment.
Szpakowaty mężczyzna - nie znał jego imienia, ale to nieważne, wiedział, że się nie pomylił - stał bokiem, pogrążony w dyspucie z potencjalnym kupcem(?) o gęstych bokobrodach i bujnym, wymodelowanym wąsie.
- Wybaczy pan - bezceremonialnie przerwał mu w pół słowa, stając się tym samym ofiarą mocno pogardliwych spojrzeń, ale nie miał zamiaru się tym przejąć; nad karkiem zawisły mu cienie gorszych problemów. - Biuro Aurorów, Garrett... Weasley - dokończył neutralnie, może trochę szorstko, uświadamiając sobie, że przez kamuflaż zdecydowanie nie wyglądał jak przedstawiciel swojego rodu: zgubił piegi, zgubił rudą barwę włosów, w których niekiedy mieniło się złoto. Jednocześnie zachowywał profesjonalizm, nie dał się zgiąć pod (z początku) nieprzyjaznym, podejrzliwym spojrzeniem, któremu w końcu zaczęło towarzyszyć pełne kapitulacji westchnienie. Wylegitymował się szybko, bez wahań, kątem oka badając, czy wciąż nie zbliża się nabywca statuetki. Nie, tkwił w miejscu, zajęty finalizowaniem kupna - Garrett uśmiechnął się pod nosem, lekko uniósł jeden z kącików ust. Nikt nie lubił przegrywać, nikt nie lubił wychodzić z pustymi rękoma; rozzłości się kupiec, rozzłości pośrednik, ale ich biznes i utracone galeony nie obchodziły go wcale.
Nie musiał rozmawiać z nim długo - mężczyzna nie miał prawa się mu sprzeciwić, na pewno nie uśmiechało mu się zostanie oskarżonym o współpracę z czarnoksiężnikami, o paranie się zakazaną magią i stawianie oporu aurorowi; takie występki skutecznie kończyły karierę. Dlatego już wkrótce Garrett (ile minęło - minuta? dwie?), zabezpieczywszy artefakt odpowiednią ilością zaklęć, zawinął go w płótno i schował w wewnętrznej kieszeni długiego, ciemnego płaszcza. Znów ruszył z miejsca; odnalazł Sophię spojrzeniem - na nas czas, zdawał się mówić jego wzrok - ale nie zatrzymywał się nawet na krótki moment, zamiast tego dążył do drzwi wejściowych, pospiesznie stawiając kolejne kroki.
Ale nie mógł powstrzymać się od ostatniego, krnąbrnego uśmiechu wysłanego w kierunku kupca, którego wygrana zakończyła się klęską.
Jeden - zero, Burke.
Przyspieszył kroku, gdy wśród niezliczonych twarzy dostrzegł tę, na którą zwrócił już uwagę w trakcie przebiegu licytacji; w ostatniej chwili wyhamował, zanim wpadł na lewitującą tacę uginającą się pod ciężarem kieliszków (czy niósł ją skrzat, teraz okryty zaklęciem niewidzialności?), a potem ruszył dalej, przepraszając, przebijając się łokciami, nie zatrzymując się nawet na moment.
Szpakowaty mężczyzna - nie znał jego imienia, ale to nieważne, wiedział, że się nie pomylił - stał bokiem, pogrążony w dyspucie z potencjalnym kupcem(?) o gęstych bokobrodach i bujnym, wymodelowanym wąsie.
- Wybaczy pan - bezceremonialnie przerwał mu w pół słowa, stając się tym samym ofiarą mocno pogardliwych spojrzeń, ale nie miał zamiaru się tym przejąć; nad karkiem zawisły mu cienie gorszych problemów. - Biuro Aurorów, Garrett... Weasley - dokończył neutralnie, może trochę szorstko, uświadamiając sobie, że przez kamuflaż zdecydowanie nie wyglądał jak przedstawiciel swojego rodu: zgubił piegi, zgubił rudą barwę włosów, w których niekiedy mieniło się złoto. Jednocześnie zachowywał profesjonalizm, nie dał się zgiąć pod (z początku) nieprzyjaznym, podejrzliwym spojrzeniem, któremu w końcu zaczęło towarzyszyć pełne kapitulacji westchnienie. Wylegitymował się szybko, bez wahań, kątem oka badając, czy wciąż nie zbliża się nabywca statuetki. Nie, tkwił w miejscu, zajęty finalizowaniem kupna - Garrett uśmiechnął się pod nosem, lekko uniósł jeden z kącików ust. Nikt nie lubił przegrywać, nikt nie lubił wychodzić z pustymi rękoma; rozzłości się kupiec, rozzłości pośrednik, ale ich biznes i utracone galeony nie obchodziły go wcale.
Nie musiał rozmawiać z nim długo - mężczyzna nie miał prawa się mu sprzeciwić, na pewno nie uśmiechało mu się zostanie oskarżonym o współpracę z czarnoksiężnikami, o paranie się zakazaną magią i stawianie oporu aurorowi; takie występki skutecznie kończyły karierę. Dlatego już wkrótce Garrett (ile minęło - minuta? dwie?), zabezpieczywszy artefakt odpowiednią ilością zaklęć, zawinął go w płótno i schował w wewnętrznej kieszeni długiego, ciemnego płaszcza. Znów ruszył z miejsca; odnalazł Sophię spojrzeniem - na nas czas, zdawał się mówić jego wzrok - ale nie zatrzymywał się nawet na krótki moment, zamiast tego dążył do drzwi wejściowych, pospiesznie stawiając kolejne kroki.
Ale nie mógł powstrzymać się od ostatniego, krnąbrnego uśmiechu wysłanego w kierunku kupca, którego wygrana zakończyła się klęską.
Jeden - zero, Burke.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Już łapie za pióro. Już się pochyla, by złożyć na dokumencie swój podpis i... na pergaminie rozlewa się atrament. Uderza pięścią w stół, wprawiając w zdziwienie osobę obsługującą aukcję, ale nie może wytrzymać tego wszechobecnego pecha. Przypadkowego? Aż odechciewa mu się wierzyć, że wpadający na niego mężczyzna, rozlany alkohol i teraz atrament, to przypadek. Spogląda na przepraszającą kobietę z miną, która jasno mówi, że wcale nie ma zamiaru jej przebaczać. - Widzę - wycedził przez zęby. - Lepiej niech pani już nic nie robi - mruczy pod nosem i wyciąga swoją różdżkę, jednym zaklęciem pozbywając się atramentu z dokumentów. A cenne minuty leciały. Pochyla się, by jednak złożyć swój podpis, jednak wciąż czuje na sobie spojrzenie nieznajomej kobiety. - Czy pani jeszcze czegoś ode mnie chce? - Pyta, na moment unosząc na nią swój wzrok. Kiedy nie otrzymuje satysfakcjonującej odpowiedzi, składa na dokumencie podpis starannym pismem. Uzgadnia z mężczyzną ostatnie szczegóły dotyczące finalizowania transakcji i zadowolony chce odebrać swój posążek, kiedy docierają do niego informacje z ostatniej chwili. Biuro aurorów? Niby skąd wiedzieli o klątwie skoro nawet Edgar dowiedział się o tym stosunkowo niedawno? Od razu przeszło mu przez głowę, że ktoś postanowił przygotować dla niego zasadzkę. Na pewno ten ktoś wiedział, że Edgar będzie chciał za wszelką cenę stać się właścicielem posążka. Prawdopodobnie powinien w tym momencie obrócić się na pięcie i odejść, ciesząc się z faktu, że aurorzy nie postanowili porozmawiać z nim osobiście. Ale widząc krnąbrny uśmiech funkcjonariusza, ruszył w jego stronę, przyspieszając kroku. Przez ten pośpiech omal nie wpadł na jakąś kobietę, ale w ostatnim momencie udało mu się ją wyminąć. - Przepraszam! - Powiedział głośniej, ostatnie metry już podbiegając. - Mogą mi państwo wytłumaczyć co się dzieje? - Zapytał wyjątkowo uprzejmie, biorąc pod uwagę jak bardzo był zdenerwowany. Oczywiście rozpoznał w Garretcie mężczyznę, który tak usilnie próbował go przebić podczas licytacji. Wszystko zaczynało się składać w logiczną całość. - Przed chwilą podpisałem dokumenty, po czym dowiedziałem się, że mój posążek został zabrany. Chyba należy mi się krótkie wyjaśnienie? - Powiedział i choć swoje słowa kierował do ich dwójki, nie spuszczał wzroku z Garretta. Czuł w kościach, że to on był za to wszystko odpowiedzialny, a nie jego głupiutka towarzyszka.
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Sophia chciała zyskać na czasie. Zająć mężczyznę (choćby i w taki sposób), tak, aby Weasley mógł załatwić sprawę przejęcia statuetki. Kątem oka widziała, że z kimś rozmawiał, zapewne wyjaśniając całą sprawę, podczas gdy nabywca posążka był zajęty usuwaniem śladów po atramencie, który niby niechcący rozlała na stoliku. Wiedziała, że Garrett sobie poradzi, był doświadczony i zapewne doskonale wiedział, co robić, podczas gdy Sophia, jako żółtodziób, gorączkowo przypominała sobie zajęcia z kursu i czytane podręczniki, ale wiele decyzji podejmowała na gorąco, bez głębszego namysłu... Jak to z atramentem. Niby głupotka, ale jednak zapewniła Weasleyowi tych dodatkowych parę minut, a przynajmniej taką miała nadzieję.
Nabywca zaklętej figurki nie wydawał się zadowolony, ale właśnie takiej reakcji się spodziewała. Pozostawało jej dalej zgrywać głupiutką trzpiotkę i po raz kolejny przeprosić go za zamieszanie. Dostrzegła dany przez Weasleya znak (najwyraźniej już wyjaśnił wszystko prowadzącemu akcję i zabezpieczył posążek) i pożegnała się z niezadowolonym mężczyzną, po czym ruszyła w jego stronę, zamierzając razem z nim opuścić salę... Jednak kupiec podążył za nią, najwyraźniej już powiadomiony, że jego nabytek został zabrany przez aurorów.
Sophia dołączyła do Garretta i rzuciła mu szybkie spojrzenie. Podbiegający do nich mężczyzna domagał się wyjaśnień, co też było całkowicie zrozumiałe w obecnej sytuacji, szczególnie jeśli nie wiedział o klątwie.
- Jesteśmy z Biura Aurorów – wyjaśniła, porzucając wcześniejszy kamuflaż roztrzepanej panienki, która próbowała go zająć. Zastanawiała się jednocześnie, jak wiele może mu zdradzić. – Istnieją uzasadnione podejrzenia, że na posążek, który pan kupił, została nałożona niebezpieczna klątwa. Musi zostać zabezpieczony i zabrany przez aurorów do wyjaśnienia sprawy – powiedziała więc lakonicznie; jeśli Garrett uzna, że może powiedzieć coś więcej, mógł to zrobić. Przy okazji mogli się zorientować, czy mężczyzna coś wiedział, czy może jego rozczarowanie było zwyczajnym zawodem kolekcjonera, który nie dołączy do swoich zbiorów nowego nabytku. Miała również nadzieję, że nie zacznie robić scen; aurorom zależało w końcu na dyskrecji i uniknięciu zbędnego zamieszania wokół tej akcji, nawet jeśli artefakt spoczywał już w rękach Weasleya.
Nabywca zaklętej figurki nie wydawał się zadowolony, ale właśnie takiej reakcji się spodziewała. Pozostawało jej dalej zgrywać głupiutką trzpiotkę i po raz kolejny przeprosić go za zamieszanie. Dostrzegła dany przez Weasleya znak (najwyraźniej już wyjaśnił wszystko prowadzącemu akcję i zabezpieczył posążek) i pożegnała się z niezadowolonym mężczyzną, po czym ruszyła w jego stronę, zamierzając razem z nim opuścić salę... Jednak kupiec podążył za nią, najwyraźniej już powiadomiony, że jego nabytek został zabrany przez aurorów.
Sophia dołączyła do Garretta i rzuciła mu szybkie spojrzenie. Podbiegający do nich mężczyzna domagał się wyjaśnień, co też było całkowicie zrozumiałe w obecnej sytuacji, szczególnie jeśli nie wiedział o klątwie.
- Jesteśmy z Biura Aurorów – wyjaśniła, porzucając wcześniejszy kamuflaż roztrzepanej panienki, która próbowała go zająć. Zastanawiała się jednocześnie, jak wiele może mu zdradzić. – Istnieją uzasadnione podejrzenia, że na posążek, który pan kupił, została nałożona niebezpieczna klątwa. Musi zostać zabezpieczony i zabrany przez aurorów do wyjaśnienia sprawy – powiedziała więc lakonicznie; jeśli Garrett uzna, że może powiedzieć coś więcej, mógł to zrobić. Przy okazji mogli się zorientować, czy mężczyzna coś wiedział, czy może jego rozczarowanie było zwyczajnym zawodem kolekcjonera, który nie dołączy do swoich zbiorów nowego nabytku. Miała również nadzieję, że nie zacznie robić scen; aurorom zależało w końcu na dyskrecji i uniknięciu zbędnego zamieszania wokół tej akcji, nawet jeśli artefakt spoczywał już w rękach Weasleya.
Kończąc niemalże taneczne lawirowanie wśród tłumu, zbliżał się do wyjściowych drzwi - nie zerkał przez ramię, by sprawdzić, czy Carter zanim podąża, wierzył, że aurorka nie zostanie w tyle; zabezpieczony posążek skryty za połą płaszcza mimo wszystko wydawał się zbyt groźny, by beztrosko taszczyć go po miejscach publicznych. Czym prędzej potrzebowali wrócić do Ministerstwa, złożyć artefakt na ręce zaprzyjaźnionych z biurem łamaczy klątw i ogłosić ostateczny triumf. Dopiero wtedy Garrett mógłby odczuć pełen spokój. I drobne apogeum satysfakcji.
Zdążył jeszcze wysłać Sophii nikły półuśmiech - mimo przejściowych klęsk i problemów zdołali wyjść zwycięsko - kiedy tuż za nimi rozległ się męski głos; niemalże nie zdziwił się, słysząc osnute zaniepokojeniem i uprzejmością słowa. Lub wyłącznie ich doskonałą iluzją; istniało wysokie prawdopodobieństwo, że nieznajomy brodacz doskonale wiedział, co czyni, parając się sztuką chłodnej kalkulacji.
Garrett odwrócił się - na jego twarzy nie jawił się już kpiący uśmiech, jedynie czysta neutralność naznaczona szczyptą profesjonalnego chłodu. I stanowczości.
- Przykro mi, szczegóły są poufne - rzucił, choć wcale nie było mu przykro; przez moment taksował rozmówcę spojrzeniem, starając się na podstawie samej jego postawy odczytać potencjalne intencje. Tym razem nie potrafił, jasny obraz mąciły subtelne sprzeczności. - Transakcja musiała zostać anulowana, proszę rozmówić się na ten temat z prowadzącym licytację. Jestem pewien, że dojdzie z nim pan do porozumienia, panie... - och, przecież nie miało to znaczenia - od razu ciągnął dalej. - Jeżeli zaprzeczymy podejrzeniom, będzie mógł pan ubiegać się o jej zwrot, jeśli jednak rzeczywiście statuetka została napiętnowana czarną magią - urwał na sekundę; czy dojrzę w twoim spojrzeniu błysk obawy, nieznajomy? - z pewnością bezzwłocznie zostanie pan o tym powiadomiony. I poproszony o wyjaśnienie tych niefortunnych okoliczności. - Ale nie cedził słów - mówił spokojnie, zbyt spokojnie, nie pasowało to do wypowiadanych zgłosek, w których powinna drżeć ukryta groźba; zachowywał niezmienny dystans, czystą beznamiętność, dziś dobrze czuł się w ich objęciach.
- A teraz wybaczy pan, obowiązki wzywają - ceremonialnie skinął głową na pożegnanie, w teatralności tego krótkiego, prostego gestu celowo przemycając kurtuazję, jaką nabył w trakcie przeszłych wizyt na salonach. Wysłał Sophii kolejne ze spojrzeń, by zaraz odwrócić się i ostatecznie ruszyć w kierunku wyjścia.
| ztczy Edgar jeszcze się buntuje? 8)
Zdążył jeszcze wysłać Sophii nikły półuśmiech - mimo przejściowych klęsk i problemów zdołali wyjść zwycięsko - kiedy tuż za nimi rozległ się męski głos; niemalże nie zdziwił się, słysząc osnute zaniepokojeniem i uprzejmością słowa. Lub wyłącznie ich doskonałą iluzją; istniało wysokie prawdopodobieństwo, że nieznajomy brodacz doskonale wiedział, co czyni, parając się sztuką chłodnej kalkulacji.
Garrett odwrócił się - na jego twarzy nie jawił się już kpiący uśmiech, jedynie czysta neutralność naznaczona szczyptą profesjonalnego chłodu. I stanowczości.
- Przykro mi, szczegóły są poufne - rzucił, choć wcale nie było mu przykro; przez moment taksował rozmówcę spojrzeniem, starając się na podstawie samej jego postawy odczytać potencjalne intencje. Tym razem nie potrafił, jasny obraz mąciły subtelne sprzeczności. - Transakcja musiała zostać anulowana, proszę rozmówić się na ten temat z prowadzącym licytację. Jestem pewien, że dojdzie z nim pan do porozumienia, panie... - och, przecież nie miało to znaczenia - od razu ciągnął dalej. - Jeżeli zaprzeczymy podejrzeniom, będzie mógł pan ubiegać się o jej zwrot, jeśli jednak rzeczywiście statuetka została napiętnowana czarną magią - urwał na sekundę; czy dojrzę w twoim spojrzeniu błysk obawy, nieznajomy? - z pewnością bezzwłocznie zostanie pan o tym powiadomiony. I poproszony o wyjaśnienie tych niefortunnych okoliczności. - Ale nie cedził słów - mówił spokojnie, zbyt spokojnie, nie pasowało to do wypowiadanych zgłosek, w których powinna drżeć ukryta groźba; zachowywał niezmienny dystans, czystą beznamiętność, dziś dobrze czuł się w ich objęciach.
- A teraz wybaczy pan, obowiązki wzywają - ceremonialnie skinął głową na pożegnanie, w teatralności tego krótkiego, prostego gestu celowo przemycając kurtuazję, jaką nabył w trakcie przeszłych wizyt na salonach. Wysłał Sophii kolejne ze spojrzeń, by zaraz odwrócić się i ostatecznie ruszyć w kierunku wyjścia.
| zt
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Spotkanie Zakonu Feniksa, mające miejsce mniej niż dwa tygodnie wcześniej, okazało się dla Maxine sporą niespodzianką. Zdecydowanie nie spodziewała się spotkać tam dwóch swoich arcywrogów, będących nimi już od lat szkolnych (chociaż dzielące ich waśnie dalej tkwiły na poziomie nastoletnich sprzeczek); Billy Moore i Hannah Wright także znaleźli się w szeregach Zakonu Feniksa i musiała się z tym pogodzić. Znacznie jednak większym zaskoczeniem był niespodziawany rozłam - i odejście jedneg z nich. Z opowieści Margaux wysnuła się wizja czarodziejów względem siebie niezwykle lojalnych i gotowych na poświęcenie; wiedziała, że i na reszcie wywarło to nieprzyjemne wrażenie. Było ich mniej, musieli się więc zmobilizwać jeszcze bardziej - i wziąć do roboty.
Wciąż ciężko było jej przetrawić wiadomość o istnieniu artefaktu, o którym mówiono kamień wskrzerzenia. Ponoć opowiadała o nim bajka, a właściwości o jakich się dowiedziała - pasowały właśnie do baśni. Czy naprawdę mógł na świecie istnieć przedmiot, który przywróci martwego do życia? Chciałaby się o tym przekonać.
Miała wątpliwości, czy znajdą go w domu aukcyjnym Bonhmas. Brzmiało to nieco absurdalnie, lecz czyż świat magii nie pokazał jej już nie raz jak dziwaczny naprawdę potrafi być? Nie było innego wyjścia jak to sprawdzić. We wtorkowe popołudnie zjawiła się więc u progu budynku, wyczekując kobiety, którą poznała na spotkaniu. Kojarzyła ją ze szkoły, lecz z pewnością były wychowankami innych domów. Nie pamiętała Pomony w pokoju wspólnym w Wieży Gryffindoru.
Nigdy nie była w tym miejscu, lecz skoro licytwali tu naprawdę drogie przedmioty, bardzo rzadkie... Musiała się odpowiednio przygotować. Sakiewkę wzięła pełną, lecz wciąż zbyt pustą, aby mieć jakąkolwiek szansę w starciu z prawdziwymi bogaczami. Postanowiła więc chociaż stwarzać odpowiednie wrażenie. Maxine założyła na siebie swoją najlepszą szatę - elegancką sukienkę o granatowej barwie. Miała nadzieję, że jej obecność tu nie wzbudzi niczyich podejrzeń; powszechnie było wiadomo, że gracze quidditcha mało nie zarabiją - teoretycznie mogła więc pozwolić sobie na podobną rozrywkę.
- Gotowa? - spytała Pomony szeptem, gdy czarownica wreszcie się zjawiła.
Maxine czuła się lekko poddenerwowana; nie powierzono jej dotąd tak poważnego zadania jak poszukiwanie kamienia wskrzeszenia. Stały u progu domu aukcyjnego. Przez szklane drzwi widziała czarodziejów lustrujących uważnym spojrzeniem każdego, kto zdecydował się wejść dalej.
That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?
Misja, której mamy się podjąć, wcale nie jest taką prostą sprawą. Dużo łatwiej byłoby po prostu wykupić poszukiwany artefakt - ale pensja nauczycielska nie pozwala na takie zabawy. Podejrzewam, że zawodowi gracze Quidditcha nie zarabiają na tyle więcej, żebyśmy rzeczywiście mogły pokusić się na tak trywialne rozwiązanie. Trzeba ich załatwić sprytem. Jako Puchonka nie do końca poruszam się w ciemnych korytarzach takowych umiejętności, ale na szczęście mamy chwilę na przygotowanie się do tego trudnego zadania. Plotki, jakie do mnie docierają na temat domu aukcyjnego, są więcej niż obiecujące. Jeżeli rzeczywiście są one prawdą chociażby w minimalnym stopniu, to załatwienie od ojca wyciągu z piołunu może okazać się strzałem w dziesiątkę. Wydaje mi się, że to chyba jedyna karta przetargowa jaką posiadam.
Przynajmniej do momentu, aż patrzę w lustro. Nie mam ułożonego planu, ale odbicie w srebrzystej tafli informuje mnie, że powinnam koncentrować uwagę na sobie. Czy raczej na moich wdziękach. Może uda odwrócić się uwagę zainteresowanych i niepostrzeżenie capnąć przedmiot, odlatując na miotle w stronę zachodzącego słońca? Odważne, bardzo odważne marzenia Pom. Wzdycham, sięgając wreszcie po jedyną, bardzo wydekoltowaną sukienkę. Czuję się w niej jak zdzira, ale nie mam za bardzo innej możliwości. Na słodkie oczka nikogo nie wezmę. Wzdycham cierpiętniczo oglądając całą swoją sylwetkę. Niby nieco schudłam, ale to i tak za mało, żeby pochwalić się chudziutką figurą. Nie ma innego wyjścia, Sprout. Musimy dostać ten artefakt.
Ubieram na wierzch pelerynę, żeby po drodze w Błędnym Rycerzu nie zaczepiały mnie jakieś podejrzane typki, bo tego bym nie zniosła. Docierając wreszcie do Londynu oddycham ciężko brudnym powietrzem. Rozglądam się dookoła chcąc wyłapać każdy szczegół prowadzący do domu aukcyjnego. Jest ogromny i wydaje się być dla naprawdę bogatej klienteli. Nie wiem co ja sobie myślałam, nie uda nam się.
Wreszcie dostrzegam Desmond, uśmiecham się do niej i podchodzę żwawym krokiem. Nie powinnam się tak stresować - raczej nie czeka mnie tutaj nic gorszego od odsieczy, ale to niewiele pomaga.
- Nie - odpowiadam z rozbrajającą szczerością. I tak obie wiemy, że musimy to zrobić. - Po wejściu zdejmę wierzchnią szatę i błagam, nie oceniaj mnie. To dla dobra sprawy - jęczę niczym umęczone cielę. Biorę głęboki wdech, po czym przekraczamy próg budynku. Rozglądam się dookoła, uśmiechając się do oceniających nas pracowników. Tak jak zapowiedziałam, zdejmuję okrycie i oddaję je mężczyźnie, który się zajmuje przechowaniem garderoby. Kilka par oczu skupia się od razu na moim mocno wydatnym dekolcie, ale staram się to ignorować, naprawdę. Ważniejsze jest wypatrzenie tego, po co tu przyszłyśmy. Niestety, przedmioty zmieniają się, a ceny za nie są po prostu kosmiczne. - To dobry moment na plan B - rzucam cicho do Max, sugerując, że musimy udać się za kulisy tego przedstawienia i zagrać rolę, której nie powstydziłby się żaden krytyk.
Przynajmniej do momentu, aż patrzę w lustro. Nie mam ułożonego planu, ale odbicie w srebrzystej tafli informuje mnie, że powinnam koncentrować uwagę na sobie. Czy raczej na moich wdziękach. Może uda odwrócić się uwagę zainteresowanych i niepostrzeżenie capnąć przedmiot, odlatując na miotle w stronę zachodzącego słońca? Odważne, bardzo odważne marzenia Pom. Wzdycham, sięgając wreszcie po jedyną, bardzo wydekoltowaną sukienkę. Czuję się w niej jak zdzira, ale nie mam za bardzo innej możliwości. Na słodkie oczka nikogo nie wezmę. Wzdycham cierpiętniczo oglądając całą swoją sylwetkę. Niby nieco schudłam, ale to i tak za mało, żeby pochwalić się chudziutką figurą. Nie ma innego wyjścia, Sprout. Musimy dostać ten artefakt.
Ubieram na wierzch pelerynę, żeby po drodze w Błędnym Rycerzu nie zaczepiały mnie jakieś podejrzane typki, bo tego bym nie zniosła. Docierając wreszcie do Londynu oddycham ciężko brudnym powietrzem. Rozglądam się dookoła chcąc wyłapać każdy szczegół prowadzący do domu aukcyjnego. Jest ogromny i wydaje się być dla naprawdę bogatej klienteli. Nie wiem co ja sobie myślałam, nie uda nam się.
Wreszcie dostrzegam Desmond, uśmiecham się do niej i podchodzę żwawym krokiem. Nie powinnam się tak stresować - raczej nie czeka mnie tutaj nic gorszego od odsieczy, ale to niewiele pomaga.
- Nie - odpowiadam z rozbrajającą szczerością. I tak obie wiemy, że musimy to zrobić. - Po wejściu zdejmę wierzchnią szatę i błagam, nie oceniaj mnie. To dla dobra sprawy - jęczę niczym umęczone cielę. Biorę głęboki wdech, po czym przekraczamy próg budynku. Rozglądam się dookoła, uśmiechając się do oceniających nas pracowników. Tak jak zapowiedziałam, zdejmuję okrycie i oddaję je mężczyźnie, który się zajmuje przechowaniem garderoby. Kilka par oczu skupia się od razu na moim mocno wydatnym dekolcie, ale staram się to ignorować, naprawdę. Ważniejsze jest wypatrzenie tego, po co tu przyszłyśmy. Niestety, przedmioty zmieniają się, a ceny za nie są po prostu kosmiczne. - To dobry moment na plan B - rzucam cicho do Max, sugerując, że musimy udać się za kulisy tego przedstawienia i zagrać rolę, której nie powstydziłby się żaden krytyk.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zarobi sportowców były owiane raczej tajemnicą, krążyły wokół nich przeróżne plotki. Spora część społeczeństwa była przekonana, że za latanie na miotle płacą im krocie i wszyscy pławią się w luksusach, lecz to nie była prawda. Na większe zarobki mogły liczyć największe gwiazdy; legendy sportu, ulubieńcy kibiców - do tej plejady Maxine jeszcze się nie zaliczyła. Jej gwiazda dopiero wschodziła, kariera nabierała rozpędu. Klub płacił jej nalezycie, lecz nie na tyle, aby mogła wejść do domu aukcyjnego Bonhams i szastać gaelonami na prawo i lewo. Zarobiła raz duże na pieniądze, lecz na swoim pierwszym kontrakcie reklamowym, który uczynil ją bardziej rozpoznawalną; wszystko jednak zainwestowała w kupno domu, o którym z siostrą zawsze marzyły.
Maxine była jednak przekonaa, że kiedyś, w niedalekiej przyszłości, będzie na tyle bogata, aby móc sobie pozwolić na przyjście tu z prawdziwym zamiarem zakupu; oczywiście nie, aby już to planowała - po prostu była złakniona sukcesu i pieniędzy.
Dziś skupić się na tym jednak nie mogła; przed nią i Pomoną stało zadanie po stokroć ważniejsze niż jej osobisty sukces sportowy. Czekała na nauczycielkę zielarstwa niedługo. Niebawem ujrzała ją odzianą w płaszcz i niepewność w czach. Starała się uśmiechnąć pocieszająco, lecz marnie jej to weszło.
- No... dobra... - bąknęła Maxine, zastanawiając się co takiego Pomona miała na myśli; dlaczego miałaby ją oceniać? Zagadka rozwiała się prędko. Wkroczyły do środka, Desmond uniosła brodę wyżej i zrobiła hardą minę, aby zamaskować własną niepewność i udawać wielką panią. Zdjęła płaszcz, zaraz potem to samo uczyniła Pomona... i gdyby tylko nie potrafiła się opanować wybałuszyłaby oczy na widok tak głębokiego dekoltu u nauczycielki. Fiu-fiu, Pomono!, przemknęło jej przez myśl, lecz zgodnie z życzeniem - nie skomentowała tego w żaden sposób.
Najwyraźniej i Pomona czuła się nieswojo w podobnym stroju; Maxine doceniała to poświęcenie dla sprawy. Może to i lepiej - kiedy Sprout przykuje spojrzenia do siebie, ona będzie mogła się rozejrzeć. Trzymała się więc z boku, lekko za nią; prędko przekonały się jednak, że nie mają jednak nawet szans, aby naprawdę coś tu kupić.
- A jaki jest plan B? - spytała Maxine, unosząc lekko brew; po krótkim wyjaśnieniu skinęła głową. Zaczekały chwilę, aby zebrani skupili się na prezentowanym właśnie przedmiocie i wymknęły bocznymi drzwiami, na korytarz ze schodami. - A wiesz, gdzie możemy go znaleźć?
Gdzie dyrektor domu aukcyjnego Bonhams mógł mieć swój gabinet? I czy w ogóle okaże się chętny do rozmowy?
Maxine była jednak przekonaa, że kiedyś, w niedalekiej przyszłości, będzie na tyle bogata, aby móc sobie pozwolić na przyjście tu z prawdziwym zamiarem zakupu; oczywiście nie, aby już to planowała - po prostu była złakniona sukcesu i pieniędzy.
Dziś skupić się na tym jednak nie mogła; przed nią i Pomoną stało zadanie po stokroć ważniejsze niż jej osobisty sukces sportowy. Czekała na nauczycielkę zielarstwa niedługo. Niebawem ujrzała ją odzianą w płaszcz i niepewność w czach. Starała się uśmiechnąć pocieszająco, lecz marnie jej to weszło.
- No... dobra... - bąknęła Maxine, zastanawiając się co takiego Pomona miała na myśli; dlaczego miałaby ją oceniać? Zagadka rozwiała się prędko. Wkroczyły do środka, Desmond uniosła brodę wyżej i zrobiła hardą minę, aby zamaskować własną niepewność i udawać wielką panią. Zdjęła płaszcz, zaraz potem to samo uczyniła Pomona... i gdyby tylko nie potrafiła się opanować wybałuszyłaby oczy na widok tak głębokiego dekoltu u nauczycielki. Fiu-fiu, Pomono!, przemknęło jej przez myśl, lecz zgodnie z życzeniem - nie skomentowała tego w żaden sposób.
Najwyraźniej i Pomona czuła się nieswojo w podobnym stroju; Maxine doceniała to poświęcenie dla sprawy. Może to i lepiej - kiedy Sprout przykuje spojrzenia do siebie, ona będzie mogła się rozejrzeć. Trzymała się więc z boku, lekko za nią; prędko przekonały się jednak, że nie mają jednak nawet szans, aby naprawdę coś tu kupić.
- A jaki jest plan B? - spytała Maxine, unosząc lekko brew; po krótkim wyjaśnieniu skinęła głową. Zaczekały chwilę, aby zebrani skupili się na prezentowanym właśnie przedmiocie i wymknęły bocznymi drzwiami, na korytarz ze schodami. - A wiesz, gdzie możemy go znaleźć?
Gdzie dyrektor domu aukcyjnego Bonhams mógł mieć swój gabinet? I czy w ogóle okaże się chętny do rozmowy?
That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?
Dużo prościej byłoby, gdybyśmy zaciągnęły na miejsce jakiegoś arystokratę z pękatą sakiewką wypchaną pieniędzmi, ale niestety nie było takiej możliwości. Musimy poradzić sobie same. Nie wątpię, że damy sobie radę. Dwie silne dziewuchy, co złego może się stać? Naiwnie wydaje mi się, że nic. Jednak im dłużej stoimy podczas licytacji tym bardziej wiem, że nie zdołamy zdobyć artefakt legalnie. Kradzież odpada - nie tylko dlatego, że nie umiem kraść, ale też nie pozwala mi na to mój jasny kompas moralny. Poza tym, na przypale albo wcale zbyt często prowadziło mnie w rozpacz bez dna oraz kozi róg, nie mogę sobie na to pozwolić. Być może nikt nie zginąłby akurat w tej sytuacji, ale lepiej dmuchać na zimne.
Ignoruję wszystkie spojrzenia skierowane w moją stronę - czy raczej w stronę mojego śmiałego dekoltu. Czuję się jednak okropnie głupio i dobrze, że maznęłam przed wyjściem policzki różem, to nie widać tego, że naprawdę zżera mnie zawstydzenie. Unoszę dumnie podbródek i wtedy stwierdzam, że nie możemy dłużej tracić czasu. Ceny nie zmaleją magicznie, a szkoda.
- No wiesz, musimy znaleźć dyrektora - szepcę cichutko, nachylając się do Maxine. Tylko ona może to usłyszeć, w razie gdyby jeden z rosłych ochroniarzy zamierzał odwieść nas od tego planu. Niedoczekanie! Na znak dany przez Desmond ruszamy cicho w bok, a potem schodami do góry. Nienawidzę schodów. - Nie mam pojęcia - przyznaję z lekką frustracją. - Znajdziemy na tabliczce - stwierdzam przytomnie. Stukot obcasów wypełnia korytarze, zaś podczas wędrówki obie wypatrujemy interesujące nas nazwisko. Szukająca okazuje się szybsza i trudno jest być zdziwionym, skoro ma sokoli wzrok. A więc to on. James Abernathy, dyrektor domu aukcyjnego. Biorę głęboki wdech, raz jeszcze poprawiam dekolt sukienki, żeby był bardziej widoczny i staram się przy tym nie spłonąć ze wstydu. Na twarz przyklejam czarujący uśmiech numer pięć. - Ja zajmę go bajerą i… swoimi atutami, a ty wypatruj przedmiotu. Jak go znajdziesz, to chrząknij - wyjaśniam cicho koleżance swój nieskomplikowany plan. - Wtedy zarzucimy go propozycjami nie do odrzucenia - dodaję. To znaczy, ja mogę mówić o sposobach na szczury, Max niestety nie wiem, ale na pewno coś wymyśli. Ostatecznie zawsze może mu pogrozić pięścią albo obiecać bilety na mecz. Cokolwiek.
Kiedy następuje zgoda co do dalszego postępowania, pukam energicznie do drzwi, ale nie czekam na zaproszenie dłużej niż to konieczne. Pewnym siebie ruchem otwieram wrota do dyrektorskiego gabinetu. Siedzi tam, przy biurku, ze zdziwioną miną. Nie ma co, wchodzimy. - Dzień dobry, panie Abernathy. Panna Sprout, panna Desmond - przedstawiam nas, bo po pierwsze kłamiemy raczej cienko, a po drugie nasze nazwiska może skojarzyć. Jeśli jest fanem Quidditcha lub był kiedyś w magicznej aptece w Londynie, którą prowadzi mój ojciec. Możemy wtedy zyskać na wiarygodności. - Wiem, wiem, jako człowiek biznesu jest pan bardzo zajęty, ale przychodzimy z bardzo intratnym interesem - mówię dalej, kręcąc się powabnie i starając się wyeksponować mój biust, żeby zająć czymś biedaka. Chociaż to obleśne. Trochę blefuję, bo pieniędzy to nie mamy za wiele. - I pozwolę sobie przejść od razu do rzeczy w trosce o nasz wspólny czas. - Pogłębiam uroczy uśmiech. - Szukam takiego jednego przedmiotu, takiego okrągłego, błyszczącego niczym prawdziwy diament, o niesamowitym cieple, jakie z niego emanuje… - gadam głupoty, starając się brzmieć sympatycznie. Podchodzę też do biurka, pochylając się lekko nad nim. Jakbym intensywnie zastanawiała się jak to opisać, szukała odpowiednich słów, a ten biust co się ciśnie na pierwszy plan to absolutnie tak przypadkiem się pokazuje. - Niestety nie widziałyśmy go na broszurach wystawionych artefaktów, ale myślę, że taki rekin biznesu jak pan na pewno posiada go w swojej kolekcji - dodaję, chcąc zawrzeć w tym wszystkim komplement. Staram się trochę podejść do niego jak do niechętnego nauce ucznia, mam nadzieję, że spisuję się w tej roli. Chociaż nie ukrywam, że chyba największy sukces pokładam w odwróceniu męskiej uwagi.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ignoruję wszystkie spojrzenia skierowane w moją stronę - czy raczej w stronę mojego śmiałego dekoltu. Czuję się jednak okropnie głupio i dobrze, że maznęłam przed wyjściem policzki różem, to nie widać tego, że naprawdę zżera mnie zawstydzenie. Unoszę dumnie podbródek i wtedy stwierdzam, że nie możemy dłużej tracić czasu. Ceny nie zmaleją magicznie, a szkoda.
- No wiesz, musimy znaleźć dyrektora - szepcę cichutko, nachylając się do Maxine. Tylko ona może to usłyszeć, w razie gdyby jeden z rosłych ochroniarzy zamierzał odwieść nas od tego planu. Niedoczekanie! Na znak dany przez Desmond ruszamy cicho w bok, a potem schodami do góry. Nienawidzę schodów. - Nie mam pojęcia - przyznaję z lekką frustracją. - Znajdziemy na tabliczce - stwierdzam przytomnie. Stukot obcasów wypełnia korytarze, zaś podczas wędrówki obie wypatrujemy interesujące nas nazwisko. Szukająca okazuje się szybsza i trudno jest być zdziwionym, skoro ma sokoli wzrok. A więc to on. James Abernathy, dyrektor domu aukcyjnego. Biorę głęboki wdech, raz jeszcze poprawiam dekolt sukienki, żeby był bardziej widoczny i staram się przy tym nie spłonąć ze wstydu. Na twarz przyklejam czarujący uśmiech numer pięć. - Ja zajmę go bajerą i… swoimi atutami, a ty wypatruj przedmiotu. Jak go znajdziesz, to chrząknij - wyjaśniam cicho koleżance swój nieskomplikowany plan. - Wtedy zarzucimy go propozycjami nie do odrzucenia - dodaję. To znaczy, ja mogę mówić o sposobach na szczury, Max niestety nie wiem, ale na pewno coś wymyśli. Ostatecznie zawsze może mu pogrozić pięścią albo obiecać bilety na mecz. Cokolwiek.
Kiedy następuje zgoda co do dalszego postępowania, pukam energicznie do drzwi, ale nie czekam na zaproszenie dłużej niż to konieczne. Pewnym siebie ruchem otwieram wrota do dyrektorskiego gabinetu. Siedzi tam, przy biurku, ze zdziwioną miną. Nie ma co, wchodzimy. - Dzień dobry, panie Abernathy. Panna Sprout, panna Desmond - przedstawiam nas, bo po pierwsze kłamiemy raczej cienko, a po drugie nasze nazwiska może skojarzyć. Jeśli jest fanem Quidditcha lub był kiedyś w magicznej aptece w Londynie, którą prowadzi mój ojciec. Możemy wtedy zyskać na wiarygodności. - Wiem, wiem, jako człowiek biznesu jest pan bardzo zajęty, ale przychodzimy z bardzo intratnym interesem - mówię dalej, kręcąc się powabnie i starając się wyeksponować mój biust, żeby zająć czymś biedaka. Chociaż to obleśne. Trochę blefuję, bo pieniędzy to nie mamy za wiele. - I pozwolę sobie przejść od razu do rzeczy w trosce o nasz wspólny czas. - Pogłębiam uroczy uśmiech. - Szukam takiego jednego przedmiotu, takiego okrągłego, błyszczącego niczym prawdziwy diament, o niesamowitym cieple, jakie z niego emanuje… - gadam głupoty, starając się brzmieć sympatycznie. Podchodzę też do biurka, pochylając się lekko nad nim. Jakbym intensywnie zastanawiała się jak to opisać, szukała odpowiednich słów, a ten biust co się ciśnie na pierwszy plan to absolutnie tak przypadkiem się pokazuje. - Niestety nie widziałyśmy go na broszurach wystawionych artefaktów, ale myślę, że taki rekin biznesu jak pan na pewno posiada go w swojej kolekcji - dodaję, chcąc zawrzeć w tym wszystkim komplement. Staram się trochę podejść do niego jak do niechętnego nauce ucznia, mam nadzieję, że spisuję się w tej roli. Chociaż nie ukrywam, że chyba największy sukces pokładam w odwróceniu męskiej uwagi.
[bylobrzydkobedzieladnie]
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Ostatnio zmieniony przez Pomona Sprout dnia 07.09.18 17:05, w całości zmieniany 1 raz
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Dobra, tylko jak go przekonamy, aby pokazał nam wszystko co ma? A jeśli ma sama-wiesz-co, to co mu zaoferujemy, żeby nam to oddał? - szeptała gorączkowo Maxine tak, aby tylko Pomona mogła ją usłyszeć. Znalazły się już na pustym korytarzu, wokół nie było nikogo, jednakże na ścianach wisiało kilka portretów. Postacie na nich niby drzemały, lecz Maxine nie ufała im za grosz. Pewnie miały uszy i oczy dookoła głowy, aby nic nie umknęło władzom domu aukcyjnego.
Desmond czuła się lekko poddenerwowana, zestresowana tym, że właściwie to po raz pierwszy Zakon Feniksa powierzył jej podobne zadanie - i to jeszcze tak ważne! Poszukiwania kamienia wskrzeszenia były bardzo ważne, rozumiała powagę sytuacji i to jak wiele zależało od ich sukcesów; choć szczerze wątpiła, aby tak potężny i stary artefakt, po prostu legendarny, leżał teraz wśród bibelotów oferowanych przez dom aukcyjny - musieli sprawdzić każdą, nawet najbardziej nieprawdopodobną opcję.
Maxine po schodach wspięła się szybko i sprawnie, nerwowo wypatrywała tabliczki, czasami oglądała się za siebie, aby sprawdzić, czy nikt za nimi nie podąża. W końcu odnalazły odpowiednie drzwi; Maxine spojrzała ukradkiem na Pomonę, na to jak poprawia dekolt sukienki, mimowolnie spojrzała na własny. Ona nie miała tyle do pokazywania... Pomona była piękną i urokliwą kobietą - pozostawało mieć nadzieje, że James Abernathy był wrażliwy na kobiece wdzięki i kształty.
- Dobra - zgodziła się cichutko, wiedząc, że pannę Sprout musi to wszystko sporo kosztować; uczyła przecież w szkole, ani nie brzmiała, ani zwykle nie wyglądała na kobietę, która mogłaby się źle prowadzić.
Pewnym krokiem wmaszerowała do gabinetu dyrektora domu aukcyjnego, pozwalając Pomonie przejąć pałeczkę i prowadzić rozmowę; skinęła mężczyźnie głową na powitanie, przywołując na usta swój uśmiech zarezerwowany zwykle na okładkę Czarownicy - ujmujący i pewny siebie. Korzystając z tego, że nie zdążył jeszcze ich wyprosić, może zszokowany śmiałością Pomony, a może urzeczony jej ponętnym obliczem, uczyniła kilka kroków, rozglądając się czujnie wokół. Potrafiła dostrzec złotą plamkę na boisku, podczas lotu na cholernie szybkiej miotle, pośród deszczu i mgły - niewielki, nieruchomy kamień nie powinien stanowić dla niej wyzwania. Uważnym spojrzeniem badała wszystkie cenne przedmioty za zaczarowaną gablotą, aż w końcu dostrzegła niewielki, czarny odłamek.
Zaparło jej dech w piersiach.
Czy to mogło naprawdę być to? Kamień wskrzeszenia?
Dreszcz ekscytacji przebiegł jej po plecach, lecz jednocześnie poczuła się jeszcze bardziej zdenerwowana; nie mógł ich teraz stąd wyrzucić. Musiały jakoś to zdobyć. Nie miały szans, aby to ukraść. Chyba żadna z nich nie dość, że nie potrafiłaby tego uczynić ze względów moralnych, to jeszcze dom aukcyjny z pewnością był obłożony wieloma zaklęciami, które uniemożliwią kradzież.
- Szukamy dokładnie tego - odezwała się w końcu Maxine, wskazując dłonią na czarny odłamek. - Czy możemy przyjrzeć się temu z bliska? - spytała, starając się brzmieć ujmująco. Rozejrzała się jeszcze wkoło, a jej uwagę przykuło jeszcze coś innego.
Księżycowa Brzytwa.
Rozchyliła usta ze zdziwienia, zbliżyła się do gabloty; cena na pogryzionym papierku przyprawiła ją o zawał serca - i bynajmniej nie dlatego, że była tak wysoka.
- Czy to żart?! - spyta Maxine, bez cienia kpiny, czy drwiny, z szeroko otwartymi oczyma i szczerym zdziwieniem. - Przecież to Księżycowa Brzytwa! Zaprojektowana przez samą Glady Boothby! Jest warta co najmniej dziesięć razy tyle, proszę pana - mówiła bardzo przejęta. - Gram w quidditcha, wiem co mówię - dodała z powagą - Jeśli ma pan ochotę, zapraszam na najbliższy mecz Harpii z Holyhead! Ale naprawdę... musi pan poprawić tę cenę. Ten papierek i tak jest zniszczony... Macie problem ze szczurami?
Pan Abernathy naprawdę powinien docenić jej cenną radę i pokazać im ten cholerny odłamek choćby z wdzięczności!
Desmond czuła się lekko poddenerwowana, zestresowana tym, że właściwie to po raz pierwszy Zakon Feniksa powierzył jej podobne zadanie - i to jeszcze tak ważne! Poszukiwania kamienia wskrzeszenia były bardzo ważne, rozumiała powagę sytuacji i to jak wiele zależało od ich sukcesów; choć szczerze wątpiła, aby tak potężny i stary artefakt, po prostu legendarny, leżał teraz wśród bibelotów oferowanych przez dom aukcyjny - musieli sprawdzić każdą, nawet najbardziej nieprawdopodobną opcję.
Maxine po schodach wspięła się szybko i sprawnie, nerwowo wypatrywała tabliczki, czasami oglądała się za siebie, aby sprawdzić, czy nikt za nimi nie podąża. W końcu odnalazły odpowiednie drzwi; Maxine spojrzała ukradkiem na Pomonę, na to jak poprawia dekolt sukienki, mimowolnie spojrzała na własny. Ona nie miała tyle do pokazywania... Pomona była piękną i urokliwą kobietą - pozostawało mieć nadzieje, że James Abernathy był wrażliwy na kobiece wdzięki i kształty.
- Dobra - zgodziła się cichutko, wiedząc, że pannę Sprout musi to wszystko sporo kosztować; uczyła przecież w szkole, ani nie brzmiała, ani zwykle nie wyglądała na kobietę, która mogłaby się źle prowadzić.
Pewnym krokiem wmaszerowała do gabinetu dyrektora domu aukcyjnego, pozwalając Pomonie przejąć pałeczkę i prowadzić rozmowę; skinęła mężczyźnie głową na powitanie, przywołując na usta swój uśmiech zarezerwowany zwykle na okładkę Czarownicy - ujmujący i pewny siebie. Korzystając z tego, że nie zdążył jeszcze ich wyprosić, może zszokowany śmiałością Pomony, a może urzeczony jej ponętnym obliczem, uczyniła kilka kroków, rozglądając się czujnie wokół. Potrafiła dostrzec złotą plamkę na boisku, podczas lotu na cholernie szybkiej miotle, pośród deszczu i mgły - niewielki, nieruchomy kamień nie powinien stanowić dla niej wyzwania. Uważnym spojrzeniem badała wszystkie cenne przedmioty za zaczarowaną gablotą, aż w końcu dostrzegła niewielki, czarny odłamek.
Zaparło jej dech w piersiach.
Czy to mogło naprawdę być to? Kamień wskrzeszenia?
Dreszcz ekscytacji przebiegł jej po plecach, lecz jednocześnie poczuła się jeszcze bardziej zdenerwowana; nie mógł ich teraz stąd wyrzucić. Musiały jakoś to zdobyć. Nie miały szans, aby to ukraść. Chyba żadna z nich nie dość, że nie potrafiłaby tego uczynić ze względów moralnych, to jeszcze dom aukcyjny z pewnością był obłożony wieloma zaklęciami, które uniemożliwią kradzież.
- Szukamy dokładnie tego - odezwała się w końcu Maxine, wskazując dłonią na czarny odłamek. - Czy możemy przyjrzeć się temu z bliska? - spytała, starając się brzmieć ujmująco. Rozejrzała się jeszcze wkoło, a jej uwagę przykuło jeszcze coś innego.
Księżycowa Brzytwa.
Rozchyliła usta ze zdziwienia, zbliżyła się do gabloty; cena na pogryzionym papierku przyprawiła ją o zawał serca - i bynajmniej nie dlatego, że była tak wysoka.
- Czy to żart?! - spyta Maxine, bez cienia kpiny, czy drwiny, z szeroko otwartymi oczyma i szczerym zdziwieniem. - Przecież to Księżycowa Brzytwa! Zaprojektowana przez samą Glady Boothby! Jest warta co najmniej dziesięć razy tyle, proszę pana - mówiła bardzo przejęta. - Gram w quidditcha, wiem co mówię - dodała z powagą - Jeśli ma pan ochotę, zapraszam na najbliższy mecz Harpii z Holyhead! Ale naprawdę... musi pan poprawić tę cenę. Ten papierek i tak jest zniszczony... Macie problem ze szczurami?
Pan Abernathy naprawdę powinien docenić jej cenną radę i pokazać im ten cholerny odłamek choćby z wdzięczności!
That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?
Maxine dużo myśli. Trochę się jej nie dziwię, ja również się cykam. W końcu dyrektor domu aukcyjnego to nie byle kto, a wielka szycha. Jednak nie mamy czasu ani sposobności na półśrodki, musimy działać. Wszak od tego zależy, czy zdołamy przechwycić legendarny kamień wskrzeszenia. Żałuję, że nie jesteśmy biegłe w kradzieży, chociaż to brzmi zgoła potwornie. Chyba i tak nigdy nie porwałabym się na coś tak okropnego - chociaż może powinnam? Po ostatnim spotkaniu przekonaliśmy się wszyscy, że musimy sięgać po ostateczność. Jednak czy to nie było dużo bardziej ryzykowne od próby przekonania mężczyzny, że powinien nam oddać ten kamień w zamian za cenne wskazówki, jakie dwie urodziwe panny są mu gotowe ofiarować.
- Szczury. Grasują tutaj. Znam na to świetny sposób - wyjaśniam cichutko, nie chcąc mimo wszystko, żeby ktokolwiek nas dosłyszał. Włącznie ze śpiącymi portretami, te mogły jedynie udawać. Chociaż na korytarzu jest ta głucho i nudno, że pewnie nie mają co robić ze swoim istnieniem w tym miejscu. - Myślę, że to wystarczy. To znaczy, modlę się o to do słodkiej Helgi i wielkiego Merlina - dodaję trochę mniej pewnie, ale za to uśmiecham się czarująco.
Dostrzegam to spojrzenie pełne niezrozumienia, ale staram się je ignorować. W końcu mamy misję do wykonania. Czuję się głupio w tym stroju ladacznicy - dobrze, że Poppy mnie nie widzi, chyba zeszłaby na zawał, biedna. Ja też prawie schodzę, ale staram się wejść w rolę nauczycielki, przez co powinno mi pójść szybciej z dostosowaniem się do sytuacji. Poznania słabych punktów ucznia (pana Abernathy) oraz umiejętnego podejścia go nie tylko moją aparycją, ale również retorskim zacięciem. Bardzo się staram, ale czy to wystarczy - nie wiem.
Dlatego dość szybko przechodzę do konkretów wiedząc, że mężczyźni pochłonięci prowadzeniem biznesu uważają czas za pieniądz. A mimo to próbuję zyskać na czasie, gadając trochę bzdur, żeby Max celnym spojrzeniem wypatrzyła dla nas to, czego szukamy. Dzięki temu nie mogłam zdążyć sprawić, że dyrektor stracił cierpliwość. Poza tym wchodząc mu z odsłoniętym biustem niemal w nos chyba musiał na chwilę stracić poczucie czasu oraz orientacji. Mam taką nadzieję.
- Tak. Tego szukamy - potwierdzam, oglądając się na chwilę za siebie. Cały czas opieram się kusząco o biurko i uśmiecham promiennie. Jednak podryguję wystraszona, kiedy Desmond tak gwałtownie reaguje na zamknięty w gablocie przedmiot. Znów tracę kontakt wzrokowy z panem Abernathy. Na szczęście na krótko. - O tak, jest świetna - przytakuję, chcąc wzmocnić wiarygodność Harpii. - Był pan na ostatnim meczu? Co za emocje! Max w ostatniej chwili złapała znicza, bo sędzia miał zakończyć starcie przez złe warunki pogodowe. Co to była za akcja… - komentuję. Akurat byłam na tym meczu, więc mówię prawdę. Co więcej, jeśli okaże się, że mężczyzna lubi Quidditcha, to może spojrzy na nas przychylniej. - Chociaż przeciwna drużyna też grała świetnie, mecz był wyjątkowo wyrównany - stwierdzam tonem znawcy. Tak w razie czego, gdyby kibicował nie Harpiom, a Katapultom, które były ich przeciwnikami tamtego dnia. - Ale och, czy ja dobrze słyszę, szczury? - podchwytuję pytanie Maxine. Opieram policzki na dłoniach, wpatrując się w mężczyznę coraz intensywniej, jakbym go chciała zaczarować. - Straszna zaraza. Po anomaliach zalęgły się u nas takie wielkie, zmutowane szczurzyska. Coś okropnego. Na szczęście mój tata prowadzi aptekę w Londynie i jest świetnym zielarzem. Zrobił wyciąg z piołunu z dodatkiem ziół i wybił je wszystkie w cholerę, a myśleliśmy już, że te bydlaki są odporne na wszystko - opowiadam przejęta, zgodnie z prawdą zresztą. - Ale to nie mógł być byle jaki piołun. Mój ojciec sprowadza go aż z południa Francji, gdyż tam rośnie najlepszy i najsilniejszy. Uczę zielarstwa w Hogwarcie, znam się na rzeczy. Tamtejsze warunki są idealne dla wzmocnienia efektów szczurobójczych - snuję opowieść dalej, kiwając głową, przytakując samej sobie. - Mogę panu załatwić taki od ręki. I podać przepis na ten wyciąg, a nawet załatwić próbki testowe, jeśli rzeczywiście borykacie się z takim problemem. Wycenimy również miotłę, dodamy autograf szukającej Desmond - a w zamian przyjmiemy tenże kamień, o którym wspominałyśmy - przedstawiam naszą ofertę, starając się być jednako czarująca jak przed chwilą. Trzepocę rzęsami i modlę się, żeby to wszystko się udało.
- Szczury. Grasują tutaj. Znam na to świetny sposób - wyjaśniam cichutko, nie chcąc mimo wszystko, żeby ktokolwiek nas dosłyszał. Włącznie ze śpiącymi portretami, te mogły jedynie udawać. Chociaż na korytarzu jest ta głucho i nudno, że pewnie nie mają co robić ze swoim istnieniem w tym miejscu. - Myślę, że to wystarczy. To znaczy, modlę się o to do słodkiej Helgi i wielkiego Merlina - dodaję trochę mniej pewnie, ale za to uśmiecham się czarująco.
Dostrzegam to spojrzenie pełne niezrozumienia, ale staram się je ignorować. W końcu mamy misję do wykonania. Czuję się głupio w tym stroju ladacznicy - dobrze, że Poppy mnie nie widzi, chyba zeszłaby na zawał, biedna. Ja też prawie schodzę, ale staram się wejść w rolę nauczycielki, przez co powinno mi pójść szybciej z dostosowaniem się do sytuacji. Poznania słabych punktów ucznia (pana Abernathy) oraz umiejętnego podejścia go nie tylko moją aparycją, ale również retorskim zacięciem. Bardzo się staram, ale czy to wystarczy - nie wiem.
Dlatego dość szybko przechodzę do konkretów wiedząc, że mężczyźni pochłonięci prowadzeniem biznesu uważają czas za pieniądz. A mimo to próbuję zyskać na czasie, gadając trochę bzdur, żeby Max celnym spojrzeniem wypatrzyła dla nas to, czego szukamy. Dzięki temu nie mogłam zdążyć sprawić, że dyrektor stracił cierpliwość. Poza tym wchodząc mu z odsłoniętym biustem niemal w nos chyba musiał na chwilę stracić poczucie czasu oraz orientacji. Mam taką nadzieję.
- Tak. Tego szukamy - potwierdzam, oglądając się na chwilę za siebie. Cały czas opieram się kusząco o biurko i uśmiecham promiennie. Jednak podryguję wystraszona, kiedy Desmond tak gwałtownie reaguje na zamknięty w gablocie przedmiot. Znów tracę kontakt wzrokowy z panem Abernathy. Na szczęście na krótko. - O tak, jest świetna - przytakuję, chcąc wzmocnić wiarygodność Harpii. - Był pan na ostatnim meczu? Co za emocje! Max w ostatniej chwili złapała znicza, bo sędzia miał zakończyć starcie przez złe warunki pogodowe. Co to była za akcja… - komentuję. Akurat byłam na tym meczu, więc mówię prawdę. Co więcej, jeśli okaże się, że mężczyzna lubi Quidditcha, to może spojrzy na nas przychylniej. - Chociaż przeciwna drużyna też grała świetnie, mecz był wyjątkowo wyrównany - stwierdzam tonem znawcy. Tak w razie czego, gdyby kibicował nie Harpiom, a Katapultom, które były ich przeciwnikami tamtego dnia. - Ale och, czy ja dobrze słyszę, szczury? - podchwytuję pytanie Maxine. Opieram policzki na dłoniach, wpatrując się w mężczyznę coraz intensywniej, jakbym go chciała zaczarować. - Straszna zaraza. Po anomaliach zalęgły się u nas takie wielkie, zmutowane szczurzyska. Coś okropnego. Na szczęście mój tata prowadzi aptekę w Londynie i jest świetnym zielarzem. Zrobił wyciąg z piołunu z dodatkiem ziół i wybił je wszystkie w cholerę, a myśleliśmy już, że te bydlaki są odporne na wszystko - opowiadam przejęta, zgodnie z prawdą zresztą. - Ale to nie mógł być byle jaki piołun. Mój ojciec sprowadza go aż z południa Francji, gdyż tam rośnie najlepszy i najsilniejszy. Uczę zielarstwa w Hogwarcie, znam się na rzeczy. Tamtejsze warunki są idealne dla wzmocnienia efektów szczurobójczych - snuję opowieść dalej, kiwając głową, przytakując samej sobie. - Mogę panu załatwić taki od ręki. I podać przepis na ten wyciąg, a nawet załatwić próbki testowe, jeśli rzeczywiście borykacie się z takim problemem. Wycenimy również miotłę, dodamy autograf szukającej Desmond - a w zamian przyjmiemy tenże kamień, o którym wspominałyśmy - przedstawiam naszą ofertę, starając się być jednako czarująca jak przed chwilą. Trzepocę rzęsami i modlę się, żeby to wszystko się udało.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Dyrektor Abernathy pozostawał pod wielkim wrażeniem Pomony: zarówno jej podkreślonych ubraniem atutów jak i świergotliwego tonu. Nieco zaspanymi oczami przesuwał z twarzy brunetki na jej dekolt, usilnie starając się, by żadna z panien nie zauważyła tego nerwowego tiku. - Co też pani mówi! - Ocknął się dopiero, gdy Maxine poinformowała go o możliwości utraty galeonów na źle wycenionej miotle. Chwycił się za serce, dziękując Desmond, ale nawet perspektywa znikającego złota nie była w stanie odwrócić jego uwagi od urody Sproutówny. Skinięciem głowy podziękował za meczową propozycję, a oczy rozświetliły się, gdy Pomona zdradziła mu sposób na grasujące gryzonie. - Jakże ja panienkom wynagrodzę, tyle dobra dla mnie, skromnego dyrektora... - westchnął teatralnie, szybko łącząc jednak fakty. Nonszalanckim gestem przesunął w stronę Pomony błyszczący kamień: piękny, emanujący dobrem, o nieco ostrych brzegach, tak, jakby skała stanowiła część większej całości. - Jest pani - stwierdził dumnie, wyczekująco spoglądając na twarz Pomony, wyraźnie mając nadzieję na to, że panienka zobowiąże się do odezwania się przez sowy.
Kamień jest już w waszych rękach, możecie spokojnie opuścić z nim dom aukcyjny. Gdy przyjrzycie się mu bliżej, odczujecie otaczającą go dziwną aurę, napełniającą was spokojem i pewną tęsknotą. Możecie być prawie pewne, że jest to skała, której szukacie.
Kamień jest już w waszych rękach, możecie spokojnie opuścić z nim dom aukcyjny. Gdy przyjrzycie się mu bliżej, odczujecie otaczającą go dziwną aurę, napełniającą was spokojem i pewną tęsknotą. Możecie być prawie pewne, że jest to skała, której szukacie.
Uśmiechnęła się, gdy Pomona podchwyciła temat i zaczęła ją wychwalać. Jak każda kobieta uwielbiała słuchać komplementów, zwłaszcza tych, które opiewały jej grę w quidditcha. Maxine wzniosła oczy ku niebu, robiąc minę: och, przestań!, ale nie zaprzeczyła, jedynie machnęła dłonią i uśmiechnęła się promiennie. Nie wiedziała, czy pan Abernathy był fanem quidditcha i ją kojarzył, albo chociaż jej klub, podejrzewała jednak, że nie - bo inaczej nie pozwoliłby, aby Księżycowa Brzytwa została wystawiona za tak śmiesznie niską cenę, ot co. - Przysięgam panu, jak własny klub kocham, na złoty znicz się zaklinam, że to jest rozbój w biały dzień! - zawołała wciąż niezwykle przejęta, a spojrzenie modrych oczu wędrowało to na miotłę, to na dyrektora domu aukcyjnego. Ach, gdyby tylko pomyślała wcześniej... Mogła nie mówić nic i Brzytwę wylicytować. Na samą myśl, że mogłaby ją posiadać aż się zapowietrzyła, a w tym czasie Pomona opowiadała o wyciągu z piołunu, co spotkało się z dziwnym zainteresowaniem pana Abernathy. Albo to dorodne kształty panny Sprout tak go zajmowały.
Trwała tak chwilę przypatrując się Księżycowej Brzytwie. Po tej cenie nawet ona mogłaby ją kupić, lecz teraz, gdy uświadomiła już dyrektora o tym błędzie, jak wiele mógł stracić... Westchnęła ciężko i podeszła do Pomony. Miała wielką nadzieję, że pan Abernathy doceni radę udzieloną po dobroci, ot co! A jednocześnie nie mogła się oprzeć wrażeniu, że mężczyzna jej nie zauważa, tak bardzo skupiony był na Pomonie.
- Och, jest coś, co mógłby pan dla nas zrobić... - zaczęła niewinnie Maxine, spoglądając najpierw znacząco na swą towarzyszkę, a po chwili na błyszczący, ciemny kamień. Wstrzymała oddech, gdy dyrektor nonszalnckim gestem podał go nauczycielce zielarstwa.
Nie wierzyła. Naprawdę nie wierzyła, że kamień znalazł się w ich posiadaniu. Spojrzała na Pomonę jak oniemiała, a jednocześnie zachwycona.
- Świetnie, my także jesteśmy panu niezwykle wdzięczne, bardzo nam pan pomógł - odezwała się Desmond, choć wątpiła, czy Abernathy w ogóle jej słucha. Spojrzała jeszcze raz tęsknie w stronę Księżycowej Brzytwy, wiedząc, że teraz już na pewno nie będzie miała szansy, aby o niej choćby pomarzyć. Westchnęła ciężko. - Będę zaszczycona, jeśli na następnym meczu się pan pojawi, a gdyby potrzebowałby pan porady w sprawie innej miotły... - to proszę oddać mi ją za darmo - ... może pan wysłać do mnie sowę. Moja przyjaciółka prześle panu bilety na mecz razem z tym.. przepisem na środek szczurobójczy, tak? - upewniła się Max. - Ale teraz powinniśmy chyba już iść...
Naprawdę nie wierzyła, że odnajdą tu kamień wskrzeszenia. To brzmiało tak nieprawdopodobnie... Czekała aż Pomona skończy z dyrektorem i będą mogły opuścić jego gabinet z cennym łupem.
Trwała tak chwilę przypatrując się Księżycowej Brzytwie. Po tej cenie nawet ona mogłaby ją kupić, lecz teraz, gdy uświadomiła już dyrektora o tym błędzie, jak wiele mógł stracić... Westchnęła ciężko i podeszła do Pomony. Miała wielką nadzieję, że pan Abernathy doceni radę udzieloną po dobroci, ot co! A jednocześnie nie mogła się oprzeć wrażeniu, że mężczyzna jej nie zauważa, tak bardzo skupiony był na Pomonie.
- Och, jest coś, co mógłby pan dla nas zrobić... - zaczęła niewinnie Maxine, spoglądając najpierw znacząco na swą towarzyszkę, a po chwili na błyszczący, ciemny kamień. Wstrzymała oddech, gdy dyrektor nonszalnckim gestem podał go nauczycielce zielarstwa.
Nie wierzyła. Naprawdę nie wierzyła, że kamień znalazł się w ich posiadaniu. Spojrzała na Pomonę jak oniemiała, a jednocześnie zachwycona.
- Świetnie, my także jesteśmy panu niezwykle wdzięczne, bardzo nam pan pomógł - odezwała się Desmond, choć wątpiła, czy Abernathy w ogóle jej słucha. Spojrzała jeszcze raz tęsknie w stronę Księżycowej Brzytwy, wiedząc, że teraz już na pewno nie będzie miała szansy, aby o niej choćby pomarzyć. Westchnęła ciężko. - Będę zaszczycona, jeśli na następnym meczu się pan pojawi, a gdyby potrzebowałby pan porady w sprawie innej miotły... - to proszę oddać mi ją za darmo - ... może pan wysłać do mnie sowę. Moja przyjaciółka prześle panu bilety na mecz razem z tym.. przepisem na środek szczurobójczy, tak? - upewniła się Max. - Ale teraz powinniśmy chyba już iść...
Naprawdę nie wierzyła, że odnajdą tu kamień wskrzeszenia. To brzmiało tak nieprawdopodobnie... Czekała aż Pomona skończy z dyrektorem i będą mogły opuścić jego gabinet z cennym łupem.
That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?
Co prawda te komplementy moje podszyte są troską o wykonanie zadania oraz uwiarygodnienia naszych pozycji w magicznym świecie, ale i tak mówię prawdę - nie znam lepszej szukającej niż Maxine! A przynajmniej tak mi się wydaje, bo lubię oglądać mecze, ale nie jestem żadnym znawcą quidditchowych składów. Naprawdę uważam, że Desmond poradziła sobie podczas tamtego starcia śpiewająco wręcz. To znaczy, Billy też sobie świetnie radzi, ale nie umiem obiektywnie porównać ich umiejętności, dlatego nawet nie próbuję. Kibicuję wszystkim przyjaciołom, tak po prostu.
Mężczyzna nie wydaje się być jednak zainteresowany sprawami Quidditcha. Ożywia się jedynie na słowa Harpii, która mówi o bardzo zaniżonej cenie za miotłę. Może rzeczywiście nie jest fanem latania na miotle, ale trudno się dziwić, wszak to poważny biznesmen i w ogóle. Poza tym chyba moje widoczne wdzięki oczarowały go na tyle, że nie może oderwać ode mnie wzroku. Jest mi jednocześnie miło oraz głupio, chociaż bardziej to drugie. Nie jestem przyzwyczajona do uwagi mężczyzn. Tak samo jak do wyzywającego stroju. Czuję kotłujące się wewnątrz zażenowanie, ale cały czas staram się być miła oraz kokieteryjna - jest to nie lada sztuka, naprawdę.
Zamieram na chwilę, kiedy pan Abernathy zawiesza głos. Trochę się boję, że jednak nie ulegnie naszemu kobiecemu urokowi i uzna, że to wręcz za mało za ten kamień. Na szczęście moje czarne scenariusze nie odnajdują potwierdzenia w rzeczywistości. Już po chwili czarodziej przysuwa do nas piękny, lśniący minerał. Oczy to aż mi się błyszczą z ekscytacji, jaką staram się za wszelką cenę ukryć.
- Jest pan po prostu niesamowity! - chwalę go, dalej będąc w stanie co najmniej euforycznym. Aż się wychylam i całuję go w policzek, taka jestem zadowolona z naszej udanej transakcji! - Nie, nie, przepis podam panu teraz, w liście wyślę ten piołun i próbne nalewki, o których mówiłam - poprawiam nieco Max, uśmiechając się do niej przepraszająco. Nie chcę, żeby dyrektor pomyślał, że próbujemy go wykiwać, co to, to nie. Biorę więc pergamin i pióro stojące na biurku, zupełnie nie pytając go o zgodę. Zaczynam kreślić na szybko ten cały przepis, bo doskonale go pamiętam, jeszcze nie tak dawno robiliśmy go razem z tatą. Działał bez zarzutu.
Po kilku minutach kończę, pokazując mężczyźnie co i jak na tym pergaminie. Chowam kamień do kieszeni w sukience. - Bardzo panu dziękujemy za współpracę. Proszę oczekiwać ode mnie sowy! - zapewniam solennie, po czym prostuję się i powoli opuszczamy z Maxine gabinet pana Abernathy. - Do widzenia, miłego dnia i samych udanych transakcji! - rzucam na koniec, a wtedy wychodzimy. Drzwi zamykają się za nami z cichym trzaśnięciem, więc kieruję żwawe kroki na dół, żebyśmy wzięły nasze płaszcze i ruszyły oddać kamień pani profesor. Od razu próbuję poprawić ogromny dekolt, żeby był bardziej zakryty, ale syzyfowa to praca. - Rany, już myślałam, że mi wyskoczy - mruczę zażenowana, obracając kamień w kieszeni, jakbym upewniała się, że wciąż tam jest i to nie sen. - Udało się - rzucam do czarownicy uśmiechnięta. Zupełnie jakbym nie dowierzała.
Mężczyzna nie wydaje się być jednak zainteresowany sprawami Quidditcha. Ożywia się jedynie na słowa Harpii, która mówi o bardzo zaniżonej cenie za miotłę. Może rzeczywiście nie jest fanem latania na miotle, ale trudno się dziwić, wszak to poważny biznesmen i w ogóle. Poza tym chyba moje widoczne wdzięki oczarowały go na tyle, że nie może oderwać ode mnie wzroku. Jest mi jednocześnie miło oraz głupio, chociaż bardziej to drugie. Nie jestem przyzwyczajona do uwagi mężczyzn. Tak samo jak do wyzywającego stroju. Czuję kotłujące się wewnątrz zażenowanie, ale cały czas staram się być miła oraz kokieteryjna - jest to nie lada sztuka, naprawdę.
Zamieram na chwilę, kiedy pan Abernathy zawiesza głos. Trochę się boję, że jednak nie ulegnie naszemu kobiecemu urokowi i uzna, że to wręcz za mało za ten kamień. Na szczęście moje czarne scenariusze nie odnajdują potwierdzenia w rzeczywistości. Już po chwili czarodziej przysuwa do nas piękny, lśniący minerał. Oczy to aż mi się błyszczą z ekscytacji, jaką staram się za wszelką cenę ukryć.
- Jest pan po prostu niesamowity! - chwalę go, dalej będąc w stanie co najmniej euforycznym. Aż się wychylam i całuję go w policzek, taka jestem zadowolona z naszej udanej transakcji! - Nie, nie, przepis podam panu teraz, w liście wyślę ten piołun i próbne nalewki, o których mówiłam - poprawiam nieco Max, uśmiechając się do niej przepraszająco. Nie chcę, żeby dyrektor pomyślał, że próbujemy go wykiwać, co to, to nie. Biorę więc pergamin i pióro stojące na biurku, zupełnie nie pytając go o zgodę. Zaczynam kreślić na szybko ten cały przepis, bo doskonale go pamiętam, jeszcze nie tak dawno robiliśmy go razem z tatą. Działał bez zarzutu.
Po kilku minutach kończę, pokazując mężczyźnie co i jak na tym pergaminie. Chowam kamień do kieszeni w sukience. - Bardzo panu dziękujemy za współpracę. Proszę oczekiwać ode mnie sowy! - zapewniam solennie, po czym prostuję się i powoli opuszczamy z Maxine gabinet pana Abernathy. - Do widzenia, miłego dnia i samych udanych transakcji! - rzucam na koniec, a wtedy wychodzimy. Drzwi zamykają się za nami z cichym trzaśnięciem, więc kieruję żwawe kroki na dół, żebyśmy wzięły nasze płaszcze i ruszyły oddać kamień pani profesor. Od razu próbuję poprawić ogromny dekolt, żeby był bardziej zakryty, ale syzyfowa to praca. - Rany, już myślałam, że mi wyskoczy - mruczę zażenowana, obracając kamień w kieszeni, jakbym upewniała się, że wciąż tam jest i to nie sen. - Udało się - rzucam do czarownicy uśmiechnięta. Zupełnie jakbym nie dowierzała.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Dom aukcyjny Bonhams
Szybka odpowiedź