Dynia na parę
Strona 2 z 20 • 1, 2, 3 ... 11 ... 20
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Dynia na parę
Do budynku prowadzi spokojna wiejska dróżka zaczarowana magią, która odstrasza mugoli. Trudno pomylić go z jakimkolwiek innym, już na zewnątrz da się zauważyć olbrzymie zapasy wielkich pękatych dyni.
Wewnątrz restauracji można dostać właściwie wszystko, co można zrobić z dynią: od ponczu, poprzez ciasto i smakołyki, na zupach i wykwintnych daniach skończywszy. Dania z dyni cieszą się niesłabnącą popularnością wśród czarodziejów, a co ważne - oprócz restauracji w Świecie Dyni znajduje się również sklep, w którym można zakupić dla siebie nie tylko słodycze oraz konfitury, ale nawet ozdoby wykonane z tego wyjątkowego dla czarodziejów owocu.
Szczególnie tłoczno jest tutaj w okolicach Nocy Duchów, ale dyniowe smakołyki smakują równie dobrze przez cały rok.
Wnętrze utrzymane jest w schludnej estetyce przydrożnej gospody, a choć ceny nie należą do najniższych, ruch nie słabnie już od niemal stu lat istnienia tego miejsca.
Miejsce to nawiedziły anomalie, które niedawno przetoczyły się przez cały kraj. Przed Nocą Duchów 1956 r., po ustabilizowaniu tego miejsca, nadano mu nowe życie i nową nazwę. "Dynia na parę" została wybrana przez zwycięzców konkursu na dyniowy lampion, Josepha Wrighta i Florence Fortescue. Od tamtej pory też rolę kelnera pełni Chłopiec, Który Był Kiedyś Strachem Na Wróble imieniem Heath - został ożywiony przez dziecięcą magię anomalii.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.Wewnątrz restauracji można dostać właściwie wszystko, co można zrobić z dynią: od ponczu, poprzez ciasto i smakołyki, na zupach i wykwintnych daniach skończywszy. Dania z dyni cieszą się niesłabnącą popularnością wśród czarodziejów, a co ważne - oprócz restauracji w Świecie Dyni znajduje się również sklep, w którym można zakupić dla siebie nie tylko słodycze oraz konfitury, ale nawet ozdoby wykonane z tego wyjątkowego dla czarodziejów owocu.
Szczególnie tłoczno jest tutaj w okolicach Nocy Duchów, ale dyniowe smakołyki smakują równie dobrze przez cały rok.
Wnętrze utrzymane jest w schludnej estetyce przydrożnej gospody, a choć ceny nie należą do najniższych, ruch nie słabnie już od niemal stu lat istnienia tego miejsca.
Miejsce to nawiedziły anomalie, które niedawno przetoczyły się przez cały kraj. Przed Nocą Duchów 1956 r., po ustabilizowaniu tego miejsca, nadano mu nowe życie i nową nazwę. "Dynia na parę" została wybrana przez zwycięzców konkursu na dyniowy lampion, Josepha Wrighta i Florence Fortescue. Od tamtej pory też rolę kelnera pełni Chłopiec, Który Był Kiedyś Strachem Na Wróble imieniem Heath - został ożywiony przez dziecięcą magię anomalii.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:52, w całości zmieniany 3 razy
Moim zdaniem nie musi - wystarczy pragnienie oraz żywa pomoc w podtrzymywaniu tej sielanki. Niestety większość woli walczyć o bezsensowne sprawy, zapomnieć o człowieczeństwie niż budować lepszą przyszłość dla wszystkich. Tak już niestety jest. I tego nie unikniemy. A jednak nadal mam naiwne marzenie w sobie, że jeszcze nie wszystko stracone. Że dorosłość nie musi oznaczać końca prawdziwych uczuć. Rodziny. Największego skarbu, na równi z przyjaciółmi. Dopiero dojrzewamy do decyzji, że dobro ogółu jest ważniejsze od wygodnego życia jednostek - nawet nam najbliższych. Wojna dopiero się rozwija, jeszcze nie mając znaczącego wpływu na kształt rzeczywistości. Niedługo się to zmieni. Wtedy nadejdą również inne priorytety. Teraz jeszcze mam żal o utracone dzieciństwo, o pracę, którą każde z nas wykonuje i która oddala nas od siebie. Niedługo zrozumiemy, że dopiero kolejne bitwy o obcych, dyskryminowanych ludzi położą cień na naszej jedności.
Dziś męczy mnie Grindelwald, nie podejrzewając nawet jakie okrucieństwa stosuje na mugolskich dzieciach. Dziś męczy mnie brak kontaktu z rodzeństwem, brak ślubów oraz ogólny marazm zakradający się w szarą codzienność. Pomarańczowe dynie nieco nadają obrazkowi barw, a obecność brata koi pierwsze warstwy zatroskania - niestety są również inne.
Kręcę głową nie wierząc wprost w to, co słyszę.
- Och Penny, to już brzmi jak zboczenie - stwierdzam zrezygnowana. Dobrze, że składamy sowite zamówienie, które może nas chociażby przybliżyć do stanu równowagi, w którym powinniśmy się teraz znajdować.
- Nie no coś ty! - zaprzeczam od razu. Przecież nie mogę mu nic powiedzieć, nie tutaj. Ściany mają uszy. - Jest w porządku - dodaję już spokojniej. Serce przyspiesza bicie, bo przecież policjanci i aurorzy mają teraz więcej problemów niż nauczyciele. Patrzę więc na ciebie mocno sceptycznie. Marszczę nosek - nietrudno się domyślić, że nie wierzę w ani jedno twoje słowo. - Chyba uważacie jak nabroić, a żeby się nie wydało - komentuję kpiąco. - Mówię poważnie. Jak nie będziecie na siebie uważać to was wskrzeszę i zabiję własnoręcznie. - Och, ile w tym prawdy. Koniec miesiąca przyniesie istne utrapienie naszej rodzinie.
- Dołożę się, nie bój nic - ucinam temat. Oczekuję na wspaniałe zamówienie, a kiedy sok dyniowy staje na blacie, sięgam po szklankę i upijam z niego kilka łyków. - Daj spokój, zabiłbyś od razu każdego kandydata - zbywam twoje docinki. - Zresztą nie odwracaj kota ogonem, spytałam pierwsza. Martwię się. Sproutowie wymierają, nie widzisz tego? Mało jest porządnych dziewcząt? W czym problem? - dopytuję pomiędzy kolejnym posilaniem się napojem. No naprawdę Penny, w tobie nadzieja. - Jak chcesz to ci kogoś znajdę - dodaję już pewna siebie. Spoglądam na ciebie wyczekująco, wydymam też usta w oczekiwaniu na konkretne decyzje. I w głowie już układam listę kandydatek!
Dziś męczy mnie Grindelwald, nie podejrzewając nawet jakie okrucieństwa stosuje na mugolskich dzieciach. Dziś męczy mnie brak kontaktu z rodzeństwem, brak ślubów oraz ogólny marazm zakradający się w szarą codzienność. Pomarańczowe dynie nieco nadają obrazkowi barw, a obecność brata koi pierwsze warstwy zatroskania - niestety są również inne.
Kręcę głową nie wierząc wprost w to, co słyszę.
- Och Penny, to już brzmi jak zboczenie - stwierdzam zrezygnowana. Dobrze, że składamy sowite zamówienie, które może nas chociażby przybliżyć do stanu równowagi, w którym powinniśmy się teraz znajdować.
- Nie no coś ty! - zaprzeczam od razu. Przecież nie mogę mu nic powiedzieć, nie tutaj. Ściany mają uszy. - Jest w porządku - dodaję już spokojniej. Serce przyspiesza bicie, bo przecież policjanci i aurorzy mają teraz więcej problemów niż nauczyciele. Patrzę więc na ciebie mocno sceptycznie. Marszczę nosek - nietrudno się domyślić, że nie wierzę w ani jedno twoje słowo. - Chyba uważacie jak nabroić, a żeby się nie wydało - komentuję kpiąco. - Mówię poważnie. Jak nie będziecie na siebie uważać to was wskrzeszę i zabiję własnoręcznie. - Och, ile w tym prawdy. Koniec miesiąca przyniesie istne utrapienie naszej rodzinie.
- Dołożę się, nie bój nic - ucinam temat. Oczekuję na wspaniałe zamówienie, a kiedy sok dyniowy staje na blacie, sięgam po szklankę i upijam z niego kilka łyków. - Daj spokój, zabiłbyś od razu każdego kandydata - zbywam twoje docinki. - Zresztą nie odwracaj kota ogonem, spytałam pierwsza. Martwię się. Sproutowie wymierają, nie widzisz tego? Mało jest porządnych dziewcząt? W czym problem? - dopytuję pomiędzy kolejnym posilaniem się napojem. No naprawdę Penny, w tobie nadzieja. - Jak chcesz to ci kogoś znajdę - dodaję już pewna siebie. Spoglądam na ciebie wyczekująco, wydymam też usta w oczekiwaniu na konkretne decyzje. I w głowie już układam listę kandydatek!
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Nie dobijaj mnie. Brzmisz zupełnie jak Raiden - Powiedział teatralnie udając załamanego.
Nie umyka jego uwadze zdawkowa odpowiedź siostry. Czyżby jednak było coś nie tak? To jednak nie czas i miejsce na takie rozmowy. Może uda się mu ją wypytać przy kolejnej okazji.
- Nie martw się. Pamiętaj, że z Naszej dwójki to ja jestem tym myślącym głową. - Powiedzmy... Choć Aspen wykazywał się zdecydowanie bardziej klarownym i rozsądnym myśleniem, to Raiden był bardziej spostrzegawczy i opanowany. Można powiedzieć, że w pewien sposób się dopełniali.
- Nie śmiałbym cię o to prosić, ale jeśli faktycznie masz zamiar wykupić pół sklepu mogłabyś dorzucić chociaż knuta. - Uśmiechnął się szeroko wzruszając ramionami. Aż tak dużo niestety to on nie zarabiał...
- Może nie każdego. - Stwierdził przeciągle robiąc krzywą minę. Nie miał zamiaru być przeszkodą w szczęściu sióstr, ale jeśli mógł wolałby jednak wtrącić swoje pięć galeonów w doborze kandydatów.
- Tego, który by mi się nie spodobał na pewno. - Czyli... każdego. Aspen nie ukrywał nigdy swojej nadopiekuńczości względem sióstr. Jedną z nich już kiedyś w tej kwestii zawiódł, drugi raz takiego błędu na pewno nie popełni. Martwi się o nie. To raczej oczywiste. Czasem może aż za bardzo, ale to już szczegół...
- W niczym. Po prostu tak już czasami bywa. - Nie miał szczęścia jeśli chodziło o jego sferę uczuciową. Sam nie wiedział od czego to zależało. Czy on popełniał jakiś błąd, czy po prostu nie spotkał jeszcze odpowiedniej osoby? Nie szukał na siłę, bo po co? Aż tak zdesperowany jeszcze nie był, choć zapewne w oczach sióstr powinien być.
- Broń Merlinie! Już wyobrażam sobie te twoje kandydatki.- Jeszcze tego brakowało by Pom go z kimś swatała. Już raz ich mama próbowała, wyszło... źle.
- Równie dobrze, to ja mógłbym kogoś znaleźć tobie. - Poruszył sugestywnie brwiami uśmiechając się chytrze. Nie wtrącał się w życie uczuciowe sióstr do momentu, aż nie przybierało ono troszkę poważniejszego wyglądu. Nie miał zamiaru żadnej z nich wybierać kandydata. Jego zadanie wyglądało zupełnie inaczej. Starszy brat był od odradzania i przepędzania jakichkolwiek kandydatów.
Nie umyka jego uwadze zdawkowa odpowiedź siostry. Czyżby jednak było coś nie tak? To jednak nie czas i miejsce na takie rozmowy. Może uda się mu ją wypytać przy kolejnej okazji.
- Nie martw się. Pamiętaj, że z Naszej dwójki to ja jestem tym myślącym głową. - Powiedzmy... Choć Aspen wykazywał się zdecydowanie bardziej klarownym i rozsądnym myśleniem, to Raiden był bardziej spostrzegawczy i opanowany. Można powiedzieć, że w pewien sposób się dopełniali.
- Nie śmiałbym cię o to prosić, ale jeśli faktycznie masz zamiar wykupić pół sklepu mogłabyś dorzucić chociaż knuta. - Uśmiechnął się szeroko wzruszając ramionami. Aż tak dużo niestety to on nie zarabiał...
- Może nie każdego. - Stwierdził przeciągle robiąc krzywą minę. Nie miał zamiaru być przeszkodą w szczęściu sióstr, ale jeśli mógł wolałby jednak wtrącić swoje pięć galeonów w doborze kandydatów.
- Tego, który by mi się nie spodobał na pewno. - Czyli... każdego. Aspen nie ukrywał nigdy swojej nadopiekuńczości względem sióstr. Jedną z nich już kiedyś w tej kwestii zawiódł, drugi raz takiego błędu na pewno nie popełni. Martwi się o nie. To raczej oczywiste. Czasem może aż za bardzo, ale to już szczegół...
- W niczym. Po prostu tak już czasami bywa. - Nie miał szczęścia jeśli chodziło o jego sferę uczuciową. Sam nie wiedział od czego to zależało. Czy on popełniał jakiś błąd, czy po prostu nie spotkał jeszcze odpowiedniej osoby? Nie szukał na siłę, bo po co? Aż tak zdesperowany jeszcze nie był, choć zapewne w oczach sióstr powinien być.
- Broń Merlinie! Już wyobrażam sobie te twoje kandydatki.- Jeszcze tego brakowało by Pom go z kimś swatała. Już raz ich mama próbowała, wyszło... źle.
- Równie dobrze, to ja mógłbym kogoś znaleźć tobie. - Poruszył sugestywnie brwiami uśmiechając się chytrze. Nie wtrącał się w życie uczuciowe sióstr do momentu, aż nie przybierało ono troszkę poważniejszego wyglądu. Nie miał zamiaru żadnej z nich wybierać kandydata. Jego zadanie wyglądało zupełnie inaczej. Starszy brat był od odradzania i przepędzania jakichkolwiek kandydatów.
Aspen Sprout
Zawód : Funkcjonariusz policji
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
"Every Night & every Morn
Some to Misery are Born
Every Morn & every Night
Some are Born to sweet delight"
Some to Misery are Born
Every Morn & every Night
Some are Born to sweet delight"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ja brzmię jak Raiden? Czy rozmawiacie ze sobą o zboczeniach czy o siostrach? Patrzę więc na ciebie hultaju bardzo podejrzliwie, trochę z tych emocji aż mi zasycha w gardle. Dobrze, że przybywa na ratunek dyniowy sok, dziękuję za niego uprzejmie. Upijam kilka solidnych łyków nie przestając cię mierzyć znad szklanki. To wszystko mi się mocno nie podoba. Co my robimy ze swoim życiem? Rodzice muszą być mimo wszystko niepocieszeni. Chyba żadne z ich dzieci nie okazało się mieć szczęśliwego zakończenia. Na pewno jednak wiedzą, że świat to nie baśń, a brutalna rzeczywistość. I z pewnością kochają nas mimo to. Może jednak warto dać im trochę szczęścia?
- Chyba nie chcę znać szczegółów - twierdzę, ukrywając swoje rozbawienie. - Ty jesteś głową? Kocham cię, ale w takim razie wieszczę kataklizm - dodaję unosząc wyżej kąciki ust. No nie mogę tak całą wieczność siedzieć poważna, udając kogoś, kim nie jestem. Wzdycham wywracają oczami - ten dalej swoje. Przecież powiedziałam, że zapłacę. I mają nam przynieść tonę dyniowo-czekoladowego ciasta. I nic innego mnie już w tym momencie nie obchodzi. Oprócz dalszych losów naszej rodziny, rzecz jasna.
- Czyli każdego - potwierdzam wzdychając, trochę nawet cierpiętniczo. Nie mam szans na wyjście za mąż i chociaż już tego tak mocno nie pragnę, powoli przewartościowując swoje życiowe priorytety, to jednak jest we mnie obawa, że niedługo wyginiemy. Z drugiej strony to powinnam od braci oczekiwać dojrzalszego podejścia do życia, to oni będą przekazywać nazwisko dalej, nie ja.
- A moim zdaniem po prostu nie starasz się dostatecznie. Na pewno już dawno kogoś byś sobie znalazł. Jesteś przystojnym, mądrym i zabawnym mężczyzną, potrafisz też zapewnić kobiecie bezpieczeństwo. Nie uwierzę, że żadna się w tych cechach nie zakochała. Tak samo nie uwierzę, że nie ma na świecie ani jednej wspaniałej kobiety. Ja znam takich mnóstwo! Jeśli ty nie, z chęcią was zapoznam. Na przykład moja koleżanka, Minnie McGonagall. Złota kobieta! Dobra, inteligentna, czuła, na pewno tworzylibyście wspaniałą parę - odpowiadam, może trochę się zagalopowując, ale trudno. Tak mi jej szkoda, bo ulokowała uczucia w profesorze Bartiusie, a ten ma się żenić z Eileen, którym też życzę szczęścia. Te miłosne trójkąty zawsze są najgorsze! A jakby tak zainteresowała się moim bratem to od razu przeszłyby jej wszystkie smutki. Tylko teraz muszę obmyślić plan jak ich do siebie zbliżyć, bo nie jestem dobrym kupidynem. Coś na pewno wymyślę. - I nie wmówisz mi, że to zła kandydatka, niczego jej nie brakuje - upominam ostro, marszczę brwi, bo mi coś wstrętnego insynuujesz. - Ty, mi? Kogo niby? Nie wyjdę za Raidena, to mój kuzyn, daj spokój - dodaję kręcąc głową. Dobrze, że nasze ciasto właśnie przyszło! Idealne na osłodę rzeczywistości.
- Chyba nie chcę znać szczegółów - twierdzę, ukrywając swoje rozbawienie. - Ty jesteś głową? Kocham cię, ale w takim razie wieszczę kataklizm - dodaję unosząc wyżej kąciki ust. No nie mogę tak całą wieczność siedzieć poważna, udając kogoś, kim nie jestem. Wzdycham wywracają oczami - ten dalej swoje. Przecież powiedziałam, że zapłacę. I mają nam przynieść tonę dyniowo-czekoladowego ciasta. I nic innego mnie już w tym momencie nie obchodzi. Oprócz dalszych losów naszej rodziny, rzecz jasna.
- Czyli każdego - potwierdzam wzdychając, trochę nawet cierpiętniczo. Nie mam szans na wyjście za mąż i chociaż już tego tak mocno nie pragnę, powoli przewartościowując swoje życiowe priorytety, to jednak jest we mnie obawa, że niedługo wyginiemy. Z drugiej strony to powinnam od braci oczekiwać dojrzalszego podejścia do życia, to oni będą przekazywać nazwisko dalej, nie ja.
- A moim zdaniem po prostu nie starasz się dostatecznie. Na pewno już dawno kogoś byś sobie znalazł. Jesteś przystojnym, mądrym i zabawnym mężczyzną, potrafisz też zapewnić kobiecie bezpieczeństwo. Nie uwierzę, że żadna się w tych cechach nie zakochała. Tak samo nie uwierzę, że nie ma na świecie ani jednej wspaniałej kobiety. Ja znam takich mnóstwo! Jeśli ty nie, z chęcią was zapoznam. Na przykład moja koleżanka, Minnie McGonagall. Złota kobieta! Dobra, inteligentna, czuła, na pewno tworzylibyście wspaniałą parę - odpowiadam, może trochę się zagalopowując, ale trudno. Tak mi jej szkoda, bo ulokowała uczucia w profesorze Bartiusie, a ten ma się żenić z Eileen, którym też życzę szczęścia. Te miłosne trójkąty zawsze są najgorsze! A jakby tak zainteresowała się moim bratem to od razu przeszłyby jej wszystkie smutki. Tylko teraz muszę obmyślić plan jak ich do siebie zbliżyć, bo nie jestem dobrym kupidynem. Coś na pewno wymyślę. - I nie wmówisz mi, że to zła kandydatka, niczego jej nie brakuje - upominam ostro, marszczę brwi, bo mi coś wstrętnego insynuujesz. - Ty, mi? Kogo niby? Nie wyjdę za Raidena, to mój kuzyn, daj spokój - dodaję kręcąc głową. Dobrze, że nasze ciasto właśnie przyszło! Idealne na osłodę rzeczywistości.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Jeffrey nie wiedział, gdzie biegnie w końcu przydługawa grzywka zasłaniała mu dalszą drogę. Ten niedobry pan na wejściu od początku patrzył na niego podejrzliwie, zupełnie jakby mały Morgan miał coś za uszami. I cóż... Poniekąd tak właśnie było, bo był wręcz idealnym kandydatem do medalu z ziemniaka na najzdolniejszego młodego złodziejaszka swojego pokolenia. Jedenaście lat życia na ulicach Śmiertelnego Nokturnu nauczyło go, że nie można odpuszczać, bo jeśli tak się stanie - jest się zgubionym. Widział swojego tatę pijaka, który już dawno się poddał i staczał się coraz szybciej na samo dno, a matka... Wcale nie była lepsza. Zarabianie w dennym teatrze, gdzie pełno było zawszonych łgarzy i meliniarzy nie było idealnym sposobem na utrzymanie rodziny. Sprzedawała też swojego usługi, żeby mieć na nowe szaty, ale gdy tylko się w jakiejś pokazywała w domu, ojciec dostawał szału i tak w kółko. Kochana rodzinka Morgan. Według niej powinno się ustawiać zegarki - awantura była dokładnie co dwie godziny, chyba że papa spał, a mama pracowała. Jeff jednak nie spędzał zbyt dużo czasu w tych czterech ścianach. Wolał coś zdecydowanie innego. Zakolegował się ze starszym Timem, który znał się na rzeczy i pokazał mu parę sztuczek. Nie mogąc liczyć na rodziców, zaczął sam się utrzymywać, a przynajmniej zdobywać jedzenie i pieniądze, które wymieniał na produkty spożywcze. I tak był chudy, ale byłby całkowicie upodobniony do paliczków u Borgina i Burke'a, jeśliby nie kradł. A wrodzone talenty jedynie pomogły mu stać się jeszcze lepszym. Biegnąc z całą siatką dyniowych smakołyków przez Świat Dyni, Jeffrey wpadł na jakąś paniusie, która gadała z olbrzymim facetem. Naprawdę olbrzymim. Morgan spojrzał na nich zaskoczony, ale zaraz usłyszał za plecami nawoływania tego starego kelnera, więc czym prędzej schylił się i wyminął parę, nie patrząc na to, że podeptał paniusi nogi. Musiał się stąd wynieść i to jak najszybciej. Dwa skok w bok i na skróty... Pościg deptał mu po piętach, ale Jeff był szybszy. I już po chwili nie było po nim śladu.
I show not your face but your heart's desire
Och, Penny jest taki nieśmiały! Nie chce w ogóle słuchać o żadnych kobietach, a to niedobrze. Zaczynam sądzić, że może to Raiden ma na niego zły wpływ. Obaj tacy nieustatkowani - dlaczego? Jako mężczyźni powinni dawać dobry przykład swoim siostrom i kuzynkom. Dbać o rodzinę, przekazanie nazwiska dalej. I żebym to ja musiała ich o tym pouczać? Kręcę głową z dezaprobatą, trochę jeszcze biednego braciszka nagabując. Uważam, że Minnie byłaby idealna. Dogadaliby się, z pewnością! I stworzyli udaną parę. Niestety Aspen nie chce, woląc to chyba zachować na nie wiem kiedy. Może nawet na nigdy. Marszczę niezadowolona nos, bo moje sztuki swatania są jednak na najmarniejszym poziomie.
Kelnerka przynosi zamówienie, więc zalega między nami dłuższa cisza, podczas której pałaszujemy pyszne słodkości z dyni oraz oczywiście pijemy wspaniały, dyniowy soczek. Mogłabym tu zostać na wieczność. Raczyć się wyśmienitym jedzonkiem, spijać najlepsze napoje - o tak. Aż zaczynam tęsknić za eileenowym poletkiem i za Hogwarckimi ucztami skrzatów, gdzie dynia lała się strumieniami. Opowiadam jeszcze parę rzeczy mojemu kochanemu towarzystwie, wymieniamy się najważniejszymi informacjami, płacimy za siebie rachunek. Kiedy wstajemy, z powrotem się ubieram i nadaję na nowo o niesamowitych koleżankach oraz konieczności ożenku. Penny strasznie się denerwuje wywracając oczami i każąc mi przestać, ale co ja mogę? Martwię się o niego i troszczę. Mógłby zatem okazać trochę wyrozumiałości względem siostry i umówić się z paroma kandydatkami żeby mieć spokój i zrobić mi przyjemność. Ale naturalnie jemu się nie chce. Wzdycha ciężko, wzdycham zatem i ja. Idziemy w stronę wyjścia, kiedy nagle coś w nas uderza. Czy raczej ktoś.
Spoglądam w dół i dostrzegam chłopca. Uśmiecham się do niego serdecznie.
- Hej, wszystko w porządku? - zapytuję troskliwie. Niestety nim się oglądam, a dziecko ucieka ze sklepu, boleśnie depcząc mi po nogach. Wykrzywiam twarz z powodu bólu i syczę cicho. Poprawiam swoje buty, zginając się nieco, a kiedy już się prostuję, dzieciaka nie ma. Kelner, który za nim wybiegł kawałek, właśnie wraca do środka. Jest wyraźnie zdenerwowany. Czyżby to był mały złodziej?
- Nie powinieneś za nim biec? - pytam Aspena, ale ten kręci tylko głową. Wzruszam ramionami. Wychodzimy ze Świata Dyni, ściskamy na pożegnanie i wracam do swoich obowiązków.
zt.
Kelnerka przynosi zamówienie, więc zalega między nami dłuższa cisza, podczas której pałaszujemy pyszne słodkości z dyni oraz oczywiście pijemy wspaniały, dyniowy soczek. Mogłabym tu zostać na wieczność. Raczyć się wyśmienitym jedzonkiem, spijać najlepsze napoje - o tak. Aż zaczynam tęsknić za eileenowym poletkiem i za Hogwarckimi ucztami skrzatów, gdzie dynia lała się strumieniami. Opowiadam jeszcze parę rzeczy mojemu kochanemu towarzystwie, wymieniamy się najważniejszymi informacjami, płacimy za siebie rachunek. Kiedy wstajemy, z powrotem się ubieram i nadaję na nowo o niesamowitych koleżankach oraz konieczności ożenku. Penny strasznie się denerwuje wywracając oczami i każąc mi przestać, ale co ja mogę? Martwię się o niego i troszczę. Mógłby zatem okazać trochę wyrozumiałości względem siostry i umówić się z paroma kandydatkami żeby mieć spokój i zrobić mi przyjemność. Ale naturalnie jemu się nie chce. Wzdycha ciężko, wzdycham zatem i ja. Idziemy w stronę wyjścia, kiedy nagle coś w nas uderza. Czy raczej ktoś.
Spoglądam w dół i dostrzegam chłopca. Uśmiecham się do niego serdecznie.
- Hej, wszystko w porządku? - zapytuję troskliwie. Niestety nim się oglądam, a dziecko ucieka ze sklepu, boleśnie depcząc mi po nogach. Wykrzywiam twarz z powodu bólu i syczę cicho. Poprawiam swoje buty, zginając się nieco, a kiedy już się prostuję, dzieciaka nie ma. Kelner, który za nim wybiegł kawałek, właśnie wraca do środka. Jest wyraźnie zdenerwowany. Czyżby to był mały złodziej?
- Nie powinieneś za nim biec? - pytam Aspena, ale ten kręci tylko głową. Wzruszam ramionami. Wychodzimy ze Świata Dyni, ściskamy na pożegnanie i wracam do swoich obowiązków.
zt.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Trzynaście stopni na minusie, tyle wskazywał jej mugolski termometr za oknem. Któż by się tego spodziewał? Śnieg w styczniu? Jeszcze kilka dni temu po prostu parsknęłaby śmiechem, choć od miesiąca świat stawał na głowie. Dosłownie odwrócono go do góry nogami, przewleczono na lewą stronę, namieszano jak w garnku z walijskim gulaszem. Wszystko było nie tak, a chaos zawładnął ich życiem. Czary płatały każdemu psikusy, nie zwracając uwagi na miejsce w hierarchii społecznej, czy status krwi. Niezależnie, czy mugolak, czy szlachetnie urodzona czarownica - magia każdego była podatna na zaburzenia energii. Koniec maja zwiastował jednak polepszenie pogody. Dla Max było to nader istotne. Mecze nie odbywały się przecież na zadaszonym stadionie, było to niemożliwe przez specyfikę sportu; nie odwoływano ich także przez złe warunki atmosferyczne. Śnieżyce, wiatr i mrozy były jej wybitnie nie na rękę. Poprzedniego popołudnia tak zmarzła podczas treningu, że z obawy o infekcję, poprosiła, aby Jean wsmarowała jej spirytus w plecy przed sen - sposób ich babci na unikniecie zachorowania.
Rano czuła się już dobrze, na tyle dobrze, by nie odwoływać zaplanowanego na popołudnie spotkania. Nie widziała Jessy przeszło dwa tygodnie - to zdecydowanie za długo i dość, by strasznie się za nią stęskniła. Jean miała inne plany, więc starsza Desmnondówna wybierała się na spotkanie sama. Zresztą: odkąd tylko usłyszała o siostry o podobnym przybytku jak Świat Dyni, wiedziała, że musi się tam pojawić. Słodycze z dyni i produkowany zeń sok po prostu uwielbiała. Miała jedynie nadzieję, że Jessa nie będzie jej wypominać, ze za duża ilość cukru może źle wpłynąć na jej formę. Jeszcze czego, doprawdy.
Na spotkanie ubrała zieloną, czarodziejską szatę, lecz wyjrzawszy przez okno na grubą pierzynę śniegu - zdecydowała się jeszcze na swój ulubiony, kremowy sweter. Złociste włosy pozostawiła rozpuszczone. Nosiła się tak rzadko, większość czasu spędzała na boisku, gdzie wiecznie musiała spinać je w ciasny koczek, by w żaden sposób nie przeszkadzały w grze. Nawet nie zapomniała, by zebrać się o czasie, chociaż zaczytała się w najnowszym numerze Proroka Codziennego. Podeszła d swojego kominka, nabrała w garść proszku z sieciu fiuu, weszła doń i krzyknęła:
-Świat Dyni! - nazwę restauracji i sklepu wymówiła głośno i wyraźnie.
Powinna więc dostać się tam bez problemu. No właśnie - powinna. Awaria Sieciu Fiuu sprawiła, ze tak się nie stało, a na domiar złego - poczuła, że z dłoni wypada jej różdżka.
-NA GACIE MERLINA - krzyknęła na poły wściekła, na poły przerażona, krztusząc się popiołem.
Otworzyła oczy, choć dym szczypał i przekonała się, że utknęła... w środku komina.
A przecież znowu przyszła i zima - i trzeba będzie rozpalić w kominku.
Zaczęła walić pięściami w ścianę i nawoływać: -HALO! HALO, CZY KTOS MNIE SŁYSZY? POMOCY!
That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?
Umówiły się o trzynastej, a więc na piętnaście minut przed planowanym spotkaniem Jessa była już na miejscu i cierpliwie rozglądała się po sklepie, wybierając najodpowiedniejszy smakołyk dla Amosa. Wolała pojawić się nawet godzinę wcześniej, niż o minutę za późno – takie natręctwo nie było wcale szkodliwe, więc nawet nie planowała z nim walczyć. Tuż po drugim śniadaniu pożegnała syna i ruszyła przydomową ścieżką w stronę łąki, by stamtąd teleportować się do Świata Dyni. Nie widziała Maxine zdecydowanie za długo, dlatego należało szybko nadrobić stracony czas i wymienić się wszelkimi wieściami. Oczywiście, że śledziła postępy Harpii w Lidze, a także zdawała sobie sprawę, że warunki atmosferyczne nie ułatwiają treningów, lecz zdecydowanie bardziej wolała to usłyszeć z ust Desmond, niż jedynie sobie gdybać i dopowiadać.
Weszła do sklepu i ze zdziwieniem zastała tam niemały tłumek osób; widocznie specjały z dyni dobrze robiły na przeziębienia, a tych było w czerwcu naprawdę dużo ze względu na szalejącą śnieżycę. Któż by się spodziewał? O tej porze roku Diggory powinna walczyć ze słońcem, wywołującym coraz więcej piegów na jej twarzy, a nie zamiecią, utrudniającą jej poranne patrole na miotle.
Przechodząc od półki do półki zastanawiała się, czy Amos polubi kupną zupę z dyni bardziej niż tę, którą gotowała mu mama. Gdyby tak się stało, Jessa mogłaby tego nie przeżyć; o dziwo była bardzo wrażliwa na punkcie swoich umiejętności kulinarnych. Dziś wyjątkowo nie chciało jej się stawać przy kuchni, dlatego faktycznie wybrała łatwiejszą drogę i udała się do kasy, by zapłacić za zakupy.
Zerknęła na stary zegarek dziadka i zmarszczyła brwi; było już trzynaście minut po trzynastej, a Maxine nigdzie nie było widać. Takie spóźnienia nie były do niej podobne, więc rudowłosa powoli zaczynała się stresować, gdy nagle…
NA GACIE MERLINA!
Głos szukającej Harpii rozległ się w całym sklepie, a dochodził wyraźnie z kominka podłączonego do Sieci Fiuu. Jessa natychmiast odstawiła opakowanie z zupą i ruszyła w tamtym kierunku, lecz na wygaszonym popielisku nikt się nie znajdował. Czy to możliwe, by Desmond utknęła w kominie?
- Maxine? To ja, Jessa. Jestem w sklepie, stoję przy kominku, słyszysz mnie? Wszystko w porządku, jesteś cała? – wolała upewnić się już teraz, czy jej koleżanka nie potrzebuje na przykład pomocy uzdrowiciela; kto to wie, jak kominkowa anomalia mogła wpłynąć na takie niepełne przeniesienie się.
Nie było jej do śmiechu, jeszcze nie.
Weszła do sklepu i ze zdziwieniem zastała tam niemały tłumek osób; widocznie specjały z dyni dobrze robiły na przeziębienia, a tych było w czerwcu naprawdę dużo ze względu na szalejącą śnieżycę. Któż by się spodziewał? O tej porze roku Diggory powinna walczyć ze słońcem, wywołującym coraz więcej piegów na jej twarzy, a nie zamiecią, utrudniającą jej poranne patrole na miotle.
Przechodząc od półki do półki zastanawiała się, czy Amos polubi kupną zupę z dyni bardziej niż tę, którą gotowała mu mama. Gdyby tak się stało, Jessa mogłaby tego nie przeżyć; o dziwo była bardzo wrażliwa na punkcie swoich umiejętności kulinarnych. Dziś wyjątkowo nie chciało jej się stawać przy kuchni, dlatego faktycznie wybrała łatwiejszą drogę i udała się do kasy, by zapłacić za zakupy.
Zerknęła na stary zegarek dziadka i zmarszczyła brwi; było już trzynaście minut po trzynastej, a Maxine nigdzie nie było widać. Takie spóźnienia nie były do niej podobne, więc rudowłosa powoli zaczynała się stresować, gdy nagle…
NA GACIE MERLINA!
Głos szukającej Harpii rozległ się w całym sklepie, a dochodził wyraźnie z kominka podłączonego do Sieci Fiuu. Jessa natychmiast odstawiła opakowanie z zupą i ruszyła w tamtym kierunku, lecz na wygaszonym popielisku nikt się nie znajdował. Czy to możliwe, by Desmond utknęła w kominie?
- Maxine? To ja, Jessa. Jestem w sklepie, stoję przy kominku, słyszysz mnie? Wszystko w porządku, jesteś cała? – wolała upewnić się już teraz, czy jej koleżanka nie potrzebuje na przykład pomocy uzdrowiciela; kto to wie, jak kominkowa anomalia mogła wpłynąć na takie niepełne przeniesienie się.
Nie było jej do śmiechu, jeszcze nie.
when the river's running red and we begin to falter, we'll hang on to the edge...come hell or high water
Sieć Fiuu nigdy nie należała do ulubionych metod transportu Maxine Desmond. Czuła się nieswojo, kiedy po rzuceniu na własne stopy garści proszku stawała w szmaragdowych płomieniach, które choć nie parzyły skóry wcale, to przywodziły jej na myśł wszystkie kazania o ogniach piekielnych, których niegdyś musiała słuchać w każdą niedzielę, zaciągnięta do swiątyni przez matkę niemal siłą. Najpewniej gdyby państwo Desmond ujrzeli córkę w kominku, w zielonym ogniu, który jej nie ranił, padliby na ziemię z zawałem serca - a Maxine odesłaliby do piekła, bo najwyraźniej właśnie stamtąd pochodziła. W dodatku zawsze, nieważne, gdzie podróżowała i jak bardzo się starała, krztusiła się popiołem. Czasami myliła też kominki. Po dzisiejszej przygodzie najpewniej w ogóle zrezygnuje z korzystania z sieci fiuu i wyśle do Ministerstwa Magii wniosek o odłączenia z niej jej kominka. Sama nie wiedziała co ją podkusiło, by z niego skorzystać - najpewniej sądziła, że tak będzie szybciej. Mogła się teleportować, potrafiła to przecież robić, zdała egzamin i otrzymała licencję, ale za tym nie przepadała. Czuła się wtedy przepychana jak przez wąską rurę i miała później dziwne uczucie na żołądku. Maxine najchętniej wszędzie latałaby na miotle, na której czuła się najlepiej, lecz w przypadku dużych odległości nie miała racji bytu - podróż ze Swansei trwałaby zbyt długo. Wciąż wahała się który model miotły powinna wybrać, na rynku pojawiło się tyle nowych opcji, że żał było trwać przy starej, choć obiektywnie wciąż nie latała na niej długo - jako gracz zawodowy nie mogła się jednak przywiązywać do jednego modelu, a wybierać te miotły, na których będzie latac jeszcze szybciej. Max miała zamiar o tym z Jessą dziś porozmawiać, quidditch je polączył i pozostawał wspólną pasją. Przyjaciółka, choć nie grała zawodowo, miala na temat jego i mioteł ogromną wiedzę, z której aż grzech było nie skorzystać.
Było wiele tematów, które pragnęła z nią poruszyć, lecz cholerna sieć Fiuu stanęła jej na drodze.
Krztusiła się jeszcze popiołem, gdy zza ściany usłyszała glos Jessy. Na całe szczęście! Poczuła ulgę, choć niewielką, bo tkwiła w środku komina uwięziona i pozbawiona możliwości uwolnienia się.
-Jessa? Tak, to ja, Max! - krzyknęła głośno, by przez mur słychać ją było wyraźnie. -Nic mi nie jest... ale nie jest w porządku, bo tu utknęłam i gdzieś wypadła mi różdżka. Nie mogę stąd wyleźć - jęknęła, rozglądając się w ciemnościach i próbując dostrzec coś, co mogłoby jej pomóc.
Było wiele tematów, które pragnęła z nią poruszyć, lecz cholerna sieć Fiuu stanęła jej na drodze.
Krztusiła się jeszcze popiołem, gdy zza ściany usłyszała glos Jessy. Na całe szczęście! Poczuła ulgę, choć niewielką, bo tkwiła w środku komina uwięziona i pozbawiona możliwości uwolnienia się.
-Jessa? Tak, to ja, Max! - krzyknęła głośno, by przez mur słychać ją było wyraźnie. -Nic mi nie jest... ale nie jest w porządku, bo tu utknęłam i gdzieś wypadła mi różdżka. Nie mogę stąd wyleźć - jęknęła, rozglądając się w ciemnościach i próbując dostrzec coś, co mogłoby jej pomóc.
That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?
Najlepszą metodą transportu była oczywiście miotła, o czym wiedziały obie zaprzyjaźnione czarownice. Uczucie wiatru we włosach niezmiennie kojarzyło się z wolnością, a mijane krajobrazy były sto razy piękniejsze, niż widziane z dołu. Prędkość była zależna od modelu i wieku miotły, lecz czasem nawet najszybsze nie były wystarczająco szybkie, dlatego z pomocą przychodziła teleportacja, po której jednak Jessa co jakiś czas odczuwała lekkie zawroty głowy – choć posiadała stosowny papierek i metody też używała już od dawien dawna, to cel, wola i namysł wciąż pozostawały sztuką wymagającą całkowitego skupienia, a już na pewno w przypadku anomalii. Diggory podejrzewała, że to właśnie dlatego jej przyjaciółka wybrała kominek z Siecią Fiuu.
- Masz czym oddychać? – upewniła się jeszcze, podchodząc bliżej; włożyła głowę do kominka i spojrzała w górę, gdzie faktycznie ujrzała podeszwy damskich butów.
Wycofała się, zanosząc się śmiechem, którego nie mogła już dłużej powstrzymywać. Zasłoniła sobie usta dłonią, mając nadzieję, że Max nie będzie jej miała za złe tego wybuchu, jednak sytuacja naprawdę ją bawiła. Gdy już miała pewność, że blondynce nic nie jest, jej nieoczekiwane utknięcie w kominku wyglądało niczym porządny psikus.
- Myślałam, że to dopiero po obiedzie obie będziemy takie wydęte, że nie damy rady się przecisnąć – zażartowała, wciąż się śmiejąc, czym zwróciła na siebie uwagę klientów sklepu.
Niektórzy przyglądali się uważnie, a inni, wyraźnie niezainteresowani, odwracali wzrok i kontynuowali zakupy. Jessa nie zamierzała się nimi przejmować, postanowiła za to poszukać zagubionej różdżki. Pochyliła się nad wygaszonym paleniskiem i dość szybko ją dostrzegła, a potem pochwyciła.
- Mam twoją różdżkę – zawołała, opierając się jedną ręką o zimną powierzchnię kominka – Mam też dla ciebie dwie opcje do wyboru, Adiposio albo Incarcerous – chwilowo nie wpadła na nic lepszego; użycie zaklęcia Defodio mogłoby narazić je obie na nieprzyjemność pokrywania rachunku odbudowy kominka w sklepie, który do najtańszych nie należał.
Wyciągnęła własną różdżkę i pewnie ujęła ją w prawej dłoni. Szykowała się na sygnał od Maxine i na jej decyzję; niech wybierze, czy zechce ześlizgnąć się w dół po nasmarowanych tłuszczem ściankach kominka, czy też zamierza brać udział w przedstawieniu bycia ściąganą stamtąd linami. Diggory obawiała się, że zwykłe pociągnięcie jej za nogę niewiele da.
- Masz czym oddychać? – upewniła się jeszcze, podchodząc bliżej; włożyła głowę do kominka i spojrzała w górę, gdzie faktycznie ujrzała podeszwy damskich butów.
Wycofała się, zanosząc się śmiechem, którego nie mogła już dłużej powstrzymywać. Zasłoniła sobie usta dłonią, mając nadzieję, że Max nie będzie jej miała za złe tego wybuchu, jednak sytuacja naprawdę ją bawiła. Gdy już miała pewność, że blondynce nic nie jest, jej nieoczekiwane utknięcie w kominku wyglądało niczym porządny psikus.
- Myślałam, że to dopiero po obiedzie obie będziemy takie wydęte, że nie damy rady się przecisnąć – zażartowała, wciąż się śmiejąc, czym zwróciła na siebie uwagę klientów sklepu.
Niektórzy przyglądali się uważnie, a inni, wyraźnie niezainteresowani, odwracali wzrok i kontynuowali zakupy. Jessa nie zamierzała się nimi przejmować, postanowiła za to poszukać zagubionej różdżki. Pochyliła się nad wygaszonym paleniskiem i dość szybko ją dostrzegła, a potem pochwyciła.
- Mam twoją różdżkę – zawołała, opierając się jedną ręką o zimną powierzchnię kominka – Mam też dla ciebie dwie opcje do wyboru, Adiposio albo Incarcerous – chwilowo nie wpadła na nic lepszego; użycie zaklęcia Defodio mogłoby narazić je obie na nieprzyjemność pokrywania rachunku odbudowy kominka w sklepie, który do najtańszych nie należał.
Wyciągnęła własną różdżkę i pewnie ujęła ją w prawej dłoni. Szykowała się na sygnał od Maxine i na jej decyzję; niech wybierze, czy zechce ześlizgnąć się w dół po nasmarowanych tłuszczem ściankach kominka, czy też zamierza brać udział w przedstawieniu bycia ściąganą stamtąd linami. Diggory obawiała się, że zwykłe pociągnięcie jej za nogę niewiele da.
when the river's running red and we begin to falter, we'll hang on to the edge...come hell or high water
-Zaraz nie będę miała - powiedziała żartobliwie-dramatycznym głosem, choć w istocie oddychało się jej coraz gorzej przez ciasny komin i mnóstwo popiołu.
Lecąc na miotle miałaby świeżego powietrza aż za nadto.
-Ha-ha-ha, bardzo śmieszne - odpowiedziała Maxine na żart Rudej, wyraźnie osobno artykułując każde ha, by wyrazić jak bardzo w tym momencie ją to nie rozbawiło - choć na jej miejscu zapewne żartowałaby podobnie. -Dalej jestem głodna, więc się pośpiesz - odpowiedziała jednak po chwili, nie chcąc, by Diggory pomyślała, że naprawdę się obraziła - jeszcze by ją tam zostawiła, by dać Max nauczkę i utrzeć już i tak zadartego do góry nosa.
Czekając na pomoc ze strony rudowłosej nie zamierzała próżnować, nie była przecież księżniczką na wieży, a silną i niezależną kobietą. Obie nimi przecież były. Spróbowała więc się poruszyć, lecz coś nieustannie ją blokowało i nie była powiedzieć nawet co, nie mogła przemieścić się choćby o cal w dół.
-Ufff - westchnęła z ulgą, kiedy Diggory zakomunikowała odnalezienie jej różdżki. W myśli Desmond zaczęły rodzić się już wątpliwości, czy przypadkiem zgubiła ją po drodze - a wtedy jedynie Merlin raczył wiedzieć przez czyj kominek wpadła i gdzie. W takim wypadku byłaby już nie do odnalezienia, a przez to, że jej rdzeń nie zostałby przerwany, nie mogłaby kupić żadnej innej.
To byłaby dopiero istna tragedia w obecnych czasach.
-Nic innego? - spytała z nadzieją, aby się upewnić, czy Ruda na pewno nie wpadnie nagle na jeszcze jeden, bardziej genialny pomysł.
Z jednej wszak strony bycie ciągniętą sznurami wydawało się jej bolesne i nieprzyjemne, lecz z drugiej - kto wie kto oprócz Jessy przebywał właśnie w Świecie Dyni? Jeśli wypadnie z komina cała oblepiona w tłuszczu i popiole, a zauważy ją ktoś, kto ją rozpozna - i nie daj Morgano, by był to redaktor Czarownicy, czy Proroka Codziennego - to obie te gazety będą miały wspaniały powód, by ją obśmiać w jutrzejszym wydaniu.
Istniał jeszcze jeden argument, by wybrać opcję drugą. W Maxine odezwał się prawdziwy lisek chytrusek, choć wcale nie była ruda jak Jessa; nie uśmiechało się jej wykładać swoich ciężko zarobionych pieniędzy, choćby galeona, na cudzy kominek. Właściwie to nie była wina jej, tylko awarii Sieci Fiuu, należało więc obciążyć Ministerstwo, lecz robienie wokół tej sprawy szumu też nie było najlepszym poyśłem.
-Incarcerous, tylko uważaj - sprawne, gibkie ciało było najcenniejszym co Maxine miała, nie ze względów estetycznych, a sprortowych - dzięki quidditchowi zarabiała na życie całkiem niezłe sumy i przywykła do tego, nie chciałaby tego stracić i znów pogrążyć się w biedzie.
Lecąc na miotle miałaby świeżego powietrza aż za nadto.
-Ha-ha-ha, bardzo śmieszne - odpowiedziała Maxine na żart Rudej, wyraźnie osobno artykułując każde ha, by wyrazić jak bardzo w tym momencie ją to nie rozbawiło - choć na jej miejscu zapewne żartowałaby podobnie. -Dalej jestem głodna, więc się pośpiesz - odpowiedziała jednak po chwili, nie chcąc, by Diggory pomyślała, że naprawdę się obraziła - jeszcze by ją tam zostawiła, by dać Max nauczkę i utrzeć już i tak zadartego do góry nosa.
Czekając na pomoc ze strony rudowłosej nie zamierzała próżnować, nie była przecież księżniczką na wieży, a silną i niezależną kobietą. Obie nimi przecież były. Spróbowała więc się poruszyć, lecz coś nieustannie ją blokowało i nie była powiedzieć nawet co, nie mogła przemieścić się choćby o cal w dół.
-Ufff - westchnęła z ulgą, kiedy Diggory zakomunikowała odnalezienie jej różdżki. W myśli Desmond zaczęły rodzić się już wątpliwości, czy przypadkiem zgubiła ją po drodze - a wtedy jedynie Merlin raczył wiedzieć przez czyj kominek wpadła i gdzie. W takim wypadku byłaby już nie do odnalezienia, a przez to, że jej rdzeń nie zostałby przerwany, nie mogłaby kupić żadnej innej.
To byłaby dopiero istna tragedia w obecnych czasach.
-Nic innego? - spytała z nadzieją, aby się upewnić, czy Ruda na pewno nie wpadnie nagle na jeszcze jeden, bardziej genialny pomysł.
Z jednej wszak strony bycie ciągniętą sznurami wydawało się jej bolesne i nieprzyjemne, lecz z drugiej - kto wie kto oprócz Jessy przebywał właśnie w Świecie Dyni? Jeśli wypadnie z komina cała oblepiona w tłuszczu i popiole, a zauważy ją ktoś, kto ją rozpozna - i nie daj Morgano, by był to redaktor Czarownicy, czy Proroka Codziennego - to obie te gazety będą miały wspaniały powód, by ją obśmiać w jutrzejszym wydaniu.
Istniał jeszcze jeden argument, by wybrać opcję drugą. W Maxine odezwał się prawdziwy lisek chytrusek, choć wcale nie była ruda jak Jessa; nie uśmiechało się jej wykładać swoich ciężko zarobionych pieniędzy, choćby galeona, na cudzy kominek. Właściwie to nie była wina jej, tylko awarii Sieci Fiuu, należało więc obciążyć Ministerstwo, lecz robienie wokół tej sprawy szumu też nie było najlepszym poyśłem.
-Incarcerous, tylko uważaj - sprawne, gibkie ciało było najcenniejszym co Maxine miała, nie ze względów estetycznych, a sprortowych - dzięki quidditchowi zarabiała na życie całkiem niezłe sumy i przywykła do tego, nie chciałaby tego stracić i znów pogrążyć się w biedzie.
That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?
Schowała różdżkę Maxine w swojej kieszeni, gotowa oddać ją właścicielce jak tylko ta stanie na własnych nogach wewnątrz sklepu. Jessa podejrzewała, że w zależności od powodzenia akcji wyciągania blondynki z kominka ich posiłek w tym miejscu stanie pod znakiem zapytania. Wcale by się nie dziwiła, gdyby Desmond po wszystkim chciała zniknąć ze Świata Dyni czym prędzej – chociaż była odważna za dwoje, zawstydzenie bywało czasem silniejsze. Zwłaszcza, że gapiów wcale nie było dziś mało.
- W takim razie myśl o przyjemnościach, zaraz cię stamtąd wyciągnę – zawołała, zakasając rękawy przed rzuceniem zaklęcia – Pomyśl o dyniowej zupie, o ciasteczkach. O spaleniu ich podczas wyjątkowo udanego treningu, podczas którego dłonie nie będą przymarzać Ci do miotły, bo ta cholerna pogoda wreszcie ustąpi.
Próbowała uspokoić Maxine, ale jednocześnie samą siebie. Lecz w gruncie rzeczy, co mogło pójść nie tak? Wyczerpały już chyba dzienną dawkę pecha właśnie na to utknięcie w kominku, więc żadne efekty uboczne anomalii nie czaiły się chyba na końcu różdżki rudowłosej.
Po tym, co spotkało jej dziecko, Diggory zastanawiała się dwa razy przed rzuceniem każdego zaklęcia, ale nie mogła przecież żyć w ciągłej obawie, że oberwie rykoszetem jakiegoś czaru. Musiała wziąć się w garść; chociaż część rzeczy udawało się wykonać własnymi rękami, inne zmuszały do używania magii i to była właśnie jedna z nich.
- Uważam, uważam. Dobrze, że ubezpieczyłaś swoje piękne nogi – chciała dorzucić jeszcze jedną część ciała, ale szastanie takimi wyrazami w sklepie pełnym ludzi nie było najlepszym pomysłem.
Rozejrzała się, upewniając, że nikt nie stoi za blisko kominka, a ona będzie mieć czyste pole do działania. Niewiele brakowało, a rzuciłabym wszystkim zebranym tekst godny czarodziejskiej policji. Proszę się rozejść, nie ma tutaj nic do oglądania. Cóż, zaciekawione miny czarownic i czarodziejów, którzy zastygli z zakupami w rękach i oczekiwali na dalszy rozwój sytuacji, mówiły co innego.
- Ostatnia szansa na wybranie drugiej opcji – rzuciła jeszcze, po czym odczekała stosowną chwilę i podeszła bliżej kominka. Celując do jego wnętrza, wypowiedziała wyraźnie inkantację – Incarcerous!
Miała nadzieję, że liny nie ścisną Maxine za bardzo i już po chwili spotka się z przyjaciółką twarzą w twarz.
- W takim razie myśl o przyjemnościach, zaraz cię stamtąd wyciągnę – zawołała, zakasając rękawy przed rzuceniem zaklęcia – Pomyśl o dyniowej zupie, o ciasteczkach. O spaleniu ich podczas wyjątkowo udanego treningu, podczas którego dłonie nie będą przymarzać Ci do miotły, bo ta cholerna pogoda wreszcie ustąpi.
Próbowała uspokoić Maxine, ale jednocześnie samą siebie. Lecz w gruncie rzeczy, co mogło pójść nie tak? Wyczerpały już chyba dzienną dawkę pecha właśnie na to utknięcie w kominku, więc żadne efekty uboczne anomalii nie czaiły się chyba na końcu różdżki rudowłosej.
Po tym, co spotkało jej dziecko, Diggory zastanawiała się dwa razy przed rzuceniem każdego zaklęcia, ale nie mogła przecież żyć w ciągłej obawie, że oberwie rykoszetem jakiegoś czaru. Musiała wziąć się w garść; chociaż część rzeczy udawało się wykonać własnymi rękami, inne zmuszały do używania magii i to była właśnie jedna z nich.
- Uważam, uważam. Dobrze, że ubezpieczyłaś swoje piękne nogi – chciała dorzucić jeszcze jedną część ciała, ale szastanie takimi wyrazami w sklepie pełnym ludzi nie było najlepszym pomysłem.
Rozejrzała się, upewniając, że nikt nie stoi za blisko kominka, a ona będzie mieć czyste pole do działania. Niewiele brakowało, a rzuciłabym wszystkim zebranym tekst godny czarodziejskiej policji. Proszę się rozejść, nie ma tutaj nic do oglądania. Cóż, zaciekawione miny czarownic i czarodziejów, którzy zastygli z zakupami w rękach i oczekiwali na dalszy rozwój sytuacji, mówiły co innego.
- Ostatnia szansa na wybranie drugiej opcji – rzuciła jeszcze, po czym odczekała stosowną chwilę i podeszła bliżej kominka. Celując do jego wnętrza, wypowiedziała wyraźnie inkantację – Incarcerous!
Miała nadzieję, że liny nie ścisną Maxine za bardzo i już po chwili spotka się z przyjaciółką twarzą w twarz.
when the river's running red and we begin to falter, we'll hang on to the edge...come hell or high water
The member 'Jessa Diggory' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 95
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 95
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
- I o drinku z palemką, co? - zaśmiała się Maxine, nieco nerwowo, lecz nie było to nic dziwnego w podobnej sytuacji; całe szczęście, że miała teraz chociaż pewność, że szaty nie zaprószy jej ogień, bo ktoś na dole wpadnie na genialny pomysł rozpalenia w kominku. Diggory miała rację, potrzebowała się rozluźnić i uspokoić. Pozostając dalej tak spięta, ze zesztywniałymi ze stresu i przejęcia mięśniami, tylko utrudni Jessie zadanie. Próbowała więc wziąć się w garść i skupić myśli na przyjemnościach. Wyobraziła sobie tę gorącą, dyniową zupę, najlepiej z nutką imbiru, by nie była zbyt mdła, Ciasteczka także przypadały jej do gustu, choć preferowała inne słodycze: najlepiej z dużą ilością kremu, bitej śmietany i orzechów. Znacznie więszą radość sprawiała Maxine jednak wizja latania, przymknęła oczy i wyobraziła sobie, że szybuje własnie na swojej mietle - co było raczej trudne, bo dławiła ją chmura popiołu i nie czuła wiatru we włosach.
- Co tam nogi, to dłonie mam warte setki galeonów - odparła Max, ale nie za głośno, nie wiedziała więc, czy Jessa dosłyszała. Cóż, czasami bywała nieskromna, lecz fałszywa skromność też nie była uczciwa - Max po prostu znała swoją wartośc. Wiedziała, że w tym co robi jest dobra, cholernie dobra. A dzięki tym dłoniom i wrodzonemu refleksowi zarabiała niemałe pieniędze, dzięki którym ona i Jean mogły być (względnie) bezpieczne. Zdecydowanie nie chciała tracić zarówno źródla zarobku, jak i ogromnej pasji, którą był niewątpliwie dla niej quidditch.
- Wciąż wybieram opcję pierwszą, proszę pani - powiedziała głośno i zdecydowanie, otwierając oczy i mentalnie przygotowując się na to, co miało zaraz nastąpić. W duchu modliła się, by wokół Jessy nie było zbyt wielkiego tłumu. To pobożne życzenie było oczywiście głupie, w tak popularnym miejscu, o tej porze, po prostu musiało być dużo gości. Łudzić się jednak nikt jej nie zabraniał. Po prostu nie miała ochoty, aby jej zdjęcie wylądowało w Czarownicy, choć... Może całej w sadzy nikt jej nie rozpozna?
Zanim zdążyła się przygotować psychicznie, to liny oplotły ciasno jej nogi i tułów, poczuła, że ciągną ją w dół, był to proces powolny i bolesny, a Max co chwilę posykiwała cicho, kiedy otarła się o ścianę za mocno. Nagle jakby coś się poluzowało, albo to ona znalazła się w odpowiedniej pozycji - i po prostu zleciała w dół, upadając boleśnie na pośladki. Wyglądała jak siedem nieszczęść. Włosy potargane i brudne, a twarz cała w czarnej sadzy, nie mówiąc już u sukience. Liny zniknęły dopiero po chwili. Pod naporem ciekawskich spojrzeń gapiów, policzki Max zaczerwieniły się nieco, lecz na całe szczęście były na tyle czarne, że nikt tego nie dostrzegł.
- Dziękuję ci - odezwała się po chwili do Jessy, próbując ukryć twarz za kołnierzem sukienki. - Chyba straciłam ochotę na dynię, a ty? - mruknęła, dźwigając się z ziemi i rozcierając obolałe biodro.
- Co tam nogi, to dłonie mam warte setki galeonów - odparła Max, ale nie za głośno, nie wiedziała więc, czy Jessa dosłyszała. Cóż, czasami bywała nieskromna, lecz fałszywa skromność też nie była uczciwa - Max po prostu znała swoją wartośc. Wiedziała, że w tym co robi jest dobra, cholernie dobra. A dzięki tym dłoniom i wrodzonemu refleksowi zarabiała niemałe pieniędze, dzięki którym ona i Jean mogły być (względnie) bezpieczne. Zdecydowanie nie chciała tracić zarówno źródla zarobku, jak i ogromnej pasji, którą był niewątpliwie dla niej quidditch.
- Wciąż wybieram opcję pierwszą, proszę pani - powiedziała głośno i zdecydowanie, otwierając oczy i mentalnie przygotowując się na to, co miało zaraz nastąpić. W duchu modliła się, by wokół Jessy nie było zbyt wielkiego tłumu. To pobożne życzenie było oczywiście głupie, w tak popularnym miejscu, o tej porze, po prostu musiało być dużo gości. Łudzić się jednak nikt jej nie zabraniał. Po prostu nie miała ochoty, aby jej zdjęcie wylądowało w Czarownicy, choć... Może całej w sadzy nikt jej nie rozpozna?
Zanim zdążyła się przygotować psychicznie, to liny oplotły ciasno jej nogi i tułów, poczuła, że ciągną ją w dół, był to proces powolny i bolesny, a Max co chwilę posykiwała cicho, kiedy otarła się o ścianę za mocno. Nagle jakby coś się poluzowało, albo to ona znalazła się w odpowiedniej pozycji - i po prostu zleciała w dół, upadając boleśnie na pośladki. Wyglądała jak siedem nieszczęść. Włosy potargane i brudne, a twarz cała w czarnej sadzy, nie mówiąc już u sukience. Liny zniknęły dopiero po chwili. Pod naporem ciekawskich spojrzeń gapiów, policzki Max zaczerwieniły się nieco, lecz na całe szczęście były na tyle czarne, że nikt tego nie dostrzegł.
- Dziękuję ci - odezwała się po chwili do Jessy, próbując ukryć twarz za kołnierzem sukienki. - Chyba straciłam ochotę na dynię, a ty? - mruknęła, dźwigając się z ziemi i rozcierając obolałe biodro.
That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?
Chociaż wizja drinka w towarzystwie Maxine była kusząca, Jessa nie mogła się teraz rozpraszać. Przy tak kapryśnej magii, równie dobrze mogła zamiast lin wyczarować jakieś macki albo po prostu rozwalić kominek w drobny mak. Plany na relaks z przyjaciółką zostawiła więc na później, a sama skupiła się na wyciągnięciu blondynki z kominka. Była pewna, że opowie tę historię Amosowi dziś wieczorem i pośmieją się trochę z biednej panny Desmond; jej syn uwielbiał wszystkie swoje ciotki i nie miał złych intencji, ale uśmiech na jego twarzy pojawiał się teraz rzadko, dlatego jego matka chwytała się każdej możliwości.
Upewniwszy się, że Max nie zmieniła nagle zdania, zamachnęła się różdżką i wypowiedziała inkantację. Magiczne liny niemal natychmiast wystrzeliły w kierunku poszkodowanej i oplotły ciasno jej ciało, Diggory nie miała więc czasu do stracenia i jeśli nie chciała sprawiać jej bólu, powinna działać jak najszybciej. Złapała za sznur i pociągnęła najmocniej, jak mogła, jednocześnie czując, że ją samą nagle opuszczają siły. Na całe szczęście niewiele było trzeba, by Desmond osunęła się nieco niżej i korzystając z tego sama wymanewrowała tak, by wydostać się wreszcie z pułapki. Po chwili była już na zewnątrz, a choć ubrudzona i zmizerniała, przynajmniej cała i zdrowa. Kto wie, co mogłoby się stać, gdyby kominek miał efekty poboczne podobne do rozszczepienia?
Ktoś stojący z boku zaczął nagle klaskać, a po chwili przyłączyli się do niego inni gapie i już zaraz cały sklep zapełnił się brawami. Uśmiechnięta Jessa skłoniła się wdzięcznie, lecz gdy prostowała się, zdała sobie sprawę, że z nosa kapie jej krew. Nie było to raczej spowodowane wysiłkiem, a jakąś dorobną anomalią, więc czym prędzej przystawiła to twarzy rękaw, ale niewiele to pomogło. Ktoś obcy poratował ją chusteczką i poradził, by usiadła, więc to właśnie zrobiła, wcześniej jeszcze podając Maxine różdżkę.
- Ja też, za to napiłabym się piwa kremowego – mruknęła, przysłaniając twarz chusteczką i wciąż walcząc z krwotokiem – Myślisz, że mimo wszystko możemy tu liczyć na jakąś zniżkę albo chociaż kartę stałego klienta? – nie mogła sobie odmówić żartu, nawet jeśli jej sytuacja przedstawiała się tak, a nie inaczej.
W końcu udało się zatamować krwawienie, więc rudowłosa podniosła się na nogi.
- Ale wrócimy stąd na pieszo, prawda? – złapała Maxine pod ramię, gotowa wymaszerować ze sklepu w każdym momencie.
| 209/214
Upewniwszy się, że Max nie zmieniła nagle zdania, zamachnęła się różdżką i wypowiedziała inkantację. Magiczne liny niemal natychmiast wystrzeliły w kierunku poszkodowanej i oplotły ciasno jej ciało, Diggory nie miała więc czasu do stracenia i jeśli nie chciała sprawiać jej bólu, powinna działać jak najszybciej. Złapała za sznur i pociągnęła najmocniej, jak mogła, jednocześnie czując, że ją samą nagle opuszczają siły. Na całe szczęście niewiele było trzeba, by Desmond osunęła się nieco niżej i korzystając z tego sama wymanewrowała tak, by wydostać się wreszcie z pułapki. Po chwili była już na zewnątrz, a choć ubrudzona i zmizerniała, przynajmniej cała i zdrowa. Kto wie, co mogłoby się stać, gdyby kominek miał efekty poboczne podobne do rozszczepienia?
Ktoś stojący z boku zaczął nagle klaskać, a po chwili przyłączyli się do niego inni gapie i już zaraz cały sklep zapełnił się brawami. Uśmiechnięta Jessa skłoniła się wdzięcznie, lecz gdy prostowała się, zdała sobie sprawę, że z nosa kapie jej krew. Nie było to raczej spowodowane wysiłkiem, a jakąś dorobną anomalią, więc czym prędzej przystawiła to twarzy rękaw, ale niewiele to pomogło. Ktoś obcy poratował ją chusteczką i poradził, by usiadła, więc to właśnie zrobiła, wcześniej jeszcze podając Maxine różdżkę.
- Ja też, za to napiłabym się piwa kremowego – mruknęła, przysłaniając twarz chusteczką i wciąż walcząc z krwotokiem – Myślisz, że mimo wszystko możemy tu liczyć na jakąś zniżkę albo chociaż kartę stałego klienta? – nie mogła sobie odmówić żartu, nawet jeśli jej sytuacja przedstawiała się tak, a nie inaczej.
W końcu udało się zatamować krwawienie, więc rudowłosa podniosła się na nogi.
- Ale wrócimy stąd na pieszo, prawda? – złapała Maxine pod ramię, gotowa wymaszerować ze sklepu w każdym momencie.
| 209/214
when the river's running red and we begin to falter, we'll hang on to the edge...come hell or high water
Ona siedziała w kominie, cała usmolona i brudna, a Jessa kłaniała się wdzięcznie gapiom, którzy bili jej brawo; Max przewróciła oczyma, prychając przy tym lekko śmiechem, nie było w tym jednak żadnej złości, ani kpiny - inaczej byłaby to ze strony Maxine spora hipokryzja. Jessa lubiła być w centrum uwagi, pamiętała to zwłaszcza z lat szkolnych, kiedy ruda zrobiła się popularna za sprawą gry w drużynie Gryffindoru - nie było w tym nic złego, każdemu mogło się to zdarzyć, w tym i samej Maxine, która niezaprzeczalnie także lubiła być w centrum uwagi. W chwilach, kiedy łapała znicza, a tłum fanów Harpii z Holyhead skandował jej imię, czuła się niewyobrażalnie szczęśliwa, a ego rosło - niestety. Dobrały się z Jessą we dwie, nieco łase na poklask i zachwycone spojrzenia, lecz wciąż w granicach rozsądku; nie były na tyle zarozumiałe i pyszne, by można było im to wypominać. Tym bardziej nie mogłyby robić sobie tego wzajemnie.
- Brawo, brawo, dobre czary - zawtórowała innym Maxine, kiedy się już podniosła; chciała jej nawet klasnąć, ale dostrzegła lepką krew pod nosem Rudej - natychmiast zmarszczyła brwi, a uśmiech spełzł z jej ust. Wszystko miała brudne, nie miała nawet czego Jessie zaoferować, na całe szczęście ktoś obcy poratował ją chusteczką. - Wszystko w porządku? Dobrze się czujesz? - spytała pełnym szczerej troski głosem, obejmując przyjaciółkę ramieniem. Wątpiła, aby przyczyna nagłego krwotoku tkwiła w słabym stanie zdrowia Rudej, zawsze była przecież zdrowa jak koń. Przez anomalie sama przeżyła kilkukrotnie podobne chwile słabości, winę za ten wypadek zrzucała więc na karby właśnie zaburzeń magicznej energii w eterze. - No raczej - odpowiedziała Jessie, pomagając jej dźwignąć się na nogi, takim tonem, jakby to było najbardziej oczywistą rzeczą pod słońcem. - Oczywiście. Przyda mi się spacer na świeżym powietrzu, bo jak wiesz, czasu na nim spędzam niezwykle mało. Zasiedziałam ostatnio te moje stare kości - nie mogła odmówić sobie lekkiego ironizowania, wszystko z łobuzerskim uśmiechem na ustach; pozwoliła chwycić się pod ramię i pierwsza uczyniła krok w kierunku wyjścia. Miała wrażenie, że ktoś za plecami wypowiedział jej imię i nazwisko - powinny były szybko się stamtąd zmyć. - Piwo kremowe brzmi świetnie. Powiedz mi jednak lepiej jak się miewa mój ulubiony brzdąc? Z Amosem w porządku? Jak to wszystko znosi? - dopytywała zatroskana, kiedy spacerowały zaśnieżoną dróżką przed sklepem i restauracją. Gigantyczne dynie, które rosły przy ścieżce przez cały rok, miały grube czapy ze śniegu.
- Brawo, brawo, dobre czary - zawtórowała innym Maxine, kiedy się już podniosła; chciała jej nawet klasnąć, ale dostrzegła lepką krew pod nosem Rudej - natychmiast zmarszczyła brwi, a uśmiech spełzł z jej ust. Wszystko miała brudne, nie miała nawet czego Jessie zaoferować, na całe szczęście ktoś obcy poratował ją chusteczką. - Wszystko w porządku? Dobrze się czujesz? - spytała pełnym szczerej troski głosem, obejmując przyjaciółkę ramieniem. Wątpiła, aby przyczyna nagłego krwotoku tkwiła w słabym stanie zdrowia Rudej, zawsze była przecież zdrowa jak koń. Przez anomalie sama przeżyła kilkukrotnie podobne chwile słabości, winę za ten wypadek zrzucała więc na karby właśnie zaburzeń magicznej energii w eterze. - No raczej - odpowiedziała Jessie, pomagając jej dźwignąć się na nogi, takim tonem, jakby to było najbardziej oczywistą rzeczą pod słońcem. - Oczywiście. Przyda mi się spacer na świeżym powietrzu, bo jak wiesz, czasu na nim spędzam niezwykle mało. Zasiedziałam ostatnio te moje stare kości - nie mogła odmówić sobie lekkiego ironizowania, wszystko z łobuzerskim uśmiechem na ustach; pozwoliła chwycić się pod ramię i pierwsza uczyniła krok w kierunku wyjścia. Miała wrażenie, że ktoś za plecami wypowiedział jej imię i nazwisko - powinny były szybko się stamtąd zmyć. - Piwo kremowe brzmi świetnie. Powiedz mi jednak lepiej jak się miewa mój ulubiony brzdąc? Z Amosem w porządku? Jak to wszystko znosi? - dopytywała zatroskana, kiedy spacerowały zaśnieżoną dróżką przed sklepem i restauracją. Gigantyczne dynie, które rosły przy ścieżce przez cały rok, miały grube czapy ze śniegu.
That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?
Strona 2 z 20 • 1, 2, 3 ... 11 ... 20
Dynia na parę
Szybka odpowiedź