Dynia na parę
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Dynia na parę
Do budynku prowadzi spokojna wiejska dróżka zaczarowana magią, która odstrasza mugoli. Trudno pomylić go z jakimkolwiek innym, już na zewnątrz da się zauważyć olbrzymie zapasy wielkich pękatych dyni.
Wewnątrz restauracji można dostać właściwie wszystko, co można zrobić z dynią: od ponczu, poprzez ciasto i smakołyki, na zupach i wykwintnych daniach skończywszy. Dania z dyni cieszą się niesłabnącą popularnością wśród czarodziejów, a co ważne - oprócz restauracji w Świecie Dyni znajduje się również sklep, w którym można zakupić dla siebie nie tylko słodycze oraz konfitury, ale nawet ozdoby wykonane z tego wyjątkowego dla czarodziejów owocu.
Szczególnie tłoczno jest tutaj w okolicach Nocy Duchów, ale dyniowe smakołyki smakują równie dobrze przez cały rok.
Wnętrze utrzymane jest w schludnej estetyce przydrożnej gospody, a choć ceny nie należą do najniższych, ruch nie słabnie już od niemal stu lat istnienia tego miejsca.
Miejsce to nawiedziły anomalie, które niedawno przetoczyły się przez cały kraj. Przed Nocą Duchów 1956 r., po ustabilizowaniu tego miejsca, nadano mu nowe życie i nową nazwę. "Dynia na parę" została wybrana przez zwycięzców konkursu na dyniowy lampion, Josepha Wrighta i Florence Fortescue. Od tamtej pory też rolę kelnera pełni Chłopiec, Który Był Kiedyś Strachem Na Wróble imieniem Heath - został ożywiony przez dziecięcą magię anomalii.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.Wewnątrz restauracji można dostać właściwie wszystko, co można zrobić z dynią: od ponczu, poprzez ciasto i smakołyki, na zupach i wykwintnych daniach skończywszy. Dania z dyni cieszą się niesłabnącą popularnością wśród czarodziejów, a co ważne - oprócz restauracji w Świecie Dyni znajduje się również sklep, w którym można zakupić dla siebie nie tylko słodycze oraz konfitury, ale nawet ozdoby wykonane z tego wyjątkowego dla czarodziejów owocu.
Szczególnie tłoczno jest tutaj w okolicach Nocy Duchów, ale dyniowe smakołyki smakują równie dobrze przez cały rok.
Wnętrze utrzymane jest w schludnej estetyce przydrożnej gospody, a choć ceny nie należą do najniższych, ruch nie słabnie już od niemal stu lat istnienia tego miejsca.
Miejsce to nawiedziły anomalie, które niedawno przetoczyły się przez cały kraj. Przed Nocą Duchów 1956 r., po ustabilizowaniu tego miejsca, nadano mu nowe życie i nową nazwę. "Dynia na parę" została wybrana przez zwycięzców konkursu na dyniowy lampion, Josepha Wrighta i Florence Fortescue. Od tamtej pory też rolę kelnera pełni Chłopiec, Który Był Kiedyś Strachem Na Wróble imieniem Heath - został ożywiony przez dziecięcą magię anomalii.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:52, w całości zmieniany 3 razy
The member 'Benjamin Wright' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 5
--------------------------------
#2 'k3' : 1
#1 'k100' : 5
--------------------------------
#2 'k3' : 1
Pogawędka okazała się być bardzo sympatyczna, zresztą nic dziwnego - Willy bardzo dobrze odnajdywała się w meandrach rozmów na temat magicznych stworzeń. Clara poniekąd zazdrościła koleżance zasobu wiedzy z tej dziedziny, choć nie w sposób negatywny. Raczej myślała nad poszerzeniem swoich horyzontów. Może powinna udać się do biblioteki albo najlepiej do księgarni, żeby tam spróbować swoich sił z wiadomościami o zwierzętach. Różnej maści. Jednak może lepiej najpierw przezwyciężyć własne lęki; było na to jeszcze za wcześnie. Waffling czuła się niepewnie na tym gruncie, stąd ostrożnie podeszła do tematu. Nie zaczęła się ekscytować ani od razu rzucać propozycjami, ale może kiedyś powinna odezwać się w tej sprawie do Lovegood. Na pewno poradziłaby co robić oraz jakie książki byłyby najlepsze do nauki.
Tymczasem starała się jak mogła pogodzić własne myśli z tym, co robiła. Konkretniej to z wyrzeźbieniem tych cholernych ust, które sprawiły im obu nie lada wyzwanie. Clarence wycinała i wycinała te kanciaste zębiska, pracowała tym dłutem zawzięcie, aczkolwiek na niewiele się to zdało. Dopiero ostatnia próba jako tako pozwoliła jej na uformowanie pożądanego kształtu, choć nie obyło się bez potu na czole. Metaforycznego co prawa, ale jednak szatynka poczuła się jakby pracowała intensywnie przez kilka godzin. Odetchnęła z ulgą, pomimo raczej średniego zadowolenia z efektu końcowego.
- No, są jakieś tam. Dość karykaturalne, ale udało się - skwitowała wreszcie, po czym założyła ręce na biodrach. - Bez nosa wygląda trochę dziwnie - zawyrokowała ze śmiechem. Pomimo przeciwności losu oraz niezwykłego trudu włożonego w naprawę wizerunku pomarańczowego warzywa, to było dość inspirujące. Całkiem nieźle im poszło, pomimo zerowego talentu w dziedzinie rzeźbiarstwa. - Nie jest jednak tak źle. Pozostało nam światło w lampionie - zauważyła, obserwując z wolna jak czarodzieje dookoła poradzili sobie z tym zadaniem. Trochę dziwne, że nie mogli po prostu zapalić świeczki, ale może ten sposób był po prostu dużo lepszy. Wytrzymalszy. - Lumos maxima - spróbowała dołączyć do reszty udanych uroków. Trochę wybiegła z tym w przyszłość, nie czekając na reakcję towarzyszki, ale jakoś tak udzieliła jej się atmosfera panująca dookoła. Chciała zadziałać już.
Tymczasem starała się jak mogła pogodzić własne myśli z tym, co robiła. Konkretniej to z wyrzeźbieniem tych cholernych ust, które sprawiły im obu nie lada wyzwanie. Clarence wycinała i wycinała te kanciaste zębiska, pracowała tym dłutem zawzięcie, aczkolwiek na niewiele się to zdało. Dopiero ostatnia próba jako tako pozwoliła jej na uformowanie pożądanego kształtu, choć nie obyło się bez potu na czole. Metaforycznego co prawa, ale jednak szatynka poczuła się jakby pracowała intensywnie przez kilka godzin. Odetchnęła z ulgą, pomimo raczej średniego zadowolenia z efektu końcowego.
- No, są jakieś tam. Dość karykaturalne, ale udało się - skwitowała wreszcie, po czym założyła ręce na biodrach. - Bez nosa wygląda trochę dziwnie - zawyrokowała ze śmiechem. Pomimo przeciwności losu oraz niezwykłego trudu włożonego w naprawę wizerunku pomarańczowego warzywa, to było dość inspirujące. Całkiem nieźle im poszło, pomimo zerowego talentu w dziedzinie rzeźbiarstwa. - Nie jest jednak tak źle. Pozostało nam światło w lampionie - zauważyła, obserwując z wolna jak czarodzieje dookoła poradzili sobie z tym zadaniem. Trochę dziwne, że nie mogli po prostu zapalić świeczki, ale może ten sposób był po prostu dużo lepszy. Wytrzymalszy. - Lumos maxima - spróbowała dołączyć do reszty udanych uroków. Trochę wybiegła z tym w przyszłość, nie czekając na reakcję towarzyszki, ale jakoś tak udzieliła jej się atmosfera panująca dookoła. Chciała zadziałać już.
Odpłynę wiotkim statkiem w szerokie ramiona horyzont pęknie jak szklana obroża pożegnają mnie ciszą gęstych drętwych zmierzchów iluminacje światła jak ostatni pożar.
Clarence Waffling
Zawód : numerolog, włóczęga, kelnerka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
mieć ręce pod głową
zmrużone oczy
patrzeć jak życie
się toczy…
zmrużone oczy
patrzeć jak życie
się toczy…
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Neutralni
The member 'Clarence Waffling' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 62
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
--------------------------------
#3 'k3' : 1
#1 'k100' : 62
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
--------------------------------
#3 'k3' : 1
Willow wciąż była dobrej myśli, mimo że wyrzeźbienie ust wychodziło im naprawdę kiepsko. Przekazywały sobie dynię z rąk do rąk, daremnie próbując nadać ustom jakiś wygląd i naprawić to, co wcześniej zepsuły zbyt nieporadnymi cięciami. Willy naprawdę się starała, ale w pewnym momencie zaczęły jej się lekko trząść ręce, mimo że uparcie powtarzała sobie, że wcale nie jest zestresowana, bo to tylko zabawa i nic się nie stanie, jak ich dynia nie będzie tą najpiękniejszą. Najwyraźniej pozapominała, jak robiło się usta dyń.
- No cóż, najwyżej będziemy mieć dynię z samymi oczami i poszarpaną skórką w miejscu gdzie powinny być usta – przytaknęła. – A gdybyś kiedyś chciała wpaść do ogrodu, to z przyjemnością cię oprowadzę. – Tam nie groziło jej w końcu żadne niebezpieczeństwo, nie było tam nic groźniejszego od hipogryfa czy garboroga. Rozumiała jednak traumę i niepokój, dlatego nie zamierzała naciskać. Sama mimo swojej ciekawości świata też nie zamierzała póki co zapoznawać się bliżej ze światem mugoli, przynajmniej póki trwały anomalie.
Tuż przed końcem czasu Clarze udało się jednak dokończyć rzeźbienie ust. Willy odetchnęła z ulgą.
- Nie ma nosa, ale i tak ma swój urok – podsumowała, rozglądając się po stolikach innych. Niektórym poszło dużo lepiej, wyrzeźbili nie tylko kompletne usta, nosy i oczy, ale nawet zdążyli udekorować dynie pestkami. Ich dynia była mała i miała tylko oczy i usta. – Choć ani trochę nie przypomina mi dementora. Chyba że przekrzywię głowę tak – przechyliła blondwłosą łepetynę na bok i parsknęła śmiechem. Niemniej jednak akurat tych magicznych istot nie chciałaby nigdy spotkać. – Najważniejsze, że jest.
Gdzieś nieopodal jeden ze strachów na wróble zmienił się w chłopca, który zaczął biegać między stolikami, ciesząc się z nowej postaci, co zapewne było efektem jakiejś anomalii.
Po zakończeniu czasu na rzeźbienie nadszedł moment na kolejne zadanie, stworzenie światła które miało oświetlić wnętrze dyni. Clarence sprawnie wyczarowała kulę światła, a Willy chwyciła w dłonie magiczną pułapkę. Starając się nie dać rozpraszać pałętającemu się w okolicy chłopcu cisnęła szklaną kulą w wyczarowane przez jej towarzyszkę światełko, próbując trafić dokładnie w nie.
| spostrzegawczość II (+30)
- No cóż, najwyżej będziemy mieć dynię z samymi oczami i poszarpaną skórką w miejscu gdzie powinny być usta – przytaknęła. – A gdybyś kiedyś chciała wpaść do ogrodu, to z przyjemnością cię oprowadzę. – Tam nie groziło jej w końcu żadne niebezpieczeństwo, nie było tam nic groźniejszego od hipogryfa czy garboroga. Rozumiała jednak traumę i niepokój, dlatego nie zamierzała naciskać. Sama mimo swojej ciekawości świata też nie zamierzała póki co zapoznawać się bliżej ze światem mugoli, przynajmniej póki trwały anomalie.
Tuż przed końcem czasu Clarze udało się jednak dokończyć rzeźbienie ust. Willy odetchnęła z ulgą.
- Nie ma nosa, ale i tak ma swój urok – podsumowała, rozglądając się po stolikach innych. Niektórym poszło dużo lepiej, wyrzeźbili nie tylko kompletne usta, nosy i oczy, ale nawet zdążyli udekorować dynie pestkami. Ich dynia była mała i miała tylko oczy i usta. – Choć ani trochę nie przypomina mi dementora. Chyba że przekrzywię głowę tak – przechyliła blondwłosą łepetynę na bok i parsknęła śmiechem. Niemniej jednak akurat tych magicznych istot nie chciałaby nigdy spotkać. – Najważniejsze, że jest.
Gdzieś nieopodal jeden ze strachów na wróble zmienił się w chłopca, który zaczął biegać między stolikami, ciesząc się z nowej postaci, co zapewne było efektem jakiejś anomalii.
Po zakończeniu czasu na rzeźbienie nadszedł moment na kolejne zadanie, stworzenie światła które miało oświetlić wnętrze dyni. Clarence sprawnie wyczarowała kulę światła, a Willy chwyciła w dłonie magiczną pułapkę. Starając się nie dać rozpraszać pałętającemu się w okolicy chłopcu cisnęła szklaną kulą w wyczarowane przez jej towarzyszkę światełko, próbując trafić dokładnie w nie.
| spostrzegawczość II (+30)
Oh, she lives in a fairy tale,
somewhere too far for us to find.
Forgotten the taste and smell
of a world, that she's left behind.
somewhere too far for us to find.
Forgotten the taste and smell
of a world, that she's left behind.
Willow Lovegood
Zawód : opiekunka stworzeń w ogrodzie magizoologicznym
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Wszystko co utraciliśmy, prędzej czy później do nas wróci. Ale nie zawsze wtedy, kiedy tego chcemy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Willow Lovegood' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 88
--------------------------------
#2 'k3' : 1
#1 'k100' : 88
--------------------------------
#2 'k3' : 1
Zmarszczyła brwi, by zaraz wywrócić oczami, wiedziała, że się zgrywa, ale czasem nie była tego do końca pewna. Wolała więc wyjaśnić to od razu, żeby nie zrobił sobie jakiś nadziei, chociaż wątpiła by miało to nastąpić.
- Wolę cię uprzedzić od razu. - odpowiedziała mu spokojnie, zabierając się za dekorowanie dyni, co raczej wątpiła, że wyjdzie jej odpowiednio. Ale tam, już mogli skończyć to, co zaczęli. Westchnęła na kolejne puszczone oko i stwierdziła, że jeszcze odbije sobie te dynie, zabierając go gdzieś, gdzie zdecydowanie nie będzie chciał być. Tylko najpierw musiałą wybadać czym to jest.
- Zdziwiłbyś się. - odpowiedziała jedynie kompletnie nie przejmując się tym, że dalej się zgrywał. Kiedyś przecież musiał przestać. Widziała go prawdziwym przez chwilę. Wtedy, gdy świętowali swoje pierwszy sukces na kursie - wtedy, kiedy wcieliła go do Zakonu Feniksa. Cofnęła się o krok, żeby zerknąć na dynię, którą tak zachwalał, ale nie wypowiedziała na jej temat żadnej opinii. Westchnęła lekko, bo skoro on rzucał, ona powinna łapać. Przykucnęła odrobinę na nogach by skupić się na tym żeby je złapać. I skoczyła w kierunku światła, kiedy to wymknęło się z różdżki Lupina.
| łapię światło, spostrzegawczość II
- Wolę cię uprzedzić od razu. - odpowiedziała mu spokojnie, zabierając się za dekorowanie dyni, co raczej wątpiła, że wyjdzie jej odpowiednio. Ale tam, już mogli skończyć to, co zaczęli. Westchnęła na kolejne puszczone oko i stwierdziła, że jeszcze odbije sobie te dynie, zabierając go gdzieś, gdzie zdecydowanie nie będzie chciał być. Tylko najpierw musiałą wybadać czym to jest.
- Zdziwiłbyś się. - odpowiedziała jedynie kompletnie nie przejmując się tym, że dalej się zgrywał. Kiedyś przecież musiał przestać. Widziała go prawdziwym przez chwilę. Wtedy, gdy świętowali swoje pierwszy sukces na kursie - wtedy, kiedy wcieliła go do Zakonu Feniksa. Cofnęła się o krok, żeby zerknąć na dynię, którą tak zachwalał, ale nie wypowiedziała na jej temat żadnej opinii. Westchnęła lekko, bo skoro on rzucał, ona powinna łapać. Przykucnęła odrobinę na nogach by skupić się na tym żeby je złapać. I skoczyła w kierunku światła, kiedy to wymknęło się z różdżki Lupina.
| łapię światło, spostrzegawczość II
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 84
--------------------------------
#2 'k3' : 2
#1 'k100' : 84
--------------------------------
#2 'k3' : 2
Poprawnie spreparować światełko udało się tylko czterem parom: Florence oraz Josephowi, Maeve i Maxine, Randallowi i Justine, a także Clarence i Willow - ostatnie czarownice były jedynymi, które podołały, pomimo tego, że do ich stolika podbiegł chłopiec, który kiedyś był strachem na wróble.
Co więcej, wszyscy zgromadzeni na placu czarodzieje poczuli dziwne osłabienie: uwolniona przez Heatha moc rozpraszała was, odbierała siły.
I tak: Benjamin, Matt i Poppy ledwie wybili się do skoku, a podwinęła im się noga, w skutek czego upadli, niechcący uderzając dynię - nie uszkodzili jej, ale z jej wnętrza wycisnęli jeszcze trochę miąższu. Marcelli oraz Heathowi omsknęły się nadgarski i zamiast trafić pułapką w światełko, trafili nią w swoje dynie wzajemnie: pułapka Heatha wbiła się w dynię Marcelle oraz Shelty, podczas gdy pułapka Marcelle odbiła się od dyni Gwen i chłopca. Żadna z nich nie uszkodziła dyni, ale obie sprawiły, że dynia popuściła nieco miąższu.
Starsza pani cmokała z niezadowoleniem patrząc na kolejne porażki; chłopiec, który był kiedyś strachem na wróble, oberwał o niej w drewniany zadek i uciekł do wnętrza restauracji. Krótko potem podchodziła do kolejnych stolików, pomagając parom spreparować ich światełka: ostatecznie w dyni każdego mogła zabłysnąć świetlista lampka.
Ale to jeszcze nie był koniec.
- Słyszeliście kiedyś, że kto zjada ostatki, ten jest piękny i gładki? - zagaiła wiedźma prowadząca zabawę, z zadziornym uśmiechem, nim machnęła różdżką, by na owalny stół pośrodku ponownie przywołać ogromną klepsydrę. Zadrżała, przygotowując się do obrotu. - Skończyliście swoje dynie, ale zmarnowaliście mnóstwo wspaniałego miąższu. Wspominałam, że jest smaczny na surowo? Nieczęsto rozdajemy je za darmo: pałaszujce do woli!
Klepsydra odwróciła się, pozwalając piaskowi zacząć się przesypywać.
Staruszka wydawała się zachwycona swoim pomysłem. Wiedzieliście, że jeśli miąższ dyni zostanie na waszych stolikach, będzie jej bardzo przykro. Miąższ był miękki, można było pochwycić go palcami, ale ci z was, którzy zapobiegliwie przynieśli noże, powinni zdołać się posłużyć także nimi, nabijając twardsze fragmenty warzyw. Nie rozdano sztućców.
Każdy, kto zdąży zjeść wszystkie swoje resztki, nim minie czas, otrzyma 1 dodatkowy punkt.
Jedzenie na czas odbywa się rzutem na zwinność (k100 + 2x zwinność).
Jeśli czarodziej jedzący dynię osiągnie wynik, który po odjęciu od niej bonusu przysługującego z biegłości wytrzymałości fizycznej, będzie niższy od 50, nie rozboli go brzuszek.
Druga osoba z pary może albo pałaszować razem z nią albo kibicować jej albo karmić ją.
Pałaszowanie razem z nią wymaga rzutu kością na takiej samej zasadzie, na jakiej kością rzucała postać pierwsza. Wówczas ST drugiej postaci jest równe ST bazowemu pary obniżonemu o wynik pierwszej postaci.
Kibicowanie oraz karmienie musi zostać opisane przed rzutem drugiej postaci, a zatem postać kibicująca lub karmiąca pisze w tej kolejce jako pierwsza.
Kibicowanie wymaga przekonującego odegrania biegłości i gwarantuje bonus dla drugiej z postaci +15 na każdy poziom posiadanej biegłości retoryka (+5 w przypadku braku biegłości).
Karmienie wymagana przekonującego odegrania sytuacji i gwarantuje bonus dla drugiej z postaci +15 na każdy poziom posiadanej biegłości zręczne ręce (+5 w przypadku braku biegłości).
ST każdej pary wyznaczone jest na podstawie pozostawionych przez nie resztek:
Gwen i Heath: ST 55
Lily i Matt: ST 100
Poppy i Eileen: ST 40
Joseph i Florence: ST 130
Marcella i Shelta: ST 70
Maeve i Maxine: ST 55
Willow i Clarence: ST 25
Randall i Justine: ST 25
Anthony i Benjamin: ST 70
Na odpis macie 48h.
4. Lily i Matt: 2,33
2. Gwen i Heath: 4
8. Poppy i Eileen: 4
9. Randall i Just: 3
5. Ben&Kudłacz i Anthony: 4,33
7. Marcella i Shelta: 3
1. Maeve i Maxine: 5
6. Willow i Clarence: 2
3. Florence i Joseph: 8
Zajęte stoliki oznaczone są numerkami.
– To prawda. – Zaśmiała się. – Trochę szkoda, że ta dynia już nie rechocze, może faktycznie byłby z niej dobry użytek. Dużą masz rodzinę, Heath? Komu byś taką najchętniej podrzucił? – Uniosła brew.
Nie próbowała od Heatha wyciągać żadnych rodzinnych tajemnic. Znała chłopca po prostu na tyle, by wiedzieć, że ten nie jest szczególnie zamknięty w sobie i chyba lubi opowiadać o sobie. Liczyła, że to trochę poprawi mu humor, biorąc pod uwagę fakt, że nie udało mu się złapać światełka, głównie przez (już nie) drewnianego chłopca, który skutecznie im przeszkadzał w pracy. Gwen próbowała go odpychać, ale ten był niezwykle nachalny. Na całe szczęście dzięki prowadzącej wydarzenie uciekł do wnętrza restauracji. Malarka odetchnęła z ulga.
– Chcesz wziąć kolegę do domu, Heath? – spytała Gwen przez przekonania. W końcu to chyba wynik jego anomalii… Może się jeszcze okazać, że chcąc nie chcąc będą musieli wziąć ze sobą żywego stracha na wróble. Oby nie… Co powiedziałaby na to guwernantka chłopca? Nie wspominając, o jego ojcu.
Słysząc, co mają zrobić w następnej kolejności, Gwen spojrzała na chłopca znacząco.
– To co, Heath? Próbujesz? Dasz radę! Nie mamy tego dużo!
W porównaniu do niektórych innych stolików, u nich naprawdę nie było tego miąższu aż tyle: chłopiec powinien dać sobie radę. Z resztą, Heathowi miałoby coś nie wyjść? Dynię przecież złapał w świetnym stylu! A to, że nie złapał światełka… Wszystkiemu winna była jego anomalia, a nie niezdarność czy brak umiejętności chłopca.
| Retoryka II, kibicuje Heatowi.
Nie próbowała od Heatha wyciągać żadnych rodzinnych tajemnic. Znała chłopca po prostu na tyle, by wiedzieć, że ten nie jest szczególnie zamknięty w sobie i chyba lubi opowiadać o sobie. Liczyła, że to trochę poprawi mu humor, biorąc pod uwagę fakt, że nie udało mu się złapać światełka, głównie przez (już nie) drewnianego chłopca, który skutecznie im przeszkadzał w pracy. Gwen próbowała go odpychać, ale ten był niezwykle nachalny. Na całe szczęście dzięki prowadzącej wydarzenie uciekł do wnętrza restauracji. Malarka odetchnęła z ulga.
– Chcesz wziąć kolegę do domu, Heath? – spytała Gwen przez przekonania. W końcu to chyba wynik jego anomalii… Może się jeszcze okazać, że chcąc nie chcąc będą musieli wziąć ze sobą żywego stracha na wróble. Oby nie… Co powiedziałaby na to guwernantka chłopca? Nie wspominając, o jego ojcu.
Słysząc, co mają zrobić w następnej kolejności, Gwen spojrzała na chłopca znacząco.
– To co, Heath? Próbujesz? Dasz radę! Nie mamy tego dużo!
W porównaniu do niektórych innych stolików, u nich naprawdę nie było tego miąższu aż tyle: chłopiec powinien dać sobie radę. Z resztą, Heathowi miałoby coś nie wyjść? Dynię przecież złapał w świetnym stylu! A to, że nie złapał światełka… Wszystkiemu winna była jego anomalia, a nie niezdarność czy brak umiejętności chłopca.
| Retoryka II, kibicuje Heatowi.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
To może być głupie, lecz z chwili na chwilę angażował się w postawione przed nim wyzwanie coraz bardziej. Poniekąd nie powinno to zaskakiwać. Krukoński duch wciąż w nim drzemał i był dla niego dość charakterystycznym towarzyszem życia. Nakłaniał do osiągania sukcesów we wszytko czego się podjął. Chciał być najlepszy, a przynajmniej wypaść powyżej oczekiwań ze swoją pracą. Ich pracą.
- Na pewno powyżej oczekiwań nie zejdziemy z taką dynią - zaczął przesuwając swoje spojrzenie na inne stoliki. Niektórzy chyba nie wiedzieli kiedy odpuścić ale to nic złego - dzięki temu ich praca robiła jeszcze większe ważenie - Twój brat nie wydaje się jednak chcieć opuścić, a i opłacono chyba odpowiednią guwernantkę by uszczęśliwić chłopca. Może być ciężko - zdał raport bardzo na poważnie rozpatrując zadaną kwestię. Naturalnie nie odrywał się od skrupulatnej pracy najeżania dyni w pestki co zostało docenione, a krukońska duma w związku z tym terapeutycznie połechtana.
- Już wymasowała - odparł uznając to hasło za jakiś leczniczy slang gwardzistów - Masowała też Poppy. To chyba jednak już na nic. Pozostaje mi już chyba tylko liczyć na to, że Brendan mnie odpowiednio rozrusza - westchnął ciężko bo powoli zaczynał myśleć, że kłopot tkwi w jego zesztywnieniu i jeżeli faktycznie tak było to tylko odpowiednio wymagający trening mógł być dla niego ratunkiem. Niestety.
Odsunął się trochę dla własnego bezpieczeństwa w chwili w której potężny Benjamin postanowił wykorzystać swoje sprawne ciało. Niestety nie wszystko poszło tak jak miało bo chwilę później czarodziej potężnie gruchnął na ziemię.
- Żyjesz Wright?! - nachylił się wyciągając ku niemu rękę tak właściwie bardziej się zastawiając, czy przypadkiem nikogo swoją masa nie docisnął do ziemi. Wszyscy jednak żyli i byli cali oraz zdrowi. Światło zamieszkało w ich dyni czyniąc ją wyjątkową. I Skamander myślał, że to tyle jeżeli chodzi o dalsze zmagania i w jakim to był błędzie. Oczy mu bowiem wyszły z orbit kiedy słuchał i nadziwić się nie mógł, że oto właśnie czarownica zachęcała do zajadania dyniowych resztek na surowo ze stołu rękami. Chyba dodatkowo z wrażenia pobladł, a żołądek zrobił fikołka, kiedy spostrzegł, że niektórzy zdawali się nie posiadać hamulców w podjęciu się tego wyzwania. Wright zdawał się należeć do tej części. Na szczęście. To mogło się udać.
- Słuchaj Wright. Pytałeś się mnie czy możemy wygrać. Wszystko możemy. Jednak w tym momencie czy uda nam się to osiągnąć zależy tylko od ciebie... - położył rękę na pękatym barku gwardzisty - ...od tego, jak szybko wsuwasz - złapał z nim kontakt wzrokowy - Te resztki będące efektem naszych potknięć muszą zniknąć i tylko ty możesz sprawić by stały się przeszłością. Dajesz Ben. Pokaż kudłaczowi jak to się robi. Niech będzie dumny... - poklepał go dopingująco bo oto wszystko leżało w jego rękach, a raczej żołądku.
|kibicuję Benowi, retoryka II I:
- Na pewno powyżej oczekiwań nie zejdziemy z taką dynią - zaczął przesuwając swoje spojrzenie na inne stoliki. Niektórzy chyba nie wiedzieli kiedy odpuścić ale to nic złego - dzięki temu ich praca robiła jeszcze większe ważenie - Twój brat nie wydaje się jednak chcieć opuścić, a i opłacono chyba odpowiednią guwernantkę by uszczęśliwić chłopca. Może być ciężko - zdał raport bardzo na poważnie rozpatrując zadaną kwestię. Naturalnie nie odrywał się od skrupulatnej pracy najeżania dyni w pestki co zostało docenione, a krukońska duma w związku z tym terapeutycznie połechtana.
- Już wymasowała - odparł uznając to hasło za jakiś leczniczy slang gwardzistów - Masowała też Poppy. To chyba jednak już na nic. Pozostaje mi już chyba tylko liczyć na to, że Brendan mnie odpowiednio rozrusza - westchnął ciężko bo powoli zaczynał myśleć, że kłopot tkwi w jego zesztywnieniu i jeżeli faktycznie tak było to tylko odpowiednio wymagający trening mógł być dla niego ratunkiem. Niestety.
Odsunął się trochę dla własnego bezpieczeństwa w chwili w której potężny Benjamin postanowił wykorzystać swoje sprawne ciało. Niestety nie wszystko poszło tak jak miało bo chwilę później czarodziej potężnie gruchnął na ziemię.
- Żyjesz Wright?! - nachylił się wyciągając ku niemu rękę tak właściwie bardziej się zastawiając, czy przypadkiem nikogo swoją masa nie docisnął do ziemi. Wszyscy jednak żyli i byli cali oraz zdrowi. Światło zamieszkało w ich dyni czyniąc ją wyjątkową. I Skamander myślał, że to tyle jeżeli chodzi o dalsze zmagania i w jakim to był błędzie. Oczy mu bowiem wyszły z orbit kiedy słuchał i nadziwić się nie mógł, że oto właśnie czarownica zachęcała do zajadania dyniowych resztek na surowo ze stołu rękami. Chyba dodatkowo z wrażenia pobladł, a żołądek zrobił fikołka, kiedy spostrzegł, że niektórzy zdawali się nie posiadać hamulców w podjęciu się tego wyzwania. Wright zdawał się należeć do tej części. Na szczęście. To mogło się udać.
- Słuchaj Wright. Pytałeś się mnie czy możemy wygrać. Wszystko możemy. Jednak w tym momencie czy uda nam się to osiągnąć zależy tylko od ciebie... - położył rękę na pękatym barku gwardzisty - ...od tego, jak szybko wsuwasz - złapał z nim kontakt wzrokowy - Te resztki będące efektem naszych potknięć muszą zniknąć i tylko ty możesz sprawić by stały się przeszłością. Dajesz Ben. Pokaż kudłaczowi jak to się robi. Niech będzie dumny... - poklepał go dopingująco bo oto wszystko leżało w jego rękach, a raczej żołądku.
|kibicuję Benowi, retoryka II I:
Find your wings
Starała się podskoczyć najwyżej jak potrafiła, aby dosięgnąć wyczarowanego przez Eileen, jaśniejącego z mocą światełka; potknęła się przy tym jednak i upadła na ziemię, obijając boleśnie kolano. Piegowate policzki natychmiast pokraśniały od rumieńca zawstydzenia. Zabawa odbywała się na zewnątrz i przybrudziła sobie spódnicę. Wstając otrzepywała się nerwowo, mając nadzieję, że nikt tego nie zauważy. Cóż za wstyd! Nie powinna była się tak wygłupiać i skakać jak mała dziewczynka. Miała wiotkie, słabe mięśnie od przesiadywania przy książkach i w pracowni alchemicznej. Nie dla niej już takie skakanie... Do tego jeszcze chłopiec, który podbiegł do nich, ekscytując się tym, że nie jest już strachem na wróble. Co z nim będzie? Spojrzała na Eileen pytająco, gdy uwagę skupiła znów na sobie gospodyni Świata Dyni.
- Mamy to... zjeść? - spytała szeptem, pochylając się do pani Bartius.
Na twarzy Poppy malowało się święte oburzenie. Spojrzała to na miąższ, to na Eileen, to na czarownicę. Czy ona naprawdę zwariowała? Nie wątpiła w to, że surowa dynia może być smaczna - ale, na Merlina, jak mogłaby to zjeść palcami?! Z brudnego stołu?!
- Wykluczone. Absolutnie wykluczone. Nie będziemy jeść bez sztućców z brudnego stołu... Nie wiadomo co na nim wcześniej leżało... - szeptała oburzona Poppy, kręcąc przy tym głową z wyraźną dezaprobatą. Odchrząknęła, nim zwróciła się do gospodyni przepraszającym tonem: - Przepraszamy, ale-ale... my nie jesteśmy głodne... właściwie to jadłyśmy niedawno i... no... - mówiąc te słowa zawstydziła się jeszcze bardziej.
Jedzenie ze stołu to było dla niej za dużo. Zjawiła się tu, aby dobrze się bawić, a nie robić z siebie pośmiewisko. Pośmiewisko, które mogłoby się także rozchorować. Przecież nie można było jeść ze stołów, które nie wiadomo ile stały na zewnątrz. Z pewnością siadły na nim ptaki, roznosząc brud i kurz, do tego wiatr... Poppy aż wzdrygnęła się na myśl o jedzeniu tego miąższu.
- Mamy to... zjeść? - spytała szeptem, pochylając się do pani Bartius.
Na twarzy Poppy malowało się święte oburzenie. Spojrzała to na miąższ, to na Eileen, to na czarownicę. Czy ona naprawdę zwariowała? Nie wątpiła w to, że surowa dynia może być smaczna - ale, na Merlina, jak mogłaby to zjeść palcami?! Z brudnego stołu?!
- Wykluczone. Absolutnie wykluczone. Nie będziemy jeść bez sztućców z brudnego stołu... Nie wiadomo co na nim wcześniej leżało... - szeptała oburzona Poppy, kręcąc przy tym głową z wyraźną dezaprobatą. Odchrząknęła, nim zwróciła się do gospodyni przepraszającym tonem: - Przepraszamy, ale-ale... my nie jesteśmy głodne... właściwie to jadłyśmy niedawno i... no... - mówiąc te słowa zawstydziła się jeszcze bardziej.
Jedzenie ze stołu to było dla niej za dużo. Zjawiła się tu, aby dobrze się bawić, a nie robić z siebie pośmiewisko. Pośmiewisko, które mogłoby się także rozchorować. Przecież nie można było jeść ze stołów, które nie wiadomo ile stały na zewnątrz. Z pewnością siadły na nim ptaki, roznosząc brud i kurz, do tego wiatr... Poppy aż wzdrygnęła się na myśl o jedzeniu tego miąższu.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Myślała, że to już będzie koniec. Wyrzeźbiły zaskakująco dobrze prezentujący się lampion, następnie wyczarowały i pochwyciły światło, które miało go ożywiać przez kilka następnych tygodni... To powinno wystarczyć, prawda? Prowadząca chodziła od stolika do stolika, upewniając się, że wszyscy biorący udział w zabawie mają poprawnie spreparowane światełka. Maeve wykorzystała tę chwilę, by przyjrzeć się dziełom rywali; chciała podejść do siedzącej po przeciwnej stronie Poppy, zapytać, czy nic jej się nie stało, to nie był jednak dobry moment. Będzie musiała złapać ją później, dawno nie miały okazji porozmawiać w spokoju. W końcu właścicielka lokalu stanęła przy stole, na którym niegdyś znajdowały się dynie, i znów zaczęła przemawiać. Miąższ, smaczny na surowo...? Panna Clearwater zmarszczyła brwi, niezbyt przekonana do tego pomysłu. Rozumiała jednak, że jest to bardzo, bardzo ważne dla wpatrującej się w nich z wyczekiwaniem czarownicy.
Powoli odwróciła się w stronę Maxine, spróbowała podchwycić jej spojrzenie. Czy czuła się na siłach, by zjeść miąższ, który wydobyły z dyni w trakcie rzeźbienia? Chciała zrobić dobrą minę do złej gry, ograniczyć się do kibicowania towarzyszce, nie wiedziała jednak, co ona na to. Sięgnęła do torebki, by w końcu wyciągnąć z niej zabrane ze sobą nożyki, o których wspominała w drodze do Świata Dyni. - Tej pani chyba bardzo zależy na tym, żebyśmy żadne z nas nie opuściło lokalu głodne - przemówiła do niej konspiracyjnym szeptem, położyła nożyki na blacie stołu, jeden z nich popchnęła w kierunku Maxine. - Wygląda, jakby dynia była dla niej wszystkim. I jakby miało jej się zrobić bardzo przykro, gdybyśmy coś po sobie zostawili... - zawiesiła głos, zerkając to ku dzierżącej wałek właścicielce, to ku swej koleżance. Czuła lekkie ukłucie wyrzutów sumienia, może po prostu powinna jej pomóc, choćby spróbować. - Na szczęście nie mamy tego miąższu tak dużo, jak niektórzy - podjęła znowu, przybierając na twarz wyraz ulgi. Prędko jednak zatroskała się. - Myślę, że możemy wygrać, albo chociaż zająć jedno z pierwszych miejsc, Max, jeśli jednak masz opory przed jedzeniem na czas, nie zmuszaj się. Przyszłyśmy się tu dobrze bawić - dodała jeszcze, szczerze. Nie widziała sensu we wmuszaniu w siebie dyni. Łudziła się, że Desmond nie ma z tym problemu i wystarczy jej niewielka zachęta, subtelna zachęta i podkreślenie, z jakimi emocjami wpatruje się w nich wszystkich prowadząca zabawę czarownica. Nie znała jej jednak aż tak dobrze.
| Retoryka II
Powoli odwróciła się w stronę Maxine, spróbowała podchwycić jej spojrzenie. Czy czuła się na siłach, by zjeść miąższ, który wydobyły z dyni w trakcie rzeźbienia? Chciała zrobić dobrą minę do złej gry, ograniczyć się do kibicowania towarzyszce, nie wiedziała jednak, co ona na to. Sięgnęła do torebki, by w końcu wyciągnąć z niej zabrane ze sobą nożyki, o których wspominała w drodze do Świata Dyni. - Tej pani chyba bardzo zależy na tym, żebyśmy żadne z nas nie opuściło lokalu głodne - przemówiła do niej konspiracyjnym szeptem, położyła nożyki na blacie stołu, jeden z nich popchnęła w kierunku Maxine. - Wygląda, jakby dynia była dla niej wszystkim. I jakby miało jej się zrobić bardzo przykro, gdybyśmy coś po sobie zostawili... - zawiesiła głos, zerkając to ku dzierżącej wałek właścicielce, to ku swej koleżance. Czuła lekkie ukłucie wyrzutów sumienia, może po prostu powinna jej pomóc, choćby spróbować. - Na szczęście nie mamy tego miąższu tak dużo, jak niektórzy - podjęła znowu, przybierając na twarz wyraz ulgi. Prędko jednak zatroskała się. - Myślę, że możemy wygrać, albo chociaż zająć jedno z pierwszych miejsc, Max, jeśli jednak masz opory przed jedzeniem na czas, nie zmuszaj się. Przyszłyśmy się tu dobrze bawić - dodała jeszcze, szczerze. Nie widziała sensu we wmuszaniu w siebie dyni. Łudziła się, że Desmond nie ma z tym problemu i wystarczy jej niewielka zachęta, subtelna zachęta i podkreślenie, z jakimi emocjami wpatruje się w nich wszystkich prowadząca zabawę czarownica. Nie znała jej jednak aż tak dobrze.
| Retoryka II
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Bezproblemowe przyznanie się do masowania przez Tonks wywołało na twarzy Benjamina pewną konsternację, pogłębioną tylko przywołaniem imienia pielęgniarki. Znajdującej się całkiem niedaleko nich. Wright wytrzeszczył na Anthony'ego oczy, gorączkowo zastanawiając się nad tym, czy auror wie, co mówi - i czy to możliwe, by tak niefrasobliwie zdradzał niemoralne sekrety alkowy przy dyniowej zabawie. - Ale...Poppy? No wiesz, to...trochę ten teges.... - próbował to jakoś sensownie skomentować nie zdradzając przy tym własnego zachwytu tożsamą płcią; po prostu to, co opowiadał Skamander wydawało mu się dość niedorzeczne. Mimo wszystko wolał skupić się na kwestii mniej problematycznej niż wizja Pomfrey i Tonks w czułym uścisku: lepiej było wizualizować sobie w nim Anthony'ego i Justine. - I co, dobrze cię ta Just wymasowała? - spytał więc z głupia frant, grając na czas.
Którego nagle mu zabrakło, tak samo jak kilku zbawiennych cali, dzielących go od światełka. Porażająco zawiódł: siebie, Skamandera i Kudłacza. Nie udało mu się złowić światełka i urozmaicić nim dyni, wywrócił się i prawie rozbił przy tym dynię na części pierwsze. Łaskawy los ocalił jednak warzywo, a Kudłacz, sądzący, że jego pan rozkłada się na ziemi by rozpocząć jakąś dziwną zabawę, doskoczył do niego i zaczął entuzjastycznie lizać po twarzy. Ben niezgrabnie odsunął czworonoga, po czym przyjął pomocną dłoń aurora, powracając do pozycji względnie pionowej. - Dzięki, stary - mruknął, wsłuchując się w następne rozporządzenia posiadającej wałek kobieciny. Chwilowo zepsuty porażką humor wyprostował się. Jedzenie. Doskonale, potrzebował regeneracji sił, dlatego z zadowoleniem spojrzał na resztki dyni. Nie potrzebował specjalnej zachęty do pałaszowania warzywa, ale słowa Skamandera trafiały w punkt, odnosząc się do jego odpowiedzialności oraz wyrzutów sumienia. Był Gwardzistą, musiał podołać każdemu wyzwaniu, także tak prostemu, przynajmniej pozornie. Z powagą skinął Anthony'emu głową, po czym zaczął zjadać resztki dyni, wcale przy tym nie mlaskając - właściwie robił to zadziwiająco elegancko, nie zostawiając na brodzie ani kawałka pomarańczowego miąższu.
| jem dynię
Którego nagle mu zabrakło, tak samo jak kilku zbawiennych cali, dzielących go od światełka. Porażająco zawiódł: siebie, Skamandera i Kudłacza. Nie udało mu się złowić światełka i urozmaicić nim dyni, wywrócił się i prawie rozbił przy tym dynię na części pierwsze. Łaskawy los ocalił jednak warzywo, a Kudłacz, sądzący, że jego pan rozkłada się na ziemi by rozpocząć jakąś dziwną zabawę, doskoczył do niego i zaczął entuzjastycznie lizać po twarzy. Ben niezgrabnie odsunął czworonoga, po czym przyjął pomocną dłoń aurora, powracając do pozycji względnie pionowej. - Dzięki, stary - mruknął, wsłuchując się w następne rozporządzenia posiadającej wałek kobieciny. Chwilowo zepsuty porażką humor wyprostował się. Jedzenie. Doskonale, potrzebował regeneracji sił, dlatego z zadowoleniem spojrzał na resztki dyni. Nie potrzebował specjalnej zachęty do pałaszowania warzywa, ale słowa Skamandera trafiały w punkt, odnosząc się do jego odpowiedzialności oraz wyrzutów sumienia. Był Gwardzistą, musiał podołać każdemu wyzwaniu, także tak prostemu, przynajmniej pozornie. Z powagą skinął Anthony'emu głową, po czym zaczął zjadać resztki dyni, wcale przy tym nie mlaskając - właściwie robił to zadziwiająco elegancko, nie zostawiając na brodzie ani kawałka pomarańczowego miąższu.
| jem dynię
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Benjamin Wright' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 66
'k100' : 66
Chwilę przygotowywała się do rzutu pułapką w światełko, mrużąc przy tym oczy, nie chciała spudłować, zwłaszcza, że gdzieś w okolicy wciąż pałętał się w Wright. W latach szkolnych na początku grała na pozycji ścigającej - z racji zajęcia przez Billego Moore stołka szukającego, co było oburzające i niesłuszne, każdy przecież wie, że była od niego po stokroć lepsza - rzucanie kaflem w obręcz to dla niej nie pierwszyzna. Pościg za zniczem, to dopiero coś, to najwspanialsze uczucie, jednakże z celnością u Maxine było wcale nieźle. Wyrzucona przezeń pułapka bezbłędnie schwytała światełko, a blondynka uśmiechnęła się triumfalnie, spoglądając radośnie na Maeve. Ich dynia prezentowała się wcale nieźle.
- No i świetnie, partnerko, chyba dobrze się spisałyśmy - rzuciła zadowolonym tonem Max, podpierając lewą rękę o biodro.
Wałek gospodyni zasygnalizował zdziwionej Harpii, że mimo wszystko to jeszcze nie koniec. Desmond spojrzała na nią jak na wariatkę. Miała jeść bez sztućców z brudnego stołu? Słyszała szept Maeve gdzieś w okolicy ucha. Na początku była pełna zwątpienia i niechęci do tej dziwacznej konkurencji; jedzenie na czas było dobre dla mężczyzn jak Wright i dzieci, a nie dla niej. Clearwater miała w sobie jednak siłę przekonywania i skutecznie wzbudziła w Maxine lekkie poczucie winy.
No, jeśli gospodyni miało być przykro...
- No dobra, niech będzie... - burknęła Maxine. - Masz szczęście, że lubię dynie.
Zachęcona słowami Maeve sięgnęła po kawałki soczystego miąższu. Naprawę nie chciała sprawiać gospodyni przykrości, ani zawieść też swojej towarzyszki, zwłaszcza, że to ona ją namówiła na wspólną zabawę. Powinna była przyjąć na swoje barki ciężar tego jakże odpowiedzialnego zadania. Spojrzała jedynie po innych, czy także zamierzają to zrobić; Benjamin już wziął się za pałaszowanie. Nie mogła być przecież gorsza. Miąższu nie było aż tak wiele. Zaczęła go jeść, uważając jednocześnie, aby się przy tym nie pobrudzić za bardzo.
| ja też jem dynię
- No i świetnie, partnerko, chyba dobrze się spisałyśmy - rzuciła zadowolonym tonem Max, podpierając lewą rękę o biodro.
Wałek gospodyni zasygnalizował zdziwionej Harpii, że mimo wszystko to jeszcze nie koniec. Desmond spojrzała na nią jak na wariatkę. Miała jeść bez sztućców z brudnego stołu? Słyszała szept Maeve gdzieś w okolicy ucha. Na początku była pełna zwątpienia i niechęci do tej dziwacznej konkurencji; jedzenie na czas było dobre dla mężczyzn jak Wright i dzieci, a nie dla niej. Clearwater miała w sobie jednak siłę przekonywania i skutecznie wzbudziła w Maxine lekkie poczucie winy.
No, jeśli gospodyni miało być przykro...
- No dobra, niech będzie... - burknęła Maxine. - Masz szczęście, że lubię dynie.
Zachęcona słowami Maeve sięgnęła po kawałki soczystego miąższu. Naprawę nie chciała sprawiać gospodyni przykrości, ani zawieść też swojej towarzyszki, zwłaszcza, że to ona ją namówiła na wspólną zabawę. Powinna była przyjąć na swoje barki ciężar tego jakże odpowiedzialnego zadania. Spojrzała jedynie po innych, czy także zamierzają to zrobić; Benjamin już wziął się za pałaszowanie. Nie mogła być przecież gorsza. Miąższu nie było aż tak wiele. Zaczęła go jeść, uważając jednocześnie, aby się przy tym nie pobrudzić za bardzo.
| ja też jem dynię
That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?
Dynia na parę
Szybka odpowiedź