Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent
Przystań
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Dlaczego nie w Londynie? Bo uciekłaś.
Niedaleko, tylko do samego końca państwa. Samuel nawet nie zauważy, jest w pracy. Zwykł odwiedzać cię o ustalonej godzinie. Nie trzyma cię na sznurku, wie, że któregoś dnia i tak znikniesz. Może nie chcieć się z tym pogodzić, ale tak będzie. Nie jest gotowy, a ty nie umiesz przetłumaczyć mu, że nie ma dla was już czasu. Bo mijacie się, miniecie się. Kiedyś. Dziś nie masz odwagi przyznać, że wiesz coś więcej. Zachłannie chcesz brać to co ci daje. Póki jeszcze chce ci cokolwiek dawać.
Stoisz więc na koncu państwa, w Dover pachnącym rybami, morzem, Ignatiusem i wstydem.
Obejmując chude ramiona zbliżasz się do przystani w porcie Dover. Miałaś iść nad klify i tam w samotności słuchać śpiewu morza, ale na nic dziś zdadzą się te szekspirowskie dyrymały. Marzeniami wracasz do najważniejszego w swoim życiu mężczyzny, do Lewisa. Z jakiegoś niewyjaśnionego powodu czujesz jego obecność. Czy to zasługa łódek leniwie kołyszących się w porcie, czy zapachu wody morskiej, nie wiesz. Całą swoją wolą oddalasz to wspomnienie, nie, nie chcesz go teraz, nie teraz, kiedy finalnie masz mozliwość przeżycia czegoś pięknego z miłością ze szkoły. Zaciśnięte dłonie rozluźniają się, wdychasz czyste powietrze.
Wiatr rozwiał ci włosy, czujesz jak ktoś zbliża się i staje zaraz obok siebie. Zwracasz swoją twarz w jego stronę i uśmiechem witasz zbłąkanego. Czy też nie wie co tu robi? Powiedz mu.
- Czekałam na ciebie
Chociaż go nie znasz, ale wiedziałaś że przyjdzie.
forgotten it
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
Aby pozbierać myśli, aby uspokoić się choć trochę, potrzebował czasu, świeżego powietrza i... czegoś jeszcze. Nie wiedział czym to jest, ale w poszukiwaniu ów rzeczy postanowił odwiedzić kilka miejsc bliskich jego sercu. Piękne, nostalgiczne widoki rzeczywiście koiły ból, jednak w stopniu, który go nie zadowalał. Nie wiedział, czy cokolwiek było w stanie osiągnąć efekt taki, jakiego oczekiwał. Jednak nie rezygnował ze swojej małej wyprawy. Nigdzie mu się nie spieszyło, a ów podróż pomagała mu zająć myśli czymś innym niż nieszczęścia, które ostatnimi czasy zdarzały się w jego życiu.
W ten właśnie sposób dotarł tutaj. Pamiętał bardzo wyraźnie dzień, w którym matka zabrała go tutaj, aby pokazać łódki i śliczne widoki. Był wtedy dzieckiem, toteż widok ten wywarł na nim znacznie większe wrażenie, niż wywierał na dorosłym człowieku. W jego oczach wszystko lśniło, wszystko było nowe, wspaniałe. Teraz, gdy zbliżał się do przystani, pamiętał bardzo wyraźnie swoją ekscytacje, oraz uśmiech matki. Same wspomnienia napełniały jego serce uczuciem przyjemnego ciepła. Nie zwracał uwagi na nic i na nikogo, kiedy powoli zbliżał się do swojego celu. Gdzieś tam kątem oka dostrzegł tajemniczą postać kobiety, której włosy tańczyły na wietrze niczym małe, niesforne chochliki. Dopiero gdy podszedł bliżej, spojrzenie jego tęczówek zatrzymało się na niej. Sylwetka zdała się znajoma, choć nie do końca mógł sobie przypomnieć skąd ją znał. Patrzył jak zwracała się w jego kierunku i uśmiechała się do niego, podczas gdy jego umysł pracował na najwyższych obrotach.
- Mathilda, prawda? - Spytał w końcu, po chwili zastanowienia. Była siostrą Józka, a przynajmniej tak mu się wydawało. Miał nadzieję, że się nie wygłupi, że nie popełnił jakiejś okrutnej pomyłki. Ale co miały znaczyć jej słowa? Posłał jej pytające spojrzenie.
- Czekałaś na mnie? - Powtórzył niepewnie, nie bardzo rozumiejąc jak powinien rozumieć jej słowa. Wiedziała, że tu będzie? Kto jej powiedział i, w takim razie, czego od niego chciała?
- Mam ci coś ważnego do powiedzenia - odwracasz spojrzenie od jego twarzy przystojnej w stronę wody, łódki kołysały się spokojnie w rytm fal delikatnych. Szkoda, że w porcie czy nawet na przystani, nie a wiekszych fal. Zawsze chciałaś przepowiedzieć komuś przyszłość w burzę wielką i gromowładną. - Przejdziemy się? - proponujesz po chwili zadumy i zeskakujesz na chodnik, który jest niżej. Alanie pójdź za Matyldą, nie bój się nic. Ona cie nie zje, nie zamieni w ropuchę, nie zrobi ci żadnej krzywdy - chociaż na pewno będziesz cierpiał. Mocno. Po jej słowach. Ale to nie są słowa, które wypływają z jej serca, ale słowa, które przez nie przepowiednia opowiada. Ona jest tylko medium. Po kilku krokach staje i spogląda przez ramię. Alan, Alan, pójdź za syrenią aurą tej dziewczyny, daj się jemu omotać, a będzie znieczuleniem odpowiednim.
- Jesteś oddanym synem, kochającym bardzo matkę - oświadczasz powoli i robisz krok w tył, by poszedł za tobą dalej i dalej - Jesteś dla niej bardzo ważny
Jak powiedzieć w takiej sytuacji coś co złamie mu serce? Matyldo, zastanów się czy umiesz to zrobić.
forgotten it
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
- Tak? - Mruknął z niepewnością w głosie, gdy oświadczyła, że ma mu coś do powiedzenia. Czekał. Czekał na dalsze słowa, na wyjaśnienia, które jednak nie nadeszły. Zamiast tego chciała, by się przeszli. Czuł ciągłe napięcie, wywołane niepewnością i niecodziennością tej sytuacji. Co miał zrobić innego, jak nie ruszyć za nią? Bez słowa zrównał z nią krok i czekał. Ciągle czekał na jakieś wyjaśnienia. Niepokoił się, denerwował. Czy wiedziała to, wyczuwała, widziała? Nie był tego pewien.
- Skąd to wiesz? Znasz moją matkę? - Zapytał, nadal nie rozumiejąc. A przecież odpowiedź była tak prosta, tak bliska! Mimo, że jeszcze jej nie uchwycił, czuł wzrastający niepokój. Czemu mówiła o jego matce? Czemu mówiła takim tonem? Serce przyspieszyło tempo swego bicia, a krew zaczęła szybciej krążyć w jego żyłach. Martwił się. Temat matki w ostatnim czasie był dla niego dość trudny. Wiedział, że jest z nią źle. Przecież odwiedzał ją i od jakiegoś czasu był owładnięty szaleńczymi wręcz próbami odnalezienia leku na jej chorobę. Nie wiedział, że los już zadecydował.
Przeprawa do Dover w tak zimny poranek była złym pomysłem. Miał być to z tych najbardziej obiecujących dni w jego karierze. Leonard otrzymał bowiem wiadomość, że jeden z bogaczy jest w stanie udostępnić mu swój ogród do namalowania paproci – symbolu rodowego Prewettów. Miał się spotkać z nim na przystani w Dover i uzgodnić więcej szczegółów. Jednakże bogacz zapomniał o spotkaniu, więc nie czekał na malarza. Jedyną osobą znajdującą się w tym miejscu okazał się Tristan Rosier. Leonard wziął go więc za bogacza i miał zamiar ustalić z nim datę, kiedy będzie mógł namalować „jego” najpiękniejsze, rodowe paprocie.
Datę spotkania możecie założyć sami. O skończonym wątku z rozwiązaną sytuacją możecie poinformować w doświadczeniu. Czara Ognia nie kontynuuje z Wami rozgrywki. Wszystko jest w Waszych rękach.
Miłej zabawy! :love:
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Dzień dobry - wołam pokonując ostatnie dzielące nas metry. Nie wiem jak powinienem się do niego zwrócić, żeby nie popełnić jakiejś gafy i nie stracić zamówienia, więc nie mówię nic więcej.
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
Dostrzegł Loenarda, choć nijak go nie rozpoznał, jego twarz była mu całkowicie obca. Początkowo zdawało mu się, że obcy chce go jedynie wyminąć, ten jednak wyraźnie szedł w jego stronę, a rzucone słowa powitania, zważywszy na wszechobecną pustkę, nie mogły zostać rzucone do nikogo innego. Przystanął, z rękoma skrytymi w kieszeniach przed grudniowym mrozem, nie wiedząc, czy człowiek ten w istocie czegoś od niego chce, czy może - przeciwnie - mija go jako turysta urzeczony doprawdy pięknym widokiem wybrzeża. Wbił weń spojrzenie ciemnych oczu - wyczekujące - choć pies wyraźnie usiłował odwrócić jego uwagę, łaknąc dalszej zabawy.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Niestety zdarzają się sytuacje, w których ma się związane ręce. Dokładnie tak jak teraz. W społeczeństwie trzeba koegzystować z innymi ludźmi, nie można tego uniknąć. Arystokracja może mi pozwolić zarobić, naprawdę dobrze zarobić. W końcu ich skarbce pełne są cennych monet, które prędzej zgniją niż zostaną w całości wykorzystane. Nikt tak nie strzeże swoich majątków jak oni. Dlaczego więc nie dać zarobić nam? Tej biednej warstwie społecznej nadającej się co najwyżej do sprzątania ich pięknych dworów i czyszczenia rodowych sreber.
Odrzucam te myśli. Przynajmniej próbuję. Nie chcę się czuć w ten sposób, jeśli mam stawić czoła temu człowiekowi. To nie jest najłatwiejsze zadanie. Nie znam dokładnie całej tej ich etykiety, bo liznąłem zaledwie podstaw. Zresztą pamiętam ze szkoły, że niezwykle łatwo ich urazić. To nie będzie łatwe. Udało mi się chyba przykuć jego uwagę. Nie wiem, czy swoim wyglądem, czy tym, że miałem czelność się odezwać, ale to nieistotne. Muskam spojrzeniem wdzięczne zwierzę u jego boku, jest naprawdę pięknym psem. O wiele bardziej wartym umieszczenia na płótnie niż jakieś paproci. Nie komentuję jednak tego faktu, nie mnie wybierać obiekt, ja tylko maluję. Muszę tak myśleć, bo jeśli wdam się w jakąś pyskówkę to po mnie. Błagam się, aby z niewyspania nie wypłynęło ze mnie podejście podpatrzone przez lata u przyjaciela.
- Dzień dobry - powtarzam jeszcze raz. - Byliśmy umówieni, sir - mówię zatrzymując się przed nim na stosowną odległość. Mam nadzieję, że nie spuści mnie na drzewo. - Leonard Mastrangelo - przedstawiam się, chociaż skoro moje nazwisko nie brzmi szlachetnie zapewne zaraz zostanie zapomniane. Cóż, bywa.
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
Nie wiedział, kim był ten człowiek, w pierwszym odruchu chciał sięgnąć po różdżkę; powstrzymał jednak dłoń, nie zdradzając się z tą słabością. Czy nie byłoby to podejrzane? A jednak, Tristan nie potrafił odpędzić się od wrażenia, że ktoś mógłby chcieć go śledzić, że ktoś mógłby chcieć go odnaleźć, że ktoś mógłby na Merlina wiedzieć o wszystkim, czego dopuścił się w przeciągu ostatnich miesięcy. Tutaj, za tym wzgórzem, Dover nie jest duże, znajdowały się te chrzanione podziemia. Wciąż pamiętał mugolskich strażników strzegących wejścia - i pamiętał to, co z nich zostało, nim utopili ich w szumiącym nad brzegiem miasteczka morzem. Nie był przyzwyczajony do noszenia przy sercu tak wielu sekretów.
- Czyżby? - zapytał właściwie bez względnego zainteresowania, a jednak z niekrytą nutą niechęci. To zawsze mogła być gra, niezależnie od tego jak bardzo irracjonalne były podejrzenia Tristana, czarodziej dobrze wiedział, że jeśli istniał choć cień szansy na to, aby się spełniły, musiał na nie uważać. Schylił się, biorąc do ręki gałąź rzuconą mu pod nogi przez psa i cisnął ją w kierunku opustoszałej części cichej o tej porze dnia przystani. Charty pięknie wyglądały w biegu. - Obawiam się, że musi mi pan odświeżyć pamięć - odparł, dopiero teraz odwracając się w jego stronę. - Pana nazwisko powinno mi coś mówić? - Bo, prawdę mówiąc, zbyt wiele nie mówiło. A ludźmi o takich nazwiskach Tristan nie zwykł zawracać sobie głowy dłużej niż było to konieczne, trwając w głębokim, naiwnym, choć szczęśliwym przekonaniu, że z jakiegoś powodu jest od nich lepszy. I nigdy tego nie ukrywał. Pozostawał w czujności, dłoń znów skryta przed chłodem w kieszeniach czarnego płaszcza odnajdywała palcami różdżkę, a czarne źrenice wciąż wyczekująco spoglądały na obcego mężczyznę. Nie pamiętał, by spotkał go kiedykolwiek wcześniej, podczas gdy pierwsze wrażenie, jakie na nim wywarł, nie dawało mu żadnych wskazówek odnośnie jego personaliów.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
- Jeśli to z lordem byłem umówiony to prawdopodobnie powinien je lord kojarzyć. - Nie używałem zazwyczaj tej formułki. Wrzuciłem ją w tak daleki kąt umysłu, że wypowiadana przynosiła mi na język kurz. Jeśli jednak chciałem zrobić jakikolwiek interes to musiałem wykazać się chociaż odrobiną uprzejmości. Nie miałem zamiaru się przed nim płaszczyć, nie jestem tego typu człowiekiem i nie zrobiłbym tego nawet, jeśli głód zaglądałby mi w oczy. Prędzej pójdę pożyczyć pieniądze od Wrighta, o ile on jakiekolwiek posiada. - Mieliśmy doprecyzować szczegóły namalowania pańskich rodowych kwiatów - precyzuję, licząc, że odświeży mu to pamięć. Sam doskonale wiem, że chodziło o paprocie, ale skoro nie mam pewności, z kim rozmawiam (bo nie raczył się przedstawić) to lepiej nie ryzykować. Z tego co wiem szlachta jest przewrażliwiona na punkcie swoich rodów, herbów i innych tego typu rzeczy, o których nigdy mi się nie śniło. Lepiej mimo wszystko nie tracić punktów na starcie.
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
- Gdzie ostatnio można było oglądać pana wystawę? - dopytał bez wyrazu, dając tym samym szeroki wachlarz intencji kryjących się za tym pytaniem, nie próbował go zdeprymować, raczej szukał punktu zaczepienia, czegoś, co mogłoby mu przypomnieć o tym... malarzu. Jego większą pasją zawsze była raczej muzyka, nazwisko malarza mogło zwyczajnie wylecieć mu z głowy. Bo same szczegóły zamówienia... były mu obce. Portret róż - co za dziwactwo - wszyscy wiedzieli, że najpiękniejsze były świeże, żywe, rosnące w ogrodach; ich piękna i tak nie dało się przelać na płótno w sposób tak wyjątkowy, jak na to zasługiwały. Nie dało, lecz podobny kaprys nie mógł zostać wykluczony - czy to nie mógł być pomysł jego matki? Skinął ze zrozumieniem głową, jakby składając sens zdarzenia w całość, jego matka mogła chcieć, żeby się dogadał z tym malarzem. A on mógł o tym zapomnieć. - To zapewne pomysł mojej rodzicielki - przyznał w głos, zwracając się do Leonarda. - Nasze róże kwitną w naszych ogrodach. Tam będzie pan pracował. Jak sądzę, najlepiej w słoneczny dzień. Pańskiego honorarium nie ustalimy z góry. - Ton jego głosu mógł zdać się nieco ostrzejszy, ta kwestia nie podlegała dyskusji. - Proszę być pewnym, że moja rodzina nie szczędzi pieniędzy sztuce, ale tylko tej, która na to miano rzeczywiście zasługuje. Zobaczymy efekty, porozmawiamy o galeonach. Trzeba panu wiedzieć coś jeszcze? - Nonszalancko strzepał popiół z papierosa, chwilę potem mocno zaciągając się tytoniem.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
- Piękny chart – rzucam mimowolnie, patrząc jak pies rzuca się w pogoni za kijem. – To niezwykle dostojna rasa. Warto byłoby go uchwycić na płótnie podczas jednego z susów – mówię już bardziej do siebie niż do niego, ale nic nie mogę na to poradzić. Fascynacja różnymi rzeczami jest częścią mnie od zawsze. Już w szkole potrafiłem siedzieć zapatrzony w jeden punkt i potem nie mieć pojęcia, o czym była dana lekcja, ale w dormitorium bez problemu odwzorowywałem rzecz, która wpadła mi w pamięć. Mam nadzieję, że nie poczyta mi tego wtrącenia za nietakt. W końcu pochwaliłem jego psa, jego własność.
Chociaż nie mogę nic poradzić na to, że bezwiednie spinam się na usłyszane pytanie. Nie dlatego, że podkopuje ono moją pozycję znanego malarza, bo przecież nigdy się za takowego nie uważałem. Po prostu łączy się to z wydarzeniem, które mocno na mnie wpłynęło, które sprawiło, że na najdłuższy w życiu czas odłożyłem pędzel. Nie mam jednak zamiaru uciekać przed odpowiedzią, czy wymyślać jakieś zapychające kłamstewko. Jeśli nie będzie chciał mnie zatrudnić to jakoś to przeżyję. Nadejdzie przecież wkrótce kolejna pełnia i zarobię.
- Ostatnia wystawa miała miejsce jakieś dwa lata temu. Z przyczyn prywatnych nie byłem w stanie zorganizować nowej – odpowiadam patrząc na niego. Mówię szczerze i jestem trochę ciekaw jak zareaguje na fakt, że malarz znikąd chce malować jego drogocenne kwiaty. Róże jak się w końcu dowiaduję. To wprawia w ruch wszystkie trybiki w moim umyśle. Domeną jakiego rodu są róże? Wspaniałe kwiaty, trochę trudne jak na angielski klimat, ale w końcu mam do czynienia z magią. Słucham jednocześnie kwestii zapłaty, która z jednej strony niezbyt mi się uśmiecha, ale w tym fachu jest to raczej normalne. Kiwam więc głową w zrozumieniu.
- W porządku, również jestem zdania, że nie da się wycenić obrazu przed jego powstaniem. Chciałbym orientacyjnie wiedzieć, kiedy będę mógł przystąpić do pracy. Muszę wcześniej zagruntować płótna oraz ustalić grafik z resztą brygadzistów. – Rosierowie, przypominam sobie w końcu, ale na szczęście nie muszę znów używać jego tytułu. Krzyżuję ręce na piersi i czekam, chciałbym już wrócić do domu.
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
- Zobaczymy - odparł więc, podobnie ani to do niego, ani do siebie, bo jeśli artysta spisze się dobrze podczas malowania kwiatów, dlaczego nie wykorzystać jego zdolności bardziej? Może znajdziesz niemal stałą pracę, Mastrangelo. Spojrzał na nim z lekkim zaskoczeniem, kiedy przyznał, że po raz ostatni wystawiał prace dwa lata temu, mnóstwo czasu - naprawdę?
- Przychodzi pan więc... z polecenia lady Avery? - Bo jeśli nie od niej, to skąd? Wolał dopytać, choć tak naprawdę nie miało to dla niego żadnego znaczenia, nie mógł - tudzież nie miał odwagi ani właściwie powodów - sprzeciwić się matczynej, jak wciąż domniemywał, woli. Zastanawiało go jednak, skąd wzięła kontakt do tego człowieka - przecież nie zgarnęła go tak po prostu z ulicy, nie wzięła go też z ogłoszenia w prasie, nie wyglądał również na kogoś, z kim można by się było skontaktować po znajomości innej niż ciotka będąca wybitną mecenaską. Leniwie podążał wzrokiem za psem gnającym z powrotem z obgryzionym już kawałkiem drewna. Żądania tego człowieka były rozsądne, być może nawet jego praca okaże się wartościowa. - Właściwie to nieistotne - przyznał po chwili zawahania, po cóż się bawić w zgadywanki, kiedy tak naprawdę to jego rodzicielka miała decydujący głos. Nawet, jeśli zgarnęła go z ulicy, to tak naprawdę wcale nie była jego sprawa. - Proszę przyjść na początku przyszłego tygodnia. Jeśli pogoda dopisze, zacznie pan od razu. - Dopiero teraz, jakby przytomniejąc, dosłyszał, że malarz wspomniał o brygadzistach, mimowolnie uśmiechnął się półgębkiem. Od kilku lat wilkołaki były tym, czego nienawidził najmocniej. - Stąd zainteresowanie psami? - Przeniósł spojrzenie na niego, usiłując uchwycić jego wzrok własnym. - Muszę przyznać, że to ciekawe... a przy tym raczej niecodzienne połączenie, odławianie wściekłych psów i malarstwo. Ciekaw jestem efektów pana pracy, panie Mastrangelo. - Sam wciąż się nie przedstawił, ale jeśli Leonard był z nim umówiony, z pewnością doskonale wiedział, z kim rozmawia.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
O wiele bardziej działa na mnie jego pytanie. Lady Avery? Czy to ta szacowna dama, która opiekuj się galerią, w której odbył się wernisaż, na jaki zabrała mnie Harriett? Bardzo prawdopodobne. Nie pamiętam dokładnie nazwiska, ale wydaje mi się, że nie ma wielu takich mecenasów sztuki. Niestety nie jestem pod jej pieczą. Czy automatycznie skreśla mnie to z listy wartych uwagi? Mam dosyć nieufne podejście do właścicieli galerii, bo córka ostatniego zniszczyła mi życie. Próbuję to jakoś względnie dobrze wyartykułować, gdy ten nagle zbywa całą sprawę. Cóż więc mi pozostaje? Niech się dzieje wola nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba. Wzruszam więc też ramionami, jak gdyby ta cała sprawa nie była jakaś istotna. Kiwam głową, gdy wyznacza mi termin.
- Oczywiście. W razie, gdyby u lorda zaszły jakieś zmiany proszę wysłać sowę - odpowiadam spokojnie. Jestem zadowolony. Mamy termin, a to już coś oznacza. Co prawda istnieje jeszcze opcja, że mnie nie wpuszczą. Tym bardziej, jeśli odkryją, że na początku chciałem malować paproci, a nie róże. Jednak tylko głupiec nie skorzystałby z takiej okazji. Kto nie ryzykuje ten nie zyskuje.
Nie dziwię się, że podchwycił temat. To zazwyczaj zaskoczenie, że ktoś zajmujący się malarstwem zawodowo odławia wilkołaki. Tak samo, gdy mówię o trudnieniu się w przeszłości boksem. Człowieka nie powinno się oceniać po okładce. W żadną stronę.
- Niekoniecznie. Zostałem brygadzistą, bo lubię pracę siłową, a w starciu z wściekłymi psami nie zawsze wystarczą same zaklęcia. - Spoglądam krótką chwilę w twarz swojego rozmówcy. Wydaje mi się, że wszystko sobie wyjaśniliśmy. - Mam nadzieję, że będzie lord zadowolony. Udanego dnia, lordzie Rosier - mówię pewnie, chociaż gdzieś w środku czuję drobne ukłucie niepokoju. Nigdy nie można być do końca pewnym, bo to może zgubić człowieka.
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
Strona 1 z 15 • 1, 2, 3 ... 8 ... 15
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent