Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent
Przystań
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
[bylobrzydkobedzieladnie]
'Anomalie - CZ' :
Najpewniej wiele lat nauk tańca, zarówno baletowego, jak i balowego, uczyniły Fantine nieco sprawniejszą niźli pozostałe lady, z łodzi na pomost przeskoczyła więc lekko i bez większych problemów, choć zachwiała się nieco, gdy stopy dotknęły już desek. Oszołomiona wciąż była bólem i zimnem. Objęła się ramionami, próbując rozgrzać, niepewnie rozglądając wokół. Miała ochotę cicho prychnąć. Lord Nott zachowywał się skandalicznie. Nie zapytał o jej samopoczucie, nie podał ręki, nawet nie zaproponował jej swego płaszcza - czyż nie był to jawny afront? Zawsze sądzila, że ich rodziny łączyły pozytywne stosunki, miał więc wobec niej - jako lord wobec lady - pewne powinności, które absolutnie ignorowal. Nie zamierzała pozostawic tego bez żadnej reakcji, lecz na ten moment skupić się musiała na wydostaniu się z tego przeklętego miejsca.
-Myślę, że mimo wszystko powinniśmy zważać na kulturę słowa - wtrąciła się grzecznie, zwracając się do tego... wielkiego czegoś, co najwyraźniej było płci męskiej. Biedota, czy nie - niech się zachowuje, jest wszak w towarzystwie damy.
-Panno Jocelyn - powiedziała miękko, nadwyraz uprzejmym i przyjemnym tonem -Mówiła panna, że zna się na magii leczniczej... Czy mogę prosić o pomoc? - spytala cicho, zbolałym głosem, dłonią wskazując na ciemniejące, podbite oko.
Jakże żałośnie musiała się teraz prezentować? Trapiło ją to mocniej, niźli ból. Jednocześnie jęła kroczyć ku stałej ziemi, chcąc opuścić ten pomost.
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
Tu także w wyniku rozładowania magii zapanował istny chaos - moc magiczna była niestabilna, niebezpieczna. Choć za dnia Ministerstwo nie dopuszczało nikogo w pobliże okolic, w których magia szalała najbardziej, ministerialne próby zaprowadzania porządku kończyły się klęską. Nie minęło parę dni, gdy czarodzieje zaczęli zastanawiać się, czy aby na pewno Ministerstwo chce, aby magia została doprowadzona do porządku - postanowili więc wziąć to w swoje ręce.
Odkąd Ministerstwo Magii oznaczyło to miejsce jako niebezpieczne, pojawienie się w nim mogło grozić aresztowaniem przez Oddział Kontroli Magicznej. Do czasu uspokojenia się magii nie można rozgrywać tu wątków innych niż te polegające na jej naprawie.
Na całym świecie krążą legendy o Trójkącie Bermundzkim, pewnym rejonie na Atlantyku, gdzie w niewyjaśnionych okolicznościach bardzo często tonęły statki; mugole od zawsze byli pewni, że w tym miejscu łamane były prawa fizyki i dochodziło do zjawisk paranormalnych. U wybrzeży angielskich Ministerstwo Magii z całą pewnością stwierdzało, że istniało takie miejsce na ich morzach, gdzie anomalia z wyjątkową siłą łamała dotychczas skonstruowane prawa magii. Na obszarze o średnicy kilku mil szalała ciągła burza, chmur znad tego skrawka morza nie zdołał przegnać żaden wiatr. Wokół niego morze mogło być spokojne, lecz zbliżywszy się do niego, fale przybierały na sile. Po pokonaniu niespokojnych wód dotrzeć można było do źródła anomalii. Znikąd pojawiła się tam nocą pierwszego maja góra lodowa, na której wylegiwały się syreny - nie tak jednak piękne i urocze jak te z Wyspy Wight; zmutowane przez anomalię miały szarą, matową skórę i puste oczy. Uśmiechały się jednak i śpiewały głośno, chcąc zwabić żeglarzy i poświęcić ich życie, by jeszcze bardziej wzmocnić anomalię.
Aby spróbować ujarzmić anomalię, najpierw należało uciszyć syreny, które swym pozornie pięknym śpiewem, zwabiały żeglarzy do anomalii, w rzeczywistości emanowały magią anomalii i odbierały im siły życiowe.
Wymaganie: Rzucenie zaklęcia Silencio na syreny przez obydwu czarodziejów.
Niepowodzenie poskutkuje przybraniem na sile syreniego śpiewu, który przestanie być dla ucha przyjemny, a stanie się kakofonią upiornych wrzasków nie do zniesienia, przez co każda przebywająca w pobliżu osoba dostanie silnego krwotoku z uszu (-15 pż).
Przed rozpoczęciem kolejnego etapu należy odczekać co najmniej 24h. W tym czasie do lokacji może przybyć kolejna (wyłącznie jedna) grupa chcąca ją przejąć, by naprawić magię na sposób inny, niż miała być naprawiona dotychczas.
Walka odbywa się zgodnie z forumową mechaniką oraz z arbitrażem mistrza gry do momentu, w którym któraś z grup zdecyduje się na ucieczkę bądź nie będzie w stanie prowadzić dalszej walki.
Wymaganie: ST ujarzmienia magii jest równe 150, a sposób obliczania otrzymanego wyniku zależny jest od wybranej metody naprawiania magii.
Uwaga - jeżeli postać posiada zerowy poziom biegłości organizacji, mnoży statystykę nie razy ½, a razy 1. Postać posiadająca pierwszy poziom biegłości mnoży razy 1½.
W metodzie neutralnej każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+Z; wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
W metodzie Rycerzy Walpurgii każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+(CM * poziom biegłości organizacji); wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
W metodzie Zakonu Feniksa każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+(OPCM * poziom biegłości organizacji); wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
Przez ujarzmienie anomalii góra lodowa zaczęła zanurzać się gwałtownie w morskich głębinach, lecz towarzysząca temu magia sprawiła, że powstał ostatni już, silny sztorm. Należało zapanować nad statkiem i przekierować go na spokojniejsze wody.
Z wdzięczności za zdjęcie czaru dwie syreny ruszyły wam z pomocą i pomogły kierować łodzią - zadanie wydawało się dziecinnie proste, poradziłby sobie z nim każdy średnio rozgarnięty majtek.
Wymaganie: ST odpłynięcia od góry lodowej wynosi 10, doliczany jest bonus z biegłości "żeglarstwo".
Niepowodzenie skutkuje wypadnięciem za burtę i podtopieniem się, przez co każdy traci 180 pż (obrażenia: tłuczone, podduszenie, psychiczne). W powrocie na łajbę pomaga wam załoga, lecz wasz stan zdrowia wymaga pomocy uzdrowiciela, przez co musicie udać się na ląd.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Odkąd tylko odbili od brzegu, Caelan modlił się, by kobieta na pokładzie nie przyniosła im pecha. To, że wpuścił Rookwood na pokład swego żaglowca, było wielkim ustępstwem z jego strony. Jego ojciec nigdy nie pozwolił Caley, by dołączyła do nich na pokładzie rodzinnego statku, by podzieliła pasję swych braci i zrozumiała, co znaczy długimi tygodniami pływać po morzach i oceanach. Zaś on zgadzał się z nim w pełnej rozciągłości; wszak nie bez powodu przekazywali sobie tę prawdę z pokolenia na pokolenie, nie bez powodu nazywano kobiety diablim balastem.
Jego chłopcy niezbyt dobrze reagowali na obecność Sigrun. Nie mógł jednak pokazać im, że nie podoba mu się to w równym stopniu, co im - wtedy mogliby pokusić się o wyrzucenie jej za burtę. Jedynym, co trzymało ich jeszcze w ryzach, było słowo ich kapitana. Stety lub nie.
Jego niepokój wzrastał z każdą kolejną chwilą, bo i z każdą kolejną chwilą przybliżali się do tej wiecznej burzy, do tej anomalii, którą Rookwood chciała okiełznać. Obserwował to wszystko z pokładu. Opierał się o barierki, minę miał nietęgą; nie miał zamiaru chować się w swej kajucie, kiedy fale przybierały na sile, kiedy szepty syren zaczęły narastać do coraz to głośniejszych śpiewów. Jako młody chłopak zastanawiał się, jak to będzie spotkać syrenę na otwartym morzu - teraz jednak nieszczególnie śpieszył się do tych tutaj, najprawdopodobniej jeszcze groźniejszych, a przy tym mniej urodziwych od tych z opowieści (czy z Wyspy Wight).
Byli coraz bliżej - rozkazał chłopcom ustawić odpowiednio żagle, skierować statek wprost w serce szalejącej burzy, a następnie przywiązać się linami do masztów. Wolał przygotować się na każdą okoliczność. Podobne liny kazał przygotować dla siebie i Rookwood - z tym wyjątkiem, że dłuższe, pozwalające na swobodne podróżowanie po większości pokładu. Musieli pozostać na tyle mobilni, na ile się dało, by w razie czego szybko przemieszczać się od sterburty do bakburty, od rufy do dziobu.
- Chodź tu - warknął do niej w końcu, nie aż tak opanowany jak zwykle. - Więc jaki był twój plan, najpierw je uciszamy? - zapytał przekrzykując wiatr, chociaż doskonale pamiętał jej słowa. Deszcz zacinał coraz bardziej, śpiew syren narastał.
W końcu ujrzał coś za burtą, coś, co mignęło między falami, coś, czego musieli się pozbyć. Wyciągnął przed siebie różdżkę; palce zaciskał na niej tak mocno, że aż pobielały mu od tego kłykcie.
- Silencio! - krzyknął.
paint me as a villain
'k100' : 100
'Anomalie - CZ' :
Nie czuła się tu najlepiej.
Wrogie spojrzenia mężczyzn, które towarzyszyły jej od chwili, gdy tylko postawiła na tej łajbie swoją stopę, nie robiły na niej większego wrażenia; zdołała do nich przywyknąć przez wszystkie te lata. Niektórym niełatwo było pogodzić się z kobietą w roli Brygadzisty; to typowo męski zawód, niewiele czarownic wybierało tę ścieżkę, która przez to było dużo bardziej wyboista. Wszystkim jednak stawiała czoła i na przekór udowadniała, że się do tego nadaje - nie była słabą dziewuchą, a silną kobietą. Tutaj chodziło jednak chyba jednak o coś innego[/i[. Nawet Sigrun doszły słuchy, że kobieta na statku przynosi [i]pecha. Nie wiedziała, czy to prawda, brzmiało to wyjątkowo bzdurnie (wierzyła, że płeć nie ma znaczenia, liczyła się przecież siła charakteru); nigdy nie miała okazji się o tym przekonać. Rookwoodowie nie mieli wiele wspólnego z morzem, a właściwie tyle, co nic. Wywodzili się z Yorku zamieszkiwali leśne gęstwiny i pośród nich żyli, utrzymując się zazwyczaj łowiectwa, bądź hodowli zwierząt. Żadnego z nich nie ciągnęło na morskie wody. Sigrun ceniła stabilny ląd pod stopami; nie przypadało jej do gustu powietrze przesycone morską solą i rybami. Tyle dobrego, że nie dopadła jej choroba morska. Wtedy ci wszyscy marynarze najpewniej pokładali się ze śmiechu, a ona musiałaby zacisnąć zęby - nie mogła przecież okaleczyć Caelanowi załogi
Jakoś musiała wrócić na ląd, a nie wzięła ze sobą miotły.
Nie zamierzała ich prowokować, bo i po co; nie miała na to ani sił, ani ochoty. Wciąż snuła się osowiała i bardziej ponura niż zwykle. Skupiała się na tym, co czekało ich dalej - na anomalii, którą Goyle miał odnaleźć; zaufała jego umiejętnościom w tej dziedzinie, choć w głębi ducha zastanawiała się - jak do cholery można było się na morzu odnaleźć. Gdzie nie spojrzała wszystko wyglądało tak samo. Wierzyła jednak, że doprowadzi ich do źródła anomalii - zbierała siły i powtarzała w myślach instrukcje, które przekazali im Śmierciożercy na rozkaz Czarnego Pana, mające pomóc im okiełznać niestabilną magię.
Jak dotąd Sigrun nie udało się tego uczynić, choć starała się jak mogła; dotychczas na miejscu spotykała jednak towarzystwo - i te pojedynki nie kończyły się najlepiej. Myśląc o tym zacisnęła palce na poręczy; była na siebie wściekła, że za każdym razem jej wyprawy do anomalii kończyły się porażką. Nosiła w sobie gorące pragnienie działania, przysłużenia się sprawie; chciała się rozwijać i uczyć czarnej magii. Jedynym na to sposobem były dalsze próby, dlatego przed kilkoma dniami napisała list do Caelana; któż jeśli nie on mógł ją tu doprowadzić? Był utalentowanym czarodziejem, wierzyła, że wspólnymi siłami sprostają zadaniu.
Morze robiło się coraz bardziej niespokojne. Łajbą zaczęło kołysać na prawo i lewo; silny wiatr starł z ust Sigrun drwiące uśmieszki, które posyłała wrogiej załodze, łypiącej na nią wrogo jak spod byka. Zdawało się jej, że zaczęli tonąć w zimnej mgle - a potem usłyszała ten śpiew.
Smutny, lecz piękny - a zarazem prawdziwie przerażający. Nie działał na nią tak jak na mężczyzn, nie uwodził, nie mamił, a mimo wszystko przyciągał. Należało je uciszyć, unieszkodliwić; nie mogły stanąć im na przeszkodzie do źródła anomalii. Z mgły wyłonił się zarys lodowej góry, a po chwili dostrzegła sylwetkę z rybim ogonem.
- Nie warcz tak na mnie - wycedziła przez zaciśnięte zęby; mogło mu się nie podobać, że miał na łajbie kobietę, lecz nie zamierzała pozwolić sobą dyrygować i pomiatać. Zbliżyła się, bo musiała, choć brązowe oczy ciskały błyskawice tym, które przeszywały niebo podczas sztormu. Ledwie widziała przez zacinający deszcz; czarna szata lepiła się do jej bladej skóry. - TAK, TERAZ - odkrzyknęła, unosząc różdżkę.
Goyle był szybszy i przede wszystkim - cholernie skuteczny. Diabelnie silny urok pomknął ku zmutowanej syrenie, a głos ugrzązł w jej gardle; śpiew jednak nie ustał, pozostawała inna, w którą wycelowała różdżką.
- Silencio! - krzyknęła Sigrun.
ruined
I am
r u i n a t i o n
#1 'k100' : 30
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Spróbował zerwać się na równe nogi raz, drugi; wsparł się o barierkę i złapał w końcu równowagę, próbując pokazać kobiecie oraz swym chłopcom, że muszą zmienić kurs, muszą jak najprędzej opuścić obszar rozszalałej anomalii, inaczej mogą nie dożyć kolejnego dnia. Sam ruszył ku sterowi, dotarcie do niego nie należało jednak do rzeczy prostych; ogromne fale kołysały łajbą w te i wewte, pokład ginął w strugach deszczu. Chwała Merlinowi, że poprzywiązywali się wcześniej linami do masztów, może dzięki temu żadne z nich nie wyleci za burtę, a nawet jeśli wyleci - to nie zginie bezpowrotnie odmętach morza.
Dopadł w końcu do koła sterowego żaglowca i złapał je pewnie, próbując zmienić obrany wcześniej kurs na serce anomalii; niestety, tym samym odsłonić musiał zasłaniane do tej pory uszy. Przeklęte syreny, przeklęte anomalie, przeklęte legendy.
Były to chwile pełne niepewności i złości, jednak - z pomocą całej załogi - udało mu się zawrócić łajbę i odpłynąć w bezpiecznym kierunku, gdzie w spokoju będą mogli wylizać rany i powtórzyć kolejnemu pokoleniu: baba na pokładzie przynosi pecha.
|2xzt
paint me as a villain
Zacinało ostrym deszczem. Krople wilgotnej wody niemal cięły powietrze, by finalnie rozbić się o drewniany pomost z siłą ciśniętego kamienia. Lub zniknąć w bujnej brodzie Magnusa, prędko wilgotnej od słynnej, brytyjskiej pogody. Nie lubił szkwału, nie przepadał za zawieruchami - dopiero co wrócił z przemarzniętej (chyba do samego jądra ziemi) Rosji, a ojczyzna zamiast promieniami słońca, przywitała go posępną szarą mgłą i załamaniem pogody. Przeżył łupanie w kościach, lecz znacznie ciężej było mu odnaleźć się ze świadomością brykającej nieskrępowanie magii, wywołującej skutki nieporównywanie większe i trudniejsze do załagodzenia niż najzwyklejsze lumbago.
Księżyc świecił jasno, lecz okolica pozostawała dziwnie (i groźnie) cicha. Woda niemrawo obijała się o wbite w dno pale, a poświata miesiąca załamywała się na względnie spokojnych falach, rysując na jej powierzchni upiorne poblaski. Rowle wyłonił się jakby znikąd; strzępy czarnej mgły zakurzyły się na sylwetce czarodzieja i rozwiały się przy jego pierwszym kroku. Wartkim, niecierpliwym - żołnierskim. Miał tu sprawę do załatwienia, taką z rodzaju niecierpiących zwłoki. Z ukosa spojrzał na barczystą postać Caelana, który zadeklarował profesjonalną pomoc w walce z żywiołem - morzu Magnus mógł ulec, poddać się magii nie miał zamiaru. I choć starszy Goyle nie był mu bliski (każdy obcy to wróg?), zaufał mu - poręczenie Cadana starczyło? - wchodząc za nim na pokład statku. Zupełnie innego od potwora, transportującego młodzież do Durmstrangu, lecz nie wybrzydzał, sprawnie zeskakując z trapu na ziemię.
-Będziemy przywiązywać się do masztu czy wkładać wosk w uszy? - zakpił, widząc jak chłopcy pokładowi uwijają się przy stawianiu żagli i brudnej robocie, o jakiej nie miał zielonego pojęcia. Niemal współczuł tym pachołkom intensywnych przeżyć, lecz każda inna opcja zapanowania nad anomalią (może wyprawa szalupą?) wydawała się szalona. Byli coraz bliżej jaśniejącej przedziwną postacią góry, przy której wylegiwały się syreny. Morskie stwory na pierwszy rzut oka prezentowały się uroczo, lecz już po kolejnym mrugnięciu, Magnus wychwytywał odrażające szczegóły. Poszarzała skóra. Zgrubiałe łuski. Puste, jakby wypełnione popiołami oczodoły. Tylko anielski śpiew wibrował wokół nich, tak, jakby nic się nie stało; Magnus wiedział, że musi z tym zawalczyć, więc skinął głową Goyle'owi, wycelował różdżką w jedno ze stworzeń i wyraźnie wyrzekł:
-Silencio
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
#1 'k100' : 53
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
| koniec sierpnia
Wiele czasu i wysiłku kosztowało ich odnalezienie statku z załogą, która zechciałaby wybrać się w najbardziej niebezpieczne miejsce na terytorialnych wodach Wielkiej Brytanii. Ale w końcu odnaleźli kapitana na tyle szalonego, aby narazić swój statek i ludzi będących w hierarchii pod nim. Ponoć darowanemu koniowi w żeby się nie zagląda, jednak Kieran musiał sceptycznie przyjrzeć się starej łajbie i obsługującej ją osobom. Zastrzeżenia miał już do samego kapitana, ślepego na jedno oko, bez nogi i zarośniętego prawie na całej twarzy, bo włosy wlazły nawet na policzki i czoło. Właściwie nie musieli zbytnio przekonywać go do podróży w samo oko cyklonu, mężczyzna jakby tylko czekał na okazję, żeby podjąć się ryzyka. Nie zdążyli nawet zacząć przekonywać go do wypłynięcia obietnicą sowitej zapłaty ani też mocnymi trunkami. To nie mógł być człowiek o zdrowych zmysłach. Spore wątpliwości budził też sam statek, który wydawał mu się tylko ogromną masą desek zbitych na szybko. Trzymał się na wodzie, gdy był zacumowany w bezpiecznej przystani, jednak czekały ich na wodzie niesprzyjające warunki. Rineheart nie wahał się jednak i dumnie wkroczył na pokład, pewnym spojrzeniem próbując dodać otuchy swojej towarzyszce. Inaczej spoglądał na Justine, gdy usłyszał wieść o jej dołączeniu do Gwardii. W otchłani niebieskich oczu kryło się uznanie.
Odpłynęli od brzegu, by następnie obrać odpowiedni kurs, wprost na potężna burzę. Statek przecinał coraz mocniejsze fale, ulewa szalała i krople deszczu uderzały w nich. Kieran stał jednak niewzruszony, oczekując wszystkiego. Uparcie płynęli przed siebie, a ich oczom w końcu okazała się góra lodowa, na której spoczywały syreny. Ich postacie nie były piękne, były jakieś takie szarawe, przez co wydawały się mieć w sobie jakąś brzydotę. Ich widok odrzucał, jednak ich głos zdawał się mieć wielką siłę przyciągania, większą niż powiadały wszelkie legendy. Syreni śpiew w końcu dotarł do ich uszu. Stanął przy prawej burcie, dłoń zaciskając na twardym drewnie. Wyciągnął przed siebie rękę, mierząc różdżką w jedną z syren.
– Silencio! – ryknął z całych sił w dal, chcąc przekrzyczeć cudownie brzmiącą pieśń wybrzmiewającą z wielu syrenich gardeł. Jakby liczył na to, że moc, z jaką wymówi inkantację wpłynie na skuteczność zaklęcia. Wiedział jednak, że donośnym głosem nie zdziała nic, tylko magia mogła im pomóc. Sam nie był w stanie okiełznać rozśpiewanych syren, liczył więc na wsparcie ze strony Tonks.
#1 'k100' : 72
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
W końcu jej stopy opadły na pokład, a ona sama odnalzła miejsce w którym mogła z całą mocą zaciskać dłonie na kawałku drewa złączonego ze statkiem. Knykcie pobielały jej szybko, a twarz znaczyła blodoś, może nawet lekko zzieleniała. Bujanie nie pomagało, przymykała powieki, oddychając ciężko i próbując skupić myśli na czymś innym.
Anomalie. Anomalie należało naprawic, wszystkie co do jednej, bowiem były zagrożeniem. A ona musiała pokonywać własne słabości, przekładać własne zdrowie, życie i samopoczucie - zobligowała się do tego. Ale robiłaby to nawet gdyby nie złożyła przysięgi Gwardii, wiedziała że tak, taka już była.
Chyba się trzęsła, a może trząsł się cały świat - nie była pewna. Podróż robiła się coraz mniej znośna. Ale lekki dotyk na ramieniu dał jej jasno do zrozumienia, że dotarli na miejsce. Rozchyliła powieki, jej oczom ukazała się góra lodowa, o której słyszała wcześniej tylko opowieści. Na niej samej spoczywały syreny, jednak ich wygląd nie cieszył oka. Skrzywione anomalią mocniej odrzucały, niźli zapraszały bliżej. Jednak ich śpiewał nadal potrafił być zwodniczo niebezpieczny.
- Silencio! - powtórzyła za nim z wysiłkiem, słabiej. Wyraźnie czuć było, jak wiele kosztowała ją ta podróż. Musiała jednak wierzyć, ze podoła, mimo własnych słabości. Bo w ty rachunku, ona liczyła się najmniej.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent