Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent
Przystań
AutorWiadomość
First topic message reminder :
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Przystań
Niewielka przystań miesząca się w miasteczku portowym to główne miejsce spacerów mieszkańców. Można tu wynająć drewnianą łódkę ze sternikiem, ale marynarze niechętnie wpuszczają na swoje wody żółtodziobów. Najpiękniejsze są tu wschody oraz zachody słońca. Na pomoście czas chętnie spędzają rodziny z małym dziećmi, również mugolskie, urządzając tu pikniki. W tym miejscu nie wolno się kąpać, a nad porządkiem czuwa zawsze jakiś wilk morski. Prawdziwy relaks można poczuć na jednej z ławek znajdujących się niedaleko brzegu. Kilka z nich skrytych jest w cieniu, pozwalając schronić ciało przed ostrym słońcem. Zieleń oraz szum wody odpręży nawet najbardziej zestresowanego człowieka. W oddali można obserwować statki towarowe kursujące między Anglią a innymi krajami.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Jej uwaga, jak zwykle, pozostawała krnąbrna i wybiórcza. Przyglądała się pozostałym gościom, a jednak tak późno uświadamiała sobie, że być może jest pośród nich więcej znajomych twarzy niż przewidywały jej początkowe założenia. Przywitała się z Jocelyn, rzeczywiście, lecz ograniczyła swoje słowa do minimum, dopiero mówiąc nieco więcej, kiedy przyszło im rozprawić się zarówno z dziurą w podłodze jak i z ciężką, drewnianą skrzynią. To był tej jedyny raz, w końcu dalej ograniczała się do wypowiadania inkantacji, nawet niespecjalnie przejmując się przypisywaniem imion do konkretnych osób ani poznawaniem ich intencji. Nawet trudno było stwierdzić czym się właściwie kierowała, pomagając — znanej-nieznanej — czarownicy, a przechodząc z dość dużą obojętnością, a może ze zwykłym roztargnieniem, obok pewnej damy i mężczyzny, który z wielkim impetem na ową pannę wpadł. W jej opinii nie wymagali jej przychylności; i tak wykazała się inicjatywą przekraczającą jej normy, daleko sięgającą poza pasywność, którą na co dzień nosiła z gracją. Może potrafiła działać wyłącznie pod presją, nie zastanawiając się niepotrzebnie tylko sięgając ku sposobności, bo chociaż nie dzieliła z kuzynem troski o dobro całego świata, to nie potrafiła odwrócić wzroku od jawnej krzywdy, zwłaszcza jeśli nikt inny się nią nie interesował. A przynajmniej tak to się chyba prezentowało, wszak czasami jej myśli i motywacje chodziły własnymi ścieżkami, coś się po prostu działo i taka już była jej natura. Jej częścią było niewtrącanie się i niewchodzenie pomiędzy grupy, więc jak tylko uzdrowicielka zajęła się ranną kostką ciemnowłosej kobiety, uznała, iż na dole była już zbędna. Na górze panował większy porządek z prawidłowo skierowanym sterem oraz z próbami przedostania się na pomost. Pozostawała jeszcze sytuacja z nieszczęśliwym skokiem, którą starała się polepszyć. Zaklęcie samo wypłynęło z jej ust i, jak się okazało, było skuteczne. Odruchowo kierowała, w miarę możliwości, tą osóbkę w stronę pomostu; miała nadzieję, że wyląduje na deskach, tuż obok tego półolbrzyma i powie jej, dlaczego się z nią nie przywitała. Odczuwała pewne wyrzuty sumienia, unieruchamiała ją na moment, co musiało zostać odebrane jako dość osobliwe, aczkolwiek tylko to jej przychodziło do głowy, musiało wystarczyć!
Gdy stała, koncentrując się na utrzymaniu działania czaru aż do uzyskania pozytywnego rezultatu, obok niej mignęła jej sylwetka jasnowłosego mężczyzny, który zaraz znalazł się na pomoście. Za nim podążali kolejni, a coś w jej środku łaskotało ją nieprzyjemnie. Mroczne fale koloru ślepi jakiejś bestii zdawały się pomrukiwać zgubną pieśń, wypełniając ją z każdą minutą większą niepewnością. Ostatnim, czego pragnęła, to się w nich zanurzyć, przepaść na wieczność pod taflą lodowatej wody. Zaciskała szczęki, powstrzymując emocje przed ujawnieniem się w postaci grymasu na ustach, aż w uszach zaszumiała jej krew. Wzięła głębszy oddech. Nie chciała pozostać na łodzi, dystans mimo wszelkich udogodnień przerażał ją. Nie była typem, który decydował się na podejmowanie ryzyka, więc mało brakowało, a cofnęłaby się i schowała z powrotem pod pokładem. Zewsząd otaczały ją spojrzenia, niemal wszyscy byli już po drugiej stronie. Mignęła jej kolejna postać, dostrzegła dłoń, wystawioną przez jednego z czarodziejów ku komuś innemu i dalej tkwiła, zmrożona, niepewna. Nie mogła się tak zwyczajnie teleportować, nie było innego wyjścia niż podążać do przodu, nawet jeśli na samą myśl ogarniały ją zawroty głowy. Niemrawo schowała najpierw różdżkę do torebki, nie chcąc ryzykować jej zgubienia, po czym powiodła wzrokiem za... Mią? Tak, zdaje się, że to jej właśnie się przedstawiła, nie pozostawiając zbyt dużo czasu na odpowiedź i na decyzję. „Idziemy”, zabrzmiało najpierw na zewnątrz by odbić się echem w jej umyśle. Chociażby przez wzgląd na swą dumę, musiała podjąć próbę wydostania się z tej chwiejącej się już łodzi. Zebrała cząstki swej odwagi, naśladując ruchy swej poprzedniczki, najpierw pewnie oparła się na burcie by szybko, zanim zmieni zdanie, przeskoczyć na pomost. Czy przypadkiem, czy specjalnie miała zamiar spadać gdzieś na najwyższego spośród nich (Oliego), ponieważ zajmował tyle przestrzeni, że z jej sprawnością i tak nie udałoby się jej go ominąć.
Gdy stała, koncentrując się na utrzymaniu działania czaru aż do uzyskania pozytywnego rezultatu, obok niej mignęła jej sylwetka jasnowłosego mężczyzny, który zaraz znalazł się na pomoście. Za nim podążali kolejni, a coś w jej środku łaskotało ją nieprzyjemnie. Mroczne fale koloru ślepi jakiejś bestii zdawały się pomrukiwać zgubną pieśń, wypełniając ją z każdą minutą większą niepewnością. Ostatnim, czego pragnęła, to się w nich zanurzyć, przepaść na wieczność pod taflą lodowatej wody. Zaciskała szczęki, powstrzymując emocje przed ujawnieniem się w postaci grymasu na ustach, aż w uszach zaszumiała jej krew. Wzięła głębszy oddech. Nie chciała pozostać na łodzi, dystans mimo wszelkich udogodnień przerażał ją. Nie była typem, który decydował się na podejmowanie ryzyka, więc mało brakowało, a cofnęłaby się i schowała z powrotem pod pokładem. Zewsząd otaczały ją spojrzenia, niemal wszyscy byli już po drugiej stronie. Mignęła jej kolejna postać, dostrzegła dłoń, wystawioną przez jednego z czarodziejów ku komuś innemu i dalej tkwiła, zmrożona, niepewna. Nie mogła się tak zwyczajnie teleportować, nie było innego wyjścia niż podążać do przodu, nawet jeśli na samą myśl ogarniały ją zawroty głowy. Niemrawo schowała najpierw różdżkę do torebki, nie chcąc ryzykować jej zgubienia, po czym powiodła wzrokiem za... Mią? Tak, zdaje się, że to jej właśnie się przedstawiła, nie pozostawiając zbyt dużo czasu na odpowiedź i na decyzję. „Idziemy”, zabrzmiało najpierw na zewnątrz by odbić się echem w jej umyśle. Chociażby przez wzgląd na swą dumę, musiała podjąć próbę wydostania się z tej chwiejącej się już łodzi. Zebrała cząstki swej odwagi, naśladując ruchy swej poprzedniczki, najpierw pewnie oparła się na burcie by szybko, zanim zmieni zdanie, przeskoczyć na pomost. Czy przypadkiem, czy specjalnie miała zamiar spadać gdzieś na najwyższego spośród nich (Oliego), ponieważ zajmował tyle przestrzeni, że z jej sprawnością i tak nie udałoby się jej go ominąć.
we all have our reasons.
The member 'Pandora Sheridan' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 18
'k100' : 18
Choć miała przed oczami realną wizję wpadnięcia do wody i zostania otoczoną przez przenikliwie lodowatą ciecz, udało jej się przeskoczyć. Po kilku sekundach w powietrzu wylądowała na pomoście gładko, a deski okazały się wystarczająco mocne, żeby ich wszystkich utrzymać. Skoro dały radę udźwignąć ciężar półolbrzyma, to pewnie niewielka masa drobnej, niskiej Josie nie robiła tu żadnej różnicy. Dziewczyna szybko wyprostowała się, po czym odwróciła w stronę statku, skąd po chwili skoczyła Mia, pochwycona zręcznie przez Alastaira. Prawie wszyscy opuścili już starą łajbę, pozostała tylko Pandora i nieznany mężczyzna, który wcześniej spadł na dolny pokład, a którego teraz Josie nie widziała. Lada moment pewnie wszyscy znajdą się na pomoście, tylko co dalej? Co czekało na nich w głębi lądu? Nie było nawet wiadomo, jak daleko byli od domostwa panny Fancourt.
Po chwili skoczyła Pandora i Jocelyn mogła zauważyć, że kobieta miała problem ze skokiem i zaczęła spadać kawałek przed pomostem. Jako że akurat stała blisko, wyciągnęła ręce, żeby chwycić jej dłoń i ją przytrzymać, zanim osunie się do wody. Sama stała stabilnie na drewnie pomostu, więc pociągnęła rękę, próbując utrzymać dłoń Pandory i pomóc jej się podciągnąć na kładkę, gdzie wszyscy stali.
| pomagam Pandorze
Po chwili skoczyła Pandora i Jocelyn mogła zauważyć, że kobieta miała problem ze skokiem i zaczęła spadać kawałek przed pomostem. Jako że akurat stała blisko, wyciągnęła ręce, żeby chwycić jej dłoń i ją przytrzymać, zanim osunie się do wody. Sama stała stabilnie na drewnie pomostu, więc pociągnęła rękę, próbując utrzymać dłoń Pandory i pomóc jej się podciągnąć na kładkę, gdzie wszyscy stali.
| pomagam Pandorze
Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.
Jasność myślenia oraz praca zespołowa pozwoliły większości czarodziejów bez szwanku dostać się na brzeg. Na maleńkim pomoście zaczynało robić się odrobinę tłoczno, wciąż brakowało na nim jednak Olivera, który póki co pozostawał na dolnym pokładzie. Zdawało się, że po przycumowaniu łodzi do stałego lądu nie musi się spieszyć – ale czy na pewno miał aż tyle czasu?
Zaklęcie Mii niczego nie wykazało – nie mogła być jednak pewna, czy wynikało to z nieprawidłowego rzucenia czaru, czy może na łodzi nie ciążyły wcale żadne klątwy.
Tymczasem otaczająca wyspę mgła zdawała się gęstnieć, sprawiając, że kołysząca się przy molo łódka była coraz słabiej widoczna. W czasie schodzenia na brzeg, temperatura powietrza spadła o kolejnych kilka stopni, a spadające z nieba krople przybrały na sile, zamieniając się w średnio intensywną mżawkę. Znajdujący się wciąż na pokładzie Oliver również odczuł ochłodzenie, wydawało mu się też, że ogarnia go pomieszana ze słabością senność; być może była to kwestia duszącego zapachu ryb, coraz mocniej wypełniającego powietrze?
Kontynuujemy bieżącą kolejkę. Postacie, którym z sukcesem udało się dostać na pomost, mogą (choć nie muszą) pisać dalej oraz wykonywać dowolne akcje. Rzut kostką obowiązuje przy rzucaniu zaklęć i próbie przemieszczenia się między łodzią, a lądem (ST na chwilę obecną wynosi 20). Możecie też kierować się już w stronę schodków prowadzących w głąb wyspy, ale do nowej lokacji zostaniecie przekierowani wraz z zakończeniem się obecnej kolejki.
Zaklęcie Mii niczego nie wykazało – nie mogła być jednak pewna, czy wynikało to z nieprawidłowego rzucenia czaru, czy może na łodzi nie ciążyły wcale żadne klątwy.
Tymczasem otaczająca wyspę mgła zdawała się gęstnieć, sprawiając, że kołysząca się przy molo łódka była coraz słabiej widoczna. W czasie schodzenia na brzeg, temperatura powietrza spadła o kolejnych kilka stopni, a spadające z nieba krople przybrały na sile, zamieniając się w średnio intensywną mżawkę. Znajdujący się wciąż na pokładzie Oliver również odczuł ochłodzenie, wydawało mu się też, że ogarnia go pomieszana ze słabością senność; być może była to kwestia duszącego zapachu ryb, coraz mocniej wypełniającego powietrze?
Kontynuujemy bieżącą kolejkę. Postacie, którym z sukcesem udało się dostać na pomost, mogą (choć nie muszą) pisać dalej oraz wykonywać dowolne akcje. Rzut kostką obowiązuje przy rzucaniu zaklęć i próbie przemieszczenia się między łodzią, a lądem (ST na chwilę obecną wynosi 20). Możecie też kierować się już w stronę schodków prowadzących w głąb wyspy, ale do nowej lokacji zostaniecie przekierowani wraz z zakończeniem się obecnej kolejki.
- Żywotność postaci:
Postać Wartość Kara SALOME 208/208 - OLI 494/514 - MIA 292/292 - OLIVER 224/234 - JOCELYN 205/210 - ALASTAIR 225/225 - FANTINE 190/200 - PANDORA 200/200 -
Dużo się działo. Dużo, choć mogło przecież być gorzej, prawda? Zdawałem sobie z tego sprawę, a jednak byłem jakiś przytępiony. Czy to przez tę łódź? Przez kapryśność magii w ostatnim czasie? Mgłę? Upadek? A może żadna z tych opcji nie była poprawna? Nie chciało mi się nad tym rozwodzić, nie miałem na to również czasu. W obecnej chwili przede wszystkim musiałem pochwycić w dłonie swą różdżkę, za którą to ledwie kilka minut temu udałem się w szaleńczy pościg, zakończony poturbowaniem nie tylko siebie, ale też jakiejś dziewczyny - szlachcianki najprawdopodobniej. O ile więc na początku może i odczuwałem jakieś tam wyrzuty sumienia, po zauważeniu jej zachowania - przestałem. Fantine Rosier zdecydowanie nie była damą, którą miałem ochotę ratować z opałów. Nawet jeśli znalazła się w nich z mojej winy.
Pytanie rzucone przeze mnie nie uzyskało odpowiedzi. Poniekąd się nie dziwiłem - widząc twarze obecnych łatwo było się zorientować, że wiedzieli tyle, co ja. Dopiero Mia postanowiła zakończyć bezsensowne bytowanie moich słów w powietrzu - udzielając odpowiedzi, której dla wszystkich była oczywista, ale rzucona na głos nabierała nieco mocy. Spojrzałem w jej kierunku, czy wiedziała kim jestem, czy dla niej również pozostawałem bezimiennym, rudowłosym dupkiem? Aj, nie ważne.
Trzymając różdżkę w dłoni wdrapałem się na pokład ostatni. Mdłości ogarniały moje wnętrze, a ja zrzucałem je na kołyszącą się niespokojnie łódkę. Może miałem jakąś lżejszą odmianę choroby morskiej? Kto wie. Przez chwilę nawet przeszło mi przez myśl by jebać to wszystko, teleportować się stąd jak najdalej i nie wracać, ale wtedy przypomniało mi się to, co stało się pierwszego dnia maja. Natychmiast odechciało mi się takich zabiegów.
Będąc na górze pokładu tylko pobierznie omiotłem wzrokiem to, co się działo. Czułem się senny, nieco otępiały, ale z całych sił starałem się wykrzesać z siebie jak najwięcej. Części ludzi nie było już na pokładzie, łódka była przycumowana. Okej - zostało więc tylko iść ich śladem, bo ta łajba nijak nie wydawała mi się bezpiecznym miejscem. Stanąłem więc w odpowiednim miejscu i podjąłem próbę przeskoczenia na pomost. Nie wydawało się to trudne, gdy łódź pozostawała w miarę stabilna, a odległość między nią a mostem była stosunkowo niewielka. Nie byłem jednak pewny siebie, czując pewne uczucie beznadziejności (czy to miało związek z tym, że czułem się też senny i osłabiony?). Nie oczekiwałem jednak niczyjej pomocy.
Rzut na hopu hopu
Pytanie rzucone przeze mnie nie uzyskało odpowiedzi. Poniekąd się nie dziwiłem - widząc twarze obecnych łatwo było się zorientować, że wiedzieli tyle, co ja. Dopiero Mia postanowiła zakończyć bezsensowne bytowanie moich słów w powietrzu - udzielając odpowiedzi, której dla wszystkich była oczywista, ale rzucona na głos nabierała nieco mocy. Spojrzałem w jej kierunku, czy wiedziała kim jestem, czy dla niej również pozostawałem bezimiennym, rudowłosym dupkiem? Aj, nie ważne.
Trzymając różdżkę w dłoni wdrapałem się na pokład ostatni. Mdłości ogarniały moje wnętrze, a ja zrzucałem je na kołyszącą się niespokojnie łódkę. Może miałem jakąś lżejszą odmianę choroby morskiej? Kto wie. Przez chwilę nawet przeszło mi przez myśl by jebać to wszystko, teleportować się stąd jak najdalej i nie wracać, ale wtedy przypomniało mi się to, co stało się pierwszego dnia maja. Natychmiast odechciało mi się takich zabiegów.
Będąc na górze pokładu tylko pobierznie omiotłem wzrokiem to, co się działo. Czułem się senny, nieco otępiały, ale z całych sił starałem się wykrzesać z siebie jak najwięcej. Części ludzi nie było już na pokładzie, łódka była przycumowana. Okej - zostało więc tylko iść ich śladem, bo ta łajba nijak nie wydawała mi się bezpiecznym miejscem. Stanąłem więc w odpowiednim miejscu i podjąłem próbę przeskoczenia na pomost. Nie wydawało się to trudne, gdy łódź pozostawała w miarę stabilna, a odległość między nią a mostem była stosunkowo niewielka. Nie byłem jednak pewny siebie, czując pewne uczucie beznadziejności (czy to miało związek z tym, że czułem się też senny i osłabiony?). Nie oczekiwałem jednak niczyjej pomocy.
Rzut na hopu hopu
Oliver Bott
Zawód : Złodziej i oszust do wynajęcia
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Bo większość ludzi to durnie. Więc trzeba to wykorzystać.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Oliver Bott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 65
'k100' : 65
Dzięki opatrzności za chwilę przychylności i w miarę bezpieczne wylądowanie na pomoście. Nie była to może figura baletowa, jednak oszczędziła jej kostki i stawy, nie połamała nosa i nie poobcierała skóry. Salome była względnie bezpieczna, za co musiała natychmiastowo podziękować nieznajomej czarownicy. Pozbieranie z ziemi i otrzepanie mokrej spódnicy zajęło jej nie więcej jak dziesięć długich minut, potrzebnych reszcie na wydostanie się z łódki-pułapki. Ta zachybotała się na falach niewdzięcznie i zaskrzypiała przejmująco płaczem starych, źle zaimpregnowanych desek. Rozpory na dnie musiały być mocno umęczone jej stanem.
Jednakże jej to więcej nie obchodziło. O powrocie jeszcze nie myślała, bowiem cała przygoda była dopiero przed nią. Stanęła dumnie, poklepała Oliego po ramieniu (co na bank nie uczyniło na nim takiego wrażenia jak jego niedźwiedzie ramiona na niej) i wzrokiem odnalazła Pandorę. –Bardzo dziękuję za pomoc. Gdyby nie Ty, pewnie jeszcze w tej chwili pływałabym z rybkami. Jeżeli przeżyję powrót do domu, z pewnością odwdzięczę się za Twoją dobroć – zażartowała słabo, chwytając ją oburącz za dłoń i ściskając z zaangażowaniem. Nie było w niej ani kpiny, ani lekceważenia. Była prawdziwie wdzięczna.
Jednakże sytuacja prócz unormowania, niewiele się dla nich zmieniła. Mleczna mgła zgęstniała, byli w samym środku nie wiadomo czego i prócz Mii żadne z nich nie miało większego pomysłu na siebie. Dla Salome była to nowość. Wielokrotnie zapuszczała się na piesze wędrówki w pogoni za różnorakimi zwierzętami, jednak dziś jej głowa była pusta. Nie było tu śladów do tropienia, nie było habitatu do zrozumienia. Była mokra, zagubiona i nieco smutna, a na pewno powoli zła na siebie, że pokusiła się na tę przygodę. Oczywiście, wciąż ciążyła jej na wątrobie ciekawość i ciągle chciała ujrzeć osobliwość, jaką tajemnicza kobieta miała jej do pokazania. Problem w tym, iż w danej chwili zmuszała się do wiary w choćby ułamek realizmu przesłanego jej listu. – To… To chyba nie jest najlepsze miejsce do przeczekania deszczu. Nie wiem jak reszta z państwa, ja mam zamiar znaleźć jakieś schronienie i oby było za tymi schodami, inaczej będzie bardzo nieprzyjemnie. – Uśmiechnęła się pod nosem, oszukując sama siebie że dobry humor jej nie opuszczał. Nie miała płaszcza, padało i nie zapowiadało się na to iż miało być lepiej. Mimo wszystko ruszyła przed siebie, kierując się w stronę (nie tak) suchego lądu, a w efekcie i schodków. Nie było co trwonić czasu, jeżeli zaklęcie kobiety nie ostrzegło ich przed niczym, w pobliżu raczej nic na nich nie polowało. Jako cywil była beztrosko nieświadoma nieprzyjemności, jakie mogły ją czekać i, Merlinie, oby nie zyskała tej świadomości zbyt szybko.
przejście z pomostu
Jednakże jej to więcej nie obchodziło. O powrocie jeszcze nie myślała, bowiem cała przygoda była dopiero przed nią. Stanęła dumnie, poklepała Oliego po ramieniu (co na bank nie uczyniło na nim takiego wrażenia jak jego niedźwiedzie ramiona na niej) i wzrokiem odnalazła Pandorę. –Bardzo dziękuję za pomoc. Gdyby nie Ty, pewnie jeszcze w tej chwili pływałabym z rybkami. Jeżeli przeżyję powrót do domu, z pewnością odwdzięczę się za Twoją dobroć – zażartowała słabo, chwytając ją oburącz za dłoń i ściskając z zaangażowaniem. Nie było w niej ani kpiny, ani lekceważenia. Była prawdziwie wdzięczna.
Jednakże sytuacja prócz unormowania, niewiele się dla nich zmieniła. Mleczna mgła zgęstniała, byli w samym środku nie wiadomo czego i prócz Mii żadne z nich nie miało większego pomysłu na siebie. Dla Salome była to nowość. Wielokrotnie zapuszczała się na piesze wędrówki w pogoni za różnorakimi zwierzętami, jednak dziś jej głowa była pusta. Nie było tu śladów do tropienia, nie było habitatu do zrozumienia. Była mokra, zagubiona i nieco smutna, a na pewno powoli zła na siebie, że pokusiła się na tę przygodę. Oczywiście, wciąż ciążyła jej na wątrobie ciekawość i ciągle chciała ujrzeć osobliwość, jaką tajemnicza kobieta miała jej do pokazania. Problem w tym, iż w danej chwili zmuszała się do wiary w choćby ułamek realizmu przesłanego jej listu. – To… To chyba nie jest najlepsze miejsce do przeczekania deszczu. Nie wiem jak reszta z państwa, ja mam zamiar znaleźć jakieś schronienie i oby było za tymi schodami, inaczej będzie bardzo nieprzyjemnie. – Uśmiechnęła się pod nosem, oszukując sama siebie że dobry humor jej nie opuszczał. Nie miała płaszcza, padało i nie zapowiadało się na to iż miało być lepiej. Mimo wszystko ruszyła przed siebie, kierując się w stronę (nie tak) suchego lądu, a w efekcie i schodków. Nie było co trwonić czasu, jeżeli zaklęcie kobiety nie ostrzegło ich przed niczym, w pobliżu raczej nic na nich nie polowało. Jako cywil była beztrosko nieświadoma nieprzyjemności, jakie mogły ją czekać i, Merlinie, oby nie zyskała tej świadomości zbyt szybko.
przejście z pomostu
make me
believe
Salome Despiau
Zawód : Magizoolog stacjonarny, pretendentka do nagrody Darwina
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
When I walking brother don't you forget
It ain't often you'll ever find a friend
It ain't often you'll ever find a friend
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Salome Despiau' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 43
'k100' : 43
Ech, co robić, jak żyć. Stoję jak kretyn z wystawionymi ramionami - na darmo. Wszyscy mnie wyprzedzają, jakby pomoc innym była jakimś kurwa konkursem, a ja chyba właśnie znajduję się na samym końcu stawki. Marszczę brwi, mruczę kilka przekleństw pod nosem, ale cieszę się, że ta lala się nie utopiła. Jesteśmy prawie kwita. Wzdycham trochę wkurzony, ale ostatecznie wszyscy już znajdują się na skromnym moście, którego zajmuję pięć czwartych. No co, nie znam się na liczeniu.
I tak sobie myślę, że jest wykurwiście zimno. Wzdrygam się raz po raz paskudnym dreszczem, pocieram własne ramiona, byleby się tylko ogrzać. Sięgam za pasek po różdżkę, bo lepiej mieć ją w rękach, chociaż ja to wolę siłę moich pięści. Kiedy pierwsza osoba zbiera się do pójścia na schody, wzruszam ramionami.
- A co tu kurwa będę tak stał - rzucam cicho, do siebie. Obracam się i idę w stronę lądu. Ciężki, żołnierski krok dudni echem po trzeszczącym drewnie, ale ignoruję wszystko. Sięgam do spodni, po paczkę fajek - wyjmuję jednego papierosa z niej, ale przecież jest tak beznadziejnie mokry! - Ja pierdolę - mruczę rozzłoszczony, bo to zdecydowanie nie jest mój dzień. Chcę się odstresować, puścić dymka lub dziesięć, a tu taka porażka.
- Ej, mała - zwracam się do kobiety, Salome. - Znasz jakieś te, zaklęcia osuszające? Nawet zapalić nie mogę - marudzę sobie radośnie, dotrzymując jej kroku. No cóż. Chyba mam nadzieję na jakiś podryw, w końcu na pewno leci na moje bicepsy oraz nieograniczoną inteligencję. I bohaterstwo, ach, gdyby nie moja ingerencja z przywiązaniem liny! I tak wszyscy by przeskoczyli spokojnie na brzeg, ale co tam. Szybko popadam w samouwielbienie. - Jak nie, to nie szkodzi, znam lepsze sposoby na ogrzanie się - rechoczę jakże frywolnie, rozglądając się w przód. Żeby z tej miłosnej gadki się nie potknąć czy coś. A w ogóle to nie wiem czemu nie zacząłem zabijać tamtych kmiotków, zadziałałby element zaskoczenia. Ech, chyba ta bohaterska atmosfera mi się udzieliła. Może będzie jeszcze czas na mordobicie. Naiwnie wierzę, że to koniec niespodzianek.
I tak sobie myślę, że jest wykurwiście zimno. Wzdrygam się raz po raz paskudnym dreszczem, pocieram własne ramiona, byleby się tylko ogrzać. Sięgam za pasek po różdżkę, bo lepiej mieć ją w rękach, chociaż ja to wolę siłę moich pięści. Kiedy pierwsza osoba zbiera się do pójścia na schody, wzruszam ramionami.
- A co tu kurwa będę tak stał - rzucam cicho, do siebie. Obracam się i idę w stronę lądu. Ciężki, żołnierski krok dudni echem po trzeszczącym drewnie, ale ignoruję wszystko. Sięgam do spodni, po paczkę fajek - wyjmuję jednego papierosa z niej, ale przecież jest tak beznadziejnie mokry! - Ja pierdolę - mruczę rozzłoszczony, bo to zdecydowanie nie jest mój dzień. Chcę się odstresować, puścić dymka lub dziesięć, a tu taka porażka.
- Ej, mała - zwracam się do kobiety, Salome. - Znasz jakieś te, zaklęcia osuszające? Nawet zapalić nie mogę - marudzę sobie radośnie, dotrzymując jej kroku. No cóż. Chyba mam nadzieję na jakiś podryw, w końcu na pewno leci na moje bicepsy oraz nieograniczoną inteligencję. I bohaterstwo, ach, gdyby nie moja ingerencja z przywiązaniem liny! I tak wszyscy by przeskoczyli spokojnie na brzeg, ale co tam. Szybko popadam w samouwielbienie. - Jak nie, to nie szkodzi, znam lepsze sposoby na ogrzanie się - rechoczę jakże frywolnie, rozglądając się w przód. Żeby z tej miłosnej gadki się nie potknąć czy coś. A w ogóle to nie wiem czemu nie zacząłem zabijać tamtych kmiotków, zadziałałby element zaskoczenia. Ech, chyba ta bohaterska atmosfera mi się udzieliła. Może będzie jeszcze czas na mordobicie. Naiwnie wierzę, że to koniec niespodzianek.
no one cares
Oli Ogden
Zawód : zbir
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
- Kup mi whiskey.
- Będziesz pił whiskey? Jest 10 rano.
- W takim razie kup whiskey i płatki.
- Będziesz pił whiskey? Jest 10 rano.
- W takim razie kup whiskey i płatki.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półolbrzym
Nieaktywni
Los autentycznie był przewrotny. Akurat w chwili, gdy wydawało się, że rozgryzła jakiś fragment biegnącej opowieści jej życia, następował zwrot i Mia musiała od nowa zgadywać jego przesłanki. Tym bardziej, gdy trafiała wprost w męskie ramiona. I jak się okazywało, potrafił już przyciągać nie tylko spojrzeniem jasnych źrenic. I gdyby ktokolwiek powiedział jej jeszcze ...wczoraj? o możliwości zaistnienia podobnej sytuacji, prawdopodobnie głośno i bezczelnie parskałaby śmiechem, albo rzuciła w nieszczęśnika czymś twardym po głowie. Tak dla pewności, że nic bardziej bzdurnego się nie pojawi. A teraz? To Mia stała własnie oparta o męską pierś, czując jak obce dłonie obejmują ją w chwili, w której przeskoczyła burtę przeklętego statku, stając na bezpieczniejszym (czy aby na pewno?) gruncie.
Powinna była odskoczyć, odsunąć się, gdy tylko pewnie stanęła na pomoście. A palce przez kilka sekund zaciskały się na materiale płaszcza - Dziękuję - uniosła spojrzenie wyżej trafiając centralnie w parę jasnych źrenic, zdając sobie sprawę, jak bardzo blisko i jak bardzo nieodpowiednio się znajduje. Cofnęła się może nieco zbyt nerwowo, zwiększając dzielący ich dystans. Odwróciła się, akurat w momencie, gdy ostatni z pasażerów statku, pokonał wodne pasmo, lądując tuż obok niej. Mimo, że nie rozpoznawała rudowłosego mężczyzny, to wiercące już od jakiegoś czasu wrażenie podpowiadało, że powinna go znać. Nie wiedziała skąd i dlaczego, ale...przynajmniej wracał jej zdrowy rozsądek, który obok Alastaira coś zbyt często się gubił. To nie była żadna baśń, nie wierzyła w piękne zakończenia, a sytuacja wymagała, by wzmocniła rozstrojoną czujność. Nawet jeśli było to chwilowo skomplikowane - Raczej nie mamy tu czego szukać - potwierdziła padające słowa i zerknęła za dwójką, która ruszyła w stronę widniejących w oddali schodków. Otulająca ich mgła wcale nie działała zachęcająco i Mia mimowolnie powędrowała do różdżki, którą wcześniej wsunęła w kieszeń długiej, chociaż nie krępującej ruchy spódnicy. Nie udało jej się sprawdzić narastające przypuszczenie o rzuconej na statek klątwie, ale skoro znalazła się na lądzie, wolała działać niż tkwić bezczynnie w zawieszeniu. Nie rozumiała powodu, dla którego ich dziwna kompania trafiła tutaj razem, ale skoro już było po fakcie, potrzebowali współpracy. Nawet jeśli była to ostatnia rzecz, na którą Mia umiałaby się zdecydować. Podczas kursów tyle razy obrywała w obliczu grupowych zadań, że z całych sił starała się działać właściwie. I chociaż mogło wydawać się to strasznie głupie, czuła się odpowiedzialna, przynajmniej za kilka ze znajdujących się obok istot. Minęła arystokratę, próbując na niego nie patrzeć i zatrzymała się obok Pandory i Joscelyn - Powinniśmy ruszać za nimi, ale zanim... Carpiene - nie tak prosta formuła z dziedziny magii obronnej powinna pomóc im rozpoznać ewentualne pułapki, czy też inne niespodzianki, kryjące się na nieznanym dla nich terenie.
Powinna była odskoczyć, odsunąć się, gdy tylko pewnie stanęła na pomoście. A palce przez kilka sekund zaciskały się na materiale płaszcza - Dziękuję - uniosła spojrzenie wyżej trafiając centralnie w parę jasnych źrenic, zdając sobie sprawę, jak bardzo blisko i jak bardzo nieodpowiednio się znajduje. Cofnęła się może nieco zbyt nerwowo, zwiększając dzielący ich dystans. Odwróciła się, akurat w momencie, gdy ostatni z pasażerów statku, pokonał wodne pasmo, lądując tuż obok niej. Mimo, że nie rozpoznawała rudowłosego mężczyzny, to wiercące już od jakiegoś czasu wrażenie podpowiadało, że powinna go znać. Nie wiedziała skąd i dlaczego, ale...przynajmniej wracał jej zdrowy rozsądek, który obok Alastaira coś zbyt często się gubił. To nie była żadna baśń, nie wierzyła w piękne zakończenia, a sytuacja wymagała, by wzmocniła rozstrojoną czujność. Nawet jeśli było to chwilowo skomplikowane - Raczej nie mamy tu czego szukać - potwierdziła padające słowa i zerknęła za dwójką, która ruszyła w stronę widniejących w oddali schodków. Otulająca ich mgła wcale nie działała zachęcająco i Mia mimowolnie powędrowała do różdżki, którą wcześniej wsunęła w kieszeń długiej, chociaż nie krępującej ruchy spódnicy. Nie udało jej się sprawdzić narastające przypuszczenie o rzuconej na statek klątwie, ale skoro znalazła się na lądzie, wolała działać niż tkwić bezczynnie w zawieszeniu. Nie rozumiała powodu, dla którego ich dziwna kompania trafiła tutaj razem, ale skoro już było po fakcie, potrzebowali współpracy. Nawet jeśli była to ostatnia rzecz, na którą Mia umiałaby się zdecydować. Podczas kursów tyle razy obrywała w obliczu grupowych zadań, że z całych sił starała się działać właściwie. I chociaż mogło wydawać się to strasznie głupie, czuła się odpowiedzialna, przynajmniej za kilka ze znajdujących się obok istot. Minęła arystokratę, próbując na niego nie patrzeć i zatrzymała się obok Pandory i Joscelyn - Powinniśmy ruszać za nimi, ale zanim... Carpiene - nie tak prosta formuła z dziedziny magii obronnej powinna pomóc im rozpoznać ewentualne pułapki, czy też inne niespodzianki, kryjące się na nieznanym dla nich terenie.
Mia Mulciber
Zawód : byłam
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And I find it kinda funny, I find it kinda sad
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Mia Mulciber' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 55
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 55
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Czy kiedy układała dłonie na burcie, już wiedziała, że jej plan się nie powiódł? Czy przeczuwała, iż chwila zawahania, może wybór miejsca, w którym pragnęła przeprawić się na drugą stronę, poprowadzi ją w dół, ku wyczekującym falom? Chyba tak; nie wierzyła w swoje możliwości, obawiała się, iż spadnie i właśnie to jej przygotował los. Tak niewiele brakowało, tak blisko mignęły jej twarze zebranych już na pomoście czarodziejów, gdyby wyciągnęła rękę, być może nawet mogłaby ich dotknąć, a jednak znajdowała się od nich tak niemożliwie daleko. Nie zdążyła nic powiedzieć ani pomyśleć, nie mogła przygotować się na spotkanie z lodowatą wodą, nie rozważała jak odebrany zostanie jej nieudany skok — ironio! uratowała kogoś przed zanurzeniem się w odmęty, by sama zająć jej miejsce — tylko na moment przeszyła ją na wskroś świadomość, że jej matka zginęła w podobnych okolicznościach i może dlatego nosiła w sobie ten strach przed zatonięciem.
I już, tafla była tak blisko, więc w ostatnim odruchu wstrzymała oddech i zamknęła powieki. Wtedy właśnie jakaś siła zatrzymała ją, przyciągnęła za ramię, powodując, iż w niemym zdziwieniu zachłysnęła się powietrzem. Jej orzechowe oczy otworzyły się i przed sobą zobaczyła kobiecą twarz. Zamrugała gwałtownie aż obraz nabrał ostrości, to Jocelyn! Nie miała wiele czasu na rozeznanie się w sytuacji, czuła jak jej nogi wiszą nad przepaścią, jedna z jej kostek pogrążała się w wodzie coraz głębiej, co rozbudziło w niej energię i przywróciło chęć działania. Upewniła się, że nie straciła swojej torby, po czym korzystając z oferowanej pomocy, podciągnęła się nieco wyżej, dzięki czemu mogła chwycić się pomostu. Dość niezgrabnie wciągnęła swoje ciało na deski, co zakończyła westchnięciem. Nie mogła uwierzyć jak niewiele brakowało. Starała się uspokoić bicie serca, zbierała porozrzucane myśli i resztki sił, potrzebne jej do podniesienia się z kolan. Kiedy jej się to udało, zwróciła się do przyszłej uzdrowicielki:
— Dziękuję. — Jej głos był trochę zachrypnięty, pewnie wynik stresu i mieszających się w niej emocji. Nerwowo poprawiła suknię, strzepując z niej kropelki ze wzrokiem spuszczonym, unikającym spojrzeń obcych. Niespecjalnie jej się to udało, gdyż przy niej znalazła się ciemnowłosa kobieta, którą wzięła za Bellonę. Była zaskoczona tym przejawem wdzięczności, w końcu dopiero co sama uniknęła podobnego losu i jej uwaga była trochę rozproszona. Uniosła brwi, wpatrując się w plątaninę dłoni, lecz w zasadzie nic nie przeczyło jej wcześniejszemu założeniu, że się już znały. Rozchyliła usta, chcąc coś odpowiedzieć, ale właściwie nie wiedziała co. To nie była jej działka, rzadko znajdowała się takiej pozycji, raczej to ona mruczała niewyraźne podziękowania. Uśmiechnęła się w końcu delikatnie, na ten żart, próbując zamaskować tym swoje niezręczne zachowanie. — Nie przejmuj się. — Pokręciła lekko głową na boki, sugerując, iż nie mogła postąpić inaczej, widząc ją w trudnej sytuacji. — Dobrze, że magia choć tym razem nie zawiodła. — Nikomu, a już na pewno nie swojej znajomej, nie życzyła przymusowej kąpieli. Mimochodem jej wzrok powędrował do półolbrzyma, dopiero teraz notując skapującą z niego wodę. Patrzyła na niego przez dłuższą chwilę; chciał ją zdaje się łapać, a jak nie ją to kogoś innego, poza tym on przyciągnął łódź, więc właściwie to im należały się pochwały za pomysłowość oraz za działanie na rzecz innych. Nie słyszała, by ktoś to skomentował. Dopóki nie zrobiła tego ona. Dodała wzruszenie ramion, aby choć trochę zamaskować swoje odczucia. — Gdyby nie zacumowana łódź, nie tylko Ty i nie tylko ja miałybyśmy pewne problemy. — podsumowała, ostatni raz wodząc wzrokiem od Salome po Oliego.
Co właściwie wydarzyło się na górnym pokładzie? Pytanie pozostało niezadane, wszyscy spieszyli się, by oddalić się od tej parszywej łodzi. I w Pandorze tkwiło to pragnienie, wzmacniane przez rosnące rozżalenie skierowane przeciwko niej samej. Znów była naiwna, lekkomyślna, nie potrzebowała kolejnej wyprawy ani oglądania artefaktów. Wyjęła różdżkę, jej ciężar w prawej dłoni dodawał jej otuchy, chociaż nie mógł jej rozgrzać ani przegnać paskudnej mgły, która przyciągnęła ze sobą deszcz. Kilka kropel spadło jej na czoło, co przyjęła z rezygnacją. Oczywiście, można się było tego spodziewać. Ten jeden raz nie miała przy sobie płaszcza z kapturem, musiał w odwecie lunąć deszcz.
Pokiwała głową, zgadzając się ze słowami, nawiązującymi do przemieszczenia się dalej. Nie miała nic do dodania, powróciła do swego zwykłego, milczącego stanu. Przyznawała przed sobą, że może zbyt nieufnie oceniła pozostałych, póki co nie zapowiadało się, iż maczali oni palce w t y m, cokolwiek to było, niefortunnym splocie zdarzeń. Nie odpowiadała jej za to rola członka grupy, nie umiała się w tym odnaleźć, także pozwoliła niektórym oddalić się w stronę schodków, odwracając podbródek ku Mii. Zupełnie nie miała ochoty dalej moknąć, chciała jak najprędzej dowiedzieć się czy w ogóle czekała na nich jakaś panna Fancourt, ale wolała nie oddalać się sama. Do tego sposób rozumowania czarownicy, która właśnie wypowiedziała inkantację.
— Myślisz... — urwała, poprawiając się i nadając głosowi nieco pewniejsze brzmienie, choć nie chciała mówić zbyt głośno. — Myślicie, że to jeszcze nie koniec? — Nie sądziła, by ktokolwiek miał możliwość udzielenia jej konkretnej odpowiedzi. Wypowiedziała jedynie to, co krążyło w jej głowie, a wydostało się z niej pod wpływem ostrożności dziwnie znajomej kobiety o długich, kruczoczarnych włosach. Zastanawiała się już nie tylko na tym, gdzie ją wcześniej widziała, z kim innym może ją myliła, ale też nad tym, czym się zajmowała, skoro miała odruch upewniania się, że nie czyhają na nią pułapki.
Robiło się coraz chłodniej, owinęła się szczelniej dość mokrym sweterkiem. Ruszyła w stronę schodków, ku lądowi, dopiero kiedy upewniła się, iż podążają tam też Mia oraz Jocelyn.
I już, tafla była tak blisko, więc w ostatnim odruchu wstrzymała oddech i zamknęła powieki. Wtedy właśnie jakaś siła zatrzymała ją, przyciągnęła za ramię, powodując, iż w niemym zdziwieniu zachłysnęła się powietrzem. Jej orzechowe oczy otworzyły się i przed sobą zobaczyła kobiecą twarz. Zamrugała gwałtownie aż obraz nabrał ostrości, to Jocelyn! Nie miała wiele czasu na rozeznanie się w sytuacji, czuła jak jej nogi wiszą nad przepaścią, jedna z jej kostek pogrążała się w wodzie coraz głębiej, co rozbudziło w niej energię i przywróciło chęć działania. Upewniła się, że nie straciła swojej torby, po czym korzystając z oferowanej pomocy, podciągnęła się nieco wyżej, dzięki czemu mogła chwycić się pomostu. Dość niezgrabnie wciągnęła swoje ciało na deski, co zakończyła westchnięciem. Nie mogła uwierzyć jak niewiele brakowało. Starała się uspokoić bicie serca, zbierała porozrzucane myśli i resztki sił, potrzebne jej do podniesienia się z kolan. Kiedy jej się to udało, zwróciła się do przyszłej uzdrowicielki:
— Dziękuję. — Jej głos był trochę zachrypnięty, pewnie wynik stresu i mieszających się w niej emocji. Nerwowo poprawiła suknię, strzepując z niej kropelki ze wzrokiem spuszczonym, unikającym spojrzeń obcych. Niespecjalnie jej się to udało, gdyż przy niej znalazła się ciemnowłosa kobieta, którą wzięła za Bellonę. Była zaskoczona tym przejawem wdzięczności, w końcu dopiero co sama uniknęła podobnego losu i jej uwaga była trochę rozproszona. Uniosła brwi, wpatrując się w plątaninę dłoni, lecz w zasadzie nic nie przeczyło jej wcześniejszemu założeniu, że się już znały. Rozchyliła usta, chcąc coś odpowiedzieć, ale właściwie nie wiedziała co. To nie była jej działka, rzadko znajdowała się takiej pozycji, raczej to ona mruczała niewyraźne podziękowania. Uśmiechnęła się w końcu delikatnie, na ten żart, próbując zamaskować tym swoje niezręczne zachowanie. — Nie przejmuj się. — Pokręciła lekko głową na boki, sugerując, iż nie mogła postąpić inaczej, widząc ją w trudnej sytuacji. — Dobrze, że magia choć tym razem nie zawiodła. — Nikomu, a już na pewno nie swojej znajomej, nie życzyła przymusowej kąpieli. Mimochodem jej wzrok powędrował do półolbrzyma, dopiero teraz notując skapującą z niego wodę. Patrzyła na niego przez dłuższą chwilę; chciał ją zdaje się łapać, a jak nie ją to kogoś innego, poza tym on przyciągnął łódź, więc właściwie to im należały się pochwały za pomysłowość oraz za działanie na rzecz innych. Nie słyszała, by ktoś to skomentował. Dopóki nie zrobiła tego ona. Dodała wzruszenie ramion, aby choć trochę zamaskować swoje odczucia. — Gdyby nie zacumowana łódź, nie tylko Ty i nie tylko ja miałybyśmy pewne problemy. — podsumowała, ostatni raz wodząc wzrokiem od Salome po Oliego.
Co właściwie wydarzyło się na górnym pokładzie? Pytanie pozostało niezadane, wszyscy spieszyli się, by oddalić się od tej parszywej łodzi. I w Pandorze tkwiło to pragnienie, wzmacniane przez rosnące rozżalenie skierowane przeciwko niej samej. Znów była naiwna, lekkomyślna, nie potrzebowała kolejnej wyprawy ani oglądania artefaktów. Wyjęła różdżkę, jej ciężar w prawej dłoni dodawał jej otuchy, chociaż nie mógł jej rozgrzać ani przegnać paskudnej mgły, która przyciągnęła ze sobą deszcz. Kilka kropel spadło jej na czoło, co przyjęła z rezygnacją. Oczywiście, można się było tego spodziewać. Ten jeden raz nie miała przy sobie płaszcza z kapturem, musiał w odwecie lunąć deszcz.
Pokiwała głową, zgadzając się ze słowami, nawiązującymi do przemieszczenia się dalej. Nie miała nic do dodania, powróciła do swego zwykłego, milczącego stanu. Przyznawała przed sobą, że może zbyt nieufnie oceniła pozostałych, póki co nie zapowiadało się, iż maczali oni palce w t y m, cokolwiek to było, niefortunnym splocie zdarzeń. Nie odpowiadała jej za to rola członka grupy, nie umiała się w tym odnaleźć, także pozwoliła niektórym oddalić się w stronę schodków, odwracając podbródek ku Mii. Zupełnie nie miała ochoty dalej moknąć, chciała jak najprędzej dowiedzieć się czy w ogóle czekała na nich jakaś panna Fancourt, ale wolała nie oddalać się sama. Do tego sposób rozumowania czarownicy, która właśnie wypowiedziała inkantację.
— Myślisz... — urwała, poprawiając się i nadając głosowi nieco pewniejsze brzmienie, choć nie chciała mówić zbyt głośno. — Myślicie, że to jeszcze nie koniec? — Nie sądziła, by ktokolwiek miał możliwość udzielenia jej konkretnej odpowiedzi. Wypowiedziała jedynie to, co krążyło w jej głowie, a wydostało się z niej pod wpływem ostrożności dziwnie znajomej kobiety o długich, kruczoczarnych włosach. Zastanawiała się już nie tylko na tym, gdzie ją wcześniej widziała, z kim innym może ją myliła, ale też nad tym, czym się zajmowała, skoro miała odruch upewniania się, że nie czyhają na nią pułapki.
Robiło się coraz chłodniej, owinęła się szczelniej dość mokrym sweterkiem. Ruszyła w stronę schodków, ku lądowi, dopiero kiedy upewniła się, iż podążają tam też Mia oraz Jocelyn.
we all have our reasons.
Robiło się coraz bardziej zimno. Odczuwała to mimo ciepłego materiału płaszczyka; nawet on nie chronił w pełni przed niezwykle kapryśną pogodą ostatnich dni, kiedy temperatura przechodziła znaczne wahania między dniem a nocą. Nie minęło wiele czasu, ale ochłodzenie było wyraźnie odczuwalne, podobnie jak mgła, która coraz szczelniej otulała nadbrzeże łącznie ze statkiem. Choć nie znajdował się daleko od nich, także jego zarysy stawały się coraz bardziej rozmyte, a to, co znajdowało się w dalszej odległości, znikało w mlecznej bieli. Zaczął też padać deszcz; zimne krople spadały z nieba coraz intensywniej, uderzając o wodę, pomost oraz ciała zebranych na nim czarodziejów. Dalej za pomostem mogła dostrzec niewielkie schodki, które prawdopodobnie prowadziły w głąb lądu. Pytanie tylko, czy miały ich doprowadzić do panny Fancourt, czy może wylądowali w złym miejscu? Nie było w końcu nikogo, kto by ich tu przywiódł, co wydawało jej się niepokojące. Dlaczego nikt nie zadbał, żeby dostarczyć ich prosto do tej kobiety, a zostawiono ich samych sobie na statku? Co to miało znaczyć? To była kolejna rzecz, która sprawiała, że Jocelyn była coraz bardziej sceptycznie nastawiona do swojej wcześniejszej decyzji o przybyciu tu, bo okazało się, że gości panny Fancourt było więcej. Co, jeśli tak naprawdę wcale nie chodziło o Toma? Wzdrygnęła się na tę myśl.
Wyglądało na to, że byli już wszyscy. Ale nie mogli tu zostać. Niezależnie od tego, czy byli w dobrym miejscu, czy też nie, powinni opuścić pomost i spróbować poszukać schronienia przed coraz bardziej kapryśną pogodą. Musiała zgodzić się z kobietą, której wcześniej złożyła kostkę – tutaj nie mieli czego szukać. Jedyne co mogli zrobić, to iść dalej i mieć nadzieję, że już nic dziwnego się nie wydarzy. Chciała spotkać się z panną Fancourt, dowiedzieć się tego, co miała do powiedzenia i w spokoju wrócić do domu, do swoich bliskich. Matce ani słowem nie wspomniała o liście, wiedząc, że i tak nie obchodziły jej zbytnio losy Toma, ale nie chciała przysparzać stresu siostrze. Iris z pewnością szybciej niż pogrążona w swoim własnym świecie Thea zauważyłaby jej przedłużającą się nieobecność.
- Nie wiem, czy to koniec, ale... Mam nadzieję, że nie jesteśmy daleko od celu. I że tam dowiemy się, po co nas tu sprowadzono – rzuciła, po czym ruszyła wraz z Mią i Pandorą. Bo choć wolałaby, żeby to był koniec dziwnych zajść, to nie mogła mieć takiej pewności w nieznanym miejscu, w czasach, gdy szalały anomalie.
Młoda czarownica okazała się przezorna, próbując rzucać zaklęcia sprawdzające, ale Josie, jak przystało na fakt, że była tylko młodą stażystką uzdrowicielstwa, początkowo nawet nie pomyślała o takich zabiegach. Głupio i naiwnie, bo przecież w takim miejscu niczego nie mogła być pewną.
- Jestem Jocelyn – przedstawiła się, licząc na to samo ze strony nieznajomej, bo głupio było myśleć o niej „kobieta”. – Czy to zaklęcie coś wykazało? – spytała ją jeszcze, przyglądając jej się kątem oka; wiedziała o obronie przed czarną magią wystarczająco, żeby wiedzieć, co to za zaklęcie i do czego służyło. Dopiero po jego rzuceniu przez nieznajomą zdała sobie w pełni sprawę, że „przygody” na statku mogły wcale nie być końcem, a także za pomostem mogły czaić się zagrożenia. Mimowolnie poczuła lęk, ale... Musiała iść dalej, tak jak wszyscy. Mimo obaw stawiała kolejne kroki, zmierzając z innymi w stronę schodków.
Wyglądało na to, że byli już wszyscy. Ale nie mogli tu zostać. Niezależnie od tego, czy byli w dobrym miejscu, czy też nie, powinni opuścić pomost i spróbować poszukać schronienia przed coraz bardziej kapryśną pogodą. Musiała zgodzić się z kobietą, której wcześniej złożyła kostkę – tutaj nie mieli czego szukać. Jedyne co mogli zrobić, to iść dalej i mieć nadzieję, że już nic dziwnego się nie wydarzy. Chciała spotkać się z panną Fancourt, dowiedzieć się tego, co miała do powiedzenia i w spokoju wrócić do domu, do swoich bliskich. Matce ani słowem nie wspomniała o liście, wiedząc, że i tak nie obchodziły jej zbytnio losy Toma, ale nie chciała przysparzać stresu siostrze. Iris z pewnością szybciej niż pogrążona w swoim własnym świecie Thea zauważyłaby jej przedłużającą się nieobecność.
- Nie wiem, czy to koniec, ale... Mam nadzieję, że nie jesteśmy daleko od celu. I że tam dowiemy się, po co nas tu sprowadzono – rzuciła, po czym ruszyła wraz z Mią i Pandorą. Bo choć wolałaby, żeby to był koniec dziwnych zajść, to nie mogła mieć takiej pewności w nieznanym miejscu, w czasach, gdy szalały anomalie.
Młoda czarownica okazała się przezorna, próbując rzucać zaklęcia sprawdzające, ale Josie, jak przystało na fakt, że była tylko młodą stażystką uzdrowicielstwa, początkowo nawet nie pomyślała o takich zabiegach. Głupio i naiwnie, bo przecież w takim miejscu niczego nie mogła być pewną.
- Jestem Jocelyn – przedstawiła się, licząc na to samo ze strony nieznajomej, bo głupio było myśleć o niej „kobieta”. – Czy to zaklęcie coś wykazało? – spytała ją jeszcze, przyglądając jej się kątem oka; wiedziała o obronie przed czarną magią wystarczająco, żeby wiedzieć, co to za zaklęcie i do czego służyło. Dopiero po jego rzuceniu przez nieznajomą zdała sobie w pełni sprawę, że „przygody” na statku mogły wcale nie być końcem, a także za pomostem mogły czaić się zagrożenia. Mimowolnie poczuła lęk, ale... Musiała iść dalej, tak jak wszyscy. Mimo obaw stawiała kolejne kroki, zmierzając z innymi w stronę schodków.
Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.
Nie wiem czy moja pomoc była konieczna, ale nie mam nic przeciwko - skoro przecież nie kosztuje mnie to wiele wysiłku. Łapię więc ciemnowłosą kobietę (Mia), pomagając jej utrzymać się na pomoście. Czuję się dobrze, że prawie wszyscy stoją już na stałym gruncie, a przynajmniej tak mi się wydaje, bo nie pamiętam wszystkich pasażerów. Zaczyna mi jednak doskwierać znaczący chłód, czuję, że powietrze oziębia się i przechodzi smrodem ryb. Tego zapachu mam już zupełnie dość, mógłbym nigdy więcej już go nie poczuć i z pewnością moje życie stałoby się o wiele lepsze. Dostrzegam kolejną osobę, która skacze i jej także się to udaje, zaczynam więc powoli sądzić, że to już wszyscy. A jeśli ktoś został na pokładzie to ewidentnie ma problem. Mgła gęstnieje i powoli tracę widoczność, choć nigdy przecież nie narzekałem na problemy z oczami.
Chwytam spojrzenie stalowych oczu nieznajomej, trochę kłopocząc się w głowie, jak długo już ją tak nazywam. Nie dane jest mi jednak poznać jej imienia, przynajmniej na razie - słyszę tylko krótkie słowa podziękowania, których nawet się nie spodziewałem. Kiwam nieznacznie głową.
- Ależ nie ma za co - rzucam tylko krótko i cicho.
Puszczam gdzieś w niepamięć trochę zbyt dużą ilość nerwów, z jaką się cofa. Jest w niej coś zaskakująco przyciągającego, może w jej wyjątkowych szarych oczach, może w otulającej jej niczym tajemnica, czerni włosów. Wracam jednak na ziemię, a raczej na pomost i od razu uderza mnie sytuacja w której się znajdujemy. To nie jest dobra chwila na rozpraszanie się. Słowa jeszcze innej nieznajomej (Salome) brzmią bardzo rozsądnie. Powoli odczuwam spływające po mnie krople deszczu i płaszcz nasiąkający wilgocią, choć z początku nic z tych rzeczy nie stanowiło dla mnie przeszkody.
- Stanie w miejscu z pewnością nie przysporzy nam niczego dobrego - zgadzam się z przedmówcami. - Nie jestem jednak pewien, czy w ogóle przyjdzie nam spotkać tajemniczą panią Fancourt.
Głośno wyjawiam swoje myśli, choć w moim głosie nie brzmią jakieś szczególnie widoczne emocje. Może powinienem czuć strach lub chociaż zmartwienie, a jednak moment ten wydaje się jakby wyrwany z czasu i sam nie do końca wiem co mam robić. W końcu również decyduję się na podążenie za grupą, ruszając miarowym krokiem za czterema kobietami i półlobrzymem. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić co jeszcze może mnie czekać. Czyżby biurokracja zabiła całą moją wyobraźnię, czy to może po prostu coś w istocie nieprawdopodobnego? Czy to słowo wciąż istniało jednak w obecnej rzeczywistości?
Chwytam spojrzenie stalowych oczu nieznajomej, trochę kłopocząc się w głowie, jak długo już ją tak nazywam. Nie dane jest mi jednak poznać jej imienia, przynajmniej na razie - słyszę tylko krótkie słowa podziękowania, których nawet się nie spodziewałem. Kiwam nieznacznie głową.
- Ależ nie ma za co - rzucam tylko krótko i cicho.
Puszczam gdzieś w niepamięć trochę zbyt dużą ilość nerwów, z jaką się cofa. Jest w niej coś zaskakująco przyciągającego, może w jej wyjątkowych szarych oczach, może w otulającej jej niczym tajemnica, czerni włosów. Wracam jednak na ziemię, a raczej na pomost i od razu uderza mnie sytuacja w której się znajdujemy. To nie jest dobra chwila na rozpraszanie się. Słowa jeszcze innej nieznajomej (Salome) brzmią bardzo rozsądnie. Powoli odczuwam spływające po mnie krople deszczu i płaszcz nasiąkający wilgocią, choć z początku nic z tych rzeczy nie stanowiło dla mnie przeszkody.
- Stanie w miejscu z pewnością nie przysporzy nam niczego dobrego - zgadzam się z przedmówcami. - Nie jestem jednak pewien, czy w ogóle przyjdzie nam spotkać tajemniczą panią Fancourt.
Głośno wyjawiam swoje myśli, choć w moim głosie nie brzmią jakieś szczególnie widoczne emocje. Może powinienem czuć strach lub chociaż zmartwienie, a jednak moment ten wydaje się jakby wyrwany z czasu i sam nie do końca wiem co mam robić. W końcu również decyduję się na podążenie za grupą, ruszając miarowym krokiem za czterema kobietami i półlobrzymem. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić co jeszcze może mnie czekać. Czyżby biurokracja zabiła całą moją wyobraźnię, czy to może po prostu coś w istocie nieprawdopodobnego? Czy to słowo wciąż istniało jednak w obecnej rzeczywistości?
Let's stay lost on our way home
Alastair Nott
Zawód : Urzędnik Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Hell is empty and all the devils are here
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Pewnie tak, dobrze że… – jak on do diaska się nazywał? Nie przypominała sobie by komukolwiek się tu przedstawiała. Słyszała co prawda kilka imion za plecami, jednak szachowanie tą wiedzą i przypinanie im na oślep etykietek w obecnych warunkach byłoby tylko niezwykle udaną próbą ośmieszenia się. Ogden, dobrze myślała? – Dobrze, że ten niezwykle utalentowany czarodziej jest z nami.
Posłała w kierunku Oliego promienny uśmiech, bowiem i jemu była wdzięczna za to jak ładnie sprostał narzuconemu mu zadaniu. Pomyślał o innych, chociaż może lepiej by nie poznawała jego motywów. Nie raźnym i nie pewnym krokiem ruszyła przed siebie, wyprzedzona jedynie zaklęciem Mii. Podstawy obrony przed czarną magią były jej znane, jednak do głowy by jej nie przyszło doszukiwać się tu czarnomagicznej obecności. Och, była troszeczkę nieostrożna, jednak świadomość że ktoś pomyślał za nią uspokoiła ją na chwilę. Gdy półolbrzym zrównał z nią kroku, grzmiąc swym głosem rubaszne zaczepki, Despiau westchnęła cicho, obdarzając go kolejnym uśmiechem. Jak widać ratowanie topielca było mieczem obosiecznym. Pomogła jemu, jednocześnie sprowadzając sobie na głowę jego uwagę. Nie narzekała, w żadnym razie. Jako rasowy magizoolog z rodowodem wykorzystała ten fakt na własną korzyść, pilnie studiując zachowanie swojego nowego znajomego. W końcu widać było, że płynie w nim krew olbrzymów. Takiego wzrostu, takich bicepsów i takiej postury nie zdobywało się od tak, na wiosennych festynach w kopaniu gnomów na czas. – Salome. Możesz mówić mi Salome, bo tak mam na imię. – Dobyła różdżki, gdy naszły ją wątpliwości. Oli był miły, nie miała powodów by mu i teraz nie pomagać. Jednak użytkowanie magii nastręczało jej ostatnio wielu problemów. Wciąż pamiętała jak chciała rozbroić niewinnego dzieciaka, a w efekcie sama podupadła na sile. Przeniosła spojrzenie na mężczyznę, na jego papierosa i w końcu na pozostałych, którzy, zdawało się, poszli w ich kroki i to dość dosłownie. Wymieniła spojrzenia z Pandorą, jak gdyby szukając w jej twarzy aprobaty do użycia czarów. Na Merlina, była przecież czarownicą, nie mugolem. Trwało to ledwie sekundę, jednak sama świadomość że miała jakiekolwiek wątpliwości ją przygniotła. Suszenie Ogdena nie miało większego sensu skoro i tak padał deszcz, a nie sądziła by była w stanie go powstrzymać. Niech chociaż będzie w stanie zaspokoić swój nikotynowy głód, bo rozdrażniony półolbrzym to niebezpieczny półolbrzym, a tego nie chciała doświadczać. Koniec końców była najbliżej i pierwsza oberwałaby jego niezadowoleniem. Dotarli aż do podnóża schodów.
- Evanesco – mruknęła cicho, kierując koniec różdżki na trzymanego w dłoni Oliego smętnego, mokrego papierosa. Przysługiwać się ludzkości można było na kilka sposobów i tego zamierzała się trzymać. Oby zaowocował.
Posłała w kierunku Oliego promienny uśmiech, bowiem i jemu była wdzięczna za to jak ładnie sprostał narzuconemu mu zadaniu. Pomyślał o innych, chociaż może lepiej by nie poznawała jego motywów. Nie raźnym i nie pewnym krokiem ruszyła przed siebie, wyprzedzona jedynie zaklęciem Mii. Podstawy obrony przed czarną magią były jej znane, jednak do głowy by jej nie przyszło doszukiwać się tu czarnomagicznej obecności. Och, była troszeczkę nieostrożna, jednak świadomość że ktoś pomyślał za nią uspokoiła ją na chwilę. Gdy półolbrzym zrównał z nią kroku, grzmiąc swym głosem rubaszne zaczepki, Despiau westchnęła cicho, obdarzając go kolejnym uśmiechem. Jak widać ratowanie topielca było mieczem obosiecznym. Pomogła jemu, jednocześnie sprowadzając sobie na głowę jego uwagę. Nie narzekała, w żadnym razie. Jako rasowy magizoolog z rodowodem wykorzystała ten fakt na własną korzyść, pilnie studiując zachowanie swojego nowego znajomego. W końcu widać było, że płynie w nim krew olbrzymów. Takiego wzrostu, takich bicepsów i takiej postury nie zdobywało się od tak, na wiosennych festynach w kopaniu gnomów na czas. – Salome. Możesz mówić mi Salome, bo tak mam na imię. – Dobyła różdżki, gdy naszły ją wątpliwości. Oli był miły, nie miała powodów by mu i teraz nie pomagać. Jednak użytkowanie magii nastręczało jej ostatnio wielu problemów. Wciąż pamiętała jak chciała rozbroić niewinnego dzieciaka, a w efekcie sama podupadła na sile. Przeniosła spojrzenie na mężczyznę, na jego papierosa i w końcu na pozostałych, którzy, zdawało się, poszli w ich kroki i to dość dosłownie. Wymieniła spojrzenia z Pandorą, jak gdyby szukając w jej twarzy aprobaty do użycia czarów. Na Merlina, była przecież czarownicą, nie mugolem. Trwało to ledwie sekundę, jednak sama świadomość że miała jakiekolwiek wątpliwości ją przygniotła. Suszenie Ogdena nie miało większego sensu skoro i tak padał deszcz, a nie sądziła by była w stanie go powstrzymać. Niech chociaż będzie w stanie zaspokoić swój nikotynowy głód, bo rozdrażniony półolbrzym to niebezpieczny półolbrzym, a tego nie chciała doświadczać. Koniec końców była najbliżej i pierwsza oberwałaby jego niezadowoleniem. Dotarli aż do podnóża schodów.
- Evanesco – mruknęła cicho, kierując koniec różdżki na trzymanego w dłoni Oliego smętnego, mokrego papierosa. Przysługiwać się ludzkości można było na kilka sposobów i tego zamierzała się trzymać. Oby zaowocował.
make me
believe
Salome Despiau
Zawód : Magizoolog stacjonarny, pretendentka do nagrody Darwina
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
When I walking brother don't you forget
It ain't often you'll ever find a friend
It ain't often you'll ever find a friend
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przystań
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent