Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent
Przystań
AutorWiadomość
First topic message reminder :
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Przystań
Niewielka przystań miesząca się w miasteczku portowym to główne miejsce spacerów mieszkańców. Można tu wynająć drewnianą łódkę ze sternikiem, ale marynarze niechętnie wpuszczają na swoje wody żółtodziobów. Najpiękniejsze są tu wschody oraz zachody słońca. Na pomoście czas chętnie spędzają rodziny z małym dziećmi, również mugolskie, urządzając tu pikniki. W tym miejscu nie wolno się kąpać, a nad porządkiem czuwa zawsze jakiś wilk morski. Prawdziwy relaks można poczuć na jednej z ławek znajdujących się niedaleko brzegu. Kilka z nich skrytych jest w cieniu, pozwalając schronić ciało przed ostrym słońcem. Zieleń oraz szum wody odpręży nawet najbardziej zestresowanego człowieka. W oddali można obserwować statki towarowe kursujące między Anglią a innymi krajami.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Sierpień musiał uznać za wyjątkowo spokojny miesiąc. Nie obyło się bez wytrąceni z równowagi szlacheckiego świata dzięki Festiwalowi Lata u Prewettów, lecz nikt nie spodziewał się pojednania, a czarne owce rzadko kiedy nawracały się na właściwą ścieżkę. Wszystko przebiegało więc zgodnie z planem. Planem, który zakładał bierność. Jednak Morgothowi brakowało mu działania, które odżyło w nim w lipcu, gdy tropił Gregorowicza i gdy tworzył inferiusy. Narzeczeństwo wprowadziło zmiany, lecz Yaxley widział je aktualnie jako sprzyjające braku wskazanych aktywności. Dlatego właśnie wizja udania się na naprawę anomalii, na chociażby spróbowanie wprowadzenia w nich zmian wydała mu się wyjątkowo kusząca. Nie chciał wciągać w to Cynerica, który jako żonaty mężczyzna miał inne obowiązki na głowie; napisanie do Lupusa wydawało mu się więc oczywiste, lecz spisując słowa skierowane ku kuzynowi, zawahał się. Już i tak Black był zajęty uzdrawianiem. Trzecią opcją był Quentin. Chociaż nie byli spokrewnieni, nie byli równocześnie bliskimi znajomymi, Morgoth widział w Burke'u odpowiedniego kompana do towarzystwa w tym przedsięwzięciu. Musieli zresztą zacieśniać więzy jako, że sojuszników wcale nie przybywało. Nie pamiętał, kiedy ostatnim razem był w okolicy przystani. Być może nigdy, bo nie bywał szczególnie często w Kent. Teraz się to zmieniło - praca w rezerwacie Rosierów związała go z tym miejscem, chociaż wciąż nie potrafił zapomnieć o podopiecznych zostawionych w Peak District. Tamtejsze zaufanie budował latami; aktualnie zaczynał od zera. Nie mógł jednak narzekać na brak zajęć, skoro powierzono mu pieczę nad żywą skamieliną ocaloną z wyspy Wight. Póki co obywało się bez większych komplikacji, lecz nie ekscytował się. Trzymał rękę na pulsie.
Pojawiając się na terenie patrolowanym przez Oddział Kontroli Magicznej, miał jedynie mgliste pojęcie o tym, co mieli tu spotkać. Nie pasjonował się żeglarstwem, woda nie była jego żywiołem, dlatego podobne doprecyzowanie pozostawił swojemu towarzyszowi. Podejrzewał, że wkrótce miał wiedzieć więcej o morzu, które kojarzyło mu się z Marine. Był ciekaw. Wpierw jednak musiał stanąć czoła szalejącej burzy, która kręciła się dokoła serca anomalii. Nie było prosto przejść dalej, ale gdy się to udało, razem z Quentinem mogli dostrzec górę lodową. A więc plotki okazały się prawdziwe... Jednak nie to najbardziej zwracało uwagę. Syreny, a właściwie istoty o szarej skórze siedziały na białej, lodowej skale i śpiewały, obserwując wszystko i wszystkich dokoła siebie. Wiadomym było, że planowały ściągnąć ku sobie każdego śmiałka, dlatego jedynym wyjściem było uciszenie ich wszystkich. Z dłonią zaciśniętą na różdżce Morgoth postąpił krok w przód, by wycelować w stwory. - Silencio - rzucił, wiedząc, że możliwość anomalii w tym miejscu szalenie wzrastała.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Morgoth Yaxley' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 1
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 1
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Morgoth nie miał tej nocy szczęścia. Przygotował się pieczołowicie do próby naprawy anomalii, ale skumulowana w tym przerażającym miejscu magia okazała się silniejsza, niebezpieczna, nieprzewidywalna. Lodowata bryza chłostała twarz czarodziejów, którzy po pokonaniu rozszalałych wód znaleźli się w bezpośredniej bliskości góry lodowej, lśniącej w półmroku złowrogą łuną - na tyle jasną, by bez problemu zauważyć spoczywające na niej kobiety. Nie piękne, nie zwodnicze; pokryte poszarzałą, odpadającą łuską o oczach upodabniających je do nagich manekinów.
Morgoth uniósł różdżkę, chcąc uciszyć przeklęte istoty, ale w momencie, w którym inkantacja Silencio wybrzmiała do końca, poczuł okropną słabość. Gorąca krew spłynęła z nozdrzy i kącików ust a dziwny prąd przeszedł rękę wiodącą, znacząc ją sinymi plamami, mocniejszymi z każdą chwilą. Yaxley odczuł zawroty głowy, potwornie zbladł, z trudem nabierał oddechu. Sinica zaatakowała go na dobre, a choroba genetyczna nie ułatwiała radzenia sobie z chorobą. Szlachcic zachwiał się gwałtownie, lecz nie był to koniec pecha - nieuciszone syreny zaczęły śpiewać coraz głośniej, ich głosy były odstręczające, ale Morgoth uważał inaczej. Zwiedziony słodkimi tonami ruszył przez statek i niewiele myśląc skoczył do wody. Tracił rozum, nie baczył na próby zatrzymania i zdrowy rozsądek. Nagle oszpecone anomalią syreny wydawały mu się najpiękniejszymi kobietami pod słońcem i zrobiłby wszystko, by do nich dopłynąć. Woda wlewała mu się do ust, przeszywało go zimno, ale i tak próbował dostać się do nęcących go kobiet - przyprawiających towarzyszącego go lorda o potworny ból głowy, uniemożliwiający szybką reakcję.
| ST otrząśnięcia się z czaru syren wynosi 60, do rzutu doliczany jest bonus wynikający z biegłości odporności psychicznej. Jeśli Morgothowi nie uda się pozbyć uroku w ciągu 2 postów, ponownie zainterweniuje Mistrz Gry.
Quentin może pomóc wyłowić Morgotha z wody (odpowiednim zaklęciem lub podżeglowaniem ku Yaxleyowi - ST opanowania statku i pomocy człowiekowi za burtą wynosi 40, doliczany jest bonus z biegłości żeglarstwa).
Morgoth uniósł różdżkę, chcąc uciszyć przeklęte istoty, ale w momencie, w którym inkantacja Silencio wybrzmiała do końca, poczuł okropną słabość. Gorąca krew spłynęła z nozdrzy i kącików ust a dziwny prąd przeszedł rękę wiodącą, znacząc ją sinymi plamami, mocniejszymi z każdą chwilą. Yaxley odczuł zawroty głowy, potwornie zbladł, z trudem nabierał oddechu. Sinica zaatakowała go na dobre, a choroba genetyczna nie ułatwiała radzenia sobie z chorobą. Szlachcic zachwiał się gwałtownie, lecz nie był to koniec pecha - nieuciszone syreny zaczęły śpiewać coraz głośniej, ich głosy były odstręczające, ale Morgoth uważał inaczej. Zwiedziony słodkimi tonami ruszył przez statek i niewiele myśląc skoczył do wody. Tracił rozum, nie baczył na próby zatrzymania i zdrowy rozsądek. Nagle oszpecone anomalią syreny wydawały mu się najpiękniejszymi kobietami pod słońcem i zrobiłby wszystko, by do nich dopłynąć. Woda wlewała mu się do ust, przeszywało go zimno, ale i tak próbował dostać się do nęcących go kobiet - przyprawiających towarzyszącego go lorda o potworny ból głowy, uniemożliwiający szybką reakcję.
| ST otrząśnięcia się z czaru syren wynosi 60, do rzutu doliczany jest bonus wynikający z biegłości odporności psychicznej. Jeśli Morgothowi nie uda się pozbyć uroku w ciągu 2 postów, ponownie zainterweniuje Mistrz Gry.
Quentin może pomóc wyłowić Morgotha z wody (odpowiednim zaklęciem lub podżeglowaniem ku Yaxleyowi - ST opanowania statku i pomocy człowiekowi za burtą wynosi 40, doliczany jest bonus z biegłości żeglarstwa).
Nie jestem przekonany do biegania po nowopowstających anomaliach. Nie dlatego, że nie chcę przysłużyć się sprawie Czarnego Pana, a dlatego, że jestem przede wszystkim naukowcem. Słabowitym, bez większych umiejętności. Raczej nieprzydatny w obliczu okiełznania szalejącej magii, której nie umiałbym sprostać. Jednak prośba Morgotha nie może zostać zbagatelizowana. Tak, budowanie trwałych sojuszy jest niezwykle ważne w obliczu klęski, przed jaką stoimy. Już wiem, że naprawa tych wszystkich miejsc skażonych odchyleniami magicznymi jest bez sensu, ale w pewien sposób dzięki nim rośniemy w siłę, dlatego daję się przekonać, że to dobry pomysł. Że powinienem tam się udać chociażby dla samego towarzystwa, dla zacieśniania więzów, dla samego istnienia. Decyduję się na to i nie spodziewam się, że nasza wspólna wyprawa okaże się fiaskiem od początku do końca.
Witam się z mężczyzną po dotarciu do Dover. Kiedyś bywałem tutaj nadzwyczaj często, gdy jeszcze wydawało mi się, że mam poważne zamiary względem lady Rosier, ale to dawne dzieje. Przyjaźń nie przetrwała próby czasu, a ona odpłynęła w siną dal w objęcia Francji i nie mieliśmy ze sobą kontaktu. Może tam wyszła za jednego z francuskich kuzynów, ciężko orzec. Nie interesuje mnie to już, tak po prawdzie. Mam swoje życie, które staram się układać według siebie, chociaż wciąż w tej mojej egzystencji nadrzędną rolę sprawuje wuj lord Alaric. W każdym razie z chęcią popodziwiałbym to miejsce i pokontemplował to, jak mocno zmieniło się ono od mojej ostatniej wizyty, ale nie mam na to czasu. Trzeba działać.
Czekam spokojnie na swoją kolej, aż będę mógł spróbować rzucić zaklęcie, ale coś idzie zdecydowanie nie tak kiedy wiązka uroku wydobywa się z końca różdżki Śmierciożercy. Nie wygląda on najlepiej, te krwawe wybroczyny i blada twarz. Mam ochotę spytać o to, co się dzieje, ale nim jestem w stanie to zrobić, Yaxley rzuca się w zimną, morską toń próbując dotrzeć do paskudnych, poszarzałych syren mamiących ohydnym głosem. Niewiele myśląc postanawiam go dogonić, ale naturalnie nie siłą moich mięśni, a statkiem. Usiłuję podżeglować trochę do niego, żeby stamtąd wciągnąć go na pokład. Dalej nie wiem co będę musiał zrobić, może przywiązać go do masztu, ale nad tym się teraz nie zastanawiam. Biorę stery w swoje ręce, chociaż nigdy tego nie robiłem, żeglarstwo znam od strony teoretycznej, praktycznej tylko w niewielkim stopniu. Ale może to wystarczy, żeby po prostu podpłynąć do mężczyzny za burtą.
Witam się z mężczyzną po dotarciu do Dover. Kiedyś bywałem tutaj nadzwyczaj często, gdy jeszcze wydawało mi się, że mam poważne zamiary względem lady Rosier, ale to dawne dzieje. Przyjaźń nie przetrwała próby czasu, a ona odpłynęła w siną dal w objęcia Francji i nie mieliśmy ze sobą kontaktu. Może tam wyszła za jednego z francuskich kuzynów, ciężko orzec. Nie interesuje mnie to już, tak po prawdzie. Mam swoje życie, które staram się układać według siebie, chociaż wciąż w tej mojej egzystencji nadrzędną rolę sprawuje wuj lord Alaric. W każdym razie z chęcią popodziwiałbym to miejsce i pokontemplował to, jak mocno zmieniło się ono od mojej ostatniej wizyty, ale nie mam na to czasu. Trzeba działać.
Czekam spokojnie na swoją kolej, aż będę mógł spróbować rzucić zaklęcie, ale coś idzie zdecydowanie nie tak kiedy wiązka uroku wydobywa się z końca różdżki Śmierciożercy. Nie wygląda on najlepiej, te krwawe wybroczyny i blada twarz. Mam ochotę spytać o to, co się dzieje, ale nim jestem w stanie to zrobić, Yaxley rzuca się w zimną, morską toń próbując dotrzeć do paskudnych, poszarzałych syren mamiących ohydnym głosem. Niewiele myśląc postanawiam go dogonić, ale naturalnie nie siłą moich mięśni, a statkiem. Usiłuję podżeglować trochę do niego, żeby stamtąd wciągnąć go na pokład. Dalej nie wiem co będę musiał zrobić, może przywiązać go do masztu, ale nad tym się teraz nie zastanawiam. Biorę stery w swoje ręce, chociaż nigdy tego nie robiłem, żeglarstwo znam od strony teoretycznej, praktycznej tylko w niewielkim stopniu. Ale może to wystarczy, żeby po prostu podpłynąć do mężczyzny za burtą.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Quentin Burke' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 13
'k100' : 13
Magia była parszywa, lecz i on nie popisał się żadnym talentem, próbując włożyć całą koncentrację w jedno zaklęcie przeciwko istotom, których nie znosił. Brak kontroli nad sobą, nad swoim umysłem jawiło mu się jako coś druzgoczącego i jeśli miałby wskazać jeden z najgorszych koszmarów, wyglądałby właśnie w ten sposób. Jak to się więc stało? Anomalie, kompletny brak szczęścia i szalejąca dokoła czysta magia były obezwładniające i przejmowały inicjatywę nawet nad tymi, którzy chronili własne myśli i sądzili, że nigdy nie dosięgnie ich podobna sytuacja. Mylił się i miał zapamiętać ten moment jeszcze na długo. Jeśli miał się z tego transu wybudzić, wiedziałby, że kolejna lekcja pokory miała zostać brutalnie przyswojona. Ale w tamtym momencie, zaraz po rzuceniu feralnego silencio, nie myślał o niczym innym jak tylko o głosach dudniących niesamowicie w jego głowie. Całkowicie odsunął wcześniejsze idee, myśli od siebie, zapomniał po co się tu znalazł i pieczołowicie zbudował ścianę między swoim codziennym ja, a tym kim stał się w tamtym momencie. Nie dość, że poczuł uderzenie anomalii w postaci znanych sobie objawów sinicy, zaczął tracić zmysły. Sinica nie zniknęła, lecz najwidoczniej miała się utrzymać już na stałe, a w połączeniu z klątwą Ondyny stawały go pod progiem wzmożonego ryzyka, z którego miał sobie zdać sprawę dopiero później. Silne osłabienie uginające kolana trwało jednak tylko moment, gdy coś innego przykuło jego uwagę. Statek wcale nie wydawał mu się przerażający, strasznie zdeformowane syreny stały się swoimi przeciwieństwami, a trzaski i wrzaski nabrały dla niego wyjątkowo nowego znaczenia. Takiego, którego nie można było określić słowami w żaden sposób. Czuł się jak Odys, który zapragnął zrozumieć sens opowieści o morskich istotach i przekonać się na własnej skórze jak brzmiał ich śpiew. Tylko że Yaxleya nie ograniczały żadne sznury. Mgła. Chciał iść tylko do przodu, przedzierać się przez wodę. Dalej. Do przodu.
|odp. psych. II
|odp. psych. II
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Morgoth Yaxley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 67
'k100' : 67
Znów próbuję podpłynąć
Jednak praktyczne manewrowanie statkiem okazuje się być trudniejsze niż przypuszczałem. Kiedy patrzyłem na załogę podczas tych wszystkich podróży to sądziłem, że nie ma nic skomplikowanego w kręceniu sterem czy wydawaniem komend dotyczących żagli i umasztowienia. Okazuje się, że to tak pięknie wygląda jedynie w teorii. Dlatego pomimo prób nie udaje mi się dotrzeć do zatwardziałego w pływaniu w zimnej wodzie Morgotha. Okręt jest ciężki i mało zwrotny, dlatego moje starania nie przynoszą oczekiwanych rezultatów. Płynę gdzieś w bok nie do końca orientując się dlaczego to się dzieje wbrew mojej woli. Nie chcę się jednak poddawać, nie wtedy, gdy szturmują nas syreny. To dziwne, że jeszcze nie wskoczyłem za Śmierciożercą lubując się w ohydnych głosach tych maszkar, ale to musi mieć związek z różdżką oraz unoszącej się wokół anomalii. To ona musiała sprawić, że z niezrozumiałych dla mnie przyczyn głos karykaturalnych istot wodnych brzmi jak coś, do czego chce się biec. Czy raczej płynąc. Wzdycham nad własną ułomnością, po czym znów próbuję podpłynąć. Nie wiedząc jeszcze, że Yaxley odzyskał już pełnię władz umysłowych, chociaż brzmi to co najmniej dziwnie.
Chwytam za ster, manewrując nim pieczołowicie i starannie. Twardo trzymam się na nogach i z całych sił staram się skoncentrować na zadaniu. To nie może być aż tak trudne, skoro mnóstwo magicznych marynarzy pływa po światowych wodach i nie wszyscy nazywają się Travers. Więc to musi świadczyć o tym, że ta umiejętność jest wyuczalna, nie zaś wiedzą tajemną. Oddycham spokojnie, usiłując wyrównać oddech i podpłynąć do Morgotha. Muszę go wyciągnąć, bo nie wiadomo czy nie dostanie zaraz hipotermii od tej przeklętej, zimnej wody. W końcu w pobliżu jest lodowa góra, więc pływanie w takich warunkach musi mrozić krew i to dość dosłownie. Zatem wyłowienie delikwenta z czeluści wielkiego błękitu musi być na ten czas sprawą priorytetową. Dajesz, statek, jeszcze trochę, na pewno uda ci się znaleźć tuż obok i podjąć akcję ratunkową.
Jednak praktyczne manewrowanie statkiem okazuje się być trudniejsze niż przypuszczałem. Kiedy patrzyłem na załogę podczas tych wszystkich podróży to sądziłem, że nie ma nic skomplikowanego w kręceniu sterem czy wydawaniem komend dotyczących żagli i umasztowienia. Okazuje się, że to tak pięknie wygląda jedynie w teorii. Dlatego pomimo prób nie udaje mi się dotrzeć do zatwardziałego w pływaniu w zimnej wodzie Morgotha. Okręt jest ciężki i mało zwrotny, dlatego moje starania nie przynoszą oczekiwanych rezultatów. Płynę gdzieś w bok nie do końca orientując się dlaczego to się dzieje wbrew mojej woli. Nie chcę się jednak poddawać, nie wtedy, gdy szturmują nas syreny. To dziwne, że jeszcze nie wskoczyłem za Śmierciożercą lubując się w ohydnych głosach tych maszkar, ale to musi mieć związek z różdżką oraz unoszącej się wokół anomalii. To ona musiała sprawić, że z niezrozumiałych dla mnie przyczyn głos karykaturalnych istot wodnych brzmi jak coś, do czego chce się biec. Czy raczej płynąc. Wzdycham nad własną ułomnością, po czym znów próbuję podpłynąć. Nie wiedząc jeszcze, że Yaxley odzyskał już pełnię władz umysłowych, chociaż brzmi to co najmniej dziwnie.
Chwytam za ster, manewrując nim pieczołowicie i starannie. Twardo trzymam się na nogach i z całych sił staram się skoncentrować na zadaniu. To nie może być aż tak trudne, skoro mnóstwo magicznych marynarzy pływa po światowych wodach i nie wszyscy nazywają się Travers. Więc to musi świadczyć o tym, że ta umiejętność jest wyuczalna, nie zaś wiedzą tajemną. Oddycham spokojnie, usiłując wyrównać oddech i podpłynąć do Morgotha. Muszę go wyciągnąć, bo nie wiadomo czy nie dostanie zaraz hipotermii od tej przeklętej, zimnej wody. W końcu w pobliżu jest lodowa góra, więc pływanie w takich warunkach musi mrozić krew i to dość dosłownie. Zatem wyłowienie delikwenta z czeluści wielkiego błękitu musi być na ten czas sprawą priorytetową. Dajesz, statek, jeszcze trochę, na pewno uda ci się znaleźć tuż obok i podjąć akcję ratunkową.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Quentin Burke' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 92
'k100' : 92
Nie wiedział, co się dokładnie działo, lecz w jednej chwili poczuł jak śpiew zmienił się w przeciągłe wycie, a on nie mógł zrobić nic innego jak zakryć dłońmi uszy, byle tylko nie zwariować. Ściana dziwnego amoku zniknęła, a zamiast niej pojawiła się paskudna rzeczywistość niespętanej anomalii. I woda szalejąca dokoła, która nie pozwalała swobodnie unosić się na swojej powierzchni. Zacisnął palce na różdżce, chowając ją ostatkiem sił bezpieczną w rękawie płaszcza i obrócił się z trudem, szukając miejsca, które byłoby bezpieczniejsze niż szalejący żywioł. Chłód i wilgoć atakowały go z każdej strony, a przylepiający się do ciała materiał zaczynał ciągnąć go ku dołowi, chcąc wykończyć. Jeszcze tego brakowało, by syreny, do których tak chętnie jeszcze przed momentem zmierzał, zdecydowały się go dopaść, ale nie zamierzał się na nie oglądać. Nie mógł tracić cennego czasu, bo atak sinicy był okrutnie bolesny i obciążający. Poczuł to dopiero teraz, gdy uwolnił się spod czaru potwornych stworzeń. Widział przed sobą zmierzający w jego kierunku statek, który był jego jedyną nadzieją na wydostanie się z tego chaosu. Nic dziwnego, że Yaxleyowie nienawidzili wód, a woleli stąpać twardo po ziemi. On nie miał być inny. Podpłynął jeszcze parę metrów, by uchwycić się zwisającej liny i mocno zacisnąć na niej prawą dłoń. Wejście na pokład nie było proste - anomalia wciąż szalała, a jego nieudolność wcale nie pomogła jej uspokoić. Gdy opadł na deski, czuł każdy mięsień swojego wymęczonego wysiłkiem ciała, jednak nie mógł zostać tam w nieskończoność. Burke mocował się z wodą i nie mogli zbyt długo poświęcać temu czasu. Morgoth wstał, by zbliżyć się do towarzysza, lecz na jego twarzy nie było widać gniewu czy wyraźnego niepokoju. Zaśmiał się krótko i ochryple, czując zaraz ból spowodowany objawami sinicy, wpadnięcia do lodowatej wody oraz ogólnego psychicznego gwałtu, który został dokonany na jego umyśle. - Wynośmy się stąd - rzucił krótko, wiedząc, że wiatr porwał zapewne jego głos. Skinął porozumiewawczo w stronę swojego towarzysza i nie musiał nic mówić, by wiedzieć, że decyzja o powrocie była przesądzona. Chyba że ktoś jeszcze chciał skoczyć do wody i dać się omotać syrenim śpiewom.
|zt x2
|zt x2
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
| 20 października?
Miałem czas oswoić się z angielską pogodą. I z anomaliami, które ponownie zaczęły negatywnie wpływać na moje zdrowie. Sinica w świecie tak przesyconym czarną magią bardziej dawała mi się we znaki. Otoczony pustkowiami Syberii potrafiłem niemalże o niej zapomnieć. Londyn przywitał mnie jednak swoją doskonale znaną mi aurą mroku, lepkiego i duszącego. Dokładnie takiego samego, jaki zalegał na uliczkach Śmiertelnego Nokturnu, w które zanurzyłem się z satysfakcją, jaką odczuwa się przy powrocie do domu. Dopiero tutaj oddychać mogłem pełną piersią, sycąc się ponurą aurą, którą zdawały się potęgować anomalie. Anglia zawsze była przytłaczająca. Z wiecznie zachmurzonym niebem i deszczem, który padał albo czekał, by spaść, z ludźmi patrzącymi tylko przed siebie, nigdy na tych przechodzących obok, zimna, wilgotna i z nieustającym poczuciem, że za każdym rogiem czai się jakaś tajemnica, której lepiej wcale byłoby nie odkrywać, z cieniami, które zdawały się dominować cały krajobraz. Tutaj poruszanie się w mroku było dziwnie naturalne nawet dla tych, których niczym ćmy przyciągało światło. Tutaj tkwiła też potęga, jakiej nie było nigdzie indziej na świecie. I to także wyczuć można było w angielskim powietrzu. Tym dziwniejszy zdawał mi się powrót do Dover, do Kent, w którym spędziłem całe swoje dzieciństwo. Wtedy nie potrafiłem dostrzec nic wyjątkowego czy dziwnego w świecie, który mnie otaczał. Był jedynym, jaki znałem i wówczas wydawał się dużo prostszy i bezpieczniejszy niż był w rzeczywistości. I nie zmieniło tego mieszkanie w pobliżu smoczego rezerwatu, z którego co rusz dobiegały wieści o tragicznych wypadkach, nie zmieniła tego nawet śmierć rodziców. Dopiero po wyjściu z lochów Tower zrozumiałem, że Anglia wcale nie różniła się tak wiele od swojego więzienia. Mówią, że nigdy nie jest za późno na naukę.
Nie jestem specjalnie sentymentalny, nie wzruszało mnie wracanie do korzeni. Byłem z Tristanem w samym rezerwacie naprawić jedną anomalię, z synem mojego przyjaciela zagłębiłem się w doskonale znane mi z dzieciństwa szlaki, które badałem wspólnie z bratem, z ojcem, z Corentinem. Bardziej ironiczne niż wzruszające było, że wracałem do Dover naprawić inną anomalię, z innym mężczyzną, z synem innego przyjaciela z młodości. Nie znałem Caelana nawet w połowie tak jak powinienem. Zdawałem sobie sprawę z faktu, że ojcem chrzestnym nie byłem wcale lepszym niż ojcem znikając na cały okres dorastania z życia chłopca, którym miałem się opiekować. Niespecjalnie satysfakcjonowało mnie zrzucanie winy za moją nieobecność na pobyt w Tower. Nie żebym uważał, że to przeze mnie prawo w świecie, w którym żyliśmy faworyzowało mało warte śmieci i dawało im możliwość narzucenia swojej woli tym, którzy powinni byli rządzić. W dalszym ciągu powodowało to zimną wściekłość gdzieś pod skórą, budziło nienawiść, która jako jedyna dotrzymywała mi towarzystwa w trakcie pobytu w więzieniu. Żal jednak, jaki powodowała myśl, że przegapiłem tyle lat życia moich synów, że nie mogłem stać się kimś dla nich ważnym, potrafił stłumić nawet najsilniejsze uczucia. Patrzenie na Caelana wyzwalało podobne uczucia - był kolejnym dorosłym mężczyzną, którego zapamiętałem jako małego chłopca. Teraz miał swoją rodzinę, o którą się troszczył, swoje problemy, które nie były już związane z podawanym na śniadanie kleikiem i własne przekonania. Te w tym momencie zdawały mi się jedyną wspólną rzeczą, jaka jeszcze nas łączyła.
- Naprawdę, syreny? - Nie ukrywałem kpiny, gdy po przywitaniu się z Goylem ruszyliśmy zrobić porządek z anomalią. Nie chodziło o to, że bagatelizowałem ryzyko, wiedziałem lepiej, żeby nie ignorować potęgi czarnej magii, która zawładnęła Anglią. Syreny jednak uwodzące śpiewem nieostrożnych żeglarzy brzmiały jak jedna z opowieści, którymi raczyła mnie matka przed snem. - Ostatnio w okolicach anomalii można natknąć się na Zakon Feniksa, gdyby okazało się, że odejście stąd będzie najbezpieczniejszym wyjściem, chcę żebyś właśnie to zrobił - zwróciłem się do mężczyzny już w pełnie poważnie. Mogłem ulotnić się zewsząd korzystając z możliwości przemiany w czarną mgłę. Goyle nie miał tego luksusu. Potyczka, jaką stoczyliśmy wspólnie z Sigrun była wspaniałą nauczką, nie zamierzałem ponownie dopuścić do podobnej sytuacji, nie mogłem zostawić Caelana na pastwę losu. Dlatego wyciągnąłem Smoczą Łzę i przekazałem marynarzowi. Nie była to wymarzona forma ucieczki, ale zdecydowanie mogła zwiększyć jego szanse, szczególnie, gdy mądrze ją wykorzysta.
- Silencio! - skierowałem różdżkę na śpiewające istoty, gdy znaleźliśmy się wystarczająco blisko. Robiłem to nieco niechętnie, ich głosy były bowiem iście magnetyzujące i zdecydowanie zachęcały do dalszego wsłuchiwania się. Muzyka była moją słabością, lubiłem słuchać. Jednocześnie zachowałem jednak świadomy umysł i doskonale wiedziałem, co oznacza poddanie się pokusie podążenia za śpiewem. Spojrzałem badawczo na Caelana mając nadzieję, że i on będzie trzeźwo myślał. Na wszelki wypadek zanim opuściłem Nokturn, by wypełniać wolę naszego Pana, wziąłem ze sobą kilka eliksirów, które już raz uratowały mi życie. I tak oto miałem ze sobą Smoczą Łzę, obecnie już w posiadaniu Caelana, eliksir ochronny, jedną porcję garota i uspokajającego, wszystkie już w posiadaniu moim.
Miałem czas oswoić się z angielską pogodą. I z anomaliami, które ponownie zaczęły negatywnie wpływać na moje zdrowie. Sinica w świecie tak przesyconym czarną magią bardziej dawała mi się we znaki. Otoczony pustkowiami Syberii potrafiłem niemalże o niej zapomnieć. Londyn przywitał mnie jednak swoją doskonale znaną mi aurą mroku, lepkiego i duszącego. Dokładnie takiego samego, jaki zalegał na uliczkach Śmiertelnego Nokturnu, w które zanurzyłem się z satysfakcją, jaką odczuwa się przy powrocie do domu. Dopiero tutaj oddychać mogłem pełną piersią, sycąc się ponurą aurą, którą zdawały się potęgować anomalie. Anglia zawsze była przytłaczająca. Z wiecznie zachmurzonym niebem i deszczem, który padał albo czekał, by spaść, z ludźmi patrzącymi tylko przed siebie, nigdy na tych przechodzących obok, zimna, wilgotna i z nieustającym poczuciem, że za każdym rogiem czai się jakaś tajemnica, której lepiej wcale byłoby nie odkrywać, z cieniami, które zdawały się dominować cały krajobraz. Tutaj poruszanie się w mroku było dziwnie naturalne nawet dla tych, których niczym ćmy przyciągało światło. Tutaj tkwiła też potęga, jakiej nie było nigdzie indziej na świecie. I to także wyczuć można było w angielskim powietrzu. Tym dziwniejszy zdawał mi się powrót do Dover, do Kent, w którym spędziłem całe swoje dzieciństwo. Wtedy nie potrafiłem dostrzec nic wyjątkowego czy dziwnego w świecie, który mnie otaczał. Był jedynym, jaki znałem i wówczas wydawał się dużo prostszy i bezpieczniejszy niż był w rzeczywistości. I nie zmieniło tego mieszkanie w pobliżu smoczego rezerwatu, z którego co rusz dobiegały wieści o tragicznych wypadkach, nie zmieniła tego nawet śmierć rodziców. Dopiero po wyjściu z lochów Tower zrozumiałem, że Anglia wcale nie różniła się tak wiele od swojego więzienia. Mówią, że nigdy nie jest za późno na naukę.
Nie jestem specjalnie sentymentalny, nie wzruszało mnie wracanie do korzeni. Byłem z Tristanem w samym rezerwacie naprawić jedną anomalię, z synem mojego przyjaciela zagłębiłem się w doskonale znane mi z dzieciństwa szlaki, które badałem wspólnie z bratem, z ojcem, z Corentinem. Bardziej ironiczne niż wzruszające było, że wracałem do Dover naprawić inną anomalię, z innym mężczyzną, z synem innego przyjaciela z młodości. Nie znałem Caelana nawet w połowie tak jak powinienem. Zdawałem sobie sprawę z faktu, że ojcem chrzestnym nie byłem wcale lepszym niż ojcem znikając na cały okres dorastania z życia chłopca, którym miałem się opiekować. Niespecjalnie satysfakcjonowało mnie zrzucanie winy za moją nieobecność na pobyt w Tower. Nie żebym uważał, że to przeze mnie prawo w świecie, w którym żyliśmy faworyzowało mało warte śmieci i dawało im możliwość narzucenia swojej woli tym, którzy powinni byli rządzić. W dalszym ciągu powodowało to zimną wściekłość gdzieś pod skórą, budziło nienawiść, która jako jedyna dotrzymywała mi towarzystwa w trakcie pobytu w więzieniu. Żal jednak, jaki powodowała myśl, że przegapiłem tyle lat życia moich synów, że nie mogłem stać się kimś dla nich ważnym, potrafił stłumić nawet najsilniejsze uczucia. Patrzenie na Caelana wyzwalało podobne uczucia - był kolejnym dorosłym mężczyzną, którego zapamiętałem jako małego chłopca. Teraz miał swoją rodzinę, o którą się troszczył, swoje problemy, które nie były już związane z podawanym na śniadanie kleikiem i własne przekonania. Te w tym momencie zdawały mi się jedyną wspólną rzeczą, jaka jeszcze nas łączyła.
- Naprawdę, syreny? - Nie ukrywałem kpiny, gdy po przywitaniu się z Goylem ruszyliśmy zrobić porządek z anomalią. Nie chodziło o to, że bagatelizowałem ryzyko, wiedziałem lepiej, żeby nie ignorować potęgi czarnej magii, która zawładnęła Anglią. Syreny jednak uwodzące śpiewem nieostrożnych żeglarzy brzmiały jak jedna z opowieści, którymi raczyła mnie matka przed snem. - Ostatnio w okolicach anomalii można natknąć się na Zakon Feniksa, gdyby okazało się, że odejście stąd będzie najbezpieczniejszym wyjściem, chcę żebyś właśnie to zrobił - zwróciłem się do mężczyzny już w pełnie poważnie. Mogłem ulotnić się zewsząd korzystając z możliwości przemiany w czarną mgłę. Goyle nie miał tego luksusu. Potyczka, jaką stoczyliśmy wspólnie z Sigrun była wspaniałą nauczką, nie zamierzałem ponownie dopuścić do podobnej sytuacji, nie mogłem zostawić Caelana na pastwę losu. Dlatego wyciągnąłem Smoczą Łzę i przekazałem marynarzowi. Nie była to wymarzona forma ucieczki, ale zdecydowanie mogła zwiększyć jego szanse, szczególnie, gdy mądrze ją wykorzysta.
- Silencio! - skierowałem różdżkę na śpiewające istoty, gdy znaleźliśmy się wystarczająco blisko. Robiłem to nieco niechętnie, ich głosy były bowiem iście magnetyzujące i zdecydowanie zachęcały do dalszego wsłuchiwania się. Muzyka była moją słabością, lubiłem słuchać. Jednocześnie zachowałem jednak świadomy umysł i doskonale wiedziałem, co oznacza poddanie się pokusie podążenia za śpiewem. Spojrzałem badawczo na Caelana mając nadzieję, że i on będzie trzeźwo myślał. Na wszelki wypadek zanim opuściłem Nokturn, by wypełniać wolę naszego Pana, wziąłem ze sobą kilka eliksirów, które już raz uratowały mi życie. I tak oto miałem ze sobą Smoczą Łzę, obecnie już w posiadaniu Caelana, eliksir ochronny, jedną porcję garota i uspokajającego, wszystkie już w posiadaniu moim.
Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss. The abyss gazes also into you.
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Ignotus Mulciber' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 61
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 61
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
| 7 października (by wyrobić się przed eventami)
Tak jak obiecał sobie na wrześniowym spotkaniu Rycerzy, tak też planował uczynić - szukał okazji do naprawy objętych anomaliami miejsc, by wspomóc ich sprawę, ale też zapracować na wzmocnienie swej różdżki w omówiony przez jednostkę badawczą sposób. Nie miał jeszcze okazji stawać w szranki z przedstawicielami Zakonu, o którym tyle mówili, wiedział jednak, że jeśli już do tego dojdzie, każda pomoc czy każde możliwe wzmocnienie okażą się na wagę złota.
Zarówno on, jak i jego załoga, doskonale pamiętali ten fragment morza, nad którym wisiały ciężkie burzowe chmury - choć byli tu już długie tygodnie temu, to wciąż nie zdołał ich rozwiać żaden wiatr. I nie zdoła, dopóki nie uda im się okiełznać szalejącej tam magii. Odczuwał swego rodzaju ulgę, że tym razem nie towarzyszyła mu kobieta - a jak wiadomo nie od dzisiaj, kobieta na pokładzie przynosi pecha. Miast tego miał zmagać się z tą przeklętą anomalią w towarzystwie starszego Mulcibera, Śmierciożercy, który niejedno już widział i z niejednym się mierzył.
Było w tym coś dziwnego, jednak ojciec potwierdzał jego słowa - Ignotus zaiste był jego ojcem chrzestnym. Wydawało mu się to nierzeczywiste, mało prawdopodobne, wszak nie miał z nim kontaktu przez całe życie, nie było jednak powodu, by doszukiwać się tutaj kłamstwa. Daleko mu było do wzruszenia; rewelację tę przyjął ze stoickim spokojem, na swój sposób jednak ciesząc się z okazji do naprawienia zerwanej więzi. Mógł się od niego wiele nauczyć, mógł też wykorzystać tę znajomość w sprawach prywatnych, nie związanych z działalnością Rycerzy.
Nim wypłynęli na otwarte morze, Caelan dopilnował, by załoga przygotowała liny, którymi mieli się poprzywiązywać do masztów; nie miał zamiaru ryzykować, że ktoś wypadnie za burtę i zniknie w morskiej toni bez śladu. Kiedy już zmierzali ku rysującej się na horyzoncie anomalii, opowiedział Ignotusowi o swej poprzedniej - nieudanej - próbie okiełznania szalejącej na morzu magii.
- Syreny - potwierdził cicho, burkliwie, w głowie układając już plan działania, analizując co mogliby zrobić lepiej niż w trakcie wyprawy z Rookwood. - Wypaczone przez anomalię. Brzydkie. Zwodnicze - kontynuował bez entuzjazmu. I choć Goyle nie miał problemu z panowaniem nad swą mimiką, nad kontrolowaniem swych emocji, to dało się zauważyć, że wizja ponownego podpłynięcia do tychże syren nie napawała go radością.
Spojrzał na Mulcibera, gdy ten wspomniał o możliwej potyczce i zaoferował mu eliksir, który miałby pomóc w ucieczce; czy na pewno tego chciał? Odwrotu? Mimo wszystko, Caelan nie miał zamiaru oponować. Żadna z przytoczonych na spotkaniu opowieści nie skończyła się wygraną Rycerzy, zaś pojedynkowanie się na szalejącym morzu, w pobliżu anomalii, było wysoce ryzykowne.
- W porządku. Tak zrobię - przytaknął i schował Smoczą Łzę do kieszeni płaszcza. Następnie ruszył na obchód po pokładzie, przekrzykując wzmagający się wiatr, wydając kolejne rozkazy. Dopilnował, by każdy - również Ignotus - obwiązał się swoją liną. Następnie zajął miejsce z boku żaglowca, gdzie wypatrywał wśród siekącego deszczu tych spaczonych syren, których przeklęta pieśń odbijała się już echem wśród fal. Usłyszał jak jego towarzysz skutecznie uciszył jedną z nich, teraz nadeszła jego kolej.
- Silencio! - krzyknął kierując swą różdżkę ku tej, która wciąż śpiewała, która wciąż próbowała mieszać im w głowach. Ta wyprawa musiała mieć sens.
Tak jak obiecał sobie na wrześniowym spotkaniu Rycerzy, tak też planował uczynić - szukał okazji do naprawy objętych anomaliami miejsc, by wspomóc ich sprawę, ale też zapracować na wzmocnienie swej różdżki w omówiony przez jednostkę badawczą sposób. Nie miał jeszcze okazji stawać w szranki z przedstawicielami Zakonu, o którym tyle mówili, wiedział jednak, że jeśli już do tego dojdzie, każda pomoc czy każde możliwe wzmocnienie okażą się na wagę złota.
Zarówno on, jak i jego załoga, doskonale pamiętali ten fragment morza, nad którym wisiały ciężkie burzowe chmury - choć byli tu już długie tygodnie temu, to wciąż nie zdołał ich rozwiać żaden wiatr. I nie zdoła, dopóki nie uda im się okiełznać szalejącej tam magii. Odczuwał swego rodzaju ulgę, że tym razem nie towarzyszyła mu kobieta - a jak wiadomo nie od dzisiaj, kobieta na pokładzie przynosi pecha. Miast tego miał zmagać się z tą przeklętą anomalią w towarzystwie starszego Mulcibera, Śmierciożercy, który niejedno już widział i z niejednym się mierzył.
Było w tym coś dziwnego, jednak ojciec potwierdzał jego słowa - Ignotus zaiste był jego ojcem chrzestnym. Wydawało mu się to nierzeczywiste, mało prawdopodobne, wszak nie miał z nim kontaktu przez całe życie, nie było jednak powodu, by doszukiwać się tutaj kłamstwa. Daleko mu było do wzruszenia; rewelację tę przyjął ze stoickim spokojem, na swój sposób jednak ciesząc się z okazji do naprawienia zerwanej więzi. Mógł się od niego wiele nauczyć, mógł też wykorzystać tę znajomość w sprawach prywatnych, nie związanych z działalnością Rycerzy.
Nim wypłynęli na otwarte morze, Caelan dopilnował, by załoga przygotowała liny, którymi mieli się poprzywiązywać do masztów; nie miał zamiaru ryzykować, że ktoś wypadnie za burtę i zniknie w morskiej toni bez śladu. Kiedy już zmierzali ku rysującej się na horyzoncie anomalii, opowiedział Ignotusowi o swej poprzedniej - nieudanej - próbie okiełznania szalejącej na morzu magii.
- Syreny - potwierdził cicho, burkliwie, w głowie układając już plan działania, analizując co mogliby zrobić lepiej niż w trakcie wyprawy z Rookwood. - Wypaczone przez anomalię. Brzydkie. Zwodnicze - kontynuował bez entuzjazmu. I choć Goyle nie miał problemu z panowaniem nad swą mimiką, nad kontrolowaniem swych emocji, to dało się zauważyć, że wizja ponownego podpłynięcia do tychże syren nie napawała go radością.
Spojrzał na Mulcibera, gdy ten wspomniał o możliwej potyczce i zaoferował mu eliksir, który miałby pomóc w ucieczce; czy na pewno tego chciał? Odwrotu? Mimo wszystko, Caelan nie miał zamiaru oponować. Żadna z przytoczonych na spotkaniu opowieści nie skończyła się wygraną Rycerzy, zaś pojedynkowanie się na szalejącym morzu, w pobliżu anomalii, było wysoce ryzykowne.
- W porządku. Tak zrobię - przytaknął i schował Smoczą Łzę do kieszeni płaszcza. Następnie ruszył na obchód po pokładzie, przekrzykując wzmagający się wiatr, wydając kolejne rozkazy. Dopilnował, by każdy - również Ignotus - obwiązał się swoją liną. Następnie zajął miejsce z boku żaglowca, gdzie wypatrywał wśród siekącego deszczu tych spaczonych syren, których przeklęta pieśń odbijała się już echem wśród fal. Usłyszał jak jego towarzysz skutecznie uciszył jedną z nich, teraz nadeszła jego kolej.
- Silencio! - krzyknął kierując swą różdżkę ku tej, która wciąż śpiewała, która wciąż próbowała mieszać im w głowach. Ta wyprawa musiała mieć sens.
paint me as a villain
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Caelan Goyle' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 69
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 69
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Nie żeglowałem w swoim życiu zbyt wiele. Wystarczająco, by wiedzieć, jakim uczuciem jest kołysanie się ziemi pod nogami i po zejściu odczuwać zawroty głowy, wystarczająco, by nauczyć się, że jak ktoś krzyczy przechył należy łapać się najbliżej wiszącej liny, a jeszcze lepiej jakiegoś solidniejszego fragmentu konstrukcji, wystarczająco, żeby wiedzieć, iż nie jest to moja ulubiona forma transportu. Zdałem się całkowicie na Caelana, jeśli chodziło o dotarcie do syren, nie miałem zielonego pojęcia, jak sterować okrętem na morzu, za co ciągnąć i w którą stronę kręcić. Nie zdziwiłem się nawet specjalnie, gdy rozbrzmiał kapitański rozkaz obwiązania się liną. Musiał być w tym jakiś cel.
- Miejmy nadzieję, że tym razem dopisze nam więcej szczęścia - odparłem na opowieść Goyle'a w której opisał swoją poprzednią, nieudaną próbę okiełznania anomalii. Rookwood miała w sobie najwyraźniej coś, za czym anomalie nie przepadały. Nie żebym specjalnie się im dziwił, Sigrun łatwo przychodziło wzbudzanie ostrożności, żeby nie powiedzieć niechęci, gdy tego chciała. Nasza przygoda z naprawą nie skończyła się wszak wcale lepiej. Ale oszczędziłem Caelanowi opowieści zawierającej w sobie niepowodzenie, aurorów, rudzielców i nadchodzący Azkaban. A może raczej, oszczędziłem tego sobie, istniały przyjemniejsze rzeczy niż wracanie myślami wciąż do przerażającego więzienia i dementorów. Przytaknąłem na potwierdzenie Goyle'a dotyczące syren, nie spodziewałem się raczej, że powitają nas z otwartymi ramionami, ale wypaczenie czarna magią sprawiało, że miałem jeszcze mniej chęci, by poznawać je bliżej. Na szczęście oba nasze zaklęcia zadziałały. Czego dowiedziałem się jedynie po milknącym śpiewie. Wraz z promieniem silencio uciekającym z mojej różdżki, straciłem zdolność widzenia. Krótki atak paniki ścisnął mi gardło w żelaznym uchwycie zanim zdałem sobie sprawę, że jest to jedynie przejściowa słabość, która czasem towarzyszy anomaliom. Znałem jej działanie aż nazbyt dobrze. Starając się uspokoić oddech przymknąłem oczy czekając aż odzyskam wzrok. Miałem chwilę, by przemyśleć, co powinniśmy zrobić w razie ataku. Nie byłem specjalistą w bitwach morskich, ale pojedynków z Zakonem stoczyłem dostatecznie wiele, by wiedzieć, że niektórych jego członków należy się obawiać. Chociaż znając ironię losu, największe prawdopodobieństwo wskazywało, że trafię na Selwyna. Tak czy inaczej Caelan musiał mieć szansę na uniknięcie zaklęć mogących zamknąć go w więzieniu śladem Burke'a czy Rookwood. I niewiele miało tu do rzeczy, że był moim chrześniakiem. Choć fakt ten raczej utwierdzał mnie w przekonaniu, by zadziałać prewencyjnie dopóki była jeszcze po temu okazja.
Gdy otworzyłem oczy, syreny otwierały usta, z których nie wydawał się żaden dźwięk, a sytuacja wydawała się nawet opanowana. Pozostało nam opanowanie anomalii. Sięgnąłem ponownie po różdżkę skupiając się na przepływającej wokół magii próbując zapanować nad nią, wchłonąć i nagiąć do własnej woli. Tak, jak nauczył nas wszystkich Czarny Pan.
|metoda rycerzy
- Miejmy nadzieję, że tym razem dopisze nam więcej szczęścia - odparłem na opowieść Goyle'a w której opisał swoją poprzednią, nieudaną próbę okiełznania anomalii. Rookwood miała w sobie najwyraźniej coś, za czym anomalie nie przepadały. Nie żebym specjalnie się im dziwił, Sigrun łatwo przychodziło wzbudzanie ostrożności, żeby nie powiedzieć niechęci, gdy tego chciała. Nasza przygoda z naprawą nie skończyła się wszak wcale lepiej. Ale oszczędziłem Caelanowi opowieści zawierającej w sobie niepowodzenie, aurorów, rudzielców i nadchodzący Azkaban. A może raczej, oszczędziłem tego sobie, istniały przyjemniejsze rzeczy niż wracanie myślami wciąż do przerażającego więzienia i dementorów. Przytaknąłem na potwierdzenie Goyle'a dotyczące syren, nie spodziewałem się raczej, że powitają nas z otwartymi ramionami, ale wypaczenie czarna magią sprawiało, że miałem jeszcze mniej chęci, by poznawać je bliżej. Na szczęście oba nasze zaklęcia zadziałały. Czego dowiedziałem się jedynie po milknącym śpiewie. Wraz z promieniem silencio uciekającym z mojej różdżki, straciłem zdolność widzenia. Krótki atak paniki ścisnął mi gardło w żelaznym uchwycie zanim zdałem sobie sprawę, że jest to jedynie przejściowa słabość, która czasem towarzyszy anomaliom. Znałem jej działanie aż nazbyt dobrze. Starając się uspokoić oddech przymknąłem oczy czekając aż odzyskam wzrok. Miałem chwilę, by przemyśleć, co powinniśmy zrobić w razie ataku. Nie byłem specjalistą w bitwach morskich, ale pojedynków z Zakonem stoczyłem dostatecznie wiele, by wiedzieć, że niektórych jego członków należy się obawiać. Chociaż znając ironię losu, największe prawdopodobieństwo wskazywało, że trafię na Selwyna. Tak czy inaczej Caelan musiał mieć szansę na uniknięcie zaklęć mogących zamknąć go w więzieniu śladem Burke'a czy Rookwood. I niewiele miało tu do rzeczy, że był moim chrześniakiem. Choć fakt ten raczej utwierdzał mnie w przekonaniu, by zadziałać prewencyjnie dopóki była jeszcze po temu okazja.
Gdy otworzyłem oczy, syreny otwierały usta, z których nie wydawał się żaden dźwięk, a sytuacja wydawała się nawet opanowana. Pozostało nam opanowanie anomalii. Sięgnąłem ponownie po różdżkę skupiając się na przepływającej wokół magii próbując zapanować nad nią, wchłonąć i nagiąć do własnej woli. Tak, jak nauczył nas wszystkich Czarny Pan.
|metoda rycerzy
Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss. The abyss gazes also into you.
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Przystań
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent