Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent
Przystań
AutorWiadomość
First topic message reminder :
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Przystań
Niewielka przystań miesząca się w miasteczku portowym to główne miejsce spacerów mieszkańców. Można tu wynająć drewnianą łódkę ze sternikiem, ale marynarze niechętnie wpuszczają na swoje wody żółtodziobów. Najpiękniejsze są tu wschody oraz zachody słońca. Na pomoście czas chętnie spędzają rodziny z małym dziećmi, również mugolskie, urządzając tu pikniki. W tym miejscu nie wolno się kąpać, a nad porządkiem czuwa zawsze jakiś wilk morski. Prawdziwy relaks można poczuć na jednej z ławek znajdujących się niedaleko brzegu. Kilka z nich skrytych jest w cieniu, pozwalając schronić ciało przed ostrym słońcem. Zieleń oraz szum wody odpręży nawet najbardziej zestresowanego człowieka. W oddali można obserwować statki towarowe kursujące między Anglią a innymi krajami.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
[bylobrzydkobedzieladnie]
The member 'Ignotus Mulciber' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 29
'k100' : 29
Obawiał się, że skończy się to tak, jak ostatnio. Że uda im się uciszyć tylko jedną z syren, druga zaś będzie kontynuować swą przerażającą pieśń, czym zmusi ich do ucieczki. Kiedy jednak wypowiedział inkantację wybranego zaklęcia, a promień pomknął w kierunku jednej z syren, nagle zrobiło się cicho. A przynajmniej na tyle cicho, na ile może być na rozszalałym morzu. Wiatr nadal dął z niesamowitą siłą, fale nadal obijały się o kadłub żaglowca, jednak pieśń, która mogła przyczynić się do ich upadku, urwała się.
Caelan obejrzał się za siebie poszukując wzrokiem Ignotusa; udało im się. Nie mogli jednak jeszcze świętować, najtrudniejsza część naprawiania anomalii była przed nimi, zaś bujająca się bez przerwy łajba wcale nie pomagała w skupieniu się. Powoli, ostrożnie ruszył w kierunku masztu, by złapać się go lewą ręką - wolał teraz nie stać blisko krawędzi, by przypadkiem nie wylecieć za burtę. Wiedział, że jego załoga nie pozostawiłaby go na pastwę żywiołu, nie wątpił w ich lojalność - nie chciał jednak sprawdzać, jak lodowata była woda o tej porze roku. Powiódł dookoła wzrokiem, próbując dojrzeć coś wśród siekącego deszczu i ciemnych burzowych chmur, nie dostrzegał jednak żadnej innej łajby, która mogłaby im zagrozić. Dobrze - atrakcji mieli już pod dostatkiem, nie potrzebowali do tego bitwy morskiej z Zakonnikami.
- Teraz! - krzyknął w stronę Mulcibera, mając nadzieję, że ten go usłyszy. Musieli okiełznać anomalię nim ich zaklęcie przestanie działać; kiedy syreny znów podejmą swą zwodniczą pieśń, będzie za późno.
Wzmocnił uścisk na linie okalającej maszt, próbując utrzymać się w pionie, i wyciągnął przed siebie dłoń, która kurczowo ściskała różdżkę. Zamknął oczy ignorując deszcz, wiatr, pokrzykiwania załogi. Zaczął wyobrażać sobie, jak pulsująca, gęsta magia, która kłębiła się wokół zajmowanej przez syreny góry lodowej, zostaje przez nich okiełznana - jak powoli zmniejsza swe rozmiary, aż w końcu całkowicie poddaje się ich woli. Wierzył, że im się uda, tak samo, jak udało się z uciszeniem tych wyblakłych syren. Byli zdeterminowani, nie brakowało im siły, zaś dla Goyle'a była to już również kwestia honoru - chciał się na coś przydać, chciał w końcu okiełznać jakąś anomalię.
Caelan obejrzał się za siebie poszukując wzrokiem Ignotusa; udało im się. Nie mogli jednak jeszcze świętować, najtrudniejsza część naprawiania anomalii była przed nimi, zaś bujająca się bez przerwy łajba wcale nie pomagała w skupieniu się. Powoli, ostrożnie ruszył w kierunku masztu, by złapać się go lewą ręką - wolał teraz nie stać blisko krawędzi, by przypadkiem nie wylecieć za burtę. Wiedział, że jego załoga nie pozostawiłaby go na pastwę żywiołu, nie wątpił w ich lojalność - nie chciał jednak sprawdzać, jak lodowata była woda o tej porze roku. Powiódł dookoła wzrokiem, próbując dojrzeć coś wśród siekącego deszczu i ciemnych burzowych chmur, nie dostrzegał jednak żadnej innej łajby, która mogłaby im zagrozić. Dobrze - atrakcji mieli już pod dostatkiem, nie potrzebowali do tego bitwy morskiej z Zakonnikami.
- Teraz! - krzyknął w stronę Mulcibera, mając nadzieję, że ten go usłyszy. Musieli okiełznać anomalię nim ich zaklęcie przestanie działać; kiedy syreny znów podejmą swą zwodniczą pieśń, będzie za późno.
Wzmocnił uścisk na linie okalającej maszt, próbując utrzymać się w pionie, i wyciągnął przed siebie dłoń, która kurczowo ściskała różdżkę. Zamknął oczy ignorując deszcz, wiatr, pokrzykiwania załogi. Zaczął wyobrażać sobie, jak pulsująca, gęsta magia, która kłębiła się wokół zajmowanej przez syreny góry lodowej, zostaje przez nich okiełznana - jak powoli zmniejsza swe rozmiary, aż w końcu całkowicie poddaje się ich woli. Wierzył, że im się uda, tak samo, jak udało się z uciszeniem tych wyblakłych syren. Byli zdeterminowani, nie brakowało im siły, zaś dla Goyle'a była to już również kwestia honoru - chciał się na coś przydać, chciał w końcu okiełznać jakąś anomalię.
paint me as a villain
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Caelan Goyle' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 99
'k100' : 99
Czułem płynącą przeze mnie magię, której muzyka, mógłbym przysiąc, że ją słyszę, zdawała się bardziej pociągająca niż syreni śpiew. To była melodia potęgi i nieograniczonej wręcz siły, którą wraz z Caelanem, wspólnie, naginaliśmy do naszej woli. Anomalia potulnie podporządkowywała się naszym różdżkom zachowując się tak, jak tego od niej chcieliśmy. Przez chwilę, jaką zajęło nam normowanie magii, przestałem czuć nawet bujanie pokładu, siła, jaką napełniała mnie w tym momencie anomalia była uczuciem, które pozwalało przenosić góry. Dlatego z opóźnieniem zdałem sobie sprawę z tego, że coś jest nie tak, że wzburzone morze stało się bardziej niż niespokojne, że góra lodowa, której zdecydowanie nie powinna tu być, zaczęła nagle zatapiać się wywołując potężny sztorm, który wzmagała siła anomalii. Wciąż przywiązany do statku spróbowałem rozeznać się w tym, co mógłbym zrobić. Chyba tylko dzięki nadzwyczajnie rozwiniętej spostrzegawczości w porę ujrzałem, że syreny, które jeszcze chwilę wcześniej próbowały zwieść nas na manowce teraz zdawały się nam pomagać. W takim wypadku mogłem złapać ster i spróbować nim skręcić, nawet odrobinę, żeby skierować statek ku spokojniejszym wodom. Miałem najbliżej i wyglądało na to, że Goyle nie da rady mnie uprzedzić wciąż jeszcze kończący swoją część ujarzmiania anomalii. Nie miałem czasu na rozważanie tego, jak głupi był to pomysł, ale szybko odwinąłem się z liny i złapałem za koło steru ciągnąc je do siebie i zagryzając zęby. Naprawdę nie miałem pojęcia o żeglarstwie. Najwięcej, co miałem z nim wspólnego to bycie ojcem chrzestnym żeglarza. Nie było to wcale wiele. Z drugiej strony nie mogło to przecież być wcale takie trudne, kiedy w sterowaniu pomagały mi syreny, które przecież z pływaniem radzić powinny sobie wybitnie. Miałem tylko nadzieję, że nie pokieruję nas na żadne skały, które zniszczyłyby cały okręt. Byłoby to naprawdę przykre pojednanie z chrześniakiem.
|brak biegłości
|brak biegłości
Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss. The abyss gazes also into you.
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Ignotus Mulciber' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 22
'k100' : 22
I w końcu udało się. Wyraźnie odczuł jak wyobrażenie stawało się rzeczywistością - magia poddawała się ich woli, wypełniając przy tym ciała niesamowitą, niemalże ekstatyczną siłą. Caelan nie zorientował się nawet kiedy dokładnie góra lodowa zaczęła znikać pod taflą wody, zaś pogoda uległa znacznej zmianie. Choć kilkukrotnie otwierał oczy na sekundę czy dwie, to wciąż wolał trzymać je zamknięte, delektować się odczuciem, rzeczywistością, którą udało im się wykreować. Syreny przestały wyglądać na zdeformowane, na ich obliczach malowała się wdzięczność. I choć anomalia została okiełznana, to wciąż groziło im niebezpieczeństwo - musieli uciekać przed sztormem. Dla Goyle'a nie było to nic wielkiego, już nie raz i nie dwa musiał radzić sobie w naprawdę kiepskich warunkach pogodowych, by jakoś doprowadzić rodzinną łajbę do brzegu, ufał też swojej załodze, nie od dziś znał tych wilków morskich.
Po jakimś czasie - nie był pewien, ile tak stał, jak długo upijał się mocą - otworzył w końcu oczy, wsparł się o maszt i rozejrzał dookoła, próbując jak najszybciej rozeznać się w sytuacji. Krzyki majtków stawały się coraz wyraźniejsze, tak samo zresztą obraz, który miał przed oczami; Ignotus zmierzał w stronę steru, musiał zdawać sobie sprawę z tego, że powinni się stąd zbierać. On zaś nie miał pojęcia, na ile Mulciber znał się na żegludze - tak naprawdę wiedział o nim naprawdę mało, pewnym mógł być jedynie jego poglądów. Dlatego też ruszył w jego kierunku, wciąż nie odwiązując od siebie liny, by nieco skorygować obrany przez niego kurs. Rozglądał się też za sternikiem, który przecież powinien stać na straży i ratować ich w tego typu momentach. W końcu dojrzał go o kilka metrów dalej, leżącego na plecach, podnoszonego przez bosmana. Przekrzyczał wiatr, przekrzyczał załogę, a w końcu dopilnował, by odpowiedni człowiek zajął odpowiednie stanowisko. Później zajął się Ignotusem, który odwiązał już swą linę, czym zwiększał ryzyko wypadnięcia za burtę - to samo uczynił ze swoim zabezpieczeniem, po czym odprowadził go pod pokład, gdzie było względnie bezpiecznie. Sam nie został tam jednak długo; prędko wrócił do swej załogi, by razem stawić czoła zagrażającemu im sztormowi. Ufał, że im się uda; wciąż pamiętał siłę, którą napełniła go szalejąca magia. Nie było dla niego teraz rzeczy niemożliwych.
| żeglarstwo III
Po jakimś czasie - nie był pewien, ile tak stał, jak długo upijał się mocą - otworzył w końcu oczy, wsparł się o maszt i rozejrzał dookoła, próbując jak najszybciej rozeznać się w sytuacji. Krzyki majtków stawały się coraz wyraźniejsze, tak samo zresztą obraz, który miał przed oczami; Ignotus zmierzał w stronę steru, musiał zdawać sobie sprawę z tego, że powinni się stąd zbierać. On zaś nie miał pojęcia, na ile Mulciber znał się na żegludze - tak naprawdę wiedział o nim naprawdę mało, pewnym mógł być jedynie jego poglądów. Dlatego też ruszył w jego kierunku, wciąż nie odwiązując od siebie liny, by nieco skorygować obrany przez niego kurs. Rozglądał się też za sternikiem, który przecież powinien stać na straży i ratować ich w tego typu momentach. W końcu dojrzał go o kilka metrów dalej, leżącego na plecach, podnoszonego przez bosmana. Przekrzyczał wiatr, przekrzyczał załogę, a w końcu dopilnował, by odpowiedni człowiek zajął odpowiednie stanowisko. Później zajął się Ignotusem, który odwiązał już swą linę, czym zwiększał ryzyko wypadnięcia za burtę - to samo uczynił ze swoim zabezpieczeniem, po czym odprowadził go pod pokład, gdzie było względnie bezpiecznie. Sam nie został tam jednak długo; prędko wrócił do swej załogi, by razem stawić czoła zagrażającemu im sztormowi. Ufał, że im się uda; wciąż pamiętał siłę, którą napełniła go szalejąca magia. Nie było dla niego teraz rzeczy niemożliwych.
| żeglarstwo III
paint me as a villain
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Caelan Goyle' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 89
'k100' : 89
Od tej pory to ustabilizowane za pomocą czarnej magii miejsce staje się terenem sprzyjającym rzucaniem czarów przez wszystkich Rycerzy Walpurgii. Sukces zagwarantował wszystkim poplecznikom Czarnego Pana bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców podczas kolejnych gier w tej lokacji. Zostanie wam to zapamiętane.
| Możecie kontynuować rozgrywkę.
| Możecie kontynuować rozgrywkę.
Z ulgą, o której jednak nikomu nie powiedziałem przyjąłem zarządzanie Caelana na statku. Nie miałem o żegludze żadnego pojęcia, nie wiedziałem nawet, czemu ktoś wpadł na genialny pomysł umieszczania steru na samym tyle, zamiast z przodu, skąd dużo lepiej widać rozciągającą się przed okrętem przestrzeń. Tym lepiej, że sterowaniem ostatecznie zajął się ktoś kompetentny. Bowiem o sobie z pewnością tego nie mogłem powiedzieć. Dopiero bezpieczny pod pokładem mogłem docenić nasz trud, który w pełni się opłacił. Kolejna anomalia została zgodnie z poleceniem naszego Pana ujarzmiona i zamknięta. Wciąż pamiętałem wspaniałe uczucie mocy, które towarzyszyło naszemu zapanowaniu nad rozszalałą magią. Czy podobną przyjemność sprawia okiełznanie żagli, gdy zrywa je sztorm? Jeśli tak, potrafiłem zrozumieć, dlaczego Goyle nie zrezygnował z pływania po świecie na rodzinnym żaglowcu.
- Jestem pod wrażeniem - uśmiechnąłem się lekko, gdy statek zdawał się uspokajać i nie groziło mi nagłe przelecenie z jednego jego boku na drugi, gdy targani wiatrem i falami próbowaliśmy się oddalić od miejsca, w którym jeszcze chwilę wcześniej szalała anomalia, od miejsca, w którym magia wciąż zdawała się mieć wiele do powiedzenia. Sprawność Goyle'a jako kapitana była absolutnie niezaprzeczalna i owszem, budziła mój podziw. Nie zamierzałem jednak komplementować jego biegłości w pociąganiu za sznurki i kręcenia kółkiem steru. I to nie dlatego, że nie doceniałem jego umiejętności, ale niewiele o nich wiedziałem. Wystarczająco, by zrobiły wrażenie na laiku, ale zdecydowanie za mało, żebym potrafił powiedzieć o jego zdolnościach coś, co nie zabrzmiałoby idiotycznie. Nie siliłem się więc na fałszywą uprzejmość, nie musiałem i z tej komfortowej pozycji postanowiłem skorzystać. O sprawności magicznej wiedziałem jednak o wiele więcej. Miałem przyjemność oglądać najzdolniejszych obecnie czarnoksiężników, widziałem popisy Czarnego Pana, bez wątpienia wyjątkowe. I choć Caelanowi do Lorda Voldemorta brakowało wiele, nie dyskredytowało go to w żadnym stopniu, nie znałem innego czarodzieja zdolnego mierzyć się z człowiekiem, któremu służyliśmy. Odłożyłem też ckliwe pochwały zaczynające się od "ojciec musi być z ciebie dumny", a kończące na "żałuję, że nie poznaliśmy się wcześniej". Zamiast tego przyjrzałem się Goyle'owi uważnie. Wspólna naprawa anomalii pozwoliła mi go poznać w pewnym stopniu, ale wciąż byliśmy sobie w gruncie rzeczy całkowicie obcymi ludźmi. Nie było jednak dobrych pytań, które pozwoliłyby sztucznie nadrobić trzydzieści lat utraconego życia. Co jednak nie sprawiało, że nie byłem przynajmniej odrobinę ciekaw.
- Jeśli to nie tajemnica, co cię przyciągnęło do Rycerzy, Caelanie? - Każdy w organizacji miał swoje powody. Często różne. Jeśli chodziło o Goyle'a, chciałem wiedzieć, czy faktycznie był mężczyzną, jakim zdawał się być, czy może, jak i wielu innych, szukał ochrony, jaką gwarantowało bycie Jego sługą. Nie każdy wszak zostawał Rycerzem ze względu na ideę, a raczej nie dla każdego to ona była najważniejsza. Tak długo, jak Czarny Pan tego nie kwestionował, nie miałem nic przeciwko. Jednakże dużo mówiło to o człowieku, który wstąpił w szeregi popleczników Lorda Voldemorta.
- Jestem pod wrażeniem - uśmiechnąłem się lekko, gdy statek zdawał się uspokajać i nie groziło mi nagłe przelecenie z jednego jego boku na drugi, gdy targani wiatrem i falami próbowaliśmy się oddalić od miejsca, w którym jeszcze chwilę wcześniej szalała anomalia, od miejsca, w którym magia wciąż zdawała się mieć wiele do powiedzenia. Sprawność Goyle'a jako kapitana była absolutnie niezaprzeczalna i owszem, budziła mój podziw. Nie zamierzałem jednak komplementować jego biegłości w pociąganiu za sznurki i kręcenia kółkiem steru. I to nie dlatego, że nie doceniałem jego umiejętności, ale niewiele o nich wiedziałem. Wystarczająco, by zrobiły wrażenie na laiku, ale zdecydowanie za mało, żebym potrafił powiedzieć o jego zdolnościach coś, co nie zabrzmiałoby idiotycznie. Nie siliłem się więc na fałszywą uprzejmość, nie musiałem i z tej komfortowej pozycji postanowiłem skorzystać. O sprawności magicznej wiedziałem jednak o wiele więcej. Miałem przyjemność oglądać najzdolniejszych obecnie czarnoksiężników, widziałem popisy Czarnego Pana, bez wątpienia wyjątkowe. I choć Caelanowi do Lorda Voldemorta brakowało wiele, nie dyskredytowało go to w żadnym stopniu, nie znałem innego czarodzieja zdolnego mierzyć się z człowiekiem, któremu służyliśmy. Odłożyłem też ckliwe pochwały zaczynające się od "ojciec musi być z ciebie dumny", a kończące na "żałuję, że nie poznaliśmy się wcześniej". Zamiast tego przyjrzałem się Goyle'owi uważnie. Wspólna naprawa anomalii pozwoliła mi go poznać w pewnym stopniu, ale wciąż byliśmy sobie w gruncie rzeczy całkowicie obcymi ludźmi. Nie było jednak dobrych pytań, które pozwoliłyby sztucznie nadrobić trzydzieści lat utraconego życia. Co jednak nie sprawiało, że nie byłem przynajmniej odrobinę ciekaw.
- Jeśli to nie tajemnica, co cię przyciągnęło do Rycerzy, Caelanie? - Każdy w organizacji miał swoje powody. Często różne. Jeśli chodziło o Goyle'a, chciałem wiedzieć, czy faktycznie był mężczyzną, jakim zdawał się być, czy może, jak i wielu innych, szukał ochrony, jaką gwarantowało bycie Jego sługą. Nie każdy wszak zostawał Rycerzem ze względu na ideę, a raczej nie dla każdego to ona była najważniejsza. Tak długo, jak Czarny Pan tego nie kwestionował, nie miałem nic przeciwko. Jednakże dużo mówiło to o człowieku, który wstąpił w szeregi popleczników Lorda Voldemorta.
Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss. The abyss gazes also into you.
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Pozostał na pokładzie dopóki nie upewnił się, że kryzys został zażegnany. Dzięki postawionemu na nogi sternikowi obrali właściwy kurs i śpiesznie oddalali się od miejsca jeszcze do niedawna skażonego anomalią; wiatr wył potępieńczo, deszcz siekł po twarzach, jednak wyglądało na to, że szalejące żywioły stanęły po ich stronie - żagle nie mogły napiąć się już mocniej. Goyle upewnił się, że nikomu nie dolega nic poważniejszego, nic wymagającego natychmiastowej opieki, by następnie sprawdzić stan łajby. W końcu udał się pod pokład, gdzie zostawił jakiś czas temu Mulcibera; wyglądało na to, że i jemu nic nie dolegało, a przynajmniej tak oceniał jego stan na pierwszy rzut oka. Ostatnim razem, kiedy próbował okiełznać tę anomalię w towarzystwie Rookwood, skończył z popękanymi bębenkami usznymi - nie dostrzegał u Śmierciożercy żadnych śladów mogących świadczyć o podobnym urazie.
Skinął krótko głową, gdy Ignotus obdarzył go pochwałą; doceniał te słowa, nie uważał jednak, by dokonał czegoś nadzwyczajnego. Może kiedyś napawałaby go duma, że udało mu się zapanować zarówno nad statkiem, jak i nad jego załogą - teraz jednak była to dla niego normalna kolej rzeczy. Zdziwiłby się, gdyby coś nie poszło zgodnie z planem.
Poprowadził towarzysza dalej, ku swojej kajucie, gdzie mogli zasiąść i napić się czegoś we względnym spokoju. Łączył ich ten sukces, który dla Caelana był szczególnie ważny - wszak była to pierwsza naprawa, której udało mu się dokonać - jednak wciąż byli dla siebie obcymi ludźmi. Mieli wspólny cel, zaś przez obietnicę złożoną Cadmonowi Ignotus był jego ojcem chrzestnym... To jednak niewiele zmieniało.
Spojrzał ku niemu nad szklanką, którą właśnie unosił do ust; uważał, że łyk ulubionego rumu będzie doskonałym dodatkiem do wciąż buzującej adrenaliny. Na jego ustach pojawił się pozbawiony wesołości uśmiech.
- To doskonałe pytanie - odparł po chwili, wciąż smakując alkohol, którym zwilżył sobie wargi. - Odpowiedź nie będzie jednak szczególnie zaskakująca. Poznałem naszego Pana we wschodniej Europie. Już wtedy miałem okazję przekonać się, że posiada on dosyć sprecyzowane poglądy. Że ma wizję, którą chciałby wcielić w życie. I nie zawaha się przed niczym, by tak się stało. - Umilkł na chwilę, gdy powracał myślami do tamtych czasów, gdy znów miał przed oczami tego potężnego czarodzieja, o którego towarzystwie mógł teraz jedynie pomarzyć. Był jednak szczęśliwy - o ile można być szczęśliwym na wojnie - mogąc służyć mu swą różdżką. - Po powrocie do Anglii zrobiłem wszystko, by odnaleźć Rycerzy i zaoferować im swą pomoc. Chciałbym, by moje dzieci dożyły lepszych czasów, Ignotusie - zakończył prosto, zaskakująco szczerze; było w tym coś melancholijnego. Wiedział jednak, że to nie czas i nie miejsce na okazywanie słabości. Tym bardziej, że Mulciber nie zasłużył jeszcze na jego zaufanie.
- A co z tobą? - zapytał w odpowiedzi, popychając ku niemu wypełnioną rumem szklankę. Przyglądał mu się z uwagą, szukając na twarzy towarzysza czegoś, co mogłoby potwierdzić jego słowa lub zadać im kłam.
Skinął krótko głową, gdy Ignotus obdarzył go pochwałą; doceniał te słowa, nie uważał jednak, by dokonał czegoś nadzwyczajnego. Może kiedyś napawałaby go duma, że udało mu się zapanować zarówno nad statkiem, jak i nad jego załogą - teraz jednak była to dla niego normalna kolej rzeczy. Zdziwiłby się, gdyby coś nie poszło zgodnie z planem.
Poprowadził towarzysza dalej, ku swojej kajucie, gdzie mogli zasiąść i napić się czegoś we względnym spokoju. Łączył ich ten sukces, który dla Caelana był szczególnie ważny - wszak była to pierwsza naprawa, której udało mu się dokonać - jednak wciąż byli dla siebie obcymi ludźmi. Mieli wspólny cel, zaś przez obietnicę złożoną Cadmonowi Ignotus był jego ojcem chrzestnym... To jednak niewiele zmieniało.
Spojrzał ku niemu nad szklanką, którą właśnie unosił do ust; uważał, że łyk ulubionego rumu będzie doskonałym dodatkiem do wciąż buzującej adrenaliny. Na jego ustach pojawił się pozbawiony wesołości uśmiech.
- To doskonałe pytanie - odparł po chwili, wciąż smakując alkohol, którym zwilżył sobie wargi. - Odpowiedź nie będzie jednak szczególnie zaskakująca. Poznałem naszego Pana we wschodniej Europie. Już wtedy miałem okazję przekonać się, że posiada on dosyć sprecyzowane poglądy. Że ma wizję, którą chciałby wcielić w życie. I nie zawaha się przed niczym, by tak się stało. - Umilkł na chwilę, gdy powracał myślami do tamtych czasów, gdy znów miał przed oczami tego potężnego czarodzieja, o którego towarzystwie mógł teraz jedynie pomarzyć. Był jednak szczęśliwy - o ile można być szczęśliwym na wojnie - mogąc służyć mu swą różdżką. - Po powrocie do Anglii zrobiłem wszystko, by odnaleźć Rycerzy i zaoferować im swą pomoc. Chciałbym, by moje dzieci dożyły lepszych czasów, Ignotusie - zakończył prosto, zaskakująco szczerze; było w tym coś melancholijnego. Wiedział jednak, że to nie czas i nie miejsce na okazywanie słabości. Tym bardziej, że Mulciber nie zasłużył jeszcze na jego zaufanie.
- A co z tobą? - zapytał w odpowiedzi, popychając ku niemu wypełnioną rumem szklankę. Przyglądał mu się z uwagą, szukając na twarzy towarzysza czegoś, co mogłoby potwierdzić jego słowa lub zadać im kłam.
paint me as a villain
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie mieli wiele czasu, by nacieszyć się swym towarzystwem. Nim Ignotus postanowił się odezwać, rozległo się dość natarczywe stukanie do drzwi kajuty, które prędko przemieniło się w bezceremonialne walenie. W chwilę później zostały one otwarte na oścież; marynarz zignorował wymowny brak zaproszenia, najwidoczniej sprawa, z którą przychodził, była niezwykle pilna, skoro nie obawiał się gniewu Goyle'a. Mężczyzna, na oko dwudziestokilkuletni, wpadł do kajuty i, dysząc przy tym ze zmęczenia, machnął ręką w kierunku kapitana, później zaś - pokładu. Nie był to jednak wyraz braku szacunku, a próba jak najszybszego porozumienia się.
- Sternik... - urwał, robiąc przy tym niewesołą minę, wskazując drzwi, zerkając to na Ignotusa, który był szczurem lądowym, obcym na pokładzie ich statku, to na młodszego od niego Goyle'a. - Potrzebuje pomocy... Narzeka na ból w klatce piersiowej. Coren go zastąpił, ale Coren, psia mać, on nie potrafi przecież... - Spojrzał na Caelana wymownie, szukając w nim wsparcia i zrozumienia. Wszyscy doskonale wiedzieli, jaki był wymieniony z imienia żeglarz, i że - jeśli nie chcieli rozbić się lub dopłynąć do Ameryki - musieli go stamtąd zabrać. A także zaopiekować się rannym sternikiem. Czyżby doznał urazu przy upadku? Nie było wśród nich nikogo, kto znałby się na magii leczniczej, a przynajmniej - nie tej zaawansowanej. Gdyby jednak przenieść zasłużonego marynarza do kajuty i spróbować potraktować go najprostszymi eliksirami... Wszystko wskazywało na to, że kapitan musiał opuścić swego gościa i powrócić na pokład, by zapanować nad chaosem, który błyskawicznie rozprzestrzeniał się wśród jego załogi.
- Sternik... - urwał, robiąc przy tym niewesołą minę, wskazując drzwi, zerkając to na Ignotusa, który był szczurem lądowym, obcym na pokładzie ich statku, to na młodszego od niego Goyle'a. - Potrzebuje pomocy... Narzeka na ból w klatce piersiowej. Coren go zastąpił, ale Coren, psia mać, on nie potrafi przecież... - Spojrzał na Caelana wymownie, szukając w nim wsparcia i zrozumienia. Wszyscy doskonale wiedzieli, jaki był wymieniony z imienia żeglarz, i że - jeśli nie chcieli rozbić się lub dopłynąć do Ameryki - musieli go stamtąd zabrać. A także zaopiekować się rannym sternikiem. Czyżby doznał urazu przy upadku? Nie było wśród nich nikogo, kto znałby się na magii leczniczej, a przynajmniej - nie tej zaawansowanej. Gdyby jednak przenieść zasłużonego marynarza do kajuty i spróbować potraktować go najprostszymi eliksirami... Wszystko wskazywało na to, że kapitan musiał opuścić swego gościa i powrócić na pokład, by zapanować nad chaosem, który błyskawicznie rozprzestrzeniał się wśród jego załogi.
I show not your face but your heart's desire
Przedwcześnie się ucieszył. Był pewien, że jego załoga jest cała i względnie zdrowa, że nikomu nie dolega nic poważniejszego - dlatego też zakładał, że reszta podróży minie im w spokoju. Niestety, nie zdążył doczekać się odpowiedzi od siedzącego przed nim Ignotusa, gdy usłyszał narastające pukanie, które prędko przerodziło się w walenie do drzwi kajuty. Nim zareagował w jakikolwiek sposób na ten niespodziewany sygnał, jeden z jego marynarzy - nie czekając na zaproszenie - wpadł do środka i zaczął mówić. Goyle kiwał głową, wsłuchując się w chaotyczną relację marynarza. - Coren jest teraz u steru? - zapytał szorstko, przerywając majtkowi w pół słowa. Przelotnie zamarł w bezruchu, gdy dotarło do niego, w na ile poważnej sytuacji się znaleźli, po czym wychylił trzymaną w dłoni szklankę rumu na raz i zaczął zbierać się z zajmowanego do tej pory miejsca. Spojrzał na Mulcibera, którego musiał zostawić samemu sobie i kiwnął mu krótko głową; wierzył, że starszy czarodziej nie będzie miał mu tego za złe. Przy odrobinie szczęścia wrócą jeszcze do tej rozmowy, jeśli nie na pokładzie statku, to na lądzie. - Muszę tam iść. Częstuj się - powiedział krótko, po czym minął Ignotusa i - w ślad za Matthewem, który po niego przyszedł - ruszył w stronę wyjścia na pokład. - Gdzie jest sternik? I czy mamy jeszcze te eliksiry, które odebraliśmy w zeszłym tygodniu? - zadawał kolejne pytania tym samym szorstkim, rzeczowym tonem głosu. Dość powiedzieć, że Coren nie był odpowiednią osobą do stawania u sterów. Jeśli będzie trzeba, to on sam, kapitan, zastąpi niedomagającego żeglarza; nie był to może najlepszy pomysł, jednak wciąż lepszy niż ten, na który wpadła załoga. - Prowadź - burknął jeszcze, by popędzić idącego przed nim młodzika. Statek przechylił się niebezpiecznie, a Goyle zaklął pod nosem, w ostatniej chwili wspierając się o ścianę. Miał nadzieję, że nie władują się na żadne skały czy mieliznę, nim uda mu się dostać na pokład i raz jeszcze zapanować nad sytuacją.
| zt
| zt
paint me as a villain
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie lubiła jesieni. Cholera, nienawidziła, gdy liście traciły soczystą barwę, brzmiącą jedną z ulubionych jazzowych piosenek, by przybrać barwę szczerego śmiechu jej matki, którego od dawna nie miała okazji słyszeć. Jesień przypominała o przeszłości; wydarzeniach które już dawno winny być zakopane pod powierzchnią wspomnień. I które nadal, drapiąc swymi szponami, boleśnie wdzierały się w rzeczywistość krzykiem wyrywając ze snu.
I gdyby mogła, najchętniej przespałaby wszystkie jesienne miesiące, by obudzić się z pierwszym śniegowym płatkiem opadającym na ziemię. I mimo iż usilnie, każdego ranka, próbowała do tego doprowadzić, świat nie chciał z nią współpracować.
Ciemne, grube rajstopy okalały smagłe nogi, gdyż sukienka okrywająca jej ciało sięgała ledwie kolana. Strój z pewnością nieodpowiedni dla młodej damy, lecz panna Frey damą nigdy nie była. Podmuch wiatru sprawił, iż przewiązała płaszcz w talii materiałowym paskiem. Ostrożnie poprawiła beret zdobiący jej głowę, po czym lekko drżącymi dłońmi wyjęła z kieszeni torebeczkę tytoniu i bletki.
Ciemne spojrzenie wędrowało od jej rąk, do krajobrazów jakie ją okalały. Środek dnia obfitował w piękną faerię barw. Miękki błękit tafli wody mieszał się z ciemną zielenią traw, żółknącymi liśćmi oraz brązowymi deskami podestu. Barwy przemawiały, jak zwykle snując specyficzną melodię tego miejsca. Czy byłaby inna, o innej porze dnia? Nie wiedziała, dar jaki zaszczepiła w niej krew ojca nadal zdawał się być zagadką.
Bezwiednie zaczęła nucić dźwięki słyszane w głowie, dyktowane tutejszą paletą kolorów. Ostrożnie wsunęła skręta między czerwone wargi, by rozżarzyć jego koniec drewnianą zapałką. Zaciągnęła się dymem nieprzyjemnie drapiącym w gardło, by powrócić do nucenia cichej melodii tego miejsca. Smugi barw zatańczyły w przestrzeni. Ach, gdyby mogła przenieść na zdjęcie to, co pojawiło się przed jej oczami! Piękno. Czyste, niczym nie zakłócone piękno, doświadczane zapewne tylko przez nią.
Ostrożnie wyjęła z kieszeni aparat i pudełeczko z kliszą, sprawnie, z papierosem w ustach zamontowała film w urządzeniu, po czym okręciła się wokół własnej osi. Od czego powinna zacząć? przełożyła skórzany paseczek przez głowę, ot tak, dla bezpieczeństwa, by dojść na skraj przystani. Tak, tu powinno być dobrze. Wysunęła na chwilę papierosa z ust, by strzepnąć nadmiar popiołu. Chwilę później zwitek tytoniu ponownie znalazł się między jej ustami. Aparat powędrował do jej twarzy, a Ems nachyliła się w poszukiwaniu odpowiedniego ujęcia, cały czas cicho nucąc pod nosem. Tak, tu powinno być dobrze. Kto wie, może nawet uda jej się zarobić na tych zdjęciach? Miała taką nadzieję.
Emma Frey
Zawód : Artystka
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
But darlin the truth is
In darkness I’m ruthless
I wanna scream your name
Again and again
In darkness I’m ruthless
I wanna scream your name
Again and again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nie wszystkim jesień kojarzyła się z przykrościami przeszłości. Co z pierwszym dniem szkoły, pasztecikiem dyniowym i spotkaniem z dawno niewidzianym przyjacielem? Co z ciepłym swetrem, książką czytaną przy kominku i spacerem w szalejącym deszczu? W morzu strachu trudno pamiętać o pojedynczych uśmiechach. Trudno też samodzielnie utrzymywać hart ducha, gdy otaczające nas wydarzenia nie napawają optymizmem. Wedle mantry Evandry, warto się wtedy zatrzymać, nawet w nieco pochmurny, jesienny dzień, i nacieszyć momentem, tu i teraz.
Zwykle nie bywała w miejscach, w których można było spotkać mugoli, nie z niechęci czy obawy o własne życie, a z przyzwyczajenia. A może w oparciu o ostatnie rozmowy z bliskimi powinna ponownie zastanowić się nad priorytetami? Zapewne właśnie tak by było, gdyby lady Rosier nie chodziła z głową chmurach, wierząc, że świat sam zmieni się na lepsze. Nikt nie jest z natury tylko zły, każdemu należy się szansa. Jakim cudem to urocze stworzenie jeszcze się nie złamało, nie pozwoliło, by cokolwiek zachwiało jego oceną?
Spacer po portowym miasteczku wieńczyły odwiedziny przystani, gdzie siadała na jednej z ławek tuż przy brzegu, by w gwarze zebranych w porcie osób zaczytać się w powieści. Dzisiejszy wiatr nie pozwalał jednak na skupienie, szarpiąc zawzięcie strony otwartej książki, jakby chciał doprowadzić do tego, by wszyscy opuścili to miejsce, zostawiając go samego. Twarda oprawa zamknęła się z trzaskiem w towarzystwie zirytowanego westchnienia jasnowłosej kobiety. Krytycznym spojrzeniem rozejrzała się po okolicy, sprawdzając czy było w niej jednak coś, co zmotywowałoby ją do pozostania, gdy dostrzegła kroczącą pomostem postać. Evandra nie miała w zwyczaju ot tak zaczepiać obcych jej osób, ale nie mogła odmówić sobie stworzenia pretekstu.
Książka wylądowała w głębokiej kieszeni wełnianej spódnicy o ciemnym, granatowym odcieniu, jeszcze przyjdzie na nią czas. Kobieta podniosła się z miejsca, poprawiając jeszcze brzeg żakietu dobranego pod kolor spódnicy i niespiesznie ruszyła w stronę schodków. Kto poza nią pokusiłby się o spacer nie zważając na średnio przyjazne warunki atmosferyczne? Evandra lubiła zastanawiać się co kryją umysły otaczających ją osób. Jakie są ich historie? Jakie mają pasje? Co z ulubionym kolorem, najczęściej pijaną herbatą i planami na najbliższy tydzień?
Sięgająca kolan spódnica kobiety stojącej przy barierce przysporzyła ją o chwilowy zawrót głowy. Nawet mundurki hogwarckich uczennic nie były tak krótkie! Zatrzymała się, stojąc bokiem do poręczy, kiedy wiatr przyniósł jej nuconą przez nieznaną jej jeszcze towarzyszkę. Zmarszczyła lekko brwi, bo zniekształcony świstem głos mieszał jej głowie - zupełnie tak, jakby go znała! Jak często przypadki chodzą po ludziach? Jak często w środku dnia podczas niezobowiązującego spaceru spotkać postacie z przeszłości? Odepchnęła się od barierki, z gracją stawiając kolejne kroki. Zapewne znalazłaby się obok niej niepostrzeżenie, gdyby nieszczęsne deski nie skrzypiały pod każdym, najdrobniejszym nawet naciskiem.
- Emma? - zdziwiła się, dostrzegłszy znajomy, kobiecy profil. Niemożliwe! Pożegnały się kilka lat wcześniej w dość niezręcznej sytuacji i od tamtego momentu nie utrzymywały ze sobą kontaktu. Jeśli to byłaby ona, na jej miejscu Evandra nie przyznawałaby się do ich znajomości i to nie przez błąd panny Frey.
Zwykle nie bywała w miejscach, w których można było spotkać mugoli, nie z niechęci czy obawy o własne życie, a z przyzwyczajenia. A może w oparciu o ostatnie rozmowy z bliskimi powinna ponownie zastanowić się nad priorytetami? Zapewne właśnie tak by było, gdyby lady Rosier nie chodziła z głową chmurach, wierząc, że świat sam zmieni się na lepsze. Nikt nie jest z natury tylko zły, każdemu należy się szansa. Jakim cudem to urocze stworzenie jeszcze się nie złamało, nie pozwoliło, by cokolwiek zachwiało jego oceną?
Spacer po portowym miasteczku wieńczyły odwiedziny przystani, gdzie siadała na jednej z ławek tuż przy brzegu, by w gwarze zebranych w porcie osób zaczytać się w powieści. Dzisiejszy wiatr nie pozwalał jednak na skupienie, szarpiąc zawzięcie strony otwartej książki, jakby chciał doprowadzić do tego, by wszyscy opuścili to miejsce, zostawiając go samego. Twarda oprawa zamknęła się z trzaskiem w towarzystwie zirytowanego westchnienia jasnowłosej kobiety. Krytycznym spojrzeniem rozejrzała się po okolicy, sprawdzając czy było w niej jednak coś, co zmotywowałoby ją do pozostania, gdy dostrzegła kroczącą pomostem postać. Evandra nie miała w zwyczaju ot tak zaczepiać obcych jej osób, ale nie mogła odmówić sobie stworzenia pretekstu.
Książka wylądowała w głębokiej kieszeni wełnianej spódnicy o ciemnym, granatowym odcieniu, jeszcze przyjdzie na nią czas. Kobieta podniosła się z miejsca, poprawiając jeszcze brzeg żakietu dobranego pod kolor spódnicy i niespiesznie ruszyła w stronę schodków. Kto poza nią pokusiłby się o spacer nie zważając na średnio przyjazne warunki atmosferyczne? Evandra lubiła zastanawiać się co kryją umysły otaczających ją osób. Jakie są ich historie? Jakie mają pasje? Co z ulubionym kolorem, najczęściej pijaną herbatą i planami na najbliższy tydzień?
Sięgająca kolan spódnica kobiety stojącej przy barierce przysporzyła ją o chwilowy zawrót głowy. Nawet mundurki hogwarckich uczennic nie były tak krótkie! Zatrzymała się, stojąc bokiem do poręczy, kiedy wiatr przyniósł jej nuconą przez nieznaną jej jeszcze towarzyszkę. Zmarszczyła lekko brwi, bo zniekształcony świstem głos mieszał jej głowie - zupełnie tak, jakby go znała! Jak często przypadki chodzą po ludziach? Jak często w środku dnia podczas niezobowiązującego spaceru spotkać postacie z przeszłości? Odepchnęła się od barierki, z gracją stawiając kolejne kroki. Zapewne znalazłaby się obok niej niepostrzeżenie, gdyby nieszczęsne deski nie skrzypiały pod każdym, najdrobniejszym nawet naciskiem.
- Emma? - zdziwiła się, dostrzegłszy znajomy, kobiecy profil. Niemożliwe! Pożegnały się kilka lat wcześniej w dość niezręcznej sytuacji i od tamtego momentu nie utrzymywały ze sobą kontaktu. Jeśli to byłaby ona, na jej miejscu Evandra nie przyznawałaby się do ich znajomości i to nie przez błąd panny Frey.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Zasłuchana w melodię tworzoną przez barwy otoczenia nie zauważyła, iż nie jest na pomoście sama. Prawdę mówiąc, gdyby nie melodia grająca jej w głowie, zapewne również nie zauważyłaby towarzystwa… Zwłaszcza osoby, którą w ostatnich latach szkoły starała się uparcie ignorować.
Matka nie raz powtarzała, iż z charakterem Ems wrodziła się do ojca - zakochanego w sztuce, temperamentnego, czasem nazbyt porywczego. I panna Frey mogła pochwalić się charakterem przypominającym ogień, który strawił ciało jej ojca. Społeczne podziały oraz dziwne, niepisane zasady zawsze stały po przeciwnej stronie barykady. Nie była w stanie zrozumieć, czemu w szkolnych latach dawna koleżanka stanęła po przeciwnej stronie, zapominając o łączącej ich więzi. Przez lata wyrobiła sobie jednak grubą skórę, przywykła do prześladowań i utyków - romka; budząca swoimi krzykami koleżanki z dormitoriów; artystka chadzająca boso po błoniach, nie rozumiejąca idei sztywnych ram czasowych - powodów do utyków było wiele. A czas pozwala przyzwyczaić się do wielu rzeczy.
Nie poruszyła się w pierwszej chwili, gdy głos dotarł do jej uszu. Głos, którego delikatną, różowawą barwę doskonale pamiętała. Niczym rzeźba zastygła w jednej pozycji, ostrożnie przyciskając przycisk migawki, by wykonać zdjęcie. Znalazła zbyt dobry kadr, aby go zmarnować na rozmowę z akurat tą osobą. Gdzieś w środku nadal nosiła urazę związaną z przeszłymi wydarzeniami. I nie była w stanie nic na to poradzić.
Dopiero po chwili, gdy charakterystyczny dźwięk wydobył się z urządzenia panna Frey wyprostowała się, by odwrócić się w kierunku towarzyszącej jej kobiety. Wyciągnęła papierosa z ust, by strząsnąć nadmiar popiołu na drewniane deski pomostu.
- Aż dziw, że sama z siebie się do mnie odezwałaś. - Rzuciła osobliwym powitaniem, wydymając czerwone usta w grymasie niezadowolenia. Jeśli sądziła, iż ta rzuci jej się na szyję… Cóż, była w błędzie. Panna Frey charakteryzowała się częstym wypowiadaniem tego, co przyniosły jej myśli. I tak też było tym razem, póki trwała osobliwych przekonaniach ze szkolnych lat. Z zaniepokojeniem rozejrzała się po otoczeniu, by zatrzymać czarne spojrzenie na twarzy Evandry. - Uważaj, jeszcze ktoś może zauważyć, że ze mną rozmawiasz. - Dodała odrobinę kąśliwie. W końcu, ponoć w świecie jej towarzyszki nie wypadało zadawać się z takimi, jak ona. Nawet jeśli w oficjalnych dokumentach z rejestracji różdżki, widniała jako czarownica czystej krwi. Domyślała się, co mówią o takich jak ona. I aż nazbyt dobrze wiedziała, co mówili o takich, jak jej ojciec, mimo iż nikomu w szkole nie wspominała o romskiej krwi płynącej przez jej żyły.
Czarne spojrzenie powiodło po Evandrze z błyskiem zaciekawienia. Od ich ostatniego spotkania upłynęło kilka lat, wiele w tym czasie uległo zmianie, przynajmniej u panny Frey. Nie była w stanie wyobrazić sobie życia dawnej znajomej, mimo iż o jej zaręczynach czytała kiedyś w jednej z gazet. Wyglądała tak… dorosło i surowo, co w Ems wywołało poczucie nienaturalności. Ta fasada nie pasowała jej do jakże ślicznej buzi, jaką mogła pochwalić się towarzysząca jej czarownica. Co też pchnęło ją w tę stronę?
- Zmieniłaś się. - Zawyrokowała w końcu, odrobinę schodząc z tonu kąśliwego tonu. Uraza nie znikła, abstrakcyjność tego spotkania zdawała się jednak wygrywać. Niewiele myśląc, Ems uniosła aparat przed twarz kierując go na Evandrę, by przycisnąć przycisk migawki.
Matka nie raz powtarzała, iż z charakterem Ems wrodziła się do ojca - zakochanego w sztuce, temperamentnego, czasem nazbyt porywczego. I panna Frey mogła pochwalić się charakterem przypominającym ogień, który strawił ciało jej ojca. Społeczne podziały oraz dziwne, niepisane zasady zawsze stały po przeciwnej stronie barykady. Nie była w stanie zrozumieć, czemu w szkolnych latach dawna koleżanka stanęła po przeciwnej stronie, zapominając o łączącej ich więzi. Przez lata wyrobiła sobie jednak grubą skórę, przywykła do prześladowań i utyków - romka; budząca swoimi krzykami koleżanki z dormitoriów; artystka chadzająca boso po błoniach, nie rozumiejąca idei sztywnych ram czasowych - powodów do utyków było wiele. A czas pozwala przyzwyczaić się do wielu rzeczy.
Nie poruszyła się w pierwszej chwili, gdy głos dotarł do jej uszu. Głos, którego delikatną, różowawą barwę doskonale pamiętała. Niczym rzeźba zastygła w jednej pozycji, ostrożnie przyciskając przycisk migawki, by wykonać zdjęcie. Znalazła zbyt dobry kadr, aby go zmarnować na rozmowę z akurat tą osobą. Gdzieś w środku nadal nosiła urazę związaną z przeszłymi wydarzeniami. I nie była w stanie nic na to poradzić.
Dopiero po chwili, gdy charakterystyczny dźwięk wydobył się z urządzenia panna Frey wyprostowała się, by odwrócić się w kierunku towarzyszącej jej kobiety. Wyciągnęła papierosa z ust, by strząsnąć nadmiar popiołu na drewniane deski pomostu.
- Aż dziw, że sama z siebie się do mnie odezwałaś. - Rzuciła osobliwym powitaniem, wydymając czerwone usta w grymasie niezadowolenia. Jeśli sądziła, iż ta rzuci jej się na szyję… Cóż, była w błędzie. Panna Frey charakteryzowała się częstym wypowiadaniem tego, co przyniosły jej myśli. I tak też było tym razem, póki trwała osobliwych przekonaniach ze szkolnych lat. Z zaniepokojeniem rozejrzała się po otoczeniu, by zatrzymać czarne spojrzenie na twarzy Evandry. - Uważaj, jeszcze ktoś może zauważyć, że ze mną rozmawiasz. - Dodała odrobinę kąśliwie. W końcu, ponoć w świecie jej towarzyszki nie wypadało zadawać się z takimi, jak ona. Nawet jeśli w oficjalnych dokumentach z rejestracji różdżki, widniała jako czarownica czystej krwi. Domyślała się, co mówią o takich jak ona. I aż nazbyt dobrze wiedziała, co mówili o takich, jak jej ojciec, mimo iż nikomu w szkole nie wspominała o romskiej krwi płynącej przez jej żyły.
Czarne spojrzenie powiodło po Evandrze z błyskiem zaciekawienia. Od ich ostatniego spotkania upłynęło kilka lat, wiele w tym czasie uległo zmianie, przynajmniej u panny Frey. Nie była w stanie wyobrazić sobie życia dawnej znajomej, mimo iż o jej zaręczynach czytała kiedyś w jednej z gazet. Wyglądała tak… dorosło i surowo, co w Ems wywołało poczucie nienaturalności. Ta fasada nie pasowała jej do jakże ślicznej buzi, jaką mogła pochwalić się towarzysząca jej czarownica. Co też pchnęło ją w tę stronę?
- Zmieniłaś się. - Zawyrokowała w końcu, odrobinę schodząc z tonu kąśliwego tonu. Uraza nie znikła, abstrakcyjność tego spotkania zdawała się jednak wygrywać. Niewiele myśląc, Ems uniosła aparat przed twarz kierując go na Evandrę, by przycisnąć przycisk migawki.
I put a spell on you
Emma Frey
Zawód : Artystka
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
But darlin the truth is
In darkness I’m ruthless
I wanna scream your name
Again and again
In darkness I’m ruthless
I wanna scream your name
Again and again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Przystań
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent