Hyde Park
Ucieszyłem się, kiedy dostałem potwierdzenie, że jest lepiej. Odetchnąłem nawet z pewnego rodzaju ulgą, nieco mocniej zaciskając swoją dłoń na drobnej dłoni rudzielca. Patrzyłem przed siebie, by wiedzieć gdzie szliśmy i sprawnie omijać inne mijane przez nas osoby. Słowa Lyry mnie zaciekawiły.
- Pokątna dawała ci się we znaki? – spytałem, tym razem spoglądając w bok, na nią. Pytająco. Ktoś ją niepokoił? Bo jednak żeby przestać malować po to, by malować gdzie indziej, wydawało mi się być niezrozumiałym. Prawda była taka, że nie spędzałem dużo czasu na Pokątnej; nawet nie wiedziałem co tam się działo tak do końca. Głównie wpadałem do piekarni, a potem miałem już swoje inne zajęcia.
Uśmiechnąłem się na przypomniane mi wspomnienie. Faktycznie tak było.
- Nie lubię, kiedy inni się smucą – odparłem dosyć wesoło, tak dla kontrastu. – A szczególnie uzdolnione malarki – dodałem, szybko zaniechując innych reakcji, bo ja też usłyszałem ten… pisk? Miauczenie? Nie do końca wiedziałem. Spokojnie obserwowałem ruchy żony, a kiedy spod krzewu wyrósł niewielki kociak, uśmiechnąłem się szerzej. Przypomniała mi się od razu nasza urodzinowa rozmowa.
Przykucnąłem obok przechylając głowę lekko na bok i intensywnie myśląc, jak wykurzyć tego malca z jego kryjówki. Przypomniałem sobie o ciastkach w kieszeniach spodni, które zabierałem ze sobą w razie gdyby naszła potrzeba na uzupełnienie cukru we krwi. Ostrożnie otworzyłem niewielką paczuszkę, ułamałem kawałek słodkości i wystawiłem rękę w kierunku zwierzęcia. Nie spodziewałem się, że jest fanem słodyczy, ale może z ciekawości wyjdzie ze swojej norki, a wtedy będzie można go stąd zabrać.
i'm a storm with skin
- Pora roku. I dekrety – wyjaśniła pokrótce, by uspokoić męża. – Zresztą, teraz mam gdzie malować. Już nie muszę godzinami moknąć na ulicy, czekając, aż ktoś zamówi u mnie obraz.
Po wernisażu tak wiele się zmieniło! Zaczęła otrzymywać zamówienia, zainteresował się nią mecenas sztuki... Czego więcej pragnąć?
- To było bardzo miłe, Glaucusie. W tamtych dniach rzadko kto w ogóle mnie zauważał. A ty przyszedłeś... tak po prostu – powiedziała. – Dopiero później zorientowałam się, że to ty jesteś starszym bratem Cressidy. Swoją drogą, to trochę się obawiałam, jak zareaguje, kiedy się dowie o naszych zaręczynach. Cieszę się, że zaakceptowała moją obecność w waszej rodzinie.
Bo chociaż z Cressidą znała się od czasu Hogwartu, to ta na pewno nie codziennie dowiadywała się, że jej szkolna koleżanka ma poślubić jej starszego brata. Ale na szczęście okazało się, że ślub Lyry i Glaucusa nie popsuł ich relacji, a wręcz przeciwnie, miały szansę naprawdę się ze sobą zaprzyjaźnić. Lyra lubiła odwiedziny siostry swojego męża, która czasami pojawiała się w ich dworku. Cieszyła się, mając oparcie w bliskich męża, skoro na niektórych członków własnej rodziny nie mogła liczyć.
Dziewczę natychmiast zainteresowało się kocim piskiem, który dobiegł z zarośli. Kucnęła, zaglądając w przestrzeń między dolnymi gałęziami i podłożem, gdzie kulił się młody kociak. Był sam i wyglądał na wystraszonego. Po chwili jednak Lyra usłyszała szelest i spojrzała na moment w górę, dostrzegając, że to Glaucus odpakował ciasteczko i ułamał kawałek, by podsunąć kotu. Zwierzak przez chwilę wpatrywał się w podarowany mu przysmak, poruszając cienkimi, białymi wąsikami. Musiał być bardzo głodny, bo po chwili przysunął się bliżej i wyszedł spod krzaka, by obwąchać ciastko. Lyra dopiero teraz mogła zobaczyć go w całej okazałości; był chudy, a jego białe futerko w czarne i rude łaty było przybrudzone, zupełnie jakby od dłuższego czasu błąkał się po parku.
- Zabierzemy go ze sobą, Glaucusie? Proszę! – zapytała męża, bo żal było jej zostawiać tutaj tej małej, wystraszonej istotki, która, mimo początkowej nieufności wobec obcych, szybko zjadła kawałek ciastka. Lyra ostrożnie wyciągnęła do niego rękę. Kotek na początku drgnął i skulił się, ale po chwili obwąchał dłoń dziewczęcia i pozwolił jej się dotknąć, co tylko utwierdziło ją w przekonaniu, że chciałaby zabrać go ze sobą i zająć się nim.
- Ach, rozumiem – odpowiedziałem z lekkim roztargnieniem. – I bardzo dobrze. Teraz nietrudno o problemy – westchnąłem, może trochę nawiązując właśnie do tego niefortunnego referendum, z którego wracaliśmy. Jednak temat mojej siostry wywołał we mnie krótki śmiech. Trudno mi było sobie wyobrazić ją złą z powodu moich zaręczyn.
- Jesteś dobrą osobą, dlaczego miałaby źle zareagować? Musiałabyś mnie chyba nienawidzić, by narazić się na gniew Cressie – odparłem, nadal z rozbawieniem. Obie były dobrymi czarownicami i nie wyobrażałem sobie fochów najmłodszej Travers, to zdecydowanie przekraczało moje zdolności do abstrakcyjnego myślenia.
Dobrze, że nie tkwiłem w tym rozbawieniu długo, bo mogłem przegapić miauczenie zabłąkanego kotka. Który postanowił jednak ugryźć ciastko; musiał być bardzo głodny skoro się na to zdecydował. Wyglądał jak kupa nieszczęść, a mi momentalnie zmiękło serce na widok tak chudego, mokrego kociaka.
- No pewnie, nie zostawimy biedaka w taką pogodę – powiedziałem pewnie. Bez zastanowienia odpiąłem płaszcz, a zaraz potem wziąłem go na ręce. Musiałem przyznać, że pazurki to ma ostre, na pewno dawno nie tępione! Nie zrażając się jednak udało mi się go schować pod okryciem tak, że wystawała tylko jego główka. Malec zapiszczał żałośnie, a ja czułem, że się trzęsie. Musiał być bardzo wyziębiony. – Myślisz, że uciekł czy ktoś go zostawił? Oby to pierwsze, bo nie chcę wiedzieć, że ludzie są tacy bez serca – mruknąłem z dezaprobatą. Najchętniej uratowałbym cały świat, tylko nie mogę, niestety.
i'm a storm with skin
Chwilę później zmienili temat, już nie wgłębiając się w kwestię zmian w jej życiu zawodowym.
- My znałyśmy się z Hogwartu... Myślę, że chyba każdy byłby zdziwiony, słysząc, że jego brat wychodzi za jego szkolną znajomą – wyjaśniła; sama na pewno byłaby bardzo zdumiona, gdyby tak jeden z jej braci miał poślubić którąś z jej szkolnych koleżanek. Ale szybko odepchnęła myśli o nich, gdyż to zawsze wywoływało w niej gorycz i smutek.
- Wiesz, że niedawno do nas wpadła? Akurat cię nie było, ale trochę sobie porozmawiałyśmy. – Glaucus chyba raczej powinien się cieszyć, że jego małżonka dogadywała się z jego rodzeństwem i chciała być częścią jego rodziny. – Też muszę kiedyś do niej zajrzeć. – Chociaż obawiała się konfrontacji z matką Glaucusa... ale z drugiej strony, pragnęła z nią porozmawiać o pewnej kwestii.
Lyra nie mogłaby nie zainteresować się zbłąkanym kociakiem, skoro ten dał o sobie znać głośnym miauczeniem. Na szczęście udało się nakłonić go do wyjścia z ukrycia i zjedzenia ciasteczka. Może to nie był najlepszy pokarm dla kota, ale ten najwyraźniej był tak głodny, że nie zwrócił na to uwagi, a gdy tylko skończył jeść, Glaucus chwycił go w dłonie i ostrożnie włożył pod płaszcz. Z jakiegoś powodu Lyrę bardzo to rozczuliło, chociaż kociak wciąż wyglądał na wystraszonego.
- Nie mam pojęcia. Też mam nadzieję, że tylko komuś uciekł... – Niestety zdawała sobie sprawę, że równie dobrze ktoś mógł go tu wyrzucić. Chociaż i ona nie chciała brać pod uwagę takiej ewentualności, bo nie mieściło jej się w głowie, że można było wyrzucić na ulicę taką uroczą istotkę, i to w taką pogodę. Kotek niewątpliwie przynajmniej od kilku dni tak się błąkał. Gdyby komuś się zgubił, pewnie ten ktoś już by go szukał.
- Wracajmy do domu, powinniśmy się nim zająć – powiedziała nagle, patrząc, jak malec próbował wydostać się spod płaszcza jej męża. Chętnie pospacerowałaby z nim dłużej, ale w tej chwili najważniejsze było zajęcie się zaniedbanym kociakiem, który potrzebował nakarmienia, wyczyszczenia i zapewnienia mu ciepłego, suchego lokum.
Z troską upewniła się, czy płaszcz Glaucusa jest dobrze zapięty; przesunęła dłońmi po jego okryciu, delikatnie gładząc łebek kotka i nakłaniając go, żeby schował się głębiej; obawiała się, że teleportacja mogła nie wpłynąć na niego dobrze. Posłała jeszcze mężowi uśmiech, rumieniąc się... A potem oboje zniknęli, przenosząc się do Norfolk.
| zt. x 2
Raz na jakiś czas Lily musiała zrobić zakupy, które uzupełniały jej arsenał służący do sztuczek magicznych. Sklepy na ulicy Pokątnej stanowiły idealne miejsce do zaopatrywania się w niezbędne przedmioty. W tych mniejszych charakterystyczna twarz panny MacDonald była całkiem dobrze znana. Czasem sprzedawca lubił podrzucić ulubionej klientce coś w promocji, albo zupełnie gratis „do przetestowania”. Tak też było z nowym wisiorkiem, który miał pozwolić znikać wybrane części ciała. Zgodnie z instrukcją należało ubrać go na siebie, a załączone do niego lustro postawić gdzieś nieopodal. Wszystko, co się w nim odbije miało stać się niewidzialne. Kiedy jednak Lily spróbowała nowej sztuczki po jednym z występów, jej noga, na której przeprowadzała test, zniknęła i to całkiem dosłownie. Pojawiła się bowiem kilka metrów dalej w akompaniamencie błysku i huku. Co gorsza, dziewczyna nie mogła poruszyć żadną kończyną. Pozostawał jej jedynie krzyk. To z kolei nie było do końca bezpieczne, w końcu znajdowała się w miejscu całkowicie mugolskim. Szczęście w nieszczęściu, że poza unieruchomieniem i przeniesieniem nogi o kilka metrów nie stało się nic poważnego. Kikut nawet nie krwawił. Wyglądało to tak, jakby całe ciało utknęło w teleportacji, nie było już w tym samym miejscu, ale nie pojawiło się też jeszcze gdzieś indziej. Niestety jednak, Lily mogła ruszać jedynie głową, mięśnie poniżej szyi odmawiały jej posłuszeństwa.
Sophia przechodziła akurat w okolicy, gdy jej uwagę zwrócił głośny huk i błysk. Intuicja podpowiadała jej, że miała do czynienia z magią. Kiedy weszła do pokoju, w którym znajdowała się Lily, jej podejrzenia się potwierdziły. Jedyne jednak, co zobaczyła to noga bez właściciela i lustro. Runy na nim wyryte mówiły, w jaki sposób należy odwrócić zaklęcie, którego ktoś niewątpliwie padł ofiarą. Odwoływały się jednak do zapisków znajdujących się na wisiorze, którego Sophia zobaczyć nie mogła. Po dokładniejszym zbadaniu sprawy można było dojść do wniosku, że powinien się on znajdować na szyi osoby, która korzystała z dziwnego sprzętu. Prawdopodobnie więc miał go na sobie właściciel osamotnionej nogi. Tylko gdzie on był?
Czy Lily zaryzykuje poproszenie o pomoc nieznajomą? Czy uda im się odkryć, co mówią runy i odwrócić feralne zaklęcie? Czy może jednak Fawley postanowi nie mieszać się do nie swoich spraw?
Datę spotkania możecie założyć sami. O skończonym wątku z rozwiązaną sytuacją możecie poinformować w doświadczeniu. Czara Ognia nie kontynuuje z Wami rozgrywki. Wszystko jest w Waszych rękach.
Miłej zabawy!
I wtedy wszystko poszło nie tak... na szczęście nie w trakcie pokazu. Ludzie już się rozeszli w większości i po prostu zbierała swoje rzeczy, kiedy w jednej chwili runęła na ziemię. Kilka sekund zajęło jej zorientowanie się, że nie ma nogi. Cała w jednej chwili pobladła. Była absolutnie przerażona, przez jej głowę przebiegło milion koszmarnych myśli, przede wszystkim lęk, że nogi nie uda się odzyskać, że będzie musiała poruszać się o kulach, albo na wózku, że to wszystko jej zniszczy, że stanie się kaleką. Nie była w stanie nawet w pełni zapanować nad własną paniką, jej twarz w jednej chwili zlała się łzami. Dodatkowo dookoła byli mugole. Co ona ma zrobić? Nikt jej tu nie pomoże, co najwyżej zabierze do mugolskiego szpitala, gdzie nikt nie zrozumie, co się dzieje, może nawet narobią rabanu, może nawet ona będzie miała problem, może ją oskarżą o ujawnianie magii?! Z trudem podniosła się do siadu, przesuwając tak, żeby być trochę mniej widoczna dla mugoli i rozglądając za swoją nogą, paskudnie obnażoną, co dodatkowo wprawiło ją w zawstydzenie. Jasne. Pewnie jakiś mugol ją znajdzie i zacznie wrzeszczeć i ludzie będą szukać ciała za kilka minut.
Dopiero po chwili MacDonald dostregła swój kikut kilka metrów dalej. Tylko tyle, że już ktoś koło niego był. Zagryzła mocno wargę, usiłując nie nakręcać mocniej swojej paniki, ale nie do końca była w stanie. Dłonie dosłownie drżały jej ze strachu i nic nie mogła na to poradzić. I co z tego, że czarodzieje odzyskują kończyny i, że to tylko kiepska runa, którą na pewno da się odwrócić? Lil się bała, całe jej życie to lęk o coś i nie potrafiła nad tym zapanować, czy tego zmienić.
- Tylko nie krzycz, proszę.
Odezwała się w końcu niepewnie. Nawet, jeśli ta osoba to mugolka to Lil musi ją zatrzymać, zanim zacznie wrzeszczeć i ściągnie tu więcej mugoli.
- To...to tylko...
Nie wiedziała, co powiedzieć. Pewna siebie iluzjonistka ze sceny zniknęła, a oto w jej miejsce wraca tchórzliwa Lily MacDonald, która jak zwykle nie wie, jak się zachować poza tym, że drżeć i najlepiej się rozpłakać do reszty.
any other person.
Coś ją jednak podkusiło, żeby drogę na Pokątną skrócić sobie przez park - bo czemu nie. Pogoda nie była tak okropna jak wczoraj. Myślała, że trochę się uspokoi po byciu narażoną na towarzystwo tylu sztywnych jakby kij połknęli szlachciców. Pomyliła się.
Huknęło, błysnęło. Sophia skuliła się odruchowo, a w ułamku sekundy przed oczami mignęła jej cała wojna. Nie trwało to jednak długo - Sophia zaraz odzyskała fason, wyprostowała się, rozejrzała bacznie. Czuła dobrze schowaną za pazuchą różdżkę - miała nadzieję, ze nie będzie musiała jej wyciągać, ale była na to w pełni gotowa.
Ledwie się otrząsnęła, już przeżyła kolejny wstrząs - w progu jednej z małych gospodarczych budowli leżała NOGA. Noga bez właściciela, naga, tylko w buciku, gładko odcięta spod biodra.
"Jaki śliczny bucik", pomyślała głupio Sophia, z trudem opanowując mdłości. Przez coraz cieńszą warstwę koszmarnych wspomnień zaczęły przebijać się racjonalne wnioski: noga nie krwawiła, więc musiała być oderwana magicznie. Najwidoczniej ktoś się rozszczepił. Sophia podbiegła do niej truchtem i pospiesznie zakryła ją swoim jedwabnym szalem. Rozum próbował ją rozpaczliwie przekonywać, że chowa to przed mugolami, ale całym sercem wiedziała, że tak naprawdę to głównie przed sobą.
Kiedy tylko noga zniknęła pod delikatną zieloną tkaniną, Sophii szybko wróciła zdolność trzeźwego osądu. Trzeba schować to ścierwo w kanciapie i rzucić na nie zaklęcie niewidzialności... wnętrze tego budynku nie powinno liczyć się jako miejsce publiczne. A potem jak najszybciej powiadomić magomedyków, żeby znaleźli tego nieszczęsnego idiotę, a raczej idiotkę, i przyprawili jej nogę z powrotem.
Nagle bez powodu pomyślała o runach, a sekundę później rzucił jej się w oczy lustrzany zajączek na futrynie. Ale zanim zdążyła się nad tym zastanowić, usłyszała głos. A raczej głosik. I poczuła, że wszystko już ma pod kontrolą.
- Spokojnie - powiedziała cicho i łagodnie. - Rozumiem, co mogło się stać.
Rozejrzała się uważnie, a kiedy nigdzie jej nie zauważyła, spytała:
- Gdzie cię znajdę?
A jednak nieznajoma okryła jej nogę jakimś szalem i nie zaczęła krzyczeć. Więc może jest czarownicą? Lily starała się uspokoić, choć przychodziło jej to z trudem i, kiedy się odezwała, jej głos zdradzał czającą się panikę.
- Po twojej prawej. Kompletnie nie mogę się poruszyć...
A co, jeśli już zawsze będzie sparaliżowana? Tak nie może być, to nie może być prawda, to się nie dzieje, to się nie stanie. Gdyby tylko była w stanie, skuliłaby się mocno w tej chwili i próbowała bardziej schować.
Niech ona mi pomoże, niech na prawdę wie, co robić, proszę, niech ona mi pomoże...
Chciała otrzeć twarz, ale nie mogła i fakt, że nie czuła własnych rąk sprawił, że bała się tego wszystkiego jeszcze bardziej. Wiedziała, że nie może krzyczeć, a tylko to i płacz tak na prawdę jej zostało, przynajmniej w jej własnej, pełnej lęków głowie.
- Wiesz co zrobić? - Spytała cicho, patrząc na nieznajomą z przerażeniem. - To ten wisior, miała być tylko niewidoczna, wszystko było dobrze, ale to się stało nagle, nie wiem jak, jakby coś się popsuło... boże, a jeśli mugole się tu zaraz zlecą?
Minęła dobra chwila, ale nikt nie przyszedł, więc raczej im to nie groziło, co jednak nie sprawiało, że Lily nie przestawała się tego bać. Przed Sophią kilka bardzo męczących chwil...
any other person.
A tak naprawdę nie było. W każdym razie nie wszystko. Sophia jednak widziała przynajmniej kilka kierunków, w których mogłaby kombinować. Przykucnęła i zaczęła udawać, że przeszukuje rzadką wiosenną trawę - ludzie w parku powinni pomyśleć, że zgubiła zegarek albo jedną z tych śmiesznych, przezroczystych skorupek, które bogaci mugole wkładają sobie do oczu. Kiedy wyczuła ludzkie ciało, wyprostowała się i udała, że zapina pasek na nadgarstku. W rzeczywistości jednak bacznie się rozglądała, czekając tylko, aż grabiący liście staruszek sobie pójdzie.
Dobra! Zniknął za kępą drzew. Chwyciła dziewczynę za fraki - chciała złapać ją pod pachy, ale nie było na to czasu - i z niewielkim tylko trudem wciągnęła ją do budynku.
- Nie bój się - powiedziała zimno, mniej krzepiąco, niż powinna. Była zła na siebie, że nie spytała jej, czy przypadkiem nie uderzyła się w plecy, ale stwierdziła zaraz, że to zły trop. Ten paraliż to na pewno kwestia niepoprawnie rzuconego zaklęcia, nic, czego nie odwróciłby wprawny uzdrowiciel. A może i bez uzdrowiciela uda im się obyć, kto wie. Jeśli Sophia akurat znała to zaklęcie, to może...
Tak ostrożnie, jak tylko zdołała, ułożyła dziewczynę w rogu pomieszczenia, między zakurzonym stołem a szafką z butelkami po środkach ochrony roślin. Omal nie rozdeptała przy tym leżącego w drzwiach lustra - podniosła je zaraz, obejrzała ze wszystkich stron. Runy. Tak, jak jej się wydawało.
- Rozumiem, że to twoje - stwierdziła, spoglądając w miejsce, gdzie wiedziała, że znajduje się dziewczyna.
Były już prawie w domu - wiedziała dokładnie, co zrobić. Nie bardzo miała tylko pomysł, jak. Przeczytała inskrypcję raz i drugi. Była strasznie niechlujna, i w treści, i w formie. Sophii chwilę zajęło rozszyfrowanie ciągu run - czytany na większość najpopularniejszych sposobów był zupełnie bez sensu, nabrał go dopiero przy sposobie uproszczonym, będącym nieudanym piętnastowiecznym eksperymentem i nigdy niestosowanym przy zaklinaniu przedmiotów tego rodzaju. W dodatku zapis mieszał znaki anglosaksońskie ze skandynawskimi. Kto to w ogóle spłodził, kto to dopuścił do sprzedaży, kto to wciskał ludziom i jeszcze miał czelność żądać za to pieniędzy? Chyba że ktoś wepchnął to małej jako prezent - tym gorzej.
- Czy masz przy sobie... emblemat? - zapytała, bo nie była pewna, co dokładnie oznacza słowo wypisane na drewnianej ramie. Wyglądało jak "naszyjnik", ale równie dobrze mogło oznaczać słowo luźno tłumaczone jako "waluta", "biżuterię", "kosztowność" albo... "żubra". Wczytywanie się w tę inskrypcję przypominało przeglądanie skomplikowanych, źle rozwiązanych równań matematycznych i wyłapywanie wszystkich nieoczywistych błędów zmieniających wynik o liczby pięciocyfrowe.
- Dasz radę sprawić, żebym odzyskała nogę?
Spytała po chwili. Nie obchodziła jej nawet za bardzo prawda, po prostu bardzo chciała usłyszeć, że tak. I oddałaby miliony, żeby móc się po prostu mocno skulić.
- Mam. Na szyi. Wisior, duży. Dostałam go razem z lusterkiem. Miałam wypróbować. - przyznała, znowu się chyba nakręcając. Czemu ktoś jej coś takiego dał? Może ktoś chciał to zrobić, może tego się nie da odwrócić? Wizja bycia kaleką była w tej chwili potwornie silna i na prawdę przerażająca.
A co, jeśli do tego pozostanie niewidoczna?
- Co to może być? Był zaklęty? Ten wisior? Czy to jakaś usterka? Albo zaklęcie? Ktoś chciał to zrobić? - dopytywała i nie ważne, czy Sophia wie to wszystko, ona musiała w jakiś sposób dać upust natłokowi lęków i emocji. - Potrafisz coś z tym zrobić? Albo uzdrowiciele by umieli? To przez chwilę działało, nic się nie działo, a teraz nagle. Słyszałaś trzask z resztą. Jakby się popsuło. Proszę, niech to się da jakoś cofnąć. Nie mogę się ruszyć. Nie mogę nic zrobić.
Może i jej nakręcanie nie pomaga kobiecie, która zdecydowała się jej pomóc w skupieniu, ale Lil raczej nie jest w tej chwili w stanie o tym myśleć. Nie da się uspokoić na polecenie, na zawołanie, a ona tym bardziej nigdy nie była mistrzem w tej dziedzinie. Ot, mistrzyni odchodzenia od zmysłów, to na pewno. Biedna Sophia.
any other person.
- Nie sądzę, żebym zdołała przyprawić ci nogę z powrotem - stwierdziła, ale bardzo szybko dodała: - Jestem jednak pewna, że dla grupy wykwalifikowanych uzdrowicieli nie będzie to żaden problem. Lustro zostało zaklęte bardzo... bardzo niewprawnie. Prawdę powiedziawszy wygląda jak robota trzynastolatka, który o runach wie mniej więcej tyle, że są. A co za tym idzie, efekty, chociaż uciążliwe, nie powinny być trudne do przełamania. Być może efekt zaklęcia zacznie słabnąć z czasem, ale nie wydaje mi się, żeby warto było czekać. Zaraz zajmiemy się wisiorem, ale najpierw...
Urwała w pół zdania, stwierdziwszy że nie ma co wpędzać dziewczyny w jeszcze gorszą histerię - na razie i tak trzymała się całkiem nieźle jak na dzieciaka bez nogi.
Odbiła się plecami od ściany i wyszła przed chałupkę. Rozejrzawszy się uważnie i stwierdziwszy, że żaden mugol nie patrzy w jej stronę, z nabożną starannością wzięła nogę na ręce i przeniosła ją do środka tak, jakby niosła dziecko.
Ostrożnie, niemal czule położyła ją w kącie przeciwległym do tego, gdzie leżała teraz dziewczyna.
Rozpłakała się do reszty, starając się przy tym trzymać myśli, że to po prostu minie, to jest do zdjęcia i będzie dobrze. Choć łatwo nie było.
- Jesteś pewna? Że... że ją odzyskam? Niech ten paraliż już minie, nie wytrzymam tego już, niech to się skończy. - chciała zacząć krzyczeć, ale nie mogła i było z nią na tyle dobrze, że była świadoma, że tym sposobem sprowadziłaby jedynie kłopoty na siebie i Sophię. Na szczęście.
Nigdy więcej magii. Nigdy więcej. Nie czaruję na pokazach. I na pewno niczego nowego nie przetestuję, jaka głupia byłam, że w ogóle się zgodziłam cokolwiek testować! Z resztą jakie pokazy, sparaliżowany człowiek nie daje żadnych pokazów!
Nakręcała się tylko w myślach. I czekała z nadzieją, że nieznajoma da radę jej pomóc, że chociaż stanie się widzialna, że będzie mogła się ruszyć. Że chociaż zabierze ją do Munga, a tam zrobią resztę. Bo przecież muszą, musi wszystko być dobrze. A jak nie będzie?
Natrętne myśli po prostu do niej wracały i nie umiała nic na to poradzić.
any other person.
Zamknęła drzwi, dla pewności zastawiła je szafką. Być może będzie musiała rzucić zaklęcie - ale to dopiero potem. Już kiedyś go używała, chociaż nie do leczenia urwanych nóg, więc nie pomyślała o nim od razu.
- Żebym mogła ci pomóc, będziesz musiała ze mną współpracować. - Udzieliła jej spokojnej, rzeczowej informacji. - Rozumiem, że nie jesteś w stanie przeczytać run wypisanych na amulecie? Nie bój się, w żaden sposób nie uniemożliwi to akcji, najwyżej nieco ją skomplikuje.
Sophia znów rzuciła okiem na zwierciadło. Wiedziała już, jak "powinny" wyglądać runy na naszyjniku, tak żeby zaklęcie działało prawidłowo - i dreszcze ją przechodziły na samą myśl o tym, jak najpewniej wyglądają w rzeczywistości.
- N-nie umiem. Nie mogę się ru-ruszyć...
Jęknęła płaczliwie i o dziwo powstrzymała się przed kolejną serią próśb i pytań. Na przykład o to, w jaki sposób jej sytuacja może się jeszcze bardziej skomplikować, co może się stać, jak i przede wszystkim, czy na pewno dojdzie do siebie. To jednak nie znaczyło, że była wiele spokojniejsza.
Spróbowała unieść jedynie głowę, ale nie było szansy, żeby cokolwiek dostrzegła na swoim naszyjniku z takiej pozycji.
any other person.
- Teraz będę musiała cię dotknąć - ostrzegła.
Przesunęła dłonią wzdłuż jej ramienia, starając się nie dotykać ciała, tylko ubrania, a potem wzdłuż barku, aż dotarła do szyi i tego, czego na niej szukała - łańcucha z amuletem.
Wolała go nie zdejmować. Kto wie, co by się wtedy stało, zresztą skoro on też był objęty zaklęciem, to pewnie i tak by go nie zobaczyła. Obmacała go tylko dokładnie, a wyczuwszy pod palcami, z której strony są runy, uniosła go ostrożnie i zaczęła powoli nim poruszać, szukając punktu, w którym dziewczyna dokładnie go zobaczy.
- Postaraj się je odczytać i mi przedyktować - poleciła cicho. - Jeśli nie umiesz, po prostu je opisz. Porównuj je do liter i symboli, z którymi ci się kojarzą, a ja skoryguję zapis na lustrze.
Odruchowo sięgnęła po różdżkę, chcąc na brudno zapisać runy na szafce albo podłodze, ale zaraz zrezygnowała z niej na korzyść pergaminu i pióra - lepiej męczyć się z kałamarzem i poplamić wszystko atramentem, niż potem usuwać ślady zaklęcia.