Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki
Pub przy fabryce
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
- [bylobrzydkobedzieladnie]
Lokal zamknięty
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
Pub przy fabryce
To niewielki pub, dawno zapomniany przez reprezentantów klasy mieszczańskiej. Główną klientele stanowią pracownicy pobliskich fabryk - największy ruch notuje się po tuż zakończeniu zmiany. By wejść do środka należy zejść po kilku schodkach w dół, do piwnicy. Salę wypełnia silny zapach dymu papierosowego i podmokłych fundamentów. Osobom szukającym sposobu na rozluźnienie, barman rozlewa piwa produkowane przez najlepsze angielskie browary z terenu całego kraju; są to w większości piwa kraftowe oraz rzemieślnicze, charakteryzujące się bogactwem smaków i aromatów. Na półkach wyróżnia się cydr nie najgorszej jakości, zwykle wybierany przez panie. Z szafy grającej sączy się błoga muzyka - nie do tańca, a dla relaksu.
Pub został założony tuż po I wojnie światowej przez dwójkę braci - dawnych marines, którzy osiadli na Wyspach. Pomimo upływu lat, z łatwością można tutaj wyczuć ducha minionej historii - wysłużone meble, zapadające się kanapy, na ścianach zawieszono zdjęcia Anglii z przed wojny, przypominając tym samym, co odebrały raz na zawsze wichry niedawno minionej wojny.
Pub został założony tuż po I wojnie światowej przez dwójkę braci - dawnych marines, którzy osiadli na Wyspach. Pomimo upływu lat, z łatwością można tutaj wyczuć ducha minionej historii - wysłużone meble, zapadające się kanapy, na ścianach zawieszono zdjęcia Anglii z przed wojny, przypominając tym samym, co odebrały raz na zawsze wichry niedawno minionej wojny.
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
Lokal został zamknięty do odwołania. Można jednak prowadzić rozgrywki mające miejsce przed budynkiem.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:55, w całości zmieniany 2 razy
To miał być miły. Spokojny. Wieczór. Tak zwyczajnie. Nic więcej nie chciał. Spokojny wieczór, parę kielonów i być może noc w ramionach jednej z dam o nieznanym pochodzeniu albo zwyczajnie w swoim łóżku gdzie nie buja i nikt obok nie chrapie aż się cała kajuta trzęsie. Zawsze, do stu beczek śledzi, tak było, że nie mógł w spokoju spędzić wieczoru. Przepychanka zamieniła się w burdę, gdzie talerze i kubki latały jak pociski, aż końcu jeden idiota z drugim kretynem uznali, że wyciągną różdżki. Nie miał zamiaru być sprzątnięty przez stróżów prawa. Jeszcze tego mu brakowało aby wylądował za kratkami. Chciał czy nie chciał musiał pilnować aby jego kartoteka była czysta jeżeli pragnął zostać kapitanem.
-Wilk morski nawet na lądzie potrafi kąsać. - Odpowiedział Finley patrząc na swoją rozciętą dłoń, po której spływała gorąca krew. Zacisnął dłoń w pięść aby zatamować krwawienie i z łokcia pociągnął człowieka, który być może nie chciał się na nich rzucić, ale teraz nie to było ważne, stał mu na drodze. Pierwszy nie zadawał pytań, tylko torował sobie drogę do tylnego wyjścia ciągnąć za sobą Finley. Nie znał jej, nie wiedział kim jest, ale jednego mógł być pewien - nie chciała uczestniczyć w tej burdzie.
Londyn z każdym dniem dziczał coraz bardziej. Chaos i bezprawie wdzierało się w jego uliczki niczym mgła. Pełzając przy ziemi nikt nie zwracał na nią uwagi, aż w końcu unosiła się w górę, a wtedy było za późno aby reagować. Właśnie byli świadkami jak brutalny pierwiastek przejmował to wspaniałe kiedyś miasto. Teraz się staczało i nic nie wskazywało na to, że już się podniesie.
Przecisnęli się między skrzyniami, beczkami z alkoholem oraz workami z mąką, by wybiec na tyły pubu gdzie piętrzyły się kosze na śmieci wypełnione po brzegi starymi workami, połamanymi krzesłami czy potłuczonymi talerzami. Za nimi toczyła się istna bitwa, krzyki ludzi mieszały się z dźwiękiem pękającego drewna, a do tego dołączały piski i świsty wywoływane przez rzucane zaklęcia.
-Chodź. - Kenneth wskazał Finley wyjście na ulicę, a w tym momencie zobaczyli patrol, który biegł w stronę pubu. - Jasny gwint… - Wysyczał mężczyzna cofając się gwałtownie do tyłu nakazując dziewczynie milczenie. Obejrzał się przez ramię i zobaczył mur jaki stał za koszami na śmieci, a który mógł być ich ucieczką. Przedarł się przez, aż wybrał jeden i wskoczył na górę. Spojrzał na Finley wyciągając w jej stronę dłoń. -Hop w górę - Jeżeli nie stawiała zbytniego oporu wciągnął ją na niestabilne podłoże. -Wdrapuj się. - Wskazał jej mur za którym zapewne krył się spokój dla nich obydwojga. Gdyby mógł podsadził bezimienną dziewczynę, ale ranna dłoń uniemożliwia mu owy szarmancki gest.
Kenneth nie stronił od walki, ba! w czasie rejsów nie raz zdarzało mu się brać udział w niejednym starciu czy to na morzu czy w jednym z portów. Jednak co innego dać po mordzie innemu marynarzowi, a co innego być spałowanym przez patrol. W ucieczkach też był niezły, można było wręcz śmiało uznać, że lepiej niż mordobicie.
-Wilk morski nawet na lądzie potrafi kąsać. - Odpowiedział Finley patrząc na swoją rozciętą dłoń, po której spływała gorąca krew. Zacisnął dłoń w pięść aby zatamować krwawienie i z łokcia pociągnął człowieka, który być może nie chciał się na nich rzucić, ale teraz nie to było ważne, stał mu na drodze. Pierwszy nie zadawał pytań, tylko torował sobie drogę do tylnego wyjścia ciągnąć za sobą Finley. Nie znał jej, nie wiedział kim jest, ale jednego mógł być pewien - nie chciała uczestniczyć w tej burdzie.
Londyn z każdym dniem dziczał coraz bardziej. Chaos i bezprawie wdzierało się w jego uliczki niczym mgła. Pełzając przy ziemi nikt nie zwracał na nią uwagi, aż w końcu unosiła się w górę, a wtedy było za późno aby reagować. Właśnie byli świadkami jak brutalny pierwiastek przejmował to wspaniałe kiedyś miasto. Teraz się staczało i nic nie wskazywało na to, że już się podniesie.
Przecisnęli się między skrzyniami, beczkami z alkoholem oraz workami z mąką, by wybiec na tyły pubu gdzie piętrzyły się kosze na śmieci wypełnione po brzegi starymi workami, połamanymi krzesłami czy potłuczonymi talerzami. Za nimi toczyła się istna bitwa, krzyki ludzi mieszały się z dźwiękiem pękającego drewna, a do tego dołączały piski i świsty wywoływane przez rzucane zaklęcia.
-Chodź. - Kenneth wskazał Finley wyjście na ulicę, a w tym momencie zobaczyli patrol, który biegł w stronę pubu. - Jasny gwint… - Wysyczał mężczyzna cofając się gwałtownie do tyłu nakazując dziewczynie milczenie. Obejrzał się przez ramię i zobaczył mur jaki stał za koszami na śmieci, a który mógł być ich ucieczką. Przedarł się przez, aż wybrał jeden i wskoczył na górę. Spojrzał na Finley wyciągając w jej stronę dłoń. -Hop w górę - Jeżeli nie stawiała zbytniego oporu wciągnął ją na niestabilne podłoże. -Wdrapuj się. - Wskazał jej mur za którym zapewne krył się spokój dla nich obydwojga. Gdyby mógł podsadził bezimienną dziewczynę, ale ranna dłoń uniemożliwia mu owy szarmancki gest.
Kenneth nie stronił od walki, ba! w czasie rejsów nie raz zdarzało mu się brać udział w niejednym starciu czy to na morzu czy w jednym z portów. Jednak co innego dać po mordzie innemu marynarzowi, a co innego być spałowanym przez patrol. W ucieczkach też był niezły, można było wręcz śmiało uznać, że lepiej niż mordobicie.
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Noc miała być przesycona śpiewem oraz śmiechem wypadającym spomiędzy miękkich warg, wirowaniem wokół własnej osi, gdy alkohol zmąci zdrowy rozsądek, a znajome sylwetki chichocząc, jak małe dzieci poprowadzą ją poprzez mroki miasta ku błyszczącym światłom cyrku. Nie było w niej miejsca na przemoc, bezsensowną walkę o terytorium niczyje, roztrzaskane naczynia oraz krew, krew, tak wiele krwi, choć jeszcze wartkim strumieniem nie płynęła. Nie planowane też było zetknięcie się z nieznajomym mężczyzną, którego postać jednako przyciągała, jak i sugerowała, iż w pewnym momencie należało uczynić w tył zwrot i salwować się ucieczką. I chociaż to ostatnie znowu takie przykre nie było, tak obserwowanie, jak banda mężczyzn dotąd zadowolonych z upływającego wieczora przeradza się, w chaotyczną masę pięści było cóż, straszne. Rozumiała to też, w jakiś dziwny, pokręcony sposób. Londyn oszalał, trzymał każdego w garści, zmuszał do stąpania na samych czubkach palców stóp, do trzymania się w ciągłej czujności, napięciu, które przerwać mogła byle drobnica. Tylko jakby nie chciała być tego świadkiem, tego zezwierzęcenia się, kiedy próbowała ze wszystkich sił udawać, że jeszcze będzie dobrze, że nie jest z nimi wszystkimi tak źle, że jeszcze się trzymają. Dlatego nie odzywa się prowadzona w nieznane, popielate tęczówki sięgają tyłu głowy żeglarza, gdy w głowie wciąż zroszonej zaskoczeniem objawia się nader trzeźwe pytanie: Czy ty również zamierzasz gryźć? Czy brzmi w tym prowokacja, dziewczęca ciekawość, tudzież niepewność, niedane jest tancerce się przekonać. Bo masa ciał napiera, krew wrze w żyłach obecnych w pubie, nawołując kłopoty od strony, której nikt sobie nie życzył i próbują się przez nią przedrzeć, a raczej Finnie próbuje. Kenneth czyni to bez trudu, zadając cios z wprawą, jakby niewiele dla niego to znaczyło, jakby czynił to zawsze i żaden zamach, prowokacyjne słowa nie robią na nim wrażenia większego, ponad wymierzenie kolejnego razu. To imponujące, trochę też straszne, chyba jest pijana. Albo przestraszona. Nad tym też musi się zastanowić, a przecież nie ma czasu. Na rozmyślania, analizowanie każdego gestu, czy strzępu zdań. Świat kurczy się do szerokich pleców, ciepła na cienkim nadgarstku oraz szaleńczo bijącego serca, bo zaraz ktoś na nich wpadnie, bo może straci zęby i pan Carrington nie będzie szczęśliwy. W zasadzie nic nowego, acz wciąż martwi. Ostatnie co słyszy, nim wyjdą w mroźną noc, to świst zaklęć oraz trzaski, o których nie chce wiedzieć, ni wyobrażać sobie. Powinni uciekać, jednak obcy ją zatrzymuje i Fin nie krzywi się, przecież wie, patrol zostanie zwabiony, burdy nie przechodzą już bez echa, nie w tym nowym wspaniałym świecie. Biedny Eddie, troska się, otwierając zaraz szerzej oczy, bo co z resztą? Zwiali, odpowiada sama sobie pewnie, musieli zniknąć, przecież byli jak karaluchy. Oni, ona. Przetrwają wszystko. Mruga więc, marszcząc brwi, gotowa walczyć, a przynajmniej nie dać się złapać. I śmieje się, bo to w jakiś sposób urocze, kiedy czarodziej proponuje jej pomoc. Potrząsa głową, cofając się, by zaraz z rozbiegu, pod uwagę biorąc śnieg i pluchę, mogła skoczyć, odbić się od kosza i wskoczyć na mur. Fernsby mógł być zaprawiony w odwrotach, wspinać się i przeskakiwać, byleby tylko ocalić swą skórę, a chociaż Jones czyniła dokładnie to samo, tak miała w tym więcej wprawy, gracji, zwinności. Była tancerką ognia, dzieckiem cyrku, z akrobatyką oraz wprawianiem w zdziwienie mając do czynienia na co dzień. Dlatego też kłania się wdzięcznie przed brunetem, nim znajdą się po drugiej stronie. I oddycha z ulgą, wierząc, że problemy zostawili za sobą.
- Zapewniam, że moje propozycje ognistej w ten sposób nie zawsze się kończą - odezwała się, podchodząc do mężczyzny o czekoladowych tęczówkach - I może się kiedyś przekonasz, w ramach podziękowania, za wyciągnięcie z tego bałaganu - dodaje, krzywy uśmiech błąka się na wargach - A ja może zobaczę tę sentymentalną stronę żeglarzy - z kieszeni wyciąga materiałową chusteczkę, nie ma w niej nic nadzwyczajnego ponad czerwień koloru i wyhaftowanego przez Norę niewielkiego smoka w lewym górnym rogu, którą podaje by mógł zatamować przynajmniej trochę krwotok - Ale na nas już czas. Nie kąsaj zbyt często na lądzie panie morski wilku, Londyn lubi się odgryzać - zasalutowała, puszczając oko, nim jęła wycofywać się w ciemność uliczek. Port znała jak własną kieszeń, nawet jeśli dziury weń do dziś budziły w niej zdziwienie. I umknęła, jak przystało na szczura, cicho oraz niezauważenie, zapominając zupełnie, iż z tego wszystkiego nie zapytała go o imię. Cóż, żadna strata jeśli więcej się nie spotkają, za to jeżeli los okaże się zgoła inny, tak będzie mieć do czynienia z intrygującym początkiem.
| zt
- Zapewniam, że moje propozycje ognistej w ten sposób nie zawsze się kończą - odezwała się, podchodząc do mężczyzny o czekoladowych tęczówkach - I może się kiedyś przekonasz, w ramach podziękowania, za wyciągnięcie z tego bałaganu - dodaje, krzywy uśmiech błąka się na wargach - A ja może zobaczę tę sentymentalną stronę żeglarzy - z kieszeni wyciąga materiałową chusteczkę, nie ma w niej nic nadzwyczajnego ponad czerwień koloru i wyhaftowanego przez Norę niewielkiego smoka w lewym górnym rogu, którą podaje by mógł zatamować przynajmniej trochę krwotok - Ale na nas już czas. Nie kąsaj zbyt często na lądzie panie morski wilku, Londyn lubi się odgryzać - zasalutowała, puszczając oko, nim jęła wycofywać się w ciemność uliczek. Port znała jak własną kieszeń, nawet jeśli dziury weń do dziś budziły w niej zdziwienie. I umknęła, jak przystało na szczura, cicho oraz niezauważenie, zapominając zupełnie, iż z tego wszystkiego nie zapytała go o imię. Cóż, żadna strata jeśli więcej się nie spotkają, za to jeżeli los okaże się zgoła inny, tak będzie mieć do czynienia z intrygującym początkiem.
| zt
Jak ja Cię obronię i po czyjej stronie
Stanąć mam dziś, gdy oczu wrogich sto?
Stanąć mam dziś, gdy oczu wrogich sto?
Patrzył jak dziewczyna zgrabnie, z pełna gracja, jakby nie wkładała w to żadnego wysiłku przeskakuje mur i miękko ląduje po jego drugiej stronie. Zagwizdał cicho z uznaniem. Tego się nie spodziewał, ale przecież jej nie znał. Nie wiedział z kim pił, nie było to ważne póki nie zagrażało jego życiu. Obejrzał się jeszcze kontrolnie przez ramię upewniając się, że nie mają za sobą ogona, który będzie dalej ich gonił. Kiedy stwierdził, że jest czysto sam przeskoczył mur starając się chronić ranną rękę i zeskoczył bok Finley.
-Nie zawsze? - Zapytał jawnie się z nią drażniąc. -Więc jest nadzieja na więcej atrakcji...
W tym momencie wyciągnęła chusteczkę by owinąć nią jego dłoń, która przestała już obficie krwawić, ale nie wyglądała też najlepiej. Będzie musiał znaleźć jakiegoś uzdrowiciela, który w miarę szybko ją uleczy. Nie miał pojęcia, że oto spotkał przyjaciółkę Nory, tej samej, z którą ledwie dwa dni wcześniej uciekał również, ale na dach starej kamienicy. Czy gdyby wiedziała z kim ma do czynienia tak chętnie by piła grog w jego towarzystwie? I czy Fletcher opowiedziała jej o tym spotkaniu, dość nietypowym? Tego prawdopodobnie nie miał się nigdy dowiedzieć, ponieważ nie poznał imienia dziewczyny. -Być może kiedyś.
Odparł gorzko, sam uśmiechając się paskudnie. Uciekaj dziewczyno póki możesz, bo Pierwszy na Brzasku od sentymentów stronił choć był człowiekiem morza, a to ciągle go wzywało do siebie. Sentymenty osłabiały ducha, wiązały i sprowadzały na samo dno. Widział wielu takich żeglarzy i nie chciał skończyć jak oni.
-Londyn już odgryza część ciebie w momencie kiedy postawisz nogę na jego ulicach. - Odparł bezimiennej dziewczynie kiedy już znikała w ciemności niczym zjawa. Musiała być jedną z tych mieszkanek miasta, która zna Londyn jak własną kieszeń. Zna tajne przejścia, wie gdzie skręcić aby nagle zniknąć. Tak jak teraz, kiedy na ulicy pozostał sam wraz z chusteczką z wyhaftowanym czerwonym smokiem, wokół którego zaczęły pojawiać się równie czerwone plamy krwi. Odpalił szybko papierosa i sam ulotnił się w stronę małego mieszkania, które zajmował w porcie.
|zt x 2
-Nie zawsze? - Zapytał jawnie się z nią drażniąc. -Więc jest nadzieja na więcej atrakcji...
W tym momencie wyciągnęła chusteczkę by owinąć nią jego dłoń, która przestała już obficie krwawić, ale nie wyglądała też najlepiej. Będzie musiał znaleźć jakiegoś uzdrowiciela, który w miarę szybko ją uleczy. Nie miał pojęcia, że oto spotkał przyjaciółkę Nory, tej samej, z którą ledwie dwa dni wcześniej uciekał również, ale na dach starej kamienicy. Czy gdyby wiedziała z kim ma do czynienia tak chętnie by piła grog w jego towarzystwie? I czy Fletcher opowiedziała jej o tym spotkaniu, dość nietypowym? Tego prawdopodobnie nie miał się nigdy dowiedzieć, ponieważ nie poznał imienia dziewczyny. -Być może kiedyś.
Odparł gorzko, sam uśmiechając się paskudnie. Uciekaj dziewczyno póki możesz, bo Pierwszy na Brzasku od sentymentów stronił choć był człowiekiem morza, a to ciągle go wzywało do siebie. Sentymenty osłabiały ducha, wiązały i sprowadzały na samo dno. Widział wielu takich żeglarzy i nie chciał skończyć jak oni.
-Londyn już odgryza część ciebie w momencie kiedy postawisz nogę na jego ulicach. - Odparł bezimiennej dziewczynie kiedy już znikała w ciemności niczym zjawa. Musiała być jedną z tych mieszkanek miasta, która zna Londyn jak własną kieszeń. Zna tajne przejścia, wie gdzie skręcić aby nagle zniknąć. Tak jak teraz, kiedy na ulicy pozostał sam wraz z chusteczką z wyhaftowanym czerwonym smokiem, wokół którego zaczęły pojawiać się równie czerwone plamy krwi. Odpalił szybko papierosa i sam ulotnił się w stronę małego mieszkania, które zajmował w porcie.
|zt x 2
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
02/01
Nudził się! Ostatnio cholernie się nudził! Szczęśliwie doskonale wiedział, że najlepszym sposobem na zabicie nudy jest spotkanie z niezawodną Finley Jones - zawsze chętną do rozmowy, skorą do zabawy, do upicia się w jednym z podrzędnych klubów czy wspólnego spalenia blanta. Nic więc dziwnego, że na sam widok przyjaciółki zareagował szerokim uśmiechem, prawie podnosząc ją z radości, bo tak bardzo za nią tęsknił! Ostatnio nie miał zbyt wiele czasu na spotkania ze znajomymi, więc wyjście z jednym z nich - szczególnie tak miłym - napawało go naprawdę wielką euforią.
Czy mógł się z nią nudzić? Nie. Zdecydowanie nie! Był w tak wyśmienitym nastroju, że wydawało się, że nic ani nikt nie zepsuje mu humoru! Nawet ten irytujący i skrzekliwy śmiech, który poraził ich bębenki już w chwili przekroczenia drzwi wejściowych pubu. Zlokalizowanie jego źródła nie było trudne - jego wzrok od razu powędrował do barku, przy którym miejsce zajmowało główne źródło zamieszania. Była nim niebywale wysoka i szczupła kobieta o pociągłej twarzy przypominającej sępa, co chwilę zaśmiewająca się i robiąca maślane oczy do przechodzących obok mężczyzn.
- Hmm... - mruknął Multon, łapiąc przy tym towarzyszkę za rękę i zasłaniając jej widok swoimi plecami. - Jeśli uda mi się wyrwać tę laskę, to jesteś mi winna galeona, dobra? Jeśli dostanę kosza, ja dam ci dwa. - rzucił, choć wcale nie zamierzał czekać na odpowiedź! Zamiast tego wyszczerzył się, zaśmiał i ruszył pewnie w stronę baru, nie spuszczając przy tym wzroku z kobiety o sępiej urodzie.
- Fiu, fiu! Na Merlina! Nie spodziewałem się, że spotkam tutaj taką laskę! - wrzasnął jeszcze zanim dotarł do barku. Przy takich kobietach należało być bezczelnym i głupim bucem! Zachowanie godne przeciętnego zapijaczonego pracownika doków powinny pomóc zdobyć jej serce! I miał rację, bo chwilę później izbę wypełniła kolejna porcja irytującego śmiechu, a policzki kobiety przybrały kolor różu. Zabawne! Rozbawiony Connor przywołał na buźkę firmowy uśmiech numer pięć, zajął miejsce przy barze i zlustrował sępią babkę od stóp do głów, z trudem powstrzymując się od wybuchnięcia śmiechem, bo pokrywające jej twarz rumieńce sprawiały, że wyglądała jeszcze bardziej komicznie. No, a poza tym w głowie ciągle miał tekst, którym zamierzał ją zaraz uraczyć, a jak się z takiego nie śmiać?
- Wierzysz w miłość od pierwszego wejrzenia, a może powinienem przejść obok jeszcze raz, lalka? - rzucił, a izbę w jednej chwili ponownie wypełnił ten charakterystyczny nieznośny śmiech! Connor powiódł wzrokiem do Finley, puszczając jej nawet oczko i cierpliwie czekając aż nowa towarzyszka się uciszy, bo od tego śmiechu prawie pękły mu bębenki.
W końcu jednak sępia kobieta przestała się śmiać i zlustrowała Connora wzrokiem, oblizując przy tym pomalowane niebieską szminką usta. Dopiero teraz przyjrzał się jej odzieniu - szkarłatnej i na jego oko trochę przykrótkiej sukience i niedopasowanym kolorystycznie obcasom spoczywającym przy nogach krzesła. Masakra.
- Za wysokie progi na twoje nogi, chłopcze... Zresztą, jestem tu z kimś. - odezwała się nagle głosem nieprzyjemnym, skrzeczącym i zachrypniętym, w którym wyraźnie usłyszał ironię. Connor dopiero wtedy zauważył siedzącego obok bardzo niskiego, pulchniutkiego i przygarbionego mężczyznę, który łypał na niego spode łba, zupełnie jakby chciał go zabić.
Takie buty! No nic, chyba czas odejść i przyznać się do przegranego zakładu...
- Jednakże! - tutaj uniosła palec do góry, ostatecznie powstrzymując Multona od odejścia od baru i przekazania Finley jednego z swoich ostatnich galeonów. - Jednakże razem ze swoim słoneczkiem zauważyłam, że ty także nie przyszedłeś tutaj sam. Kim jest ta przepiękna niewiasta? Twoja dziewczyna? - zagadnęła, choć nie dała mu nawet odpowiedzieć, od razu przechodząc do konkretów. - Wiesz, lubimy eksperymentować. I nie, nie chodzi mi o warzenie eliksirów. - ponownie zaniosła się śmiechem, zachowując się tak jakby opowiedziała żart najwyższej klasy. Następnie powiodła wzrokiem do Finley, puszczając jej oczko i posyłając całusa na odległość.
Connor zrobił wielkie oczy. Czy ona proponowała... Och, mogło być zabawnie!
- Och, ona! To moja żona, Lukrecja. Jesteśmy świeżo po ślubie! Świetnie się składa. - rzucił ochoczo, zaraz zaś odwracając się do Finley i machając do niej ręką. - Hej, Lukrecjo, nie wstydź się! Musisz kogoś poznać! - wyszczerzył się do przyjaciółki, gestem dłoni zapraszając ją do barku.
- Wyśmienicie. Zapomniałam się przedstawić! Gerda Fitch, ale możecie mówić mi Królowa Gerda... - przedstawiła się, wyciągając przy tym teatralnie dłoń, chyba licząc na to, że Connor złoży na niej pocałunek, ale... nie tym razem. - W każdym razie... bardzo dobrze się składa, że was złapaliśmy. Młodzież w tych czasach jest niezwykle... tchórzliwa. Ostatnio spotkałam tutaj takiego jednego, mówił coś o tym, że niby jego serce należy do innej, gdy był tutaj sam. Boi się... boi się prawdziwej kobiety! Królowej! - parsknęła.
Zapowiadała się ciekawa noc! I taka była - przez chwilę.
z/t
Connor Multon
Zawód : diler
Wiek : 21
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Ze wszystkich rzeczy ja najbardziej pragnę życia
To dlatego, że je mogę skończyć nawet dzisiaj
To dlatego, że je mogę skończyć nawet dzisiaj
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
Lokal został zamknięty do odwołania. Można jednak prowadzić rozgrywki mające miejsce przed budynkiem.
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
Pub przy fabryce
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki