Central Park
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Central Park
Jedna z magicznych części parku centralnego wypełniona jest niezliczonymi drzewami czereśni, które dzięki magii zaczynają kwitnąć już wraz z pierwszymi promieniami wiosennego słońca. Najznamienitsi zielarze oraz znawcy alchemii dbają o to, aby różowawe kwiaty kwitły tu od marca do końca lipca, kiedy to przeobrażają się w delikatne, słodkie owoce. Można do woli zrywać je z drzew i delektować się ich smakiem.
Park jest uwielbiany przez dzieci, zakochanych oraz artystów szukających tu inspiracji; spacerującym akompaniuje śpiew słowików oraz kosów. Tylko zimą nie występuje tu cała paleta barw - wtedy śnieżny puch otula wszystkie gałęzie i park skąpany jest bieli, co nie czyni go jednak ani trochę mniej urokliwym.
Park jest uwielbiany przez dzieci, zakochanych oraz artystów szukających tu inspiracji; spacerującym akompaniuje śpiew słowików oraz kosów. Tylko zimą nie występuje tu cała paleta barw - wtedy śnieżny puch otula wszystkie gałęzie i park skąpany jest bieli, co nie czyni go jednak ani trochę mniej urokliwym.
Traversowie nie byli rodem o nastawieniu antymugolskim, a przynajmniej, Lyrze nie było nic wiadomo o tym, jakoby wyznawali radykalne poglądy, zresztą czy w takim przypadku mieliby pozytywne stosunki rodowe z Weasleyami, powszechnie znanymi ze swojej tolerancji? Obowiązywały ich jednak te same zasady, co inne rody – jeśli nie chcieli zostać wydziedziczeni i wyrzuceni poza nawias społeczności, musieli poślubiać osoby o czystej krwi. Lyra zdążyła już poznać opowieść o jednej z sióstr Glaucusa, która wybrała życie u boku mugolaka, i z którą teraz jej rodzicom i rodzeństwu, mimo tęsknoty, nie wypadało utrzymywać takich kontaktów, jak przedtem, bo oficjalnie już nie mogła być ich rodziną, jakkolwiek krzywdząco to brzmiało. Dziewczyna bała się, że jej brata może spotkać podobny los, sama zresztą nie potrafiłaby poświęcić swojej rodziny oraz marzeń tylko w imię porywu górnolotnych uczuć. Podjęła decyzję, którą uznała za słuszną, przyjęła zaręczyny Traversa, bo tak należało uczynić. Minnie jednak miała większą dowolność, nie musiała obawiać się społecznego ostracyzmu i wykluczenia bez względu na to, co zrobi ze swoim życiem. Będzie mogła w przyszłości wyjść za kogo tylko jej się podoba, nawet za mugola, i nikt nie będzie mógł wyciągnąć konsekwencji tego wyboru. Chociaż Lyra wiedziała co nieco o poprzednim związku przyjaciółki, tym, że sama zrezygnowała z życia u boku mugola. Póki co jednak nie poruszyła tego tematu, choć również była ciekawa, co się wydarzyło i jak to wpłynęło na byłą Gryfonkę. Postanowiła poczekać. Może Minnie sama się zdecyduje, by powiedzieć, co dokładnie zaszło? Chyba, że już nie ufała jej na tyle, by mówić o tej sprawie. To był kolejny powód, dla którego Lyra powinna się wstrzymać z poruszaniem tej kwestii.
- Pewnym propozycjom się nie odmawia – powiedziała cicho, odnosząc się do własnych zaręczyn i ślubu, tego, co „dyktowało jej serce”. Może nie było w jej przypadku mowy o zmuszaniu siłą do ślubu, ale nie była aż tak naiwna, by nie wiedzieć, że odmowa miałaby swoje konsekwencje, a ona, Lyra Weasley, była zbyt mała i nieważna, by przeciwstawić się Traversom, nie była też tak bezczelna, by odrzucić ich wspaniałomyślną ofertę, kiedy powinna czuć się zaszczycona, że w ogóle ktoś chciał aranżować małżeństwo z nią, biedaczką z pogardzanego rodu. – A mój mąż... Cóż, lubiłam go zbyt mocno, by nim wzgardzić i go odrzucić. Dlaczego miałabym to robić, nawet gdybym zdobyła się na taką butę, by odmówić? Nadal go lubię i myślę, że mogę mówić o szczęściu, że to za niego mnie wydano. Nie jest mi obcy i wstrętny. Wierzę, że rodzina nie skrzywdziłaby mnie, wybierając dla mnie złego człowieka, więc musiałam po prostu im zaufać.
Umilkła, wciąż wpatrując się w twarz Minnie. Nie musiała się tłumaczyć, ale jednak czuła, że powinna coś powiedzieć. Czy to ją usprawiedliwi w oczach szkolnej przyjaciółki? Nie wiadomo. Była świadoma jej poglądów oraz pochodzenia, Minnie nigdy nie kryła się z tym, że jej ojciec był mugolem, a sama Lyra też nigdy nie darzyła mugoli niechęcią i wzgardą. Po prostu dorosłość przyniosła większą świadomość jej pochodzenia i płynących z niego zobowiązań, których trzeba było przestrzegać, by pozostać w tym świecie. A musiała w nim pozostać, jeśli chciała spełnić swoje marzenia oraz zapewnić godziwe życie własnym przyszłym dzieciom. Sama zaznawszy dotkliwej biedy, nie chciała skazywać na nią tych delikatnych, kruchych istotek, które kiedyś, jak miała nadzieję, będą biegać po korytarzach posiadłości Glaucusa i czepiać się bladymi rączkami jej sukienki. Dla dobra własnego oraz ich (bo przecież pragnęła ich zaistnienia na świecie, może nie teraz, ale w przyszłości owszem) musiała odłożyć na bok gryfońskie ideologie i infantylne marzenia o miłości rodem z książek.
- Tak... Oczywiście, że tak – przytaknęła na słowa o bałwanku. I już po chwili schyliła się, by drobnymi dłońmi zacząć formować kulę. Wciąż pamiętała, jak to się robi, bo w dzieciństwie oraz Hogwarcie zbudowała mnóstwo bałwanków. Obrączka na palcu nie wymazała jej dawnych umiejętności. – To będzie równie piękny bałwanek, jak te na szkolnych błoniach.
Zajęta formowaniem śnieżnej kuli, powoli się rozluźniła, starając się nie myśleć o początkowej niezręczności i trudnej rozmowie o aranżowanych małżeństwach.
- Więc w Dolinie Godryka spotkałaś profesora Bartiusa? Co u niego słychać? – zapytała po chwili, doskonale pamiętając swojego byłego nauczyciela transmutacji, którego niestety już bardzo dawno nie widziała, chociaż kiedyś miał zamiar zainteresować się jej darem metamorfomagii. Może przytłoczyły go inne obowiązki? – Czy mój brat... Też tam był? – zapytała jeszcze. Wiedziała, że jej brata nie było na sabacie, więc podejrzewała, że jeśli nie przytłoczyły go zawodowe obowiązki, musiał być właśnie tam, otwarcie obnosząc się ze swoją niechęcią do szlacheckich spotkań.
- Pewnym propozycjom się nie odmawia – powiedziała cicho, odnosząc się do własnych zaręczyn i ślubu, tego, co „dyktowało jej serce”. Może nie było w jej przypadku mowy o zmuszaniu siłą do ślubu, ale nie była aż tak naiwna, by nie wiedzieć, że odmowa miałaby swoje konsekwencje, a ona, Lyra Weasley, była zbyt mała i nieważna, by przeciwstawić się Traversom, nie była też tak bezczelna, by odrzucić ich wspaniałomyślną ofertę, kiedy powinna czuć się zaszczycona, że w ogóle ktoś chciał aranżować małżeństwo z nią, biedaczką z pogardzanego rodu. – A mój mąż... Cóż, lubiłam go zbyt mocno, by nim wzgardzić i go odrzucić. Dlaczego miałabym to robić, nawet gdybym zdobyła się na taką butę, by odmówić? Nadal go lubię i myślę, że mogę mówić o szczęściu, że to za niego mnie wydano. Nie jest mi obcy i wstrętny. Wierzę, że rodzina nie skrzywdziłaby mnie, wybierając dla mnie złego człowieka, więc musiałam po prostu im zaufać.
Umilkła, wciąż wpatrując się w twarz Minnie. Nie musiała się tłumaczyć, ale jednak czuła, że powinna coś powiedzieć. Czy to ją usprawiedliwi w oczach szkolnej przyjaciółki? Nie wiadomo. Była świadoma jej poglądów oraz pochodzenia, Minnie nigdy nie kryła się z tym, że jej ojciec był mugolem, a sama Lyra też nigdy nie darzyła mugoli niechęcią i wzgardą. Po prostu dorosłość przyniosła większą świadomość jej pochodzenia i płynących z niego zobowiązań, których trzeba było przestrzegać, by pozostać w tym świecie. A musiała w nim pozostać, jeśli chciała spełnić swoje marzenia oraz zapewnić godziwe życie własnym przyszłym dzieciom. Sama zaznawszy dotkliwej biedy, nie chciała skazywać na nią tych delikatnych, kruchych istotek, które kiedyś, jak miała nadzieję, będą biegać po korytarzach posiadłości Glaucusa i czepiać się bladymi rączkami jej sukienki. Dla dobra własnego oraz ich (bo przecież pragnęła ich zaistnienia na świecie, może nie teraz, ale w przyszłości owszem) musiała odłożyć na bok gryfońskie ideologie i infantylne marzenia o miłości rodem z książek.
- Tak... Oczywiście, że tak – przytaknęła na słowa o bałwanku. I już po chwili schyliła się, by drobnymi dłońmi zacząć formować kulę. Wciąż pamiętała, jak to się robi, bo w dzieciństwie oraz Hogwarcie zbudowała mnóstwo bałwanków. Obrączka na palcu nie wymazała jej dawnych umiejętności. – To będzie równie piękny bałwanek, jak te na szkolnych błoniach.
Zajęta formowaniem śnieżnej kuli, powoli się rozluźniła, starając się nie myśleć o początkowej niezręczności i trudnej rozmowie o aranżowanych małżeństwach.
- Więc w Dolinie Godryka spotkałaś profesora Bartiusa? Co u niego słychać? – zapytała po chwili, doskonale pamiętając swojego byłego nauczyciela transmutacji, którego niestety już bardzo dawno nie widziała, chociaż kiedyś miał zamiar zainteresować się jej darem metamorfomagii. Może przytłoczyły go inne obowiązki? – Czy mój brat... Też tam był? – zapytała jeszcze. Wiedziała, że jej brata nie było na sabacie, więc podejrzewała, że jeśli nie przytłoczyły go zawodowe obowiązki, musiał być właśnie tam, otwarcie obnosząc się ze swoją niechęcią do szlacheckich spotkań.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Minnie spojrzała na Lyrę z żywą troską błyszczącą w jej źrenicach, wyznanie Lyry zabrzmiało dla niej smutno. Smutno, ale i przerażająco - pewnym propozycjom się nie odmawia? Znała przecież Glaucusa, za którego Lyra zdecydowała się wyjść, znała i... nie rozumiała. Okoliczności, w jakich go poznała, sprawiały, że musiała ufać zarówno Traversowi, jak i jego poglądom i ich szczerości. Zakon Feniksa nie przyjmował w swoje szeregi byle kogo, skoro otrzymał tajemnicze pióro, musiał kierować się w swoim życiu szlachetnym sercem. A teraz - Lyra sugeruje, że została zmuszona? Zmarszczyła brew, w zakłopotaniu na moment spoglądając w bok, by po chwili napotkać jej spojrzenie.
- Co... co masz na myśli, Lyra? - zapytała wprost, bo salonowe gierki w domysły, maski i ukryte intencje były jej obce, zwłaszcza w kontaktach z przyjaciółką. - Jeśli ktoś cię skrzywdził, zmusił... - Z trudem wypowiadała kolejne słowa, w niedowierzaniu przyglądając się jej twarzy. Martwiła się o nią, o jej dobro i o to, czy ktokolwiek zrobił jej krzywdę. Jeśli, to tego pożałuje! Zaraz jednak odwróciła wzrok bez zrozumienia, lubiła go. Dogadywali się. Więc - dlaczego? Minnie nie potrafiła zrozumieć, dlaczego jej krew przeszkadzała Lyrze w zaproszeniu jej na tak ważną przecież dla samej Lyry na uroczystość. Bo czy Glaucus miałby coś przeciwko? Należał do Zakonu Feniksa. Nie mógł mieć nic przeciwko. Nie miałby, wiedziała o tym. Choć jeszcze kilka dni temu dałaby sobie rękę uciąć, że wiedziała również, że Lyra Weasley nigdy nie zachowałaby się w tak potworny sposób.
Ale to już nie była Lyra Weasley, to była Lyra Travers odnajdująca się w świecie innym niż świat należący do Minerwy. Och, tak, oczywiście, zawsze wiedziała, że Lyra była wysoko urodzona, ale Minerwa wysokiego urodzenia nigdy nie traktowała poważnie. Kojarzyła je z nadmuchonymi Ślizgonami, którzy za najśmieszniejsze, co ich spotkało, uznawali chociażby pochodzenie ojca Minerwy. Gardziła nimi, pustką w ich głowach, choć gdzieś wewnątrz ducha wierzyła, że przynajmniej część z nich kiedyś dorośnie. Lyra najwyraźniej przeżywała regres - i zamiast dorastać, dziecinniała, uznając Minerwę za niegodne siebie towarzystwo. Ale Minerwa miała w sobie duże poczucie godności, nie miała zamiaru pokazać po sobie, że ją to zabolało. Uśmiechnęła się - prawie nie sztucznym uśmiechem - pochylając się, by zanurzyć dłonie w śnieżnym puchu i zacząć lepić kulę na bałwanka.
Na jej twarzy pojawił się niechętny wyraz, kiedy Lyra poruszyła czułą strunę, nie przyznała się jej nigdy do swojego zauroczenia do profesora, ale dla kogoś takiego jak Lyra to uczucie mogło być oczywiste. Profesor nigdy go nie odwzajemniał - ba, nawet nie zwracał na niego uwagi. Nie zauważał.
- Wszystko po staremu - odparła z westchnieniem. - Bez zmian i po staremu - dodała, jak się jej wydawało, znacząco. Nie do końca mówiąc prawdę, profesor był bardziej zmęczony i bardziej zatroskany niż zawsze, co miało związek z walką Zakonu Feniksa, ale o nim nie mogła powiedzieć Lyrze. Rzeczywiście, spadło na nie wiele rzeczy, które musiało je rozdzielić. - Przegrałam przez niego - dodała, choć kącik jej ust uniósł się nieco wyżej, zawsze lubiła ducha rywalizacji. Na polu naukowym naturalnie ustępowała profesorowi na każdym calu, mogła się chociaż popisać umiejętnością lepienia bałwanków. Zawsze coś, prawda? - Za to dobrze mi poszło na łyżwach... choć nie tak dobrze, jak Cassianowi. - Uśmiechnęła się półgębkiem, przesuwając swoją kulę bliżej Lyry.
- Och, tak - przytaknęła z nieco większym entuzjazmem. - Oczywiście, że był, ja... - subtelny rumieniec wstąpił na jej blade policzki, kwestie miłosne zawsze budziły u niej poczucie wstydu, ale była już w wieku, w którym interesowało ją to w oczywisty sposób. - Lyra, on tak pięknie patrzy na Margaux, byli tam razem - Spojrzała jej w oczy, wstydliwie, jakby miała zaraz wyrzec potworną herezję. - Myślisz, że... że jest szansa, że kiedyś ktoś spojrzy w ten sposób na nas? Na którąś z nas? Tak bardzo bym chciała kiedyś to przeżyć, prawdziwą miłość. - Masz męża, którego nie kochasz, ja nie mam nikogo oprócz kilkukrotnie złamanego serca.
Marny nasz los, lady Travers.
- Co... co masz na myśli, Lyra? - zapytała wprost, bo salonowe gierki w domysły, maski i ukryte intencje były jej obce, zwłaszcza w kontaktach z przyjaciółką. - Jeśli ktoś cię skrzywdził, zmusił... - Z trudem wypowiadała kolejne słowa, w niedowierzaniu przyglądając się jej twarzy. Martwiła się o nią, o jej dobro i o to, czy ktokolwiek zrobił jej krzywdę. Jeśli, to tego pożałuje! Zaraz jednak odwróciła wzrok bez zrozumienia, lubiła go. Dogadywali się. Więc - dlaczego? Minnie nie potrafiła zrozumieć, dlaczego jej krew przeszkadzała Lyrze w zaproszeniu jej na tak ważną przecież dla samej Lyry na uroczystość. Bo czy Glaucus miałby coś przeciwko? Należał do Zakonu Feniksa. Nie mógł mieć nic przeciwko. Nie miałby, wiedziała o tym. Choć jeszcze kilka dni temu dałaby sobie rękę uciąć, że wiedziała również, że Lyra Weasley nigdy nie zachowałaby się w tak potworny sposób.
Ale to już nie była Lyra Weasley, to była Lyra Travers odnajdująca się w świecie innym niż świat należący do Minerwy. Och, tak, oczywiście, zawsze wiedziała, że Lyra była wysoko urodzona, ale Minerwa wysokiego urodzenia nigdy nie traktowała poważnie. Kojarzyła je z nadmuchonymi Ślizgonami, którzy za najśmieszniejsze, co ich spotkało, uznawali chociażby pochodzenie ojca Minerwy. Gardziła nimi, pustką w ich głowach, choć gdzieś wewnątrz ducha wierzyła, że przynajmniej część z nich kiedyś dorośnie. Lyra najwyraźniej przeżywała regres - i zamiast dorastać, dziecinniała, uznając Minerwę za niegodne siebie towarzystwo. Ale Minerwa miała w sobie duże poczucie godności, nie miała zamiaru pokazać po sobie, że ją to zabolało. Uśmiechnęła się - prawie nie sztucznym uśmiechem - pochylając się, by zanurzyć dłonie w śnieżnym puchu i zacząć lepić kulę na bałwanka.
Na jej twarzy pojawił się niechętny wyraz, kiedy Lyra poruszyła czułą strunę, nie przyznała się jej nigdy do swojego zauroczenia do profesora, ale dla kogoś takiego jak Lyra to uczucie mogło być oczywiste. Profesor nigdy go nie odwzajemniał - ba, nawet nie zwracał na niego uwagi. Nie zauważał.
- Wszystko po staremu - odparła z westchnieniem. - Bez zmian i po staremu - dodała, jak się jej wydawało, znacząco. Nie do końca mówiąc prawdę, profesor był bardziej zmęczony i bardziej zatroskany niż zawsze, co miało związek z walką Zakonu Feniksa, ale o nim nie mogła powiedzieć Lyrze. Rzeczywiście, spadło na nie wiele rzeczy, które musiało je rozdzielić. - Przegrałam przez niego - dodała, choć kącik jej ust uniósł się nieco wyżej, zawsze lubiła ducha rywalizacji. Na polu naukowym naturalnie ustępowała profesorowi na każdym calu, mogła się chociaż popisać umiejętnością lepienia bałwanków. Zawsze coś, prawda? - Za to dobrze mi poszło na łyżwach... choć nie tak dobrze, jak Cassianowi. - Uśmiechnęła się półgębkiem, przesuwając swoją kulę bliżej Lyry.
- Och, tak - przytaknęła z nieco większym entuzjazmem. - Oczywiście, że był, ja... - subtelny rumieniec wstąpił na jej blade policzki, kwestie miłosne zawsze budziły u niej poczucie wstydu, ale była już w wieku, w którym interesowało ją to w oczywisty sposób. - Lyra, on tak pięknie patrzy na Margaux, byli tam razem - Spojrzała jej w oczy, wstydliwie, jakby miała zaraz wyrzec potworną herezję. - Myślisz, że... że jest szansa, że kiedyś ktoś spojrzy w ten sposób na nas? Na którąś z nas? Tak bardzo bym chciała kiedyś to przeżyć, prawdziwą miłość. - Masz męża, którego nie kochasz, ja nie mam nikogo oprócz kilkukrotnie złamanego serca.
Marny nasz los, lady Travers.
Kto pierwszy został królem? A kto chciał zostać bogiem? Kto pierwszy był człowiekiem? Kto będzie nim
ostatni?
ostatni?
- Nie, nie w takim sensie zmusił – wyprostowała szybko, nie chcąc, żeby Minnie pomyślała cokolwiek złego o Glaucusie i jego rodzinie. – I nikt mnie nie skrzywdził. To ja... Ja czułam, że to jest właściwe. Że trzeba dostosować się do woli rodów. – Lyra była posłuszna i nie chciała się buntować. W imię czego? Mrzonek o niezależności, o wolnym wyborze? Rodziny chciały dobrze dla niej i dla Glaucusa. Chyba się nie pomylili, bo Lyra i Glaucus darzyli się przyjacielskimi uczuciami, chociaż ktoś, kto nigdy nie widział ich razem, przez samą różnicę wieku między nimi mógł wysnuć wniosek, że związek był przymusowy i nieszczęśliwy. Ale też nie rozumiała, dlaczego Minnie zachowywała się, jakby Lyrę spotkała wielka krzywda. Lyra wcale tak tego nie postrzegała. Może czuła się skrzywdzona w pierwszych dniach po usłyszeniu wieści, że czekają ją zaręczyny i małżeństwo w wieku osiemnastu lat... Ale nie teraz. Teraz zdążyła się z tym oswoić i było to normalne. Wiele dziewcząt wychodziło młodo za mąż.
Lyra nie miała pojęcia, że Minnie czuje coś więcej do profesora Bartiusa. A nawet, gdyby wiedziała, nie potępiałaby jej za to. Nie odrzucałaby jej perspektywa dużej różnicy wieku, skoro między nią a Glaucusem również taka istniała. Może jedynie byłaby zdumiona, że grzeczna, zasadnicza Minnie podkochiwała się w nauczycielu i że nigdy nie wspomniała ani słowem o tym. Może faktycznie powstała między nimi pewna przepaść i minęły już te czasy, kiedy mogły rozmawiać ze sobą o wszystkim?
- To dobrze... że po staremu – powiedziała, nieświadoma jej rozterek. – Ostatni raz widziałam go w lecie. Był zainteresowany moim darem metamorfomagii, ale najwyraźniej później przytłoczył go brak czasu i nigdy nie wrócił do tematu – westchnęła; chętnie dowiedziałaby się czegoś więcej o swojej zdolności i jej możliwościach. – Dawno nie widziałam nikogo z Hogwartu.
Lepiła bałwankową kulę, kiedy Minnie nagle wypowiedziała te słowa. Dłonie Lyry zacisnęły się, a lepiony segment bałwanka rozpadł się na kawałki, a przez jej twarz przemknął cień. Nie dała się ponieść romantycznemu nastrojowi, który próbowała wzbudzić Minnie, kiedy w jej zwykle tak wrażliwym serduszku nagle zagościł chłód.
- Nie powinni być razem – powiedziała zaskakująco chłodno. Nie akceptowała Margaux w życiu Garretta, wolałaby, żeby ta kobieta wyjechała, jak kiedyś. Żeby nie pozbawiała go szansy na ułożenie sobie życia, nawet jeśli on miał lekceważący stosunek do obowiązków nadanych im z urodzenia, w tym również do aranżowanych małżeństw. – Na mnie nikt oprócz mojego męża nie może spojrzeć w taki sposób. Ja też nie mogę... Ale ty nadal możesz wypatrywać tego jedynego. Na tobie nie ciążą żadne zobowiązania.
Ale czy chciała, by inni mężczyźni na nią patrzyli? To Glaucus był jej mężem, to on był dla niej najważniejszym mężczyzną, nawet jeśli dopiero miała sobie uświadomić, że czuła do niego coś więcej niż tylko przyjaźń. Ale nie powiedziała tego, tak samo jak nie powiedziała, dlaczego tak zareagowała na wzmiankę o Margaux. Kobiecie, którą naprawdę lubiła w czasach, zanim bez reszty pochłonął ją szlachecki świat i świadomość spoczywających na niej obowiązków, wypływających wprost z jej błękitnej krwi, a którą teraz uważała za intruza próbującego odebrać jej brata. Nie chciała pamiętać tych momentów, kiedy wydawali jej się tacy szczęśliwi, bo czuła, że to szczęście zgubi Garretta, trwale odmieni jego życie i całkowicie ich od siebie odgrodzi, a tego się bała. Nie chciała go stracić w taki sposób, jak Glaucus i Cressida stracili swoją siostrę, która odrzuciła rodzinę i wyszła za nieodpowiednią osobę.
Lyra nie miała pojęcia, że Minnie czuje coś więcej do profesora Bartiusa. A nawet, gdyby wiedziała, nie potępiałaby jej za to. Nie odrzucałaby jej perspektywa dużej różnicy wieku, skoro między nią a Glaucusem również taka istniała. Może jedynie byłaby zdumiona, że grzeczna, zasadnicza Minnie podkochiwała się w nauczycielu i że nigdy nie wspomniała ani słowem o tym. Może faktycznie powstała między nimi pewna przepaść i minęły już te czasy, kiedy mogły rozmawiać ze sobą o wszystkim?
- To dobrze... że po staremu – powiedziała, nieświadoma jej rozterek. – Ostatni raz widziałam go w lecie. Był zainteresowany moim darem metamorfomagii, ale najwyraźniej później przytłoczył go brak czasu i nigdy nie wrócił do tematu – westchnęła; chętnie dowiedziałaby się czegoś więcej o swojej zdolności i jej możliwościach. – Dawno nie widziałam nikogo z Hogwartu.
Lepiła bałwankową kulę, kiedy Minnie nagle wypowiedziała te słowa. Dłonie Lyry zacisnęły się, a lepiony segment bałwanka rozpadł się na kawałki, a przez jej twarz przemknął cień. Nie dała się ponieść romantycznemu nastrojowi, który próbowała wzbudzić Minnie, kiedy w jej zwykle tak wrażliwym serduszku nagle zagościł chłód.
- Nie powinni być razem – powiedziała zaskakująco chłodno. Nie akceptowała Margaux w życiu Garretta, wolałaby, żeby ta kobieta wyjechała, jak kiedyś. Żeby nie pozbawiała go szansy na ułożenie sobie życia, nawet jeśli on miał lekceważący stosunek do obowiązków nadanych im z urodzenia, w tym również do aranżowanych małżeństw. – Na mnie nikt oprócz mojego męża nie może spojrzeć w taki sposób. Ja też nie mogę... Ale ty nadal możesz wypatrywać tego jedynego. Na tobie nie ciążą żadne zobowiązania.
Ale czy chciała, by inni mężczyźni na nią patrzyli? To Glaucus był jej mężem, to on był dla niej najważniejszym mężczyzną, nawet jeśli dopiero miała sobie uświadomić, że czuła do niego coś więcej niż tylko przyjaźń. Ale nie powiedziała tego, tak samo jak nie powiedziała, dlaczego tak zareagowała na wzmiankę o Margaux. Kobiecie, którą naprawdę lubiła w czasach, zanim bez reszty pochłonął ją szlachecki świat i świadomość spoczywających na niej obowiązków, wypływających wprost z jej błękitnej krwi, a którą teraz uważała za intruza próbującego odebrać jej brata. Nie chciała pamiętać tych momentów, kiedy wydawali jej się tacy szczęśliwi, bo czuła, że to szczęście zgubi Garretta, trwale odmieni jego życie i całkowicie ich od siebie odgrodzi, a tego się bała. Nie chciała go stracić w taki sposób, jak Glaucus i Cressida stracili swoją siostrę, która odrzuciła rodzinę i wyszła za nieodpowiednią osobę.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
- Woli rodów... - mruknęła z rozczarowaniem, nie wnikając jednak w szczegóły, wiedziała, że to nie była wola rodów. Rody arystokratów był pod ostrzałem, znajome czarodziejom, a Minnie znana była z tego, że lubiła wiedzieć wszystko. Historia tych rodzin to historia magii, Weasleyowie nie zmuszali do niczego swoich dzieci, nie mieli wobec nich woli, którą nakazywali spełnić. Właściwie, nie byli rodem - zostali tak sklasyfikowani przypadkowo, bo z jakiegoś powodu dotąd, zupełnie przypadkiem, nie rozrzedzili swojej krwi i mieli dumnych przodków. Nie rozumiała, dlaczego Lyra zaczęła wierzyć w te mrzonki - bo chyba musiała wierzyć? - nie rozumiała też, dlaczego nie mówiła jej prawdy. Ale nie naciskała, pojmując mur, który zaczynał między nimi wyrastać, nie pozwalając Minerwie odczuć, że w świecie, w którym dzisiaj żyła, była jedynie gościem. Uśmiechnęła się niewyraźnie na jej słowa - to dobrze - może i dobrze - jej matka z całą pewnością nie byłaby zachwycona, gdyby Minnie zaczęła umawiać się ze swoim profesorem. Nikt by nie był, tak nie wypadało, zbyt często pracowali razem, mogłyby się zacząć mnożyć... nieprzystające plotki. Ale jakie znaczenie miało zdanie jej rodziny? Byli mugolami, jej matka żyła jak mugolka, porzuciła czarodziejski świat - nie było ich tutaj. I nigdy już nie dowiedzą się, jak wyglądało życie Minerwy wśród czarodziejów.
- Może i dobrze - rzuciła już nieco pewniej, choć nieświadomie nieco oschlej, kierując wzrok na lepioną w dłoniach śniegową kulę, właściwie była już dość spora - Minnie ubijała ją rękami, chcąc się upewnić, że będzie już dość twarda. - Wciąż jest - wyjaśniła, nie patrząc na dziewczynę. Jako jego asystentka wiedziała to i owo, prowadziła zresztą te badania razem z nim. - Ale zatrzymaliśmy się na pewnych teoretycznych obliczeniach. Musimy znaleźć empiryczne dowody na istnienie tez profesora, dopiero później będziemy mogli szukać ich eksperymentalnych potwierdzeń. - W jej głosie nie było ekscytacji, fascynowały ją odkrycia, nauka, tymczasem badania stały w miejscu, nie potrafili przezwyciężyć impasu. Coś ciągle im umykało. Westchnęła w milczeniu, wiedziała, że Lyry to nie interesowało. Z jej słów wyłaniała się jakaś samotność, jakby spowił ją welon milczenia, za który Minerwa nie potrafiła zajrzeć. Martwiła się o nią - ale nie mogła też zmusić jej do mówienia. Nie wiedziała, dlaczego nie potrafiła odpędzić się od złych przeczuć - może to przez ton Lyry, tę samotność, a może niepokój związany z dziwnym ślubem. I w tym przeświadczeniu utwierdziła się mocniej, kiedy nagle dłonie Lyry ścisnęły śnieżną kulę tak mocno, że ta rozpadła się na kawałki, Minnie uniosła ku niej wzrok.
- Lyra... - szepnęła z niepokojem, po chwili zawahania wstając, podchodząc do dziewczyny i kładąc dłonie na jej wątłych ramionach, chciała ją zmusić, żeby na nią spojrzała. - Lyra, co się dzieje? Skąd to wszystko? Ten niepokój, dlaczego nie widujesz się z ludźmi z Hogwartu? Dlaczego tak reagujesz na imię brata? Ja... martwię się o ciebie - usiłowała uchwycić jej spojrzenie, coś musiało być nie w porządku. Bałwanek przepadł po zetknięciu z jej napadem złości. - Oczywiście, że nie może - powtórzyła za nią, nieco łagodniej, uspokajająco, zaczynając poważnie podejrzewać, że Traversowie zrobili z nią coś niedobrego. Może powinna porozmawiać o tym z Glaucusem? Lyra wydawała się jej nieszczęśliwa, rozżalona i wystraszona - może ten cały ród zrobił jej coś, o czym bała się mówić? Minnie nie potrafiła zrozumieć.
- Lyra? - Lyra, słyszysz mnie? Ta prawdziwa Lyra, nie ta czyhająca za skorupą dobrej żony, kiedy obie wiemy, że jest jeszcze tylko dzieckiem? Ta, którą poznałam?
- Może i dobrze - rzuciła już nieco pewniej, choć nieświadomie nieco oschlej, kierując wzrok na lepioną w dłoniach śniegową kulę, właściwie była już dość spora - Minnie ubijała ją rękami, chcąc się upewnić, że będzie już dość twarda. - Wciąż jest - wyjaśniła, nie patrząc na dziewczynę. Jako jego asystentka wiedziała to i owo, prowadziła zresztą te badania razem z nim. - Ale zatrzymaliśmy się na pewnych teoretycznych obliczeniach. Musimy znaleźć empiryczne dowody na istnienie tez profesora, dopiero później będziemy mogli szukać ich eksperymentalnych potwierdzeń. - W jej głosie nie było ekscytacji, fascynowały ją odkrycia, nauka, tymczasem badania stały w miejscu, nie potrafili przezwyciężyć impasu. Coś ciągle im umykało. Westchnęła w milczeniu, wiedziała, że Lyry to nie interesowało. Z jej słów wyłaniała się jakaś samotność, jakby spowił ją welon milczenia, za który Minerwa nie potrafiła zajrzeć. Martwiła się o nią - ale nie mogła też zmusić jej do mówienia. Nie wiedziała, dlaczego nie potrafiła odpędzić się od złych przeczuć - może to przez ton Lyry, tę samotność, a może niepokój związany z dziwnym ślubem. I w tym przeświadczeniu utwierdziła się mocniej, kiedy nagle dłonie Lyry ścisnęły śnieżną kulę tak mocno, że ta rozpadła się na kawałki, Minnie uniosła ku niej wzrok.
- Lyra... - szepnęła z niepokojem, po chwili zawahania wstając, podchodząc do dziewczyny i kładąc dłonie na jej wątłych ramionach, chciała ją zmusić, żeby na nią spojrzała. - Lyra, co się dzieje? Skąd to wszystko? Ten niepokój, dlaczego nie widujesz się z ludźmi z Hogwartu? Dlaczego tak reagujesz na imię brata? Ja... martwię się o ciebie - usiłowała uchwycić jej spojrzenie, coś musiało być nie w porządku. Bałwanek przepadł po zetknięciu z jej napadem złości. - Oczywiście, że nie może - powtórzyła za nią, nieco łagodniej, uspokajająco, zaczynając poważnie podejrzewać, że Traversowie zrobili z nią coś niedobrego. Może powinna porozmawiać o tym z Glaucusem? Lyra wydawała się jej nieszczęśliwa, rozżalona i wystraszona - może ten cały ród zrobił jej coś, o czym bała się mówić? Minnie nie potrafiła zrozumieć.
- Lyra? - Lyra, słyszysz mnie? Ta prawdziwa Lyra, nie ta czyhająca za skorupą dobrej żony, kiedy obie wiemy, że jest jeszcze tylko dzieckiem? Ta, którą poznałam?
Kto pierwszy został królem? A kto chciał zostać bogiem? Kto pierwszy był człowiekiem? Kto będzie nim
ostatni?
ostatni?
Lyra zapatrywała się na to wszystko inaczej. Żywiła przekonanie, że swoim czynem ratuje honor rodziny, reputację nadszarpniętą przez ostatnie pokolenia, które zaprzepaściły niegdyś dumną przeszłość. Była pewna, że zgodą na ślub z Glaucusem działa dla dobra rodu i dobra swojego rodzeństwa. Na wybory swoich braci nic nie poradzi, ale mogła zadecydować o sobie, i z pokorą i ufnością przyjąć to, co jej zaoferowano. Nawet jeśli jej wybór pociągnął za sobą nieoczekiwany rozłam w dotychczas zgranym rodzeństwie.
Tego nie przewidziała. Nie wiedziała, że jej małżeństwo, a także fascynacja szlacheckimi rodami zostaną odebrane w taki sposób. Nie wiedziała, że cokolwiek mogłoby sprawić, że do jakiegokolwiek sporu w ogóle dojdzie. Myślała, że byli rodzeństwem na dobre i złe... A przecież ona tylko pragnęła być szczęśliwa, realizować swoje marzenia i czerpać dumę z (w jej mniemaniu) dobrze spełnionej powinności.
- Jeśli kiedyś będzie chciał je kontynuować... Możesz mu przekazać, że nadal jestem zainteresowania. Chętnie pomogę w miarę swoich możliwości – zapewniła. Tym bardziej że sama także pragnęła wiedzieć więcej o swojej umiejętności i jej możliwościach. Na pewno nie potrafiła jeszcze wszystkiego, co mogła potrafić, i chociaż brakowało jej naukowej wiedzy, posiadała talent oraz chęci do rozwijania go. Poza tym, chętnie spotkałaby znowu profesora Bartiusa w przyjemniejszych okolicznościach niż poprzednio, kiedy to pod koniec października oboje byli wśród osób, które ucierpiały na ulicznych łapankach. Była też ciekawa, jak Minnie radziła sobie ze współpracą z nim.
- To pewnie spełnienie twoich marzeń, prawda? – zapytała ją. – Zawsze lubiłaś transmutację. Byłaś z niej najlepsza spośród osób, które znałam.
Dobrze, że teraz, w dorosłości, obie mogły realizować swoje pasje. Między innymi to właśnie pasja Lyry sprawiła, że dziewczyna tak wsiąknęła w ten szlachecki świat – wierzyła, że tylko w nim będzie mogła należycie się rozwinąć. Że jej talent nie przepadnie gdzieś w kurzu i zgiełku ulicy Pokątnej, a trafi na salony i do galerii sztuki. Kochała sztukę zbyt mocno, żeby z niej zrezygnować, zresztą... ani się nie obejrzała, kiedy ten nowy wspaniały świat bez reszty pochłonął jej tak bardzo naiwne, podatne na wpływy serduszko i odmienił jej spojrzenie na wiele spraw. Minnie, która także wybrała przyszłość w świecie magii oraz możliwości, które jej dawał i nie decydując się na powrót do świata mugoli, w którym żyła jej rodzina, powinna to zrozumieć.
Na wzmiankę o bracie jej ręce drgnęły niespokojnie, niszcząc tworzoną przez nią śniegową kulę. Rozpadła się, tak, jak rozpadł się ten dawny świat Lyry. Niestety, różnice poglądów były znaczne, a oni wszyscy uparci przy swoich racjach, nawet, jeśli te racje były tak różne.
A Lyra upadła kolanami w śnieg i po prostu zaczęła płakać. Nie, nie miało to absolutnie nic wspólnego z mężem ani życiem wśród Traversów, którzy przyjęli ją bardziej życzliwie, niż mogła to sobie wymarzyć. Miała przyjazne stosunki z mężem oraz jego młodszą siostrą, zaledwie dwa lata starszą od Lyry. Płakała, ponieważ przypomniała sobie kłótnię z bratem, od której minęło wcale nie tak wiele czasu. Który ją zranił, ale któremu i ona powiedziała wiele gorzkich, nieprzyjemnych słów, czego już nie dało się cofnąć.
- Ja... My się pokłóciliśmy, Minnie. Ja i Garrett. Przed moim ślubem – wyznała, ale nie wdała się w szczegóły. – Nasze drogi się rozeszły. Obawiam się... że chyba go straciłam!
Jeszcze przez chwilę drżała, ale potem powoli zaczęła się uspokajać. Nie chciała martwić Minnie, nie chciała, żeby ta zaczęła snuć dalsze obawy, że Lyra była nieszczęśliwa w małżeństwie. Nie chciała, żeby ktoś myślał źle o jej mężu. Glaucus nie zasługiwał na żadne pochopne oskarżenia pod jego adresem.
- Glaucus bardzo mnie wspiera. Tak się cieszę, że go mam, że nie jest jak ci zimni, zobojętniali mężowie, którzy ignorują istnienie swoich żon – podkreśliła więc, patrząc na bladą, uroczą twarzyczkę szkolnej przyjaciółki. Czy pomiędzy nimi też wyrośnie mur? Może już zaczynał rosnąć, tylko nie chciała tego widzieć, pewna, że nie wszystkie stare znajomości są stracone nawet mimo tak znaczących zmian w jej życiu? W najbliższych dniach, o czym jeszcze nie wiedziała, miała odnowić przyjaźń z Titusem; jej najlepszy przyjaciel z Gryffindoru nie pojawił się na jej ślubie mimo zaproszenia, ale Lyra zrzuciła to na karb mnóstwa obowiązków podczas nauki różdżkarstwa i nie ponaglała go, zadowalając się wymianą listów. Ale koniec szkoły miał to do siebie, że większość ich rówieśników właśnie zaczęła swoje życie i miała nowe obowiązki. Rozluźnienie się dawnych znajomości było rzeczą normalną.
Tego nie przewidziała. Nie wiedziała, że jej małżeństwo, a także fascynacja szlacheckimi rodami zostaną odebrane w taki sposób. Nie wiedziała, że cokolwiek mogłoby sprawić, że do jakiegokolwiek sporu w ogóle dojdzie. Myślała, że byli rodzeństwem na dobre i złe... A przecież ona tylko pragnęła być szczęśliwa, realizować swoje marzenia i czerpać dumę z (w jej mniemaniu) dobrze spełnionej powinności.
- Jeśli kiedyś będzie chciał je kontynuować... Możesz mu przekazać, że nadal jestem zainteresowania. Chętnie pomogę w miarę swoich możliwości – zapewniła. Tym bardziej że sama także pragnęła wiedzieć więcej o swojej umiejętności i jej możliwościach. Na pewno nie potrafiła jeszcze wszystkiego, co mogła potrafić, i chociaż brakowało jej naukowej wiedzy, posiadała talent oraz chęci do rozwijania go. Poza tym, chętnie spotkałaby znowu profesora Bartiusa w przyjemniejszych okolicznościach niż poprzednio, kiedy to pod koniec października oboje byli wśród osób, które ucierpiały na ulicznych łapankach. Była też ciekawa, jak Minnie radziła sobie ze współpracą z nim.
- To pewnie spełnienie twoich marzeń, prawda? – zapytała ją. – Zawsze lubiłaś transmutację. Byłaś z niej najlepsza spośród osób, które znałam.
Dobrze, że teraz, w dorosłości, obie mogły realizować swoje pasje. Między innymi to właśnie pasja Lyry sprawiła, że dziewczyna tak wsiąknęła w ten szlachecki świat – wierzyła, że tylko w nim będzie mogła należycie się rozwinąć. Że jej talent nie przepadnie gdzieś w kurzu i zgiełku ulicy Pokątnej, a trafi na salony i do galerii sztuki. Kochała sztukę zbyt mocno, żeby z niej zrezygnować, zresztą... ani się nie obejrzała, kiedy ten nowy wspaniały świat bez reszty pochłonął jej tak bardzo naiwne, podatne na wpływy serduszko i odmienił jej spojrzenie na wiele spraw. Minnie, która także wybrała przyszłość w świecie magii oraz możliwości, które jej dawał i nie decydując się na powrót do świata mugoli, w którym żyła jej rodzina, powinna to zrozumieć.
Na wzmiankę o bracie jej ręce drgnęły niespokojnie, niszcząc tworzoną przez nią śniegową kulę. Rozpadła się, tak, jak rozpadł się ten dawny świat Lyry. Niestety, różnice poglądów były znaczne, a oni wszyscy uparci przy swoich racjach, nawet, jeśli te racje były tak różne.
A Lyra upadła kolanami w śnieg i po prostu zaczęła płakać. Nie, nie miało to absolutnie nic wspólnego z mężem ani życiem wśród Traversów, którzy przyjęli ją bardziej życzliwie, niż mogła to sobie wymarzyć. Miała przyjazne stosunki z mężem oraz jego młodszą siostrą, zaledwie dwa lata starszą od Lyry. Płakała, ponieważ przypomniała sobie kłótnię z bratem, od której minęło wcale nie tak wiele czasu. Który ją zranił, ale któremu i ona powiedziała wiele gorzkich, nieprzyjemnych słów, czego już nie dało się cofnąć.
- Ja... My się pokłóciliśmy, Minnie. Ja i Garrett. Przed moim ślubem – wyznała, ale nie wdała się w szczegóły. – Nasze drogi się rozeszły. Obawiam się... że chyba go straciłam!
Jeszcze przez chwilę drżała, ale potem powoli zaczęła się uspokajać. Nie chciała martwić Minnie, nie chciała, żeby ta zaczęła snuć dalsze obawy, że Lyra była nieszczęśliwa w małżeństwie. Nie chciała, żeby ktoś myślał źle o jej mężu. Glaucus nie zasługiwał na żadne pochopne oskarżenia pod jego adresem.
- Glaucus bardzo mnie wspiera. Tak się cieszę, że go mam, że nie jest jak ci zimni, zobojętniali mężowie, którzy ignorują istnienie swoich żon – podkreśliła więc, patrząc na bladą, uroczą twarzyczkę szkolnej przyjaciółki. Czy pomiędzy nimi też wyrośnie mur? Może już zaczynał rosnąć, tylko nie chciała tego widzieć, pewna, że nie wszystkie stare znajomości są stracone nawet mimo tak znaczących zmian w jej życiu? W najbliższych dniach, o czym jeszcze nie wiedziała, miała odnowić przyjaźń z Titusem; jej najlepszy przyjaciel z Gryffindoru nie pojawił się na jej ślubie mimo zaproszenia, ale Lyra zrzuciła to na karb mnóstwa obowiązków podczas nauki różdżkarstwa i nie ponaglała go, zadowalając się wymianą listów. Ale koniec szkoły miał to do siebie, że większość ich rówieśników właśnie zaczęła swoje życie i miała nowe obowiązki. Rozluźnienie się dawnych znajomości było rzeczą normalną.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
- To po prostu nie jest takie proste, Lyra - westchnęła właściwie machinalnie. Lyra, jako artystka i młoda żona, mogła nie zdawać sobie sprawy z tego, ile czasu i pracy kosztowały badania, eksperymenty z metamorfomagią dla niej i dla profesora nie były ciekawą zabawą, jaką zapewne byłyby dla jej przyjaciółki, wymagały ciężkiej, wytężonej pracy, wymagały przezwyciężenia trudności, na które natrafili - a których przezwyciężyć nie potrafili. Impas zostanie przełamany, była tego pewna, profesor zawsze znajdował dobre rozwiązania. Nie zależało to od jego chęci, bo nie wątpiła, że chęci miał, nie było też czego kontynuować, bo prace trwały nieustannie. Cieszyło ją, że Lyra tak ochoczo rwała się do pomocy, niestety w tym, z czym borykali się w tym momencie, pomóc im nie potrafiła. - Co? - z lekkim rozkojarzeniem wyłapała jej słowa. - Och, tak. Dziękuję - Uśmiechnęła się lekko na komplement Lyry, nigdy nie była fałszywie skromna, choć nie sądziła, by jej umiejętności wynikały z talentu, a z ciężkiej pracy, jaką wkładała w swoją naukę przez cały jej okres. Setki wybitnie odrobionych prac domowych, setki przeczytanych książek, dziesiątki eksperymentów własnych... znajdowała się dokładnie w tym miejscu, które sobie upatrzyła w Hogwarcie - i była z tego zadowolona. - Profesor docenia moją pracę - wyznała z zachwytem, odrzucając za ucho kosmyk zmrożonych śniegiem włosów, jej policzki poczerwieniały od zimna. - Udziela mi tylu cennych rad, nie mogłam trafić lepiej. I wiesz, czuję, że on we mnie wierzy - w zamyśleniu przygładziła swoją śnieżną kulę, ścierając z niej ślady palców. - To... to chyba znaczy więcej niż cokolwiek innego. - Uniosła na nią spojrzenie, rozmarzone, sentymentalne, odległe; była gdzieś przy profesorze - mądrym, rozsądnym, posiadającym tak obszerną wiedzę, jaka samej Minewrze się nawet nie śniła, opiekuńczym - tak go sobie wyobrażała, zresztą kilka razy w pracowni zapytał, czy nie jest jej zimno - i odważnym jak nikt, kiedy narażał swoje życie w Zakonie Feniksa. Wtedy dostrzegła jednak zmieniony wyraz Lyry, łzy napływające do oczu - więc jednak? Młode małżeństwo nie było szczęśliwe.
- Lyra - szepnęła, po czym przycupnęła obok, ogarniając dziewczynę ramieniem niezręcznie otulonym grubym płaszczem. - O czym ty mówisz? Garrett? Dlaczego? I... co ma z tym wspólnego Margaux? - Tak łatwo skreślała brata? Nie wierzyła, by Garrett z łatwością wypowiedział podobne słowa, coś musiało się wydarzyć, coś głębiej; może jednak Traversowie zmusili ją do odsunięcia się od rodziny? Czytała książki, znała historię. Takie rzeczy się zdarzały. Posprzeczać się z Margaux? Ta dziewczyna była gołębiem, miała takie ciepłe serce - co trzeba by zrobić, żeby ją zdenerwować? Poczuła wyrzut, że tak dużo mówiła o sobie, podczas gdy Lyra przeżywała tragedię, której obawiała się wyartykułować. Martwiła się o nią. Chciała jej szczęścia - i mimo wszystko gdzieś naiwnie wierzyła, że pomimo tej cudacznej otoczki jako świeżo poślubiona żona to szczęście znajdzie. Już wiedziała, że nie były do siebie podobne, że chciały od życia czegoś innego - Minerwa zrezygnowała z małżeństwa, by zająć się karierą, a nie byciem matką - ale różnice nie sprawiały, że Lyra znaczyła dla niej mniej.
- Wspiera? - zapytała krytycznie w nim upatrując przyczyn tego nieszczęścia. Bo jakiś powód musiał istnieć, bo coś się musiało wydarzyć; bo w taką rozpacz nie wpada się bez powodu. Z Lyrą było gorzej, niż mogła przypuszczać, umorusana łzami, z kolanami zanurzonymi po śnieg, przypominała siedem nieszczęść, nie młodą żonę przystojnego, opiekuńczego arystokraty. Przypominała kogoś, kto stanął na krawędzi przepaści pomiędzy jasnym a szalonym umysłem, kogoś, kto stracił jakąkolwiek chęć do życia.
Kogoś, kto potrzebował pomocy.
- Lyra - szepnęła, po czym przycupnęła obok, ogarniając dziewczynę ramieniem niezręcznie otulonym grubym płaszczem. - O czym ty mówisz? Garrett? Dlaczego? I... co ma z tym wspólnego Margaux? - Tak łatwo skreślała brata? Nie wierzyła, by Garrett z łatwością wypowiedział podobne słowa, coś musiało się wydarzyć, coś głębiej; może jednak Traversowie zmusili ją do odsunięcia się od rodziny? Czytała książki, znała historię. Takie rzeczy się zdarzały. Posprzeczać się z Margaux? Ta dziewczyna była gołębiem, miała takie ciepłe serce - co trzeba by zrobić, żeby ją zdenerwować? Poczuła wyrzut, że tak dużo mówiła o sobie, podczas gdy Lyra przeżywała tragedię, której obawiała się wyartykułować. Martwiła się o nią. Chciała jej szczęścia - i mimo wszystko gdzieś naiwnie wierzyła, że pomimo tej cudacznej otoczki jako świeżo poślubiona żona to szczęście znajdzie. Już wiedziała, że nie były do siebie podobne, że chciały od życia czegoś innego - Minerwa zrezygnowała z małżeństwa, by zająć się karierą, a nie byciem matką - ale różnice nie sprawiały, że Lyra znaczyła dla niej mniej.
- Wspiera? - zapytała krytycznie w nim upatrując przyczyn tego nieszczęścia. Bo jakiś powód musiał istnieć, bo coś się musiało wydarzyć; bo w taką rozpacz nie wpada się bez powodu. Z Lyrą było gorzej, niż mogła przypuszczać, umorusana łzami, z kolanami zanurzonymi po śnieg, przypominała siedem nieszczęść, nie młodą żonę przystojnego, opiekuńczego arystokraty. Przypominała kogoś, kto stanął na krawędzi przepaści pomiędzy jasnym a szalonym umysłem, kogoś, kto stracił jakąkolwiek chęć do życia.
Kogoś, kto potrzebował pomocy.
Kto pierwszy został królem? A kto chciał zostać bogiem? Kto pierwszy był człowiekiem? Kto będzie nim
ostatni?
ostatni?
Może rzeczywiście tak było, że Lyra traktowała to jako zabawę, ciekawy eksperyment, i nawet nie zdawała sobie sprawy, jak wiele pracy kosztuje to Minnie oraz ich byłego nauczyciela transmutacji, którzy, zanim będą potrzebowali obiektu doświadczalnego, czyli jej, musieli uporać się z innymi zagadnieniami. Pozostawało jej po prostu poczekać na ten moment, kiedy profesor Bartius będzie potrzebować jej metamorfomagii. I oczywiście, będzie musiała poinformować o tym swojego męża, któremu obiecała szczerość i mówienie o ważnych sprawach. Chociaż, choć o tym oczywiście nie wiedziała, i on miał przed nią własne tajemnice, z których część na pewno zaniepokoiłaby Lyrę, która zaczęłaby się poważnie obawiać o bezpieczeństwo swojego męża.
- To dobrze, że w ciebie wierzy i wspiera cię w twoich marzeniach. Zasłużyłaś sobie na to – powiedziała cicho Lyra. Także wierzyła w Minnie, bo pamiętała, ile czasu ta spędzała na nauce i jak bardzo zależało jej na tym, co robiła. Uczyła się dużo więcej niż Lyra, która zamiast pisać kolejne długie wypracowania i walczyć o wybitne oceny, wolała rysować lub poznawać ciekawe i inspirujące twórczo zakątki Hogwartu. Nie była typem naukowca, a artysty. I choć żadna z nich o tym jeszcze nie wiedziała, kiedyś, pewnego dnia, jej słowa na temat Minnie mogły się okazać prorocze. – Może kiedyś będziesz uczyć moje dzieci transmutacji?
Później żałowała, że po tej beztroskiej rozmowie o nauce, przywoływaniu szkolnych czasów, kiedy to dopiero odkrywały swoje pasje i zastanawiały się, jak będzie wyglądać ich życie (to Lyry potoczyło się zupełnie inaczej, niż myślała kilka lat temu), temat ich rozmowy zahaczył o tak trudne dla niej kwestie dotyczące brata.
I trudno było jej powiedzieć, dlaczego jego znajomość z Margaux budziła w niej takie obawy. Jak miała powiedzieć Minnie, czarownicy z mieszanej rodziny, że boi się, że jej brat zostanie odtrącony i przekreślony przez szlacheckie społeczeństwo za związek z mugolaczką? To tylko zmartwiłoby Minnie, kazałoby jej sądzić, że Lyra po swoim ślubie nabrała konserwatywnych poglądów, albo że to nowa rodzina zmusiła ją do takiej postawy. Nie wiedziała, co byłoby gorsze; Glaucus nigdy nie mówił jej, że powinna zerwać kontakty z rodziną. Wręcz przeciwnie, martwił się, gdy dowiedział się o kłótni Lyry z braćmi. Ale zapewne rozumiał jej obawy, bo jego siostra również odwróciła się od ich świata, od własnej rodziny, wybierając życie z mugolem. I dziś ani Glaucus, ani Cressida nie mogli utrzymywać z nią oficjalnych stosunków; Lyrę bolało to, że ją samą również może czekać taka utrata relacji z bratem. Chociaż to już się działo, już nastąpił pomiędzy nimi rozłam, którego Lyra pragnęła uniknąć, ale nieświadomie sama go przypieczętowała, wyrażając na głos swoje obawy i naiwnie, egoistycznie myśląc, że w ten sposób pomaga bratu. Tak naprawdę nie była uprzedzona do samej Margaux, którą kiedyś bardzo lubiła. Bała się jednak tego, że wraz z bratem wylądują po przeciwnych stronach barykady, i że już nie będą rodziną w dokładnie takim sensie, jak kiedyś.
- Nie widziałam go od dnia ślubu, nie licząc... tamtego głupiego pojedynku w styczniu – skrzywiła się, tylko przelotnie wspominając w myślach moment, kiedy przyszło jej zmierzyć się z bratem, który po zakończeniu starcia odszedł bez najmniejszego nawet słowa. – Nawet nie wiem, co się z nim teraz dzieje. Kilka razy tylko pojawiłam się na ulicy, na której do niedawna mieszkaliśmy razem... Patrzę w okno i uciekam, nie chcąc, żeby mnie tam zobaczył. Nie jestem pewna, czy w ogóle chce mnie oglądać.
Znowu opuściła wzrok, nagle uświadamiając sobie, że klęczy na zimnym śniegu, który coraz mocniej przesiąkał przez jej płaszczyk i ziębił kolana. Powoli wstała, a na pobladłej twarzy pojawił się zamyślony, choć nieco z trudem przywołany uśmiech. Nie chciała już rozmawiać o Garretcie, przywoływać wspomnień tego, co się pomiędzy nimi wydarzyło.
- Myślę, że polubiłabyś Glaucusa. Proszę, nie skreślaj go tak szybko. On także interesuje się transmutacją... I zwiedził spory kawałek świata. Jest magicznym żeglarzem, lubię siadać przy nim i słuchać jego opowieści o wyprawach, na których był. Zna ich całe mnóstwo – powiedziała cicho, licząc, że może w ten sposób uda jej się przekonać powątpiewającą Minnie, że Travers był naprawdę dobrym mężczyzną, i że mogła być pewna, że Lyra nie trafiła w złe ręce, ani że nikt nie zabraniał jej ani kontaktów z rodziną, ani znajomości z Minnie. Małżeństwo nie szkodziło jej także w malarskiej karierze, a wręcz przeciwnie, mogło jej tylko pomóc, ponieważ wyjście za mąż nie wykluczało dalszego zajmowania się sztuką, a i potencjalni klienci chętniej zapraszali do swoich posiadłości Lyrę Travers, żonę jednego ze swoich, niż ubogą Weasleyównę w zaniedbanych sukienczynach.
- To dobrze, że w ciebie wierzy i wspiera cię w twoich marzeniach. Zasłużyłaś sobie na to – powiedziała cicho Lyra. Także wierzyła w Minnie, bo pamiętała, ile czasu ta spędzała na nauce i jak bardzo zależało jej na tym, co robiła. Uczyła się dużo więcej niż Lyra, która zamiast pisać kolejne długie wypracowania i walczyć o wybitne oceny, wolała rysować lub poznawać ciekawe i inspirujące twórczo zakątki Hogwartu. Nie była typem naukowca, a artysty. I choć żadna z nich o tym jeszcze nie wiedziała, kiedyś, pewnego dnia, jej słowa na temat Minnie mogły się okazać prorocze. – Może kiedyś będziesz uczyć moje dzieci transmutacji?
Później żałowała, że po tej beztroskiej rozmowie o nauce, przywoływaniu szkolnych czasów, kiedy to dopiero odkrywały swoje pasje i zastanawiały się, jak będzie wyglądać ich życie (to Lyry potoczyło się zupełnie inaczej, niż myślała kilka lat temu), temat ich rozmowy zahaczył o tak trudne dla niej kwestie dotyczące brata.
I trudno było jej powiedzieć, dlaczego jego znajomość z Margaux budziła w niej takie obawy. Jak miała powiedzieć Minnie, czarownicy z mieszanej rodziny, że boi się, że jej brat zostanie odtrącony i przekreślony przez szlacheckie społeczeństwo za związek z mugolaczką? To tylko zmartwiłoby Minnie, kazałoby jej sądzić, że Lyra po swoim ślubie nabrała konserwatywnych poglądów, albo że to nowa rodzina zmusiła ją do takiej postawy. Nie wiedziała, co byłoby gorsze; Glaucus nigdy nie mówił jej, że powinna zerwać kontakty z rodziną. Wręcz przeciwnie, martwił się, gdy dowiedział się o kłótni Lyry z braćmi. Ale zapewne rozumiał jej obawy, bo jego siostra również odwróciła się od ich świata, od własnej rodziny, wybierając życie z mugolem. I dziś ani Glaucus, ani Cressida nie mogli utrzymywać z nią oficjalnych stosunków; Lyrę bolało to, że ją samą również może czekać taka utrata relacji z bratem. Chociaż to już się działo, już nastąpił pomiędzy nimi rozłam, którego Lyra pragnęła uniknąć, ale nieświadomie sama go przypieczętowała, wyrażając na głos swoje obawy i naiwnie, egoistycznie myśląc, że w ten sposób pomaga bratu. Tak naprawdę nie była uprzedzona do samej Margaux, którą kiedyś bardzo lubiła. Bała się jednak tego, że wraz z bratem wylądują po przeciwnych stronach barykady, i że już nie będą rodziną w dokładnie takim sensie, jak kiedyś.
- Nie widziałam go od dnia ślubu, nie licząc... tamtego głupiego pojedynku w styczniu – skrzywiła się, tylko przelotnie wspominając w myślach moment, kiedy przyszło jej zmierzyć się z bratem, który po zakończeniu starcia odszedł bez najmniejszego nawet słowa. – Nawet nie wiem, co się z nim teraz dzieje. Kilka razy tylko pojawiłam się na ulicy, na której do niedawna mieszkaliśmy razem... Patrzę w okno i uciekam, nie chcąc, żeby mnie tam zobaczył. Nie jestem pewna, czy w ogóle chce mnie oglądać.
Znowu opuściła wzrok, nagle uświadamiając sobie, że klęczy na zimnym śniegu, który coraz mocniej przesiąkał przez jej płaszczyk i ziębił kolana. Powoli wstała, a na pobladłej twarzy pojawił się zamyślony, choć nieco z trudem przywołany uśmiech. Nie chciała już rozmawiać o Garretcie, przywoływać wspomnień tego, co się pomiędzy nimi wydarzyło.
- Myślę, że polubiłabyś Glaucusa. Proszę, nie skreślaj go tak szybko. On także interesuje się transmutacją... I zwiedził spory kawałek świata. Jest magicznym żeglarzem, lubię siadać przy nim i słuchać jego opowieści o wyprawach, na których był. Zna ich całe mnóstwo – powiedziała cicho, licząc, że może w ten sposób uda jej się przekonać powątpiewającą Minnie, że Travers był naprawdę dobrym mężczyzną, i że mogła być pewna, że Lyra nie trafiła w złe ręce, ani że nikt nie zabraniał jej ani kontaktów z rodziną, ani znajomości z Minnie. Małżeństwo nie szkodziło jej także w malarskiej karierze, a wręcz przeciwnie, mogło jej tylko pomóc, ponieważ wyjście za mąż nie wykluczało dalszego zajmowania się sztuką, a i potencjalni klienci chętniej zapraszali do swoich posiadłości Lyrę Travers, żonę jednego ze swoich, niż ubogą Weasleyównę w zaniedbanych sukienczynach.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Jej słowa były miłe. Po prostu – miłe. Minerwa nie miała wielu przyjaciół, zapewne dlatego bliskie koleżanki często zbyt szybko nazywała przyjaciółkami, oprócz Josie, oprócz Lyry – czy wciąż? – nieczęsto widywała się z ludźmi. Oddana nauce, zapracowana, dzień po dniu, noc po nocy, spędzała swoje życie nad kolejnymi książkami, badaniami, raportami, myślała o tym, jak przezwyciężyć impas w swoich badaniach, a ostatnio – coraz częściej myślała też o upływie czasu. Tym cieplej zrobiło jej się na sercu, słysząc spokojne słowa dziewczyny, które, miała wrażenie, były dziwnie szczere. Zasłużyła sobie na to. Tak, zasłużyła. I dostała właśnie to, na co pracowała całe życie – uznanie wybitnego człowieka.
- Dziękuję – odpowiedziała więc jedynie, krótko, z subtelnym, zamyślonym uśmiechem, spuszczając wzrok, który – roziskrzony – zaraz powrócił ku jej twarzy, kiedy Minerwa wybuchła śmiechem – ciepłym i przyjaznym. – Ja, nauczycielką? Och, Lyra, wiesz, jakie by to było wyróżnienie? Byłabym… – umilkła na moment, by zaraz znów parsknąć śmiechem – byłabym przeszczęśliwa, ale wiesz, że to wciąż daleka strefa marzeń. Tak daleka, że… nie, nie powinnam o tym w ogóle myśleć, to takie pyszne i nieskromne! – właściwie, wyglądała, jakby się wstydziła własnych słów, nieopacznie wypowiedzianych na głos. Miała powołanie, wiedziała o tym; lubiła dzieci, była odpowiedzialna, lubiła czuć się odpowiedzialną za ich przyszłość – zupełnie jak za swoich braci, których w pewnym sensie straciła. Jako mugole pozbawieni magicznych mocy musieli zostać za bramą innego świata, tak było bezpieczniej zarówno dla nich i jak dla niej. Ale wciąż tęskniła – dlatego właśnie uwielbiała dzieci i uwielbiała w tych dzieciach szukać cech własnego rodzeństwa.
Ale ta beztroska, jaką wzbudzały w niej wspomnienia, dobre słowa, pochwały czy marzenia, była nie na miejscu, nie w obliczu tragedii, która spotkała Lyrę. Minerwę targały sprzeczne uczucia, choć dziewczyna wydała się nieco spokojniejsza, wciąż nie rozumiała jej wcześniejsze rozterki. Wciąż nie rozumiała złości, która tak nagle wdarła się w jej dłonie, miażdżąc część bałwanka, którego już pewnie nie ulepią. Nie rozumiała smutku, który nagle popchnął ją na kolana.
- Lyra… – nie rozumiała nic, więc nie potrafiła nic powiedzieć, a jednak chciała. Chciała ją wesprzeć, nawet jeśli nie potrafiła. Chciała jej powiedzieć, że jest przy niej – tuż obok – że zawsze może na nią liczyć. – Dlaczego się z nim nie widziałaś? – Klub Pojedynków zbyła milczeniem, sama po porażkach zmykała z areny czym prędzej; to chyba nie było miejsce dla takich jak one - zbyt delikatnych na brutalne zaklęcia. – Dlaczego nie chcesz wiedzieć, co się z nim dzieje? Przecież… przecież to nic trudnego, po prostu przyjść go odwiedzić. O co się pokłóciliście? – Nacierała, nie chciała odpuścić, nie mogła odpuścić. Wiedziała zbyt dobrze, że coś tutaj działo się nie tak, jak powinno, widziała po niej, że coś było nie tak – i wciąż tego czegoś poszukiwała w rodzinie Traversów usiłującej ją przymusowo indoktrynować. – O co chodzi, Lyra? Nie odpowiadasz mi na nic – powiedz wprost. Krzywdzą cię? To cię od nich zabierzemy, nic nie musi tak wyglądać. Margaux, Garrett, Minerwa ich znała, wiedziała, że nie odwróciliby się od niej sami – tak po prostu. Z rosnącym niepokojem się jej przyglądała, powstającej z kolan. Bez śladu uśmiechu, za to z troską i podejrzliwością.
- Ja i Glaucus się znamy – rzuciła pusto. Bo co właściwie ich znajomość oznaczała? Znajdowali się w jednym kręgu, wśród Zakonu Feniksa, wśród przyjaciół, wśród odważnych gotowych walczyć o lepsze jutro. Czy mógłby ją źle potraktować? Gdyby mógł, nie byłby przecież jednym z nich – a jednak, to od momentu ślubu coś niepokojącego zaczęło się dziać z Lyrą. Nie rozumiała. Wstała również, nie odejmując spojrzenia oczu od bladej twarzy dziewczyny, nie zdejmując dłoni z jej ramienia. – Ale nie mogę uwierzyć, że wszystko jest w porządku, kiedy widzę, że jest zupełnie inaczej – Po prostu nie mogę, Lyra. Nie potrafię przejść obojętnie, kiedy gdzieś się dzieje krzywda. – Porozmawiaj ze mną – poprosiła, spokojnie, cicho, wciąż patrząc jej prosto w oczy.
- Dziękuję – odpowiedziała więc jedynie, krótko, z subtelnym, zamyślonym uśmiechem, spuszczając wzrok, który – roziskrzony – zaraz powrócił ku jej twarzy, kiedy Minerwa wybuchła śmiechem – ciepłym i przyjaznym. – Ja, nauczycielką? Och, Lyra, wiesz, jakie by to było wyróżnienie? Byłabym… – umilkła na moment, by zaraz znów parsknąć śmiechem – byłabym przeszczęśliwa, ale wiesz, że to wciąż daleka strefa marzeń. Tak daleka, że… nie, nie powinnam o tym w ogóle myśleć, to takie pyszne i nieskromne! – właściwie, wyglądała, jakby się wstydziła własnych słów, nieopacznie wypowiedzianych na głos. Miała powołanie, wiedziała o tym; lubiła dzieci, była odpowiedzialna, lubiła czuć się odpowiedzialną za ich przyszłość – zupełnie jak za swoich braci, których w pewnym sensie straciła. Jako mugole pozbawieni magicznych mocy musieli zostać za bramą innego świata, tak było bezpieczniej zarówno dla nich i jak dla niej. Ale wciąż tęskniła – dlatego właśnie uwielbiała dzieci i uwielbiała w tych dzieciach szukać cech własnego rodzeństwa.
Ale ta beztroska, jaką wzbudzały w niej wspomnienia, dobre słowa, pochwały czy marzenia, była nie na miejscu, nie w obliczu tragedii, która spotkała Lyrę. Minerwę targały sprzeczne uczucia, choć dziewczyna wydała się nieco spokojniejsza, wciąż nie rozumiała jej wcześniejsze rozterki. Wciąż nie rozumiała złości, która tak nagle wdarła się w jej dłonie, miażdżąc część bałwanka, którego już pewnie nie ulepią. Nie rozumiała smutku, który nagle popchnął ją na kolana.
- Lyra… – nie rozumiała nic, więc nie potrafiła nic powiedzieć, a jednak chciała. Chciała ją wesprzeć, nawet jeśli nie potrafiła. Chciała jej powiedzieć, że jest przy niej – tuż obok – że zawsze może na nią liczyć. – Dlaczego się z nim nie widziałaś? – Klub Pojedynków zbyła milczeniem, sama po porażkach zmykała z areny czym prędzej; to chyba nie było miejsce dla takich jak one - zbyt delikatnych na brutalne zaklęcia. – Dlaczego nie chcesz wiedzieć, co się z nim dzieje? Przecież… przecież to nic trudnego, po prostu przyjść go odwiedzić. O co się pokłóciliście? – Nacierała, nie chciała odpuścić, nie mogła odpuścić. Wiedziała zbyt dobrze, że coś tutaj działo się nie tak, jak powinno, widziała po niej, że coś było nie tak – i wciąż tego czegoś poszukiwała w rodzinie Traversów usiłującej ją przymusowo indoktrynować. – O co chodzi, Lyra? Nie odpowiadasz mi na nic – powiedz wprost. Krzywdzą cię? To cię od nich zabierzemy, nic nie musi tak wyglądać. Margaux, Garrett, Minerwa ich znała, wiedziała, że nie odwróciliby się od niej sami – tak po prostu. Z rosnącym niepokojem się jej przyglądała, powstającej z kolan. Bez śladu uśmiechu, za to z troską i podejrzliwością.
- Ja i Glaucus się znamy – rzuciła pusto. Bo co właściwie ich znajomość oznaczała? Znajdowali się w jednym kręgu, wśród Zakonu Feniksa, wśród przyjaciół, wśród odważnych gotowych walczyć o lepsze jutro. Czy mógłby ją źle potraktować? Gdyby mógł, nie byłby przecież jednym z nich – a jednak, to od momentu ślubu coś niepokojącego zaczęło się dziać z Lyrą. Nie rozumiała. Wstała również, nie odejmując spojrzenia oczu od bladej twarzy dziewczyny, nie zdejmując dłoni z jej ramienia. – Ale nie mogę uwierzyć, że wszystko jest w porządku, kiedy widzę, że jest zupełnie inaczej – Po prostu nie mogę, Lyra. Nie potrafię przejść obojętnie, kiedy gdzieś się dzieje krzywda. – Porozmawiaj ze mną – poprosiła, spokojnie, cicho, wciąż patrząc jej prosto w oczy.
Kto pierwszy został królem? A kto chciał zostać bogiem? Kto pierwszy był człowiekiem? Kto będzie nim
ostatni?
ostatni?
Lyra nie wątpiła w to, że Minnie mogła zajść bardzo daleko. Z takim talentem miała szanse zostać kiedyś nauczycielką w Hogwarcie albo uznaną badaczką transmutacji, poważaną za swoją wiedzę i doświadczenie. Umiejętności transmutacyjne Lyry raczej nie wykraczały zbytnio poza wiedzę szkolną (może nie licząc metamorfomagii, ale ta nie była jej zasługą), więc tym bardziej mogła ją podziwiać.
- Kto wie, może kiedyś? – zastanowiła się Lyra. – Wszystko jest możliwe. Ja jeszcze niedawno też myślałam, że spędzę resztę życia, malując obrazy na ulicy, bez względu na warunki, obrzucana dziwnymi spojrzeniami. – A tymczasem zauważenie przyszło szybciej, niż oczekiwała. To zasługa talentu, czy może ogromnego szczęścia, że ją wypatrzono i zaproszono do udziału w wernisażu zorganizowanym dla tak wysublimowanego grona? – Może ty też zostaniesz niedługo zauważona. Chociaż... chyba już zostałaś – uśmiechnęła się, mając na myśli profesora Bartiusa. Jeśli ktoś mógł pomóc Minnie w rozwoju, to na pewno on.
Ale sprawa brata była trudna. Lyra nawet nie wiedziała, jak ubrać w słowa swoje obawy względem ich relacji, więc spojrzała na Minnie nieodgadnionym wzrokiem, przygryzając w zamyśleniu wargę.
- Wątpię, żeby chciał mnie oglądać – powiedziała krótko. Odkąd tamtego wieczora brat wyszedł bez słowa z kuchni, już ze sobą nie rozmawiali. Nawet na jej ślubie. – Zapewne nadal ma do mnie żal. A ja jestem zbyt wielkim tchórzem, żeby się pokajać i przeprosić go za to, co się wtedy wydarzyło. – To, co się wydarzyło, nie było dobre. Oboje zademonstrowali, że nie akceptują wyborów drugiej strony, że ich drogi muszą się rozejść, bo tylko w ten sposób oboje mogli żyć zgodnie z własnym sumieniem. Wybory pociągały za sobą konsekwencje; Garrett wybrał własną drogę, Lyra wybrała własną, inną. Oboje na swój sposób poszukiwali szczęścia, ale rozumieli je inaczej. Ale które z nich miało rację? Tego nie wiedzieli i nie wiadomo, czy kiedyś się dowiedzą. – Chcę wiedzieć, co się z nim dzieje. Ale nie potrafię zdobyć się na odwagę, by spróbować powrócić do jego życia. Nie chcę mu się narzucać, może tak właśnie miało być. Może on tego właśnie chce. – Jej usta nieco zadrżały, ale zielone oczy spotkały się z jasnymi tęczówkami Minnie. Mimo wszystko cieszyła się, że była Gryfonka tutaj była, obok niej. Zupełnie, jakby czas się cofnął i obie nadal były uczennicami Hogwartu. Bez obrączek na palcu, bez trudnych wyborów dotyczących przyszłości, bez pragnień o pięknym życiu rodem z bajki. – Wybrane przez nas drogi tak bardzo się od siebie różnią, Minnie. I oboje jesteśmy zbyt uparci, żeby zawrócić. A ja... nie chcę się wyrzekać swojego życia. Małżeństwa, marzeń...
Glaucus i Minnie się znali? Tego się nie spodziewała. Jej brwi powędrowały w górę w wyrazie zdumienia. Mąż nie wspominał jej o znajomości z jej szkolną przyjaciółką. Dlaczego jej nie powiedział, że poznał Minnie?
- Znacie się? Skąd? Od kiedy? – dopytywała. W końcu oboje mocno różnili się wiekiem i wywodzili się z różnych środowisk. Gdzie mogli się poznać? Gdyby znała prawdę, na pewno nie byłaby zadowolona, że jej mąż, przyjaciółka i wielu innych bliskich jej ludzi tak lekkomyślnie się narażało.
- Jeśli się znacie, to na pewno wiesz, jakim wspaniałym jest mężczyzną. Dobrym, uprzejmym, wyrozumiałym... – Mogłaby wymienić znacznie więcej zalet swojego męża. Może (jeszcze?) nie była w nim zakochana, ale darzyła go pozytywnymi uczuciami i uważała za swojego przyjaciela. – Przecież rozmawiam, Minnie. Nie licząc tej sytuacji z bratem, wszystko jest u mnie w jak najlepszym porządku. Nie musisz się martwić, choć dziękuję za troskę.
- Kto wie, może kiedyś? – zastanowiła się Lyra. – Wszystko jest możliwe. Ja jeszcze niedawno też myślałam, że spędzę resztę życia, malując obrazy na ulicy, bez względu na warunki, obrzucana dziwnymi spojrzeniami. – A tymczasem zauważenie przyszło szybciej, niż oczekiwała. To zasługa talentu, czy może ogromnego szczęścia, że ją wypatrzono i zaproszono do udziału w wernisażu zorganizowanym dla tak wysublimowanego grona? – Może ty też zostaniesz niedługo zauważona. Chociaż... chyba już zostałaś – uśmiechnęła się, mając na myśli profesora Bartiusa. Jeśli ktoś mógł pomóc Minnie w rozwoju, to na pewno on.
Ale sprawa brata była trudna. Lyra nawet nie wiedziała, jak ubrać w słowa swoje obawy względem ich relacji, więc spojrzała na Minnie nieodgadnionym wzrokiem, przygryzając w zamyśleniu wargę.
- Wątpię, żeby chciał mnie oglądać – powiedziała krótko. Odkąd tamtego wieczora brat wyszedł bez słowa z kuchni, już ze sobą nie rozmawiali. Nawet na jej ślubie. – Zapewne nadal ma do mnie żal. A ja jestem zbyt wielkim tchórzem, żeby się pokajać i przeprosić go za to, co się wtedy wydarzyło. – To, co się wydarzyło, nie było dobre. Oboje zademonstrowali, że nie akceptują wyborów drugiej strony, że ich drogi muszą się rozejść, bo tylko w ten sposób oboje mogli żyć zgodnie z własnym sumieniem. Wybory pociągały za sobą konsekwencje; Garrett wybrał własną drogę, Lyra wybrała własną, inną. Oboje na swój sposób poszukiwali szczęścia, ale rozumieli je inaczej. Ale które z nich miało rację? Tego nie wiedzieli i nie wiadomo, czy kiedyś się dowiedzą. – Chcę wiedzieć, co się z nim dzieje. Ale nie potrafię zdobyć się na odwagę, by spróbować powrócić do jego życia. Nie chcę mu się narzucać, może tak właśnie miało być. Może on tego właśnie chce. – Jej usta nieco zadrżały, ale zielone oczy spotkały się z jasnymi tęczówkami Minnie. Mimo wszystko cieszyła się, że była Gryfonka tutaj była, obok niej. Zupełnie, jakby czas się cofnął i obie nadal były uczennicami Hogwartu. Bez obrączek na palcu, bez trudnych wyborów dotyczących przyszłości, bez pragnień o pięknym życiu rodem z bajki. – Wybrane przez nas drogi tak bardzo się od siebie różnią, Minnie. I oboje jesteśmy zbyt uparci, żeby zawrócić. A ja... nie chcę się wyrzekać swojego życia. Małżeństwa, marzeń...
Glaucus i Minnie się znali? Tego się nie spodziewała. Jej brwi powędrowały w górę w wyrazie zdumienia. Mąż nie wspominał jej o znajomości z jej szkolną przyjaciółką. Dlaczego jej nie powiedział, że poznał Minnie?
- Znacie się? Skąd? Od kiedy? – dopytywała. W końcu oboje mocno różnili się wiekiem i wywodzili się z różnych środowisk. Gdzie mogli się poznać? Gdyby znała prawdę, na pewno nie byłaby zadowolona, że jej mąż, przyjaciółka i wielu innych bliskich jej ludzi tak lekkomyślnie się narażało.
- Jeśli się znacie, to na pewno wiesz, jakim wspaniałym jest mężczyzną. Dobrym, uprzejmym, wyrozumiałym... – Mogłaby wymienić znacznie więcej zalet swojego męża. Może (jeszcze?) nie była w nim zakochana, ale darzyła go pozytywnymi uczuciami i uważała za swojego przyjaciela. – Przecież rozmawiam, Minnie. Nie licząc tej sytuacji z bratem, wszystko jest u mnie w jak najlepszym porządku. Nie musisz się martwić, choć dziękuję za troskę.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Roześmiała się serdecznie, słysząc słowa Lyry; chciałaby - chciałaby bardzo, czuła, że odnalazłaby się na stanowisku nauczycielki. Lubiła dzieci, chętnie otoczyłaby opieką jedenastolatków po raz pierwszy przekraczających próg zamku Hogwart i jeszcze chętniej pomagałaby im poznawać smak magii, smak umiejętnego posługiwania się różdżką, pierwszych rzucanych zaklęć. Patrzyłaby na ich rozwój, jak dziś profesor Bartius patrzył na nią. I byłaby dumna, śledząc ich przyszłe kariery. Czuła, że mogłaby być w tym naprawdę dobra. Czuła powołanie. Ale nigdy nie miałaby odwagi przyznać się do tego na głos, nie do końca. Nie tylko, żeby nie zapeszyć, ale i ze względu na wyniesione z domu zasady skromności.
- Masz wielki talent, Lyro - odparła, szczerze i ciepło. - To była tylko kwestia czasu. Prędzej czy później, zostałabyś zauważona. - Uśmiechnęła się, wychwytując jej spojrzenie, milcząco tylko potakując jej słowom. Tak, profesor Bartius widział w niej duży potencjał i to wiele dla niej znaczyło. Była asystentką profesora transmutacji, uważała to za wielki zaszczyt i niemałe osiągnięcie, nie chciała jednak ciągnąć tematu. Jak ułoży się przyszłość - tego nie mogła wiedzieć żadna z nich, a los... lubił być kapryśny. Czasy były niespokojne, równie dobrze mogła nie dożyć szczytu swojej kariery - jakakolwiek miałaby ona nie być.
Większą troskę wzbudziło wyznanie Lyry odnośnie jej brata. Minerwa czuła się niezręcznie, żywiąc ciepłe uczucia do obojga z nich; naszła ją nawet myśl, że może mogłaby im pomóc - napisać do Garretta, zapytać, umówić ich na spotkanie, nikomu nic nie mówiąc. Ale wiedziała, że to były z jej strony naiwne myśli, ludzie z zewnątrz nie powinni wtrącać się do rodzinnych spraw. Lyra nie mówiła jej wszystkiego. Wspomniała imię Margoux, a sedno kłótni pomiędzy nimi pozostawało dla Minnie tajemnicą, której nie potrafiła odgadnąć, w swojej naiwności wierząc, że Lyra nie mogła zmienić się aż tak. Znała ich wszystkich i choć chciałaby im pomóc, nie widziała w tym miejsca dla siebie.
- Spróbuj po prostu odnaleźć w sobie odwagę - rzuciła więc krótko, podczas gdy ciepły uśmiech nie zszedł z jej zarumienionej od mrozu wciąż nieco dziecięcej buzi. - Byłyśmy gryfonkami, pamiętasz? Co dom lwa cenił sobie najmocniej? - Tiara Przydziału nigdy się nie myliła, Lyra była odważna. Gdzieś wewnątrz, gdzieś, gdzie być może sama o tym jeszcze nie wiedziała. Ale świat się zmieniał i wymagał od nich odwagi, pewnego dnia zażąda jej również od Lyry. Teraz - tylko ona mogła sobie pomóc. Potrzebowała szczerej rozmowy z bratem, to wszystko, co była w stanie jej poradzić. Tchórzostwo - nie było wytłumaczeniem niczego, jedynie próbą usprawiedliwiania się. A Minerwa McGonagall nie należała do ludzi, którzy uznawali wymówki. Jakiekolwiek wymówki.
Nie sądziła, by Lyra narzucała się Garrettowi z czymkolwiek, ale nie sądziła też, że Lyra tak naprawdę tego nie wiedziała. Przecież była jego siostrą. Znali się nawzajem o wiele lepiej, niż ona znała którekolwiek z nich i równie dobrze się rozumieli.
- Myślę, że ostatnie, czego chciałby twój brat, to żebyś wyrzekała się własnych marzeń - odparła, nie tyle z przekorą, co być może pragnąc przypomnieć Lyrze, o kim mówiła. Merlinie, Garrett przecież nie był tyranem! Poznała go jako aurora oddanego sprawie, obrońcę, idealistę. I trzeba było naprawdę wiele, by widzieć go takim przestała, o wiele więcej niż narzekania zwaśnionej z nim siostry. O rodzeństwie różnie się mówiło - sama wiedziała najlepiej - ale niekoniecznie to samo się myślało.
- Od jakiegoś czasu - odparła po dłuższej chwili zamyślenia. - O wiele dłużej, niż jesteście małżeństwem. - Skinęła głowa, słysząc wyliczankę zalet Traversa, wdzięczna, że tym potokiem przyćmiła brak dopowiedzenia z jej strony. Nie mogła powiedzieć Lyrze, skąd dokładnie się znali, choć nie rozumiała zaskoczenia z jej strony. Z pewnością - miała na myśli różnicę wieku.
- Robi się chłodno - Nie przestawała się uśmiechać, choć jej uśmiech mógł się już wydać nieco smutniejszy, może - melancholijny. Odnalazła dłoń Lyry, owleczoną rękawiczką i uścisnęła ją, odciągając przyjaciółkę na bok, na spacerniak; bałwanka i tak już dzisiaj nie ulepią. - Wracajmy, o niczym teraz tak nie marzę, jak o ciepłym kakao. I, Lyra - Zwróciła się ku niej, poszukując jej źrenic, pragnąc jej spojrzeć prosto w oczy. To było na serio, musiała zrozumieć. - Jeśli jednak coś jest nie tak, jeśli cokolwiek... pamiętaj, że możesz na mnie liczyć. - Nie przestanie się martwić, coś ewidentnie było nie w porządku. Ale nie zamierzała na nią dłużej naciskać, nie powinna wtrącać się w rodzinne sprawy. Chodźmy, Lyro. Dobrze było cię wreszcie spotkać.
/zt x2
- Masz wielki talent, Lyro - odparła, szczerze i ciepło. - To była tylko kwestia czasu. Prędzej czy później, zostałabyś zauważona. - Uśmiechnęła się, wychwytując jej spojrzenie, milcząco tylko potakując jej słowom. Tak, profesor Bartius widział w niej duży potencjał i to wiele dla niej znaczyło. Była asystentką profesora transmutacji, uważała to za wielki zaszczyt i niemałe osiągnięcie, nie chciała jednak ciągnąć tematu. Jak ułoży się przyszłość - tego nie mogła wiedzieć żadna z nich, a los... lubił być kapryśny. Czasy były niespokojne, równie dobrze mogła nie dożyć szczytu swojej kariery - jakakolwiek miałaby ona nie być.
Większą troskę wzbudziło wyznanie Lyry odnośnie jej brata. Minerwa czuła się niezręcznie, żywiąc ciepłe uczucia do obojga z nich; naszła ją nawet myśl, że może mogłaby im pomóc - napisać do Garretta, zapytać, umówić ich na spotkanie, nikomu nic nie mówiąc. Ale wiedziała, że to były z jej strony naiwne myśli, ludzie z zewnątrz nie powinni wtrącać się do rodzinnych spraw. Lyra nie mówiła jej wszystkiego. Wspomniała imię Margoux, a sedno kłótni pomiędzy nimi pozostawało dla Minnie tajemnicą, której nie potrafiła odgadnąć, w swojej naiwności wierząc, że Lyra nie mogła zmienić się aż tak. Znała ich wszystkich i choć chciałaby im pomóc, nie widziała w tym miejsca dla siebie.
- Spróbuj po prostu odnaleźć w sobie odwagę - rzuciła więc krótko, podczas gdy ciepły uśmiech nie zszedł z jej zarumienionej od mrozu wciąż nieco dziecięcej buzi. - Byłyśmy gryfonkami, pamiętasz? Co dom lwa cenił sobie najmocniej? - Tiara Przydziału nigdy się nie myliła, Lyra była odważna. Gdzieś wewnątrz, gdzieś, gdzie być może sama o tym jeszcze nie wiedziała. Ale świat się zmieniał i wymagał od nich odwagi, pewnego dnia zażąda jej również od Lyry. Teraz - tylko ona mogła sobie pomóc. Potrzebowała szczerej rozmowy z bratem, to wszystko, co była w stanie jej poradzić. Tchórzostwo - nie było wytłumaczeniem niczego, jedynie próbą usprawiedliwiania się. A Minerwa McGonagall nie należała do ludzi, którzy uznawali wymówki. Jakiekolwiek wymówki.
Nie sądziła, by Lyra narzucała się Garrettowi z czymkolwiek, ale nie sądziła też, że Lyra tak naprawdę tego nie wiedziała. Przecież była jego siostrą. Znali się nawzajem o wiele lepiej, niż ona znała którekolwiek z nich i równie dobrze się rozumieli.
- Myślę, że ostatnie, czego chciałby twój brat, to żebyś wyrzekała się własnych marzeń - odparła, nie tyle z przekorą, co być może pragnąc przypomnieć Lyrze, o kim mówiła. Merlinie, Garrett przecież nie był tyranem! Poznała go jako aurora oddanego sprawie, obrońcę, idealistę. I trzeba było naprawdę wiele, by widzieć go takim przestała, o wiele więcej niż narzekania zwaśnionej z nim siostry. O rodzeństwie różnie się mówiło - sama wiedziała najlepiej - ale niekoniecznie to samo się myślało.
- Od jakiegoś czasu - odparła po dłuższej chwili zamyślenia. - O wiele dłużej, niż jesteście małżeństwem. - Skinęła głowa, słysząc wyliczankę zalet Traversa, wdzięczna, że tym potokiem przyćmiła brak dopowiedzenia z jej strony. Nie mogła powiedzieć Lyrze, skąd dokładnie się znali, choć nie rozumiała zaskoczenia z jej strony. Z pewnością - miała na myśli różnicę wieku.
- Robi się chłodno - Nie przestawała się uśmiechać, choć jej uśmiech mógł się już wydać nieco smutniejszy, może - melancholijny. Odnalazła dłoń Lyry, owleczoną rękawiczką i uścisnęła ją, odciągając przyjaciółkę na bok, na spacerniak; bałwanka i tak już dzisiaj nie ulepią. - Wracajmy, o niczym teraz tak nie marzę, jak o ciepłym kakao. I, Lyra - Zwróciła się ku niej, poszukując jej źrenic, pragnąc jej spojrzeć prosto w oczy. To było na serio, musiała zrozumieć. - Jeśli jednak coś jest nie tak, jeśli cokolwiek... pamiętaj, że możesz na mnie liczyć. - Nie przestanie się martwić, coś ewidentnie było nie w porządku. Ale nie zamierzała na nią dłużej naciskać, nie powinna wtrącać się w rodzinne sprawy. Chodźmy, Lyro. Dobrze było cię wreszcie spotkać.
/zt x2
Kto pierwszy został królem? A kto chciał zostać bogiem? Kto pierwszy był człowiekiem? Kto będzie nim
ostatni?
ostatni?
Poszukiwanie inspiracji nigdy nie było łatwiejsze. Spoglądanie na skute lodem jeziora mogło być interesujące i rozpalało w niej wenę niejednokrotnie, jednakże czy mogło być coś piękniejszego od kwitnących czereśni? Od kiedy w jej rysunkach nie przewijały się jedynie elementy marynistyczne, Cece przestała oddalać się na takie wyprawy tylko i wyłącznie do dzielnicy portowej i w takie urocze, chociaż pochmurne, kwietniowe dni z przyjemnością wybierała się do parku, aby podziwiać ożywającą przyrodę. W dłoniach dzierżyła zwitki pergaminów i zakręcony kałamarz oraz pióro. Wyjątkowo chciała szkicować przy pomocy atramentu. Nie miało być to proste, ale stanąwszy w obliczu wyzwania, poczuła jak zaczyna przepełniać ją delikatny, motywując stres. Przechadzała się kilkadziesiąt minut po niemagicznej części parku, lecz nie znalazła niczego, co chciałaby potem odtworzyć. Była jednak cierpliwa i spacerowała tak długo, aż natknęła się na bladoróżowe posłanie z delikatnych płatków kwiatów. Aż dech jej zaparło z wrażenia, nic już nie wspominając o tym jak pięknie nogi wrosły jej w ziemię, uniemożliwiając jakikolwiek ruch. Rozprostowała pergaminy, torebkę przerzucając luźno przez ramię i właśnie próbowała dobrać się do zakręconego atramentu, kiedy w przedziwny sposób wyślizgnął się jej z rąk. Nie była aż taką niezdarą, aby upuścić kałamarz w bezruchu, oj nie. Ktoś potrącił ją silnie, wytrącając z równowagi, a następnie mocno szarpnął w bok, aż zatańczyła w miejscu. Ręka odskoczyła jej od ciała, gdy spróbowała utrzymać równowagę. Wielogodzinne treningi tańca klasycznego okazały się w tym pomocne, ale nic co w życiu przeżyła nie przygotowałoby jej na widok młodego chłopaka z jej torebką w dłoniach. Biegł przez park, mijając właśnie drzewo, które chciała naszkicować, a Sykes wpatrywała się w niego niczym nieśmiałek w prastary dąb, najwyraźniej walcząc ze sobą o odzyskanie zimnej krwi oraz rozumu. Mogła za nim biec, lecz czy to cokolwiek by dało? Co by zrobiła, gdyby go dopadła? Zaczęła się szarpać? Wystarczyłoby przecież, aby delikatnie ją popchnął, a ona wywróciłaby się bez problemu, gdy w końcu nie zdołałaby utrzymać się w pionie na swoich butach na obcasie. Bezradność otuliła ją niczym czarny woal i czując jak wzdłuż kręgosłupa przebiega jej zimny dreszcz, zamiast walczyć o swoją własność, pochyliła się jedynie, aby podnieść upuszczony kałamarz, pergaminy oraz pióro.
DANCE, ballerina, DANCE AND DO YOUR PIROUETTE
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
Cece Sykes
Zawód : uzdrowicielka, oddz. urazów magizoologicznych
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
To możliwość spełnienia marzeń sprawia, że życie jest tak fascynujące.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ciągle o niej myślał. O małej postaci która dojrzewała w ciele Artis. Od chwili w której dowiedział się o jej istnieniu, zakochał się w niej bez pamięci. Zdawał sobie sprawę, że noc z matką swojego dziecka miała nie tylko zapaść mu w pamięci ze względu na jej spektakularność, ale równocześnie osobę, która za nią szła. Czy jego dziecko miało mieć jasne czy ciemne włosy? Nieważne. Miał je kochać bez względu na wszystko. Przecież już to robił. Tego był pewien i bez mrugnięcia okiem mógłby to potwierdzić, gdyby zaszła taka potrzeba. Nie był pewien tylko jednej rzeczy. Niezmiernie ważnej i rozbijającej go. Nie dającej mu spokoju. Dopadającej go za każdym razem, gdy ją widział. Co czuł do Artis?
Chwila przerwy w pracy była tego dnia wyjątkowo zbawienna. Nie dość, że w biurze panował istny chaos wywołany zmianami w Ministerstwie Magii i jego strukturach. Niedawny pogrzeb Cilliana dobił go wyjątkowo okrutnie, a Raiden sam jakby się postarzał o kolejną dekadę. Chodził przybity i milczący. Jedyną otuchę zaznawał w chwili gdy czuł ciepło Artis przy boku. Nie wiedział czy tak wpływała na niego jej ciąża, ale nie miało to znaczenia. Później jednak ciągle nie mógł sobie ustalić tego jaki powinien mieć do niej stosunek. Przecież ona już się opowiedziała. Teraz nastąpiła jego kolej, a Carter obiecał sobie, że zanim ponownie się do niej zbliży, rozezna się w swoich uczuciach. Sam nie wiedział, kiedy tak rozmyślając, zaszedł do City of London. Samego środka stolicy Anglii. Siedząc na ławce w parku centralnym, czuł się tak błogo jak nie czuł się od długiego już czasu. Czy pamiętał jeszcze to uczucie? Rozejrzał się dookoła, a jego uwagę przykuł pewien element. Lub właściwie osobnik. Biegł z damską torebką w ramionach. I jeśli nie miał zamiaru zaraz zamienić się w kobietę, Carter nie zamierzał dać mu uciec. Wstał od razu i ruszył w jego kierunku, skracając dystans między nimi w dość szybkim tempie. Było to banalnie proste. Mogłoby się wydawać, że za proste, ale w końcu był gliniarzem. Odebrał torebkę i sprawdził co było wewnątrz. Może dowiedziałby się czyja była? W środku znalazł podpisaną książkę. Czytając nazwisko, nie mógł początkowo uwierzyć, ale przecież nie istniało coś takiego jak przypadek. Jednym ruchem skuł dzieciaka i zaklęciem przygwoździł go do drzewa. Nie miał się nigdzie ruszyć i jedynie Raiden mógł go stamtąd ściągnąć. Poszedł tam, gdzie zauważył uciekającego gnojka. Odszukał spojrzeniem znajomej sylwetki i dostrzegł ją kawałek dalej. Właśnie podnosiła coś z ziemi. Z ciepłym uśmiechem podszedł do niej i kucnął, sięgając po leżący kawałek dalej pędzel.
- To chyba twoje - mruknął wyjątkowo miękko, po czym wyciągnął w stronę Cece pędzel i torebkę.
Chwila przerwy w pracy była tego dnia wyjątkowo zbawienna. Nie dość, że w biurze panował istny chaos wywołany zmianami w Ministerstwie Magii i jego strukturach. Niedawny pogrzeb Cilliana dobił go wyjątkowo okrutnie, a Raiden sam jakby się postarzał o kolejną dekadę. Chodził przybity i milczący. Jedyną otuchę zaznawał w chwili gdy czuł ciepło Artis przy boku. Nie wiedział czy tak wpływała na niego jej ciąża, ale nie miało to znaczenia. Później jednak ciągle nie mógł sobie ustalić tego jaki powinien mieć do niej stosunek. Przecież ona już się opowiedziała. Teraz nastąpiła jego kolej, a Carter obiecał sobie, że zanim ponownie się do niej zbliży, rozezna się w swoich uczuciach. Sam nie wiedział, kiedy tak rozmyślając, zaszedł do City of London. Samego środka stolicy Anglii. Siedząc na ławce w parku centralnym, czuł się tak błogo jak nie czuł się od długiego już czasu. Czy pamiętał jeszcze to uczucie? Rozejrzał się dookoła, a jego uwagę przykuł pewien element. Lub właściwie osobnik. Biegł z damską torebką w ramionach. I jeśli nie miał zamiaru zaraz zamienić się w kobietę, Carter nie zamierzał dać mu uciec. Wstał od razu i ruszył w jego kierunku, skracając dystans między nimi w dość szybkim tempie. Było to banalnie proste. Mogłoby się wydawać, że za proste, ale w końcu był gliniarzem. Odebrał torebkę i sprawdził co było wewnątrz. Może dowiedziałby się czyja była? W środku znalazł podpisaną książkę. Czytając nazwisko, nie mógł początkowo uwierzyć, ale przecież nie istniało coś takiego jak przypadek. Jednym ruchem skuł dzieciaka i zaklęciem przygwoździł go do drzewa. Nie miał się nigdzie ruszyć i jedynie Raiden mógł go stamtąd ściągnąć. Poszedł tam, gdzie zauważył uciekającego gnojka. Odszukał spojrzeniem znajomej sylwetki i dostrzegł ją kawałek dalej. Właśnie podnosiła coś z ziemi. Z ciepłym uśmiechem podszedł do niej i kucnął, sięgając po leżący kawałek dalej pędzel.
- To chyba twoje - mruknął wyjątkowo miękko, po czym wyciągnął w stronę Cece pędzel i torebkę.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Miała sporo szczęścia, że kałamarz się nie rozbił. Miękkie płatki kwiatów zamortyzowały jego upadek w prawdziwie cudowny sposób, ochraniając ją od konieczności wracania do domu ze stopami oraz palcami uwalanymi granatowym, niezwykle trwałym atramentem. Podziękowała w myślach przyrodzie, ale były to raczej smętne słowa, aniżeli prawdziwie radosne. Jak każda kobieta, Cece w torebce trzymania nie tylko pieniądze, ale także parę innych drobiazgów. Tylko czy którakolwiek młoda dama byłaby równie lekkomyślna jak ona i o zgrozo, trzymała w niej również swoją różdżkę? Już po cichu godziła się z jej stratą, chociaż nie była to zbyt przyjemna perspektywa. Przywiązywała się do przedmiotów prawie tak silnie jak do ludzi, których znała, a nie tylko różdżka, ale i ta torebka nie była wyjątkiem. Miała ją już od tak dawna, że gdyby znalazła ją pustą tuż za rogiem, byłaby wdzięczna rabusiowi, iż okazał na tyle dobroci, aby jej ją zwrócić, nawet jeśli nienaumyślnie. Uniosła zakręcony porządnie kałamarz, zbijając w kupkę szeleszczące fragmenty pergaminu, który zdołał lekko przemoknąć, gdy spadł na wilgotne płatki kwiatów, a następnie sięgała po pióro, kiedy drgnęła lekko, gdy uświadomiła sobie, że ktoś przy niej kucnął. Jej pierwsza myśl była prawdziwym objawem paranoi. Zastanowiła się czy chłopak nie wrócił po więcej, ale natychmiast porzuciła tę irracjonalność. Uniosła wzrok i napotkała nim kolejno swój horrendalnie drogi, absolutnie ulubiony pędzel z koziego włosia (ten akurat był do makijażu), a następnie czarną, zgrabną chociaż diabelnie ciężką, bo zaczarowaną torebkę. Cece była naprawdę pod wrażeniem, że ktokolwiek był w stanie rozwinąć bieg w spint z takim obciążeniem. Następnie zerknęła wyżej, a jej ciemne oczy rozszerzyły się w zdumieniu. Usta ułożyły się w idealne „o”, aby następnie wykrzywić się w uśmiechu pełnym rozbawienia. Roześmiała się szczerze, przyjmując od niego swoją własność.
- Chyba tak - odpowiedziała, zaciskając palce na torebce, a następnie wyprostowała się, aby schować swoją własność do cudownie uratowanej torby. Przy okazji przełożyła różdżkę do kieszeni płaszcza. - Nie uwierzę, że to zbieg okoliczności… - westchnęła, ale jedynie z ulgą. Była Raidenowi niezmiernie wdzięczna. - Dziękuję - w przypływie nieokiełznanego impulsu, wspięła się na palce (bo pewnie zdążył już wstać?), aby cmoknąć go lekko w policzek. W efekcie zaczerwieniła się lekko, zdumiona swoją śmiałością, ale zachichotała też, gdy potarła palcami jego twarz, ścierając z niej ślad po szmince, który pozostawiły jej ukarminowane wargi. - Tylko mi nie mów, że czeka go wizyta w Tower, panie władzo.
- Chyba tak - odpowiedziała, zaciskając palce na torebce, a następnie wyprostowała się, aby schować swoją własność do cudownie uratowanej torby. Przy okazji przełożyła różdżkę do kieszeni płaszcza. - Nie uwierzę, że to zbieg okoliczności… - westchnęła, ale jedynie z ulgą. Była Raidenowi niezmiernie wdzięczna. - Dziękuję - w przypływie nieokiełznanego impulsu, wspięła się na palce (bo pewnie zdążył już wstać?), aby cmoknąć go lekko w policzek. W efekcie zaczerwieniła się lekko, zdumiona swoją śmiałością, ale zachichotała też, gdy potarła palcami jego twarz, ścierając z niej ślad po szmince, który pozostawiły jej ukarminowane wargi. - Tylko mi nie mów, że czeka go wizyta w Tower, panie władzo.
DANCE, ballerina, DANCE AND DO YOUR PIROUETTE
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
Cece Sykes
Zawód : uzdrowicielka, oddz. urazów magizoologicznych
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
To możliwość spełnienia marzeń sprawia, że życie jest tak fascynujące.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie znał się na tych wszystkich artystycznych drobiazgach. Zawsze przerażały go sama ilość kosmetyków, których używały kobiety, a pędzle, szkicowniki, kredki to wszystko przypominało właśnie rozgardiasz, który panował teraz u niego w łazience dzięki Artis. Musiał się do tego przyzwyczaić. W końcu wcześniej mieszkał jedynie z Sophią i jedną kobietą. Ale nie na stałe. Musiał do wielu spraw przywyknąć... Jak chociażby do wiecznie pytającej blondynki o to dlaczego wrócił tak późno do domu i oskarżającej go, że nie ma litości dla jej zszarganych nerwów. Jeśli naprawdę była w nim zakochana jak mówiła, okazywała to w bardzo interesujący sposób. W pewien sposób jednak doceniał i lubił to, gdy się tak o niego martwiła, a potem udawała, że wcale nie umierała ze strachu. Ciekawe co miała powiedzieć na niespodziankę, którą jej szykował... Ostatni dzień pełen niespodzianek bardzo przypadł jej do gustu i doprowadził do łez i śmiechu. Nie zamierzał tego pierwszego, ale chyba dobrze gdy kobieta płakała ze wzruszenia? Czuł się wtedy zupełnie zbity z tropu.
Teraz jednak patrzył na inną kobietę, którą dziwnym sposobem spotykał bez ustanku i chyba nie mogli przestać na siebie wpadać. Jak zawsze Raiden nie poddawał wątpliwości, że spotykali się bez celu. Przypadki nie istniały, a dowodem był na to każdy dzień jego życia. I zapewne inni ludzie też tak mieli, jednak nie zwracali uwagi na takie niuanse, goniąc za czymś irracjonalnym i nieprawdziwym. Z ciepłym uśmiechem przekazał jej rzeczy, a następnie wstał, rozglądając się dookoła. Nikt najwyraźniej inny nie zauważył tego incydentu. Typowe. Zaraz jednak Cece zaskoczyła go całkiem śmiałym pocałunkiem w policzek, którego w ogóle się nie spodziewał. A na pewno nie od niej. Posłał jej łobuzerski uśmiech w sekundę później. Najwidoczniej pozostał na jego twarzy ślad od jej szminki, bo zaśmiała się i próbowała go wyczyścić.
- Szybko zmaż to, bo nie wpuszczą mnie do domu - dodał teatralnym tonem, chociaż musiał przyznać, że mogło w tym być trochę prawdy. Zaraz jednak sam przejechał dłonią po policzku. - Już? - spytał jej. Gdy spytała o złodziejaszka, wzruszył ramionami. - Miał pecha, że trafił na glinę. A ty lubisz niegrzecznych chłopców, co? - dodał, przenosząc uwagę na wszystkie przedmioty, które miała ze sobą dziewczyna.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Teraz jednak patrzył na inną kobietę, którą dziwnym sposobem spotykał bez ustanku i chyba nie mogli przestać na siebie wpadać. Jak zawsze Raiden nie poddawał wątpliwości, że spotykali się bez celu. Przypadki nie istniały, a dowodem był na to każdy dzień jego życia. I zapewne inni ludzie też tak mieli, jednak nie zwracali uwagi na takie niuanse, goniąc za czymś irracjonalnym i nieprawdziwym. Z ciepłym uśmiechem przekazał jej rzeczy, a następnie wstał, rozglądając się dookoła. Nikt najwyraźniej inny nie zauważył tego incydentu. Typowe. Zaraz jednak Cece zaskoczyła go całkiem śmiałym pocałunkiem w policzek, którego w ogóle się nie spodziewał. A na pewno nie od niej. Posłał jej łobuzerski uśmiech w sekundę później. Najwidoczniej pozostał na jego twarzy ślad od jej szminki, bo zaśmiała się i próbowała go wyczyścić.
- Szybko zmaż to, bo nie wpuszczą mnie do domu - dodał teatralnym tonem, chociaż musiał przyznać, że mogło w tym być trochę prawdy. Zaraz jednak sam przejechał dłonią po policzku. - Już? - spytał jej. Gdy spytała o złodziejaszka, wzruszył ramionami. - Miał pecha, że trafił na glinę. A ty lubisz niegrzecznych chłopców, co? - dodał, przenosząc uwagę na wszystkie przedmioty, które miała ze sobą dziewczyna.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Ostatnio zmieniony przez Raiden Carter dnia 03.01.17 14:05, w całości zmieniany 1 raz
Miała problem z okiełznaniem własnej szminki. - Zaczekaj chwilę - poprosiła, gmerając w torebce w poszukiwaniu chusteczki. Jej własne palce jedynie ją rozmazały i pozostawiły na policzku Raidena ślad niby to po silnym rumieńcu. Przyłożyła haftowaną chustkę do jego twarzy i starała się delikatnie wytrzeć kolorowy ślad, chociaż szminka nie poddała się bez walki. Po chwili wreszcie się jej pozbyła. - Przepraszam, nie chciało zejść. Teraz już. - cofnęła dłonie, składając starannie materiał, nim ponownie zniknął on w czeluściach torby. Odszukała przy okazji wszystko, co potrzebne było jej do wykonania szkicu, a następnie przełożyła rękę przez ucho torebki, aby zawiesić ją sobie na przedramieniu. Zaczęła lekko poruszać drugą dłonią. Niby to w zamyśleniu i bez większego celu, ale zwilgotniałe kartki papieru nie nadawały się do rysowania po nich, dopóki nie były całkiem suche. Na szczęście nie zmokły zanadto i już za moment miały być gotowe. - Zawsze możesz wejść oknem, chociaż to mało elegancki sposób. - poradziła, niezwykle rozbawiona wizją wspinającego się po ścianie Cartera. Nikt by go chyba nie zamknął za wtargnięcie do własnego domu, prawda? Cóż, na pewno nie, jeśli ukazałby legitymację policyjną. Uśmiechnęła się tajemniczo. - Takie moje szczęście, jak widać. - wzruszyła lekko ramionami, westchnąwszy cicho. - Chociaż, może wiesz jak to jest. Kobiety flirtują z niegrzecznymi chłopcami, ale wychodzą za porządnych mężczyzn. - sama nie była pewna jak to było w jej przypadku. Była na tyle spokojna i ułożona, że jej mężczyzna powinien być co najmniej dwukrotnie tak zwariowany jak ona po kilku drinkach (a miała wybitnie słabą głowę i dość szybko się rozluźniała!), aby z tego małżeństwa cokolwiek wyszło poza setkami obrazów prezentujących rozpad związku i jednym, góra dwójką wymuszonych sytuacją dzieci. Oboje wiedzieli jaka była jej sytuacja sercowa, wszak rozmawiali o tym ostatnim razem, więc nie kontynuowała tego tematu. Zamiast tego, mogła wreszcie zająć się rysunkiem. Postawiła parę kroków w bok, aby opuścić torbę i kałamarz na ławkę. Następnie umoczyła czubek pióra w atramencie i zaczęła mozolnie kreślić cienkie linie, spoglądając od czasu do czasu na drzewa tuż przed sobą. - Ach, Raidenie, każdej dziewczynie tak spadasz z nieba? - spytała, szybko szkicując niewyraźną sylwetkę człowieka sfruwającego spomiędzy gwiazd na ziemię. Zrobiła to specjalnie, świadoma, że może zajrzeć jej w kartki, ale raczej tylko sobie żartowała. Zawsze mogła przerobić go na kolejne drzewo. Wszystko zależało od jego odpowiedzi.
DANCE, ballerina, DANCE AND DO YOUR PIROUETTE
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
Cece Sykes
Zawód : uzdrowicielka, oddz. urazów magizoologicznych
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
To możliwość spełnienia marzeń sprawia, że życie jest tak fascynujące.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Central Park
Szybka odpowiedź